Część druga OCZY BOGA

Historia to w swej istocie niewiele więcej niż kronika zbrodni, błędów i nieszczęść ludzkości.

Edward Gibbon (l 737–1794)

13. Szklane ściany

Kate była w areszcie i czekała na proces. Sprawa była skomplikowana, więc ciągle nie mogła trafić na wokandą. Poza tym prawnicy Hirama przekonywali FBI, że i tak powinna zaczekać, dopóki nie ustabilizuje się technika wykorzystująca nowe możliwości zaglądania w przeszłość.

Zresztą przypadek Kate był tak szeroko komentowany, że decyzja sądu miała posłużyć za precedens. Nawet przed pojawieniem się możliwości obserwacji przeszłości oczekiwano, że WormCamy będą miały istotny wpływ na większość procesów w sprawach kryminalnych. Wiele śledztw odłożono albo przerwano, czekając na nowe dowody; właściwie do sądów trafiały tylko sprawy drobne albo nie budzące żadnych wątpliwości.

W związku z tym, niezależnie od ostatecznego wyroku, Kate jeszcze przez długi czas nie mogła nigdzie wyjeżdżać.

W tej sytuacji Bobby postanowił odszukać swoją matkę.


Heather Mays mieszkała w niewielkim miasteczku Thomas City, niedaleko granicy stanów Utah i Arizona. Bobby poleciał do Cedar City, a tam przesiadł się do samochodu. W Thomas zaparkował o kilka przecznic od domku Heather i ruszył dalej pieszo.

Wóz policyjny nadjechał cicho i gruby policjant wyjrzał ze środka. Jego twarz przypominała szeroki, nieprzyjazny księżyc, pokryty bliznami po licznych wyciętych zrakowaceniach. Ale niechętne spojrzenie zmieniło się, gdy tylko policjant rozpoznał przybysza. Zza szyby Bobby odczytał ruch jego warg: Dzień dobry, panie Patterson.

Wóz pojechał dalej, a Bobby poczuł dumę. WormCam uczynił Hirama Pattersona najsławniejszą osobą na planecie, a we wszystkowidzących oczach publiczności Bobby stał zawsze przy jego boku.

Wiedział też, że teraz, kiedy zbliża się do domu Heather, przynajmniej setka punktów widzenia z pewnością unosi się wokół niego, że w tej trudnej chwili obserwują jego twarz — niewidzialne emocjonalne wampiry.

Starał się o rym nie myśleć — to jedyna możliwa obrona przed WormCamem. Szedł dalej przez centrum małego miasteczka.

Niezwykły w kwietniu śnieg spadł na ogródki i dachy drewnianych domów, które mogły tu stać od setek lat. Minął nieduży staw, gdzie dzieci jeździły na łyżwach — dookoła, po ciasnych spiralach; śmiały się głośno. Nawet w tym bladym, zimowym słońcu nosiły ciemne okulary; na twarzach miały srebrzyste, lśniące plamy kremów filtrujących.

Thomas City było spokojnym, statecznym, anonimowym miasteczkiem, jednym z setek podobnych w rozległym, pustym sercu Ameryki. Takie miejsca jeszcze trzy miesiące temu uznałby za śmiertelnie nudne; gdyby nawet jakoś się tu znalazł, jak najszybciej uciekłby do Vegas. Dziś jednak zaczął się zastanawiać, jakby to było tutaj dorastać.

Wóz policyjny jechał wolno ulicą i Bobby zauważył, że wokół niego rozlewa się fala drobnych wykroczeń. Człowiek wychodzący z baru zmiął opakowanie sushiburgera i upuścił je na chodnik pod samym nosem policjantów. Na skrzyżowaniu starsza kobieta przeszła ulicę przy czerwonym świetle, patrząc wyzywająco na samochód. I tak dalej. Policjanci przyglądali się temu pobłażliwie. Kiedy tylko wóz przejechał, ludzie — kiedy już zagrali władzy na nosie — powracali do swego zapewne praworządnego życia.

Takie rzeczy zdarzały się wszędzie. Wybuchł zaskakująco powszechny, choć milczący bunt przeciwko reżimowi niewidzialnych wormcamowych nadzorców. Myśl, że władze dysponują tak ogromnymi możliwościami obserwacji, najwyraźniej nie znalazła zrozumienia wśród znacznej części Amerykanów i w całym kraju nastąpił wzrost liczby drobnych wykroczeń, takich jak zaśmiecanie ulic czy naruszanie przepisów drogowych. Jakby obywatele chcieli udowodnić, że wciąż są wolni mimo możliwego nadzoru. A lokalna policja uczyła się to tolerować.

Był to tylko symbol obrony swobód obywatelskich. Bobby uważał jednak, że to zdrowa reakcja.

Dotarł do głównej ulicy. Animowane obrazy na automatach sprzedających brukową prasę zachęcały go do ściągnięcia najnowszych wiadomości za dziesięć dolarów impuls. Zerknął na kuszące tytuły. Były tam poważne informacje: miejscowe, krajowe i międzynarodowe. Najwyraźniej miasteczko radziło sobie z niewielką epidemią cholery, związaną z trudnościami w zaopatrzeniu w wodę. Miało za to kłopoty z przyjęciem przesiedleńców z Gaveston Island — ofiar podnoszenia się poziomu morza. Jednak te poważne sprawy ginęły w typowych brukowych plotkach.

Tutejsza przedstawicielka w Kongresie musiała zrezygnować ze stanowiska, kiedy WormCam odkrył jej zainteresowania seksualne: pewien młody futbolista ze szkoły średniej w nagrodę za wyczyny sportowe pojechał na wycieczkę do Waszyngtonu, a pani kongresman próbowała go nakłonić do całkiem innej formy atletyki… Jednak chłopak był już pełnoletni; zdaniem Bobby’ego główną winą kobiety — zwłaszcza u zarania epoki WormCamów — była zwykła głupota.

Zresztą nie była wyjątkowa. Podobno dwadzieścia procent członków Kongresu i ponad trzydzieści procent senatorów oświadczyło, że nie wystartują w najbliższych wyborach, i przeszło na wcześniejszą emeryturę albo zwyczajnie wycofało się z polityki. Niektórzy z komentatorów oceniali, że nawet połowa wszystkich wybieralnych urzędników w Ameryce odejdzie ze stanowisk, zanim jeszcze WormCamy na dobre trafią do zbiorowej i indywidualnej świadomości.

Niektórzy twierdzili, że to dobrze — że strach wymusi na ludziach uczciwość. Inni przekonywali, że wszystkie istoty ludzkie mają w życiu takie chwile, których wolałyby nie dzielić z resztą społeczeństwa. Być może za kilka cykli wyborczych jedynymi, którzy przetrwaj ą na stanowiskach i którzy staną do elekcji, będą ludzie patologicznie nudni, bez żadnego wartego uwagi życia osobistego.

Z pewnością prawda — jak zwykle — znajdzie się między tymi dwoma skrajnościami.

Gazety wciąż jeszcze pisały o sensacji z zeszłego tygodnia: pozbawiona skrupułów ekipa z Białego Domu próbowała zdyskredytować potencjalnego przeciwnika prezydent Juarez w najbliższej kampanii wyborczej. Zrobili mu zdjęcia, jak siedzi w ubikacji ze spodniami opuszczonymi do kostek, dłubie w nosie i grzebie sobie w pępku.

Afera uderzyła rykoszetem w samych sprawców i w żaden sposób nie zaszkodziła gubernatorowi Beauchampowi. W końcu każdy musi korzystać z ubikacji. I prawdopodobnie już nikt — choćby całkiem nieznany — nie robił tego, nie myśląc, czy nie obserwuje go w takiej chwili jakiś wormcamowy punkt widzenia.

Nawet Bobby zaczął korzystać z toalety po ciemku. Nie było to łatwe, nawet z nowymi, uproszczonymi i pokrytymi wyraźną fakturą urządzeniami, które spotykało się teraz praktycznie wszędzie. Zastanawiał się czasem, czy ktokolwiek w rozwiniętych krajach uprawia jeszcze seks przy zapalonym świetle…

Wątpił, czy nawet brukowce z automatów pozostaną długo przy takich zdjęciach w stylu paparazzich, kiedy sprawa straci już urok nowości. Zauważył, że obrazy — szokujące jeszcze kilka miesięcy temu — teraz płonęły kolorami w środku dnia na głównej ulicy mormońskiego miasteczka, nie zwracając praktycznie niczyjej uwagi — młodych ani starych, dzieci ani wiernych.

Bobby miał uczucie, że WormCam zmusił ludzką rasę, by odrzuciła kilka tabu; sprawił, by trochę dojrzała.

Szedł dalej.

Bez trudu znalazł mieszkanie Maysów. Przed niczym się nie wyróżniającym domkiem w spokojnej dzielnicy mieszkalnej zwykłego amerykańskiego miasteczka zobaczył tradycyjną oznakę sławy czy sensacji: kilkanaście ekip telewizyjnych, czekających przed białym parkanem otaczającym ogródek. Choć pojawiła się technika natychmiastowego dostępu, upłynie jeszcze sporo czasu, zanim publiczność zrezygnuje z obecności interpretatora, dziennikarza, stającego między widzem a informacją.

Przybycie Bobby’ego było samo w sobie sensacją. Reporterzy ruszyli w jego stronę, a samoczynne kamery unosiły się nad nimi jak kanciaste metaliczne balony. Padały kolejne pytania: Bobby, w tę stronę, jeśli można… Bobby… Bobby, czy to prawda, że zobaczysz matkę po raz pierwszy, odkąd skończyłeś trzy lata…? Czy to prawda, że ojciec nie chciał ci pozwolić tu przyjechać, czy może odegraliście tylko scenę w gabinecie zarządu OurWorldu dla potrzeb WormCamów?… Bobby… Bobby…

Bobby uśmiechał się tak obojętnie, jak tylko potrafił. Reporterzy nie próbowali iść za nim, kiedy otworzył furtkę i wszedł do ogródka. W końcu nie było takiej potrzeby; z pewnością tysiąc punktów widzenia podążało za nim przez cały czas.

Wiedział, że nie warto nawet prosić o uszanowanie jego prywatności. Nie miał innego wyboru, niż znosić wścibskich podglądaczy. Czuł wzrok ich niewidzialnych oczu, jak gdyby uciskały mu kark.

Najbardziej niesamowita była myśl, że wśród tego niewidzialnego tłumu mogą być też obserwatorzy z przyszłości, spoglądający na tę chwilę przez tunele czasu. Może nawet jest wśród nich on sam, przyszły Bobby?

Musi jakoś przeżyć resztę swego życia mimo tego nadzoru.

Zastukał do drzwi i czekał, coraz bardziej zdenerwowany. Przypuszczał, że żaden WormCam nie potrafi podejrzeć, jak pracuje jego serce; jednak z pewnością miliony widzów patrzyły na zaciśnięte zęby, na krople potu, które mimo chłodu wyczuwał na czole.

Drzwi się otworzyły.


Bobby musiał długo przekonywać ojca Hirama, zanim uzyskał jego błogosławieństwo na tę wyprawę.

Hiram siedział samotny przy dużym, oklejonym mahoniem biurku przed stosem papierów i ekranami. Był przygarbiony, jakby w lęku. Nabrał zwyczaju rozglądania się, jak gdyby szukał punktów widzenia WormCamów — niczym mysz bojąca się drapieżnika.

— Chcę ją zobaczyć — oświadczył Bobby. — Heather Mays. Moją matkę. Chcę się z nią spotkać.

Hiram wydawał się zmęczony i niepewny siebie. Bobby chyba nigdy go takiego nie widział.

— Popełniasz błąd. Co ci z tego przyjdzie?

— Sam nie wiem. — Bobby zawahał się. — Nie wiem, jakie to uczucie: mieć matkę.

— Nie jest twoją matką. Nie jest w żadnym normalnym sensie. Nie zna ciebie ani ty jej nie znasz.

— Mam wrażenie, jakbym ją znał. Oglądam jaw każdym brukowym programie…

— W takim razie wiesz, że założyła nową rodzinę. Zaczęła nowe życie, w którym nie ma dla ciebie miejsca. — Hiram zerknął na syna z ukosa. — I słyszałeś o samobójstwie.

Bobby zmarszczył brwi.

— Jej mąż…

— Popełnił samobójstwo z powodu wścibskich mediów. Wszystko dlatego, że twoja dziewczyna oddała WormCamy naj wredniejszym dziennikarskim hienom na planecie. To ona jest odpowiedzialna…

Tato!

— Tak, tak. Wiem. Mówiliśmy już o tym. — Hiram wstał z fotela, Podszedł do okna i rozmasował sobie kark. — Chryste, ależ jestem zmęczony… Słuchaj, Bobby, gdybyś miał ochotę wrócić do pracy, to przyda mi się pomoc.

— Chyba nie jestem jeszcze gotowy.

— Odkąd ujawniliśmy WormCamy, wszystko poszło w diabły. Wszystkie te dodatkowe zabezpieczenia tylko mnie denerwują…

Bobby wiedział, że to prawda. Na istnienie WormCamu zareagowały najrozmaitsze grupy społeczne, niemal wszystkie wrogo. Reakcje były różne — od kampanii szacownych działaczy z Arbitrażu Praw Prywatności po ataki na dyrekcję firmy, na Wormworks, a nawet na dom Hirama. Mnóstwo ludzi z obu stron granicy prawa uznało, że krzywdzi ich ujawniana przez WormCamy bezlitosna prawda. Wielu szukało kogoś, na kogo mogłoby zrzucić winę za swe cierpienia — a kto nadawał się do tego lepiej niż Hiram?

— Tracimy wielu dobrych ludzi, Bobby. Wielu z nich brakło odwagi, żeby zostać teraz przy mnie. Stałem się wrogiem publicznym numer jeden, człowiekiem, który zabił prywatność. Nie mam do nich pretensji; to przecież nie ich wojna. Ale nawet ci, którzy zostali, nie potrafią trzymać się z daleka od WormCamów. Mieliśmy masę nieuprawnionych dostępów. Możesz się domyślić, co robią: szpiegują sąsiadów, żony, kolegów. I dowiadują się, co przyjaciele naprawdęo nich myślą, co robią za ich plecami. Wybuchają kłótnie, bójki, była jedna próba zabójstwa. Teraz, kiedy możesz zajrzeć w przeszłość, niczego nie można ukryć. To działa jak nałóg. I obawiam się, że jest tylko przedsmakiem tego, co nas czeka, kiedy widzący przeszłość WormCam trafi do powszechnego użytku. Będziemy sprzedawać miliony zestawów, to pewne. Ale na razie ledwo to wytrzymuję; zakazałem nieuprawnionego dostępu i zablokowałem terminale… — Spojrzał na syna. — Wierz mi, mam mnóstwo pracy. A świat nie będzie czekał, aż wyleczysz tę swoją szlachetną duszyczkę.

— Myślałem, że interes idzie dobrze, chociaż straciliśmy monopol na WormCamy.

— Wciąż wyprzedzamy konkurencję. — Hiram przemówił z większą mocą, większą płynnością. Bobby domyślił się, że ojciec przemawia do niewidocznej publiczności, która zapewne obserwowała go nawet teraz. — Teraz, kiedy możemy ujawnić istnienie WormCamu, potrafimy zaproponować sporo nowych zastosowań. Na przykład wideofony: bezpośredni tunel podprzestrzenny pomiędzy nadawcą a odbiorcą. Modele luksusowe mogłyby wejść na rynek właściwie od razu, te masowe wkrótce potem. Oczywiście, wpłynie to na zyski z DataPipe, ale nie zlikwiduje popytu na technikę identyfikacji i śledzenia. Ale nie tym się martwię, Bobby. W przyszłym tygodniu mamy walne zgromadzenie. Muszę stanąć przed akcjonariuszami.

— Nie będą cię przecież męczyć. Finansowo firma stoi znakomicie.

— Nie o to chodzi. — Czujnie rozejrzał się po pokoju. — Jak ci to wytłumaczyć? Przed WormCamem interesy były grą zamkniętą. Nikt nie znał moich kart: ani konkurencja, ani pracownicy, ani nawet inwestorzy czy akcjonariusze, jeśli nie chciałem im czegoś zdradzić. A to dawało spore możliwości blefu, kontrblefu…

— Kłamstwa?

— Kłamstwa nigdy — oświadczył stanowczo Hiram, a Bobby wiedział, że musi zaprzeczać. — To kwestia postawy. Mogłem ukrywać swoje słabe punkty, akcentować mocne, zaskoczyć konkurencję nową strategią, cokolwiek. Ale zasady się zmieniły. Teraz gra bardziej przypomina szachy, a ja zęby zjadłem na pokerze. Za odpowiednią cenę każdy akcjonariusz czy konkurent lub inspektor, jeśli już o tym mowa, może zbadać wszystkie aspekty moich działań. Wszyscy znają moje karty, zanim jeszcze spróbuję je rozegrać. A nie jest to miłe uczucie.

— Przecież konkurencję możesz traktować tak samo — zdziwił się Bobby. — Czytałem sporo artykułów. Twierdzą, że nowe otwarte zarządzanie to dobry pomysł. Podlegasz kontroli, nawet własnych pracowników, więc jesteś bardziej odpowiedzialny. Jest większa szansa, że dotrze do ciebie konstruktywna krytyka, popełniasz mniej błędów…

Ekonomiści przekonywali, że jawność ma dobroczynny wpływ na interesy. Jeśli żadna ze stron nie ma monopolu na informacje, jest większa szansa zawarcia konkretnej umowy; jeśli wszyscy wiedzą, jakie są rzeczywiste koszty produkcji, tylko rozsądny poziom zysków może liczyć na akceptację. Lepszy przepływ informacji prowadzi do doskonalszej konkurencji; monopole, kartele i inne grupy manipulujące rynkiem nie mogąjuż ukryć swoich działań. Przepływ środków, dostępny dla wszystkich, uniemożliwia przestępcom i terrorystom gromadzenie gotówki. I tak dalej.

— Jezu! — burknął Hiram. — Kiedy słyszę takie bzdury, żałuję, że nie handluję podręcznikami zarządzania. Zrobiłbym majątek. — Skinął na widoczne za oknem wieżowce. — Ale tam nie czeka na ninie grupa dyskusyjna szkoły biznesu. Coś podobnego zdarzyło się z prawami autorskimi na samym początku Intemetu. Pamiętasz? Nie, jesteś za młody. Globalna Infrastruktura Informacyjna, która miała zastąpić berneńską konwencję praw autorskich, zawaliła się zaraz na początku wieku. Nagle cały Internet zalały tony nieredagowanych śmieci. Wszystkie wydawnictwa zbankrutowały, a autorzy wrócili do programowania komputerów, ponieważ ktoś dawał za darmo to, co oni sprzedawali, żeby zarobić na chleb. A teraz znowu przechodzimy przez te same objawy. Mamy potężną technologię, która prowadzi do rewolucji informacyjnej, do nowej otwartości. Ale stoi ona w sprzeczności z interesami ludzi, którzy tworzyli te informacje czy zwiększali ich wartość. Mogę ciągnąć zyski tylko z tego, co tworzy OurWorld, a to w dużej części zależy od praw do idei. Ale prawa własności intelektualnej wkrótce staną się niemożliwe do wyegzekwowania.

— Tato, wszyscy przeżywają to samo. Hiram parsknął niechętnie.

— Być może. Ale nie wszyscy dobrze na tym wyjdą. Rewolucje i walki o władzę trwają w tym mieście w każdej sali obrad. Wiem, bo obserwowałem większość. Tak jak oni obserwowali moje. Dlatego próbuję ci wytłumaczyć, że znaleźliśmy się w nowym świecie. I jesteś mi tutaj potrzebny.

— Tato, muszę najpierw zrobić jakiś porządek z myślami.

— Daj sobie spokój z Heather. Ostrzegam cię, że to będzie bolało. Bobby pokręcił głową.

— Czy na moim miejscu nie chciałbyś się z nią zobaczyć? Nie byłbyś ciekaw?

— Nie — odparł stanowczo Hiram. — Nigdy nie wróciłem do Ugandy, żeby odnaleźć rodzinę ojca. Nigdy tego nie żałowałem, nawet przez chwilę. Co bym w ten sposób osiągnął? Musiałem budować własne życie. Przeszłość to przeszłość; nic nikomu nie przyjdzie ze zbyt szczegółowego jej badania. — Wyzywająco spojrzał w pustkę. — A wy, pijawki, pracujące nad mowami Hirama Pattersona, możecie to zanotować.

Bobby wstał.

— Jeśli okaże się to nazbyt bolesne, zawsze mogę przekręcić włącznik, który wstawiłeś mi do mózgu.

Hiram westchnął boleśnie.

— Bylebyś tylko nie zapomniał, kto naprawdę jest twoją rodziną, synu.

Za progiem stała dziewczyna: szczupła, sięgająca mu do ramienia, w szorstkiej, jaskrawoniebieskiej tunice z neonowym obrazkiem Różowego Lincolna. Spojrzała na Bobby’ego niechętnie.

— Znam cię — powiedział. — Jesteś Mary.

Córka Heather z drugiego małżeństwa — znowu przyrodnie rodzeństwo, o którym dopiero się dowiedział. Nie wyglądała na swoje piętnaście lat. Włosy miała ścięte brutalnie krótko, a na policzku tatuaż. Była śliczna, z wysokimi kośćmi policzkowymi i ciepłymi oczami; odruchowo, praktycznie bez przerwy marszczyła czoło.

Uśmiechnął się z wysiłkiem.

— Twoja matka…

— Oczekuje cię. Tak, wiem. — Spojrzała mu przez ramię na tłumek reporterów. — Lepiej wejdź.

Zastanowił się, czy nie powinien powiedzieć czegoś na temat jej ojca, jakoś wyrazić współczucia. Ale nie umiał znaleźć właściwych słów, a jej twarz była surowa, obojętna. Chwila minęła.

Wyminął ją i wszedł do domu. Znalazł się w wąskim korytarzyku, pełnym zimowego obuwia i płaszczy. Zauważył przytulną z wyglądu kuchnię, salon z wielkimi ekranami na ścianach i coś, co było chyba pracownią.

Mary stuknęła go palcem w ramię.

— Popatrz.

Stanęła na progu, twarzą do reporterów, i podniosła tunikę nad głowę. Nosiła majtki, ale małe piersi miała obnażone. Po chwili opuściła tunikę i zatrzasnęła drzwi. Zauważył plamy rumieńców na jej policzkach — gniew? Zakłopotanie?

— Dlaczego to zrobiłaś?

I tak bez przerwy się na mnie gapią.

Odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę, stukając butami po drewnianych deskach. Bobby został sam, zagubiony w korytarzu.

— Przepraszam za jej zachowanie. Nie potrafi się przyzwyczaić. Wreszcie pojawiła się Heather. Wolno szła w jego stronę. Była niższa, niż się spodziewał. Wydawała się szczupła, niemal wychudzona, z nieco zaokrąglonymi ramionami. Pewnie też miała kiedyś taką elfią twarz jak Mary, teraz jednak kości policzkowe zbyt mocno sterczały pod ogorzałą skórą, a zmęczone, brązowe oczy zapadły się głęboko w sieci zmarszczek. Poznaczone siwizną włosy czesała do tyłu w ciasny węzeł. Spojrzała na niego zagadkowo.

— Dobrze się czujesz?

Przez chwilę Bobby nie był pewien, czy zdoła wykrztusić choć słowo.

— Tak… Tylko nie bardzo wiem, jak powinienem się do ciebie zwracać.

— Może „Heather”? — zaproponowała z uśmiechem. — Sytuacja jest już dostatecznie skomplikowana.

Bez ostrzeżenia podeszła bliżej i objęła go mocno.

Próbował wyobrazić sobie to spotkanie, przewidzieć, jak opanuje burzę emocji, której się spodziewał. Ale teraz chwila nadeszła i poczuł, że jest…

Pusty.

A przez cały czas był świadomy, boleśnie świadomy miliona wpatrzonych w niego oczu, rejestrujących każdy jego gest i wyraz twarzy.

Heather się odsunęła.

— Kiedy ostatni raz cię widziałam, miałeś pięć lat, więc to musiało tak wyglądać. Ale chyba dosyć już tego przedstawienia.

Zaprowadziła go do pokoju, który na początku uznał za pracownię. W blat wbudowany był gigantyczny softscreenowy ekran o wysokiej rozdzielczości, używany przez grafików i projektantów. Na ścianach wisiały tabele, zdjęcia ludzi, miejsc, pożółkłe kartki pokryte chwiejnym, nieczytelnym pismem. Na każdej wolnej powierzchni, nie wyłączając podłogi, leżały teksty i otwarte książki. Heather bez namysłu zdjęła z krzesła plik papierów i zrzuciła je na podłogę. Przyjął to milczące zaproszenie i usiadł.

Uśmiechnęła się.

— Kiedy byłeś mały, lubiłeś herbatę.

— Naprawdę?

— Nie chciałeś pić nic innego. Nawet coca-coli. A teraz… masz ochotę?

Chciał odmówić. Ale pewnie kupiła tę herbatę specjalnie dla niego.

To twoja matka, durniu.

— Jasne — powiedział. — Dziękuję.

Wyszła do kuchni i wróciła z parującym kubkiem czegoś, co okazało się herbatą jaśminową. Pochyliła się, żeby podać ją Bobby’emu.

— Nie oszukasz mnie — szepnęła. — Ale dziękuję, że chcesz mi zrobić przyjemność.

Niezręczna cisza… Wolno pił herbatę.

Po chwili wskazał na ekran, na zgromadzone papiery.

— Robisz filmy, tak? Westchnęła.

— Kiedyś. Dokumenty. Uważam się za reportera. — Znów się uśmiechnęła. — Zdobywałam nagrody. Możesz być ze mnie dumny. Chociaż nikogo już nie obchodzi ten aspekt mojego życia wobec faktu, że kiedyś sypiałam z wielkim Hiramem Pattersonem.

— Ale nadal pracujesz? Mimo że…

— Mimo że moje życie poszło w diabły? Staram się. Co jeszcze mogę robić? Nie chcę być definiowana poprzez Hirama. Ale to nie takie proste. Wszystko zmieniło się tak nagle…

— Przez WormCam?

— A cóż innego? Nikt już nie chce oglądać opracowanych i przemyślanych kawałków. Dramat całkiem zniknął. Wszystkich nas fascynuje nowa moc podglądania siebie nawzajem. Dlatego pracuje się tylko nad dokumentalnymi mydlankami: podąża się za prawdziwymi ludźmi, przeżywającymi swoje prawdziwe życie. Za ich wiedzą i zgodą, oczywiście. To zakrawa na ironię, jeśli wziąć pod uwagę moją sytuację, nie sądzisz? Popatrz. — Wywołała na ekran obraz uśmiechniętej młodej kobiety w mundurze. — Anna Petersen. Świeżo upieczona absolwentka Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis.

Uśmiechnął się.

— Anna z Annapolis?

— Sam widzisz, dlaczego właśnie ją wybrano. Nasze zespoły na zmianę śledzą Annę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Będziemy obserwować jej karierę, jej pierwsze przydziały, jej triumfy i klęski, miłości i zawody. Podobno mają j ą wysłać z korpusem ekspedycyjnym w któryś z punktów zapalnych wojny o wodę nad Morzem Aralskim, więc spodziewamy się niezłego materiału. Oczywiście, marynarka wie, że śledzimy Annę. — Spojrzała w powietrze nad głową. — Prawda, chłopcy? Więc może to nic dziwnego, że dali jej taki przydział. Z pewnością dostaniemy sporo uspokajających, przyjaznych dla mamuś nagrań z działań wojennych.

— Jesteś cyniczna.

— Mam nadzieję, że nie. Ale to niełatwe. WormCam strasznie zamieszał mi w karierze. Oczywiście, na razie potrzebna jest jeszcze interpretacja: analitycy, redaktorzy, komentatorzy. Ale i to minie, kiedy wielkie niemyte masy będą mogły wycelować swoje WormCarny, w kogo tylko zechcą.

— Myślisz, że to nastąpi?

— Oczywiście. — Parsknęła niechętnie. — Przeszliśmy już ten etap z komputerami osobistymi. To tylko kwestia czasu. Pod naciskiem konkurencji i społeczeństwa WormCamy będą coraz tańsze i potężniejsze, coraz łatwiej dostępne, aż w końcu każdy będzie miał swój.

Może będą nawet potężniejsze, niż sobie wyobrażasz, pomyślał niespokojnie Bobby, pamiętając o doświadczeniach Davida z obserwacją przeszłości.

— Opowiedz mi o sobie i Hiramie. Ze znużeniem wzruszyła ramionami.

— Na pewno tego chcesz? Tutaj, w ogólnoplanetarnej ukrytej kamerze?

— Proszę.

— A co mówił Hiram na mój temat?

Powoli, jąkając się czasem, powtórzył opowieść Hirama. Pokiwała głową.

— A zatem tak właśnie było. — Przez kilka długich sekund patrzyła mu w oczy. — Wysłuchaj mnie. Jestem czymś więcej niż tylko dodatkiem do Hirama, czymś w rodzaju dopisku do twojego życia. Mary także. Jesteśmy ludźmi, Bobby. Czy wiesz, że straciłam dziecko, braciszka Mary?

— Nie. Hiram nic mi nie mówił.

— Oczywiście. Ponieważ jego to nie dotyczyło. Dzięki Bogu, że tego przynajmniej nikt nie zdoła podglądać.

Na razie nie, pomyślał smętnie Bobby.

— Chcę, żebyś to zrozumiał, Bobby. — Spojrzała w powietrze. — Chcę, żeby wszyscy zrozumieli. Moje życie ulega zniszczeniu, po kawałku, przez fakt, że jestem obserwowana. Kiedy straciłam mojego synka, ukryłam się. Zamknęłam wszystkie drzwi, zaciągnęłam zasłony, chwilami chowałam się pod łóżkiem. Wtedy były przynajmniej krótkie okresy, kiedy człowiek mógł zostać sam. Teraz już nie. Teraz jest tak, jakby wszystkie ściany w moim domu zmieniły się w weneckie lustra. Czy wyobrażasz sobie, jakie to uczucie?

— Chyba tak — odpowiedział łagodnie.

— Za kilka dni ognisko uwagi przesunie się, żeby spalić kogoś innego. Ale nigdy nie będę pewna, czy jakiś maniak gdzieś na świecie nie zagląda do mojej sypialni, wciąż ciekawy, choćby minęły lata. I nawet gdyby WormCam zniknął jutro z tego świata, nie odzyskam już mojego Desmonda. Dla mnie to było straszne. Ale przynajmniej wiedziałam, że przyczyną jest coś, co sama zrobiłam wiele lat temu. Mój mąż i córka nie mieli z tym nic wspólnego. A mimo to kierowało się na nich to samo bezlitosne spojrzenie. I Desmond…

— Przykro mi.

Spuściła głową. Filiżanka z herbatą drżała w jej dłoni, delikatna porcelana dzwoniła o talerzyk.

— Mnie też jest przykro. Nie po to zgodziłam się na spotkanie, żeby budzić w tobie poczucie winy.

— Nie przejmuj się. I tak już czułem się winny. I sprowadziłem ze sobą dodatkową publiczność. Zachowałem się samolubnie.

Uśmiechnęła się z wysiłkiem.

— I tak już tu byli. — Machnęła ręką nad głową. — Czasami wyobrażam sobie, że zdołam przepłoszyć podglądaczy jak komary. Ale to pewnie niemożliwe. Cieszę się, że przyjechałeś, niezależnie od okoliczności. Chcesz jeszcze herbaty?


