Autarcha delikatnie odłożył kombinezon na bok i usiadł wyściełanym fotelu.
— Dawno już nie uprawiałem tego rodzaju gimnastyki — powiedział. — Powiadają, że czego się raz nauczysz, zawsze będziesz umiał, ale w moim przypadku to się nie sprawdziło. Cześć, Farrill! Witam, książę — zwrócił się do Gillbreta. — A to, o ile pamiętam, córka suwerena, pani Artemizja!
Włożył w usta długiego papierosa i zapalił go, zaciągając się głęboko. Powietrze wypełnił zapach wonnego tytoniu.
— Nie spodziewałem się, że zobaczę cię tak szybko, Farrill — dodał.
— A może w ogóle? — skwitował kwaśno Biron.
— Nigdy nic nie wiadomo — zgodził się autarcha. — Jakkolwiek krótka wiadomość „Gillbret”, moja pewność, że Gillbret nie potrafi pilotować statków kosmicznych, fakt, że sam skierowałem na Rhodię młodzieńca znającego pilotaż i zdolnego do porwania tyrannejskiego krążownika, by uciec, a także to, że jeden z pasażerów tego krążownika został opisany jako młody człowiek o arystokratycznym wyglądzie — wszystko prowadziło do oczywistego wniosku. Nie jestem zaskoczony.
— Myślę, że jesteś, i to bardzo — wybuchnął Biron. — Jako morderca, powinieneś być zaskoczony. Wydaje ci się, że rozumuję mniej sprawnie niż ty?
— Mam o tobie jak najlepsze mniemanie, Farrill. Autarcha nie wydawał się zakłopotany i Biron poczuł się niezręcznie z powodu swojego nieopanowania. Zwrócił się gwałtownie do pozostałych.
— Ten człowiek to Sander Jonti, ten, o którym wam mówiłem. Może sobie być autarchą Lingane, a nawet jeszcze pięćdziesięciu innych światów. To bez znaczenia. Dla mnie jest Sanderem Jontim.
— To jest człowiek, który… — powiedziała Artemizja.
— Opanuj się, Bironie. Oszalałeś?
— To jest ten człowiek! Nie oszalałem! — krzyknął Biron. Z trudem hamował zdenerwowanie. — W porządku. Nie ma się o co sprzeczać. Opuść mój statek, Jonti. Mówię wyraźnie. Opuść mój statek.
— Dlaczego, mój drogi Farrillu?
Gillbret wydawał jakieś nieartykułowane dźwięki, ale Biron odsunął go na bok i stanął przed siedzącym autarchą.
— Popełniłeś jeden błąd, Jonti. Tylko jeden. Nie mógł przewidzieć, że wychodząc z pokoju, tam na Ziemi, zostawię w środku mój ręczny zegarek. Widzisz, w jego bransoletkę jest wtopiony pasek, czujnik promieniowania.
Autarcha wypuścił kółko dymu i uśmiechnął się.
— Ten pasek nigdy nie zabarwił się na niebiesko — kontynuował Biron. — Tamtej nocy nie było w moim pokoju żadnej bomby. To była starannie zaplanowana prowokacja! Jeśli teraz zaprzeczasz, jesteś kłamcą, Jonti, autarcho czy jak tam chcesz żeby cię tytułować.
Co więcej, to ty ją zaplanowałeś. Uśpiłeś mnie hypnitem i zaaranżowałeś całą komedię. Doskonale wiesz, że to ma ręce i nogi. Gdybyś mnie pozostawił sobie samemu, przespałbym ca noc i w ogóle nie zauważyłbym nic podejrzanego. Któż więc zadzwonił do mnie w środku nocy, żeby mieć pewność, że się obudzę? Obudzę się i znajdę bombę, która została umieszczona tuż obok licznika, żebym jej nie przeoczył? Kto wypalił blasterem zablokowany zamek w drzwiach do mojego pokoju, żebym mógł go opuścić, zanim stwierdzę, że bomba jest atrapą? Musiałeś się dobrze bawić tamtej nocy, Jonti.
Biron czekał na reakcję, ale autarcha zaledwie uprzejmie skinął głową. Biron poczuł przypływ furii. Zupełnie jakby tłukł poduszki, bił wodę albo kopał powietrze.
