Komandor Manning przystanął przed drzwiami sali odpraw i wziął głęboki oddech. Lubił kapitana Yu. Stanowił on prawdziwy ewenement — przytłaczająca większość starszych oficerów flot pochodziła z rodzin legislatorystów, czyli niejako dziedzicznie służyła w Ludowej Marynarce, a Yu zawdzięczał wszystko sobie. Z pewnością nie było to łatwe, ale jakoś dotarł do przedsionka stopnia flagowego, nie zapominając po drodze, kim był. Swoich oficerów traktował zdecydowanie, ale z szacunkiem, i nigdy nie zapominał o tych, którzy byli wobec niego lojalni i spisywali się dobrze. Thomas Theisman dowodził niszczycielem Breslau, przezwanym Principality dlatego, że służył już pod rozkazami Yu i ten chciał go mieć jako dowódcę drugiego okrętu. Manning został wybrany na pierwszego oficera Thunder of God dokładnie z tych samych powodów. Takie traktowanie powodowało, że Yu cieszył się niezwykłą jak na Ludową Marynarkę lojalnością i oddaniem tak oficerów, jak i załóg, ale był tylko człowiekiem i jak każdy miewał złe dni. Kiedy taki dzień nadchodził, wszyscy chodzili wokół niego na paluszkach. Nie zdarzało się to często i zawsze miało poważne podstawy. Dziś był właśnie taki dzień. Manning rozumiał doskonale przyczyny takiego stanu rzeczy, ale bynajmniej nie był szczęśliwy, naduszając przycisk interkomu.
— Tak? — Głos w głośniku był jak zawsze uprzejmy, ale dla kogoś, kto go znał, także niebezpiecznie opanowany.
— Komandor Manning, panie kapitanie. Drzwi otworzyły się, Manning wszedł i oddał honory zgodnie z regulaminem Ludowej Marynarki.
— Chciał mnie pan widzieć, sir?
— Tak. Siadaj, George — Yu wskazał najbliższy fotel i Manning wykonał polecenie, odprężając się nieco: skoro kapitan mówił mu po imieniu nie było jeszcze tak źle.
— Jak piąty emiter promieni ściągających?
— Powinien być sprawny za dziesięć do dwunastu godzin, sir. — Widząc, jak twarz Yu tężeje, Manning dodał: — Emiter nie został przystosowany do stałego obciążenia takiej mocy i poszła w nim masa części. Musieli go rozebrać do rdzenia, oczyścić i po kolei wymieniać uszkodzone elementy. To wymaga czasu, sir.
— Do kurwy nędzy! — warknął Yu i rąbnął pięścią w stół.
Manning prawie się skrzywił — naprawdę dawno nie widział go w podobnym nastroju, ale w pełni rozumiał: świry, z którymi mieli do czynienia, mogli świętego wyprowadzić z równowagi. Z Yu najwyraźniej udało im się konkursowo, sądząc po tym, jak klął. Od chwili przylotu do systemu Endicott nie pozwolił sobie na używanie podobnego języka nawet podczas prywatnych spotkań ze swym zastępcą, toteż zmiana w zachowaniu mówiła sama za siebie.
Yu ponownie rąbnął pięścią w stół, aż echo poszło, i opadł z jękiem na fotel.
— To jest banda idiotów, George — poinformował rzeczowo Manninga. — Banda pierdolonych kretynów. Mogliśmy w ciągu kwadransa rozwalić wszystko, co Grayson jeszcze miał w przestrzeni, a te pizdy nie pozwoliły nam tego zrobić.
— Zgadza się, sir — przyznał cicho Manning… Yu wstał i zaczął spacerować w kółko niczym tygrys w klatce.
— Gdyby ktoś powiedział mi, zanim tu przylecieliśmy, że gdziekolwiek w galaktyce istnieje planeta pełna tak konkursowych idiotów, nazwałbym go kłamcą — warknął. — Trzymaliśmy Grayson za jaja, a wszystko, co te chujki były w stanie zauważyć, to jakie straty ponieśli. Do cholery, jeśli prowadzi się wojnę, ponosi się straty i nic tego nie zmieni. A to, że Madrigal zrobił porządek z połową ich zaszczanej floty, to jeszcze nie powód, żeby srać po piętach ze strachu, zupełnie jakby Graysona broniła cała Home Fleet!