…Miała brązowe oczy.

Dopiero pod koniec długiej drogi do Cedar City uderzył go ten prosty fakt.

— Wyszukiwarka — powiedział głośno. — Podstawy genetyki. Geny dominujące i recesywne. Na przykład niebieskie oczy są recesywne, brązowe dominujące. Więc jeśli ojciec ma niebieskie oczy, a matka brązowe, dzieci powinny mieć…

— Brązowe? To nie takie proste, Bobby. Jeśli w chromosomach matki znajdzie się gen błękitnych oczu, to część dzieci też będzie miała niebieskie.

— Niebieskie-niebieskie ojca, niebieskie-brązowe matki. Cztery kombinacje…

Tak. Czyli dwoje dzieci z czworga będzie miało niebieskie oczy.

— Hm…

Ja mam niebieskie, pomyślał. Heather ma brązowe. Wyszukiwarka była dostatecznie sprytna, żeby interpolować jego pytanie.

— Nie mam informacji o genetycznym dziedzictwie Heather. Jeśli chcesz, mogę to sprawdzić…

— Mniejsza z tym. Dziękuję.

Oparł się wygodnie. To było głupie pytanie. Ktoś z przodków Heather musiał mieć niebieskie oczy. Z pewnością. Samochód pędził przez gęstniejący mrok.

14. Lata świetlne

Hiram krążył po małym pokoju Davida: ciemna sylwetka na tle okna, za którym błyszczały nocne światła wieżowców Seattle. Podniósł wyblakłą fotokopię przypadkowego artykułu i przeczytał tytuł.

— „Lorentzowskie wormhole w grawitacyjnie ściskanej próżni”. — Kolejna oszałamiająca teoria?

David siedział na sofie, poirytowany i zaniepokojony nieoczekiwaną wizytą ojca. Rozumiał, że Hiram potrzebuje towarzystwa, żeby wypalić adrenalinę, uciec z nieustannie obserwowanego akwarium, jakim stało się jego życie. Wolałby tylko, żeby nie działo się to w jego przestrzeni osobistej.

— Chcesz się czegoś napić? Kawy albo…

— Kieliszek wina, z chęcią. Byle nie francuskiego. David podszedł do lodówki.

— Mam chardonnay. Niektóre kalifornijskie winnice są prawie do przyjęcia.

Wrócił z kieliszkami na sofę.

— A więc? — zapytał Hiram. — Te Lorentzowskie wormhole? David oparł się wygodnie i podrapał po głowie.

— Prawdę mówiąc, dochodzimy do ślepego zaułka. Technologia Casimira ma wewnętrzne ograniczenia. Równowaga dwóch nadprzewodzących płyt kondensatora, równowaga między siłami Casimira a odpychaniem elektrycznym, jest niestabilna i łatwo podlega zakłóceniom. Ładunki elektryczne, które musimy przenosić, są tak wielkie, że następują częste wyładowania w otoczenie. Troje ludzi zginęło wskutek pracy z WormCamami, jak doskonale wiesz z pozwów firm ubezpieczeniowych. Następna generacja wymaga czegoś dojrzalszego. Jeśli to uzyskamy, możemy zbudować o wiele mniejsze i tańsze WormCamy, sięgnąć z technologią o wiele dalej.

— Czy jest jakiś sposób?

— Możliwe. Inłektory Casimira to dość niezgrabna, dziewiętnastowieczna metoda tworzenia negatywnej energii. Lecz okazuje się, że takie zjawiska mogą pojawiać się w sposób naturalny. Jeśli przestrzeń zostaje dostatecznie mocno zakrzywiona, próżnię kwantową i inne fluktuacje można wzmocnić aż do… No cóż. Jest taki dość subtelny efekt kwantowy. Nazywamy to ściśniętą próżnią. Problem w tym, że według najlepszej znanej nam teorii potrzebna jest kwantowa czarna dziura, żeby uzyskać dostatecznie silne pole grawitacyjne. A zatem…

— A zatem szukasz lepszej teorii. — Hiram przerzucił papiery i zerknął na ręczne notatki Davida: równania połączone łukami strzałek. Rozejrzał się po pokoju. — Ani jednego ekranu w okolicy. Czy ty czasem wychodzisz? W ogóle wychodzisz? Czy może autoszofer wozi cię do pracy i do domu z nosem wlepionym w jakieś zakurzone artykuły? Gdy tu wylądowałeś, miałeś tę swoją francusko-amerykańską głowę wciśniętą w szeroką gościnną dupę. I do dziś tam pozostała.

David zjeżył się.

— Czy to ci przeszkadza, Hiram?

— Wiesz, jak bardzo polegam na twojej pracy. Lecz nie mogę powstrzymać uczucia, że straciłeś perspektywę.

— Perspektywę? Czego?

— WormCamu. Najważniejsze w nim jest to, co się dzieje tam. — Skinął na okno.

— W Seattle?

Hiram parsknął śmiechem.

— Wszędzie. A technika spoglądania w przeszłość jeszcze tak naprawdę nie zyskała popularności. — Wyraźnie podjął jakąś decyzję. Odstawił kieliszek. — Wiesz co, wybierz się jutro ze mną.

— Gdzie?

— Do fabryki Boeinga. — Wręczył synowi kartę z kodem kreskowym dla autoszofera. — O dziesiątej?

— Dobrze. Ale… Hiram wstał.

— Uważam, że jestem odpowiedzialny za uzupełnienie twojej edukacji, synu. Pokażę ci, jakie zmiany przynosi WormCam.


Bobby przyprowadził Mary, swój ą przyrodnią siostrę, do opuszczonego boksu Kate w Wormworks.

Mary obeszła biurko dookoła, dotknęła martwego ekranu, przejechała dłonią po przepierzeniach akustycznych. Wszystko było klinicznie czyste, uporządkowane, martwe. To jest to?

— Osobiste rzeczy zostały usunięte. Gliny zabrały parę drobiazgów, głównie akta pracy. Resztę wysłaliśmy do rodziny. Od tego czasu ludzie z kryminalistyki przeczołgali się przez wszystko.

— Wygląda jak czaszka, którą wylizał ścierwojad. Skrzywił się.

— Niezły obrazek.

— Ale mam rację, prawda?

— Tak…ale…

Ale, pomyślał, wciąż była jakaś niezatarta kate’owatość w tym anonimowym biurku, w tym fotelu, jakby w ciągu miesięcy, które tu spędziła, zdołała jakoś odcisnąć siebie we fragmencie czasoprzestrzeni. Ciekawe, ile czasu potrwa, zanim to uczucie zaniknie.

Mary przyglądała mu się z uwagą.

— Denerwuje cię to miejsce, prawda?

— Jesteś spostrzegawcza. I szczera do bólu. Uśmiechnęła się, ukazując diamenty — pewnie fałszywe — w przednich zębach.

— Mam piętnaście lat. To mój zawód. Czy to prawda, że WormCamy mogą zajrzeć w przeszłość?

— Gdzie o tym słyszałaś?

— Czy to prawda?

— …Tak.

— Pokaż mi j ą.

— Kogo?

— Kate Manzoni. Nigdy jej nie widziałam. Pokaż mi ją. Macie tu WormCamy, prawda?

— Oczywiście. To przecież Wormworks.

— Wszyscy wiedzą, że możecie WormCamem zajrzeć w przeszłość. A ty wiesz, jak je obsługiwać. A może się boisz? Tak jak się bałeś tu przyjść…

— Wypchaj się. I chodź.

Poirytowany zaprowadził j ą do klatki windy, która zwiozła ich kilka poziomów niżej, na stanowisko robocze Davida.

Davida nie było. Szef techników wyszedł im na spotkanie i grzecznie zaproponował Bobby’emu pomoc. Bobby upewnił się tylko, że instalacja jest włączona, i podziękował za towarzystwo. Usiadł na obrotowym fotelu przed biurkiem Davida i zaczął ustawiać pokaz. Palce z trudem trafiały w obce, manualne klawisze, świecące na ekranie.

Mary przysunęła sobie krzesło.

— Interfejs jest okropny. Ten David musi być jakimś retrodziwakiem.

— Powinnaś okazać mu trochę więcej szacunku. Jest moim przyrodnim bratem.

Prychnęła tylko.

— Czemu mam okazywać szacunek tylko dlatego, że stary Hiram nie umiał się powstrzymać? Zresztą, co ten David robi przez cały dzień?

— David pracuje nad nową generacją WormCamów. To coś, co nazywa technologią ściskanej próżni. — Wziął z biurka i wręczył jej kilka artykułów; przejrzała drobno zadrukowane równaniami strony. — Marzy, że wkrótce będziemy mogli otwierać tunele bez laboratorium pełnego nadprzewodzących magnesów. Taniej i dużo niniejsze…

— Ale wciąż będą w rękach rządu i wielkich korporacji. Tak?

Duży ekran, umocowany do przepierzenia przed biurkiem, rozjaśnił się wirem pikseli. Bobby usłyszał jęk generatorów zasilających wielkie, niezgrabne iniektory Casimira pod nimi; poczuł ostry zapach ozonu z potężnych pól elektrycznych. Maszyneria zbierała energię, a Bobby — jak zawsze — poczuł napływ podniecenia, wyczekiwania.

Ku jego uldze Mary chwilowo umilkła.

Śnieżyca na ekranie przejaśniła się i pojawił się obraz — trochę kanciasty, lecz natychmiast rozpoznawalny.

Patrzyli z góry na boks Kate, parę pięter ponad nimi w Wormworks. Lecz teraz nie widzieli już wyczyszczonej skorupy; w tym boksie ktoś pracował. Ekran leżał przekrzywiony na biurku i niezauważone przepływały po nim dane; ramka w rogu przekazywała coś, co wyglądało na wiadomości: gadającą głowę i miniaturową grafikę. Były też inne oznaki działalności: odcięta puszka po coli, używana jako stojak na ołówki i pióra, ołówki rozrzucone po biurku razem z blokami kartek, kilka złożonych papierowych gazet.

I, co było wyraźniejszym i łamiącym jego serce dowodem obecności Kate: rzeczy osobiste oraz śmieci, które określały to miejsce jako przestrzeń Kate i niczyją inną: parująca kawa w termoaktywnym kubku, zgniecione opakowania po kanapkach, stojący kalendarz, brzydki kanciasty zegar cyfrowy w stylu lat dziewięćdziesiątych, przypięty szyderczo do ścianki działowej pamiątkowy portret — Bobby i Kate na egzotycznym tle Krainy Objawienia.

Odsunięty od biurka fotel wciąż obracał się wolno. Spóźnił się o sekundy, pomyślał.

Mary wpatrywała się w obraz z otwartymi ustami, zafascynowana tym oknem w przeszłość — jak każdy za pierwszym razem.

— Przed chwilą tam byliśmy. Było całkiem inaczej. To niesamowite.

…A teraz Kate weszła spoza ekranu w obraz — Bobby wiedział, że to nastąpi. Miała prostą praktyczną sukienkę, a pasmo włosów zsuwało się jej na czoło i wpadało do oczu. W skupieniu marszczyła brwi; zanim jeszcze zdążyła usiąść, sięgnęła palcami do klawiatury.

— Wiem — wykrztusił z trudem.


Laboratorium rzeczywistości wirtualnej Boeinga okazało się komorą wypełnioną rzędami otwartych stalowych klatek — około setki, ocenił David. Za szklanymi ścianami inżynierowie w białych fartuchach przesuwali się wzdłuż oświetlonych rzędów komputerów.

Klatki były zawieszone na pierścieniach i mogły wychylać się we wszystkich trzech płaszczyznach; każda mieściła wewnątrz szkieletowy kombinezon z gumy i stali z czujnikami i manipulatorami. David został wpięty do jednego z nich; musiał walczyć z klaustrofobią, kiedy przywiązywano mu ręce i nogi. Zrezygnował z systemu genitalnego, który był absurdalnie wielki i podobny do termosu.

— W tej podróży chyba nie będzie mi potrzebny.

Kobieta technik przyniosła hełm — masa elektroniki z miejscem na głowę w środku. Zanim mu go włożyła, zdążył spojrzeć na Hirama. Ojciec siedział w klatce na drugim końcu, kilka rzędów przed nim.

— Jesteś okropnie daleko.

Hiram uniósł dłoń w rękawicy i zacisnął palce.

— Kiedy już wejdziemy, to bez różnicy. — Głos odbijał się echem w ogromnej hali. — Co myślisz o tym zestawie? Robi wrażenie, co?

Mrugnął porozumiewawczo.

David pomyślał o Oku Duszy, prostej obręczy Bobby’ego, kilkuset gramach metalu, które sprzęgały się bezpośrednio z centralnym układem nerwowym i potrafiły zastąpić całą tę całkowicie dotykową aparaturę Boeinga. Po raz kolejny, pomyślał, Hiram wygra.

Pozwolił, by technik opuściła mu hełm na głowę i zawisł w ciemności…

…która rozjaśniała się powoli i mętnie. Dostrzegł unoszącą się tuż przed nim twarz Hirama. Oświetlał j ą delikatny czerwony blask.

— Pierwsze wrażenie — rzucił Hiram. Cofnął się, odsłaniając pejzaż.

David rozejrzał się. Woda, opadająca ku niej, zasypana żwirem plaża, czerwone niebo. Kiedy zbyt szybko poruszył głową, obraz rozpadał się i zmieniał w pojedyncze piksele; czuł na głowie wagę hełmu.

Horyzont zakrzywiał się dość ostro, jakby David patrzył z dużej wysokości. A na horyzoncie stały niskie, zaokrąglone wzgórza, odbijające się w wodzie.

Powietrze wydawało się rzadkie i czuł zimno.

— Pierwsze wrażenie? — powtórzył. — Plaża o zachodzie słońca… Ale takiego słońca jeszcze nie widziałem.

„Słońce” było kulą czerwonego światła, rozjaśniającą się w środku do pomarańczu i żółci. Wisiało nad wyraźnym, nie zamglonym horyzontem, spłaszczone do kształtu soczewki — prawdopodobnie przez refrakcję. Ale było ogromne, o wiele większe niż słońce Ziemi — lśniąca czerwienią kopuła, zajmująca dziesiątą część nieba. Może to olbrzym, pomyślał. Rozdęta stara gwiazda.

Niebo było ciemniejsze niż na Ziemi o zachodzie: fioletowe w górze, szkarłatne wokół słońca, dalej czarne. Ale nawet wokół słońca świeciły gwiazdy; po chwili uświadomił sobie, że widzi błyszczące punkty światła poprzez rozmytą krawędź słońca.

Po prawej stronie słońca była niewielka konstelacja, znajoma Kasjopeja, jeden z najłatwiej rozpoznawalnych gwiazdozbiorów. Lecz po lewej stronie miała jeszcze dodatkową gwiazdę, która zmieniała figurę w krzywy zygzak.

Zrobił krok naprzód. Żwir zachrzęścił przekonująco, poczuł ostre kamienie pod stopami. Zastanowił się, czy punkty nacisku na podeszwach odpowiadają temu, co widzi na ziemi.

Przeszedł kilka kroków nad brzeg wody. Lód błyszczał na skałach; były tam miniaturowe pola lodowe, sięgające aż do wody, oddalonej mniej więcej o metr. Sama woda była płaska, niemal nieruchoma; kołysała się tylko miękko i leniwie. Schylił się i obejrzał kamyk. Był twardy, czarny, wyszlifowany. Może bazalt? Pod spodem błysnął depozyt krystaliczny, pewnie sól. Jakaś jasna gwiazda z tyłu odbiła się białożółto od kamienia, a nawet rzuciła cień.

Wyprostował się i cisnął kamień w wodę. Leciał długo, ale powoli — czyżby niska grawitacja? — i wreszcie ze słabym chlupnięciem uderzył o powierzchnię; szerokie zmarszczki rozbiegły się leniwie wokół punktu upadku.

Hiram stał tuż obok. Miał na sobie prosty kombinezon mechanika z symbolem Boeinga na plecach. — Odgadłeś już, gdzie jesteśmy?

To scena z jakiejś powieści science fiction, którą kiedyś czytałem. Wizja końca świata.

— Nie — odparł Hiram. — To nie science fiction. I nie gra. To rzeczywistość, a przynajmniej sceneria.

— Wizja z WormCamu?

— Tak. Plus wzmocnienie VR i interpolacje, żeby sceneria reagowała przekonująco, jeśli próbujemy na nią oddziaływać. Na przykład kiedy podniosłeś ten kamień.

— Zakładam, że nie jesteśmy już w Układzie Słonecznym. Czy mógłbym oddychać rym powietrzem?

— Nie. To głównie dwutlenek węgla. — Hiram wskazał okrągłe wzgórza. — Wciąż trwa tu aktywność wulkaniczna.

— Ale to mała planeta. Widzę zakrzywienie horyzontu. Grawitacja jest niewielka; ten kamień, który rzuciłem… Więc dlaczego tak mała planeta nie straciła całego wewnętrznego ciepła, jak nasz księżyc? Aha, gwiazda. — Wskazał błyszczącą kopułę na horyzoncie. — Pewnie jesteśmy dość blisko, żeby efekty pływowe podtrzymywały jądro w stanie płynnym. Jak lo koło Jowisza. A to znaczy, że ta gwiazda nie jest olbrzymem, tak jak myślałem. To karzeł. A my jesteśmy blisko, tak blisko, że może się pojawić woda w postaci płynnej. O ile to jezioro czy morze jest z wody.

— O, tak. Chociaż nie radziłbym jej pić. Jesteśmy na małej planecie, orbitującej wokół czerwonego karła. Rok tutaj trwa około dziewięciu naszych dni.

— Jest jakieś życie?

— Uczeni badający to miejsce nie znaleźli żadnych śladów ani reliktów przeszłości. Szkoda. — Hiram pochylił się i podniósł kolejny kawałek bazaltu. Rzucał on podwójny cień na jego dłoni: jeden szary, rozmyty, od tej dużej czerwonej gwiazdy przed nimi i drugi słabszy, ale ostrzejszy, ze źródła światła za plecami.

… Jakiego źródła światła?

David odwrócił się. Na niebie była gwiazda podwójna: jaśniejsza niż dowolna gwiazda czy planeta widziana z Ziemi, a jednak zmieniona odległością w dwa punkty światła. Te punkty raniły oczy. Zasłonił j e dłonią.

— Piękne — powiedział.

Odwrócił się znowu i spojrzał na gwiazdozbiór, który wstępnie określił jako Kasjopeję, z doczepioną na końcu dodatkową, jasną gwiazdą.

— Wiem, gdzie jesteśmy. Te jasne gwiazdy za nami to podwójna Alfa Centauri: najbliższe naszemu słońcu jasne gwiazdy, jakieś cztery lata świetlne stąd…

— Prawie cztery przecinek trzy, jak mi powiedziano.

— Więc to musi być planeta Proximy Centauri, najbliższej gwiazdy ze wszystkich. Ktoś sięgnął WormCamem aż do Proximy Centauri. Przez cztery lata świetlne. To niesamowite.

— Dobra robota. Mówiłem ci, tracisz kontakt. To jest właśnie pierwsza linia technologii WormCamu. Ta moc. Oczywiście, konstelacje nie zmieniły się szczególnie, cztery lata świetlne to drobiazg w gwiezdnej skali. Ale ten jaskrawy dodatek przy Kasjopei to Soi. Nasze słońce.

David spojrzał uważnie. Zwykły punkt bladożółtego światła, jasny, ale nie wyjątkowo. A jednak ta iskra była źródłem wszelkiego życia na Ziemi. I to Słońce, i Ziemię, i wszystkie planety, wszystkie miejsca, które kiedykolwiek odwiedził człowiek, można było zasłonić ziarnkiem piasku.


— Ładna jest — powiedziała Mary. Bobby nie odpowiedział.

To naprawdę okno w przeszłość.

— Nie aż takie magiczne — odparł Bobby. — Za każdym razem, kiedy oglądasz film, zaglądasz w przeszłość.

— Daj spokój — szepnęła. — Widzisz tylko to, co jakiś operator, reżyser czy redaktor zechce ci pokazać. I zwykle nawet w informacjach ludzie, na których patrzysz, wiedzą, że tam jest kamera. Ale z tym możesz patrzeć na każdego w dowolnym czasie, wszędzie, czy kamera jest tam obecna, czy nie. Oglądałeś już tę scenę, prawda?

— Musiałem.

— Dlaczego?

— Bo właśnie wtedy jakoby popełniła swoją zbrodnię.

— Ukradła tajemnicę wirtualnej rzeczywistości z IBM? Jak dla mnie, nie wygląda, żeby popełniała przestępstwo.

To go zirytowało.

— A czego się spodziewałaś, że założy czarną maskę? Przepraszam.

— Nie ma sprawy. Wiem, że to trudne. Ale dlaczego miałaby to zrobić? Wiem, że pracowała dla Hirama, ale nie kochała go przesadnie… Och. Kochała ciebie.

Odwrócił głowę.

— FBI twierdzi, że chciała zyskać szacunek w oczach Hirama. Wtedy zaakceptowałby nasz związek. Takie miała motywy… według FBI. I tyle. A potem miała zamiar mu powiedzieć, co zrobiła.


— A ty w to nie wierzysz?

— Mary, nie znasz Kate. To po prostu nie jej styl. — Uśmiechnął się. — Możesz mi wierzyć, jeśli mnie zechce, to mnie weźmie, niezależnie od opinii Hirama. Ale to wszystko świadczy przeciw niej. Technicy zbadali cały jej sprzęt i odzyskali usunięte pliki, które dowodzą, że dane o próbnych eksperymentach IBM były w pamięci, z której korzystała.

Mary wskazała na ekran.

— Przecież możemy zajrzeć w przeszłość. Kogo obchodzą ślady w komputerze? Czy ktokolwiek widział, jak otwiera taki wielki tłusty plik z logo IBM?

— Nie, ale to niczego nie dowodzi. Przynajmniej nie w oczach oskarżenia. Kate wiedziała o WormCamie. Może nawet zgadywała, że w końcu będzie można zajrzeć nim w przeszłość i będą ją obserwować w retrospekcji. Dlatego zatarła ślady.

Mary znowu parsknęła.

— Musiałaby być szalonym geniuszem, żeby wyciąć taki numer.

— Nie znałaś Kate — odparł oschle.

— Zresztą dowody i tak są tylko poszlakowe… Czy to odpowiednie słowo?

— Tak. Gdyby nie WormCam, byłaby już na wolności. Ale nie doszło nawet do procesu. Sąd Najwyższy pracuje nad nowymi ramami prawnymi, ustalającymi dopuszczalność dowodów z WormCamu. A tymczasem sporo spraw, w tym sprawę Kate, odłożono na później.

Impulsywnym gestem oczyścił ekran.

— Czy to cię nie irytuje? — spytała Mary. — To, jak oni używają WormCamu?

— Oni?

— Wielkie korporacje, które podglądają się nawzajem. FBI, które podgląda nas wszystkich. Wierzę, że Kate jest niewinna. Ale ktoś z pewnością szpiegował w IBM, przez WormCam. — Z typową dla młodości pewnością siebie oświadczyła: — Albo wszyscy powinni mieć WormCamy, albo nikt.

— Może masz rację — zgodził się. — Ale to się nie zdarzy.

— A to, co mi pokazywałeś, następna generacja, ta ściskana próżnia…

— Musisz sobie poszukać kogoś innego do dyskusji. Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu.

— Gdybym ja miała wizjer — odezwała się w końcu — używałabym go bez przerwy. Ale nie po to, żeby ciągle wpatrywać się w jakieś gówno. Szukałabym czegoś ładnego. Dlaczego nie cofniesz się trochę dalej, do czasu, kiedy byłeś z nią szczęśliwy? Drgnął, jakoś nie przyszło mu to do głowy.

— No, dlaczego nie?

— Ponieważ to minęło. To już przeszłość. Nie warto oglądać się za siebie.

— Jeśli teraźniejszość jest do niczego, a przyszłość jeszcze gorsza, przeszłość jest wszystkim, co ci pozostało.

Zmarszczył brwi. Jej twarz, tak podobna do matki, była blada, spokojna, a szczere niebieskie oczy nieruchome.

— Tęsknisz za ojcem.

— Oczywiście, że mi go brakuje — przyznała lekko zagniewana. — Może na tej planecie, z której pochodzisz, jest inaczej. — Złagodniała wyraźnie. — Chciałabym go zobaczyć. Choćby na chwilę.

Nie powinien jej tu sprowadzać.

— Może później — zgodził się. — Chodźmy. Pogoda jest piękna. Pójdziemy na Sound. Żeglowałaś już kiedyś?

Potrzebował długich minut perswazji, żeby ją przekonać.

…A później, po rozmowie z Davidem, dowiedział się, że niektóre artykuły i ręczne notatki o tunelach ściskanej próżni zniknęły z biurka brata.


— Właściwie wpadł na to Disney — tłumaczył spokojnie Hiram, oświetlony blaskiem Proximy. — Do spółki z Boeingiem zainstalowali gigantyczny system WormCamu w starym budynku montażu pojazdów na przylądku Canaveral. Kiedyś składali tam rakiety księżycowe. Teraz wysyłaj ą kamery do gwiazd. Niezłe osiągnięcie, co? Oczywiście na ogół udostępniaj ą te wirtualne podróże naukowcom, ale dyrekcja Boeinga pozwala pracownikom bawić się tutaj podczas przerw. Już teraz oglądają każdą planetę i księżyc w Układzie Słonecznym, a przy tym nawet nie wychodzą z klimatyzowanych laboratoriów. A Disney też chce to wykorzystać. Księżyc i Mars pewnie wkrótce pojawią się w lunaparkach jako rozrywka dla wirtualnych wormcamowych podróżników. Słyszałem, że miejsca lądowania Apollo i Vikingów są szczególnie popularne, chociaż ostro konkurują z nimi stare radzieckie łunochody.

A OurWorld, pomyślał ponuro David, z pewnością ma spory pakiet akcji.

Hiram uśmiechnął się.


— Czemu jesteś taki milczący, Davidzie?

David ocenił swoje emocje: zachwyt, jak przypuszczał, lecz połączony z niechęcią. Podniósł garść kamieni i wypuścił: powolne odbicia w małej grawitacji nie wydawały się do końca autentyczne.

— To rzeczywistość. Czytałem chyba setkę powieści i tysiąc artykułów naukowych o przyszłych misjach do Proximy. A teraz jesteśmy tu obaj. To marzenie milionów: żeby stanąć tutaj i wszystko to zobaczyć. Marzenie chyba tak silne, że w końcu zabije podróże kosmiczne. Szkoda. Ale to tylko marzenie. Wciąż jesteśmy w tym chłodnym hangarze na przedmieściach Seattle. Pokazując nam cel, ale nie wymagając męczącej podróży, WormCam zamieni nas wszystkich w planetę pełną kanapowców.

— Nie wydaje ci się, że trochę przesadzasz?

— Nie, wcale nie. Hiram, przed WormCamami dedukowaliśmy o istnieniu tej planety z mikroskopijnych odchyleń trajektorii gwiazdy. Wyliczaliśmy, jakie muszą być warunki na powierzchni, ślęczeliśmy nad analizami spektroskopowymi jej rozmytego widma, żeby się przekonać, czy odkryjemy, z czego jest zbudowana. Staraliśmy się konstruować nowe generacje teleskopów, które pozwoliłyby nam zobaczyć jej powierzchnię. Marzyliśmy o zbudowaniu statków, które tu przylecą. A teraz mamy WormCam i nie musimy dedukować, walczyć ani myśleć.

— Czy tak nie jest lepiej?

— Nie! — zawołał David. — To tak, jakby dziecko zaglądało do odpowiedzi na koniec książki. Widzisz, najważniejsze nie są te odpowiedzi, lecz rozwój umysłu, który osiągamy w ich poszukiwaniu. WormCam zniszczy cały wachlarz nauk: planetologię, geologię, astronomię. Przez pokolenia nasi naukowcy będą tylko liczyć i klasyfikować jak osiemnastowieczni kolekcjonerzy motyli. Nauka zmieni się w taksonomię.

— Zapominasz o historii — odpowiedział Hiram.

— Historii?

To przecież ty odkryłeś, że WormCam, który może sięgnąć przez cztery lata świetlne, równie łatwo może sięgnąć cztery lata w przeszłość. Nasze panowanie nad czasem jest znikome w porównaniu z przestrzenią, ale z pewnością się rozwinie. I wtedy dopiero rozpęta się piekło. Pomyśl o tym. W tej chwili możemy się cofnąć o dni, tygodnie, miesiące. Możemy szpiegować nasze żony, podglądać je w ubikacji, gliny mogą śledzić przestępców w chwili zbrodni. Spotkanie z własną przeszłością jest dostatecznie trudne, ale to głupstwo, zwykły drobiazg. Kiedy potrafimy sięgnąć wstecz o lata, wtedy otworzy się historia. I to będzie prawdziwa puszka Pandory. Niektórzy ludzie już przygotowują teren. Na pewno słyszałeś o projekcie Dwunastu Tysięcy Dni. To pomysł jezuitów, działających na polecenie Watykanu: dokładne opowieści z pierwszej ręki o rozwoju Kościoła, wstecz aż do samego Chrystusa. — Hiram skrzywił się. — Duża część z tego to nie będą piękne widoki. Lecz papież jest sprytny. Lepiej żeby zrobił to Kościół niż ktoś inny. Ale i tak chrześcijaństwo rozsypie się jak zamek z piasku. A inne religie zaraz za nim.

— Jesteś pewien?

Tak, do diabła. — Oczy Hirama błyszczały w czerwonym świetle. — Czy Bobby nie ujawnił, że Kraina Objawienia to wielkie oszustwo stworzone przez kryminalistę?

Prawdę mówiąc, pomyślał David, Bobby tylko pomagał. To odkrycie było triumfem Kate Manzoni.

— Hiramie, Chrystus nie był Billybobem Meeksem.

— Jesteś pewien? Myślisz, że zniesiesz sprawdzenie tego? Czy zniesie to twój Kościół?

…Może nie, pomyślał David. Ale musimy mieć nadzieję, że tak.

Uświadomił sobie, że Hiram miał rację, wyciągając go z klasztornej, akademickiej celi i pokazując to wszystko. Nie powinien się ukrywać, pracować przy WormCamie i nawet nie myśleć, do czego może doprowadzić. Postanowił osobiście zająć się zastosowaniami, nie tylko teorią.

Hiram spojrzał na kopułę słońca.

— Robi się coraz zimniej. Czasami nawet pada śnieg. Chodź. — Poszukał palcami niewidocznych klawiszy przy hełmie.

David patrzył na iskrę światła, która była dalekim Słońcem, i wyobraził sobie, że jego dusza wraca do domu, że frunie z tego pustego brzegu ku pierwotnemu ciepłu.

15. Konfabulacja

Pokój przesłuchań, ukryty głęboko we wnętrzu zabytkowego gmachu sądu, wywierał przygnębiające wrażenie. Brudne ściany wyglądały, jakby nie malowano ich od zeszłego wieku, a nawet wtedy tylko na typową w rządowych pomieszczeniach bladą zieleń.


W tym właśnie pokoju miało być rozerwane na kawałeczki prywatne życie Kate.

Kate i jej adwokat — poważna, tęga kobieta — siedziały na plastikowych krzesłach przy odrapanym drewnianym stole. Na blacie ułożono pełny zestaw urządzeń rejestrujących. Sam Bobby przysiadł na twardej ławce przy ścianie; był tu na życzenie Kate jako jedyny świadek tej dziwnej sceny.

