Zjeżdżając ruchomymi schodami w dół długiego rękawa wyładowczego „Poogai” do największego terminalu ojczystej planety masenów, Tesserax nagle powiedział:
– A niech to! – Zapomniałem ostrzec was przed Protektorem.
– Przed kim? – zdziwił się Jessie.
Tesserax klepnął się po swej pozbawionej owłosienia bulwiastej głowie.
– Niech to piorun strzeli i szlag trafi! – zawołał – zupełnie nie wiem jak mogłem o tym zapomnieć. To naprawdę dość wstrząsające przeżycie, jeśli się nie jest uprzedzonym, a prawdę mówiąc, nawet wtedy gdy się jest. – Popatrzył z niepokojem na szybko zbliżające się drzwi wejściowe do terminala i dodał – W każdym razie proszę spróbować się nie niepokoić, kiedy zaatakuje państwa tymi wszystkimi kłami i pazurami.
– Kłami i pazurami? – powtórzyła pytająco Helena.
– Kłami i pazurami? – powtórzył jak drugie echo Jessie, chwytając Helenę za ramię i zastanawiając się gorączkowo, czy nie powinni przypadkiem zrobić w tył zwrot i ruszyć pod prąd, w górę ruchomych schodów.
– Protektor? – warknął Brutus. – A cóż to za uzębiony skurwysyn.
– Protektor to jedna z naszych najbarwniejszych postaci mitycznych – odparł masen. Każdy port kosmiczny ma u siebie przynajmniej jednego z nich. Widzicie państwo, w samych początkach ery podróży kosmicznych…
Ale w tym momencie schody się skończyły i napierający tłum pozostałych pasażerów „Poogai” wepchnął ich w drzwi wejściowe terminalu. Zanim Tesserax zdążył cokolwiek dodać, znaleźli się w hali przylotów.
Hala przylotów była arcydziełem estetycznej inżynierii, miała pięćset stóp długości, a jej boczne ściany przecinały rzędy olbrzymich okien, przypominających kształtem okna średniowiecznych katedr i bijących w górę od podłogi do samego sufitu na wysokość niemal całych stu stóp. Grube, przeźroczyste kolumny podtrzymywały opalizujące łuki, na których wspierało się kopułowe sklepienie. Wszystko to były elementy nie tylko czysto konstrukcyjne. Okna, podobnie jak okna katedr, zrobione były z tysięcy kawałków kolorowego szkła, zespolonych w abstrakcyjne wzory, które rzucały na białą podłogę feerię barwnych plam. Przeźroczyste kolumny i wiszące setkę stóp w górze białe, opalizujące łuki pokrywały płaskorzeźby setek i tysięcy małych postaci, zarówno masenów z krwi i kości jak i mieszkańców maseńskich zaświatów; tworzyły jeden ogromny, panoramiczny relief, tak przedziwnie splątany i przesycony filtrowanym przez witraże światłem, że patrząc na niego zatykało dech w piersiach, odnosiło się bowiem wrażenie, iż kolumny poruszają się nieustannie, a wraz z nimi wyginają się i falują łuki sklepienia, jakby pod wpływem zmagań tysięcy maleńkich stworzeń…
– Co to jest ten „Protektor” – dopytywał się Jessie, któremu całe to piękno zaparło co prawda dech w piersiach, ale nie do tego stopnia, by zapomniał wzmiankę Tesseraxa o kłach i szponach.
Niestety nim Tesserax zdążył otworzyć usta, jakieś ogromne monstrum o ciemnobrunatnych skrzydłach usadowione do tej pory na jednym z łuków sklepienia oderwało się od jego opalizującej bieli i runęło w dół jak kamień, prosto na nich, wydając przeraźliwie wysoki i przenikliwy dźwięk, do złudzenia przypominający odgłos nurkującego samolotu odrzutowego…
– Dobry Boże! – zawołał Jessie, zapomniawszy zupełnie, że Robot Pritchard niezbicie udowodnił, że Bóg wcale nie jest dobry. Cofnął się o krok w tłum pasażerów napierających na niego z tyłu.
– Proszę się nie obawiać – uspokajał ich Tesserax, – To rzeczywiście dość przerażający widok, ale to stworzenie nie wyrządzi wam żadnej krzywdy.
Potwór dorównywał wielkością słoniowi, lecz jego wygląd był znacznie bardziej przerażający. Skórę miał grubszą i twardszą niż najbardziej gruboskórne ze zwierząt, łeb przywodzący na myśl rozwścieczonego lwa, o wielkości sporego koła, a w nim paszczę… Właściwie cały łeb stanowił jedną paszczę, tak wielką, że jednym kłapnięciem potwornych szczęk mógł pożreć całą trójkę i jeszcze nie bardzo co miałoby mu nawchodzić między zęby wielkości płyt nagrobkowych. Oczy niby dwa stołowe półmiski płonęły ognistą czerwienią i choć pozbawione były jakichkolwiek źrenic, zdawały się być wlepione prosto w Jessiego i Helenę. Skrzydła bestii otwarły się z ogłuszającym łopotem, by przyhamować nieco tempo jej pikowania, lecz i tak tempo to było o wiele za szybkie, by rokowało nadzieję na jakąkolwiek ucieczkę. Na sekundę przed dopadnięciem swych ofiar potwór wyrzucił przed siebie nogi wielkości słupów telegraficznych zakończone szponami dłuższymi niż zęby wideł i grubszymi niż dorodne lodowe sople. I wtedy…
…wtedy bestia nadziała się na niewidzialną barierę, ciągnącą się pięć stóp powyżej głowy Jessiego, i zatrzepotała rozpaczliwie skrzydłami jak w przedśmiertelnych drgawkach.
– To właśnie jest Protektor – oznajmił Tesserax.
Znajdowali się dokładnie pod monstrum; już w następnej chwili otrząsnęło się ono z oszołomienia wywołanego impetem zderzenia i wbiło wzrok rozjarzonych na czerwono oczu prosto w Helenę, z tej odległości wyglądało nawet jeszcze bardziej upiornie. Zaczęło drapać i szarpać szponami niewidzialną barierę, sycząc i prychając na swe niedoszłe ofiary przez niewiarygodną ilość rzędów ostrych jak brzytwa zębów, zza których ukazywał się od czasu do czasu język koloru i kształtu stalowej sztaby.
Pozostali pasażerowie „Poogai” minęli trójkę Ziemian bez zwracania najmniejszej uwagi, na przerażającą bestię, która zdawała się leżeć na cieniutkiej warstewce powietrza ledwie kilka stóp nad ich głowami.
– W samych początkach maseńskich lotów kosmicznych – ciągnął Tesserax, spoglądając w pałające żądzą mordu, czerwone oczy bestii – napotkaliśmy pewną rasę nieco wyżej rozwiniętą niż my, lecz bardzo nieprzyjaźnie do nas nastawioną. Wynikła z tego galaktyczna wojna, w której zostaliśmy niemal pokonani, Wrogowie, rasa przypominająca waszych mitologicznych centaurów, tyle że znacznie bardziej wojownicza i krwiożercza, zepchnęli nas na naszą ojczystą planetę, a następnie nawet wylądowali na niej, by w ten sposób ukoronować swoje zwycięstwo i wymordować wszystkich masenów. I wtedy wydarzyła się rzecz niezwykle dziwna. Otóż żaden z najeźdźców nie mógł pozostawać na powierzchni naszej planety dłużej niż kilka minut; natychmiast potem umierali w straszliwych męczarniach. Z początku uważano, że to jakaś bakteria lub śladowy gaz naszej atmosfery jest tak niezwykle toksyczny dla naszych wrogów. Ale po zastosowaniu kosmicznych skafandrów i butli z powietrzem ze swej rodzinnej planety najeźdźcy nadal umierali w kilka minut po postawieniu stopy na naszej ziemi, i tylko jeden z nich przetrwał nieco dłużej, pełnych osiem godzin, lecz niemal przez cały ten czas pozostawał w głębokiej malignie, majacząc o potwornych stalowych szponach, które szarpią mu wnętrzności, o ogromnych, rozjuszonych, czerwonych oczach wpatrzonych w niego bezlitośnie, o ciemnych skrzydłach, o nieprzebranej ilości ostrych jak brzytwa kłów… Jednym słowem było to zwykłe bredzenie stworzenia, które ból przywiódł do obłędu. A jednak dało ono początek mitowi o Protektorach, który na przestrzeni tysięcy lat przybrał konkretne kształty, rozrósł się i żyje nadal, zwłaszcza wśród mniej wykształconych warstw naszego społeczeństwa. I w taki oto sposób pojawiły się Protektory.
Protektor ryknął na najwyższych rejestrach odbieranych przez ludzkie ucho i zaczął szarpać niewidzialną barierę ze zdwojoną furią.
– A jaka była prawdziwa przyczyna śmierci waszych wrogów? – zainteresował się Jessie.
Nigdy się tego nie dowiedzieliśmy – odparł Tesserax. – Obecnie najpowszechniej przyjmuje się teorię, że pola słoneczne i grawitacyjne naszej planety były w jakiś dziwny sposób zabójcze dla tej jednej, konkretnej rasy. Jak sami państwo widzieli zjawiają się tu u nas przedstawiciele wielu innych ras i nikomu z nich niewidzialny zabójca nie wyrządza żadnej szkody. Zapewne coś w fizjologii tamtych centaurów sprawiało, że nie byli w stanie znieść środowiska naszej planety.
– To znaczy, że w końcu oni przegrali wojnę? – dopytywał się Brutus.
– Oczywiście – rzekł Tesserax. – Poddaliśmy ich całkowitej eksterminacji.
Protektor stanął na swych wszystkich czterech potężnych nogach i zaczął skakać po niewidzialnej barierze, wydając przeraźliwe dźwięki, plując i bijąc powietrze ciemnymi. skrzydłami.
– Czy on atakuje każdego, kto przybywa na waszą planetę? – zdziwił się detektyw, przeszukując uważnie wzrokiem kopułę pola, by sprawdzić, czy nie ma w niej przypadkiem jakiejś szczeliny, której wcześniej nie dostrzegł.
– No cóż, nie ma zbytniego wyboru – mruknął Tesserax. – Musi wypełniać swą mitologiczną rolę. Musi podejmować próbę zniszczenia każdego przybysza z obcej planety, który postawi stopę na naszej ziemi, bo mit nie precyzuje, że powinien atakować tylko tych, którzy mają wrogie zamiary. Istnieje trzysta Protektorów, po jednym w każdym porcie kosmicznym naszej planety, i wszystkie one bezustannie rozbijają sobie łby o pola sitowe, które musieliśmy zainstalować, by uchronić naszych gości.
– Czy nigdy do nich nie dotrze, że to bez sensu? Czy nie potrafią zrozumieć, że ta bariera jest zainstalowana na stałe? – spytała Helena.
– Och, przypuszczam, że dotarło to do nich już bardzo dawno, ale nic na to nie mogą poradzić. Mit powiada: atakować, więc atakują.
– Biedactwa – mruknęła Helena.
– Durne skurwysyny – warknął Brutus.
– Och, nie litowałbym się nad nimi – stwierdził Tesserax. – Mit nie mówi ani słowa na temat inteligencji Protektorów. Obdarza ich wyłącznie zdolnością nieomylnego rozpoznawania przybyszów z obcych planet i ich niszczenia. One chyba nie potrafią w ogóle myśleć, są raczej stworami zupełnie bezrozumnymi. Nie trzeba więc się nad nimi litować. Odwrócił wzrok od zawieszonego nad jego głową potwora i dodał: – Może przejdziemy już do odprawy celnej, żeby Protektor mógł wrócić na swoją grzędę? Co prawda jest zupełnie niegroźny, ale wydaje przeraźliwe dźwięki, które działają na nerwy pracownikom portu.
Pięć minut później, przeszedłszy odprawę celną bez otwierania bagaży, wsiedli do wspaniałej limuzyny oczekującej na nich przed głównym wejściem hali przylotów. Część pasażerska pojazdu mieściła dwie, niezwykle wygodne ławy do siedzenia, ustawione naprzeciwko siebie w odległości co najmniej dwóch jardów, co pozwalało na zupełnie swobodne wyciągnięcie nóg. Tesserax i Brutus usiedli jak najdalej od siebie na ławie zwróconej w kierunku jazdy, a Jessie i Helena zajęli miejsca twarzą do nich, jak najbliżej jedno drugiego.
Maseński robot, bardzo sprawny i świetnie utrzymany, załadował walizki do pojemnego bagażnika i wsunął się do niszy dla kierowcy, umieszczonej tam, gdzie w ręcznie kierowanym pojeździe znajdowałoby się przednie siedzenie, po czym podłączył się do przewodów, zwisających z deski rozdzielczej, sterujących przyśpieszeniem, hamulcami, układem kierowniczym, sygnalizacją i wszelkimi wszystkimi przyrządami. Limuzyna ruszyła, włączyła się w szeroki strumień stłoczonych pojazdów i szybko przyspieszyła do ponad dwustu mil na godzinę.