Tym razem Manning wolał taktownie milczeć, bowiem mógłby jedynie pogorszyć sprawę. Nikt, łącznie z Yu, nie był przygotowany na to, że aktywne systemy obrony przeciwrakietowej Królewskiej Marynarki będą tak dobre. Wiedzieli, że elektronika używana przez RMN jest lepsza od ich własnej, i zakładali, że z innymi systemami, zwłaszcza uzbrojeniem, może być podobnie, lecz szybkość i dokładność obrony antyrakietowej niszczyciela zaskoczyła wszystkich. Zasadzka, która powinna była skończyć się zniszczeniem lub co najmniej poważnym uszkodzeniem wszystkich okrętów, które w nią wpadły, przyniosła znacznie skromniejsze rezultaty. Gdyby Madrigal nie próbował bronić pozostałych jednostek, co przeciążyło możliwości jego aktywnej obrony, najprawdopodobniej wyszedłby z niej zupełnie bez szwanku.
Naturalnie sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby walka trwała dłużej i ich komputery mogły zanalizować reakcje obrony niszczyciela i przeprogramować na bieżąco własne rakiety — na pewno znaleźliby sposób na dobranie się przeciwnikowi do skóry, jeśli nie same komputery, to operatorzy, ale mieli tylko po jednej salwie na okręt i zbyt mało czasu. A Madrigal unieszkodliwił zbyt wiele z wystrzelonych przez nich rakiet.
Nie było to miłe dla „emigrantów” — w końcu to ich sprzęt zawiódł — ale jeszcze gorsze dla pochodzących z Masady. Simonds prawie dostał szału, widząc, jak trzy ocalałe z pogromu okręty wychodzą z zasięgu skutecznego ostrzału. Manning nadal nie mógł wyjść z podziwu, jakim cudem Yu go wtedy nie zabił lub przynajmniej nie zmieszał z błotem. Zwłaszcza wówczas, gdy odmówił wydania Franksowi rozkazu, by ominął Madrigala i ścigał pozostałe dwa okręty. Simonds był niezdolny nie tylko do logicznego, ale w ogóle do jakiegokolwiek myślenia, bo stopień, w jakim niszczyciel zniweczył skuteczność zasadzki, nie tylko doprowadził go do szału, ale i przeraził. Bał się, że rozproszone okręty Franksa, mijając HMS Madrigal, będą narażone na jego ogień, z którego na pewno nie wyjdą bez szwanku.
Zachował się więc jak dyplomowany kretyn, nie jak oficer o jakimkolwiek pojęciu o taktyce, i kazał całej formacji zaatakować niszczyciela. Straciłby jeden lub dwa okręty, nim pozostałe znalazłyby się poza zasięgiem rakiet. Madrigal nie miał technicznych możliwości, by ostrzelać równocześnie wszystkie mijające go jednostki Franksa, gdyby te się wcześniej rozproszyły. A tak zapłacił cenę, którą zawsze płacą tchórzliwi taktycy. Franks, idiota boży, zwolnił nawet, zbliżając się do niszczyciela, żeby móc jak najdłużej używać swojej godnej pożałowania broni energetycznej.
