Wymyśliłem idealny tytuł naszego referatu – powiedział Luke, kiedy tydzień później on i Eve zmierzali korytarzem na zajęcia laboratoryjne. – „Gandhi:
nieświęty".
Zamrugała. Wyłączyła się na chwilę, rozważając, jakiego koloru były tak właściwie oczy Lu-ke'a. Miały nietypowy zielony odcień, a do tego złote plamki.
– Chcesz zjechać Gandhiego?
– Nie o to chodzi. Po prostu wynieśliśmy go na piedestał i uważamy za świętego, a wcale taki nie był – wyjaśnił Luke. – Chcę pokazać jego oba oblicza. Prawdziwi ludzie są bardziej interesujący od nieskazitelnych bohaterów. I chyba bardziej inspirujący. Gandhi był człowiekiem pełnym sprzeczności. Wiedziałaś, że wspierali go magnaci przemysłowi? Nawet zaczął głodować, żeby powstrzymać strajk pracowników jednego z przemysłowców, którzy domagali się lepszych warunków pracy.
Eve otworzyła swój segregator.
– Patrz. Notatki z zeszłego tygodnia. – Szybko skanowała je wzrokiem. – Mahatma, czyli Wielka Dusza. Jest inspiracją dla wszystkich działaczy na całym świecie walczących o prawa obywatelskie. Zwolennik równych praw kobiet. Przeciwny biedzie. Przeciwny kastowemu społeczeństwu…
– Hej, nie wiedziałem, że jesteś artystką – przerwał jej Luke. Wskazał palcem jedną z dziurek na brzegu kartki. Dorysowała jej dziób i nóżki. – Urocze.
Eve szybko zamknęła segregator. Od tak dawna ozdabiała marginesy notatek małymi kurczaczkami, że już ich nawet nie zauważała. Zupełnie o nich zapomniała, pokazując zapiski Luke'owi. Kurczaczki były urocze, ale i krępujące. Wyglądały, jakby narysowało je dziecko.
– Nie rozmawiamy teraz o mojej działalności artystycznej. Rozmawiamy o referacie, który, tak się złożyło, musimy napisać razem – powiedziała. – Nie będę ryzykować pały, tylko dlatego że chcesz zjechać Gandhiego.
Luke patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
– Co? – zapytała Eve.
– Zastanawiałem się, czy naprawdę wierzysz, że na lekcjach przedstawiają nam kompletny obraz różnych tematów. Nie widzisz, że wszystko jest o wiele bardziej złożone? Czy ty kiedykolwiek w ogóle się nad czymś zastanawiasz? Czy po prostu łykasz wszystko, co ci podadzą, jak dzieciak karmiony łyżeczką? Gandhi był…
Czy właśnie zapytał ją, czy kiedykolwiek się nad czymś zastanawia? Chyba naprawdę myślał, że zaprzątały ją tylko błyszczy ki i torby z frędzlami, co było absolutnie niezgodne z prawdą.
– Czemu z tobą wszystko jest takie skomplikowane?! – wykrzyknęła Eve. Ledwo zamknęła usta, rozległo się głośne trzaśniecie. Aż podskoczyła. Zerknęła na Dave'a Perry'ego, który ssał swój palec.
– Drzwi mi się zatrzasnęły – powiedział. Eve się skrzywiła.
– Pewnie uderzyłam w nie łokciem. Sorry.
– Niby jak? – zapytał Dave, potrząsając dłonią. -Byłaś za daleko.
– Co mogę? Mam talent do takich rzeczy. – Odwróciła się z powrotem do Luke'a. – Nie chcę pisać o tym, że Gandhi miał wady, okej? W przeciwieństwie do ciebie nie odczuwam potrzeby, żeby co chwila coś udowadniać.
– O przepraszam. Czy to takie naganne mieć coś do powiedzenia? Może napiszemy o poglądach Gan-dhiego na temat mody i makijażu, ale obawiam się, że nie mamy dość materiału, poza numerem „Vogue'a", gdzie był na okładce w uroczej przepasce na biodra i promieniował swoją ascetyczną dietą.
Eve wpatrywała się w niego zdumiona. I wściekła. Lepszego dowodu nie potrzebowała. To właśnie o niej myślał:, że interesowały ją wyłącznie porady dietetyczne i fajne ciuchy. Sam flirtował z każdą napotkaną dziewczyną… i on krytykował innych? Jakim prawem?
