Część pierwsza

I widział Bóg światłość, że była dobra;

i uczynił Bóg rozdział między światłością i między ciemnością [1].

Genesis 1, 4


Był jasny, słoneczny dzień. Nikomu nie przyszłoby do głowy, by w taki dzień polować na duchy. Nikt by też nie przypuszczał, że w takim domu może straszyć, poza tym zjawiska psychiczne nie są uzależnione od czasu, miejsca ani warunków atmosferycznych.

Droga była ładna, ale zwyczajna, panował na niej ów charakterystyczny dla późnego poranka spokój, którym odznaczają się dzielnice odległe zaledwie o parę minut od centrum; budynki stanowiły dziwną mieszaninę bliźniaków i willi; na drugim końcu błyszczały świeżością nowiutkie domy, nieskażone jeszcze powszednim brudem.

Jechałem wolno ulicą, szukając właściwego domu, zatrzymałem się przy krawężniku, ujrzawszy tabliczkę z napisem „Beechwood”. Nic nadzwyczajnego.

Był to jeden z wolno stojących budynków – wysoki, z szarej cegły, wiktoriański. Zdjąłem okulary, w których prowadzę samochód, i wsunąłem je do skrytki; po czym przetarłem oczy i rozsiadłem się wygodnie, by przez parę chwil uważnie przyjrzeć się domowi.

Niewielki teren od frontu, który najwyraźniej kiedyś był ogrodem, został wybetonowany i przekształcony w parking, lecz nie stał tam żaden samochód. Powiedziano mi, że dom będzie pusty. Nic nie było widać przez okna, odbijał się w nich bowiem oślepiający blask słońca i przez parę denerwujących chwil wydawało mi się, że to sam dom wpatruje się we mnie zza lustrzanych okularów.

Szybko otrząsnąłem się z tego uczucia – wyobraźnia czasami przeszkadza mi w pracy – i sięgnąłem na tylne siedzenie. Czarna teczka nie była duża ani ciężka, ale zawierała większość potrzebnego mi sprzętu. Gdy wyszedłem na chodnik, w powietrzu dał się odczuć pierwszy złudny powiew nadchodzącej zimy. Przechodząca kobieta, której dziecko wolało podskakiwać zamiast iść, rzuciła mi zaciekawione spojrzenie, jakby moja obecność zakłóciła codzienny rytm tego miejsca. Skinąłem jej głową, lecz ten mój gest spowodował, że przestała się mną interesować.

Zamknąwszy samochód przemierzyłem wybetonowany placyk i wspiąłem się po pięciu kamiennych schodkach, prowadzących do frontowych drzwi. Tu zatrzymałem się, postawiłem teczkę przy nogach i poszukałem klucza. Znalazłem go i upuściłem. Przyczepiona doń spłowiała karteczka z adresem trzepotała luźno w powietrzu, gdy podnosiłem klucz i wsunąłem go w zamek. Z jakiegoś powodu zatrzymałem się i nasłuchiwałem, nim otwarłem ciężkie drzwi, zaglądając bezskutecznie przez ołowiowe szkło, wprawione w górną ich część. Ze środka nie dochodziły żadne dźwięki, nie widać było poruszających się cieni.

Nie byłem zdenerwowany ani się nie bałem, gdyż nie widziałem powodu. Przypuszczam, że moje początkowe wahanie wynikało z ostrożności. Puste domy zawsze mnie tak nastrajały. Drzwi otworzyły się i podniósłszy teczkę, wszedłem do środka. Zamknąłem drzwi za sobą.

Promienie słoneczne przeświecały jaskrawo przez ołowiowe szkło drzwi oraz przez okna po obu stronach, rzucając w głąb holu mój wyrazisty cień. Szerokie schody, zaczynające się zaledwie pięć stóp od miejsca, gdzie stałem, ginęły w wyższych partiach domu, a u ich szczytu, z podestu pierwszego piętra, zwisała para nóg.

Jeden but – męski – spadł i leżał na boku w połowie schodów; zauważyłem, że pięta skarpetki była zniszczona, przez przetarty materiał przeświecało różowe ciało. Ściana koło zwisających nóg była skopana i sczerniała, jakby nosiła ślady śmiertelnych zmagań. Pamiętam, że upuściłem teczkę i wolno przeszedłem przez hol, wyciągając szyję, nie mając ochoty wspiąć się po schodach, jednocześnie trawiony ciekawością, jak wygląda reszta zwłok. Pamiętam, że zajrzawszy w mrok klatki schodowej zobaczyłem nabrzmiałą twarz nad groteskowo wygiętą szyją i absurdalnie małą, liczącą nie więcej niż trzy cale średnicy pętlę z przewodu elektrycznego, która wrzynała się w ciało” ofiary, jakby ktoś szarpnął je za nogi, by ją zacisnąć. Pamiętam zapach śmierci, który wypełniał dom – nikły, lecz duszący, ulotny, ale przenikliwy. Był świeży, niepodobny do ciężkiego, cierpkiego odoru zleżałych zwłok.

Zacząłem się wycofywać, ale się zatrzymałem, gdy natknąłem się na krawędź otwartych drzwi naprzeciwko schodów. Zdumiony odwróciłem się i zajrzałem do pokoju – byli tam inni, niektórzy leżeli na podłodze, część spoczywała w fotelach, paru siedziało prosto, patrząc przed siebie, jakby mnie obserwowali. Lecz wszyscy byli martwi. Poznałem to nie tylko po zapachu, po niewidzących oczach, po okaleczonych ciałach. Poznałem to po zastygłej atmosferze ciszy samego pokoju.

Odepchnąłem się od drzwi, przywierając plecami do ściany, gdyż nogi nagle się pode mną ugięły. Przystanąłem, słysząc z przodu jakiś ruch i ujrzałem małe drzwiczki pod schodami. Mogłem posuwać się tylko naprzód, ku prześwietlonym słońcem frontowym drzwiom, nie mając odwagi zagłębić się w otchłań domu. Drzwiczki pod schodami uchyliły się ponownie, bardzo lekko, i zrozumiałem, że porusza nimi przeciąg. Przysunąłem się bliżej, cały czas przyciskając plecy mocno do ściany i wkrótce zrównałem się z otworem. Przemknąłem obok niego i posuwałem się dalej. A potem, z powodów nadal mi nie znanych, otworzyłem drzwi, które trzasnęły o biegnące w górę schody, odbijając się od nich tak, iż znów się przymknęły. Wydawało mi się, że zauważyłem jakiś ruch, ale były to pewnie tylko cienie, umykające przed nagłym światłem.

Jakieś schody prowadziły w dół, prawdopodobnie do piwnicy. Widziałem tam tylko czerń, głęboką, niemal materialną ciemność. I to właśnie bardziej z powodu ciemności niż z powodu ciał uciekłem z tego domu…

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Siedziała przy kuchennym stole, samotna, pogrążona w myślach. Wiedziała, że musi spojrzeć prawdzie w oczy: ich wspólne życie nie było szczęśliwe i nigdy nie będzie. Kiedyś pomysł przeprowadzki do nowego domu wydawał się wspaniały; myślała, że własny, prawdziwy dom zmieni ich wzajemne stosunki. Skończą się bezbarwne, wynajmowane mieszkania, w których każda naprawa, każdy remont przysparzał korzyści tylko właścicielowi. Zarysowała się szansa, żeby zbudować coś trwałego, fundament ich związku. Małżeństwo nie miało dla niej znaczenia, nigdy go do tego nie nakłaniała. Ale dom potrzebny był dla dzieci…

Skorzystali z okazji kupna placu, gdyż ceny nieruchomości stale szły w górę, zatrzymując się nieraz przez parę miesięcy na niewiarygodnie wysokim poziomie, aby później znów nieubłaganie rosnąć. Wahali się, czy spytać ponownie agenta o cenę, obawiając się, że zauważy swój błąd i podwyższy ją o trzy lub cztery tysiące. Potwierdził podaną wcześniej sumę.

Richard był trochę podejrzliwy, ale ona szybko zgodziła się na ofertę firmy. Jeżeli nawet wyszłyby na jaw jakieś ukryte usterki, przynajmniej był to dla nich początek nowego życia. Poza tym, to głównie z jej oszczędności zapłacą dziesięć procent wartości domu, których żąda przedsiębiorstwo budowlane. Poprzedni właściciele już się wynieśli – „Wyjechali za granicę”, powiedział agent wprowadzili się zatem w ciągu miesiąca. Nie upłynęło wiele czasu, gdy zaczęły do nich docierać dziwne pogłoski.

Spojrzała na pusty pojemnik po diazepamie, leżący przed nią na stole. Podniosła i zgniotła w palcach plastikową tubkę. Rano było w niej jeszcze siedem tabletek. Wytrwale zmniejszała ilość zażywanego valium, stopniowo wychodząc z depresji, w którą popadła sześć miesięcy temu, spychając wspomnienia głęboko w podświadomość, stawiając czoło rzeczywistości. Ale Richard nie zmienił się. Jej próba targnięcia się na własne życie tylko na krótko rozładowała napięcie – niebawem wrócił do dawnych przyzwyczajeń. Pretekstem był teraz dom, ulica, otoczenie. To miejsce niepokoiło go, ludzie byli wrogo usposobieni. Inni wyprowadzali się – przynajmniej trzy rodziny w ciągu dwóch miesięcy, odkąd tu zamieszkali. Coś złego działo się na tej ulicy.

Ona też to czuła, niemal od samego początku, ale ożywiona nową nadzieją tłumiła narastający niepokój. Przecież wszystko miało się zmienić na lepsze, a działo się coraz gorzej. Zawsze często zaglądał do kieliszka, co było uciążliwe, ale mogła to jakoś znieść. Pracując w galerii sztuki musiał pić ze swoimi klientami. Kobiety, z którymi czasami sypiał, nie interesowały jej – wiedziała, że na niewiele go stać, wątpiła nawet, czy on sam był z tego zadowolony. To jego rozgoryczenie uniemożliwiało ich wspólne życie.

Gniewało go, że został schwytany w sidła odpowiedzialności za posiadanie domu, miał pretensje do przedsiębiorstwa budowlanego za to, że jest zadłużony, gniewały go stawiane mu wymagania fizyczne i psychiczne. Był rozgoryczony faktem, że przyczynił się do jej załamania nerwowego.

Teraz, kiedy jego rozgoryczenie przerodziło się w fizyczną agresję, a ona musiała znosić jej skutki – siniaki, ślady podrapań – wiedziała, że to się musi skończyć, związek ten nie miał sensu. Chociaż nie byli małżeństwem, dom był ich wspólną własnością. Ale kto miał go opuścić? Czy to ona miała odejść z niczym po czterech latach udręki? Wiedziała, że jeśli będzie nalegał, nie potrafi mu się przeciwstawić. Cisnęła pustą tubkę na kuchenny stół. Pigułki wcale nie pomagały.

Wstała, krzesło zazgrzytało nieprzyjemnie o wyłożoną płytkami podłogę, i szybko podeszła do zlewu. Gdy napełniała imbryk, woda, rozpryskując się gwałtownie o metalową krawędź, ochlapała jej bluzkę. Zaklęła stawiając czajnik na fajerce. Zapaliła gaz i sięgnęła po otwartą paczkę papierosów, leżącą na desce do krojenia chleba. Chwyciła jednego, przytknęła koniec do płomienia, szybko włożyła do ust i zaciągnęła się głęboko, żeby się rozpalił. Jej palce, bębniące w aluminiową suszarkę, w miarę uderzeń stawały się coraz bardziej sztywne. Zaczęła walić pięścią, coraz mocniej i mocniej, dźwięk odbijał się echem w niewielkiej kuchni. Przerwała, gdy łza stoczyła się po jej twarzy na okrytą cienką tkaniną pierś; to jedno wilgotne dotknięcie bardziej wytrąciło ją z równowagi niż strumień wody, którym oblała się parę minut wcześniej. Ale jedna łza to było wszystko, na co mogła sobie pozwolić. Zdecydowanie przetarła ręką oczy, następnie zaciągnęła się głęboko papierosem, wyglądając przez okno na ulicę, na której pojedyncze kałuże odbijały srebrne refleksy światła. Czy wróci dzisiaj do domu? Nie była już nawet pewna, czyjej na tym zależy. Napije się kawy i pójdzie do łóżka; tam zdecyduje, co dalej robić.

Zapaliła następnego papierosa – ostatniego, jak zauważyła ze zdziwieniem – zanim wzięła kawę i przeszła przez kuchnię w kierunku schodów prowadzących do sypialni. Dom był dwupiętrowy, na parterze garaż i warsztat na zapleczu, na pierwszym piętrze kuchnia i salon połączony z jadalnią, a na drugim – dwie sypialnie i łazienka. Zatrzymała się u szczytu schodów wiodących do drzwi wejściowych: czy powinna je przed nim zamknąć? Spiralne wstęgi pary unosiły się z kawy, gdy rozmyślała nad tym. Zdecydowanie weszła na najwyższy stopień; podjęła decyzję, i równie zdecydowanie chwyciła mocno poręcz. Na dole było ciemno.

Zazwyczaj blask lamp ulicznych przedostawał się przez szybki w drzwiach, rozjaśniając rozproszonym światłem niewielki hol. Teraz panowała tam nieprzenikniona ciemność. Dziwne, z kuchni nie zauważyła, że lampy się nie świecą. Odwróciwszy się gwałtownie, prztyknęła włącznik światła na dole. Nic się nie stało, ale nagły ruch sprawił, że gorąca kawa oblała jej palce. Zszokowana wciągnęła gwałtownie powietrze, szybko przełożyła kubek do drugiej ręki i wsadziła poparzone palce do ust, by zlizać gorący płyn. Pod wpływem tego bólu uświadomiła sobie nagle, na jakie cierpienia się narazi, jeśli zamknie drzwi przed Richardem. Cofnęła się na podest i zaczęła schodzić na dół; jej udręczony umysł nie zauważył jasnego światła latarni ulicznej, wpadającego przez okno holu.

Pinky Burton był wciąż wściekły. Chłopcy z domu naprzeciwko nie mieli prawa obrzucać go takimi wyzwiskami. Byli tylko zwykłymi krostowatymi gburami, darmozjadami. Nie mógł zrozumieć, dlaczego w ogóle zawracał sobie głowę tym młodszym, chcąc się z nim zaprzyjaźnić, tym z długimi, złotymi lokami. Złotymi, dokładnie rzecz biorąc, kiedy zechciało mu się umyć te swoje niesforne kudły. Nie mieli żadnego szacunku dla starszych, nawet dla własnego ojca. Ojca? O Boże, nic dziwnego, że chłopcy byli tak agresywni, mając za ojca tego olbrzymiego, gruboskórnego brutala. Trudno się dziwić, że żona tego bydlaka uciekła parę lat temu. Z pewnością nie mogła znieść żadnego z nich.

Kiedyś, zanim wprowadziła się ta hołota, była to miła, porządna ulica. Pamiętał, że trzeba było mieć duże pieniądze, żeby tu mieszkać, i każda rodzina była godna szacunku. I szanowała innych. Tych dwóch uliczników z pewnością nie ma dla niego żadnego szacunku. Co za nonsensowny pomysł, że miałby zawracać sobie głowę i tracić czas na śledzenie ich. Może patrzył na nich czasami, gdy pracowali rozebrani do pasa przy motocyklu starszego. I co z tego?

Zawsze, od czasu służby w RAF-ie, interesował się maszynami. Ten młodszy, na początku, nie był taki zły – przynajmniej można było z nim pogadać, ale ten drugi sukinsyn, ten szyderca, na pewno miał wpływ na brata. Jak śmieli sugerować… tylko dlatego, że człowiek… swoją drogą, jak się o tym dowiedzieli?

Pinky przekręcił się na łóżku i przykrył aż po uszy. Ulica napełniała go odrazą. Nigdy przedtem tak nie było. Na jednym końcu paskudne, nowoczesne pudełka, które nazywają domami, na drugim – stare, większe domy w opłakanym stanie, zamieniające się w ruinę; i tłustowłosi chuligani jak ci dwaj, jeżdżący całą noc na ryczących motorowerach. Cóż z tego, że jest ich tylko dwóch i mają tylko jedną maszynę, ale i tak robią tyle hałasu, jakby ich było ze dwunastu albo i więcej. I jeszcze przy tej samej ulicy był ten dom, duży, jednorodzinny – co do licha mogło spowodować coś takiego? Absolutnie nie do wiary. Absolutnie szalonego. Znak czasów. Każdego dnia coraz to nowe, gorsze okrucieństwa. Warto się zastanowić, czy pozostało na świecie jeszcze trochę dobra. Ale nic nie mogło dorównać bestialstwu, z jakim spotkał się w… nawet w myślach Pinky ciągle z trudem formułował to słowo. Dlaczego tam go posłali? Czy nie zrobił dostatecznie dużo dla kraju w czasie ostatniej wojny? Czy trzeba było ukarać go aż tak srogo za jedno wykroczenie? Przecież nie wyrządził dziecku krzywdy. Ono naprawdę nie cierpiało. No dobrze, były jeszcze inne, mniejsze przestępstwa – drobne potknięcia z jego strony. Nikogo jednak nie skrzywdził. To poniżenie w tamtym… miejscu. Zwyrodnialcy. Zdeprawowani, znęcający się nad słabszymi. Żeby wsadzić człowieka takiego jak on razem z takimi zwierzętami! I kiedy zwolniono go po miesiącach, które dla niego ciągnęły się jak tysiące lat, utracił swoją pozycję w klubie. Żaden z członków nie przyszedł mu z pomocą i nie wstawił się za nim, by został szefem baru. Nie, potraktowali go ozięble; oni i ich cholerne tweedowe garnitury i popołudniowy golf, ich cholerne cocker-spaniele i żony o zaskorupiałych dupach! Ludzie, których znał przez lata, mówili teraz o nim obrzydliwe, złośliwe rzeczy. Dzięki Bogu, że matka opuściła dom – dzięki Bogu, że umarła, zanim to się stało. Szok zabiłby ją. Nigdy nie mógłby sobie pozwolić na takie mieszkanie za te nędzne grosze, które zarabiał jako barman na pół etatu. Fakt, że znalazł się na liście przestępców seksualnych, był dla niego upokarzający. Jeżeli jakikolwiek czyn o podłożu seksualnym zostanie popełniony w okolicy, może być pewien wizyty policji. Rutynowe dochodzenie – mówili zawsze. Ale dla niego to nie była cholerna rutyna!

Przekręcił się niespokojnie na plecy i wpatrywał z nienawiścią w jasny deseń na suficie. Mgliste kształty drżały, gdy powiew wiatru poruszał liście na drzewie za oknem, nadając plamom światła padającego z ulicznej latarni żywe, podobne do embrionów kształty. Pinky zaklął na ten widok.

Szyderstwa, szelmowskie insynuacje tych dwóch prostaków z ulicy tego dnia dotknęły go boleśnie. Inni sąsiedzi zawsze traktowali go z szacunkiem, zawsze grzecznie się odkłamali, nigdy nie wścibiali nosa w jego sprawy. Ale te… te męty wykrzykiwały swoje świństwa tak, aby cały świat słyszał; śmiali się z niego, kiedy dla świętego spokoju uciekał do domu. Nie był pewien, czy potrafiłby inaczej zareagować. Ale jutro powiadomi policję o hałasie, jakiego narobili swoją piekielną maszyną. W dalszym ciągu był obywatelem tego miasta i przysługiwały mu jakieś prawa. Kiedyś popełnił błąd, ale nie oznacza to, że je utracił! Zagryzł wargi i zdławił łkanie. Wiedział, że nigdy z własnej woli nie odważyłby się pójść znowu na policję. Ci gówniarze, ci brudni, mali, długowłosi gówniarze!

Pinky mocno zamknął oczy, a kiedy je otworzył, zdziwił się, dlaczego zrobiło się tak ciemno i dlaczego zniknął deseń na suficie.

Klęczała na łóżku – niewielka, skulona postać. Susie była mała jak na swoje jedenaście lat, ale czasami jej oczy miały chytre spojrzenie kogoś o wiele starszego. Innym znów razem wyzierała z nich całkowita pustka. Mechanicznie szarpała za włosy swoją lalkę Cindy, srebrne kosmyki spadały na jej kolana. Zwierzęta na obrazkach za szkłem, ilustracje z książek Beatrix Potter, przyglądały się jej bezmyślnie z niebieskich ścian małej sypialni, obojętne na ostry trzask, z jakim wyrwała plastikowe ramię z ciała lalki. Malutka rączka odbiła się od królika Piotrusia i głośno stuknęła upadając na podłogę. Susie szarpnęła za drugą rączkę i rzuciła ją w kierunku zamkniętego okna. Upadła na skrzynkę z zabawkami pod oknem i leżała tam, wyciągnięta w błagalnym geście, skręcona na swoim obrotowym przegubie.

– Niegrzeczna dziewczynka, Cindy – gderała Susie z tłumionym gniewem. – Nie wolno gapić się, kiedy siedzisz przy obiedzie! Mama nie lubi tego.

Twarz lalki nie zmieniała się, gdy Susie ciągnęła i szarpała jej nogę.

– Mówiłam ci tyle razy. Nie wolno ci głupio się uśmiechać, kiedy beszta cię wujek Jeremy! On tego nie lubi, to go złości. To także złości mamę. – Noga odpadła z sykiem i została rzucona w kierunku drzwi. – Wujek Jeremy odejdzie i zostawi mamusię, jeśli nie będziesz go słuchała. Wtedy mamusia odeśle mnie. Znowu powie lekarzom, że źle się zachowywałam. – Susie wciągnęła głęboko powietrze, próbując wyrwać drugą nogę, a kiedy jej wysiłek został nagrodzony, jej mała figurka rozluźniła się, przyjmując wygodną pozycję.

– Mam cię teraz! Nie będziesz już mogła uciec i nie będziesz mogła psocić. – Susie uśmiechnęła się z triumfem, ale radość trwała krótko. – Nienawidzę tamtego miejsca, Cindy! Jest okropne. Lekarze i pielęgniarki też są okropni. Nie chcę tam wracać. – Oczy jej napełniły się łzami, a twarz wykrzywiła się w mściwej złości. – On i tak nie jest moim wujkiem. On oczekuje tylko pieszczot od mojej mamy. Nienawidzi mnie i mojego taty. Dlaczego tata nie wraca, Cindy? Dlaczego on także mnie nienawidzi? Nie dotknę już nigdy zapałek, jeśli on wróci, Cindy. Obiecuję, że nie dotknę.

Kołysząc się na kolanach gwałtownie przytuliła do siebie pozbawioną kończyn lalkę.

– Wiesz, że nie zrobiłabym tego, prawda, Cindy? Wiesz, że nie. – Lalka nie odpowiadała i Susie odrzuciła ją z obrzydzeniem. – Ty nigdy nie odpowiadasz, ty nieznośna dziewczyno! Ty nigdy nie mówisz, że mnie kochasz!

Pociągnęła za piękną, plastikową głowę drżącymi z wysiłku rękami, krzyk narastał jej w gardle. Stłumiła go, kiedy głowa odpadła, i zaśmiała się, rzucając ją gwiazdom za oknem. Jej ciało zesztywniało, gdy głowa lalki odbiła się od szyby i potoczyła po podłodze. Na kilka sekund wstrzymała oddech i nasłuchiwała, czy na korytarzu nie rozlegną się ciężkie kroki. Odetchnęła z ulgą, kiedy nie doszedł jej żaden dźwięk. Oboje spali. On z nią, w łóżku taty. Ta myśl znowu ją rozzłościła. Nie wystarczały mu tylko pieszczoty. Robił też inne rzeczy. Wiedziała; słyszała i widziała to.

Susie zeskoczyła z łóżka i ostrożnie, by w ciemności nie potknąć się o zabawki porozrzucane w sypialni, przeszła do okna. Uważnie przyjrzała się szybie, o którą uderzyła głowa lalki, szukając pęknięcia rysującego się w świetle gwiazd. Stłuczona szyba oznaczałaby kolejne nieszczęście. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że nic się nie stało.

Przycisnąwszy twarz do okna, starała się przeniknąć wzrokiem mrok ogrodu na dole. Spędziła w ten sposób większą część lata, kiedy nie była w szkole specjalnej; jak więzień, któremu nie pozwala się samodzielnie wychodzić. Susie zobaczyła tylko klatkę na króliki, zniszczoną i pustą; nie rozumiała, dlaczego zabrano stamtąd zwierzęta. Te małe były wspaniałe, cudownie się je nosiło i ściskało. Być może, gdyby nie ściskała ich tak mocno, mogłaby je sobie zatrzymać.

Wróciła do łóżka i usiadła na nim ze skrzyżowanymi nogami, obejmując ramionami podniesione kolana. Dookoła niej leżały zwinięte koce. Jeżeli wujek Jeremy odejdzie, to może tata wróci. Będą znowu mieszkali razem i znów będą szczęśliwi, tak jak przedtem. Jak w czasach, gdy nie była jeszcze naprawdę nieznośna. Zanim zaczęły się kłopoty.

Susie położyła się na łóżku i naciągnęła na siebie koc. Chwyciła jego jedwabny brzeg i pocierała nim rytmicznie o policzek, wpatrując się w granatową noc obramowaną okienną futryną. Jedna, druga – zaczęła liczyć gwiazdy, zdecydowana, by tym razem przed zaśnięciem policzyć wszystkie, widoczne w prostokącie okna. I jedna po drugiej, gdy cichutko odliczała, gwiazdy znikały, aż ciemność wypełniła framugę okienną.

ROZDZIAŁ DRUGI

Bishop dyskretnie zerknął na zegarek i z ulgą stwierdził, że dwugodzinny wykład dobiega końca. Zwykła mieszanina ludzi, pomyślał cierpko. Większość z nich śmiertelnie poważna, kilku po prostu ciekawych, jeden, może dwóch sceptyków. I oczywiście główny temat spotkania. Uśmiechnął się zdawkowo do zebranych w małej sali wykładowej.

– Tak więc, jak widać ze spisu wyposażenia zamieszczonego na tablicy, parapsychologia – nauka o zjawiskach parafizycznych – posługuje się bardziej techniką niż wątpliwymi, jeśli można tak powiedzieć, niepewnymi metodami spirytystycznymi. Badania naukowe zazwyczaj więcej mogą powiedzieć o dziwnych zjawiskach w domu niż wprowadzanie w trans.

Z drugiego rzędu czyjaś ręka nerwowo wystrzeliła w górę. Bishop zauważył, że mężczyzna miał kołnierzyk duchownego.

– Czy mogę zadać pytanie? – rozległ się nerwowy głos.

Wszystkie oczy skierowały się na duchownego, który nie odwracał wzroku od Bishopa, jak gdyby zakłopotany swoją tu obecnością.

– Proszę bardzo! – zachęcił go Bishop. – Właściwie ostatnich dziesięć minut możemy poświęcić dyskusji na interesujące państwa tematy.

– Chodzi o to, czy dla kogoś, kto zajmuje się zjawiskami paranormalnymi czy parafizycznymi…

– Nazwijmy to poszukiwaniem duchów, tak będzie prościej – powiedział Bishop.

– Dobrze, poszukiwaniem duchów. A więc, nie powiedział pan jasno, czy rzeczywiście wierzy pan w duchy? Bishop uśmiechnął się.

– Prawdą jest, że zajmuję się parapsychologią od paru lat, ale w dalszym ciągu nie mam pewności. Oczywiście, spotykam się od czasu do czasu ze sprawami nie dającymi się wytłumaczyć, ale nauka odkrywa codziennie nowe fakty dotyczące naszych własnych możliwości. Ktoś powiedział, że mistycyzm to nauka jutra, o której śnimy dzisiaj. Myślę, że powinienem rozwinąć ten temat. Wiemy, na przykład, że skoncentrowana czy nawet często podświadoma myśl może przesuwać przedmioty. Naukowcy na całym świecie, szczególnie w Rosji, prowadzą badania sił psychokinetycznych. Przed laty nazwano by to czarami.

– Ale jak pan może wytłumaczyć, że tyle osób widzi duchy – zapytała przystojna, pulchna kobieta w średnim wieku. – Teraz jest wiele takich przypadków, prawie codziennie słyszy się o tym.

– Prawdopodobnie nie codziennie, ale notuje się dwieście do trzystu przypadków rocznie, a zapewne drugie tyle nie jest zarejestrowanych. Jedna z wielu teorii zakłada, że duchy wywołuje ktoś, kto przeżywa stres, umysły takich ludzi wysyłają impulsy elektryczne w taki sposób, w jaki wysyła je serce, i te impulsy w szczególnych okolicznościach są później odbierane.

Zdziwienie na twarzy kobiety i paru innych słuchaczy uświadomiło Bishopowi, iż jego wywód nie był zbyt jasny.

– To jest tak, jakby obraz powstały w umyśle jakiegoś człowieka został przezeń wysłany, a następnie odebrany przez kogoś o zdolnościach odbiorczych. Tak jak telewizor. To wyjaśnia, dlaczego zjawy są często niewyraźne, spłowiałe albo dlaczego czasami pojawiają się tylko twarze lub ręce: obrazy czy transmisje, jeśli wolicie, zacierają się, zanikają, aż wreszcie nic z nich nie zostaje.

– Co zatem z miejscami, w których straszy od wieków? – spytał młody, brodaty mężczyzna z pierwszego rzędu, agresywnie wychylając się przy tym do przodu. – Dlaczego duchy wciąż się tam ukazują?

– Może tu zachodzić zjawisko odradzania się: transmisja, czy też zjawa, pobiera energię z ładunków elektrycznych, które nas otaczają. To może tłumaczyć pojawienie się widma. Może ono „żyć” przez czas nieokreślony, tak długo, jak jego obraz widziany jest przez innych: duch to właściwie fale telepatyczne, obraz stworzony w umysłach ludzi żyjących dni, lata lub nawet wieki wcześniej i przenoszony przez umysł, czy też umysły, innych ludzi żyjących dzisiaj.