Przypominało to starcie bandy pijanych oprychów uzbrojonych w pałki z zawodowcem trzymającym w dłoni pulser. Madrigal rozstrzelał krążowniki Samson i Noah tak, że ślad po nich nie został, nie ponosząc żadnych strat. Podobny los spotkał niszczyciel Throne, a potem reszta znalazła się w zasięgu jego dział i sytuacja jeszcze się pogorszyła. Krążownik David co prawda nie eksplodował jak pozostałe, ale stał się do cna wypalonym wrakiem, zaś niszczyciele Cherubim i Seraphim zmieniły się w ledwie zdolne do samodzielnego poruszania i wymagające kapitalnych remontów kaleki, zanim zdążyły choćby wystrzelić z dział laserowych. Potem co prawda przyszła kolej tłumu i pał, bowiem choć reszta eskadry miała prymitywne działa laserowe, to także miała ich zbyt wiele jak na jeden niszczyciel i rozniosła go na strzępy. Ale nic za darmo: Madrigal skoncentrował ogień na parze niszczycieli Angel i Archangel i ostrzeliwał je, jak długo miał z czego. Efektem jego ostrzału były ciężkie uszkodzenia pierwszego i całkowite zniszczenie drugiego.
Ze wszystkich okrętów, którymi dowodził Franks, zdolność do dalszej walki zachowały jedynie krążownik Solomon i niszczyciel Dominion, co zresztą nie oznaczało, że wyszły z walki nie uszkodzone. A na dobitkę przez to, że kazał zmniejszyć prędkość przed tym samobójstwem na własną prośbę, pozostałe dwa okręty wroga dotarły bezpiecznie na orbitę Graysona.
Co zresztą nie powinno mieć żadnego znaczenia — to, co był w stanie zrobić Madrigal, powinno uświadomić wreszcie Simondsowi i reszcie półgłówków, że skoro niszczyciel zdołał spowodować takie spustoszenie, to co dopiero potrafi zrobić Thunder of God — większy i nieporównywalnie lepiej uzbrojony.
— Wiesz, co mi powiedział ten kutas zbolały? — Yu odwrócił się nagle, spoglądając na Manninga pałającymi oczyma. — Powiedział mi, że gdybym go nie okłamał co do możliwości mojego okrętu, to teraz być może by mnie posłuchał. A czego on się, kurwa, spodziewał, skoro jego pierdoleni „admirałowie” mają łby tak głęboko w dupach, że muszą oddychać przez rurki?!
Manning zdołał zachować milczenie i stosownie sympatyzujący wyraz twarzy, czekając, czy Yu splunie na pokład czy nie. Nie splunął — zgarbił się i padł na fotel.
— Cholera, żeby sztab znalazł kogoś innego do tego parszywego zadania! — westchnął z uczuciem, ale i znacznie mniejszą złością.
Wyglądało na to, że klnięcie przy zastępcy znacznie mu pomogło.
— Dobra — odezwał się po chwili prawie normalnie. — Skoro upierają się pozostać głupkami, to możemy jedyne próbować minimalizować konsekwencje ich tępoty. Co prawda parę razy miałem ochotę udusić Valentine’a, ale przyznaję, że gdyby nie było to absolutnie zbędne, podziwiałbym go za pomysłowość. Wątpię, czy ktokolwiek w ogóle rozważał możliwość holowania dozorowców przez nadprzestrzeń.
— Chyba nie, sir — Manning przerwał wreszcie milczenie. — Nowoczesne floty tego nie potrzebują, a takie jak ta, którą dysponuje Masada, nie zdołają tego zrobić z przyczyn technicznych: ani emitery promieni ściągających, ani napędy by tego nie wytrzymały. Gdyby mieli lepsze okręty, nie musieliby się do tego uciekać.
— Hmm — Yu odetchnął głęboko: zdawał sobie sprawę, że ten zwariowany pomysł pierwszego mechanika był jedynym powodem, dla którego klika rządząca Masadą nie popadła w całkowitą bezczynność.
Odmówili zaatakowania Graysona pozostałymi w systemie okrętami nadającymi się jeszcze do walki i Yu podejrzewał, że obawiali się, iż Królestwo dostarczyło władzom planety jakąś superbroń. Był to pomysł najgłupszy z tych, na które dotychczas wpadli władcy Masady, ale niekoniecznie musiał wynikać z dziecinnej głupoty. Nigdy nie widzieli nowoczesnego okrętu w walce, a to, co jeden niszczyciel zrobił z ich zabytkową flotą, miało prawo ich przerazić. Teoretycznie mieli świadomość, iż Thunder of God był wielokroć silniejszy od Madrigala, ale nigdy nie widzieli go w akcji. Czyli te możliwości były dla nich znacznie mniej realne, a wiarygodność Yu została poważnie podważona przez to, że Madrigal wyszedł z zasadzki jedynie z drobnymi (w ich opinii) uszkodzeniami.
