Sissi wiedziała już, że Miguela nie ma w opuszczonym domu. Przeszukała cały budynek, szczerze mówiąc, chodziła po nim z drżeniem, ale unikała zejścia do piwnicy. Za nic nie chciała znaleźć się w katakumbach. Krzyczała tylko, stojąc przy schodach, wołała Miguela po imieniu i echo jej głosu przetaczało się pod sklepieniami. Sissi przenikały od tego lodowate dreszcze, ale innej odpowiedzi nie otrzymała.
W końcu dała sobie spokój. Jego tu nie ma. Zrobił się jednak późny wieczór, a Sissi była bardzo zmęczona. Trudno po nocy znaleźć hotel, mogła więc przenocować w tym domu równie dobrze jak gdziekolwiek indziej. Znalazła starą kanapę, w wytwornym stylu art nouveau, podobnie jak wszystko inne w tym domu i skuliła się na niej do snu. Kanapa stała w hallu, w razie czego będzie więc blisko do drzwi wyjściowych. Gdyby się to okazało konieczne…
Zewsząd dochodziły jakieś trzaski i skrzypienia, a to w ścianach, a to w podłodze. W podziemiach są katakumby, w których jej przyjaciele tak strasznie zabłądzili, prowadzeni zresztą przez jej ukochanego Miguela.
Nie chciała teraz o tym myśleć.
Po chwili zasnęła na niewygodnej kanapie, wciąż mając w pamięci ciepły uśmiech Miguela i błysk w jego oczach.
W nocnej ciszy przez hall przepłynął mroczny cień, zbliżył się do śpiącej Sissi.
Dziewczyna miała jedną dłoń otwartą, zwróconą ku górze. Coś zostało na tej dłoni złożone, a cichy głos wyszeptał: „To moja wina. Nie zasłużyliście sobie na to. Ale wiesz, co powinnaś zrobić”.
I cień odpłynął.
Daleko stąd, w górach Galicii, Tabris zaczynał nowy ranek. Madrugada. Była to na razie raczej zapowiedź poranka, szary brzask spływający na niezamieszkany, ale oszałamiająco piękny krajobraz. Widok rozciągał się przed nim na wiele kilometrów. I nigdzie domu, nigdzie w rozpraszających się z wolna nocnych ciemnościach nie widział nawet śladu jakiejś drogi.
Ponury nastrój dosłownie przygniatał go do ziemi Co mu teraz zostało? Utracił możliwość dostępu do Ciemności, utracił ledwo zdobytą ludzką postać, a najgorsze ze wszystkiego jest to, że utracił też możliwość zdobycia Sissi. Przygnębiony podniósł się z miejsca. Głód rozdzierał mu wnętrzności. Dokąd to wyruszył stąd wtedy, kiedy po raz pierwszy zjawił się na ziemi?
Do miasta. Do Santiago de Compostela. Był tam wielki dom, do którego właśnie zmierzała część grupy jego późniejszych przyjaciół. Tam ich spotkał. Unni, Jordiego, Pedra, Gudrun i Juanę.
A co by się stało, gdyby i teraz tam się udał?
Było jeszcze na tyle ciemno, że chyba nikt go nie zauważy.
Tam powinien znaleźć coś do jedzenia. Nie w samym domu, ale może go traktować jako miejsce schronienia, a jedzenie zdobyć gdzieś w pobliżu.
W takim razie jednak teraz powinien się spieszyć.
Spokojnie jak tylko można machał skrzydłami i sunął nad ziemią prosto do Santiago de Compostela, tam nie musiał długo szukać, wkrótce odnalazł dom. Wylądował na dachu, schował skrzydła i przez dymnik dostał się do środka. Dosłownie w ostatnim momencie.
Sissi ocknęła się i zdumiona myślała: Jaki dziwny sen mi się przyśnił. Zdawało mi się, że w mojej dłoni znalazł się skądś gryf. I wtedy przyszło mi do głowy następujące zdanie: Teraz mogę sobie czegoś życzyć i to mi się spełni. Życzyłam sobie, bym spotkała Miguela, zanim będzie za późno.
