Dwa ciężko uszkodzone okręty krążyły wokół Yeltsina, a ich załogi robiły wszystko, co mogły, by zlikwidować jak najwięcej uszkodzeń i jak najszybciej przywrócić im dalszą zdolność prowadzenia walki. Równocześnie personel medyczny toczył własne bitwy o uratowanie jak największej ilości połamanych, popalonych rannych. Wszyscy na pokładach obu jednostek zdawali sobie sprawę, że kolejne starcie jest nieuniknione, i wiedzieli, że będzie to ostateczna walka.
Honor słuchała meldunków i starała się nie okazać rosnącego poczucia przygnębienia i bezradności. Cała sekcja łączności została zniszczona i okręt stał się ślepy, głuchy, niemy i głupawy, a to był dopiero początek złych wiadomości. Ponad jedna czwarta załogi była martwa lub ciężko ranna, dzięki czemu komandor Brenthworth znalazł zajęcie — koordynował działanie ekip awaryjnych na stanowiska na mostku, zwalniając porucznika Allgooda, którego komandor Higgins pilnie potrzebował do innych zadań. Allgood był bowiem jego zastępcą.
Cały rufowy pierścień napędu nie działał, na lewej burcie ocalał jeden graser i osiem wyrzutni, a co gorsza, uszkodzenie magazynów i osiem minut ciągłego ognia doprowadziło do spadku ilości nadających się do wystrzelenia rakiet do mniej niż stu. Połowa głównych urządzeń radarowych, obie zastępcze instalacje radarowe i dwie trzecie pasywnych sensorów przestały istnieć. Dopóki ubrani w kombinezony próżniowe ludzie Higginsa nie przywrócą łączy z rufowym pierścieniem napędu, Fearless dysponował ledwie jedną trzecią przyspieszenia osiąganego przez Saladina. A nawet jeśli im się uda, tyle węzłów uległo zniszczeniu lub uszkodzeniu, że wszystko, na co będzie stać okręt, to dwa koma osiem kilometra na sekundę kwadrat. Jeżeli kapitan Saladina domyśli się prawdy, po prostu ucieknie, nie wdając się w walkę. Już oddalił się dziewięćdziesiąt cztery miliony kilometrów — jeśli odleci jeszcze o dwie minuty świetlne, Fearless nie będzie w stanie go znaleźć, pozbawiony własnych sensorów grawitacyjnych i pomocy Troubadoura przy odbiorze meldunków nadawanych przez satelity.
Stłumiła żal i ból, które odezwały się natychmiast, gdy tylko pomyślała o Troubadourze — na nie przyjdzie czas. później. Choć niełatwo było zmusić się do myślenia — na pokładzie niszczyciela znajdowało się prawie trzysta osób, a naprawdę niewielu z nich miało szansę przeżyć przełamanie się okrętu i wybuch rufowej części.
Jedyna nadzieja w tym, że Saladin także był poważnie uszkodzony. Może Rafe zdołał go tak zmasakrować, że nie będzie zdolny do dalszej walki. Bo jeżeli zaatakuje ponownie, nie widziała sposobu, żeby Fearless mógł go powstrzymać.
Simonds zmusił się do pozostania w bezruchu, gdy sanitariusze zakładali mu ostatni szew na rozcięte czoło. Przyjęcia środka przeciwbólowego odmówił, zdając sobie sprawę, że po nim zasnąłby na pewno. Sanitariusz wzruszył ramionami i odszedł, bo pracy miał aż za duże — na pokładzie było ponad tysiąc dwustu zabitych i tyle samo rannych. Większość stanowili pozbawieni skafandrów próżniowych żołnierze.
Uprząż antyurazowa uratowała Simondsowi życie — co prawda pękła, ale na tyle zamortyzowała dzikie wstrząsy okrętu, że uderzenie w krawędź ekranu, które powinno zakończyć się rozbiciem czaszki, skończyło się jedynie utratą przytomności i głębokim rozcięciem czoła. Co prawda głowa bolała go zgoła upiornie, ale żył. Humoru nie poprawiło mu także to, czego się dowiedział, gdy się ocknął.