Powiedział ostro:
— Mój ojciec nie był jeszcze stracony. Dowiedziałbym się o tym wystarczająco wcześnie. Mógłbym pojechać na Nefelos albo nie. Mógłbym kierować się własnym rozeznaniem sytuacji, przeciwstawić się Tyrannejczykom jawnie lub skrycie, w zależności od mojej decyzji. Znałbym swoje szansę. Mógłbym się przygotować na różne ewentualności.
Ale ty chciałeś, żebym pojechał na Rhodię i spotkał się z Hinrikiem. Wiedziałeś, że w normalnej sytuacji nie uda ci się zmusić mnie, żebym zrobił to, czego ty chcesz. Nigdy bym nie poszedł do ciebie po radę. Dlatego zaaranżowałeś całą tę sytuację!
Uwierzyłem, że miałem zginąć od bomby i nie wiedziałem dlaczego. Ale ty wszystko wiedziałaś. Ty rzekomo uratowałeś mi życie. Wydawało się, że wiesz wszystko, co powinienem zrobić dalej. Byłem wytrącony z równowagi. Zrobiłem, co radziłeś.
Bironowi zabrakło tchu i czekał na odpowiedź. Nie było jej.
— Nie raczyłeś mnie poinformować, że statek, którym odleciałem z Ziemi, należał do floty Rhodii ani że kapitan został uprzedzony, kim jestem. Nie powiedziałaś mi, że twoim zamiarem jest, bym natychmiast po wylądowaniu na Rhodii znalazł się w rękach Tyrannejczyków. Czy temu też zaprzeczysz?
Zapadła długa chwila ciszy. Jonti wyrzucił niedopałek papierosa.
Gillbret zirytował się.
— Jesteś śmieszny, Biron. Autarcha nie mógłby… Nagle Jonti spojrzał i powiedział cicho:
— Ale autarcha mógł. Potwierdzam wszystko. Prawie masz rację, Biron, i gratuluję ci zdolności wnioskowania. Podłożenie nieprawdziwej bomby było przeze mnie zaplanowane, wysłałem cię też na Rhodię, abyś został zaaresztowany przez Tyrannejczyków.
Twarz Birona odprężyła się. Kolejna zagadka została wyjaśniona.
— Pewnego dnia, Jonti — odezwał się Biron — wyrównamy rachunki. W tej chwili wygląda na to, że jesteś autarchą Lingane i oczekują na ciebie trzy statki kosmiczne. Trochę krępuje mi to ruchy. Ale Bezlitosny jest mój, a ja jestem pilotem. Włóż kombinezon i wynoś się! Lina jest jeszcze na miejscu.
— To nie jest twój statek, a ty jesteś raczej piratem niż pilotem.
— Jedynym prawem tutaj jest prawo własności. Masz pięć minut na włożenie kombinezonu.
— Nie dramatyzuj, proszę. Jesteśmy sobie potrzebni i wcale nie mam zamiaru odejść.
— Ty nie jesteś mi potrzebny. Nie byłbyś mi potrzebny, nawet gdyby zjawiła się tu cała tyrannejska flota, a ty mógłbyś usunąć ją z kosmosu.
— Farrill — powiedział Jonti — mówisz i zachowujesz się jak dziecko. Pozwoliłem ci powiedzieć wszystko, co chciałeś, czy pozwolisz, że teraz ja zabiorę głos?
— Nie. Nie widzę powodów, dla których miałbym cię słuchać.
— A ten widzisz?
Artemizja krzyknęła. Biron poruszył się i zamarł. Poczerwieniał z wrażenia, spięty i bezradny.
— Poczyniłem pewne przygotowania — ciągnął Jonti. — Przykro mi, że muszę być tak brutalny i użyć broni jako argumentu. Ale wydaje mi się, że to jedyna droga, abyś mnie wysłuchał.
Trzymał w ręku kieszonkowy blaster, który nie służył do obezwładniania, lecz do zabijania!
Od lat prowadzę Lingane do walki z Tyrannejczykami — podjął Jonti. — Wiecie, co to oznacza? To nie jest łatwe, prawie niemożliwe. Wewnętrzne Królestwa nie zaoferują żadnej pomocy. Wiemy to z wieloletniego doświadczenia. Jedynym ratunkiem dla Królestw Mgławicy jest to, co one same dla siebie zrobią. Ale przekonać naszych przywódców to nie jest bezpieczna gra. Twój ojciec był aktywny i został stracony. Z pewnością to nie jest bezpieczne. Pamiętaj o tym.