Dziwny sen!
Odwróciła się na drugi bok i znowu pogrążyła w rozkosznej drzemce.
Ale czy naprawdę miała tylko sen? Czy to nie rzeczywistość?
Nie wyobrażaj sobie niczego, Sissi!
Coś twardego wbijało się jej w bok, na którym dopiero co się położyła. Nic dziwnego, taka stara kanapa.
Nie no, nie można tak leżeć. Nastał ranek, a ona czuła się lepka, zaniedbana. Może w tym domu jest prysznic?
Sissi usiadła. W hallu było zimno. Prysznic? Ha! Cóż ona sobie myśli? Tu pewnie w ogóle nie ma wody!
Nagle zesztywniała. Gdzieś na górze rozległo się ciche skrzypnięcie.
Czyżby ktoś się skradał po podłodze?
– Kto tam? – Jej głos brzmiał niepewnie i żałośnie.
Milczenie.
Dzienne światło nie bardzo docierało do wnętrza, dom był zresztą ciemny sam w sobie. Meble i dywany miały wyblakłe barwy, w kątach czaiły się cienie. Wydawało się, że na górze jest odrobinę jaśniej, ale Sissi widziała tylko kawałek balustrady. Stary, wielkopański dom był bardzo pięknie i elegancko urządzony.
Co tam, w takich starych domach zawsze coś skrzypi i trzeszczy, pomyślała, próbując dodać sobie odwagi. Mimo to wciąż siedziała na kanapie, bo nie była w stanie się poruszyć.
Jakiś cień padł na schody w górnej części. Bardzo duży cień!
Serce Sissi załomotało. Zapomniała, że powinna oddychać.
Drzwi? Jak daleko do wyjścia?
W chwili, gdy już miała zerwać się z kanapy i w panice dopaść wyjścia, odezwał się głos. Ostry, niski, ponury.
– Sissi. Ja nie mogę zejść na dół. Nie wolno mi.
– Ale… Miguel? – spytała oszołomiona. – To naprawdę ty?
Głębokie westchnienie.
– Stałem się znowu Tabrisem. Już nie wrócę do postaci człowieka – Miguela.
Sissi podjęła decyzję.
– Ja przyjdę do ciebie na górę.
– Nie! To zbyt niebezpieczne! Pożądam cię tak strasznie, jestem bliski szaleństwa, na pewno nie potrafiłbym się powstrzymać. Stałem i patrzyłem na ciebie, kiedy spałaś. Muszę wracać, nie chcę wyrządzić ci krzywdy.
– Najpierw jednak porozmawiajmy – powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał jak najspokojniej.
– Dobrze. – Zabrzmiało to po prostu beznadziejnie, Sissi poczuła ból w sercu.
– Co się z tobą działo? – spytała. Tabris opowiedział.
– Ale ja nie jestem zły – zakończył bezradnie.
– Wiem – potwierdziła Sissi. – Cholerna Urraca, czy ona nie mogła tego zrobić porządnie? Definitywnie zmienić cię w człowieka? Nie, mój najdroższy, ty nie popełniłeś żadnego błędu przez to, że postanowiłeś latać. Akurat wtedy mogłeś to zrobić i potem znowu zostać Miguelem. To wszystko przez Urracę… – Zamilkła na chwilę. Gdzie ona już słyszała te słowa? Po chwili jednak mówiła dalej: – Moim zdaniem błąd polega na tym, że chciałeś wrócić do Ciemności. Wprawdzie na krótko, ale jednak.
– Ja też tak myślę. To było głupie z mojej strony. Zniszczyłem wszystko, co mogliśmy oboje stworzyć. Kocham cię, Sissi. Tak bardzo cię kocham. Myślałem, że ta miłość należy tylko do tego, co we mnie jest Miguelem. Ale nie, jako Tabris kocham cię tak samo…
– Dobrze o tym wiem – szepnęła z czułością. – Wiedziałam już wtedy, kiedy spłynąłeś na skrzydłach do starego kościoła w dolinie. I ja też kocham w tobie obu, i Miguela, i Tabrisa.