– Jest nam ogromnie miło, że zdecydowaliście się z nami współdziałać, przyjaciele odezwał się masen. – Uważamy, że wasze świeże spojrzenie, przybyszów z obcej planety, może znakomicie dopomóc w rozwikłaniu tej sprawy.
– Dokąd jedziemy? – zainteresował się Jessie. – W tamte góry? – Wskazał palcem ciąg ośnieżonych szczytów, które zaczynały otaczać samochód z obu stron, kłując ołowiane niebo daleko na wschód i zachód, za rozległymi trawiastymi równinami przez które właśnie przejeżdżali.
– Zgadza się, drogi przyjacielu – potwierdził Tesserax, Mówił teraz we własnym języku i wszędzie tam, gdzie po angielsku używa się zwrotu „proszę pana”, wstawiał „drogi przyjacielu”. Jessie, Brutus i Helena poddani zostali, po drodze z Ziemi, przyśpieszonemu hipnopedycznemu kursowi języka maseńskiego i w ciągu zaledwie dwóch dni nauczyli się tyle, by dość swobodnie nim się posługiwać. – Te góry należą do najwyższych na naszej planecie i nazywają się Gilorelamans, co w dawnej mowie oznacza „Dom Bogów”.
– Czy to tam właśnie grasuje ta bestia? – upewniała się Helena. Pochyliła się do okna samochodu, wpatrując w poszarpane zbocza, które według niej stanowiły idealną scenerię dla jakiegoś niewidzialnego olbrzyma, lubiącego siać spustoszenie wśród niespodziewającej się niczego ludności. Góry wyglądały niegościnnie i groźnie, sprawiały wrażenie bardziej niedostępnych i obcych niż wszystko co do tej pory widziała na tej planecie, choć prawdę mówiąc, nie różniły się wcale tak bardzo od skalistych szczytów Ziemi.
– Owszem, właśnie tam, droga przyjaciółko – odparł Tesserax, – Wymordowała prawie pięciuset realnych masenów i ponad czterystu naszych zaświatowców. Wszystko to byli stali mieszkańcy Gilorelamans.
Mechaniczny szofer skręcił kilka razy, wprowadzając samochód na boczne autostrady, które po jakimś czasie doprowadziły ich między łagodne wzgórza leżące u podnóży łańcucha górskiego. Zaczęli wspinać się dwupasmową drogą gęsto obrośniętą rzędami drzew o czarnych pniach i białych liściach, które chwiały się na wietrze jak kruche tancerki, pochylając od czasu do czasu ku sobie, by przykryć drogę baldachimem pierzastej koronki śnieżnobiałych liści.
Mniej więcej po godzinie jazdy przez wzgórza wyprzedził ich jakiś samochód, pędzący z szybkością znacznie przekraczającą stateczne sto mil na godzinę, które wyciągała ich limuzyna. Rykiem klaksonu zmusił ich do zjechania na pobocze, po czym śmignął obok nich i zniknął im z oczu.
– Widzę, że wy też macie piratów drogowych – zauważył Jessie.
Kiedy dotarli na szczyt wzniesienia, za którym zniknął samochód, stwierdzili, że niewiele dalej jego kierowca zawrócił i teraz pędził z powrotem, wprost na nich, po niewłaściwej stronie drogi.
Robot zjechał natychmiast na przeciwne pasmo szosy.
Niezidentyfikowany kierowca wziął poprawkę, wrócił na właściwą dla siebie jezdnię i z pełną szybkością ruszył prosto na nich.
– On nas wszystkich pozabija! = zawołała Helena.
W ostatniej chwili robot rzucił limuzyną w bok, wrócił na odpowiednią stronę szosy i dosłownie o włos uniknął zderzenia.
Kiedy pędzący z naprzeciwka samochód śmigał obok nich, Jessiemu wydało się, że dostrzega w nim łysego mężczyznę w średnim wieku o nalanej twarzy zwróconej w ich stronę i wykrzywionej w uśmiechu.
– Czy to był człowiek? – zwrócił się do Galiotora Tesseraxa.
– Wydaje mi się… – zaczął masen.
Mężczyzna o nalanej, czerwonej twarzy przemknął ponownie obok nich, zawróciwszy widocznie na drodze za nimi; i zniknął za następnym grzbietem wzniesienia.
– To na pewno był człowiek – zawołała Helena. – Czy to tak właśnie zachowują się nasi naukowcy, gdy przyjeżdżają tutaj badać maseńskie społeczeństwo?
Kiedy dotarli do wierzchołka następnego wzgórza, stwierdzili, że nieznajomy jeszcze raz zawrócił i dokładnie tak samo jak przedtem, pędzi wprost na nich, rycząc klaksonem i zajmując sam środek wąskiej jezdni.
– Nie mogę na to patrzeć – jęknęła Helena.
– Królestwo za miskę bourbona – zawtórował jej brytan.
Obcy samochód minął ich o włos, nie wiadomo właściwie w jaki sposób unikając kolizji, i zniknął w tyle z cichnącym rykiem klaksonu; aż wreszcie zupełnie przestało być go słychać.
– Wydaje mi się, że to nie był żywy człowiek – powiedział Tesserax. – Mam wrażenie, że to postać z jednego z naszych najnowszych mitów.
– Wy, masenowie, macie postać mityczną, która do złudzenia przypomina człowieka? – spytał z niedowierzaniem Jessie, nie spuszczając wzroku z kamiennie szarych powiek masena opadających i unoszących się nad głęboko osadzonymi żółtymi oczami.
– Owszem, drogi przyjacielu – odparł Tesserax. Poprawił ułożenie swych pomarańczowych szat. – Jak wam zapewne wiadomo, my, masenowie, nie jesteśmy w stanie ulec działaniu alkoholu. Nawiasem mówiąc, wśród wszystkich napotkanych przez nas do tej pory cywilizacji nasza rasa stanowi pod tym względem zupełny wyjątek. Rzecz jasna mamy pewne substancje, które wprowadzają nas w stan czegoś w rodzaju upojenia. Ale zawsze zachowujemy pełną kontrolę zmysłów, racjonalną ocenę sytuacji i zdolności do podejmowania równie trafnych i obiektywnych decyzji, jak przed przyjęciem tych substancji. Moi rodacy są zupełnie zafascynowani tym, że można się upić do utraty przytomności. Wiadomość o tym, że na waszych autostradach pijani kierowcy są przyczyną śmierci dziesiątków tysięcy ludzi rocznie pobudza wyobraźnię masenów. Pijany kierowca jest dla nas istotą zupełnie tajemniczą i niewytłumaczalną. Dlatego właśnie, w ciągu ostatnich kilku lat, powstał nowy mit, mający tłumaczyć przyczyny wypadków na naszych własnych drogach.
– Mit o Pijanym Kierowcy? – dziwił się Jessie, nie bardzo mogąc się pogodzić z tym co usłyszał.
– Tak – potwierdził Tesserax. – w istnienie Pijanego Kierowcy uwierzyła wystarczająca ilość przesądnych masenów, by stał się on rzeczywistością i naprawdę zaczął istnieć – Choć mit powiada, że to właśnie on jest przyczyną wszystkich wypadków na naszych drogach, to na szczęście jest to młoda istota nadprzyrodzona i zdążono już ustanowić prawa, zakazujące jej wyrządzania komukolwiek szkody. Wolno mu tylko szaleć na drogach i straszyć ich użytkowników, tak jak to właśnie widzieliście, drodzy przyjaciele.
Przez chwilę nikt się nie odzywał rozmyślając nad słowami Tesseraxa. W końcu detektyw powiedział:
– Nie przyszło mi do głowy, że dyplomatyczne i kulturowe stosunki między naszymi rasami mogą zaowocować powstaniem nowych przesądów i wierzeń.
– O tak, drogi przyjacielu, oczywiście, że mogą. Prawdę mówiąc, to nawet dziwne, że u was na Ziemi nie ma jeszcze nowych mitów wywołanych wpływami naszej kultury.
– A może ten potwór grasujący w górach – zastanawiał się Jessie. – jest właśnie istotą z jednego z takich nowych mitów?
Tesserax pokręcił ze smutkiem swoją wielką głową.
– To dość mało prawdopodobne – rzekł, – Przeprowadziliśmy dogłębne, komputerowe badania wszystkich nowych trendów i zjawisk występujących w naszym społeczeństwie i nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby wyjaśnić pojawienie się tego krwiożerczego, górskiego olbrzyma.
– Ale…
– Nie chciałbym w żaden sposób wpływać na wasze świeże spojrzenie – przerwał mu masen. – Ale według mnie rozważanie tej możliwości to naprawdę czysta strata czasu. Rosnące po obu stronach drogi drzewa o czarnych pniach i śnieżnobiałych liściach zagęściły się, wzgórza stały się znacznie bardziej strome, a ołowiane chmury zasnuły stopniowo całe niebo, zawisając nisko nad ziemią i opatulając wszystko szczelnie jak gruby śpiwór. Zajechali przed starożytny hotel. Gilorelamans Inn, położony na zboczach jednego z wyższych szczytów, który miał im służyć za bazę operacyjną aż do momentu zakończenia sprawy.
Gilorelamans położona była wśród bujnej zieleni porastającej niższe zbocza najwyższego szczytu całego łańcucha, Piotimkina. Była najdalszym punktem, do którego mogli dotrzeć bez zapuszczania się między same skaliste góry, lecz i tak widok z okien hotelu był zupełnie fantastyczny, bez względu na to, na którą stronę wychodziły. Z tyłu ciągnęły się śnieżne lasy, za nimi nagie granitowe skały i urwiska i w końcu lodowce i połacie wiecznych śniegów. Z pozostałych trzech stron otwierała się rozległa panorama niższych terenów: wzgórz, parków, lasów, równin i uprawianych przez roboty pól.
Sam hotel także był budynkiem bardzo przyjemnym dla oka. Zbudowano go z drewna drzew iglastych, które wraz ze wzrostem wysokości i spadkiem temperatury zastępowały, powszechne niżej, drzewa o czarnych pniach, Jego dach miał trzy szczyty, między którymi tworzyły się dwie strome doliny, a kryjące go deszczułki gontów były niemal czarne od zacieków żywicy i smoły. W osadzonych głęboko i okolonych okiennicami oknach odbijały się pędzące przez niebo ławice chmur i ostatnie, nasycone barwą, promienie zachodzącego słońca. Naturalnego piękna hotelu nie szpeciła nawet jedna plama farby.
Dwupasmowa droga prowadziła prosto do hotelowego pojazdu. Mechaniczny szofer objechał wkoło tryskającą wysoko w górę fontannę i zatrzymał limuzynę dokładnie na wprost frontowego wejścia, które miało pełne dziesięć stóp wysokości i co najmniej sześć szerokości i pyszniło się błyszczącą, miedzianą klamką i taką sam kołatką, tak wielkimi, iż wydawało się, że trzeba co najmniej dwóch rąk, by je poruszyć.
– Cóż za przepiękny hotel – zachwyciła się Helena. Musi być bardzo stary.
– Cały budynek pochodzi z naszej mitologii wyjaśnił Tesserax. – Jego wiek szacuje się na wiele setek lat. A ponieważ jest tworem mitycznym nie ulega żadnym zmianom, działaniu czasu, pogody, opiera się wszelkiemu zniszczeniu.
Kiedy wysiedli ze swego pojazdu, ogromne, frontowe drzwi rustykalnego hotelu rozwarły się na boki z odpowiednim do swego wyglądu hałasem, a ich zgrzyt z powodzeniem ściągnął na nie uwagę całej czwórki. Na powitanie wyszedł im masen w długich, czarnych szatach. Pochylił się do przodu, składając czułki obu dłoni i przyciskając je do piersi w taki sposób, że przywodził na myśl mandaryna z pewnego ziemskiego cesarstwa, z zupełnie innej epoki. Skłonił się przed każdym z osobna – przed Heleną dwukrotnie – po czym powiedział:
– Witajcie w Gilorelamans.
– Dzień dobry – pozdrowiła go Helena.
– Nazywam się Tooner Hogar – oznajmił mandaryn – i miło mi będzie państwu służyć. Czy macie państwo swego własnego mechanicznego służącego, czy też mam wezwać kogoś do pomocy w przeniesieniu państwa bagaży?
– Mamy własnego robota – odrzekł Tesserax.
– Doskonale – powiedział Hogar, – Kiedy będą państwo gotowi proszę zgłosić się w recepcji. Będę tam czekał.
Skłonił się ponownie i zniknął wewnątrz.
– Nie podoba mi się ten facet – mruknął Brutus.
– Och, jest zupełnie uroczy – zaprotestowali Helena.
– Po prostu szczwany – warknął Brutus.
– Otóż to, szczwany – pokiwał głową Tesserax. – W maseńskiej mitologii Tooner Hogar znany jest także pod przezwiskiem Hogar Truciciel.
– Truciciel? – zdziwił się Jessie.
– Truciciel Bogów – wyjaśnił Tesserax.
