Indra skuliła się w fotelu w niedużym pokoiku telewizyjnym Marca. Wpatrywała się w ekran, po którym przesuwały się kolorowe obrazki, lecz po dwudziestu minutach wciąż nie miała pojęcia, jaki program ogląda.
– Indra? – cichy głos Marca wyrwał ją z zamyślenia. Prędko wyłączyła telewizor i otarła łzy.
Marco podszedł bliżej.
– Czy możemy porozmawiać?
– Oczywiście, Marco – uśmiechnęła się z przymusem. – Jak krewniak z krewniaczką.
– Wysoko sobie cenię nasze pokrewieństwo, chociaż jest ono w istocie bardzo dalekie, trzeba by sięgnąć aż do siedemnastego wieku, by znaleźć łączące nas ogniwo. Mimo to jesteśmy sobie bardzo bliscy, więzy krwi Ludzi Lodu są wyjątkowo silne.
– To prawda. O czym chciałeś mówić?
Marco widział, jak bardzo przygaszona jest Indra. Postanowił więc unikać zbędnych wstępów.
– Ramowi jest niezmiernie przykro, że tak kiepsko dzisiaj poszło.
Indra próbowała żartować.
– Zabawne słyszeć, jak używasz takiego potocznego wyrażenia „kiepsko poszło”, ale wiem, czego ono dotyczy.
Spoważniała, wargi jej drżały.
– Co ja złego zrobiłam, Marco? – spytała cicho.
– Złego?
– Tak. – Długo tłumiona niepewność i uraza wybuchnęły z całą mocą. – Dlaczego on mnie już nie lubi? Co ja zrobiłam? Czy to dlatego, że mam tak okaleczoną twarz? Dlaczego jest na mnie zły?
Marco usiadł w sąsiednim fotelu i pochylił się w stronę Indry. Mogła patrzeć prosto w niezwykłe oczy Czarnego Anioła.
– Ależ Ram nie jest wcale zły na ciebie, moja droga – odparł łagodnie. – To Talornin wzbudził jego gniew. Mieli okropne starcie rano i Ram wciąż był na niego oburzony.
– Naprawdę?
– Możesz mi wierzyć. Talornin zabronił mu dawać ci jakąkolwiek nadzieję i nie chciał słuchać zapewnień, że między wami do niczego nie dojdzie. Wieczorem jednak udało mi się sporo wyjaśnić i Ramowi pozwolono mimo wszystko wybrać się do Królestwa Ciemności.
– Ach, Marco, jakże się cieszę!
– Rozumiem, ale pamiętaj, on będzie trzymał się na dystans, chociaż wbrew swej woli.
– Ja także nie będę się do niego zbliżać – oświadczyła Indra z nabożeństwem w głosie. – Wiemy, jak jest.
– Tak, wiecie – rzekł Marco ze smutkiem. – Ustaliłem z Talorninem, że wasza ciepła przyjaźń może wciąż trwać, natomiast innym uczuciom pozwolicie się wypalić.
Jakby to było możliwe, pomyślała Indra.
– Marco, jesteś cudowną osobą – powiedziała miękko. – Często się zastanawiam, czy jest ci dobrze w Królestwie Światła. Nie żałujesz, że zdecydowałeś przenieść się tutaj?
– Nigdy tego nie żałowałem, Indro. Wiodę teraz takie życie, o jakim marzyłem, nareszcie odnalazłem spokój, mam wspaniałych przyjaciół, przede wszystkim Dolga, syna czarnoksiężnika. To cudowny chłopak.
Chłopak? powtórzyła Indra w myśli, uśmiechając się ukradkiem. Ma co najmniej dwieście pięćdziesiąt lat, ale zachował młodość, elfy i kamienie obdarzyły go wiecznym życiem.
– Wiesz, Marco, zastanawiam się nad tymi napaściami na nas. Czy Griselda wie, że my tu, w Królestwie Światła, jesteśmy nieśmiertelni?