– Naprawdę? Zrobiło mi się teraz gorąco, od serca aż do żołądka. Niżej też, ale o tym muszę zapomnieć. Sissi, ja nie mam już ochoty być Tabrisem. Chcę na zawsze zmienić się w Miguela. To, co się stało, to katastrofalny krok wstecz.
Sissi zgadzała się z nim, ale nie chciała tego głośno mówić.
– Powiedz mi, dlaczego przyszedłeś tutaj?
– Jestem strasznie głodny. Zamierzałem tu zamieszkać i szukać jedzenia gdzieś w pobliżu. Nocami.
– Rozumiem. – Sissi roześmiała się. – Myślałam, że to moje pragnienie cię tu sprowadziło.
Opowiedziała mu o swoim śnie i o gryfie i śmiali się oboje.
– O mało o czymś nie zapomniałam, Miguelu, mam dla ciebie pieniądze na jedzenie. Od Pedra i Gudrun. No i kupiłam telefon komórkowy. Będziemy mogli utrzymywać ze sobą kontakt, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy. Hej, jesteś tam jeszcze? Tak nagle umilkłeś.
– Po prostu się zamyśliłem. To miło z waszej strony, ale jak ja coś kupię?
– No tak, masz rację, ja myślałam po prostu o Miguelu.
Zgodzili się, że gdy tylko sklepy zostaną otwarte, Sissi zrobi dla niego zakupy na kilka dni. Później próbowali zorganizować jakoś inne sprawy. Sissi położyła telefon komórkowy wysoko na schodach. Och, tak strasznie chciała wejść jeszcze wyżej, zobaczyć go, objąć…
Nie, tego akurat nie wolno!
Potem Sissi wyjęła własny telefon i uczyła Tabrisa, jak ma się posługiwać nowym dla niego urządzeniem. Dzwonili do siebie nawzajem i ćwiczyli się w tego rodzaju rozmowach, ich miłosne wyznania stawały się coraz gorętsze, takie namiętne, że natychmiast trzeba było przestać. W przeciwnym razie bowiem zlekceważyliby dzielące ich schody, by się spotkać i ugasić trawiący ciała erotyczny pożar.
– Sissi, uciekaj i zamknij się w tamtym pokoju! – wysyczał Tabris.
Ona usłyszała jego kroki na schodach, więc posłuchała natychmiast. Dopadła do drzwi bocznego pokoju i zamknęła się od środka. Pokój był niewielki, ale też elegancko urządzony.
Sissi opadła na małą kanapkę i mocno zaciskała uda. Słyszała, że Tabris dobija się do drzwi, tłucze w nie pięściami, kopie, szarpie za klamkę w desperacji, a potem… potem odgłosy świadczyły, że musiał sam ugasić swoją żądzę, wobec tego i ona postąpiła tak samo, bowiem myśl o nim za tymi drzwiami doprowadzała ją do szaleństwa.
Oboje byli świadomi tego, że to drugie mu towarzyszy, i była to myśl wyzwalająca, i pod względem psychicznym, i fizycznym.
Ale to połowiczne wyzwolenie. Chcieli być razem, patrzeć na siebie, czuć nawzajem swoją bliskość i zespolenie…
Sissi przerażona powstrzymała swoje pragnienia.
Pomyślała o Tabrisie, nie o Miguelu.
Uspokajali się z wolna. Zmęczeni. Wyciszeni.
– To powinno zostać naszą tajemnicą, Tabris – powiedziała Sissi cicho, podnosząc się z kanapki.
– Dobrze – odparł niewyraźnie.
Potem próbowała mu wytłumaczyć, jak się ładuje baterie telefonu komórkowego, ale dygotała tak, że dzwoniła zębami.
Tabris wrócił na górę schodów i Sissi mogła opuścić pokój.
Nogi się pod nią uginały, kiedy szła ku drzwiom.