Bishop westchnął w duchu: widział, że traci ich zainteresowanie. Nie oczekiwali tego, że o upiorach będzie mówił jak o zjawisku naukowym. Chcieli uczynić ten temat bardziej romantycznym, szerzej ująć jego aspekt mistyczny. Nawet sceptycy wyglądali na rozczarowanych.

– Przypisuje pan to zatem elektryczności? – Brodaty mężczyzna w pierwszym rzędzie wyprostował się i założył ręce, uśmiechając się z ledwo widocznym wyrazem zadowolenia z siebie.

– No nie, niezupełnie. Ale ładunki elektryczne oddziałujące na tkanki nerwowe mózgu mogą spowodować, że widzimy ciała lub słyszymy głosy. Wydaje się, że ładunek przekazany odpowiednim receptorom w mózgu może stworzyć obraz zjawy. Proszę pamiętać, że mózg działa dzięki impulsom elektrycznym i również impulsami elektrycznymi jesteśmy otoczeni. Impulsy są wychwytywane z powietrza przez nasze zmysły, które działają na zasadzie odbiorników. Nie jest to trudna do zrozumienia koncepcja. Może słyszeliście o zjawach pojawiających się w momentach kryzysowych, kiedy ktoś widzi obraz swego przyjaciela lub krewnego przeżywającego dramatyczne chwile, prawdopodobnie umierającego, gdzieś daleko. Bywa, że w tym samym momencie słyszy się także głos.

Kilka osób pokiwało głowami potakująco.

– Można to wytłumaczyć tym, że człowiek, który przeżywa głęboki stres, myśli o najbliższej osobie, a może ją nawet przyzywa. W takich chwilach fale mózgowe są niezwykle aktywne – co zostało udowodnione przez badania elektroencefalograficzne. Kiedy osiągną pewien poziom, obraz telepatyczny może być przenoszony albo do odbiorcy, albo do atmosfery. Nauka w nieprawdopodobnym tempie odkrywa nowe fakty dotyczące możliwości naszego mózgu. Podejrzewam, że pod koniec stulecia mistycyzm i nauka będą stanowiły jedno. Nie będzie czegoś takiego jak „duchy”.

Cichy pomruk przeszedł wśród zebranych, którzy spoglądali na siebie ze zdumieniem, rozczarowaniem lub satysfakcją.

– Panie Bishop – z tylnego rzędu dobiegł głos kobiety i Bishop zmrużył oczy, by lepiej ją widzieć. – Panie Bishop, nazywa się pan poszukiwaczem duchów. Czy mógłby pan nam zatem powiedzieć, dlaczego spędził pan tyle lat na poszukiwaniu impulsów elektrycznych?

Kaskada śmiechu rozległa się wśród słuchaczy i Bishop śmiał się razem z nimi. Postanowił, że odpowiedzią na to pytanie zakończy wykład.

– Zajmuję się poszukiwaniem duchów, ponieważ uważam, że mają one szczególne znaczenie naukowe. Wszystkie zjawiska można racjonalnie wytłumaczyć – chodzi po prostu o to, że nie jesteśmy jeszcze wystarczająco przygotowani, by zrozumieć to wyjaśnienie. Musimy przywiązywać wagę do każdej informacji, którą możemy wykorzystać, aby otrzymać ostateczną odpowiedź. Ludzkość znajduje się w szczególnie interesującym stadium rozwoju, w którym nauka i zjawiska paranormalne zbliżają się do wspólnego punktu. Osiągnęliśmy moment, w którym parapsychologia musi być traktowana poważnie i badana logicznie przy użyciu najnowszych zdobyczy techniki. Nie możemy już dłużej tolerować głupców, romantyków, oszustów, a tym bardziej nie możemy tolerować szarlatanów i zawodowych wywoływaczy duchów, czy też mediów wykorzystujących ignorancję i rozpacz innych. Przełom nastąpi już wkrótce i nie można pozwolić, aby tacy ludzie stanowili w tym przeszkodę.

Ostatnie słowa wywołały nikły aplauz słuchających. Podniósł rękę, aby dać znak, że jeszcze nie skończył.

– Jest jeszcze jedna sprawa. Wiele osób przeżyło emocjonalny wstrząs lub przestraszyło się zjawisk paranormalnych, na przykład pojawienia się „upiorów”; jeżeli mógłbym im pomóc, sprawiając, by zrozumieli takie zdarzenia, a nie bali się ich, to już tylko to usprawiedliwiłoby moją pracę. Mam tu listę organizacji zajmujących się badaniami fizycznymi, studiami nad parapsychologią, grup badających zjawiska metafizyczne i postrzeganie pozazmysłowe oraz tradycyjnych organizacji, zajmujących się poszukiwaniem duchów. Jest tu także parę adresów, pod którymi możecie znaleźć sprzęt do poszukiwania duchów. Proszę, zapoznajcie się z tym tekstem, zanim się rozejdziecie.

Odwrócił się, złożył notatki i schował je do teczki. Jak zwykle, po dwóch godzinach mówienia miał wyschnięte gardło i myślał jedynie o dużym kuflu piwa, który przyniósłby mu ulgę. Słabo znał miasto, ale miał nadzieję, że puby są tu przyzwoite. Przede wszystkim jednak powinien przemknąć się jak najszybciej między dwoma rzędami krzeseł, bo zawsze po wykładzie znajdowali się jacyś zapaleńcy, chętni do kontynuowania rozmowy na bardziej osobiste tematy. Pierwszy podszedł kierownik, który zorganizował serię spotkań w sali wykładowej biblioteki miejskiej.

– Bardzo interesujące, panie Bishop. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu, jak tylko wieść się rozejdzie, audytorium będzie jeszcze większe.

Bishop uśmiechnął się cynicznie. Sądząc po rozczarowaniu, jakie wyczytał z niektórych twarzy, zastanawiał się, czy przyjdzie chociaż połowa z obecnych dzisiaj.

– Obawiam się, że nie usłyszeli tego, czego się spodziewali – powiedział, nie próbując się usprawiedliwić.

– O nie, wręcz przeciwnie. Myślę, że wielu uświadomiło sobie, jak poważna jest to sprawa – odparł bibliotekarz i zatarł ręce z radości. – Muszę powiedzieć, że pobudził pan moją ciekawość. Chciałbym opowiedzieć o dziwnym zdarzeniu, które przytrafiło mi się parę lat temu…

Bishop słuchał uprzejmie, zdając sobie sprawę, że zanim będzie mógł stąd wyjść, musi wysłuchać jeszcze kilkunastu relacji z „dziwnych zdarzeń”, których świadkami były inne, pozostałe w sali osoby. Jako autorytet w tej materii, przez świadków prawdziwych lub zmyślonych zjawisk stale był traktowany jak spowiednik. Otoczyła go niewielka grupka, odpowiadał na ich pytania i zachęcał do samodzielnych, poważnych badań nad zjawiskami paranormalnymi. Przypominał, aby trzeźwo podchodzili do sprawy i zachowali równowagę między wiarą a sceptycyzmem. Jedna czy dwie osoby wyraziły zdziwienie z powodu jego powściągliwości i Bishop wyjaśnił im, że w swoich badaniach kierował się zawsze obiektywizmem. Fakt, iż parę lat temu pewien amerykański uniwersytet zaoferował osiemdziesiąt tysięcy funtów każdemu, kto udowodni, że istnieje życie pozagrobowe, i że suma ta do tej pory nie została podjęta, ma swoją wymowę. Było wiele przesłanek, ale zabrakło zasadniczego dowodu i mimo że sam wierzy w kontynuację życia po śmierci w jakiejś formie, w dalszym ciągu nie jest pewien, czy istnieje świat duchów, w takim sensie, w jakim ujmuje się go w dawnych i obecnych koncepcjach. Kiedy to mówił, zobaczył siedzącą samotnie z tyłu sali kobietę, która w czasie wykładu zadała ostatnie pytanie. Zaciekawiło go, dlaczego nie dołączyła do grupy. W końcu zdołał uwolnić się od swoich inkwizytorów, mamrocząc, że ma przed sobą daleką podróż jeszcze tej nocy, a na resztę pytań odpowie na następnym wykładzie. Z teczką w ręku szybko ruszył w stronę wyjścia przejściem między ławkami. Kobieta natarczywie wpatrywała się w niego i gdy podszedł bliżej, wstała.

– Czy mogłabym z panem przez chwilę porozmawiać, panie Bishop?

Bishop spojrzał na zegarek, jak gdyby był umówiony na spotkanie.

– Naprawdę nie mam teraz czasu. Może w przyszłym tygodniu…?

– Nazywam się Jessica Kulek. Mój ojciec, Jacob Kulek, jest…

– Jest założycielem i dyrektorem Instytutu Badań Parapsychologicznych.

Bishop zatrzymał się i spojrzał uważnie na zbliżającą się kobietę.

– Słyszał pan o nim? – spytała.

– Któż zajmujący się tą dziedziną mógłby o nim nie słyszeć! Przecież to on pomógł profesorowi Deanowi przekonać Amerykańskie Stowarzyszenie Popierania Nauki, aby przyjęto parapsychologów w poczet jego członków. To był gigantyczny krok naprzód, zmuszający naukowców z całego świata, aby poważniej traktowali zjawiska paranormalne. Przydało to wiarygodności całej sprawie.

Obdarzyła go wspaniałym uśmiechem, a on zauważył, że była o wiele młodsza i bardziej atrakcyjna, niż wydawało mu się z daleka. Jej włosy, ani ciemne, ani jasne, były krótkie i z tyłu podwinięte, grzywka wysoko i starannie przycięta nad czołem. Była ubrana w stylowy, dobrze skrojony tweedowy kostium, który podkreślał jej szczupłą sylwetkę, chyba nawet za szczupłą, bo wydawała się bardzo wiotka, niemal krucha. Pociągła twarz sprawiała, że oczy wydawały się większe, jej usta były małe, ale pięknie zarysowane, jak u dziecka. Sprawiała teraz wrażenie niezdecydowanej, wręcz zdenerwowanej, ale czuł, że jest w niej jakaś determinacja zadająca kłam jej wyglądowi.

– Mam nadzieję, że moje uwagi nie uraziły pana – powiedziała z powagą.

– Poszukiwanie impulsów elektrycznych? Nie, nie obraziła mnie pani. W pewnym sensie ma pani rację. Połowę czasu poświęcam na szukanie impulsów, drugą – spędzam na szukaniu ciągów powietrznych, miejsc, gdzie osiada ziemia, i cieków wodnych.

– Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać gdzieś na osobności? Czy zostaje pan tu na noc? Może w hotelu? Uśmiechnął się.

– Obawiam się, że moje wykłady nie są aż tak dobrze płatne, abym mógł sobie pozwolić na noclegi w hotelach. Nic by mi wtedy nie zostało z tego, co zarobiłem. Nie, muszę dzisiaj wracać do domu.

– To jest naprawdę bardzo ważne. Mój ojciec prosił, abym się z panem zobaczyła.

Bishop zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. W końcu spytał:

– Może mi pani powiedzieć, o co chodzi?

– Nie tutaj. Zdecydował się.

– W porządku. Chciałem pójść na drinka przed podróżą, może napijemy się razem? Lepiej wyjdźmy stąd szybko, zanim ten tłum rzuci się na nas.

Wskazał na pozostającą jeszcze w sali grupę rozmawiających ludzi, którzy z wolna przesuwali się w stronę przejścia. Bishop wziął ją pod rękę i poprowadził do wyjścia.

– Ma pan trochę cyniczny stosunek do swojego zajęcia, nieprawdaż? – powiedziała, gdy schodząc po schodach opuszczali bibliotekę, a zimny, nocny kapuśniaczek chłodził im twarze.

– Tak – odpowiedział szorstko.

– Może mi pan powiedzieć, dlaczego?

– Najpierw znajdźmy jakiś pub i schowajmy się przed deszczem. Wtedy odpowiem na pani pytanie.

Szli pięć minut w milczeniu, zanim ujrzeli zachęcający szyld pubu. Weszli do środka i znaleźli wolny stolik w rogu sali.

– Czego się pani napije? – spytał.

– Poproszę o sok pomarańczowy.

W jej głosie słychać było lekką nutkę wrogości.

Wrócił z napojami, postawił przed nią sok i opadł na krzesło z westchnieniem ulgi. Pociągnął duży łyk piwa, by zaspokoić pragnienie, i spojrzał na nią.

– Zna pani badania ojca? – spytał.

– Tak, pracuję z nim. Miał pan odpowiedzieć na moje pytanie. Jej upór irytował go.

– Czy to jest ważne? Czy ma to coś wspólnego z prośbą pani ojca, dotyczącą naszego spotkania?

– Nie, jestem po prostu ciekawa. To wszystko.

– Nie jestem cyniczny w stosunku do tego, co robię. Zachowuję się cynicznie wobec ludzi, z którymi się spotykam. Większość z nich to albo głupcy, albo ludzie szukający rozgłosu. Nie wiem, którzy są gorsi.

– Ale ma pan świetną opinię jako badacz zjawisk psychicznych. Dwie pana książki na ten temat należą do żelaznych pozycji księgozbioru każdego studenta interesującego się zjawiskami paranormalnymi. Jak pan może szydzić z ludzi, którzy wykonują ten sam zawód co pan?

– Ja z nich nie szydzę. Pogardzam fanatykami, idiotami fetyszy żującymi mistycyzm i głupcami, którzy czynią z tego religię. Współczuję ludziom, na których żerują. Jeżeli przeczyta pani moje książki, to przekona się pani, że kieruję się realizmem i jestem daleki od mistycyzmu. Na litość boską, przed chwilą mówiłem dwie godziny na ten temat!

Wzdrygnęła się, słysząc jego podniesiony głos, toteż od razu pożałował swego zniecierpliwienia. Gdy odezwała się ponownie, wargi jej drżały od tłumionej złości.

– Dlaczego zatem nie zrobi pan czegoś bardziej konstruktywnego w tej materii? Towarzystwo Badań Psychicznych i inne organizacje proponowały panu członkostwo, pańska współpraca byłaby dla nich nieoceniona. Jako poszukiwacz duchów, jeśli lubi pan tak siebie nazywać, należy pan do najbardziej zaawansowanych w tej dziedzinie, zapotrzebowanie na pańskie usługi jest ogromne. Dlaczego więc odłączył się pan od swoich kolegów po fachu, którzy przecież mogliby panu pomóc?

Bishop przechylił się do tyłu na krześle.

– Sprawdza mnie pani – powiedział wprost.

– Tak, ojciec mnie o to prosił. Przepraszam, panie Bishop. Nie mieliśmy zamiaru być wścibscy. Chcieliśmy tylko dowiedzieć się czegoś więcej o pańskiej przeszłości.

– Czy nie nadszedł czas, aby powiedziała mi pani, dlaczego tu przyszła? Czego oczekuje ode mnie Jacob Kulek?

– Pańskiej pomocy.

– Mojej pomocy? Jacob Kulek chce mojej pomocy? Dziewczyna przytaknęła i Bishop zaśmiał się głośno.

– To naprawdę mi pochlebia, panno Kulek, nie sądzę jednak, abym mógł poszerzyć wiedzę pani ojca na temat zjawisk psychicznych.

– On nie oczekuje tego od pana. Chodzi o inny rodzaj informacji. Przysięgam panu, że jest to bardzo ważne.

– Ale nie tak ważne, żeby sam przyszedł do mnie. Utkwiła wzrok w szklance.

– Teraz to nie jest takie proste. Chciał przyjść, ale przekonałam go, że uda mi się namówić pana na spotkanie.

– W porządku – powiedział Bishop. – Zdaję sobie sprawę, że musi być bardzo zajęty.

– Och, nie. Nie o to chodzi. Wie pan, on jest niewidomy. Nie chcę, żeby podróżował, dopóki nie jest to absolutnie konieczne.

– Nie wiedziałem. Przepraszam, panno Kulek. Nie chciałem być gruboskórny. Jak długo…?

– Sześć lat. Chroniczna jaskra. Struktura nerwów została poważnie uszkodzona, zanim postawiono diagnozę. Za późno zgłosił się do specjalisty – zaburzenia wzroku kładł na karb podeszłego wieku i ciężkiej pracy. Kiedy ustalono prawdziwą przyczynę, nerwy wzrokowe były już zniszczone. – Popijała małymi łyczkami sok i patrzyła na niego nieufnie. – W dalszym ciągu ma sesje wyjazdowe tutaj i w Ameryce, a jako szef Instytutu, którego liczba członków stale rośnie, jest teraz bardziej aktywny niż poprzednio.

– Skoro wie, że nie chcę mieć do czynienia z organizacją taką jak wasza, dlaczego liczy na moją pomoc?

– Dlatego, że jego i pański sposób myślenia zasadniczo się nie różnią. Był aktywnym członkiem Towarzystwa Badań Psychicznych, dopóki nie zrozumiał, że głoszone przez nie idee są sprzeczne z jego własnymi poglądami. Odrzucił je także dlatego, by stworzyć własną organizację – Instytut Badań Parapsychologicznych. Chciał badać takie zjawiska, jak telepatia i jasnowidztwo, aby dowiedzieć się, czy można zdobywać wiedzę w inny sposób niż przez normalne procesy percepcyjne. To nie ma nic wspólnego z duchami i złośliwymi demonami.

– W porządku, w takim razie jakich informacji potrzebuje ode mnie?

– Chce, aby pan mu dokładnie opisał to, co pan odkrył w Beechwood.

Bishop pobladł i szybko sięgnął po piwo. Dziewczyna patrzyła, jak opróżnia szklankę.

– To było prawie rok temu – powiedział, stawiając ostrożnie pustą szklankę na stoliku. – Myślałem, że do tej pory zapomniano już o tym.

– Pamięć o tych wydarzeniach odżyła ponownie, panie Bishop. Widział pan dzisiejsze gazety?

– Nie, podróżowałem przez większą część dnia, więc nie miałem okazji.

Sięgnęła po torebkę opartą o nogę stołu i wyciągnęła zwiniętą gazetę. Rozkładając ją pokazała główną wiadomość na wewnętrznej stronie. Od razu rzucił mu się w oczy wielki tytuł: „Potrójna tragedia na ulicy horroru!”

Spojrzał na nią pytająco.

– Willow Road, panie Bishop. Tam gdzie znajduje się Beechwood. – Ponownie skierował wzrok na otwartą gazetę, ale dziewczyna sama opowiedziała mu szczegóły tragedii.

– Ostatniej nocy strzelano z pistoletu do dwóch kilkunastoletnich braci podczas gdy spali. Jeden zmarł na miejscu, drugi, w stanie krytycznym, znajduje się w szpitalu. Jest tam z nim jego ojciec: gdy zaatakował napastnika, ten odstrzelił mu pół twarzy. Nie ma szans na przeżycie. Szaleniec, który to zrobił, znajduje się w areszcie policyjnym, ale nie podano jeszcze żadnego oświadczenia…

Pożar wybuchł w kuchni położonego w pobliżu domu i przepalił podłogę sypialni usytuowanej powyżej. Dwie osoby, które tam spały, prawdopodobnie mąż i żona, runęły w dół, gdy zawaliła się podłoga, i zginęły w płomieniach. W ogródku obok domu strażacy znaleźli małą dziewczynkę przyglądającą się płomieniom i sparaliżowaną strachem. Przyczyny pożaru są nieznane…

W innym domu przy końcu Willow Road kobieta zabiła nożem swojego kochanka, a następnie poderżnęła sobie gardło. Ciała leżące na schodach holu zauważył mleczarz przez szklane drzwi wejściowe. Z raportu wynika, że kobieta miała na sobie nocną bieliznę, natomiast mężczyzna był całkowicie ubrany, tak jakby go zaatakowała zaraz po wejściu do domu.

Przerwała, jak gdyby chciała, aby dotarło do niego to, co opowiadała. – To wszystko stało się w ciągu jednej nocy, panie Bishop, i wszystko przy Willow Road.

– Ale to nie może mieć nic wspólnego z tamtą sprawą. Na Boga, to było rok temu!

– Dokładnie dziewięć miesięcy.

– To jak może być między nimi jakiś związek?

– Ojciec uważa, że jest. Dlatego chce, żeby opowiedział mu pan wszystko o dniu, w którym pojechał pan do Beechwood.

Już sama nazwa wywołała jego niepokój. Wspomnienia w dalszym ciągu były zbyt świeże; okropny widok, którego był świadkiem wewnątrz starego domu, ciągle pojawiał się w jego wyobraźni, jak nagle wyświetlony film.

– Opowiedziałem policji o wszystkim, co stało się tego dnia, dlaczego tam byłem i kto mnie wynajął. O wszystkim, co widziałem. Nie ma nic nowego, o czym mógłbym opowiedzieć pani ojcu.

– On myśli, że może jednak powie pan coś nowego. Musi być jakieś wytłumaczenie. Musi być jakiś powód, dla którego trzydzieści siedem osób popełnia zbiorowo samobójstwo w jednym domu. I dlaczego właśnie w tym domu, panie Bishop?

Nie mógł podnieść wzroku znad pustej szklanki, czując gwałtowną potrzebę napicia się czegoś mocniejszego niż piwo.

ROZDZIAŁ TRZECI

Jacob Kulek był wysoki nawet mimo zgarbionych pleców, głowę wysuwał do przodu, jakby ciągle czegoś szukał. Miał na sobie źle dopasowany garnitur, który zdawał się fałdować na jego chudym ciele, i krawat luźno opasujący kołnierzyk u nasady szyi. Wstał, kiedy jego córka wprowadziła Bishopa do małego pokoju, będącego prywatnym gabinetem Kuleka w jego Instytucie Naukowym; sam budynek niczym się nie wyróżniał w medycznym i finansowym getcie przy Wimpole Street.

– Dziękuję, że zechciał pan spotkać się ze mną, panie Bishop – powiedział, wyciągając rękę.

Bishopa zdziwiła siła jego uścisku. Przytłumiony głos – uświadomił sobie, że należy do Jessiki Kulek – dochodził z kasetowego magnetofonu, leżącego na małym stoliku do kawy obok fotela, w którym siedział Kulek. Wysoki mężczyzna schylił się i, odnajdując bez macania przycisk stopu, wyłączył magnetofon.

– Codziennie wieczorem Jessica przez godzinę nagrywa dla mnie – wytłumaczył, patrząc prosto w oczy Bishopa, jakby go badał. Trudno było uwierzyć, że jest niewidomy. – Nowe informacje na temat badań, korespondencja, sprawy ogólne, którymi nie mam czasu zająć się w ciągu dnia. Jessica hojnie dzieli się ze mną swoim wzrokiem. – Posłał uśmiech w stronę córki, wiedząc instynktownie, w którym miejscu stoi.

– Proszę usiąść, panie Bishop – powiedziała Jessica wskazując klubowy fotel, stojący po drugiej stronie stolika do kawy, naprzeciwko fotela jej ojca. – Napije się pan kawy lub herbaty?

Potrząsnął głową.

– Nie, dziękuję.

Zająwszy miejsce, Bishop rozejrzał się po pokoju; prawie każdy centymetr ściany wypełniały książki. Jak na ironię, człowiek z takim umysłem jak Kulek otoczył się czymś, co z powodu jego ślepoty musiało być źródłem frustracji.

Jakby czytając w jego myślach, Kulek wskazał ręką w stronę pokrytych książkami ścian.

– Znam każdą pracę w tym pokoju, panie Bishop, a nawet jej miejsce na półce. Filozofia symboliczna masonów, hermetystów, kabalistów i różokrzyżowców – środkowy regał po prawej stronie, trzecia półka od góry, siódma lub ósma pozycja. Złota Gałąź – ostatni regał przy drzwiach, najwyższa półka, gdzieś w środku. Każda książka tutaj jest dla mnie ważna, każdą z nich wielokrotnie czytałem, zanim straciłem wzrok. Wydaje się, że umysł człowieka pozbawionego możliwości widzenia może łatwiej zwracać się do jego wnętrza, dokładniej badać jego pamięć. Widać w człowieku zawsze musi być zachowana równowaga.

– Myślę, że utrata wzroku nie wpłynęła na pańską pracę – powiedział Bishop. Kulek zaśmiał się krótko.

– Obawiam się, że jednak jest przeszkodą. Powstało tak wiele nowych koncepcji, tak wiele starych odrzucono. Jessica i to niewielkie urządzenie pilnują, abym orientował się w zachodzących zmianach. Moje nogi też nie są tak sprawne jak kiedyś. Ta wierna laseczka służy mi za przewodnika i podporę – poklepał opartą o fotel laskę, jak gdyby to było ukochane zwierzę. – Choć niechętnie, usilnie namawiany przez córkę, musiałem zrezygnować z wyjazdów na wykłady. Ona lubi, żebym był tam, gdzie może nade mną czuwać.

Uśmiechnął się z żartobliwym wyrzutem do córki, a Bishop zrozumiał, jak bardzo są sobie bliscy. Dziewczyna siedziała na krześle z wysokim oparciem, w pobliżu jednego z dwóch okien małego gabinetu, tak jakby miała tylko przysłuchiwać się rozmowie.

– Mój ojciec pracowałby dwadzieścia dwie godziny na dobę, gdybym mu pozwoliła – powiedziała. – Pozostałe dwie zajęłaby mu rozmowa o tym, co będzie robił następnego dnia.

Kulek zaśmiał się.

– Pewnie ma rację. Może jednak, panie Bishop, przejdziemy do sprawy.

Zmarszczył z troską czoło, a jego ramiona zgarbiły się jeszcze bardziej, gdy się pochylał. Nie odrywał przy tym wzroku od Bishopa, tak że ten raz jeszcze musiał sobie uświadomić, że ojciec Jessiki jest niewidomy.

– Myślę, że Jessica pokazała panu najświeższe wiadomości o wydarzeniach ostatniej nocy na Willow Road.

Bishop kiwnął głową, ale zaraz przypomniał sobie, by przytaknąć na głos.

– A czy widział pan dzisiejsze gazety?

– Tak. Człowiek, który strzelał do chłopców i ich ojca, najwyraźniej nie chce z nikim rozmawiać. Mała dziewczynka, której rodzice – później okazało się, że była to jej matka ze swoim przyjacielem – zginęli w czasie pożaru, jest ciągle w szoku. Kobieta, która zabiła nożem swego kochanka, popełniła samobójstwo, zatem możemy tylko założyć, że w tym ostatnim wypadku motywem była zazdrość lub kłótnia.

– Ach tak, motyw – powiedział Kulek. – Wydaje się, że policji nie udało się ustalić motywu żadnej z tych zbrodni.

– Motyw nie musi być taki sam w tych wszystkich przypadkach. Proszę pamiętać, że matka i jej przyjaciel zginęli w ogniu. Dziewczynce szczęśliwie udało się ujść z życiem. Nie ma wzmianki o podpaleniu.

Kulek milczał przez moment, a następnie powiedział:

– Czy nie sądzi pan, że to dziwne, iż te trzy wypadki zdarzyły się tej samej nocy i przy tej samej ulicy?

– Oczywiście, że dziwne. Byłoby zastanawiające, gdyby dwa morderstwa zdarzyły się przy tej samej ulicy w ciągu kilkunastu lat, a cóż dopiero jednej nocy. Ale czy jest możliwe, aby istniał między nimi jakiś związek?

– Zgadzam się, że pozornie łączy je tylko czas i miejsce i oczywiście fakt, że parę miesięcy temu w tym samym miejscu doszło do zbiorowej samozagłady. Dlaczego poproszono pana o przeprowadzenie badań w Beechwood?

Obcesowość tego pytania zaskoczyła Bishopa.

– Panie Kulek, czy nie sądzi pan, że powinien mi pan wyjaśnić, dlaczego tak bardzo interesuje się pan wydarzeniami przy Willow Road?

Kulek uśmiechnął się rozbrajająco.

– Ma pan rację, nie mam prawa pana pytać bez podania koniecznych wyjaśnień. Chciałbym tylko powiedzieć, że moim zdaniem wydarzenia na Willow Road są związane ze zbiorowym samobójstwem, które miało tam miejsce dziewięć miesięcy temu. Czy zna pan nazwisko Boris Pryszlak?

– Pryszlak? Tak, to jeden z tych, którzy zabili się w Beechwood. Czy był naukowcem?

– Naukowcem i przemysłowcem – niezwykłym połączeniem jednego i drugiego. Miał dwie pasje życiowe: robienie pieniędzy i badanie energii. Poświęcił się obu tym dążeniom. Był wynalazcą, panie Bishop, mógł zamienić swoje osiągnięcia naukowe w ciężkie pieniądze. To był naprawdę niezwykły człowiek.

Kulek przerwał, na jego wargach pojawił się dziwny, niewesoły uśmiech, jakby miał przed oczami obraz mężczyzny, o którym mówił, a wspomnienie to było niemiłe.

– Spotkaliśmy się w Anglii tuż przed wprowadzeniem w Polsce, naszej ojczyźnie, reżimu komunistycznego. Byliśmy zbiegami, wiedzieliśmy, co stanie się z naszym zniszczonym krajem. Muszę przyznać, że nawet wtedy nie był człowiekiem, którego wybrałbym na przyjaciela, ale… – wzruszył ramionami -…byliśmy rodakami i nie mieliśmy domu. Ta sytuacja ukształtowała nasze wzajemne stosunki.

Bishop nie mógł odwzajemnić spojrzenia Kuleka, gdyż niewidzące oczy były nieruchome. Czuł, że odbierają mu one całą pewność siebie. Popatrzył na dziewczynę, a ona uśmiechnęła się, jakby chciała go ośmielić, rozumiejąc jego skrępowanie.

– Jeszcze jedną okolicznością, która zbliżyła nas do siebie, było wspólne zainteresowanie okultyzmem. Bishop szybko skierował wzrok na Kuleka.

– Pryszlak, naukowiec, wierzył w okultyzm?

