CZĘŚĆ TRZECIA. OSTATNI GRYF

17

Północna Hiszpania jest niezwykle czarującą, ale niedocenianą częścią kraju. Trudno jednak zaprzeczyć, że niekiedy trochę tam pada. Zwłaszcza w Galicji deszcze są równie częste jak na innych zachodnich wybrzeżach Europy. Akurat teraz nasi bohaterowie znajdowali się w Asturii, a że jest to w sąsiedztwie Galicji, więc i tu nie dało się uniknąć opadów.

Deszcz lunął nagle.

Chudy mężczyzna w wielkim czarnym mercedesie, takim lepszym typie samochodów do wypożyczania, poganiał swojego asystenta za kierownicą.

– Prędzej, prędzej! Już ich prawie mieliśmy i teraz gotowi nam się wymknąć!

– Ja nic nie widzę przez tę ścianę deszczu. Jadę tak szybko, jak na to pozwala bezpieczeństwo.

– Na nich z pewnością też pada – odrzekł chudy krótko. Asystent zaciskał zęby.

– Pojęcia nie mam, co się z nimi stało. Musieli pędzić jak wariaci, naprawdę nie wiem, jak się nam wymknęli.

Na tylnym siedzeniu kulił się jeszcze jeden pasażer.

– Może ich już nie ma na tej drodze? Może oni wcale nie jechali do Oviedo?

– Zamknij się, Thore! – warknął chudy. – Oni jechali do Oviedo. Słyszałem tamtych drugich drani, jak gadali, co im powiedzieli w bibliotece w Cangas de Onis.

Twarz asystenta wykrzywiła się z obrzydzeniem.

– Ci dranie to Emma Lang i jej hiszpański kochanek? Oni szukają i szukają, ale nic ważnego nie wiedzą.

Wycieraczki na przedniej szybie pracowały jak szalone. Pasażerowie samochodu wiedzieli, że powinni zwolnić ze względu na bezpieczeństwo, ale nie chcieli tracić czasu.

Thore Andersen marudził na tylnym siedzeniu:

– Nie mogę zrozumieć, jak ten głupek Morten mógł nam uciec w Skanii. Już go przecież prawie mieliśmy w klatce. Nie powinien mieć prawa do nazwiska Andersen. Przynosi mu wstyd, taki głupi, jak on…

– Przestań znowu bredzić o Skanii – powiedział asystent zirytowany. – Skończyliśmy z tą historią.

– Ale oni już mają prawie wszystkie gryfy.

– To bez znaczenia. Zgarniemy całą gromadkę naiwniaków, jak już będą u celu. Musimy tylko uważać, żeby tego celu nie osiągnęli właśnie teraz. Ci dwoje tutaj to najniebezpieczniejsze figury. I mają groźne kontakty, nie zapominajcie o tym.

– Jordi i jego dziewczyna – powiedział chudy. – Z Jordim nie ma żartów.

– Jego sojusz z tymi pięcioma parszywymi upiorami jest naprawdę straszny – przyznał asystent. – Właściwie to powinniśmy się sprzymierzyć z ich śmiertelnymi wrogami, mnichami, ale ci są zbyt odrażający.

– Poza tym pomagają Emmie i Leonowi, albo odwrotnie – wtrącił chudy. – W każdym razie mogą być nieprzewidywalni. Poradzimy sobie sami, bez pomocy upiorów z czasów inkwizycji. Ale gryf Asturii musimy zdobyć! To wyjątkowy klejnot!

Thore mamrotał z tylu:

– Bardzo dobry pomysł, żeby pozwolić tym idealistom wykonać za nas całą robotę! Oni znajdą ukrytą dolinę, dla nas szukanie jej jest zbyt męczące. A potem my zgarniemy wszystko.

Asystent się z nim zgadzał.

– No właśnie, bo ci, których nazywasz idealistami przekazaliby pewnie wszystkie wspaniałości hiszpańskiemu państwu, a sami zadowolili się byle jakim znaleźnym. Nie wolno do tego dopuścić. Po co państwu takie skarby? My mamy większe zapotrzebowanie na złoto.

– Oczywiście! Potrafimy zrobić z niego użytek – rozległo się z tyłu.

Thore był typowym Norwegiem. Ola Nordmann, jak to się mówi. Czterdzieści pięć lat z pierwszymi oznakami opony tłuszczu na brzuchu od nadmiaru spożywanego piwa i innymi symptomami przyszłego zawału serca. Miał włosy koloru mysi blond, używał wody po goleniu, która przy okazji odstraszała od niego muchy i komary, wolał raczej futbol niż muzykę poważną. Miał natomiast jedną zaletę, mianowicie w drodze do celu nie przebierał w środkach, dlatego w bagażniku przechowywał broń palną.

Chudy siedział pogrążony w ponurych myślach. Od czasu do czasu wypowiadał je głośno:

– On jest mój! Skarb należy do mnie, ci idioci nie mają do niego nic! Ja zacząłem go szukać jako pierwszy. Dawno, dawno temu.

– No, no – hamował go asystent. – Nie pamiętasz, że to ja zwróciłem ci na niego uwagę?

Słowa pomocnika nie miały znaczenia. Chudy był opętany myślą o skarbie.

– A jakby się dobrze zastanowić, to tajemniczy Leon i przodkowie Emmy wiedzieli o nim więcej. I na bardzo długo przed nami – ciągnął szofer niewzruszony.

Kościstą twarz chudego wykrzywił grymas.

– Leon zniknął, a Emma to gęś. Szuka bez planu, na oślep. Natomiast idealiści zdają się w ogóle nie przejmować skarbem. Zatem on jest nasz – powtórzył na wszelki wypadek.

– Nie zapominajcie o mojej części – wtrącił Thore Andersen groźnie.

– Nie, nie, ty dostaniesz, co ci się należy – obiecał chudy cokolwiek niecierpliwie. – Tego wystarczy dla nas wszystkich. Podobno znajdują się tam wyjątkowe kosztowności. Żebyśmy jednak mogli czuć się bezpieczni, nie może być żadnych spadkobierców skarbu, nikogo, kto o nim wie i mógłby żądać przekazania go państwu. Idealiści muszą umrzeć. Thore, to jest twoje zadanie.

– Ja też mogę się do tego przyłożyć – obiecał szofer. – Tak w ramach rozrywki!

– Proszę bardzo. Ale nie teraz, jeszcze nie! I nie ci dwoje, których ścigamy, bo to oni doprowadzą nas na miejsce.

– Ale jak już tam będziemy? – spytał Thore pochylając się do przodu, tak że „środek na muchy” buchnął tamtym prosto w nos. – Czy wtedy będę mógł?

– Będziesz! A tymczasem, jakby ci pasowało, mógłbyś się zająć innymi. Tylko oszczędzaj tych, którzy narazie jeszcze są dla nas ważni. Jak na przykład Pedro. No i jeśli to możliwe, brata tego okropnego, czym on tam jest. Upiorem? Aniołem śmierci? Natomiast pozostali, jak najbardziej…

Uczynił wymowny znak ręką na gardle.

Pozostali? To znaczy Morten i jego babcia Gudrun, Vesla oraz rodzice Unni. Thore chciał wiedzieć dokładnie, kto ma zostać jego ofiarą.

Asystent sprawiał wrażenie zadowolonego.

Tyle tylko że nikt z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, że istnieje ktoś jeszcze: Sissi. Dziedziczka don Garcii.

Deszcz padał z niezmienną siłą. Wszyscy wypatrywali przed sobą samochodu, ale nigdzie nie było go widać.

– Żebym ja tylko mógł pojąć, co się z nimi stało – zawodził chudy. – Powinniśmy byli dogonić ich już dawno temu Otóż nie. Jordi i Unni jechali cały czas za nimi, ponieważ szukająca ich trójka pojechała główną drogą, kiedy oni rozmawiali z rycerzami.

18

Widok katedry w Oviedo zaparł Unni dech w piersi. Szukali tam schronienia przed deszczem, bo zostało jeszcze trochę czasu do umówionego spotkania z osobą, która mogła im udzielić istotnych informacji o dawnych rodach szlacheckich.

Unni kochała kościoły za ich piękne wystroje, za panujący w nich spokój i za muzykę organową.

A kościoły katolickie także za to, że zawsze stały otworem dla ludzi, którzy odczuwają potrzebę chwili zastanowienia się nad sobą i głębszego namysłu. Norweskie kościoły są otwierane tylko na czas nabożeństwa, co wcale nie musi oznaczać, że wierni najbardziej ich wtedy potrzebują. Zdarzało się, że iw Norwegii kościoły były otwierane w sezonie turystycznym, ale wtedy za wejście trzeba było płacić.

A przecież można się modlić i rozmawiać z Bogiem bez pośrednictwa nudnego kapłana.

Katedra w Oviedo jest niebywale piękna, dosłownie zalana posągami katolickich świeckich i wspaniałymi malowidłami. A kiedy Unni przeszła przez kolumnadę i zobaczyła przed sobą obraz w wielkim ołtarzu, z wrażenia włosy uniosły się jej na głowie.

– To trzeci co do wartości skarb Hiszpanii – powiedział Jordi ściszonym głosem. – Przytłaczający, prawda?

– Człowiek traci nie tylko dech, lecz także zdolność mowy – szepnęła Unni. Wolno wypuszczała powietrze z płuc po wielkim przeżyciu.

Ołtarz zdobi ogromny relief z pociemniałego złota z mnóstwem małych rzeźb, przedstawiających motywy biblijne i żywoty świętych. Pokrywa całą ścianę, wysoki niczym trzypiętrowy budynek, i w mrocznym, ciepłym świetle katedry sprawia kolosalne wrażenie.

– Chciałbym trochę popatrzeć na relikwie, które tutaj się przechowuje – powiedział Jordi. – Może przyjdzie mi do głowy jakiś dobry pomysł.

– Idź – zgodziła się Unni. – Ja tu sobie posiedzę, muszę się napatrzeć na to cudo. I chciałabym uporządkować myśli po tym wszystkim, co się stało, i z nami, i między nami.

Pospiesznie uścisnął lodowatą dłonią jej ramię i poszedł.

– No to ją mamy – powiedział chudy na galerii. – Została sama.

– Powinienem ją tam namierzyć? – spytał Thore Andersen. – Mam tłumik, zdążymy zniknąć, zanim ktokolwiek zauważy.

– W kościele? Nie odgrywaj większego barbarzyńcy niż jesteś! Żeby tak udało nam się ją wyprowadzić! Bez swojego makabrycznego kawalera jest słaba, nietrudno będzie wydostać z niej wszystko, co wie. A potem będziesz mógł ją zastrzelić, Thore.

Asystent nie zgadzał się na taki plan.

– To zbyt ryzykowne! Przecież nie wiemy, ile ten Jordi może, ani jakiej pomocy mogą mu udzielić przeklęci rycerze. Zasłużyłeś jednak na pochwałę, Thore, żeś zdołał ich wypatrzeć.

– To refleks – oznajmił Thore z dumą. – Dostrzegłem ich plecy, kiedyśmy ich mijali, a oni biegli właśnie tutaj.

Niech to diabli, pomyślał sobie. Tak łatwo byłoby ją tutaj namierzyć, jest teraz niczym tarcza strzelnicza!

Unni siedziała bez ruchu i czuła, jak spokój rozrasta się w jej wzburzonej duszy.

To prawda, że chóralny śpiew nadawano tu z płyty, to prawda, że zamiast woskowych świec ofiarnych w świątyni paliło się światło elektryczne, ale to mało ważne drobiazgi. Spokój płynął ku niej z wysokich sklepień i od licznych rzeźb postaci świętych.

Unni nie modliła się do żadnego Boga. Wypożyczyła sobie niejako to miejsce, żeby pomyśleć. Czy też ściśle biorąc, zaprowadzić jakiś porządek w swoich myślach.

Drgnęła, kiedy Jordi wrócił.

On uśmiechnął się do niej czule i powiedział:

– Nie, niczego dla nas tam nie ma. To wszystko za stare. Ale imponujące, to muszę przyznać.

– Mam nadzieję, że nic w rodzaju drzazgi z Krzyża Pańskiego, z których, gdyby je zebrać z całego chrześcijańskiego świata, można by zbudować drapacz chmur? Albo jak relikwie Buddy, który musiałby mieć ze trzy tysiące zębów, gdyby poważnie traktować wszystkie, które jakoby po nim zostały?

– Nie, te relikwie nie robią takiego wrażenia. Chodź, pójdziemy już. Przestało padać i ta pani już chyba na nas czeka.

Opuścili katedrę, nie zdając sobie sprawy, że są śledzeni.

– Ciekawe, dokąd teraz mają zamiar? Do zwyczajnego pensjonatu? Dosyć mało wyszukane. Dowiedz się, kto tam mieszka, Thore!

Thore wkrótce wrócił z raportem.

– Jakiś agent ubezpieczeniowy, jakiś pan i pani, specjalista od rurociągów, pewna wdowa… – zastanawiali się, komu też obserwowana przez nich para złożyła wizytę. Na młodą uczoną nazwiskiem Juana Lopez w ogóle nie zwrócili uwagi.

Unni i Jordi doznali szoku. Oczekiwali raczej przysypanej pyłem dokumentów, starszej pani profesor, a nie młodej dziewczyny. Była to osoba blada, o podkrążonych oczach, uczesane z przedziałkiem włosy nosiła związane na karku gumką.

Pokój był dosłownie zawalony książkami i stosami papierów.

Juana wyjaśniła, że pracuje właśnie nad doktoratem. Pisze o dziejach Asturii w piętnastym wieku i wie wszystko o rodach szlacheckich.

– Tego właśnie szukamy! – zawołała Unni uradowana. – Bibliotekarz w Cangas de Onis powiedział, że jesteś najbardziej odpowiednią osobą dla nas.

Juana uśmiechnęła się przelotnie. Rzucała nerwowe spojrzenia na Jordiego, naprawdę nie wiedziała, co o nim myśleć. I nie ona pierwsza.

– Galindo de Villanueva y Asturias – powtarzała z namysłem, kiedy wyjawili jej, kogo dokładnie szukają. – Nie, to nie może być Asturias, nie było wtedy królewskiego rodu o takim nazwisku.

– Wcale tak nie uważamy – wtrącił pospiesznie Jordi. – On był nazywany de Asturias dlatego, że pochodził z tej części kraju. Ale Villanueva?

Młoda uczona szukała w swoim kołonotatniku.

– Owszem, mam tutaj taki ród. W naszych czasach to w Hiszpanii dosyć zwyczajne nazwisko, w całym kraju jest mnóstwo miejsc o tej nazwie. „Nowa osada”, albo „nowe osiedle” albo „willa…”. Jednak ród, o którym mówimy, z Cangas de Onis, to był ród szlachecki. Już wymarły. Tylko Galindo…? Czy to nie on konspirował przeciwko królewskiej parze?

– Istniała też osoba imieniem Laura – wyjaśniła Unni. – Potomkini Galinda. To o nią nam chodzi, jej przede wszystkim szukamy.

– O, mam! Znalazłam Galindo! Boczna linia. Urodzony w 1420 roku. Zmarł… Nic na ten temat nie mam.

– W 1481 – wtrącił Jordi krótko. Juana popatrzyła na niego.

– Dziękuję! Zaraz to zapiszę.

– Później możemy ci opowiedzieć jeszcze więcej.

– Ja wiem, że on zorganizował powstanie z kilkoma innymi, wspomina się o tym w jednej z kronik. Ale daty nie znałam. To znaczy daty powstania.

– Wybuchło również w roku 1481. Masz coś na temat Laury?

– Zaraz zobaczymy…

– Podobno była wnuczką don Galinda.

– Wnuczką? – Juana szukała, marszczyła czoło z wysiłku. – Jakie to dziwne!

– Co takiego?

– Ilu ich umarło w wieku dwudziestu pięciu lat!

– Owszem – potwierdził Jordi zwięźle.

– Nie, nie ma tutaj żadnej wnuczki imieniem Laura. Unni i Jordiemu wydawało się, że słońce zaszło. Byli już tak blisko i teraz co? Czy będą musieli zaczynać poszukiwania od początku?

– Ale, ale, chwileczkę! Don Galindo miał dwoje dzieci, w tym córkę. To ona mogła być matką Laury, tylko, że nie została tu zapisana. Córka don Galinda weszła przez małżeństwo do innego rodu, zaczekajcie, zaraz zobaczymy!

Juana kartkowała swój notatnik. Jej młodzi goście stali sztywni, przechodząc od nadziei do bezradności.

– Mam! Córka don Galinda miała dwoje dzieci. Pierwszy był syn, zmarł w wieku dwudziestu pięciu lat. Mój Boże, on też? Dziwne! Siostra… miała na imię Laura! Znaleźliśmy! Laura Alvarez. Żyła długo. Nie wyszła za mąż, umarła tutaj, w Oviedo w 1557 roku. Linia don Galindo wymarła.

– Wszystko się zgadza. Czy nie ma więcej informacji na temat Laury Alvarez?