Co ja zrobiłam? myślała wstrząśnięta. Ale to było takie cudowne! Nie jestem już przecież dziewicą, ale czegoś takiego jak to nigdy nie doświadczyłam.
A w końcu… przecież nic nie było.
To jednak nieprawda. Istniało między nimi takie intensywne porozumienie, ścisły związek mimo dzielących ich drzwi, Sissi wiedziała, że jest bardzo kochana, chociaż nie mogła się do niego przytulić, ich ciała nie mogły się złączyć. Brzmi to może jak paradoks, ale tak po prostu sprawy wyglądały.
Ręka otwierająca drzwi drżała.
Jego tam nie było. Sissi pragnęła poczuć obejmujące ją męskie ramię, pragnęła oprzeć głowę na jego piersi i wiedzieć, że to Miguel, nie Tabris.
Czy naprawdę właśnie tego chciała?
Ostatnie wydarzenie wzbudziło w niej niepewność.
Pokazało jej inną stronę demona, o której przedtem nie chciała nawet słyszeć. Tabris przeniósł na nią swoją ogromną erotyczną siłę, którą być może już do końca życia będzie porównywać z oddziaływaniem innych mężczyzn, nawet z Miguelem. Ta myśl ją przerażała.
Kiedy znowu znalazła się w hallu, wzrok jej padł na coś błyszczącego na kanapie, gdzie spędziła noc.
Zdumiona podeszła bliżej. Co by to mogło być?
Gryf!
Słowa szeptane we śnie: „To moja wina. Nie zasłużyliście sobie na to. Ty wiesz, co należy zrobić”.
– Tabris!
Natychmiast doskoczył do balustrady i zawołał:
– Tak? Coś się stało?
Sissi odwróciła się i uniosła amulet, poczuła nieoczekiwane szczęście, że znowu go widzi, jakby spotkała dobrego przyjaciela, o którym myślała, iż utraciła go bezpowrotnie.
– Chyba mój sen był proroczy.
– Co masz na myśli?
– Znalazłam gryfa. To ten sam gryf Kantabrii, który utraciłam w grocie. Wiesz, Unni też odzyskała swojego gryfa, kiedy był jej potrzebny. Dostała go od Urraki. Dzisiaj w nocy była u mnie Urraca. Powiedziała, że popełniła błąd. I że my sobie na to nie zasłużyliśmy. Uważam, że miała na myśli przede wszystkim ciebie. Bo uznała, że latanie to nie jest niebezpieczna umiejętność, nie pomyślała jednak, że ta umiejętność odnosi się tylko do Tabrisa. Miguel tego nie potrafi. Tak sądzę.
Tabris z trudem oddychał.
– No, nie wiem, Sissi.
– Gryf Kantabrii oznacza postęp – powiedziała z ożywieniem. – Może jednak damy sobie z tym radę? Nie odpowiedział. Po prostu wciąż głośno wciągał powietrze.
– Kładę gryfa na schodach. A ty go weźmiesz i będziesz trzymał w dłoni, dobrze?
– Mogę?
– To jedyna możliwość. Będziesz go trzymał i z całej siły pragnął stać się znowu Miguelem.
– To będzie najszczersze pragnienie, obiecuję. I Sissi… Dziękuję ci za piękne chwile!
Uśmiechnęła się.
– Będzie jeszcze piękniej. Następnym razem.
– Tak, następnym razem. To też mogę ci obiecać. Cóż, jeśli zdoła stać się człowiekiem, to może… Dotychczas wszystko układało się źle.
Tabris zszedł niżej, by wziąć gryfa, którego Sissi umieściła tak wysoko, jak tylko mogła, nie narażając obojga na niebezpieczeństwo.
Demon pochylił się i zamknął szponiastą dłoń wokół niewielkiego przedmiotu.
W tej samej chwili podskoczył, wrzasnął rozpaczliwie z bólu i odrzucił amulet z powrotem na schody. Sam pospiesznie wrócił na piętro, wpatrując się w rozległą ranę po oparzeniu na ręce.
Sissi mało się nie rozpłakała z żalu.