Marco popatrzył na nią zaskoczony.
– Ale przecież tu można umrzeć, Indro! Oczywiście, że tak. Na przykład w wypadku albo przez samobójstwo czy morderstwo. Nie dotyczy nas jedynie starość, a nieśmiertelni to zaledwie niewielka grupka.
Do której należysz i ty, pomyślała Indra i zadrżała. Ujęła Marca za rękę i mocno uścisnęła.
Po klęsce z młodzieńcem, któremu towarzyszył pies, Griselda przez dwa dni lizała rany. Kiedy jednak nastał trzeci dzień, miała już gotowy nowy plan.
Rano przeżyła kolejny cios. Zakradła się nad rzekę, zaniepokojona brakiem jakichkolwiek wieści o wybuchu na łodzi. Gdy dotarła do przystani i ujrzała czerwoną gondolę w żółte pasy, o mało nie pękła ze złości. Co się stało? Ponieważ o tak wczesnej porze nie było tu żywego ducha, dokładnie zbadała łódź. Ładunek wybuchowy usunięto, a przecież wyraźnie widać, że łodzi używano, na dnie było trochę wilgoci, leżały też zapomniane bukiety lotosów, a woda zostawiła ślady na burcie.
Jak mogło do tego dojść? Czyżby wszystko sprzysięgło się przeciwko biednej, niewinnej Griseldzie? Czym zasłużyła na tyle niepowodzeń?
No cóż, do diabła z łodzią, prychnęła pod nosem, wspinając się pod górę po stromym brzegu rzeki i kierując w stronę hotelu. Znajdzie inne rozwiązanie.
Najgorsze oczywiście, że te dziewczyny prawdopodobnie żyją i miewają się jak najlepiej. Ale już ona to ukróci!
Oriana… Może powinna zacząć właśnie od niej? Zdobyła wszak sporo informacji o tej „damie”.
Dama? Przeklęta dziwka, próbuje zarzucić sieci na cudzych kochanków!
Nie musi jej zabijać, przynajmniej nie od razu. Sprawi, że Thomas straci na nią apetyt, dla tak doświadczonej czarownicy jak Griselda to żadna sprawa.
Z tą Indrą też sobie poradzi, i z tą ciemną dziewczyną z pięknymi lokami, którą nazywali Berengarią. To ona ośmieliła się pocałować Thomasa, Pannica odpowie za to, poczuje smak zemsty prawdziwej wiedźmy.
Gdyby Griselda kochała Thomasa wielką, szczerą miłością, być może komuś mogłoby się zrobić jej żal, wydawałaby się patetyczną figurą uwięzioną w kleszczach własnej nienawiści i samotności. Ona jednak chciała mieć, posiadać tylko po to, by zaspokoić swoje żądze i nie pozwolić, by ktokolwiek inny skosztował kąska, który sobie upatrzyła. Obca jej była myśl, by ofiarować cokolwiek Thomasowi, liczyło się jedynie jej własne zaspokojenie. Po wszystkim gotowa była wyrzucić go na śmietnik.
Planowała pozbawić życia Orianę, Indrę, Berengarię, a na samym końcu również Thomasa, i w tym czasie korzystać z wdzięków wszystkich wspaniałych mężczyzn, jacy się zebrali w Królestwie Światła.
Zamiast tego jednak jej pociąg do niszczenia dotknął zupełnie inne osoby. Postąpiła tak nikczemnie, że nawet czarownicom z rodu Ludzi Lodu zaparło dech w piersiach.
Sprawą mniejszego kalibru była jej wizyta w biurze Oriany. Nie zastała tam okropnego Lemura Rama, bo wcześniej upewniła się, że go tam nie będzie. Nikt z pracowników nie zauważył chyba młodej dziewczyny przemykającej się ukradkiem korytarzami.