– W tym celu będę musiała zajrzeć do bardzo starych manuskryptów, których jeszcze nie przeczytałam. I nie mam ich tutaj. To zajmie, niestety, trochę czasu.

Jakby już i tutaj nie dość miała materiałów do studiowania! Najwyraźniej piętnasty wiek był dla Asturii okresem wielu wydarzeń.

Juana obiecała, że jak tylko się czegoś dowie, natychmiast do nich. zadzwoni, i wymienili numery telefonów. Unni i Jordi podziękowali za życzliwą pomoc, zaproponowali zapłatę za usługi, ale Juana jej nie przyjęła. Dała im natomiast adres niedrogiego, wygodnego hotelu, w którym mogli przenocować. Laura Alvarez mieszkała w Oviedo, więc poszukiwań w tym mieście jeszcze nie skończyli.

Kiedy schodzili po schodach na dół, Jordi rozwodził się, jakie to mieli szczęście, że spotkali Juanę. Unni jednak słuchała tego jednym uchem, a drugim wypuszczała. Uśmiechała się błogo, bo jej myśli zajmowało wyłącznie wyobrażanie sobie nadchodzącej nocy w hotelu. Jeśli rycerze dotrzymają słowa, to Jordi nie będzie już więcej taki lodowato zimny i ona będzie się mogła do niego zbliżyć. I czeka ich cudowny czas.

Na parterze zobaczyli jakiegoś strasznie chudego mężczyznę, który właśnie wchodził do pokoju agenta ubezpieczeniowego. Dostrzegli zaledwie jego plecy, on ich nie zauważył.

Gdy tylko wyszli na ulicę, zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

Pierwsze, co rzuciło im się w oczy, to samochód z czterema osobami w środku. Na przednim siedzeniu rozpoznali Emmę i Alonza. Unni pospiesznie wciągnęła Jordiego do bramy. Ukryli się tam i patrzyli, jak samochód wolno, jakby w poszukiwaniu czegoś mija ich i jedzie w górę ulicy.

Znajdowali się w samym centrum Oviedo, nic dziwnego, że Emma i jej kompani szukali ich akurat tutaj. Prawdopodobnie od dłuższego czasu przeczesywali ulice. Ulice parujące teraz w piekącym słońcu po niedawnym deszczu.

– Widzieli nas? – spytała przestraszona Unni. Chyba niepotrzebnie mówiła szeptem, ale to wypadło tak jakoś samo z siebie. Rozcierała ramię w miejscu, gdzie dotknęła ją lodowata ręka Jordiego.

– Nie wiem – odpowiedział. – Mogli nas zobaczyć. Musimy uprzedzić Juanę Lopez. Biegnij do samochodu, dopóki są daleko i czekaj tam na mnie! Połóż się na tylnym siedzeniu, żeby cię nie było widać. Masz tu kluczyki, ja wkrótce przyjdę.

Znowu wbiegł na górę, jego kroki odbijały się echem na całej klatce.

Unni pobiegła przez ulicę na parking pod gęstymi drzewami. Chyba była właśnie pora sjesty, bo na ulicach pusto. Włożyła kluczyk do zamka.

I wtedy odezwał się za nią głos mówiący po norwesku.

– Stop, panienko! I proszę za mną. Chciałbym, żeby mi pani wyjawiła kilka niewielkich tajemnic.

Unni odwróciła się. Nie znała tego człowieka. Grubawy, typ drobnego przedsiębiorcy, oportunista, który pnie się w górę nie przebierając w środkach. Chwalący się basenem w ogrodzie, żaglówką i letnim domem w Hiszpanii. Owszem, znała takich, ale akurat tego nie.

Tajemnice, jakie tajemnice, zastanawiała się. O co mu chodzi? Kim jest ten człowiek?

– Nie, nigdzie teraz nie pójdę – bąkała rozczarowana. – Bo dzisiaj w nocy…

– Tak? Co masz zamiar robić dziś w nocy?

– Och, odczep się – warknęła Unni. – Nie mam czasu na wygłupy.

Ale Thore Andersen był przygotowany. Trzema szybkimi ruchami wykręcił jej ręce na plecy i zalepił jej usta nieprzyjemnie szeroką, samoprzylepną taśmą.

Unni była oszołomiona, ale łatwo poddać się nie zamierzała. Używała jedynych narzędzi walki, jakie jej jeszcze zostały, mianowicie nóg. Kopnęła napastnika z rozmachem i próbowała uciekać. W następnej chwili jednak znalazła się na ziemi z twarzą w piachu, a jej nogi zostały związane w kostkach tą samą taśmą, którą miała na ustach.

Musiałeś już kiedyś to wszystko robić, pomyślała z goryczą.

Była teraz niczym paczka. Krzyczała mimo knebla, co chyba drażniło napastnika, bo wymierzył jej zaciśniętą pięścią cios w twarz. Potem została wniesiona do wielkiego czarnego samochodu i dostała jeszcze jeden kawałek taśmy, tym razem na oczy.

Skrzywiła się boleśnie, bo taśma ciągnęła ją za włosy.

Potem poczuła, że samochód rusza i odjeżdża. Odjeżdża od Jordiego i cudownego poczucia bezpieczeństwa.

19

Juana otworzyła i Jordi wyjaśnił, że nie wolno jej przyjmować nikogo obcego. Zapewniła, że będzie ostrożna, w drzwiach ma judasza, więc nikomu przypadkowemu nie otworzy. Tylko dlaczego…?

Jak jej to powiedzieć? zastanawiał się Jordi gorączkowo. Zaczął tak:

– Ponieważ natrafiliśmy na ślad czegoś, co wydarzyło się w piętnastym wieku i co pewne osoby pragnęłyby od nas przejąć.

Patrzyła na niego zdumiona, potem uśmiechnęła się sceptycznie.

– Mam nadzieję, że to nie ta stara legenda na temat skarbu znowu ożywia wyobraźnię jakichś awanturników?

– Jeśli o tych ludzi chodzi, to oni myślą właśnie o skarbie. My jednak pracujemy nad czymś zupełnie innym, choć wygląda na to, że skarb jest z tym jakoś związany.

Juana długo mu się przyglądała, zanim znowu zaczęła mówić:

– Bardzo chcę poznać to, nad czym pracujecie. To może mieć nieocenioną wartość dla mojego doktoratu.

Jordi znalazł się na grząskim gruncie. Zagadka rycerzy nie może zostać upubliczniona, przynajmniej zanim będzie rozwiązana. Ewentualnie.

– Kim ty właściwie jesteś? Czym jesteś?

Juana była bardzo inteligentną dziewczyną. Zasługiwała na szczerą odpowiedź.

– Fakt, że wyglądam tak, jak wyglądam, ma również związek z naszym zadaniem. Z życiem i śmiercią.

– Tak – rzekła z namysłem. – Niemal to widzę.

Jordi usłyszał, że dzwoniono do jakichś drzwi na parterze i że te drzwi się otworzyły, krótka rozmowa, drzwi zamknęły się na powrót. Zaległa cisza.

– Tutaj nie jest bezpiecznie – rzekł pospiesznie. – Chodź z nami do hotelu, tam będziemy mogli porozmawiać.

Zgodziła się natychmiast. Wepchnęła wszystko, co potrzebne do dużej teczki i poszła za nim. Pospiesznie wybiegli na ulicę.

– Unni czeka w samochodzie – wyjaśnił Jordi, kiedy przechodzili przez jezdnię.

– Rany boskie – jęknął na parkingu. – Unni zostawiła kluczyki w drzwiach? To do niej niepodobne! Ona nie robi takich głupstw.

Pociągnął za klamkę.

– Drzwi nie były otwierane!

W samochodzie Unni, niestety, nie znaleźli i Jordi poczuł, że strach go paraliżuje.

– Może poszła do toalety gdzieś blisko? – pytał sam siebie.

– Tu w pobliżu nie ma żadnej toalety.

– To może do kawiarni?

– Kawiarni też nie ma.

Strach przenikał cale ciało. Jordi był kompletnie bezradny.

– Popatrz na żwir – zwróciła mu uwagę Juana. – Ślady walki.

Jordi też to widział. Zrobił się blady jak papier.

– Juana, ja się boję. Byliśmy śledzeni przez czterech osobników pozbawionych sumienia.

– To Hiszpanie?

– Nie wiem. Niektórzy pewnie tak, ale też Norwegowie. Właśnie węszyli tutaj po ulicach, krążyli po mieście w samochodzie. Ale nie myślałem… Porwali ją i odjechali! Nigdy sobie tego nie wybaczę!

– Jak wyglądał ten samochód?

– Zwyczajnie. Jakiś nieduży, seat, zdaje mi się. Beżowy. Nie pomyślałem, żeby zapamiętać numer.

– Wsiadaj – powiedziała Juana. – Pojeździmy i poszukamy. Znam Oviedo na wylot. Ja prowadzę.

Był jej wdzięczny za pomoc, ale chciała coś w zamian. Jego historię.

– Opowiem ci ją. Tylko nie teraz. Teraz mogę myśleć wyłącznie o Unni.

Systematycznie przeczesywali ulice. Jordi był śmiertelnie przerażony. Unni miała telefon komórkowy, ale kiedy Jordi dzwonił, nikt nie odpowiadał. I dlaczego ona nie zatelefonowała? W końcu aparat został wyłączony. Nie wiadomo przez kogo.

I to mu akurat ulgi nie przyniosło. To wszystko przerażające, straszne i przerażające!

Dobry Boże, modlił się. Święta Dziewico, Maryjo!

Nie zdając sobie z tego sprawy, sięgał po katolickie modlitwy z dzieciństwa.

– Stop! – krzyknął nagle. – Zatrzymaj się tutaj! Nie jedź dalej! Juana posłuchała. Znalazła miejsce do parkowania i z piskiem opon zatrzymała samochód.

Nieco dalej znajdowała się restauracja ze stolikami na trotuarze.

W głębi lokalu, przy narożnym oknie, Jordi zauważył długie blond włosy.

– Nie mogę wyjść, bo na tej ulicy jest za mało ludzi – mruknął.

Juana spojrzała na niego zdziwiona, nie miała pojęcia o jego zdolności gubienia się w tłumie.

– I podjechać bliżej nie możemy – mówił dalej. – Chciałbym się jednak przyjrzeć tym ludziom przy oknie. Zdaje mi się, że to oni.

Juana otrzymała dokładny opis osób, których szukali i wysiadła z samochodu. Spacerkiem przeszła spory kawałek ulicy, a potem wróciła.

– Siedzą i obserwują, co się dzieje. To oni. Opis się zgadza.

– Tak myślałem. A za nami, w bocznej uliczce stoi ich samochód.

Zdołał wymknąć się niezauważony i zakradł się w pobliże samochodu. Zajrzał do środka, ale ani śladu Unni tam nie było. Bagażnik? Oczywiście zamknięty na klucz.

– Boże, co robić? Co robić? Urraca, pomóż mi – błagał szeptem. – Na pewno kiedyś kogoś kochałaś. Nigdy przedtem nie prosiłem cię o nic dla siebie ale teraz chodzi o dziewczynę, którą kocham bardziej niż własne życie.

Rozległ się cichy trzask zamka.

– Dziękuję – wyszeptał.

Podniósł klapę, ale w bagażniku były tylko torby i walizki. Zatrzasnął go i znowu podziękował.

Urraca jest z nim! Ona nie może się włączyć w samo rozwiązanie zagadki, ale w takich ważnych, choć dla ludzi niemożliwych do osiągnięcia sprawach, pomóc potrafi.

Bardzo to dobrze podziałało na wzburzone nerwy Jordiego. Stara czarownica potrafi też najwidoczniej radzić sobie z nowoczesną techniką, dobrze wiedzieć!

A może…? Poczuł wątpliwości Jeszcze raz sprawdził zamek.

No tak! Zamek został wyrwany i zniszczony. Na technice Urraca się nie zna, ale siłę to ma. Magiczną czy normalną, ważne, że skuteczną.

Trzeba było szukać dalej. Unni, Unni! O mało nie zaczął krzyczeć z rozpaczy.

Dręczył sam siebie. A może wróciła na parking koło domu Juany? A jego tam nie ma!

Ale jedno wiedział: ci, którzy siedzą tu w restauracji, nie złapali Unni. Bo gdyby, to nie musieliby już obserwować ulic i wypatrywać ofiar.

Z nas dwojga Unni jest słabsza, myślał. To oczywiste, że przestępcy postanowili zapolować właśnie na nią.

Czy może ich być więcej? My znamy tylko tę czwórkę, ale przecież mogą mieć jakąś rezerwę.

Otworzył drzwiczki samochodu Juany.

– Najpierw pojedziemy na twój parking – powiedział. – Jeśli jej tam nie ma, trzeba będzie wyjechać z miasta. Muszę z kimś porozmawiać, sam sobie z tą sprawą nie poradzę.

Juana manewrowała samochodem wbrew wszelkim regułom i w końcu ruszyła, jak najszybciej od tej restauracji.

Jordi przyglądał się swoim dłoniom. Nie drżały, teraz po prostu się trzęsły. Niczego już nie pojmował, naprawdę nie miał pojęcia, co się stało.

Na parkingu ani śladu Unni nie zauważyli. Poprosił więc Juanę, by zawiozła go na jakieś pustkowie, możliwie najmniej widoczne, najlepiej osłonięte lasem czy coś w tym rodzaju.

Kiedy wyjeżdżali z miasta, poprosiła, by jej opowiedział historię.

Jordi wahał się. Próbował powiedzieć jej tylko to, co wiedział na temat wydarzeń, które miały miejsce w roku 1481. Wymienić pięciu rycerzy z nazwiska, opowiedzieć o ich kłopotach i o dwojgu królewskich dzieciach z Asturii i Kantabrii, które zostały ścięte przez katów inkwizycji. No i o tym, że rycerze zaopiekowali się ciałami zmarłych, zawieźli je do tajemniczej doliny i przypuszczalnie tam pochowali. Myślę, że tam też trafił skarb – podsumował. – Bo rycerze mieli jakoby zebrać kosztowności ze wszystkich zbuntowanych prowincji.

– Też o tym słyszałam. Nigdzie to jednak nie zostało zapisane z wyjątkiem innej starej legendy czy raczej po prostu dziecinnej bajki.

– Wiem – potwierdził Jordi. – Zgadza się.

– Ale jednego nie rozumiem – rzekła Juana cicho. – Skąd mianowicie ty to wszystko wiesz?

No więc padło to pytanie, na które najtrudniej było odpowiedzieć.

– Mam swoje źródła – odparł krótko i bardzo się ucieszył, że musieli skręcić na stację benzynową, by zatankować. Dzięki temu zyskał na czasie.

Może Juana zapomni o pytaniu? Znajdowali się teraz na przedmieściu Oviedo. Silnik pracował cicho.

Ale Juana nie zapomniała.

– Jakie źródła? Muszę je, czy też ich, poznać.

– Oni nie wiedzą więcej niż ja – próbował się jakoś wymigać. – Czy też mówiąc wprost: nie mogą powiedzieć więcej.

– Ale dlaczego to wszystko tak cię interesuje? Dlaczego to jest gra na życie i śmierć? Dlaczego ci jacyś dranie was tropią?

– To ostatnie już ci wyjaśniłem: oni myślą, że doprowadzimy ich do miejsca ukrycia skarbu, który dla nas nie ma znaczenia.

– Nie odpowiedziałeś mi na pozostałe pytania.

– Po pierwsze: przyjechaliśmy do Hiszpanii, by odnaleźć amulet. Mały gryf, który należał do Laury Alvarez. Słyszałaś o czymś takim?

– O gryfie? Nigdy.

Jordi wcale też się tego nie spodziewał, westchnął ciężko. Ten ostatni gryf zdawał się bawić z nimi w chowanego. Narazie jednak nie miało to znaczenia. Teraz chodziło o Unni.

– A dlaczego od tego amuletu ma zależeć życie i śmierć? Jordi nie miał ochoty dalej kluczyć. Poddał się.

– To właśnie moje źródła mogą mi pomóc odszukać Unni, Poznasz ich.

– Świetnie! Wspaniale! – Juana uśmiechała się promiennie.

– Nie bądź tego taka pewna – mruknął Jordi. Juana dojechała do jakiegoś lasu i Jordi poprosił, by skręciła w boczną drogę.

– Tutaj? – spytała zdumiona. – Co będziemy tu robić? Jordi powstrzymał uśmiech.

– Nie mam zamiaru cię uwieść – zapewnił. – Tutaj spotkamy się z tymi, których określiłem jako moje źródła.

Juana patrzyła na niego z bardzo sceptyczną miną. Przecież nawet do nikogo nie telefonował. Jak te jego tak zwane źródła mogą wiedzieć, gdzie znajduje się miejsce spotkania? Tym bardziej że to ona je znalazła.

Pełna niepewności szła za nim między pniami drzew.

Jordi zatrzymał się wkrótce na niewielkiej polanie.

– Poczekaj tu – poprosił. – Za moment wrócę.