– Jak powiedziałem, panie Bishop, to był niezwykły człowiek. Byliśmy przyjaciółmi przez parę lat – no, może znajomymi będzie lepszym określeniem – później, z powodu zupełnie odmiennych poglądów na wiele spraw, nasze drogi rozeszły się. Ja osiedliłem się na jakiś czas w tym kraju, ożeniłem z matką Jessiki, w końcu wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, gdzie wstąpiłem do Towarzystwa Badań Filozoficznych kierowanego przez Manly Palmer Hali. W ciągu tych lat nie miałem żadnych wiadomości od Pryszlaka. Naprawdę żadnych, aż do chwili, kiedy dziesięć lat temu powróciłem do Anglii. Przyszedł do mnie z człowiekiem nazwiskiem Kirkhope i zaproponował, abym przyłączył się do ich prywatnej organizacji. Szczerze mówiąc, ani nie zgadzałem się z kierunkiem, w jakim szły ich badania, ani nie pociągały mnie one.

– Powiedział pan, że ten mężczyzna nazywał się Kirkhope. Czy to był Dominie Kirkhope? Kulek przytaknął.

– Tak, panie Bishop. Ten sam człowiek, który wykorzystywał Beechwood do prowadzenia swych okultystycznych praktyk.

– Czy wie pan, że Kirkhope był pośrednio jednym z powodów, dla których udałem się do Beechwood?

– Podejrzewałem to. Czy to jego rodzina pana wynajęła?

– Nie, zaangażowali mnie pośrednicy do spraw kupna i sprzedaży nieruchomości. W zasadzie Beechwood należało od lat do rodziny Kirkhope’ów, ale nigdy nie było przez nią wykorzystywane. Zawsze było wynajmowane, podobnie jak inne należące do nich nieruchomości. Sądzę, że w latach trzydziestych miały tam miejsce dziwne praktyki – agentom do spraw nieruchomości nie pozwolono wtajemniczać mnie w charakter tych praktyk – i Dominie Kirkhope został w nie wciągnięty. Działy się tam takie rzeczy, że Kirkhope’owie – rodzice Dominica – musieli siłą usunąć lokatorów. Wprowadzały się nowe rodziny, ale nigdy nie zostawały długo, mieszkańcy narzekali, że z tym domem coś jest „nie w porządku”. Rzecz jasna, z biegiem lat dom zyskał reputację nawiedzonego i w rezultacie pozostał po prostu nie zamieszkany. Z powodu ostatnich powiązań Dominica Kirkhope’a z Beechwood, dom stał się postrachem całej rodziny, skazą na jej dobrym imieniu. Długie lata był zaniedbany, ale ostatnio, mniej więcej przed rokiem, postanowili spróbować pozbyć się go na zawsze. Dom odremontowano, zmodernizowano, zamieniono w reprezentacyjną siedzibę, ale i tak nie można go było sprzedać. Stale napływały informacje o panującej w nim „atmosferze”. Myślę, że to desperacja zmusiła ich do wynajęcia badacza zjawisk psychicznych i podjęcia próby rozwiązania tej zagadki. Dlatego ja się tam znalazłem.

Kulek i jego córka milczeli, czekając, aż Bishop podejmie przerwaną opowieść. Nagle zrozumieli jego niechęć do dalszych zwierzeń.

– Przepraszam – powiedział Kulek. – Wiem, że wspomnienia są dla pana bardzo nieprzyjemne…

– Nieprzyjemne? Mój Boże, gdyby pan widział, co oni wzajemnie tam sobie robili! Te okaleczenia…

– Ojcze, może nie powinniśmy namawiać pana Bishopa, aby wracał do tych okropnych przeżyć – odezwała się cicho Jessica ze swojego miejsca przy oknie.

– Musimy. To ważne.

Bishop był zaskoczony ostrością, która zabrzmiała w głosie starego człowieka.

– Przykro mi, panie Bishop, ale koniecznie muszę dowiedzieć się, co pan tam odkrył.

– Martwe ciała, to wszystko, co odkryłem. Rozszarpane, pocięte, poćwiartowane. Rzeczy, które tam wyczyniano, budzą obrzydzenie.

– Tak, tak, ale co jeszcze tam było? Co pan czuł?

– Czułem się cholernie niedobrze. O co, u diabła, panu chodzi?

– Nie, nie interesuje mnie to, co się działo z panem. Mam na myśli dom. Co pan czuł w domu? Czy coś tam jeszcze było, panie Bishop?

Bishop otworzył usta, jakby chciał coś dodać, potem zamknął je i jeszcze głębiej zapadł się w fotel. Jessica wstała i podeszła do niego; stary człowiek wychylił się ze swego siedzenia z wyrazem zdziwienia na twarzy, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.

– Czy dobrze się pan czuje? – Jessica dotknęła ramienia Bishopa z wyrazem zatroskania w oczach.

Pobladły, patrzył na nią przez kilka sekund nieprzytomnie, w końcu zaczął wracać do rzeczywistości.

– Przepraszam, starałem się myślami wrócić do tamtego dnia, ale pamięć odmawia mi posłuszeństwa. Nie pamiętam, co się stało ani jak się stamtąd wydostałem.

– Znaleziono pana na ulicy przed domem – wyjaśnił łagodnym głosem Kulek. – Leżał pan na wpół przytomny obok samochodu. Mieszkańcy zawiadomili policję, a kiedy przyjechała, nie mógł pan mówić, wpatrywał się pan tylko w Beechwood. Tyle udało mi się znaleźć w oficjalnych raportach policyjnych. Na początku myśleli, że w jakiś sposób jest pan w to zamieszany, ale później sprawdzili, że pańskie wyjaśnienia są zgodne z zeznaniami pośrednika odpowiedzialnego za sprzedaż tej nieruchomości. Czy już absolutnie nic więcej nie może pan sobie przypomnieć z tego, co jeszcze wydarzyło się w tym domu?

– Wydostałem się, to wszystko, co wiem. – Bishop przycisnął palcami oczy, jakby chciał w ten sposób wywołać pamięć tych chwil.

– Przez ostatnich kilka miesięcy próbowałem przypomnieć to sobie, ale bezskutecznie; widzę tylko te groteskowe ciała, nic więcej. Nie pamiętam momentu opuszczenia domu.

Odetchnął głęboko, na twarz powróciły mu rumieńce. Kulek wyglądał na rozczarowanego.

– Teraz może mi pan powie, dlaczego to wszystko tak bardzo pana zajmuje? – spytał Bishop. – Poza tym, że Pryszlak był zamieszany w tę sprawę, nie rozumiem, co jeszcze może pana w niej interesować.

– Nie jestem pewien, czy potrafię to sprecyzować. – Kulek wstał z fotela i ku zdziwieniu Bishopa podszedł do okna i spojrzał na dół, jak gdyby mógł zobaczyć ulicę. Odwrócił głowę w kierunku Bishopa, śledzącego jego ruchy, i uśmiechnął się. – Przykro mi, moje zachowanie może wydawać się panu dziwne u ślepca. Ale światło wpadające przez okno – to wszystko, co mogę zobaczyć. I obawiam się, że przyciąga mnie niczym płomień ćmę.

– Ojcze, jesteśmy panu winni jakieś wyjaśnienie – podsunęła dziewczyna.

– Tak, oczywiście. Ale co ja mogę powiedzieć naszemu przyjacielowi? Czy zrozumie moje obawy, czy może je wyśmieje?

– Proszę dać mi szansę zrozumienia pańskich poglądów – powiedział stanowczo Bishop.

– Dobrze. – Szczupła sylwetka Kuleka znalazła się na wprost Bishopa. – Wspomniałem już, że Pryszlak chciał, abym wstąpił do ich organizacji, ale nie odpowiadał mi kierunek prowadzonych przez niego badań. Próbowałem nawet odwieść jego i Kirkhope’a od kontynuowania tych podejrzanych poszukiwań. Znali mój pogląd na kwestię związków psychicznych między człowiekiem i zbiorową podświadomością, a mimo to myśleli, że w tym szczególnym przypadku zostanę ich sojusznikiem.

– Ale czego oni szukali? W co wierzyli?

– W zło, panie Bishop. Wierzyli w zło jako siłę samą w sobie, siłę pochodzącą od człowieka.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Policjanci zaczęli się zastanawiać, dlaczego obaj jednocześnie odczuwają takie napięcie. Nocna zmiana powinna być przecież łatwą robotą – nudną, ale łatwą. Tej nocy mieli przede wszystkim patrolować tę ulicę i zgłaszać wszystko, co wydawało się podejrzane – po prostu od czasu do czasu przejechać policyjnym wozem tam i z powrotem, tak aby mieszkańcy zauważyli ich obecność. Minęły dwie godziny, dwie godziny nudy. A mimo to napięcie rosło z każdą minutą.

– Pieprzona zabawa – powiedział w końcu tęższy policjant.

Kolega popatrzył na niego.

– Niby co? – spytał. – Sterczeć tu całą noc, po to tylko, żeby ci cholerni ludzie byli zadowoleni!

– Na mój rozum, to oni się trochę boją, Les.

– Boją? Morderstwo, zabójstwo, pożar tego cholernego domu – wszystko w ciągu jednej nocy! Upłynie ze sto lat, zanim znowu coś się tu wydarzy, stary. Przez jedną noc mieli już wszystko, co jeszcze może się stać?

– Myślę, że niepotrzebnie masz do nich pretensję. To przecież nie Coronation Street, nie?

Les z odrazą spojrzał przez okno samochodu.

– Masz rację, cholera, to nie Coronation Street.

– Zaraz znowu pojedziemy tą ulicą. Ale przedtem zakurzymy.

Zapalili papierosy, osłaniając dłońmi płomyk zapałki.

Les opuścił nieco szybę, by wyrzucić zapałkę, i pozostawił szparkę, przez którą mógł uciekać dym.

– No dobrze, Bob. Więc z czego to się bierze? Zaciągnął się głęboko dymem.

– Tak bywa. Normalna ulica, normalni ludzie, przynajmniej na zewnątrz. Czasami coś się dzieje. Czasami coś pieprznie.

– Taak, cholera, pieprznęło w zeszłym roku, pamiętasz? Trzydzieści siedem osób rozwaliło się nawzajem. Nie, stary, musi być coś nie w porządku z tą ulicą.

Bob uśmiechnął się w ciemności.

– Co, też wierzysz w duchy? Daj spokój, Les.

– Możesz się śmiać – powiedział z oburzeniem Les – ale coś tu się jednak nie zgadza. Widziałeś tego wariata, który rozwalił tamtych dwóch szczeniaków i ich starego? On jest całkiem stuknięty. Obejrzałem go sobie w celi. Siedział jak jakiś pieprzony zombi. Nic nie robił, dopóki mu ktoś nie kazał. Wiesz, to jest stary pedał.

– Coś ty?

– No, jest notowany. Robił to wiele razy.

– Jak wobec tego skombinował broń? Nie ma mowy, żeby dostał pozwolenie, skąd więc ją wytrzasnął?

– To nie była jego strzelba, nie? Należała do tego starego, ojca tych cholernych dzieciaków. Na tym polega cały wic. Ten pomyleniec – Burton – włamał się do domu i znalazł broń. Pewnie wiedział, że ją tam mają. Znalazł mnóstwo nabojów i nawet przeładował magazynek, żeby rozwalić starego, kiedy już załatwił chłopaków. Potem, jak powiedział sierżant, sam chciał się zastrzelić. Ale ta pieprzona lufa była za długa. Nie mógłby nawet zrobić sobie nią przedziałka. Cholernie śmieszne: usiłował rozwalić sobie głowę, a nie mógł nawet dosięgnąć do czoła.

– Tak, cholernie zabawne.

Bob czasami zastanawiał się, czy jego kolega nie czułby się lepiej jako przestępca.

Przez chwilę milczeli, znów zaczęło narastać uczucie niepokoju.

– Dobra – powiedział nagle Bob, nachylając się, żeby włączyć silnik – przejedziemy się.

– Poczekaj chwilę.

Les podniósł rękę i uważnie spojrzał przez szybę samochodu.

– Co się dzieje? – Bob starał się zobaczyć to, na co patrzył jego kolega.

– Tam – wskazał tęższy policjant i Bob zmarszczył brwi z irytacji.

– Gdzie? Les… pokazujesz na tę całą cholerną ulicę.

– Nie, nic nie ma. Myślałem, że coś rusza się na chodniku, ale to tylko latarnie tak migocą.

– Chyba tak… nikogo nie widzę, o tej porze wszyscy powinni być już w łóżkach. Chodź, dla pewności przyjrzymy się temu bliżej.

Samochód policyjny wolno odjechał od krawężnika i cicho sunął ulicą. Bob mignął światłami.

– Niech wszyscy wiedzą, że tu jesteśmy – powiedział. – Będą lepiej spali.

Trzy razy przejechali ulicą tam i z powrotem, zanim Les znowu coś zauważył.

– Tam, Bob. Tam się coś rusza – wskazał ręką. Bob zahamował łagodnie.

– Ale to dom, w którym wczoraj w nocy się paliło – powiedział.

– Co z tego? Czy nie mógł tam ktoś wejść? Idę sprawdzić.

Tęgi policjant gramolił się z samochodu, podczas gdy jego kolega nadawał krótką wiadomość na posterunek. Sięgnął jeszcze do środka i szybkim ruchem wyjął latarkę ze skrytki.

– Cholernie tam ciemno – mruknął.

Furtka była otwarta, ale Les kopnął ją; czasami lubił w ten sposób ostrzec kogoś, kto mógł czaić się w mroku, i dać mu szansę ucieczki – spotkania z przestępcami nie należały do największych przyjemności w jego życiu. Zatrzymał się na chwilę, czekając aż Bob go dogoni, i skierował na dom silny snop światła. Mimo że front domu, oprócz wypalonych, ziejących pustką okien, nie był zniszczony, budynek sprawiał wrażenie nie nadającej się do zamieszkania ruiny. Wiedział, że najbardziej ucierpiał tył, gdyż pożar zaczął się w kuchni. Skierował światło latarki na drzwi sąsiedniego domu. Pomyślał, że jego mieszkańcy mieli cholerne szczęście. Mogli także pójść z dymem.

– Widzisz coś, Les? – wzdrygnął się na dźwięk głosu Boba, który cicho zaszedł go z tyłu.

– Nie skradaj się tak – wyszeptał. – Cholernie mnie przestraszyłeś.

Bob wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Przepraszam – powiedział zadowolony z siebie.

– Wydawało mi się, że widziałem, jak ktoś wchodził przez okno, kiedy byliśmy jeszcze w samochodzie. Ale to mógł być tylko cień, rzucony przez reflektory.

– Zobaczmy, jak już tu jesteśmy. Wciąż cholernie tu śmierdzi, co nie? Czy obok nadal ktoś mieszka?

Bob ruszył w kierunku domu i Les musiał się pospieszyć, aby dotrzymać mu kroku.

– Myślę, że tak. Ich dom nie został zniszczony. Bob zboczył ze ścieżki i przez niewielki ogródek podszedł do wybitego okna na dole.

– Daj tu latarkę, Les. Poświeć do środka. Les zrobił to i obaj spojrzeli przez roztrzaskane okno na zniszczony pokój.

– Ale bajzel – zauważył Les.

Bob nie zawracał sobie głowy odpowiedzią.

– Chodź, lepiej zajrzymy do środka. Wrócili do otwartych drzwi wejściowych i tęższy policjant poświecił latarką wzdłuż holu.

– Idź pierwszy, Les.

– Może być niebezpiecznie. Prawdopodobnie belki podłogi są przepalone.

– Nie, tylko dywany zostały zniszczone. Strażacy zdążyli przyjechać, zanim pożar objął tę część domu. Chodź, wejdziemy.

Les wszedł do domu, delikatnie stawiając stopy, jakby obawiał się, że w każdej chwili podłoga może się pod nim załamać. Był już w połowie korytarza, gdy wydarzyło się coś dziwnego.

Szeroki, rozproszony snop światła latarki zaczął słabnąć, jak gdyby wpadł w gęstą chmurę dymu. Tylko że nie było ani kłębiących się obłoków, ani odbitego szarego światła. Wyglądało to tak, jakby światło napotkało na swej drodze coś masywnego, coś, co pochłaniało cały jego blask. Coś mrocznego.

Bob gwałtownie zamrugał oczami. To musiał być wytwór jego wyobraźni. Coś się do nich zbliżało, ale nie miało ani kształtu, ani ciała. Wydawało się, że wokół nich zamykają się mury. Nie, to musiały być baterie – wyczerpały się i światło stawało się coraz słabsze. Ale w dalszym ciągu z latarki padał długi, jasny promień, który jednak zanikał gdzieś w dali.

Les cofał się, zmuszając także Boba do odwrotu. Prawie jednocześnie zawrócili wąskim korytarzem w kierunku otwartych drzwi wejściowych; gdy szli, światło latarki słabło coraz bardziej, aż w końcu jego zasięg nie przekraczał dwunastu stóp. Nie wiedząc czemu, bali się spojrzeć w stronę nadciągającej ciemności, jakby obawiali się, że jeśli to zrobią, staną się bezbronni.

Gdy dotarli do drzwi, latarka znowu zaczęła mocno świecić, rozjaśniając mrok. Poczuli się tak, jakby niebezpieczeństwo minęło i nagle opuścił ich strach.

– Co to było? – spytał Bob. Głos mu drżał, a nogi się trzęsły.

– Nie wiem. – Les opierał się o framugę drzwi, obiema rękami trzymając latarkę, aby skontrolować drżący snop światła. – Nie mogłem nic zrobić. To było tak, jakby cholernie wielka, czarna ściana napierała na nas. Coś ci powiem – nie zamierzam tam wracać. Wezwijmy posiłki.

– Dobra. I co im powiemy? Że ścigał nas cień?

Nagły krzyk sprawił, że obaj aż podskoczyli. Les upuścił latarkę, która z brzękiem upadła na schody i natychmiast zgasła.

– O Boże, co to było? – krzyknął tęgi policjant, czując, że nogi uginają się pod nim.

Wrzask powtórzył się i tym razem obaj mieli pewność, że nie był to głos człowieka.

– Dochodzi z sąsiedniego domu – łamiącym się głosem powiedział Bob. – Chodźmy.

Przebiegł pędem mały ogródek i przeskoczył niski płot, oddzielający dwie posiadłości. Les rzucił się za nim. Gdy zrównał się z nim, Bob walił już w drzwi. Ze środka dochodziło przeraźliwe, pełne śmiertelnej udręki wycie, po chwili kolejny straszliwy wrzask przeszył ich dreszczem grozy.

– Wyważ drzwi, Bob! Wyważ drzwi!

Les odsunął się i podnosząc wysoko nogę uderzył w zamek. W niewielkiej matowej szybce, umieszczonej nad skrzynką na listy, pojawiło się światło, obaj mężczyźni zdziwieni cofnęli się. Do ich uszu dobiegł słaby, warczący dźwięk.

Bob podniósł głowę i uchylił klapkę skrzynki na listy. Nagle zesztywniał i Les ujrzał jego rozszerzające się ze strachu oczy, oświetlone padającym ze skrzynki blaskiem.

– Co jest, Bob? Co się tam dzieje?

Nie uzyskawszy odpowiedzi, odsunął kolegę. Pochylił się i spojrzał w prostokątny otwór. Jego palce puściły klapkę, jak gdyby własne ciało buntowało się przeciwko temu widokowi, nie pozwalając oczom nic więcej zobaczyć. Ale widok zapadł już w jego pamięć. Korytarzem zbliżał się z wyciem pies; jego tylne łapy poruszały się niepewnie, pozostawiając za sobą ślady krwi. Posuwał się powoli, nie tylko z powodu paraliżującego go strachu, lecz także dlatego, że nie miał przednich łap, tylko kikuty, z których sączyła się krew. Za psem stał patrzący na zwierzę, śmiejący się mężczyzna, który trzymał w rękach jakąś maszynę. Maszyna warczała, a jej wirujące ostrza obracały się tak szybko, że nie mogło tego dostrzec ludzkie oko. Zbliżał się do drzwi frontowych. W tym momencie policjant opuścił klapkę skrzynki na listy.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Był w głębinach oceanu, płynąc w dół, wciąż głębiej i głębiej, coraz dalej od srebrnego blasku spokojnej powierzchni morza, w mroczną czeluść, ciemność czekającą na niego, witającą go. Czuł, że pękają mu płuca, z których ostatni pęcherzyk powietrza uciekł całą wieczność temu, a jednak jego ciało ogarniało ekstatyczne uniesienie, ból nie miał znaczenia, skoro sięgał po coś wzniosłego, oczekującego go w mrocznym, przepastnym łonie. Wkroczył w ciemność, która szybko zamknęła się wokół niego, rozszarpując jego członki, zatykając usta, nos, uszy, dusząc, aż zrozumiał, że był to podstęp. Chciał zaczerpnąć powietrza, ale wypełniała go ciemność. Płynął w dół, nie poruszając już ani nogami, ani rękami, ciało kręciło się, zataczając coraz mniejsze kręgi, szybciej, szybciej. Głębiej. Potem słaba poświata, mały kształt rosnący coraz bardziej, płynący naprzeciw niego, czarne, rozstępujące się przed nim wody. Rozpoznał jej twarz, chciał ją zawołać po imieniu, ale ocean zdusił jego krzyk. Uśmiechnęła się, oczy zabłysły w jej małej, dziecięcej twarzyczce i wyciągnęła do niego dłoń, małą, pulchną rączkę, wyłaniającą się z mroku. Uśmiechała się nadal, gdy obok niej pojawiła się inna twarz, twarz jej matki, o oczach dzikich, wściekłych, patrzących na niego jadowicie. Zaczęły się oddalać, niknąć, a on zawołał, by go nie opuszczały, by pomogły mu uciec z tych straszliwych, przytłaczających ciemności. Stawały się coraz mniejsze, dziewczynka wciąż się uśmiechała, twarz kobiety była coraz bardziej pozbawiona wyrazu, oczy bez życia; zniknęły, zgasły dwa maleńkie falujące płomyki, pozostała tylko wszechogarniająca ciemność. Wrzasnął i bulgotanie zmieniło się w dźwięk dzwonka, który wdarł się do sennego koszmaru, wyciągając go, wlokąc jego sponiewierane zmysły z powrotem do rzeczywistości.

Bishop wpatrywał się w biały sufit, ciało miał wilgotne od potu. Telefon na dole w holu nie pozwalał mu dłużej myśleć o śnie, natarczywie dzwoniąc domagał się odebrania. Odrzucił kołdrę i wziął szlafrok leżący na podłodze przy łóżku. Wciągając go poczłapał po schodach do holu, w głowie wciąż mu się kręciło od nocnego koszmaru. Nauczył się panować nad wspomnieniami, łagodzić ich natarczywość, ale często jednak bezlitośnie wdzierały się w jego umysł, wstrząsając obronnym murem, który zbudował wokół swych emocji.

– Bishop – powiedział zmęczonym głosem, podnosząc słuchawkę.

– Tu Jessica Kulek.

– Witaj, Jessico. Przepraszam, że trwało to tak długo…

– Znowu coś się wydarzyło ostatniej nocy – przerwała mu.

Mocno ścisnął palcami słuchawkę.

– Willow Road?

– Tak. Piszą o tym w porannych gazetach. Nie czytał pan ich jeszcze?

– Co? Och, nie. Dopiero się obudziłem. Wczoraj w nocy wróciłem z Nottingham.

– Czy mogę przyjść do pana i porozmawiać?

– Chwileczkę. Przecież powiedziałem pani w zeszłym tygodniu…

– Bardzo pana proszę, panie Bishop, musimy położyć temu kres.

– Nie wiem, co możemy zrobić.

– Proszę, porozmawiajmy. Niech pan poświęci mi dziesięć minut.

– Przyjdzie pani z ojcem?

– Nie, ma dzisiaj rano konferencję. Ja mogę zaraz przyjechać.

Bishop oparł się o ścianę i westchnął.

– No, dobrze. Ale nie sądzę, żebym zmienił zdanie. Ma pani mój adres?

– Tak. Będę za dwadzieścia minut.

Odłożył słuchawkę i wpatrywał się w telefon, nie zdejmując dłoni z czarnego aparatu. Otrząsnąwszy się z zamyślenia, podszedł do drzwi i wyjął gazetę ze skrzynki na listy. Nagłówek w dzienniku rozpędził resztki koszmarnego snu.

Umył się, ogolił, ubrał i pił właśnie kawę, gdy usłyszał, jak jej samochód zatrzymuje się przed domem.

– Przepraszam, zajęło mi to trochę więcej czasu, niż przypuszczałam – powiedziała, gdy otworzył drzwi. – Był okropny ruch na moście.

– Tak, z tym jest problem, kiedy człowiek się znajdzie po południowej stronie od rzeki. Zawsze trzeba czekać, żeby się stamtąd wydostać.

Wprowadził ją do niewielkiego salonu.

– Napije się pani kawy? – zapytał.

– Bez mleka, z łyżeczką cukru.

Zdjęła jasny płaszcz i położyła na oparciu fotela.

Obcisłe dżinsy, luźny, wycięty w łódkę sweter w połączeniu z krótko obciętymi włosami i małymi piersiami nadawały jej chłopięcy wygląd.

– Proszę usiąść. Zaraz wracam – powiedział Bishop.

Poszedł z powrotem do kuchni i zrobił jej kawę, dolewając też sobie. Nie wiedział, że poszła za nim, toteż jej głos przestraszył go.

– Sam pan tu mieszka?

Odwrócił się i zobaczył, że stoi w drzwiach.

– Tak – odpowiedział.

– Nie jest pan żonaty? – spytała zdziwiona.

– Jestem.

– Przepraszam. Nie chciałam być wścibska.

– Lynn tu… nie ma. Jest w szpitalu.

Sprawiała wrażenie zakłopotanej.

– Mam nadzieję, że nie jest…

– Jest w klinice psychiatrycznej. Już od trzech lat. Może przejdziemy do salonu?

Wziął dwie filiżanki kawy i czekał, aż odsunie się od drzwi. Odwróciła się i przepuściła go.

– Nie wiedziałam, panie Bishop – powiedziała siadając i biorąc od niego kawę.

– Nic się nie stało, niby skąd miała pani wiedzieć. Przy okazji, na imię mam Chris.

Popijała kawę i Bishop patrząc na nią znów zastanawiał się, jaka jest naprawdę. Raz wydawała mu się twarda, niemal pozbawiona uczuć, innym razem młodzieńczo nieśmiała. Niespokojna mieszanina sprzecznych zachowań.

– Widział pan dzisiejsze gazety? – spytała.

– Przeczytałem nagłówek, rzuciłem okiem na relację. „Nowe szaleństwo na ulicy horroru”. Dziwię się, że Związek Lokatorów się tym nie zajmie.

– Proszę, panie Bishop…

– Chris.

– Proszę, sytuacja jest poważniejsza, niż ci się wydaje.

– Masz rację. Nie powinienem tego lekceważyć. Zgadzam się, że nie jest to dowcip, jeżeli mężczyzna podrzyna śpiącej żonie gardło elektryczną maszyną do przycinania żywopłotów, a później w ten sam sposób odcina swemu psu nogi. Fakt, że nie zaatakował dwóch policjantów na zewnątrz tylko dlatego, że kabel okazał się za krótki, jest także średnio zabawny.

– Cieszę się, że tak myślisz. Pewnie już czytałeś, że później użył maszyny przeciwko sobie. Rozerwała mu tętnicę w nodze i zmarł z upływu krwi, zanim zdążyli zabrać go do szpitala.

Bishop przytaknął.

– Może od początku miał taki zamiar, zabić żonę, psa, a na końcu siebie. Chciał, aby dzielili z nim pragnienie śmierci. – Bishop podniósł rękę, aby powstrzymać jej protest. – Teraz nie żartuję. To często się zdarza, że osoba popełniająca samobójstwo chce zabrać ze sobą wszystkich, których kocha.

– Samobójstwo czy nie, w każdym razie był to akt szaleństwa. A dlaczego tamtych dwoje też się zabiło?

– Jakich dwoje?

– Kobieta, która zamordowała swojego kochanka, i mężczyzna, który zastrzelił dwóch chłopców i ich ojca.

– Ale on nie umarł.

– Owszem, ostatniej nocy. Poszliśmy z ojcem na posterunek, gdzie był przetrzymywany, w nadziei, że pozwolą nam zadać mu parę pytań. Gdy przyjechaliśmy, już nie żył. Był sam w celi i roztrzaskał sobie głowę o ścianę. Rzucał się na nią, panie Bishop. Od ściany do ściany jest zaledwie osiem stóp, ale wystarczyło, żeby pękła mu czaszka. Powiedzieli, że musiał przynajmniej dwukrotnie rzucić się gwałtownie na ścianę, żeby spowodować takie uszkodzenie ciała.

Bishop wzdrygnął się na samą myśl.

– A dziewczynka. Ta mała dziewczynka…?

– Opiekują się nią troskliwie. Policja stara się ustalić przyczyny pożaru. Zdaje się uważają, że ktoś mógł umyślnie podłożyć ogień.

– Chyba nie przypuszczają, że to dziecko podpaliło swój dom?

– Była od jakiegoś czasu pod opieką psychiatry.

– Czy myślisz, że o to chodzi? Że każdy mieszkaniec Willow Road staje się szaleńcem?

– Nie, wcale nie. Ale od czasu, gdy się ostatnio widzieliśmy, udało się nam sprawdzić parę rzeczy i odkryliśmy, że trzy spośród osób związanych z ostatnimi zbrodniami… – Nie ma dowodu przeciwko temu dziecku – pospiesznie wtrącił Bishop.

– Powiedziałam tylko, że policja podejrzewa, iż ktoś rozmyślnie podłożył ogień. Żadne urządzenie elektryczne nie było włączone. W kuchni nie było kominka, nie ulatniał się gaz i do tej pory nie stwierdzono, by nastąpiło spięcie w przewodach elektrycznych. Mają pewność, że najpierw zaczęły palić się zasłony w kuchni. Na parapecie znaleziono spalone pudełko zapałek. Teraz po prostu zastanawiają się, jak dziewczynka wydostała się stamtąd, jeśli para znajdująca się w pokoju obok nie była w stanie się uratować. Może się mylą w swoich podejrzeniach, panie Bishop… Chris… ale fakt, że dziewczynka potrzebowała kiedyś pomocy psychiatry, że pożar nie był przypadkowy i że wyszła stamtąd nietknięta, nawet nie osmolona – cóż, to wszystko wskazuje na nią.