Jego zastępca nakazał przerwanie walki i oderwanie się od przeciwnika, i trudno było mieć o to do niego pretensje. Ostatnie raporty o uszkodzeniach nadeszły dobre pięć minut później, podjął więc najrozsądniejszą możliwą decyzję, nie wiedząc, w jakim stanie znajduje się okręt. A był on dość opłakany. Co prawda pole siłowe i pancerz burtowy ochroniły przed promieniowaniem większość załogi, ale lewa burta była bardziej dziurawa od sitka, a z całego uzbrojenia pozostały mu trzy działa i cztery wyrzutnie, prawie wszystkie pozbawione łącz, z centralą kierowania ogniem czy mostkiem. Możliwe do osiągnięcia przyspieszenie spadło o dwadzieścia pięć procent, sensory grawitacyjne przestały istnieć, połowa innych, w tym wszystkie lewoburtowe, także. A najgorsze było to, że praktycznie nie istniała osłona lewej burty — te generatory i emitery, które ocalały, Workman zdołał co prawda pospinać tak, że ich emisje pokrywały całą długość burty, ale osłona miała ledwie jedną piątą mocy, a pole siłowe tak cząsteczkowe, jak i elektromagnetyczne zniknęły. Jedynie głupi samobójca próbowałby wystawić tę burtę na ostrzał więcej niż trzech rakiet. Trzecia musiała się przebić.
Z drugiej strony, tak uzbrojenie, jak i osłona prawej burty pozostały nienaruszone…
Dotknął szwów i poczuł, że mimo zmęczenia myśli układają mu się nagle w logiczny ciąg, a umysł przestaje zakrywać mgła. Ta służebnica szatana nadal stała mu na drodze, sprzeciwiając się Woli Bożej. Owszem, miał poważnie uszkodzony okręt, ale jej okręt też musiał silnie ucierpieć. Sprawdził informacje o jednostkach klasy Star Knight w bazie danych i porównał je z ilością rakiet wystrzelonych dotąd przez HMS Fearless — nawet jeżeli nie został uszkodzony żaden magazyn amunicyjny, i tak gonili resztkami.
Spojrzał na ekran taktyczny, czując rosnącą nienawiść na widok pozycji przeciwnika — nadal znajdował się między nim a Graysonem. Nie wiedział, w jaki sposób suka śledziła każdy jego ruch, ale nie dbał już o to. Wypełniał misję zleconą przez Boga i wiedział, co musi zrobić. Świadomość ta przynosiła mu zresztą ulgę po wahaniach i komplikacjach ostatnich dni.
— Kiedy lewoburtowa osłona zostanie wzmocniona? — spytał.
— Za czterdzieści minut, sir — odparł Workman. — Na pewno do pięćdziesięciu procent mocy.
— Dobrze. — Simonds skinął z zadowoleniem głową i zwrócił się do oficera astronawigacyjnego: — Chcę mieć obliczony kurs prosto na Graysona!
— Saladin zmienia kurs, skipper!
Honor uniosła głowę, słysząc głos Cardonesa, i poczuła wewnętrzny chłód. Kapitan Saladina zdecydował się wreszcie — nie manewrował, by wyminąć jej okręt, po prostu go zignorował i wziął kurs bezpośrednio na Graysona. Oczywiste było, co zamierzał. I równie oczywiste było co ona musi zrobić, bowiem nie miała żadnego wyboru. Odchrząknęła i poleciła cicho:
— Połącz mnie z komandorem Higginsem. Mark.
— Tak jest, ma’am… Komandor Higgins na linii, ma’am.
— Higgins, słucham? — W głośniku rozległ się zmęczony głos.
— James, tu kapitan. Kiedy skończycie to podłączenie?
— Jeszcze z dziesięć minut, ma’am. Może trochę mniej.
— Potrzebuję go zaraz — oświadczyła zwięźle. — Saladin wraca.
Zapadła chwila martwej ciszy, którą przerwał równie rzeczowy głos pierwszego mechanika:
— Rozumiem, ma’am. Zrobię, co będę mógł.
— Dziękuję, James. — Odwróciła się wraz z fotelem i spojrzała na DuMorne’a. — Zakładają, że za dziesięć minut będziemy mieli do dyspozycji to, co zostało z rufowego pierścienia. Gdzie możemy przechwycić Saladina?
Bez trudu wyczuła reakcję obecnych na słowo „przechwycić”. Nie był nią zachwyt. DuMorne pochylił się bez słowa nad klawiaturą i zameldował po kilkunastu sekundach:
— Przy tych założeniach spotkamy się z nim w minimalnej odległości stu pięćdziesięciu dwóch kilometrów od planety za sto siedemdziesiąt pięć minut, ma’am, z prędkością dwadzieścia sześć tysięcy sześćdziesiąt osiem kilometrów na sekundę… W zasięgu rakiet znajdziemy się jedenaście minut wcześniej.