I rzeczywiście nie czekała długo. Kiedy jednak Juana zobaczyła pięciu rycerzy podążających za nim, krew odpłynęła jej z twarzy i o mało nie upadła. Musiała się oprzeć o drzewo.

Konie same w sobie stanowiły widok raczej groteskowy. Płynęły ku niej bezgłośnie, gęsiego, wyszczerzając zęby. Potrząsały głowami, z których po śmierci częściowo poodpadała sierść. Oczy miały białe, przerażone, czarna skóra zwisała płatami z kościstych ciał.

A rycerze?

Choć nigdy przedtem nie wydawałoby jej się to możliwe, Juana natychmiast rozpoznała, że to są rycerze z najbardziej tragicznego okresu w historii Hiszpanii, czyli z czasów inkwizycji. Może sprawiły to powolne ruchy rumaków i ich jeźdźców, a może jej własny prymitywny lęk i niedowierzanie? Rycerze byli ubrani cali na czarno, twarze ukrywali pod naciągniętymi kapturami tak, że ledwo je było widać. Ale to, co widziała, wystarczyło, a nawet więcej. Podobnie jak konie, rycerze mieli białe oraz siwe lub szpakowate włosy. Tylko jeden zachował jeszcze czarny zarost. Ale wszystko razem robiło potworne wrażenie.

Rycerze podjechali jeszcze bliżej.

Wtedy Juana zemdlała.

20

Unni leżała wbita w tylne siedzenie wielkiego mercedesa i musiała słuchać głupiego gadania nieznajomego Norwega.

Był to człowiek wulgarny o pozorach światowego obycia. Teraz jednak był szczery, mówił jej, jak go to drażni, że ze swoimi kompanami musi rozmawiać „elegancko”. Są tacy cholernie wytworni, że nie znoszą, kiedy człowiek dłubie w zębach po jedzeniu, wymagają, żeby używać wykałaczek i w ogóle. Nie uważasz, że to może człowieka wkurzyć?

Jeśli oczekiwał od Unni odpowiedzi, to musiał przeżyć rozczarowanie. Miała zresztą prawo do milczenia – taśmę na ustach. Oczywiście usiłowała się jej pozbyć, pozostałych więzów również, ale ten facet wykonał swoją robotę starannie. I nie pomogły jej szarpania ani grymasy.

Nic oczywiście nie widziała, gruba taśma na oczach czyniła ją ślepą, sądząc jednak po odgłosach z zewnątrz, czy raczej ich braku, domyślała się, że jest za miastem. Przejeżdżało tędy bardzo niewiele samochodów, więc musieli znajdować się na bocznej drodze.

Jakim sposobem Jordi zdołałby ją tu odnaleźć?

Ordynarna gadanina strażnika martwiła ją. Opowiadał, że tamci trzymają go bardzo krótko i traktują pogardliwie, jak szofera albo chłopca do posyłek, jego, który zwiedzał Majorkę i Kretę, był nawet w Maroko. A co ty sobie myślisz? Nigdy nie dają mu czasu, żeby wyszedł na chwilkę, chociaż na krótki numerek, musi się obywać bez kobiet, on, taki facet! Ale tym razem sobie wszystko powetuje, tutaj nikt go nie będzie widział.

Brzmiało to bardzo nieprzyjemnie. To akurat denerwowało Unni bardziej niż inne straszne rzeczy, które mogłyby jej się przytrafić.

Domyślała się, że napastnik chce ją zmusić do mówienia. Tylko kim on jest? I kim są ci „inni”, o których tyle gada?

No cóż, Unni wytrzyma, facet nie wyciśnie z niej ani słowa.

Ale jak długo będzie to musiała znosić? I co się z nią stanie potem?

To też bardzo niepokojące pytanie.

Samochód przyhamował, skręcił i stanął. Najwyraźniej dotarli na miejsce.

Kiedy usiłował wyciągnąć ją z samochodu, poczuła, że dotyka ją tam, gdzie nie powinien. Szarpnęła się z całej siły i z rozmachem kopnęła w karoserię. Facet zachichotał.

Została przeniesiona do domu cuchnącego starością, stęchlizną i opuszczeniem. Od dawna niezamieszkanego.

Upadła na twardą drewnianą ławę. Mężczyzna wyszedł na dwór, Unni słyszała, że rozmawia z kimś przez telefon komórkowy, ale słów nie rozumiała.

Potem wrócił do domu.

– Mamy dla siebie kilka minut, malutka. Ale wykorzystamy je naprawdę dobrze.

Taśma z ust Unni została zerwana. Zapiekło ją strasznie, ale możliwość odetchnięcia znowu pełną piersią przyniosła niewysłowioną ulgę.

– Możesz sobie wrzeszczeć, ile tylko chcesz – powiedział mężczyzna z ordynarnym śmiechem. – Nikt nie usłyszy, to ci gwarantuję.

Unni nic nie widziała.

– Zrobimy sobie naprawdę dobrze – powiedział, siadając obok niej. Zaczął obłapiać jej piersi. Unni odskoczyła.

– No, no, nie spiesz się tak – mówił, jakby ją upominał. – Dostaniesz, dostaniesz wszystko, ale najpierw musimy pogadać.

Bogu dzięki! Każda zwłoka może okazać się zbawienna.

Gdyby ją bił lub torturował, zniosłaby to bez szemrania, ale na myśl, że może ją zgwałcić, robiło jej się niedobrze i wpadała w panikę.

– Powiedz no teraz wujkowi, co wy tu robicie, co? Przez cały czas jej dotykał. Głaskał palcami jej udo. Unni milczała.

– Szukacie gryfa, nie?

Słowa same wydostały się z ust Unni:

– A skąd ty o tym wiesz?

Niech to licho! Nie powinna była, trzeba milczeć! Ale on ją po prostu zaskoczył.

– Ja wiem dużo, malutka – zachichotał. – Ja wiem o tych ptaszkach wszystko.

Unni przyszedł do głowy pomysł. A gdyby tak odwrócić sytuację i wyciągnąć od tego faceta, co on wie?

O ile dobrze zapamiętała, nie wyglądał zbyt inteligentnie. W porządku, porozmawia z nim, ale tylko o sprawach nieistotnych. Może on będzie mniej ostrożny i się wygada.

Najzupełniej nieoczekiwanie taśma z jej oczu też została zerwana. Oczywiście razem z taśmą napastnik wyrwał jej sporo włosów i brwi. Przyjemne to nie było, o nie, i przyszło tak nieoczekiwanie, że nie mogła powstrzymać krzyku bólu. Była na siebie zła, bo ten człowiek miał we wzroku coś sadystycznego, czego wolała nie pobudzać.

Zauważyła, że znajdują się w jakimś opuszczonym i zrujnowanym, małym gospodarstwie rolnym. Przez dziury w dachu widziała niebo, wnętrze domu było kompletnie zniszczone. Od bardzo dawna nikt tu nie mieszkał.

Niewygodnie jej było leżeć z rękami związanymi na plecach, próbowała więc usiąść. Na to jednak on pozwolić nie chciał i pchnął ją z powrotem.

– Już niedługo będziesz mogła fikać nogami – „pocieszył” ją. – Ale najpierw powiesz mi, co znaczy to tutaj, wiesz przecież tyle…

Wyjął z kieszeni spodni pognieciony papier i przystawił jej do samych oczu. Unni odsuwała się, ale wciąż nic nie widziała.

– Trzymaj ten papier trochę dalej, żebym mogła coś zobaczyć! – syknęła. – Nikt nie jest aż takim krótkowidzem!

Facet złożył papier w kilkoro tak, że widać było tylko kilka słów. Ona jednak zdążyła zauważyć już coś innego, coś niepokojącego.

Czytała głośno, tekst był po norwesku:

– „…małe pustkowie…”

– Co to znaczy? – spytał agresywnie.

– Małe pustkowie? Skąd mogę wiedzieć? Może rezerwat przyrody w Jotunheim?

Szarpnął papier i włożył go znowu do kieszeni.

– Nie udawaj głupiej! Chyba nie o Norwegii jest tu mowa. Jesteśmy w Hiszpanii, do cholery!

– A pismo jest po norwesku!

– Bo on to przetłumaczył, chyba rozumiesz!

– Kto to jest on?

Ale facet na tym rozmowę urwał. Żadnych więcej pytań!

Z lękiem oczekując jego kolejnego kroku, Unni myślała o tym, co zdążyła dostrzec na papierze. Wprowadzające słowa: „Pięć gryfów stanowi klucz”.

I potem jeszcze sporo wyjaśnień, których Unni nie zdążyła przeczytać.

Wtedy właśnie to do niej dotarło, zaczęła sobie zdawać sprawę, że ma do czynienia z trzecią grupą. „Ci drudzy” to są jego kompani.

Bardzo chciała zdobyć ten papier. Żeby tylko nie była taka bezradna!

Ku swemu przerażeniu zauważyła, że napastnik zaczyna rozpinać spodnie.

21

Jordi złościł się na rycerzy.

– Czy musicie narażać młodą dziewczynę na taki stres? Tacy złośliwi nigdy ani wy sami nie bywacie, ani wasze rumaki.

„Jesteśmy zmęczeni – odpowiedziały mu myśli jego przodka, don Ramiro, krótko. – Nie jesteśmy w stanie dłużej podtrzymywać iluzji”.

– Proszę mi wybaczyć – powiedział Jordi z żalem. „Pomożemy ci odnaleźć twoją ukochaną” – obiecał don Federico i natychmiast wysłał don Ramira, żeby jej szukał. – Ale teraz chyba nareszcie rozumiesz, że powinniście byli nas słuchać? I działać ostrożnie. Widzicie to, czego nie ma, a nie dostrzegacie tego, co wam zagraża. Tak wam kiedyś powiedzieliśmy i to jest prawda”.

– Wiem. Ale chyba jeszcze nie widzieliśmy wszystkiego, co powinniśmy zobaczyć?

„Tak. Nie widzieliście.” – Wyprostował się w siodle. – „Mówisz, że ta obca panna może wam pomóc. To dobrze. Ale teraz będziemy z tobą, bo ona może pomóc również nam”.

– W jaki sposób?

„Mówiłeś, że ona pisze o naszych czasach. W takim razie powinna też napisać o nas. Tak, byśmy nie popadli w zapomnienie. Ale oto ona się budzi”.

Jordi ukucnął przy Juanie i łagodnie do niej przemawiał. Dziewczyna zadrżała gwałtownie i nie chciała nawet spojrzeć w stronę rycerzy.

Kiedy jednak powiedział jej o ich życzeniu, rozjaśniła się trochę.

– Myślisz… że oni by mogli… Nie, to przecież duchy, ja nie zniosę, zabierz ich stąd, chce. wracać do domu!

– Czy oni by mogli co? Powieki jej zadrżały.

– Opowiedzieć o swoich czasach. Jordi uśmiechnął się.

– Zapytam.

Juana oddychała z drżeniem. Jaką to możliwość zsyła jej los! Usłyszeć opowieść o piętnastym wieku od ludzi, którzy wtedy żyli! I on przecież tu jest!

Jordi przekazał jej prośbę.

Rycerzom to najwyraźniej pochlebiało.

– Mam ze sobą magnetofon – wtrąciła Juana pospiesznie. Wtedy Jordi roześmiał się ze smutkiem. Nie można przecież nagrywać na taśmę myśli.

Teraz jednak najważniejsza była sprawa Unni. Rycerze siedzieli przez jakiś czas w milczeniu, pogrążeni w swojej niemej dyskusji, gdy między drzewami pojawił się don Ramiro. Kolejna, pozbawiona słów narada.

Don Sebastian zwrócił się do Jordiego i ponownie popłynęły myśli. „Ona potrzebuje pomocy, jak najszybciej! W górach po tamtej stronie znajduje się niewielki, niezamieszkany dom, powiada twój przodek”.

Don Ramiro przekazał Jordiemu opis drogi i miejsca, w którym przebywała Unni.

Umówili się na późniejsze spotkanie, podczas którego Jordi będzie mógł przetłumaczyć Juanie myśli rycerzy.

Podziękowali teraz godnym starcom, którzy znikali powoli, rozpływając się w powietrzu. Jordi i Juana ruszyli w góry z taką prędkością, na jaką samochód pozwalał. Wkrótce skręcili w boczną drogę.

Przez cały czas Juana nie powiedziała ani słowa. Była do głębi wstrząśnięta. Zafascynowana Jordim ponad wszelkie wyobrażenie, ale niemal do szaleństwa przerażona jego dziwnymi oczyma i jeszcze bardziej towarzystwem, z którym się spotyka!

Obrzydliwy norweski typ stanął na szeroko rozstawionych nogach tuż przy ławie. Jego spodnie opadły na podłogę i otaczały niczym wieniec jego kostki. Z dumą prezentował Unni swoje walory.

– Popatrz no na niego – przechwalał się.

– No właśnie – odparła swobodnie, udając twardszą niż w istocie była. – Co mu jest?

– Będzie ci smakowało, co? – gbur był wyraźnie zirytowany.

– Tylko nie bardzo go nawet widać spod tego tłuszczu – prychnęła Unni i z obrzydzeniem odwróciła twarz.

Postąpiła chyba głupio, bo gbur wpadł we wściekłość. Jeszcze bardziej szorstko zerwał jej pęta z nóg i próbował ściągnąć z niej spodnie. Przeszkadzały mu w tym jednak jej związane na plecach ręce, więc rozciął też taśmę na nadgarstkach. Tym sposobem Unni została całkiem rozwiązana, chociaż to się na wiele nie zdało, bo facet był bardzo silny. Celem walki był teraz zamek od spodni i ta walka, prędzej czy później, skończy się jej przegraną.

No to wiem, co znaczy powiedzenie „los gorszy od śmierci”, myślała w panice. Bo nie mogę sobie wyobrazić nic bardziej wstrętnego niż, żeby ten przebrzydły typ wdarł się w moje ciało!

Na moment dostrzegła jego stopy, zwisające nad krawędzią ławy, wciąż zaplątane w spuszczone spodnie i widziała, jak z kieszeni tych spodni wypada na podłogę zmięta kartka.

Tylko na co to się teraz może zdać?

Ponad wszystko pragnęła okładać go pięściami tak, żeby krew z niego tryskała, ale w tym celu musiałaby puścić najcenniejsze teraz zapięcie swojego paska.

– Wiesz, jakie to cholernie niekobiece, te długie spodnie? – wykrzykiwał sfrustrowany napastnik, próbując oderwać jej rękę od sprzączki.

– Jakiś samochód jedzie! – wrzasnęła Unni, bo teraz napastnik zamierzał użyć noża.

Tak Unni krzyczała kiedyś do swojego psa, kiedy chciała go wywabić z ogrodu. Pies zawsze dawał się nabrać. Na okrzyk: samochód jedzie! wypadał z ogrodu niczym rakieta.

Na Norwegu jej krzyk zrobił takie samo wrażenie. Zastygł bez ruchu i nasłuchiwał. Tym razem Unni nie kłamała.

– Cholera, mogliśmy zdążyć, żebyś się nie certo wala! – syknął, zdzielił ją pięścią między oczy i zaczął podciągać spodnie.

Podszedł do czegoś, co niegdyś było oknem i wyjrzał na dwór. Unni pochyliła się błyskawicznie i podniosła papier, który wpadł pod ławę. Wsunęła go do kieszeni i usiadła. Próbowała wygładzić włosy i ubranie.

Drzwiczki samochodu zamknęły się z trzaskiem. Unni nie miała żadnych iluzji, jeśli chodzi o ratunek; napastnik przecież wspominał, że mają dla siebie tylko kilka minut, więc teraz przyjechali ci jego współpracownicy, czy kto tam.

Norweg wyszedł im na spotkanie. Unni podbiegła do okna, chciała przez nie wyskoczyć, bo odgłosy z zewnątrz świadczyły, że nie wychodzi ono na dziedziniec.

Ale nie, tutaj nie mogła liczyć na powodzenie. Dom stał na zboczu, które od tej strony schodziło stromo w dół, na dodatek leżały na nim duże zwoje zardzewiałego kolczastego drutu. W dole krajobraz był wymarły.

Przybysze wchodzili do izby, więc Unni pospiesznie wróciła na ławę.

Niebywale wysoki i chudy mężczyzna ukazał się w drzwiach i gapił na nią. Widziała dwoje fanatycznych oczu i usta przecinające poprzeczną kreską kościstą twarz. Bez słowa wyszedł znowu na dwór i rozkazał coś swoim kompanom, ale Unni nie słyszała, co powiedział. Wkrótce miała się dowiedzieć.

Jej strażnik wrócił, podszedł do ławy i próbował ponownie zakneblować ją taśmą, ale tym razem Unni była przygotowana.

Nie poszło draniowi łatwo, rozorała mu twarz, wbiła palec w niebieściutkie oko, tłukła pięściami i kopała. Tamten chudy musiał mu przyjść z odsieczą, wspólnymi siłami zdołali jej znowu związać ręce i nogi. Poza tym mocno ją przywiązali linami do ławy. Założyli taśmę na usta, ale oczy zostawili otwarte. Tylko co to mogło pomóc?