– Wydawał mi się jakiś taki gładki, że aż obślizgły – stwierdził Brutus.
– Proszę nam powiedzieć coś więcej – poprosiła Helena, gdy robot zabrał się za wyjmowanie waliz z bagażnika pojazdu.
– Według jednego z najdawniejszych mitów te góry są siedzibą naszych wszystkich bogów. A ten zajazd, Gilorelamans Inn, zarządzany przez Toonera Hogara – Hogara Truciciela – jest głównym miejscem ich spotkań. Tutaj nasi wielcy mogą zbierać się, by zawierać umowy, dobijać targów lub po prostu obchodzić jakieś swoje boskie święto. Teren gospody czy też zajazdu, dziś pełniącego funkcje hotelu, jest neutralny, to znaczy żaden bóg nie może tutaj podnieść ręki na żadnego innego.
– Ale Hogara ten zakaz nie dotyczy? – zapytał Jessie.
– Szybko pan chwyta – zauważył Tesserax.
– W swoim życiu miałem do czynienia z tyloma świrami – rzekł Jessie – że zwykle od razu potrafię ich przejrzeć na wylot.
– Jak powiadają stare mity – ciągnął Tesserax – choć bogowie nie mogli szkodzić sobie nawzajem, kiedy znajdowali się w gospodzie, to często do wykonywania brudnej roboty wynajmowali Hogara. Hogar gustował w zabijaniu jedną z setek egzotycznych trucizn. Wielu bogów zmarło z ręki Hogara, inni, bardziej wytrzymali, umierali tylko na pewien czas, po czym wracali do życia.
Robot wyjął z bagażnika składany, samobieżny wózek bagażowy i załadował nań wszystkie walizki.
– Teraz zajmiemy pokoje – powiedział Tesserax. – Ale zapamiętajcie moje ostrzeżenie: nie jedzcie i nie pijcie niczego, co przygotował Tooner Hogar.
– Ale przecież prawo na pewno nie zezwala mu już nikogo truć – zauważyła Helena.
– To prawda – przytaknął Tesserax. – Wolno mu truć tylko tych bogów, którzy władają dostateczną mocą, by wrócić do życia. Lecz zgodnie z prawem, wolno mu podawać także wszystkim innym pewne substancje drażniące, w miejsce stosowanych niegdyś trucizn. Mógłby na przykład podać państwu jabłko, które choć nie zatrute, naszpikowane byłoby jakimś silnym środkiem wymiotnym lub przeczyszczającym. Prawo hamuje jego zapędy, ale oczywiście nie odmawia mu całkowicie prawa do zaspakajania swych żądz.
– Ale w takim razie co będziemy jedli? – zaniepokoił się Jessie.
– Nasz robot zabrał przyrządy do gotowania i odpowiednią ilość zapasów – uspokoił go Tesserax. – Przez cały czas pobytu będziemy jedli wyłącznie to, co on dla nas przygotuje. – Wyciągnął rękę w kierunku otwartych drzwi hotelu i powiedział: – Może wejdziemy do środka, drodzy przyjaciele?
Główny hall Gilorelamans Inn był niezwykle obszerny, jak niemal wszystkie pomieszczenia wykorzystywane przez masenów, miał co najmniej dwieście stóp długości i sto pięćdziesiąt szerokości, lecz mimo to sprawiał przytulne wrażenie. Osiągnięto to głównie przez zastosowanie surowego, naturalnie ściemniałego drewna, którym wyłożone były sufit i posadzka. Podłogę pokrywał dodatkowo puszysty kasztanowy dywan, a szerokie, miękkie sofy i fotele, które dla wygody gości rozstawiono wszędzie dookoła, obite były materiałem w odpowiednim odcieniu koloru starego wina. Kolumny z surowego drewna podtrzymywały, zawieszony na wysokości trzydziestu stóp, belkowany strop, a kryształowe kandelabry dostarczały tylko tyle światła, by można było czytać, nie zalewając sali oślepiającym blaskiem tak typowym dla nowoczesnych, ziemskich hoteli.
Budując w swoich mitach zajazd dla bogów, masenowie wykazywali, mnóstwo dobrego smaku.
Przeszli na drugą stronę hallu, do recepcji, gdzie czekał na nich Tooner Hogar ze swym nieodłącznym uśmiechem i uniżonym pochyleniem głowy, z rękami w dalszym ciągu złożonymi na piersi, z czułkami splecionymi nabożnie ze sobą.
– To dla nas wielki zaszczyt móc gościć w Gilorelamans Inn tych wybitnych Ziemian – oświadczył Hogar, podsuwając im księgę gości hotelowych i miseczkę z miętusami. – Zechcą państwo złożyć tu podpisy i poczęstować się okolicznościowymi cukierkami.
Jessie wpisał się do księgi, nie wziął jednak żadnego cukierka.
– Nie lubi pan słodyczy? – dziwił się Hogar, uśmiechając się przymilnie i spoglądając na detektywa bursztynowymi oczami, w których zapaliły się jakieś niezwykłe iskierki.
– No cóż, prawdę mówiąc, nie bardzo – odparł Jessie.
– Może pani – zaproponował Hogar, podsuwając miseczkę Helenie.
Dziewczyna odmówiła, wzięła do ręki pióro i wpisała do rejestru siebie i Brutusa. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała, że najwyraźniej poczuł się dotknięty jej odmową, więc będąc sobą powiedziała: – Proszę się nie gniewać, ale właśnie zjadłam obiad i w tej chwili nie mam już zupełnie ochoty na jakiekolwiek słodycze.
Hogar zmarszczył czoło i spojrzał uważniej na miętusy.
– Chyba nie są zakurzone – mruknął. – W mitycznych budowlach takich jak ta osadza się czasami tu i ówdzie trochę kurzu. Gdy zapomnę rano zmienić cukierki na świeże, zaraz zaczynają się lepić od brudu.
– Och, nie – zawołała Helena – cukierki są zupełnie w porządku. Tyle tylko, że jak mówię, właśnie jadłam…
– W takim razie proszę – namawiał Tooner Hogar, podając jej miseczkę z cukierkami. – proszę wziąć i zjeść później, w swoim pokoju. W imieniu firmy życzę pani smacznego.
– Och, nie mogę przecież…
– Będę nalegał – powiedziała postać z maseńskiej mitologii uśmiechając się służalczo.
– No cóż, dziękuję – odparła Helena, biorąc do ręki miseczkę w taki sposób, jakby to była bomba zegarowa.
Tesserax wpisał się do księgi i odebrał klucze od pokojów.
– Proszę nie przysyłać nam boya – zwrócił się do Hogara. – Nasz robot zajmie się wszystkimi bagażami, a pokoje odnajdziemy sami.
Ruszyli za robotem, który skierował wózek bagażowy do windy, jednego z doczesnych dodatków do mitycznej budowli, ponieważ – jak wyjaśnił Galiotor Tesserax – w czasach tworzenia mitu o Gilorelamans Inn wind jeszcze nie było.
Wystrój pierwszego piętra przypominał swą atmosferą parter, choć dywany miały tutaj kolor głębokiej, zimnej zieleni. Jessie, Helena i Brutus otrzymali apartament z dwiema sypialniami przy samym końcu długiego, głównego korytarza, a jednoosobowy pokój Tesseraxa znajdował się tuż obok. Salonik apartamentu był niezwykle elegancki, ściany miał obite złotą tkaniną, okna przysłonięte kotarami z materiału podobnego do aksamitu, a całość dopełniały solidne, bardzo wygodne meble i niewielka fontanna w kształcie trzech maseńskich, mitologicznych postaci, chlustających sobie wodą na głowy. Jak wszystkie pomieszczenia masenów pokój był bardzo obszerny, znacznie większy niż tego potrzebowali, miał co najmniej czternaście stóp wysokości, a zdawał się jeszcze wyższy, dzięki sufitowi ozdobionemu, budzącą zachwyt, szachownicą kasetonów z ciemnego i jasnego drewna. Sypialnie były identyczne, równie przestronne i zbytkownie urządzone. – Muszę przyznać, że mi się tu podoba! – zawołała Helena, rzucając się na łóżko, które miało pewnie z dziesięć stóp długości i siedem szerokości.
Tesserax pokazał im łazienki.
– To także są dodatki – wyjaśnił – wtręty rzeczywistości w świat istniejącej iluzji, bo po co komu mity, z których nie ma żadnego pożytku?
A jakiż byłby pożytek z hotelu bez łazienek? W naszych czasach?
– Fakt – przyznał Jessie.
Kiedy opuścili trzecią łazienkę i wrócili do saloniku, rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę – zawołał Tesserax.
Do pokoju wkroczył Tooner Hogar z wielkim wiklinowym koszykiem owoców popakowanych w plastykowe torebki.
– Z pozdrowieniami od dyrekcji – oświadczył, uśmiechając się oślizgle i podając koszyk Jessiemu.
– Ach, hm, cóż… dziękuję – wydukał detektyw.
– Proszę koniecznie spróbować tych – polecił Hogar, wskazując na owoc wyglądający jak połączenie ziemskiego jabłka z ziemską truskawką, duży, ciemnoczerwony i z gruzełkowatą powierzchnią.
– Może za chwilę – powiedział Jessie.
– A może pani ma na coś ochotę – zwrócił się Hogar do Heleny, która wyszła właśnie z łazienki zobaczyć o co chodzi.
– A na co miałabym mieć ochotę? – spytała Helena, podchodząc bliżej.
Hogar sięgnął ręką, rozdarł jedną z plastykowych torebek i skłoniwszy lekko głową przed Heleną powiedział:
– To niektóre z naszych, maseńskich owoców, droga pani. Sam dokonałem ich wyboru, są naprawdę pyszne, świeże i czyste.
– Doprawdy nie wiem czy powinnam jeść jakieś tutejsze…
– Och, nie ma obawy – zapewnił ją szybko Hogar, – Wasz system trawienny doskonale przyswaja wszystkie nasze owoce. Czy na Ziemi nigdy nie jadła pani żadnych produktów spożywczych importowanych z naszej planety?
– Nie, ja… – zająknęła się Helena.
Hogar wydobył z torebki jabłko-truskawkę, przetarł ją delikatnie rękawem i podał Helenie.
– Proszę – powiedział z jowialną serdecznością. – Niech pani je, niech pani spróbuje. Naprawdę nie ma się czego obawiać. Nim Helenie udało się wymyślić jakiś nowy pretekst pozwalający jej wykręcić się od przyjęcia podarku truciciela, rozmowę ich przerwał wybuch dudniącego śmiechu tak głośny, że zadrżały szyby w ich apartamencie. Tuż potem rozległ się odgłos miażdżącego uderzenia, który zatrząsł budynkiem hotelu, niczym eksplozja ładunku umieszczonego w jego fundamentach.
– Rany boskie, co to… – zaczęła Helena.
– To znów Perlamon i Gonius! – pokiwał głową Hogar. Odłożył do koszyka jabłkotruskawkę, odwrócił się i wyszedł pośpiesznie do głównego hallu, powiewając połami czarnych szat.
– Kim są ci Perlamon i Gonius? – zainteresował się Jessie
– Dwoma bogami – poinformował go Tesserax.
Pośpieszyli za Hogarem na korytarz i natychmiast ujrzeli źródło piekielnego hałasu, który nie ucichł ani na chwilę. W połowie drogi do wind, pośrodku hallu walczyło ze sobą dwóch potężnych, muskularnych masenów, odzianych jedynie w wąskie przepaski biodrowe i metalowe obręcze na głowach. Mocowali się ze sobą bez pardonu, ciskając się nawzajem o ściany, kopiąc się, okładając pięściami, ciągnąc za włosy, uszy i nosy a nawet gryząc gdzie popadnie.
– Maseńscy bogowie to istoty pełne życia i tryskające energią – wyjaśnił Tesserax.
Ani na chwilę nie usiedzą spokojnie. Cały czas spędzają na zapasach, boksie, urządzaniu biegów sztafetowych, śpiewach, pijaństwie, zabawach…
– No tak – mruknął Jessie. – Co by nie powiedzieć, nudno nam tu nie będzie.
Tej samej nocy Jessie obudził się nagle w ciemnej sypialni i stwierdził, że usta wypełnia mu coś miękkiego i ciepłego. Przez ułamek sekundy myślał, że ktoś próbuje mu wepchnąć do gardła poduszkę, ale kiedy otrząsnął się z resztek snu, pojął co to było naprawdę. On i Helena usnęli leżąc na bokach, twarzami zwróceni do siebie, od tamtej pory musiał zsunąć się nieco w nogi łóżka, bo tym co trzymał w ustach była jedna z pysznych, krągłych piersi dziewczyny. A w każdym razie jej część. Objęcie ustami całej piersi Heleny, choćby tylko jednej, było – jak wiedział z doświadczenia – niezmiernie trudne, jeżeli nie wręcz niemożliwe. Odetchnął z ulgą, kiedy uzmysłowił sobie, że nikt nie próbuje go udusić.