Uwięzienie twojego ojca było dla nas szokiem. Jego życie i okropna śmierć. On był w naszym wewnętrznym kręgu i Tyrannejczycy omal nie schwytali nas wszystkich. Zostali skierowani na fałszywy ślad. Żeby to zrobić, musiałem bardzo dyplomatycznie rozgrywać moją grę. Nic nie zyskali.
Nie mogłem przyjść do ciebie i powiedzieć: „Farrill, musimy skierować Tyrannejczyków na fałszywy trop. Jesteś synem rządcy i dlatego także podejrzanym. Wyjedź stąd i nawiąż przyjaźń z Hinrikiem z Rhodii, tak żeby Tyrannejczycy skierowali swoje podejrzenia na niewłaściwy obiekt. To może być niebezpieczne, może cię kosztować życie, ale ideały, dla których zginął twój ojciec, są najważniejsze”.
Być może, zgodziłbyś się na to, ale ja nie mogłem podjąć takiego ryzyka. Wplątałem cię bez twojej wiedzy. To było ciężkie przeżycie, ale ja ci je wynagrodzę. Nie miałem jednak wyboru. Obawiałem się, że nie uda ci się przeżyć, ale powiedziałem ci o tym otwarcie. Ale miałeś szansę, i to ci też szczerze powiedziałem. Jak się okazało, przeżyłeś i jestem z tego bardzo zadowolony.
Jest jeszcze jedna rzecz, chodzi o dokument…
— Jaki dokument? — spytał Biron.
— Masz refleks. Mówiłem już, że twój ojciec pracował dla mnie. Tak więc wiem to, co on. Miałeś odnaleźć ten dokument i wydawało się, że jesteś do tego doskonały. Przebywałeś na Ziemi oficjalnie. Byłeś młody i nikt cię nie podejrzewał. Ale jak powiedziałem, tak się tylko wydawało.
Po aresztowaniu ojca znalazłeś się w niebezpieczeństwie. Dla Tyrannejczyków stałbyś się pierwszym podejrzanym. Nie mogliśmy więc dopuścić, aby dokument znalazł się w twoim posiadaniu, mógłby bowiem dostać się w ich ręce. Musieliśmy odesłać cię z Ziemi, zanim zdążyłeś wypełnić swoją misję. Jak widzisz, wszystko się ze sobą łączy.
— Masz go teraz? — spytał Biron.
— Nie, nie mam — odparł autarcha. — Dokument, który mógłby być tym, o który nam chodzi, zniknął z Ziemi przed laty. Jeśli to był właśnie ten, nie wiem, w czyim może być posiadaniu. Mogę już schować blaster? Trochę mi ciąży.
— Odłóż go — zgodził się Biron. Autarcha schował broń.
— Co ci ojciec mówił o tym dokumencie? — spytał Jonti.
— Nic, czego byś nie wiedział, przecież pracował dla ciebie.
— Właśnie! — w uśmiechu autarchy nie było wesołości.
— Czy już powiedziałeś wszystko, co miałeś do powiedzenia?
— Tak.
— W takim razie — powiedział Biron — wynoś się.
— Poczekaj, Biron — wtrącił Gillbret. — Tu nie chodzi tylko o twoje osobiste porachunki. Jeszcze jest Artemizja i ja. My też mamy coś do powiedzenia. Przynajmniej dopóki to, co mówi autarcha, ma sens. Przypominam ci, że na Rhodii uratowałem ci życie, tak więc moje zdanie też powinno być wzięte pod uwagę.
— W porządku. Uratowałeś mi życie! — krzyknął Biron. Wskazał na luk. — Wyjdź razem z nim. Chciałeś znaleźć autarchę. Znalazłeś! Zgodziłem się zawieźć cię do niego i dotrzymałem obietnicy. Nie mów mi, co mam robić.
Zwrócił się do Artemizji. Kipiał ze złości.
— A co z tobą? Ty też uratowałaś mi życie. Każde z was uratowało mi życie. Chcesz iść razem z nimi?
— Nie wypowiadaj się w moim imieniu, Biron — powiedziała chłodno. — Jeśli będę chciała iść z nim, to powiem.
