ROZDZIAŁ X

Zapadła noc. Obiad był zjedzony, Asbjorn wysłuchał streszczenia naszej wcześniejszej rozmowy, siedzieliśmy wszyscy wygodnie, każde z kieliszkiem lekkiego wina. Gabriel opowiadał nam najnowszą historię rodu, którą teraz odtwarzam wiernie, opuszczając jedynie uwagi moje i Asbjorna.

Było tak, jakby się nagle znaleźli w pustej przestrzeni.

Zapanował spokój i cisza; potworna presja, którą odczuwali za czasów Tengela Złego, zniknęła, ale wraz z nią zniknęli również z ich życia wypróbowani przyjaciele i sojusznicy.

Właściwie dla Ludzi Lodu powinien to być okres radości, ale odnalezienie się w nowych warunkach wymagało czasu. Nie tylko Gabriel się z tym borykał.

W pierwszych latach najciężej było Mari. Nie dość że straciła córkę, Christel, to jeszcze teraz dowiedziała się, że dziewczyna wzięła udział w spotkaniu, na które Mari pojechać nie chciała. Biedna kobieta całkiem straciła równowagę psychiczną, to przeklinała płynącą w jej żyłach krew Ludzi Lodu, to znowu rozpaczała, że nie pojechała do Lipowej Alei, kiedy mogła porozmawiać z córką. Raz nie chciała wierzyć, że Christel tam była, kiedy indziej zaś złorzeczyła swoim krewnym. Godzinami mogła chodzić tam i z powrotem po pokoju i zawodzić żałośnie. Rozpacz, nienawiść i wewnętrzny konflikt doprowadziły w końcu do tego, że już sama nie wiedziała, kim jest, kim jest jej mąż, a nawet ubóstwiane dzieci. Nie była w stanie niczym się zająć.

Wylądowała w klinice psychiatrycznej, ale na szczęście trafiła na bardzo wyrozumiałego lekarza. Przy pomocy rodziny zdołał jakoś uporządkować problemy swojej pacjentki, choć najpierw musiał sam przyjąć do wiadomości te niebywałe wydarzenia, które stały się przyczyną kryzysu. Nie było to łatwe, jak nietrudno się domyślić. Trzeba było wsparcia całego rodu, zwłaszcza Vetle, ojciec Mari, zrobił wiele, by przekonać lekarza, że chora mówi prawdę. Oczywiście, nie opowiadano doktorowi całej historii z detalami, tylko najbardziej niezbędne epizody i tylko w ogólnych zarysach. Ale to wystarczyło i lekarz znalazł w końcu sposób, żeby jej pomóc.

Robił mianowicie wszystko, by zaakceptowała fakt, iż pochodzi z rodziny obdarzonej niezwykłymi zdolnościami. Uważał bowiem, że pogodzenie się z faktami to połowa sukcesu.

Kryzys nie trwał na szczęście długo, lekarstwa i psychoterapia zrobiły swoje. Czas złagodził ból po utracie Christel i w pół roku później Ole Jargen mógł zabrać żonę do domu. Przez cały czas choroby sam zajmował się dziećmi i gospodarstwem i nawet na krótko nie przerwał pracy w warsztacie. Pozostała przy życiu czwórka dzieci dorastała. Mariana przestała biegać za chłopcami i wyrosła na roztropną osiemnastolatkę. Chłopcy pracowali w gospodarstwie i coraz mniej żałowali, że nie mogli wziąć udziału w tamtym spotkaniu na wzgórzach ponad Lipową Aleją.

Powoli, powoli Mari wracała do normalnego życia. Wciąż jednak wyraz bólu nie znikał z jej twarzy, a z oczu często płynęły łzy.

Pewnego dnia doznała szoku!

Była wiosna 1961 roku. Mari kupiła bukiecik żonkili i poszła na cmentarz, by położyć kwiatki na grobie Christel.

Zamyślona szła żwirową alejką i nagle stanęła jak wryta.

Przy grobie stał jej mąż. Najpierw ją to zirytowało, jakby miała monopol na odwiedzanie tego miejsca i źle się czuła, kiedy inni mogli widzieć, jak cierpi. Potem jednak zobaczyła, jak źle wygląda Ole Jorgen, jaki jest zgnębiony. Ściskał w rękach mały krzaczek polnych wiosennych kwiatków.

Od czasu do czasu ocierał płynące z oczu łzy.

Ole Jorgen płacze? Z powodu Christel?

Ogarnęły ją straszne wyrzuty sumienia. Gdzież ona była? Gdzie miała oczy i rozum?