— Rozumiem. — Potarła czubek nosa, opanowując emocje: jej załoga zasłużyła na lepszy los, ale nie mogła go jej zapewnić. — Steve, podaj sternikowi nowy kurs, bosmanmacie Killian, chcę, żebyśmy cały czas lecieli zwróceni dennym ekranem do Saladina.
— Aye, aye, ma’am.
Fearless rozpoczął zwrot, a Honor odwróciła się do Cardonesa.
— Namiar na Saladina możemy uzyskać dzięki radarowi, ale śledzenie rakiet poprzez ekran będzie raczej trudne, Rafe — powiedziała spokojnie i dostrzegła zrozumienie w jego oczach, ale musiała dokończyć: — Zamierzam cały czas utrzymywać okręt zwrócony ekranem ku niemu. Nie mamy dość rakiet, by odpowiadać ogniem przez cały ten czas, a jeżeli zaczniemy strzelać i przestaniemy, zorientuje się, że skończyła się nam amunicja, i ucieknie nam. Dlatego chcę zbliżyć się na bezpośrednią odległość i użyć broni energetycznej. Opracuj plan ogniowy oparty o salwę lewoburtową z odległości dwudziestu tysięcy kilometrów.
Cardones po prostu skinął głową, ale ktoś inny westchnął. I nie dziwiła się mu — to nie była odległość bezpośrednia, to była odległość samobójcza.
— Nie będzie wiedział, w którym momencie obrócimy się do niego burtą i otworzymy ogień, co powinno dać nam czas na przynajmniej jedną salwę, a przy tej odległości grubość osłon nie będzie miała znaczenia — dodała równie spokojnym i rzeczowym głosem. — Liczę na ciebie, Rafe, bo jeśli nam teraz ucieknie, już nie zdołamy go dogonić. Traf go tą pierwszą salwą, a potem strzelaj, jak długo będziesz mógł, obojętnie co się będzie działo.
Simonds uśmiechał się paskudnie, gdy Thunder of God przyspieszał, kierując się ku planecie Grayson. Teraz ladacznicy nie uratują cwane manewry. Nadal mogła przechwycić, ale jeśli to zrobi, to tym razem na jego warunkach. Według obliczeń, spotkanie powinno nastąpić sto pięćdziesiąt dwa miliony kilometrów od Graysona, ale był pewien, że Fearless nie przetrwa aż tak długo.
— Andy?
— Tak, ma’am?
— Idź na rufę do zapasowego stanowiska dowodzenia i weź ze sobą Harrisa. Dopilnuj, żeby był na bieżąco z planem ogniowym Cardonesa.
Venizelos zacisnął usta i skinął głową.
— Rozumiem, skipper — zawahał się przez moment i podał jej rękę.
Honor uścisnęła ją bez słowa.
Komandor porucznik Andreas Venizelos skinął ponownie głową, odwrócił się i sztywno pomaszerował do windy.
Oba okręty leciały kursami zbieżnymi i jasne było, że żaden nie zmieni toru lotu. Wyzwanie zostało rzucone i przyjęte, toteż musiały spotkać się w określonym punkcie przestrzeni, a dalej poleci tylko jeden z nich. Innej możliwości nie było i wiedzieli o tym wszyscy na ich pokładach.
— Sto minut do spotkania, sir — zameldował oficer astrogacyjny.
Simonds spojrzał pytająco na Asha.
— Jeżeli cały czas będzie leciał zwrócony ekranem do nas, niewiele zdołam mu zrobić, sir — wyjaśnił porucznik. — Czysty strzał będę miał dopiero, gdy zwróci się do nas burtą, żeby otworzyć ogień.
— W takim razie postaraj się najlepiej, jak potrafisz — odparł Simonds i odwrócił się do ekranu taktycznego, na którym czerwony punkt oznaczający HMS Fearless posuwał się po przewidywanym kursie.
Wiedział, że tym razem nie będzie pojedynku rakietowego — Harrington zamierzała dolecieć na minimalną odległość i obrócić się burtą do niego dopiero, gdy znajdzie się w zasięgu dział. Jej okręt nie mógł przetrwać wymiany ognia laserowego z tak małej odległości, ale nie ulegało także wątpliwości, że Thunder of God ucierpi straszliwie. Zdawał sobie z tego sprawę i akceptował to, co nieuniknione, bowiem wiedział także, że będzie w stanie zaatakować potem Graysona.
Był tego pewien, bowiem Bóg nie dopuściłby do innego finału.
