Tengel z rodu Ludzi Lodu? Ciarki przeszły jej po plecach, jak gdyby mokre zwierzątko przesunęło się wzdłuż kręgosłupa. To potwór strachu rozpościerał swoje macki w jej ciele.
Przez jej głowę przelatywały pojedyncze zdania:
Tengel nie ma grobu. Ma tyle lat, ile sam chce mieć. Rzadko się pokazuje. Pojawia się i znika. Zaprzedał duszę Szatanowi.
– Nie! – krzyknęła. – Nie, to niemożliwe!
– Naturalnie to nie jest ów stary Tengel – powiedział Benedykt. W jego drżącym głosie Silje wychwyciła jednak nutę niepewności. – Tak myślą tylko przesądni głupcy.
Parobek zrobił przerażoną minę, słysząc odważną mowę swego gospodarza. Kiedy się odezwał, jego głos był nienaturalnie wysoki:
– W takim razie, panie Benedykcie, wszyscy ludzie to głupcy. Wiecie, że ta istota… jest bardzo niezwykła.
Przychodził jej z pomocą zawsze, kiedy go potrzebowała. Wyczuwał każdą zmianę jej nastroju, wiedział, kiedy była smutna, przygaszona lub wzburzona. Musiał być nadzwyczaj wrażliwy. Potrafił leczyć, jego gorące dłonie…
Jak to było, kiedy spotkali się po raz pierwszy? Ona, otępiała z wysiłku, bliska śmierci z wycieńczenia, nagle błysnęła elokwencją wśród ludzi wójta i udało jej się spełnić prawie niewykonalne zadanie uwolnienia więźnia. Poszło jej to jak z płatka. A potem, kiedy odziany w wilczą skórę mężczyzna zniknął, jej siła woli zgasła jak wypalona świeca. Może to wcale nie była jej siła woli?
A przede wszystkim – te niezwykle realistyczne sny o nim jako o duchu przepaści z Krainy Cieni.
Silje ukryła twarz w dłoniach i popędziła do swej izby. Rzuciła się na łoże i naciągnęła kołdrę na głowę. Kiedy Benedykt z parobkiem weszli do niej, znaleźli ją skuloną, przerażoną, cichą jak myszka.
– Silje – powiedział malarz błagalnie. – Rozumiesz chyba, że to nie jest ten sam Tengel! To tylko jeden z jego strasznych potomków.
Nie, nie wolna ci go tak nazywać – prosiła niemo. Poczuła nagły ucisk w żołądku.
– Ale gdzie on mieszka? – wykrzyknęła gwałtownie głosem zduszonym przez kołdrę.
Benedykt wzruszył ramionami.
– Tego nie wie nikt. On po prostu pojawia się nagle wśród ludzi i znów znika. Bez śladu.
Wydała z siebie przeciągły krzyk, by nie słyszeć nic więcej. Benedykt wierzy, że mój opiekun to stary Tengel, pomyślała wstrząśnięta. Choć twierdzi co innego, to jednak tak myśli. „Wśród ludzi!” Czyż mógł powiedzieć to jeszcze wyraźniej?
– Ale jest chyba jednym z buntowników? – zapytała szybko, jak gdyby chciała znaleźć coś na jego obronę, i ostrożnie wysunęła się spod kołdry.
– Nie jestem tego pewien.
– Uratował przecież młodego Heminga tej nocy, kiedy go spotkałam!
– Nie wiem, na czym polega jego związek z Hemingiem.
– Kim właściwie jest Heming? – z ulgą przyjęła możliwość skierowania rozmowy na inny tor.
Benedykt spojrzał bezradnie na parobka.
– Naprawdę tego nie wiemy. Pojawił się w Trondelag jakieś dwa lata temu. Od tego czasu był bardzo znany wśród kobiet…
To stwierdzenie nie zrobiło teraz na Silje żadnego wrażenia. Uodporniła się na Heminga. Miał niezwykle piękną twarz, to prawda, ale w rzeczy samej to jedyny powód, dla którego była nim zauroczona.
– Widzę, że już a nim zapomniałaś – powiedział Benedykt. – To dobrze. Młode dziewczęta często mylą zachwyt z zakochaniem. Zaślepione piękną powierzchownością, dopiero później dostrzegają, że urok ich uwielbionego rodzi się z ich własnej miłości, a nie odwrotnie.
Powrócił do tematu.
