Część pierwsza AKWARIUM

Wiemy, jak okrutna jest często prawda, i zastanawiamy się, czy ułuda nie koi nas bardziej.

Henri Poincaré (1854–1912)

1. Maszyna Casimira

Krótko przed wschodem słońca Witalij Keldysz wsiadł niezgrabnie do swego samochodu, uruchomił autoszofera i pozwolił, by wóz odjechał spod zaniedbanego hotelu.

Ulice Leninska były puste, powierzchnia drogi popękana, wiele okien zabito deskami. Pamiętał to miejsce w szczycie rozwoju, gdzieś w latach siedemdziesiątych: gwarne miasto naukowców, z dziesiątkami tysięcy mieszkańców. Miało swoje szkoły, kina, basen, stadion sportowy, kawiarnie, restauracje, hotele, a nawet własną stacją telewizyjną.

A jednak, gdy mijał główną bramę na północy miasta, wciąż tkwił tam stary niebieski znak z białą strzałką wskazującą: DO BAJKONURU, nadal głoszący tę dawną, mylącą nazwę. I wciąż tutaj, w sercu Azji, rosyjscy inżynierowie budowali statki kosmiczne i wystrzeliwali je w niebo.

Chociaż, pomyślał ze smutkiem, pewnie już niedługo.

Słońce wzeszło wreszcie i przyćmiło gwiazdy — wszystkie prócz jednej, jak się przekonał, najjaśniejszej ze wszystkich. Swobodnie, z nienaturalną prędkością poruszała się przez południowe niebo. Były to ruiny Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, nigdy nie ukończonej, porzuconej w 2010 roku po katastrofie wiekowego promu kosmicznego. Ale stacja wciąż dryfowała wokół Ziemi jak nieproszony gość na dawno zakończonym przyjęciu.

Pejzaż za miastem był monotonny. Samochód minął stojącego cierpliwie przy drodze wielbłąda i pomarszczoną kobietę w łachmanach. Pomyślał, że taką scenę mógł pewnie zobaczyć w każdej chwili ostatniego tysiąca lat, jak gdyby nie liczyły się te wszystkie zmiany polityczne, techniczne i społeczne, które przemknęły nad tą krainą. Być może tak właśnie było.

Lecz w coraz jaśniejszym wiosennym słońcu zieleniał step nakrapiany żółtymi kwiatami. Witalij odsunął okno i próbował wyczuć zapach łąk, który tak dobrze pamiętał. Jednak nos, zniszczony przez wiele lat palenia tytoniu, zawiódł go po raz kolejny. Witalij poczuł ukłucie smutku, jak zawsze o tej porze roku. Trawa i kwiaty wkrótce znikną: wiosna na stepach trwa tragicznie krótko, jak samo życie.

Dotarł do celu.

Był to łańcuch stalowych wież wycelowanych w niebo i gigantycznych, betonowych wzgórz. Kosmodrom — o wiele większy od jego zachodnich konkurentów — pokrywał tysiące kilometrów kwadratowych pustego terenu. Oczywiście większa jego część była obecnie porzucona, a ogromne wysięgniki rdzewiały powoli w suchym powietrzu lub zostały rozebrane na złom — za zgodą władz albo i bez niej.

Lecz dziś rano przy jednej z platform panował spory ruch. Witalij widział techników w ochronnych kombinezonach i pomarańczowych hełmach, biegających wokół wielkiej wieży — niczym wierni u stóp potężnego boga.

Z megafonów nad stepem popłynęły słowa: Gotowost’ diesjat’ minut. Dziesięć minut i odliczanie trwa.

Spacer z samochodu na stanowisko obserwacyjne, choć krótki, bardzo go zmęczył. Witalij starał się ignorować bicie krnąbrnego serca, krople potu na szyi i czole, brak tchu, uczucie bólu nękające ramię i kark.

Powitali go ci, którzy przybyli tu wcześniej. Byli to korpulentni, zadowoleni z siebie mężczyźni i kobiety, którzy w tej nowej Rosji poruszali się płynnie między prawem a mętnym światem podziemia. Byli też bardzo młodzi technicy o twarzach podobnych do szczurów, niczym symbole głodu dręczącego ten kraj od upadku Związku Radzieckiego.

Przyjął powitanie, ale z zadowoleniem pogrążył się w odosobnieniu i anonimowości. Kobiety i mężczyźni w tych ciężkich czasach nie dbali ani o niego, ani o jego wspomnienia lepszej przeszłości.

Nie obchodziło ich też szczególnie to, co miało nastąpić. Wszystkie rozmowy dotyczyły wydarzeń rozgrywających się daleko stąd: Hirama Pattersona i jego tuneli podprzestrzennych, jego obietnicy, że samą Ziemię uczyni przezroczystą jak szkło.

Było jasne, że Witalij jest tu najstarszym z obecnych, być może ostatnim okazem z dawnych dni. Ta myśl dawała mu pewną gorzką satysfakcję.

Dziś była niemal siedemdziesiąta rocznica wystrzelenia pierwszej Mołni — „błyskawicy” — w 1965 roku. Równie dobrze mogło to być siedemdziesiąt dni, tak wyraźnie wszystko pamiętał. Armia młodych naukowców, techników rakietowych, mechaników, robotników, kucharzy, cieśli i murarzy pojawiła się na tym pustym stepie i mieszkając w chatach i namiotach, na przemian marznąc i gotując się w upale, uzbrojona w niewiele więcej niż swoje oddanie sprawie i geniusz Koralowa, wybudowała i wystrzeliła pierwsze statki kosmiczne ludzkości.

Projekt satelitów Mołnia był rzeczywiście genialny. Wielkie silniki Korolewa nie potrafiły wynieść satelity na orbitę geosynchroniczną, na wysokość, gdzie by zawisła nad stałym punktem powierzchni Ziemi. Dlatego Korolew umieszczał swe satelity na eliptycznych ośmiogodzinnych trajektoriach. Na takich starannie dobranych orbitach trzy Mołnie mogły objąć swym zasięgiem większą część Związku Radzieckiego. Przez całe dziesięciolecia ZSRR, a potem Rosja utrzymywały konstelację Mołni na ich eliptycznych torach, gwarantując wielkiemu, rozległemu krajowi tak ważną społeczną i gospodarczą jedność.

Witalij uważał satelity komunikacyjne Mołnia za największe osiągnięcie Korolewa, przewyższające nawet inne dokonania Konstruktora — wystrzeliwanie w kosmos ludzi i robotów, lądowanie na Marsie i Wenus, a nawet przegrany o włos z Amerykanami wyścig do Księżyca.

Lecz dziś, prawdopodobnie, zapotrzebowanie na te cudowne ptaki wygasło.

Wielka wieża startowa odsunęła się, a ostatnie kable energetyczne opadły, wijąc się jak grube czarne węże. Pojawiła się smukła sylwetka samej rakiety: igła z ozdobnym ożebrowaniem, typowym dla antycznych, cudownych, absolutnie niezawodnych konstrukcji Korolewa. Chociaż słońce wzeszło już wysoko, rakieta była skąpana w jaskrawym sztucznym świetle i w oparach kriogenicznego paliwa zbiorników.

Tri. Dwa. Odin. Zaziganije!

Zapłon…


Kiedy Kate Manzoni wjeżdżała do kampusu OurWorldu, jaskrawy pokaz świetlny Hirama Pattersona malował już niebo nad stanem Waszyngton. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie spóźni się na tę niezwykłą konferencję bardziej, niż to wypada.

Małe samoloty krążyły po niebie, rozpylając warstwę (z pewnością ekologicznie bezpiecznego) pyłu, na której lasery kreśliły obrazy obracającej sią Ziemi. Co kilka sekund glob stawał się przezroczysty i odsłaniał znajomy symbol OurWorldu, wyrysowany w samym jądrze. Wszystko to było dość tandetne i tylko przesłaniało prawdziwe piękno czystego nocnego nieba.

Zaciemniła dach auta i powidoki popłynęły jej przed oczami.

Mały robot zawisł przed samochodem. Wyglądał jak jeszcze jeden wirujący powoli ziemski glob, a kiedy przemówił, głos miał gładki, syntetyczny, pozbawiony wszelkich emocji.

— Tędy, pani Manzoni.

— Chwileczkę — rzuciła i szepnęła: — Wyszukiwarka. Lustro. Jej własny obraz wykrystalizował się pośrodku pola widzenia, niepokojąco przesłaniając wirującego robota. Sprawdziła przód i tył sukni, włączyła programowalne tatuaże na ramionach i odgarnęła niesforne kosmyki włosów. Obraz, syntezowany z danych kamer samochodu i przekazywany do wszczepów na siatkówce, był trochę ziarnisty, a przy zbyt szybkich ruchach rozpadał się na kwadratowe piksele, ale takie były ograniczenia staromodnej techniki wszczepów zmysłowych. Godziła się z nimi. Lepiej znosić niewyraźne obrazy, niż pozwolić, żeby jakiś chirurg od poprawiania CUN pchał się z łapami do jej czaszki.

Gotowa, usunęła obraz i wysiadła z wozu z taką gracją, na jaką tylko było ją stać w tej bezsensownie obcisłej i niepraktycznej sukience.

Kampus OurWorldu okazał się dywanem prostokątów trawy, oddzielających dwupiętrowe budynki biur — szerokie, niezgrabne skrzynie błękitnego szkła, podtrzymywane przez wąskie wsporniki zbrojonego betonu. Był brzydki i staromodny — szczyt korporacyjnej mody lat dziewięćdziesiątych. Na parterze każdego z budynków był otwarty parking, na jednym z nich zatrzymał się jej samochód.

Włączyła się w rzekę ludzi, płynącą w stronę bufetu. Roboty podskakiwały im nad głowami.

Bufet był zrobiony najwyraźniej na pokaz: spektakularny, wielopoziomowy szklany walec obudowany wokół autentycznego, zamalowanego graffiti kawałka berlińskiego muru. Co niezwykłe, przez sam środek sali przepływał strumień, a nad nim przerzucono niewielkie kamienne mostki. Dziś wieczór pewnie z tysiąc gości krążyło po tej szklistej podłodze, grupy zbierały się i rozpraszały, strzępy rozmów niosły się na wszystkie strony.

Wiele głów zwróciło się w jej stronę. Niektórzy pewnie ją poznali, inni — zarówno mężczyźni, jak i kobiety — patrzyli z wykalkulowaną żądzą.

Spoglądała na jedną twarz po drugiej i rozpoznawała je ze zdumieniem. Byli tu prezydenci, dyktatorzy, członkowie królewskich rodów, wielcy świata przemysłu i finansjery oraz zwykła mieszanka sław muzycznych, filmowych i z innych dziedzin sztuki. Nie zauważyła prezydent Juarez, ale było kilka osób z jej gabinetu. Musiała przyznać, że na swój najnowszy spektakl Hiram ściągnął niezłą publiczność.

Kate wiedziała oczywiście, że nie znalazła się tutaj wyłącznie z powodu swego dziennikarskiego talentu czy umiejętności prowadzenia konwersacji, lecz dzięki połączeniu urody i pewnej sławy, jaką zyskała, rozgłaszając odkrycie Wormwoodu. Cóż, sama z przyjemnością korzystała z tych atutów, zwłaszcza od czasu swego wielkiego zerwania.