Czyżby wydawało jej się, że tylko ona może cierpieć? Czy pomyślała kiedykolwiek, jaki spokojny i cierpliwy jest Ole Jorgen? Czy podziękowała mu za wierność i lojalność w każdej sytuacji? Nie mówił wiele o Christel, ani zaraz po śmierci, ani później, a ona, zajęta swoim bólem, brała to za obojętność. To z jej powodu powstało okropne zamieszanie, bo ona cierpiała i wszyscy musieli widzieć, jak bardzo. Tymczasem on…

– Ole Jorgen – jęknęła zrozpaczona i pobiegła do niego.

Patrzył na nią zaskoczony i chyba z poczuciem winy, ale Mari zarzuciła mu ręce na szyję i szlochała, jakby jej serce miało pęknąć.

– Przepraszam cię, wybacz mi – łkała na jego ramieniu. – Boże, jaka jestem egoistka! Dziękuję ci, dziękuję, że jesteś, że podtrzymywałeś mnie przez te wszystkie lata, a zwłaszcza ostatnio! Nigdy nie myślałam, że ty też cierpisz, i to tak bardzo, tak głęboko.

Ole Jorgen nie był wyjątkiem, wielu ludzi przecież nie lubi zwracać się do innych o pomoc, nie umie ujawniać swoich uczuć. Był zwyczajnym człowiekiem i chociaż Mari bardzo go kochała, to podświadomie uważała się jednak za kogoś lepszego niż mąż, za osobę bardziej elegancką, delikatniejszą. I… znowu ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Skąd się biorą takie uczucia, dlaczego tak uważa? Ano dlatego, że pochodzi z Ludzi Lodu! Z tej rodziny, której przecież tak nienawidzi!

O mój Boże!

– Wybacz mi! Wybacz! – prosiła znowu.

Wybaczcie mi też wszyscy moi ukochani krewni z Ludzi Lodu! Zawsze chciałam brać co najlepsze z doświadczeń naszego rodu, natomiast przeklinałam to, co czyniło życie trudnym, nie godziłam się na żadne ofiary.

– Ole Jorgen, zacznijmy od nowa – prosiła. – To znaczy, jeśli ty nie znalazłeś sobie tymczasem jakiejś innej kobiety, kiedy mnie nie było; miałbyś do tego wszelkie prawo, zachowywałam się przecież okropnie.

Duże, spracowane dłonie Ole Jorgena głaskały ją po włosach.

– Co ty mówisz? – szeptał niepewnie, bo znacznie lepiej radził sobie z maszynami rolniczymi niż z uczuciami. – Co ty mówisz, Mari? Na co mi inna kobieta?

Mari pogładziła go po policzku.

Wspólnie posadzili na grobie kwiaty, które przyniósł Ole Jorgen, płakali przy tym oboje, ale były to ciepłe, dobre łzy, przynoszące ulgę, żadne nie starało się ich ukryć.

Tego dnia rozpoczęło się dla Mari nowe życie. Wydobyła się z żałoby i mogła teraz cieszyć się znowu czwórką swoich dzieci, a jej stosunek do dalszej rodziny też się zmienił na lepsze.

Wszyscy bardzo się tym radowali. Bo należeć do Ludzi Lodu, oznaczało też troszczyć się o siebie nawzajem. I to, że Mari, a także Christel, chciały żyć poza rodziną, bolało wszystkich. Teraz podróże z Akershus do Trondelag i na odwrót stały się częstsze, powiedziano sobie nawzajem wiele słów pociechy.

Fakt, że wszystkie dzieci, zachowując rodzinną tradycję, starały się o własne potomstwo jeszcze przed ślubem, Mari ani Ole Jorgena nie martwiło. Są w życiu większe katastrofy, zwłaszcza że młodzi żenili się potem, jak przystało, ze swoimi wybranymi. W ciągu ostatnich dwunastu lat Mari doczekała się ośmiorga wnucząt. Bo tak jak to Wędrowiec obiecał niegdyś Vetlemu, to właśnie jego linia miała być szczególnie ważna dla zachowania ciągłości rodu.

Mari i Ole Jorgen nie mieli nic przeciwko temu.

Vetle był wciąż pełnym sił człowiekiem i nieustannie przepowiadał, że dożyje późnej starości. Teraz, w 1980 roku, miał lat siedemdziesiąt osiem, cieszył się dobrym zdrowiem i sprawnym umysłem. Wszystkie wnuki i prawnuki uwielbiały dziadka, a on uwielbiał dzieci. Rzadko wspominał swoją Hannę, którą Tengel Zły zamordował, ale rodzina wiedziała, że nie otrząsnął się z żałoby. W takiej sytuacji dobrze jest, kiedy stary człowiek ma koło siebie młodsze pokolenie. Dzieci zabierały go do kina, przeważnie na westerny, bo chciały mu pokazywać to, co same uważały za najwspanialsze. Podróżowali też do innych krajów. Ponieważ Vetle nigdy nie zapomniał swojej wyprawy przez Europę do Hiszpanii, któregoś roku pojechali do Andaluzji. To była dla niego wielka radość, ale do Las Marismas się nie wybrał. Tych okolic odwiedzać nie chciał.