W miejscu pracy Oriany obrzuciła wzrokiem biurowy pejzaż, to musi być biurko Oriany, najbliżej drzwi pokoju Lemura, nie ma jej tu jednak, doskonale! Jakaś kobieta stoi co prawda i rozmawia z jednym z pracowników…
No, teraz, moi „przyjaciele” ze środka Ziemi, przekonacie się, kim jest Griselda! Do tej pory tylko się bawiłam!
Griselda nie potrafiła stać się niewidzialna, umiała za to sprawić, by ludzie zapominali o tym, co widzą, już w tej samej chwili, dlatego mogła swobodnie poruszać się po budynku.
Pułapka na Orianę została zastawiona.
Prosta sprawa.
Zaatakowała z całą siłą tkwiącego w niej diabelstwa.
Tego wieczoru Jaskari wracał do domu zupełnie wycieńczony. Miał za sobą ciężki dzień, właściwie całą dobę. W jednej z najlepszych restauracji w Sadze niczym bomba wybuchła wiadomość o zatruciu grzybami. Laboratorium prędko stwierdziło, że chodzi o bardzo trujący grzyb, w dodatku z gatunku, który nie rośnie w Królestwie Światła. Około dziesięciu osób było bliskich śmierci, personel szpitala jak szalony walczył o ich życie. Teraz niebezpieczeństwo zostało już zażegnane, lecz Jaskari ledwie trzymał się na nogach ze zmęczenia.
Obiecał jednak Elenie, że zjedzą razem obiad, i nie miał zamiaru wycofywać się z przyrzeczenia. Za nic na świecie.
Spotkał się z nią w pobliżu pałacu Marca, gdzie wybrała się z wizytą do Indry. Elena i Jaskari bowiem jako jedni z nielicznych mogli ją odwiedzać, on jednak na razie nie miał na to czasu.
Griselda ze swego punktu obserwacyjnego zauważyła, że spotykają się na schodach. Chłopak podszedł do dziewczyny, czule ujął ją za ręce, objął i sprowadził na dół. Dziewczyna pochyliła głowę, leciutko się zaczerwieniła, lecz oczy jaśniały jej szczęściem.
– Do stu piorunów! – mruknęła z zazdrością Griselda. – Do stu piorunów!
Poznała ich, chłopak był lekarzem w szpitalu, po którym się przemykała, żeby odnaleźć Indrę, a dziewczyna przychodziła do niej z wizytą, Griselda wiedziała wszystko.
Każdy by zauważył, że ci dwoje to świeżo zakochani, tak świeżo, że nie zdążyli jeszcze pójść do łóżka, dawało się to poznać po każdym szczególe ich zachowania.
Doskonale, pomyślała Griselda, właśnie tego mi teraz potrzeba! Ten chłopak jest bardzo przystojny, choć nie tak uderzająco piękny jak książę i pozostali, lecz jakież ma muskuły! Bardzo mi się to podoba, wielkie mięśnie to na pewno również silny organ.
Nie uda mi się zbliżyć do innych, myślała dalej, ci jednak doskonale pasują do mego planu, trzymają też chyba z pozostałą grupą, która jakby się nie rozstaje. Zrobię w niej teraz wyłom. Ależ będzie bolało! A mnie sprawi wiele radości.
Młoda para weszła do hotelowej restauracji. Lepiej być nie mogło, miałaby większe trudności, gdyby wstąpili coś zjeść do lokalu obok, tam przecież ją obrażono, nie sprzedano alkoholu, musiała więc się choć trochę zemścić. Odrobina sproszkowanych trujących grzybów wystarczyła, ale tu, w hotelowej restauracji, jeszcze nie dała się poznać. Ubrała się tak, by nie zwracać niczyjej uwagi, i pospieszyła na dół. Znalazła stolik w miejscu, gdzie mogła wszystko słyszeć, a nawet trochę zobaczyć, sama przy tym nie będąc widziana. Nareszcie coś się zacznie dziać, pomyślała, uśmiechając się złośliwie.