Z wielką przyjemnością pozostałby w tej pozycji do samego rana, z wezbranym dojrzałym sutkiem na języku, gdyby nie dźwięk, który go obudził – zdał sobie z tego sprawę, gdy usłyszał go ponownie – a mianowicie zduszony jęk.
Zesztywniał, usiłując przebić wzrokiem otaczające go ciemności.
Cisza.
Może to tylko podszept wyobraźni?
I wtedy jego uszy pochwyciły to jeszcze raz: przeciągły jęk konającego, dobiegający z jakiegoś miejsca w salonie lub zza drzwi na korytarzu.
Zmroził go on do szpiku kości i natychmiast z błogiego rozespania wyrwał. Wypuścił z ust pierś Heleny, odsunął się od niej delikatnie, usiadł na łóżku i zaczął czujnie nasłuchiwać.
Jęk rozległ się znowu, przepełniony jeszcze większym cierpieniem niż przedtem brzmiący żałosną skargą mężczyzny, który wie, że raptownie uchodzi z niego życie…
Jessie wysunął się z łóżka, pomacał stopą po podłodze wokół siebie i znalazłszy swoją szatę, narzucił ją przez głowę i spiął mocno paskiem. Pistolet strzałkowy leżał na toaletce, więc bez trudu udało mu się go odszukać, sprawdzić czy jest naładowany i wsunąć do kieszeni na piersi. Nie budząc nikogo, wyszedł najciszej jak potrafił do saloniku i stanąwszy bez ruchu w ciemności zaczął czekać.
Po chwili jęk rozległ się ponownie.
Tym razem Jessie nie miał już wątpliwości, że ten, kto go wydał, kimkolwiek lub czymkolwiek był – znajduje się na korytarzu przed drzwiami do saloniku. Ruszył szybko przez pokój, jednym szarpnięciem otworzył drzwi i wyjrzał na skąpo oświetlony korytarz. Na wprost wejścia do apartamentu leżał jeden z bogów, z muskularnymi rękami rozrzuconymi bezwładnie na boki, z potężnymi nogami rozpostartymi szeroko i niezdarnie, niczym pozbawione życia zwały sadła wieloryba.
Jessie pochylił się nad upadłym olbrzymem i zajrzał mu w bursztynowe oczy.
– Co się stało? – spytał.
– Załatwili mnie – wystękał bóg.
– Otruli?
– Och, ten nikczemny Hogar – bóg, jęknął dwa razy głośniej niż do tej pory. – Nie ma rzeczy, której by nie zrobił za pieniądze.
– W jaki sposób mogę panu pomóc? – pytał dalej Jessie.
– Nic, zupełnie nic! – odparł powolny bóg, a czułki jego dłoni zaczęły wić się na wszystkie strony, zupełnie jakby żyły swoim własnym życiem. – Zadano mi zdradziecki cios w jelita, któremu muszę ulec. Ale wiem kto opłacił tego łajdaka Hogara i poszukam zemsty w swoim następnym życiu! To był Perlamon, ta cuchnąca bryła pseudo-boskiego tłuszczu, ten uzurpator miana prawdziwego boga!
– Co tu się odbywa – odezwała się nagle Helena. Stała naga w drzwiach sypialni, mrużąc od światła swoje piękne oczy.
Obok niej, bezszelestnie jak cień zjawił się Brutus i warknął:
– Mordobicie!
– Gorzej! – ryknął z rozgoryczeniem bóg. – W uczciwej walce ten śmierdziel nie miałby szans! Napoili mnie więc zatrutym bulionem. Zdążyłem przełknąć ledwie jedną filiżankę, gdy chwyciły mnie takie konwulsje, że w poszukiwaniu ratunku dowlokłem się tylko tutaj i runąłem na ziemię. Teraz już cały jestem sparaliżowany i wiem, że nic nie może mi pomóc. Umieram, umieram!
W tym momencie otworzyły się drzwi od pokoju Tesseraxa, maseński dyplomata wyszedł na korytarz i podszedł bliżej, kiwając swoją bulwiastą głową.
– Co ci się stało, Gonius? – spytał.
– A jak ci się zdaje? – jęknął bóg. – Stałem się ofiarą tych, których uważałem za przyjaciół. Pełnego ufności haniebnie mnie wykorzystano, zdradzono, podle oszukano, wbito mi nóż w plecy!
– Czy on zawsze tyle gada? – warknął Brutus, – Bo jeśli tak, to nic dziwnego, że go ktoś otruł.
– Och, biada mi, biada! – zatkał Gonius, czując, że trucizna wsącza mu się w ostatnie zakamarki ciała.
– Proszę nie zwracać na niego żadnej uwagi – polecił Tesserax.
– Po śmierci natychmiast wstanie, a potem jeszcze nie raz da się ponownie otruć.
– Co za znieczulica – jęknął Gonius.
Tesserax pochylił się nad bogiem i zapytali
– Ile razy Hogar cię już otruł?
– Co najmniej dziesięć tysięcy! – zawołał olbrzym. – Czy to nie wystarczający dowód na to, jakim łajdakiem jest ten facet?
– No tak, to prawda – przyznał Tesserax. – Dowodzi to jednak także, że nie ma się co twoim losem przejmować, a już na pewno nie ma co lać nad tobą łez.
– Cóż to za okrutny świat – jęknął Gonius – gdzie los boga nie obchodzi jego własnych stworzeń.
– Biedactwo, biedactwo – użaliła się Helena, wyciągając rękę, by pogłaskać niezwykle gładką, woskową twarz giganta.
Ale spóźniła się ze swym współczuciem, bo Gonius sapnął i zadygotał po raz ostatni i wraz z ostatnim słowem krytyki tego świata gładko z niego odszedł.
– Ciało zaczyna znikać – zauważył Jessie.
Potężne zwłoki stawały się zupełnie przejrzyste i zabarwiły na zielono od prześwitującego przez nie dywanu.
– Za kilka minut zupełnie zniknie – stwierdził Tesserax. – Ale już rano znów zasiądzie do śniadania i jak zwykle będzie się wydzierał na Perlamona i Hogara. To dość monotonny cykl.
Zwłoki rozpłynęły się w powietrzu i na korytarzu pozostał tylko pusty zielony dywan.
– No cóż, chyba nic tu po nas – rzucił Jessie.
– Proszę wracać do łóżek i spróbować dobrze się wyspać – zaproponował Tesserax. Jutro mamy w planie przepytanie okolicznych mieszkańców na temat naszej bestii.
W drodze do sypialni Helena powiedziała: – Chyba nie uda mi się tak szybko zasnąć.
– Jestem pewien, że wiem czego ci potrzeba – odparł Jessie, ściągając przez głowę swą tunikę. – Czegoś na uspokojenie.
Helena uśmiechnęła się, usiadła na łóżku i sięgnąwszy ręką, by poprawić poduszki. znalazła przypiętą do nich kartkę.
– Co to jest? – zdziwiła się i natychmiast sama udzieliła odpowiedzi. – Jakiś liścik do ciebie.
– Liścik? – zainteresował się Jessie. – Na mojej poduszce? Co tam napisano?
Helena odpięła karteczkę i przeczytała:
– „Panie Jessie Blake! Strzeż się pan wszystkiego co maseńskie, Nie wtykaj pan nosa w nie swoje sprawy, bo zostaniesz pan następną ofiarą bestii”. – Odwróciła kartkę i spojrzała na jej drugą stronę, która okazała się pusta. To wszystko.
Tesserax przeczytał liścik i zamrugał swymi żółtymi oczami, jakby spodziewał się, że po którymś kolejnym mrugnięciu okaże się, że kartka jest czysta.
– No cóż – mruknął w końcu – najwyraźniej jakaś istota nadprzyrodzona dostała się do waszej sypialni, kiedy obserwowaliście śmierć Goniusa. Pewnie przeniknęła przez ściany albo może wyważyła okno od zewnątrz. Bez względu na to jak umieszczono tutaj ten liścik, społeczność maseńska zaświatowców najwyraźniej nie życzy sobie, żeby zajmował się pan tą sprawą.
– A więc Goniusa otruto tylko dla odwrócenia naszej uwagi? – zastanawiał się Jessie.
– Prawdopodobnie.
– Może powinniśmy go przesłuchać.
– Drogi przyjacielu, on pewnie nic w ogóle nie wie. A nawet gdyby wiedział, to będzie po prostu kłamał. Wygląda na to, że stawka w tej sprawie jest wystarczająco wysoka, by usprawiedliwiła wszelkie kłamstwa i nie tylko. A poza tym istoty, które były niegdyś bogami, są niezwykle trudne, do przesłuchiwania. Wszystkie cierpią na kompleks wyższości, który sprawia, że zachowują się nieznośnie grubiańsko i wyniośle.
– No to co w takim razie z tym zrobimy? – spytała Helena. – Słuchaj, Jessie, o mały włos nie zostaliśmy pokąsani przez wampiry i wilkołaki, napadła na nas chwieja, omal nie przyprawiając o zawał serca ze strachu, pewien czarodziej rzucił na nas paraliżujący urok, a teraz mamy się martwić perspektywą wdeptania w ziemię przez tego waszego górskiego potwora. Ja nie mam zamiaru.
– Proszę się nie niepokoić – mitygował ją Tesserax. – Jak już mówiłem monstrum zabija nie tylko zaświatowców, ale także masenów z krwi i kości, jednym słowem wszystko co napotka na swej drodze. Ten kto napisał liścik nie ma nad bestią żadnej władzy, co więcej sam, może będzie jej następną ofiarą. To po prostu czysty blef, próba zastraszenia nas.
– Ja nie jestem tego taka pewna – upierała się Helena.
– Proszę mi wierzyć, droga przyjaciółko – ciągnął Tesserax. poklepując ją po nagim ramieniu sześcioma lekko transparentnymi czułkami. – To co mówię jest prawdą, A poza tym nasze istoty nadprzyrodzone nigdy nie złamałyby prawa; a zwłaszcza nigdy nie posunęłyby się do morderstwa. Oczywiście z wyjątkiem tej nowej bestii. Na naszej planecie zaświatowcy żyją w pełnej harmonii z realnymi istotami już tak wiele wieków, że akty międzyrasowej przemocy po prostu już się nie zdarzają.
– No, nie wiem…
– Ależ tak, wie pani, że mam rację – zawołał masen… – A teraz chodźmy wszyscy spać i zapomnijmy o tym przykrym incydencie.
– To nie będzie takie proste – oznajmił Jessie. Wziął od masena kartkę i jeszcze raz ją przeczytał. – Jeszcze nigdy nie byłem straszony potworem, który wdeptuje w ziemię całe wioski.
– Kiedy rozmawiałem z moim jajecznym bratem, Galiotorem Filsem, na dzień przed opuszczeniem Ziemi, poinformował mnie, iż podjęliście się państwo prowadzenia tej sprawy nie tylko dla pieniędzy. Prawdę mówiąc, mój brat uważał, że wasze zainteresowanie moją śmiercią w najmniejszym stopniu nie wypływa z chęci zysku. Mówił, że jesteście znudzeni, zmęczeni codzienną monotonią prac dochodzeniowych w identycznych sprawach, że rozpaczliwie poszukujecie czegoś innego, odmiennego, czegoś niezwykłego.
– Pański jajeczny brat za dużo gada – warknął Brutus. – Groziłem mu, że go capnę za dupę i powinienem był to zrobić.
– Jak na mnie, to tych niezwykłości jest tu trochę za dużo – oświadczyła Helena. – Och, jestem pewien, że się państwo nie wycofają- odparł Tesserax. – Żadne z was nie jest tchórzem. A poza tym jeśli nie doprowadzicie tej sprawy do końca, nie zobaczycie nawet pół kredytu.
– Teraz mam ochotę capnąć za dupę c i e b i e – warknął Brutus zniżając łeb i odsłaniając dwa rzędy, niezwykle licznych i ostrych jak brzytwa, kłów.
Tesserax przesunął dłonią po bezwargich ustach i spojrzał w głąb krwistoczerwonej paszczy Brutusa, rozwartej specjalnie na jego benefis.
– Och., drogi przyjacielu, to na pewno żarty! – rzekł niepewnie.
Brutus wydał z siebie przeciągłe głębokie warczenie.
– Są rzeczy ważniejsze od pieniędzy, Tesserax – odezwał się Jessie.
– Właśnie – poparła go Helena. – Na przykład seks, zadowolenie, wewnętrzny spokój, zdrowy sen, posiadanie obu rąk i nóg, posiadanie życia w ogóle, sława, zabawa, kąpiele w pianie i naparzanie się na poduszki.
– Na waszym miejscu – nie dawał się zbić z tropu Tesserax – zważyłbym jaka byłaby reakcja moich rodaków, masenów, gdybyście teraz wycofali się z całej sprawy.
– A jaka miałaby być? – zainteresował się Jessie.
– No cóż, podejrzewam, że na początek wydaliby nakaz aresztowania was za obrabowanie grobu ich przedstawiciela dyplomatycznego na ziemi.