Potem ją po prostu porzucili, żeby tak tu leżała i powoli konała z głodu. Zamknęli drzwi, po czym oba samochody odjechały.

Z początku Unni leżała spokojnie. To straszne, kiedy człowiek jest zasapany, jak ona po walce, i nie może głębiej odetchnąć. Starała się ocenić swoją przerażającą sytuację. Kto mógłby jej tutaj szukać. Sądząc po ilości kurzu, nikt do tego domu nie zaglądał chyba od lat.

Już wcześniej zauważyła, że duże części izby są mokre po deszczu. Jeśli zacznie znowu padać, ona porządnie zmoknie. Może się nawet przeziębi? Mieć zatkany nos… Nie!

Jeśli ten facet odkryje, że zgubił papier, to czy wróci po niego?

Raczej nie. To przecież kopia i dla niezorientowanych całkowicie niezrozumiała.

Wołać o pomoc? Ale jak? Przez tę taśmę?

Kto kręci się tu w pobliżu? Nikt.

Kopała, szarpała rękami, próbując wydostać się z więzów, ale na nic. Taśma była szeroka, mocna i okręcona wiele razy. Lina? Trzymała ją w pasie, wokół kostek i wokół piersi, i ani drgnęła, mocowanie się z nią było całkowicie pozbawione sensu, Unni długo próbowała na wszystkie sposoby ją poluzować, aż w końcu, kompletnie wyczerpana, dała spokój.

Wtedy z oczu popłynęły łzy. Starała się je powstrzymać, niedobrze jest płakać z zaklejonymi taśmą ustami.

Jeśli porywacze życzyli jej powolnej śmierci w mękach, to znaleźli dobry sposób.

W równych odstępach czasu wzywała pomocy. Były to oczywiście jedynie stłumione jęki.

Nikt nie odpowiadał.

Widocznie jej i Jordiemu nie było pisane wspólne życie.

22

Jordi był taki skoncentrowany na szukaniu niezamieszkanego domu, że prawie nie zauważał siedzącej przy nim w samochodzie kobiety.

Przynajmniej dopóki nie zawołała.

– Tam, na górze!

Droga wznosiła się coraz wyżej. „W północnej Hiszpanii krajobraz jest przeważnie pagórkowaty, teraz jednak znajdowali się już pośród dość stromych skał na północnozachodnim krańcu Kordylierów Kantabryjskich.

Jordi ze swojego miejsca domu nie widział, ten bowiem położony był za wysoko. Zatrzymał więc samochód i wysiadł.

Na pół ukryte za zboczem sterczały ruiny niedużego obejścia. Resztki szarych murów, dach nachylony tak, że mógł się w każdej chwili zawalić.

– To może być tutaj – rzekł Jordi w zamyśleniu. – Położony na pustkowiu, tak jak mówili rycerze. Ale jak my się tam dostaniemy? Mamy się wspinać?

– Musi być jakaś droga, chociaż żadnej nie mijaliśmy.

Bez zbędnych słów wrócili do samochodu i znowu ruszyli. Juana siedziała i myślała, że tak naprawdę to się śmiertelnie boi, ale jeszcze nigdy w życiu nie przeżyła niczego równie ekscytującego. No i oczywiście strach jest częścią tej przygody.

– Tu jest jakaś droga! – zawołała dumna, że ją odkryła. Jordi też już zauważył, ale jednak powiedział dziękuję, Juana sobie na to zasłużyła. W ogóle okazała się niesłychanie pomocna.

Droga nie wyglądała na specjalnie uczęszczaną. Z wyjątkiem całkiem nowych śladów. Już po deszczu.

– Dwa rodzaje opon – skonstatował. – Jeden duży samochód i drugi mniejszy. Chyba nikt by się nie spodziewał tutaj śladów kół samochodowych!

Okolica była naprawdę wymarła i opadała stromo ku rozległej dolinie, czy może raczej dużej rozpadlinie. Wąska droga wiła się zakolami, więc stracili dom z oczu, mieli jednak szczerą nadzieję, że jadą we właściwym kierunku. Bo wszystko wokół zdawało się świadczyć, iż są pośrodku pustkowi.

Nagle znaleźli się niemal dokładnie na wprost domu. Tym razem Jordi znajdował się od jego strony. Budynek sprawiał żałosne wrażenie opuszczenia.

Gdyby nie te świeże ślady kół i słowa don Ramira, to naprawdę by się tu nie zatrzymał.

Chociaż ślady to akurat Jordiego martwiły. Najwyraźniej szły w obu kierunkach. Ktoś tu przyjechał, a potem odjechał. Przypuszczalnie więc w domu nikogo nie ma. Najprawdopodobniej zabrali Unni ze sobą.

Żołądek ściskał się Jordiemu tak, że musiał parę razy wciągnąć głęboko powietrze, żeby znowu odzyskać kontrolę nad sobą.

Jeszcze jeden zakręt i byli na miejscu.

Na małym dziedzińcu nie było ani jednego samochodu. Dom wyglądał na pusty.

Boże, dopomóż mi, błagał Jordi w duszy.

Zatrzymali się na podwórzu.

– No rzeczywiście wygląda to nieszczególnie – rzekła Juana zgnębiona.

– Tak jest – przyznał Jordi krótko. – Ale musimy dokładnie przeszukać obejście.

– Ciii! – ostrzegła Juana. – Chyba coś słyszę. Chciała biec do domu, ale Jordi złapał ją za ramię.

– Bądź ostrożna – szepnął. – Nie wiemy przecież ani kto, ani ilu ich tam może być.

Dotarł do nich kolejny, zdławiony krzyk. I jeszcze jeden, jeszcze bardziej natrętny.

To zrobiło swoje. Ostrożnie skradali się ku drzwiom. Na progu stanęli jak wryci.

– Jezu Chryste – szepnęła Juana.

Jordi już był przy Unni i zdejmował jej taśmę z ust, a drżącym głosem prosił Juanę, żeby ze schowka w samochodzie przyniosła nóż.

Unni odetchnęła z głębokim jękiem.

– Jordi, Jordi, już myślałam, że cię więcej nie zobaczę! Myślałam, że przyjdzie mi tu umrzeć!

I o to chyba chodziło, pomyślał wstrząśnięty.

Z oczu Unni popłynęły łzy i nagle wybuchnęła gwałtownym, niepohamowanym szlochem.

Jordi nie panował nad głosem. Powtarzał wciąż tylko „dobry Boże” i głaskał ją po twarzy.

Juana przybiegła z nożem, Jordi chwycił go drżącymi palcami i zaczął przecinać sznury.

– Masz kostki poocierane do krwi – zauważyła Juana.

– Tak – wyszeptała Unni. – On poprzednią taśmę zerwał mi tak gwałtownie, że… że… skóra też poszła. I w ogóle jestem taka mokra. Ława była mokra od deszczu i chyba spodnie też mam mokre. Przepraszam!

Jordi porozcinał sznury i zabrał się za taśmę wokół jej nadgarstków. Potem posadził ją na ławie i objął mocno.

– Jordi – szepnęła. – Ja już przy tobie nie marznę. Słysząc to, wielokrotnie z trudem przełykał ślinę, ale słowa nie był w stanie z siebie wydobyć.

Juana tymczasem ciągnęła za koniec taśmy i uwalniała z pęt nogi Unni. Wkrótce cała Unni była wolna.

Czuła się jednak sztywna i obolała, a łzy wciąż ciekły jej z oczu; zanim zdążyła je otrzeć, już pojawiały się nowe.

W końcu Jordi odzyskał zdolność mowy.

– Gdybym tylko złapał tego, który ci to zrobił…

– To ja bym nie chciała być na jego miejscu – dokończyła Juana, która widziała płonącą wściekłość i rozpacz w jego dziwnych oczach.

Unni bardzo pragnęła się umyć i zmienić ubranie. Na szczęście wciąż „mieszkali” w samochodzie. Wyprowadzili się z hotelu San Pedro w Cangas de Onis, a w Oviedo nie mieli jeszcze mieszkania. Kiedy więc Juana znalazła źródło, Jordi pomógł Unni wyjąć czyste rzeczy z bagażnika.

Juana westchnęła cicho. Zaczęła się już przyzwyczajać do niezwykłego wyglądu Jordiego, ale teraz mogła się przekonać, że tutaj to ona nie ma nic do roboty.

E, co tam, na dłuższą metę to by się mogło okazać zbyt kłopotliwe, pocieszała się, jak mogła.

Jak tylko Unni się wykąpała w źródlanej wodzie i przebrała w suche ubranie, ruszyli w drogę powrotną. Zaczynało się zmierzchać, musieli jechać do ludzi najszybciej jak to możliwe.

Kiedy zbliżali się do Oviedo, przy drodze pojawiła się „Restaurante”.

– Czy może jest tu ktoś głodny? – spytał Jordi.

Obie panie były, i to bardzo, zatrzymali się więc i zamówili porządny obiad. Jedzenie i wino a także wspomnienie udanej akcji ratunkowej rozgrzewały ich coraz bardziej, w końcu zaczęli rozmawiać. Bo w samochodzie po tylu szokujących przeżyciach wszyscy milczeli.

Jordi z czułością i troską przyglądał się twarzy Unni.

– Będziesz miała okropnego sińca pod okiem.

– Taki już los naszej grupy, że zawsze ktoś musi być ciężko poszkodowany w ten czy inny sposób.

– Niestety. Pracujemy w niezdrowej branży.

– Tak jest. Ten drań zdzielił mnie między oczy, kiedy nie chciałam się zachwycać jego męskim wyposażeniem.

Jordi zesztywniał.

– Co takiego? Obnażył się przed tobą?

– Niestety tak, ale bardzo go zabolało, że mnie to nie podnieca, a wprost przeciwnie. Na szczęście akurat wtedy przyjechał jego kompan, czy raczej szef, i biedak musiał tę swoją żałosną parówkę schować. Saved by the beli.

– Mówisz tak obojętnie, jakby to dla ciebie była codzienność.

Unni pochyliła się ku niemu i szepnęła groźnie:

– Wolałbyś, żebym znowu zaczęła ryczeć?

Jordi nareszcie zrozumiał i pozwolił jej dalej paplać. Taki widać miała sposób na odreagowanie.

– Szef okazał się wyjątkowo zimnym draniem. To on zarządził, żeby mnie związać i zostawić.

– Jak on wyglądał?

– Taki jakiś strasznie kościsty. Typ, który za wszelką cenę musi postawić na swoim. Długi jak maszt od flagi i tak samo chudy. Może cierpi na anoreksję, nie wiem. Oczy z lodu i stali, usta zaciśnięte niczym zamek błyskawiczny, szpakowaty, zdaje mi się, a poza tym nic szczególnego. Nie zauważyłam. Chyba nie jakiś bardzo stary.

Jordi zastanawiał się.

– Czy to mógł być ten, którego widzieliśmy na schodach w domu Juany? Jak wchodził do pokoju?

– Mam nadzieję, że nie – Juana zadrżała. Uzgodnili więc, że tej nocy Juana zamieszka w tym samym hotelu co oni. Potem niebezpieczeństwo z pewnością minie, zwłaszcza kiedy Unni i Jordi opuszczą Oviedo.

– Na wszelki wypadek – przytakiwała Juana. – Bo raczej nie sądzę, by oni łączyli mnie z waszą wizytą w naszym domu. Zwłaszcza, że jeśli zadzwonili potem do mnie, to mnie przecież nie zastali.

Zastanawiali się znowu wszyscy troje. Unni odprężona po jedzeniu i winie, w cieple i poczuciu bezpieczeństwa, zaczynała zasypiać.

Drgnęła przestraszona przy kolejnym pytaniu Jordiego:

– Czy ten Norweg co cię porwał, to może być Thore Andersen? Ten, który w Skanii dowiadywał się o Mortena.

– Eeee – zaczęła Unni niezbyt inteligentnie. – Nic przecież o nim nie wiemy.

– W hotelu w Simrishamn pewnie mogliby go opisać.

– Po takim czasie? Oj, raczej wątpię.

– Zastanawiam się, ilu ich jest.

– Co najmniej troje – powiedziała Unni nieobecna myślami. – Morten i Sissi widzieli w lesie troje.

– No właśnie. Była z nimi kobieta. Ale czy był też jakiś bardzo wysoki mężczyzna?

– Morten nic takiego nie mówił. Rozmowa się urwała.

Dojechali do małej wioski leżącej z dala od głównej drogi, szanse, by ktoś ich tu spotkał, były niewielkie. Bardzo miły, nieduży lokal z białymi obrusami i żółtymi serwetkami, kwiaty na stolikach. Hiszpańskie restauracje zawsze wyglądają zachęcająco. Natomiast bary, do których się tylko wstępuje, są znacznie mniej przytulne.

Kostka Unni została zabandażowana. Zranienia były wprawdzie powierzchowne, ale oczywiście piekły dotkliwie. To akurat jej nie martwiło, bardziej dokuczała jej myśl, że niezbyt daleko posunęli się w poszukiwaniach Laury Alvarez, nie wiedzą nic, nawet, gdzie mieszkała. „Nie wyszła za mąż, zmarła w Oviedo A. D. 1557”. To wszystko.

– Ale czego oni od ciebie chcieli, Unni? – spytała Juana nieoczekiwanie.

– Chcieli? – powtórzyła Unni zaspana. – Jeszcze się pytasz czego! To jasne, że informacji. Ja jednak wpadłam na pomysł, że lepiej będzie wyciągnąć informacje od nich, zamiast…

Umilkła na ułamek sekundy.

– O rany, zapomniałam!

– O czym?

Nadal szukała po kieszeniach.

– Weszłam w posiadanie skalpu, trofeum, mam zdobycz wojenną. Nie, do diabła! – skarżyła się. – Zostawiłam w tamtych spodniach, tych mokrych!

– No, mam nadzieję, że to nie był jakiś tam tupecik czy treska – rzekł Jordi z udaną surowością.

Unni nie mogła powstrzymać ataku śmiechu.

– Zaczekajcie tu, zaraz przyniosę. Niezależnie od tego, jak teraz wygląda.

Choć to dosyć dziwne, zmięty kawałek papieru nie doznał w jej kieszeni poważniejszych uszkodzeń i był stosunkowo suchy. Prawdziwe szczęście.

Przejęta, z niemal religijną czcią Unni rozłożyła kartkę i czytała z rosnącym zdumieniem i radością:

„Pięć gryfów to klucz. My zabraliśmy ze sobą nasz łańcuch ze złota Spotkaliśmy sąsiadów, którzy mieli gwiazdę i podążyliśmy na małe pustkowie, gdzie czekały dwa ptaki. Przybyli dwaj ostatni. Brzemiona każdego z nas były wielkie”.

– Oj – jęknął Jordi. – No, nieźle!

– Czy myślisz, że to jest…?

– Wiadomość od don Galinda? Możliwe. Ale pojęcia nie mam, jak się dostał w łapy tych ludzi.

– To gdzie w takim razie podziewa się gryf Asturii?

– O tym też nie mam pojęcia.

Unni uznała, że ta wiadomość brzmi jakoś dziwnie.

– Ten facet chciał wiedzieć, co oznacza określenie „małe pustkowie”. Powiedziałam mu bezczelnie, że to pewnie jakiś rezerwat przyrody w Jotunheim, ale on się wściekł.

– Unni nie możesz ich prowokować w ten sposób!

– Nie zamierzałam już w ogóle tego robić. Co twoim zdaniem oznacza „małe pustkowie”?

Jordi zastanawiał się.

– Moim zdaniem cały ten tekst został bardzo źle przetłumaczony. Po hiszpańsku to by brzmiało… Pustkowie znaczy „yerma”, w zdrobnieniu byłoby „yermita”… Nie wiem, to brzmi dosyć głupio… małe pustkowie? Gdzieś tu musi być błąd.

Juana dotychczas siedziała w milczeniu. Teraz zaczęła obracać pognieciony kawałek papieru na wszystkie strony, a potem powiedziała:

– A skąd wam przyszło do głowy, że to może być przesłanie z Asturii?

Śmiertelnie zmęczona Unni natychmiast się ocknęła, a Jordi wyjaśnił:

– Tego nie wiemy. Nie rozumiemy tekstu, nie potrafimy go zinterpretować, ale skąd by pochodził, jak nie z Asturii?

– Ja mam całkiem inny obraz – oznajmiła Juana.

– Powiedz nam, bardzo jesteśmy ciekawi!

„My zabraliśmy ze sobą nasz łańcuch ze złota. Spotkaliśmy sąsiadów, którzy mieli gwiazdę i podążyliśmy… gdzie czekały dwa ptaki”. To kazało mi myśleć o czymś zupełnie innym, niż wy mówicie. Złoty łańcuch na czerwonym polu to herb Nawarry. Vasconia ma w swoim herbie coś w rodzaju gwiazdy, zaś dwa ptaki to herbowy symbol Asturii.

Jordi gwizdnął cicho i popadł w zadumę.

– Więc ty uważasz, że to przesłanie z Nawarry?

– Tak, tak myślę. A to się nie zgadza?