Roboty pływały nad głowami, roznosząc kanapki i drinki. Wzięła jakiś koktajl. Niektóre przekazywały obrazy ze stacji Hirama. W tym podnieceniu nikt nie zwracał na nie uwagi, nawet na te najbardziej widowiskowe: jeden z robotów na przykład pokazywał rakietę kosmiczną tuż przed startem, najwyraźniej z jakiegoś suchego stepu w Azji. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że cała ta technika robiła wrażenie, wzmacniając jakby słynne przechwałki Hirama, że misją OurWorldu jest informowanie planety.

Z wolna dryfowała w stronę jednej z większych grup ludzi w pobliżu. Próbowała dostrzec, kto, czy też co, znalazł się w centrum ich uwagi. Zauważyła szczupłego młodego człowieka o ciemnych włosach, z wąsem jak mors i w okrągłych okularach; miał na sobie jakiś absurdalny teatralny mundur wojskowy — jasnozielony ze szkarłatnymi lampasami. Miała wrażenie, że trzyma jakiś mosiężny instrument muzyczny, jakby małą trąbkę. Rozpoznała go oczywiście i zaraz straciła zainteresowanie. Zwykły wirtual. Przyjrzała się stojącym wokół gościom, zaskoczona ich dziecięcym zafascynowaniem tą symulacją dawno już martwej sławy.

Jeden ze starszych mężczyzn przyglądał sięjej nieco zbyt uważnie; oczy miał dziwne, nienaturalnie jasne. Zastanawiała się, czy używa nowej generacji implantów siatkówki — podobno operowały na falach długości milimetra, przy których tkaniny stają się przezroczyste; w połączeniu z lekkim wzmocnieniem obrazu pozwalały użytkownikowi widzieć przez ubrania. Mężczyzna zrobił niepewny krok w jej stronę; jego protezy, niewidoczne maszyny chodzące, zawarczały lekko.

Kate odwróciła się.

— …Obawiam się, że to tylko wirtual. To znaczy ten nasz młody sierżant. Podobnie jak jego trzech towarzyszy, rozstawionych na sali. Nawet władza mojego ojca nie pozwala jeszcze na wskrzeszanie zmarłych. Ale, oczywiście, wie pani o tym wszystkim.

Aż podskoczyła, słysząc głos przy uchu. Odwróciła się i spojrzała w twarz młodego człowieka: miał może dwadzieścia pięć lat, czarne włosy, dumny rzymski nos, a w brodzie dołek, za którym kobiety pewnie szalały. Mieszane pochodzenie uwidaczniała smagła skóra i grube czarne brwi nad oszałamiającymi, przymglonymi błękitnymi oczami. Lecz jego wzrok wędrował niespokojnie, nawet w ciągu tych kilku pierwszych sekund spotkania — jakby miał kłopoty z utrzymaniem kontaktu wzrokowego.

— Pani się na mnie gapi — powiedział. Próbowała się bronić.

— Zaskoczył mnie pan. Wiem zresztą, kim pan jest.

Młody człowiek nazywał się Bobby Patterson; był jedynym synem i dziedzicem Hirama, a także słynnym uwodzicielem. Zastanowiła się, ile jeszcze samotnych kobiet wziął dzisiaj na cel.

— A ja znam panią, pani Manzoni. Czy może mam do pani mówić Kate?

— Proszę bardzo. Pana ojca nazywam Hiramem, tak jak wszyscy, chociaż nigdy go nie spotkałam.

— A chcesz? Mogę to załatwić.

— Tego jestem pewna.

Przyjrzał się jej uważnie. Najwyraźniej bawił go ten subtelny słowny pojedynek.

— Wiesz, można zgadnąć, że jesteś dziennikarką, a przynajmniej, że piszesz. Po tym, jak obserwujesz raczej ludzi, reagujących na wirtuala, niż samego wirtuala… Czytałem twoje teksty na temat Wormwoodu. Narobiłaś szumu.

— Nie takiego jak sam Wormwood, kiedy trafi w Pacyfik dwudziestego siódmego maja 2534 roku.

Uśmiechnął się. Zęby miał jak rzędy pereł.

— Intrygujesz mnie, Kate Manzoni — oświadczył. — W tej chwili sięgasz do wyszukiwarki, prawda? Pytasz o mnie.

— Nie. — Zirytowała ją ta sugestia. — Jestem dziennikarką, nie potrzebuję protezy pamięci.

— A ja najwyraźniej tak. Pamiętałem twoją twarz i teksty, lecz nie twoje imię. Czujesz się urażona?

Zjeżyła się.

— A niby dlaczego? Szczerze mówiąc…

— Szczerze mówiąc, wyczuwam w powietrzu odrobinę chemii seksu. Mam rację?

Ciężka ręka opadła na jej ramię i otoczył ją silny zapach taniej wody kolońskiej. Zjawił się osobiście Hiram Patterson: jeden z najsławniejszych ludzi na planecie.

Bobby uśmiechnął się i delikatnie odepchnął ramię ojca.

— Tato, znowu wprawiasz mnie w zakłopotanie.

— Och, co tam. Życie jest takie krótkie, prawda?

Akcent Hirama zdradzał jego pochodzenie — te przeciągane nosowe samogłoski, typowe dla Norfolk w Anglii. Był bardzo podobny do syna, lecz ciemniejszy, łysawy, z pasmem sztywnych czarnych włosów wokół głowy. Oczy jarzyły się błękitem nad rodowym długim nosem. Uśmiechał się lekko, pokazując pożółkłe od nikotyny zęby. Wydawał się energiczny i nie wyglądał na swoje sześćdziesiąt kilka lat.

— Pani Manzoni, podziwiam pani teksty, a jeżeli wolno mi dodać, wygląda pani cudownie.

— I zapewne dlatego się tutaj znalazłam. Roześmiał się zadowolony.

To także. Ale chciałem mieć pewność, że przynajmniej jedna inteligentna osoba znajdzie się wśród tych pustogłowych politykierów i ślicznotek, którzy zawsze przychodzą na takie imprezy. Ktoś, kto potrafi zapisać tę chwilę dla historii.

— Jestem zaszczycona.

— Ależ skądże — odparł bez ogródek. — Jest pani ironiczna. Słyszała pani plotki o tym, co chcę zrobić dziś wieczorem. Prawdopodobnie niektóre sama pani wymyśliła. Uważa mnie pani za stukniętego megalomana…

Tego bym raczej nie powiedziała. Widzę przed sobą człowieka z nową zabawką. Hiramie, czy naprawdę wierzysz, że zabawka może zmienić świat?

— Ale zabawki to robią, wie pani o tym! Kiedyś było to koło, pług, wytop żelaza… Wynalazki, które potrzebowały tysiąca lat, żeby rozprzestrzenić się na całej planecie. Teraz wystarczy jedno pokolenie albo mniej. Proszę pomyśleć o samochodzie czy telewizji. Gdy byłem mały, komputery przypominały gigantyczne szafy, które obsługiwali kapłani z perforowanymi kartami. A dzisiaj spędzamy połowę życia podłączeni do ekranu SoftScreenu. Ale moja zabawka przebije wszystkie… No cóż, musi pani sama to ocenić. — Przyjrzał się Kate. — Życzę dobrej zabawy. Jeśli ten młody darmozjad jeszcze pani nie zaprosił, to proszę przyjść na kolację, pokażemy pani więcej: tyle, ile pani zechce. Mówię poważnie. Wystarczy, że powie pani któremuś z robotów. A teraz przepraszam… — Lekko ścisnął ją za ramię, a potem ruszył przez tłum. Idąc, uśmiechał się, machał ręką, ściskał dłonie. Kate nabrała tchu.

— Czuję się, jakby właśnie wybuchła bomba.

— On tak działa — roześmiał się Bobby. — A przy okazji…

— Tak?

— I tak chciałem to zrobić, zanim ten stary dureń się wtrącił. Przyjdź na kolację. Może potem trochę się zabawimy, poznamy lepiej…

Paplał dalej, lecz Kate przestała go słuchać i skupiła się na rym, co wiedziała o Hiramie Pattersonie i OurWorldzie.

Hiram Patterson, urodzony jako Hirdamani Patel, pochodził z ubogiej rodziny osiadłej w błotnistych okolicach wschodniej Anglii, z terenów, które zniknęły już pod Morzem Północnym. Pierwsze wielkie pieniądze zdobył, wykorzystując japońskie techniki klonowania do wytwarzania składników dla tradycyjnej medycyny — kiedyś niezbędne do tego były tygrysie wąsy, łapy, pazury, a nawet kości — i sprzedawał to chińskim społecznościom na całym świecie. Tak zyskał sławę: krytykę za wykorzystanie tak zaawansowanej techniki dla zaspokajania tak prymitywnych celów i podziw za pomoc w ochronie żyjących jeszcze tygrysów w Indiach, Chinach, Rosji i Indonezji… Teraz zresztą nie został ani jeden.

Potem Hiram rozszerzył krąg swych zainteresowań. Skonstruował pierwszy na świecie udany ekran typu SoftScreen, elastyczny system generowania obrazu, oparty na polimerowych pikselach, zdolnych do emisji wielobarwnego światła. Po tym sukcesie Hiram zdobył prawdziwy majątek. Wkrótce jego korporacja OurWorld stała się potęgą w zaawansowanej technologii przekazu wiadomości, sportu i rozrywki.

Lecz Wielka Brytania upadała. Jako część Zjednoczonej Europy pozbawiona została ważnych makroekonomicznych narzędzi, takich jak kontrola nad kursami walut i stopami procentowymi, a przy tym nie była chroniona przed słabą gospodarką większego organizmu. Rząd brytyjski nie potrafił powstrzymać ostrego kryzysu. I w końcu, w roku 2010, niepokoje społeczne i zmiany klimatyczne zmusiły Wielką Brytanię do opuszczenia Unii Europejskiej. Zjednoczone Królestwo się rozpadło, a Szkocja podążyła własną drogą. Przez cały ten czas Hiram walczył, by utrzymać fortunę OurWorldu.

Potem, w 2019, Anglia z Walią oddały Irlandię Pomocną Eire, a rodzinę królewską odesłały do Australii, gdzie wciąż witano jaz radością. Po czym stała się pięćdziesiątym drugim stanem Ameryki. Dzięki większej mobilności siły roboczej, międzyregionalnym transferom finansowym i innym cechom realnie zunifikowanej amerykańskiej gospodarki Anglia rozkwitła.

Rozkwitła jednak bez Hirama.

Jako obywatel USA Hiram szybko wykorzystał okazję i przeniósł się na przedmieścia Seattle, w stanie Waszyngton. Zapewne dla czystej satysfakcji umieścił sztab swej korporacji w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się kampus Microsoftu. Hiram lubił się przechwalać, że będzie Billem Gatesem dwudziestego pierwszego wieku. Istotnie, majątek korporacji i jego osobiste wpływy na żyznej glebie amerykańskiej gospodarki wzrastały wykładniczo.

Wciąż jednak, o czym Kate dobrze wiedziała, był tylko jednym z licznych, choć potężnych graczy na małym i konkurencyjnym rynku. Znalazła się tu dzisiaj, ponieważ — tak głosiły plotki i sam przed chwilą to sugerował — Hiram miał ujawnić coś nowego, coś, co całkowicie zmieni sytuację.