– Po co mieliby wydawać nakaz aresztowania, skoro macie nas w swoich rękach?
– Nie przypuszczam, żebyśmy przyznali się, że już tu jesteście – uśmiechnął się Tesserax, czując, że wyszedł z tej rozmowy górą, choćby „wyszedł” znaczyło „ledwie się wyczołgał”, a góra była maleńkim pagórkiem.
– Nie odważylibyście się zatrzymać nas wbrew naszej woli – zaryzykował Jessie. Ale wiedział że to tylko zwykła brawura.
– To zwykła brawura – stwierdził Tesserax.
– Chcesz sprawdzić? – zawarczał Brutus.
– Ziemianie dopiero zaczęli budować system transportu kosmicznego- warknął pewny siebie Tesserax – korzystając we wszystkim z naszych wskazówek. Wyjechać stąd moglibyście wyłącznie na statku należącym do masenów. Czy naprawdę uważacie, że udałoby wam się dostać bilety?
– Poddaję się – oświadczył Jessie, rzucając kartkę na stolik obok łóżka.
Na twarzy Tesseraxa rozlał się promienny uśmiech, którym obdarzył każdego z nich po kolei.
– To świetnie, to świetnie – cieszył się. – No a teraz może przespalibyśmy się odrobinę, żebyśmy rankiem byli choć w miarę wypoczęci?
– Skłonił się i ruszył do saloniku, a na odchodnym odwrócił się jeszcze raz i dodał: – Pamiętajcie, żeby nie jeść niczego, co wam Hogar przyniesie na śniadanie.
Maseński eremita nazywał się Kinibobur Biks i wyglądał zupełnie zwyczajnie: jak wszyscy maseni miał siedem stóp wzrostu, szokująco bursztynowe oczy, bulwiaste czoło, woskową skórę, packowaty nos, bezwargie usta, czułki zamiast palców… Natomiast jego strój był zupełnie niezwykły. Ubrany był w pikowaną damską sukienkę w czerwono-żółte pasy (sięgającą mu zaledwie do pierwszej pary kolan) i dwukrotnie za duże bambosze z ogromnymi różowymi puszkami; jedno i drugie niewątpliwie pochodziło z Ziemi.
– Mieszkając w pieczarze cholernie łatwo się przeziębić – wyjaśnił, widząc, że wpatrują się w jego kapcie.
– Mogę to sobie wyobrazić – przyznał grzecznie Brutus.
– A one grzeją mi stopy jak dwa piecyki – stwierdził Biks, a widząc, że w dalszym ciągu nie odrywają od nich wzroku, zaperzył się i podniesionym głosem dodał:
– A poza tym uważam, że są zupełnie klawe. Bardzo eleganckie. Prawdziwa klasa. Sposób, w jaki pustelnik Kinibobur Biks urządził swoje odosobnienie, tę właśnie pieczarę, był także dość niezwykły. Miał tu dwa osobne pokoje, połączone szerokim, sklepionym przejściem, oba – jak to u masenów – bardzo obszerne i wygodne, jeśli już przepełzło się na czworakach przez długi przedpokój. W pierwszej izbie stała kształtozmienna sofa i dwa fotele, telewizor na baterie, wieża stereo i składający się z wielu punktów zestaw oświetleniowy, zbudowany w kształcie ziemskiej krowy.
– To naprawdę niezwykłe zwierzę – stwierdził Biks. – My, masenowie, nigdy nie mieliśmy żadnego takiego stworzenia. Kształt krowy to teraz ostatni krzyk mody w meblarstwie, gospodarstwie domowym, foremkach do ciast i lodu – dosłownie wszędzie.
Po chwili zorientował się, że na jego stereo patrzą nie tyle z podziwem co z niedowierzaniem, więc natychmiast powiedział:
– Może pokażę państwu resztę pieczary.
Był to zupełnie oczywisty wybieg mający na celu odciągnięcie uwagi od świecącej krowy, tym niemniej ruszyli za nim do drugiego pomieszczenia.
Stanowiło ono wyposażoną w wewnętrzne zasilanie kuchnię, z lodówką i zamrażarką, dezintegratorem odpadków, piekarnikiem, rożnem i baterią szybkowarów. Znajdował się tu także stół i kilka krzeseł. Ściany zawieszone były naturalnej wielkości, barwnymi, trójwymiarowymi fotografiami nagich, maseńskich kobiet, wyciągniętych ponętnie na narzutach z futer lub wśród bujnych, soczystozielonych traw.
– Pustelnik, jak każdy, bywa głodny – wyjaśnił Kinibobur Biks, zauważywszy spojrzenia jakimi obrzucili jego świetnie wyposażoną kuchnię.
A kiedy zgromadzili się przed trójwymiarowymi aktami dodał dość żałośnie:
– A czasami bywa także bardzo samotny.
Kiedy wrócili do głównego pokoju i usiedli na wygodnych fotelach, Jessie powiedział:
– Panie Kinibobur, dlaczego zdecydował się pan zamieszkać w pieczarze, wysoko w górach, jako pustelnik?
Masen skrzyżował swoje długie i chude, woskowe nogi, zsunął z pięty lewy bambosz, który zawisł na czułkach jego nóg, i zaczął nim lekko bujać.
– Dzisiejsze nasze społeczeństwo – zaczął – jest zepsute, zdeprawowane, do głębi przesiąknięte żądzą zysku i niewiarygodnym egoizmem.
Dzisiejszy masen myśli wyłącznie o dobrach materialnych, nabywaniu, posiadaniu, oznakach statusu i wygodzie osobistej. Dzisiejszy masen wyzbył się i wyrzekł całej swojej indywidualności. Pozwala, by obsługiwały go i wyręczały Roboty i by jego naturalne talenty uległy atrofii.
– Ale pan sam ma, tutaj mnóstwo przeróżnych gadżetów – zauważył Jessie. – urządził pan tu sobie, w tej pieczarze, zupełnie nowoczesne mieszkanie, dokładnie takie w jakim mieszka niemal każdy dzisiejszy masen.
Kinibobur Biks westchnął ciężko.
– Jest pan pierwszą osobą, która zauważyła, że podawany przeze mnie powód jest tylko zwykłą wymówką – zamruczał. – Muszę w tym miejscu pogratulować panu daru obserwacji. Tak naprawdę mieszkam tutaj ponieważ zakochałem się do szaleństwa w pewnej ziemskiej nimfie, która zamieszkuje, wnętrze tej góry.
– W ziemskiej nimfie? – powtórzyła Helena.
Twarz pustelnika rozpromieniła się niewysłowionym szczęściem.
– Och, jakaż ona jest rozkoszna, jaka niewinna, jaka smukła – dziecko, a jednak kobieta. Tak czy inaczej, ona nie może opuszczać podziemnych grot i jaskiń, a zatem ja musiałem przyjść do niej. Poznaliśmy się dwadzieścia lat temu, kiedy z kilkoma przyjaciółmi, speleologami, wybraliśmy się na zwiedzanie jaskiń, i od tamtej pory jesteśmy kochankami. Co jakiś czas ona przyzywa mnie do siebie, głosem słodszym niż coca cola, a wtedy ja schodzę głębiej pod powierzchnię ziemi, by spędzić z nią kilka upojnych chwil.
– Rozumiem – rzekł Jessie.
– Jakież to piękne – zawołała Helena.
– Taaak – mruknął Tesserax. – No cóż, drogi przyjacielu, odłóżmy na razie na bok pańskie życie osobiste i porozmawiajmy o wydarzeniach, które miały miejsce dokładnie czterdzieści dni temu.
– Kiedy została zniszczona wioska – domyślił się pustelnik.
Przecież pan już wie, że tamtej nocy byłem z Zemeną i nie miałem zielonego pojęcia, że tu się cokolwiek działo.
– Zemena to ta ziemska nimfa? – upewnił się Jessie.
– Oczywiście – odparł Kinibobur Biks. – Tamtego dnia przyzwała mnie do siebie późnym popołudniem, więc natychmiast ruszyłem w głąb góry. Kochaliśmy się, niezwykle namiętnie w basenie ciepłego, wulkanicznego szlamu.
– Bosko – zawarczał tęsknie Brutus.
– Ale to pan pierwszy odnalazł ruiny wioski po jej zniszczeniu, prawda? – wypytywał dalej Tesserax.
Pustelnik skinął głową i zachmurzył się.
– Och, cóż to był za potworny widok! – zawołał – Ciała poniewierające się dosłownie wszędzie, zmieszane, porozrywane, poszarpane jakby ogromnymi szponami – miazga. Kałuże krwi, co ja mówię – jeziora krwi. Wszystkie domy zrównane z powierzchnią ziemi, sterty gruzu, zmiażdżone kamienie i cegły, starta na proch zaprawa, drewno rozszczepione na drzazgi i prawie zupełnie zwęglone. Pojazdy spasowane i rzucone bezładnie jedne na drugie, a wszystkie pozostałe przedmioty życia codziennego wioski rozbite i rozrzucone dookoła lub zamienione w długie strumienie gorącego żużlu. Pożar zdążył strawić już wszystko i nad tym co pozostało wirowały pasma dymu z pogorzeliska, niby złowieszcza i nienawistna mgła.
– Widział pan trop tej bestii? – wtrącił się Jessie.
– Ogromne odciski stóp – oznajmił pustelnik, – To właśnie na ich widok nie sposób było się powstrzymać od ucieczki i szukania, jakiejś pomocy.
– Ale samej bestii pan nie widział?
– Nie. Zjawiłem się tam za późno.
– Czy próbował pan iść za tymi śladami?
– Szybko stały się zupełnie niewyraźne, prowadziły donikąd.
Kinibobur Biks nic umiał im powiedzieć już nic więcej, ale z opisami okropności zrujnowanej wioski radził sobie doskonale. Jessie skorzystał z tego, prosząc o podanie wielu szczegółów, zadając niezliczoną ilość pytań, aż nie pozostał nawet cień wątpliwości, że wyciągnął z pustelnika wszystkie posiadane przez niego informacje.
Po wyjściu z pieczary, idąc wąską ścieżką, która prowadziła w dół, do drogi i pogorzeliska pechowej wioski, Jessie odwrócił się do Tcsseraxa i powiedział:
– Niezły z niego dziwak.
– Wśród nas jest wielu dziwaków – przyznał Tesserax. – Zwłaszcza tutaj, w okolicach tych gór. Powietrze i ziemia są tu przesycone tyloma mitami… To zupełnie zwariowane miejsce. Ostatnio mamy tu grupę ziemskich wampirów, które założyły klinikę dla swych pobratymców pragnących pozbyć się krwiożerczego nałogu, bez względu na to czego wymagają od nich podania i legendy. Mieliśmy też couvai, nasz odpowiednik wilkołaka, który udał się do lekarza, by usunąć sobie nadmiar owłosienia, Jakaś grupa starych bogów założyła sektę wielbiącą ludzi, którzy ich stworzyli choć doskonale zdają sobie sprawę, że zależność między człowiekiem a mitem jest dokładnie taka sama jak między kurą a jajkiem. A ledwie dwa tygodnie temu mieliśmy pierwszy w historii wypadek samobójstwa dwojga zaświatowców.
– Dwie istoty nadprzyrodzone same odebrały sobie życie? – wrócił do tematu Jessie, kiedy zeszli na sam dół.
– Zgadza się. Usiadły naprzeciwko siebie i wymówiły zabronione prawem zaklęcia z jednej ze starych ksiąg. Musiały najwyraźniej doskonale zsynchronizować swoje głosy i wymówić ostatnie słowa w dokładnie tym samym momencie, bo unicestwiły się nawzajem.
Jessie nie odezwał się już ani słowem dopóki nie dotarli do zniszczonej wioski i nie stanęli w cieniu osmalonych szczątków ścian, które sterczały jeszcze żałośnie tu i ówdzie. Ujrzawszy na własne oczy pejzaż spieczonych kamieni i zwęglonych drzew odwrócił się do Tesseraxa i powiedział:
Chciałbym otrzymać dokładny raport na ten temat. Wszystkie szczegóły. Tesserax spojrzał za Jessiem na wymarłe pogorzelisko i spytał z niedowierzaniem:
– Raport o tym? Analizę tych ruin?
– Nie, nie. Na temat tamtych samobójstw.
– A na cóż to panu?
– One mogą mieć z tym coś wspólnego.
– Bardzo wątpię.
– Kto tu jest detektywem? – warknął Brutus. – Pan?
– No cóż, zgoda – mruknął Tesserax.
– W krótkich odstępach czasu, na tym samym terenie zaszły dwa nieprawdopodobne wypadki – powiedział Jessie. – Jakaś nieznana bestia zmiotła z powierzchni ziemi całą wioskę i dwie istoty nadprzyrodzone popełniły samobójstwo. Według mnie nazwanie tego zbiegiem okoliczności byłoby przejawem lekkomyślności i wręcz głupoty. Zbieg okoliczności to czysta wymówka tych, którzy są zbyt leniwi, by szukać prawdziwych przyczyn.