– Lepiej niż gdyby założyć, że pochodzi z Asturii. To zresztą też wyjaśnia, jak im to wpadło w łapy.

– Jak mianowicie? – spytała Unni całkiem już obudzona.

– Po pierwsze: Czy mamy już przesłanie z Nawarry?

– Mnóstwo – odparła Unni.

– Tak, ale nic szczególnego, nic takiego jak inne przesłania towarzyszące gryfom. Baśnie, owszem, ale żeby wiadomość przekazana wprost?

– No i gryf Nawarry znaleźliśmy w małej szkatule ze skarbem Santiago – powiedziała Unni, która zaczynała pojmować, o co chodzi Juanie. – A wśród papierów, które padły łupem złodziei, był pewien bardzo stary dokument, którego nie zdążyliśmy odczytać.

– Otóż to – potwierdził Jordi. – Oni musieli go przetłumaczyć i skopiować, jedną kopię zdobyła Unni. Dziękuję, Juana, dobra robota! Ale jak zinterpretować resztę?

Unni mimo zmęczenia, zdobyła się na inteligentny pomysł.

– „Drogą rycerzy nie można iść”. „Brzemiona każdego z nas były wielkie”. Powinniśmy podążać drogą drugich. Ci drudzy… Czy to mogli być ci, którzy zgromadzili ów wielki, tajemniczy skarb?

– Ja też tak myślę. Rzecz jasna owe wielkie brzemiona mogły się odnosić do tragedii, dwojga zgładzonych królewskich dzieci, ale szczerze mówiąc, nie sądzę.

– Tylko że w takim razie nie mamy ani gryfu Asturii, ani przesłania – stwierdziła Juana.

Unni położyła ręce na stole i oparła na nich głowę.

– Teraz to wszystko zaczyna być za bardzo skomplikowane dla moich obecnych intelektualnych możliwości. Czy wolno zasnąć na stole?

– Och masz rację! – zawołał Jordi. – Trzeba czym prędzej znaleźć jakiś hotel.

Do tej pory ze względu na Juanę rozmawiali po hiszpańsku, teraz Unni odezwała się po norwesku:

– Dziękuję ci! Strasznie chce mi się spać, ale też bardzo bym chciała być przy tobie. Blisko, bliziutko, nareszcie czuć twoją obecność, Jordi. Nigdy ode mnie nie odchodź!

– Wiesz, że tego nie zrobię. Mam dokładnie takie same pragnienia jak ty.

Pociągnął ją za sobą, zanim zdążyła zasnąć.

W samochodzie Unni myślała: W jaki sposób wy mnie znaleźliście, ale nie miała siły, żeby o to zapytać. Traciła powoli kontakt z rzeczywistością, a Juana i Jordi na przedzie samochodu dyskutowali, w którą stronę jechać, mówili też coś o spotkaniu z rycerzami. W tym samym miejscu, co ostatnio. Jakie to miejsce? Co było ostatnio?

Cudownie jest pogrążyć się we śnie! Bosko!

Dlatego właśnie nie słyszała, o czym mówią jej przyjaciele. Nie słyszała, jak Jordi opowiadał o kontaktach z rycerzami, ani okrzyku Juany:

AMOR ILIMITADO SOLAMENTE?

Milczenie.

– Ale ja te słowa gdzieś widziałam lub czytałam. Nie mogę sobie tylko przypomnieć gdzie.

– Mimo wszystko spróbuj – prosił Jordi. – To bardzo ważne.

Juana jednak nie pamiętała. Musieli zrezygnować. Jordi zaczął mówić o czym innym. Tyle było do opowiedzenia, chociaż on nie wyjawiał wszystkiego ze szczegółami. Tylko to, co uważał za konieczne dla Juany.

Im głębiej Juana wchodziła w tę historię, tym bardziej zaplątana jej się wydawała. Gdyby nie widziała rycerzy na własne oczy, byłaby przekonana, że ma do czynienia z dwojgiem szaleńców. Chociaż bezlitosny atak na Unni mówił również swoje.

Rycerze byli wystarczająco straszni. Juana jednak bała się śmiertelnie, że pojawią się jeszcze makabryczni słudzy inkwizycji. Tego by już nie zniosła.

Na każdym zakręcie drogi spodziewała się ich zobaczyć w gęstniejącym mroku nad Oviedo jak jakieś unoszące się w powietrzu czarne chmury z otchłani.

Ale Jordi mówił, że mnisi od kilku dni trzymają się od nich z daleka.

To nie pomogło na obawy Juany. Bo mogą w każdej chwili zaatakować ze zdwojoną siłą.

Odetchnęła z ulgą, kiedy światła reklam w mieście Oviedo, rozproszyły nocny mrok.

23

Unni ocknęła się przed świtem. Leżała trochę niewygodnie, ścierpła jej jedna ręka.

Ciepłe ramię Jordiego. Spał.

Byli bardzo blisko siebie i ani śladu mrozu.

Czy oni… nie!

Miała w pamięci niejasne wspomnienie hotelowej recepcji, gdzie musiała opierać się o ladę, żeby nie upaść na podłogę. Klucze. Dobranoc, Juana.

Łóżko. Opadła na nie bezwładnie. Ręce, zdejmujące jej buty. A potem już nic więcej.

Jego ramiona zamykały ją szczelnie.

O, cóż za niebiańska rozkosz!

Chciała ponownie zobaczyć jego klatkę piersiową. Czy można zapalić światło?

Unni czuła się jak księżniczka z bajki o białym niedźwiedziu, królu Valemonie, kiedy ostrożnie zapalała nocną lampkę, by zobaczyć, z kim spędziła noc.

Przede wszystkim ona uważała tę baśń za mocno erotyczną, dokładnie tak jak pochodzące z innych krajów baśnie typu „Piękna i bestia”, wszystkie osnute na tym samym motywie: młoda dziewczyna zostaje uprowadzona przez potwora, który dzięki jej miłości przemienia się na powrót w pięknego księcia. A co robili w ciągu wspólnie spędzanych nocy, owa bestia i piękna dziewica? Przecież po pierwszej takiej nocy dziewicą już chyba nie była. I tego rodzaju bajki opowiada się dzieciom!

Pamiętała sama, jakie piękne i liryczne wydawały jej się te opowieści, kiedy była małą dziewczynką, a i jeszcze długo potem, gdy już stała się nastolatką. Ha! Teraz wiedziała lepiej, jak się sprawy mają.

Jordi był dokładnie tak samo pociągający, jak zapamiętała z ich pierwszego zbliżenia. Ostrożnie pogłaskała go po piersi, bawiła się czarnymi włosami, ściągnęła kołdrę nieco niżej. Płaski brzuch, wąskie pasmo włosów w dół od pępka.

Poczuła mrowienie w ciele. Czy mogłaby się odważyć?

Ich pierwsze miłosne spotkanie odbyło się pod presją czasu. Dwoje początkujących, niepewnych, a trzeba było się spieszyć. Czuła się skrępowana i onieśmielona, na żadne wyrafinowane eksperymenty nie było wtedy miejsca.

– Mogłabyś nie przerywać? – dotarł do niej cichy głos Jordiego, zobaczyła na jego twarzy uśmieszek.

Gwałtownie cofnęła rękę, ale on przyciągnął ją znowu.

– Nie przerywaj, to naprawdę rozkoszne!

Znowu położyła mu rękę na brzuchu. Pieściła go leciutko, wolno posuwała się w dół. W końcu wsunęła rękę pod kołdrę.

Ale zmieniła kierunek, gładziła teraz udo.

– Tchórz – szepnął Jordi.

Unni zaczynała oddychać szybciej. Czuła ciarki na skórze. Bliska przerażenia przesuwała dłoń do centrum, gdzie włosy były bardziej gęste, aż dotarła do celu. Głęboko wciągnęła powietrze. Członek Jordiego był twardy jak kamień, lekko pulsujący. Przeniknęła ją fala pożądania, napinając całe ciało położyła policzek na piersi ukochanego, przywarła do jego ud, obejmowała je nogami.

Palcami delikatnie pieściła jedwabistą skórę. Czuła, jak wspaniale członek układa się w jej dłoni, poruszała nim tam i z powrotem, wstrzymując oddech, wolniutko. Unni słyszała, jak trudno jest Jordiemu spokojnie oddychać. Jego ręka odnalazła pulsujące ciepło między jej udami.

– Jordi – szepnęła. – Często miewałam taki niezwykły sen w związku z tobą i teraz myślę, że mogłabym go urzeczywistnić.

– No to powiedz! Powiedz, co ci się śniło! Zwlekała chwilę, potem jednak zebrała się na odwagę.

– Muszę przyznać, że marzyłam o tym i we śnie, i na jawie.

– Tym lepiej – uśmiechał się, przytulając ją do siebie. Byli tak blisko siebie. Płynącej z tego radości nic nie mogło zastąpić. Przenikała do głębi oba gorące ciała. Unni pożałowała swoich słów.

– To głupie. Nie mogę ci tego powiedzieć!

– Ależ Unni, to przecież jestem ja! A my, ty i ja, zawsze mogliśmy sobie wszystko powiedzieć!

Unni roześmiała się niepewnie.

– Śmiech jest bardzo ważny w miłości. Znakomicie łączy ludzi, nie uważasz?

– Tak. Dzięki temu kochankowie mogą się bardziej do siebie zbliżyć. Ale tylko do określonego punktu.

– No właśnie, bo potem wraca powaga. Ale to jest dobre uczucie.

– Nie zmieniaj tematu, mów o śnie! Chcę cię poznać również od tej strony. Jedynej, jakiej dotychczas nie zbadaliśmy.

Unni wyszeptała mu do ucha, że bardzo by chciała, aby wziął ją od tyłu. Z jakiegoś powodu wydawało jej się, że akurat to bardzo ją podnieci. Chociaż i tak płonęła z pożądania, ale tamto pragnienie powracało do niej od bardzo dawna jako największa tęsknota.

Jordi natychmiast skinął głową.

– Odwróć się – powiedział. Posłuchała, a on ukląkł przy niej.

Było to dokładnie tak oszałamiająco rozkoszne, jak sobie wyobrażała. Jordi dotarł do punktu, z którego wypływały wibrujące fale rozkoszy i obejmowały całe jej ciało. Kiedy przeczuła, że zbliża się do czegoś ekstatycznie cudownego, wyszeptała gorączkowo, żeby wrócili do zwykłej pozycji i że trzeba to zrobić jak najprędzej, bo ona osiąga granicę, od której już nie ma odwrotu.

Po wspaniałym, gwałtownym zakończeniu leżeli wyczerpani, mocno objęci. Jordi roześmiał się.

– Chyba działamy zbyt szybko. Nowicjusze. Zobaczysz, będzie lepiej, kiedy nabierzemy więcej wprawy.

– Z pewnością – uśmiechnęła się. – Za pięćdziesiąt lat będziemy potrzebowali trzech godzin, żeby w ogóle zacząć.

Znowu oboje ogarnął smutek. Żadnemu z nich nie było pisane takie długie życie.

– Zmienimy to – powiedział Jordi uspokajająco. Czytał w jej myślach, zobaczył, jak się skuliła i pogrążyła w ponurym nastroju. – Musimy to zmienić. Nie wolno nam roztrwonić szczęścia tylko z powodu starego przekleństwa!

– Absolutnie nie! Jordi, ty zdążyłeś się wycofać w ostatniej sekundzie?

– Zdążyłem. Nie możemy ryzykować poczęcia dziecka, które musiałoby dorastać bez ojca i matki, w dodatku z przekleństwem wiszącym mu nad głową.

Serce Unni krwawiło na myśl o takiej tragedii.

– Uratowalibyśmy w ten sposób dziecko Vesli – rzekła ze smutkiem. – Tylko za jaką cenę?

Jordi nie powiedział nic więcej, przytulił ją tylko mocniej do siebie. Taka odpowiedzialność na niego spada, musi rozwiązać tę straszną zagadkę. Obciążenie jest zbyt wielkie, a oni z trudem posuwają się naprzód.

Jest już późny sierpień, a nie znaleźli nawet wszystkich gryfów.

24

Przy śniadaniu Juana zauważyła, że Unni i Jordi nieustannie się nawzajem dotykają.

– Powinnaś wiedzieć, dlaczego – uśmiechnęła się Unni. – Nawet to ma związek z rycerzami.

Juana poprosiła, by jej opowiedzieli. O współczesnych problemach wynikających z nierozwiązanej zagadki z piętnastego wieku.

Jordi obiecał wyjaśnić wszystko w drodze na spotkanie z rycerzami. Przedpołudnie jednak musieli poświęcić na przeczesywanie archiwów Oviedo, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Laurze Alvarez, w najgorszym razie odwiedzić jej grób, jeśli jeszcze istnieje. Muszą wyjaśnić, co stało się z gryfem i przesłaniem don Galinda. A Juana podobno wie o jakieś pismach, prawda?

Owszem. Powinni tam pojechać.

Unni pragnęła towarzyszyć im na spotkanie z rycerzami, żywym ludziom wolała się jednak nie pokazywać z tymi podbitymi oczyma. Nie chciała kompromitować Jordiego, żartowała, że policja gotowa go aresztować za maltretowanie żony. A należała, niestety, do osób, którym od najmniejszego uderzenia robią się rozległe sińce i teraz okolicę jednego oka miała sinoczarną, co wyglądało naprawdę paskudnie.

– Mogę iść trzy kroki za tobą i udawać, że wcale cię nie znam – zaofiarował się Jordi rozbawiony.

– Trzy kroki? Zresztą wcale nie jesteś żadnym mężem – prychnęła Unni.

Skończyło się jednak na tym, że Unni też poszła. Ani na sekundę nie chciała rozstawać się z Jordim, a i on wola! nie zostawiać jej znowu samej. Kupiła tylko w perfumerii maskujący korektor i przypudrowała najgorsze miejsca.

– Trzeba przyznać, że wyglądasz, jak świeżo malowana – drażnił się z nią Jordi.

– Jestem piękna – oznajmiła Unni stanowczo. – Ale nie opowiedzieliście mi, jak to się stało, że trafiliście na mój ślad i dotarliście do tego rozwalonego domu na pustkowiach.

– Rycerze. Byłem bezradny i musiałem się odwołać do ich pomocy. Mój przodek cię odnalazł. Ale rycerze wyglądali naprawdę okropnie, Juana zemdlała.

– Dziękuję wam z całego serca, zwłaszcza don Ramirowi – powiedziała Unni. – To znaczy nie, nie za to, że Juana zemdlała.

Ze śmiechem wsiadali do samochodu.

Juana była znakomitą przewodniczką. W odnajdywaniu historycznych źródeł miała długie i bolesne doświadczenia.

Przez cały czas zachowywali maksymalną czujność. Tropiły ich dwie różne grupy prześladowców, a oni woleli nie mieć nikogo, kto im depcze po piętach, więc Juana wiozła ich do celu krętymi, bocznymi uliczkami.

Znaleźli nazwisko Laury Alvarez w trzech różnych dokumentach. Zdobyli też więcej informacji na temat jej brata, który zmarł w wieku dwudziestu pięciu lat. Trochę na temat ich matki, a jeszcze więcej na temat ojca, nazwiskiem Cabailero Marques Galindo de Villanueva. Niestety niewiele o powstaniu, właściwie nic, oprócz krótkiej wzmianki: „Legenda mówi, że Cabailero Galindo de Villanueva przygotowywał plany zaatakowania tronu, ale pomylił się okropnie. Historia przypomina trochę walkę Don Kichota z wiatrakami. Nie ma żadnych dowodów. Nic też nie wskazuje na istnienie otoczonego legendą wspaniałego skarbu z tego samego okresu sławnej historii Asturii. Są to, niestety, tylko niepotwierdzone baśnie”.

I żeby nie wiem jak uparcie szukali, nigdzie najmniejszej wzmianki na temat jakiegoś gryfa.

W końcu musieli zrezygnować. Powinni się spotkać z rycerzami, a samolot do Norwegii mają pojutrze rano i cały jutrzejszy dzień zajmie im podróż na lotnisko, na którym też spędzą noc. Nastrój był ponury.

– Musimy znaleźć ostatnie miejsce spoczynku Laury Alvarez – westchnął Jordi.

– Najpierw rycerze – nalegała Juana. Unni podzielała jej zdanie. Po całym archiwalnym kurzu nie była w stanie oglądać grobów.

– Ale czy my wiemy, gdzie ona spoczywa? – spytała. Juana wzruszyła ramionami.

– Musimy iść do kolejnego departamentu, żeby się tego dowiedzieć.

– Najpierw rycerze – postanowił Jordi. – On też miał na jakiś czas dosyć starych papierów.

Pojechali do miejsca, w którym ostatnio spotkali się z rycerzami. Okolica niekrępująca, z daleka od ludzkich oczu. Nigdzie zakątków nadających się na niedzielną wycieczkę, nie mówiąc już o powszednim dniu.

Juanę zaskoczyło to, jak Unni zdaje się być oswojona z niesamowitymi istotami z zaświatów. Słuchała, jak młoda dziewczyna poprzez Jordiego dziękuje im za swoje życie i wszelką inną pomoc.