– Tak naprawdę, wcale nie chodzi ci o Gandhiego – powiedziała urażona. – Po prostu chcesz coś pokazać. Okej, łapiemy. Nie jesteś stąd. Nie jesteś zepsutym bogatym dzieciakiem. Zajmują cię tak istotne sprawy, jak warunki pracy biedaków albo ludzie kupujący designerskie torby, którzy – sama nie wiem – odejmują głodującym jedzenie od ust. Jesteś lepszy od nas wszystkich. Jesteś wyjątkowy, wyjątkowy jak płatek śniegu.
Luke się roześmiał. Nie takiej reakcji się spodziewała. Nie o taką reakcję jej chodziło. Właśnie go obraziła, tak jak chwilę wcześniej on obraził ją. Nie kupował tego? A może opinia kogoś, kogo uważał za głupka, w ogóle go nie ruszała?
Eve odwróciła się i odeszła. Była wściekła. Znała go ponad tydzień i z każdym dniem stawał się coraz bardziej irytujący. A ona była na niego skazana przez następnych pięćdziesiąt minut. Nie tylko chodzili razem na zajęcia laboratoryjne, ale jeszcze pracowali przy jednym stole.
Zupełnie go olewając, weszła do klasy i zajęła swoje miejsce. Wreszcie zaryzykowała zerknięcie na Luke'a, żeby zobaczyć, jak to znosił. Znosił to bardzo dobrze, w najlepsze flirtując z Belindą Delaware, która była chyba jego najnowszą dziewczyną. A przynajmniej jego fanką numer jeden. Bezwstydnik.
Eve wyjęła listę rzeczy potrzebnych do doświadczenia. Lekcja jeszcze się nie zaczęła, ale postanowiła się przygotować; wszystko byleby nie musieć patrzeć na tego palanta Luke'a.
– Menzurka o pojemności stu mililitrów, cylinder miarowy o pojemności stu mililitrów, cylinder miarowy o pojemności pięćdziesięciu mililitrów, cylinder miarowy o pojemności dwudziestu pięciu mililitrów – mruczała pod nosem, przyklękając przed szafką pod stołem.
– No proszę. Jak miło, że ktoś wykorzystuje przerwę, żeby przygotować się do lekcji – powiedziała pani Whittier, wchodząc do klasy. – Dzisiejsze doświadczenie będzie wyjątkowo długie. Każda minuta jest bardzo cenna.
Eve znalazła cylindry i ustawiła je na stole, po czym chwyciła menzurkę.
– Słuchaj, Belinda, czy myślisz, że jestem wyjątkowy jak płatek śniegu? – usłyszała pytanie Luke'a. Mówił głośno i Eve wiedziała, że chciał, żeby go usłyszała. Czy dręczenie jej sprawiało mu przyjemność? Zatrzęsła się jej ręka i szklana menzurka spadła na podłogę, roztrzaskując się z głośnym brzękiem u jej stóp.
– Wszyscy na ziemię! – zawołał Luke. Belinda zachichotała. Uważała Luke'a za niesamowicie dowcipnego. Czy Luke nie widział, że była najgłupszą dziewczyną w całej szkole? Może nie miało to dla niego znaczenia, dopóki uważała go za króla dowcipu.
Eve wyprostowała się, przy okazji strącając kolejną menzurkę z półki. Warstwa tłuczonego szkła na podłodze zrobiła się grubsza.
– O rany. Niezła strzelanina, kowbojko – zażartował Luke. A Belinda znowu zachichotała. Oczywiście.
Do Eve podeszła pani Whittier ze szczotką i szufelką. Podała je z uniesionymi brwiami, ale nie powiedziała ani słowa. Odwrócona plecami do Luke'a i Belindy, Eve zabrała się do zamiatania. Piekły ją uszy. Jak zawsze, kiedy była zakłopotana.
– Powinnaś mieć zwolnienie lekarskie z zajęć laboratoryjnych. Z powodu chronicznej niezdarności – powiedział jej partner laboratoryjny, Kyle Rakoff, wyciągając rękę po szczotkę. Ale Eve ścisnęła ją mocniej i zamiatała coraz szybciej, choć wiedziała, że chciał jej pomóc. A chciał jej pomóc, bo trochę się w niej podkochiwał. Ale sama potrafiła posprzątać swój bałagan i im szybciej pozbędzie się dowodów, tym lepiej. Mimo to udało jej się strącić kijem od szczotki dwa kolejne cylindry ze stołu. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce będzie brodziła w szkle.