– Ja nie chciałam, Tabris. Nie wiedziałam. Tylko że ty jesteś demonem, więc chyba nie możesz brać do ręki czegoś tak…
Ugryzła się w język. Chciała powiedzieć: „czegoś tak świętego”, ale obawiała się, że go zrani. On przecież też chciał dobrze.
– Tabris, ja mogę spróbować. Wyrażę życzenie w twoim imieniu.
– Nie ma takiej potrzeby – rzekł męski głos, w którym rozpoznała Miguela.
– Och Urraca, serdeczne dzięki!
– Czy naprawdę nie mogła nic zrobić, żeby nie bolało aż tak? Ale to nic, bo widzisz, rana zniknęła. Najwyraźniej nadal potrafię zabliźniać rany.
– Tak, to chyba jest dobry uczynek.
– Sissi, pozdrów twoich przyjaciół, Pedra i Gudrun, podziękuj im serdecznie za wszystko. Ale przede wszystkim złóż jak najgorętsze podziękowania Urrace, jeśli się z nią spotkasz. Była wobec mnie naprawdę łaskawa.
– Bo i ty byłeś łaskawy wobec niej. Uśmiechnął się blado.
– Chyba zaczynam pojmować, jak funkcjonują ludzie. To dość głupi sposób, ale imponujący.
Sissi wsłuchiwała się w jego głos szczęśliwa, że znowu jest to głos Miguela. Zaraz jednak pojawiły się niechciane myśli.
Sissi! Zapomnij o Tabrisie!
Nie mogę. To on kochał mnie, choć byliśmy rozdzieleni drzwiami. To było niezwykłe przeżycie. Myślę, że Tabris potrafi kochać goręcej niż Miguel.
Tylko że nie wolno mi o tym myśleć.
Zawołał do niej z góry:
– A teraz spróbuj mi wytłumaczyć, jak się robi zakupy. Co z tymi pieniędzmi i w ogóle…
– Owszem, chętnie. Wkrótce przemienię cię w prawdziwego drobnomieszczanina. Sądzę, że nowe ubranie byłoby nie od rzeczy. Ten twój czarny podkoszulek jest chyba za cienki jak na tę porę roku. I dosyć zniszczony.
– Najpierw jedzenie!
– Dobrze. Teraz się rozstaniemy, Miguelu. Ale będziemy w kontakcie, prawda?
– Niczego się nie bój. Będę do ciebie dzwonił dniem i nocą.
– W porządku – zgodziła się Sissi.
W ten sam wczesny poranek Unni w domu swoich rodziców niedaleko Drammen jadła śniadanie i czytała gazetę. Nie mogła się jednak skoncentrować, nie interesowały jej ani wiadomości, ani skandale, ani nawet komiksy. Myśli krążyły wciąż tym samym torem: W jaki sposób i gdzie znajdę Jordiego?
Medytacja nie pomogła także, Unni nie zamierzała siadać w pentagramie z zapalonych świec ani nic takiego, wydawało jej się to po prostu głupie.
Oczywiście próbowała przywoływać go na wiele bardzo różnych sposobów, ale „linia pozostawała martwa”, tak samo martwa jak jego telefon komórkowy. Docierał do niej tylko obrzydliwy, głuchy szum, który bardziej ją przerażał, niż dodawał odwagi.
Manewrując gazetą, ujęła stojącą na stole filiżankę z herbatą i pociągnęła ostrożny łyk. Herbata była nadal zbyt gorąca, więc zaczęła jeść chleb w oczekiwaniu, aż napój ostygnie.
Unni nie była w stanie pojąć tego, co czytała w gazecie, opuściła ją więc prosto na maselniczkę, ale się tym nie przejęła.
Na dworze panowała jesień. Późna jesień.
Minął blisko rok, odkąd ona i Morten spotkali Antonia i zaczęła się cała ta skomplikowana historia. Historia, która właśnie teraz zakończyła się jako sukces i jako straszna katastrofa.