Ale… Pewnego wieczora stał na balkonie hotelu i patrzył na dachy Sewilli, a w jego oczach pojawił się wyraz smutku. Ktoś go zapytał, o czym rozmyśla.

– Brakuje mi tamtego głosu – odrzekł cicho. – Tęsknię za tym głębokim głosem, który usłyszałem po raz pierwszy, gdy miałem czternaście lat. Słyszałem go również w tym kraju i wielokrotnie potem. „Vetle”, wzywał a mnie przenikał dreszcz radości pomieszanej z lękiem.

Wiedzieli, że dziadek mówi o Wędrowcu i że Vetle także tęskni do przodków.

Lisbeth, żona Jonathana, zmarła bardzo wcześnie na raka. Nigdy więc, na szczęście, nie dowiedziała się o dramatycznej przygodzie Olego, który został aresztowany za przemyt narkotyków. Było to jego pierwsze doświadczenie w tej dziedzinie, podjęte zresztą wyłącznie z ciekawości i chęci mocnych przeżyć. Wyszedł z tego bez szwanku, a jego stosunek do tych spraw zmienił się radykalnie. Członkowie Ludzi Lodu często szukali mocnych przygód, ale mieli wrodzoną zdolność wycofywania się, zanim sprawy zaszły za daleko. A gdy zdarzyło się, że ktoś przekroczył zakreślone granice, to na ogół później angażował się po przeciwnej stronie, jakby pragnąc zadośćuczynienia za wcześniejsze głupstwa i brak odpowiedzialności. Gdy więc Ole osiągnął wiek dojrzały, zaangażował się w zwalczanie narkomanii i odnosił na tym polu poważne sukcesy. Poza tym niewiele jest o nim do powiedzenia. Ożenił się, ma czworo dzieci. Tak więc i ten dom Bóg pobłogosławił, jeśli chodzi o potomstwo.

Opowieść o spokojnych latach Ludzi Lodu to wybiegała daleko naprzód, to znowu musieliśmy się cofać do przeszłości, żeby nawiązać do dawniejszych wydarzeń, ale tak to jest, gdy mówi się o starej i tak rozgałęzionej rodzinie. Tyle spraw jest do opowiedzenia, wszystko się ze sobą w jakiś sposób łączy.

Wracając do Jonathana, to w parę lat po śmierci Lisbeth ożenił się ponownie, ale dzieci w tym małżeństwie nie miał. Żona była dojrzałą kobietą. Finn, Ole i Gro przyjęli ją nie najlepiej, jak to często bywa z nastolatkami w takiej sytuacji.

Sonja, bo tak miała na imię nowa żona, była zupełnie inna niż dość wymagająca Lisbeth. Była to osoba łagodna i spokojna, w ogóle bardzo kobieca i często wobec pasierbów bezradna. Finn, Ole i Gro nigdy do grzecznych nie należeli, żywiołowi, z trudem poddawali się zabiegom wychowawczym. Nie raz doprowadzali ją do rozpaczy, ale nigdy się Jonathanowi nie skarżyła.

Niestety, niełatwo jest zastąpić dorastającym dzieciom matkę.

Sytuacja zmieniła się trochę na lepsze dopiero po dramatycznych wypadkach.

Zdarzyło się któregoś dnia nieoczekiwanie, że Sonja zemdlała i upadła w kuchni na podłogę.

Gro, która też wtedy w kuchni była, odwróciła się.

– Co ty, do diabła, znowu wymyśliłaś? – zapytała niepewnie. – Masz źle w głowie? Finn! Ole! Chodźcie tutaj! Sonja leży na podłodze i udaje, że zemdlała.

Był wczesny ranek, Jonathan wyjechał już do pracy, ale chłopcy przybiegli na wołanie.

– Chryste, nie dosyć już z nią zamieszania? – powiedział Ole zbity z tropu. – I co teraz?

Nikt nie wiedział, co robić. Finn uklęknął i próbował ją ocucić, klepiąc po twarzy.

– Hej, no co z tobą? – mówił przy tym. – Wstawaj! Nie wygłupiaj się!

Ale Sonja nie dawała znaku życia.

– Czy ojciec by nie mógł… – zaczęła Gro niecierpliwie. – Nasza mama była przynajmniej pielęgniarką. Lepiej się znała niż ta baba…

– Na tym, jak mdleć? – zapytał Finn przytomnie. – Dzwońcie po kogoś, nie możemy tak stać!

W tej rodzinie rzadko ktoś chorował i nie mieli domowego lekarza.