W przeciwieństwie do ojca Bobby Patterson dorastał pod osłoną potęgi Hirama.

Kształcony w Eton, Cambridge i Harvardzie zajmował rozmaite stanowiska w firmach ojca i prowadził dość spektakularny styl życia międzynarodowego playboya i najlepszej partii na świecie. O ile Kate wiedziała, ani razu nie wykazał się żadną inicjatywą, nie przejawił śladu chęci, by wyrwać się z objęć ojca albo nawet go zastąpić.

Spoglądała na jego perfekcyjną twarz. Oto ptak, który jest szczęśliwy w pozłacanej klatce, myślała. Zepsuty, bogaty dzieciak.

Czuła jednak, że rumieni się pod jego wzrokiem, i przeklinała własną biologię.

Nie odzywała się przez kilka sekund, a Bobby wciąż czekał, czy przyjmie zaproszenie na kolację.

— Pomyślę o tym, Bobby.

Wydawał się zdziwiony, jakby nigdy dotąd nie otrzymał takiej pełnej wahania odpowiedzi.

— Jest jakiś problem? Jeśli chcesz, mógłbym…

— Panie i panowie.

Wszystkie głowy zwróciły się. w stronę, mówcy; Kate odetchnęła z ulgą.

Hiram wszedł na podwyższenie na końcu sali. Za nim olbrzymi ekran ukazywał powiększony obraz jego głowy i ramion. Niczym łaskawy bożek uśmiechał się do wszystkich, a roboty krążyły wokół jego głowy jak klejnoty, połyskując obrazami z licznych kanałów OurWorldu.

— Chciałbym przede wszystkim podziękować wam za przybycie tutaj, gdzie będziecie świadkami historycznej chwili, a także za waszą cierpliwość. Przedstawienie zaraz się zacznie.

Wymuskany wirtual w zielonkawym mundurze zmaterializował się na scenie obok Hirama; staroświeckie okulary połyskiwały w świetle lamp. Przyłączyło się jeszcze trzech innych: w różu, błękicie i szkarłacie. Każdy z nich trzymał instrument muzyczny — obój, trąbkę i flet. Zabrzmiały oklaski. Cała czwórka skłoniła się swobodnie i cofnęła w tylną część sceny, gdzie czekała perkusja i trzy elektryczne gitary.

Hiram podjął przemowę.

— Te obrazy docierajądo nas, do Seattle, ze stacji Brisbane w Australii. Są przekazywane między satelitami komunikacyjnymi. Opóźnienie wynosi kilka sekund. Można powiedzieć, że ci chłopcy przez ostatnie kilka lat zarobili furę pieniędzy, a ich nowa piosenka Let Me Love You przez cztery tygodnie od Bożego Narodzenia była pierwsza na listach przebojów na całym świecie. Wszystkie zyski poszły na cele dobroczynne.

— Nowa piosenka — mruknęła cynicznie Kate. Bobby pochylił się do niej.

— Nie lubisz V-Fabów?

— Daj spokój — odparła. — Oryginalny zespół rozpadł się sześćdziesiąt pięć lat temu. Dwóch z nich umarło, zanim się urodziłam. Ich gitary i bębny były tak straszliwie staromodne w porównaniu z nowym sprzętem powietrznym, gdzie muzyka jest generowana przez taniec wykonawców… Zresztą wszystkie te nowe piosenki to tylko ekstrapolowane śmieci.

— A wszystko to jest częścią naszej… Jak to nazywasz w swoich polemikach? Kulturowej zgnilizny — dokończył uprzejmie.

— Tak jest, do licha — odparła, lecz jego gracja sprawiała, że własna surowość wprawiała ją w lekkie zakłopotanie.

Hiram mówił dalej:

— …nie tylko na pokaz. Urodziłem się w roku 1967, podczas Lata Miłości. Oczywiście niektórzy twierdzą, że lata sześćdziesiąte były rewolucją kulturalną, która prowadziła donikąd. Może to prawda, przynajmniej bezpośrednio. Ale te lata i ich muzyka o miłości i nadziei odegrały wielką rolę w kształtowaniu mnie i innych z tamtego pokolenia.

Bobby pochwycił wzrok Kate. Rozczapierzywszy palce, udawał, że wymiotuje; musiała osłonić usta, żeby się nie roześmiać.

— …, W samym środku tego lata, dwudziestego piątego czerwca 1967 roku, odbył się globalny koncert telewizyjny, który miał pokazać potęgę rodzącej się sieci komunikacyjnej. — Za plecami Hirama perkusista V-Fab podał rytm i cały zespół zaczął grać żałobną parodię Marsylianki, która ustąpiła pięknie zaśpiewanej trzyczęściowej melodii.

— To był wkład Wielkiej Brytanii — zawołał Hiram, przekrzykując muzykę. — Pieśń o miłości, zaśpiewana dwustu milionom ludzi na całym świecie. Ten koncert nazywał się Nasz Świat, Our World. Tak, to prawda. Stąd wziąłem nazwę. Wiem, że to trochę staroświeckie. Ale gdy tylko zobaczyłem nagranie tego koncertu, a miałem wtedy dziesięć lat, wiedziałem, co chcę robić w życiu.

Staroświeckie tak, pomyślała Kate, lecz z pewnością skuteczne. Publiczność jak zaczarowana wpatrywała się w ogromny obraz Hirama, a muzyka lata sprzed siedmiu dekad rozlegała się w całej sali.

— A dzisiaj — rzekł Hiram z szerokim gestem — wydaje mi się, że osiągnąłem cel mojego życia. Radzę, żebyście się czegoś złapali, choćby czyjejś ręki…

Podłoga stała się przezroczysta.


Zawieszona nagle w pustej przestrzeni Kate poczuła, że się zatacza. Oczy oszukiwały ją mimo twardej podłogi pod stopami. Rozległy się nerwowe śmiechy i kilka krzyków, cichy brzęk tłuczonego szkła.

Kate ze zdumieniem odkryła, że chwyciła Bobby’ego za ramię. Wyczuwała tam węzły mięśni. Ujął jej dłoń, pozornie bez żadnego wyrachowania.

Zostawiła rękę tam, gdzie była. Na razie.

Miała wrażenie, że unosi się wśród gwiaździstego nieba, jakby cała sala przeniosła się w kosmos. Lecz te „gwiazdy” rozmieszczone na czarnym tle układały się w sześcienną sieć połączoną delikatnymi promieniami kolorowego światła. Spoglądając w głąb tej siatki, widząc malejące w oddali obrazy, Kate miała wrażenie, że zagląda do nieskończenie długiego tunelu.

Na tle muzyki, która wciąż brzmiała dookoła, subtelnie różna stylem od oryginalnego nagrania, Hiram powiedział:

— Nie patrzycie w niebo, w przestrzeń. Patrzycie w dół, w najgęstsze struktury materii. Widzicie kryształ diamentu. Te białe punkty to atomy węgla. Połączenia między nimi to siły walencyjne, które je wiążą. Chcę zaznaczyć, że to, co zobaczycie, choć udoskonalone, nie jest symulacją. Za pomocą współczesnej techniki, na przykład tunelowego mikroskopu skanującego, możemy uzyskać obraz materii nawet na najbardziej podstawowym poziomie. Wszystko, co widzicie, jest prawdziwe. A teraz chodźmy dalej.

Holograficzne obrazy uniosły się i wypełniły całą salę, jakby bufet i obecni w nim ludzie zapadali się w siatkę diamentów i maleli równocześnie. Atomy węgla pęczniały nad głową Kate jak jasnoszare balony; dostrzegała niezwykłe obrazy struktury ich wnętrza. Przestrzeń wokół iskrzyła. Świetlne punkty rozbłyskiwały i natychmiast gasły. Wszystko to było niezwykle piękne, jakby płynęła przez obłok świetlików.

— Patrzycie na przestrzeń — powiedział Hiram. — Pustą przestrzeń. To coś, co wypełnia cały wszechświat. Lecz widzicie tę przestrzeń z rozdzielczością daleko przekraczającą możliwości ludzkiego oka, na poziomie, kiedy widzialne są pojedyncze elektrony. A na tym poziomie ważne stają się efekty kwantowe. Pusta przestrzeń jest w rzeczywistości pełna, pełna zmiennych pól energii. A te pola manifestują się jako cząstki, fotony, pary elektronowo-pozytronowe, kwarki… Rozbłyskuj ą na krótko, związane pożyczoną masą i energią, a potem znikają, kiedy prawo zachowania energii zaczyna działać ponownie. My, ludzie, widzimy przestrzeń, energię i materię z wysoka, jak astronauta lecący nad oceanem. Jesteśmy zbyt wysoko, żeby widzieć fale i grzywacze piany. Ale one tam są.

— Nie dotarliśmy jeszcze do końca naszej podróży. Trzymajcie mocno wasze drinki.

Obraz znów eksplodował. Kate miała uczucie, że leci prosto w szkliste, wielowarstwowe wnętrze jednego z atomów węgla. W samym środku była twarda, lśniąca bryła, złożona ze zniekształconych kuł. Czyżby to jądro? I czy te mniejsze kule to protony i neutrony?

Gdy jądro pomknęło w jej stronę, usłyszała krzyki gości. Ściskając ramię Bobby’ego, starała się nie dygotać, gdy mknęła do jednego z nukleonów.

A wtedy…

Nie było już kształtu. Żadnej formy, żadnego światła, żadnej barwy prócz krwistoczerwonego karmazynu. A jednak był ruch: powolny, falisty, nieskończenie wijący, akcentowany bąblami, które unosiły się i pękały. Przypominało to gotującą się wolno gęstą, brudną ciecz.

— Osiągnęliśmy to, co fizycy nazywają poziomem Plancka — wyjaśnił Hiram. — Jesteśmy o dwadzieścia rzędów wielkości głębiej od poziomu cząstek wirtualnych, które widzieliśmy poprzednio. Na tym poziomie nie możemy być nawet pewni struktury samej przestrzeni: topologia i geometria się rozpadają, przestrzeń i czas rozplątują.

— Na rym najbardziej podstawowym poziomie nie istniała już sekwencja czasu czy porządek przestrzeni. Unifikacja czasoprzestrzeni została rozerwana przez siły grawitacji kwantowej, przestrzeń stała się wrzącą, probabilistyczną pianą, przecinaną wormholami.

— Tak, wormhole — rzekł Hiram. — To, co widzimy, to ujścia tuneli, formujących się spontanicznie, przebijanych polami elektrycznymi. Przestrzeń to coś, co powstrzymuje wszystko przed znalezieniem siew tym samym miejscu. Tak? Ale na tym poziomie przestrzeń jest ziarnista i trudno uwierzyć, że poradzi sobie z tym zadaniem. A zatem otwór tunelu może połączyć dowolny punkt w tym małym regionie czasoprzestrzeni z dowolnym innym punktem. Naprawdę dowolnym: może to być przedmieście Seattle albo Brisbane w Australii, albo planeta Alfa Centauri. To tak, jakby czasoprzestrzenne mosty spontanicznie pojawiały się i znikały.

Jego ogromna twarz uspokajająco uśmiechnęła się z góry. Nie rozumiem tego tak samo jak wy, zdawał się mówić obraz. Musicie mi zaufać.