Bishop westchnął.

– W porządku, może rzeczywiście spowodowała pożar. A co ty o tym wszystkim myślisz?

– Kobieta i dziewczynka były psychicznie niezrównoważone. Kobieta próbowała popełnić samobójstwo pół roku temu. Mężczyzna, który zastrzelił chłopców, był skazany za napastowanie dziecka. Stracił pracę, stał się społecznym wyrzutkiem, a sąsiedzi opowiadali, że ci dwaj chłopcy, których zastrzelił, wyśmiewali się z niego. To mogło doprowadzić go do rozstroju nerwowego.

– Chcesz powiedzieć, że wszyscy troje byli obłąkani?

– Większość z tych, którzy zabijają, osiąga pewien stopień obłędu. Wydaje mi się, że jest coś na Willow Road, co działa jak katalizator.

– I doprowadza ludzi do utraty zmysłów? Potrząsnęła głową.

– Wyzwala najgorsze instynkty.

– Popycha do morderstwa.

– Popycha do złych czynów. Nie sądzę, iż musi to być koniecznie morderstwo.

– I myślisz, że to wszystko ma związek z zeszłorocznym masowym samobójstwem? Jessica potaknęła.

– Wierzymy, że był jakiś powód tego samobójstwa. Pryszlak, Kirkhope i wszyscy inni mieli jakiś motyw.

Bishop postawił kawę na podłodze i wstał. Wpychając ręce głęboko w kieszenie, podszedł zamyślony do kominka. Wpatrywał się w puste palenisko, po chwili znów odwrócił się do niej.

– Nie sądzisz, że to wszystko jest zbyt fantastyczne? – powiedział łagodnie. – Przyczyna samobójstw od wieków jest ta sama. Chęć ucieczki. Zawsze do tego się wszystko sprowadza.

– Można to określić inaczej. Wyzwolenie.

– No tak, wyzwolenie. To jest to samo.

– Niezupełnie. Ucieczka jest dezercją przed życiem. Wyzwolenie oznacza wolność, z której możesz korzystać. Tych trzydziestu siedmiu osób, które zabiły się w Beechwood, nigdy w żaden sposób nie prześladowano. Żadna z nich nie zostawiła wiadomości, dlaczego popełnia taki czyn, nie ustalono przyczyny nawet jednego samobójstwa. Musi być jakiś wspólny motyw ich samozniszczenia.

– I twój ojciec uważa, że wydarzenia ostatniego tygodnia mają z tym coś wspólnego?

– Nie jesteśmy pewni. Ale wiemy, do czego dążył Pryszlak i jego sekta. Ojciec mówił ci, że oczekiwali jego pomocy.

– Mówił mi, że wierzyli w potęgę zła. Nie bardzo wiem, co miał na myśli, używając słowa „potęga”.

– Chodziło mu o fizyczną istotę zła, o potężną siłę. Coś, co może być użyte jako broń. Pryszlak wierzył, że jest to nie tylko okultyzm, ale i nauka. Próbował wykorzystać swą wiedzę z obu tych dziedzin, aby móc spożytkować tę potęgę.

– Ale popełnił samobójstwo, zanim osiągnął cel.

– Chciałabym, abyśmy mogli być tego pewni.

– Och, daj spokój. Przynajmniej ten człowiek i jego obłąkani przyjaciele są w grobie. Nawet jeśli jest taka potęga – w co wątpię – to żaden z nich nie może już zrobić z niej użytku.

– Pod warunkiem że ich śmierć nie odegrała jakiejś roli w tych badaniach.

Bishop z przerażeniem spojrzał na nią.

– Nie myślisz logicznie. Co dobrego może przynieść taka wiedza, jeśli nie możesz jej wykorzystać.

Na twarzy Jessiki pojawił się wyraz determinacji, który umiał już rozpoznać. Sięgnęła po torebkę i wyciągnęła papierosy. Lekko drżącą ręką zapaliła jednego z nich. Wypuściła dym i spojrzała na niego chłodno.

– Skąd zatem te nagłe akty przemocy? Skąd to nagłe szaleństwo, panie Bishop?

– Chris.

– A zatem? Wzruszył ramionami.

– Któż to, u diabła, może wiedzieć? Nie jestem pewien, czy mnie to w ogóle interesuje.

– Zajmujesz się badaniem psychiki. Zjawiska paranormalne powinny się chyba znajdować w kręgu twoich zainteresowań.

– Oczywiście, ale lubię stać mocno nogami na ziemi. Ty bujasz w obłokach.

– Kiedy po raz pierwszy rozmawiałam z tobą, wydawało mi się, że darzysz szacunkiem mojego ojca.

– Szanuję jego pracę i jego zdanie w wielu kwestiach.

‘- Dlaczego nie w tej sprawie?

Odwrócił się od niej, opierając się łokciem o kominek, drugą rękę wciąż trzymał w kieszeni. Mała, ładna buzia uśmiechała się do niego ze zdjęcia zrobionego, gdy miała zaledwie cztery lata. Na rok przed śmiercią. Boże – pomyślał, a ogromny żal znów ścisnął mu serce – miałaby teraz prawie trzynaście lat. Nawet już wtedy widać było, że będzie wiernym wizerunkiem matki.

– Chris?

Otrząsnął się ze wspomnień.

– Jessico, to jest nieprawdopodobne. To wszystko są spekulacje.

– Czy badanie zjawisk paranormalnych nie zaczyna się od spekulacji? Tamtego wieczoru podczas wykładu powiedziałeś, że wierzysz w to, iż naturalna ewolucja człowieka zbliża się do przełomu, który doprowadzi do tego, że nauka i parapsychologia staną się jednym. Czy nie możesz sobie wyobrazić, że człowiek taki jak Pryszlak już osiągnął ten stan i dokonał wyłomu? Przynajmniej przemyśl to. Czy nie o tym opowiadasz swoim studentom? Czyż nie o to chodzi w twoich książkach? – o bezstronność z odrobiną realizmu i sceptycyzmu?

Jessica teraz stała, wysuwając głowę, podobnie jak czynił to jej ojciec.

– A może jesteś już za bardzo przesiąknięty cynizmem? Psychikę, panie Bishop, badać mogą ludzie o zdrowych umysłach, nie cynicy i nie fanatycy. Ludzie, którzy gotowi są na przyjęcie faktów i którzy chcą te fakty odkrywać.

Wskazała na niego trzymanym w ręku papierosem.

– Jesteś płatnym poszukiwaczem duchów. W porządku, wynajmujemy cię. Zapłacimy ci za usługi. Zapłacimy, żebyś skończył to, co zacząłeś dziewięć miesięcy temu. Chcemy, żebyś zbadał ten dom przy Willow Road. Może ty znajdziesz odpowiedź.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Bishop zatrzymał samochód, rozkoszując się miłym dla ucha dźwiękiem miażdżonego żwiru. Spojrzał na wysoki budynek z czerwonej cegły, zbudowany jeszcze za czasów królowej Anny, i powiedział:

– Wygląda na to, że ona ma parę groszy. Jessica obrzuciła wzrokiem dom.

– Kirkhope’owie są potęgą w przemyśle okrętowym. Przynajmniej byli w latach trzydziestych i czterdziestych, kiedy żył ojciec Dominica, ale jego potomkowie mają teraz kłopoty, gdyż skończył się okres dobrej koniunktury na statki.

– I tylko ona pozostała?

Schował okulary do kieszeni marynarki.

– Agnes Kirkhope jest ostatnim potomkiem w linii prostej. Po śmierci ojca, ona i jej brat przejęli majątek, ale z tego, co wiem, Dominie tylko w niewielkim stopniu brał udział w prowadzeniu interesów.

– Myślisz, że będzie chciała o nim mówić? Rodziny na ogół bardzo niechętnie opowiadają o swoich czarnych owcach.

– Sadzę, że zależy to od naszych pytań. Może nie będzie chciała, abyśmy zbytnio się w to zagłębiali.

– Kiedy agenci do spraw nieruchomości wynajęli mnie, abym zbadał Beechwood, chciałem zobaczyć się z właścicielami, ale mi nie pozwolili. Uważali, że nie jest to potrzebne. Właściwie mieli rację – tylko że ja lubię znać historię domu. Nie upierałem się wtedy, gdyż traktowałem to jako kolejną rutynową sprawę. Ale tym razem chcę wiedzieć jak najwięcej, zanim ponownie wejdę do tamtego domu.

– Najpierw musimy uzyskać pozwolenie na przeprowadzenie ponownych badań.

– Poprawka: w ogóle badań. Tamte nie zostały nawet rozpoczęte.

Zgasił silnik i chciał otworzyć drzwi. Jessica położyła mu rękę na ramieniu.

– Chris – powiedziała. – Naprawdę myślisz, że tak będzie najlepiej?

Zastanawiał się dobrą chwilę, zanim otworzył szeroko drzwi.

– Jeżeli opowiemy jej tę historię, przerazi się. Czy naprawdę sądzisz, że chciałaby znów rozgrzebywać sprawę dziwacznego samobójstwa brata i to, co gorsza, w powiązaniu z ostatnimi zbrodniami? Trzymajmy się wersji, jaką podałem jej przez telefon. I tak niechętnie zgodziła się mnie przyjąć, chociaż nie dałem jej żadnego powodu do niepokoju.

Poszli przez podjazd w kierunku masywnych drzwi frontowych, które otworzyły się, gdy tylko podeszli.

– Pan Bishop? – spytała ciemnoskóra, zażywna kobieta.

– I panna Kulek – odpowiedział. – Jesteśmy umówieni z panną Kirkhope.

Służąca skinęła głową, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Proszę wejść, panna Kirkhope oczekuje państwa.

Z przestronnego holu wprowadziła ich do dużego, wysokiego salonu. Ściany ozdabiały obrazy, które przedstawiały płynące po morzu statki, zarówno staromodne żaglowce, jak i nowoczesne transatlantyki, a w różnych miejscach pokoju znajdowały się szklane gabloty z modelami statków.

– Proszę zaczekać, panna Kirkhope zaraz zejdzie. Spodziewa się państwa.

Służąca opuściła pokój, w dalszym ciągu uśmiechając się z zachwytem, jakby ich obecność tego dnia nadawała sens jej pracy.

Podczas gdy Bishop rozglądał się po pokoju, Jessica usiadła na starej, ciemnobrązowej, masywnej kanapie, podkreślającej marynistyczny charakter wnętrza.

– Interesy nie idą chyba tak źle – zauważył w zamyśleniu Bishop.

– Nie idą tak źle, panie Bishop, ale straciły już dawny rozmach.

Zaskoczyło ich nagłe pojawienie się w drzwiach Agnes Kirkhope.

– Przykro mi, nie chciałem pani urazić – przeprosił Bishop.

– W porządku, nic się nie stało – powiedziała wchodząc żwawo do pokoju w jej oczach malowało się rozbawienie. – Muszę przyznać, że ten pokój robi największe wrażenie. Dlatego zawsze tutaj przyjmuję gości.

Była niska i szczupła, trzymała się prosto, a żywość ruchów oparła się upływowi czasu. Jej włosy były zupełnie białe, ale wciąż układały się w miękkie fale. Usiadła na przeciwległym końcu kanapy, z twarzą zwróconą do Jessiki, i patrzyła na nich przez małe okulary w złotej oprawce. Jej oczy w dalszym ciągu wyrażały rozbawienie wywołane zakłopotaniem, w jakie wprawiła Bishopa swoim odezwaniem się.

– Nie spodziewałam się dwojga gości.

– Przepraszam, powinienem uprzedzić panią przez telefon. To jest panna Kulek.

Stara dama uśmiechnęła się do Jessiki.

– A kim jest panna Kulek?

– Jessica pracuje dla Instytutu Badań Parapsychologicznych.

– Naprawdę? – panna Kirkhope przybrała srogą minę. – A co to właściwie jest?

– Badamy zjawiska paranormalne – odpowiedziała Jessica.

Stara dama była jeszcze bardziej niezadowolona.

– Z jakiegoś szczególnego powodu? Bishop uśmiechnął się szeroko.

– Żeby dowiedzieć się czegoś więcej o nas samych, panno Kirkhope – odpowiedziała Jessica. Panna Kirkhope chrząknęła, jakby chciała zmienić temat.

– Mogę poczęstować was kieliszkiem sherry? Lubię sobie pociągnąć, przynajmniej raz dziennie. Anno! Prosimy o sherry!

Pokojówka ukazała się tak szybko, jakby stała pod drzwiami czekając na wezwanie. Uśmiechnęła się do wszystkich promiennie.

– I podaj cypryjskie – dodała panna Kirkhope – nie hiszpańskie.

Bishop i Jessica spojrzeli na siebie z lekkim rozbawieniem. Powstrzymali uśmiech, gdy stara dama znów skupiła na nich uwagę.

– Panie Bishop, powiedział mi pan przez telefon, że chce wznowić dochodzenie w sprawie Beechwood. Czy nie zrezygnuje pan z tego nawet po swoich ostatnich, potwornych doświadczeniach?

– Wręcz przeciwnie – skłamał Bishop – one tylko ujawniły dalsze powody, dla których powinienem zbadać tę posiadłość.

– Co konkretnie? I proszę usiąść – wskazała ręką na fotel.

Usiadł na brzegu fotela, opierając ręce na kolanach.

– Musi być jakieś wytłumaczenie faktu, że ci wszyscy ludzie się pozabijali. W tym domu mogą działać jakieś psychiczne siły.

– Naprawdę, panie Bishop? Agenci zapewniali mnie, że jest pan bardzo praktycznym człowiekiem, mimo pańskiego zawodu. Pierwotnie został pan wynajęty, by znaleźć bardziej materialne przyczyny niszczycielskiej atmosfery Beechwood.

– I w dalszym ciągu mam nadzieję je znaleźć. Nie możemy jednak zignorować tego, co się stało, musimy szukać innych… elementów. Dlatego chciałbym zabrać z sobą pannę Kulek i jej ojca, który jest prezesem Instytutu Badań Parapsychologicznych. Mogą odkryć więcej niż ja sam.

Anna przyniosła i rozlała sherry, traktując bursztynowy napój jak święcone wino, i opuściła pokój, rozpływając się w uśmiechu.

– Ona jest tu nowa – wyjaśniła lapidarnie panna Kirkhope. Podniosła kieliszek. – Na zdrowie, moi drodzy. Popijali sherry, tak słodkie, że Bishop aż się skrzywił.

– Co tak nagle zachęciło pana do wznowienia dochodzenia, panie Bishop? Ciekawa jestem, czy to ostatnie wydarzenia na Willow Road tak rozpaliły pańską ciekawość?

Prawie zakrztusił się sherry.

– Przez lata, po śmierci ojca, prowadziłam interesy praktycznie sama, z niewielką pomocą mojego drogiego brata Dominica – pokiwała głową w kierunku stojącej na kredensie fotografii, która przedstawiała pucułowatą twarz młodego mężczyzny o ciemnych, kręconych włosach. Podobieństwo do panny Kirkhope było minimalne.

– Prawdą jest, że firma podupadła, ale taki los spotkał cały przemysł okrętowy, zatem proszę nie uważać mnie za idiotkę tylko dlatego, że jestem starą kobietą. Śledzę wiadomości, a nazwy Willow Road nigdy chyba nie zapomnę.

– Bardzo nam przykro, panno Kirkhope – odezwała się Jessica – mam nadzieję, że nie obraziliśmy pani. Chris nie miał zamiaru powracać do tego domu, dopóki go do tego nie nakłoniłam.

– Jeżeli mamy mówić otwarcie, wyjaśnijmy sobie od razu wszystko – powiedział Bishop. – Jacob Kulek wynajął mnie, abym zbadał Beechwood, oczywiście jeśli uzyskam pani zgodę. Nie chcieliśmy budzić w pani dawnych wspomnień, ale Jessica i jej ojciec uważają, że istnieje związek pomiędzy Beechwood a ostatnimi zbrodniami na Willow Road.

– Myśli pan, że naprawdę tak jest?

Bishop zawahał się, zanim odpowiedział:

– Nie, nie sądzę. Ale… – spojrzał na Jessikę -… myślę, że warto się temu przyjrzeć. Jacob Kulek jest niekwestionowanym autorytetem w swojej dziedzinie i każda jego opinia w tej sprawie powinna być wzięta pod uwagę. Nawiasem mówiąc, znał pani brata, a także jego kolegę, człowieka nazwiskiem Pryszlak. – Zauważył, że na wzmiankę o Pryszlak u twarz starej kobiety drgnęła.

– Przestrzegałam Dominica przed tym mężczyzną. – Jej usta zacisnęły się w wąską linię. – Mój brat był głupcem i błaznem, ale Pryszlak był zły. Zrozumiałam to, jak tylko go zobaczyłam. Syn diabła.

Jessica i Bishop byli zdziwieni tym wybuchem. Równie nagle napięcie opuściło ciało starej kobiety. Uśmiechnęła się do nich figlarnie.

– Moi drodzy, staram się nie denerwować tym, co teraz się dzieje, ale czasami dokuczają mi wspomnienia. A wracając do sprawy, jeśli pozwolę wam wejść do Beechwood, jaki będzie wasz plan działania?

– Pani nie miałaby nic przeciwko temu? – spytał zdziwiony Bishop.

– Tego jeszcze nie powiedziałam – brzmiała krótka odpowiedź.

– Przede wszystkim chciałbym poznać historię tego domu. Dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co działo się tam w latach trzydziestych. Chciałbym wiedzieć, w co był wplątany pani brat, panno Kirkhope.

– A jeśli nie zdecyduję się udzielić panu tych informacji?

– Wtedy, przynajmniej jeśli o mnie chodzi, będę uważał” sprawę za zakończoną. Nie podejmę się badania domu.

W pokoju zaległa cisza. Bishop i Jessica przyglądali się pannie Kirkhope, która w zamyśleniu popijała sherry. Długo wpatrywała się w podłogę, aż w końcu przemówiła ze smutkiem w głosie:

– Beechwood od wielu, wielu lat jest częścią historii mojej rodziny. Wiecie, tam się urodził Dominie. Co prawda przez przypadek. To była wiejska posiadłość moich rodziców, zbudowana w okresie, kiedy w tych stronach było naprawdę szczere pole, na długo, długo zanim zaczęto zabudowywać te tereny. Gdy mój ojciec chciał, żeby matka wypoczęła, wysyłał ją tam ze mną na weekend. Był zajęty, wciąż zajęty, a matka była w siódmym miesiącu ciąży. Myślał, że zmiana otoczenia dobrze jej zrobi – zaśmiała się gorzko. – Ale nie odpoczęła w czasie tego weekendu. Dominie był wcześniakiem; to było takie typowe dla niego – spieszyć się głupio na ten świat, zanim przyszła jego pora.

Wzrok miała nieobecny, daleki, jakby odtwarzała w myślach ten obraz.

– Wtedy miałam dopiero siedem lat i to ja właśnie znalazłam matkę na schodach prowadzących do piwnicy. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, dlaczego na samym początku, kiedy tylko zaczęły się bóle porodowe, zeszła na dół. Matka tak bardzo cierpiała rodząc Dominica, że później nie mogła sobie nic przypomnieć. O Boże, jak krzyczała tej nocy. Pamiętam, że leżałam w łóżku nasłuchując i modląc się do Boga, żeby dziecko umarło i przestało zadawać matce ból. Nie chciała, żeby ją przeniesiono, urodziłaby Dominica właśnie tam, w piwnicy, gdyby służący nie zignorowali jej próśb. Wciąż jeszcze słyszę jej pełne udręki krzyki, kiedy wnosili ją na górę. Urodził się o świcie następnego ranka i słyszałam, jak jedna ze służących dziwiła się, dlaczego narobiono tyle hałasu poprzedniej nocy, skoro w końcu dziecko tak szybko i łatwo wyskoczyło na prześcieradło.

Mam wrażenie, że matka nie doszła już nigdy do siebie po tej strasznej nocy. Później zawsze była słaba, ciągle chorowała to na to, to na tamto. Mimo to kochała Dominica. Och, świata poza nim nie widziała! Po jego urodzeniu nigdy już nie pojechała do Beechwood, więc ojciec zaczai wynajmować dom, żeby nie stał pusty. Poza tym, dla ludzi na naszym poziomie, okazał się w pewnym momencie za skromny. Trzeba bowiem pamiętać, że nasza fortuna szybko się powiększała. Od tamtego czasu nie odwiedzałam tego miejsca, nie miałam ochoty. Ale Dominie powrócił tam – miał wtedy dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć lat, dokładnie nie pamiętam. Wykonując obowiązki powierzone mu przez ojca, nadzorował wówczas kilka posiadłości, które do nas należały. Ale w jakiś dziwny sposób fascynowało go Beechwood, może dlatego, że tam się urodził.

Panna Kirkhope przerwała, aby napić się sherry; nagle popatrzyła na gości, jakby przypominając sobie, że wciąż jeszcze są w pokoju i że to na ich prośbę przywołuje wspomnienia.

– Myślę, że dla Dominica był to naprawdę przełomowy moment. Do tej pory był samowolny, ale to była tylko młodzieńcza poza. Wiele razy jeździł do Beechwood, a my naturalnie myśleliśmy, że lubi towarzystwo ludzi, którzy zajmowali ten dom. Wydawało się, że nie ma w tym nic złego, choć ojciec przestrzegał go, że właściciel domu nie powinien zbytnio spoufalać się z ludźmi, którym go wynajmuje. W okolicy przybywało mieszkańców i wkrótce Beechwood zostało otoczone innymi posiadłościami; dom w dalszym ciągu robił wrażenie, może nie był najbardziej elegancki, ale solidnie zbudowany – taki, który może przetrwać wieki. Dominie był coraz bardziej nieuchwytny – rzadko go widywaliśmy. Ale zaniepokoiliśmy się dopiero parę lat później, gdy policja poinformowała ojca o licznych skargach na zachowanie mieszkańców Beechwood. Myślę, że ojciec stracił już wtedy nadzieję, iż Dominie pójdzie w jego ślady i, w zasadzie, w tym czasie ja przejęłam obowiązki. Byłam, jak to się mówi, starą panną – nie wiem dlaczego, nie sądzę, żebym w tamtym okresie była nieatrakcyjna; prawdopodobnie przemysł okrętowy interesował mnie bardziej niż mężczyźni. Myślę, że dla ojca to była ogromna ulga, że ma kogoś, na kim może polegać, komu może zaufać i kto może mu pomóc w prowadzeniu interesów. Obawiam się, że matka, niech Bóg ma ją w swojej opiece, nie interesowała się niczym. Ożywiała się tylko w obecności Dominica, co, rzecz jasna, nie zdarzało się zbyt często. Panie Bishop, ledwie spróbował pan swojego drinka. Może wolałby pan coś mocniejszego?

– O, nie, dziękuję. Sherry jest wspaniałe.

– Może więc będzie pan uprzejmy dolać mi. Panno Kulek, napije się pani jeszcze?

Jessica podziękowała i Bishop wziął pusty kieliszek z rąk starej damy i postawił na srebrnej tacy, leżącej na małym, ozdobnie rzeźbionym stoliku. Gdy nalał, zagadnął pannę Kirkhope:

– Co właściwie działo się w Beechwood? Niepokój pogłębił liczne zmarszczki na twarzy starej kobiety.

– Jakaś nowa sekta religijna zrobiła z tego domu swój kościół – Świątynia Złotej Świadomości, tak ją chyba nazywali. Albo równie głupio. W tamtych czasach było tyle bezsensownych stowarzyszeń. – Wyraz zaniepokojenia na jej twarzy ustąpił miejsca pogardzie.

– Niestety, w dalszym ciągu istnieją – wtrąciła Jessica.

– Panno Kirkhope, czy pani brat przyłączył się do tej sekty religijnej? – spytał Bishop, podając jej sherry.

– Och, tak, należał do niej. Wtedy był już pełnoprawnym, praktykującym członkiem. Mój ojciec ukrywał przede mną i przed moją matką bardziej drastyczne szczegóły, ale sądzę, że orgie seksualne odgrywały znaczną rolę w ich praktykach. Przypuszczam, że mogliby to ukryć, gdyby nie robili tak potwornego hałasu. Zaprotestowali sąsiedzi. Ojciec natychmiast unieważnił umowę i oczywiście kazał mieszkańcom Beechwood i ich dziwnym przyjaciołom opuścić dom. Dominie nie pokazywał się, gdzieś się ukrył. Niewątpliwie się wstydził.

– Kim byli ci mieszkańcy? – spytała cicho Jessica.

– Och, nie pamiętam już ich nazwisk, to było tak dawno temu. Mężczyzna i jego żona lub kochanka – nie jestem już pewna, w każdym razie musieli być obłąkani…

– Dlaczego pani tak sądzi? – spytał Bishop.

– Nie chcieli opuścić domu. Wiem, że nie ma w tym jeszcze nic dziwnego, ale gdy poinformowano ich, że zostaną usunięci siłą, wybrali dziwne rozwiązanie.

– Co zrobili? Zabarykadowali się?

– Nie – odpowiedziała łagodnie panna Kirkhope. – Zabili się.

Bishop poczuł, że mięśnie ma napięte, a gdy spojrzał na Jessikę, stwierdził, że po niej również widać zdenerwowanie.

– Z jakiegoś powodu – kontynuowała stara dama – nikt już potem nie zamieszkał na stałe w Beechwood. Sąsiedzi rozsiewali plotki, puszczali rozmaite pogłoski. To zrobiło swoje. Ludzie wprowadzali się, mieszkali przez parę miesięcy – i uciekali stamtąd. Myślę, że nikt nie mieszkał tam dłużej niż rok. Matka umarła, stan zdrowia ojca znacznie się pogorszył i siłą rzeczy byłam coraz bardziej pochłonięta interesami, a Beechwood pozostało na marginesie spraw, którymi się zajmowałam. Mieliśmy agentów, oni opiekowali się naszymi posiadłościami i rzadko niepokoili nas, oczywiście dopóki nie pojawiły się jakieś nietypowe problemy. Muszę przyznać, że nie myślałam wiele o Beechwood podczas tych lat.

– Co się stało z pani bratem? – zainteresowała się Jessica. – Czy wrócił kiedyś do tego domu? Z wyjątkiem oczywiście… ostatniego razu.

– Nie wiem. Możliwe. Prawdopodobnie. Jak mówiłam, Beechwood fascynowało go w szczególny sposób. Po tym skandalu tak naprawdę spotkałam się z Dominikiem tylko raz, kiedy umarł ojciec. Niech pomyślę… to mógł być rok 1948. Przyszedł po należną mu część spadku. Chętnie zrezygnował ze wszystkich praw do rodzinnych interesów, ale był zmartwiony tym, że pozbawiono go nieruchomości. Ojciec, raczej rozsądnie, pozostawił wszystko mnie. Pamiętam, że brat chciał kupić ode mnie Beechwood, ale odmówiłam, przypomniawszy sobie, co przydarzyło się tam w przeszłości. Był wściekły, jak niegrzeczny mały chłopiec, który nie dostał obiecanej zabawki. – Uśmiechnęła się, ale to było smutne wspomnienie. – Później nie widywałam go często, zresztą nie miałam na to ochoty. Nie podobało mi się to, co się z nim stało.

– Co to było, panno Kirkhope?

Poważnie, choć z uśmiechem, spojrzała na Bishopa.

– To moja tajemnica, panie Bishop. Ja tylko słyszałam opowieści rozmaitych ludzi i nie mam dowodów, że mówili prawdę; ale bez względu na to, czy mieli rację, czy nie, nie chcę już na ten temat rozmawiać. – Jej szczupłe, białe dłonie ścisnęły szklankę, palce złączyły się ze sobą. – Dom przez wiele lat pozostawał pusty, dopóki nie zdecydowałam się wystawić go na sprzedaż z innymi nieruchomościami, które posiadałam. Nie byłam już w stanie w skuteczny sposób prowadzić interesów i przekazałam obowiązki w bardziej odpowiednie ręce. W dalszym ciągu byłam nominalnym członkiem zarządu, ale praktycznie nie miałam wpływu na prowadzenie spółki. Sprzedałam nieruchomości, gdy firma potrzebowała szybkiego zastrzyku gotówki, ale obawiam się, że przyniosło to jej tylko chwilową ulgę. Mimo to urządziłam się dostatecznie wygodnie. Niewiele spraw finansowych dotyczy mnie w tych ostatnich latach. Jest jedna pozytywna strona starości – nie trzeba się martwić o przyszłość.

– Ale nie sprzedała pani Beechwood.

– Nie mogłam, panie Bishop, po prostu nie mogłam. Jak na ironię nikt nie chciał kupić tej jedynej posiadłości, której chciałam się pozbyć! – Potrząsnęła głową z rozbawieniem. – Można to nazwać „Szaleństwem Kirkhope’ów” lub „Przekleństwem Kirkhope’ów”. Zgodziłam się nawet na całkowity remont domu, ale w dalszym ciągu nikt go nie chciał. Agenci kładli to na karb „złej atmosfery”. Widocznie zdarza się to od czasu do czasu w handlu nieruchomościami. Dlatego wezwaliśmy pana, panie Bishop, żeby oficjalnie „oczyścił” pan dom.

– Powiedziałem wtedy agentowi, że nie jestem egzorcystą.

– Ani nie wierzył pan w duchy. Dlatego właśnie wybrali pana. Agenci poinformowali mnie, że często żyły wodne przechodzące pod domem, osiadanie terenu czy nawet kurczenie się materiałów budowlanych mogą spowodować te trudne do wytłumaczenia zjawiska.

– Wiele dziwnych zdarzeń można wytłumaczyć przez dokładne zbadanie terenu, panno Kirkhope. Stukanie, otwieranie się drzwi bez powodu, skrzypienie, jęki, pojawiające się kałuże wody, dziwny chłód w niektórych miejscach – zazwyczaj wszystkie te zjawiska można logicznie wyjaśnić.

– No tak, agenci mieli pewność, że odkryje pan przyczynę.

– Niestety, nie miałem okazji.

– Nie. Ale teraz chce pan znowu spróbować? Skinął głową.

– Za pani pozwoleniem.