Nie spodziewała się natomiast, że w ten sposób zdobędzie mnóstwo użytecznych informacji.
– Wyglądasz na bardzo zmęczonego – powiedziała Elena, patrząc na Jaskariego z zatroskaniem.
– Bo też i jestem zmęczony – roześmiał się chłopak. – Ale niech to nam w niczym nie przeszkadza, Eleno.
Patrzył na Elenę w najładniejszej sukience, z błyszczącymi po niedawnym myciu włosami i dyskretnym makijażem, przy którym niewątpliwie musiała jej pomóc Indra. Elena jadła zupę, przy każdej łyżce zalewając sobie brodę, najwyraźniej bowiem uznała, że elegancko jest jeść bokiem łyżki, zamiast podnosić ją prosto do ust. Jaskariego wzruszyło jej zażenowanie, bezradność i nieskrywana chęć, by mu się spodobać.
Gdy zrozpaczona dziewczyna usiłowała dyskretnie obcierać brodę po każdej łyżce, opowiadał o zatruciu grzybami, jakie miało miejsce w sąsiedniej restauracji, i o podejrzeniach, że stoi za tym zła czarownica Griselda.
– Nikt inny nie wpadłby na pomysł sprowadzenia trujących grzybów do Królestwa Światła – tłumaczył Jaskari. – W dodatku laboratorium sprawdziło, że nie chodzi tu wcale o świeże grzyby, lecz o suszone, sproszkowane, bardzo, bardzo stare, ale niezwykle skuteczne.
– Rzeczywiście, to od razu przywodzi na myśl czarownicę – z drżącym uśmiechem przyznała Elena i zaprzestała prób eleganckiego jedzenia. – Ale dlaczego to zrobiła?
– No właśnie. Nikt w restauracji nie może tego pojąć, nie wiedzą też, jak w ogóle mogło do tego dojść. No cóż, w każdym razie udało nam się wszystkich uratować. A jak się miewa Indra?
Elena rozjaśniła się.
– O, jej twarz wygląda już o wiele lepiej, wszelkie ślady po tych paskudnych zadrapaniach zniknęły, opuchlizna także zeszła, zostały jedynie siniaki, ale jutro powinno się im zaradzić. Indra mówi, że z siniakami można żyć, jeśli ktoś lubi kolory. Wiesz, ona jest moją najlepszą przyjaciółką i ogromnie jej współczuję.
– Rozumiem – ciepło zapewnił Jaskari. – A więc jej piękna cera jest ocalona?
– W pełni.
– Tak, on jest niewiarygodny.
Kto? Kto jest niewiarygodny, zastanawiała się Griselda chora z rozczarowania, że ktoś usiłuje obrócić wniwecz jej plan. Ta wymalowana suka Indra miała wszak przestać liczyć się jako rywalka w walce o względy Thomasa. A oto Griselda dowiaduje się, że wygląda równie ładnie jak przedtem. To niepojęte, wręcz skandaliczne.
Jej nienawiść do pary, siedzącej za kwiatowymi dekoracjami, połączonej taką duchową intymnością, wciąż rosła. Najlepsza przyjaciółka, ach, tak, pożałuje tego!
Ta mała ladacznica odezwała się znów:
– Ależ, Jaskari, jesteś naprawdę strasznie zmęczony, może powinniśmy odłożyć…
– Nie przejmuj się tym, Eleno. Jak się miewają pozostali goście w pałacu?
– Miło spędzają czas. Muszą tam zostać, dopóki ta odrażająca wiedźma nie zostanie odnaleziona i unieszkodliwiona. Lecz doskonale się bawią. Rozmawiałam z Ramem, wspominał, że wszyscy wybierają się na ekspedycję ratowania zwierząt z Królestwa Ciemności. Chcą w ten sposób wyprowadzić Griseldę w pole.
– Mam ochotę wyprawić się wraz z nimi.