Żaden z uszkodzonych i na wpół oślepionych przeciwników nie dysponował możliwością dostrzeżenia czegoś, co miało miejsce w dalszej odległości. Dlatego też załoga żadnego z nich nie wiedziała o licznych śladach wyjścia z nadprzestrzeni, które pojawiły się równocześnie w odległości dwudziestu trzech minut i szesnastu sekund świetlnych od gwiazdy zwanej Yeltsin. Oznaczały one pojawienie się w układzie planetarnym szesnastu krążowników liniowych wraz z eskortą.
— Mamy wyraźne odczyty sygnatur napędu i mas, sir — zameldował kapitan Edwards. — Ten na kursie 314 to krążownik liniowy, ten na kursie 324 to Fearless. Po Troubadourze nie ma śladu.
— Rozumiem. — Hamish Alexander starał się trzymać emocje na wodzy, choć sens wypowiedzi kapitana jego okrętu flagowego był jasny: jeśli sensory HMS Reliant nie widziały Troubadoura, znaczyło to, że niszczyciel już nie istnieje.
Przez całą drogę był niemal pewien, że przybędą za późno, pomimo zdjęcia części blokad z hipernapędu. Teraz wiedział, że się nie spóźnili, i zadowolenie walczyło w nim o lepsze z żalem wywołanym utratą dobrego okrętu.
Podzielił swoje jednostki na cztery grupy po cztery krążowniki liniowe w każdej, ustawiając je tak, by po wyjściu z nadprzestrzeni tworzyły półsferę między Graysonem a Yeltsinem, a z nadprzestrzeni wyszedł praktycznie w trybie awaryjnym. W efekcie niektórzy członkowie załogi nadal wymiotowali, ale z pasma alfa wyskoczył z największą możliwą prędkością i okazało się, że bardzo dobrze zrobił. Grupa Relianta znajdowała się najbliżej obu jednostek, a bliżej Graysona niż one, co dawało odległość od Saladina dwunastu minut świetlnych i przy prędkości zbliżeniowej wynoszącej prawie dwadzieścia tysięcy kilometrów na sekundę oznaczało, że przechwycą go na pięć minut sześć sekund świetlnych przed planetą, a w maksymalnym zasięgu rakiet znajdą się prawie trzy sekundy świetlne wcześniej.
Oznaczało to, krótko mówiąc, że zdążyli. Pomimo minimalnych szans, pomimo straty Troubadoura, zdążyli na czas, by uratować Graysona i HMS Fearless.
— Nie rozumiem, dlaczego Saladin jeszcze nie ucieka — zdziwił się Edwards. — Chyba jego kapitan nie jest aż takim kretynem, by uważać, że się przez nas przebije.
— Kto może wiedzieć, jak myśli i co czuje fanatyk religijny? O ile taki osobnik w ogóle myśli. — Alexander uśmiechnął się złośliwie i wbił wzrok w ekran taktyczny.
Kurs, jakim leciał Fearless, brutalnie jednoznacznie precyzował zamiary Harrington. Niczego innego zresztą nie spodziewał się po takim jak ona oficerze, ale był wdzięczny losowi, że nie musiała do końca udowadniać swej determinacji. Co w niczym nie zmniejszało jego podziwu dla jej odwagi.
Spojrzał na Alice Truman i pierwszy raz, odkąd przybyła na pokład, zobaczył, jak nieco opuszcza ją napięcie. Przyprowadziła odsiecz dwa pełne dni wcześniej, niż wydawało się to możliwe, i dzięki temu Fearless i jego załoga przeżyją. Wiedział z jej raportu, że krążownik stracił sensory grawitacyjne, co w połączeniu z brakiem Troubadoura oznaczało, że nie może odbierać meldunków nadawanych przez satelity zwiadowcze. Czyli Harrington nie ma szansy dowiedzieć się o jego przybyciu, jak długo sam jej tego nie powie.
— Oficer łączności, proszę przygotować się do nagrania i wysłania wiadomości dla HMS Fearless.
— Aye, aye, sir… Jestem gotów, sir.
— Doskonale. Proszę nagrywać: „Kapitan Harrington, mówi admirał White Haven z pokładu HMS Reliant. Zbliżam się z kierunku 031 wraz z Osiemnastą Flotyllą Krążowników Liniowych. Jestem w odległości dwunastu i pół minuty świetlnej i oceniam, że za osiemdziesiąt dwie minuty będę miał w zasięgu Saladina. Proszę oderwać się od przeciwnika i zostawić resztę nam. Wykonała pani swój obowiązek. White Haven, bez odbioru”.