– Pójdę po dziadka – oznajmił Ole.

– Pędź!

Zanim Ole wbiegł na pierwsze piętro, żeby zawołać Vetlego, Sonja ocknęła się i bardzo zawstydzona, próbowała załagodzić sytuację.

– Wybaczcie mi, ja…

– Jak ty mogłaś nam to zrobić? – zawołała Gro, ale na szczęście w ostrym głosie dziewczyny Sonja usłyszała nutę lęku.

– Uff, to naprawdę głupio z mojej strony – powiedziała macocha. – Już mi się to kiedyś przytrafiło, ale nie chciałam niepokoić waszego ojca.

– Rzeczywiście idiotyczne! – prychnęła Gro. – Chcesz udawać cierpiętnicę, której nikt nie rozumie? Powiedz przynajmniej teraz, co ci jest?

Sonja usiadła i poprawiała włosy, zakłopotana.

– Widzisz, to są takie sprawy, o których się niechętnie rozmawia z mężczyzną.

Gro przyjrzała jej się uważniej i odniosła wrażenie, że zaczyna rozumieć sytuację Sonji. Musiała się czuć samotnie i obco w ich domu. Właśnie obco! Czy kiedykolwiek pomogli jej uznawać ten dom za swój?

Jeśli nie mogła nawet z mężem rozmawiać o sprawach, które ją niepokoiły, to kto jej pozostawał? Jedyną żeńską istotą w jej otoczeniu była przecież Gro, a ona wcale nie zachęcała do zwierzeń.

Przyszedł Vetle i zajął się sprawą.

– Nigdy bym nie pomyślał, że jesteście takie gapy – powiedział z naganą. – Lekarz będzie za dziesięć minut. Gro, pomóż Sonji się położyć!

– Dam sobie radę – wzbraniała się Sonja, ale Gro i Finn ujęli ją pod pachy i zaprowadzili do sypialni. Oboje byli bardzo poważni.

Gro przygotowała łóżko i Sonja położyła się w ubraniu, a dziewczyna zdjęła jej buty. Jakie ta Sonja ma zmęczone stopy, pomyślała przy tym. Takie bezbronne, kiedy zostały bose, jakby przepraszały, że są zbyt duże i niezdarne. Przyniosła chorej szklankę wody.

– Gro, mam prośbę… bądź tak dobra i zabierz stąd te rzeczy, które wyjęłam do prania – powiedziała Sonja przepraszającym tonem. – Nie musisz, oczywiście, niczego prać, sprzątnij tylko… bo skoro lekarz ma przyjść…

– Jasne! – odparła dziewczyna i zaczęła zbierać brudną bieliznę. Szybko wyszła z pokoju, a policzki jej płonęły. Czy nie wydawało jej się od czasu do czasu, kiedy ona i jej bracia byli wyjątkowo złośliwi, że Sonja ma zaczerwienione oczy? A oni wtedy triumfowali! Sonja jednak nigdy się nie rewanżowała, nigdy żadnemu z nich nie powiedziała złego słowa ani nie skarżyła się ojcu. Jakby czekała w nadziei, że przyjdzie czas, gdy mimo wszystko się zaprzyjaźnią. A oni jakby uznali za sprawę honoru, żeby do tego nie dopuścić.

Sonja poszła do szpitala i trzeba było przeprowadzić skomplikowaną operację. Dopiero kiedy zabrakło jej w domu, wszyscy odczuli, co dla nich znaczy. Odwiedzali ją więc po kolei. Żadne oczywiście nie prosiło o wybaczenie, to nie w ich stylu, ale rozmawiali z macochą, najpierw z pewnym skrępowaniem, później coraz śmielej.

Kiedy Sonja mogła nareszcie wrócić do domu, powitano ją tortem, kwiatami i wspaniałymi dekoracjami przy wejściu. A przede wszystkim życzliwością. Bo nastolatki na ogół wyrastają z okresu buntu i protestu przeciwko rodzicom i innym wapniakom.

Jonathan i Vetle odetchnęli z ulgą. Przeżyli wiele trudnych miesięcy, ale na szczęście to już przeszłość.

Co prawda trójka młodych nie przemieniła się w anioły, bardzo wiele im do tego brakowało, ale zaakceptowali macochę jako swoją… no, może nie jako najlepszą przyjaciółkę, ale w każdym razie jako osobę w domu niezbędną. Nikt nie wymagał, by zwracali się do niej per mamo, zresztą ona sama by tego nie chciała. Rozmawiali z nią, byli sympatyczni, czynili jej życie znośnym, ale to musiało wystarczyć.

I dopiero po kilku latach, gdy Gro przeżywała poważne kłopoty, odkryła, jak dobrze mieć w pobliżu życzliwą kobietę z życiowym doświadczeniem.