– Ja także – natychmiast podchwyciła Elena. – Joriemu zlecono poproszenie o pomoc jeszcze innych godnych zaufania młodych ludzi, od razu się zgłosiłam, wspomniałam też, że i ty na pewno zechcesz wziąć udział w wyprawie, jeśli tylko zwolnią cię na ten czas z pracy.
– Świetnie, Eleno, jeszcze dzisiaj zadzwonię do Joriego.
Griselda wytężała słuch. Mogłaby przysunąć rękę do ucha, żeby słyszeć jeszcze lepiej, lecz być może wydałoby się to dziwne innym gościom w restauracji. Siedziała, dłubiąc w daniu rybnym, którego wykwintnego smaku nie potrafiła docenić, i popijała wodę mineralną, bała się bowiem poprosić o coś mocniejszego. Nie chciała ryzykować kolejnej awantury.
Za każdym razem, gdy spoglądała poprzez liście i kiść kwiatów na Jaskariego, zaciskała uda i wiła się na krześle. Cóż za piękny chłopak! Ileż to już czasu od ostatniego… Z każdym dniem upływało go coraz więcej. Odkąd przybyła do tego zakłamanego świata, nie zaznała prawdziwej rozkoszy!
A więc zamierzali ją unieszkodliwić, to ci dopiero! I uważali, że im się to uda? Idioci!
Zapragnęła wziąć udział w wyprawie w Ciemność. Wszystkich wrogów będzie wówczas miała w zasięgu ręki, podanych niczym na srebrnej tacy. Przekonała się już, że do pałacu się nie dostanie, na schodach czuwali Strażnicy, a pomagała im ta bestia, która już raz szczerzyła na nią kły. Powinno się wyeliminować wszystkie psy świata!
Nie, do pałacu nie wejdzie.
Ale Jori?
Znała to imię. Indra krzyknęła tak, zanim straciła przytomność wtedy na ulicy, Jori to ten młody chłopak, z którym Indra rozmawiała tuż przedtem, obrzucił wtedy ją, Griseldę, lubieżnym wzrokiem.
Łatwa zdobycz, musi z nim tylko porozmawiać. Może opuści pałac, wyruszając na poszukiwanie chętnych do udziału w wyprawie? Griselda będzie czekać gotowa.
Ale… Zdrętwiała. O czym oni teraz rozmawiają?
Mówiła dziewczyna:
– Wygląda na to, że Thomas i Oriana się odnaleźli, są nierozłączni, a jej udało się odegnać nieco jego melancholię, rozmawiają i śmieją się razem. Oriana zdołała chyba przepędzić przynajmniej część paskudnych wspomnień o czarownicy.
Griselda mało nie pękła z wściekłości.
– Doskonale – ucieszył się Jaskari – Co prawda Oriana jest od niego sporo starsza, ale tutaj się to szybko wyrównuje. Już wygląda znacznie młodziej, niż kiedy przybyła.
– On za to pojawił się w Królestwie Światła w siedemnastym wieku – przypomniała Elena ze śmiechem. – Więc jeśli już mówimy, kto tu jest starszy…
– Masz rację, masz całkowitą rację. Pojęcia czasu stoją tu na głowie, okropnie można się w tym zaplątać.
Jaskari przyglądał się Elenie, która elegancko ocierała kąciki ust serwetką po pysznym deserze. Myślał o tym, jak nieładnie potraktował ją i jej szczere zauroczenie jego osobą. Gdyby Indra nie włączyła się w sprawę, wciąż podejrzewałby Elenę o wielką niestałość i nie chciał jej zaufać. Z dreszczem niezadowolenia z samego siebie przypominał sobie, jak rozważał, czy nie poprosić jednego z przyjaciół o okazanie jej zainteresowania, żeby sprawdzić, czy nie zadurzy się i w nim. Jakież to niskie i egoistyczne z jego strony! Gdyby Indra się o tym dowiedziała, nie chciałaby więcej z nim rozmawiać.