Przez jeden dzień Simonds upierał się, że należy wstrzymać wszelkie akcje wojskowe i szukać rozwiązań w drodze negocjacji. Yu poważnie wątpił, by mieli na to jakiekolwiek realne szanse po zmasakrowaniu górników na trzech stacjach i zdradzieckim zniszczeniu niszczyciela RMN, ale tamten zaparł się, twierdząc, że nie ma wystarczającej ilości okrętów w systemie Yeltsin, by kontynuować działania wojenne.
Właśnie wtedy komandor Valentine wystąpił z sugestią, za którą Yu nie bardzo wiedział, czy go udusić, czy ucałować. Jak dotąd stracili przez nią trzy dni, a awaria emitera przedłuży zwłokę, ale przynajmniej Simonds zgodził się coś robić, a nie siedzieć bezczynnie i czekać nie wiadomo na co. Valentine zaproponował ni mniej, ni więcej, by Thunder of God i Principality przeholowały kolejno należące do Masady dozorowce do sąsiedniego systemu planetarnego. Obie jednostki miały na tyle wydajne generatory, że wytwarzały pole potrzebne do wejścia czy wyjścia z nadprzestrzeni rozciągające się na odległość sześciu kilometrów od kadłubów. Jeśli dozorowce byłyby skupione blisko wokół nich i utrzymywane na pozycjach przez promienie ściągające, mogłyby w ten sposób zostać zabrane w nadprzestrzeń, a następnie z niej wyprowadzone i działać w systemie Yeltsin.
W normalnych warunkach byłaby to ciekawostka, interesująca, lecz bez praktycznego zastosowania, bowiem nikt na pokładach dozorowców nie przeżyłby przyspieszenia, z jakim latano w nadprzestrzeni z uwagi na brak odpowiednio wytrzymałych kompensatorów bezwładnościowych. Valentine jednak miał i na to sposób — załogi należało zdjąć i przewieźć na pokładach holujących okrętów, a wszystko co ruchome na pokładach dozorowców unieruchomić lub usunąć. Okręty powinny bez trudu wytrzymać konstrukcyjne naprężenia wywołane przyspieszeniami, które wchodziły w grę.
Yu był przekonany, że pierwszy mechanik zbzikował, ale ten przedstawił na poparcie swojego pomysłu obliczenia udowadniające, iż przynajmniej teoretycznie jest to możliwe. Simonds w końcu zapalił się do pomysłu, a praktyka wykazała, ku zaskoczeniu Yu, że jest on rzeczywiście wykonalny.
Do tej pory stracili tylko dwa „drobnoustroje”. Każdy dozorowiec musiał być utrzymywany na pozycji przez trzy emitery, toteż gdy jeden się przegrzał w trakcie przyspieszania, holowany okręt został przecięty na pół. Drugi przebył drogę pomyślnie, ale załoga, gdy wróciła na pokład, już w układzie Yeltsin znalazła ponad trzymetrowej średnicy dziurę wybitą na śródokręciu przez dwunastotonowy zbiornik ciśnieniowy, który urwał się z mocowania i rozwalił wszystko, co spotkał na drodze, łącznie z burtą, niczym olbrzymia kula armatnia.