– Dostanie pan ten raport jeszcze dziś wieczorem – oświadczył Tesserax.
Resztę dnia spędzili na rozmowach z czterema innymi masenami, którzy jako pierwsi znaleźli się na miejscu pierwszej lub drugiej katastrofy i wszyscy oni potwierdzali własnymi słowami to co powiedział pustelnik Kinibobur Biks. Jedyna różnica polegała na tym, że ci świadkowie mieszkali w normalnych maseńskich domach i nie nosili za dużych bamboszy z różowymi puszkami
Późnym popołudniem spotkali się z osobami numer sześć i siedem, ostatnimi świadkami przewidzianej na ten dzień, i tych dwoje – ku ogólnemu zaskoczeniu – wniosło coś nowego do sprawy. Ale co – nie było wcale takie oczywiste. Prawdę mówiąc w chwili prowadzenia rozmowy Jessie nie dostrzegł w ich zeznaniach nic szczególnego, dopiero później, roztrząsając w myśli wszystkie wydarzenia tego dnia, połączył sobie ich zachowanie z innymi fragmentami układanej przez siebie mozaiki, która nagle zaczęła przedstawiać zupełnie zwariowany obraz…
Ostatnimi świadkami było dwoje zaświatowców, jeden rodem z mitologii maseńskiej, drugi – z ziemskiej. Maseński był to demon mgły o imieniu Yilio, bezkształtna masa pary wodnej, błękitno-biała i lodowato zimna, trzymająca się jakoś w całości mimo, że się wzburzyła i wirowała. Nie miał twarzy ani ust, ale to nie powstrzymywało go od mówienia. Wypowiadał słowa świszczącym szeptem, od którego Jessiemu chodziły ciarki po grzbiecie. Żonie Yilio, ziemskiej anielicy imieniem Hanna, najwyraźniej ani głos męża, ani dojmujący chłód, który wnosił do ich niewielkiego mieszkania, w miasteczku położonym niecałe pół godziny drogi od Gilorelamans Inn, w niczym nie przeszkadzały. Przyjęła ich spowita w jego wirujący kłąb, siedząc wygodnie na kanapie i od czasu do czasu poprawiając pióra swych niezwykle zgrabnie wykrojonych, złocistych skrzydeł. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, szeroki uśmiech, gdy rozległ się głos jej męża.
Najdziwniejszą rzeczą u tej pary była wyraźna skwapliwość, z jaką to oni wypytywali Jessiego, odwracając w ten sposób nieco role. Za każdą informację, którą otrzymywał od nich, musiał im podać dwie. Chcieli wiedzieć dosłownie wszystko: w jaki sposób ziemski detektyw wdał się w tę sprawę, czy wieści o istnieniu nowego monstrum dotarły już do szerokiego społeczeństwa Ziemian; jacy naprawdę są Nieskażeni Ziemianie. Kilkakrotnie powracali do głównego pytania:
– Jeśli sprawa nie zostanie rozwiązana, jeśli bestii nie uda się pojmać lub zniszczyć, i jeśli wieści o jej istnieniu dotrą na Ziemię, to w jaki sposób wpłynie to na stan stosunków ludzko-maseńskich? – zadanego tym razem przez Yilio.
Jessie przesunął wzrokiem po demonie mgły, żałując iż nie ma on twarzy, z której wyrazu można by odczytać wiele niewypowiedzianych myśli.
– Nieskażeni Ziemianie podniosą naturalnie wielką wrzawę – rzekł.
– Czy jest możliwe, by dzięki temu zwiększyli szeregi swoich zwolenników, zyskali władzę polityczną? – dopytywała się Hanna, odrzucając złociste loki ze swego anielskiego oblicza.
– Nie – stwierdził stanowczo Jessie.
– Nieskażeni Ziemianie to graniczni wstrząsowcy. Nikt nie może traktować ich agitacji poważnie, nawet gdyby się rozniosło, że masenowie mają kłopoty z jakimś krwiożerczym zaświatowcem. Bramy zostały już otwarte, za późno by je zamykać. Rozwój stosunków z naszymi nadprzyrodzonymi braćmi został już zbyt zaawansowany, byśmy mogli teraz zacząć udawać, że nie mamy pojęcia o ich istnieniu. – Spojrzał do notatnika, by przypomnieć sobie, w którym miejscu przerwał swoje przesłuchanie i powiedział:
– A teraz jeszcze tylko dwa pytania…
Uzyskanie tych dwóch odpowiedzi powinno było zająć około dziesięciu minut, a zamiast tego trwało ponad pół godziny, ponieważ Yilio i Hanna nie byli jeszcze w pełni zadowoleni z uzyskanych od Jessiego informacji, zwłaszcza co do charakteru ruchu Nieskażonych Ziemian.
Ciekawość anielicy i demona irytowała Jessiego, wprowadzając zamęt do jego przesłuchania, ale nie przywiązywał do niej wówczas żadnego, specjalnego znaczenia. Przypuszczał, że są z natury wścibscy i gadatliwi. Dopiero później zdał sobie sprawę, że ich zachowanie, ich ciekawość, były jeszcze jedną nitką w splatającej się powoli linie wyjaśnienia.
Na godzinę przed zapadnięciem zmroku cała czwórka wróciła do hotelu. Wysiedli ze swej limuzyny i wchodzili do wnętrza mitycznego budynku w ponurych nastrojach, mocno przygnębieni faktem, że – jak się zdawało cały dzień, pracowicie spędzony na wypytywaniu świadków, przyniósł im tak mało.
W głównym hallu czekał na nich Hogar.
– Witajcie znów w mej gospodzie, szlachetni goście – zawołał. – Może kilka solonych orzeszków? – Wyciągnął ku nim salaterkę pełną maleńkich brązowych kulek.
Wszyscy odmówili. Nie będąc w nastroju do pobłażania komukolwiek, przecisnęli się obok truciciela w kierunku wind. Kiedy byli od nich już ledwie kilka kroków, drzwi najbliższej rozsunęły się i wytoczył z nich się jeden z maseńskich bogów – wysoki na całe dziesięć stóp, kiedy stał – teraz zgięty w pół i trzymając się oburącz za brzuch; dał krok do przodu i runął na twarz z ogłuszającym rykiem.
Jessie obszedł boga dokoła i nacisnął guzik, by przywołać inną windę.
– Cześć, Perlamon – rzucił.
Przerośnięta postać z maseńskich mitów przetoczyła się na plecy i spojrzała w górę.
– To ty jesteś tym detektywem? – spytała. – Aresztuj tego nikczemnego Toonera Hogara! Domieszał mi czegoś do mleka, jakiejś straszliwej mikstury, jakiejś potwornej trucizny, która wypala mi wszystkie wnętrzności!
– Już za kilka minut ci to przejdzie – odparł Jessie z uśmiechem wskazującym na kompletny brak zainteresowania, prawdę mówiąc, dość głupkowatym. – Będziesz martwy.
– Dziś nic nikogo nie obchodzi! – zawył olbrzym.
– Zgadza się – przyznał Jessie.
– Ten bezwzględny Gonius może sobie robić co mu się żywnie podoba, może sobie najmować Hogara, żeby mnie otruć, i nikogo to nic nie obchodzi!
Tesserax i trójka Ziemian stłoczyli się w jednej windzie, której drzwi rozsunęły się właśnie bezszelestnie, i ruszyli w górę, zostawiając Perlamona w hotelowym hallu, w objęciach czasowej śmierci.
Dwie godziny później, kiedy zasiedli za stołem w salonie swego apartamentu i zabrali się do jedzenia obiadu przygotowanego dla nich przez robota i zbadanego na obecność wszystkich, najbardziej nawet wymyślnych trucizn, Hogar przyniósł wiadomość dla Tesseraxa. Zapukał cicho do drzwi, a kiedy masen wpuścił go do środka, wręczył mu oliwkowo-brązową kopertę.
– Przysłano to panu zaledwie kilka minut temu kurierem – powiedział. – Kurier jest w tej chwili na dole, w barze, pije drinka, którego mu postawiłem na koszt hotelu, więc pomyślałem że lepiej jak to panu przyniosę.
Tesserax wziął od niego kopertę i podziękował lecz dość chłodno, nie miał bowiem żadnych wątpliwości, że już za chwilę biedny kurier rzuci się pędem do najbliższej łazienki, gdzie przez długie godziny walczyć będzie z wymiotami i biegunką.
– A w nadziei na to, że wasze ważne dochodzenie postępuje tak jak byście sobie tego życzyli – dodał Hogar – pozwoliłem sobie przynieść butelkę wina, by to uczcić.
Tesserax zawahał się.
– To doskonały rocznik – Hogar pokazał mu nalepkę kusząco.
Tesserax wybrał najprostsze rozwiązanie, przyjął butelkę i powiedział:
– Dziękuję bardzo, Hogarze.
– Ależ to drobnostka, zupełna drobnostka – odparł z radością truciciel, – Niech wam pójdzie na zdrowie!
Tesserax zamknął za nim drzwi, wrzucił butelkę bez otwierania do najbliższego pojemnika na śmieci i wrócił do stołu. Wręczył Jessiemu otrzymaną od Hogara kopertę i powiedział:
– To jest raport, o który pan prosił, na temat samobójstwa tamtych dwojga zaświatowców.
Jessie położył ją na stole, obok swego talerza.
– Przeczytam go potem – oznajmił, – najpierw chciałbym przemyśleć to, co już mam.
Nieco później, kiedy Tesserax poszedł do siebie i zostali sami, Jessie sięgnął po raport, ujął go w obie ręce i zaczął mu się przyglądać, nie otwierając go jeszcze, chcąc mieć całkowitą pewność, że nie zrobi tego za wcześnie. W prowadzeniu każdej sprawy kierował się wrodzoną intuicją, która nieomylnie podpowiadała mu kiedy należy zabrać się do rozważania nowych danych i w jakiej kolejności zestawiać je w łańcuch, by uzyskać najpewniejsze rozwiązania.
W tej chwili nie był wcale pewny, czy mądrze będzie już teraz przeczytać raport o samobójstwach. Czuł, że nie udało mu się jeszcze odpowiednio powiązać pozostałych elementów tej zagmatwanej sprawy, że treść raportu mogła mu raczej zaciemnić obraz, zamiast go skrystalizować. Miał niejasne przeczucie, że na tym etapie powinien przedtem zrobić coś innego.
– Co by nie powiedzieć, to rzeczywiście, emocjonująca sprawa – odezwała się, ze swego miejsca za stołem, Helena.
Detektyw podniósł wzrok i ujrzał, że zdjęła suknię, jej pełne piersi sterczały kusząco ponad brudnymi talerzami, poszturchując powietrze obrzmiałymi sutkami.
– Pewnie – mruknął.
– Lepsze to niż robota przy rozwodach – zgodził się Brutus.
– Ale z drugiej strony – dodała Helena – bardzo jednostajna.
– Och? – zdziwił się Jessie. – A to dlaczego?
– Swoim pytaniem dowodzisz, że mam rację. W tym całym nieustannym zamieszaniu zupełnie nie mamy czasu na igraszki w przysłowiowym sianie, ani prawdę mówiąc – w niczym innym.
Wstała zza stołu i przesunęła dłonią po swym płaskim brzuchu, zapuszczając ją w gęstwinę czarnych, kręconych włosów, porastających powabnym trójkącikiem sam jego dół.
Jessie odłożył kopertę na stół. Wiedział, że przed przeczytaniem raportu powinien jeszcze coś zrobić. Teraz, na widok podchodzącej do niego rozkołysanym krokiem Heleny, uświadomił sobie co.
Poza Jessiem wszyscy już spali. Detektyw usiadł na łóżku i oparł się plecami o jego ogromne wezgłowie, próbując znaleźć przyjemność w obserwowaniu miękkich linii nagiego ciała Heleny, rozciągniętego niemal w poprzek łóżka: leciutko rozpłaszczonych piersi, głębokiego wcięcia w talii, stromej wypukłości bioder, łagodnej fali ud, kolan, łydek i kostek… Ale nie mógł się na tym skupić; myśli nieustannie błądziły mu wokół raportu o samobójstwach. Kiedy przyłapał się na tym, że wpatruje się w szczyty ud Heleny, i jednocześnie zastanawia nad przypuszczalną treścią raportu, zdecydował, że już najwyższy czas przeczytać to co dał mu Tesserax. Wszystkie pozostałe sprawy zbadał już dogłębnie.
Wstał, narzucił szlafrok i przeszedł do salonu, zamykając za sobą cicha drzwi od sypialni. Usiadł za stołem, z którego robot sprzątnął już brudne talerze, rozdarł kopertę i znalazłszy w niej dwanaście kartek maszynopisu, zagłębił się w lekturze.