Clive Manning, psycholog wyznaczony przez sąd do sprawy Kate, stał pod przeciwległą ścianą, przy dużym ekranie. Wormcamowe obrazy, ciemne i trochę zniekształcone, migotały, gdy szukał odpowiedniego punktu początkowego. Wreszcie trafił na właściwe miejsce: nieruchomy obraz Kate z jakimś mężczyzną. Stali w ciasnym saloniku i najwyraźniej kłócili się, wrzeszcząc na siebie.

Manning — wysoki, chudy, łysy, koło pięćdziesiątki — zdjął okulary i stuknął drucianą oprawką o zęby — manieryzm, który już teraz zaczynał Bobby’ego irytować; zresztą same okulary też były tylko pozą.

— Czym jest ludzka pamięć? — zapytał Manning. Mówiąc, patrzył w powietrze, jakby zwracał się do niewidocznej publiczności… Zresztą, może tak właśnie było. — Z pewnością nie jest pasywnym mechanizmem rejestrującym jak dysk optyczny czy taśma. Bardziej przypomina urządzenie do opowiadania historii. Informacja sensoryczna zostaje rozbita na odłamki percepcji, a te rozłożone dalej i zachowane jako sceny w pamięci. Nocą, kiedy ciało wypoczywa, sceny te są przywoływane, montowane i odtwarzane. Każdy taki przebieg osadza je głębiej w neuronowej strukturze mózgu. I za każdym razem, kiedy wspomnienie jest przywoływane czy odtwarzane, podlega opracowaniu. Trochę do niego dodajemy, trochę usuwamy, majstrujemy przy logice, uzupełniamy części słabiej zapisane, a nawet zlewamy różne zdarzenia w jedno. W przypadkach ekstremalnych określamy takie działania jako konfabulację. Mózg tworzy i odtwarza przeszłość, produkując w końcu wersję wydarzeń, która nie musi mieć wiele wspólnego z tym, co nastąpiło w rzeczywistości. Na początek, jak sądzę, mogę chyba powiedzieć, że wszystko, co pamiętam, jest fałszem.

Bobby miał wrażenie, że w głosie Manninga zabrzmiała nuta lęku.

— To pana przeraża — domyśliła się Kate.

— Byłbym głupcem, gdybym nie czuł lęku. Wszyscy jesteśmy skomplikowanymi, skażonymi istotami, Kate. Kroczymy w ciemnościach. Być może nasze umysły, te niewielkie i ulotne pęcherzyki świadomości, dryfujące w przerażająco wrogim wszechświecie, potrzebują poczucia własnej ważności, przekonania o logice świata. Tylko to pozwala im przywołać dostatecznie silną wolę przetrwania. Ale bezlitosny WormCam nigdy już nie da nam uciec przed prawdą. — Zamilkł na moment, po czym uśmiechnął się lekko. — Możliwe, że ta prawda doprowadzi nas do obłędu. A może, odarci z iluzji, odzyskamy wreszcie równowagę umysłu, a ja zostanę bez pracy. Co o tym myślisz?

Kate, w bezkształtnej czarnej sukience, siedziała przygarbiona, trzymając złożone dłonie między kolanami.

— Myślę, że powinien pan ciągnąć dalej ten swój pokaz.

Manning westchnął i włożył okulary. Stuknął w róg ekranu i zaczął odtwarzać fragment życia Kate.


Kate na ekranie rzuciła czymś w mężczyznę. Uchylił się, a przedmiot plasnął o ścianę.

— Co to było? Brzoskwinia?

— O ile pamiętam, kumkwat — odparła Kate. — Trochę przejrzały.

— Niezły wybór — pochwalił Manning. — Powinnaś popracować nad celnością.

…dupku. Ciągle się z nią spotykasz, prawda?

To nie twoja sprawa.

Owszem, to jest moja sprawa, śmieciu! Nie wiem, skąd ci się wzięło przekonanie, że będę się na to godzić…

Mężczyzna na ekranie, jak dowiedział się Bobby, miał na imię Kingsley. Przez kilka lat byli z Kate kochankami, przez trzy lata mieszkali razem — aż do tego dnia, kiedy Kate w końcu go wyrzuciła.

Pokaz był dla Bobby’ego trudnym przeżyciem. Czuł się tak, jakby podglądał tę młodszą, nieznaną kobietę, która wtedy nawet nie wiedziała o jego istnieniu; patrzył na wydarzenia, o których mu nie wspominała. Poza tym, jak w większości wormcamowych nagrań, trudno było nadążyć za fabułą; rozmowa rwała się, powtarzała, przeskakiwała na boczne wątki, szwankowała logika; słowa miały raczej wyrażać emocje, niż racjonalnie posuwać akcję do przodu.

Ponad sto lat telwizji i filmu nie przygotowało widzów na rzeczywistość WormCamu. Dramat prawdziwego życia był dla tego życia typowy: nieuporządkowany, pozbawiony struktury, zagmatwany; uczestnicy, jak ludzie w ciemnym pokoju, poruszali się po omacku w stronę zrozumienia tego, co się z nimi dzieje, co czują.

Obraz przeniósł się z saloniku do potwornie zabałaganionej sypialni. Kingsley wciskał swoje rzeczy do skórzanej torby, a Kate chwytała naręcza jego ubrań i wyrzucała je za drzwi. Przez cały czas krzyczeli na siebie.

Wreszcie Kingsley wypadł z mieszkania, a Kate z hukiem zatrzasnęła za nim drzwi. Przez chwilę patrzyła na nie w bezruchu, po czym ukryła twarz w dłoniach.

Manning stuknął w ekran. Obraz znieruchomiał na zbliżeniu przesłoniętej dłońmi twarzy Kate: łzy ściekały jej między palcami, włosy tworzyły splątaną grzywę na czole, a całą scenę otaczała delikatna aureola zniekształcenia rybiego oka.

— Uważam, że to wydarzenie jest kluczem do twojej historii — rzekł Manning. — Do historii twojego życia, Kate. Do tego, kim jesteś.

Prawdziwa Kate, posępna i przygnębiona, bez wyrazu wpatrywała się w swoje młodsze wcielenie.

— Ktoś mnie wrobił — oznajmiła spokojnie. — W szpiegostwo w IBM. Wrobił mnie tak subtelnie, że nawet WormCam nie może tego wykryć. Ale to prawda. I na tym powinniśmy się skupić, a nie na tej kawiarnianej psychoanalizie.

Manning wyprostował się.

— To możliwe. Ale kwestie dowodowe nie należą do moich kompetencji. Sędzia poprosił, żebym określił strukturę twojego umysłu w czasie popełnienia przestępstwa. Motyw i intencja: prawda głębsza nawet od tej, którą ukazuje nam WormCam. W dodatku… — jego głos zabrzmiał twardo — …pozwolę sobie przypomnieć, że nie masz wyboru i musisz współpracować.

— To nie wpływa na moją opinię — stwierdziła.

— Jaką opinię?

— Że jak każdy psychiatra, jakiego spotkałam, jest pan nieludzkim dupkiem.

Adwokat dotknęła jej ramienia, ale Kate odepchnęła jej rękę.

Surowe oczy Manninga błysnęły za szkłami okularów. Bobby uświadomił sobie, że ten człowiek z przyjemnością wykorzysta władzę, jaką zyskał nad upartą kobietą.

Psychiatra odwrócił się do ekranu i raz jeszcze odtworzył scenę zerwania.

— Przypomnę, co mi opowiadałaś o tym okresie swojego życia. Mieszkałaś z Kingsleyem Romanem od prawie trzech lat, kiedy zdecydowaliście się na dziecko. Poroniłaś.

— Na pewno chętnie pan to oglądał — mruknęła Kate.

— Proszę… — Manning był urażony. — Jak rozumiem, postanowiliście z Kingsleyem spróbować jeszcze raz.

— Nie postanowiliśmy. Nie rozmawialiśmy w ten sposób. Manning zamrugał i zajrzał do notesu.

— Ależ tak. Na przykład 24 lutego 2032; to dobra ilustracja; jeśli chcesz, mogę ci pokazać. — Spojrzał na nią znad szkieł. — Nie dziw się, że twoje wspomnienia różnią się od tego, co rejestruje WormCam. To powszechne zjawisko. Posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że to zjawisko typowe. Konfabulacja, pamiętasz? Mogę kontynuować?

Odczekał chwilę.

— Mimo podjętej decyzji nie doszło do ciąży. Co więcej, zaczęłaś regularnie zażywać środki antykoncepcyjne, więc poczęcie i tak było wykluczone. Sześć miesięcy po poronieniu Kingsley zaczyna romans z koleżanką z pracy, Jodie Morris. A kilka miesięcy później okazuje się tak nieuważny, że pozwala ci odkryć prawdę. — Przyjrzał się Kate uważnie. — Pamiętasz, co mi o tym opowiadałaś?

— Mówiłam prawdę — odparła niechętnie Kate. — Myślę, że Kingsley podświadomie przypisał mi winę za to dziecko. I zaczął się rozglądać za kimś innym. Poza tym po stracie dziecka moja kariera zaczęła się rozwijać. Odkryłam sprawę Wormwoodu… Myślę, że Kingsley był zazdrosny.

— I skoro ty nie poświęcałaś mu dość uwagi, zaczął jej szukać u kogoś innego?

— Coś w tym rodzaju. Kiedy to odkryłam, wyrzuciłam go. Twierdzi, że to on odszedł.

— Więc jest kłamliwym dupkiem.

— Przecież widzieliśmy tę scenę — przypomniał łagodnie Manning. — Nie zauważyłem żadnych przejawów świadomej decyzji ani jednostronnej akcji któregokolwiek z was.

— Nieważne, co pokazuje WormCam. Ja wiem, jak było naprawdę. Manning pokiwał głową.

— Nie zaprzeczam, że mówisz nam prawdę… w twoim pojęciu, Kate. — Uśmiechnął się z wyższością. — Nie kłamiesz. Nie na tym polega problem. Nie rozumiesz tego?

Kate wbiła wzrok w swe złożone dłonie.


Zrobili przerwę. Bobby’emu nie pozwolili pójść z Kate.

Śledztwo w sprawie Kate było jednym z licznych eksperymentów. Toczyły się w czasie, gdy politycy, eksperci prawa, grupy nacisku i zatroskani obywatele gorączkowo usiłowali zaadaptować jakoś niezwykłe możliwości WormCamu — wciąż nie w pełni znane publiczności — do zasad procesowych, a nawet — wyzwanie o wiele poważniejsze — do systemu naturalnej sprawiedliwości. Najkrócej mówiąc, nagle o wiele łatwiejsze stało się ustalenie fizycznej prawdy. Dochodzenia miały ulec radykalnym zmianom. Wyroki miały być mniej dyskusyjne, bardziej obiektywne, mniej uzależnione od zachowania podejrzanych w sali sądowej czy od klasy obrońców i oskarżycieli. Niektórzy komentatorzy przewidywali, że kiedy WormCam będzie już dostępny sądom na poziomie federalnym, stanowym i okręgowym, pozwoli zaoszczędzić miliardy dolarów rocznie: procesy będą krótsze, częściej kończące się umowami.

A najważniejsze procesy przyszłości będą się zapewne koncentrować na tym, co pozostanie obok nagich faktów: na motywach i intencjach. Dlatego właśnie sądy zaangażowały psychologów takich jak Manning w sprawie Kate.

Kiedy uzbrojeni w WormCamy funkcjonariusze pracowali nad nierozwiązanymi przypadkami, do sądów trafiały wciąż nowe sprawy. Niektórzy kongresmani proponowali — w celu jak najszybszego nadrobienia zaległości — ogłoszenie amnestii dla przestępstw mniejszej wagi, popełnionych co najmniej jeden pełny rok kalendarzowy przed wynalezieniem WormCamu. To znaczy sugerowali amnestię w zamian za uchylenie ochrony Piątej Poprawki[1] w danej sprawie. Techniki gromadzenia dowodów stały się — dzięki WormCamowi — tak doskonałe, że prawa gwarantowane przez Piątą Poprawkę i tak były już mocno problematyczne. Ta kwestia jednak wywołała żywe dyskusje. Większość Amerykanów najwyraźniej nie chciała bez walki rezygnować z konstytucyjnej ochrony.

Zagrożenia prywatności budziły jeszcze większy opór — tym bardziej, że po dziś dzień nawet w Ameryce nie istniała ogólnie przyjęta definicja prawa do prywatności.

O prywatności nie wspominała konstytucja. Czwarta Poprawka do Karty Praw mówiła o prawie do wolności od interwencji państwa — ale pozostawiała bardzo szerokie pole manewru dla ludzi u władzy, którzy chcieliby szpiegować obywateli, a poza tym nie gwarantowała właściwie żadnej ochrony przed innymi ciałami takimi jak prasa czy korporacje, a nawet inne prywatne osoby. Z chaosu przepisów stanowych i federalnych, a także mnóstwa wyroków sądowych, gwarantujących odpowiednią liczbę precedensów, zaczęło się wyłaniać powszechnie akceptowane znaczenie prywatności. Obejmowało na przykład prawo do „bycia zostawionym w spokoju”, do wolności od nieuzasadnionej ingerencji sił zewnętrznych.

Wszystko to zmienił WormCam.

Formacje porządkowe i śledcze, takie jak FBI i policja, w celu zrównoważenia utraty prywatności i innych swobód wprowadziły pewne zabezpieczenia prawne. Na przykład zapisy z WormCamu, mające służyć jako dowody w procesach sądowych, musiały być rejestrowane w ściśle określonych okolicznościach, przez wyszkolonych obserwatorów i z notarialnym potwierdzeniem. To zresztą nie stanowiło problemu — dowolną wormcamową obserwację można było powtórzyć dowolnie wiele razy, zwyczajnie otwierając nowy tunel podprzestrzenny do danego zdarzenia.

Pojawiały się nawet sugestie, że ludzie powinni dobrowolnie poddać się „dokumentacji życia”. To dałoby władzom legalny dostęp do wszystkich wydarzeń w przeszłości danej osoby bez konieczności przestrzegania jakichkolwiek procedur. Byłoby też ochroną przed fałszywymi oskarżeniami i kradzieżą tożsamości.

Mimo protestów i kampanii przeciwko naruszaniu praw jednostki wszyscy chyba godzili się, że przynajmniej w sprawach sądowych i śledztwach kryminalnych WormCam pozostanie w użyciu. Był zbyt potężny, by z niego rezygnować.

Niektórzy filozofowie przekonywali, że to dobre rozwiązanie. Ludzie ewoluowali przecież do życia w niewielkich grupach, gdzie każdy znał każdego i rzadko spotykało się obcych. Dopiero niedawno — w skali ewolucyjnej — zostali zmuszeni do egzystencji w większych społecznościach, na przykład miejskich, stłoczeni razem z przyjaciółmi i obcymi obok siebie. WormCam przywracał dawny styl życia, styl myślenia o innych i stosunki z sąsiadami.

Jednak niewielką pociechę znajdowali w tych tłumaczeniach ludzie, którzy obawiali się o swoją przestrzeń osobistą — miejsce, gdzie mogli być samotni, anonimowi, oddaleni, gdzie możliwa była intymność. Ta potrzeba stawała się niemożliwa do realizacji.

A teraz, kiedy coraz bardziej powiększał się zasięg obserwowanej historii, nawet w przeszłości nie mogli znaleźć kryjówki.

Wielu ludzi w ten czy inny sposób ucierpiało po ujawnieniu prawdy. Wielu z nich obwiniało o to nie prawdę i nie samych siebie, ale WormCam i tych, którzy sprowadzili go na świat.

Sam Hiram stał się najbardziej oczywistym celem.

Z początku Bobby podejrzewał, że cieszy go ta sława — jaka by była, na pewno pomagała w interesach. Ale zmęczyła go w końcu lawina gróźb, zamachów i prób sabotażu. Zdarzały się nawet oskarżenia o pomówienie, gdyż ludzie twierdzili, że Hiram musi jakoś fałszować to, co WormCam pokazuje o nich samych, o ich bliskich, wrogach i bohaterach.

Hiram zaczął żyć w pełnym świetle. Jego rezydencja na Zachodnim Wybrzeżu zawsze była zalana blaskiem reflektorów zasilanych przez system generatorów. Nawet sypiał w tym jaskrawym oświetleniu. Żaden system bezpieczeństwa nie jest absolutnie pewny, a w ten sposób Hiram przynajmniej wiedział, że jeśli ktoś przedostanie się do niego, będzie dobrze widoczny dla WormCamów z przyszłości.

I tak żył w bezlitosnym świetle, samotny, obserwowany, znienawidzony…


Nieprzyjemna procedura rozpoczęła się znowu. Manning zajrzał do notatek.

— Pozwolisz, że ustalimy pewne fakty: niezaprzeczalne prawdy historyczne, właściwie zaobserwowane i zarejestrowane. Po pierwsze, romans Kingsleya z panią Morris nie był pierwszym w okresie, kiedy byliście razem. Przelotnie związał się też z inną kobietą, choć przypuszczalnie nie dało mu to satysfakcji. Ten romans zaczął się miesiąc po waszym poznaniu. Potem jeszcze jeden, sześć miesięcy później.

— Nie.

— Jak się zdaje, skonsumował sześć związków z innymi kobietami, zanim zarzuciłaś mu romans z Jodie. — Manning uśmiechnął się. — Jeśli cię to pocieszy, to oszukiwał też inne partnerki, wcześniej i później. Jest chyba czymś w rodzaju maniakalnego cudzołożnika.

— To śmieszne. Musiałabym coś zauważyć.

— Ale jesteś także istotą ludzką. Mogę pokazać ci sytuacje, gdzie dowody niewierności Kingsleya były dla ciebie wyraźnie widoczne, a jednak odrzuciłaś je, racjonalizując wydarzenia i nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Konfabulacja…

— Mówiłam panu, jak było — odparła lodowatym tonem Kate. — Kingsley zaczął mnie oszukiwać z powodu poronienia, które rozbiło nasz związek.

— No tak, poronienie… Zasadnicze wydarzenie w twoim życiu. Ale obawiam się, że rzeczywistość wyglądała inaczej. Schematy zachowań Kingsleya były już ustalone, zanim jeszcze cię poznał, i fakt poronienia niewiele je zmienił. Mówiłaś też, że poronienie dało ci impuls do cięższej pracy i do zajęcia się własną karierą.

— Tak. To oczywiste.

Tę tezę nieco trudniej obalić, ale znowu mogę ci udowodnić, że twoja kariera przeszła w krzywą wznoszącą już kilka miesięcy przed poronieniem. I tak szłaś już w górę; strata dziecka niczego właściwie nie zmieniła. — Przyjrzał się jej z uwagą. — Kate, skonstruowałaś wokół tego poronienia złożoną historię. Chciałaś wierzyć, że było ważniejsze niż w rzeczywistości. Z pewnością ciężko przeżyłaś to zdarzenie. Ale realnie zmieniło ono bardzo niewiele… Wyczuwam, że mi nie wierzysz.

Milczała.

Manning splótł palce i podparł brodę.

— Myślę, że miałaś rację co do siebie i myliłaś się jednocześnie. Sądzę, że poronienie rzeczywiście zmieniło twoje życie. Ale nie w ten dość powierzchowny sposób, jaki mi przedstawiłaś. Nie skłoniło cię do cięższej pracy, nie spowodowało pęknięcia w twoim związku z Kingsleyem. Jednak strata dziecka naprawdę głęboko cię zraniła. I moim zdaniem w tej chwili kieruje tobą strach, że coś takiego mogłoby się zdarzyć po raz drugi.

— Strach?

— Uwierz mi, że nie próbuję cię osądzać. Staram się tylko wyjaśnić. Znalazłaś sobie rekompensujące zajęcie: swojąpracę. Być może ten ukryty lęk pchnął cię do większych osiągnięć, do sukcesów. Ale praca zmieniła się w obsesję. Tylko ona oddziela cię od tego, co postrzegasz jako przerażającą ciemność w samym jądrze twojej istoty. Dlatego starałaś się coraz bardziej, coraz mocniej…

— Rozumiem. I właśnie dlatego wykorzystałam tunele podprzestrzenne Hirama, żeby szpiegować jego konkurencję. — Kate pokręciła głową. — Doktorze, ile panu płacą za te bzdury?

Manning spacerował wolno przed ekranem.

— Kate, jesteś jedną z pierwszych ludzkich istot, które doznają tego, hm… tego szoku prawdy. Ale nie ostatnią. Wszyscy musimy się nauczyć żyć bez pocieszających kłamstw, jakie szepczemy do siebie w mroku naszych umysłów…

— Potrafią żyć w związku z mężczyzną, w związku trwałym i stabilnym. Jak to pasuje do pańskiej teorii, że jestem ofiarą wstrząsu psychicznego?

Manning zmarszczył brwi, jakby zaskoczony tym pytaniem.

— Chodzi ci o obecnego tu pana Pattersona? Nie ma w tym żadnej sprzeczności.

Podszedł do Bobby’ego, wymamrotał jakieś przeprosiny i przyjrzał mu się uważnie.

— Pod wieloma względami Bobby Patterson jest jednym z najbardziej dziecinnych dorosłych, jakich w życiu spotkałem. Doskonale zatem pasuje do tej, jak to powiedzieć… hm… Do tej dzieckokształtnej dziury w jądrze twojej osobowości. — Obejrzał się na Kate. — Rozumiesz?

Patrzyła na niego osłupiała, z rumieńcem na twarzy.

16. Wojna o wodę

Heather usiadła przed domowym ekranem i wprowadziła nowe parametry poszukiwania. KRAJ: Uzbekistan. MIASTO: Nukus… Bez zdziwienia zobaczyła przed sobą estetyczne, turkusowe logo blokady. Nukus leżało przecież w strefie wojny.

To jednak nie mogło jej powstrzymać na długo. Swego czasu miała dość powodów, aby szukać sposobów na omijanie programów cenzorskich, a dostęp do własnego WormCamu dawał potężną motywację.

Uśmiechnęła się i wróciła do pracy.


Kiedy — po społecznych naciskach — pierwsze firmy komercyjne zaczęły oferować dostęp do WormCamu przez Internet, Heather Mays szybko skorzystała z okazji.

Teraz mogła pracować nawet z domu. Z prostego menu wybierała miejsce, które chciała oglądać. Mogło leżeć gdziekolwiek na świecie, a określała je poprzez współrzędne geograficzne albo adres pocztowy — tak dokładnie, jak tylko potrafiła. Oprogramowanie tłumaczyło jej żądania na współrzędne długości i szerokości geograficznej, po czym proponowało dalsze opcje. Chodziło o to, by ograniczyć obszar poszukiwań do wielkości mniej więcej pokoju, gdzieś na powierzchni albo w pobliżu powierzchni Ziemi, gdzie następnie otwierał się wylot tunelu podprzestrzennego.

Była też opcja losowego wyboru, jeśli nie miała żadnych preferencji, na przykład gdyby chciała obejrzeć jakiś pocztówkowy widok atolu, jednak bez wskazania, którego konkretnie. Mogła też — za dodatkową opłatą — wybierać widoki pośrednie, na przykład mogła zobaczyć ulicę i wskazać dom, który chce „odwiedzić”.

Kiedy już dokonała wyboru, otwierał się tunel pomiędzy głównym serwerem dostawcy a wskazanym przez nią punktem. Obrazy z WormCamu przesyłano wprost do jej domowego terminalu. W pewnych granicach mogła nawet sterować punktem widzenia.

Komercyjny interfejs WormCamu sprawiał, że wszystko to przypominało zabawę, a na każdym obrazie wmontowane było logo i reklamy OurWorldu. Heather wiedziała jednak, że możliwości WormCamu są o wiele większe, niż mogłoby się wydawać po tej pierwszej publicznej prezentacji.

Kiedy pierwszy raz nauczyła się posługiwać systemem, była z siebie dumna. Zawołała Mary, żeby się pochwalić.

— Spójrz. — Wskazała palcem. Ekran pokazywał zwykły dom podczas letniego wieczoru. Ramy obrazu zalepiały irytujące reklamy. — To dom, w którym się urodziłam w Boise, w Idaho. Właśnie w tym pokoju.

Mary wzruszyła ramionami.

— Dasz mi popatrzeć?

— Oczywiście. Właściwie kupiłam to częściowo dla ciebie. Twoje prace domowe…

Tak, tak…

— Słuchaj, to nie jest zabawka… — Nagle ekran wypełnił się tapetą w delikatnym kolorze.

Mary zmarszczyła brwi.

— Co się stało? Och, rozumiem. Dołączają filtr niani. Czyli i tak widzimy to, co pozwalają nam zobaczyć.

Chodziło o to, żeby WormCamu nie używać do podglądania, żeby nie szpiegować ludzi w domach czy innych prywatnych miejscach, nie łamać tajemnic gospodarczych, nie zaglądać do budynków rządowych, instalacji wojskowych, na komisariaty i tak dalej. Oprogramowanie niani miało też monitorować wzorce korzystania z WormCamu i w przypadku groźnego lub zbyt swobodnego zachowania zerwać połączenie i zaproponować poradę — przez system ekspertowy albo przez człowieka.

Poza tym, jak dotąd, udostępniono tylko możliwość zdalnej obserwacji. Całe stado ekspertów uznało oglądanie przeszłości za zbyt niebezpieczne, aby oddać je w ręce obywateli. Twierdzono, że niebezpieczne jest nawet publiczne ujawnienie istnienia wizjera przeszłości.

Oczywiście cała ta zasłona tajemnicy mogła być tak skuteczna jak umiejętności ludzi, którzy ją projektowali. Już teraz, w wyniku internetowych plotek, przecieków z przemyski i rozmaitych spekulacji, domagano się szerszego dostępu do pełnych możliwości WormCamu: do wizjerów przeszłości.

Heather czuła, że ta nowa technologia z samej swej natury będzie trudna do ograniczenia.

Ale nie miała ochoty tłumaczyć tego swej piętnastoletniej córce.

Skasowała ekran i przygotowała się do następnego poszukiwania.

— Muszę popracować. Idź już. Później się pobawisz. Tylko godzinę dziennie.

Mary wyszła z pogardliwą miną, a Heather powróciła do pracy.


Anna Petersen z marynarki wojennej, bohaterka wormcamowej dokumentalne! mydlanki, uczestniczyła w kierowanej przez USA interwencji sił Narodów Zjednoczonych w wojnie o wodę, szalejącej w rejonie Morza Aralskiego. Tę precyzyjną wojnę toczyli alianci przeciwko głównemu agresorowi — Uzbekistanowi, którego atak zagroził zachodnim interesom, dostępowi do złóż ropy naftowej i siarki, a także do wielu ośrodków przeróbki minerałów, w tym do jednej z ważniejszych kopalni miedzi. Młoda i wykształcona Anna pracowała zwykle na stanowiskach dowodzenia, kierowania i łączności. Technologia WormCamu zmieniła naturę działań wojennych. WormCamy w dużej mierze zastąpiły skomplikowaną technikę obserwacyjną — satelity, samoloty zwiadowcze i stacje naziemne — która od dziesięcioleci kierowała akcjami na polu bitwy. Gdyby jakieś oczy mogły je zobaczyć, to każdy większy cel w Uzbekistanie aż błyszczałby od ujść tuneli podprzestrzennych. Bomby naprowadzane, pociski cruise i inne, często nie większe od ptaków, padały jak grad na uzbeckie ośrodki obrony przeciwlotniczej, sztaby, instalacje łączności, na bunkry kryjące żołnierzy i czołgi, na elektrownie wodne i gazociągi, a także na cele w takich miastach, jak Samarkanda, Andiżan czy Namangan, i w stolicy, Taszkiencie.

Precyzja ataków nie miała precedensu i po raz pierwszy w takich operacjach można było łatwo zweryfikować sukces.

Oczywiście obecnie alianci mieli przewagę w wykorzystaniu WormCamów. Lecz przyszłe wojny będą prowadzone przy założeniu, że obie strony dysponują dokładną i bieżącą informacją na temat strategii, rezerw i ruchów przeciwnika. Heather nie miała nadziei, że taka zmiana doprowadzi do zaprzestania wojen, lecz przynajmniej da wojownikom chwilę do namysłu, co może przynieść zmniejszenie strat.

W każdym razie ta wojna — wojna Anny, chłodna bitwa informacji i techniki — była wojną, którą oglądała amerykańska publiczność, między innymi dzięki sterowanemu przez samą Heather punktowi widzenia WormCamu, unoszącemu się nad kształtnym ramieniem porucznik Petersen, przechodzącej do kolejnych klinicznych, bezkrwawych scenariuszy.

Ale były też plotki, krążące głównie w zakątkach Internetu — który wciąż pozostawał poza kontrolą — o innej, barbarzyńskiej wojnie, rozgrywającej się na ziemi, kiedy do akcji wkraczali żołnierze, aby zabezpieczyć zdobycze uzyskane atakami z powietrza.

Potem angielski kanał wiadomości nadał program o obozie jenieckim, gdzie Uzbekowie przetrzymywali jeńców z sił ONZ, w tym Amerykanów. Krążyły także plotki o jeńcach kobietach, w tym żołnierzach aliantów, które gwałcono w obozach i zmuszano do pracy w domach publicznych gdzieś w głębi kraju.

Ujawnienie tego wyraźnie służyło celom rządów tworzących antyuzbeckie sprzymierzenie. Specjaliści od propagandy z administracji prezydent Juarez nie zawahaliby się przed podsunięciem widzom niepokojącej wizji pięknej Anny z Iowa w rękach smagłych uzbeckich gwałcicieli.

Dla Heather był to dowód brudnego konfliktu, bardzo odległego od czystej gry wideo, w której uczestniczyła Anna Petersen. Dostawała gęsiej skórki na samą myśl, że może być częścią jakiejś potężnej machiny propagandowej. Kiedy jednak poprosiła swego pracodawcę, Earth News Online, o zgodę na poszukiwanie prawdy o wojnie, odmówiono jej; gdyby próbowała czegoś samodzielnie, mogłaby stracić dostęp do firmowego WormCamu.

Dopóki była eksżoną Hirama i ośrodkiem publicznego zainteresowania, musiała zachowywać się dyskretnie.

Ale potem ognisko publicznej uwagi odsunęło się od rodziny Mays — mogła pozwolić sobie na prywatny dostęp do WormCamu. Rzuciła pracę w ENO, zatrudniła się w firmie przygotowującej wormcamową biografię Abrahama Lincolna i przystąpiła do pracy.


Po kilku dniach znalazła to, czego szukała. Podążyła śladem uzbeckich jeńców, załadowanych na otwartą ciężarówkę ONZ, która odjechała wśród deszczu. Przejechała przez miasteczko Nukus, kontrolowane przez aliantów, i ruszyła dalej w step.

Tam, jak się przekonała Heather, alianci założyli własny obóz jeniecki.

Była to porzucona kopalnia rudy żelaza. Jeńców trzymano w metalowych klatkach, ustawionych rządkiem, jedna na drugiej. Miały metr wysokości, więc ludzie nie mogli w nich wyprostować ani nóg, ani pleców. Trzymano ich tam bez żadnych sanitariatów, bez odpowiedniego pożywienia, ćwiczeń, bez dostępu Czerwonego Krzyża ani jego muzułmańskiego odpowiednika, Merhametu. Nieczystości ściekały przez pręty górnych klatek do tych na dole.

Oceniła, że musi tu być około tysiąca ludzi. Dostawali tylko kubek rzadkiej zupy dziennie. Panowała epidemia żółtaczki, inne choroby także się rozprzestrzeniały.