– Przez jakiś czas Heming mieszkał u jednego z chłopów w parafii, ale od kiedy przyłączył się do buntowników, nie ma stałej siedziby. Jest zwykłym awanturnikiem. Nie ma żadnych idei, chyba wolno mi tak powiedzieć. Nie podejrzewam, by był tak bardzo zaangażowany w poczynania buntowników. Posługuje się nimi, by móc odgrywać bohatera. Prawdopodobnie więcej mają z nim kłopotów niż pożytku. Sama musisz go zapytać, gdzie mieszka.
– O nie, dziękuję! Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, z tym złodziejem!
Benedykt wyglądał na zadowolonego.
Po tym dniu Silje nie zdołała odzyskać spokoju. Zagadka Tengela dzień i noc zajmowała jej myśli. Własny krzyk budził ją ze snu. Choć usiłowała zmusić się do rozsądnego myślenia, nie udawało jej się to wcale. Najbardziej jednak męczący był niepokój, który narastał w jej wnętrzu. Spoglądała na wzgórze z drżącą, tajemniczą tęsknotą. Czasami widziała unoszący się dym, innym razem było tam zupełnie pusto. Wtedy bała się, że wyjechał i nigdy więcej już go nie zobaczy. Kiedy jednak chmury dymu pojawiały się ponownie, gorąco pragnęła, by zniknął z jej życia lub, jeszcze lepiej, by nigdy już go nie spotkała.
Szybko zbliżały się święta. Miały to być ciche, wypełnione smutkiem dni. Nikt nie był w radosnym nastroju, nikt nie miał ochoty na żadne uroczystości. Te święta są przecież świętami rodzinnymi, a w ostatnim czasie wszyscy stracili swoich bliskich. Żal, który na co dzień usiłowali zdławić, ze zdwojoną siłą szukał teraz ujścia. Wspomnienia poprzednich świąt, ciepła, bezpieczeństwa i szczęścia wokół nakrytego stołu… uśmiechniętych twarzy, których już nie było… Benedykt, Silje i wszyscy inni w ciszy spełniali swe obowiązki, często ze łzami w kącikach oczu. Gdyby nie Sol, nie czyniono by żadnych przygotowań do świąt.
Trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia całe ich życie stanęło na głowie. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę, jak harmonijnie żyli razem przez te tygodnie.
Przed główny budynek zajechał wóz, wysiadła z niego władcza dama, niosąc przed sobą niemal jak transparent „Oto ja” olbrzymi biust. Zarys jej brody wskazywał na charakter nie znoszący sprzeciwu. Ubrana była tak jak nakazywała ostatnia moda. Miała na sobie krezowy kołnierz, naszywany perełkami czepek i plisowaną suknię z bufiastymi rękawami. Za nią kroczył niezadowolony piętnastoletni chłopiec z kwaśną miną.
– Do wszystkich diabłów! – mruknął Benedykt. – Wdowa po moim bratanku. Ki czort ją tu sprowadza?
Z wozu wysiadła jeszcze jedna osoba. Młoda dziewczyna, równie niezadowolona jak chłopak. O, ta ma powód być zła, pomyślała Silje, jest taka gruba.
– Abelone! – powitał przybyłą damę Benedykt. – To naprawdę niespodzianka. Co cię tu sprowadza?
– Drogi Benedykcie – powiedziała wyniośle dama. – Słyszałam o twoim nieszczęściu, o tym, że twego brata i całą jego rodzinę zabrała zaraza. Uznałam za swój obowiązek przybyć ci z pomocą. Mamy teraz tylko siebie; ty, ja i moje dzieci.
– Czy w Trondheim zabrakło już żywności? – mruknął Benedykt pod nosem, głośno powiedział jednak: – Oczywiście cieszę się, że spędzimy razem święta.
Te słowa wypowiedział z taką miną, jakby właśnie przełknął duży łyk octu.
– Święta? – roześmiała się Abelone. – Moim dzieciom potrzebne jest wiejskie powietrze, a tobie kobieta, która poprowadziłaby ci dom. Postanowiliśmy przeprowadzić się tutaj, mój drogi. Spoczywa na mnie obowiązek zajęcia się tobą. Jesteś już przecież stary i zasługujesz na to, by spędzić swe ostatnie dni w ciszy i spokoju.
Benedykt oniemiał, przerażony. Nieoczekiwani goście zaczęli wchodzić po schodach.