— Nagrane, sir! — zameldował porucznik Harry z szerokim uśmiechem.
— Więc proszę to jak najszybciej wysłać — polecił Alexander, odpowiadając mu równie radosną miną.
Odległość zmniejszała się, a Honor spokojnie czekała. Wiedziała, że ta walka może mieć tylko jedno zakończenie, i pogodziła się z tym w chwili, w której Saladin skierował się prosto ku Graysonowi. Bała się — byłaby nienormalna, gdyby się nie bała — i podobnie jak wszyscy chciała żyć, ale nakładając oficerski mundur Królewskiej Marynarki, przyjęła na siebie, oprócz zaszczytu służenia Królowej i Królestwu, określone obowiązki. Fakt, że Grayson nie stanowił integralnej części Gwiezdnego Królestwa Manticore, był bez znaczenia.
— Joyce?
— Tak, ma’am?
— Posłuchałabym muzyki, Joyce. Porucznik Metzinger wytrzeszczyła oczy, niezdolna wykrztusić słowa, i Honor uśmiechnęła się lekko.
— Puść przez głośniki Siódmą Hammerwella, dobrze?
— Siódma Hammerwella. — Joyce Metzinger doszła do siebie z widocznym trudem. — Rozumiem, ma’am.
Honor zawsze lubiła muzykę Hammerwella — być może dlatego, że podobnie jak ona pochodził z planety Sphinx i we wszystkim, co skomponował, czuło się zimne, majestatyczne piękno jej ojczystej planety. Teraz, słysząc pierwsze akordy dzieła, które uważała za jego szczytowe osiągnięcie, rozparła się wygodnie w fotelu, przymknęła oko i zanurzyła się w muzyce największego kompozytora Gwiezdnego Królestwa Manticore. Załoga w pierwszym momencie słuchała z niedowierzaniem dobiegających z głośników dźwięków. Zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca zrozumieniu, a w wielu wypadkach zadowoleniu, gdy rozległy się dźwięki strumieni i leśnego wiatru.
HMS Fearless leciał ku przeciwnikowi przy dźwiękach Salutu dla wiosny.
— Fearless nadal nie zmienia kursu, sir — zameldował kapitan Hunter.
Alexander zmarszczył brwi — wiadomość musiała dotrzeć do Harrington około pięciu minut temu, dlaczego więc nie zmieniła ani odrobinę kursu?!
Sprawdził czas: do nadejścia odpowiedzi zostało przy tej odległości pięć do sześciu minut, zmusił się więc do spokojnego czekania.
— Może się obawiać, że Saladin ostrzela planetę, jeśli tylko da mu ku temu okazję — powiedział, patrząc na Huntera, ale sam nie wierzył w to, co mówił.
— Przechwycenie za siedemdziesiąt pięć minut — zameldował oficer astrogacyjny.
Simonds bez słowa skinął głową.
Hamish Alexander zaczął się niepokoić — przebywał w systemie ponad pół godziny, a Harrington nadal utrzymywała pierwotny kurs, dążąc do starcia, którego nie miała prawa przeżyć, i było to postępowanie kompletnie pozbawione sensu. Miał cztery krążowniki liniowe osłaniane przez dwanaście lżejszych jednostek i nie było sposobu, by Saladin był w stanie go wymanewrować, a przy prędkości, z jaką poruszały się już jego okręty, nie mógł go również wyprzedzić w dotarciu do Graysona. Biorąc to pod uwagę, jak też przewagę ognia, jaką dysponowały jego okręty, nie istniał żaden sensowny powód, dla którego Harrington nadal utrzymywała samobójczy kurs. Co prawda Fearless znajdował się jeszcze daleko poza zasięgiem rakiet Saladina, ale jeżeli nie zmieni kursu, to za dziesięć minut sytuacja ulegnie zmianie.
— Dobry Boże! — dobiegł go nagle zduszony szept Alice Truman, spojrzał więc na nią zaskoczony: była blada jak ściana i z osłupieniem wpatrywała się w ekran taktyczny.
— O co chodzi, komandor Truman?
— Ona nie wie, że tu jesteśmy — powiedziała zdławionym głosem. — Nie odebrała pańskiej wiadomości, sir; widocznie Fearless został pozbawiony łączności w poprzednim starciu!