— Nie czuj się zobowiązana. Możesz odejść w każdej chwili. Widział, że ją zranił, i odwrócił głowę. Jakąś rozsądniejszą częścią własnej osoby wiedział, że zachował się dziecinnie. Wygłupił się przed Jontim i czuł się bezradny wobec targających nim emocji. A jednak — dlaczego tak łatwo pogodzili się ze stwierdzeniem, że Birona Farrilla rzucono na pożarcie Tyrannejczykom jak psom kość, tylko po to, aby uratować skórę Jontiego. A niech ich! Co oni sobie myślą, że kim jest?
Pomyślał o niby-bombie, o liniowcu z Rhodii, Tyrannejczykach, nerwowej nocy na Rhodii i poczuł litość nad sobą.
— No i co, Farrill? — spytał autarcha.
— No i co, Biron? — spytał Gillbret.
— A co ty myślisz? — zwrócił się Biron do Artemizji.
— Sądzę, że on ma trzy statki w pobliżu i w dodatku jest autarchą Lingane. Nie wydaje mi się, żebyś miał jakiś wybór.
Autarcha spojrzał na Artemizję, a w jego wzroku Biron zauważył podziw.
— Jest pani bardzo inteligentną dziewczyną. To bardzo miło, że taki intelekt ma tak atrakcyjne opakowanie — Jonti zmrużył oczy.
— No dobrze, o co chodzi? — odezwał się Biron.
— Pozwólcie mi wykorzystać wasze nazwiska i kontakty, a ja doprowadzę was do nazwanej tak przez księcia Gillbreta planety rebelii.
— Myślisz, że jest taka? — spytał gorzko Biron.
— Przecież to twoja… — powiedział równocześnie Gillbret.
— Myślę, że jest taka planeta, jaką opisałeś, książę, ale to nie moja — uśmiechnął się autarcha.
— Nie twoja? — wyraził rozczarowanie Gillbret.
— A czy to ma jakieś znaczenie, jeśli potrafię ją znaleźć?
— Jak? — zdziwił się Biron.
— To nie takie trudne, jak wam się wydaje — powiedział autarcha. — Jeśli uznamy, że historia, którą nam opowiedziano, jest prawdziwa, musimy uwierzyć w istnienie planety przygotowującej powstanie przeciwko Tyrannejczykom. Musimy przyjąć, że jest gdzieś w sektorze Mgławicy i przez dwadzieścia lat Tyrannejczykom nie udało się jej odkryć. Jeśli to wszystko prawda, istnieje tylko jedno miejsce w sektorze, gdzie taka planeta może się znajdować.
— I gdzie to jest?
— Jeszcze nie wpadliście na oczywiste rozwiązanie? Czyż nie jest jasne, że taki świat może znajdować się tylko wewnątrz Mgławicy?
— Wewnątrz Mgławicy!
— No tak! Wielka Galaktyka! — wykrzyknął Gillbret.
I rzeczywiście, w tej chwili rozwiązanie stało się jasne i oczywiste.
— Czy na planetach wewnątrz Mgławicy mogą żyć ludzie? — spytała nieśmiało Artemizja.
— Dlaczego nie? — odpowiedział autarcha. — Masz błędne wyobrażenie o Mgławicy. W przestrzeni występuje ciemna mgła, ale to nie jest trujący gaz, tylko niezwykle rozrzedzona masa pyłu absorbującego i wygaszającego światło gwiazd wewnątrz Mgławicy. Oraz oczywiście gwiazd leżących za obłokiem. W każdym razie pył jest zupełnie nieszkodliwy i w bezpośrednim sąsiedztwie gwiazdy praktycznie niewyczuwalny.
Przepraszam, jeśli wydam się pedantyczny, ale spędziłem kilka ostatnich miesięcy na Uniwersytecie Ziemskim zbierając dane dotyczące Mgławicy.
— Dlaczego tam? — spytał Biron. — To nie ma wielkiego znaczenia, ale spotkałem cię na Ziemi i po prostu jestem ciekaw.
— To żadna tajemnica. Opuściłem Lingane w prywatnych sprawach, nieważne jakich. Około pół roku temu odwiedziłem Rhodię. Mój agent z Widemos, twój ojciec, Bironie, poniósł porażkę w negocjacjach z suwerenem, którego mieliśmy nadzieję przeciągnąć na naszą stronę. Usiłowałem pomóc, ale także i mnie się nie udało. Hinrik, za pani przeproszeniem, nie jest materiałem na takiego współpracownika.