– Eve, jeszcze trochę i będę musiała podliczyć cię za szkody – ostrzegła pani Whittier. Do klasy schodziło się coraz więcej uczniów, a wszyscy zwalniali obok niej, żeby się pogapić.
Nie odrywając wzroku od podłogi, Eve starała się nie zwracać na nich uwagi. Teraz zamiatała wolniej, z większym spokojem i precyzją. Kiedy wszystko było już na jednej kupce, przyklękła i zamiotła ją na szufelkę. W końcu sukces. No prawie. Niektóre kawałeczki szkła były tak małe, że zostawały przed krawędzią szufelki. Eve postanowiła zebrać je palcami.
– Au! – wykrzyknęła. Spojrzała na palec serdeczny u prawej ręki. Na jego czubku zobaczyła kilka kropel krwi. Super. Czy w środku tkwiło szkło? Delikatnie potarła koniuszkiem palca o kciuk. Tak, w palcu utkwiła drobinka szkła.
– Nie trzyj. Bo tylko wepchniesz głębiej. – Mal, który pojawił się znienacka, przykląkł obok niej. Musiał wejść do klasy, kiedy zamiatała.
– Wiem, ale przecież nie mogę chodzić ze szkłem w palcu.
Mal wyciągnął z kieszeni szwajcarski scyzoryk.
– Czekaj. Chyba nie chcesz mi go wyciągać – zaprotestowała.
Mali nie odpowiedział. Nie znała nikogo tak małomównego jak on. Tamta mini rozmowa pierwszego dnia szkoły była do tej pory najdłuższa. Ogólnie się nie odzywał, chyba że wywołany do odpowiedzi przez nauczyciela. Choć Eve udało się raz doprowadzić go do śmiechu – kiedy zapytała, czy przypadkiem nie miał na imię Malvin. Poza tym zdobyła kilka jego uśmiechów. I spojrzeń. Na przyglądaniu się jej przyłapała go nawet więcej niż kilka razy.
Ale wszystko to nie miało znaczenia w sytuacji, kiedy zamierzał się ze scyzorykiem na jej palec.
– Nic mi nie jest. Zostaw – powiedziała.
Mal otworzył scyzoryk i wyjął z jego wnętrza małą pęsetę. Wyciągnął do Eve wolną rękę, spojrzał jej w oczy i czekał.
Eve zaczerpnęła tchu i położyła rękę na jego dłoni, wnętrzem do góry. Zamknęła oczy, żeby nie patrzeć. Wiedziała, że zachowywała się jak dzieciak, ale nie mogła nic na to poradzić. Wzięła kolejny głęboki oddech, a jej nozdrza wypełnił zapach dymu drzewnego. Prawie czuła jego smak na języku.
To był zapach Mala. Był tuż przy niej i cudownie pachniał.
– Ładnie pachniesz – zamruczała Eve. I znowu zapiekły ją uszy. Czy naprawdę powiedziała to na głos? Oszalała czy co?
– Uff, co za ulga. – Słyszała uśmiech w jego głosie.
Otworzyła oczy. Tak, uśmiechał się. I to szeroko.
– Na poprzedniej lekcji grałem w futbol i nie zdążyłem się umyć – powiedział. – Bałem się, że ludzie będą ode mnie uciekać. Eve też się uśmiechnęła.
– Musisz mieć przyjemny pot.
– Kto by pomyślał? – Nadal trzymał jej dłoń i Eve nie mogła nie zauważyć, jak delikatny był jego dotyk. Oblało ją gorąco.
– Okej, to znowu zamykam oczy – powiedziała szybko. – Nie uprzedzaj mnie, zanim to zrobisz. Wiem, wiem, zachowuję się jak dzieciak.
– Zrobione.
Eve otworzyła gwałtownie oczy.
– Jak to?
– Taka byłaś zajęta wąchaniem mnie, że nawet nie zauważyłaś. – Mal uniósł pęsetę, żeby pokazać Eve połyskującą drobinkę szkła.
– Dzięki. – Chciała znaleźć jakiś powód, żeby dalej tak z nim siedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Podniosła się powoli.
– Może powinnaś posmarować ranę szminką -wtrącił się Luke – Skoro ma właściwości lecznicze i w ogóle. – Belinda się zaśmiała. Nawet jeśli nie miała pojęcia, o czym mówił.