Alexander znieruchomiał, a w jego oczach rozbłysło nagłe zrozumienie. Tak właśnie musiało być — Harrington straciła Troubadoura i leciała z przyspieszeniem wynoszącym ledwie dwa i pół kilometra na sekundę kwadrat, co oznaczało poważne uszkodzenia okrętu. Mogła mieć całkowicie zniszczoną łączność, nie tylko sensory grawitacyjne…
Odwrócił się do swego szefa sztabu i spytał:
— Kiedy znajdziemy się w maksymalnym zasięgu rakiet, Byron?
— Za trzydzieści dziewięć minut sześć sekund, sir.
— A kiedy kursy Saladina i Fearless się zetkną?
— Za dziewiętnaście minut, sir — odparł zwięźle Hunter i Alexander zacisnął zęby.
Ból był tym większy, że nastąpił po pierwszej, odruchowej radości. Dwadzieścia minut — mniej niż nic w skali galaktyki, a w tej sytuacji różnica o podstawowym znaczeniu. Te dwadzieścia minut oznaczało bowiem, że jednak nie zdążyli na czas. Albo inaczej — zdążyli, by uratować Graysona, ale przybyli zbyt późno dla załogi HMS Fearless, której ostatnią walkę i śmierć będą mogli jedynie bezczynnie obserwować.
Umilkły ostatnie akordy Salutu dla wiosny i Honor odetchnęła głęboko. Wyprostowała się w fotelu i spojrzała na Cardonesa.
— Ile zostało do przechwycenia, Rafe? — spytała spokojnie.
— Osiemnaście minut, skipper… sześć i pół do wejścia w maksymalny zasięg rakiet.
— Doskonale. — Położyła ręce precyzyjnie na poręczach fotela i poleciła: — Stan gotowości dla obrony przeciwrakietowej.
— Kapitanie Edwards!
— Słucham, milordzie? — Głos kapitana Relianta był stłumiony. Ostatni akt niedawnej tragedii obserwował na ekranie taktycznym, zaciskając bezsilnie pięści.
— Zwrot wszystkich jednostek o dziewięćdziesiąt stopni na prawą burtę. Proszę natychmiast wystrzelić pełną salwę burtową w Saladina.
— Ale… — bąknął zaskoczony Edwards, nim ugryzł się w język.
— Proszę wykonać natychmiast, kapitanie Edwards!
— Aye, aye, sir!
Bryan Hunter spojrzał spod oka na admirała, odchrząknął i powiedział cicho:
— Sir, odległość wynosi ponad sto milionów kilometrów. Nie zdołamy trafić go…
— Znam odległość od Saladina, Bryan — Alexander nie podniósł głowy znad ekranu taktycznego fotela — ale to wszystko, co możemy zrobić. Może Harrington zauważy rakiety na radarze… jeśli jeszcze ma jakiś radar. Saladin także może mieć poważnie uszkodzone sensory i nie próbuje uciec, bo nikt na jego pokładzie również nie wie, że tu jesteśmy. Jeżeli się dowie, może zrezygnować z walki. Może zresztą jakimś cudem go trafimy, jeżeli nie zmieni kursu!
W końcu uniósł głowę i szef sztabu poznał po jego oczach, że chwyta się rozpaczliwie cienia nadziei.
— To wszystko, co możemy zrobić — powtórzył Alexander zrezygnowany.
Krążowniki Osiemnastej Flotylli zwróciły się burtami do przeciwnika i wystrzeliły salwy burtowe, przechodząc natychmiast na ogień ciągły, wystrzeliwując łącznie trzy salwy w pół minuty.
Saladin wystrzelił pierwszą salwę, ale zmasakrowane sensory HMS Fearless dostrzegły rakiety dopiero, gdy te znalazły się w odległości pół miliona kilometrów, co dało Cardonesowi i Wolcott ledwie siedem sekund na zniszczenie ich, czyli zbyt mało czasu na użycie przeciwrakiet. Po drugim spotkaniu nauczyli się jednak znacznie więcej o możliwościach rakiet Saladina niż porucznik Ash o ich możliwościach obronnych i odpowiednio przeprogramowali ECM-y pokładowe i boje. W efekcie trzy czwarte rakiet straciło namiar i poleciało w różnych kierunkach, nie wyrządzając żadnych szkód. Komputerowo sterowane sprzężone działka laserowe zajęły się pozostałymi i z pierwszej salwy ani jedna nie dotarła do celu.