Naturalnie cała operacja była długa i męcząca — jednostki holujące przeładowane były załogami dozorowców, a emitery poddawane niesamowitym obciążeniom, ale oba okręty jakoś dawały sobie radę, latając między dwoma systemami. Podróż z dozorowcami trwała dwanaście godzin, bez nich nieco krócej, ale na raz można było zabrać tylko trzy: dwa holował Thunder of God, jednego Principality, ponieważ nie posiadały więcej emiterów. Tym niemniej w ciągu trzech dni przetransportowały osiemnaście z dwudziestu posiadanych przez Masadę dozorowców do systemu Yeltsin. Operowało w nim obecnie szesnaście z nich, jako że dwa zostały zniszczone, a Thunder of God miał wrócić z ostatnią parą, gdy emiter numer 5 odmówił współpracy. Co prawda Yu nie bardzo mógł zrozumieć, w jaki sposób obecność dozorowców zmieniała stosunek sił czy zwiększała siłę ognia, jaką dysponował, ale wpływała wyraźnie na morale Simondsa i reszty, toteż cała akcja nie była stratą czasu.
— Muszę porozmawiać z ambasadorem — powiedział nagle, wywołując zdziwienie Manninga. — O tym, jak pozbyć się Simondsa. Wiem, że musimy udawać, że to całkowicie ich operacja, ale gdyby ta stara pierdoła przestała nas blokować, jedno zdecydowane uderzenie zakończyłoby wszystko w ciągu paru godzin.
— Fakt, sir — przyznał Manning zaskoczony tą szczerością, rzadko spotykaną w Ludowej Marynarce.
— Może ta naprawa da mi dość czasu na odwiedzenie ambasady… bo muszę z nim rozmawiać osobiście: nie ufam coś ostatnio naszemu systemowi łączności.
Manning doskonale wiedział, że Yu nie ufał nie tyle systemowi łączności, ile oficerowi za nią odpowiedzialnemu, jako że było to jedno ze stanowisk obsadzonych już przez lokalnych oficerów.
— W zupełności pana rozumiem, sir.
— To dobrze. — Yu potarł czoło i wyprostował się. — Przepraszam, że musiałeś wysłuchiwać tych wiązanek, ale musiałem się przed kimś wykląć.
— Po to są zastępcy, sir — uśmiechnął się szeroko Manning, nie dodając, że niewielu kapitanów przeprosiłoby za swoje zachowanie.
— Może — Yu zdołał się uśmiechnąć. — Przynajmniej to będzie ostatnia podróż w roli holownika.
— Zgadza się, sir. A póki co komandor Theisman będzie miał oko na wszystko w układzie Yeltsin.
— Na pewno dopilnuje lepiej wszystkiego niż ten półgłówek Franks — zgodził się nieco jeszcze warkliwie Yu.
Miecz Wiernych Mathew Simonds zapukał, otworzył drzwi i wszedł do urządzonego z przepychem pomieszczenia. Thomas Simonds, Najstarszy z Wiernych Kościoła Ludzkości Uwolnionej, uniósł głowę i spojrzał nań średnio przychylnie, a siedzący obok Senior Starszy Huggins przyjrzał mu się jeszcze mniej życzliwie. Naprzeciwko Hugginsa siedział diakon Ronald Sands, jeden z najmłodszych diakonów w dziejach Kościoła Ludzkości Uwolnionej. Szef wywiadu Masady nie wyglądał na równie nieżyczliwego, jak pozostali najprawdopodobniej dlatego, że był znacznie sprytniejszy i inteligentniejszy.
Odwrócił się, słysząc szelest szat, i zobaczył najmłodszą żonę brata; nie pamiętał jej imienia, ale zwrócił uwagę, że ma odsłoniętą twarz i zrozumiał, że przynajmniej część złości Hugginsa wywołana była właśnie tym szokującym naruszeniem zasad. Thomas zawsze był próżny i lubił się chwalić; z tych właśnie powodów wziął za ostatnią żonę dziewczynę mającą ledwie osiemnaście standardowych lat. Miał już sześć żon i Mathew szczerze wątpił, czy starcza mu sił, by dosiąść którejkolwiek, ale Thomas korzystał z każdej okazji, by chwalić się pięknem nowego nabytku. Na szczęście robił to we własnych czterech ścianach i nie pozwolił sobie na więcej niż odkrycie twarzy — dziewczyna ubrana była w zakrywający kształty szeroki strój obowiązujący wszystkie kobiety. Odkryte oblicze małżonki brata doprowadzało Hugginsa do szału za każdym razem, gdy zmuszony był odwiedzić Thomasa, i jego złość stanowiła dodatkowy powód, dla którego gospodarz trwał przy swoim. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, Huggins dawno posłałby dziewczynę pod pręgierz, poprzedzając publiczną chłostę paroma gromami pod adresem mężczyzny, który dopuścił do tak bluźnierczego zachowania. Gdyby zaś chodziło o zwykłego człowieka, skończyć by się mogło nawet ukamienowaniem. Tak zmuszony był udawać, że nie widzi nic niestosownego.