– Dzień dobry, Greto, dzień dobry, Mario – powiedziała Abelone łaskawie i kiwnęła głową parobkowi. – A cóż to za dziewczynka?
Sol ukryła się za spódnicą Marii.
– To Sol – rzekł Benedykt z dumą w głosie. – A to jest Silje. One i mały Dag mieszkają teraz tutaj.
Oczy Abelone nabrały lodowatego wyrazu.
– Czy to jacyś krewniacy?
– Nie, ale kochamy ich bardziej niż gdyby nimi byli naprawdę.
Parobek i kobiety potwierdziły to skinieniem głowy.
– Ach tak – powiedziała Abelone krótko. – Przyjrzymy się temu później.
Dom odmienił się całkowicie. Abelone nie chciała słyszeć o wyciszonych, smutnych świętach. „Umarli już odeszli, nie mogą rzucać nawet cienia złego nastroju na święta!” Biegała wydając polecenia służbie, a przede wszystkim Silje, której najwyraźniej instynktownie nienawidziła. Nie mogła znieść Daga w domu. Sol także nie wolno było się tam pokazywać. Benedykt był wściekły, przeklinał i pił więcej niż zwykle.
Abelone miała wyrobione zdanie na każdy temat.
– Wiem, że mój syn jest jedynym dziedzicem tego dworu. Tu naprawdę trzeba przewietrzyć wszystkie kąty. Nie może przecież przejąć takiego dziadostwa.
– Zapamiętaj sobie, Abelone, że Silje i dzieci są moimi gośćmi. Będą tu mieszkać tak długo, jak ja żyję. W tej kwestii nie ma dyskusji.
We dworze zapanował przykry nastrój. Nikt już nie czuł się dobrze.
Rankiem w Wigilię Silje, tak jak czyniła to już wiele razy przedtem, wspięła się na wzgórze. Widziała cienką smugę dymu, która unosiła się nad obsypanymi śniegiem drzewami. Czy będzie miała odwagę? Tak często miała ochotę tam pójść, ale powstrzymywał ją strach, a także poczucie niestosowności takiego uczynku. Teraz jednak wiedziała, że musi. Coś w jej duszy nakłaniało ją do wędrówki.
Abelone ze swymi dziećmi była na górze. Wybierali i przebierali wśród odzienia zmarłych. Silje przyszła do kuchni. Siedzieli tu „jej” ludzie, smutni i bez humoru.
– Czy będę mogła pójść z wizytą? – zapytała z troską. – Jest ktoś, komu chciałabym przynieść radość odrobiną jadła, ponieważ są święta.
Spojrzeli na nią zaskoczeni. Wielu było biednych ludzi we wsi. Nie przypominali sobie jednak, by Silje znała kogoś z nich.
Naturalnie nikt nie miał nic przeciwko temu, by udała się z wizytą! Greta i Maria wyposażyły ją w wypełniony po brzegi kuferek, w którym znalazły się wszystkie świąteczne przysmaki: kiełbasa, szynka, ryba, chleb i jabłka. Dostała również dzbanuszek gorzałki Benedykta.
W tym właśnie momencie do kuchni weszła Abelone. Gwałtownie zatrzymała się przy stole.
– Co to ma znaczyć? – zapytała ostro.
– Silje idzie w odwiedziny – wyjaśniła Greta.
Abelone natychmiast zaczęła wyciągać rzeczy z kuferka.
– Oo! Nic mi tu nie będzie wynosić ze dworu, o nie! Nie mamy ani trochę więcej, niż sami potrzebujemy. Naprawdę ta Silje nie ma żadnego prawa…
Choć było jeszcze wcześnie, Benedykt był już podchmielony. Powstał, ratując resztki utraconej władzy.
– Mamy więcej niż trzeba. Silje dostała to od nas, i ty nie próbuj sprzeciwiać się mej woli. Mogę wydziedziczyć twego obżartego szczeniaka!
Abelone ze złością chwytała powietrze.
– Tego zrobić nie możesz!
– Ależ tak, zawsze znajdzie się jakiś sposób.
Abelone nie była na tyle głupia, by nie zrozumieć, do czego zmierzał. Spojrzenie, jakie posłała Silje, było tak nienawistne, że nawet Benedykt zbladł. Odstawiła jednak kuferek nie mówiąc nic więcej i mocno tupiąc poszła z powrotem na strych.
Wszyscy wiedzieli, że ostatnie słowo nie zostało wypowiedziane.