Ale za nią leciały następne i to lawinowo, gdyż Saladin przeszedł na ogień ciągły. Większość jego rakiet eksplodowała, rozbijając się na ekranie, ale sporo przelatywało nad lub pod nim. Przeciwrakiety i działka niszczyły większość z nich, ale nie były w stanie unieszkodliwić wszystkich i alarmy uszkodzeniowe ponownie rozbrzmiały gdy kolejne przedziały traciły hermetyczność, ginęli dalsi ludzie, a następne stanowiska ogniowe przestawały istnieć.
Mimo to Fearless parł wytyczonym kursem, a na jego mostku panowała cisza. Honor Harrington siedziała wyprostowana i nieruchoma w fotelu kapitańskim niczym w oku cyklonu i wpatrywała się w ekran taktyczny, na którym powoli przeskakiwały sekundy.
Do momentu przechwycenia pozostało siedem minut.
Simonds już nawet nie klął, obserwując z niedowierzaniem ekran taktyczny. Fearless ciągle się zbliżał mimo lawiny ognia. Thunder of God wystrzeliwał siedemdziesiąt dwie rakiety na minutę i stany magazynów artyleryjskich topniały w oczach. A przeciwnik nie odpowiedział choćby jedną rakietą, za to parł stałym kursem przez morze ognia i widok ten pomimo wściekłości i zmęczenia pierwszy raz napełnił serce Simondsa strachem. Trafiał — wiedział o tym z meldunków Asha — i wywoływał spore zniszczenie. A Fearless trwał dalej, niczym przeznaczenie, którego nawet śmierć nie zdoła zatrzymać.
Obserwując pozostający za nim ślad wyciekającej z rozprutego kadłuba atmosfery, przypominający smugę krwi, próbował zrozumieć jego dowódcę i nie mógł. Harrington była poganką, bezbożnikiem i kobietą. Co dawało jej taką siłę woli i upór, że gardziła śmiercią?!
— Przechwycenie za pięć minut, skipper.
— Rozumiem. — W chłodnym sopranie nie było śladu żadnych uczuć.
Znajdowali się pod ostrzałem od sześciu minut i zostali trafieni dziewięć razy, z czego dwa poważnie. A ogień Saladina będzie stawał się tym skuteczniejszy, im mniejsza będzie dzieląca obie okręty odległość.
Potężna salwa mknęła przez przestrzeń — osiemdziesiąt cztery rakiety wystrzelone przez cztery krążowniki liniowe, poruszające się z prędkością prawie trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę. Za nią mknęła druga, a potem jeszcze jedna, ale miały do pokonania niesamowicie dużą odległość.
Ich napędy przestały działać po trzech minutach, gdy znajdowały się o dwanaście koma trzy miliona kilometrów, lecąc z prędkością prawie stu sześciu kilometrów na sekundę. Teraz poruszały się torem balistycznym, niewidoczne dla nikogo, także dla sensorów HMS Reliant. Hamish Alexander mógł jedynie obserwować pusty ekran i czekać, czując, że zamiast żołądka ma kawał lodowatego metalu.
Od wystrzelenia rakiet minęło trzynaście minut — nawet przy tej prędkości będą potrzebowały jeszcze czterech minut, by znaleźć się w pobliżu celu, a przy takiej odległości szanse trafienia malały drastycznie z każdą mijającą sekundą.
Krążownikiem wstrząsnęły kolejne dwa trafienia w lewą burtę, tak bliskie w czasie, że zlały się w jedno.
— Wyrzutnia numer 6 i laser numer 8 zniszczone, ma’am — zameldował komandor Brenthworth. — Doktor Montoya informuje, że przedział 240 został rozpruty i zdehermetyzowany.
— Proszę potwierdzić — powiedziała spokojnie i zamknęła na moment zdrowe oko; przedział 240 został zamieniony na tymczasowy szpital, gdy ranni przestali mieścić się w izbie chorych.
Miała nadzieję, że większość uratują kokony środowiskowe, ale wiedziała, że oszukuje sama siebie — z przebywających tam rannych szansę ocalenia mieli naprawdę nieliczni.
Fearless szarpnął się ponownie i na mostek spłynęły kolejne meldunki o zniszczeniach i stratach, ale czas płynął nieustannie i to było jedyne pocieszenie. Zostały jeszcze cztery minuty, kiedy musiała być ruchomym celem. Potem, jeśli jej okręt będzie jeszcze istniał, odpowie wreszcie ogniem.
— Przechwycenie za trzy minuty pięć sekund — oznajmił chrapliwie Ash.
Simonds skinął głową i chwycił poręcze fotela. Koniec świata miał się zaraz zacząć.