Mathew podszedł do krzesła stojącego z drugiej strony stołu i usiadł. Całość wyglądała niczym sąd, a on siedział na miejscu oskarżonego i mógłby dać głowę, że taka organizacja wnętrza nie była dziełem przypadku.
— A więc jesteś. — W głosie Thomasa słychać było jego wiek: był najstarszym dzieckiem pierwszej żony Tobiasza Simondsa, podczas gdy Mathew — drugim dzieckiem jego czwartej żony.
— Naturalnie, że jestem — odparł z godnością, doskonale świadom tak niebezpieczeństwa, jak i tego, iż okazanie cienia słabości oznaczało natychmiastowy atak i to grupowy.
— Miło wiedzieć, że słuchasz przynajmniej jakichś poleceń — warknął Huggins, uważający Mathew za głównego konkurenta do krzesła Najstarszego.
Mathew nie zdążył się odciąć, gdy Thomas uniósł dłoń — znaczyło to, że przynajmniej on nie występuje jeszcze otwarcie przeciwko głównodowodzącemu Marynarką Masady.
— Pokój, bracie — polecił Thomas Hugginsowi. — Zebraliśmy się tu wszyscy, by dokończyć dzieło Boże, więc nie obwiniajmy się nawzajem.
Jego żona napełniła stojące na stole puchary, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, i wycofała się do pomieszczeń dla kobiet na ostry znak męża. Huggins nieco się odprężył, gdy wyszła, i nawet zmusił do uśmiechu.
— Przyjmuję naganę i proszę o wybaczenie. Nasza sytuacja jest wystarczająco trudna, by narażać na próbę nawet Wiarę Świętego Austina — powiedział, spoglądając na Mathew.
— W rzeczy samej — przytaknął ten równie uprzejmie. — I nie mogę zaprzeczyć, że jako na dowódcy wojsk na mnie ciąży obowiązek jej poprawy.
— Może, ale wina jest tak twoja, jak i nasza — przerwał mu zniecierpliwiony Thomas. — Różnica jest w zasadzie tylko jedna: popierałeś plan tego poganina.
Po tych słowach wysunął dolną szczękę i wciągnął głowę w ramiona znajomym gestem.
— Uczciwość nakazuje przyznać, że argumenty Yu były przekonywające — wtrącił uprzejmie Sands tonem, jakim zawsze mówił, gdy odzywał się do przełożonych. — Zgodnie z moimi informacjami, były także uczciwe. Kierowały nim naturalnie inne pobudki, ale naprawdę wierzył, że ma możliwości, o których zapewniał.
Huggins prychnął, lecz nie odezwał się — nikt nie sprzeczał się z Sandsem, który wielokrotnie udowodnił, że jeśli coś mówi, zawsze ma na to dowody. Poza tym zadali sobie zbyt wiele trudu, by „sojusznik” nie miał pojęcia o ich tajnej operacji, a wszyscy obecni zdawali sobie sprawę, jak rozbudowaną siatką kierował Sands.
— Tym niemniej znaleźliśmy się w opałach, ponieważ daliśmy się przekonać jego argumentom — Thomas nie ustępował łatwo. — Jak sądzicie, czy ma rację, twierdząc, że jest w stanie zniszczyć to, co pozostało z floty Heretyków?