Oczywiście intryga nigdy nie doszła do skutku, lecz już sam ten pomysł zmuszał go do zastanawiania się, czy nie jest zazdrosny ponad dopuszczalne granice. Wstydził się teraz jak skarcony pies. Elena jest przecież taka śliczna, taka kochana, taka naiwna, a on chciał…
Nagle poczuł, że powieki same mu opadają i mało brakowało, a zleciałby z krzesła. Potrząsnął głową, żeby się obudzić, i powiedział wesoło:
– Jeśli skończyliśmy już jeść, to muszę powiedzieć, że zamierzałem spytać, czy miałabyś ochotę wpaść do mnie na filiżankę kawy, mieszkam przecież niedaleko, właściwie mój dom stąd widać. To ten, przed którym stoją czerwone ławki.
– Dobrze wiem, gdzie mieszkasz – odparła Elena urażona. Jakże mogłaby tego nie wiedzieć? – Ale, Jaskari, ty się ledwie trzymasz na nogach, chyba powinniśmy przełożyć tę kawę na inny dzień.
Jaskari dostrzegał słuszność w jej słowach, nie miał jednak ochoty jej wypuszczać, kiedy już ją miał. Ujął ręce dziewczyny ponad stołem i pocałował je.
Ale są dla siebie słodcy, pomyślała Griselda wściekła. Jej bystre oczy badawczo przyglądały się Elenie, wbijała sobie w pamięć każdy szczegół jej twarzy, każdy ruch, mimikę, sposób mówienia, ubranie, wszystko.
Fuj, ten głupek wyjął kwiat z wazonu i wsunął go we włosy dziewczyny. Oboje zakochani roześmiali się. Są śmieszni, czy sami tego nie czują?
Para idiotów.
Do diabła, co on wygaduje?
– Eleno, wiesz, co do ciebie czuję…
– Nie, już teraz nie wiem – odparła nieśmiało.
– Nic się nie zmieniło. O niczym bardziej nie marzę niż o zaproszeniu cię do siebie, posprzątałem nawet i pozmywałem, a brudne ubranie wepchnąłem jak najgłębiej do szafy. Przygotowałem się na to spotkanie, ale…
– Ale jest coś, czego pragniesz jeszcze bardziej – uśmiechnęła się Elena wyrozumiale. – Chcesz położyć się spać.
– To prawda – przyznał Jaskari ze wstydem, lecz nie bez ulgi. – Nie spałem od ponad dwóch dni. Ale spotkajmy się znów jak najprędzej, najchętniej już jutro, choć to chyba niemożliwe…
Wyszli z rozświetlonej restauracji i Griselda niczego więcej już nie słyszała. Widziała natomiast, jak zatrzymują się przed lokalem, jak chłopak przyciąga dziewczynę do siebie i patrzy jej głęboko w oczy. Puścił ją prędko i odszedł.
To ja, pomyślała Griselda, to ja powinnam być na jej miejscu!
Prędko opuściła restaurację i pobiegła do swojego pokoju. Przed wejściem do restauracji na jasnej podłodze leżał kwiat hibiskusa, Griselda złapała go chciwie, na pewno wypadł z włosów Eleny. Doskonale, lepiej już być nie mogło.
Idąc po schodach do pokoju – Griselda nie lubiła wind, tych podstępnych pułapek, z których może być trudno się wydostać – rozmyślała gorączkowo.
Zamierzała wykorzystać najtrudniejsze ze wszystkich swych magicznych umiejętności.
Będzie musiała wybrać się do domu, do swej tajemnej izdebki, nie miała przy sobie wszystkich składników niezbędnych do odprawienia rytuału.
Zadrżała na myśl o tym, co ją czeka. Jej plan wymagał od niej ogromnie dużo, lecz jeśli wszystko się uda, naprawdę zatriumfuje.