— Proszę, proszę — mruknął Biron.
— Ale spotkałem Gillbreta — kontynuował autarcha — pewnie już wam mówił. Tak więc, poleciałem na Ziemię, ponieważ jest ona kolebką ludzkości. Wszyscy najlepsi badacze Galaktyki pochodzili z Ziemi i właśnie tam jest najwięcej źródeł informacji. Mgławica Końska Głowa została dość dokładnie zbadana, a przynajmniej dokonano przez nią licznych przelotów. Nigdy nie założono tam kolonii, ponieważ trudności nawigacji w przestrzeni kosmicznej, w której nie można korzystać z obserwacji astronomicznych, były zbyt wielkie. Mnie interesowały jednak tylko wyniki badań naukowych.
Teraz słuchajcie uważnie. Tyrannejski statek, na którym książę Gillbret został rozbitkiem, został uszkodzony przez meteor po pierwszym skoku. Zakładając, że podróż z Tyranna na Rhodię przebiegała wzdłuż rutynowej trasy, a nie ma podstaw, żeby to kwestionować, punkt, w którym statek opuścił trasę, może być obliczony. Pomiędzy pierwszym a drugim skokiem statek nie mógł przelecieć w zwyczajnej przestrzeni więcej niż osiemset tysięcy kilometrów. Taką odległość w kosmosie możemy uznać za punkt.
Możliwe jest także inne założenie. Jest całkiem prawdopodobne, że uszkadzając aparaturę kontrolną meteor mógł zmienić kierunek skoków. Wystarczyłoby tylko zakłócenie równowagi żyroskopu. To jest trudne, ale nie niemożliwe. Zmiana mocy napędu mogłaby nastąpić przy uszkodzeniu silników, które jednak nie zostały przez meteor naruszone.
Przy nie zmienionej mocy silników długość czterech skoków nie uległaby zmianie, ani też ich kierunki. Można by to porównać do długiego, pogiętego drutu; znamy jego początek, ale nie wiemy, w jakim kierunku ani pod jakim kątem wobec niego znajduje się jego koniec. Końcowa pozycja statku powinna leżeć na powierzchni umownej kuli, której środek jest umieszczony w miejscu, gdzie uderzył meteoryt, a promień równy jest sumie odbytych skoków.
Wykreśliłem tę kulę i jej powierzchnia przecięła się z Końską Głową. Około jednej czwartej powierzchni tej sfery znalazło się na terenie Mgławicy. Pozostało tylko odnaleźć gwiazdę należącą do Mgławicy i leżącą w odległości nie większej niż półtora miliona kilometrów od powierzchni naszej kuli. Pamiętacie, ż kiedy statek Gillbreta znalazł się u celu, był w bezpośrednim sąsiedztwie gwiazdy.
A teraz powiedzcie mi, ile gwiazd w Mgławicy odnaleźliśmy w takiej odległości od powierzchni kuli? Pamiętajcie, że w Galaktyce świeci sto miliardów gwiazd.
— Przypuszczam, że setki — powiedział Biron, który niejaki wbrew sobie słuchał całego wywodu.
— Pięć! — odpowiedział autarcha. — Tylko pięć. Nie dajcie się zwieść tym stu miliardom. Galaktyka ma około siedmiu bilionów sześciennych lat świetlnych objętości, tak więc na jedną gwiazdę przypada około siedemdziesięciu takich jednostek. Szkoda, że nie wiem, która z tych pięciu gwiazd ma dające się zasiedlić planety. Moglibyśmy ograniczyć nasze poszukiwania. Niestety dawni badacze nie mieli zbyt wiele czasu na szczegółowe obserwacje. Określili tylko położenie gwiazd, kierunek ich ruchu i przeprowadzili analizę spektralną.
— W jednym z tych pięciu układów leży świat rebeliantów? — spytał Biron.
— Taki wniosek wypływa ze znanych nam faktów.
— Pod warunkiem że przyjmujemy opowieść Gilla.
— Zrobiłem takie założenie.
— Moja historia jest prawdziwa — gwałtownie przerwał Gillbret. — Przysięgam.
— Jestem gotowy wyruszyć — powiedział autarcha — na wyprawę badawczą do tych pięciu układów. Moje motywy są oczywiste. Jako autarcha Lingane mogę wziąć czynny udział w ich przygotowaniach.