Kiedy był w połowie raportu, Perlamon lub Gonius, a może któryś z innych bogów mieszkających na tym samym piętrze, wytoczył się z hałasem ze swego pokoju, jęcząc głośno, i przeklinając Hogara. Jessie zignorował histeryczne wołana o ratunek, które zresztą wkrótce ustały. Czytał dalej. Kiedy skończył i zestawił to, co właśnie przeczytał, z tym, co usłyszał i zobaczył już wcześniej, wiedział już, że zna odpowiedź. Wiedział już kim czy też czym była krwiożercza bestia i skąd się wzięła.
Brutus sprowadził Tesseraxa, który zamknął za sobą drzwi i usiadł obok Heleny i Jessiego, przy stole stojącym pośrodku pokoju.
– Czy to prawda, że wie pan już co to za bestia? – zawołał z podnieceniem.
– Owszem – odparł Jessie.
– I wie pan jak ją zniszczyć?
– Tak sądzę – potwierdził detektyw. – Dziś w nocy będę miał okazję tego dowieść Jeśli się nie mylę, bestia wie, że tu jesteśmy i jeszcze przed świtem spróbuje się do nas dobrać.
Tesserax wyraźnie nie czuł się uszczęśliwiony tą rewelacją. Zamachał czułkami w okolicy ust, wygładził fałdy swoich szat, poklepał się nerwowo po czubku głowy.
– No, no, no! – powiedział z lekkim oszołomieniem. – To chyba lepiej już teraz rozpakujemy NIESRĘ. – Zwrócił się do robota i wydał mu odpowiednie polecenie.
– Niesrę? – powtórzył Jessie, wcale nie mniej oszołomiony.
Robot otworzył pokaźny pojemnik, który przywieźli ze sobą do Gilorelamans Inn, zerwał próżniową pieczęć i uruchomił zapakowaną wewnątrz maszynę.
– NIESRA znaczy Niezawodny System Rejestracji Awaryjnej – wyjaśnił Tesserax. Jest to urządzenie zaprojektowane specjalnie dla nas, z myślą o zastosowaniu przy poszukiwaniu bestii.
Z pojemnika wygramolił się robot zbudowany w kształcie – masena, lecz tylko czterostopowej wysokości, obrócił płynnie głowę, by popatrzeć po kolei na każdego z nich, podszedł drobnymi kroczkami do jedynego wolnego krzesła i wdrapawszy się na nie, powiedział:
– Jestem gotowy.
– Proszę zauważyć jak bardzo zwartą ma budowę – rzekł – Tesserax. – Krótkie, solidne nogi, krótkie, solidne ręce i zupełny brak wrażliwej na uszkodzenie szyi.
– Taaak – mruknął Brutus. – Wygląda jak robot krasnoludek.
– Ta zwarta konstrukcja, wraz z grubym opancerzeniem komór rejestrujących NESRY, zapewnia mu niemal całkowitą niezniszczalność. Jest zdolna do „przeżycia” ataku monstrum. Gdybyśmy my wszyscy ulegli zagładzie NIESRA zanotuje wszystko, czego zdążymy przedtem dokonać i przekaże te informacje następnej grupie badaczy by nie musieli zaczynać od zera.
– Ale po co tu aż taka wyszukana maszyna? – zdziwiła się Helena. Czy nie wystarczyłby zwykły zminiaturyzowany, może dobrze opancerzony magnetofon? Po co od razu pełny automat, który potrafi chodzić i mówić?
NIESRA nie jest zwykłym automatem rejestrującym – wyjaśnia Tesserax. – nie tylko zapisuje, ale także komentuje od siebie wyraz twarzy, towarzyszące słowom gesty i ich znaczenie itd. My tych komentarzy nie będziemy słyszeć, ale ci, do których są adresowane te nagrania, mogą je uznać za niezwykle cenne. – Usiadł i wreszcie oderwał wzrok od NIESRY. – Teraz możemy już chyba przejść do sedna sprawy – oznajmił spoglądając na Jessiego. – Cóż to za bestia zabija dla samej przyjemności zabijania, panie Blake?
Jessie obdarzył przelotnym spojrzeniem przysadzistego NIESRĘ, po czym rozpoczął swoje szczegółowe wyjaśnienie.
– Uważał pan, że moje świeże spojrzenie przybysza z obcej planety może pomóc w rozwiązaniu zagadki, z którą nie mogły sobie poradzić najtęższe umysły masenów, i miał pan rację. Wskazówki były zupełnie wyraźne. Niektórymi z nich były jednak rzeczy do których tak przywykliście, że nie zwróciliście na nie najmniejszej uwagi. Ja zwróciłem, dla mnie były to rzeczy zupełnie niezwykłe i wyjątkowe, i uwzględniłem je przy poszukiwaniu rozwiązania.
– Przepraszam pana – odezwał się NIESRA.
– Tak, słucham – mruknął Jessie spoglądając na metalowego karła.
– Czy pańska mina przy tamtych słowach miała wyrażać niezwykłe zadowolenie z siebie z domieszką zaspokojonej próżności, czy też bardziej naturalne, zawodowe zadowolenie z odniesionego sukcesu? To znaczy, czy możemy przyjąć, że pańskie wyjaśnienie wolne jest od wszelkiej nuty egoizmu, czy też zawarty jest w nim pewien element ego?
– Z pewnością także pewien element ego – rzucił Tesserax, – Lecz sądzę, że wyraz twarzy pana Blake'a należałoby raczej określić jako zawodowe zadowolenie niż zaspokojoną próżność.
– Proszę kontynuować – powiedział NIESRA.
Jessie przez kilka sekund nie mógł ochłonąć po przeżytym szoku, w końcu, jednak zaczął mówić dalej:
– Najpierw zwróciła moją uwagę wasza nowa postać mityczna, Pijany Kierowca. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nieustannie powstają jakieś nowe mity, nie wiedziałem jednak, że mogą pojawić się mity wynikające z kontaktów międzyrasowych. Od momentu, w którym zrozumiałem, że jest to możliwe, ani na chwilę nie przestawałem o tym myśleć, zwłaszcza w czasie rozmów ze świadkami, co znacznie zaważyło na ocenie wszystkiego co słyszałem i widziałem. Wasi ludzie nie zwrócili na to pewnie żadnej uwagi. Następnie, zastanowiła mnie brutalność i determinacja, z jaką zaświatowcy próbowali uniemożliwić nam rozszyfrowanie tej tajemnicy. Doszedłem do wniosku, że musieli wiedzieć o powstaniu jakiegoś nowego mitu stworzonego w wyniku nawiązania stosunków ludzko-maseńskich; lecz rozpaczliwie starali się zachować to w sekrecie, a to z obawy przed jakimiś straszliwymi konsekwencjami, które musieliby ponieść, gdyby tajemnica wyszła na jaw. Podczas rozmowy z demonem mgły „Yilio”, i jego anielską żoną, Hanną, zacząłem podejrzewać, że obawiają się prawa – lub skłonności władz Ziemi do ustanowienia takiego prawa – zabraniającego małżeństw między ziemskimi i maseńskimi istotami nadprzyrodzonymi. Jedyną przyczyną, która mogłaby wywołać potrzebę ustanowienia takiego prawa, mógłby być jakiś katastrofalny rezultat skojarzenia takich istot, czyli krótko mówiąc, monstrualne i niebezpieczne potomstwo. Innymi słowy, obawiano się, że gdyby wiadomość o takim potomstwie dotarła do szerokiego społeczeństwa ludzi, Nieskażeni Ziemianie mogliby zdobyć dość władzy, by przeforsować prawo zakazujące w s z y s t k i c h międzyrasowych małżeństw.
Tesserax byt wyraźnie pod wrażeniem wywodu Jessiego.
– Zatem uważa pan, że ta bestia jest potomkiem mieszanego ludzko-maseńskiego małżeństwa zaświatowców? – spytał z niedowierzaniem.
– Przepraszam bardzo – wtrącił się NIESRA. – Panie Galiotorze Tesserax, czy na pańskiej twarzy maluje się wyraz niezwykłego podziwu, czy tylko zdumienia? Trudno jest mi podać jednoznaczną interpretację. Przepraszam państwa za te zakłócające rozmowę pytania, ale mam wrażenie, że jeden z moich obwodów wizyjnych rozregulował się w czasie transportu.
Zdumienia i niezwykłego podziwu – oświadczył Tesserax.
– Dziękuję. Proszę kontynuować.
Jessie wziął głęboki wdech, ochłonął nieco i powiedział:
– Owszem, wasza bestia jest dzieckiem jakiegoś mieszanego małżeństwa naszych i waszych istot nadprzyrodzonych. Sądzę też, że potrafię wyjaśnić dlaczego małżeństwo to spłodziło zupełnie obłąkańczą istotę mityczną, psychopatycznego mordercę. Przypomina pan sobie zapewne naszą rozmowę o Protektorze. Powiedział pan wtedy, że niektórzy uważają, iż tamci najeźdźcy sprzed setek lat nie byli w stanie przeżyć nawet pięciu minut na tej planecie, z uwagi na jakąś jej osobliwość geofizyczną i jakieś, zabójcze dla nich, oddziaływanie pól magnetycznych.
– Przypominam sobie – przyznał Tesserax.
– A czy nie może być przypadkiem tak – ciągnął detektyw – że ta sama osobliwość magnetyczna wywiera fatalny wpływ na potomstwo pewnych istot nadprzyrodzonych? Zwracam uwagę, że nie twierdzę wcale, iż potomstwo każdego mieszanego małżeństwa naszych i waszych zaświatowców musi być równie wynaturzone. Ale czy nie wydaje się panu możliwe, że związek jakiegoś jednego, konkretnego gatunku waszych duchów z jakimś jednym, konkretnym gatunkiem naszych postaci mitycznych daje, pod wpływem tej ciekawostki magnetycznej, potworne potomstwo, patologiczne żądne mordu?
– To absolutnie możliwe – zgodził się Tesserax.
– Panowie – odezwał się NIESRA. – mam wątpliwości czy…
– Tym razem byt to podziw – przerwał mu Tesserax. – żadnego zdumienia, po prostu czysty podziw.
– Dziękuję – rzekł mechaniczny karzeł. – Proszę kontynuować.
– Na koniec wreszcie – ciągnął Jessie – raport o samobójstwach przekonał mnie, że jestem na dobrym tropie. Dwa zupełnie niezwykłe, precedensowe w historii, wypadki wydarzające się na tym samym terenie i w tak niewielkich odstępach czasu nie mogły być według mnie czystym zbiegiem okoliczności. Miałem przeczucie, że te samobójstwa łączą się jakoś z naszą groźną bestią. Teraz skłonny jestem uważać, że tamte dwa duchy, które popełniły samobójstwo, były rodzicami bestii nękającej mieszkańców waszych gór. – Podniósł ze stołu maszynopis raportu, przewertował kilka kartek i znalazłszy odpowiednie miejsce powiedział:
– Jeśli ci samobójcy rzeczywiście byli rodzicami naszego monstrum, to jego matką była Kekiopa, mało znana karaibska bogini tajfunów, czczona przez niewielki krąg wyznawców pewnego odłamu kultu voodoo. A ojcem był maseński Pan Gadów.
– Fascynujące – stwierdził Tesserax.
– NIESRA – odezwał się Brutus – o mnie także możesz napisać, że osłupiałem z podziwu.
– Proszę kontynuować.
– W jaki sposób ma pan zamiar zlokalizować miejsce pobytu tej bestii, tej morderczej krzyżówki? – zainteresował się Tesserax.
– Wcale nie mam zamiaru tego robić – odparł spokojnie Jessie. – To ona nas zlokalizuje. Mit o bogini tajfunów powiada, że wie ona dokładnie o wszystkim co się dzieje w zasięgu jej podmuchów. Jeśli dziecko odziedziczyło po niej mityczne jasnowidztwo, to doskonale wie o wszystkich naszych dzisiejszych poczynaniach. Spróbuje nas odnaleźć i zniszczyć. Wie o tym, że tu jesteśmy, tak samo jak wiedziało o wszystkich pułapkach zastawianych przez was w ciągu ostatniego miesiąca.
– Ale jeśli wie, że tu jesteśmy – zauważył Tesserax – to wie także, że rozszyfrowaliśmy jego tajemnicę i że pewnie znajdziemy sposób, żeby je unicestwić.
– Tego nie może wiedzieć – stwierdził detektyw. – Nie może bo raczej niewiele z jego podmuchów dociera między cztery ściany, wewnątrz pomieszczeń jego moc nie działa, jego oczy i uszy tutaj nie sięgają.
– Czy nie sądzicie, że skoro bestia jest już w drodze, to powinniśmy szybko wymyślić jakiś sposób na stawienie jej czoła? – spytała praktyczna Helena.
Jessie uśmiechnął się, jakby tylko czekał na to pytanie, po czym zwrócił się do robota i powiedział:
– Owszem, moje ego daje o sobie znać. Tonę w samozadowoleniu.
– Tak właśnie myślałem – odparł NIESRA. – Uczyniłem już odpowiedni komentarz na obwodzie wewnętrznym. – Machnął ręką z palcami jak serdelki i dodał: – Proszę kontynuować.