– Mal już się wszystkim zajął – odparta Eve.
– Wyniosę – zaproponował Kyle. Złapał szufelkę, po czym zwrócił się do Luke'a. – Będziemy musieli robić doświadczenie z tobą i Belindą. Straciliśmy sprzęt.
O nie! Nie wytrzymam towarzystwa tych dwojga przez całą lekcję. Ani tego bezmyślnego chichotu, pomyślała Eve.
– Eve zrobi doświadczenie ze mną. Nie mam dziś partnera – oznajmił Mali. Spojrzał na nią. – Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko – dodał tym swoim ochrypłym głosem. Eve miała fioła na punkcie jego głosu. Zdecydowanie.
– Jasne, że nie.
– Czyli skończyło się na tym, że robiłaś doświadczenie z Malem. Super – orzekła Jess, otwierając tylne drzwi domu i wprowadzając Eve do pralni. Meredi-thowie korzystali z frontowego wejścia tylko podczas przyjęć. Eve ledwo pamiętała ostatni raz, kiedy wchodziła do ich salonu.
– Ale szkoda, że nie słyszałaś tego głupiego Luke'a. Zupełnie jakby ubiegał się o angaż w Comedy Central – skarżyła się Eve. – Nawet kiedy nie byliśmy już przy jednym stole, nadal się ze mnie nabijał, a Belindą ciągle się śmiała. I pomyśleć, że musimy wspólnie napisać ten referat z historii.
– Skup się na pozytywach, co? Robiłaś doświadczenie z Malem. Nie będziemy więcej mówić o niczym nieprzyjemnym. Będziemy oglądać Plotkarę, a konkretnie odcinek, w którym Chuck mówi „kocham cię", i obejrzymy go więcej niż raz, jedząc pyszne ciastka czekoladowe z bitą śmietaną i nie myśląc o niczym wkurzającym. – Jess zaprosiła Eve, żeby poprawić jej humor po przejściach z Lukiem.
– Nie ma już bitej śmietany – zawołał z kuchni brat Jess, Peter.
– Musi być. Wczoraj namówiłam mamę, żeby kupiła – odparła Jess. Rzuciła się do kuchni, Eve za nią.
Peter stał przed olbrzymią lodówką, wyciskając bitą śmietanę prosto do swoich ust.
– Matko. To obrzydliwe – skrzywiła się Jess, przewracając oczami. – Czasami nie mogę uwierzyć, że jesteś tylko rok ode mnie młodszy.
Eve się roześmiała. Ona całkiem lubiła tę obrzydliwą stronę Petera. Jess mówiła, że to dlatego, że nie musiała z nim mieszkać.
– Pychotka – zamruczał Peter z ustami pełnymi białej piany. Aerozol ze śmietaną zaczął syczeć.
– Naprawdę wszystko wyżarłeś. Prosiak. – Jess skierowała się do szafki z przekąskami i zaczęła przeglądać jej smakowitą zawartość. – Przynajmniej nie zeżarł ciastek – powiedziała do Eve, chwytając paczkę ciastek z kawałkami czekolady z Mollie's Market. Mollie miała malutki sklep przy Main Street, a na całej ulicy unosił się słodki zapach w każdy poniedziałek i czwartek, kiedy piekła.
– Całe szczęście. Nie umiem się odstresować bez czekolady. – Eve wzięła pudełko.
– Napijesz się? – zapytała Jess, otwierając lodówkę.
– Co to za Luke? – wtrącił Peter, ocierając upaćkane bitą śmietaną usta przedramieniem. Uśmiechnął się do Eve. – Dokuczał ci, Evie?
Nagle Eve poczuła, że pieką ją palce. Wszystkie, nie tylko ten skaleczony. Światło w lodówce zamigotało, a potem zgasło.
– Dziwne. Lodówka ma dopiero trzy miesiące -powiedziała Jess. Mrużąc oczy, wpatrywała się w jej ciemne wnętrze. – Wiśniowy jones soda?
Nie czekała na odpowiedź. Znała upodobania Eve równie dobrze, jak własne.
Eve ostrożnie wyjęła z szafki dwie szklanki. Delikatnie postawiła je na blacie. Jess spojrzała na nią, jakby pytała „o co chodzi?", po czym napełniła szklanki.
– Ty je zanieś – powiedziała Eve. – Ja sobie nie ufam.