Mimo że w rodzinie wciąż coś się działo, Gabriel skupił się teraz w swojej opowieści na wydarzeniach z roku 1973.

Gro skończyła dwadzieścia pięć lat. Kupiła sobie nieduże mieszkanie i wyprowadziła się z domu. Miewała, oczywiście, różne miłosne przygody, była bowiem dziewczyną interesującą. Lśniące, ciemne włosy, smagła cera, brązowe oczy, ładna młoda osoba o żywych ruchach i ciętym języku; na brak przyjaciół i znajomych nie mogła narzekać. Urodę odziedziczyła po Hannie, swojej francuskiej babce.

Jednak ostatnia historia miłosna zraniła ją boleśnie, zachwiała jej poczuciem własnej wartości i stosunkiem do mężczyzn. Tak się złożyło, że poprzedni romans także skończył się źle. Nie będziemy się tu wdawać w szczegóły, dość powiedzieć, że Gro skłonna była traktować wszystkich mężczyzn jako głupich, niegodnych zaufania drani. Żeby zająć myśli czym innym, zaczęła współpracować z bratem Ole przy zwalczaniu narkotyków.

I to właśnie wtedy spotkało ją prawdziwe nieszczęście. W poprzedni związek ona sama zaangażowana była raczej umiarkowanie i cała sprawa po prostu wygasła, a Gro pozostała z marzeniami o prawdziwej wielkiej miłości.

Następna przygoda miała się skończyć dużo gorzej.

Gro bardzo lubiła pracę wśród młodzieży, zwłaszcza że wspierał ją brat. Nie polegało to oczywiście na tym, że krążyli po ulicach, wyszukując młodych narkomanów, którym następnie prawili morały, chcąc ich zawrócić ze złej drogi, nic podobnego! Uczestniczyli w zakrojonym na szerszą skalę programie pomocy uzależnionej młodzieży podźwignięcia się z nałogu. Ole zajmował się głównie zbieraniem funduszy na ten cel.

Jakie sumy przeznaczał z własnej kasy, Gro nie wiedziała, ale ona, gdy było to potrzebne, nie odmawiała też wsparcia finansowego. Bardzo jej przy tym zależało, by ci młodzi wiedzieli, że jest z nimi, gotowa nieść pomoc, i by mieli do niej zaufanie. Dlatego bardzo się ucieszyła, kiedy pewnego razu zwróciła się do niej grupa młodych narkomanów z innej dzielnicy. Ktoś im powiedział o Gro i jej bracie, że potrafią zrozumieć, co to znaczy walka z nałogiem, i starają się naprawdę wesprzeć potrzebujących.

Dobrze jest słyszeć takie słowa. Gro zrobiła więc wszystko, by utrzymać ich zaufanie, i po raz pierwszy czuła, że robi coś naprawdę pożytecznego.

Wprawdzie lista osób, którym Ole i Gro zdołali pomóc, nie była specjalnie imponująca, ale przecież liczy się każdy człowiek, uważała Gro. A poza tym to dopiero początek.

Wkrótce jednak sprawy przybrały inny obrót. Nie wszyscy z entuzjazmem przyjmowali jej samarytańską działalność. Pewnego wieczora, gdy wracała do domu, została zatrzymana przez młodzieżowy gang.

Gro zorientowała się natychmiast, jakiego rodzaju ludzi ma przed sobą. Handlarze narkotyków, ci, co zaopatrywali w truciznę tych nieszczęśników, których ona starała się ratować. Intencje też mieli jasne: Nie przebierali w słowach, grozili, że jeżeli nie przestanie się mieszać w nie swoje sprawy, to pożałuje. Wtedy Gro zwróciła uwagę na jednego z nich, który stał nieco z boku, milczał jakby zawstydzony.

Zainteresował ją. Nie był taki jak tamci. Gro od pierwszej chwili wiedziała, że przyłączył się do bandy, bo nie miał innych kolegów. I natychmiast postanowiła, że uczyni wszystko, by go uratować.

Był to delikatny, marzycielski typ. Ludzie Lodu zawsze odczuwali do takich sympatię i starali się coś dla nich zrobić. Mimo że naśladował swoich kompanów stylem ubioru i nonszalanckim zachowaniem, Gro miała pewność, że warto się nim zająć.

Krótko mówiąc, udało jej się nawiązać z nim kontakt. Nie tego wieczora, oczywiście, bo wtedy odszedł wraz z innymi, ale oglądał się za nią kilkakrotnie. Spotkali się w tydzień później, najzupełniej przypadkowo, ale oboje nie ukrywali, że chcieliby się poznać bliżej.

Znajomość rozwijała się szybko, wkrótce młody człowiek przeprowadził się do mieszkania Gro, a ona mogła rozpocząć działalność resocjalizacyjną.