— Oczywiście, że jest w stanie — zapewnił Mathew. — Przeliczył się, uważając swoje rakiety za lepsze, a okręty RMN za gorsze, niż okazało się w rzeczywistości, ale nasi ludzie z sekcji taktycznej Thunder of God zapewnili mnie, że jego ocena podstawowych kwestii taktycznych jest jak najbardziej właściwa. Jeżeli jeden uszkodzony niszczyciel zdołał zadać takie straty naszej flocie, to Thunder of God i Principality, działając razem, bez trudu zniszczą wszystko, co pozostało jeszcze Heretykom.
Mathew zdawał sobie sprawę, iż Huggins nie ufa już ani Yu, ani nikomu, kto się z nim zgadza, ale to, co powiedział, było tak oczywiste, że nie mógł skłamać. Nie wspomniał także, co ci sami podkomendni mieli do powiedzenia na temat wsparcia, jakiego udzielił taktyce Franksa w układzie Yeltsin. Gdy to usłyszał, wpadł we wściekłość, ale nie dał nic po sobie poznać; gdyby ich ukarał, zaczęliby mówić to, co chciałby usłyszeć, zatajając swój osąd i opinie.
— Zgadzasz się z tym, diakonie? — spytał Thomas.
— Nie jestem wojskowym, ale zgadzam się. Nasze własne źródła już wcześniej wskazywały, że okręty Królewskiej Marynarki mają sporą przewagę techniczną nad okrętami Haven, ale jest to drobniutka różnica w porównaniu z przepaścią dzieląca Thunder of God i sprzęt Heretyków.
— Tak więc możemy pozwolić mu działać, jeśli będziemy zmuszeni? — upewnił się Thobias.
— Nie widzę innej możliwości, jeśli operacja „Machabeusz” się nie powiedzie — odparł Sands bez zmrużenia powiek. — Wówczas może nas uratować jedynie typowo militarne rozwiązanie. I z całym szacunkiem pragnę przypomnieć, że kończy nam się czas. Machabeusz nie był w stanie dowiedzieć się, kiedy wraca eskorta, ale należy założyć, że w ciągu kilku dni. Zanim to nastąpi, w ten lub inny sposób musimy kontrolować Grayson.
— Machabeusz jest naszą największą nadzieją — Huggins posłał Mathew jadowite spojrzenie. — Twoje akcje miały go wspomóc, miały stanowić pretekst, a nie poważną próbę podboju.
— Z całym szacunkiem… — zaczął Mathew, lecz zagłuszył go Thomas.
— Pokój, bracia! — huknął i tak długo a wymownie przyglądał się obu, nim nie znieruchomieli na swoich miejscach. — Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, co powinno się stać, ale nie mogliśmy poinformować o tym Yu, a bez wsparcia Haven nie możemy liczyć na sukces, jeśli Machabeusz zawiedzie. Bóg jeszcze nie zdecydował, czy pobłogosławi nasze działania, czy też skaże nas na porażkę. Mamy łuk o dwóch cięciwach i jak dotąd żadna nie pękła.
Huggins jeszcze przez moment spoglądał wściekle na Mathew, nim skłonił sztywno głowę. Tym razem nie próbował nawet udać, że go przeprasza.
— Dobra — Thomas odwrócił się do brata. — Jak długo jeszcze zdołasz odwlekać dalszą akcję bez wzbudzania podejrzeń pogan?
— Nie dłużej niż trzydzieści do czterdziestu godzin. Uszkodzenie emitera dało nam dodatkową, niespodziewaną zwłokę, ale kiedy wszystkie dozorowce znajdą się w systemie, będziemy musieli albo rozpocząć bezpośrednią akcję przeciw Graysonowi, albo przyznać, że nie mamy zamiaru tego robić.
— Kiedy ostatni raz kontaktowałeś się z Machabeuszem?
— Po ostatnim uderzeniu Cherubim pozostał z tyłu i nawiązał z nim łączność. Machabeusz był przekonany, że obecne władze cieszą się jeszcze zbyt dużą popularnością pomimo naszych ataków. Od tej pory nie byliśmy w stanie się z nim skontaktować, ale powiedział, że jest gotów do działania, kiedy tylko morale społeczeństwa zacznie podupadać, a wynik operacji „Jerycho” musiał je poważnie nadwątlić.