– Przekopałem swoje księgi na temat mitologii – zaczął posłusznie mówić dalej Jessie i dowiedziałem się jak zniszczyć, jak unicestwić duszę każdego z rodziców monstrum.
– Ale oni już przecież się unicestwili – wtrącił Tesserax.
Tym razem wyraz wielkiego zadowolenia zagościł na twarzy Heleny, – Owszem, to prawda, Tessie – oznajmiła. – Ale Jessiemu chodzi o to, że jeżeli wypowiemy jednocześnie odpowiednie zaklęcie niszczące zarówno matkę jak i ojca, to ich kombinacja powinna unicestwić także i dziecko – naszą bestię.
– Właśnie – potwierdził Jessie, – No więc tak. Aby unicestwić boginię tajfunów trzeba tylko powtórzyć to zaklęcie voodoo – poklepał dłonią jedną z otwartych książek – i cisnąć w jej wiatry kilka kropel świeżej, ludzkiej krwi. Żeby zniszczyć Pana Gadów, należy wypowiedzieć pewną maseńską modlitwę i przebić go srebrną strzałą.
– Dlatego też – weszła mu w słowo Helena – kiedy staniemy twarzą w twarz z bestią, jedno z nas powie tamto coś w voodoo i rzuci na wiatr kilka kropli krwi, a ktoś inny odmówi maseńską modlitwę i wystrzeli w potwora srebrną strzałę.
Tesserax zerwał się na równe nogi, poklepując w podnieceniu czubek swej bulwiastej głowy.
– Natychmiast nasuwają mi się dwa problemy – denerwował się. – Skąd w tak krótkim czasie, wytrzaśniemy srebrną strzałę?
– Mam ze sobą magazynek srebrnych, narkotycznych strzałek – odparł Jessie – których używam na Ziemi w sytuacji, gdy może zajść konieczność strzelania jednocześnie do ludzi i wilkołaków, w strzałkach jest za mało srebra, by zaświatowca takiego jak wilkołak, zabić, ale jest go dość, by go na długo obezwładnić. Z tego co przeczytałem o waszym Panu Gadów, magazynek takich strzałek powinien wystarczyć do jego całkowitego unicestwienia.
– A co z ludzką krwią? – dopytywał się Tesserax.
– W jednym z tych pańskich kufrów znajduje się na pewno roboklinika – wyjaśnił Jessie.
– Oczywiście. W czasie wykonywania każdego niebezpiecznego zadania roboklinika jest…
– Pański robot z pewnością potrafi ją obsługiwać – przerwał mu Jessie. – A zatem każe mu pan pobrać mi krew do analizy i w ten sposób będziemy mieli co rzucić na wiatr.
– Czy ta ilość wystarczy dla zaspokojenia żądań stawianych przez mit? – upewnił się Tesserax.
– Zgodnie z tym co podaje mój ONZ-towski podręcznik, tak.
– A więc jesteśmy gotowi na przyjęcie bestii – oświadczył Tesserax. nie kryjąc podniecenia. – Gdyby zjawiła się tu dziś w nocy…
W tym momencie przerwał mu przeciągły, mrożący krew w żyłach ryk, ogłuszający jak huk grzmotu i tak potężny, że zatrzęsły się szyby w oknach, a cały mityczny hotel zadygotał w swych mitycznych posadach.
– Już?! – zapytał, nie wiedzieć czemu szeptem, Tesserax.
– Nie traćmy lepiej ani chwili – powiedział Jessie.
– Wybaczcie mi, panowie – odezwał się NIESRA – ale czy nie zechcielibyście mi podpowiedzieć, czy ten ryk był tylko rykiem wściekłości, czy też dźwięczała w nim nuta obłędu? Coś mi się zdaje, że w transporcie uszkodzili mi także obwody foniczne…
Dwa wielkie księżyce ojczystej planety masenów zalewały swą poświatą wszystkich zgromadzonych na tylnym tarasie hotelu, a była ich wcale spora grupa: detektyw, Helena, piekielny, brytan, Tesserax, robot uniwersalny NIESRA, Hogar Truciciel i kilku ogromnych, odzianych jedynie w skąpe przepaski biodrowe, maseńskich bogów. Wszyscy zbili się w ciasną gromadkę i obserwowali z niepokojem mroczne lasy porastające wyższe zbocza Gilorelamans. To właśnie stamtąd dobiegaŁ ten nieludzki, dudniący głos. Jeszcze chwila i pojawi się istota, która go wydała.
– Może cukiereczka? – spytał Hogar posyłając wkoło barwne pudełko, pudełko wróciło do niego bardzo szybko, nadal pełne.
– Przepraszam pana, panie Hogar – odezwał się NIESRA, – Czy w pańskich oczach czai się smutek zawiedzionej nadziei, czy też cierpi pan na zatwardzenie?
– A żebyś się zatarł – warknął grubiańsko Hogar
– Nie musiałbym pytać – zaperzył się przysadzisty robot – gdyby mi w transporcie nie uszkodzili obwodów percepcyjnych.
– Odrobol się, dobrze ci radzę – rzucił Hogar głosem jeszcze mniej sympatycznym niż przedtem.
W tym momencie, z różnych zboczy, dobiegł odgłos walących się pokotem ogromnych drzew, łamanych przez bestię z taką łatwością, jakby były suchymi drewienkami na opał. Huk rozłupywanych pni, które ciskane następnie potworną siłą musiały wyrąbywać w lesie całe przecinki, był niemal nie do zniesienia. Przerażone zwierzęta leśne wybiegły stadem na otwartą łąkę dzielącą zalesiony stok od hotelu.
– Tam! – krzyknęła nagle Helena.
Coś gigantycznego zamajaczyło ponad pierwszymi rzędami sosen, które w następnej sekundzie runęły na boki, i w jasnej poświacie księżyców ukazała się bestia w całej swej postaci.
– Szkaradny sukinsyn, no nie? – mruknął Brutus.
Sam środek huraganowego wiatru młócił powietrze jak łopatki śruby gigantycznej motorówki, ścinał drzewa i wyrywał z łąki kępy darni, wielkości ludzkiej głowy, ciskając je tak wysoko w niebo, że znikały z oczu.
Zwierzęta, które wybiegły na łąkę, rzuciły się teraz z powrotem do lasu, wyjąc, piszcząc, kwiląc i zawodząc z przerażenia. Kiedy bestia dotarta do połowy łąki, oczom zgromadzonych na tarasie hotelu ukazało się oko tego monstrualnego cyklonu, a w nim bardziej konkretny aspekt bestii: jaszczur trzydziestu stóp, niezwykle podobny do swego ojca, tyle tylko, że dwa razy większy i tysiąc razy potworniejszy. Wlepiwszy w nich spojrzenie rozjarzonych wściekłą zielenią oczu, przeciągnął językiem po zębach wielkości sporych szabel i ruszył ociężale w ich kierunku. Każda z jego sześciu nóg zostawiała w ziemi wgłębienie, jak wykop pod fundamenty jednorodzinnego domku.
– Zupełnie nie potrafię zinterpretować wyrazu twarzy bestii – odezwał się z wyraźnym zakłopotaniem NIESRA. – A biorąc pod uwagę, że jej ryk nie zawiera żadnej treści, zupełnie nie wiem co mam umieścić w swoim zapisie, w dodatku nie przypuszczam, żeby któryś z panów był w nastroju do pośpieszenia mi z pomocą. A może jednak?
– Udław się rdzą – rzucił opryskliwie Hogar, nadal trzymając w pogotowiu swoje pudełko zatrutych słodyczy.
– Podejrzewałem, że nikt nie będzie w nastroju – zmartwił się Niezawodny System.
Helena zaczęła wypowiadać zaklęcie voodoo, a Brutus czytał maseńską modlitwę, która miała pomóc w unicestwieniu dziedzictwa po ojcu.
Jessie trzymał fiolkę krwi i pistolet załadowany srebrnymi strzałkami.
– Krew – prychnął Hogar. – Wszyscy ze mnie szydzą, ale powiem wam jedno – przy truciu nie brudzi się przynajmniej rąk.
Potwór przebył już dwie trzecie szerokości łąki i nabierał coraz większej szybkości, waląc na swe ofiary z determinacją zranionego byka i impetem towarowego pociągu. Maseńscy bogowie zaczęli nonszalancko wycofywać się ze sceny z oczyma okrągłymi ze strachu, nie przerażeni jednak jeszcze do tego stopnia, by zbrukać swą boską reputację okazaniem tchórzostwa.
– Szybciej z tymi zaklęciami! – zawołał Tesserax.
– To był blady strach – oświadczył NIESRA z ogromnym zadowoleniem. – Tak wyraziście odmalowanego na twarzy panicznego przerażenia nie miałem jeszcze okazji oglądać, panie Galiotorze.
Tesserax nic nie odpowiedział. Prawdę mówiąc, nie usłyszał nawet uwagi robota, zagłuszywszy ją swoim własnym krzykiem.
Ziemia zadygotała pod ciężarem nadciągającej bestii. Huragan natarł na nich ze zdwojoną siłą, omal nie przewracając na ziemię i nie zdzierając opętanych wokół ciał ubrań; pomarańczowe szaty Tesseraxa zaczęły łopotać na masenie jak chorągiew na maszcie.
Kiedy Helena skończyła swoje zaklęcie, Jessie cisnął w powietrze swoją krew, po czym przykląkł na jednym kolanie i wystrzelił w brzuszysko smoka dwanaście srebrnych pocisków, które dosięgły celu dokładnie w tym samym momencie, gdy Brutus wypowiadał ostatnie słowo maseńskiej modlitwy. Szarżująca bestia drgnęła gwałtownie, zatoczyła się niezdarnie na swych sześciu łapach, padła, przewróciła na bok i stoczyła w dół zbocza na tylne zabudowania hotelu. Mityczne belki zatrzeszczały ciężko, mityczne deski prysnęły jak zapałki, mityczne szyby rozpękły się na tysiące mitycznych kawałków szkła.
– Działa! – wrzasnął Tesserax.
– Wyraźna ulga – skomentował NIESRA. – A może zaskoczenie. Nie, raczej niedowierzanie z domieszką ulgi…
Smok jęczał i dyszał ciężko, próbując odzyskać pełnię władzy nad swym potwornym cielskiem i stanąć na nogi. Ale próżne były jego wysiłki. Jego huraganowe wiatry ucichły już zupełnie, a ciało jaszczura zaczynało nabierać przejrzystości, upodabniając się w księżycowej poświacie do modernistycznego odlewu z mlecznego szkła.
Kilka minut później Tesserax powiedział:
Zniknął! Udało nam się! A raczej to panu się udało, drogi przyjacielu.
– To trzeba uczcić! – zawołał Hogar. – Proszę na kolację z winem, słodyczami i pysznymi egzotycznymi przyprawami! Oczywiście wszystko na koszt Gilorelamans Inn.
– Muszę przyznać, panie Blake – odezwał się Perlamon – że wielu z nas wiedziało o istnieniu bestii. Ale mieliśmy nadzieję, że sami zdołamy znaleźć jakiś sposób na jej unicestwienie i dlatego nie chcieliśmy, żeby tajemnica się wydała. – Gryzł właśnie jakieś orzeszki, które wyjął z mieszka przy swej przepasce biodrowej i stąd mówił dość niewyraźnie:
– Ale oto pan i pańscy dzielni przyjaciele… – Przerwał, potoczył dookoła osłupiałym wzrokiem i rzuciwszy na ziemię resztę orzeszków, złapał się za gardło. – AAAAch! – jęknął.
Hogar zachichotał.
– Ach, ach, ach – zarzęził Perlamon i runął bez czucia na ziemię. Jessie odwrócił się od boga i powiedział do Brutusa:
– Wiesz, miałeś rację, kiedy mówiłeś, że tkwi we mnie utajony strach przed zostaniem wstrząsowcem jak moi starzy. Teraz pozbyłem się już tego strachu. Jeśli udało mi się zachować zdrowe zmysły wśród tej zwariowanej bandy, to jestem pewien, że nie ma takiej rzeczy na świecie, do której nie umiałbym się przystosować.
– Nigdy nie bałam się zmian, niebezpiecznych przygód czy zwariowanych stworzeń orzekła Helena. – Chce mi się wtedy tylko więcej bzykać i tyle.
– O tak! – zawołał NIESRA. – Doskonale rozpoznaję tę minę. No, no, no! Pani twarz przybrała wyraz namiętnego pożądania. – Spojrzał na Jessiego i dorzucił: – Och, i pańska także, pańska, także! – Urwał i zawahał się chwilę, po czym dodał już mniej pewnie: – Choć u pana to może wcale nie pożądanie. Może cierpi pan na obstrukcję? Mam uszkodzone obwody interpretacyjne i trudno powiedzieć dokładnie. A teraz, czy to nerwowy tik na lewym policzku? Czy też może… Nie. Już wiem co to jest. Doznał pan religijnego objawienia, cudownej… Nie, to nie to. Ta mina wyraża raczej… Choć może… Z drugiej jednak strony…