W gazetach widziała już reklamy prezentów gwiazdkowych. Czy wszyscy muszą człowiekowi wciąż uświadamiać, że nadchodzi zima?
Jej myśli błądziły swoimi torami. Zimowe marzenia. Czyż one nie są bardziej intensywne niż marzenia w innych porach roku? Człowiek tęskni mocniej. Za słońcem i latem, rzecz jasna, ale też za czymś niezdefiniowanym, o czym Dan Andersson powiada: „To, co kryje się za górą…”
Ja mam własną wielką tęsknotę. Swoje marzenie, by znowu zobaczyć Jordiego.
Sissi ma swoje marzenie, naturalnie o Miguelu. I on ma swoje – o niej. Antonio i Vesla doczekali się realizacji marzeń, mimo wszystko jednak człowiek potrzebuje jakiegoś niespełnienia, czegoś, za czym by tęsknił. Dlatego właśnie ci, którzy mają wszystko, sprawiają wrażenie takich zmęczonych, tak trudno im w cokolwiek się zaangażować. Bo nie mają już celów do osiągania. Nic do tworzenia, nic do wygrywania, nic, za czym mogliby tęsknić.
O mój Boże, gazeta nasiąknęła masłem, cała tłusta. Ojciec będzie zły. Trzeba kupić nową. Ale do kiosku i do sklepu za daleko.
Unni podejmowała rozpaczliwe próby przywrócenia gazecie czytelności i właśnie wtedy jej wzrok padł na niewielką notatkę, częściowo rozmazaną w tłustej plamie:
CZY MIMO WSZYSTKO JEST JAKAŚ PRAWDA W MITACH O WAMPIRACH?
Idioci, pomyślała Unni, mimo to czytała dalej:
W najdalej na północny wschód położonej części Mołdowy przez jakiś czas z uporem twierdzono, że niewielka wieś Paukija jest odwiedzana przez wampiry.
W ostatnim roku zniknęło wielu łudzi, odnaleziono zwłoki młodej dziewczyny, a wkrótce potem również zwłoki mężczyzny, w których ciałach prawie nie było krwi.
Niedawno pewien wieśniak odkrył w swoim lesie przerażający widok – zwłoki mężczyzny z osikowym palem wbitym w serce. Zmarły natychmiast zmienił się w proch, ale wieśniak zdążył jeszcze zobaczyć, że to jest były wójt Paukiji, człowiek w latach, który mimo to zachował zdumiewająco dobrą formę fizyczną. Z jego dziąseł sterczały długie kły. Kto go zabił, dotychczas nie wiadomo.
Unni siedziała bez ruchu.
„Podążaj jego śladami. Czytaj i słuchaj!”
W końcu zerwała się z miejsca. Zaczęła działać. Najpierw zatelefonowała do swojego przyjaciela Jerna, komputerowca.
Poprosiła, by odszukał dla niej dwie informacje w Internecie, a odpowiedzi przysłał faksem. Ten aparat przynajmniej umiała obsługiwać.
Jørn obiecał niezwłocznie się za to zabrać. Odłożyła słuchawkę i przemawiała do siebie głośno:
– Mołdowa? Gdzie to może być? To jedno z tych nowych państw. Bogu dzięki, że nie chodzi o Rumunię! Transylwania. Karpaty… To wywołuje złowieszcze asocjacje. Ale Mołdowa? Atlas!
Znalazła atlas, dosyć niedawno wydany. Mołdowa, Mołdowa…
Niech to diabli! Kraj graniczy z Rumunią, a pokryty lasami łańcuch Karpat znajduje się nieprzyjemnie blisko.
Do Transylwanii jednak daleko. Zawsze jakaś pociechą.
Faks zapiszczał i powoli wytoczył się z niego arkusz papieru.
Unni złapała go i czytała na stojąco. Nie miała czasu usiąść.
Pauk znaczy pająk.
Paukija, Pajęcza Wieś, przyjemne, nie ma co!