— Moi specjaliści będą na miejscu i wyjaśnią wam wszystko tak dokładnie, jak tylko potraficie zrozumieć.

— Najważniejsze jednak jest, co z tym zrobimy. Najkrócej mówiąc, chcemy sięgnąć w tę kwantową pianę i wybrać taki tunel, który połączy nasze laboratorium tutaj, w Seattle, z identycznym w Brisbane, w Australii. A kiedy go ustabilizujemy, tunel utworzy połączenie, przez które będziemy mogli wysyłać sygnały szybciej niż samo światło. To właśnie, panie i panowie, jest podstawą nowej rewolucji komunikacyjnej. Nie będzie więcej kosztownych satelitów, bombardowanych mikrometeorytami i spadających z nieba, nie będzie irytujących opóźnień, nie będzie gigantycznych opłat. Świat, nasz świat, zostanie wreszcie połączony.

Wirtuale ciągle grali, rozległ się gwar rozmów, a nawet pytania.

„Niemożliwe!”. „Tunele są niestabilne, wszyscy o tym wiedzą”. „Padające promieniowanie powoduje, że tunele natychmiast się zapadają”. „Nie można przecież…”.

Ogromna twarz Hirama unosiła się nad wrzącą pianą kwantową. Pstryknął palcami i piana zniknęła, zastąpiona przez pojedynczy twór zawieszony w ciemności pod stopami.

Rozległo się chóralne westchnienie.

Kate zobaczyła zbiór lśniących punktów światła — atomy. Światełka tworzyły sferę geodezyjną, zamknęły się w sobie i obracały powoli. Wewnątrz zobaczyła kolejną sferę, obracającą się w drugą stronę, a wewnątrz jeszcze jedną i dalej, aż po granice zasięgu wzroku. Przypominało to jakiś mechanizm, atomowy zegar. Jednak cała struktura pulsowała jasnobłękitnym światłem i Kate czuła, że gromadzą się tam wielkie energie.

Obraz, musiała to przyznać, był rzeczywiście piękny.

— Nazywa się to maszyną Casimira — powiedział Hiram. — Jest to, być może, najdoskonalszy mechanizm, skonstruowany przez człowieka. Maszyna, nad którą pracowaliśmy przez lata. A jednak jej rozmiar nie przekracza kilku średnic atomu.

— Widzicie powierzchnie skonstruowane z atomów… atomów węgla. Struktura ma związek ze zwykłymi stabilnymi strukturami, zwanymi fulerenami, MC. Taka powierzchnia powstaje, kiedy w grafit uderzy się promieniem lasera. Zgromadziliśmy w maszynie ładunek elektryczny, używając klatek zwanych pułapkami Penninga: klatek z pól elektromagnetycznych. Całą strukturę utrzymują razem potężne pola magnetyczne. Kolejne powierzchnie utrzymywane są w najbliższym punkcie, o kilka średnic elektronów od siebie. I w tych najwęższych szczelinach zdarza się cud…

Znużona długą przemową Hirama Kate szybko skorzystała z wyszukiwarki. Dowiedziała się, że efekt Casimira związany jest z cząsteczkami wirtualnymi, które widziała rozbłyskujące i znikające w pustce. W wąskiej szczelinie pomiędzy powierzchniami atomów, ze względu na efekt rezonansu, mogły istnieć tylko pewne typy cząstek. Więc te szczeliny były bardziej puste niż pusta przestrzeń, a zatem zawierały mniej energii.

Ten efekt ujemnej energii mógł, obok innych zjawisk, wywołać także antygrawitację.

Tymczasem kolejne poziomy konstrukcji zaczęły szybciej wirować. Wokół obrazu maszyny pojawiły się małe zegary, odliczające cierpliwie od dziesięciu do dziewięciu, ośmiu, siedmiu… Wrażenie narastania energii było niemal dotykalne.

— Koncentracja energii w szczelinach Casimira wzrasta — wyjaśnił Hiram. — Za chwilę wprowadzimy ujemną energię, uzyskaną z efektu Casimira, do tuneli w pianie kwantowej. Efekt antygrawitacyjny ustabilizuje i powiększy tunele. Według naszych obliczeń, prawdopodobieństwo znalezienia tunelu łączącego Seattle i Brisbane z akceptowalną dokładnością jest jak jeden do dziesięciu milionów. Zatem potrzebnych jest około dziesięciu milionów prób, żeby zlokalizować tunel podprzestrzenny, jakiego szukamy. Ale to maszyna atomowa i pracuje piekielnie szybko; nawet sto milionów prób zajmie mniej niż sekundę… Całe piękno polega na tym, że na poziomie kwantowym połączenie z dowolnym miejscem, jakie możemy sobie wymyślić, już istnieje. Musimy tylko je odszukać.

Muzyka wirtuali narastała aż do finałowego chóru. Kate wpatrywała się we frankensteinowską maszynerię pod stopami, wirującą szaleńczo i lśniącą od nagromadzonej energii.

Zegary zakończyły odliczanie.

Błysnęło oślepiająco. Niektórzy ludzie krzyknęli.

Kiedy Kate odzyskała wzrok, atomowa maszyna, wciąż wirując, nie była już samotna w przestrzeni. Tuż obok zawisł idealnie kulisty srebrzysty koralik — wylot tunelu podprzestrzennego?

Muzyka się zmieniła. V-Fab śpiewali teraz chórem, lecz melodię zniekształcał bardziej szorstki śpiew, o kilka sekund wyprzedzający słyszalny dźwięk wysokiej jakości.

Poza muzyką w sali panowała absolutna cisza.

Hiram odsapnął, jakby do tej pory wstrzymywał oddech.

— Już — powiedział. — Nowy sygnał, który słyszycie, to ten sam występ, ale teraz przesyłany przez tunel podprzestrzenny, bez żadnego opóźnienia. Udało nam się. Dziś wieczorem po raz pierwszy w historii ludzkość przesyła sygnał przez stabilny tunel podprzestrzenny…

Bobby pochylił się do Kate.

— Po raz pierwszy, jeśli nie liczyć próbnych połączeń — rzucił ironicznie.

— Naprawdę?

— Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że chciałby ryzykować? Mój ojciec jest showmanem. Lecz nie można mieć mu za złe tej chwili chwały.

Ogromny ekran pokazywał, że Hiram się uśmiecha.

— Panie i panowie, nie zapomnijcie tego, co dzisiaj zobaczyliście. To początek prawdziwej rewolucji komunikacyjnej.

Oklaski rozległy się tu i tam, z początku ciche, ale szybko przerodziły się w prawdziwą burzę.

Kate odkryła, że nie potrafi zachować spokoju. Ciekawe, do czego to doprowadzi, myślała. Z pewnością możliwości tej nowej techniki, opartej w końcu na manipulacji samym czasem i przestrzenią, nie będą ograniczone do zwykłego przesyłania danych. Wyczuwała, że nic już nie będzie takie samo.

Jej uwagę przyciągnął błysk światła gdzieś wysoko: jeden z robotów przekazywał obraz rakiety, którą oglądała wcześniej. Wznosiła się w absolutnej ciszy w kierunku niebiesko-szarego nieba nad środkową Azją. Wydawała się dziwnie przestarzała, jakby obraz napływał raczej z przeszłości niż z przyszłości.

Nikt inny nie zwrócił na to uwagi. Kate też przestała się tym interesować. Odwróciła wzrok.


Zielono-czerwony płomień przemknął przez zakrzywione tunele ze stali i betonu. Światło pulsowało na stepie i zbliżało się do Witalija. Było jasne, niemal oślepiające; przyćmiło reflektory oświetlające stanowisko startowe, a nawet czyste słońce nad stepem. A zanim jeszcze statek oderwał się od ziemi, do Witalija dotarł huk gromu, który wstrząsnął jego piersią.

Nie zwracając uwagi na ból w ramieniu i piersi, na odrętwienie dłoni i stóp, Witalij rozchylił spękane wargi i dołączył swój głos do tego boskiego gromu. W takich chwilach zawsze zachowywał się jak sentymentalny dureń.

Wokół niego panowało podniecenie. Zebrani ludzie: wygłodniali jak szczury i źle wyszkoleni technicy oraz tłuści, skorumpowani dyrektorzy, odwracali się od rakiety i pochylali nad radioodbiornikami i ręcznymi telewizorami. Lśniące jak klejnoty ekrany ukazywały zadziwiające obrazy z Ameryki. Witalij nie znał szczegółów i nie obchodziły go; jednak jasne było, że Hiram Patterson spełnił swą obietnicę… albo groźbę.

Już odrywając się od Ziemi, jego piękny ptak, ostatnia Mołnia, była przestarzała.

Witalij wyprostował się, postanawiając patrzeć tak długo, jak tylko będzie potrafił, dopóki ten punkt światła na szczycie wielkiego filaru dymu nie rozpłynie się w przestrzeni.

…Lecz ból w ramieniu i piersi wzrósł nagle, jakby jakaś koścista dłoń zaciskała mu się na sercu. Z trudem łapał oddech, próbował utrzymać się na nogach. Wokół niego rozbłysło światło, jaśniejsze nawet niż blask rakiety, który zalewał step Kazachstanu. A potem nie mógł już dłużej ustać.

2. Oko duszy

Gdy Kate wjechała na zamknięty teren, posiadłość sprawiła na niej wrażenie typowej rezydencji w Seattle: zielone wzgórza opadające wprost do oceanu na tle szarego, niskiego jesiennego nieba.

Lecz dom Hirama — wielka kopuła geodezyjna, złożona z samych okien — wyglądał, jakby właśnie wylądował na zboczu. Był to jeden z najbrzydszych, najbardziej krzykliwych budynków, jakie Kate widziała.

Po przybyciu oddała płaszcz robotowi. Przeskanowano jej tożsamość: nie tylko odczyt z implantów, ale też prawdopodobnie dopasowanie wzorców w celu identyfikacji twarzy, a nawet nieinwazyjne sekwencjonowanie DNA; wszystko to w ciągu sekund. Potem mechaniczni słudzy Hirama wprowadzili ją do środka.

Hiram pracował. Nie zdziwiło jej to. Sześć miesięcy, jakie upłynęły od czasu demonstracji tunelowej techniki, nazwanej DataPipe, były najbardziej pracowitymi w jego życiu i najbardziej udanymi dla OurWorldu. Tak przynajmniej twierdzili analitycy. Ale wróci na kolację, zapewnił robot.

Zaprowadzono ją do Bobby’ego.


Pokój był duży, temperatura neutralna, ściany tak gładkie i bez wyrazu jak skorupka jajka. Światło było przygaszone, a dźwięk wytłumiony. Jedynym umeblowaniem okazało się kilka wygodnych sof pokrytych czarną skórą. Obok każdej z nich stał niewielki stolik z kranem i stojakiem do kroplówek.

W pokoju był też Bobby Patterson, prawdopodobnie jeden z najbogatszych, najpotężniejszych młodych ludzi na planecie. Leżał samotny na sofie w ciemności; oczy miał otwarte, lecz zamglone, a ręce opadały bezwładnie. Skronie obejmowała metalowa obręcz.

Usiadła obok i przyjrzała mu się uważnie. Widziała, że oddycha powoli, a umocowana do gniazda na ramieniu kroplówka powoli odżywia ciało.