Potem Unni odeszła kawałek, usiadła pod drzewem i oparła się o jego pień.

Korektor zdaje się już spełnił swoją rolę. Unni wielokrotnie dotykała obolałych miejsc i ścierała przy okazji maskującą warstwę pudru. Teraz jej twarz była dziwnie łaciata, co bardzo wzruszało Juanę. Unni niczym się specjalnie nie wyróżniała, jeśli chodzi o wygląd. Było w niej jednak coś takiego, co budziło w ludziach ich najlepsze cechy. To jej czyste, niewinne i otwarte spojrzenie. Inteligencja, którą okazywała zwłaszcza w trudnych chwilach. Te ciemne oczy, zapalające się zawsze na widok Jordiego. W czasie jazdy tutaj Juana poznała historię o mrozie i była poruszona. Rozumiała teraz lepiej ich desperacką potrzebę bycia razem, blisko siebie.

Tak jest, gdyby ona była Jordim, też by wybrała Unni przed każdą, żeby nie wiem jak urzekającą pięknością.

Juana poczuła smutne ukłucie w sercu. Gdyby spotkała Jordiego zanim…

Nie, nie miałaby żadnych szans.

Bardzo jednak chciała mieć go za przyjaciela. Pod tym względem istnieje znaczna różnica między mężczyznami i kobietami. Wiele kobiet, wiedziała o tym od swojej matki, będącej wdową, pragnie mieć przyjaciela. Kogoś, z kim mogłyby gdzieś wyjść, podyskutować, który by im pomógł w domu. Mężczyźni natomiast przede wszystkim myślą o seksie. I wiedziała, że ta właśnie różnica rozbija wiele pięknych związków.

Po tej krótkiej refleksji ponownie skupiła uwagę na odpychających, a mimo to fascynujących rycerzach.

Najbliższa godzina okazała się bardzo pouczająca dla Juany, która przyniosła ze sobą magnetofon, choć Jordi się z niej podśmiewał. W końcu mogła nagrywać jedynie jego tłumaczenie tego, co opowiadali rycerze. O, ileż się dowiedziała o piętnastowiecznej Asturii! Mogła wypytywać o wszystko. O sposób ubierania, jedzenie, o zwyczaje, moralność, higienę, wydarzenia, historię…

I rycerze odpowiadali. Byli dumni, pochlebiało im jej zainteresowanie i nawet jeśli zachowywali się cokolwiek wyniośle, to Juana im wybaczała.

Na prośbę Jordiego zsiedli z koni i otoczyli kręgiem dwoje żyjących. Przypominali pięć czarnych, niewyraźnych pieńków w bajkowym lesie. Siedzieli oparci o pnie drzew, ale tylko leciutko, bo gdyby któryś chciał się oprzeć naprawdę, znalazłby się po drugiej stronie drzewa.

Mówili i mówili. To znaczy Juana słyszała tylko, co mówi Jordi, przekazujący ich myśli.

Boże drogi, ależ to będzie praca, myślała przejęta. Teraz zobaczycie, wy stare, skostniałe dziady z uniwersytetów! Gęby pootwieracie ze zdumienia.

Unni siedziała poza ich kręgiem, słuchała jednym uchem, bo uważnie przyglądała się swoim dłoniom. Miała wrażenie, że powinny być zaczerwienione, ale nie były, choć wyraźnie czuła w nich pulsowanie. Unni posiadała wyjątkowe zdolności, które jednak pojawiały się i znikały wedle własnej woli, jeśli tak można powiedzieć. Rzadko zdarzało się, by mogła nimi sterować. Zdolności te mogły się objawiać na różne sposoby. Jednym z nich była wyjątkowa siła. Można to nazywać ciepłe ręce, bioenergia czy też leczące dłonie, nazwa nie ma znaczenia.

No i właśnie teraz pojawiła się ta energia. Ręce zrobiły się ciężkie jak z ołowiu, czuła w nich palenie i pulsowanie.

Muszę to w jakiś sposób wykorzystać, pomyślała. Ale jak? Nie mogę uzdrawiać sama siebie, to już wiem. Natomiast…

Wzrok jej padł na konie, stojące tuż obok. Pamiętała, jak wyglądały, kiedy spotkała je pierwszy raz, wtedy w Selje. Były straszne, to prawda, ale dumne, z uniesionymi głowami, o czarno połyskującej sierści i błyszczących oczach.

A teraz? Skrajny upadek, jakby dopiero co zostały wydobyte z ziemi, w której leżały długo: apatyczne, oczy matowe, zmęczone do granic wytrzymałości, bezradne.

Jeden stał całkiem blisko niej, Unni na próbę podniosła dłonie i skierowała ku niemu.

Czuła przepływający przez palce prąd, ciepło, intensywne pieczenie. Wszystko to promieniowało na konia. Siła…

Wciąż ją posiadam, myślała podniecona. Mam to. Mogę przekazywać nawet temu koniowi i przywrócić godność tak niegdyś pięknemu zwierzęciu! Daję ci moją silę, przyjmij ją!

Podniosła się z ziemi całkowicie teraz skoncentrowana na swoim zadaniu. Ani na moment w jej umyśle nie pojawiła się myśl w rodzaju: nie, no co ja sobie wyobrażam? Nie dopuściłaby jej do siebie. Musiała wierzyć w swoje możliwości.

Cichy głos Jordiego rozpłynął się w dalekiej mgle.

Wszystkie pozostałe makabryczne końskie trupy zastrzygły uszami. Unni próbowała nie patrzeć w te ich okropne białe ślepia, koncentrowała się bez reszty na jednym zwierzęciu, w jego oczy zresztą też nie patrzyła, kierowała spojrzenie na zwisające płaty skóry, przez które przeświecały kości.

Koń stal bez ruchu. Unni wiedziała, że się jej przygląda.

Próbowała nie dopuszczać do siebie niepotrzebnych myśli, w rodzaju: nie bój się, Unni.

Nie chciała też myśleć, że mogłaby wzbudzić wściekłość konia, że mógł stanąć dęba, na tylnych nogach i kopnąć ją…

Tego rodzaju obawy nie mogły mieć do niej przystępu.

Nie myśleć, nie myśleć, uwolnić mózg od wszystkiego poza zadaniem! Wkładała w to całą duszę. Zamknęła oczy. Przesyłała zwierzęciu ciepło, siłę, troskę, miłość, zrozumienie…

– Co ty robisz, Unni?

Na dźwięk tych słów podskoczyła i otworzyła oczy.

Koń przed nią był lśniąco czarny, taki sam, jak za pierwszym razem. Koń – upiór, to prawda, ale z podniesioną głową, z błyskawicami w oczach i rozdętymi chrapami.

Odwróciła się przestraszona do Jordiego.

– Uzdrawiam konia – wyjąkała.

– Masz zamiar go przywrócić do życia? – twarz Jordiego była mroczna, wyrażała wzburzenie.

– Nie, nie, nie jestem taka głupia. Chcę tylko, żeby odzyskał siłę. One wszystkie są takie wyczerpane, niedługo zaczną się przewracać.

Juana przyglądała się scenie z otwartymi ustami. Rycerze wstali i z surowymi minami patrzyli na Unni.

Ponieważ żaden nic nie mówił, ona zapytała:

– Do kogo należy ten koń?

Don Garcia postąpił krok naprzód.

– Nie miałam nic złego na myśli – próbowała się usprawiedliwić.

– Oni nazwali cię potężną czarownicą – powiedział Jordi bezbarwnym głosem.

Musiał chyba zapomnieć, że i ona, i Antonio też posiadają zdolność rozumienia myśli rycerzy, że otrzymali ją po wypiciu szarozielonego napoju Urraki, tamtego dnia w górach Norwegii. Unni odbierała tylko część myśli rycerzy, bo nie zawsze była na to nastawiona, a rycerze nie przekazywali wszystkiego każdemu. Teraz jednak dotarło do niej, że jest una bruja poderosa.

Zaprotestowała.

– Nie, nie! To Urraca jest potężna. Ja potrafię tylko… Pozostałe konie tłoczyły się wokół niej.

– Don Garcia pyta, czy z nim mogłabyś zrobić to samo. To pytanie sama też usłyszała.

– Konie najpierw! Rycerze sposępnieli. Jordi zbladł.

– Don Federico pyta, czy wyżej stawiasz konie niż rycerzy?

Unni wyprostowała się i spojrzała don Federicowi prosto w oczy.

– Konie was dźwigają. Są dwa razy bardziej zmęczone niż wy. Przerwano mi, wasza wysokość. I teraz nie wiem, czy będę jeszcze w stanie zrobić cokolwiek.

Rycerze zaczęli się między sobą naradzać. Potem zwrócili się do Jordiego.

– Proszą cię, byś kontynuowała – przetłumaczył Jordi ich myśli.

– Nie mogą się z tym zwrócić bezpośrednio do mnie?

– Unni! – upomniał ją Jordi.

– O kay, o kay! Next horse, please!

– Unni, staraj się nie żartować! Naprawdę balansujesz teraz na ostrzu noża.

Nie powiedziała głośno tego, co myślała, że mianowicie to ona ma przewagę. Rycerze pragną większej siły i to ona może im ją dać.

Przypuszczalnie.

Nagle poczuła się bardzo mała.

A co by było, gdyby nie miała już swojej mocy? Jak stanie wobec jednego silnego konia i czterech słaniających się na nogach, a na dodatek wobec pięciu wyczerpanych rycerzy?

Z pewnością nie przysporzy jej to sympatii.

Don Federico wyprowadził swojego konia naprzód. Widocznie i to powinno się dokonać według rangi.

Podczas gdy don Garcia podziwiał i głaskał swojego starego wierzchowca, który wyglądał teraz tak pięknie, Unni próbowała ponownie zebrać energię w rękach. W jej głowie dojrzewała uporczywa myśl, a prawdę mówiąc, bardzo śmiała idea.

Dłonie wciąż pulsowały jej tak, że powinny być płomiennie czerwone. Czerwone co prawda nie były, ale nowa energia pojawiła się w nich bez wątpienia.

Jordi i Juana wstrzymywali oddech.

– Wasza wysokość – zwróciła się Unni do don Federica de Galicia. – Gdyby wasza wysokość zechciał dosiąść konia, to spróbowałabym uzdrowić was obu za jednym razem. Oszczędziłabym w ten sposób siły i czas.

O Boże czy podołam takiemu zadaniu? Musiałam chyba zwariować!

Jordi miał minę, jakby myślał dokładnie to samo.

Posunięty w latach rycerz siedział już w siodle. Unni przełknęła ślinę i zamknęła oczy. Teraz albo nigdy!

Minuty mijały. Dłonie Unni płonęły. Raz po raz musiała spoglądać na rumaka i jeźdźca, obchodzić ich w koło, wysyłać strumienie siły z różnych stron, podnosić ręce do don Federica…

Nagle usłyszała szum od strony Jordiego i Juany, dotarły do niej myśli rycerzy i opuściła ręce.

Więcej nie jestem w stanie zrobić dla waszej wysokości – zwróciła się do don Federica.

Pierwszy raz stary, zgorzkniały rycerz posłał jej ciepły uśmiech. Znowu znajdował się w dobrej formie (to znaczy w stosunkowo dobrej, na ile upiór może być w dobrej formie) a jego koń odzyskał połysk.

Jordi pomógł Unni oczyścić ręce i ramiona po wielkim wysiłku. Musiała też chwilę odpocząć.

Potem podjęła seans z drugim rycerzem, tym razem był to don Sebastian, który już zawczasu dosiadł swojej żałosnej chabety.

Don Garcia wyglądał na zmartwionego.

– Proszę się nie niepokoić – zapewniła go Unni trochę teraz pewniejsza siebie. – Ja o waszej wysokości nie zapomnę.

Zajęła się nim na samym końcu, dość niespokojna, był bowiem najbardziej drażliwym z rycerzy, ona zaś naprawdę zmęczona i przestraszona, czy sobie poradzi. Oddała już chyba wszystko tamtym. Don Galindo i don Ramiro oraz ich konie otrzymali jej pełne zaangażowanie, i udało się.

Serce biło jej mocno, kolana się pod nią uginały. Sama by potrzebowała pomocy jakiegoś uzdrowiciela. A może poprosić o przerwę do następnego dnia?

Rozumiała jednak sytuację don Garcii. Teraz różnica między jego stanem, a wyglądem pozostałych rzucała się w oczy, i Unni byłaby bez serca, gdyby mu zaraz nie pomogła.

Poza tym to niebezpieczne, za nic nie chciała się narażać na jego gniew.

– Czy mogłabym dostać coś do picia? poprosiła Jordiego, a on przyniósł jej z samochodu sok i kilka sucharków. Kawałek czekolady od Juany dokonał cudu.

Don Garcia czekał zniecierpliwiony.

„Uzdrowieni” już rycerze podjęli przerwaną „rozmowę” z Juaną, a Jordi, jak zwykle tłumaczył.

Unni i don Garcia zostali sami.

Unni głęboko wciągnęła powietrze i odmówiła krótką modlitwę pod nieznanym, raczej dość pospolitym adresem, z nadzieją, że jakaś wyższa siła zechce jej wysłuchać, po czym zabrała się do pracy.

Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, musiała się oprzeć o drzewo.

Tym razem potrzebowała sporo czasu, w końcu jednak don Garcia był znowu w znakomitej formie. W dalszym ciągu umarły, tak jak pozostali, ale już nie taki strasznie wycieńczony i odpychający jak przedtem.

Rycerze kończyli spotkanie z głęboką rewerencją dla Unni prezentującej wielki siniec pod okiem. Biedaczka, dopiero teraz pomyślała, że kamuflujący środek musiał się zmazać dawno temu. Była taka wzruszona ich pozdrowieniami i słowami podzięki, że prawie nie widziała, jak znikają.

Wtedy całkiem opadła z sił i oparła się o Jordiego.

– Jestem potwornie zmęczona, wszelka energia mnie opuściła.

– I dziwisz się temu? Pracowałaś przecież ponad cztery godziny. Wykonałaś ogromną robotę. Teraz pójdziemy coś zjeść.

– Wspaniale! – zawołała Juana. – To była ogromna robota dla nas wszystkich, zresztą dla rycerzy pewnie też.

– I wszyscy są zadowoleni – roześmiał się Jordi. – Tylko że rycerze nie dostaną jedzenia.

– Jak ja miałabym być niezadowolona? – wołała Juana. – Powiem wam więcej, kiedy rozmawialiśmy i magnetofon nagrywał opowieść rycerzy, przypomniałam sobie, gdzie to widziałam słowa AMOR ILIMITADO SOLAMENTE. Myślę, że tam możemy znaleźć coś dla was! Bo powiem wam, że zapomnieliśmy o czymś ważnym.

25

Chcieli się natychmiast dowiedzieć, o czym zapomnieli, juana jednak była małomówna.

– Jestem kompletnie wykończona, zresztą wy pewnie też, a już zwłaszcza Unni. Najpierw więc coś zjedzmy, a potem zabierzemy się za kolejne sprawy.

Uznali, że brzmi to rozsądnie.

Kiedy jednak zaspokoili pierwszy głód w malej gospodzie, gdzie głosy odbijały się od betonowych ścian, ale jedzenie było przednie, Juana zaczęła:

– My przez cały czas szukaliśmy rodu don Galinda, prawda?

Tak, w tym właśnie celu przyjechali do Hiszpanii.

– Zapomnieliśmy jednak, że z Asturii pochodził nie tylko on!

Teraz już Juana zaliczała się do nich, mówiła „my”. Z wielkim zapałem uczestniczyła w detektywistycznych dociekaniach.

Unni i Jordi zastanawiali się. Nagle Jordi zawołał:

– Dona Elvira! Ta młodziutka ścięta księżniczka.

– Tak jest, oczywiście – potwierdziła Unni z dziwnym blaskiem w twarzy.

– Nie tylko ona – podpowiadała Juana. – Młody Rodriguez, za którego miała wyjść, nazywany był księciem z Kantabrii. To się jednak nie zgadza z rzeczywistością, bo w Kantabrii nigdy nie było domu królewskiego. Niewątpliwie jednak Rodriguez był księciem. Mógł był przybyć z Nawarry, ale to daleko stąd. Ja myślę, że również on pochodził ze starego, bardzo rozgałęzionego królewskiego rodu z Asturii. Bo powinniście wiedzieć, że to właśnie w związku z nim przeczytałam słowa AMOR ILIMITADO SOLAMENTE.

– Co ty mówisz? – zawołał Jordi przejęty. – Gdzie można przeczytać o tej królewskiej linii?

– U mnie w domu. Jeśli biblioteka jeszcze mnie nie zmusiła do oddania, ciągle przekraczam terminy. A zresztą nie, to nie była książka z biblioteki…

Jordi podjął decyzję.

– Mamy mało czasu. Natychmiast jedziemy do ciebie, niech się dzieje, co chce.