Codziennie żołnierze wybierali — na pozór całkiem przypadkowo — kilku więźniów, wyprowadzali ich i bili. Trzech lub czterech żołnierzy otaczało każdego i waliło metalowymi prętami, drewnianymi deskami, pałkami. Po jakimś czasie przerywali. Każdy więzień, który mógł jeszcze chodzić, wracał do czekającej grupy i bicie trwało dalej. Potem inni więżniowe odnosili pobitych do klatek.

Taki był ogólny plan dnia. Zdarzały się pojedyncze incydenty, właściwie doświadczenia przeprowadzone na więźniach przez strażników; któremuś nie pozwalano się wypróżniać; innego zmuszono do jedzenia piasku; jeszcze innego do połknięcia własnych fekaliów.

W czasie, gdy Heather obserwowała obóz, sześć osób zmarło. Śmierć była wynikiem pobicia, chorób albo wycieńczenia. Czasami któregoś z więźniów rozstrzeliwano dla przykładu za próbę ucieczki czy oporu. Jednego uwolniono; pewnie po to, żeby przekazał swym towarzyszom wieści o determinacji żołnierzy w błękitnych hełmach, i Heather zauważyła, że strażnicy starali się używać tylko zdobycznej broni, jakby nie chcieli zostawiać śladów swoich działań. Pomyślała, że najwyraźniej do żołnierzy nie dotarły jeszcze wieści o potędze WormCamu; nie przyzwyczaili się do faktu, że mogą być obserwowani wszędzie i zawsze, a nawet z przyszłości.

Ledwie parę miesięcy temu obserwowanie tych okrucieństw byłoby prawie niemożliwe; pozostałyby nieznane, w każdym razie opinii publicznej.

Takie informacje będą jak dynamit wsadzony w tyłek prezydent Juarez, która zdaniem Heather okazała się najgorszą z wywłok zanieczyszczających powietrze w Białym Domu od początku stulecia (a to już coś mówiło). Nie wspominając już o fakcie, że jako pierwsza kobieta prezydent wzbudzała uczucie wstydu w połowie populacji.

A może — Heather pozwoliła sobie na iskierkę nadziei — masowe sumienie drgnie, gdy ludzie zobaczą, jaka naprawdę jest wojna w swej krwawej glorii, tak jak widzieli ją kiedyś tylko przelotnie, kiedy Wietnam stał się pierwszą wojną telewizyjną, a zanim dowódcy ponownie ustanowili nadzór nad mediami.

Miała nawet nadzieję, że zbliżanie się Wormwoodu zmieni uczucia ludzi wobec siebie. Jeśli wszystko ma się skończyć za parę pokoleń, czy mają znaczenie jakieś zadawnione konflikty? Czy rozsądek pozwoli wykorzystać resztkę czasu, pozostałe jeszcze dni ludzkiego istnienia, na zadawanie bólu i cierpienia innym?

Oczywiście wciąż będą wojny, ale niemożliwa będzie już demonizacja i dehumanizacja przeciwnika — nie wtedy, kiedy każdy może postukać w ekran i obejrzeć obywateli dowolnego państwa, które uznano za wrogie. Nie będzie już propagandowych kłamstw o możliwościach, celach i postawie przeciwnika. Jeśli strategia tajemnic ulegnie przełamaniu, żadnemu rządowi nie ujdą na sucho takie kłamstwa. Już nigdy.

A może jest po prostu idealistką.

Pracowała dalej, zdeterminowana, zaangażowana. Nieważne jednak, jak bardzo starała się być obiektywna — sceny były dla niej nieznośną udręką: widok nagich, wyczerpanych ludzi, wijących się w agonii u stóp żołnierzy w błękitnych hermach, z czystymi, surowymi amerykańskimi twarzami.


Zrobiła sobie przerwę. Przespała się chwilę, wykąpała, a potem Przygotowała coś do zjedzenia (śniadanie — o trzeciej po południu).

Wiedziała, że nie jest jedyną obywatelką, która w ten sposób wykorzystuje nowe możliwości.

Słyszała, że w całym kraju poszukiwacze prawdy łączyli się w grupy, korzystając z WormCamu i Internetu. Niektóre z tych grup były zaledwie czymś więcej niż strażą sąsiedzką. Ale jedna z organizacji, zwana Strażnikami Glin, rozpowszechniała instrukcje, jak nadzorować pracę policji, aby każde ich działanie miało świadków. Podobno już teraz działalność ta wpływała znacząco na jakość pracy policjantów. Brutalnych i skorumpowanych funkcjonariuszy — na szczęście i tak rzadko spotykanych — ujawniano niemal natychmiast.

Grupy konsumentów zyskały nagle władzę, codziennie ujawniając malwersacje i oszustów. W większości stanów publikowano szczegółowe plany finansowe kampanii, w niektórych przypadkach po raz pierwszy. Sporo uwagi ściągały nie całkiem jawne działania Pentagonu i jego tajny budżet. I tak dalej.

Heather odpowiadała idea zatroskanych obywateli, uzbrojonych w WormCamy i własną podejrzliwość, tłoczących się wokół ludzi skorumpowanych i przestępców niczym białe ciałka wokół rany. Jej zdaniem istniał prosty łańcuch przyczynowo-skutkowy, motywujący podstawowe swobody obywatelskie: z jawności wynikała odpowiedzialność, a z niej z kolei wolność. Techniczny cud — albo przypadek — oddał w ręce osób prywatnych najpotężniejsze narzędzie śledcze.

Jefferson i Franklin byliby pewnie zachwyceni, choćby nawet oznaczało to rezygnację z własnej prywatności…

Z pracowni doszedł jakiś dźwięk. Stłumiony chichot.

Heather boso podkradła się do uchylonych drzwi. Mary z przyjaciółką siedziały przy jej biurku.

— Patrz na tę ofermę — mówiła Mary. — Ręka mu się ześlizguje z czubka.

Heather poznała koleżankę. Sasha, o jedną klasę wyżej od Mary, znana była w miejscowej mafii rodzicielskiej jako Zły Wpływ. Powietrze było aż gęste od dymu ze skręta — prawdopodobnie z zapasów Heather.

Obraz z WormCamu ukazywał nastoletniego chłopca. Heather poznała go także, chodził do tej samej szkoły — Jack? Jacques? Był w sypialni, spodnie miał opuszczone do kostek, siedział przed ekranem i masturbował się, przejawiając przy tym więcej entuzjazmu niż kompetencji.

— Gratulacje — powiedziała cicho Heather. — Widzę, że jednak przebiłaś się przez nianię.

Mary i Sasha aż podskoczyły. Sasha machnęła ręką, bezskutecznie próbując rozwiać obłok dymu marihuany. Mary odwróciła się do ekranu.

— Dlaczego nie? Ty się przebiłaś.

— Z ważnego powodu.

— Czyli tobie wolno, a mnie nie. Jesteś hipokrytką, mamo. Sasha wstała.

— Ja wychodzę.

Tak, wychodzisz — rzuciła Heather w stronę jej pleców. — Mary, nie sądziłam, że zrobisz coś takiego. Szpiegujesz sąsiadów jak jakiś obleśny podglądacz.

— A co jeszcze można robić? Przyznaj, mamo, że sama robisz się trochę wilgotna.

— Wynoś się stąd.

Śmiech Mary zmienił się w demonstracyjne parsknięcie. Wyszła z pokoju.

Wstrząśnięta Heather usiadła przed ekranem i spojrzała na chłopca. Jego ekran także pokazywał widok z WormCamu — nagą dziewczynę, która też się masturbowała, lecz uśmiechała się przy tym i mówiła coś do chłopca.

Heather zastanawiała się, ilu jeszcze widzów ma ta para. Może o tym nie pomyśleli. Nie można założyć podsłuchu na WormCam, ale trudno też wciąż pamiętać, że oznacza on powszechny dostęp dla każdego. Absolutnie wszyscy mogli oglądać zabawę tych dzieciaków.

Była skłonna się założyć, że przez pierwsze miesiące dziewięćdziesiąt dziewięć procent wykorzystania WormCamu będzie tego typu prymitywnym podglądactwem. W ten sam sposób Internet udostępnił kiedyś pornografię w domu i nikt już nie musiał zaglądać do podejrzanych sklepików. I tak każdy zawsze chciał być podglądaczem, argumentowano, więc teraz możemy to robić bez ryzyka, że nas przyłapią.

Przynajmniej tak się wydawało, podczas gdy w rzeczywistości każdy mógł podglądać tych, co podglądają. Tak samo jak każdy mógł podglądać Mary i Sashę, dwie miłe nastoletnie dziewczyny, które ogarnia przyjemne podniecenie. Może jest nawet jakaś grupa, która osiąga przyjemność z oglądania właśnie jej, Heather, suchej jak kij kobiety w średnim wieku, przyglądającej się analitycznie tej głupiej rozrywce.

A może, jak sugerowali niektórzy komentatorzy, to właśnie możliwość podglądania bliźnich podbijała zainteresowanie domowym dostępem do WormCamu, a nawet przyspieszała jego techniczny rozwój. Tak jak dostawcy pornografii doprowadzili do rozwoju wczesnego Internetu. Heather chciałaby wierzyć, że jej współobywatele są rozsądniejsi, ale może po raz kolejny była idealistką.

W końcu nie zawsze podglądanie służy podnieceniu. Codziennie w wiadomościach mówili o ludziach, którzy z tego czy innego powodu szpiegowali bliskich, odkrywali tajemnice, zdrady, spiski, a to prowadziło do fali rozwodów, przemocy domowej, samobójstw i wielkich wojen między przyjaciółmi, partnerami, krewnymi, dziećmi i rodzicami. Wiele brudu trzeba będzie usunąć z dawnych związków, zanim wszyscy dojrzeją i przyzwyczają się do jawności życia w szklanych ścianach.

Zauważyła, że chłopiec miał na ścianie sypialni spektakularną fotografię pierścieni Saturna, wykonanąprzez sondę Cassini. Oczywiście nie zwracał na to uwagi, gdyż bardziej interesował go własny penis. Heather przypomniała sobie, jak jej własna matka — Boże, ileż to już lat temu — opowiadała kiedyś o wizji przyszłości, z jaką sama dorastała w dawnych, entuzjastycznych i optymistycznych latach. W roku 2025, mówiła, pomiędzy skolonizowanymi planetami powinny kursować statki z napędem jądrowym, przewożące wodę i cenne minerały wydobyte z asteroid. Być może będzie już po starcie pierwszej sondy międzygwiezdnej. I tak dalej.

Uwagę nastolatków w tamtym świecie można było chyba oderwać od rozmaitych części ciała — przynajmniej na jakiś czas! — poprzez widoki marsjańskiej Yalles Marineris, wielkiego basenu Caloris na Merkurym albo lodowych pól na Europie.

Niestety, pomyślała, w naszym świecie wciąż tkwimy na Ziemi i nawet przyszłość pewnie zakończy zbliżająca się nieuchronnie czarna skalna ściana. A wszystko, czego chcemy, to tylko podglądać siebie nawzajem.

Zamknęła tunel podprzestrzenny i wpisała w terminal kilka nowych protokołów bezpieczeństwa. Nie powstrzymaj ą Mary na długo, ale przynajmniej trochę utrudnią jej życie.

Kiedy skończyła — zmęczona i zniechęcona — powróciła do swojej pracy.

17. Maszyna demaskująca

David i Heather siedzieli przed migoczącym ekranem, a ich twarze oświetlało ostre słońce dawno minionego dnia.

…Był szeregowcem, żołnierzem pierwszej brygady piechoty Marylandu. Maszerował z muszkietem w ręku, w długiej tyralierze. Słyszeli rytmiczny i złowróżbny dźwięk werbla.

Nie poznali jeszcze jego imienia. Twarz miał brudną, wilgotną od potu, mundur zakurzony, z plamami po deszczu, połatany. Zbliżając się do linii walk, żołnierz był coraz bardziej zdenerwowany.

W dali dym przesłaniał kolejne szeregi; David i Heather słyszeli już trzask karabinów i huk dział.

Ich żołnierz minął szpital polowy: kilka namiotów ustawionych pośrodku błotnistego pola. Przed najbliższym zobaczyli rząd nie przykrytych, nieruchomych ciał. Obok, chyba jeszcze bardziej przerażający, leżał stos obciętych rąk i nóg; niektóre wciąż miały na sobie strzępy ubrania. Dwóch ludzi wsuwało te ludzkie szczątki do paleniska. Krzyki rannych w namiotach były dalekie, urywane i rozpaczliwe.

Żołnierz sięgnął do kieszeni i wyjął zatłuszczoną talię kart, przewiązanych tasiemką, oraz fotografię.

David, operując klawiszami WormCamu, unieruchomił obraz, powiększył małe zdjęcie ze śladami palców. Wizerunek był prymitywny, czarno-biały i niewyraźny.

To kobieta — powiedział wolno. — A to chyba osioł. I jeszcze… Oj.

Heather uśmiechnęła się.

— Boi się. Uważa, że może nie przeżyć tego dnia, i nie chce, żeby odesłali to do domu z jego rzeczami osobistymi.

David uwolnił obraz. Żołnierz ruszył dalej; karty i fotografię rzucił w błoto i wgniótł je obcasem.

— Posłuchaj — powiedziała Heather. — Co on śpiewa?

David poprawił głośność i ustawił filtry częstotliwości. Żołnierz miał silny akcent, ale dało się rozróżnić słowa:

W ścian lazaretu cichego biel

Gdzie krzyki rannych rozdzierały ciszę

Rannych od szabli, bagnetów i strzelb

Czyjegoś kochanka wnieśli towarzysze…

Za tyralierą pojawił się konny oficer. Jego kary, spieniony koń był wyraźnie wystraszony. Wyrównać szyk. Podciągnąć… Wyrównać. Mówił twardo, z obcym akcentem.

Nastąpiła eksplozja, w górę wystrzelił gejzer ziemi. Ciała żołnierzy wydawały się rozpadać nagle na duże krwawe fragmenty.

David otrząsnął się. To był pocisk z działa. Nagle, niespodziewanie zaczęła się wojna.

Poziom dźwięku wzrósł gwałtownie: krzyki, przekleństwa, szczęk muszkietów i pistoletów. Szeregowiec podniósł broń, wystrzelił i sięgnął do pasa po następny nabój. Odgryzł papier, odsłaniając proch i kulę; czarne drobinki prochu przykleiły mu się do warg.

— Podobno proch smakował jak pieprz — mruknęła Heather.

Kolejny pocisk trafił niedaleko koła lawety. Zdawało się, że stojący obok koń eksplodował; na wszystkie strony pofrunęły krwawe strzępy. Idący w pobliżu mężczyzna upadł, ze zdumieniem patrząc na kikut, w który zmieniła się jego noga.

Zaczął się horror: dym, ogień, okaleczone ciała, wijący się z bólu ludzie. Wydawało się, że szeregowiec odzyskuje spokój. Maszerował naprzód.

— Nie rozumiem — powiedział David. — Jest w samym centrum masowej rzezi. Czy rozsądek nie nakazywał wycofać się gdzieś, ukryć?

— On nawet nie rozumie, o co chodzi w tej wojnie — odparła Heather. — Żołnierze często tego nie wiedzą. Ale teraz on sam za siebie odpowiada, trzyma swój los we własnych rękach. Może czuje ulgę, że ta chwila nadeszła. Dba o reputację, szacunek kolegów.

To jakieś szaleństwo — mruknął David.

— Oczywiście, że tak.

Nie słyszeli nadlatującej kuli z muszkietu.

Przebiła się przez oczodół i wyszła przez tył głowy szeregowca, wyrywając kawał czaszki wielkości dłoni. David ujrzał wewnątrz szarą i czerwoną materię.

Szeregowiec stał jeszcze przez kilka sekund, wciąż trzymając broń, lecz jego ciało drżało całe, a nogi się uginały. Wreszcie runął na ziemię.

Inny żołnierz odrzucił muszkiet i padł na kolana obok niego. Uniósł łagodnie głowę zabitego i wyglądało, jakby usiłował na powrót włożyć mózg do strzaskanej czaszki.

David stuknął w klawisz i ekran zgasł. Zerwał z uszu słuchwaki.

Przez chwilę siedział jeszcze nieruchomo, czekając, aż znikną z umysłu przerażające obrazy i dźwięki z pola bitwy wojny secesyjnej, zastąpione przez naukowy spokój Wormworks i przytłumione rozmowy badaczy.

W rzędach podobnych boksów wokół nich ludzie pracowali przy wormcamowych ekranach, naciskali klawisze, słuchali dawnych głosów w słuchawkach, robili notatki. Większość uzyskała dostęp do sprzętu, składając projekty badawcze, które zostały ocenione przez specjalny komitet, a potem wybrane drogą losowania. Inni trafili tu jako goście Hirama, tak jak Heather i jej córka. Byli tu dziennikarze, naukowcy, akademicy próbujący rozstrzygnąć historyczne dysputy oraz kilka typów o dość szczególnych zainteresowaniach — w tym wyznawcy spiskowej teorii dziejów — szukających dowodów dla swoich tez.

Ktoś gdzieś cicho gwizdał kołysankę. Melodia stanowiła dziwny kontrapunkt grozy, wciąż żywej w pamięci Davida; natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Jeden z bardziej entuzjastycznych badaczy postanowił odkryć prostą melodię, która podobno stała się podstawą Enigma Variations Edwarda Elgara z 1899 roku. Proponowano wiele kandydatek, od murzyńskich pieśni religijnych po zapomniane przeboje musicali, takie jak Mrugaj, mrugaj gwiadko mała. Teraz wyglądało na to, że badacz odkrył prawdę. David z pamięci dopowiedział słowa do starej melodyjki: Marysia miała baranka…

Ludzie przychodzili tutaj, ponieważ w technologii WormCamu OurWorld wciąż wyprzedzał konkurencję. Zasięg aparatury rozszerzał się przez cały czas. Niektórzy z badaczy sięgali już trzysta lat w przeszłość. Na razie jednak — na dobre czy złe — wykorzystanie potężnych wormcamowych wizjerów przeszłości podlegało ścisłej kontroli, możliwe było tylko w takich miejscach jak tutaj, gdzie użytkownicy byli obserwowani i klasyfikowani, a ich wyniki monitorowane, starannie redagowane i interpretowane, zanim doczekały się publicznej prezentacji.

David wiedział jednak, że choćby zajrzał nie wiadomo jak daleko w przeszłość, cokolwiek by zobaczył, niezależnie od wszelkich analiz i dyskusji, te piętnaście minut wojny między stanami, których właśnie był świadkiem, pozostanie z nim już na zawsze.

Heather dotknęła jego ramienia.

— Nie masz zbyt silnych nerwów, co? Na razie zadrapaliśmy tylko powierzchnię tej wojny. Ledwie zaczynamy studiować przeszłość…

— Ale to była zwykła masowa rzeź.

— Oczywiście. Przecież tak jest zawsze. Wojna secesyjna była jedną z pierwszych prawdziwie nowoczesnych wojen. Ponad sześćset tysięcy zabitych, ponad pół miliona rannych, i to wszystko w kraju, który miał zaledwie trzydzieści milionów mieszkańców. To tak, jakbyśmy dzisiaj stracili pięć milionów. Doprawdy niezwykły triumf Ameryki: jako tak młody kraj doprowadziliśmy do takiego konfliktu.

— Ale był sprawiedliwy. — David wiedział, że Heather pracuje nad okresem wojny secesyjnej, który mieścił się w zakresie badań projektu pierwszej prawdziwej, uzyskanej za pomocą WormCamu biografii Abrahama Lincolna. Projekt finansowało któreś towarzystwo historyczne. — Czy takie będą wasze wnioski? W końcu wojna doprowadziła do zniesienia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych.

— Ale nie o to się toczyła. Wkrótce stracimy nasze romantyczne iluzje w tej kwestii. Będziemy musieli przyjąć prawdę, którą co odważniejsi historycy znają już od dawna. Ta wojna była konfliktem interesów Pomocy i Południa, a niewolnicy to aktywa warte miliardy dolarów. W dodatku krwawa walka toczyła się w nierównym, podzielonym klasowo społeczeństwie. Żołnierzy z Gettysburga wysyłano do Nowego Jorku, żeby tłumili bunty przeciwko zaciągowi do wojska. Lincoln uwięził bez sądu ponad trzydzieści tysięcy przeciwników politycznych…

David gwizdnął pod nosem.

— Sądzisz, że reputacja Lincolna przetrwa to, co odkryjemy? Zaczął przygotowywać nową obserwację.

Heather wzruszyła ramionami.

— Lincoln pozostanie imponującą postacią. Chociaż nawet nie był gejem.

David drgnął ze zdumienia.

— Co? Jesteś pewna? Uśmiechnęła się.

— Ani nawet biseksem.

Z sąsiedniego boksu usłyszał cichy pisk. Heather uśmiechnęła się ze znużeniem.

To Mary. Znowu ogląda Beatlesów.

— Beatlesów?

Heather nasłuchiwała przez chwilę.

— Top Ten Club w Hamburgu. Chyba kwiecień 1961 roku. Legendarne występy, kiedy podobno Beatlesi grali lepiej niż kiedykolwiek. Nigdy ich nie sfilmowali, więc oczywiście nikt ich nie widział… aż do dzisiaj. Mary ogląda wszystkie koncerty, noc po nocy.

— Rozumiem. A jak układają się sprawy między wami?

Zerknęła na przepierzenie i odpowiedziała szeptem:

— Obawiam się, że nasze stosunki zmierzają do gwałtownego załamania. Davidzie, nie wiem, co ona robi przez większość czasu, nie wiem, gdzie chodzi, z kim się spotyka… A kiedy pytam, tylko się złości. Przyszła tu dziś ze mną, bo przekupiłam ją obietnicą, że będzie mogła użyć WormCamu OurWorldu. Jeśli nie liczyć Beatlesów, właściwie nie wiem, do czego go używa.

David się zawahał.

— Nie jestem pewien etycznej strony tego, co proponuję. Ale… Chcesz, żebym się dowiedział?

Zmarszczyła brwi i odgarnęła znad oczu kosmyk siwiejących włosów.

— A możesz to zrobić?

— Porozmawiam z nią.

Obraz na ekranie ustabilizował się.

Świat nie zauważy i nie zapamięta na długo tego, co my tu powiemy, ale nigdy nie może zapomnieć tego, co zrobili…

Słuchacze Lincolna w sztywnych cylindrach i czarnych surdutach, prawie sami mężczyźni, wydawali się Davidowi całkiem obcy, a sam Lincoln wyrastał nad nimi: wysoki i tak chudy, że niemal groteskowy. Głos miał irytująco wysoki i nosowy. A jednak…

— A jednak — powiedział — jego słowa wciąż poruszają.

Tak — zgodziła się Heather. — Myślę, że Lincoln przetrwa proces prawdziwej biografii. Był człowiekiem złożonym, niejednoznacznym, nigdy do końca szczerym. Mówił słuchaczom to, co chcieli usłyszeć, czasem głosił abolicję, a czasem nie. Jednym słowem nie był tym Abe z legendy, starym Abe, uczciwym Abe, ojcem Abe… Ale żył w trudnych czasach; przeżył piekielną wojnę, zmieniając ją w krucjatę. Gdyby nie on, kto wie, czy naród by to przetrwał?

— I nie był gejem.

— Nie.

— A co z dziennikiem Joshuy Speeda?

To sprytna podróbka, stworzona już po śmierci Lincolna przez grupę sympatyków Konfederacji, która zorganizowała zamach. Miała zohydzić jego pamięć, kiedy już odebrali mu życie…

Seksualność Abrahama Lincolna stała się obiektem powszechnego zainteresowania po odkryciu dziennika, napisanego jakoby przez Joshuę Speeda, kupca ze Springfield w stanie Illinois, z którym Lincoln — jako młody, ubogi prawnik — mieszkał przez kilka lat.

Wprawdzie i Speed, i Lincoln ożenili się później, a nawet cieszyli się reputacją kobieciarzy, powstała jednak plotka, że byli kochankami.

W trudnych latach początku dwudziestego pierwszego wieku Lincoln zyskał popularność jako symbol tolerancji — „Różowy Lincoln”, niejednoznaczny bohater w niejednoznacznych czasach. Na Wielkanoc 2015, w sto pięćdziesiątą rocznicę zabójstwa Lincolna, odbył się festiwal wokół jego pomnika w Waszyngtonie. Przez jedną noc kamienna postać była skąpana w jaskrawych różowych światłach.

— …Mam poświadczone notarialnie zapisy WormCamu, które tego dowodzą — mówiła Heather. — Systemy ekspertowe przejrzały wszystkie erotyczne podboje Lincolna. Nie ma nawet śladu zachowań homoseksualnych czy biseksualnych.

— Ale Speed…

— Wtedy, w Illinois, on i Lincoln spali w jednym łóżku. Ale w tych czasach nie było to nic niezwykłego. Lincolna nie było stać na własne posłanie!

David podrapał się po głowie.

— To zirytuje wszystkich — stwierdził.

— Musimy się zacząć do tego przyzwyczajać — odparła. — Koniec z bohaterami, koniec z bajkami. Przywódcy muszą być pragmatyczni. Niemal każdy wybór, jakiego dokonują, to wybór między złem i złem. Najmądrzejsi z nich, tacy jak Lincoln, regularnie wybierają mniejsze zło. I chyba więcej nie można od nich wymagać.

David kiwnął głową.

— Być może. Ale wy, Amerykanie, macie szczęście. Dochodzicie już do końca historii. My, Europejczycy, mamy jeszcze tysiące lat do zbadania.

Umilkli, skupieni na obrazie Lincolna, jego słuchaczy, na głuchych głosach i szumie oklasków dawno już zmarłych ludzi.

18. Spojrzenie w przeszłość

Po sześciu miesiącach sprawa Kate wciąż nie trafiła do sądu. Co kilka dni Bobby dzwonił do FBI, prosząc o spotkanie z agentem Michaelem Mavensem. Mavens twardo odmawiał.

A potem nagle, ku zaskoczeniu Bobby’ego, Mavens zaprosił go do kwatery głównej FBI w Waszyngtonie. Bobby szybko wsiadł w samolot.


Znalazł Mavensa w jego gabinecie — niewielkim anonimowym boksie bez okien. Agent siedział przy zaśmieconym biurku; opierał nogi o stos pudeł z dokumentami, zdjął marynarkę, rozluźnił krawat i na małym ekranie oglądał wiadomości. Gestem ręki poprosił Bobby’ego o ciszę.

Informacja dotyczyła poszerzenia działalności grup obywatelskich, które zaczęły badanie mętnych fragmentów przeszłości. Teraz, w odpowiedzi na społeczne naciski, udostępniono do prywatnego użytku WormCamy z możliwością spojrzenia w historię.

Ludzie badali cudze dawne sekrety albo obserwowali samych siebie z czasów młodości — z podziwem, zdumieniem lub wstydem. Ale kierowali też surowe spojrzenia WormCamów na bogatych i potężnych tego świata. Nastąpiła kolejna fala rezygnacji z urzędów publicznych oraz ze stanowisk w organizacjach i korporacjach — skutek ujawniania rozmaitych przeszłych występków. Powrócono do kilku dawnych skandali. Raz jeszcze przypomniano starą sprawę firm tytoniowych, które wiedziały, a nawet wykorzystywały toksyczne i uzależniające właściwości swoich produktów. Współpraca największych firm świata z nazistami w Niemczech i zyski, jakie z tego ciągnęły — wiele z tych firm wciąż funkcjonowało, niektóre na terenie Ameryki — okazały się sprawą o zasięgu większym, niż przypuszczano. Po latach wątpliwe wydawało się tłumaczenie, że zaprzestano denazifikacji, aby przyspieszyć rozwój gospodarczy po wojnie. Większość producentów komputerów rzeczywiście nie starała się o dostateczną osłonę użytkowników, kiedy w pierwszej dekadzie stulecia pojawiły się na rynku mikrochipy działające na częstotliwościach mikrofalowych, doprowadzając do wzrostu liczby zachorowań na raka…

Bobby zastanowił się.

— To tyle, jeśli chodzi o przepowiednie, że my, zwykli obywatele, nie jesteśmy wystarczająco dojrzali, żeby posługiwać się techniką tak potężną jak wizjer przeszłości. Zachowanie tych ludzi wydaje mi się całkiem odpowiedzialne.

— Możliwe — mruknął Mavens. — Chociaż wszyscy używamy też WormCamów do bardziej obleśnych celów. Dobrze przynajmniej, że ci krzyżowcy nie atakują tylko rządu. Zawsze uważałem, że wielkie korporacje to dużo poważniejsze zagrożenie dla wolności niż wszystko to, co my moglibyśmy zrobić. Tak naprawdę to rząd trzyma ich w szachu.

Bobby się uśmiechnął.

— My, OurWorld, też ucierpieliśmy na tej awanturze z mikrofalami. Wciąż trwają sprawy o odszkodowania.

— Wszyscy przepraszają wszystkich. Co za świat… Bobby, muszę ci powiedzieć, że moim zdaniem jeszcze przez jakiś czas nie można liczyć na postęp w sprawie pani Manzoni. Ale jeśli chcesz, możemy o tym pogadać.

Mavens wydawał się zmęczony; oczy miał podkrążone, jakby nie spał od dawna.

— Jeżeli nie ma żadnego postępu, to co ja tu robię?

Mavens wyglądał na nieszczęśliwego, zakłopotanego, jakby czuł się nieswojo. Stracił gdzieś tę młodzieńczą pewność siebie, którą Bobby u niego pamiętał.

— Ponieważ całkiem nagle mam sporo czasu. Nie zostałem odsunięty, jeśli o tym myślisz. Nazwijmy to urlopem. Jedna z moich dawnych spraw wróciła do ponownego rozpatrzenia. — Spojrzał na Bobby’ego. — I…

— I co?

— Chciałem ci pokazać, co wasz WormCam naprawdę z nami robi. Ten jeden raz, jeden przykład. Pamiętasz może sprawę Wilsona?

— Wilsona?

— W Nowym Jorku, parę lat temu. Nastolatek z Bangladeszu, rodzice zginęli podczas powodzi w trzydziestym trzecim.

— Pamiętam.

— Biuro uchodźców ONZ znalazło dla tego chłopca, Miana Sharifa, rodzinę zastępczą w Nowym Jorku. Bezdzietna para w średnim wieku; już raz adoptowali dziecko, dziewczynkę Barbarę, i wydawało się, że całkiem dobrze ją wychowali. Sprawa wyglądała na prostą. Mian został zamordowany w domu. Okaleczony przed i po śmierci; znaleźliśmy ślady gwałtu. Głównym podejrzanym był ojciec. — Skrzywił się. — Jak zwykle członkowie rodziny.

Zastanowił się chwilę, jakby chciał przypomnieć sobie szczegóły.

— Zajmowałem się tą sprawą. Wyniki laboratoryjne były niejasne, a analiza psychiki Wilsona nie wykazała skłonności do przemocy seksualnej ani żadnej innej. Ale mieliśmy dość, żeby go skazać. Philip George Wilson zginął od zastrzyku trucizny dwudziestego siódmego listopada 2034.

— Ale teraz…

— Jest duże zapotrzebowanie na WormCamy dla nowych i nie rozwiązanych jeszcze spraw, więc analiza spraw zamkniętych, jak Wilsona, miała dość niski priorytet. Ale teraz technologię udostępniono publicznie i ludzie sami oglądają, co chcą. Niektórzy próbują doprowadzić do wznowienia dawnych spraw: przyjaciele, rodzina, nawet sami skazańcy.

— I przyszła pora na Wilsona.