Miał na sobie luźną czarną koszulę i szorty. Ciało, co dostrzegła w miejscach, gdzie luźny materiał przylegał do skóry, było bryłą mięśni. To jednak niewiele mówiło o jego stylu życia; taką budowę można było dziś łatwo osiągnąć poprzez kurację hormonalną i stymulacje elektryczne. Mógł to załatwić, nawet leżąc tutaj, pomyślała, niczym ofiara śpiączki w szpitalnym łóżku.

Z kącika rozchylonych warg spływał strumyczek śliny. Otarła ją palcem i delikatnie zamknęła mu usta.

— Dziękuję.

Odwróciła się zaskoczona. Bobby — inny Bobby, ubrany tak samo jak pierwszy — stał obok niej z uśmiechem. Zirytowana pchnęła go w brzuch. Pięść, oczywiście, przeszła na wylot. Nawet nie drgnął.

— A więc mnie pani widzi — stwierdził.

— Widzę.

— Ma pani wszczepy siatkówkowe i wewnątrzuszne, prawda? Ten pokój jest zaprojektowany, by tworzyć wirtuale zgodne z najnowszymi generacjami udoskonaleń centralnego układu nerwowego. Oczywiście dla mnie siedzi pani teraz na grzbiecie dość groźnie wyglądającego rytosaura.

— Czego?

— Krokodyla z triasu. Właśnie zaczyna panią zauważać. Dzień dobry, pani Manzoni.

— Kate.

— A tak. Cieszę się, że przyjęłaś moje, nasze, zaproszenie na kolację, chociaż nie oczekiwałem, że reakcja zajmie ci aż sześć miesięcy.

Wzruszyła ramionami.

— „Hiram bogaci się jeszcze bardziej”. To nie jest sensacyjna wiadomość.

— Aha. Co sugeruje, że teraz usłyszałaś o czymś nowym. — Oczywiście miał rację; Kate milczała. — Albo — dodał — w końcu uległaś mojemu czarującemu uśmiechowi.

— Może bym uległa, gdybyś się tak nie ślinił. Bobby zerknął na swe bezwładne ciało.

— Próżność? Powinniśmy uważać, jak wyglądamy, nawet kiedy badamy świat wirtualny? — Zmarszczył brwi. — Oczywiście masz rację, moi ludzie z marketingu muszą to przemyśleć.

— Twoi ludzie?

— Oczywiście. — „Podniósł” metalową obręcz z sory tuż obok. Wirtualna kopia obiektu oddzieliła się od fizycznego oryginału, który pozostał na sofie. — To nasze Oko Duszy. Najnowsza technologia wirtualna OurWorldu. Chcesz spróbować?

— Właściwie nie. Przyjrzał się jej uważnie.

— Nie jesteś przecież wirtualną dziewicą, Kate. Twoje implanty zmysłowe…

— To właściwie minimum wymagane, żeby poruszać się we współczesnym świecie. Próbowałeś kiedyś przedostać się przez lotnisko SeaTac bez możliwości VR?

Roześmiał się.

— Zwykle mnie przeprowadzają. Ale sądzę, że uważasz to za część gigantycznego spisku korporacji.

— Oczywiście, że tak. Technologiczna inwazja naszych domów, samochodów i biur już dawno osiągnęła punkt nasycenia. Teraz chcą przejąć nasze ciała.

— Ależ się denerwujesz. — Podał jej obręcz. Rekursywna sytuacja, pomyślała odruchowo: wirtualna kopia Bobby’ego trzyma wirtualną kopię wirtualnego generatora. — Ale to coś innego. Spróbuj. Wybierz się ze mną na wycieczkę.

Zawahała się, ale wyczuwając, że jest trochę nieuprzejma, w końcu ustąpiła. Przecież była tu gościem. Odmówiła jednak propozycji podłączenia kroplówki.

— Rozejrzymy się tylko i wrócimy, zanim nasze ciała się rozpadną. Zgoda?

— Zgoda — odparł. — Wybierz sobie sofę. Wystarczy, że dopasujesz obręcz do skroni, o tak.

Powoli uniósł nad głową generator wirtualny. Skupiona twarz z pewnością była piękna, pomyślała; wygląda jak Chrystus z koroną cierniową.

Ułożyła się na sofie i wsunęła na głowę obręcz Oka Duszy. Wydawała się ciepła i elastyczna, a kiedy przesunęła ją przez włosy, jakby dopasowała się i ułożyła.

Skóra zamrowiła pod metalem.

— Au.

Bobby siedział na sofie.

— To infuzery. Nie przejmuj się nimi. Większość danych napływa drogątransczaszkowej stymulacji magnetycznej. Kiedy zrestartujemy, nic nie będziesz czuła… — Położył się; przez moment widziała nałożone na siebie dwa ciała: organiczne i zbudowane z pikseli.

Pokój pociemniał. Przez jedno czy dwa uderzenia pulsu nie słyszała i nie widziała niczego. Wrażenie własnego ciała zniknęło, jakby coś wyjęło jej mózg z czaszki.

Z niewyczuwalnym stukiem poczuła, że znowu opada do wnętrza własnego ciała. Lecz teraz stała.

W jakimś błocie.

Światło i upał rozlały się wokół niej — błękit, zieleń, brąz. Stała na brzegu rzeki po kostki w gęstej czarnej mazi.


Niebo miało barwę spranego błękitu. Znajdowali się na krawędzi lasu, wśród obfitych paproci, sosen i innych gigantycznych drzew iglastych. Ich splątane gałęzie zatrzymywały większą część światła. Upał i wilgotność odbierały oddech; czuła, jak pot przesiąka jej koszulę i spodnie, przykleja włosy do czoła. Pobliska rzeka była szeroka, powolna i brunatna od mułu.

Przeszła kawałek głębiej w las, szukając pewniejszego gruntu. Roślinność była gęsta, liście i pędy chłostały ją po twarzy i ramionach. Wszędzie było pełno owadów, wśród nich ogromne niebieskie ważki; rozlegała się istna lawina dźwięku: ćwierkanie, ryki, gruchania.

Poczucie realności było zaskakujące, doznania przekraczające wszystkie wirtualne przeżycia, jakie dotąd poznała.

— Robi wrażenie, co?

Bobby stanął obok niej. Miał na sobie szorty i koszulę khaki oraz szeroki kapelusz w stylu safari. Na ramieniu niósł staromodną z wyglądu strzelbę.

— Gdzie jesteśmy? To znaczy…

— Kiedy jesteśmy? To Arizona, górny trias, jakieś dwieście milionów lat temu. Bardziej przypomina Afrykę, prawda? Ten okres dał nam warstwy Malowanej Pustyni. Mamy tu gigantyczne skrzypy, paprocie, cykady, mchy… Ale w pewnym sensie świat wciąż jest szary. Ewolucja kwiatów czeka nas dopiero w przyszłości. Skłania i do namysłu, prawda?

Oparła stopę o jakiś pień i spróbowała zetrzeć dłońmi błoto. Upał był nieprzyjemny; czuła coraz silniejsze pragnienie. Nagie ramie, pokrywały setki kropelek potu, które migotały bardzo autentycznie; miała wrażenie, że zaraz się zagotują.

Bobby wskazał ręką w górę.

— Popatrz.

To był ptak, niezbyt płynnie machający skrzydłami między gałęziami drzewa… Nie, był za wielki, zbyt niezgrabny jak na ptaka. Poza tym brakowało mu piór. Może jakiś latający gad. Poruszał się ze skórzastym szelestem. Kate zadrżała.

— Przyznaj — powiedział Bobby. — Jesteś pod wrażeniem. Poruszyła rękami i nogami; zginała je, machała.

— Poczucie ciała jest bardzo silne. Czuję górę i dół, kiedy się pochylam. Lecz zakładam, że wciąż leżę na sofie i ślinię się tak jak ty.

— Owszem. Własności propriocepcji Oka Duszy są zadziwiające. Nawet się nie pocisz. No, chyba nie; czasami następuje niewielki przeciek. To technika VR czwartej generacji, licząc od prymitywnych okularów i rękawic, potem wszczepów do organów zmysłu, takich jak twoje, i wszczepów mózgowych, które pozwalały na bezpośredni sprzęg między systemami zewnętrznymi a ludzkim centralnym układem nerwowym.

— Barbarzyństwo — mruknęła.

— Możliwe — przyznał łagodnie. — To prowadzi nas do Oka Duszy. Obręcz generuje pola magnetyczne, które stymulują precyzyjnie określone obszary mózgu. Bez konieczności ingerencji fizycznej.

— Ale podniecająca jest nie tylko zbędność wszczepów — dodał. — Chodzi raczej o precyzję i zasięg stymulacji, jakie możemy osiągnąć. W tej chwili, na przykład, mapa tej sceny, w projekcji rybiego oka, jest malowana bezpośrednio na korę wzrokową. Stymulujemy jądra migdałowate i wysepki płatów skroniowych, żeby dać ci wrażenie zapachu. To bardzo ważne dla autentyczności przeżycia. Zapachy, jak się zdaje, docierają wprost do systemu limbicznego mózgu, do miejsca, gdzie rodzą się emocje. Dlatego właśnie zapachy są zawsze takie poruszające. Wiesz o tym, prawda? Budzimy także lekkie ukłucia bólu przez czołowy pas kory; to ośrodek nie samego bólu, lecz świadomego odczuwania bólu. Wiele pracy wkładamy też w sam system limbiczny, żeby zagwarantować, że wszystko, co widzisz, wywiera należyte wrażenie emocjonalne. Dalej dochodzi propriocepcja, wrażenie ciała: bardzo złożone, łączy się z pobieraniem danych zmysłowych ze skóry, mięśni i ścięgien, informacji wizualnych i ruchu ze strony mózgu oraz danych o równowadze z ucha wewnętrznego. Ustawienie tego wszystkiego wymaga precyzyjnego mapowania mózgu. A teraz możemy sprawić, że będziesz spadać, latać, robić salta, a wszystko to bez opuszczania sofy. Możemy też sprawić, że zobaczysz cuda, jak tutaj.

— Dobrze się na tym znasz. Jesteś dumny z tej techniki, prawda?

— Oczywiście, że tak. To moje osiągnięcie.

Mrugnął i uświadomiła sobie nagle, że po raz pierwszy przez kilka minut patrzył wprost na nią. Nawet tutaj, w tej udawanej dżungli triasu, sprawiał, że czuła się niepewnie, chociaż na którymś poziomie niewątpliwie j ą pociągał.

— Bobby, w jakim sensie jest twoje? Zapoczątkowałeś je? Finansowałeś?

— Jestem synem mojego ojca. W jego korporacji pracuję. Ale ja nadzorowałem badania nad Okiem Duszy. I testuję ten produkt.

— Testujesz? To znaczy wchodzisz tutaj i bawisz siew polowanie na dinozaura?

— Nie nazwałbym tego zabawą — odparł łagodnie. — Pokażę ci. Wyprostował się i ruszył głębiej w dżunglę.

Próbowała za nim nadążyć. Nie miała maczety, a gałązki i ciernie rozrywały jej cienkie ubranie i drapały skórę. Bolało, ale nie za bardzo; oczywiście, że nie. Wszystko to nie było prawdziwe — zwyczajna gra przygodowa. Szła za Bobbym, zirytowana dekadencką techniką i nadmiernym bogactwem.