– Ale pana motywy nie są zupełnie takie same jak panny Kulek i jej ojca.

– Nie. Jacob Kulek i Jessica uważają, że jest coś złowieszczego w Beechwood. Chcę udowodnić, że się mylą.

– A ja myślałam, że robisz to dla pieniędzy – z sarkazmem w głosie powiedziała Jessica.

– To także.

Agnes Kirkhope zignorowała tę nagłą wrogość pomiędzy swymi gośćmi.

– Nie sądzi pan, że Willow Road nadano już dostateczny rozgłos? Naprawdę uważa pan za konieczne ponowne rozgrzebywanie tej makabrycznej afery w Beechwood?

– Mówiłem już pani, że zdanie Jacoba Kuleka bardzo się liczy w kręgu badaczy psychiki ludzkiej. Z tego co o nim wiem, nie należy do ludzi, którzy wydają pochopne opinie czy też snują nieuzasadnione spekulacje. Uważa, że mógłbym sobie jeszcze coś przypomnieć z tego, co widziałem w Beechwood. Ja natomiast chciałbym zakończyć to, co” rozpocząłem, i z osobistych powodów udowodnić, że myli się w sprawie tego domu.

– Obiecuję, że dochodzenie utrzymamy w tajemnicy – powiedziała otwarcie Jessica. – Zanim podejmiemy jakieś działania, zdamy pani dokładną relację z tego, co tam odkryjemy.

– Jeśli to zrobicie, a ja poproszę was, żebyście już nie zajmowali się tą sprawą, czy spełnicie moją prośbę?

– Nie mogę tego obiecać, panno Kirkhope. To będzie zależało.

– Od tego, co tam odkryjecie?

– Tak.

Agnes Kirkhope głośno westchnęła i wzruszyła ramionami, a następnie raz jeszcze zaskoczyła ich, mówiąc:

– Świetnie. Tak niewiele spraw może już zainteresować starą kobietę, może to ożywi moje dość nudne życie. Zakładam zatem, że będzie pani opłacała pana Bishopa?

– Tak, oczywiście -. odpowiedziała Jessica.

– Chciałabym wiedzieć, dlaczego Dominie popełnił samobójstwo.

– Nie sądzę, żeby udało nam się to odkryć – powiedział szybko Bishop.

– Prawdopodobnie nie. Ale chyba bardziej niż pan wierzę w tajemnice życia, panie Bishop, pomimo pańskiej profesji. No, ale zobaczymy.

– Więc możemy zaczynać? – spytała Jessica.

– Tak, moja droga, możecie zaczynać. Jest tylko jeszcze jedna sprawa.

Bishop i Jessica jednocześnie się pochylili.

– Macie bardzo mało czasu na zakończenie dochodzenia. Od dziś za cztery dni Beechwood zostanie zburzone.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Powoli nadchodził zmierzch i mieszkańcy Willow Road nerwowo zasłaniali okna, obawiając się ciemności, która mogłaby zajrzeć do ich domów. Na zewnątrz panował teraz spokój, ulicę opuścili w końcu dziennikarze i reporterzy telewizyjni, zabierając ze sobą liczne notatki i materiały filmowe, zawierające opinie i obawy zamieszkałych tu ludzi. Nie było już także gapiów, którzy na tej zwyczajnej, raczej szarej ulicy nie znaleźli nic godnego uwagi. Chodnikiem przechadzało się dwóch posterunkowych – w jednym kierunku szli lewą stroną ulicy, a wracali prawą – rozmawiając cicho, uważnie obserwując każdy mijany dom. Co dwadzieścia minut jeden z nich nadawał przez krótkofalówkę meldunek do bazy, że panuje tu spokój. Latarnie słabo oświetlały ulicę i panująca między nimi ciemność budziła grozę w przechadzających się policjantach, każde zbliżenie się do strefy mroku potęgowało czujność.

Pod numerem 9 Dennis Brewer włączył telewizor prosząc żonę, by odeszła od okna, przez które zerkała na ulicę. Trójka ich dzieci, sześcioletni chłopiec i siedmioletnia dziewczynka siedzący na dywanie przed telewizorem oraz jedenastoletni chłopiec usiłujący odrabiać lekcje przy stole w salonie, z zaciekawieniem popatrzyła na matkę.

– Chcę tylko sprawdzić, czy policjanci jeszcze są tutaj – powiedziała, zasłaniając dokładnie okno.

– Nic się już nie zdarzy, Ellen – powiedział poirytowany mąż. – Do diabła, już chyba nic więcej nie może się zdarzyć.

Ellen usiadła obok niego na sofie, obserwując kolorowe sylwetki na ekranie telewizora.

– Nie wiem, to wszystko jest takie dziwne. Nie lubię już tej ulicy, Dennis.

– Mamy to już poza sobą. Nie musimy się o nic martwić. Kręciły się tu te wszystkie skurwysyny, ale, dzięki Bogu, usunięto ich za jednym zamachem. Nareszcie będziemy mieli trochę spokoju.

– Oni nie mogli wszyscy być obłąkani, Dennis. To nie ma sensu.

– A co ma sens w dzisiejszych czasach. – Na chwilę oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na dzieci, które przyglądały się im w napięciu.

– Patrz, co zrobiłaś – zaczął narzekać. – Przestraszyłaś dzieci.

Ukrywając swoją irytację, uśmiechnął się do nich uspokajająco, a następnie powrócił do oglądania telewizji.

Pod numerem 18 Harry Skeates zamknął właśnie za sobą frontowe drzwi.

– Jill, jestem już w domu! – zawołał. Żona szybko wyszła z kuchni.

– Spóźniłeś się – powiedziała i zaniepokoił go jej pełen napięcia głos.

– A tak, wypiłem jednego z Geoffem na stacji. Wszystko w porządku?

– Och, jestem trochę zdenerwowana. Pocałował ją w policzek.

– Nie masz się czym denerwować, głuptasie. Policjanci patrolują ulicę.

Wzięła od niego płaszcz i powiesiła w szafie pod schodami.

– Wszystko jest w porządku, gdy jesteś w domu. Boję się tylko, kiedy jestem sama. Ta ulica trochę mnie przeraża. Harry zaśmiał się.

– Stary Geoff jest całkowicie pochłonięty tą sprawą. Zastanawia się, kogo teraz zakatrupią.

– To wcale nie jest śmieszne, Harry. Innych sąsiadów nie znam zbyt dobrze, ale pani Rowlands zawsze była bardzo miła, kiedy z nią rozmawiałam.

Harry nogą przesunął teczkę, pozostawioną w holu, i wszedł do kuchni.

– O rany, żeby w ten sposób zabić! Poderżnąć gardło maszyną do strzyżenia żywopłotów. Ten facet musiał być stuknięty.

Jill włączyła elektryczny czajnik.

– Nie bardzo go lubiłam. Myślę, że jego żona także, żebyś posłuchał, jak o nim mówiła. Opowiadała, że nienawidził jej psa.

– Ja też nie przepadam za pudlami.

– Ale żeby to zrobić biednemu zwierzęciu…

– Zapomnij o tym, kochanie. Już po wszystkim.

– Tak samo mówiłeś w zeszłym tygodniu. Potrząsnął głową.

– Wiem, ale kto mógł przypuszczać, że jeszcze coś takiego może się wydarzyć. To wszystko trudno wytłumaczyć. W każdym razie, teraz jestem absolutnie przekonany, że to już koniec. Napijmy się lepiej herbaty, dobrze?

Odwróciła się, sięgając do szafki. Chciała w to wierzyć.

Pod numerem 27 starszy mężczyzna leżał w łóżku i drżącym głosem rozmawiał z pielęgniarką.

– Julie, są tam jeszcze?

Pielęgniarka zaciągnęła zasłony i odwróciła się, by spojrzeć na starca.

– Tak, Benjaminie. Właśnie przeszli.

– Przez wszystkie lata, odkąd tu mieszkam, nigdy nie były potrzebne patrole policyjne.

Podeszła do łóżka, obok którego stała nocna lampka, rzucająca na róg pokoju swój olbrzymi cień, tworzący głęboką, czarną próżnię.

– Czy napiłbyś się teraz mleka? – zapytała cicho. Uśmiechnął się do niej. W słabym świetle jego stara, pokryta zmarszczkami twarz przypominała pożółkły pergamin.

– Tak, może trochę. Julie, zostaniesz ze mną dzisiaj wieczorem, prawda?

Pochyliła się nad nim w wykrochmalonej sukni, którą nosiła zamiast fartucha, i przyciskając obfite piersi do oparcia łóżka, poprawiła pościel wokół jego ramion.

– Oczywiście, że zostanę, przecież obiecałam.

– Tak, obiecałaś.

Sięgnął po jej pulchną, lecz jędrną dłoń.

– Jesteś dla mnie dobra, Julie – powiedział. Poklepała go po ręce i wsunęła ją z powrotem pod koc, układając jego wątłe, starcze ciało.

– Zostaniesz ze mną, prawda? – spytał.

– Przecież powiedziałam, że zostanę – odpowiedziała cierpliwie.

Ułożył się wygodnie w łóżku, naciągając koc na ramiona.

– Myślę, że napiłbym się teraz trochę gorącego mleka – westchnął.

Pielęgniarka wyprostowała się, kropelki potu błyszczały na delikatnych włoskach nad jej górną wargą. Przeszła przez pokój i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Pod numerem 33 Felicity Kimble patrzyła gniewnie na ojca.

– Dlaczego nie mogę wyjść, tato? To jest świństwo.

– Powiedziałem, że nie wolno ci wychodzić wieczorem – tłumaczył zmęczonym głosem Jack Kimble. – Nie chcę, żebyś wychodziła z domu, gdy dzieją się takie rzeczy.

– Ale ja mam już piętnaście lat, tato. Jestem wystarczająco dorosła, potrafię sama się sobą zaopiekować.

– Nikt nie jest na tyle dorosły, aby był bezpieczny w dzisiejszych czasach. Powtarzam: nigdzie nie pójdziesz.

– Mamo! – zawołała płaczliwym głosem.

– Felice, ojciec ma rację – powiedziała matka łagodniejszym niż mąż tonem. – Nie zdajesz sobie sprawy, jacy ludzie kręcą się teraz po okolicy.

– Ale co się może stać? Przed domem są gliny!

– Policja, Felice – poprawiła ją matka.

– Poza tym Jimmy odwiezie mnie do domu.

– Tak – powiedział ojciec składając gazetę. – I to jest jeszcze jeden powód, żebyś nie wychodziła z domu.

Felicity spojrzała na nich, zagryzając wargi. Bez słowa opuściła pokój, po drodze, niby to przypadkowo, kopiąc wieżę, którą z klocków Lego budował jej braciszek.

– Może powinniśmy pozwolić jej wyjść, Jack – spytała matka, pomagając płaczącemu synkowi pozbierać plastikowe cegiełki.

– Och, nie zaczynaj od nowa – powiedział Jack, kładąc gazetę na kolanach. – Gdy się tylko tu trochę uspokoi, będzie mogła wychodzić, kiedy tylko zechce. Oczywiście pod warunkiem, że wróci o przyzwoitej porze.

– Ale oni są teraz inni, Jack. Bardziej niezależni.

– Do cholery, za bardzo niezależni, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Na górze, w swoim pokoju, Felicity zapaliła światło i rzuciła się na wąskie łóżko.

– Głupi, starzy kretyni – powiedziała głośno. Traktują ją, jakby miała dziesięć lat. A przecież chciała pójść tylko na parę godzin do klubu. Jimmy będzie na nią czekał. Miała już tego dosyć. W szkole traktują ją jak dziecko, w domu traktują ją jak dziecko. A była już kobietą. Spojrzała na swoje wypukłości, aby się upewnić. Zadowolona, przewróciła się na łóżku i walnęła w poduszkę zaciśniętą pięścią. Cholerna, głupia ulica, ludzie mordują się nawzajem przez cały czas. Pomyślała ze smutkiem o zastrzelonych tak niedawno dwóch braciach, którzy mieszkali w sąsiedztwie; młodszy z nich wyglądał całkiem sympatycznie, nawet jej się podobał. Nie znaczy to, że tata był dobrego zdania o którymś z nich. W każdym razie teraz obaj nie żyją, młodszy zmarł na skutek odniesionych ran zaledwie wczoraj, nieomal w tym samym czasie, co jego ojciec. Co za strata! Felicity wyskoczyła z łóżka i podeszła do przenośnego kasetowego magnetofonu. Przewinęła znajdującą się w nim taśmę i wcisnęła przycisk. Rozległa się cicha, powolna muzyka podkreślająca raczej niż wyolbrzymiająca rytm – taką lubiła najbardziej. Poruszała się w takt piosenki, pochłonięta jej słowami, zapominając na chwilę, jak bardzo była obrażona na rodziców. Tańcząc, nieświadomie zbliżyła się do okna; zatrzymała się, gdy ujrzała swe odbicie w ciemnej szybie. Przycisnęła do niej twarz i osłaniając dłońmi oczy, zrobiła ciemny tunel, przez który mogła patrzeć. Przechodzący pod domem dwaj policjanci zerknęli w górę i poszli dalej. Felicity obserwowała ich, dopóki nie zniknęli w mroku ulicy. Zamyślona zasunęła kotary.

Naprzeciwko, pod numerem 32, Eric Channing jęknął z rozczarowania. Okno domu po drugiej stronie ulicy było jedynie słabo oświetlonym prostokątem. Na ogół dziewczyna tylko częściowo zaciągała zasłony, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, że może być widziana z sypialni po przeciwnej stronie ulicy. W ciągu ostatniego roku Eric spędził wiele czasu na jej podglądaniu. Na dole jego żona myślała, że w małym pokoju obok sypialni bawi się zbudowaną przez siebie kolejką. Eric wiedział, że Veronica traktuje jego kolejki jak dziecinną rozrywkę trzydziestoośmioletniego mężczyzny, dzięki niej jednak – jak często powtarzała w towarzystwie – nie miał czasu na robienie innych głupstw. To często było bardzo ryzykowne, gdy z oczami przyklejonymi do szyby, z uszami przyszpilonymi do schodów nasłuchiwał kroków swojej żony. W każdej chwili gotów był wybiec cicho na podest i udawać, że właśnie wyszedł z łazienki, kiedy usłyszy, że otwierają się drzwi salonu. Zrobiłaby mu piekło, gdyby się dowiedziała. Często całymi godzinami przesiadywał w zimnej sypialni, wpatrując się badawczo w niewielki – dziesięć do osiemnastu cali, w zależności od tego, jak zaciągnięte były zasłony – pas światła po drugiej stronie ulicy, gdy tymczasem w pokoju obok miniaturowy pociąg furcząc jeździł w kółko; czuł podekscytowanie, gdy mignęła w oknie, serce mu zamierało z zachwytu, kiedy pojawiała się tam jej cała postać. W nagrodę pewnej nocy zobaczył ją tylko w staniczku i skąpych figach. A raz, tylko raz, otrzymał supernagrodę: dziewczyna zdjęła w oknie biustonosz! Czasami zastanawiał się, czy naprawdę nie wiedziała, jak wielkie pożądanie wywołuje jej młode ciało, czy też kokietowała go skrycie, czując, że kuli się w mroku, gdy paradowała przed nim.

Eric siedział jeszcze przez jakieś dziesięć minut z twarzą wciśniętą między zasłony, tak by nie było go widać w świetle ulicznej latarni. Z doświadczenia wiedział, że była to stracona noc: nic więcej już nie zobaczy. Wpadnie tu jeszcze raz, może dwa, aby upewnić się, czy dziewczyna nie odsłoniła okna, ale był pewny, że wieczorne przedstawienie skończyło się. Skrył się głębiej w ciemnościach pokoju, gdy nagle pojawiła się w oknie. Serce mu waliło jak młotem, lecz zorientował się, że dziewczyna obserwuje tylko dwóch policjantów na ulicy. Na pewno to przez nich zasłoniła okno. Wścibskie skurwysyny! Niechętnie odwrócił wzrok i przygnębiony wyszedł chyłkiem z pokoju. Czasami marzył o tym, by stać się niewidzialnym lub posiąść umiejętność przenikania przez mury – wtedy mógłby być z nią, w jej pokoju.

Gdy otworzył drzwi, żona odwróciła głowę od telewizora i przestała na chwilę robić na drutach.

– Nie bawisz się pociągami, kochanie? – spytała.

– Nie – odpowiedział żałośnie. – Nie interesują mnie dzisiaj, najdroższa.

Na zewnątrz, ulicą, przechadzało się dwóch policjantów.

– Cholernie zimny dziś wieczór, Del – powiedział jeden z nich, chuchając w ręce.

– Nie rozumiem, dlaczego nie podesłali tu dodatkowego wozu patrolowego.

– Nie mogą dawać samochodu na tę samą ulicę każdej nocy. I tak nie jesteśmy w stanie chronić całej okolicy. – Za to mamy mnóstwo hełmów.

– Co?

– Jest za mało samochodów do patrolowania ulic, ale za dużo hełmów. W tym roku dostałem trzy nowe. Stare wyszczerbiły się podczas meczów.

– Jak to?

– Mecze są zawsze, kiedy mam służbę. Już czas, żeby przetrzymali tych cholernych gówniarzy przez parę tygodni, zamiast zwalniać ich za śmieszną grzywnę.

– No tak. Kiedyś lubiłem służbę podczas meczów piłki nożnej. Więc masz trzy hełmy?

– I nowe radio. Jeden z tych gówniarzy uciekł z tym, które miałem. Tłum kibiców rozstąpił się przed nim jak Morze Czerwone, i zamknął przede mną, gdy go goniłem.

Szli przez chwilę w milczeniu, odgłos ich zgodnych kroków dodawał im otuchy na tej wyludnionej ulicy.

– Tak, jest ich mnóstwo – zauważył Del.

– Czego, hełmów?

– Taak, zgłasza się tylko za mało rekrutów. Jest mnóstwo hełmów. Wystarczyłoby dla wszystkich. Także radioodbiorników.

– Za mało wozów patrolujących.

– Tak. Za mało. Lepsze niż gwizdki.

– Co?

– Radia.

– O, tak. Gwizdki wyszły z użycia, zanim nastałem.

– Ale nadal są przydatne. Nigdy nie wiesz, kiedy radio wysiądzie.

Znów szli w milczeniu.

– Za dużo, wiesz?

– Czego, hełmów?

– Nie, idioto. Pieprzonych kibiców. Ich jest za dużo, a nas za mało. Nie możemy już ich upilnować. Kiedyś na meczu było paru rozrabiaków. Teraz większość kibiców to chuligani. Za dużo ich, żeby dać sobie z nimi radę.

– Taak, mnóstwo pomyleńców.

– Większość idzie za przywódcą. Ponosi ich nastrój stadionu.

– Wiem, co chciałbym z nimi zrobić. Del zaprotestował.

– Nie wolno ci, synu. Oni są tylko ofiarami warunków, w jakich rośli.

– Warunków? Nie widziałem, żeby któryś z nich był słaby czy anemiczny. Za to cholernie przydałyby się im dobre cięgi.

– Zaraz, zaraz, to nie jest rozwiązanie. Nie powinniśmy przysparzać kłopotów naszym miłym kolegom z wydziału opieki społecznej.

Szyderczy uśmiech młodszego policjanta przesłoniły ciemności, jako że wyszli właśnie z jasnego kręgu światła. Spojrzał w lewo, wpatrując się w duży dom jednorodzinny, który wyłonił się z mroku.

– To miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę – zauważył.

– Eee, ja się tam nie przejmuję.

– Jeszcze jedna banda wariatów. Del przytaknął.

– Wygląda na to, że faktycznie jest tu ich trochę. Młodszy policjant popatrzył w dół ulicy.

– Ciekaw jestem, czyja dziś kolej? Del uśmiechnął się.

– Nie, należy im się trochę spokoju. Mieli już swoją działkę kłopotów. Nie sądzę, żeby jakiś morderca pozostał jeszcze w którymś z tych domów.

– Miejmy nadzieję, że się nie mylisz – powiedział młodszy, gdy szli dalej bacznie obserwując ulicę; minęli Beechwood i odgłos ich kroków stopniowo cichł.

Julie nalała do filiżanki trochę mleka, następnie wypiła łyczek, aby spróbować, czy nie jest za gorące. Nie zmartwiłaby się, gdyby ten staruch poparzył sobie gardło, ale wtedy jęczałby przez całą noc. Nie była pewna, czy by to wytrzymała.

Była już z nim sześć lat: sześć lat wysługiwania się, niańczenia, przymilania, sprzątania brudów, no i… tamtego. Jak długo jeszcze pociągnie? Kiedy po raz pierwszy przysłano ją tutaj z prywatnej agencji pielęgniarek, sądziła, że stary przeżyje dwa, najwyżej trzy lata. Ale wystrychnął ją na dudka. Sześć lat! Ciągle kusiło ją, by wsypać coś do zupy albo do mleka, ale wiedziała, że musi być ostrożna. Okoliczności byłyby zbyt podejrzane. Jego testament natychmiast skierowałby podejrzenia na nią. Nie było nikogo, komu mógłby zostawić pieniądze. Wiedziała, że nie był bogaty, ale przecież bez widocznego źródła dochodu płacił jej przez tyle lat pensję, no i miał ten dom, w którym mieszkali. O Chryste, gdyby w końcu umarł, zmieniłaby dom we wspaniałą posiadłość. Może w pensjonat dla kilku starszych osób. Był z pewnością wystarczająco duży. Przy Willow Road było parę innych, podobnych posiadłości – starych, wiktoriańskich domów, które pamiętały lepsze czasy, ale stopniowo upodobniały się do otaczającej je szarzyzny. Ale pomimo to mógł tu być wspaniały dom starców. Jakaś piątka, szóstka staruszków, w miarę zdrowych, żeby nie było problemów. I parę osób do pomocy. Już nigdy więcej nie byłaby służącą. Zarządzałaby tylko zakładem. Ile pieniędzy ma ten staruch? Jej oczy błyszczały chciwie w słabym kuchennym świetle. Dość często wspominał, że oszczędza, aby „uwić dla niej gniazdko”. Starała się dowiedzieć – oczywiście podstępem – na ile oblicza koszt takiego „gniazdka”, ale ten głupiec szczerzył się tylko i dotykał pomarszczonym palcem nosa. Przebiegły, stary sukinsyn.

Postawiła kubek z mlekiem na tacy, na której była już buteleczka z lekarstwem, łyżeczka i zestaw pigułek. Boże, rozpadłby się, gdyby go tylko podniosła i potrząsnęła nim – a to nie byłoby trudne dla osoby o jej posturze, tym bardziej że z niego została już tylko skóra i kości. Połowy tych pigułek w ogóle nie potrzebował, ale dawały mu poczucie, że ktoś się nim opiekuje. Były wystarczająco nieszkodliwe. Zatem jak długo jeszcze? Jak długo będzie żył ten uparty, stary głupiec? I jak długo ona wytrzyma przy nim? Cierpliwości, Julie, powiedziała do siebie. Opłaci się czekać. O Boże, zatańczy chyba na jego cholernym grobie. Może zima go wykończy. Ten nędzny stary kutwa nie wierzył w centralne ogrzewanie, a elektryczny kominek z pojedynczą spiralą, który trzymał w pokoju, ogrzewał tylko ‘fragment dywanu. Często wietrzyła sypialnię, gdy szła po zakupy, a w środku nocy, kiedy spał, zakradała się do pokoju, żeby otworzyć okno, pamiętając zawsze, aby je zamknąć wczesnym rankiem, zanim się obudzi. Jeśli nie dostanie zapalenia płuc przed końcem zimy, to już chyba nigdy nie umrze, będzie żył zawsze. Ale musiała uważać: czasami miała wrażenie, że nie był aż tak zgrzybiały, jak udawał.

Wzięła tacę z kuchni i zaczęła wchodzić na górę do sypialni. Niemal się potknęła na nie oświetlonych schodach, rozlewając mleko na tacę, i cicho przeklęła jego skąpstwo. Cały dom był ledwo oświetlony, ponieważ nie pozwalał używać mocniejszych żarówek. Nawet gdy jakaś się przepaliła, trudno było jej uzyskać zgodę na kupno nowej. Skrupulatnie sprawdzał wszystkie rachunki, które mu przedstawiała, jego ciało ożywiało się nagle, bezradność znikała w tajemniczy sposób; jakby podejrzewał, że ona go oszukuje i zawyża cotygodniowe wydatki. Przebiegły, stary skurwiel! Nie skąpił pieniędzy wyłącznie na lekarstwa, którymi go karmiła. Traktował je jak zastaw za swoje życie.

Gdy weszła do sypialni, Benjamin spojrzał na nią spod góry pościeli swymi starymi, kaprawymi oczami. Podciągnął koc pod brodę i uśmiechnął się do niej bezzębnymi dziąsłami.

– Niech Bóg ma cię w swojej opiece, Julie – powiedział, gdy szerokim zadkiem zamknęła za sobą drzwi. – Dobra z ciebie dziewczyna.

Podeszła z tacą do łóżka i przesunęła do ściany lampkę na stojącym obok małym stoliku, by zrobić na nim miejsce. Cienie w pokoju dostroiły się do tej zmiany.

– A teraz – powiedziała, siadając ciężko na brzegu łóżka – weźmiesz miksturę i tabletki. Możesz popić mlekiem.

– Pomóż mi usiąść, Julie – powiedział słabym głosem.

Julie jęknęła w duchu, wiedząc doskonale, że był w stanie sam się podnieść. Wstała, wzięła go pod pachy, podciągając jego lekkie ciało do pozycji siedzącej i poprawiając mu z tyłu poduszki.

Siedział, uśmiechając się do niej szeroko, żółty, pomarszczony i obrzydliwy. Odwróciła głowę.

– Lekarstwo – powiedział.

Wzięła butelkę i nalała trochę mikstury na łyżeczkę. Benjamin otworzył szeroko usta, przypominając jej pisklę, które czeka, aż wrzuci mu się do dzioba glistę. Julie włożyła mu do ust łyżkę, powstrzymując chęć wepchnięcia jej głęboko do chudego gardła, a on głośno wciągnął gęsty płyn.

– Jeszcze jedna. O, jaki dobry chłopiec – zmusiła się, aby to powiedzieć.

Wykrzywił się jak dziecko, następnie wysunął dolną szczękę.

Kiedy przełknął drugą porcję, pociągnęła łyżeczką po jego siwej brodzie, wpychając spływający płyn z powrotem do ust. Później przyszła kolej na tabletki, podane na błyszczący i drżący język niczym opłatek, i popite mlekiem. Wytarła mu usta papierową chusteczką; opadł na łóżko, głowę miał wciąż podpartą poduszkami, na twarzy malował się uśmiech zadowolenia.

– Obiecałaś, że posiedzisz przy mnie – powiedział chytrze.

Potaknęła, wiedząc, co to oznacza. To jest cena, niezbyt wysoka, jaką musi płacić za pieniądze tego starego sukinsyna, pomyślała znużona.

– Jesteś dla mnie dobra, Julie. Przez te wszystkie lata tylko ty jedna się mną opiekujesz. Jesteś wszystkim, co mi zostało na starość, kochanie. Ale nie pożałujesz, obiecuję ci to, nie pożałujesz. Będziesz miała zapewniony byt, kiedy odejdę.

Poklepała jego rękę.

– Nie wolno ci tak mówić. Masz przed sobą jeszcze wiele lat. Na pewno mnie przeżyjesz.

Miała zaledwie trzydzieści dziewięć lat, pomyślała więc, że, na szczęście, jest to niemożliwe.

– Będziesz miała zapewniony byt, Julie – powtórzył. – Rozpuść włosy, kochanie. Wiesz, jak uwielbiam na nie patrzeć.

Julie sięgnęła ręką w tył głowy i po kilku szybkich szarpnięciach na szerokie ramiona opadły bujne, ciemnobrązowe włosy. Były długie i gdy przechylała głowę, sięgały prawie do końca pleców.

Wyciągnął trzęsącą się dłoń.

– Pozwól mi ich dotknąć, kochanie, uwielbiam je dotykać.

Pochyliła się do przodu i jej lśniąca grzywa znalazła się w zasięgu jego ręki. Przebiegł starczą ręką po włosach, rozkoszując się ich gęstością.

– Piękne – zamruczał. – Takie grube i takie mocne. Ty naprawdę masz szczęście, Julie.

Uśmiechnęła się złośliwie do siebie. Tak, włosy były jej głównym atutem. Wiedziała, że jest niezgrabna, chociaż jej zaokrąglone, można by powiedzieć rubensowskie kształty mogły być pociągające; także jej twarz była nieco pulchna, ale podobnie jak figura, mogła uchodzić za atrakcyjną. Ale włosy – jak w Irlandii zwykł mawiać jej podpity ojciec – były darem niebios. Pokornie kontynuowała grę, którą tak lubił.

– Chodź, Julie, moja droga – powiedział z błagalnym uśmiechem. – Pozwól mi się obejrzeć.

– Wiesz, że nie powinnam, Benjamin.

– Nie ma w tym nic złego. Chodź – prosił przymilnie.

– Twoje serce może tego nie wytrzymać. Miała nadzieję, że pewnego dnia tak się stanie.

– Moje serce i tak bije już mocno. Czy nie należy mi się jakaś nagroda za to, co ci zostawiam?

– Mówiłam ci już, żebyś nie mówił takich rzeczy. Poza tym wystarcza mi to, że się tobą opiekuję.

– Zaopiekuj się więc mną teraz, najdroższa.

Stała, zdając sobie sprawę, iż przeciąganie tej gry zbytnio go irytuje. Odpięła haftkę, sięgając ręką do pleców i szarpiąc guziki, odpinała je coraz niżej, aż w końcu sztywna suknia luźno zwisła wokół jej ramion. Poruszyła nimi, suknia opadła obnażając plecy, i stanęła przed nim w zwodniczo skromnej pozie, tylko biustonosz zakrywał ciężko zwisające piersi.