Okazało się, że nie jest bardzo zdemoralizowany, a poza tym dojrzał do zmiany stylu życia. Bał się, oczywiście, zemsty ze strony koleżków, ale sam uważał, że jeśli na jakiś czas pozostanie w ukryciu, nie będzie im wchodził w drogę, to o nim zapomną.

Gro była taka szczęśliwa jak to tylko możliwe. Nie wątpiła, że jej miłość pozwoli temu cudownemu, zabłąkanemu chłopcu odnaleźć właściwą drogę.

On bardzo żałował dawnego życia, ale, jak sam mówił, nie miał wyboru. W gangu był szanowany, liczyli się z nim. To mu imponowało. Teraz jednak miał Gro i ona znaczyła dla niego tysiąc razy więcej niż cała banda.

Nigdy nie zabierała go ze sobą, kiedy miała jakieś sprawy związane z jej pracą dla narkomanów, to by się mogło źle skończyć. Podopieczni Gro mogliby go poznać i stracić do niej zaufanie. Olemu też nie powiedziała o przeszłości Kallego, bo tak miał na imię jej ukochany.

Przeżywali cudowny okres. Gro była zakochana jak nigdy przedtem, a poczucie, że uratowała chłopaka od katastrofy życiowej, czyniło tę miłość jeszcze piękniejszą.

Kalle okazał się troskliwym i czułym kochankiem i nieustannie powtarzał, jakie to szczęście, że spotkał Gro. Lepiej nie mogło im być.

Kalle nie był uzależniony od narkotyków. Miał, jak widać, dość siły woli, by oprzeć się wszystkim pokusom. A poza tym handlarze wiedzą, że sami powinni być wolni od nałogu, bo wtedy lepiej potrafią kontrolować sprawy.

Teraz wszelkie zło minęło. Teraz Kalle był szczęśliwy.

Powoli jednak zaczęły się pojawiać jakieś zgrzyty, choć początkowo Gro niczego nie zauważała. Nie zwracała uwagi, że Kalle najpierw stał małomówny, a potem zaczął się przeciwstawiać jej poglądom w różnych sprawach, które przedtem uważał za nadzwyczajne. Uznawała, że to zabawne, iż Kalle nareszcie zaczął „dyskutować”.

W końcu znalazł sobie pracę. Sama w sobie decyzja znakomita, ale pracował w jakiś idiotycznych godzinach, przeważnie wieczorem, i to do późna. Był podobno portierem, na dodatek w bardzo tajemniczej formie, w ogóle wszystko w tej pracy było ściśle tajne. Widocznie jednak Kalle cenił sobie i zajęcie, i zaufanie, jakie okazywał mu szef, wciąż też powtarzał, że to dla niego wielka radość móc uczciwie zarabiać na życie i cieszyć się szacunkiem.

Poza takimi ogólnikami był jednak wyjątkowo małomówny. Gro uważała, że to świadczy o jego odpowiedzialnym stosunku do pracy. Cieszyła się też, że Kalle przestaje być od niej taki zależny, że się usamodzielnia.

Cieszyła się tak, dopóki nie zaczęły do niej docierać plotki.

Właściwie to rodzony brat Gro, Finn, pierwszy zwrócił jej uwagę, że Kalle nie jest wobec niej w porządku. Finn był inżynierem, miał żonę i dwoje dzieci, trzecie w drodze.

Gro odwiedziła ich kiedyś, a gdy zostali na chwilę sami, Finn powiedział:

– Słyszę, że nie bardzo ci się układa z Kallem? To wielka szkoda. Obaj z Olem już się cieszyliśmy, że nasza siostrzyczka nareszcie będzie szczęśliwa.

Gro wytrzeszczyła oczy.

– Nie układa się? Co chcesz przez to powiedzieć?

– No, sama chyba wiesz najlepiej. Mówiłaś przecież, że jesteście tacy nowocześni i każde może mieć swoje życie. Ale uważaj! To rzadko się udaje na dłużej.

– Wyjaśnij mi, o czym ty mówisz? – zapytała z naciskiem.

Finn przyglądał jej się zakłopotany.

– A niech to licho… Chyba coś chlapnąłem. No, ale myślałem, że… Skoro połowa miasta wie…

Gro wciąż była bardzo pewna, że z Kallem wszystko jest w porządku, a rozmowa zaczynała się robić nieprzyjemna.

– Wie o czym?

Finn wstał.

– O niczym, zapomnij, nic nie mówiłem.

Gro zerwała się i złapała go za rękę.

– O czym to mówi całe miasto? Chcę wiedzieć!

– Ale, Gro…

– Mów!

– O Kallem i jego nowej przyjaciółce, oczywiście. Pokazują się zupełnie otwarcie, nawet nie próbują niczego ukrywać.