– Emmy i jej facetów bać się nie musimy. Oni się tylko kręcą w kółko – mówiła Unni zamyślona. – Ale ta druga grupa… Dranie znają twój dom, Juano.

– Wejdziemy tylnymi drzwiami – zapewniła Hiszpanka.

Nikt się nie włamał do mieszkania Juany, nikt niczego nie ruszał.

– Myślę, że oni machnęli już ręką na ten dom – powiedział Jordi, wyglądając spoza firanek na ulicę. – Żadnego merca ani seata nigdzie nie widać.

Juana zaczęła szukać.

Jak, na Boga, ona może coś znaleźć w tym nieładzie, zastanawiała się Unni, która przecież też pedantką nie była. Stosy czasopism, książek i starych dokumentów zawalały pokój.

– Tutaj nikomu nie wolno sprzątać – oznajmiła Juana rzeczowo. – Bo przecież nic bym nie znalazła.

Znali to z własnego doświadczenia, system w bałaganie. Nie minęło dziesięć minut i Juana miała w ręce, to czego szukała – oprawiony zbiór tekstów.

– Zgromadziłam tu stare i nowsze materiały, kopie, rzecz jasna. Część dokumentów jest niewiarygodnie stara, aż trudno uwierzyć, że to prawda. I właśnie pośród nich widziałam… zaraz zobaczymy.

Pochylali się nad dokumentami rozłożonymi na stole. Oj, ile było tych królewskich domów pożenionych między sobą, ponieważ w tamtych czasach odpowiednie małżeństwo było sprawą ważną, a wybór raczej niewielki. Poza tym mnóstwo rozgałęzień. Odnaleźli założyciela królewskiego domu Asturii, bohatera narodowego Pelayo, który rozgromił Maurów w bitwie pod Covadonga na początku ósmego wieku. Mogli się zapoznać z niezbyt długą listą królów, którzy panowali tutaj do czasu aż Asturia w dziesiątym wieku połączyła się z Leon, a potem jeszcze z Kastylią. Bardzo to skomplikowane!

Ale córka Pelayo wyszła za mąż za członka królewskiej rodziny Wizygotów przedtem pobitych przez Maurów. Jej mężem był Alfonso Pierwszy, syn Pedra z Kantabrii, więc może i ta prowincja była wcześniej królestwem?

Potem następuje długi szereg władców o imionach Ramko, Garcia i Alfonso.

Juana przekładała kartki.

– Wiem, że widziałam słowa właśnie tutaj – mamrotała.

– Tutaj jest jakiś Rodriguez! – zawołała Unni.

– Rok 800? Za wcześnie, my musimy mieć innego, z piętnastego wieku.

– A tu znowu Urraca, królowa Galicji i Asturii – stwierdził Jordi.

– Mnóstwo kobiet nosiło to imię. A ta tutaj żyła w jedenastym wieku. I jej tytuł nie oznacza, że Galicja była królestwem, w tym okresie była podporządkowana Asturii.

– 1350. Jesteśmy coraz bliżej – powiedziała Unni.

– Nie, tu chodzi tylko o boczną linię. Ale patrzcie tam! Tam mamy kogoś o nazwisku don Federico de Galicia! Och, jak blisko spokrewniony ze starym królewskim rodem Asturii! Niemal się potykał o tron, jeśli jeszcze wtedy jakiś istniał. Był stary. Mówiliście, że umarł w roku 1481?

Juana odwróciła dwie kartki.

– Tak. Tam jest dona Elvira de Asturias! Bardzo daleko od królewskiego tronu Leon i Kastylii. Urodzona w roku 1466. Brak daty śmierci.

– 1481 – powiedzieli Jordi i Unni równocześnie. – Miała piętnaście lat.

– Biedne dziecko – westchnęła Juana, zapisując rok śmierci. Dalej kartkowała zbiór.

– Dlaczego tu nie ma daty śmierci żadnego z naszych? – zastanawiała się Unni.

– Chyba niewielu wiedziało, jaki okrutny los ich spotkał – domyślał się Jordi.

– Chyba tak – potwierdziła Juana. – Teraz, jak widzę jesteśmy przy zupełnie innej linii rodu. Ale to w dalszym ciągu stary królewski ród Asturii. Tam!

Wszyscy troje pochylili się nad dokumentem. Był to don Rodriguez de Kantabria. Urodzony w roku 1464.

No i bez daty śmierci, rzecz jasna. Na marginesie jednak dopisano trzy słowa bardzo staroświeckim charakterem pisma. Nie ulegało wątpliwości, że to jeden z najstarszych dokumentów:

AMOR ILIMITADO SOLAMENTE.

A niżej inicjały S. A.

– Czy możemy się domyślać brata Laury Alvarez? – spytała Juana. – Tego, który umarł mając dwadzieścia pięć lat. I miał na imię Sancho. Sancho Alvarez.

– Wnuk don Galinda – powiedziała Unni cicho. – Jedyny, który mógł znać słowa.

– Poniżej jest jeszcze coś, na marginesie – powiedział Jordi, podnosząc dokument bliżej oczu. – Jakie straszne zawijasy! I prawie całkiem spłowiałe. Musiała to pisać kobieta.

– Mężczyźni robią więcej zawijasów niż kobiety – zauważyła Unni. – Zwróć na to uwagę, kiedy dostaniesz następny list, Jordi.

– Nie dostanę żadnego listu – powiedział, ale myślami był gdzie indziej. – Juana, masz szkło powiększające? Dziękuję!

Z wielkim trudem odcyfrował tajemnicze napisy: „Każdy gr. ma swój dar. G. dobrobyt. N. zdrowie. C. powodzenie. V. miłość. A. siłę magiczną”.

– Gryfy! – wykrzyknęła Unni. Jordi zastanawiał się.

– To by się zgadzało. Jeśli N. oznacza Nawarrę, to jej gryf posiada moc uzdrawiania. I ja zostałem uzdrowiony właśnie przez niego. Vesla też czuje się bezpieczna, jeśli ma go na szyi. Jak to dobrze, że Morten nie dał go Monice!

– Całe szczęście, że się najpierw zapytał. I Pedro jest zamożny.

Unni myślała o swoim amulecie, gryfie z Vasconii. Miłość. Tak jest, jeśli ktoś otrzymał miłość, to właśnie ona. Jordi, Jordi, ten najlepszy na świecie!

Dalej przeszukiwali dokumenty, ale na próżno. Niczego więcej o zagadce rycerzy tam nie było. Ani o gryfie Asturii.

Tylko ta wzruszająca próba młodego Sancho, by przekazać tradycję następnym pokoleniom. Żeby słowa ani gryfy nie zostały zapomniane.

Ale zostały. Aż do dzisiejszego dnia.

Tyle nadziei wiązali z tymi dokumentami Juany, a one okazały się ślepą uliczką.

Teraz pozostało już tylko jedno i właśnie tego się natychmiast uczepili. Kolejna wizyta na starych cmentarzach. Tym razem chodziło o miejsce pochówku Laury Alvarez. Ostatnia szansa odnalezienia gryfa.

Raz jeszcze Juana okazała się ich dobrym pomocnikiem. Znała kogoś, kto orientował się we wszystkich sprawach starych cmentarzy w Oviedo i natychmiast do niego zadzwoniła.

Wyjaśniła mu dokładnie, czego szukają, on zaś obiecał, że niebawem oddzwoni. Nie powinno to zająć zbyt wiele czasu. Piętnasty i szesnasty wiek są dość skąpo reprezentowane w rejestrach cmentarnych. No i Alvarez? To nie był ród uprawniony do chowania swoich zmarłych w kościelnej krypcie. Ale oczywiście przeszuka dokumenty bardzo dokładnie.

Oszczędzali tym sposobem mnóstwo czasu, a robiło się późno i należało kończyć.

Przyjaciel Juany odezwał się szybciej, niż oczekiwali. Niestety, dzwonił z niczym, nie ma żadnego Alvareza z szesnastego wieku. I żadnego grobu, nie. Z rodu Villanueva też chyba nikogo nie pogrzebano w Oviedo. Wśród nowszych pochówków, owszem, są tacy, ale to rody nieszlacheckie, zarówno Alvarez, jak i Villanueva. Te stare natomiast, wysoko postawione rody wymarły i wszystkie tablice nagrobne uległy zniszczeniu.

W ten sposób ostatnia iskra nadziei zgasła.

Juana obiecała, że nadal będzie szukać w swoich papierach i w razie czego da znać. Pożegnali się z nią serdecznie i podziękowali za cudowną pomoc. Pomogła im bardziej, niż mogli byli przypuszczać.

Juana zaś powiedziała, że to ona powinna dziękować. Zdobyła materiały na co najmniej pięć prac doktorskich.

Ze smutkiem opuszczali jej dom.

Jednocześnie

Wysoki chudy mężczyzna wraz z towarzystwem opuścił Oviedo. Dowiedzieli się na lotnisku, że Jordi ma odlecieć z Santander. W takim razie będzie na pewno miał ze sobą gryfa, więc będzie mu go można odebrać. Nie odwołał wyjazdu, ani nie zmienił jego terminu.

– Jak widać zrezygnował z szukania dziewczyny – zachichotał Thore Andersen. To on teraz prowadził mercedesa. Seata oddali w wypożyczalni w Oviedo.

– Gdzie miałby szukać? – zdziwił się chudy. – Uważa pewnie, że go rzuciła, pojechała sobie. Do domu albo gdzieś tam.

– Zastanawiam się, jak tam ona teraz – znowu zachichotał Thore.

– Powinniście byli dokładniej ją przesłuchać, kiedy były takie możliwości – wtrącił asystent, który dotychczas siedział w milczeniu.

– Ona nic nie wiedziała – odburknął Thore Andersen bardzo teraz pewny siebie. – Była taka przerażona mną i w ogóle, że wypaplałaby wszystko, gdyby coś wiedziała.

– Trzeba było ją uciszyć na dobre – powiedział chudy. – Nie mieliśmy wyjścia, widziała nas obu. Natomiast ten jakiś piekielny typ nas nie zna, on może sobie chodzić.

Asystent zakończył surowo:

– W porządku, ale teraz już żadnych więcej błędów. Jak najszybciej musimy zdobyć gryf Asturii! Bo zostało napisane, że posiada on niewiarygodne siły. Z jego pomocą zdobędziemy, mam nadzieję, władzę nad tymi naiwniakami poszukującymi doliny.

– Jasne. A jeśli nawet gryfu nie dostaniemy, to będziemy przynajmniej mogli iść za nimi. Niech oni odwalą czarną robotę, a my zgarniemy całą zdobycz.

W samochodzie zaległa cisza. Po lewej stronie drogi mieniły się w słońcu wody Zatoki Biskajskiej. Pasażerowie byli pewni, że mają też wspaniałe widoki na przyszłość.

26

Następnego ranka Unni i Jordi mieli opuścić Oviedo, oczywiście jeśli na czas dotrą do lotniska. Nie stać ich już było na dłuższy pobyt w Hiszpanii, kasa podróżna była do tego stopnia pusta, że nawet na jej zasilenie nie mogli czekać.

Nastrój w samochodzie panował ponury. Nie znaleźli gryfa, nie zdobyli przesłania don Galinda.

– Będziemy musieli tu jak najszybciej wrócić – rzekł Jordi zgnębiony. – Jak tylko uda nam się zebrać więcej pieniędzy.

Upokarzające! Wracać do domu w takiej sytuacji! Ale tak się właśnie sprawy miały.

W rozpaczy Unni zatelefonowała do Jorna, komputerowca.

Wyjaśniła, że zabrnęli w ślepy zaułek i zapytała, czy nie mógłby znaleźć czegoś o Alvarezach z szesnastego wieku.

Było to raczej mało prawdopodobne, Juana bowiem już szukała w bibliotecznym komputerze. Samej Unni nigdy nie było stać na kupno komputera. Jorn jednak był człowiekiem upartym i systematycznym, poza tym lepiej się znał na nowoczesnej technice. Obiecał, że zadzwoni, jak coś znajdzie.

I zadzwonił. Nie ujechali daleko, gdy odezwał się telefon komórkowy.

Nie, żadnego Alvareza w szesnastym wieku Jorn nie znalazł, ale może Diego Alvarez, który żył w latach 1439 – 1499 wyda im się interesujący?

Jordi i Unni spoglądali po sobie niepewnie. Dziewczyna wzruszyła ramionami i skinęła głową.

– Dawaj go – polecił Jordi.

– No wiec wygląda na to, że facet był pisarzem. Figuruje we francuskiej antologii poetów z tamtej epoki. To wszystko.

Dostali jeszcze tytuł książki, podziękowali Jornowi i zadzwonili do Juany.

– Och tak! – zawołała. – Mam tę książkę w domu, ale nie zdążyłam jej jeszcze przejrzeć. Pożyczyłam ją w niewielkim antykwariacie. Za chwilę oddzwonię.

– To jasne, że Juany on nie zainteresował – westchnęła Unni. – Mnie też nie interesuje. Książka francuska, wiek me ten. Ale wdziała jego nazwisko na grzbiecie, prawda?

– Tak jest, widziała, i nie skojarzyła jego nazwiska z Laurą Alvarez. Nie, nie wierzę w ten ślad, ale musimy go przynajmniej z całą pewnością wykluczyć.

Zadzwoniła Juana. Podniecona.

– Nie jestem mistrzynią, jeśli chodzi o francuski a wkład Diega Alvareza do historii literatury nie jest jakiś wyjątkowy, ale wiecie co?

Nie, nie wiedzieli nic.

– Zgadnijcie, co znajduje się na stronie tytułowej Dla mojego wnuka Sancho od dziadka Diego Alvareza!”

– Dziadka? – powtórzył Jordi poruszony. – No tak, przekleństwo dziedziczyli w linii macierzystej.

– Ale ja mam tu jeszcze coś więcej – poinformowała Juana. – Do ostatniej strony został przyklejony list. Chcecie posłuchać? No to czytam. Tam jest mnóstwo podkreśleń, będę to specjalnie akcentować.

No przestań już gadać, myśleli Unni i Jordi zniecierpliwieni.

– A więc – zaczęła Juana:

PTAKI Z PRZESZŁOŚCI

„Gryfy są kluczem. Zbierają się tam, gdzie czekają orły. Sroka chroni gile przed czarnymi wronami. Wędrówka mojego sąsiada zaczyna się od tego miejsca, gdzie orły będą małe. Ja sam przybyłem z zapomnianej wioski nad rzeczką, znajdującej się blisko kraju mojego drugiego sąsiada. Z tej wioski przybywa jego serce”.

– No widziałeś coś podobnego! – zawołała Unni, kiedy podziękowali już Juanie. – Ptaki, ptaki, ptaki. A co z gryfem Asturii?

– Pojęcia nie mam. Ale popatrz, tu jest różnica w określeniu wron! To są, jak widzisz, wrony czarne, czyli czarnowrony, a nam się zdawało, że chodzi o siwe. Wrony czarne są mieszkankami Europy południowozachodniej.

– I, oczywiście, sroka to Urraca, po prostu wierne tłumaczenie – powiedziała Unni. – Gile to młoda królewska para. Natomiast znowu wracamy do miejsca, gdzie „orły będą małe”. Dlaczego to zostało podkreślone? Gdzie orły będą małe to nie jest nazwa żadnego ptaka, to całe zdanie, określające miejsce.

Jordi zamyślony wpatrywał się w drogę przed sobą.

– Pamiętasz, jak mówiłem, że mam pomysł co do znaczenia tego zdania? Jestem coraz pewniejszy, że wtedy miałem rację. Unni, zdaje mi się, że mamy nareszcie konkretny punkt geograficzny, jeśli nie dwa. A gdyby rzeczywiście tak było, znajdziemy ich więcej.

– No to mów, o co chodzi, skończ z tymi zagadkami! Spoglądał na nią spod oka.

– Co jest większe od orłów?

– Gudrun by powiedziała, że masyw górski.

– Nie krajobraz. Ptaki! Unni patrzyła zakłopotana.

– Strusie?

Jęk Jordiego przetłumaczyła sobie jako: Nie bądź głupia, i starała się skupić.

– Kondory?

Już miała powiedzieć: kondomy, ale powstrzymała się w ostatniej chwili.

– Teraz mówimy o Hiszpanii, nie o Ameryce Południowej.

– No to w takim razie sępy.

– Otóż to! Sępy gromadzą się w określonych miejscach. Na przykład w dolinie Carranza. W Ramales de la Victoria. Pamiętaj, że w tych wszystkich informacjach, czy jeśli wolisz, przesłaniach, a może nawet testamentach wciąż mówi się o granicach.

– Tak, pamiętam.

– Carranza leży na granicy pomiędzy Krajem Basków a Kantabrią.

Unni starała się skoncentrować, ale po głowie krążyła jej inna myśl i odpowiedziała jakby nieobecna:

– „Drogą rycerzy podążać nie można”. Były inne drogi. Od granic. Tak Jordi, to musi być przesłanie Asturii i don Galinda.”

– Tak! W takim razie jego ludzie przybywali z Asturii, z jakiegoś miejsca przy granicy z Galicją lub Kantabrią.