Dotarli na brzeg polany: obszaru pokrytego zwalonymi, zwęglonymi drzewami, spośród których przebijały się w górę drobne zielone pędy. Być może uderzył tu piorun.

Bobby wyciągnął rękę i zatrzymał ją wśród drzew.

— Spójrz.

Jakieś zwierzę szukało żeru, grzebiąc łapami i ryjąc między martwymi kawałkami drewna. Musiało mieć jakieś dwa metry długości, wilczą głowę i wystające psie zęby. Mimo to stękało jak świnia.

— Cynodont — szepnął Bobby. — Protossak.

— Nasz przodek?

— Nie. Prawdziwe ssaki już się oddzieliły. Cynodonty to ślepy zaułek ewolucji… A niech to.

Po drugiej stronie polany rozległy się wśród poszycia głośne trzaski. Był to dinozaur jak z Jurrasic Park: wysoki przynajmniej na dwa metry, wybiegł z lasu na potężnych tylnych nogach, rozdziawiając paszczę i błyskając niską na skórze.

Cynodont znieruchomiał, wpatrzony w drapieżcę.

Dinozaur skoczył mu na grzbiet, a cynodont ugiął się pod ciężarem napastnika. Para zwierząt przetoczyła się, łamiąc młode drzewa; cynodont piszczał rozpaczliwie.

Kate cofnęła się w dżunglę, ściskając ramię Bobby’ego. Czuła drżenie gruntu, czuła energię tego starcia. Robi wrażenie, przyznała.

Drapieżnik znalazł się na górze. Przytrzymując ofiarę ciężarem swego cielska, odchylił głowę protossaka i jednym kłapnięciem szczęk przegryzł mu gardło. Cynodont wciąż walczył, lecz białe kości połyskiwały już w rozdartej szyi. Krew płynęła strumieniem. A kiedy drapieżnik rozdarł brzuch ofiary, rozszedł się smród gnijącego mięsa. Kate niemal zwymiotowała.

Niemal, ale nie do końca. Oczywiście, że nie. Kiedy przyjrzała się bliżej, dostrzegła sztuczną płynność strumienia krwi protossaka i nienaturalną jaskrawość łusek dinozaura. VR zawsze było takie: krzykliwe, lecz ograniczone. Nawet smród i hałas dostosowano do wygody użytkownika. Wszystko to było nieszkodliwe — równie nieszkodliwe, a zatem równie bez znaczenia — jak wycieczka do wesołego miasteczka.

— Myślę, że to dilofozaurus — mruknął Bobby. — Fantastyczne. Dlatego uwielbiam ten okres. Jesteśmy na rozstajach życia. Wszystko tu miesza się ze sobą, stare i nowe, nasi przodkowie i pierwsze dinozaury…

— Owszem. — Kate już wróciła do siebie. — Ale to nie jest prawdziwe.

Postukał się w czaszkę.

— Jak wszelka fikcja. Wymaga świadomego zawieszenia niewiary.

— Ale to tylko jakieś pole magnetyczne łaskoczące mój mózg. To nawet nie prawdziwy trias, na miłość boską, tylko domysły jakiegoś naukowca plus parę kolorów rzuconych dla wirtualnych turystów.

Uśmiechnął się do niej.

— Wiecznie jesteś taka rozgniewana. A o co konkretnie ci chodzi?

Spojrzała w jego puste, niebieskie oczy. Do tej pory to on decydował o warunkach. Jeśli chcesz dotrzeć dalej, powiedziała sobie, jeśli chcesz zbliżyć się do celu, dla którego tu przybyłaś, musisz rzucić mu wyzwanie.

— Bobby, w tej chwili leżysz w zaciemnionym pokoju. Nic z tego się nie liczy.

— Mówisz tak, jakbyś mnie żałowała. — Wydawał się zaciekawiony.

— Całe twoje życie tak wygląda. Mimo tego gadania o projektach VR i odpowiedzialności wobec korporacji nie masz żadnej realnej władzy nad niczym. Prawda? Świat, w którym żyjesz, jest równie nierealny, jak ta wirtualna symulacja. Pomyśl o tym: byłeś całkiem sam, póki się nie pojawiłam.

Zastanowił się.

— Być może. Ale się pojawiłaś. — Zarzucił strzelbę na ramię. — Chodźmy. Pora na kolację z ojcem. — Uniósł brew. — Może zostaniesz trochę, kiedy już zdobędziesz to, czego chcesz od nas.

— Bobby…

Lecz on sięgnął rękami do obręczy.


Kolacja była trudna.

Cała trójka siedziała pod szczytem kopuły rezydencji Hirama. W przerwach między rzadko sunącymi chmurami ukazywały się gwiazdy i jaskrawy księżyc. Niebo nie mogło być bardziej spektakularne, lecz przyszło jej do głowy, że z powodu tunelów DataPipe Hirama wkrótce stanie się o wiele mniej ciekawe, kiedy ostatnie z satelitów komunikacyjnych na niskich orbitach spłoną w atmosferze.

Dania przygotowano znakomicie, jak się tego spodziewała, a podawały je milczące roboty. Jednak były to proste potrawy z owoców morza; mogłaby takich kosztować w dowolnej z tuzina restauracji w Seattle. Z win podano zwykłe kalifornijskie chardonnay. Nie dostrzegła nawet śladu złożonych korzeni Hirama, żadnej oryginalności czy rysu charakteru.

Tymczasem gospodzarz obserwował ją w skupieniu i bezustannie. Zasypywał ją gradem pytań i sugestii co do jej pochodzenia, rodziny, kariery; raz po raz odkrywała, że zdradza więcej, niż powinna.

Pod zasłoną jego uprzejmości tkwiła jednak wyraźna niechęć. Wie, do czego zmierzam, uświadomiła sobie.

Bobby siedział spokojnie i jadł niewiele. Chociaż nadal przejawiał irytujący zwyczaj unikania kontaktu wzrokowego, jednak zdawało się, że poświęca jej więcej uwagi niż przedtem. Wyczuwała pociąg — nietrudno było go dostrzec — lecz i pewną fascynację. Może zdoła jakoś przebić tę jego gładką zbroję samozadowolenia, a przynajmniej taką miała nadzieję. Albo, co bardzo prawdopodobne, był po prostu zdziwiony własną reakcją na jej obecność.

Lecz wszystko to było tylko fantazją z jej strony i powinna powstrzymać się od grzebania w umysłach ludzi, skoro tak gwałtownie potępiała to u innych.

— Nie rozumiem — mówił właśnie Hiram — dlaczego odkrycie Wormwoodu udało się dopiero w 2033? Przecież ma czterysta kilometrów średnicy. Wiem, że jest za Uranem, ale mimo wszystko…

— Jest bardzo ciemny i wolno się porusza — wyjaśniła Kate. — Wydaje się, że to kometa, ale jest większy od wszystkich znanych komet. Nie wiemy, skąd się wziął; może gdzieś za Neptunem jest całe skupisko takich obiektów. A poza tym nikt szczególnie tam nie szukał. Nawet Spaceguard koncentruje swoje obserwacje na przestrzeni okołoziemskiej, na obiektach, które mogłyby trafić w Ziemię w bliskiej przyszłości. Wormwood odnalazła sieć astronomów amatorów.

— Aha — odparł Hiram. — A teraz leci w naszą stronę. Tak. Dotrze za pięćset lat.

Bobby machnął silną, zadbaną dłonią.

To jeszcze tak długo. Muszą być jakieś plany awaryjne.

— Jakie plany? Bobby, Wormwood jest gigantem. Nie znamy sposobu, żeby go odepchnąć. Nawet w teorii. A kiedy ten kamień spadnie, nie będzie się gdzie ukryć.

— „My” nie znamy sposobu? — zapytał oschle Bobby. To znaczy astronomowie…

— Z tego, jak mówisz, niemal wyobrażałem sobie, że sama go odkryłaś. — Drażnił jaj reagował na jej wcześniejsze ataki. — Tak łatwo jest pomylić własne osiągnięcia z osiągnięciami ludzi, na których się polega, prawda?

Hiram roześmiał się głośno.

— Widzę, że świetnie się ze sobą zgadzacie, moje dzieci. Skoro zależy wam na sobie tak bardzo, żeby się kłócić… A pani myśli, że ludzie mają prawo wiedzieć, że świat się skończy za pięćset lat?

— Pan się z tym nie zgadza?

— Zapominasz o konsekwencjach — wtrącił Bobby. — Samobójstwa, aborcje, przerwanie różnych projektów ochrony środowiska…

— Przyniosłam tylko złe wieści — odparła z napięciem. — To nie ja sprowadziłam Wormwood. Przecież jeśli nie mamy informacji, nie możemy działać; nie możemy przyjąć odpowiedzialności za siebie w czasie, który nam pozostał. Co nie znaczy, że możliwości są obiecujące. Prawdopodobnie najlepsze, co możemy zrobić, to wysłać garstkę ludzi w jakieś bezpieczne miejsce: na Księżyc, na Marsa czy na jakąś asteroidę. Nawet to nie gwarantuje ocalenia gatunku, chyba że uda nam się umieścić tam populację dostatecznie liczną. W dodatku — westchnęła ciężko — ci, którzy uciekną, z pewnością będą tymi, którzy nami rządzą, i ich potomstwem. Chyba że otrząśniemy się z tej elektronicznej narkozy.

Hiram odsunął krzesło i ryknął śmiechem.

— Elektroniczna narkoza. Jakież to prawdziwe. Dopóki to ja sprzedaję środki znieczulające, ma się rozumieć. — Spojrzał wprost na nią. — Lubię panią, pani Manzoni.

Kłamca.

— Dziękuję bardzo.

— Dlaczego pani dziś przyszła? Milczała przez chwilę.

— Zaprosił mnie pan.

— Sześć miesięcy i siedem dni temu. Dlaczego teraz? Pracuje pani dla moich konkurentów?

— Nie. — Zjeżyła się cała. — Jestem wolnym strzelcem. Skinął głową.

— Mimo tego jest coś, czego pani tu szuka. Tematu, oczywiście. Wormwood oddala się już w przeszłość; potrzebuje pani świeżych tryumfów, nowych zdobyczy. Tym żyjątacy ludzie jak pani, prawda, pani Manzoni? Ale cóż to może być? Z pewnością nic osobistego. Prawie wszystko na mój temat jest powszechnie znane.

— Mam wrażenie, że pozostało kilka elementów — odparła ostrożnie. Nabrała tchu. — Prawda jest taka, że słyszałam o pańskim nowym projekcie. O nowym zastosowaniu tuneli podprzestrzennych, przekraczających możliwościami proste DataPipe’y, które…

— Przyszła pani wygrzebać jakieś fakty — podsumował Hiram.

— Niech pan da spokój. Cały świat poprzetykany jest pańskimi tunelami. Gdybym mogła znaleźć coś nowego…

— Ale niczego pani nie wie. Przygryzła wargi. Pokażę ci, co wiem.

— Urodził się pan jako Hirdamani Patel. Jeszcze przed pańskim urodzeniem rodzina ojca została zmuszona do wyjazdu z Ugandy. Czystki etniczne, prawda?

Hiram spojrzał na nią gniewnie.