– Idź, Silje – powiedział miękko stary malarz. – Nic się nie stanie ani dzieciom, ani tobie, przyrzekam ci.
Wzruszona, podziękowała im wszystkim uśmiechem i wyszła.
Dzień był jasny, choć nie było słońca. Sam śnieg jednak dawał światło. Niebo przybrało barwę indygo. Silje musiała znaleźć drogę wiodącą na wzgórze. Kiedy była tam poprzednim razem, krążyła wokoło bez celu. – Śnieg nie był głęboki, sięgał jej ledwie do kostek. A ona miała na nogach trzewiki z długimi cholewkami. Po niedługiej chwili rzeczywiście odnalazła wąską leśną dróżkę i wtedy było jej już łatwiej.
Na ścieżce nie dostrzegła żadnych śladów, nie musiało to jednak niczego oznaczać, ponieważ śnieg spadł zaledwie dwa dni temu.
Pod górę było dość stromo, po pewnym czasie musiała zatrzymać się, by złapać oddech. Przed nią w dole leżała wioska, kościół, rzeka, w której parobek łowił łososie. Ujrzała dwór Benedykta – o, tam, przez dziedziniec biegnie Maria. W oddali rozproszone były inne gospodarstwa. Tuż przed nią wznosiła się Kraina Cieni. Stąd wyglądała zupełnie inaczej. Nareszcie zrozumiała, dlaczego okoliczni mieszkańcy nazywali góry Siedzibą Złych Mocy. Tak, to była właściwa nazwa.
Odwróciła się, by iść dalej, lecz z okrzykiem przerażenia zatrzymała się w miejscu. Prawie na niego wpadła. Stał jedną ręką oparty o sosnę.
Wystraszonymi oczyma spojrzała na niego. Serce biło jej mocno. Prawie w taki sam sposób spotkali się po raz pierwszy. Teraz wyglądał równie dostojnie, niezwykle. Jego oczy świeciły wśród oślepiającego blasku śniegu. Tym razem jednak miały w sobie coś odpychającego.
To o tej przerażającej istocie marzyła w swych gorszących, intymnych snach! Musiała być szalona!
Silje usiłowała pokonać przenikający ją strach. Jeśli był istotą z krwi i kości, to potrzebował również strawy i ludzkiego ciepła.
Zmieszana podała mu kuferek.
– Przynoszę wam trochę jadła, panie. Są przecież święta i… niech będą błogosławione – dodała szybko.
Wyciągnął rękę i wziął od niej kuferek.
– Nie powinnaś tu przychodzić, Silje – powiedział karcąco. Jego twarz wyglądała na wyrytą z kamienia, a oczy mówiły, że nie życzy sobie żadnych poufałości.
Odwróciła się szybko.
– To wszystko, czego od was chciałam, panie – powiedziała wystraszona.
Mocno chwycił ją za rękę.
– Jesteś tu już i zmarzłaś. Muszę zadbać o to, byś mogła się ogrzać. Chodź – powiedział szorstko. Zrobił ruch wskazujący, że mają udać się do jego chaty.
Bez słowa szli w górę ścieżki, depcząc jego ślady prowadzące w dół. Obłąkana myśl przyszła jej do głowy: a jeśli tych śladów by nie było? Najchętniej uciekłaby stąd z płaczem. Silje nie miała odwagi spojrzeć na niego. To było okropne, poniżające i uwłaczające, że nadal tak bardzo ją pociągał. Czuła, jak jej piersi twardnieją, gdy przypadkiem trącał ją ramieniem. Przecież był zagniewany, że przyszła! To było takie przykre!
– Macie gości? – zapytał krótko.
Dzięki Bogu! Przynajmniej odzywa się do niej.
– Tak – westchnęła. – To nie jest zbyt przyjemne.
Ponieważ wyraźnie czekał na ciąg dalszy, jąkając się i płacząc, opowiedziała o Abelone i jej dzieciach, o wszystkich zmianach w domu. I o rozmowie w kuchni.
– Nie bardzo rozumiem, o co chodzi w ostatnim fragmencie twojej opowieści – przerwał jej. – Czy Benedykt ma zamiar ożenić się z tobą?
Przestraszyła się.
– O nie, chyba tak nie myśli.
– Tak to zabrzmiało. Jakie są inne możliwości wydziedziczenia dzieci Abelone?
Silje zastanowiła się.