Z otwartymi ustami patrzył na nią, z kącików warg spływała mu ślina. Gwałtownie pokiwał głową, zachęcając ją do dalszej zabawy. Julie odwiązała biały fartuch, którym przepasana była w talii, i pozwoliła, by zsunął się na podłogę. Nie bez trudności ściągnęła z bioder suknię, sztywny materiał szeleścił, opadając wokół jej nóg. Wciskając kciuki w ciało odnalazła gumkę czarnych trykotów, schowaną w głębokiej fałdzie brzucha. Benjamin jęknął, gdy odsłoniła jędrne nogi i stanęła przed nim – góra białego mięsa, okryta tylko figami i biustonoszem.

– Cudowne – powiedział – och, jakie cudowne. – Włożył ręce pod koce i, w poszukiwaniu skurczonego członka, przebiegł palcami po ciele. – Reszta, Julie, kochanie. Teraz reszta.

Odpięła biustonosz, ogromne piersi opadły swobodnie i oparły się na wystającym brzuchu. Rzuciła biustonosz na stertę ubrań u swych stóp i chwyciła wielkimi dłońmi piersi, ściskając je i drażniąc dwie różowe brodawki, aż urosły i wyglądały jak stępione rożki. Przebiegła palcami wzdłuż brzucha i zaczepiwszy kciukami o figi ściągała je powoli. Jęknął głośno i wyciągnął szyję, aby lepiej zobaczyć ciemny, owłosiony trójkąt.

Kompletnie naga oparła ręce na biodrach i stanęła przed nim.

– Tak, tak, Julie. Wiesz, co teraz robić.

Wiedziała. Zaczęła tańczyć.

Ogromny cień towarzyszył jej ruchom dookoła pokoju, czasami rozciągając się na suficie, gdy zbliżała się do światła, wirując nad nimi w ciemnościach. Wiła się i przechylała, podskakiwała i kucała, wyrzucała ręce do góry, tak aby mógł zobaczyć każdy cal jej nagiego ciała. Skończyła piruetem; było to amatorskie i groteskowe przedstawienie, ale on wołał: – Jeszcze! – z oczami rozjaśnionymi podnieceniem.

Julie bez tchu opadła na wyplatane krzesło w zacienionym rogu pokoju, drewniane oparcie wpijało się w gołe ciało. Ale on lubił, by właśnie tam siedziała w drugim akcie zabawy.

Przyglądał się jej z ciekawością, czekając, aż złapie oddech, sam dysząc ostro i szybko z podniecenia. Gdyby tylko wiedziała, że wydał już prawie wszystkie pieniądze. Płacąc jej przez tyle lat za opiekę, wyczerpał większość oszczędności; to co zostało, wystarczyłoby jeszcze na rok, najwyżej półtora, później nie miałby już ani grosza. Ale była tego warta! Na Boga, naprawdę była! Gdy Julie pierwszy raz weszła do pokoju, wiedział, że to jest właśnie ta jedyna. Wszystko w niej było zmysłowe: jej obfite kształty, sposób, w jaki się poruszała, wykrochmalona, wysoko zapięta suknia, którą nosiła jako pielęgniarka. Nawet jej głos z wyraźną nutką irlandzkiej śpiewności. I kiedy po raz pierwszy w pełnym blasku zobaczył jej wspaniałe włosy, opadające na ramiona jak miękki brązowy wodospad! Niebiańskie! Ona będzie tą wybraną! Inne wykonywały swoje obowiązki dość dobrze, ale nie zwracały uwagi ani na niego, ani na jego potrzeby. Upłynęło niewiele czasu i przekonał Julie, że swą przyszłość powinna związać z nim, a nie z agencją pielęgniarek. Oczywiście drobne oszustwo było konieczne. Ale w końcu zapewniał jej wszystko w ciągu tych lat. Wstyd mu było, że tak to się musi skończyć, ale pieniądze, które otrzyma za dom, powinny wystarczyć mu na pobyt do końca życia w jakiejś prywatnej klinice. Być może da jej ze dwieście funtów, które mu zostaną ze sprzedaży, a może nawet trzysta – na pewno będzie bardzo wdzięczna. To z pewnością ją uszczęśliwi!

– O tak, Julie, teraz, zrób to teraz!

Julie rozrzuciła szeroko nogi i zaczęła pieścić swe uda. Palce jak po ścieżce prześlizgnęły się przez owłosiony trójkąt i znalazły ukryte poniżej mięsiste wargi. Jęknęła, nie dla jego przyjemności, ale z budzącego się podniecenia. Masturbacja była teraz jej największą przyjemnością. Mężczyźni – czasami udawało się jej kogoś znaleźć i przemycić do domu – rzadko byli na tyle silni, by mogli sprostać jej wymaganiom. Przygryzła dolną wargę, twarz miała zlaną potem, gdy średni palec zagłębił się w środku. Ręka poruszała się powoli i niemrawo, stopniowo jednak coraz szybciej i bardziej stanowczo, gdy mocniej naprężały się mięśnie brzucha.

Benjamin pod kołdrą także coraz szybciej poruszał ręką, ale bez rezultatu.

– Julie – zawołał. – Teraz tutaj, proszę, chodź tutaj.

Zmrużył oczy, gdyż jej białe, obfite ciało zdawało się niknąć w słabym świetle. Pomyślał, że chyba przepala się żarówka, oczywiście jeśli nie zawodzi go wzrok, podobnie jak inne części jego starego, zmęczonego ciała. W pokoju zrobiło się jeszcze ciemniej, tak że ledwie ją widział. Mógł dostrzec jedynie jej nogi od kolan w dół, wystające z ciemnego kąta pokoju, i spazmatycznie drgające, olbrzymie stopy.

– Julie! Proszę, chodź teraz do łóżka – błagał – potrzebuję cię, kochanie!

Jej wielka, obwisła postać wynurzyła się z mroku i cicho zbliżyła do łóżka. Uśmiechał się zapraszająco, gdy odrzuciła nakrycie i podniosła jego zwiotczały członek, aby mu się przyjrzeć. Wdrapała się obok niego na łóżko i zadrżał, gdy zimnymi stopami dotknęła jego nóg.

– Dobra dziewczynka, Julie. Moja dziewczynka – mamrotał, gdy wilgotnym ciałem zdusiła jego wychudzoną postać.

– Uważaj! – sapnął, gdy przygniotła go swoim ciężarem, wyciskając powietrze z jego płuc. Zsunęła się z niego i odpychając jego ręce chwyciła dłonią penis. Drżał, gdy brutalnie obchodziła się z jego na wpół wzbudzonym członkiem, ciągnąc i ugniatając go, jakby chciała nadać mu jędrność i twardość.

– Ostrożnie, Julie – poskarżył się – nie tak gwałtownie.

Czuł jej gorący oddech, kiedy dyszała mu nad uchem, i starymi, chudymi rękami objął jej opadające piersi, przyciskając jedną do drugiej, zbliżając do lepkich warg, które zamknęły się na nich. Ssał jej sutki, cmokając jak niemowlę; zaskomlał, gdy wsunęła pod niego rękę i z ogromnym wysiłkiem podciągnęła jego ciało i położyła na sobie.

– Chodź, ty stary skurwielu, daj mi to – wyszeptała.

– Julie, co…

Przerwał, gdy rozłożyła nogi, starając się wciągnąć go w siebie. Musiała palcami wpychać jego sflaczały członek, jak banknot do pustej sakiewki. Wielkimi dłońmi obejmowała wychudzone pośladki, unosiła się podnosząc biodra na jego spotkanie.

– Julie! – krzyknął. – Natychmiast przestań! Miał wrażenie, że coś miażdży jego ciało, a kości kruszą się w pył.

– Chodź, ty stary pierniku! Zerżnij mnie.

Łzy zawodu spływały z kącików jej oczu, ściekając do uszu, wypełniając wgłębienia. Podnosiła się i opadała, wiła i szarpała, ale nie czuła go w środku.

– Rżnij mnie! – krzyknęła, a cienie zbierały się wokół nich i nagle rozległ się syczący dźwięk, żarówka zgasła i jak czarny przypływ zalała ich ciemność.

Zawodził teraz, obolały od walki, rozpaczliwie chcąc się uwolnić, ale ona nie puszczała. Ręką przytrzymywała go na sobie, obejmowała kolanami, uwięziła stopami jego patykowate nogi. Zamknęła go w potrzasku. Sięgnęła do tyłu i zebrała swoje włosy rozrzucone na poduszce. Skręciła je w jedno długie pasmo i owinęła wokół jego kościstej szyi.

– Julie, co robisz? Przestań, proszę! Nie chcę już więcej…

Słowa uwięzły mu w gardle, gdy zaczęła ciągnąć za włosy, wciąż wzmacniając uścisk i przytrzymując drugą ręką włosy przy samej głowie. Ciągnęła coraz mocniej. Twarz mu się wykrzywiła, oczy rozszerzyły z przerażenia, z ust spływały małe, białe krople.

– Wszystkie te lata – zasyczała przez zaciśnięte zęby. – Wszystkie te lata…

Płakała teraz z bólu, wyrywając sobie włosy z głowy, ale ciągnęła dalej. Jego charczenie brzmiało w jej uszach jak muzyka.

– Wszystkie te lata…

Mrok w pokoju pogłębił się, gdyż przez szpary w zasłonach nie przedostawało się już nawet światło ulicznych latarni. Już nic nie widziała w ciemnościach. Słyszała tylko, jak rzężąc, dusił się. I to jej wystarczało.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pełen obaw siedział w samochodzie, obserwując dom. Zgasił silnik, ale wciąż kurczowo trzymał kierownicę, nie mogąc podjąć decyzji: zostać czy odjechać. Słońce schowało się za chmury; tym razem okna domu były ciemne i tajemnicze. Beechwood nie było już zwyczajnym domem.

Bishop odetchnął głęboko i puścił kierownicę. Jedną ręką zdjął okulary i rzucił je na siedzenie obok, a następnie sięgnął po swoją teczkę. Przeszedł szybko po wyłożonej płytami ścieżce, wiedząc, że jeśli będzie się dłużej wahał, nigdy nie wejdzie do domu. Zdawał sobie sprawę, że jego strach jest irracjonalny, ale sama świadomość tego faktu nie zmniejszała obaw. Gdy wchodził na schody, otworzyły się drzwi i z progu uśmiechnęła się do niego Jessica. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że uśmiech był wymuszony, w jej oczach kryło się zdenerwowanie. Rozumiał je doskonale.

– Baliśmy się, że nie przyjedziesz – powiedziała.

– Przecież mi płacicie, nie pamiętasz? – odpowiedział i natychmiast pożałował swej szorstkości. Jessica odwróciła wzrok i zamknęła drzwi.

– Czekają na ciebie.

Wskazała drzwi po lewej stronie, naprzeciw schodów. Przez chwilę nie mógł się ruszyć, niemal spodziewając się zobaczyć zwisające ze schodów nogi i leżący niżej but. Oczywiście już ich nie było, ale na ścianie pozostały ślady.

Otrząsnął się z tych myśli, gdy Jessica ścisnęła go delikatnie za ramię. Przeszedł przez mroczny korytarz i wszedł do pokoju, który mu wskazała. Jakaś kobieta, czekająca tu razem z Kulekiem, podniosła się, gdy Bishop wszedł do środka.

– Cieszę się, że przyszedłeś, Chris – powiedział z głębi fotela Kulek; w ręku trzymał laskę. – To jest pani Edith Metlock. Przyszła, by nam pomóc.

Podając jej rękę Bishop usiłował sobie przypomnieć, skąd zna to nazwisko. Była niska i tęga, wyglądała jak typowa matrona. Szare pasemka prześwitywały przez czarne, mocno skręcone włosy, a gdy się uśmiechała, wydymała różowe policzki. Pomyślał, że w młodości musiała być ładna, ale tusza i czas to zatarły. W jej oczach, podobnie jak u Jessiki, widać było napięcie. Uścisk dłoni miała mocny, a jej ręka, mimo chłodu panującego w pokoju, była wilgotna.

– Mów mi Edith – powiedziała, w jej głosie zabrzmiała ciekawość połączona z niepokojem.

– Jak chcesz nam pomóc…? – przerwał w pół zdania. – Edith Metlock. Tak, wydawało mi się, że znam to nazwisko. Jesteś medium, tak?

Poczuł narastającą złość.

– Tak, jestem podatna na zjawiska telepatyczne – puściła rękę, wyczuwając jego niechęć. Wiedziała, że będzie sceptyczny.

Bishop odwrócił się do Kuleka.

– Nie uprzedziłeś mnie. Uważam, że nie było takiej potrzeby.

– Zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili, Chris – powiedział pojednawczo Kulek. – Nie mamy dużo czasu, przecież dom ma być wkrótce zburzony. Edith będzie wszystko obserwowała. Weźmie udział w badaniach tylko wtedy, gdy okaże się to konieczne.

– W jaki sposób? Przez wywoływanie duchów ludzi, którzy tu umarli?

– Nie, nic z tych rzeczy. Edith opowie nam o atmosferze tego domu, o tym, co czuje. Pomoże ci przypomnieć sobie to wszystko.

– Myślałem, że będziemy badali dom bardziej naukowymi metodami.

– Oczywiście. Tak zrobimy. Edith wykorzystamy do dodatkowych badań, jeśli nie powiedzie nam się z twoim, powiedzmy, bardziej materialnym podejściem.

– Ale ty ciągle uważasz, że kiedy tu byłem ostatnio, widziałem coś, czego nie mogę sobie przypomnieć. Dlaczego, do diabła, jesteś tego taki pewien?

– Nie jestem. Ale istnieje parę spraw, których nie możesz wytłumaczyć. Znalazłeś się przed domem i nie wiesz, jak się tam dostałeś.

– Jeśli ktoś ucieka w panice, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

– Nie, ale my rozmawiamy o nadzwyczajnych wydarzeniach.

– Czy mogę przerwać? – spytała Edith Metlock, spoglądając to na jednego, to na drugiego. Nie czekając na odpowiedź, spytała Bishopa: – Czemu pan tak się boi?

– Boi? Skąd to pani przyszło do głowy?

– Pana zachowanie, panie Bishop. Wszedł pan tu bardzo zaniepokojony…

– O Boże, jeśli widziała pani…

– Pana opór wobec wysiłków Jacoba Kuleka, który chce wyjaśnić tajemnicę tego domu…

– To nonsens…

Bishop przestał protestować, wpatrywał się w medium z posępną twarzą.

– Tak, jestem przeciwny pani obecności. Słyszałem, że cieszy się pani doskonałą opinią jako medium; niestety nie mam wysokiego mniemania o ludziach pani specjalności.

– Mojej specjalności? – uśmiechnęła się do niego. – Ja także o panu wiele słyszałam, panie Bishop. Ma pan reputację człowieka, który cieszy się z pomyłek ludzi tej właśnie specjalności.

– Nie pomyłek, pani Metlock. Nazwałbym to raczej oszustwami.

Na twarzy Jacoba Kuleka pojawiło się zakłopotanie.

– Chris, proszę cię. Edith jest tutaj na moje zaproszenie. Podeszła do Kuleka i pogłaskała go po ręce.

– Wszystko w porządku, Jacob. Pan Bishop ma prawo do wyrażania swoich poglądów. Jestem pewna, że ma powody do takiego nastawienia. Może nam powie…?

– Myślę, że straciliśmy wystarczająco dużo czasu – powiedział ze złością Bishop. – Proszę bardzo, może pani zostać. Mam jednak prośbę, aby nie przeszkadzała mi pani w pracy.

Jessica zrobiła parę kroków do przodu i stanęła obok Bishopa.

– Chris ma rację. Tracimy czas. Ojcze, weźmy się do pracy.

– Nie będę panu wchodziła w drogę, panie Bishop – powiedziała Edith Metlock. – Zostanę w tym pokoju, gdy będzie pan przeprowadzał badania. Gdyby mnie pan potrzebował…

– Nie będę. Ale może ty mi pomożesz, Jessico?

– Oczywiście.

– Co chcesz zrobić, Chris? – spytał Kulek.

– Przede wszystkim chcę w każdym pokoju zmierzyć temperaturę. Nie wiem, czy zauważyliście, ale tu jest o wiele zimniej niż na zewnątrz.

– Tak – powiedziała Jessica. – Zauważyłam to, jak tylko weszłam. Nie mieszkał tu nikt przez długi czas, sądzę, że to dlatego.

– Prawdopodobnie tak. Jednak chciałbym się przekonać, czy we wszystkich pokojach jest taka sama temperatura. To może być interesujące. – Zignorował uśmieszek, który pojawił się na twarzy medium. – Agent panny Kirkhope dał mi mapę geologiczną terenu, a także mapę geodezyjną w skali 1:250. Jedna wyjaśni nam, na jakim podłożu stoi dom i jaka jest struktura ziemi wokół niego; druga pokaże, czy są jakieś prądy lub źródła w pobliżu domu. Podziemne korytarze lub prądy wodne przechodzące pod domem mogą powodować chłód czy też „atmosferę”, jakby to pani nazwała, pani Metlock.

– Na pewno tak bym to określiła – powiedziała, ciągle się uśmiechając. – Poczułam to, jak tylko weszłam. Ale mam nadzieję, że znajdzie pan jakieś fizyczne wytłumaczenie tego stanu, panie Bishop.

– Później muszę zbadać konstrukcję samego domu. Nie istnieją, niestety, żadne plany budynku, ale sam zrobiłem szkic. Chcę wiedzieć, z jakich materiałów został zbudowany, sprawdzić odporność ścian na wilgoć, poszukać śladów osiadania budynku.

– Wydaje się, że w twojej pracy bardziej przydaje się praktyczna wiedza niż doświadczenie w badaniach zjawisk paranormalnych – zauważył Kulek.

– Wiedza praktyczna przewyższa każdą inną, przynajmniej według mnie. Zanim zacząłem zajmować się poszukiwaniem duchów, byłem geometrą i musiałem też wiedzieć, jak się buduje domy.

– A kiedy już to wszystko zrobisz? – spytał Kulek.

– Wtedy zainstaluję tu trochę sprzętu i zostawię na noc.

– Sprzętu?

– Chcę wiedzieć, czy coś dzieje się w domu, kiedy wszyscy myślą, że jest pusty. Chcę zainstalować kamerę połączoną z magnetofonem i fotokomórkami, a także wykrywacze dźwięków i drgań. Jeżeli w nocy tu cokolwiek się poruszy lub wyda jakiś dźwięk, będziemy o tym wiedzieli.

– Ale możesz to zamontować tylko w jednym pokoju – powiedziała Jessica. Bishop potaknął.

– To będzie w tym pokoju. W innych muszę posłużyć się proszkiem i czarnym płótnem. Jeżeli znajdziemy jakieś ślady w innym pomieszczeniu, na następną noc przeniesiemy tam cały sprzęt elektroniczny.

– Czy brał pan pod uwagę możliwość pozostania w Beechwood na noc? – zapytało medium.

– Oczywiście. I doszedłem do wniosku, że nie zrobię tego.

– A ja myślałam, że nie wierzy pan w duchy.

– Nie wierzę, ale we własnym domu jest mi wygodniej. – Zwrócił się do dziewczyny. – Jessico, kupiłem dwa termometry, takie jakich używa się w szklarniach. Zyskamy na czasie, jeśli zmierzysz temperaturę w jednym pokoju, a ja w drugim.

– Dobrze. Zaczynamy na dole?

– Nie, na górze. Chcę się najpierw zorientować w topografii domu. Jacob, chcesz iść z nami?

– Nie, zostanę tutaj i dotrzymam towarzystwa Edith. Obawiam się, że niewiele mógłbym wam pomóc – uśmiechnął się zachęcająco do córki i Bishopa.

Bishop wziął swoją teczkę i poprosił Jessicę, aby z nim poszła. Zatrzymał się u podnóża schodów, patrząc w górę na ponurą szarość znajdującego się nad nimi podestu.

– Przypuszczam, że nie ma prądu?

– Nie ma. Sprawdziliśmy światło, jak tylko przyszliśmy – powiedziała Jessica. Bishop wzruszył ramionami.

– Przypuszczałem, że tak będzie.

Wchodził na górę, przeskakując po dwa schodki, poruszając się tak szybko, że dziewczyna nie mogła za nim nadążyć. Na górze zatrzymał się i poczekał na nią.

– Tutaj znalazłem pierwsze ciało – powiedział, wskazując w kierunku balustrady. – Zwisało stąd. Zauważył, że Jessica drży.

– Czy wchodziłeś na górę, do któregoś z tych pokojów?

– Nie, tylko do salonu na dole. To mi wystarczyło. Przeszedł przez podest i rozsunął zasłony. Wpadło światło, lecz tylko trochę rozjaśniło korytarz.

– Chodź – zawołał.

Znowu zaczęli wspinać się po schodach.

– Są jeszcze dwa piętra – powiedział, sięgając do teczki po latarkę. – Sypialnie będą pewnie na tym piętrze. Wyżej prawdopodobnie są pomieszczenia, które kiedyś przeznaczone były dla służby. Jest tu wystarczająco jasno, żeby coś zobaczyć, ale latarka będzie potrzebna, aby dokładnie obejrzeć szafy i inne meble.

Na drugie piętro wchodził już o wiele wolniej i Jessica mogła iść tuż za nim. Na górnym podeście było czworo drzwi – wszystkie zamknięte. Znowu podszedł do okna i rozsunął zasłony, w nozdrza uderzył go silny zapach pleśni. Padające z góry dzienne światło ujawniło istnienie luku i Bishop zapalił latarkę, kierując na sufit silny snop światła.

– Później zajrzę na strych.

Jessica spróbowała poruszyć gałką najbliższych drzwi. Przekręciła ją z łatwością i lekko popchnęła drzwi. W małym pokoju nie było żadnych mebli, pusta podłoga poczerniała ze starości. Stanęła na wprost małego, żelaznego kominka. Odepchnąwszy ją, Bishop podszedł do niego i kucając oświetlił latarką przewód kominowy, Wsunął weń głowę i powiedział:

– Niewiele mogę zobaczyć. Trudno powiedzieć, czy jest zatkany czy nie.

– Czy to ważne?

– Muszę wiedzieć, skąd się biorą przeciągi. A także czy nie ma tu przypadkiem ptasich gniazd. Nasi skrzydlaci przyjaciele są często przyczyną „upiornego trzepotania”.

Wyjął z teczki termometr przymocowany do cienkiej drewnianej deseczki i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu kołka, na którym mógłby go powiesić. W końcu postawił termometr na gzymsie nad kominkiem, opierając go o ścianę. Następnie wyjął szkicownik – dziesięć na osiem cali – i flamaster. W oknach nie było zasłon i wpadające światło wystarczało na jego potrzeby.

– Chcę zrobić plan każdego pokoju – wyjaśnił – a następnie ogólny plan domu. Zaznaczę na nim miejsca, gdzie są przeciągi, dziury, których nie powinno być, zbutwiałe podłogi i wszystkie zmiany w pierwotnej konstrukcji budynku. Możesz mi pomóc, szukając śladów wilgoci.

– Czy mam zacząć tutaj?

– Nie, w pokoju obok. Weź drugi termometr. To zaoszczędzi nam trochę czasu. Gdy odczytamy wyniki, pójdziemy dalej.

Jessica wzięła od niego termometr i wyszła z pokoju, zatrzymując się na chwilę za drzwiami. Wydawało się jej, że w holu jest teraz mniej światła niż poprzednio. Zupełnie tak, jakby zapadł zmierzch. To niemądre, powiedziała do siebie. Przecież nie minęło jeszcze południe. Na dworze zrobiło się pochmurno, to wszystko. Podeszła do sąsiednich drzwi i poruszyła gałką.

Przekręciła ją bez trudu, ale kiedy pchnęła drzwi, uchyliły się tylko nieznacznie i zaczęły stawiać opór. Jessica nacisnęła mocniej, odnosząc wrażenie, że drzwi zagłębiają się w czymś miękkim, ale sprężystym. Napierając ramieniem, pchała z całych sił. Drzwi ustąpiły o cal. Przytknęła oko do szpary, lecz w środku było zbyt ciemno, aby coś zobaczyć. Spojrzała w dół, ale zobaczyła tylko kontury czegoś dużego, leżącego na podłodze w poprzek drzwi. Bała się pomyśleć, co to,. mogło być.

– Chris – zawołała, starając się zachować spokój w głosie. – Czy mógłbyś tu przyjść na chwilę?

Wyszedł z pokoju i zmarszczył brwi na widok zaniepokojenia malującego się na jej twarzy. Wskazała na drzwi.

– Coś je blokuje.

Obejrzał drzwi, zamknął je, następnie pchnął, starając się pokonać opór niewidocznego przedmiotu. Poczuł, że zagłębiły się w czymś i dalej nie chciały się otworzyć. W słabym świetle twarz Jessiki była ledwie widoczna, ale zauważył jej szeroko otwarte oczy.

– Wygląda jak… – powiedziała.

– Jak ciało? Powinnaś poskromić swoją wyobraźnię. To może być cokolwiek.

Mimo to poczuł, że włosy stają mu dęba.

Pchnął drzwi jeszcze mocniej, napierając na nie całym ciałem. Ustąpiły na dalszych sześć cali.

– Daj latarkę – powiedział i Jessica szybko zniknęła w sąsiednim pokoju.

Z rozmachem pchnął jeszcze raz i drzwi, ze zgrzytem, otworzyły się szerzej, najpierw na stopę, później na dwie. Wziął od dziewczyny latarkę i oświetlając podłogę przekroczył próg pokoju. Jessica widziała jego plecy, gdy pochylił się do przodu, rozglądając się uważnie dokoła. Wydawało się, że w środku panuje ciemność.

Odwróci się do niej z szerokim uśmiechem. Przywołał ją skinieniem i zniknął jej z oczu. Gdy wolno przesuwała się do przodu, usłyszała odgłos jego kroków przemierzających podłogę, a później szelest materiału. Ponure, szare światło napełniło pokój.

Jessica przeszła bokiem przez szparę i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła zwinięty dywan, leżący w poprzek podłogi, zahaczony jednym końcem o otwarte drzwi.

– Taki dom sprawia, że człowiek wyobraża sobie najróżniejsze rzeczy – powiedział Bishop, trzymając w dalszym ciągu rękę na ciężkiej portierze, którą przed chwilą odsłonił. Zauważyła nieoczekiwaną miękkość w jego głosie.

– Przykro mi, Chris. Masz rację, ten dom naprawdę pobudza moją wyobraźnię. Jest tu tak ponuro. Zbliżył się do niej.

– Ten dywan stał chyba tam w rogu. Jakiś wstrząs – pewnie kiedy policja była tu ostatnio – spowodował, że się przewrócił i zablokował drzwi.

Zdobyła się na słaby uśmiech.

– Myślę, że nie będę się już tak trzęsła.

– Nie martw się. Mnie się to też kiedyś zdarzało. Ale zrozumiałem, że zazwyczaj istnieje jakieś racjonalne wytłumaczenie.

– A wtedy, gdy nie istniało?

– To znaczy, że nie byłem na tyle mądry, aby je znaleźć. Dotknęła jego ramienia, zanim ponownie zdążył wznieść dzielącą ich barierę.

– Powiedz mi, Chris, dlaczego byłeś taki zły, kiedy spotkałeś tu Edith Metlock? Zobaczyła błysk w jego oczach.

– To była dla mnie niespodzianka. Myślę, że wiesz, jaki mam stosunek do takich ludzi jak ona, a mimo to zaprosiliście ją tutaj.

– Ale ona jest niezwykle wrażliwa na wpływy psychiczne. Ma nieposzlakowaną opinię.

– Czy istnieje coś takiego jak niezwykła wrażliwość na wpływy psychiczne? Nie wątpię, że ona tak sądzi i jej wiara w świat pozamaterialny jest z pewnością szczera. Ale w jakim stopniu jest to prawdziwe, a w jakim wypływa z jej podświadomości? Na pewno jest jasnowidzem, ale zastanawiam się, czy po prostu nie wynika to z siły jej umysłu?

– Przyznaję, że jest to możliwe. Cokolwiek to jest, wydaje się, że istnieje naprawdę.

Uśmiechnął się do niej i częściowo zniknęła wrogość, która wytworzyła się wcześniej między nimi.

– Wiesz – powiedział – byłem niegrzeczny w stosunku do ciebie i twojego ojca, nie mówiąc już o pani Metlock. W czasie tego dochodzenia spróbuję swoje opinie zachować wyłącznie dla siebie i obiecuję, że nie będę się wypowiadał na temat tego, co tu znajdziemy, pod warunkiem że ty i twój ojciec zrobicie to samo.

– Cały czas to robimy.

– Nie. Twojemu ojcu nie daje spokoju ten Pryszlak i to, co wie o tym człowieku i jego pracy, może mieć wpływ na obiektywną ocenę naszych badań.

– Mój ojciec jest całkowicie obiektywny.

– Gdyby był, sprowadziłby tu psychoanalityka, aby pomógł mi przypomnieć sobie te okropne chwile, a nie spirytystkę.

Nie odezwała się. Wiedziała, że ma rację.

– Przykro mi, nie chciałem cię znów atakować. Staram się tylko ci wyjaśnić, że istnieją dwa aspekty tej sprawy i tak się składa, że moje poglądy są przeciwieństwem waszych. Ale przecież ja także chciałbym się dowiedzieć, czy istnieje jakiś związek między tym domem a ostatnimi zbrodniami, które wydarzyły się na tej ulicy – powiedział cicho.

– Więc pracujmy razem, a nie walczmy ze sobą.

– Zgoda.

Odwróciła od niego głowę i wówczas poczuł, jak bardzo jest wzburzona.

– Dobrze – powiedział – postaw ten termometr na górze i powiedz mi, jaki wynik odczytałaś na tamtym, zanim przeniesiesz go do innego pokoju.

Przeprowadzali systematyczne badania wyższego piętra domu, zapisując temperaturę każdego pokoju, sprawdzając, czy nie ma przeciągów lub wilgoci, a Bishop sporządzał dokładne szkice. Zeszli schodami piętro niżej i w ten sam sposób kontynuowali badania. Pokoje na tym piętrze były o wiele większe niż na górze, ale we wszystkich pomieszczeniach utrzymywała się taka sama niska temperatura: pięć stopni Celsjusza. Pokoje zachowały się w dobrym stanie, ale były pełne wilgoci, charakterystycznej dla opustoszałych pomieszczeń; ściany nosiły ślady zniszczenia, raczej przez czas niż przez ludzi.