— I mając dwójkę z rodu Hinriadów i jednego z Widemos po swojej stronie, możesz złożyć poważną ofertę i prawdopodobnie zapewnić sobie mocną i pewną pozycję w nowym, wolnym świecie, który nadejdzie — dowodził Biron.
— Twój cynizm mnie nie odstrasza, Farrill. Odpowiedź oczywiście brzmi tak: Jeśli ta rewolucja zakończy się sukcesem, dobrze będzie być po zwycięskiej stronie.
— Inaczej, jakiś zdolny pirat lub rewolucjonista mógłby zostać obrany autarchą Lingane.
— Lub rządcą Widemos. Właśnie o to chodzi.
— A jeśli rewolucja się nie powiedzie?
— Właściwa chwila na rozstrzygnięcie tej kwestii nadejdzie dopiero wtedy, kiedy znajdziemy obiekt naszych poszukiwań.
— Jadę z tobą — wyrzekł powoli Biron.
— Dobrze! Trzeba więc poczynić przygotowania do przeniesienia cię z tego statku.
— Dlaczego?
— Tak będzie lepiej dla ciebie. Ten statek to zabawka.
— To statek wojenny Tyrannejczyków. Nie biorąc go, postąpimy nierozważnie.
— Jako tyrannejski statek wojenny, będzie niebezpiecznie rzucać się w oczy.
— Nie w Mgławicy. Przykro mi, Jonti. Przyłączam się do ciebie dlatego, że odpowiada to również moim celom. Mogę być szczery. Też chcę odnaleźć rebeliantów, ale między nami nie ma przyjaźni. Zostaję pod własnymi rozkazami.
— Bironie — wtrąciła Artemizja — ten statek jest zbyt mały dla nas trojga.
— W tej chwili tak. Ale można przyłączyć do niego naczepę. Jonti doskonale o tym wie, tak jak ja. Możemy mieć dość przestrzeni i nadal być panami siebie samych. A poza wszystkim to doskonale zamaskuje prawdziwy charakter tego statku.
— Skoro nie ma mowy o pełnym zaufaniu i przyjaźni, Farrill — zgodził się autarcha — muszę zadbać o siebie. Możesz mieć własny statek i naczepę, wszystko uzbrojone jak tylko zechcesz. Ale ja muszę mieć gwarancje, że będziesz zachowywał się jak trzeba. Księżniczka Artemizja pojedzie ze mną.
— Nie! — krzyknął Biron.
— Nie? — Autarcha, zdziwiony, uniósł brwi. — Pozwól wypowiedzieć się damie. — Gdy zwrócił się do Artemizji, nozdrza mu drżały. — Nie wątpię, że ma tu pani wszelkie wygody…
— Moja obecność na pańskim statku zagraża pańskim wygodom — odpowiedziała. — To pewne. Zaoszczędzę panu kłopotów i pozostanę tutaj.
— Myślę, że mogłaby pani to jeszcze przemyśleć… — zaczął autarcha, a zmarszczka na jego czole zburzyła wrażenie dobrotliwości, jakie do tej pory starał się wywołać.
— A ja myślę, że nie — przerwał mu Biron. — Księżniczka Artemizja dokonała już wyboru.
— I ty go popierasz, Farrill? — Autarcha znowu się uśmiechał.
— W całej rozciągłości! Wszyscy troje pozostaniemy na pokładzie Bezlitosnego. Nie będzie żadnych kompromisów w tym względzie.
— Dobrałeś sobie osobliwe towarzystwo.
— Czyżby?
— Tak sądzę — autarcha z zainteresowaniem oglądał swoje paznokcie. — Jesteś na mnie zły, bo oszukałem cię i naraziłem na niebezpieczeństwo. To jednak dziwne, że utrzymujesz tak przyjacielskie stosunki z córką człowieka takiego jak Hinrik, który dla mnie jest mistrzem zdrady.
— Znam Hinrika. Twoja opinia o nim niczego nie zmieni.
— Nie wiesz o nim wszystkiego.
— To, co wiem, wystarcza mi.
— A czy wiesz, że to on zabił twojego ojca? — Palec autarchy oskarżycielsko skierował się ku Artemizji. — Czy zdajesz sobie sprawę, że dziewczyna, którą tak bardzo chcesz wziąć pod swoje skrzydła, jest córką mordercy twojego ojca?