Gro przełknęła ślinę. Kalle w mieście? On, który chował się przed ludźmi, żeby go nie odnaleźli koleżkowie i żeby nie straszyć młodych narkomanów?

– A ty mówisz pewnie o jego współpracownicach? – powiedziała z udaną swobodą. – On ma bardzo odpowiedzialną pracę, pewnie czasem wychodzi z kimś na obiad, tak myślę.

Finn potrząsał głowę.

– Oni chyba nie o sprawach zawodowych dyskutują.

Gro poczuła ból pod sercem. Kilkakrotnie odetchnęła głęboko.

– Kłamstwo! – powiedziała stanowczo. – Kłamstwo i paskudne plotki! Czy ty myślisz, że ja bym niczego nie zauważyła, gdyby coś…

Umilkła. Ta nowa skłonność Kallego do dyskusji, czy to nie chęć przeciwstawienia się jej? Jego wieczorna praca, o której nic nie mógł powiedzieć? I te wykrętne tłumaczenia.

Do jakiego stopnia można być naiwnym? A może… może jednak istnieje jakieś sensowne wyjaśnienie?

Oczywiście, musi istnieć!

– Powinnam wracać do domu – oświadczyła Gro, pożegnała się i wyszła.

Mieszkali razem od dwóch miesięcy, Kalle i ona. Dwa cudowne miesiące, podczas których on starał się uwolnić od przeszłości, od swego na pół kryminalnego życia. Bo przecież Kalle kryminalistą nie był, on nigdy aktywnie nie uczestniczył w podejrzanych geszeftach gangu. Zajmował tam niską pozycję, co najwyżej stał na czatach, woził kumpli samochodem i temu podobne.

Gro nigdy nie była taka szczęśliwa, nigdy nie czuła się taka kochana i nigdy sama nie kochała tak gorąco.

Zwierzali się sobie nawzajem. Dotychczasowe życie Kallego układało się tragicznie; nie miał przyjaciół, bo był nieśmiały, nie potrafił interesująco mówić, kiedy chciał coś powiedzieć, zaczynał się jąkać. Rówieśnicy wyśmiewali się z niego, w wyniku czego on zamykał się jeszcze bardziej. I tak trwało do czasu spotkania z handlarzami narkotyków. Oni go zaakceptowali, a więc przyłączył się do nich bardziej z wdzięczności niż z chęci robienia tego, co oni. Czyż miał wybór?

Ale wszystko się odmieniło, kiedy spotkał Gro. Nigdy przedtem nie miał wiele do czynienia z dziewczętami, był na to zbyt nieśmiały, nie potrafił nawiązywać kontaktu.

Niemądra postawa, Kalle był przecież przystojnym i bardzo interesującym chłopcem, o niebywale czarującym uśmiechu. Ale on sobie pewnie wcale z tego nie zdawał sprawy.

Gniew, oburzenie na obrzydliwych plotkarzy nie opuszczały jej przez całą drogę do domu. Ale kiedy znalazła się już w mieszkaniu…

Kallego nie było, ale też nie miało go być, wieczorem pracował. Gro mogła zatem myśleć, wątpić, mieć nadzieję, znowu popadać w zwątpienie i przeżywać prawdziwe męki.

Kiedy kochali się po raz ostatni? Dawno i w ogóle zdarzało im się to teraz rzadko. Kalle wracał zmęczony. Ona musiała wykazywać inicjatywę.

W pamięci powracały jakieś uwagi, dziwne reakcje. Czy to może mieć znaczenie?

Och, jakie to straszne miotać się tak w niepewności! Tylko siedzieć i czekać.

Nie przyszło jej do głowy, by przeszukać jego rzeczy w nadziei, że znajdzie jakieś dowody. To zachowanie poniżej godności.

Zatelefonowała do Olego i ostrożnie skierowała rozmowę na bolesny dla niej temat. O, tak, Ole również słyszał te głupie plotki. Koledzy uważają, że Gro musi być wyjątkowo tolerancyjną kobietą. A Kalle ma szczęście, każdy by tak chciał, tak mówili znajomi. Nie trzeba się przejmować ludzkim gadaniem, Gro!

– Ale ja nie jestem tolerancyjna – odparła. I wtedy Ole powiedział jej, jak się nazywa tamta kobieta.

Gro zawstydziła się. Znała ją i jeśli naprawdę Kalle ma taki gust, to co ona sama jest warta? Czy jest równie tania jak ta… ta…

Mój Boże, to przecież tylko plotki. Skoro Kalle spotykał się z kimś takim, to pewnie musiał mieć istotny powód.

Powinna pokazać, że nie jest jakąś zazdrosną wiedźmą!

Chryste, jak to boli!