— To wiadomo powszechnie. Mój ojciec był w Ugandzie dyrektorem banku. W Norfolk został kierowcą autobusu, gdyż nikt nie dostrzegł jego kwalifikacji.

— Nie był pan szczęśliwy w Anglii — brnęła dalej Kate. — Nie potrafił pan pokonać bariery rasy i urodzenia. Dlatego wyjechał pan do Ameryki. Zrezygnował pan z nazwiska i przyjął jego zanglicyzowaną wersję. Stał się pan wzorem dla Azjatów w Ameryce. A jednak odciął się pan od swoich etnicznych korzeni. Każda z pańskich żon była biała.

Bobby drgnął zaskoczony.

— Żon? Tato…

— Rodzina jest dla pana wszystkim — Kate mówiła spokojnie dalej, zmuszając ich do słuchania. — Zdaje się, że poprzez obecnego tu Bobby’ego chce pan stworzyć dynastię. Może to dlatego, że porzucił pan własną rodzinę, własnego ojca, w Anglii.

— Aha. — Hiram klasnął w ręce i uśmiechnął się wymuszenie. — Zastanawiałem się, ile potrwa, zanim stary papa Sigmund przyłączy się do nas przy stole. Więc to jest pani historia. Hiram Patterson buduje OurWorld, ponieważ czuje się winny wobec ojca!

Bobby zmarszczył brwi.

— Kate, o jakim projekcie mówiłaś?

Czy to możliwe, że Bobby naprawdę nie wie? Wytrzymała spojrzenie Hirama, rozkoszując się nagłym poczuciem władzy.

— Na tyle istotnym, że wezwał z Francji twojego brata.

— Brata…

— Na tyle znaczącym, że przyjął inwestycyjnego partnera, Billyboba Meeksa, założyciela Krainy Objawienia. Słyszałeś o nim, Bobby? To najnowsza rozmiękczająca umysł i wysysająca pieniądze perwersja religijna, która zaatakowała smętną populację naiwnych w Ameryce…

To nieważne — warknął Hiram. — Tak, pracuję z Meeksem. Pracowałbym z każdym. Jeśli ludzie chcą kupować mój sprzęt VR, żeby widzieć Jezusa i jego stepujących apostołów, to będę im sprzedawał. Kim jestem, aby mnie osądzać? Nie wszyscy jesteśmy tacy świętoszkowaci jak pani. Nie stać nas na takie luksusy. Lecz Bobby wciąż wpatrywał się w ojca.

— Mojego brata?

Kate była zaskoczona. Spróbowała przypomnieć sobie przebieg rozmowy.

Bobby… Nie wiedziałeś o tym, prawda? Nie tylko o projekcie, ale i o drugiej żonie Hirama, i o dziecku. — Zaszokowana spojrzała na Hirama. — Jak można coś takiego trzymać w tajemnicy?

Hiram ściągnął wargi. Wzrok, skierowany na Kate, był pełen odrazy.

— Przyrodniego brata, Bobby. Tylko przyrodniego.

— Ma na imię David — oświadczyła chłodno Kate. Wymówiła to imię z francuskim akcentem. — Jego matka była Francuzką. Ma trzydzieści dwa lata, jest siedem lat starszy od ciebie, Bobby. I jest fizykiem. Dobrze sobie radzi; mówi się o nim, że jest Hawkingiem swojego pokolenia. Aha, jest też katolikiem. O ile wiem, bardzo pobożnym.

Bobby był chyba nie rozgniewany, ale jeszcze bardziej zdumiony.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — spytał ojca.

— Nie musiałeś o nim wiedzieć — odparł Hiram.

— A ten nowy projekt? O co w nim chodzi? Dlaczego o tym mi nie mówiłeś?

Hiram wstał.

— Pani towarzystwo było czarujące, pani Manzoni. Roboty pokażą pani wyjście.

Wstała.

— Nie powstrzyma mnie pan przed wydrukowaniem tego, co wiem.

— Może pani drukować, co pani chce. Nie ma pani niczego istotnego.

Wiedziała, że ma rację. Idąc do drzwi, czuła, jak opada z niej euforia. Zawaliłam sprawę, powtarzała sobie. Zamierzałam wkraść się w łaski Hirama, a zamiast tego musiałam odnieść swój mały tryumf i stał się moim wrogiem.

Obejrzała się. Bobby wciąż patrzył na nią tymi dziwnymi oczami — jak okna w kościele. Jeszcze się spotkamy, pomyślała. Może jeszcze nie wszystko stracone.

Drzwi zaczęły się zamykać. Ostatnim, co widziała, był Hiram obejmujący czule swego syna.

3. Wormworks

Hiram czekał na Davida Curzona w hali przylotów SeaTac. Był porażająco serdeczny — natychmiast chwycił Davida za ramiona i przyciągnął do siebie. David wyczuł mocny zapach wody kolońskiej, syntetycznego tytoniu, śladowy aromat przypraw. Hiram zbliżał się już do siedemdziesiątki, ale nie było to widoczne; z pewnością stosował kuracje odmładzające i subtelne operacje kosmetyczne. Był wysoki i ciemnowłosy, podczas gdy David, po matce, miał jasne włosy, bardziej krępą budowę i skłonność do tycia.

I jeszcze głos, którego David nie słyszał, odkąd skończył pięć lat, i ta twarz — niebieskie oczy, mocny nos — która unosiła się wtedy nad nim niby wielki księżyc.

— Mój chłopcze… To już tak długo. Chodź. Musimy sobie wiele opowiedzieć.

David przygotowywał się do tego spotkania przez większą część lotu z Anglii. Masz trzydzieści dwa lata, powtarzał sobie. Masz kontrakt profesorski w Oksfordzie. Twoje prace i twoja popularnonaukowa książka o egzotycznej matematyce fizyki kwantowej były znakomicie przyjęte. Ten człowiek jest wprawdzie twoim ojcem, ale porzucił cię i nie ma nad tobą władzy.

Jesteś już dorosły. Masz swoją wiarę. Nie masz się czego obawiać.

Lecz Hiram, jak to z pewnością zaplanował, w ciągu pierwszych pięciu sekund zmiótł obronę Davida. Oszołomiony David pozwolił prowadzić się za rękę.


Hiram zabrał syna prosto do laboratorium badawczego — Wormworks, jak je nazwał — na północ od Seattle. Jazda rolls-royce’em z autoszoferem była szybka i dość przerażająca. Sterowane przez satelity pozycjonujące i inteligentne oprogramowanie pojazdy mknęły po drogach z prędkością powyżej stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, zachowując ledwie centymetrowe odstępy między zderzakami. Wszystko wydawało się o wiele bardziej ryzykowne niż to, do czego David przyzwyczaił się w Europie.

Lecz samo miasto, a raczej tyle, ile z niego zobaczył, wyglądało jednak na całkiem europejskie, pełne dobrze zachowanych kosztownych domków z widokami na wzgórza i morze. Bardziej nowoczesne budynki całkiem rozsądnie dopasowano do stylu tego miejsca. Przedmieścia były zatłoczone — znów zaczynał się okres świątecznych zakupów.

Z okolicy zapamiętał niewiele, zaledwie jakieś dziecięce odpryski wspomnień: mała łódka, którą Hiram wypływał z Sound, zimą podróże powyżej linii wiecznego śniegu. Oczywiście był potem w Ameryce wiele razy — fizyka teoretyczna to dyscyplina międzynarodowa. Ale nigdy nie wrócił do Seattle od tego dnia, który tak dobrze zapamiętał, kiedy jego matka otuliła go i wybiegła z domu Hirama.


Hiram mówił bez przerwy, zasypując syna kanonadą pytań.

— Dobrze się czujesz w Anglii?

— Na pewno słyszałeś o problemach klimatycznych. Ale nawet skuty lodem Oksford to piękne miasto. Zwłaszcza odkąd zakazali prywatnym samochodom wjazdu w obręb obwodnicy…

— A ci nadęci Brytyjczycy nie czepiają się twojego francuskiego akcentu?

— Ojcze, jestem Francuzem. Taka jest moja tożsamość.

— Ale nie obywatelstwo. — Hiram klepnął syna w kolano. — Jesteś Amerykaninem. Nie zapominaj o tym. — Zerknął na niego czujnie. — Wciąż praktykujesz?

David uśmiechnął się.

— Chcesz spytać, czy nadal jestem katolikiem? Tak, ojcze. Hiram prychnął niechętnie.

— Ta twoja piekielna matka. Największy błąd, jaki w życiu popełniłem, to to, że związałem się z nią, nie biorąc pod uwagę jej wyznania. A teraz tobie przekazała wirusa wiary.

David poczuł, że rozdyma nozdrza.

— Wyrażasz się obraźliwie.

— Tak, przepraszam. Więc Anglia to teraz dobre miejsce, żeby być tam katolikiem?

— Odkąd rozwiązali Kościół, w Anglii pojawiła się jedna z najzdrowszych społeczności katolickich na świecie.

Hiram prychnął znowu.

— Nieczęsto słyszy się słowa „zdrowe” i „katolickie” w tym samym zdaniu… Jesteśmy na miejscu.

Dotarli do szerokiego placu parkingowego. Samochód zatrzymał się i David wysiadł za ojcem. Znaleźli się blisko oceanu i natychmiast wyczuł chłodne słone powietrze.

Parking przylegał do dużego otwartego budynku, pospiesznie zbudowanego z betonu i blachy falistej, przypominającego lotniczy hangar. Po jednej stronie była ogromna, częściowo otwarta brama, przez którą automatyczne wózki przewoziły do środka kartonowe pudła.

Hiram poprowadził syna do niedużych drzwi, wyciętych w ścianie; wydawały się maleńkie wobec wielkości konstrukcji.

— Witaj w środku wszechświata. — Nagle wydał się skrępowany. — Słuchaj, ściągnąłem cię tutaj trochę bezmyślnie. Wiem, że dopiero co wysiadłeś z samolotu. Musisz odpocząć, wziąć prysznic…

Hiram wydawał się tak szczerze przejęty jego samopoczuciem, że David nie mógł opanować uśmiechu.

— Może napiję się kawy trochę później. Pokaż mi tę swój ą nową zabawkę.

Wewnątrz czekała ich chłodna, ogromna hala. Kroki odbijały się echem, kiedy szli po zakurzonym betonie. Strop wspierały dźwigary, a wszędzie wisiały jarzeniówki, wypełniające otoczenie zimnym, wszechobecnym blaskiem. Panował swego rodzaju spokój i wyciszenie; wnętrze przypominało Davidowi raczej katedrę niż laboratorium badawcze.

W samym środku hali, ponad garstką pracujących techników, piętrzyły się stosy sprzętu. David był teoretykiem, a nie eksperymentatorem, lecz rozpoznał urządzenia typowe dla badań z fizyki wysokich energii. Były tu czujniki cząstek subatomowych — stos krystalicznych bloków ustawionych jeden na drugim — i skrzynki elektroniki, ułożone jak białe klocki. Choć każda z nich miała rozmiar przyczepy kempingowej, wydawały się małe wobec ogromnej tarczy detektora.

Jednak technicy nie należeli do typowego personelu laboratorium wysokich energii. Wszyscy byli dość starzy, około sześćdziesiątki — chociaż w tych czasach trudno było poprawnie ocenić wiek.