– Przyszedł kiedyś do mnie wieczorem… plótł wtedy różne głupstwa. Był jednak pijany, więc nie przejęłam się tym. Udało mi się go wypchnąć. Być może miał jakieś niejasne plany.
Jej towarzysz długo milczał. Nieśmiało zerkała na niego. Tak mocno zacisnął usta, że aż zbielały mu wargi.
Potem powiedział:
– Jesteś jakaś inna, Silje, zalękniona. Co się stało?
Wzięła głęboki oddech i zaryzykowała.
– Poznałam wasze imię, panie. Tym razem to prawdziwe.
Przez chwilę nic nie mówił.
– A jednak mimo wszystko przyszłaś?
W jego głosie zabrzmiała agresja. Silje odruchowo usiłowała się skulić, by stać się jak najmniejsza.
– Nigdy nie uczyniliście mi nic złego, panie – powiedziała cichym głosem. – A poza tym wspomnieliście, że mnie potrzebujecie.
– Tak powiedziałem? To było bezmyślne z mojej strony. Tak samo nierozumne jak twoje przyjście tutaj.
Silje zdziwiła się, lecz nie odważyła się głośno zapytać dlaczego. Dzielnie to przełknęła i próbowała ukryć, jak bardzo czuje się zraniona i zawiedziona.
– Potrzebuję teraz rozmowy z wami, panie. Wszystko we dworze stało się takie trudne… a jeszcze to wasze imię. Jestem zagubiona i bardzo niepewna. Muszę dowiedzieć się więcej, bardzo was proszę, panie.
– Tak chyba będzie najlepiej. A na początek uważam, że powinnaś przestać nazywać mnie panem. Powiedziałaś, że znasz moje imię, a więc wiesz, że nie jestem żadnym panem.
Cisza panująca wokół nich była niezwykła. Nagle las przerzedził się i pojawiła się nieduża chata, zszarzała od słońca i wiatru, z przybudowaną szopą. Dym wciąż unosił się z dymnika.
Otworzył drzwi, Silje pochyliła głowę i weszła do środka. Kiedy byli już wewnątrz, zapanował szczególny nastrój, którego nie potrafiła ani nazwać, ani zrozumieć. Gdyby nie niechęć z jego strony powiedziałaby, że rodzi się między nimi zaufanie lub poczucie więzi. Tengel zbyt mocno jednak strzegł dostępu do swych prawdziwych uczuć. Silje wyczuwała tylko stan silnego napięcia.
Była to zwykła izba, z paleniskiem na środku podłogi, taka do jakiej przywykła w domu. Większych wygód zaznała tylko u Benedykta. Dworu, w którym pracował jej ojciec, nie mogła liczyć. Należał do ludzi stojących stanem tak wysoko, że tworzyli jakby dwa różne światy.
Tutaj wszystko było po staremu. Dookoła ścian stały ławy, proste szafy, było też krótkie, wbudowane łoże. Izba nie wyglądała zbyt porządnie. Urządzona jednak była tak, by dym nie słał się po wnętrzu, lecz zbierał pod powałą i uchodził przez dymnik – jedyny otwór świetlny, teraz uchylony, z błony płodowej jakiegoś zwierzęcia. Przez całą izbę tuż pod sufitem ciągnęła się okorowana belka, z której zwieszał się umocowany na łańcuchu kociołek.
Silje trzymała zmarznięte dłonie nad ogniem, nie patrząc na gospodarza. Po chwili wahania Tengel zdjął z niej aksamitny płaszcz i powiesił, by sechł; cały brzeg na dole był wilgotny od śniegu.
– Twoje trzewiki?
– Są odporne na wodę. Myślę, że nie będę ich zdejmować.
Mówiła cichym, niepewnym głosem, wciąż obawiając się jego gniewu.
Skinął głową i zaprosił, by usiadła na najszerszej ławie, przykrytej baranią skórą. Sam usadowił się na innej, po drugiej stronie paleniska.
– Nie chcecie nic z kuferka, panie? – zdziwiła się.
Jego głos nadal budził przerażenie.
– Tak, dziękuję, za chwilę. Najpierw chciałbym z tobą pomówić.
Nastawił wodę w garnku, by mogła wypić coś gorącego. Silje nie mogła pojąć, dlaczego w chacie zapanowała nagle tak napięta atmosfera. Chociaż… Może tak bardzo nie powinna się dziwić? Czuła bowiem, że ona także jest po części tego powodem.