Kierowali się teraz ku morzu, chcieli dotrzeć do drogi wzdłuż wybrzeża, najkrótszej drogi na lotnisko w Santander.

– Jordi… Mam maleńką prośbę. A właściwie dużą. No, powiedzmy w połowie. I pewien pomysł.

– Wiesz, że spełniam wszystkie twoje prośby. Pomysły również.

– Czy nie moglibyśmy podjąć jeszcze jednej desperackiej próby? Zboczyć trochę z drogi i wstąpić do Cangas de Onis, żeby się przekonać, czy Laura Alvarez nie została tam pochowana. Bo widzisz, to jest przecież rodzinna miejscowość jej dziadka, Galinda.

– Dobry pomysł – stwierdził Jordi i skręcił w pierwszą boczną drogę.

Była to jakaś szansa. Może nie największa, ale powinni spróbować wszystkiego.

Na horyzoncie ukazała się sylwetka klasztoru San Pedro.

– Tam mieszkaliśmy – rzekła Unni z promiennym uśmiechem.

– I kochaliśmy się – dodał Jordi. – Cudowne wspomnienie. Dzięki, piękny klasztorze!

Rejestry cmentarne nie dały odpowiedzi na żadne pytanie. Ani w Cangas, ani w Villanueva.

Stracili parę godzin. Teraz nie zostało już wiele miejsc do przeszukania.

Przygnębieni wsiedli do samochodu. Silnik zapalił.

– Jordi! – zawołała Unni pod wpływem jakiegoś impulsu, wskazując na widoczny z samochodu szyld. – Wstąpmy jeszcze do Covadonga! Tyleśmy o tym miejscu słyszeli! Chcę je zobaczyć, skoro mamy jeszcze odrobinę czasu. To niedaleko, ledwie dziesięć kilometrów.

Jordi bez protestu skręcił.

– Mnie też bardzo to miejsce ciekawi.

Jechali w stronę lądu, ku szerokiej tutaj dolinie.

Teren się wznosił. Góry stawały się coraz bardziej strome, lasy gęstsze, dolina zaczynała się zwężać, stawała się za to głębsza, choć droga wciąż pięła się w górę.

– Prawdziwe pustkowia – westchnęła Unni. Nieoczekiwanie ich oczom ukazały się wielkie budynki. To musi być stary klasztor Covadonga.

Droga schodziła teraz lekko w dół i wkrótce znaleźli się w małej wiosce, przycupniętej pośrodku pustkowia. Imponujący kościół z jaskrawoczerwonym dachem uczepił się stromego zbocza góry. W osadzie był duży, otwarty plac, szkoła, koszary, poczta i sklepy, wszystko na bardzo niewielkiej przestrzeni. Trudno powiedzieć, czy jacyś ludzie mieszkają tu na stałe, bo wszędzie aż się roiło od turystów.

– Spójrz tam – powiedziała Unni wskazując posąg wysokiego wodza, dźwigającego na plecach wielki krzyż. – To musi być ten Pelayo, który pokonał tutaj dwadzieścia tysięcy Maurów. Tak, to on.

Podeszli bliżej.

– Oj, jaki urodziwy!

– Wcale tak nie musiał w rzeczywistości wyglądać – uśmiechnął się Jordi. – Posąg wzniesiono chyba w czasach nowożytnych.

– Ale ja często się zakochiwałam w posągach. W Dawidzie Michała Anioła. W Posejdonie z Góteborga, chociaż jest tak źle wyposażony, że przypuszczalnie bardzo marznie stojąc z tymi rybami w fontannie. Madziarskich królów z rynku w Budapeszcie znam tylko z fotografii, ale zrobili na mnie wielkie wrażenie. Podobnie jak ten tutaj!

Jordi śmiał się.

– Wierzę, że nie muszę być zazdrosny? Zwróciła się ku niemu z uśmiechem:

– Nie, nie musisz – rzekła z czułością. – Takich jak ten można podziwiać i wielbić zwłaszcza, że nie trzeba mieć z nimi do czynienia. Idziemy dalej! Dokąd to prowadzi ta droga schodząca w dół?

– Chyba do groty, moim zdaniem. Tam, gdzie Święty Krzyż i Najświętsza Dziewica uratowali Pelayo i jego Asturyjczyków.

Poszli w dół i rzeczywiście wkrótce znaleźli się w głębokiej grocie wydrążonej w górskiej ścianie.

– Uff, grota została zrobiona sztucznie – jęknęła Unni. – Skała pod jej dnem nie wygląda zbyt pewnie. Chyba niebezpiecznie jest tam wchodzić.

– Jeśli wytrzymała napór tysięcy pielgrzymów i turystów przez te wszystkie wieki, to uniesie też ciebie i mnie. Chodź!

Minęli otwór w górskiej ścianie, gdzie umieszczono trzy krzyże skierowane ku kościołowi po drugiej stronie. Robiło to wielkie wrażenie. Wspaniały motyw dla fotografujących turystów.

Znaleźli się w na wpół otwartej grocie.

W ołtarzu znajdował się wizerunek Najświętszej Dziewicy. We wnętrzu rzędy ławek dla tych, którzy chcieli się do niej modlić.

O tej porze turystów było jeszcze niewielu, Unni i Jordi wstrzymując oddech podeszli do ołtarza.

Wokół brzegu sukni Madonny znajdowało się mnóstwo większych i mniejszych wotów. Proste kwiatki z plastiku, a obok nich prawdziwe. Drobne osobiste wota domowej roboty. Rzeczy piękne i rzeczy, których znaczenie trudno było zrozumieć, a ich pochodzenie znał tylko ofiarodawca.

Prośby o pomoc. Dary dziękczynne…

Jordi chwycił Unni za ramię.

– Unni, spójrz!

Zwróciła się tam, gdzie pokazywał.

Na pół ukryty w pięknej misie leżał mały gryf.

– Jordi – wyszeptała.

– „Idźcie za impulsami” – radzili nam rycerze. – „Miejcie oczy szeroko otwarte!” To był dobry impuls, żeby jechać do Covadonga, Unni.

– Wierzę, że oni celowo umieścili ten szyld na naszej drodze.

– Tak jest. Bo ileż to razy nazwa padała w naszej obecności, a my jej nie słyszeliśmy?

Unni rozejrzała się ukradkiem. Grupa turystów opuszczała grotę, ale kolejna, znacznie liczniejsza, schodziła drogą w dół.

– Okradanie kościoła – bąknęła.

– Czy możemy?

– Musimy. Jesteś katolikiem, możesz udawać, że coś tam kładziesz. Ja zostanę na czatach. Ale pospiesz się!

Turyści właśnie wyszli, został tylko jeden maruder, by fotografować krzyże i rzeźbę przedstawiającą chyba jakiegoś dzikiego ptaka. Ptaki, ptaki, w całej historii rycerzy aż się roi od najrozmaitszych ptaków!

Kolejni turyści nadchodzący drogą już się zbliżali do wejścia.

– Teraz – szepnęła Unni rozgorączkowana.

Jordi ukląkł przed ołtarzem. Wyglądał na pogrążonego w głębokiej modlitwie.

On chyba nie jest bardzo religijny, pomyślała. Ale tak naprawdę wiedziała o tym niewiele.

Unni widziała przede wszystkim jego plecy. Potem ramię, które się poruszyło, jakby kładł coś przy ołtarzu, a następnie błyskawicznie wsunął rękę do kieszeni. Tylko ona mogła dostrzec ten ruch. W końcu wstał. Akurat w momencie, gdy tłum turystów z hiszpańskim przewodnikiem wlewał się do groty.

Jordi stał przez chwilę, potem przeżegnał się w bardzo przekonywający sposób, ujął Unni za rękę i wyprowadził na dwór.

– Czuję się okropnie – wzdrygnął się. – Za nic nie chciałbym tego zrobić jeszcze raz.

– Rozumiem cię, sama mam nieczyste sumienie. Ciekawa jestem, kto to tam położył.

– Tego nie dowiemy się nigdy. Jedyne co wiemy, to to, że rycerze nas tutaj skierowali. Chodź, uciekamy!

W drodze powrotnej oboje myśleli o tym samym: Gryf Asturii odpowiada za siły magiczne. Cokolwiek mogłoby to oznaczać.

Jednocześnie

Groteskowi kaci inkwizycji siedzieli skuleni na poręczy mostu, kiedy Unni i Jordi tamtędy przejeżdżali.

„Oni to mają! Jacyż oni potężni, jak mogło do czegoś takiego dojść?”

„Zbójectwo, oszustwo, zdrada!”

„A nasi ludzie kompletnie chybili. Nic nie znajdą i nie dowiedzą się, gdzie są przeklęci wrogowie”.

„Przegońcie ich, wypędźcie, tę piękną Emmę o pustym móżdżku i tych jej jeszcze głupszych pomocników!”

„Druga grupa będzie nasza”.

„Czyś ty rozum postradał, bracie, oni są zbyt silni, zbyt podstępni, oni nie będą chcieli mieć z nami do czynienia”.

„W takim razie pożeglujemy własnym szlakiem”.

„Musimy odszukać naszych głupich lokajów i powiedzieć im, że się nie nadają. Że też coś takiego mogło się nam przytrafić!”

We wzroku jednego z mnichów pojawił się przebiegły błysk. „Po co nam ludzie? Sami przejmijmy sprawy i pokażmy tym pyszałkom, co potrafimy!”

„Nie chcemy wracać do zimnej Norwegii!” – zawył jeden.

„Nie chcemy, nie chcemy” – wtórowała mu reszta.

„Uspokójcie się! – powiedział pierwszy. – Oni wrócą do tego kraju. Wrócą wszyscy. I wtedy ich dopadniemy. Naszym sposobem”.

„Naszym sposobem, naszym sposobem” – wrzeszczeli podnieceni.

Jakaś kobieta, która w pobliżu wieszała pranie, uniosła głowę.

– Co to, znowu wrony biją się na moście?

27

Unni i Jordi dotarli do Santander wczesnym wieczorem. To duże i hałaśliwe nadmorskie miasto z imponującym portem i mnóstwem zakładów przemysłowych, ale też wieloma bardzo pięknymi dzielnicami w centrum.

Ustalili z firmą samochodową, że jej ludzie odbiorą sobie auto z parkingu lotniska następnego ranka. Wszystko zostało zapłacone, wszystko było gotowe.

– Teraz pójdziemy do hotelu – zdecydował Jordi. Nagle drgnął i położył rękę na sercu.

– Co się dzieje? – spytała Unni wystraszona.

– Jakieś ciepło. Gryf zrobił się gorący! Przeczuwam niebezpieczeństwo.

– Ja też – szepnęła Unni przerażona.

Jechali uliczką na tyłach hotelu, mieli właśnie skręcić. Rozejrzeli się uważnie wokół.

– Ten mercedes – powiedziała Unni. – Czy to nie… Owszem, te same numery. Dlaczego on tutaj stoi?

Jordi zjechał na bok.

– Myślisz, że to druga grupa? Twoi porywacze? Jordi zacisnął ręce na kierownicy.

– Zakradli się do naszego hotelu, uznali, że tutaj mogą ukryć samochód – powiedział wstrząśnięty. – Skąd oni wszystko wiedzą?

– Czy to nie biuro turystyczne?

– Możliwe. W takim razie wiedzą też, kiedy wyjeżdżamy. Unni, lecimy dziś wieczorem, zmieniamy bilety, polecimy inną trasą.

– Nie mamy pieniędzy, gdyby trzeba było coś dopłacić.

– Nie musimy płacić za dzisiejszą noc w hotelu, zadzwonimy i anulujemy rejestrację.

– No a twój bagaż w hotelu? Jordi zasłonił oczy dłonią.

– Musimy wejść do środka. Mam nadzieję, że dranie nas nie zauważą.

– A gdyby nawet, to co nam zrobią? Napadną na nas z bronią w hotelowym westybulu? Nie sądzę. Chodź, spróbujemy.

Thore i chudy siedzieli w barze na półpiętrze.

– Gdzie twój asystent? – spytał Thore, rozkoszując się cygarem.

– Odpoczywa w pokoju, a my tu sobie poczekamy na chłopczyka Vargasów.

– Lada moment powinien się zjawić.

– Tak. Tylko pamiętaj, bierzesz go na górze, w korytarzu. Tam jest ciemno, gości niewielu, a ciebie on nie zna. Potrafisz go unieszkodliwić. Weź klucze do jego pokoju i tam go przeszukaj, przetrząśnij rzeczy, papiery, dokumenty, na pewno gryf wpadnie ci w ręce.

– Zdaj się na mnie, zrobię co trzeba.

W chwilę potem Thore gasząc niedopałek, powiedział:

– Na dworze zatrzymał się samochód.

– Chodź, zejdziemy niżej. On nas nigdy nie widział. Nie, nie całkiem na dół. Tutaj.

Czekali.

Szok przeniknął obu, jakby ich kto dźgnął rozpalonym żelazem.

– Ale – chudy odskoczył w bok. – Dwoje…? Thore zbladł.

– Co u diab… To przecież ona! Wycofali się pospiesznie.

– To niemożliwe – jęknął chudy z wykrzywioną twarzą.

– Niemożliwe – potwierdził Thore głupio. – To nieludzkie!

– Nadludzkie – poprawił go chudy z trudem łapiąc powietrze. – Niepojęte! Przecież tak dobrze ją związałem. Jak ty to wszystko spartaczyłeś – zaczął, ale się powstrzymał.

– Żadnego samochodu tam w pobliżu przecież nie widzieliśmy. I jak ktoś mógłby trafić akurat tam? Nigdy! Co teraz zrobimy?

– Oni wychodzą!

– Pewnie wrócą później.

Samochód odjechał. Dwaj mężczyźni stali jak wrośnięci w ziemię. Ona nie mogła się posłużyć telefonem komórkowym. Jak mogłaby to zrobić z rękami na plecach, związanymi tak mocno? W jaki sposób, w jaki sposób…?

Chudy wyprostował się, jego głos brzmiał stanowczo.

– Teraz zostać tu nie możemy, ona by nas rozpoznała. Musimy opracować nowy plan.

– Jutro? Na lotnisku? Szef myślał. Długo.

– Tak. Lotnisko. Mnóstwo ludzi, mnóstwo zamieszania. Mam pomysł.

Ale chudy nigdy swojego pomysłu w życie nie wprowadził. Bo kiedy następnego ranka przybyli na lotnisko, nie znaleźli tam ani Jordiego, ani Unni.

Na liście pasażerów też ich nazwisk nie było.

Tymczasem oni dotarli już do domu. A tam Vesla prowadziła trudną rozmowę ze swoją matką.

– Nie stwarzaj problemów, mamo! Chcę sprzedać moją część akcji zostawionych przez tatę. Są moje. Tak, teraz potrzebuję pieniędzy, kupno domu i urodzenie dziecka to są spore koszty. Czekają mnie też wydatki związane z podróżą.

Odpowiedź matki zajęła trochę czasu, najwyraźniej mocowała się ze słuchawką, w końcu oznajmiła agresywnym głosem:

– Nie możesz po prostu trwonić pieniędzy. One są dobrze ulokowane.

– Ulokowane? Wiem o tym, ale ja potrzebuje, gotówki! Teraz!

– Nie mogę tak po prostu zażądać zwrotu, co by powiedział pa… co by wszyscy powiedzieli?

Dłoń Vesli zaciskała się na słuchawce.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że dałaś moje pieniądze temu naciągaczowi i uwodzicielowi, pastorowi Schwartzowi?

– On nie jest żadnym naciągaczem. To tylko pożyczka, dostane, z powrotem dziesięć razy więcej.

– No tak, w niebie.

Albo w łóżku, pomyślała, ale za bardzo było jej żal matki, żeby powiedzieć to głośno.

Bo pastor Schwartz romansował z zamożnymi paniami, potrząsał z zapałem swoją blond grzywą, która nadawała mu taki wspaniały profil. Nawet cokolwiek zbyt zaokrąglony podbródek nie odbierał mu urody. Zacierał pulchne rączki nad wszystkimi wpłatami gotówkowymi, jakie otrzymywał i litował się nad nędznymi grzesznikami, którzy wkrótce staną na boskim sądzie. A tam zostanie oddzielone ziarno od plewy.

Nie przeczuwał tylko, że jego ziemski sąd zbliża się szybkimi krokami. Bowiem zadarł z Antoniem. Pastor doprowadził do płaczu Veslę, a to najgorsze, co można było zrobić jej narzeczonemu.

Unni i Jordi zostali niezwykle serdecznie powitani w domu. Tym bardziej, że wszystkie gryfy znalazły się nareszcie w jednym miejscu.

Teraz należało tylko złożyć w jedno wszystkie przesłania oraz wszelkie inne informacje, jakimi grupa dysponowała i stworzyć jakiś całościowy obraz.

No i czekała ich wielka ekspedycja: poszukiwanie ukrytej i zapomnianej doliny.

Czas naglił. Czas, który został przydzielony Jordiemu i Mortenowi, niebezpiecznie się kurczył.

Загрузка...