Drugi arkusz:
Człowiek, który nie może umrzeć, jest, w przeciwieństwie do upiora, „żyjącą” istotą, która właściwie powinna umrzeć lub umarła, ale która jest w stanie utrzymywać się przy życiu dzięki pożywieniu z innych źródeł. To znaczy dzięki jakiemuś rodzajowi pasożytowania na żywych.
Wampiry piją krew ludzką.
Wilkołaki zmieniają skórę, są na przemian to ludźmi, to wilkami i wysysają soki, dzięki którym mogą żyć dalej.
Zombi natomiast, czyli żywe trupy, są utrzymywani przy życiu przez kapłanów voodoo, ale nie mają własnej woli.
Na dodatek do tego istnieje wiele innych wariantów. Niektóre z tych istot żyją dzięki nasieniu zakochanych, ale musi ono zostać specjalnie przygotowane. Inne wykorzystują krew pewnych małych zwierząt, by zachować „życie”, albo czerpią siły z księżyca…
– Bardzo apetyczne – mruknęła Unni. Nie była w stanie dłużej tego czytać. Na samym dole dostrzegła pogardliwy komentarz na temat ludzkich przesądów i że tego rodzaju istoty oczywiście nie istnieją, bo gdzieżby, ale że interesujące było przekonać się, iż przesądy pienią się na całym ziemskim globie.
– Co wy wiecie o upiorach – powiedziała, odkładając kartki na bok na wypadek, gdyby później miała ochotę poczytać sobie jeszcze o innych wariantach, choć teraz w to wątpiła.
W końcu usiadła. Miała wrażenie, że wokół niej zrobiło się ciemno. Coś w głębi jej duszy żaliło się boleśnie.
Wykonaliśmy przecież zadanie, skończyliśmy i teraz mogło nam być tak dobrze. „Jeden brat wróci… „ Ta przeklęta przepowiednia! Ale ja się nigdy nie poddam! Gdybym nawet miała go szukać do dziewięćdziesiątego roku życia, to muszę go znaleźć.
Muszę. Istnienie bez niego nie ma dla mnie żadnej wartości. Muszę opowiedzieć mu o dziecku. Jordi ma prawo o nim wiedzieć, ma prawo prowadzić je przez życie. Dziecko nie musi żyć tylko z matką, opowiadającą mu o fantastycznym ojcu, który jednak nigdy swego dziecka nie widział.
Zatelefonował ciekawski Jørn i zapytał, po co jej te wszystkie śmieci? Jacyś ludzie, którzy nie mogą umrzeć? Kto to jest i czy Unni nie ma już dosyć tego rodzaju problemów?
– Nie pytaj, Jørn! Nie pytaj! Zajmij się tymi swoimi komputerami, czy jak je tam nazywasz, i odpowiadaj mi tylko, kiedy będę potrzebować informacji! Tak będzie dla ciebie najbezpieczniej. I naprawdę najzdrowiej.
– O tak, dziękuję, już wiem wszystko, co trzeba. Nigdy nie zapomnę przerażenia w chwili, kiedy zostałem wessany do strasznego świata tych upiornych mnichów. Okay, tylko daj znać w razie potrzeby! Będę siedział przykuty do mojego peceta i pomogę ci zawsze najlepiej jak potrafię!
– Dziękuję, Jørn! Co my byśmy bez ciebie zrobili?
– No właśnie, też się nad tym zastanawiam.
Akurat to jest przesadą, pomyślała Unni. Jørn był jedynie peryferyjnym trybikiem w tej całej przeklętej maszynerii, z którą oni musieli się mocować. Głośno jednak tego nie powiedziała. Każdy musi mieć prawo myśleć, że jest ważny.
Wampiry, wilkołaki, zombi i niezliczona liczba innych wariantów czarujących potworów…
Unni już zdążyła się zainteresować pierwszą z wymienionych kategorii w tym zbiorze paskudztwa. Wampiry.
W zamyśleniu przemawiała sama do siebie:
– Ja, tylko ja jedna na świecie wiem, co unicestwiło tego chciwego wójta.
No i nareszcie wiem, gdzie cię szukać, Jordi!