Jessica stała sama w pokoju, czekając, aż postawiony przed chwilą termometr wskaże prawdziwą temperaturę powietrza. Spojrzała na samotnie stojące łóżko z wystającymi sprężynami, którego widok w jakiś sposób podkreślał jeszcze pustkę pokoju. Zastanawiała się, dlaczego nie zabrano stąd tych nielicznych mebli, i doszła do wniosku, że dla panny Kirkhope nie miały one żadnej wartości, ani w sensie finansowym, ani emocjonalnym. Gdy dom zostanie zburzony, wtedy zapewne wszystko, co znajduje się w środku, zostanie zniszczone razem z nim. Podeszła do okna i wyjrzała na ulicę. Stara kobieta, lekko powłócząc nogami, minęła Beechwood, nie spojrzawszy nawet na dom. Na horyzoncie pojawił się rowerzysta: miarowo naciskał pedały, a małe obłoczki pary, towarzyszące jego oddechowi, szybko rozpływały się w zimnym powietrzu. Zwyczajna, podmiejska ulica, taka jak miliony innych. A jednak czymś się od nich różniła.

Jessica odwróciła się od okna i przeszła przez pokój. Zatrzymała się, aby wziąć oparty o ścianę termometr, i na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Z pięciu stopni Celsjusza temperatura spadła poniżej zera. Na jej oczach czerwony słupek rtęci pełznął w dół: ruch był powolny, ale widoczny. Kiedy doszedł już do minus dziesięciu stopni i nadal opadał, postawiła termometr na dawnym miejscu i szybko podeszła do drzwi.

– Chris! – zawołała.

– Jestem tutaj.

Jessica wpadła do pokoju obok. Bishop, odwrócony do niej plecami, robił jakieś notatki na ukończonym przed chwilą szkicu.

– Chris, temperatura w pokoju obok gwałtownie spada. To nieprawdopodobne. Widać, jak rtęć opada.

Nagle uświadomiła sobie, jak bardzo jest jej zimno.

Odwrócił się zdziwiony i szybko podszedł do termometru, znajdującego się w tym pokoju.

– O Boże, masz rację. Tu jest poniżej dwunastu stopni.

Nagły krzyk poderwał ich na nogi. Rozległ się w pokoju na dole, dotarł na schody i echem odbił się od ścian półpiętra.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie, oniemiali z przerażenia, a następnie nieomal jednocześnie popędzili w kierunku schodów. Bishop dotarł do nich pierwszy i zbiegając ujrzał przed sobą zamazaną plamę – cienie zwisające przed nim jak pajęczyna. Jessica zobaczyła, że unosi rękę do twarzy, jakby chciał zdjąć niewidzialną zasłonę. Podeszła bliżej, ale nie dostrzegła żadnej przeszkody.

W połowie drogi Bishop niemal się potknął, omijając stopień, jakby chciał ominąć coś, co tam leżało. Jessica nic nie zauważyła.

Na końcu schodów przeskoczył przez barierkę i chwiejnym krokiem, wyraźnie oszołomiony, zbliżył się do przeciwległej ściany. Jessica złapała go i trzymała mocno. Pobiegli przed siebie, gdy kolejny krzyk przeszył nagle powietrze. Dotarli do pokoju, w którym zostawili Kuleka i kobietę. Bishop przekroczył próg i opadł na kolana, krew odpłynęła mu z twarzy.

Pokój był pełen ludzi. Ciała, w większości nagie, skręcone i powykrzywiane przedśmiertnymi drgawkami, twarze zastygłe w nieprawdopodobnych grymasach, jakby chciały wykrzyczeć swój ból, a nie mogły wydobyć żadnego dźwięku. Blisko Bishopa, nieomal w zasięgu jego ręki, z głową wykręconą do tyłu i oczami błagalnie wpatrzonymi w sufit 95 chwiała się kobieta. Bluzkę miała odpiętą, guziki oderwane, obfite piersi rozchylały brzegi materiału. Poza bluzką nie miała nic na sobie i jej zmysłowe uda miotały się w jakimś dziwnym paroksyzmie. Palce ściskały małą szklaneczkę, gdy mocniej zacisnęła rękę, widać było jej zbielałe kostki. Szklanka pękła i kilka kropli płynu zmieszało się z krwią, która trysnęła ze skaleczonej ręki. Bishop cofnął się, kiedy krew opryskała mu twarz, i odsunął się, gdy kobieta upadła. Leżała przed nim, a jej plecy wciąż drgały.

Rozglądał się po pokoju, z rosnącym przerażeniem obserwując kolejne makabryczne sceny. Na podłodze, nie dalej niż pięć stóp od niego, leżało, jedno na drugim, troje ludzi połączonych w nierozerwalnym uścisku. Nagie ciała dygotały, nie wiedział jednak – w bólu czy w ekstazie. Kobieta z szeroko rozrzuconymi nogami obejmowała dwóch leżących na niej mężczyzn. Pierwszy tkwił w niej głęboko, poruszając rytmicznie biodrami, zgodnie z ruchami leżącego na nim drugiego mężczyzny, który, zespolony z nim, kurczowo trzymał się jego pleców. W zwróconej w stronę Bishopa twarzy kobiety widać było szkliste oczy, jakby znajdowała się pod wpływem narkotyku. Ociężałym krokiem zbliżył się do nich muskularny mężczyzna, rozchylił ubranie i obnażył genitalia. Zmierzwione włosy i broda zakrywały mu twarz, ale Bishop zauważył, że miał niespokojne, dzikie oczy. Trzymał długie, podobne do dzidy narzędzie o czarnym, zwężającym się ostrzu, które oparł o plecy najwyżej leżącego mężczyzny, pchając je powoli, dopóki z przebitej skóry nie trysnęła pierwsza kropla krwi. Nagi mężczyzna nie zwracał uwagi na ból, wciskając się coraz głębiej w partnera. Brodacz przesunął ręce ku górze i oburącz złapał płaski uchwyt dzidy. Bishop wiedział, co teraz nastąpi, otworzył usta, by krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Brodacz pchnął mocno i długie czarne ostrze znikło, zagłębiając się w ciałach, dzida zanurzając się coraz bardziej w czerwonej fontannie powoli znikała, aż w końcu już tylko cale dzieliły zakrwawione ręce mężczyzny od pleców jego ofiary. Wszystkie trzy ciała zesztywniały w szoku, potem znów zaczęły dygotać, ale ich ruchy nie były już harmonijne, każde drgało własnym, narastającym rytmem, zanim wszystkie nie skamieniały w bezruchu. Bishop widział, jak brodaty mężczyzna śmieje się, chociaż ciągle nie dochodził go żaden dźwięk.

Na zniszczonej kanapie, która stała pod szerokim oknem, młoda, prawdopodobnie dwudziestoparoletnia dziewczyna walczyła z dwoma mężczyznami. Trzymali ją za ręce i nogi. Spódnicę miała podwiniętą dookoła talii, a klęcząca przed nią kobieta starała się wepchnąć jakiś duży przedmiot pomiędzy jej uda. Dziewczyna patrzyła na nią błagalnym wzrokiem i Bishop zauważył, że jej usta zostały zaklejone taśmą. Wygięła ciało w łuk, a uwięziony koniec przedmiotu uniósł się wraz z nim. Bishop wyciągnął w jej stronę ręce, ale wydawało mu się, że jest zanurzony w kleistej mazi, która hamuje jego ruchy i osłabia siły. Widział, jak kobieta naciska spust dubeltówki, a gdy zobaczył rozpryskujące się przez ubranie części ciała dziewczyny, zamknął oczy. Nawet huk wystrzału nie dotarł do niego.

Otworzył oczy, gdy czyjaś ręka dotknęła jego ramienia. Obok stała Jessica, jej wargi poruszały się.

Jakiś mężczyzna stał za drzwiami, na jego twarzy widać było obłąkany uśmiech. Z kącików warg spływały mu kropelki płynu; szklanka, którą wypuścił z palców, upadła na podłogę i nie tłukąc się potoczyła do przodu, i półkolem znów do tyłu. Mężczyzna osunął się po ścianie, wciąż się uśmiechając, ale gdy znalazł się na podłodze, jego wargi wykrzywił grymas bolesnego przerażenia. Wciąż wsparty plecami o ścianę wolno przewrócił się na bok; przypominało to ruch minutowej wskazówki na tarczy zegara. Wierzgnął raz, może dwa razy, broda oparła się o szyję, gdy szczęki rozwarły się na całą szerokość, i tak pozostały, nawet po jego śmierci.

Grupa mężczyzn i kobiet, trzymając się za ręce, siedziała wokół stołu w przeciwległym końcu pokoju. Czekali cierpliwie, podczas gdy jeden z mężczyzn wolnym krokiem przechodził za ich plecami i mijając ich, po kolei, podrzynał im gardła rzeźnickim nożem. Każde z nich trzymało dłoń umierającego przed nim mężczyzny lub kobiety, dopóki śmierć nie rozluźniła uścisku. Wkrótce nie było już złączonych rąk, gdyż ciała opadły na stół lub zsunęły się z krzeseł. Mężczyzna, który ich pozabijał, pewną ręką przeciągnął nożem po własnym gardle, zalewając piersi krwią; gdy nogi ugięły się pod nim, upadł twarzą na podłogę.

Bishop próbował się podnieść, Jessica ciągnęła go za ramię, by mu pomóc. Z fotela, w którym poprzednio siedział Jacob Kulek, przypatrywał się mu mężczyzna. Miał szczupłą twarz, ziemiste, zapadnięte policzki i nienaturalnie wyłupiaste oczy, jakby cierpiał na zapalenie opon mózgowych. Wąskie, niekształtne usta wykrzywiał grymas, który mógł oznaczać zarówno uśmiech, jak i szyderstwo. Czarne, rzadkie włosy, zaczesane do tyłu, sprawiały wrażenie, że dzieli je ogromna odległość od przerzedzonych brwi. Łokcie spoczywały na oparciach fotela, uniesione dłonie obejmowały małą szklankę z przezroczystym płynem. Miał otwarte usta i wydawało się, że coś mówi, w końcu odwrócił wzrok od Bishopa i spojrzał na znajdującą się w pobliżu parę. Kobieta trzymała głowę mężczyzny między swoimi udami, podczas gdy on wpychał się jej do gardła. Byli starzy, pomarszczona skóra zwisała im z wystających kości; mieli siwe, kruche włosy.

Z drewnianym młotkiem w ręce zbliżył się do nich brodaty mężczyzna, który zaśmiał się, gdy pod wpływem silnego uderzenia pękła czaszka starca i zaklinowała się między chudymi nogami partnerki. Brodacz klęknął obok pary starców i walił młotkiem w pośladki mężczyzny, leżąca pod nim kobieta nagle zaczęła walczyć, by uwolnić się od dławiącego ją członka. Miotała głową to w jedną, to w drugą stronę, ale siła uderzeń wpychała go coraz głębiej, dusząc ją, unieruchamiając jej szyję pod dziwnym kątem. Nie wiadomo, czy przyczyną jej śmierci było ostatecznie uduszenie, złamanie kręgów szyjnych czy po prostu szok.

Brodacz śmiał się wesoło, okładając razami nieruchome już ciała. Nagle przestał, spojrzał na mężczyznę siedzącego w fotelu, który coś do niego mówił, Bishop jednak nie słyszał słów. Z młotkiem w ręce brodacz podsunął się na kolanach do siedzącego mężczyzny, który podał mu szklankę z jakimś płynem. Brodacz wziął ją z wahaniem i przyjrzał się zawartości. W końcu wypił.

Uśmiech – a może szyderstwo – pogłębił się na twarzy siedzącego mężczyzny, który znowu spojrzał na Bishopa. Z kolan podniósł jakiś przedmiot, którego Bishop wcześniej nie zauważył. Ciężki i czarny. Pistolet. Mężczyzna rozejrzał się uważnie po pokoju, aż w końcu jego wyłupiaste oczy zatrzymały się na Bishopie. Poruszył wargami i włożył w szeroko otwarte usta lufę pistoletu, a następnie wepchnął ją głęboko do gardła. Teraz wszystko dookoła Bishopa rozgrywało się jak na zwolnionym filmie, zmagania nabierały wdzięku, przypominając balet śmierci. Trwało to wieki, zanim palec mężczyzny zacisnął się na spuście, pociągnął go mocno; pistolet szarpnął: płomień rozjaśnił wnętrze ust samobójcy, tak że Bishop zobaczył, jak pojawia się dziura, mógł niemal śledzić wzrokiem wędrującą przez głowę mężczyzny kulę, która wybuchła po drugiej stronie czaszki, wyrzucając w powietrze kawałki mózgu, śluzu i krwi, rozpryskujące się wysoko za nim na ścianie, pozostawiając na niej czerwoną maź spływającej materii.

Bishop patrzył na poruszający się wzór, tropił wzrokiem szlak krwi wolno spływającej z powrotem do mężczyzny znajdującego się na dole. Ale to już nie był ten sam mężczyzna. Miał tak samo wytrzeszczone oczy, ale przyczyną tego był strach. Strach przed czymś niewidzialnym, co mógł tylko wyczuć, a nie zobaczyć, gdyż był ślepy. Mężczyzną, który siedział teraz w fotelu, był Kulek.

Wołał o pomoc, ale głos nie docierał do Bishopa. Wydawało mu się, że Kulek znajduje się na końcu krętego, długiego korytarza i powoli idzie ku niemu, a w miarę zbliżania się głos był coraz wyraźniejszy. Kontury postaci wokół Bishopa zaczęły się zacierać, zjawy wiły się i obracały coraz wolniej, kolejno zastygając w bezruchu; i gdy znikły, inne ciało stało się wyraziste. Edith Metlock leżała pod ścianą z bezwładnie przechyloną głową i zamkniętymi oczami. W końcu krzyki Kuleka dotarły do Bishopa i dodały mu sił, tak że niepewnie stanął na nogach opierając się o Jessikę, która próbowała go podtrzymać.

Zatoczył się, dziewczyna przechyliła się na bok i łapiąc powietrze upadła na kolano. Bishop musiał się stąd wydostać, uciec z tego domu, od tych okropnych rzeczy, które się tu wydarzyły. I działy się nadal.

Zwalił się na framugę drzwi i wskutek uderzenia jego ciało obróciło się tak, że widział odległy koniec holu. Było tam więcej poruszających się niewyraźnych postaci, szarych ciał wolno rozpływających się w przyćmionym świetle. Podciągnął się do góry, krzyknął: – Nie! – gdy zobaczył nogi zwisające ze stopni. Nogi kopały wściekle ścianę, jeden but spadł i potoczył się na dół, zatrzymując się dopiero na którymś z kolei stopniu. Oderwane od ciała ręce kurczowo ściskały słabnące nogi, szarpały i ciągnęły, dopóki tamte nie przestały wierzgać. Ręce zniknęły, pozostały jedynie niewyraźne kontury kończyn.

Bishop musiał uciekać z tego domu. Wiedział, że w sypialniach na górze i w pokojach na drugim piętrze masakra trwa nadal. Musiał się stąd wydostać. Zaczął biec w kierunku frontowych drzwi, nogi miał jak z ołowiu, z trudem łapał powietrze. Drzwi pod schodami były uchylone: długa, wąska szpara jak gdyby go zapraszała.

Zatrzymał się i, tak jak kiedyś, przywarł plecami do przeciwległej ściany. I podobnie jak wtedy, wydawało mu się, że drzwi się otwierają, jakby ktoś popychał je z drugiej strony. Stwierdził, że z trudem może posuwać się do przodu, jego palce kurczowo ściskały krawędź drzwi, bał się spojrzeć, ale musiał, jakby coś z głębi piwnicy mu to nakazywało. Odciągnął małe drzwiczki, które otworzyły się szeroko, odsłaniając czającą się za nimi ciemność, przerażającą i słabnącą pod wpływem nagłego, choć słabego światła. Usłyszał jakiś dźwięk. Coś było na dole, na schodach. Musiał to zobaczyć! Musiał.

Zbliżył się do otwartego wejścia i spojrzał w dół w trzewia domu. Panowała tam nieprzenikniona ciemność, mroczna noc, która go zapraszała, czekała, by go wchłonąć. I z mroku zaczął wyłaniać się jakiś kształt.

Bishop nie mógł się ruszyć. Stał jak zahipnotyzowany, nawet wtedy, gdy postać stawała się coraz większa, kiedy z dziwnym mruczeniem wchodziła po schodach. Nie poruszył się i wówczas, gdy zobaczył obłąkane oczy i sięgające prawie do talii ciemne włosy, które na dużych nagich piersiach tworzyły falę, niczym woda na zaokrąglonych kamieniach w szybko płynącym strumieniu. Nie poruszył się, gdy zbliżyła się do niego, trzymając w dużych dłoniach włosy i okręcając je jak postronek wokół swej szyi. Coraz wyraźniej dochodziły go słowa, które ciągle powtarzała:

– Wszystkie te lata… wszystkie te lata…

Kobieta była postacią realną, nie widmem, jak tamci. Kiedy wynurzyła się z ciemności, zobaczył, że jej ciało jest rzeczywiste i zamiast zanikać, staje się coraz bardziej materialne. Także jej mamrotanie, przypominające magiczne zaklęcia, upewniło go, że nie jest jedną z tych, którzy już umarli. Cofnął się, obłęd malujący się na jej twarzy był tak samo przerażający jak sceny, których przed chwilą był świadkiem. Zatrzymała się przed nim, jej ręce wciąż skręcały i zwijały rozciągnięte między nimi grube pasmo włosów. Jej wielkie ciało drżało, widać otyłość nie stanowiła ochrony przed zimnem panującym w tym domu. Kobieta odwróciła od niego wzrok, szukając czegoś, i nagłe ruszyła z miejsca i powlekła się w głąb korytarza, w stronę pokoju, który właśnie opuścił. Bishop oparł się o ścianę, na czoło wystąpiły mu krople potu, które natychmiast zmieniały się w lód.

Jessica stanęła w drzwiach pokoju i podniosła ręce, by bronić wstępu napierającej kobiecie, ale ta chwyciła ją mocno i odepchnęła na bok, krzycząc z wściekłości wywołanej tym słabym oporem. Jessica upadła ciężko i przez chwilę leżała oszołomiona. Bishop mógł tylko bezradnie patrzeć, jak wielka kobieta znika w pokoju, znów ogarnęło go przerażenie, gdy usłyszał pełen trwogi krzyk Jessiki. Zwróciła ku niemu twarz, w jej oczach było błaganie.

– Pomóż mu, proszę, pomóż mu!

Chciał biec w przeciwnym kierunku, uwolnić się spod władzy tego straszliwego domu, uciec od zaludniających go koszmarów – ale jej błagania zatrzymały go, nie pozwalając wyrwać się z kręgu szaleństwa. Potykając się, podszedł ku niej.

Bishop próbował podnieść dziewczynę na nogi, ale odepchnęła jego ręce, wskazując na pokój.

– Zatrzymaj ją! Pomóż mu, Chris!

Kobieta stała pochylona za ojcem Jessiki; jej długie, ciemne włosy były okręcone wokół jego szyi. Ciągnęła końce pasma w przeciwnych kierunkach, tak silnie, że pobielały jej kostki dłoni.

Twarz Kuleka poczerwieniała, jego niewidzące oczy wychodziły z orbit, język zaczął bezwiednie wysuwać się z otwartych ust. Gdy ścisnęła mu tchawicę, z krtani wydobył się chrapliwy, świszczący dźwięk. Chudymi dłońmi chwycił nadgarstki kobiety, próbując je odciągnąć. Bishop podbiegł i złapał ją za ręce.

To było beznadziejne; była za silna, a jej chwyt za pewny.

Wygięte w łuk ciało starego człowieka zaczęło zsuwać się z fotela na podłogę, ale kobieta nie rozluźniała uścisku, powstrzymując je od upadku. Bishop zrozumiał, że przegrywa, że Kulek dłużej tego nie wytrzyma. Próbował odciągnąć jej ręce, ale to tylko spowodowało nieznaczne rozszerzenie pętli, przedłużając tym samym agonię niewidomego mężczyzny. Do walki włączyła się teraz Jessica: szarpiąc nagą kobietę starała się odciągnąć ją od ojca. Ale tamta miała w sobie siły, jakie daje szaleństwo.

Zdesperowany Bishop puścił ją, szybko przeszedł za oparcie fotela i kopnął kobietę od tyłu, podcinając jej nogi. Osunęła się niemal na kolana, ale nie upadła, trzymając wciąż Kuleka za gardło. Bishop kopnął ją jeszcze raz, wbijając czubek buta w mięśnie brzucha. Wrzasnęła pod wpływem nagłego bólu i zwróciła głowę w stronę Bishopa, w dalszym ciągu ściskając szyję niewidomego mężczyzny. Bishop wziął zamach i z całej siły uderzył w okrągłą, zwróconą ku niemu twarz. Poczuł, jak chrząstki nosa trzaskają pod silnym ciosem; jej wykrzywiona twarz w jednej chwili pokryła się krwią. Wciąż jednak nie rozluźniała uścisku.

Uderzył ją jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. W końcu rozluźniła palce, wypuszczając grube pasmo włosów. Osunęła się na podłogę i tam pozostała, kołysząc się na rękach i nogach; jęczała, potrząsając swym ogromnym ciałem, jakby chciała strząsnąć z siebie ból. Jessica podbiegła do ojca, który leżał teraz na podłodze z drugiej strony fotela, gwałtownie chwytając powietrze. Pokaleczona kobieta zaczęła pełznąć naokoło fotela i przez moment Bishop sądził, że będzie próbowała znów chwycić Kuleka. Minęła go jednak, posuwając się w stronę otwartych drzwi; jej ruchy były powolne, ale stanowcze. Bishop próbował ją zatrzymać, chwytając za włosy i ciągnąc w tył. Obracając się machnęła swą potężną łapą, uderzając go w bok. Jej siła przerażała go; z budowy ciała widać było, że jest mocną kobietą, ale teraz szaleństwo jeszcze potęgowało tę siłę. Znajdowała się już w połowie drogi do drzwi, gdy chwycił ją mocno za kostkę u nogi i próbował przyciągnąć do siebie. Znalazł się w niewygodnej pozycji, rozciągnięty na podłodze i oparty tylko na łokciach – nie zdążył osłonić głowy przed nagłym kopnięciem, które wymierzyła drugą nogą.

Cios ogłuszył go; obrócił się na bok i, puściwszy ją, podniósł rękę do twarzy. Kobieta znów zaczęła się czołgać i wkrótce minęła drzwi, znikając w holu. Nagle zrozumiał dokąd zmierza, i pojął, że musi ją zatrzymać.

Ale zanim się zdołał poruszyć, ktoś przebiegi obok niego i wpadł do holu. Dźwignął się na nogi i słaniając sic minął drzwi: zdążył jeszcze zobaczyć, jak Jessica spuszcza uniesioną wysoko laskę ojca, łamiąc ją z trzaskiem na głowie pełznącej kobiety. Bishop drgnął, słysząc ostry dźwięk pękającego drewna; napięcie opadło z niego, gdy zobaczył kobietę leżącą nieruchomo, z jedną ręką wyciągniętą w stronę wejścia do piwnicy. Mrok nagle ustąpił, gdy ktoś kopnięciem zatrzasnął drzwi. Jessica oparła się o schody; złamana laska, którą ugodziła kobietę, wysunęła się z jej zdrętwiałych palców i stuknęła o podłogę. Jej oczy spotkały wzrok Bishopa i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Troje zebranych spojrzało z nadzieją na Bishopa, który wszedł do prywatnego gabinetu Kuleka w Instytucie.

– Czy to Chris? – spytał stary mężczyzna, wysuwając do przodu głowę.

– Tak, ojcze – odpowiedziała Jessica, uśmiechając się niezdecydowanie do Bishopa, niepewna, co może oznaczać zawzięty wyraz jego twarzy.

– Co się stało? Czy policja jest jeszcze w domu? – spytał Kulek.

– Nie, pilnuje go tylko na zewnątrz.

Bishop opadł zmęczony na krzesło z twardym oparciem i potarł rękami twarz, jakby chciał rozluźnić jej napięte mięśnie. Spojrzał na Edith Metlock.

– Dobrze się pani czuje?

– Tak, panie Bishop – odpowiedziała. – Jestem wyczerpana, ale nie doznałam żadnych obrażeń.

– A ty, Jacob?

– Tak, tak, Chris – powiedział z lekkim zniecierpliwieniem niewidomy mężczyzna. – Mam trochę nadwerężoną szyję, ale lekarze nie stwierdzili żadnych obrażeń. Trochę posiniaczona, to wszystko. Czy wiedzą już, kim była ta kobieta?

Przeszły go ciarki, gdy przypomniał sobie, jak na noszach wynosili ją z domu, przykrytą grubym, czerwonym kocem, spod którego widać było tylko jej twarz, szeroko rozwarte, obojętne oczy i poruszające się bez przerwy wargi. Kaskada włosów, spływająca z boku noszy, podkreślała obłęd malujący się na jej twarzy. Pod kocem była mocno związana pasami.

– Rozpoznał ją sąsiad, kiedy wkładano nosze do karetki – powiedział. – Była pielęgniarką, czy gospodynią starego człowieka, który mieszkał trochę dalej, przy tej samej ulicy.

– Ale jak dostała się do Beechwood?

– Policja znalazła rozbite okno z tyłu domu. Pewnie przez nie weszła do środka. W czasie gdy mnie przesłuchiwano, dwóch policjantów udało się do jej pracodawcy. Widocznie drzwi domu były otwarte, bo odnalezienie ciała nie zajęło im dużo czasu.

– Nie żył?

– Został uduszony.

– Jej włosami?

Bishop potrząsnął głową.

– Jeszcze nie wiedzą. A sądząc po tym, w jakim jest stanie, długo potrwa, zanim będzie mogła odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie.

– Jeżeli pozbawiła go życia w taki sposób, w jaki próbowała udusić mnie, to na gardle tego człowieka powinni znaleźć pasemka jej włosów.

– Lilith – powiedziała cicho Edith Metlock. Kulek odwrócił się do niej i uśmiechnął łagodnie.

– Nie sądzę, Edith, nie w tym przypadku. To była tylko obłąkana kobieta.

Bishop ze zdziwieniem spojrzał na Kuleka.

– Kim do licha, jest Lilith?

– Lilith była starożytnym demonem – powiedział z uśmiechem Kulek, dając do zrozumienia, że jego stów nie należy traktować poważnie. – Niektórzy powiadają, że to ona, a nie Ewa, była pierwsza kobietą, złączona plecami z Adamem. Kłócili się ze sobą bez przerw i dzięki kabalistycznym czarom zdobyła skrzydła i odłączyła sic od niego. Potem odleciała.

Głos Bishopa był zimny.

– I co to ma wspólnego z tą szaloną kobietą?

– Nic, zupełnie nic. Edith po prostu porównywała ich metody zabijania. Wiesz, Lilith także dusiła ofiary swoimi długimi włosami.

Bishop ze zirytowaniem potrząsnął głową.

– Myślę, że to, co się tu dzieje, jest wystarczająco dziwaczne bez wciągania w to mitycznych demonów.

– Absolutnie się z tobą zgadzam – powiedział Kulek. – To było tylko spostrzeżenie Edith. Teraz powiedz nam, proszę, co później wydarzyło się w tamtym domu.

– Przepuścili mnie przez maszynkę, kiedy tylko pozwolili wam odejść. Umierali z ciekawości, żeby dokładniej się dowiedzieć, co tam robiliśmy.

– Nie, to wszystko jest nieważne. Już powiadomiłem miejscowy posterunek policji, że byliśmy tam dzisiaj za zgodą panny Kirkhope. Musieli tylko to sprawdzić.

– W porządku, zrobili to. Ale w dalszym ciągu chcieli wiedzieć, co naga, obłąkana kobieta robiła w Beechwood. To, że znaleźli martwego mężczyznę w innym domu, nie zmieniło ich nastawienia do mnie.

– Na pewno wszystko dokładnie wyjaśniłeś…

– Próbowałem, ale później wy też będziecie przesłuchiwani. Pozwolili Jessice zabrać was stamtąd tylko dlatego, że ty i pani Metlock potrzebowaliście pomocy lekarskiej.

– Chris, ten dom… co widziałeś? – Kulek coraz bardziej się niecierpliwił.

Bishop ze zdziwieniem popatrzył na pozostałe osoby, zebrane w gabinecie.

– Widziałem to samo co Jessica i pani Metlock – powiedział Kulekowi.

– Nic nie widziałam, Chris – odezwała się Jessica. Stała przy oknie za biurkiem ojca.

– Ani ja, panie Bishop – oznajmiło medium. – Ja… straciłam przytomność.

– Ależ to niemożliwe. Przecież obie byłyście w pokoju.

– Usłyszałam krzyk Edith i zeszłam za tobą na dół powiedziała Jessica. – Próbowałam ci pomóc, gdy upadłeś w pokoju. Wiedziałam, że coś zobaczyłeś, byłeś przerażony, ale, wierz mi, nic nie mogłam zobaczyć. Na Boga, chciałam. Wiem tylko, że miałeś coś w rodzaju ataku, później wybiegłeś z pokoju i skierowałeś się do piwnicy. Widziałam, jak wychodziła stamtąd ta kobieta – była wystarczająco realna.

Bishop odwrócił głowę do medium.

– Ale pani jako osoba szczególnie wrażliwa musiała mieć taką samą wizję?

– Myślę, że mogłam ją spowodować – powiedziała spokojnie Edith Metlock. – Widzi pan, wydaje mi się, że zostałam przez nich wykorzystana.

– Wywołała pani zmarłych?

– Nie, poddałam się im, to wszystko. Ukazywali się poprzez moją osobę. Bishop pokręcił głową.

– To bardzo piękne, jeśli się wierzy w duchy.

– A pan jak by to nazwał?