Tak. — Mavens uśmiechnął się smętnie. — Spróbuj zrozumieć, jak się czuję. Widzisz, przed WormCamem nigdy nie byłem pewien, jaka jest prawda. Żaden świadek nie jest w stu procentach godny zaufania. Przestępcy potrafią oszukiwać w badaniach. Dlatego nigdy nie mogłem wiedzieć, co się stało, jeżeli nie byłem na miejscu. Wilson był pierwszym skazanym przestępcą, na którym wykonano wyrok śmierci w wyniku mojego śledztwa. Wiedziałem, że zrobiłem, co mogłem, żeby ustalić prawdę. Ale teraz, lata po tym przypadku, po raz pierwszy mogłem zobaczyć rzekomą zbrodnię Wilsona. I odkryłem prawdę o człowieku, którego wysłałem na śmierć.

— Jesteś pewien, że chcesz mi pokazać…

— I tak wkrótce będzie to publicznie dostępne.

Mavens odwrócił ekran, aby Bobby mógł widzieć obraz, i włączył nagranie.

Ekran ukazał sypialnię z szerokim łóżkiem. Była tam komoda, półki, na ścianie animowane plakaty z gwiazdami rocka, sportu i bohaterami filmowymi. Na łóżku leżał chłopiec: szczupły, ubrany w koszulkę i dżinsy. Opierając głowę na rękach, patrzył to na książki, to na prosty softscreenowy ekran i ssał ołówek. Miał smagłą cerę i gęste, czarne włosy.

To Mian? — spytał Bobby.

Tak. Inteligentny chłopak, spokojny, pracowity. W tej chwili odrabia lekcje. Z Shakespeare’a. Ma trzynaście lat, chociaż wygląda na mniej. No cóż, więcej już mieć nie będzie… Powiedz, jeśli zechcesz przerwać.

Bobby kiwnął głową, postanawiając znieść wszystko aż do końca. To jest test, pomyślał. Test jego nowego człowieczeństwa.

Drzwi otworzyły się na zewnątrz i wszedł krępy mężczyzna w średnim wieku.

— To ojciec. Philip George Wilson.

Wilson przyniósł butelkę wody mineralnej, otworzył ją i postawił na szafce przy łóżku. Chłopiec obejrzał się i rzucił kilka słów.

— Wiemy, o czym rozmawiali. Nad czym pracujesz, o której wraca mama, bla, bla, bla. Nic istotnego, zwykła wymiana zdań.

Wilson rozwichrzył chłopcu włosy i wyszedł. Mian przygładził czuprynę i wrócił do pracy.

Mavens zatrzymał obraz i chłopiec zamienił się w posąg. Migotał lekko.

— Opowiem ci teraz, co według nas stało się dalej, tak jak zrekonstruowaliśmy sprawę w trzydziestym czwartym. Wilson wraca do pokoju, próbuje molestować chłopaka. Ten go odpycha. Wilson go atakuje. Być może chłopiec walczył, lecz jeśli nawet, to nie zdołał go zranić. Wilson ma nóż, którego, nawiasem mówiąc, nie znaleźliśmy. Rozcina i rozrywa ubranie chłopaka. Kaleczy go. Kiedy już go zabija, podrzynając gardło, być może odbywa stosunek seksualny ze zwłokami albo się masturbuje; znaleźliśmy na ciele ślady jego nasienia. A potem, trzymając trupa w rękach, zalany krwią, wykrzykuje do wyszukiwarki wezwanie alarmowe.

— Chyba żartujesz! Mavens wzruszył ramionami.

— Ludzie czasem dziwnie się zachowują. Faktem jest, że do mieszkania można wejść tylko przez drzwi albo okna, jedne i drugie zamknięte. Nikt ich nie wyłamał. Kamery ochrony w korytarzu niczego nie zarejestrowały. Nie mieliśmy innych podejrzanych prócz Wilsona i sporo dowodów przeciwko niemu. A on nigdy nie zaprzeczył, że to zrobił. Wierzył chyba, że naprawdę się tego dopuścił, tylko niczego nie pamięta. Opinie biegłych były podzielone. Niektórzy psychoanalitycy uważali, że wiedza Wilsona o tym strasznym czynie była zbyt ciężka, aby umysł mógł to znieść. Więc stłumił ją, usunął ten epizod i wrócił do normalnego życia. Mieliśmy też cyników, którzy uważali, że kłamie, że dokładnie wiedział, co robi. Lecz kiedy uświadomił sobie, że nie ujdzie mu to na sucho, zaczął udawać chorobę psychiczną, żeby uzyskać niższy wyrok. Mieliśmy też neurologów, którzy uważali, że prawdopodobnie cierpi na jedną z form epilepsji.

— Ale teraz znamy prawdę — przypomniał Bobby.

— Tak. Teraz prawda. — Mavens stuknął w ekran i nagranie ruszyło dalej.

W rogu pokoju była klatka klimatyzatora. Otworzyła się nagle. Chłopiec, Mian, podniósł się szybko, zaskoczony, i cofnął do kąta.

— Nie krzyknął w tym momencie — zauważył Mavens. — Gdyby to zrobił…

Przez otwarty nawiew wczołgała się jakaś postać: dziewczyna ubrana w obcisły narciarski kombinezon. Wyglądała na szesnaście lat, mogła być trochę starsza. Trzymała nóż.

Mavens znów unieruchomił scenę.

Bobby zmarszczył brwi.

— Kto to jest, u diabła?

— Adoptowana córka Wilsonów. Miała na imię Barbara; wspominałem ci o niej. Tutaj ma osiemnaście lat, od paru lat mieszka poza domem.

— Ale wciąż zna kod dostępu…

— Tak. Przyszła w przebraniu, weszła do przewodów wentylacyjnych, dużych i szerokich w tym starym budynku. W ten sposób dostała się do mieszkania. Za pomocą WormCamu obserwowaliśmy ją parę lat wstecz. Okazuje się, że jej związek z ojcem był nieco bardziej złożony, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wszystko szło świetnie, dopóki mieszkała z rodzicami. Kiedy wyjechała do college’u, przeżyła kilka ciężkich chwil. Chciała wrócić do domu. Rodzice rozmawiali z nią, lecz zachęcali, żeby została w szkole, stała się niezależna. Może się mylili, może nie. Ale mieli dobre chęci. W każdym razie i tak wróciła pewnej nocy, kiedy matki nie było. Wczołgała się do łóżka, gdzie spał ojciec, i odbyła z nim oralny stosunek seksualny. To ona była inicjatorką. Ale nie powstrzymał jej, a potem czuł się winny. Mian spał w sąsiednim pokoju.

— I pokłócili się…

— Nie. Wilson był przerażony, zawstydzony, ale starał się zachować rozsądek. Odesłał ją do college’u, przekonał, że powinna o tym zapomnieć, że to jednorazowy incydent. Może naprawdę wierzył, że czas uleczy rany. Mylił się. Nie rozumiał, że Barbara jest zazdrosna. Była przekonana, że Mian odebrał jej uczucia rodziców i to dlatego trzymają ją z dala od domu.

— Rozumiem. Dlatego próbowała uwieść ojca: żeby odzyskać swoje miejsce…

— Niezupełnie. — Mavens przycisnął ekran i dramat zaczął się rozwijać dalej.

Mian rozpoznał swoją przybraną siostrę, opanował szok i zrobił krok do przodu.

Barbara podbiegła z zadziwiającą szybkością i uderzyła go łokciem w krtań. Chwycił się za szyję, próbował złapać oddech…

— Sprytnie — stwierdził Mavens z uznaniem profesjonalisty. — Teraz już nie może krzyknąć.

Barbara pchnęła chłopca na plecy i usiadła na nim okrakiem. Złapała go za ręce, przytrzymała nad głową i zaczęła zrywać ubranie.

— Zdawałoby się, że nie ma dość sił na coś takiego — zdziwił się Bobby.

— To nie siła się liczy, tylko determinacja. Mian nawet w tej chwili nie mógł uwierzyć, że dziewczyna, o której myślał jak o siostrze, chce naprawdę zrobić mu krzywdę. Ty byś uwierzył?

Pierś chłopca była już obnażona. Barbara opuściła rękę z nożem…

— Dość — rzucił Bobby.

Mavens wcisnął przycisk i ekran pociemniał — ku uldze Bobby’ego.

— Reszta to szczegóły. Kiedy Mian już nie żył, oparła go o drzwi i zawołała ojca. Wilson przybiegł. Otworzył drzwi, a jeszcze ciepłe ciało syna wpadło mu w ramiona. Wtedy wezwał wyszukiwarkę.

— Ale j ego nasienie…

— Po tamtym incydencie zachowała trochę w specjalnym termosie, który wypożyczyła z laboratorium medycznego. Planowała to wszystko już wtedy. — Wzruszył ramionami. — I udało jej się. Zemsta, zniszczenie ojca, który ją odrzucił, jak sądziła. Wszystko szło po jej myśli, dopóki nie pojawił się WormCam. I tak…

— I tak skazaliście niewłaściwego człowieka.

— Zabiliśmy.

Mavens stuknął w ekran i przywołał nowy obraz. Przedstawiał kobietę około czterdziestki, blondynkę. Siedziała w jakimś zaniedbanym biurze. Była wyraźnie zrozpaczona.

— To Mae Wilson — wyjaśnił Mavens. — Żona Philipa, matka dwójki adoptowanych dzieci. Pogodziła się jakoś ze śmiercią chłopca, którą uważała za straszliwą zbrodnię męża. Pojednała się nawet z Barbarą, u której znalazła pociechę. Teraz, w tej właśnie chwili, musi spojrzeć w oczy o wiele straszniejszej prawdzie.

Bobby czuł się zakłopotany wobec tej grozy, takiego bólu. Lecz Mavens zatrzymał obraz.

— Właśnie teraz — mruknął — złamaliśmy jej serce. I ja jestem za to odpowiedzialny.

— Robiłeś, co mogłeś.

— Nie. Mogłem postarać się bardziej. Ta dziewczyna, Barbara, miała alibi. Teraz widzę, że spokojnie mogłem je obalić. Były inne drobiazgi, niezgodności w czasie, rozkład plam krwi. Ale wtedy tego nie widziałem. — Oczy mu błyszczały. — Nie widziałem prawdy. Tym jest właśnie wasz WormCam. Maszyną prawdy. Bobby pokręcił głową.

— Nie. To maszyna do patrzenia wstecz.

— Na pewno słusznie jest odkryć prawdę — rzekł Mavens. — Wciąż w to wierzę. Oczywiście, że wierzę. Ale czasami prawda boli, budzi cierpienie, jak u tej nieszczęsnej Mae Wilson. I wiesz co? Prawda jej nie pomogła. Nie odda jej Miana ani męża. Jedyne, co zrobiła, to zabrała jej i córkę.

— Wszyscy przez to przechodzimy w ten czy inny sposób. Wszyscy jesteśmy zmuszeni raz jeszcze przeżywać każdy popełniony błąd.

— Być może — zgodził się cicho Mavens. Uśmiechnął się i przejechał palcem wzdłuż krawędzi biurka. — Ale widzisz, co WormCam zrobił dla mnie. Moja praca nie jest już ćwiczeniem intelektualnym, zagadką w stylu Sherlocka Holmesa. Teraz siedzę tu codziennie i oglądam determinację, okrucieństwo… premedytację. Jesteśmy zwierzętami, Bobby. Bestiami w eleganckich ubraniach. — Pokręcił głowę, wciąż uśmiechnięty, i nadal przesuwał palcem wzdłuż biurka, tam i z powrotem, tam i z powrotem…

19. Czas

Dostępność i zasięg WormCamów rosły niepowstrzymane. Niewidzialne oczy opadały niby płatki śniegu przez historię ludzkości, głębiej, coraz głębiej w czas…


Princeton, New Jersey, USA, 17 kwietnia 1955

Jego dobry humor w tych ostatnich godzinach zaskakiwał odwiedzających. Rozmawiał całkiem spokojnie, żartował z lekarzy i zdawał się przyjmować zbliżający się koniec z prostotą, jak zjawisko naturalne.

I oczywiście do samego końca wydawał szorstkie polecenia. Nie życzył sobie, by być celem pielgrzymek. Polecił więc, by jego gabinetu w instytucie nie zachowywać w takim stanie, w jakim go pozostawił, by jego domu nie zmieniać w muzeum i tak dalej.

Doktor Dean zajrzał do niego po raz ostatni o jedenastej wieczorem i przekonał się, że pacjent śpi spokojnie.

Krótko po północy pielęgniarka — pani Alberta Roszel — zauważyła zmianę w rytmie oddechu. Wezwała pomoc i wraz z inną pielęgniarką uniosły podgłówek łóżka.

Mamrotał coś i pani Roszel schyliła się, by posłuchać.

Gdy ten najwspanialszy umysł od czasów Newtona zaczął się wreszcie rozpadać, ku powierzchni świadomości wypływały ostatnie myśli. Może żałował wielkiego projektu unifikacji, który pozostawił niedokończony. Może zastanawiał się, czy pacyfizm był jednak słuszną postawą — czy nie miał racji, zachęcając Roosevelta, by wkroczył w erę atomu. A może zwyczajnie żałował, że zawsze naukę stawiał na pierwszym miejscu, nawet przed tymi, którzy go kochali.

Teraz było już za późno. Jego życie, tak barwne i ciekawe w latach młodości i w wieku średnim, teraz zostało zredukowane — jak każde życie — to pojedynczego, absolutnie prostego wątku.

Pani Roszel pochyliła się, by usłyszeć jego cichy głos. Ale słowa były niemieckie, w języku jego młodości, i ich nie zrozumiała.

Nie widziała też, nie mogła widzieć, roju zmarszczek czasoprzestrzennych, które w tych ostatnich chwilach zawisły nad drżącymi wargami Einsteina, by wysłuchać ostatnich słów: …Lieserl! Och, Lieserl!


FRAGMENTY ZEZNANIA PROF. MAURICE’A PATEFIELDA Z MASSACHUSETTS INSTITUTE OF TECHNOLOGY PRZEWODNICZĄCEGO GRUPY NACISKU WORMSEED, PRZED KOMISJĄ KONGRESU DO STUDIÓW NAD ELEKTORATEM, 23 WRZEŚNIA 2037

Gdy tylko stało się jasne, że WormCam może spojrzeć nie tylko przez ściany, ale w przeszłość, pojawiła się obejmująca cały ludzki rodzaj obsesja historyczna.

Na początku prezentowano nam profesjonalnie zrealizowane „faktograficzne” wormcamowe nagrania, ukazujące takie ważne wydarzenia jak wojny, zabójstwa czy skandale polityczne. Na przykład „Niezatapialny”, rejestrowana z wielu punktów widzenia rekonstrukcja katastrofy „Titanica”, okazała się dramatycznym, przykuwającym uwagę nagraniem — mimo że zburzyła wiele związanych z wypadkiem mitów, powtarzanych przez bezkrytycznych pisarzy, i chociaż całe zdarzenie rozegrało się w czerni północnoatlantyckiej nocy.

Wkrótce jednak nie chcieliśmy już czekać na opracowania profesjonalistów. Chcieliśmy zobaczyć coś sami.

Pospieszne badania wielu znanych historycznych momentów z niedawnej przeszłości ujawniły zarówno banały, jak i niespodzianki. Przygnębiające prawdy otaczające Elvisa Presleya, OJ. Simpsona czy nawet śmierci Kennedych z pewnością nikogo nie zaskoczyły. Z drugiej strony rewelacje o morderstwach wielu sławnych kobiet — od Marilyn Monroe przez Matkę Teresę po Dianę, księżną Walii — wywołały szok, nawet w społeczeństwie przyzwyczajonym do prawdy w zbyt wielkiej ilości. Istnienie mrocznej, nieustępliwej grupy mizoginicznych mężczyzn, których działania przeciwko zbyt potężnym (jak uważali) kobietom trwały przez całe dziesięciolecia, kazało obu płciom przeanalizować swoje postawy.

Jednak liczne prawdziwe wersje historycznych wydarzeń — rakietowy kryzys kubański, Watergate, upadek muru berlińskiego, załamanie euro — choć interesujące dla niektórych, okazały się niejasne, pogmatwane i złożone. Niepokój może budzić świadomość, że nawet ci w ośrodkach władzy na ogół niewiele wiedzieli, a jeszcze mniej rozumieli z tego, co działo się wokół nich.

Z całym szacunkiem dla wspaniałych tradycji tej izby, muszę stwierdzić, że niemal wszystkie kluczowe wydarzenia ludzkiej historii to skutki błędów, podobnie jak niemal wszystkie wielkie namiętności to zaledwie prymitywne, manipulanckie rozgrywki.

A co gorsza, prawda na ogół okazuje się… nudna.

Brak planu i logiki w praktycznie całej, prawie nierozpoznawalnej prawdziwej historii, którą teraz właśnie odkrywamy, okazuje się tak trudny do zaakceptowania, tak zniechęcający, że znowu zyskują popularność beletryzowane sprawozdania historyczne. Podają bowiem strukturę narracyjną dostatecznie prostą, by przyciągnąć widza. Potrzebujemy opowieści i znaczeń, a nie nagich faktów…


Tuluza, Francja, 14 stycznia 1636

W ciszy swej zakurzonej pracowni zdjął z półki ukochaną kopię Artithmetiki Diofantosa. Podniecony, odnalazł Księgę II, Problem 8, i sięgnął po gęsie poro.

…Z drugiej strony niemożliwe jest, by sześcian zapisać jako sumę dwóch sześcianów albo czwartą potęgę zapisać jako sumę dwóch czwartych potęg ani też, ogólnie, dla dowolnej liczby będącej potęgą większą niż druga, by była zapisana jako suma dwóch takich samych potęg. Znalazłem prawdziwie piękny dowód tego twierdzenia, jednakże margines jest zbyt wąski, by go tu zmieścić…

Bernadette Winstanley, czternastoletnia uczennica z Harare w Zimbabwe, zarezerwowała czas na szkolnym WormCamie i poświęciła się śledzeniu wydarzeń poprzedzających ten krótki zapis Fermata na marginesie książki.

…Od tego wszystko się dla niego zaczęło, więc tutaj też powinno się skończyć. To przecież ósmy problem Diofantosa tak go zaintrygował i pchnął na drogę matematycznego odkrycia: daną liczbę, która jest kwadratem, zapisać jako sumę dwóch innych kwadratów. Chodzi o algebraiczne wyrażenie twierdzenia Pitagorasa, oczywiście; każde dziecko w szkole zna rozwiązania: na przykład 3 kwadrat plus 4 kwadrat, czyli 9 plus 16, równa się 25, to znaczy 5 w kwadracie.

A gdyby rozszerzyć problem poza geometryczną trywialność? Czy istnieją liczby, które można wyrazić jako sumy wyższych potęg? 3 sześcian plus cztery sześcian to 27 plus 64, w sumie 91, która nie jest sześcianem. Ale czy w ogóle istnieją takie trójki? I co z wyższymi potęgami: czwartą, piątą, szóstą…?

To jasne, że starożytni nie znali takich przypadków — ani też dowodu na niemożliwość ich istnienia.

A teraz on — prawnik i urzędnik, nawet nie zawodowy matematyk — zdołał dowieść, że żadne takie trzy liczby nie istnieją dla dowolnego wykładnika większego od dwóch.

Bernadette odnalazła arkusze notatek, wyrażających samą ideę dowodu, i z niewielką pomocą nauczyciela odszyfrowała ich znaczenie.

… W tej chwili zajmujągo inne obowiązki, ale kiedy tylko znajdzie wolną chwilę, zapisze formalny dowód na podstawie notatek i szkiców, które zebrał. I wtedy zademonstruje go Desarguesowi, Kartezjuszowi, Pascalowi, Bemoullemu i innym… Jakże będą się zachwycać perfekcyjną elegancją wnioskowania!

Potem będzie dalej studiował liczby: te proste, a jednak złożone obiekty, które czasami wydawały się tak niezwykłe, że wyobrażał sobie, iż muszą istnieć niezależnie od ludzkiego umysłu, który je stworzył…

Pierre de Fermat nigdy nie zapisał dowodu tego, co stało się sławne jako jego wielkie twierdzenie. Jednak krótka notka na marginesie, odkryta po śmierci Fermata przez jego syna, kusiła i fascynowała całe pokolenia matematyków. Dowód został odkryty — choć dopiero pod koniec dwudziestego wieku; był technicznie bardzo skomplikowany i wykorzystywał abstrakcyjne właściwości krzywych eliptycznych i innych nieznanych za czasów Fermata obiektów matematycznych. Uczeni nie wierzyli, by Fermat mógł znaleźć dowód w swojej epoce. Może popełnił błąd — a może zakpił sobie z przyszłych pokoleń.

Aż nagle, w roku 2037, ku powszechnemu zdumieniu, uzbrojona jedynie w matematykę szkoły średniej czternastoletnia Bernadette Winstanley zdołała udowodnić, że Fermat miał rację.

I kiedy wreszcie opublikowano dowód wielkiego twierdzenia Fermata, zaczęła się rewolucja w matematyce.


ZEZNANIE PATEFIELDA: Oczywiście, różni dziwacy natychmiast skorzystali z okazji, żeby osobiście zajrzeć w historię. Jako naukowiec i racjonalista uważam za wielkie szczęście, że WormCam okazał się najznakomitszym stworzonym dotąd demaskatorem.

Nie podlega więc już dyskusji, na przykład, że jakieś UFO rozbiło się w 1947 roku w Roswell, stan Nowy Meksyk. Ani jeden przypadek porwania przez obcych, jaki dotąd zbadano, nie był niczym więcej niż błędną interpretacją jakiegoś niewinnego zjawiska, często skomplikowaną przez psychicznie niezrównoważony umysł. Podobnie nawet strzęp dowodu nie potwierdził dotąd żadnego zjawiska paranormalnego, niezależnie od jego popularności.

Systematycznie upadają całe gałęzie usług parapsychicznych, mediów, astrologów, uzdrowicieli, homeopatów i innych. Czekamy na dzień, kiedy punkty widzenia WormCamu sięgną aż do czasów budowy piramid, Stonehenge, geoglifów z płaskowyżu Nazca oraz innych źródeł „mądrości” i „tajemnicy”. A potem przyjdzie czas na Atlantydę…

Być może zaczyna się nowa era — być może w niezbyt odległej przyszłości ludzkość wreszcie uzna, że prawda jest ciekawsza od złudzeń.


Florencja, Włochy, 12 kwietnia 1506

Bernice zdawała sobie sprawę, że jest tylko początkującym badaczem w biurze kustosza Luwru. Dlatego zdziwiło ją — i ucieszyło — kiedy zaproponowano, by sprawdziła pochodzenie jednego z najsłynniejszych obrazów w muzeum.

Nawet jeśli wyniki badań mniej ją ucieszyły.

Z początku wszystko szło łatwo. Obserwacje ograniczały się do murów samego Luwru: przed rozmazanymi tłumami zwiedzających, pilnowana przez pokolenia kustoszy, piękna dama siedziała w półmroku za płytą pancernego szkła i patrzyła, jak mija czas.

Lata poprzedzające przeniesienie do Luwru okazały się ciekawsze.

Bernice obejrzała przelotnie ciąg pięknych domów, pokolenia elegancji i władzy, przerywane okresami wojen, niepokojów społecznych i ubóstwa. Większość tych zdarzeń, aż po siedemnasty wiek, potwierdzała udokumentowaną historię obrazu.

Potem — na początku wieku, ponad sto lat od przypuszczalnego powstania dzieła — pojawiła się pierwsza niespodzianka. Bernice patrzyła zdumiona, jak chudy, wygłodniały młody malarz stoi przed dwoma wiszącymi obok siebie kopiami słynnego malowidła — a potem, z wstecznym biegiem czasu, jednym pociągnięciem pędzla po drugim eliminuje kopię, która po wiekach trafiła do Luwru.

Na krótko podążyła z czasem, śledząc los starszego „oryginału”, na podstawie którego namalowano wiszącą w muzeum kopię — tylko kopię, zwykłą replikę. „Oryginał” przetrwał nieco ponad dwieście lat, jak odkryła, i przepadł w wielkim pożarze w okresie rewolucji francuskiej.

Wormcamowe studia ujawniły, że większość najsłynniejszych dzieł sztuki jest fałszerstwami albo kopiami — ponad siedemdziesiąt procent obrazów pochodzących sprzed dwudziestego wieku (i nieco mniejsza część rzeźb, prawdopodobnie z powodu większego nakładu pracy, niezbędnego do stworzenia kopii). Historia była niebezpieczną, niszczycielską drogą, którą niewiele rzeczy wartościowych pokonywało bez szwanku.

Nic jednak nie wskazywało, by ten obraz, właśnie ten spośród wszystkich innych, mógł nie być prawdziwy. Wiadomo wprawdzie, że w różnych okresach i miejscach krążyło przynajmniej kilkanaście replik, ale Luwr dysponował ciągłą dokumentacją własności od chwili, kiedy artysta odłożył pędzel. Poza tym pod wierzchnią warstwą farby dało się wykryć ślady zmian kompozycji, wskazujące raczej na przerabiany i poprawiany oryginał niż na kopię.

Ale przecież, domyśliła się Bernice, techniki kompozycji i dokumenty także można podrobić.

Oszołomiona powróciła w głąb czasu, do tego brudnego pokoiku i pomysłowego malarza fałszerza. Po czym ruszyła śladem „oryginału”, który skopiował — dalej w przeszłość.

Mijały dziesięciolecia, zmieniali się właściciele — wszystko to było jednak nieistotnymi ruchomymi plamami wokół niezmiennego portretu.

I wreszcie zbliżyła się do początku szesnastego wieku, do jego pracowni we Florencji. Nawet teraz powstawały kopie — wykonane przez uczniów mistrza. Ale wszystkie były naśladownictwem jednego, zaginionego „oryginału”, który Bernice zidentyfikowała.

Może teraz, pomyślała, nie czekają jej już nowe niespodzianki.

Myliła się.

Owszem, on sam zajął się kompozycją, wstępnymi szkicami i projektem obrazu. Miał to być portret doskonały, oświadczył dumnie; fizyczne cechy i symboliczne znaczenia tematu miały zostać zsyntetyzowane w perfekcyjną jedność, razem z zamaszystym, płynnym stylem, który oszołomi współczesnych i zafascynuje przyszłe pokolenia. Do niego należała koncepcja i triumf.

Ale nie wykonanie. Mistrz — pochłonięty licznymi zamówieniami oraz swą pasją: nauką i techniką — wykonanie pozostawił innym.

Bernice, czując wzbierające w jej sercu podziw i niepokój, patrzyła, jak Rafael Sanzio, młody człowiek z prowincji, pracowicie kładzie ostatnie pociągnięcia na ten łagodny, tajemniczy uśmiech…


ZEZNANIE PATEFIELDA: Można jedynie żałować, że pada wiele ulubionych — i nieszkodliwych — mitów, wystawionych na ostry blask dnia dzisiejszego.

Betsy Ross to znany, niedawno ujawniony przykład.

Betsy Ross istniała naprawdę. Ale nigdy nie odwiedził jej Jerzy Waszyngton; nie proszono jej, by stworzyła sztandar nowego narodu; nie pracowała nad projektem wspólnie z Waszyngtonem; nie uszyła flagi w swoim salonie. O ile można to stwierdzić, całą tę legendę spreparował jej wnuk prawie sto lat później.

Mit Davy’ego Crocketta został stworzony przez niego samego, a legendę dość cynicznie rozwijano, by zwiększyć popularność Partii Wigów w Kongresie. Żadna jednak wormcamowa obserwacja nie potwierdziła, by na wzgórzu Kapitolu Crockett choć raz użył frazy „b’ar-hunting”.

Za to reputację Paula Revere’a WormCam potwierdził, a nawet poprawił.

Przez wiele lat Revere służył jako główny goniec w Bostońskim Komitecie Bezpieczeństwa. Jego najsłynniejsza jazda — do Lexington, by ostrzec przywódców rewolucji o wymarszu sił brytyjskich — była, co zakrawa na ironię, jeszcze bardziej ryzykowna, a dokonania Revere’a bardziej heroiczne, niż głosi legenda prezentowana w poemacie Longfellowa. Mimo to wielu współczesnych Amerykanów jest zdegustowanych wyraźnym francuskim akcentem, jaki bohater odziedziczył po ojcu.

l tak dalej — nie tylko w Ameryce, ale na całym świecie. Okazało się również, że kilka słynnych postaci — komentatorzy nazywają je „bałwanami” — w ogóle nie istniało. Bardziej interesujące od samych mitów staje się zatem badanie drogi ich powstawania. Rodzą się one z nielicznych, jałowych faktów, a czasem bez żadnych faktów. Można w tym dostrzec działanie jakby niemego spisku, jakiejś tęsknoty, rzadko kontrolowanej w sposób świadomy.

Musimy się zastanowić, dokąd nas to wszystko doprowadzi. Ludzka pamięć, jak wiemy, nie jest pasywnym urządzeniem rejestrującym, ale narzędziem służącym kreacji własnego „ja”. Podobnie historia nigdy nie była zwykłym zapisem przeszłości, ale metodą kształtowania społeczeństw.

l tak jak każdy człowiek musi teraz nauczyć się konstruować własną osobowość w bezlitosnym świetle WormCamów, społeczeństwa także muszą się pogodzić z nagą prawdą o swej przeszłości — i znaleźć nowe sposoby wyrażenia wspólnie wyznawanych wartości. Tylko wtedy zdołają przetrwać w przyszłości. Im szybciej się do tego zabierzemy, tym lepiej.


Lodowiec Similaun, Alpy, kwiecień 2321 p.n.e.

Ten świat należał do żywiołów: czarne skały, błękitne niebo, lśniący biały lód. Była to jedna z najwyższych alpejskich przełęczy. Samotny człowiek szedł przez to zabójcze otoczenie — i szedł z absolutną pewnością.

Ale Marcus wiedział, że obserwowany człowiek zbliża się już do miejsca, gdzie — skulony pod głazem, z ułożonymi obok siebie neolitycznymi narzędziami — spotka swój koniec.

Z początku, badając możliwości WormCamu w Instytucie Studiów Alpejskich uniwersytetu w Innsbrucku, Marcus Pinch obawiał się, że nowe urządzenie zniszczy archeologię i zastąpi ją czymś podobnym do zbierania motyli: prymitywnymi obserwacjami „prawdy”, być może prowadzonymi przez niewyszkolone oczy. Nie będzie więcej Schliemannów, nie będzie Troi, skończy się cierpliwe odszyfrowywanie przeszłości z niewielkich pozostałości i śladów.

Okazało się jednak, że wciąż jest potrzebna skumulowana mądrość archeologii jako najlepszej z możliwych osiągalnej rekonstrukcji prawdziwej przeszłości. Po prostu zbyt wiele było do zobaczenia — a horyzont zasięgu WormCamu rozrastał się bez przerwy. Przez pewien czas urządzenie pełniło rolę uzupełniającą dla konwencjonalnych metod archeologicznych: dostarczało kluczowych argumentów w dyskusjach, wzmacniało bądź obalało hipotezy. Z wolna pojawiała się zgodna opowieść o przeszłości.

W tym przypadku, dla Marcusa, prawda ujawniona tu i teraz, za pośrednictwem błękitno-biało-czarnych obrazów przekazywanych na ekran przez czas i przestrzeń, miała dać odpowiedź na jedno z najciekawszych pytań w jego zawodowej karierze.

Człowiek, na którego patrzył, łowca, został wykopany z lodu pięćdziesiąt trzy wieki po swej śmierci. Plamy krwi, tkanki, skrobi, włosów i fragmentów piór na jego narzędziach pozwoliły uczonym, w tym samemu Marcusowi, zrekonstruować znaczną część jego życia. Współcześni badacze nadali mu nawet żartobliwe imię: Ötzi, Lodowy Człowiek.