– Okej. – Jess wzięła napoje i poszła do pokoju. Eve ruszyła za nią. A za Eve Peter.
– Ej, no kto to jest, ten Luke? – zapytał Peter. Wyciągnął rękę do torby z ciastkami, którą Eve trzymała pod pachą. Odepchnęła jego dłoń łokciem.
– Luke Thompson. Syn nowego pastora – odpowiedziała Jess, uprzedzając przyjaciółkę. – Okazuje się, że nie jest zbyt święty.
– Szczerze mówiąc, to diabeł wcielony – mruknęła Eve. Jess uniosła brew. – Okej, może trochę przesadzam. Ale dziś naprawdę nieźle mi dopiekł. Mówiłam ci, że nazwał mnie głupią?
– Myślałam, że nazwał cię płytką – odparła Jess. – To też. No, poniekąd. Bo właściwie to nie użył tych słów. Ale dawał do zrozumienia, że tak jest. -Eve klapnęła na kanapę. W tej samej chwili włączył się telewizor.
– Super! Eve znalazła tyłkiem pilota – ucieszył się Peter. – Szukaliśmy go od dwóch dni.
Ale Eve czuła pod tyłkiem jedynie poduszkę kanapy.
– Nie usiadłam na pilocie. – Wstała, żeby jeszcze to sprawdzić. Miała rację. Nie było tam pilota.
– To jak włączyłaś telewizor? – zapytał Peter.
– Myślałam, że ty włączyłeś.
Ale Jess i Peter patrzyli na nią w taki sposób, że było jasne, że żadne z nich tego nie zrobiło.
– Wiesz, dziś rano, kiedy złapałaś mnie za rękę, iPod mi się zawiesił – powiedziała Jess.
Eve zmarszczyła brwi.
– Ostatnio stale mi się przydarzają dziwne rzeczy – przyznała.
– No wiesz, zawsze byłaś niezdarna.
– Tak, ale chodzi o coś jeszcze; normalnie jakbym się naelektromagnetyzowała albo coś takiego. Wczoraj robiłam coś na kompie, a on padł, jakby było jakieś zwarcie. Dopóki go nie naprawią, muszę używać zapasowego laptopa taty.
– Naelektromagnetyzowana? Jest w ogóle takie słowo? – zapytała Jess. -I co to niby znaczy?
– A jak z żarówkami? – zapytał Peter, przysiadając na oparciu kanapy.
– W tym tygodniu już dwa razy wymieniałam żarówkę w lampce na biurku. A w górnej lampie raz.
– Stałaś przy lodówce, kiedy wyłączyło się światło – zauważyła Jess.
– Hm. – Peter powiedział tylko tyle, ale w taki sposób, że Eve poczuła ucisk w żołądku.
– Co „hm"? – zapytała Jess. – Pamiętasz ten program na Discovery Channel, który oglądaliśmy w zeszły weekend? – zapytał Peter.
Jess otworzyła szeroko niebieskie oczy i powoli usiadła na kanapie.
– To niemożliwe.
– Czemu? – zapytał Peter. Oboje utkwili wzrok w Eve. Jej niepokój się nasilił.
– Evie, tylko nie panikuj – poprosiła Jess.
– Przepalające się żarówki, telewizor, który sam się włączył, zwarcie w kompie… – wyliczał Peter.
– Do tego Eve jest ostatnio jeszcze bardziej niezdarna niż zwykle – wtrąciła Jess. – O wiele bardziej. Wystarczy, żeby tylko spojrzała i już wszystko leci z hukiem na podłogę.
Oboje z Peterem zamilkli. Co nie było typowe dla żadnego z nich.
– Co?! – wykrzyknęła Eve. – Co, co, co?
– Łuuu, łuuu, łuuu – zaintonował Peter złowieszczym głosem.
Jess walnęła go w ramię.
– To nie jest zabawne. Jeśli to jest to, co podejrzewamy, to w ogóle nie jest zabawne. Tylko straszne. Straszniejsze niż jakiś głupi horror.
– Czy ktoś mi w końcu powie, o co chodzi? – zapytała błagalnie Eve. Choć jakaś część niej, i to całkiem duża, wcale nie chciała wiedzieć.
– Postaraj się zachować spokój – powiedział Peter. -Ale myślę… właściwie jestem prawie pewien…
– Eve – przerwała mu Jess. – Przyczepił się do ciebie poltergeist.