– Wydaje mi się, że prosiłem cię, byś mówiła mi po imieniu powiedział siadając.
Pochyliła głowę.
– Myślę, że nie potrafię, to byłoby z mojej strony zbyt śmiałe. A poza tym nie chcę.
– A więc pragniesz zachować dystans między nami?
– Tego dystansu nie pokona jedno małe słowo.
Poczuła na sobie jego zdziwione spojrzenie.
Zapytał nagle:
– Co sądzisz o mnie, Silje? Czy myślisz, że jestem właśnie tym złym Tengelem?
Silje patrzyła na niego badawczo poprzez płomienie. Siedział oparty plecami o ścianę, ramionami objął podciągnięte kolana. W migoczącym świetle jego twarz wyglądała demonicznie.
– Nie mogę w to wierzyć – powiedziała zamyślona. – To bezsensowne. A wy jesteście tacy… ciepli! Wielu jednak spraw, które was dotyczą, nie rozumiem, panie.
Uśmiechnął się z goryczą.
– Mogę to sobie z łatwością wyobrazić. Czy masz dość sił, by wysłuchać mej historii? Historii Ludzi Lodu?
– Po to tutaj przyszłam – powiedziała z dziecinną powagą. – No i obawiałam się, czy nie jesteście głodni, panie.
– Duchy nie czują głodu. A więc nie sądziłaś, że jestem złym Tengelem.
– Nie, z pewnością nie.
– Nie, nie jestem duchem – powiedział zapalczywie. Och, jakże ludzie mogą wierzyć w takie rzeczy?
Wsunęła się głębiej na ławę i ciaśniej owinęła suknią. Ten ruch sprawił, że odwrócił od niej oczy.
– Wiecie, panie – zaczęła z wahaniem, nie była jednak pewna jego nastroju. – Nic, zresztą nic.
– Ależ tak! – powiedział surowo. – Skończ, co zaczęłaś!
Na chwilę jej niesforne myśli powróciły do ostatniego snu. Co by się stało, gdyby w rozpaczy spróbowała złagodzić jego gniew rozbierając się, tak jak to uczyniła wobec grożących jej mężczyzn z koszmaru sennego…? Co by wtedy powiedział? Prawdopodobnie wyrzuciłby ją w śnieg na złamany kark, pełen pogardy i obrzydzenia. Sny są przecież wynikiem własnych pragnień.
Tę gorzką prawdę trudno było przełknąć.
– To nic, miałam tylko niemądre myśli – usprawiedliwiła się i szybko zaczęła mówić o tym, o czym chciała z nim rozmawiać naprawdę. – Całkiem szalone uczucie, że na to właśnie czekałam całe życie.
– Na to, by usłyszeć historię Ludzi Lodu? – zapytał powątpiewając.
Zasmuciła się.
– Wyśmiewacie się ze mnie, panie, zrozumiałam, że się myliłam. Żałuję, że pozwoliłam sobie na tak wiele.
– Mów, co miałaś na myśli – powiedział zniecierpliwiony.
Ujarzmiona Silje odrzekła:
– Chodziło mi o poczucie bliskości z kimś, kto myśli podobnie jak ja, z kimś, kto mnie rozumie. Tak, by nie trzeba było obawiać się zwierzeń, by można było mieć pewność, że wszystko, co się powie, będzie ze zrozumieniem przyjęte i zachowane w tajemnicy. Wybaczcie mi moją śmiałość, panie. Wy oczywiście nie czujecie duchowej wspólnoty ze mną; pójdę już…
Wstała, nie mając odwagi spojrzeć na niego.
– Siadaj! – prawie wrzasnął. – Chcesz słuchać, czy nie?
– Taak – wyjąkała przerażona.
– Dobrze, zaprzestań już tych wymysłów.
Odczekał chwilę, jakby dawał im obojgu czas na uspokojenie.
– Czy chcesz usłyszeć wszystko? Od samego początku?
– Tak, panie.
– Nie musisz szeptać, zachowujesz się jak pisklę stojące przed wężem. Uff, nie wiem, od czego mam zacząć. Nigdy nikomu nie opowiadałem tej znienawidzonej przeze mnie historii.
Na jego obliczu pojawił się wyraz rezygnacji. Silje usiadła wygodniej. Czuła, jak wali jej serce, ale była już gotowa do wysłuchania sagi o Ludziach Lodu.