Kiedy Kalle nareszcie wrócił do domu, późno w nocy, Gro potrzebowała sporo czasu, żeby się zebrać na odwagę i przyprzeć go do muru. Słyszałam plotki, oznajmiła. Co się za tym kryje?

Tak jak się spodziewała, sprawy miały absolutnie wiarygodne wyjaśnienie. Gro rozbłysła, szczęście znowu rozjaśniło jej twarz. Głupi, zawistni ludzie, czy oni nie mają nic lepszego do roboty, tylko plotkować o innych?

Tej nocy inicjatywa należała do niego i był dokładnie taki sam jak dawniej. Bardzo ją przepraszał, że ostatnio przez to swoje zmęczenie nawet nie pomyślał, jak się ona czuje.

Życie Gro znowu było cudowne. Przez trzy dni.

Zobaczyła, że pod wieszakiem na ubrania w przedpokoju leży kieszonkowy kalendarz. Kupiła dwa jednakowe, bo bardzo jej się podobały, jeden dla siebie, drugi dla Kallego. Podniosła i nie zastanawiając się, co robi, zaczęła go kartkować.

Na Boga, co to za numery telefonów?

Ach, tak, to kalendarz Kallego. Odłożyła go z powrotem. Niech Kalle sam znajdzie, żeby nie sądził, że ona szpera w jego rzeczach.

Ale ten numer na pierwszej stronie wrył się w pamięć. Czy, to telefon tamtej?

Choć Gro wstydziła się sama przed sobą, odszukała w książce telefonicznej nazwisko tamtej kobiety.

Miała inny numer.

W takim razie ten w kalendarzyku Kallego to pewnie numer kogoś z jego pracy. Może szefa?

Zanim zdążyła się zastanowić, zadzwoniła do informacji. Dobrze się w końcu dowiedzieć, gdzie on pracuje. Gdyby się coś stało…

Podano jej nazwisko człowieka, którego numer miał Kalle w kalendarzu.

Sigurd Madsen.

Madsen… Nic jej to nie mówiło. Ale Sigurd?

Jeden z gangu… Mówiono do niego Siggen.

Ale przecież Kalle zerwał z nimi kontakt! Po co mu telefon?

To musi być inny Sigurd.

Poszła do przedpokoju i przyniosła kalendarz. Usiadła na brzegu łóżka, a po chwili odkryła to… I wtedy przestała się przejmować sprawami dyskrecji i dobrego wychowania.

Dokładnie przeglądała kalendarz, a im dalej się posuwała, tym bardziej robiła się blada. Telefon damy, oczywiście, znalazła również, ale to nie miało już znaczenia. Dużo gorsza była lista nazwisk na samym końcu notatnika.

Gro znała wszystkie. To nazwiska tych młodych ludzi, którym Ole i ona próbowali pomagać. Byli ci, którzy dobrowolnie zgłosili się na odwyk. I ci, co do których istniała jeszcze nadzieja, że uda się im pomóc…

Wszyscy, o których Gro z taką dumą opowiadała Kallemu!

Straszna myśl przyszła jej do głowy: A jeśli któreś z nich było szantażowane przez gang?

Zadzwoniła do Olego.

Owszem, dwie dziewczyny naprawdę nie wiadomo dlaczego przerwały kurację. A tak dobrze szło! Niestety, obie wróciły do narkotyków. Stały się bardzo agresywne i sprawiały wrażenie, że się boją, kiedy Ole próbował z nimi rozmawiać. I jeden z chłopców leży teraz w szpitalu, został napadnięty i dotkliwie okaleczony.

Gro jak ogłuszona zakończyła rozmowę i nie zastanawiając się dłużej zatelefonowała na policję do wydziału narkotyków. Przekazała nazwiska i numery telefonów wszystkich handlarzy, których znała. Nie uzbierało się tego wiele, Kalle był ostrożnym strategiem, opowiadał dokładnie tyle, ile było mu wygodnie.

Potem Gro spakowała starannie rzeczy Kallego, wszystkie, do najmniejszego drobiazgu, i wystawiła je za drzwi. Policja obiecała, że przyjedzie i zabierze. Sąsiedzi mogą sobie mówić, co im się żywnie podoba.

Na policji powiedziano jej coś okropnego: Że mianowicie od dawna wiedzieli o działalności gangu, ale nie mieli żadnych dowodów. Gro ich dostarczyła. Takim dowodem jest kalendarzyk, a pewnie znajdzie się coś jeszcze w rzeczach Kallego. Policja wiedziała też, kto jest szefem gangu, ma na imię Kalle.

Gro pojechała do kogoś, kto w tym przypadku najbardziej się nadawał na powiernika. Nie do Finna ani do Olego, nie była też w stanie pojechać do rodziców.

Pojechała do Tovy, która w młodości również swoje przeżyła.

Загрузка...