– Wibracje. Obrazy elektromagnetyczne. Jacob zna moje poglądy na tego typu zjawiska. Elektrokardiograf pokazuje, jak serce wysyła impulsy elektryczne; wierzę, że ktoś znajdujący się w stanie stresu działa na takiej samej zasadzie. Te impulsy są odbierane później przez kogoś takiego jak pani, wrażliwego na nie.

– Ale to pan miał wizje, nie ja.

– Telepatia. Pani była odbiorca i mnie przekazywała obrazy.

Jessica przerwała mu.

– Dlaczego zatem myśli Edith nie były przekazywane do mnie? Dlaczego ja nic nie widziałam?

– Ani ja? – spytał Kulek. – Jeżeli to były tylko myśli telepatyczne przekazywane przez Edith, to dlaczego nie widziałem ich oczami umysłu?

– I dlaczego tak się bałeś? – naciskała Jessica.

– Może, tak naprawdę, ja nic nie widziałem. – Popatrzyli na niego ze zdziwieniem. – Może przypomniałem sobie to, co poprzednio widziałem w tym domu. Może pani Metlock odblokowała coś w mojej podświadomości, coś tak potwornego, że starałem się o tym zapomnieć. Jeżeli ktoś z was doświadczyłby tego, na pewno też by się bał.

– A ta kobieta? – spytała Jessica. – Dlaczego była w domu?

– Ukrywała się, na miłość boską! Zabiła tego starca, wiedziała, że Beechwood było puste, więc tam się schowała.

– Dlaczego chciała zabić mojego ojca? Dlaczego nie mnie lub ciebie?

– Może nienawidzi mężczyzn w wieku twojego ojca – powiedział rozdrażniony Bishop. – Mężczyzn podobnych do jej pracodawcy.

– Poszła prosto do niego. Nawet nie widziała Jacoba, ale minęła ciebie i mnie, żeby dotrzeć do niego.

– Mogła w piwnicy usłyszeć jego głos.

– A właśnie, piwnica, Chris. Ty też to czułeś, prawda?

– Co czułem?

– No, że było coś złego w tej piwnicy. Bishop przetarł ręką oczy.

– Już sam nie wiem. To wszystko wydaje mi się teraz jakieś obłąkane.

– Chris, wciąż nie powiedziałeś nam, co widziałeś, albo jak to określasz, co sobie przypomniałeś – nalegał cicho Kulek.

Chociaż Jessica była wściekła na Bishopa za to, iż nie chciał potwierdzić, że to wszystko naprawdę wydarzyło się w Beechwood, to widząc jego pobladłą twarz chciała jakoś go pocieszyć.

Trwało parę sekund, zanim Bishop odezwał się; jego głos brzmiał bezbarwnie i monotonnie, jakby celowo powstrzymywał emocje, bojąc się, że może stracić nad nimi panowanie. Opisał sceny z Beechwood, szalone, perwersyjne samobójstwa, okrutne sposoby zabijania. Jessica czuła, jak przewracają się w niej wnętrzności. Gdy skończył, pokój zaległa martwa cisza. Niewidzące oczy Jacoba Kuleka były zamknięte, Edith Metlock nie mogła oderwać wzroku od twarzy Bishopa. W końcu niewidomy mężczyzna uniósł powieki i powiedział:

– Starali się umrzeć w najbardziej odrażający sposób. Musieli.

Bishop zmarszczył brwi.

– Myślisz, że mieli jeszcze jakiś motyw? Kulek przytaknął.

– Zawsze jest jakaś przyczyna samobójstwa lub morderstwa. Nawet szaleńcy mają swoje powody.

– Zazwyczaj samobójcy chcą się uwolnić od problemów, jakie niesie ze sobą życie.

– Albo od ograniczeń.

Bishopa zdziwiła ostatnia uwaga Kuleka, poprzednio Jessica mówiła o śmierci jako sposobie wyzwolenia. Ale był zbyt wyczerpany, aby zastanawiać się nad tym.

– Jakiekolwiek były motywy, pojutrze to nie będzie miało znaczenia. Ten dom nie będzie już tam dłużej stał – zakończył Bishop.

Poruszyło to ich.

– Co masz na myśli? – z lękiem spytał Kulek.

– Zanim tu przyjechałem, zadzwoniłem do panny Kirkhope – wyjaśniał Bishop. – Powiedziałem jej, że w domu, z wyjątkiem przejmującego zimna, nie ma nic szczególnego i poradziłem jej, aby jak najszybciej zrealizowała plan zburzenia go. Odparła, iż w tej sytuacji przesunie termin na dzień jutrzejszy.

– Jak mogłeś? – krzyknęła Jessica, była wściekła.

– Chris, nie wiesz, co zrobiłeś! – Kulek poderwał się na nogi.

– Prawdopodobnie ma rację. – Jessica i jej ojciec ze zdziwieniem spojrzeli na Edith Metlock. – Prawdopodobnie zniszczenie Beechwood uwolni ich biedne dusze. Wierzę, że dom i wszystko, co się w nim dzieje, zatrzymuje je na tym świecie. Teraz odzyskają wolność. Będą mogły odejść.

Jacob Kulek opadł na fotel i wolno potrząsał głową.

– Żeby tylko tak się stało – to było wszystko, co mógł powiedzieć.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

– Lucy umarła w trzy dni po swoich piątych urodzinach.

Bishop powiedział te słowa bez emocji, jakby odciął się od smutku, jaki ze sobą niosły. Jednak w środku, w najtajniejszych zakamarkach jego duszy tlił się jeszcze słaby, ale wciąż żywy, powoli zamierający ból. Jessica, idąca obok niego przez zimny londyński park, nie odezwała się. Różnica w ich wyglądzie symbolizowała w jakimś sensie ich wzajemną wrogość, która w ciągu tych paru dni ich znajomości czasami słabła, a później na nowo nasilała się wraz z rosnącą w nich zawziętością. Teraz, słysząc jak opowiada o córce, chciała zniszczyć dzielącą ich przepaść, ale nie miała w sobie dość siły, by zbliżyć się do niego.

Bishop zatrzymał się, żeby popatrzeć na szare jezioro, na którym kaczki zbiły się w stado, jakby bały się ciemnej tafli wody.

– Laryngotracheo-bronchitis był pośrednią przyczyną – powiedział, wciąż nie patrząc na Jessikę. – Kiedy byłem dzieckiem, nazywaliśmy to krupem. Dusiła się, brakowało jej tchu. Długo nie mogliśmy przekonać lekarza, by tej nocy opuścił ciepłe łóżko i przyszedł ją zbadać. Nawet wtedy niewielu chętnie zgadzało się na domową wizytę. Telefonowaliśmy do niego trzy razy – za drugim razem grożąc, za trzecim błagając, żeby przyszedł. Może byłoby lepiej, gdyby w ogóle się nie zjawił.

Jessica stała obok, obserwując jego profil. Grubym materiałem płaszcza musnęła jego rękę.

– To była potwornie zimna noc. Może Lucy zaszkodził pośpiech, w jakim odwoziliśmy ją do szpitala. Czekaliśmy dwie godziny: godzinę na lekarza, żeby ją zbadał, godzinę zanim podjęli decyzję, co dalej robić. Przeprowadzili tracheotomię, ale córka nabawiła „się już zapalenia płuc. Nie wiem, czy była tak osłabiona, że nie wytrzymała operacji, czy zabiła ją sama choroba, nigdy się nie dowiedzieliśmy. Winiliśmy siebie, lekarza, który nie chciał od razu przyjść, szpital, ale przede wszystkim mieliśmy pretensję do Boga. – Uśmiechnął się gorzko. – Oczywiście, wtedy jeszcze Lynn i ja wierzyliśmy w Boga. – A teraz już nie wierzysz?

Jessica wydawała się być zdumiona i Bishop odwrócił głowę w jej kierunku.

– Czy możesz uwierzyć, by jakikolwiek Bóg pozwolił na takie cierpienie?

Wskazał głową na wysokie budynki, jakby miasto było siedliskiem ludzkiej męki.

– Lynn była katoliczką, ale myślę, że odrzuciła Boga jeszcze silniej niż ja. Może na zasadzie: im bardziej w coś wierzysz, tym bardziej tego nienawidzisz, jeżeli twoja wiara zostaje zachwiana. Przez cały pierwszy rok musiałem pilnować Lynn w dzień i w nocy. Myślałem, że się zabije. To chyba troska o nią pochłonęła mnie do tego stopnia, że przez to wszystko przebrnąłem – sam nie wiem. Później już mi się wydawało, że pogodziła się z losem. Stała się spokojna, ale ten spokój przepełniony był smutkiem i rezygnacją, tak jakby poddała się, straciła zainteresowanie otaczającym ją światem. Z jednej strony odbierało mi to odwagę, ale z drugiej – dawało bodziec do działania. Mogłem na nowo, już bez histerii, planować nasze życie. Ja robiłem plany, ona słuchała. To już coś było. Po paru tygodniach ożywiła się, miałem wrażenie, że wraca do życia. I wtedy odkryłem, że bierze udział w seansach spirytystycznych.

Bishop rozejrzał się dokoła i wskazał ławkę za nimi, po przeciwnej stronie ścieżki.

– Może usiądziemy na chwilę? Nie jest za zimno? Jessica pokręciła głową.

– Nie, nie jest.

Usiedli i przysunęła się do niego. Był roztargniony, prawie nie zauważał jej obecności.

– Czy wtedy wierzyłeś w spirytyzm? – spytała.

– Co? Och nie, właściwie to nie. Nigdy przedtem o tym nie myślałem. Ale dla Lynn był jakby nową religią; zastąpił jej Boga.

– Jak trafiła do tego spirytysty?

– Prawdopodobnie w dobrej wierze powiedziała jej o nim przyjaciółka. Sama przed laty straciła męża i przypuszczam, że ponownie nawiązała z nim kontakt poprzez tego mężczyznę. Lynn przysięgała, że odnalazł dla niej Lucy. Mówiła, że z nią rozmawiała. Na początku byłem wściekły, ale później zauważyłem zmianę, jaka zaszła w Lynn. Nagle znowu odnalazła sens życia. Trwało to długo i muszę przyznać, że moje argumenty przeciwko jej wizytom u spirytysty były mało przekonujące. Oczywiście płaciła mu za każdy seans, ale nie tyle, bym mógł podejrzewać go, że zbija na niej fortunę. – Bishop zaśmiał się cynicznie. – Ale czyż oni nie postępują w ten sposób? Zdobywają dużą klientelę, biorą od każdego małe „datki” i szybko nabijają kabzę.

– Nie wszyscy są tacy, Chris. Tylko nieliczni wyłącznie dla pieniędzy zajmują się spirytyzmem.

Jessica stłumiła gniew, nie chcąc wszczynać kolejnej kłótni.

– Być może działają z różnych pobudek, Jessico – starał się dać do zrozumienia, że każdy inny motyw jest tak samo zły jak chęć zdobycia pieniędzy, ale Jessica nie podjęła tego wątku.

– W każdym razie – kontynuował Bishop – Lynn w końcu przekonała mnie, abym wziął udział w jednym z takich spotkań. Może znów chciałem zobaczyć lub usłyszeć Lucy. Tak bardzo mi jej brakowało, że gotów byłem chwycić się każdej szansy. I przez pierwszych pięć minut prawie dałem się nabrać temu mężczyźnie.

Był w średnim wieku. Mówił z miękkim irlandzkim akcentem. Miał łagodny, ale przekonywający sposób bycia. Podobnie jak Edith Metlock, wyglądał jak każdy inny, zwykły uczestnik spotkania. Nie podkreślał przesadnie swoich umiejętności, nie starał się nawet przekonać mnie do tego, co robił. Powiedział, że mogę wierzyć lub nie, do mnie należy wybór. Mówił z taką obojętnością, że prawie uwierzyłem w szczerość jego intencji.

Po krótkim wstępie zaczął się seans. Pokój był zaciemniony, trzymaliśmy się za ręce, siedząc dookoła stołu – tego się spodziewałem. Na początku poprosił nas, żebyśmy razem z nim odmówili krótką modlitwę i, ku mojemu zdziwieniu, Lynn chętnie to uczyniła. W seansie brały udział także inne osoby, między innymi przyjaciółka Lynn, która ją przedstawiła medium; każdy po kolei wchodził w kontakt ze swoim zmarłym krewnym lub przyjacielem. Szczerze mówiąc, trochę się bałem. Atmosfera była – nie wiem, jak to określić – ciężka, naładowana? Musiałem sobie powtarzać, że to wszystko dzieje się w pokoju, wśród żywych ludzi.

Kiedy usłyszałem głos Lucy, zesztywniałem z przerażenia. Lynn mocno ściskała moją rękę i wiedziałem, nie patrząc na nią, że płacze. Wiedziałem także, że roniła łzy, gdyż była szczęśliwa. Głos był cienki, odległy, wydawało się, że dochodzi z powietrza. Dziecięcy głosik, ale mógł przecież należeć do innego dziecka. Gdy usłyszałem, o czym mówi, uwierzyłem, że to Lucy. Cieszyła się, że wreszcie przyszedłem. Tęskniła do mnie, ale teraz była szczęśliwa. Kiedy umierała, nie czuła bólu, tylko smutek, a później wielką radość. Teraz w swoim świecie ma wielu nowych przyjaciół i martwi się tylko tym, że my, mama i tata, jesteśmy nieszczęśliwi. Już prawie miałem łzy w oczach, ale nagle zdałem sobie sprawę, że nie wszystko brzmi prawdziwie. Lucy, kiedy umarła, miała zaledwie pięć lat, a sposób, w jaki mówiło to dziecko, wskazywał na kogoś o wiele starszego. Jeżeli naprawdę chciałbym w to uwierzyć, musiałbym przekonać siebie, że tak to wygląda na tamtym świecie – mądrość zdobywa się tam bez względu na to, w jakim wieku się umarło. Jednak trudno mi było coś takiego zaakceptować. Zaskoczyła mnie, gdy zaczęła mówić o sprawach, które znaliśmy tylko my troje: ja, Lucy i jej matka. Ale wtedy spirytysta popełnił pierwszy błąd. Głos przypomniał mi, jak kiedyś, gdy Lynn wyszła po zakupy, szamotaliśmy się z Lucy w salonie. W czasie walki stłukła się ulubiona ozdóbka Lynn. To chyba była osiemnastowieczna statuetka kurtyzany, ale tylko kopia, bez większej wartości. Lynn uwielbiała ją jednak i wiedzieliśmy, że sytuacja jest kłopotliwa. Odpadła tylko głowa i następne pół godziny spędziłem przyklejając ją. Lynn niczego nie zauważyła, aż do chwili, gdy chciała wytrzeć ją z kurzu. Głowa znowu odpadła. Niestety, gdy to się stało, byliśmy razem z Lucy w salonie, wpadliśmy w histerię, widząc twarz Lynn. W każdym razie ja przyznałem się do winy i na tym sprawa się zakończyła. Dopiero chichoczący w pokoju głos przypomniał mi o tym.

W porządku, podczas seansów duchy ukochanych osób opowiadają mnóstwo banalnych zdarzeń. Dzięki temu sesje stają się wiarygodne, prawda? Wspominają wspólnie przeżyte chwile, o których prawdopodobnie nikt inny nie wie. To bardzo pięknie, ale oni popełnili błąd. To Lucy stłukła figurkę, nie ja. Wziąłem na siebie winę, ponieważ Lucy bała się, że zostanie ukarana. Oczywiście tak by się nie stało, zrobiła to przez przypadek. Ale takie są dzieci.

Potem stałem się bardziej podejrzliwy. Medium usłyszało od kogoś tę historyjkę. Od kogo? Od Lynn? Może ona opowiedziała ją podczas którejś wizyty. Albo jej przyjaciółka, kobieta, która ją tam przyprowadziła. Jeżeli to ona, na pewno nie miała złych intencji. Jak już wspomniałem, Irlandczyk był miłym, przekonywającym rozmówcą. Mógł wiele się o nas dowiedzieć.

Przez jakiś czas grałem na zwłokę, udając, że mnie przekonali, czekając na kolejny błąd. No i popełnili go. Głupia, niemal farsowa pomyłka. Przypuszczam, że moje zachowanie uśpiło ich czujność, myśleli, że jestem kolejnym naiwniakiem, z którego będą mogli ciągnąć pieniądze. W pewnej chwili z jakiegoś miejsca za medium zaczęła wydobywać się dymiąca substancja. Dochodziła z tyłu pokoju, zza jego lewego ramienia, z miejsca, które Lynn i ja dokładnie widzieliśmy. Z dymu zaczai się wyłaniać mglisty, niewyraźny obraz – twarz, która falując, raz była ostra, raz zamazana. Po kilku sekundach rozpoznaliśmy Lucy. Miała te same rysy, ten sam wyraz twarzy, ale coś się w niej nie zgadzało. Zrozumiałem, o co chodzi i było to tak głupie, że gdybym nie był wściekły, wybuchnąłbym śmiechem. Wiesz, miała przedziałek nie z tej strony. Z tyłu rzucili na mały ekran zdjęcie Lucy. Brzegi ekranu były dobrze zamaskowane, a dym jeszcze lepiej je ukrywał.

Gdy zorientowałem się, na czym to wszystko polega, straciłem nad sobą panowanie i szybko ruszyłem w kierunku dymu wydobywającego się z małej rurki, umieszczonej w ścianie. Uderzyłem pięścią w ekran znajdujący się wewnątrz małej niszy, którą zakrywano przysłoną z czarnego pleksiglasu, gdy zapalano światło.

Bishop pochylił się, opierając łokcie na kolanach i wpatrując się w pokrytą żwirem ścieżkę.

– Czasami zastanawiam się, co by się stało, gdybym ich nie zdemaskował. Może wtedy Lynn by się nie załamała?

Uśmiechnął się gorzko, gdy przypomniał sobie bezpośrednie skutki swego zachowania.

– Jak możesz sobie wyobrazić, seans zakończył się wrzawą. Medium krzyczało na mnie, już nie panując nad swym silnym irlandzkim akcentem. Przyjaciółka żony wpadła w histerię, podczas gdy Lynn była spokojna, ale przejmująco blada. Inni byli mniej lub bardziej przerażeni albo zszokowani. Do tej pory nie wiem, czy ich złość była skierowana na mnie czy na Irlandczyka.

Nie zawracałem już sobie głowy szukaniem ukrytego głośnika, z którego dochodził głos dziecka; zobaczyłem wystarczająco dużo. Irlandczyk podszedł do mnie wyglądając tak, jakby jego czerwona twarz za chwilę miała eksplodować. Nie chcąc mieć dalszych kłopotów, odepchnąłem go mocno, po czym zabrałem Lynn i wyszliśmy stamtąd. Przez następne trzy dni nie powiedziała ani słowa. Później się załamała.

Widzisz, odebrałem jej ostatnią nadzieję. To tak, jakby Lucy umarła dwa razy.

– O Boże, Chris, to dla niej musiało być straszne. Dla was obojga.

Jessica także się pochyliła.

– Przez kolejne miesiące Lynn zdawała się coraz bardziej zamykać w sobie. Po prostu nie mogłem do niej dotrzeć. Miałem wrażenie, że o coś mnie obwiniała. W końcu zabrałem ją do psychiatry, który wyjaśnił, że dla Lynn stałem się niemal mordercą Lucy. W jej zmęczonym umyśle byłem kimś, kto ponownie odebrał jej córkę. Nie wierzyłem mu, nie mogłem. Zawsze byliśmy sobie tacy bliscy. Kiedy Lynn cierpiała, ja też cierpiałem; kiedy byłem szczęśliwy, ona też była szczęśliwa. Dla nas Lucy była symbolem tej bliskości, jej owocem. Stało się tak, jakby wraz z jej śmiercią pękły wszystkie łączące nas więzy. Lynn dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo, zanim zmuszono mnie, abym oddał ją do zakładu. Raz próbowała mnie zabić.

Jessica zadrżała, lecz nie z zimna, i impulsywnie położyła rękę na jego ramieniu. Znowu oparł się o ławkę, jakby chciał strącić jej dłoń. Jessica szybko ją cofnęła.

– Za pierwszym razem wzięła tabletki na sen, za drugim – próbowała podciąć sobie żyły. W obu przypadkach udało mi się ją zawieźć do szpitala, zanim było za późno; ale wiedziałem, że kiedyś mogę nie zdążyć. Po drugiej próbie naprawdę zaczęła mnie nienawidzić. Chciała być z Lucy, a ja jej w tym przeszkadzałem. Pewnej nocy obudziłem się, gdy stała nade mną z nożem. Nie wiem, dlaczego nie zadała ciosu, gdy spałem. Może gdzieś w środku tkwiła w niej jeszcze dawna Lynn, która nie chciała mnie zabić. Moje przebudzenie musiało dać jej impuls do działania. Ledwo zdążyłem się uchylić. Nóż przebił poduszkę i musiałem mocno uderzyć Lynn, żeby wypuściła go z ręki. Potem nie miałem już wyboru: musiałem Lynn zapewnić fachową opiekę. Nie byłem w stanie przez cały czas jej pilnować.

Przez chwilę milczał, uporczywie unikając wzroku Jessiki, aż w końcu zaczęła się zastanawiać, czy teraz żałuje, że opowiedział jej o tym wszystkim. Była ciekawa, czy kiedykolwiek mówił komuś o tym.

– To stało się sześć, siedem lat temu – powiedział w końcu.

– A Lynn ciągle jest w…? – zawahała się, nie chcąc używać tej nazwy w obawie, że zrobi mu przykrość.

– Zakładzie dla psychicznie chorych? Tak, jest w prywatnej klinice, nie najlepszej, ale takiej, na jaką mnie stać. Ludzie, którzy ją prowadzą, nazywają to sanatorium dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Jest to jeszcze jeden sposób na wyciąganie pieniędzy. Tak, w dalszym ciągu tam jest, i z tego co widzę, nastąpiła w niej pewna zmiana. Tyle że na gorsze. Odwiedzam ją tak często, jak tylko mogę, ale teraz nawet mnie nie poznaje. Powiedziano mi, że stworzyła wokół siebie barierę ochronną – ja jestem jej największym zagrożeniem, więc wypiera się mnie.

– Może zabrzmi to banalnie, Chris, ale jest mi przykro. W ciągu tych ostatnich lat musiałeś przejść przez piekło. Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo nienawidzisz spirytystów.

Zdziwiła się, gdy Bishop wziął ją za rękę.

– To nieprawda, Jessico. Nienawidzę szarlatanów, ale zrozumiałem, że jest wielu absolutnie szczerych spirytystów, lecz omamionych.

Wzruszył ramionami i puścił jej rękę.

– Pierwszy, ten Irlandczyk, był kompletnym amatorem w porównaniu z innymi, których poznałem. Oni zrobili z tego prawdziwą sztukę. Wiesz, że w Ameryce jest nawet sklep, w którym można kupić spirytystyczne cuda. Parę dolarów za „Tajemnicę wirującego stolika”, trochę więcej za ducha Joe Spooka, który postukuje, gdy się zjawia. Jest tam nawet kubełek z ektoplazmą. Kiedy przyszła fala zainteresowania okultyzmem, spirytyzm stał się wielkim biznesem. Ludzie zaczęli interesować się światem ducha i od razu znalazło się mnóstwo kanciarzy, gotowych zaspokoić ich potrzeby. Nie zrozum mnie źle, nie prowadzę przeciwko nim krucjaty. Na początku chciałem demaskować każdą grupę, każdą osobę, która, moim zdaniem, oszukiwała, i w większości przypadków dopisywało mi szczęście. Ich triki były tak oczywiste, kiedy się patrzyło z pozycji absolutnego niedowiarka. Ale czasami nawet mnie zatykało z wrażenia. Zacząłem dokładnie badać całe zagadnienie mistycyzmu, utrzymując swoją wiarę na realistycznym poziomie. Odkryłem, że wiele zjawisk można wytłumaczyć za pomocą przyziemnych badań. Przez praktyczne, naukowe rozumowanie, jeśli wolisz. Oczywiście mnóstwa spraw nie można jeszcze wyjaśnić, ale powoli znajdziemy odpowiedzi, zbliżając się stopniowo do prawdy.

– Tym właśnie zajmuje się Instytut mojego ojca.

– Wiem, Jessico. Dlatego chciałem się z tobą spotkać. Byłem niegrzeczny wobec ciebie, Jacoba i Edith Metlock. Wydawało mi się, że popadliście w przesadę, oceniając wydarzenia na Willow Road, interpretując je zgodnie z waszym sposobem rozumowania. Taki rodzaj histerii. Często się z tym spotykałem podczas badań.

Położył palec na jej ustach, by stłumić protesty.

– Wierzę w to, co mówiłaś mi o Pryszlaku. Może był na jakimś tropie. Może odkrył, że zło jest siłą fizyczną samą w sobie i szukał sposobu, aby wykorzystać tę siłę. Ale wszystko skończyło się wraz ze śmiercią Pryszlaka i jego zwariowanych zwolenników. Czy nie rozumiesz tego?

Jessica westchnęła głęboko.

– Już sama nie wiem. Może przekonania ojca wpływają na moje opinie. Tak dobrze znał lego człowieka. Ich umysłowe możliwości były niespotykane” zupełnie wyjątkowe. A do tego ślepota ojca zwiększyła zdolność percepcji pozazmysłowej, o której z nikim nie chciał rozmawiać, uważając to za swą osobistą sprawę.

– Nawet z tobą? Pokręciła przecząco głową.

– Pewnego dnia to zrobi, kiedy nadejdzie odpowiedni moment.

Zaśmiała się jakoś dziwnie.

– Ojciec porównuje siebie do badacza, który nie może poprowadzić innych, dopóki sam nie znajdzie właściwej drogi. Uważa, że Pryszlak wyprzedził go na tej drodze.

– Podczas moich badań spotkałem wielu takich jak Pryszlak. Oczywiście nie o tak skrajnych poglądach, ale wszystkich cechował taki sam fanatyzm jak człowieka, o którym mi opowiadałaś. To jest jak zaraźliwa choroba, Jessico. Niemal już sam zacząłem jej ulegać, kiedy z pewnych przyczyn doznałem zawodu.

– Ale zawsze wystarczało, że coś uznałeś za „nie wyjaśnione zjawisko”, i sprawę odkładałeś na bok – w jej głosie nie było sarkazmu, tylko bezradność.

– Tak, chwilowo, to jest tak jak z UFO: wytłumaczenie tego zjawiska to tylko kwestia czasu. Pokiwała głową ze zrozumieniem.

– W porządku, Chris. Może to dobrze mieć takiego cynika jak ty, węszącego w tej dziedzinie; my mamy za mały dystans do tego, co robimy. Myślę jednak, że nawet przed sobą nie chcesz się przyznać, jak byłeś wstrząśnięty tym, co przeżyłeś w Beechwood. Może dlatego poleciłeś, by dom został natychmiast zburzony, żeby w ten sposób wypędzić nawiedzające cię duchy.

Nie wiedział, co odpowiedzieć; prawda nie była jasna nawet dla niego. Spróbował zatem obrócić to w żart.

– Cóż, gdybym w to uwierzył, zabiłoby to we mnie racjonalną istotę.

Uśmiechnęła się i powiedziała:

– Dzięki, że mi to wszystko opowiedziałeś, Chris. Wiem, że to nie było łatwe.

Bishop uśmiechnął się szeroko.

– Nie było, ale pomogło mi. Cieszę się, że nareszcie mogłem o tym z kimś pogadać. Wstał z ławki i spojrzał na nią.

– Przeproś w moim imieniu ojca, dobrze? Nie dla zabawy chciałem to wszystko tak szybko zakończyć. Myślałem, że tak będzie lepiej. Naprawdę.

– Jesteśmy ci winni pieniądze.

– Za pół dnia pracy? Daj spokój. Chciał odejść, ale zatrzymała go pytając:

– Czy zobaczymy się jeszcze? Zmieszany odpowiedział:

– Mam nadzieję.

Jessica patrzyła, jak opuszczał park przez wyjście prowadzące w kierunku Baker Street. Sięgnęła do wiszącej na ramieniu torebki i wyciągnęła papierosa. Zapaliła go i głęboko zaciągnęła się dymem. Był dziwnym człowiekiem, uczuciowym. Ale teraz rozumiała już jego cynizm i cała jej złość na niego gdzieś się ulotniła. Chciałaby jakoś pomóc Bishopowi. Chciałaby także pomóc swojemu ojcu uwolnić się od obsesji związanej z Pryszlakiem. Chciała, żeby to wszystko się skończyło, ale, podobnie jak Jacob, instynktownie wiedziała, że tak się nie stanie.

Przestraszyło ją głośne kwakanie, zobaczyła jak dwie kaczki zawzięcie walczyły o malutkie kawałki chleba, które rzucała im starsza kobieta. Jessica wstała z ławki i starając się ochronić przed wilgotnym powietrzem, dokładnie otuliła się płaszczem. Zatrzymała się na pokrytej żwirem ścieżce, by zgasić nie dopalonego papierosa, następnie wrzuciła połamany niedopałek do najbliższego kosza. Ręce schowała głęboko do kieszeni i powoli ruszyła do wyjścia.

Specjalna ekipa rozpoczęła burzenie domu, maszyny rozwalały ściany Beechwood, ludzie zawzięcie walili ciężkimi młotami. Sąsiedzi gapili się, zdziwieni nagłym atakiem na dom, a ci, którzy znali jego historię, cieszyli się, że zostanie zniszczony. Po dwóch dniach pozostała tylko góra gruzu, niewidoczna wyrwa między domami Willow Road, pustka, która wypełniała się tylko wtedy, gdy zapadała noc. Postawiono masywną, drewnianą barierkę, aby powstrzymać ciekawskich, szczególnie dzieci, przed wchodzeniem na teren parceli, rumowisko było niebezpieczne, gdyż podłoga parteru tylko częściowo się zapadła. Przez niewielkie dziury można było wpaść do piwnicy.

Cienie pod rumowiskiem zapraszały noc, zlewając się z nią, stając się bardziej rzeczywiste, a przez otwory zdawała się wypełzać ciemność piwnicy, jak żywa, oddychająca istota.

Загрузка...