— Zgadzasz się z tą oceną, Sands?
— Zgadzam się. Naturalnie, nie wiemy, na ile znacząca jest zmiana nastrojów, ale nie ulega wątpliwości, że nastąpiła. Na pewno nie wpłynął na to pozytywnie fakt, że ponieśliśmy straty, jak i to, że dwa ich okręty zdołały uciec, ale z drugiej strony wiedzą, że dysponujemy przynajmniej dwoma nowoczesnymi jednostkami. Ich media nie podlegają Synodowi Cenzorów. Jestem przekonany, że informacje o prawdziwym przebiegu bitwy, a więc i o tym, jaki jest obecnie stosunek sił, przedostały się do publicznych sieci informacyjnych.
— Machabeusz wie, czym dysponujemy? — spytał ostro Huggins.
— Nie wie — poinformował go rzeczowo Sands. — „Jerycho” i „Machabeusz” to dwie niezależne operacje i dopilnowałem, by przy ich realizacji zachowano najdalej posunięte środki bezpieczeństwa: nikt z uczestników jednej nie wie o drugiej. Natomiast biorąc pod uwagę jego pozycję na Graysonie, musi mieć świadomość, że ich marynarka nie jest w stanie nam sprostać.
— Święta prawda — przytaknął z ulgą Thomas. — Cóż, bracia; myślę, że nadeszła pora decyzji. Machabeusz jest najlepszym rozwiązaniem i gdyby uzyskał kontrolę nad Graysonem pokojowymi metodami, osiągnęlibyśmy znacznie lepszą pozycję na wypadek interwencji Królestwa Manticore. Na pewno zażądają odszkodowania, a ja gotów jestem nawet do publicznych przeprosin za „przypadkowe” zniszczenie ich okrętu w wyniku pomyłki. Sądziliśmy, że należy do Heretyków, a w ogniu walki… jeśli zabraknie reżimu, który gotów byłby poprzeć ich roszczenia w tym rejonie, nie będą mieli wyjścia i muszą się wycofać. Tym bardziej, iż wnioskując na podstawie ich dotychczasowej polityki zagranicznej, nie będą mieli odwagi i woli, by nas podbić tylko po to, by uzyskać bazę floty, na której w sumie najbardziej im zależy. Co ważniejsze; jeśli Machabeuszowi się powiedzie, uzyskamy stopniową kontrolę nad Graysonem bez dalszych działań zbrojnych, a to oznacza, że nie będziemy już potrzebowali „sojuszu” z Haven. Dlatego też uważam, że powinniśmy opóźnić powrót Yu do systemu Yeltsin o co najmniej pełną dobę, najlepiej dwie, by dać Machabeuszowi niezbędny do działania czas. Musimy jednak liczyć się także z możliwością, że mu się nie uda, albo będzie potrzebował kolejnej demonstracji beznadziejnego położenia, w jakim znaleźli się Heretycy… Mając na uwadze tę ostatnią ewentualność, nakazuję bratu Simondsowi, by wypełnił obowiązki spoczywające na Mieczu Wiernych i zniszczył pozostałości floty Heretyków, a w razie konieczności dokonania demonstracji siły nagłym atakiem nuklearnym na jedno czy dwa mniej ważne miasta. Konieczność taką tłumaczyć może jedynie uzależnienie od niej sukcesu Machabeusza, bowiem bez sensu jest niszczyć to, co i tak zdobędziemy innymi metodami. Do wykonania tych operacji przystąpisz w ciągu dwunastu godzin od znalezienia się z ostatnimi dozorowcami w układzie Yeltsin. Czy ktoś nie zgadza się z moimi decyzjami?
Pytaniu towarzyszyło całkowicie pozbawione uczuć spojrzenie zreumatyzowanych oczu, przypominających jednak w dalszym ciągu oczy węża.