Marcusa szczególnie interesowały dwie strzały — posłużyły nawet za temat jego pracy doktorskiej. Obie były złamane i Marcus zdołał wykazać, że łowca przed śmiercią usiłował je rozłożyć i zbudować jedną dobrą, mocując lepszy grot do całego drzewca.

Właśnie taka żmudna, detektywistyczna praca pociągała Marcusa w archeologii. Nie dostrzegał żadnych granic dla stosowanych metod. Być może każde zdarzenie pozostawiało jakiś ślad we wszechświecie, ślad możliwy do wykrycia dostatecznie czułym instrumentem. W pewnym sensie WormCam był spełnieniem niewypowiedzianej intuicji każdego archeologa: że przeszłość jest realnie istniejącą krainą, którą można dokładnie badać centymetr po centymetrze.

Ale otwierały się także nowe księgi. WormCam mógł bowiem odpowiedzieć na pytania nietknięte przez tradycyjną archeologię niezależnie od stosowanych metod. Te pytania dotyczyły nawet Ötziego, choć stał się najlepiej znanym ze wszystkich ludzi żyjących w czasach prehistorycznych.

Pytanie, na jakie nie znaleziono odpowiedzi — na które nie można było znaleźć odpowiedzi na podstawie odkopanych fragmentów — to dlaczego zginął Lodowy Człowiek. Może uciekał przed bitwą albo ścigał swoją miłość. Może był przestępcą i uchodził przed okrutną sprawiedliwością swej epoki.

Marcus przeczuwał, że wszystkie te wyjaśnienia są fałszywe, są projekcjami pojęć współczesnego świata w surową przeszłość. Ale wraz z całym światem pragnął poznać prawdę.

Teraz jednak świat zapomniał o Ötzim, jego skórzanym okryciu, narzędziach z krzemienia i miedzi, o tajemnicy jego samotnej śmierci. W świecie, gdzie mogła powrócić do życia dowolna postać z przeszłości, Ötzi nie był już sensacją. Nie był nawet szczególnie interesujący. Nikogo nie obchodziło, jak właściwie umarł.

Nikogo oprócz Marcusa. Dlatego Marcus siedział teraz w chłodnym uniwersyteckim laboratorium i sunął przez alpejską przełęcz nad ramieniem Ötziego. Czekał, aż pozna prawdę.

Ötzi był wysokiej klasy alpejskim łowcą. Miedziane ostrze toporka i czapka z niedźwiedziej skóry dowodziły prestiżu i myśliwskiej zręczności. Celem jego ostatniej wyprawy była zwierzyna najbardziej nieuchwytna, jedyne zwierzę alpejskie, które nocą chroni się w wysokich skałach: kozica ibeks.

Ale Ötzi był już stary: miał czterdzieści sześć lat, a więc, jak na człowieka tego okresu, osiągnął zaawansowany wiek. Dokuczał mu artretyzm, a tego dnia zapadł na zakażenie jelitowe, skutkujące chroniczną biegunką. Pewnie był słabszy i wolniejszy, niż mu się zdawało — i niż chciał przyznać.

Coraz głębiej zapuszczał się w mroźne góry. Na przełęczy rozbił biwak, zamierzając naprawić połamane strzały i następnego dnia podjąć pościg. Zjadł ostatni posiłek: solone mięso kozicy i suszone śliwki.

Ale noc okazała się krystalicznie czysta, a wiatr wył na przełęczy, wysysając z ciała Ötziego resztki ciepła.

To była smutna, samotna śmierć. Marcus miał wrażenie, że w pewnej chwili Ötzi próbował wstać, jakby zdał sobie sprawę ze straszliwej pomyłki, jaką popełnił — jakby wiedział, że umiera. Ale nie miał już sił, a Marcus nie mógł sięgnąć przez podprzestrzenny tunel WormCamu, żeby mu pomóc.

I tak Ötzi miał leżeć w samotności, pogrzebany w lodzie, przez pięć tysięcy lat.

Marcus wyłączył WormCam i Ötzi raz jeszcze spoczął w spokoju.


ZEZNANIE PATEFIELDA: Wiele krajów — nie tylko Ameryka — musi mierzyć się z poważnymi wewnętrznymi dyskusjami o nowych prawdach ujawnionych w przeszłości — prawdach, które w wielu przypadkach były zaledwie wspomniane albo całkiem pominięte w konwencjonalnej historii.

We Francji na przykład pojawił się problem nieoczekiwanie szerokiej kolaboracji z nazistowskim reżimem podczas okupacji niemieckiej w czasie drugiej wojny światowej. Pocieszające mity o znaczeniu wojennego Resistance uległy zachwianiu, między innymi przez rewelacje dotyczące Davida Moulina, szanowanego przywódcy ruchu oporu. Mało kto ze znających legendę Moulina gotów był na odkrycie, że bohater rozpoczął swą karierę jako nazistowski „kret” — choć później dał się przekonać do sprawy narodowej i rzeczywiście był torturowany i zamordowany przez SS w 1943 roku.

Współcześni Belgowie są przytłoczeni brutalną rzeczywistością Wolnego Państwa Kongo, silnie scentralizowanej kolonii, której celem było ogołocenie terytorium z bogactw naturalnych, przede wszystkim kauczuku. Porządek utrzymywano okrucieństwem, zabójstwami, głodem, wycieńczeniem i chorobami, co doprowadziło do wysiedlania całych społeczności oraz śmierci ośmiu milionów ludzi w latach od 1885 do 1906.

Na obszarach byłego Związku Radzieckiego ludzi pochłania obserwacja okresu stalinowskiego terroru. Niemcy znowu stają wobec holocaustu. Japończycy po raz pierwszy od pokoleń muszą radzić sobie z prawdą o wojennych masakrach i zbrodniach w Seczuanie i nie tylko. Izraelczycy odkrywają swoje zbrodnie wobec Palestyńczyków. Kruchej demokracji w Serbii grozi załamanie wskutek ujawnienia grozy działań wojennych w Bośni i w innych republikach po rozpadzie dawnej Jugosławii.

l tak dalej.

Większość tych zbrodni była oczywiście znana jeszcze przed WormCamem. Powstawało wiele otwartych i sumiennych dzieł historycznych. Ale mimo to nieskończona, ponura banalność tego wszystkiego, rzeczywistość pełna tylu okrucieństw, cierpień i zniszczeń budzi niepokój.

Rodzą się także emocje silniejsze od niepokoju.

Trwające od wieków spory narodowościowe i religijne były przyczyną wielu dawnych konfliktów. Tak też dzieje się i tym razem: byliśmy świadkami odruchów gniewu, zamieszek, rozruchów etnicznych, a nawet zamachów i niewielkich wojen. Gniew często kierowany jest przeciwko OurWorldowi — jak na posłańca przynoszącego złe wieści.

Jednakże mogło być gorzej.

Co prawda wiele gniewu zrodziło ujawnienie dawnych krzywd, niektórych wykrytych po raz pierwszy, jednak, ogólnie rzecz biorąc, każda większa społeczność zbyt dokładnie uświadomiła sobie własne zbrodnie przeciwko swoim i obcym, by szukać zemsty za cudze przewiny. Żaden naród nie jest bez grzechu, żaden nie jest skłonny jako pierwszy rzucić kamieniem, l niemal każda istniejąca dzisiaj poważna organizacja — czy to naród, czy korporacja, czy Kościół — czuje się zmuszona do przepraszania za występki popełniane w przeszłości w jej imieniu.

Czeka nas jednak szok o wiele poważniejszy.

WormCam nie przekazuje nam przecież lekcji historii w formie wykładu czy też kolorowych, animowanych mapek. Nie ma wiele do powiedzenia o chwale czy honorze. WormCam po prostu ukazuje ludzkie istoty, pojedyncze, często głodujące, cierpiące, ginące z ręki współbliźnich.

Wielkość nie ma już znaczenia. Widzimy teraz, że każdy umierający człowiek jest środkiem wszechświata, niezwykłą iskierką nadziei i rozpaczy, miłości i nienawiści, w samotności odchodzącą w ciemność. WormCam wniósł do obserwacji przeszłości nową demokrację. Jak mógłby to ująć Lincoln, historia, jaka wyłania się z tych obserwacji, będzie nową historią ludzkości: opowieścią o ludziach, tworzoną przez ludzi i dla ludzi.

Najważniejsza staje się moja historia — albo ukochanej osoby, rodzica, przodka, który zginął najzwyczajniejszą, bezsensowną śmiercią w błotach pod Stalingradem, Passchendaele czy Gettysburgiem lub po prostu umarł złamany znojnym życiem. Wyposażeni w WormCamy, przy wsparciu wielkich centrów genealogii, takich jak mormońskie, odkrywamy własnych przodków.

Są tacy, którzy twierdzą, że to niebezpieczne i grozi destabilizacją. Trzeba przyznać, że po fali rozwodów i samobójstw, jaka nastąpiła po udostępnieniu wormcamowej otwartości, nadeszła kolejna fala — wynik szpiegowania partnerów nie tylko w czasie rzeczywistym, ale i w przeszłości, tak daleko, jak tylko zechcemy; każdy dawny grzech, ujawniony czy ukryty, może być teraz zbadany, wszystkie stare rany na nowo otwarte. Ale to tylko proces dostosowania, który najsilniejsze związki z pewnością przetrwają. Zresztą takie relatywnie proste konsekwencje WormCamu są nieistotne wobec wielkiego daru prawdy historycznej, jaka po raz pierwszy stała się dla nas dostępna.

Dlatego nie zgadzam się z prorokami zguby. Powiadam: należy zaufać ludziom. Dajcie nam narzędzia, a my skończymy robotę.

Szerzą się pogłoski — tragicznie niemożliwe do realizacji — o szukaniu sposobu, metody zmiany przeszłości: by pomóc dawno zmarłym cierpiącym, a nawet by ich ocalić. Ale przeszłość jest niezmienna; tylko przyszłość możemy kształtować.

Mimo wszelkich trudności i zagrożeń dano nam przywilej życia w tym niezwykłym okresie. Zapewne nigdy już światło prawdy nie będzie się rozprzestrzeniać tak prędko w mrokach przeszłości, nigdy już zbiorowa świadomość ludzkiej rasy nie dozna tak dramatycznych przemian. Nowe pokolenia, zrodzone we wszechobecnym cieniu WormCamu, będą dorastać, całkiem inaczej postrzegając własny gatunek i jego historię. Na dobre czy złe…


Bliski Wschód, ok. 1250 p.n.e.

Miriam prowadziła kursy obsługi ekspertowych systemów księgowych; nie była zawodowym historykiem. Ale jak niemal wszyscy jej znajomi, gdy tylko było to możliwe, zarezerwowała dostęp do WormCamu i poświęciła się osobistej pasji. W jej przypadku pasja dotyczyła jednego człowieka: człowieka, którego historia była dla niej inspiracją.

Ale im bliżej WormCam doprowadzał Miriam do obiektu jej studiów, tym bardziej człowiek ów zdawał się rozpływać. Sam fakt obserwacji go niszczył, jakby ulegał jakiejś nieprzewidzianej formie historycznej zasady nieoznaczoności.

Nie poddawała się.

W końcu, po drugich godzinach poszukiwań prowadzonych w ostrym blasku słońca nad starożytnymi pustyniami, zaczęła szukać pomocy u zawodowych historyków, którzy przed nią zanurzyli się w głębiny czasu. I powoli sama przekonywała się o tym, co oni wydedukowali.

Życie tego człowieka — po odarciu z elementów nadprzyrodzonych — okazało się dość prymitywnym kolażem biografii kilku przywódców z ery, gdy naród Izraelitów tworzył się z grup palestyńskich uchodźców, uciekających po rozpadzie miast-państw regionu Kanaan. Cała reszta była wymysłem albo zapożyczeniem.

Na przykład kwestia jego ukrycia w koszyku i spuszczenia z prądem Nilu w celu ocalenia przed masowym mordowaniem pierworodnych Izraelitów… Opowieść powstała na podstawie starszych legend z Egiptu i Mezopotamii — na przykład o bogu Horusie — z których zresztą żadna nie opierała się na faktach. Nigdy też nie był księciem Egiptu. Ten fragment życiorysu zaczerpnięto z historii Syryjczyka imieniem Bay, który służył jako główny skarbnik Egiptu, a potem został nawet faraonem i rządził jako Ramosehajemnetjeru.

Ale co jest prawdą?

W końcu, zachowany w mitach, człowiek ów był istotą złożoną, głęboko ludzką, wzorem do naśladowania. Miał swoje wady — wahał się, często popadał w konflikty z ludem, który prowadził. Kłócił się nawet z Bogiem. Ale zwycięstwo nad tymi niedoskonałościami było przez trzy tysiące lat inspiracją dla wielu ludzi, nie wyłączając samej Miriam, nazwanej tak na cześć jego ukochanej siostry. Miriam także pokonała trudne przeszkody, jakie postawiło przed nią życie i jej porażenie mózgowe.

Był wspaniały, tak realny jak dowolna postać z „prawdziwej” historii. Miriam wiedziała, że będzie żył także w przyszłości. A wobec tego, czy było ważne, że Mojżesz nie istniał naprawdę?


To było jak obsesja. Bobby widział, jak miliony postaci historycznych — słynnych lub nieznanych — wracały na krótko do życia pod spojrzeniem pierwszego pokolenia wormcamowych obserwatorów.

Fala absencji sięgnęła już chyba szczytu. Ludzie porzucali pracę, zainteresowania, nawet swoich najbliższych, by całkowicie poddać się fascynacji WormCamem. Zdawało się, że cała ludzkość stała się nagle stara, że chętnie się izoluje i żyje już tylko wspomnieniami.

Zresztą może tak właśnie było, myślał Bobby. W końcu, jeśli nie uda się zepchnąć z kursu Wormwoodu, to nie istniała żadna przyszłość warta uwagi. Może WormCam i niesiony przez niego dar przeszłości był właśnie tym, czego ludzkość w tej chwili potrzebowała: kryjówką, mysią dziurą.

Każdy z obserwatorów w końcu uświadamiał sobie, że pewnego dnia i on będzie jedynie obiektem ze światła i cienia, zatopionym w czasie, może także badanym przez patrzących z jakiejś nieznanej przyszłości.

Ale Bobby nie martwił się całą ludzkością ani potężnymi prądami historii czy nowymi nurtami myśli, które zostały wzbudzone. Martwił się złamanym sercem brata.

20. Kryzys wiary

Bobby miał wrażenie, że David staje się odludkiem. Zjawiał się w Wormworks bez zapowiedzi, przeprowadzał jakieś dziwne eksperymenty i wracał do domu, gdzie — według rejestrów OurWorldu — intensywnie wykorzystywał WormCam, realizując swoje własne, tajemnicze, nieujawnione projekty.

Po trzech tygodniach Bobby postanowił go odwiedzić. David otworzył mu drzwi i zdawało się, że ma ochotę nie wpuścić brata do wnętrza. Po chwili jednak odsunął się.

Mieszkanie było ciasne; wszędzie leżały książki i softscreenowe ekrany. Typowe mieszkanie samotnego mężczyzny, który nie musi się przejmować innymi.

— Co się z tobą dzieje, do licha? David uśmiechnął się z przymusem.

— WormCam, Bobby. Cóż by innego?

— Heather mówiła, że pomagałeś jej przy projekcie biografii Lincolna.

— Owszem. Chyba wtedy złapałem bakcyla. Ale teraz zbyt wiele już widziałem historii… Jestem złym gospodarzem. Może się czegoś napijesz? Mam piwo…

— Daj spokój, David. Pogadajmy. David poskrobał się po blond czuprynie.

— To się nazywa kryzysem wiary, Bobby. Nie spodziewam się, że zrozumiesz.

Zirytowany Bobby rozumiał jednak i był nieco rozczarowany tym, jak przyziemne okazały się problemy brata. Wormcamowi nałogowcy codziennie dobijali się do drzwi OurWorldu i żądali szerszego dostępu. Ale David żył w izolacji — może nawet nie wiedział, że pozostał typowym przedstawicielem ludzkiej rasy, że jego nałóg jest powszechny.

Jak mu to powiedzieć?

— Przeżyłeś szok historii. To obecnie stan dość… modny. Przejdzie ci.

— Modny? — David spojrzał na niego niechętnie.

— Wszyscy odczuwamy to samo. — Poszukał w pamięci przykładów. — Oglądałem premierowe wykonanie IXSymfonii Beethovena w Kartnertor Theater w Wiedniu z 1824 roku. Widziałeś? — Koncert został profesjonalnie zarejestrowany i wyemitowany przez jedną z sieci medialnych, ale zyskał marne oceny. — Było fatalne. Grali marnie, chór śpiewał nierówno. A Shakespeare okazał się jeszcze gorszy.

— Shakespeare?

— Naprawdę zmieniłeś się w pustelnika. Chodzi o premierę Hamleta w Globe Theatre w 1601. Gra na poziomie amatorskim, kostiumy śmieszne, jako publiczność pijany motłoch, a sam teatr to niewiele więcej niż zadaszona dziura. W dodatku mówili z takim akcentem, że trzeba było dodać napisy. Im dalej patrzymy w przeszłość, tym dziwaczniej wygląda. Wielu ludziom trudno zaakceptować historię. OurWorld stał się ich kozłem ofiarnym, więc wiem, że tak jest. Hirama bez przerwy ciągają po sądach: zniesławienie, podżeganie do zamieszek, prowokowanie nienawiści rasowej… Czepiają się różne grupy patriotów, organizacje religijne, rodziny obalonych bohaterów, nawet kilka rządów państwowych. Zdarzają się też groźby fizyczne. Oczywiście, nie pomaga mu fakt, że usiłuje opatentować historię.

David nie mógł powstrzymać zdumienia.

— Chyba żartujesz…

— Nie. Twierdzi, że historię się odkrywa jak ludzki genom. A jeśli można opatentować elementy genomu, to czemu nie historię? A przynajmniej te jej fragmenty, do których WormCamy OurWorldu sięgnęły jako pierwsze. Czternasty wiek jest teraz analizowany jako precedens. Jeśli się nie uda, planuje objąć prawem autorskim bałwany. Takie jak Robin Hood.

Jak większość na wpół mitycznych bohaterów z przeszłości pod bezlitosnym spojrzeniem WormCamu Robin Hood rozpłynął się w legendę i zmyślenia. Legenda brała swój początek z cyklu czternastowiecznych angielskich ballad, zrodzonych w czasie rebelii baronów i niepokojów społecznych, które doprowadziły do rewolty chłopskiej w 1381.

David uśmiechnął się lekko.

To mi się podoba. Hiram zawsze zachowywał się trochę jak Robin Hood. Chyba wyobraża sobie, że jest jego współczesnym odpowiednikiem. Sam siebie oszukuje, naturalnie, bo więcej ma wspólnego z królem Janem. Byłoby doprawdy ironią losu, gdyby został właścicielem Robina.

— Posłuchaj, Davidzie… Wielu ludzi odczuwa to co ty. Historia pełna jest grozy, ludzi zapomnianych, niewolników, takich, którym odebrano życie. Ale nie możemy jej zmienić. Możemy tylko iść naprzód, starając się nie popełniać tych samych błędów.

Tak myślisz? — spytał z goryczą David. Wstał i szybkimi ruchami zaciemnił okna, odcinając światło dnia. Potem usiadł obok Bobby’ego i rozwinął softscreenowy ekran.

— Popatrz sobie. Przekonasz się, że to nie takie proste. Kilkoma klawiszami przywołał zapisane w pamięci nagranie. Bracia patrzyli razem, skąpani w świetle minionych dni.


…Niewielki, pękaty żaglowiec zbliżał się do brzegu. Dwa kolejne widać było na horyzoncie. Piasek leżał czysty, woda była spokojna i błękitna, niebo przestronne.

Ludzie wybiegli na plażę: mężczyźni i kobiety, nadzy, smagli, piękni. Wydawali się zdumieni. Niektórzy wypłynęli na spotkanie statku.

— Kolumb — szepnął Bobby.

— Tak. A to są Arawakowie. Rodowici mieszkańcy Bahamów. Byli przyjaźni. Wręczyli Europejczykom dary: papugi, kule bawełny i włócznie z trzciny. Ale mieli też złoto, które nosili w postaci ozdób w uszach. Kolumb natychmiast kilku uwięził, żeby wydobyć z nich informację o złocie. A potem już się potoczyło. Hiszpanie mieli zbroje, muszkiety i konie. Arawakowie nie znali żelaza, nie mogli stawiać oporu europejskiej broni i dyscyplinie. Zostali niewolnikami. Na Haiti, na przykład, w poszukiwaniu złota przekopano góry od stóp po szczyty. Arawakowie marli tysiącami, mniej więcej jedna trzecia robotników co sześć miesięcy. Wkrótce potem zaczęły się masowe samobójstwa przy użyciu trucizny cassava. Zabijano noworodki, by ocalić je przed Hiszpanami. I tak dalej. W chwili przybycia Kolumba na Haiti zamieszkiwało około ćwierć miliona Arawaków. Po kilku latach połowa nie żyła wskutek mordów, okaleczeń i samobójstw. A w roku 1650, po dziesięcioleciach zabójczej niewolniczej pracy, na Haiti nie pozostał ani jeden Arawak ani żadni ich potomkowie. Potem okazało się, że jednak nie było tam złota; tylko odrobina pyłu, który Arawakowie zbierali w strumieniach i przekuwali na swą żałosną śmiercionośną biżuterię. I tak, Bobby, rozpoczęła się nasza inwazja Ameryk.

— David…

— Patrz. — Stuknął w ekran i przywołał nową scenę.

Bobby zobaczył rozmyty obraz miasta: niewielkiego, ciasnego, zatłoczonego, wzniesionego z białego kamienia, który lśnił w słońcu.

— To Jeruzalem — wyjaśnił David. — Piętnasty lipca 1099. Miasto pełne Żydów i mahometan. Krzyżowcy, zbrojna misja zachodniego chrześcijaństwa, przez miesiąc oblegali miasto. Teraz atak osiągnął punkt przełomowy.

Bobby patrzył na ciężkie postacie wspinające się na mury, na żołnierzy biegnących im na spotkanie. Ale obrońcy cofnęli się, a rycerze szli naprzód, wymachując mieczami. Bobby zobaczył niewiarygodny obraz człowieka, jednym cięciem pozbawionego głowy.

Krzyżowcy przebili się aż do okolic świątyni i tutaj Turcy powstrzymali ich jeszcze przez jeden dzień. Wreszcie — brodząc po kostki we krwi — krzyżowcy przełamali ich szyki i szybko wymordowali pozostałych jeszcze obrońców.

Rycerze i ich oddziały przetoczyli się przez miasto, rabując konie i muły, złoto i srebro. Ogołocili z lamp i kandelabrów Kopułę na Skale. Rozcinali zwłoki, gdyż czasami znajdowali monety w brzuchach zabitych.

A kiedy rabunek i rzeź trwały już długo, Bobby zobaczył, jak chrześcijanie wycinaj ą z powalonych wrogów pasy mięsa, wędząje i zjadają.

Wszystkie obrazy były gwałtowne, barwne: czerwone błyski okrwawionych mieczy, rżenie przerażonych koni, lodowate oczy posępnych, wygłodzonych rycerzy, śpiewających psalmy i hymny nawet wtedy, kiedy cięli swymi wielkimi mieczami. Mimo to walka wydawała się dziwnie cicha — nie słyszało się karabinów i dział, tylko broń poruszaną ludzkimi mięśniami.

— To była katastrofa naszej cywilizacji — szepnął David. — Akt gwałtu, który między Wschodem i Zachodem wywołał schizmę, nigdy do końca nie zaleczoną. I wszystko to działo się w imię Chrystusa. Bobby, dzięki WormCamowi miałem okazję oglądać stulecia chrześcijańskiego terroru, orgię okrucieństwa i destrukcji, trwającą od krucjat po rabunek Meksyku w szesnastym wieku, a nawet dalej. Motorem była religia papieży: moja religia, a także pragnienie złota i majątku, kapitalizm, którego mój własny ojciec jest tak znakomitym przedstawicielem.

W zbrojach, z błyszczącymi krucyfiksami krzyżowcy przypominali królewskie bestie, siejące zniszczenie w blasku słońca, wśród pyłu. Barbarzyństwo tej sceny wręcz porażało.

A jednak…

— Davidzie, przecież wiedzieliśmy o tym. Krucjaty były dobrze opisane przez kronikarzy. Historycy potrafili oddzielić fakty od propagandy i to na długo przed nadejściem WormCamu.

— Możliwe. Ale jesteśmy tylko ludźmi, Bobby. Dopiero okrutna moc WormCamu pozwoliła wyrwać historię z zakurzonych podręczników i ożywić na nowo, udostępnić naszym prostym zmysłom. Dlatego musimy przeżywać ją znowu, kiedy raz jeszcze przepływają zalane krwią stulecia. Przeszłość jest rzeką krwi, Bobby. I WormCam zmusza nas, żebyśmy to zrozumieli. Historia spłukuje ludzkie żywoty niczym ziarenka piasku do morza ciemności, j a każdy z tych żywotów był cenny, barwny jak twój czy mój. I żadnego nie można zmienić, nie da się ocalić choćby kropli krwi.

David zerknął na brata.

— Jesteś gotów na więcej?

Davidzie, nie jesteś jedyny, myślał Bobby. Wszyscy przeżywamy ten horror. Popadasz w egocentryzm, jeśli sądzisz, że tylko ty oglądasz te sceny, tylko ty tak je przeżywasz.

Ale nie potrafił tego powiedzieć.

David wywołał kolejny obraz. Bobby miał ochotę wyjść albo odwrócić głową. Ale wiedział, że jeśli chce pomóc bratu, musi wytrwać.

Raz jeszcze na ekranie popłynęły życie i krew.


Mimo wszystko, w tych trudnych dla siebie chwilach, David dotrzymał danej Heather obietnicy i odszukał Mary.

Nigdy nie uważał się za szczególnie kompetentnego w sprawach ludzkich serc. Dlatego — z poczucia własnej niewiedzy i własnego wewnętrznego chaosu — długo się zastanawiał, w jaki sposób podejść do trudnej, rozdartej córki Heather. Droga, którą wymyślił, okazała się jednak techniczna — prowadziła przez fragment programu.

Zajrzał do jej boksu w Wormworks. Było późno i większość obserwatorów już wyszła. Mary siedziała w plamie światła padającego z ekranu, otoczona sennym półmrokiem zakurzonego laboratorium, pełnego instrumentów i elektroniki. Kiedy się zbliżył, pospiesznie wygasiła ekran. Zdążył tylko dostrzec słoneczny dzień i roześmiane dzieci, biegnące za kimś dorosłym; potem zapadła ciemność.

Mary obejrzała się na niego z niechęcią. Miała na sobie obwisłą, brudną koszulkę z jaskrawym napisem:


ŚWIĘTY MIKOŁAJ PRZYBYWA DO MIASTA

David musiał przyznać, że nie rozumie znaczenia tego tekstu. Nie miał jednak zamiaru prosić o wyjaśnienie.

Postawą i milczeniem wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie jest miłym gościem. Ale nie zamierzał łatwo rezygnować. Usiadł przy niej.

— Słyszałem dużo dobrego o programie śledzącym, który tu rozwijasz.

Spojrzała na niego ostro.

— Kto ci powiedział, co robię? Pewnie matka.

— Nie. Nie twoja matka.

— Więc kto? Zresztą to bez znaczenia. Myślisz pewnie, że jestem paranoiczna, co? Zbyt agresywna? Zbyt drażliwa?

— Jeszcze nie zdecydowałem — odpowiedział spokojnie. To niezwykłe, ale uśmiechnęła się.

— Przynajmniej szczerze stawiasz sprawę. Ale poważnie, skąd wiesz o moim programie?

— Jesteś użytkownikiem WormCamu. Jednym z warunków korzystania ze sprzętu Wormworks jest to, że każda wprowadzona innowacja staje się intelektualną własnością OurWorldu. Taką umowę musiałem podpisać w imieniu twojej matki… i twoim, oczywiście.

— Typowe dla Hirama Pattersona.

— Chcesz powiedzieć, że to dobry interes? Mnie wydaje się to rozsądne. Wszyscy wiemy, że ta technika ma przed sobą przyszłość…

— Mnie to mówisz? A cały ten interfejs jest do bani, Davidzie.

— A któż mógłby poprawić go lepiej niż sami użytkownicy, którzy przecież z nim pracują?

— Macie tu szpiegów? Ludzi, którzy obserwują obserwatorów przeszłości?

— Mamy warstwę metaoprogramowania, która monitoruje zmiany wprowadzane przez użytkowników, a także ocenia ich jakość i funkcjonalność. Jeśli trafimy na dobry pomysł, możemy go przejąć i rozwijać. Najlepiej oczywiście znaleźć coś, co opiera się na dobrym pomyśle i jest już dobrze rozwinięte.

Okazała ślad zainteresowania, nawet dumy.

— Jak u mnie?

— Twój program ma potencjał. Jesteś inteligentna, Mary, i masz przed sobą jasną przyszłość. Ale… jak by to ująć… nie masz zielonego pojęcia o projektowaniu oprogamowania.

— Przecież działa, prawda?

— Zwykle tak. Ale wątpię, czy ktoś oprócz ciebie potrafiłby coś w nim poprawić, nie przebudowując całości od podstaw. — Westchnął ciężko. — To nie koniec zeszłego wieku, Mary. Programowanie jest dzisiaj rzemiosłem.

— Wiem, wiem. Uczą nas tego w szkole. Ale sądzisz, że pomysł jest dobry?

— Może mi pokażesz?

Sięgnęła do ekranu; zauważył, że chce skasować ustawienia i uruchomić nowe połączenie. Ujął jej rękę.

— Nie. Pokaż mi, co oglądałaś, kiedy przyszedłem. Spojrzała na niego niechętnie.

— Więc o to chodzi… Matka cię przysłała, prawda? I wcale cię nie interesuje mój program śledzący.

— Wierzę w prawdę, Mary.

— To przestań kłamać.

Przyjrzał się czubkom swoich palców.

— Twoja matka martwi się o ciebie. Przyjście tutaj było moim pomysłem, nie jej. Uważam, że powinnaś mi pokazać, co oglądałaś. Owszem, twój program posłużył mi jako pretekst, żeby z tobą porozmawiać, ale interesuje mnie naprawdę. Czy coś jeszcze?

— Jeśli odmówię, pewnie wyrzucisz mnie z Wormworks.

— Tego bym nie zrobił.

— W porównaniu ze sprzętem tutaj to, co można znaleźć w sieci, jest do niczego.

— Powiedziałem już, że nie zamierzam ci grozić. Milczenie przeciągało się.

Wreszcie opadła głębiej w fotel i David wiedział, że wygrał tę rundę.

Kilkoma klawiszami odtworzyła scenę.

Zobaczył nieduży ogród — właściwie podwórze: prostokąty wyschniętej trawy rozdzielone łatami żwiru, kilka zaniedbanych grządek z kwiatami. Obraz był jasny, niebo błękitne, cienie wydłużone. Wszędzie leżały zabawki — plamy koloru; niektóre jeździły samodzielnie tam i z powrotem po zaprogramowanych torach.

Pojawiła się para dzieci: chłopiec i dziewczynka, około sześciu i ośmiu lat. Śmiali się i kopali do siebie piłkę. Mężczyzna biegał za nimi i także śmiał się głośno. Złapał dziewczynkę i podrzucił ją w powietrze, tak że pofrunęła przez cień i światło…

Mary unieruchomiła obraz.