— Rakiety powinny znaleźć się w odległości bezpośredniego ataku… teraz! — oświadczył nieswoim głosem kapitan Hunter.
Alarm zbliżeniowy zawył na pulpicie porucznik Asha w momencie, w którym na ekranie radaru pojawiło się mrowie czerwonych punktów zbliżających się z dużą prędkością. Ash wytrzeszczył oczy — zbliżały się niewiarygodnie szybko, i nie miało prawa ich tam być.
A były. Przebyły ponad sto milionów kilometrów, podczas gdy Thunder of God cały czas leciał im na spotkanie. Brak napędów pomógł im w ukryciu się przed działającymi jeszcze sensorami krążownika liniowego, a radar tak małe obiekty był w stanie wykryć z odległości nieco większej niż pół miliona kilometrów, co przy prędkości, z jaką leciały, dawało załodze zaledwie pięć sekund na reakcję.
— Rakiety w namiarze 352! — krzyknął i Simonds podskoczył.
Spojrzał na swój ekran radarowy i zamarł.
Jedynie pięć rakiet znajdowało się na tyle blisko, by móc zagrozić Thunder of God. Żadna nie miała napędu na poprawki kursu, ale krążownik od ponad dwóch godzin leciał prostym, stałym kursem, nie wykonując żadnych manewrów, toteż pociski przeleciały przed jego dziobem i skręciły na tyle, na ile pozwoliły im strumieniowe silniczki manewrowe. Nie był to duży skręt, lecz dziób okrętu osłaniał tylko pancerz. Wszystkie rakiety eksplodowały równocześnie i znaczna część promieni laserowych z ich głowic trafiła w cel.
Thunder of God prawie stanął dęba, gdy kilkanaście laserów trafiło w lewą burtę i dziób, prując pancerz, otwierając przedział za przedziałem i niszcząc wszystko, co napotkały na swej drodze. Część dziobowa praktycznie przestała istnieć, a Simonds stał się prawie przezroczysty ze strachu, gdy dostrzegł na ekranie, że w ślad za pierwszą nadlatuje druga salwa.
— Prawo na burt! — ryknął.
Sternik posłuchał rozkazu, natychmiast kładąc okręt w ciasny skręt, by bezbronny i poharatany dziób przestał stanowić idealny cel dla rakiet, i Simonds poczuł ulgę.
A potem zrozumiał, co zrobił.
— Anuluję ten rozkaz! — zawył. — Powrót na poprzedni kurs!
— Robi zwrot! — krzyknął uradowany i zaskoczony równocześnie Rafe Cardones.
Honor podskoczyła na fotelu. To, co widziała, było niemożliwe, bowiem nie istniał żaden powód, by…
— Obrót na lewą burtę! — rozkazała. — Wszystkie działa: ognia!
— Ognia z dziobowych dział! — krzyknął zdesperowany Simonds.
Thunder of God zbyt wolno reagował na stery, co pogarszało tylko skutki błędu Simondsa. Powinien był nakazać dokończenie pełnego zwrotu i obrót, by chronić nadwątloną osłonę lewej burty i ustawić się ekranem do nadlatujących rakiet i prawą burtą do przeciwnika. Otrzymujący sprzeczne rozkazy sternik próbował wrócić na pierwotny kurs, ale nie zrobił obrotu, przez co okręt przez kilka sekund był zwrócony dziobem do HMS Fearless.
Z dziobowego uzbrojenia Thunder of God niewiele zostało, ale dwa grzbietowe lasery umieszczone na górnej powierzchni kadłuba strzelały z pełną szybkością do celu, który znalazł się bezpośrednio przed dziobem. Pierwsze strzały trafiły w ekran, ale Fearless już się obracał, by stanąć burtą do przeciwnika, i następne promienie laserowe przeniknęły przez osłonę, zniszczyły pancerz burtowy, który z tej odległości nie stanowił żadnej przeszkody, i rozpruły kadłub, z którego zaczęło wylatywać powietrze oraz rozmaite szczątki.
W następnej sekundzie jednak to, co pozostało z uzbrojenia burtowego ciężkiego krążownika, odpowiedziało ogniem: cztery działa laserowe i trzy graser wystrzeliły pierwszą salwę i natychmiast przeszły na ogień ciągły.
A dziobu krążownika liniowego nie chroniła żadna osłona.
Matthew Simonds miał ułamek sekundy, by zdać sobie sprawę, że zawiódł swego Boga, nim HMS Fearless zmienił jego okręt w oślepiającą kulę ognia, gdy któryś z promieni laserowych trafił w reaktor.