— Banał — stwierdziła. — Prawda? Wspomnienie z dzieciństwa, letnie popołudnie, długie i spokojne…

— To twój ojciec i brat, prawda? Wykrzywiła usta w smętnym uśmiechu.

— To scena sprzed zaledwie ośmiu lat, a już dwóch jej uczestników nie żyje. Co o tym sądzisz?

— Mary…

— Chciałeś zobaczyć mój program. Przytaknął.

— Pokaż.

Puknęła w ekran. Punkt widzenia odchylił się w prawo i w lewo, potem przesunął się w czasie o kilka sekund w przód i w tył. Dziewczynka została podniesiona, opuszczona na ziemię, znów podniesiona; włosy kołysały się jej w obie strony, jakby oglądali film przesuwany tam i z powrotem.

— W tej chwili korzystam ze standardowego interfejsu stacji roboczej. Punkt widzenia jest jak frunąca w powietrzu mała kamera. Mogę kierować jego położeniem w przestrzeni i przesuwać w czasie, zmieniając pozycję wylotu tunelu. Ale jeśli chcę obejrzeć dłuższe okresy, to strasznie męczy. Sam wiesz.

Scena potoczyła się dalej. Ojciec postawił córkę na ziemi. Mary zogniskowała widok na jego twarzy i stukając w klawisze, śledziła ją krótkimi, urywanymi ruchami „kamery”, gdy mężczyzna biegł za dzieckiem po nieistniejącym już trawniku.

— Mogę podążać za obiektem — wyjaśniła chłodno. — Ale to trudne i męczące. Dlatego szukałam sposobu zautomatyzowania tej pracy. — Wcisnęła kilka wirtualnych klawiszy. Wykorzystuję procedury rozpoznawania wzorców, żeby namierzyć twarz.

Punkt widzenia WormCamu spłynął w dół, jakby kierowany przez niewidzialnego kamerzystę, i zogniskował obraz na twarzy ojca. Twarz pozostawała pośrodku ekranu, chociaż mężczyzna poruszał głową, rozglądał się, śmiał, krzyczał coś. Tło z tyłu przesuwało się gwałtownie.

— Pełna automatyka — stwierdził David.

Tak. Mam tu procedury, które monitorują moje preferencje, i mogę uzyskać wygodniejszy plan.

Kolejne uderzenia w klawisze i punkt widzenia cofnął się. Kąt był teraz bardziej typowy, ustabilizowany, nie przywiązany już tak mocno do twarzy. Ojciec wciąż pozostawał centralną postacią sceny, ale widoczne było również otoczenie.

David pokiwał głową.

— To cenna idea, Mary. Powiązana z oprogramowaniem interpretującym może nawet pozwolić na automatyczną kompilację biografii postaci historycznych, przynajmniej w pierwszych szkicach. Zasłużyłaś na pochwałę.

Westchnęła.

— Dzięki. Ale i tak uważasz, że jestem dziwolągiem, bo oglądam swojego ojca, a nie Johna Lennona. Prawda?

Wzruszył ramionami.

— Wszyscy inni oglądają Johna Lennona — stwierdził ostrożnie. — Jego życie, na dobre czy złe, stało się własnością publiczną. Twoje życie, to złociste popołudnie, należy tylko do ciebie.

— Ale mam obsesję. Niczym ci szurnięci, którzy stale podglądają, jak kochają się ich rodzice, patrzą na moment swojego poczęcia…

— Nie jestem psychoanalitykiem — przerwał jej łagodnie. — Miałaś ciężkie życie. Nikt temu nie zaprzeczy. Straciłaś brata, potem ojca. Ale…

— Ale co?

— Ale otaczają cię ludzie, którzy nie chcą, żebyś była nieszczęśliwa. Musisz w to uwierzyć.

Westchnęła ciężko.

— Wiesz, kiedy byliśmy mali, Tommy i ja, mama często wykorzystywała przeciwko nam innych dorosłych. Jak byłam niegrzeczna, wskazywała na coś w dorosłym świecie… samochód, który zatrąbił

o kilometr od nas, nawet odrzutowiec przelatujący z hukiem nad nami… i mówiła: „Ten człowiek słyszał, jak się odzywasz do mamy, i teraz chce ci pokazać, co o tym myśli”. To było straszne. Dorastałam pod wrażeniem, że jestem samotna w wielkiej dżungli dorosłych, którzy wszyscy mnie obserwują i przez cały czas osądzają.

— Pełny nadzór… — David uśmiechnął się. — W takim razie nietrudno ci będzie się przyzwyczaić do życia z WormCamem.

— Chcesz powiedzieć, że szkoda już się stała? Nie jestem pewna, czy mnie to pociesza. — Przyjrzała mu się badawczo. — A ty, Davidzie? Co oglądasz, kiedy masz WormCam dla siebie?


Wrócił do mieszkania, podłączył własną stację roboczą do komputera Mary w Wormworks i sprawdził zapisy wykorzystania WormCamu, jakie OurWorld rutynowo prowadził dla wszystkich użytkowników.

Uznał, że zrobił już dosyć, żeby nie czuć winy z powodu tego, co mu pozostało, jeśli chciał spełnić daną Heather obietnicę. To znaczy szpiegować Mary.

Niedługo zajęło mu dotarcie do najważniejszego. W końcu oglądała ten sam wypadek, raz za razem.

Scena ukazała kolejne słoneczne popołudnie, rodzinę i zabawę — niedługo po wizji, którą razem oglądali. Tutaj Mary miała osiem lat i razem z rodziną była na wycieczce w Parku Narodowym Rainier. Wszyscy szli powoli, tempem sześciolatka. Słońce, skały, drzewa.

I wtedy wreszcie znalazł: klucz do życia Mary. Trwał tylko kilka sekund.

Nie podejmowali żadnego ryzyka; nie oddalali się od wyznaczonej ścieżki, nie próbowali niczego przesadnie ambitnego. To był zwyczajny wypadek.

Tommy jechał ojcu na barana, ściskając rączkami gęste, czarne włosy. Nogi zwisały mu z ojcowskich ramion, przytrzymywane mocno szerokimi dłońmi. Mary wybiegła do przodu, ścigając coś, co wyglądało na cień jelenia. Tommy wyciągnął do niej rękę, na moment stracił równowagę, dłoń ojca ześliznęła się — tylko odrobinę, ale to wystarczyło.

Samo uderzenie nie robiło wielkiego wrażenia: cichy trzask, kiedy czaszka uderzyła o ostrą wulkaniczną skałę, dziwnie bezwładnie padające ciało. Zwykły pech, nawet w tym śmiertelnym uderzeniu o grunt. Niczyja wina.

I to wszystko. Skończone w trakcie jednego uderzenia pulsu. Zwyczajny nieszczęśliwy wypadek, niezawiniony przez nikogo — chyba że, pomyślał nagle rozgniewany David, przez Kosmicznego Projektanta, który umieścił coś tak cennego jak dusza sześciolatka w tak kruchym pojemniku.

Za pierwszym razem Mary — a teraz także i David jako nieproszony duch — obserwowali ten wypadek z nietypowego punktu widzenia: przez oczy Mary-dziecka. Zupełnie, jakby wylot tunelu podprzestrzennego zakotwiczył się w samym jądrze jej duszy, w tajemniczym miejscu w głowie, gdzie trwała jej jaźń, otoczona miękką maszynerią ciała.

Mary widziała, że chłopiec spada. Zareagowała: wyciągnęła ręce, zrobiła krok w jego stronę. Zdawał się opadać wolno, jak we śnie. Ale była zbyt daleko, by go dosięgnąć, nie mogła zmienić biegu wydarzeń.

Potem, śledząc obserwacje dziewczyny, David musiał zobaczyć ten sam wypadek z punktu widzenia ojca. Miał wrażenie, że spogląda z wieży: mała Mary była tylko rozmazaną plamą w dole, chłopiec cieniem wokół głowy. Ale te same wydarzenia następowały z tragiczną nieuchronnością: utrata równo wagi, ześliznięcie, zaczepione nogi hamujące trochę, przez co chłopiec spadał głową w dół, prosto na kamienisty grunt.

Ale rym, co Mary wciąż oglądała, nie była sama śmierć brata, ale kilka chwil wcześniej. Spadający Tommy znalazł się o metr od siostry, ale to było za daleko; nie dalej niż centymetry od rąk ojca, ułamek sekundy czasu reakcji. Równie dobrze mógłby być o kilometr dalej, o godzinę opóźnienia — nic nie mogło odwrócić tragedii.

To właśnie, jak podejrzewał David, było prawdziwą przyczyną samobójstwa ojca Mary. Nie popularność, jaka nagle spadła na niego i jego rodzinę — choć to na pewno mu nie pomogło. Jeśli był choć trochę podobny do Mary, musiał natychmiast dostrzec skutki nowej techniki — jak miliony innych, badających teraz możliwości WormCamu i ciemności we własnych sercach.

Jak zrozpaczony ojciec mógłby nie oglądać tej tragedii? Jak mógłby wciąż na nowo nie przeżywać tych strasznych chwil? Jak mógby odwrócić się od swego dziecka, uwięzionego w maszynie, tak żywego, a jednak niezdolnego przeżyć choć o sekundę dłużej — dziecka, które już nigdy nic nie zrobi inaczej?

I jak mógł ten ojciec żyć w świecie, gdzie wypadek był dostępny odtwarzaniu z przerażającą wyrazistością, w każdej chwili, pod dowolnym kątem — wiedząc, że nie potrafi zmienić najmniejszego szczegółu?

Jak bardzo pobłażał sobie on sam — David — oglądając ponure epizody z historii chrześcijaństwa, wypadki o stulecia oddalone od jego własnej rzeczywistości… W końcu zbrodnie Kolumba nie szkodzą już nikomu — może z wyjątkiem samego Kolumba, myślał ponuro. O ileż większą odwagę wykazała Mary, samotne, skrzywdzone dziecko, kiedy patrzyła na moment, który na dobre czy złe ukształtował jej życie.

To bowiem, uświadomił sobie, jest sednem spotkania z WormCamem: nie lękliwe szpiegowanie czy podglądanie, nie oglądanie jakiegoś niemożliwie odległego okresu historycznego, ale szansa zobaczenia wydarzeń, które kształtowały własne życie.

Ale moje oczy nie są przystosowane do oglądania takich widoków. Moje serce nie jest przystosowane, by wytrzymać takie powtarzane objawienia. Kiedyś mówiło się, że czas jest najlepszym lekarzem; teraz została mu zabrana lecznicza moc dystansu.

Dano nam oczy Boga, myślał. Oczy, które widzą niezmienną krwawą przeszłość, jakby działa się dzisiaj. Ale nie jesteśmy Bogiem i płomienny blask historii może nas oślepić.

Gniew ucichł. Niezmienną… Dlaczego mamy godzić się z taką niesprawiedliwością? Może da się coś zrobić w tej sprawie.

Ale najpierw musi się zastanowić, co powiedzieć Heather.


Kiedy po kilku tygodniach odwiedził brata, Bobby był wstrząśnięty stanem Davida.

David nosił workowaty kombinezon, który wyglądał na niezmieniany od dawna. Włosy miał rozwichrzone i był niedbale ogolony. W mieszkaniu panował jeszcze większy bałagan; na wszystkich meblach leżały softscreenowe ekrany, otwarte książki i pisma, notatniki, porzucone ołówki. Na podłodze, ułożone w stosy wokół przepełnionego kosza, stały brudne papierowe podstawki, pudełka z pizzy i kartony po gotowych posiłkach.

Ale David starał się tłumaczyć, może nawet przepraszać.

— To nie to, co myślisz, Bobby. Uzależnienie od WormCamu, tak? Być może cierpię na obsesję, ale z tego chyba się już wyrwałem.

— No więc co…

— Pracowałem.

Pod ścianą na trójnogu stała tablica pokryta czerwonymi znakami, równaniami, strzępami zdań po angielsku i francusku, połączonymi krętymi strzałkami i pętlami.

— Heather mówiła — zaczął ostrożnie Bobby — że wycofałeś się z projektu Dwunastu Tysięcy Dni, prawdziwej biografii Chrystusa.

Tak, wycofałem się. Z pewnością rozumiesz dlaczego.

— W takim razie co tu robiłeś, Davidzie? David westchnął ciężko.

— Próbowałem dotknąć przeszłości, Bobby. I nie udało mi się.

— Zaraz… czyja cię dobrze rozumiem? Próbowałeś wykorzystać tunel podprzestrzenny, żeby wpłynąć na przeszłość? To chcesz powiedzieć? Przecież twoja teoria mówi, że to niemożliwe. Zgadza się?

— Tak. Ale próbowałem mimo wszystko. Przeprowadziłem w Wormworks kilka prób. Usiłowałem przesłać sygnał wstecz w czasie, przez niewielki tunel, do samego siebie. Przez kilka milisekund, ale to wystarczy, żeby sprawdzić zasadę.

— I?

David uśmiechnął się smętnie.

— Sygnały mogą przesuwać się naprzód w czasie przez wormhole. W ten sposób widzimy przeszłość. Ale kiedy spróbowałem wysłać sygnał wstecz, nastąpiło sprzężenie. Wyobraź sobie foton, który opuszcza wylot tunelu kilka sekund w przeszłości. Może przebiec do przyszłego wylotu, wrócić przez czas i wypaść z przeszłego wylotu w tej samej chwili, kiedy zaczął podróż. Nakłada się na siebie…

— …i podwaja swoją energię.

— Właściwie nawet więcej niż podwaja ze względu na efekt Dopplera. Powstaje dodatnie sprzężenie zwrotne. Promieniowanie przelatuje przez wormhole raz za razem, gromadząc energię pobieraną z samego tunelu. W końcu staje się tak silne, że niszczy wormhole… ułamek sekundy przed rozpoczęciem działania jako maszyna czasu.

— I twój testowy tunel się zawalił.

— Z większą energią, niż się spodziewałem — przyznał niechętnie David. — Wygląda na to, że kochany stary Hawking miał rację, kiedy mówił o ochronie chronologii. Prawa fizyki nie pozwalają na maszyny czasu działające wstecz. Przeszłość jest wszechświatem relatywistycznym, przyszłość jest nieoznaczonością kwantową, a obie łączą się w teraźniejszości… która, jak sądzę, jest złączem kwantowo-grawitacyjnym… Przepraszam. Techniczne szczegóły nie mają znaczenia. Przeszłość, rozumiesz, przypomina sunący lodowiec, który pochłania płynną przyszłość. Każde zdarzenie zamarza w krystalicznej strukturze już na zawsze. Najważniejsze, że wiem lepiej niż ktokolwiek na całej planecie, że przeszłość jest nienaruszalna, niezmienna: otwarta na obserwacje przez wormhole, ale ustalona. Czy pojmujesz, jakie to uczucie?

Bobby ruszył dookoła pokoju, przestępując nad stosami papierów i książek.

— Świetnie. Rozumiem, że cierpisz. Stosujesz abstrakcyjną fizykę jako terapię. A co z twoją rodziną? Czy poświęciłeś nam choć jedną myśl?

David przymknął oczy.

— Opowiedz mi. Proszę. Bobby nabrał tchu.

— No cóż… Hiram ukrył się jeszcze głębiej. Ale zamierza zrobić jeszcze większe pieniądze na prognozach pogody: o wiele dokładniejszych prognozach, opartych na precyzyjnych danych z wielu stuleci. Uważa, że możliwe będzie nawet opracowanie metod kontroli klimatu dzięki zrozumieniu długoterminowych zmian klimatycznych.

— Hiram jest… — David poszukał odpowiedniego słowa — …fenomenem. Czy jego kapitalistyczna wyobraźnia nie zna granic? A masz jakieś wieści o Kate?

— Przysięgli radzą.

— Myślałem, że dowody są raczej poszlakowe.

— Tak. Ale mogli ją zobaczyć przy terminalu w chwili, kiedy popełniono przestępstwo. Widzieli, że miała możliwość… Myślę, że to wielu z nich przekonało.

— Co zrobisz, jeśli zostanie skazana?

— Jeszcze nie postanowiłem.

Mówił prawdę. Koniec procesu, nieunikniony i niechciany jak śmierć, był czarną dziurą, czekającą, by pochłonąć przyszłość Bobby’ego. Wolał o nim nie myśleć.

— Widziałem się z Heather — powiedział. — Ma dobre samopoczucie, mimo wszystko. Opublikowała swoją prawdziwą biografię Lincolna.

— Niezła praca. A te jej reportaże z wojny nad Morzem Aralskim były znakomite. — David zerknął na Bobby’ego. — Musisz być z niej dumny… ze swojej matki.

Bobby zastanowił się.

— Chyba powinienem. Ale nie jestem pewien, co powinienem odczuwać wobec niej. Wiesz, kiedyś chętnie przyglądałem się jej z Mary. Mimo wszelkich tarć jest między nimi więź. Jakby stalowa lina łączyła je razem. Ja nie czuję niczego podobnego. To pewnie moja wina…

— Powiedziałeś, że przyglądałeś się im. W czasie przeszłym? Bobby spojrzał mu w oczy.

Pewnie nie słyszałeś… Mary uciekła z domu.

— Hm… Jestem rozczarowany.

— Miały kolejną awanturę o to, jak Mary korzysta z WormCamu. Heather zamartwia się o nią.

— Dlaczego jej nie poszuka?

— Próbowała. David parsknął.

— To śmieszne. Jak ktokolwiek może się ukryć przed WormCamem?

— Najwyraźniej są sposoby… Posłuchaj, Davidzie, chyba już czas, żebyś powrócił do ludzkości.

David splótł palce — potężny mężczyzna, pogrążony w smutku.

— Ale to jest nie do zniesienia — powiedział. — Z pewnością dlatego uciekła Mary. Pamiętaj, że próbowałem. Próbowałem znaleźć sposób, żeby coś zmienić, naprawić rozbitą przeszłość. I przekonałem się, że nikt z nas nie ma wyboru co do historii. Nawet Bóg. Mam dowód doświadczalny. Nie rozumiesz? Patrzeć na tę krew, te gwałty i rabunki, morderstwa… Gdybym mógł powstrzymać jeden cios miecza krzyżowca, ocalić życie jednego dziecka Arawaków…

— Dlatego uciekasz w jałową fizykę.

— A co chcesz mi zaproponować?

— Nie możesz naprawić przeszłości. Ale możesz zająć się sobą. Wróć do projektu Dwunasty Tysięcy Dni.

— Już ci mówiłem…

— Pomogę ci. Będę przy tobie. Zrób to, Davidzie. Poszukaj Jezusa. — Bobby uśmiechnął się. — To wyzwanie.

Po długiej chwili milczenia David odpowiedział uśmiechem.

21. Ujrzycie człowieka

FRAGMENTY WSTĘPU DAVIDA CURZONA DO DWUNASTU TYSIĘCY DNI: KOMENTARZE WSTĘPNE, WYD. S.P. KOZLOV l G. RISHA, RZYM 2040


Międzynarodowy projekt badawczy, znany powszechnie jako Dwanaście Tysięcy Dni, osiągnął koniec pierwszej fazy. Należałem do międzynarodowego zespołu dwunastu tysięcy (właściwie nieco więcej) obserwatorów, którzy mieli studiować życie i czasy człowieka, znanego Jego współczesnym jako Yesho Ben Pantera, a późniejszym pokoleniom jako Jezus Chrystus. Zaszczytem była dla mnie propozycja napisania tego wstępu…

Zawsze wiedzieliśmy, że kiedy spotykamy Jezusa w Piśmie, widzimy Go oczami ewangelistów. Na przykład Mateusz wierzył, że Mesjasz przyjdzie na świat w Betlejem, jak zdaje się przewidywać starotestamentowy prorok Micheasz; dlatego też powiada, że Jezus narodził się w Betlejem (choć w rzeczywistości Jezus, Galilejczyk, urodził się, co dość naturalne, w Galilei).

Rozumiemy to; bierzejny to pod uwagę. Ale pomyślmy, jak wielu chrześcijan przez wieki marzyło, by zobaczyć Jezusa osobiście, za pośrednictwem neutralnego medium — np. kamery, a jeszcze lepiej spotkać się z Nim twarzą w twarz? Jak wielu by uwierzyło, że nasza generacja będzie pierwszą, dla której takie spotkanie jest możliwe?

Ale to właśnie się zdarzyło.

Każdemu z Dwunastu Tysięcy powierzono jeden Dzień z krótkiego życia Jezusa: Dzień, który miał obserwować, korzystając z technologii WormCamu, w czasie rzeczywistym, od północy do północy. W ten sposób udało się szybko skompilować pierwszy szkic „prawdziwej” biografii Chrystusa.

Biografia wizualna i związane z nią komentarze są zaledwie szkicem: prostym zapisem obserwacji, planem wydarzeń tragicznie krótkiego żywota. Pozostało jeszcze wiele dodatkowych badań. Na przykład nawet tożsamość czternastu (nie dwunastu!) apostołów nie została na razie określona, a losy Jego braci, sióstr, żony i dziecka znamy jedynie pobieżnie. Potem przyjdzie czas na porównanie wydarzeń centralnej opowieści ludzkości z rozmaitymi kanonicznymi i apokryficznymi sprawozdaniami, które przetrwały, by mówić nam o Jezusie i Jego posłannictwie.

Później, oczywiście, rozpocznie się prawdziwa debata: debata o znaczeniu Jezusa i Jego misji — debata, która może trwać tak długo jak sama ludzkość.

Pierwsze spotkanie nie było łatwe. Ale już teraz czysty blask słońca Galilei wypala fałsz.


David ułożył się na sofie i sprawdził systemy: sam aparat rzeczywistości wirtualnej oraz układy odżywiania, sterujące kroplówkami i cewnikami, obracaniem opuszczonego ciała, by zmniejszyć groźbę odleżyn, a nawet myciem go w razie potrzeby, gdyby był w śpiączce.

Bobby siedział przy nim w zaciemnionym pokoju; twarz lśniła mu w blasku ekranu.

David czuł się dość absurdalnie pośrodku całego sprzętu, niczym astronauta szykujący się do startu. Ale Dzień sprzed wielu lat, niezmienny i jaskrawy, zakrzepły w czasie niby owad w bursztynie, oczekiwał na zbadanie. Poddał się temu wyzwaniu.

Podniósł obręcz Oka Duszy i włożył sobie na głowę. Poczuł znajomy dotyk, kiedy obręcz dopasowała się do skroni.

Z trudem opanował falę paniki. Pomyśleć, że ludzie poddają się temu dla rozrywki…

…I zalało go światło, ostre i jaskrawe.


Urodził się w Nazarecie, niewielkim i zamożnym miasteczku w Galilei. Poród był typowy — dla tamtych czasów. Rzeczywiście, zrodziła Go Maria, która była dziewicą — Dziewicą Świątyni.

Jak wiedzieli Jego współcześni, Jezus Chrystus był nieślubnym synem rzymskiego legionisty Ilirianina zwanego Panterą.

Związek Marii z tym człowiekiem opierał się na miłości, nie przymusie — chociaż była już wtedy zaręczona z Józefem, bogatym wdowcem i mistrzem budowlanym. Jednak, gdy tylko ciąża Marii przestała być tajemnicą, Panterę przeniesiono do innego okręgu. Józef zasługuje na uznanie, gdyż rnimo to wziął Marię za żonę i wychował chłopca jak własnego syna.

Jezus nie wstydził się swego pochodzenia i później przybrał imię Yesho Ben Pantera, co znaczy Jezus, syn Pantery.

Tak przedstawiają się fakty historyczne, związane z narodzinami Jezusa. Wszelkie głębsze tajemnice leżą poza zasięgiem WormCamu.

Nie było rzezi niewiniątek, wyprawy do Betlejem, stajenki, żłóbka, bydła, trzech króli, pasterzy, gwiazdy. Wszystko to — zapisane przez ewangelistów, żeby wykazać, że chłopiec był spełnieniem proroctwa — to jedynie wymysł.

WormCam niszczy wiele złudzeń o nas samych i o przeszłości. Niektórzy twierdzą, że WormCam to narzędzie masowej terapii, które ludziom jako gatunkowi pozwala osiągnąć stan zdrowia psychicznego. Możliwe. Ale twarde musi być serce, które nie zapłacze nad odrzuceniem legendy Bożego Narodzenia.


Stał na plaży. Żar owijał go niczym ciężki, wilgotny koc; krople potu zakłuły na czole.


Po lewej stronie widział wzgórza w zieleni, po prawej błękitne morze i drobne fale. Na zamglonym horyzoncie odróżniał łodzie — brązowoniebieskie cienie, nieruchome i płaskie jak sylwetki wycięte z kartonu. Na północy, nad brzegiem, zobaczył miasto: zbiorowisko budynków o brunatnych ścianach i płaskich dachach. To na pewno Kafamaum. Wiedział, że może skorzystać z wyszukiwarki i znajdzie się tam w jednej chwili. Ale droga pieszo wydawała się właściwsza.

Przymknął oczy. Czuł na twarzy ciepło słońca, słyszał plusk wody, czuł aromat trawy i ostry zapach ryb. Dzień był tak jasny, że różowe światło było widoczne nawet przez zamknięte powieki. Ale w kąciku oka lśniło maleńkie złociste logo OurWorldu.

Ruszył przed siebie, dotykając stopami chłodnej wody Galilei.


Miał kilkoro braci i sióstr, także przyrodnich, z poprzedniego małżeństwa Józefa. Jeden z braci, Jakub, był do Niego zadziwiająco podobny i poprowadził Kościół (a w każdym razie jeden z odłamów) po śmierci Jezusa.

Jezus został uczniem swojego wuja, Józefa z Arymatei — nie jako cieśla, ale jako budowniczy. Sporą część młodości i pierwszych lat męskich przeżył w mieście Sepphoris, pięć kilometrów na północ od Nazaretu.

Sepphoris było dużym miastem — właściwie nawet największym w Judei, nie licząc Jeruzalem i stolicy Galilei. Nie brakowało tam pracy dla budowniczych, murarzy i architektów, gdyż zostało w dużej części zniszczone przez Rzymian w czasie powstania żydowskiego z roku 4 p.n.e.

Czas spędzony w Sepphoris miał duże znaczenie. Tutaj bowiem Jezus stał się kosmopolitą.

W Sepphoris spotkał się z kulturą helleńską, poznał teatr grecki oraz — co istotne — pitagorejską tradycję liczb i proporcji. Na pewien czas przyłączył się nawet do żydowskiej grupy pita-gorejskiej, zwącej siebie esseńczykami. Była ona częścią o wiele starszej tradycji, obejmującej całą Europę — a nawet sięgającej czasów druidów w Brytanii.

Jezus stał się nie prostym cieślą, ale mistrzem w swym rzemiośle, przedstawicielem trudnego zawodu o bogatych tradycjach. Interesy Józefa pozwalały Mu na dalekie podróże po całym świecie rzymskiej cywilizacji.

Swe życie przeżył w pełni. Ożenił się (biblijna opowieść o weselu w Kanie i wodzie zamienionej w wino wydaje się oparta na wypadku z własnego ślubu Jezusa). Jego żona zmarła przy porodzie i nie ożenił się po raz drugi. Jednak dziecko — córka — przeżyło. Zaginęła gdzieś w zamieszaniu otaczającym koniec życia ojca. Poszukiwania owej córki Jezusa i żyjących może do dzisiaj jej potomków to obecnie jedna z najbardziej aktywnych gałęzi wormcamowych badań.

Jezus był też niespokojnym duchem. W niezwykle młodym wieku zaczął tworzył podstawy swojej własnej filozofii. Można ją uznać — w znacznym uproszczeniu — za opartą na szczególnej syntezie prawd mojżeszowych i mądrości pitagorejskiej. Chrześcijaństwo zrodziło się zatem z kolizji wschodniego mistycyzmu z zachodnią logiką. Jezus uważał się, metaforycznie, za pośrednika pomiędzy Bogiem i ludzkością — a koncepcja środka, zwłaszcza złotego środka, punktu pośredniego, była w tradycji pitagorejskiej tematem wielu dyskusji.

Był i zawsze miał pozostać dobrym Żydem. Ale miał też wiele idei, w jaki sposób można ulepszyć praktykowanie Jego religii.

Przyjaźnił się z ludźmi, których Jego rodzina uważała za towarzystwo nieodpowiednie dla człowieka o Jego pozycji: z nędzarzami czy z przestępcami. Nawiązał nawet tajemnicze kontakty z rozmaitymi grupami lestai, przyszłych powstańców.

Spierał się o to z rodziną i wreszcie wyjechał do Kafarnaum, gdzie zamieszkał z przyjaciółmi.

W tych właśnie latach zaczął czynić cuda.


Z przeciwka zbliżali się dwaj ludzie.

Obaj byli niżsi od Davida, ale krępi i dobrze zbudowani; obaj nosili gęste, związane z tyłu czarne włosy. Ubrania mieli praktyczne; wyglądały na jednoczęściowe bawełniane tuniki z głębokimi, wypchanymi kieszeniami. Szli wzdłuż brzegu, nie dbając o fale, które zalewały im czasem stopy. Wyglądali na jakieś czterdzieści lat, ale prawdopodobnie byli młodsi. Byli też zdrowi, dobrze odżywieni, zamożni; pewnie kupcy, pomyślał David.

Tak mocno pogrążyli się w rozmowie, że jeszcze go nie zauważyli.

…Nie, przypomniał sobie. Nie mogli go zobaczyć, ponieważ go tam nie było tego dnia, kiedy miała miejsce ich rozmowa w blasku słońca. Nie wiedzieli, że człowiek z dalekiej przyszłości zechce pewnego dnia ich oglądać — człowiek potrafiący na nowo ożywić tę zwyczajną chwilę i odtwarzać japo wielokroć, absolutnie niezmienną.

Drgnął, kiedy idący się z nim zderzyli. Światło nagle przygasło i nie czuł już pod stopami twardych kamieni.

Zaraz jednak przeszli; spotkanie z duchem nie zakłóciło im rozmowy. A żywa „realność” otoczenia powróciła natychmiast tak płynnie, jakby regulował system na jakimś niewidocznym ekranie.

Ruszył dalej w stronę Kafarnaum.


Jezus potrafił leczyć rozmaite choroby typu placebo i o podłożu psychicznym, takie jak nerwobóle, jąkanie, wrzody, stres, katar sienny, porażenie czynnościowe, ślepotę histeryczną, a nawet ciąże rzekome. Niektóre z tych „uleczeń” były zadziwiające i poruszające dla naocznych świadków. Ograniczały się jednak do osób, których wiara w Jezusa była silniejsza niż wiara we własne choroby, l — jak żaden „uzdrawiacz” wcześniej i potem — nie potrafił leczyć poważniejszych schorzeń organicznych (choć trzeba Mu przyznać: nigdy nie twierdził, że potrafi).

Cuda uzdrawiania oczywiście przyciągały do Niego wyznawców. Ale tym, co różniło Jezusa od licznych hasidim Jego czasu, było przesłanie, które głosił.

Jezus wierzył, że obiecywany przez proroków Mesjasz przybędzie nie wtedy, gdy Żydzi odniosą zwycięstwo militarne, ale kiedy oczyszczą swe serca. Wierzył, że tę wewnętrzną czystość można osiągnąć nie tylko poprzez życie w cnocie, ale przez poddanie się straszliwej łasce Boga. l wierzył, że łaska ta obejmuje cały Izrael: nieczystych, wyrzutków i grzeszników. Poprzez Swe uleczenia i egzorcyzmy dowodził realności tej łaski.

Jezus był złotym środkiem pomiędzy tym, co boskie, i tym, co ludzkie. Nic dziwnego, że tak silnie oddziaływał na ludzi; potrafił sprawić, że najnędzniejszy grzesznik czuł się bliski Boga.

Niewielu jednak przedstawicieli podbitego narodu zdołało pojąć Jego przesłanie. Jezusa niecierpliwiły coraz częstsze żądania, by objawił się jako Mesjasz. A lestai, przyciągani Jego charyzmą, zaczęli w Nim widzieć wygodny obiekt ogniskujący pragnienie buntu przeciwko znienawidzonym Rzymianom.

Zbliżały się kłopoty.


David jak duch przechodził z jednego ciasnego pokoju do drugiego, obserwując, jak wchodzą i wychodzą mężczyźni, kobiety, służba i dzieci.

Dom był bardziej imponujący, niż David się spodziewał. Zbudowano go na planie rzymskiej willi, z centralnym odkrytym atrium i wokół niego licznymi pomieszczeniami, wychodzącymi na rodzaj krużganku.

Już teraz, w tak wczesnym okresie misji Jezusa, za murami domu powstał stały obóz: chorzy, chromi, pielgrzymi… Miniaturowe miasteczko namiotów.

Potem w tym miejscu powstanie kaplica, a jeszcze później bizantyjski kościół, który przetrwa do czasów Davida — wraz z legendą o tych, którzy tu kiedyś mieszkali.

Na zewnątrz rozległy się hałasy: odgłos biegnących stóp, krzyki ludzi. David wyszedł za mury.

Większość mieszkańców namiotowego miasteczka — niektórzy z zadziwiającą energią — maszerowała w stronę morza, które David dostrzegał między domami. Podążył za tłumem, wyrastając ponad otaczających ludzi; starał się ignorować smród niemytych ciał, w dużej części ekstrapolowany przez oprogramowanie kontrolne — bezpośredni przekaz zapachów przez WormCamy wciąż pozostawiał wiele do życzenia.

Tłum rozbiegł się wzdłuż brzegu niedużej portowej zatoczki. David przedostał się nad samą wodę; nie zwracał uwagi na chwilowe zaciemnienia, kiedy zderzali się z nim podekscytowani Galilejczycy.

Na spokojnej wodzie stała łódź. Miała jakieś sześć metrów długości, była drewniana i dość prymitywna. Czterech mężczyzn wiosłowało w stronę brzegu; obok krępego sternika na rufie leżały zwinięte sieci.

Szósty mężczyzna stał na dziobie, patrząc na zebrany tłum.

David usłyszał niecierpliwe szepty: On głosił już kazania z łodzi w innych miejscach wzdłuż brzegu. Stanowczy miał głos ten Yesho, ten Jezus; dobrze niósł się nad wodą…

Starał się przyjrzeć mu dokładniej, ale odbite w wodzie światło oślepiało.


I tak musimy się zwrócić, coś niechętnie, do prawdziwej historii męki.

Jeruzalem — wyrafinowane, chaotyczne, zbudowane z promiennie jasnego, białego miejscowego kamienia — w tę Paschę wypełniło się tłumem pielgrzymów, którzy przybyli, by w murach świętego miasta spożyć paschalnego baranka, jak wymaga tradycja. Stacjonował tu również silny garnizon rzymski.

W tę Paschę w mieście panowało napięcie. Istniały tu liczne grupy powstańcze, na przykład zeloci, niezłomni wrogowie Rzymu, czy iscarii, skrytobójcy, którzy zwykle działali w dużych zbiorowiskach ludzkich podczas świąt.

l w ten historyczny węzeł wkroczył Jezus ze swymi uczniami.

Grupa Jezusa spożyła paschalny posiłek (ale nie przeprowadzili próby eucharystii: Jezus nie nakazał, by spożywali chleb i wino dla Jego pamięci tak, jakby to były fragmenty Jego własnego ciała; ten rytuał został najwyraźniej wymyślony przez ewangelistów; tej nocy Jezus myślał o wielu sprawach, ale nie o tworzeniu nowej religii).

Wiemy teraz, że Jezus miał powiązania z wieloma sektami i grupami operującymi na obrzeżach Jego społeczności. Ale Jego intencją nie było powstanie zbrojne.

Dotarł do miejsca zwanego Getsemani — gdzie po dziś dzień rosną drzewa oliwkowe, a niektóre (co możemy dzisiaj potwierdzić) przetrwały od Jego czasów. Jezus starał się oczyścić judaizm z sekciarstwa. Sądził, że spotka się tutaj z autorytetami, z przywódcami rozmaitych rewolucyjnych grupek i spróbuje doprowadzić do pokoju i jedności. Jak zawsze starał się być złotym środkiem, mostem pomiędzy skonfliktowanymi grupami.

Ale ludzie w czasach Jezusa nie byli bardziej racjonalni niż w dowolnej innej epoce. Na spotkanie wyszedł mu oddział zbrojnych żołnierzy, wysłanych przez kapłanów. A wydarzenia późniejsze rozwijały się ze śmiertelną, znaną nam logiką.

Sąd nie był wydarzeniem teologicznym. Dla najwyższego kapłana — sumiennego, znużonego starca — najważniejsze było zachowanie porządku publicznego. Wiedział, że musi chronić swój naród przed okrutnym odwetem Rzymian; dla tego celu godził się na mniejsze zło, za jakie uznał wydanie tego trudnego, anarchistycznego uzdrowiciela w ręce wrogów.

Kiedy to uczynił, najwyższy kapłan wrócił do łóżka i zapadł w niespokojny sen.

Piłat, prokurator rzymski, wyszedł na spotkanie kapłanów, którzy nie chcieli wejść do jego pretorium z obawy, że staną się nieczyści. Piłat był człowiekiem kompetentnym i okrutnym, przedstawicielem okupanta — mocarstwa trwającego od wieków. A jednak i on się zawahał, jak się zdaje z obawy, że skazując popularnego lidera na egzekucję, doprowadzi do jeszcze większego wybuchu przemocy.

Oglądaliśmy na własne oczy lęki, odrazę i przerażające kalkulacje ludzi, którzy stawali przed sobą nawzajem tej mrocznej nocy — a bez wątpienia każdy z nich wierzył, że dokonuje słusznego wyboru.

Kiedy już zapadła decyzja, Piłat działał z brutalną skutecznością. Aż za dobrze znamy straszne szczegóły tego, co nastąpiło potem. Nie był to nawet okazały spektakl — ale przecież męka Chrystusa to zdarzenie, które trwało nie dwa dni, ale dwa tysiące lat.

Wielu jednak rzeczy nadal nie wiemy. Sam moment Jego śmierci jest dziwnie niewyraźny; badania wormcamowe wydają się tam podlegać niezwykłym ograniczeniom. Niektórzy uczeni sugerują, że w tych kluczowych sekundach punkty widzenia pojawiają się tak gęsto, że intruzje tuneli naruszają samą strukturę czasoprzestrzni. l te punkty widzenia pochodzą zapewne od obserwatorów z naszej przyszłości — czy może z licznych możliwych przyszłości, jeśli to, co leży przed nami, nie jest zdeterminowane.

Dlatego wciąż nie słyszeliśmy jego ostatnich słów wypowiedzianych do matki; wciąż nie wiemy, czy — pobity, konający, zdezorientowany — wzywał swego Boga. Nawet dzisiaj, mimo technicznych możliwości, wciąż widzimy Go jakby w zwierciadle, niejasno.


Pośrodku miasta znajdował się plac targowy, już teraz zatłoczony. Opanowując drżenie lęku, David zmusił się, by przechodzić przez ludzi.

W samym środku zebranego tłumu żołnierz w prostym mundurze ściskał za ramię kobietę. Wyglądała nędznie, suknię miała podartą, włosy potargane i brudne, a pulchna, niegdyś ładna twarz była zalana łzami. Obok stali dwaj ludzie w czystych, religijnych szatach — może kapłani, a może faryzeusze. Wskazywali na kobietę, gestykulowali gniewnie i dyskutowali z człowiekiem, który — ukryty za tłumem gapiów — przykucnął w pyle.

David zastanawiał się, czy zdarzenie to pozostawiło po sobie jakiś ślad w ewangeliach. Może właśnie tę kobietę skazano za cudzołóstwo, a faryzeusze zadali Jezusowi kolejne ze swych podchwytliwych pytań, próbując ujawnić Jego bluźnierstwa.

Człowiek pochylony nad ziemią miał dużą grupę przyjaciół. Byli potężni — może rybacy; łagodnie, ale stanowczo odsuwali napierający tłum. A mimo to — David widział wyraźnie, zbliżając się niczym widmo — niektórzy jakoś przeciskali się, wyciągając niepewnie ręce, by dotknąć szaty czy nawet pogłaskać kosmyk włosów.


Nie myślę, by Jego śmierć — poniżonego, złamanego — musiała pozostawać jądrem naszej obsesji Jezusa, jakim była przez dwa tysiące lat. Dla mnie zwieńczeniem Jego żywota jest moment, kiedy Piłat wystawia Go, umęczonego już i zakrwawionego, wydanego przez Jego własny lud, na drwiny swych żołnierzy.

Wszystko, co zamierzał, wydaje się leżeć w gruzach; być może czuje się opuszczony przez Boga… Jezus powinien zatem się załamać. A jednak stoi dumnie: człowiek tkwiący w swych czasach, pobity, ale nie pokonany, jest Gandhim, jest świętym Franciszkiem, jest Wilberforcem, jest Elizabeth Fry, jest ojcem Damianem wśród trędowatych. Jest swym ludem i straszliwymi cierpieniami, jakich lud ów dozna w imię religii stworzonej w Jego imieniu.

Wszystkie główne religie znalazły się w kryzysie, kiedy ich początki, ich zagmatwana przeszłość stanęła otworem wobec badaczy. Żadna nie wyszła z tego nietknięta; niektóre upadły całkowicie. Ale w religii nie chodzi jedynie o moralność, o osobowość założycieli i wyznawców. Religia mówi o sile wyższej, o wyższym wymiarze naszej natury, l wciąż są tacy, którzy pragną transcendencji, chcą zrozumieć znaczenie i sens.

Już teraz — oczyszczony, zreformowany, odnowiony — Kościół zaczyna nieść pociechę ludziom oszołomionym zniszczeniem prywatności i historycznej pewności.

Być może straciliśmy Chrystusa — ale odnaleźliśmy Jezusa, l Jego przykład nadal może nas prowadzić w nieznaną przyszłość — nawet jeśli ta przyszłość zawiera tylko Wormwood, a jedyną rolą, jaka pozostała religii, to nas pocieszać.

Historia wciąż niesie nam niespodzianki. Okazało się bowiem, że jedna z najdziwniejszych, ale i najtrwalszych legend z życia Jezusa jest — wbrew wszelkim oczekiwaniom — prawdziwa…


Pochylony mężczyzna był chudy. Włosy miał związane z tyłu i przedwcześnie posiwiałe na skroniach. Pokryta kurzem szata opadała aż do ziemi. Nos był wydatny, dumny, rzymski, oczy czarne, błyszczące, inteligentne. Wydawał się rozgniewany i rysował coś palcem po ziemi.

Ten milczący, smutny człowiek oceniał faryzeuszy, choć nie odzywał się ani słowem.

David wystąpił do przodu. Pod stopami czuł pył na rynku Kafarnaum. Wyciągnął rękę do skraju szaty…

Ale oczywiście palce przeszły przez tkaninę na wylot. I chociaż słońce pociemniało na moment, David nie poczuł niczego.

Człowiek podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.

David krzyknął. Galilejskie słońce zgasło, zastąpione nagle przez zatroskaną twarz Bobby’ego.


Jako młody człowiek, pokonawszy wraz z wujem, Józefem z Arymatei, uczęszczany szlak handlowy, Jezus odwiedził zagłębie cynowe w Kornwalii.

Ruszył z towarzyszami dalej w głąb kraju i dotarł aż do Glastonbury — w owym czasie ważnego portu — gdzie studiował u druidów, a także pomógł zaprojektować i wybudować niewielki dom, w przyszłości miejsce, gdzie stanęło opactwo Glastonbury. Te odwiedziny przetrwały — w pewnym sensie — w strzępach folkloru.

Utraciliśmy tak wiele. Ostre światło WormCamu ujawniło, że wiele z naszych legend zbudowanych jest z cieni i szeptów: Atlantyda wyparowała jak rosa; król Artur powrócił w cień, skąd nigdy naprawdę nie wyszedł. A jednak prawdą jest, jak śpiewał Blake, że te stopy w dawny czas rzeczywiście chodziły po zielonych górach Anglii.

22. Wyrok

Przed Bożym Narodzeniem 2037 roku proces Kate dobiegł końca. Sala sądowa była niewielka, wyłożona dębowymi panelami, a gwiaździsty sztandar zwisał bezwładnie pod ścianą. Sędzia, adwokat i prokurator oraz urzędnicy sądowi siedzieli w posępnym splendorze przed rzędami ławek, w których pojawiło się tylko kilku widzów: Bobby, przedstawiciele OurWorldu, reporterzy notujący na softscreenowych ekranach.

Ława przysięgłych składała się z przypadkowo dobranych obywateli; niektórzy nosili kolorowe maski i ubrania z intkamo — modnej od kilku miesięcy inteligentnej tkaniny kamuflażowej. Jeśli Bobby nie przyglądał się zbyt uważnie, mógł całkiem stracić z oczu którąś z przysięgłych — dopóki się nie poruszyła. Wtedy nagle w pustce pojawiała się twarz, kosmyk włosów czy dłoń, a reszta ciała była niewyraźnie widoczna jako mgliste, nierówne odkształcenie tła.

To ironiczne, pomyślał, że intkamo jest kolejnym genialnym pomysłem Hirama, nowym produktem OurWorldu, sprzedawanym ze sporym zyskiem, by przeciwdziałać skutkom poprzedniego.

Na ławie oskarżonych zasiadła samotna Kate. Ubrała się na czarno, włosy związała z tyłu; wargi miała zaciśnięte, oczy puste.

Nie dopuszczono kamer na salę, niewielu też dziennikarzy czekało przy wejściu do gmachu sądu. Ale wszyscy wiedzieli, że zakazy nic już nie znaczą. Bobby wyobrażał sobie, że powietrze wokół skrzy się od punktów widzenia WormCamów; z pewnością całe ich roje unosiły się wokół Kate i jego twarzy.

Wiedział, że Kate nauczyła się zawsze, w każdej sekundzie pamiętać o nadzorze WormCamów; nie mogła przeszkodzić niewidzialnym podglądaczom, ale mogła im odmówić satysfakcji zobaczenia, jak bardzo cierpi. Dla Bobby’ego jej delikatna, samotna postać miała w sobie więcej siły niż cała prawna machina, która usiłowała ją zniszczyć, i wielka, bogata korporacja, która j ą oskarżała.

Ale nawet Kate nie zdołała ukryć rozpaczy, kiedy w końcu ogłoszono wyrok.


— Rzuć ją, Bobby — mruknął Hiram. Krążył po sali konferencyjnej; ulewny deszcz spływał po szybach i szumiał jednostajnie. — Zrobiła ci tylko krzywdę. A teraz jest jeszcze skazaną oszustką. Czy trzeba innych powodów? Daj sobie spokój, synu. Uwolnij się od niej. Nie jest ci potrzebna.

— Ona uważa, że to tyją wrobiłeś.

— Właściwie mało mnie to obchodzi. A ty w co wierzysz? To tylko się liczy. Naprawdę uważasz mnie za krętacza, który wrobiłby kochankę własnego syna, cokolwiek by o niej myślał?

— Nie wiem, tato — odparł chłodno Bobby. Był spokojny i opanowany; słowa Hirama, który wyraźnie próbował nim manipulować, nie mogły go dosięgnąć. — Nie wiem już, w co powinienem wierzyć.

— Po co o tym gadać? Możesz przecież skorzystać z WormCamu i zobaczyć, co robiłem.

— Nie zamierzam cię szpiegować. Hiram spojrzał na syna.

— Jeśli próbujesz się dokopać do mojego sumienia, to musisz sięgnąć głębiej. Zresztą to tylko reprogramowanie. Do diabła, powinni ją zamknąć i wykasować klucze. Reprogramowanie to drobiazg.

Bobby pokręcił głową.

— Nie dla Kate. Przez lata walczyła przeciwko takim metodom. Naprawdę się tego boi, tato.

— Bzdury. Ty też byłeś reprogramowany i krzywda ci się od tego nie stała.

— Nie wiem, czy mi się stała, czy nie. — Bobby wstał i stanął przed ojcem. Poczuł, że w nim także wzbiera gniew. — Kiedy implant został wyłączony, czułem się inaczej. Byłem zły, wystraszony, zagubiony. Nie wiedziałem nawet, jak powinienem się czuć.

— Mówisz jak ona! — wrzasnął Hiram. — Zreprogramowała cię swoim gadaniem i swojącipką bardziej, niż ja potrafiłem kawałkiem krzemu! Nie widzisz tego? Chryste… Najlepsze, co zrobił dla ciebie ten cholerny implant, to uczynił cię za głupim, żebyś widział, co się z tobą dzieje…

Umilkł nagle i odwrócił wzrok.

— Lepiej wytłumacz, co chciałeś przez to powiedzieć — zażądał lodowato Bobby.

Hiram się odwrócił; gniew, niecierpliwość, a nawet chyba poczucie winy walczyły w nim o pierwszeństwo.

— Zastanów się. Twój brat jest wybitnym fizykiem. Nie używam tego słowa zbyt często, ale ma szansę dostać nominację do Nobla. Co do mnie… — Rozłożył ręce. — Ja to wszystko zbudowałem od zera. Ale ty…

— Chcesz powiedzieć, że to z powodu implantu?

— Wiedziałem, że istnieje jakieś ryzyko. Kreatywność powiązana jest z depresją. Wielkie osiągnięcia często wynikają z osobowości obsesyjnej. Bla bla… Ale nie potrzebujesz zbyt wielkiego mózgu, żeby zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. Zgadza się? Zgadza.

Sięgnął Bobby’emu do policzka, jakby chciał go uszczypnąć niczym dziecko. Bobby cofnął się.

— Pamiętam sto, tysiąc okazji, kiedy mi to mówiłeś. Jako dziecko nie rozumiałem, o co ci chodzi.

— Daj spokój, Bobby.

— Zrobiłeś to, prawda? Wrobiłeś Kate. Wiesz, że jest niewinna. I gotów jesteś pozwolić im na grzebanie w jej mózgu. Tak jak grzebałeś w moim.

Przez chwilę Hiram stał nieruchomo, po czym opuścił rękę.

— Pieprzyć to. Wracaj do niej, jeśli tak ci zależy, jeśli tak cię ciągnie do jej cipki. W końcu i tak przyjdziesz tutaj, głupi gówniarzu. Nie przeszkadzaj mi w pracy.

Usiadł przy biurku, zastukał w blat, by uruchomić ekrany, a po chwili blask przewijających się liczb rozświetlił mu twarz, jakby Bobby przestał dla niego istnieć.


Kiedy wyszła z aresztu, Bobby zabrał ją do domu.

Gdy tylko tam dotarli, przebiegła dookoła, zaciągając story, odcinając blask słońca, pozostając w ciemnych pokojach.

Zdjęła ubranie, jakie nosiła od opuszczenia sali sądowej, i rzuciła je do śmieci. Bobby leżał w całkowitej ciemności i nasłuchiwał szumu prysznica. Po długich minutach wśliznęła się pod kołdrę. Była zimna i drżała; włosy miała jeszcze mokre — kąpała się w zimnej wodzie. Nie pytał o to; objął ją tylko i tulił, dopóki się nie rozgrzała.

Po chwili odezwała się szeptem:

— Musisz kupić grubsze zasłony.

— Ciemność nie ukryje cię przed WormCamem.

— Wiem — odparła. — I wiem, że nawet w tej chwili słuchają każdego naszego słowa. Ale nie musimy im tego ułatwiać. Nie umiem tego znieść. Hiram mnie pokonał, Bobby. A teraz zamierza mnie zniszczyć.

Tak jak zniszczył mnie, pomyślał.

— Przynajmniej nie trafisz do więzienia — powiedział. — Przynajmniej będziemy mieli siebie.

Kate zacisnęła pięść i uderzyła go w pierś, tak mocno, że zabolało.

— Na tym właśnie polega problem! Nie rozumiesz? Nie będziesz miał mnie, bo kiedy już skończą, nie będzie żadnej mnie. Kimkolwiek się stanę, będę… inna.

Położył dłoń na jej pięści i czekał, aż zaciśnięte palce się wyprostują.

— To tylko reprogramowanie…

— Powiedzieli, że muszę cierpieć na syndrom E. Spazmy nadaktywności w płatach czołowo-oczodołowych i przedczołowych. Nadmierne natężenie sygnałów korowych nie pozwala, by emocje sięgnęły poziomu świadomości. W ten sposób mogę popełnić przestępstwo przeciwko ojcu mojego kochanka, nie czując wyrzutów sumienia, skrupułów ani obrzydzenia do siebie.

— Kate…

— Potem mam zostać uwarunkowana przeciwko używaniu WormCamu. Skazani zbrodniarze, tacy jak ja, nie mają dostępu do narzędzi przestępstwa. Umieszczą fałszywe ślady wspomnień w moim jądrze migdałowatym, siedlisku emocji. Będę dostawać fobii, niepokonanego lęku na samą myśl o skorzystaniu z WormCamu czy oglądaniu wyników jego użycia.

— Nie ma się czego bać.

Podparła się na łokciach. Jej twarz majaczyła w mroku, jej oczodoły były jak gładkie jamy ciemności.

— Jak możesz ich bronić? Akurat ty, ze wszystkich ludzi…

— Nikogo nie bronię. Zresztą nie wierzę, żeby byli jacyś „oni”. Wszyscy uczestniczący w tej sprawie wykonywali po prostu swoje obowiązki: FBI, sądy…

— A Hiram?

Nie próbował nawet odpowiadać.

— Chcę tylko cię przytulić — szepnął.

Westchnęła i oparła mu głowę o pierś; wydawała się ciężka; czuł ciepły dotyk policzka na skórze. Zawahał się.

— Poza tym wiem, na czym naprawdę polega problem. Wyczuł, że marszczy czoło.

— Chodzi o mnie. Nie chcesz przełącznika w głowie, ponieważ ja taki miałem, kiedy mnie spotkałaś. Boisz się, że będziesz taka jak ja… kiedyś. Na pewnym poziomie… — Wyrzucił wreszcie te słowa. — Na pewnym poziomie gardzisz mną.

Odsunęła się od niego.

— Myślisz tylko o sobie. Ale to mnie chcą wyjąć mózg łyżką do lodów.

Wstała, wyszła z pokoju i spokojnie zamknęła za sobą drzwi, zostawiając go samego w ciemności.


Przespał się trochę.

Kiedy się zbudził, poszedł jej szukać. Salon był nadal pogrążony w ciemności, zasłony zaciągnięte i światła wyłączone. Mimo to wiedział, że Kate tam jest.

— Światło.

Zalało pokój, jaskrawe i ostre.

Kate, ubrana, siedziała na sofie. Patrzyła na stół, gdzie stała butelka jakiegoś przezroczystego płynu i druga mniejsza. Barbiturany i alkohol… Obie butelki były zamknięte, ich kapsle nienaruszone. Alkohol wyglądał na dość kosztowny absynt.

— Zawsze miałam dobry gust — oświadczyła. Kate…

Oczy łzawiły jej od światła, a źrenice miała wielkie, przez co wyglądała jak dziecko.

— Zabawne, co? Robiłam w życiu reportaże o kilkunastu samobójstwach, jeszcze więcej o próbach. Wiem, że są szybsze sposoby. Mogłabym podciąć sobie żyły albo nawet gardło. Pewnie mogłabym też rozwalić sobie mózg, zanim zaczną w nim grzebać. To będzie bardziej powolne. Prawdopodobnie bardziej bolesne. Ale łatwiejsze. Widzisz? Po prostu bierzesz do ust i połykasz, bierzesz i połykasz. Roześmiała się. — I nawet zdążysz się przy tym upić.

— Nie chcesz tego robić.

— Nie. Masz rację. Nie chcę tego robić. Dlatego jesteś mi potrzebny: żeby mi pomóc.

Zamiast odpowiedzi chwycił butelkę alkoholu i cisnął nią przez pokój. Rozbiła się o ścianę, tworząc na tynku spektakularny, kosztowny kleks.

Kate westchnęła.

— To nie jest jedyna butelka na świecie. W końcu mi się uda. Wolę umrzeć, niż pozwolić im majstrować w moim mózgu.

— Musi być inny sposób. Pójdę do Hirama i powiem mu…

— Co mu powiesz? Że skończę ze sobą, jeśli się nie przyzna? Wyśmieje cię, Bobby. On chce mnie wykończyć, tak albo inaczej.

Bobby krążył po pokoju, coraz bardziej zrozpaczony.

— W takim razie wyjedźmy stąd. Westchnęła znowu.

— Mogą nas obserwować, jak wychodzimy z pokoju, mogą nas wszędzie śledzić. Choćbyśmy polecieli na Księżyc i tak nie będziemy wolni.

— Jeśli w to wierzysz, od razu możesz się poddać. Głos zdawał się dobiegać z pustej przestrzeni.

Kate syknęła; Bobby podskoczył i odwrócił się. Miał wrażenie, że to głos kobiety, dziewczyny… znajomy głos. Ale pokój był pusty.

— Mary? — zapytał powoli.

Najpierw, gdy zdjęła kaptur, zobaczył w powietrzu jej twarz. Potem, kiedy przesunęła się na tle ściany, perfekcja intkamowego maskowania zaczęła się załamywać, ujawniając kontury ciała: tutaj mgliste ramię, tam niewyraźną bezbarwną plamę, gdzie powinna mieć tors, a wszystko to w zniekształcającym, mylącym wzrok efekcie rybiego oka, jak najwcześniejsze obrazy z WormCamu. Odruchowo zauważył, że jest czysta, zdrowa i chyba dobrze odżywiona.

— Jak się tu dostałaś? Uśmiechnęła się.

— Kate, jeśli ze mną pójdziesz, to ci pokażę.

— Iść z tobą? — zdziwiła się Kate. — Dokąd?

— I dlaczego? — dodał Bobby.

— Dlaczego? To oczywiste, Bobby — odparła Mary tonem przypominającym jej dawną nastoletnią zapalczywość. — Ponieważ, jak twierdzi Kate, jeśli się stąd nie wyniesie, to ktoś zamiesza jej w mózgu łyżką.

— Dokądkolwiek ucieknie, potrafią ją wyśledzić — przypomniał rozsądnie Bobby.

— No tak — mruknęła Mary. — WormCam. Ale mnie jakoś nie potrafiliście wyśledzić, odkąd parę miesięcy temu uciekłam z domu. Nie widzieliście, że tu wchodzę. Nie mieliście pojęcia, że jestem w mieszkaniu, dopóki się nie ujawniłam. Owszem, WormCam to znakomite narzędzie. Ale przecież nie jest czarodziejską różdżką. Mimo to paraliżuje ludzi. Przestali myśleć. A nawet jeśli święty Mikołaj was zobaczy, co może zrobić? Zanim tu dotrze, wy będziecie daleko.

Bobby zmarszczył brwi.

— Święty Mikołaj?

— Święty Mikołaj widzi cię cały czas — domyśliła się Kate. — W wigilię Bożego Narodzenia ogląda cały miniony rok i sprawdza, czy byłeś grzeczny.

— Mikołaj musiał dostać pierwszy na świecie WormCam. — Mary uśmiechnęła się szeroko. — Prawda? Wesołych świąt.

— Zawsze sądziłam, że to ponura legenda — oświadczyła Kate. — Ale przecież przed Mikołajem możesz uciec tylko, jeśli widzisz, kiedy nadchodzi.

— To proste.

Mary podniosła rękę, podciągnęła intkamowy rękaw i pokazała im coś, co przypominało zegarek — kwadratowy, porysowany i wyglądający, jakby zrobiono go w domowym warsztacie. Tarcza była miniaturowym ekranem; pokazywał obraz korytarza przed drzwiami, ulicy, wind i chyba sąsiednich mieszkań.

— Wszędzie pusto — stwierdziła Mary. — Możliwe, że jakiś czubek słucha każdego naszego słowa. Ale kogo to obchodzi? Zanim się tu dostanie, nas już nie będzie.

— To jest WormCam — stwierdziła z niedowierzaniem Kate. — Noszony na ręku. Jakiś piracki projekt.

— Nie mogę uwierzyć — oznajmił Bobby. — W porównaniu z gigantycznymi akceleratorami w Wormworks…

— Alexander Graham Bell — odparła Mary — też pewnie by nie pomyślał, że można zrobić telefon bez kabla i taki mały, że daje się wszczepić w nadgarstek.

Kate zmrużyła oczy.

— Iniektor Casimira nie da się tak zminiaturyzować. To musi być technologia ściskanej próżni. To, nad czym pracował David.

— Jeśli tak… — Bobby westchnął ciężko — …to w jaki sposób ta technika wyciekła z Wormworks? — Zerknął na Mary. — Czy twoja matka wie, gdzie jesteś?

— Typowe — burknęła dziewczyna. — Parę minut temu Kate chciała popełnić samobójstwo, a ty oskarżasz mnie o szpiegostwo przemysłowe i martwisz się o moje stosunki z matką.

— Mój Boże… — szepnęła Kate. — Co to będzie za świat, jeśli każdy dzieciak zacznie nosić na ręku WormCam?

— Zdradzę ci tajemnicę — odpowiedziała Mary. — My już nosimy. W Internecie są szczegóły. Warsztaty w garażach produkują je na całej planecie. — Wyszczerzyła zęby. — Dżinn wydostał się z butelki. — Spoważniała. — Posłuchaj, przyszłam tu, żeby ci pomóc. Bez żadnych gwarancji. Święty Mikołaj nie jest wszechmocny, ale trudno się przed nim schować. Proponuję ci szansę. — Spojrzała na Kate z naciskiem. — To chyba lepsze niż to, co cię czeka. Prawda?

— Dlaczego chcesz mi pomóc? — spytała zaintrygowana Kate. Mary była wyraźnie zakłopotana.

— Bo jesteś rodziną. Mniej więcej.

— Twoja matka też jest rodziną — przypomniał Bobby. Mary spojrzała na niego niechętnie.

— Jeśli masz się od tego poczuć lepiej, to zawrzemy umowę. Pozwól mi wyciągnąć was stąd. Pozwól mi uratować Kate przed grzebaniem w mózgu. W zamian obiecuję, że zadzwonię do mamy. Zgoda?

Kate i Bobby porozumieli się wzrokiem.

— Zgoda.

Mary sięgnęła pod tunikę i wyjęła zwój tkaniny, który przed nimi rozwinęła.

— Intkamo.

— Zmieszczą się tam dwie osoby? — zainteresował się nagle Bobby.

Mary uśmiechnęła się radośnie.

— Miałam nadzieję, że zapytasz. Chodźcie, pora się stąd wynosić.


Strażnicy z ochrony Hirama, zaalarmowani przez rutynową kontrolę wormcamową, zjawili się dziesięć minut później. Jasno oświetlony pokój był pusty. Zaczęli się kłócić, kto powie o tym Hiramowi i weźmie na siebie jego gniew. Umilkli, kiedy uświadomili sobie, że i tak ich teraz ogląda — albo będzie oglądał.

Загрузка...