Zapytał o to Hirama.

Tak. Polityką OurWorldu jest zatrudnianie starszych pracowników. Są bardziej odpowiedziami, a dzięki substancjom chemicznym, które pompuje się teraz do mózgu, równie inteligentni, jak za młodych lat. No i wdzięczni za pracę. W tym przypadku większość ludzi tutaj to ofiary odwołania programu SSC.

— Superconducting Super Collider? Ten akcelerator? Wielki akcelerator cząstek miał być zbudowany pod polami w Teksasie, gdyby Kongres nie odwołał tego wielomiliardowego projektu w latach dziewięćdziesiątych zeszłego wieku.

Całe pokolenie amerykańskich fizyków cząstek ucierpiało na tej decyzji — powiedział Hiram. — Jakoś przeżyli, znaleźli pracę w przemyśle albo na Wall Street. Ale większość z nich nie pogodziła się z rozczarowaniem.

— Przecież SSC byłby błędem. Technika akceleratorów liniowych, która pojawiła się parę lat później, była bardziej efektywna i tańsza. A poza tym od mniej więcej 2010 większość wyników w fizyce cząstek pochodzi ze studiów nad promieniowaniem kosmicznym.

To nie ma znaczenia. Nie dla tych ludzi, SSC mógł być błędem, ale byłby ich błędem. Kiedy wytropiłem tych chłopców i zaproponowałem im pracę przy najbardziej zaawansowanych badaniach fizyki wysokich energii, wykorzystali tę szansę. — Spojrzał na syna. — Jesteś inteligentnym chłopcem, Davidzie…

— Nie jestem chłopcem.

— Masz wykształcenie, o jakim ja nie mogłem nawet marzyć. Ale i tak jest sporo rzeczy, których mógłbym cię nauczyć. Na przykład jak radzić sobie z ludźmi. — Machnął rękaw stronę techników. — Spójrz na nich. Pracują dla obietnicy, dla marzeń młodości, ambicji, spełnienia. Jeśli znajdziesz sposób, żeby sięgnąć do tych rezerw, ludzie będą dla ciebie tyrać jak woły, i to prawie za darmo.

David zmarszczył brwi i ruszył za ojcem.

Dotarli do balustrady; jeden z siwowłosych techników uprzejmie, jakby z lękiem, skinął Hiramowi głową i wręczył im hełmy. David założył jeden na głowę.

Wychylił się przez poręcz. Czuł zapach smaru, izolacji i detergentów. Z tego miejsca widział, że tarcza detektora sięga poniżej poziomu gruntu. W samym środku stanowiska zauważył zbitą, ciemną plątaninę nieznanego sprzętu. Obłoczek pary unosił się z samego środka… Pewnie jakieś osłony kriogeniczne. Gdzieś z góry dochodziło brzęczenie. David podniósł głowę i zobaczył poruszającą się suwnicą: długą stalową belkę sięgającą powyżej tarczy detektora z wiszącym hakiem. .

— Większość sprzętu to detektory tego czy innego typu — wyjaśnił Hiram — żebyśmy wiedzieli, co się dzieje. Zwłaszcza kiedy coś idzie nie tak. — Wskazał na stos sprzętu pośrodku. — To jest stanowisko robocze. Krąg nadprzewodzących magnesów.

— Stąd ta kriogenika.

— Tak. Tam wytwarzamy potężne pola elektromagnetyczne, które wykorzystujemy do naszych rulerenowych maszyn Casimira. — W jego głosie zabrzmiała duma. Usprawiedliwiona, pomyślał David. — Właśnie w tym miejscu otworzyliśmy nasz pierwszy tunel podprzestrzenny, jeszcze wiosną. Wmuruję tu kiedyś tablicę; wiesz, taki znak dla historii. Możesz uznać, że jestem zarozumiały. A teraz wykorzystujemy tę instalację, żeby posunąć się dalej. Tak daleko i szybko, jak potrafimy.

David odwrócił się do Hirama.

— Dlaczego mnie tu sprowadziłeś?

— Właśnie o to chciałem zapytać.

Trzeci głos, cakiem nieoczekiwany, wyraźnie Hirama zaskoczył.

Jakaś postać wysunęła się z cienia za detektorami i stanęła obok Hirama. Serce Davida na moment zabiło mocniej. Mógł to być bliźniak ojca albo jego przedwczesny duch. Ale po bliższym przyjrzeniu się David zauważył różnicę: przybysz był wyraźnie młodszy, szczuplejszy, może trochę wyższy, a włosy miał wciąż gęste i czarne.

Ale te lodowate niebieskie oczy, tak niezwykłe wobec azjatyckiego pochodzenia, należały bez wątpienia do Hirama.

— Znam cię — powiedział David.

— Z brukowej telewizji? David uśmiechnął się.

— Jesteś Bobby.

— A ty jesteś pewnie David, przyrodni brat, o którym nie wiedziałem, dopóki nie powiedziała mi dziennikarka. — Bobby był rozgniewany, lecz całkowicie panował nad sobą.

David uświadomił sobie, że trafił w sam środek rodzinnego konfliktu. Co gorsza, była to jego rodzina.

Hiram przyjrzał się po kolei swoim synom. Westchnął ciężko.

— Davidzie, może pora, żebym postawił ci tę kawę.


Kawa była chyba najgorsza, jakiej David w życiu próbował, ale technik, który obsługiwał ich trójkę, stał przy stole, dopóki nie wypił pierwszego łyku. To jest Seattle, przypomniał sobie David. Tutaj dobra kawa była fetyszem w klasach społecznych, które od pokoleń obsługują takie instytucje. Uśmiechnął się z przymusem.

— Znakomita — powiedział.

Technik odszedł rozpromieniony.

Bufet przy laboratorium wciśnięty był w róg kantoru — centrum obliczeniowego, gdzie analizowano wyniki różnych eksperymentów. Sam kantor, typowy dla oszczędnościowych działań Hirama, był niewielki: prowizoryczny moduł biurowy z plastikowymi płytkami na podłodze, fluorescencyjnymi panelami na suficie i z imitacją drewna na ściankach działowych. Dookoła stały terminale komputerów, ekrany, oscyloskopy i inny sprzęt elektroniczny. Kable i światłowody wiły się wszędzie, całe ich wiązki przyklejono taśmą do ścian, podłóg i sufitu. W powietrzu unosił się złożony zapach ozonu, zwietrzałej kawy i potu.

Bufet okazał się nędzną budą z plastikowymi stolikami i automatami do napojów; wszystko to obsługiwał odrapany robot. Hiram i jego synowie ze skrzyżowanymi rękami siedzieli przy stoliku i unikali nawzajem swoich spojrzeń.

Hiram sięgnął do kieszeni, wyjął softscreenowy ekran wielkości chustki do nosa i rozłożył go na stole.

— Przejdę do rzeczy — powiedział. — Włączyć odtwarzanie. Kair.

David spojrzał na ekran. Widział tam ciąg kilku scenek przedstawiających jakąś katastrofę w zalanym słońcem mieście: sanitariusze wynoszący ciała z budynku, zwłoki w szpitalu, zrozpaczeni krewni, zmęczony personel medyczny, matki ściskające bezwładne ciała dzieci, krzyki.

— Wielki Boże.

— Bóg chyba patrzył w inną stronę — stwierdził Hiram. — Wszystko to wydarzyło się dziś rano. Kolejna wojna o wodę. Któryś z sąsiadów Egiptu wlał toksyny do Nilu. Pierwsze oceny mówią o dwóch tysiącach martwych, dziesięciu tysiącach chorych, spodziewane są dalsze ofiary. Ale do rzeczy. — Stuknął w ekran. — Spójrzcie na jakość transmisji. Niektóre z tych obrazów pochodzą z ręcznych kamer, inne od robotów. Wszystkie zdjęcia zrobiono w ciągu dziesięciu minut od pierwszych raportów przekazanych przez lokalną agencję informacyjną. I w tym tkwi problem. — Hiram dotknął rogu ekranu, gdzie widniało logo: ENO, znak sieci Earth News Online, jednego z najpoważniejszych konkurentów Hirama w dziedzinie zdobywania wiadomości. — Próbowaliśmy się dogadać z tą agencją informacyjną, ale ci z ENO nas wyprzedzili. — Spojrzał na synów. — Takie rzeczy zdarzają się bez przerwy. Im jestem większy, tym częściej takie małe kundelki jak ENO gryzą mnie po kostkach. Na całym świecie utrzymuję zespoły kamerzystów i reporterów, co sporo kosztuje. Mam miejscowych korespondentów na każdym rogu ulicy. Ale nie możemy być wszędzie. A jeśli nas tam nie ma, potrzeba czasem godzin, nawet dni, żeby ekipa dotarła na miejsce. Niestety, w kręcącym się całą dobę świecie dziennikarskim, możecie mi wierzyć, spóźnienie o minutę jest fatalne.

David zmarszczył brwi.

— Nie rozumiem. Mówisz o przewadze w interesach? Ale przecież tam umierają ludzie. Na twoich oczach.

— Ludzie bez przerwy umierają — odparł szorstko Hiram. — Umierają w wojnach o zasoby naturalne, jak w Kairze, albo z powodu minimalnych różnic religijnych czy narodowościowych, albo dlatego, że uderza w nich jakiś przeklęty tajfun, powódź czy susza, kiedy klimat dostaje szału. Albo zwyczajnie umierają. Tego nie mogę zmienić. Lecz jeśli nie ja to pokażę, zrobi to ktoś inny. Nie mam zamiaru dyskutować o moralności. Interesuje mnie przyszłość mojej firmy. A w tej chwili przegrywam. I dlatego jesteście mi potrzebni. Obaj.

— Najpierw opowiedz nam o naszych matkach — zażądał hardo Bobby.

David wstrzymał oddech.

Hiram jednym haustem wypił kawę.

— Dobrze — powiedział wolno. — Ale właściwie nie ma wiele do opowiadania. Eve, matka Davida, była mój ą pierwszą żoną.

— I twoją pierwszą fortuną — dodał oschle David. Hiram wzruszył ramionami.

— Wykorzystaliśmy spadek Eve, żeby zacząć nowy interes. Ważne, żebyś to zrozumiał, Davidzie. Nigdy nie okradłem twojej matki. Na początku byliśmy partnerami. Mieliśmy coś w rodzaju długoterminowego planu. Pamiętam, że zapisaliśmy go na odwrocie naszego ślubnego menu… Osiągnęliśmy każdy z wypisanych tam celów, a nawet więcej. Dziesięciokrotnie powiększyliśmy fortunę twojej matki. I mieliśmy ciebie.

— Lecz małżeństwo rozpadło się przez twój romans — dokończył David.

Hiram spojrzał na niego z ukosa.

— Masz skłonność do wydawania pospiesznych sądów. Całkiem jak twoja matka.

— Po prostu powiedz, tato — naciskał Bobby. Hiram skinął głową.

Tak, miałem romans. Z twoją matką, Bobby. Miała na imię Heather. Nie tak to planowałem… Davidzie, moje małżeństwo z Eve rozpadało się już od dłuższego czasu. Przez tę jej przeklętą religię.

— Więc cię wyrzuciła.

— Próbowała mnie wyrzucić. Chciałem zawrzeć umowę, zachować się jak człowiek cywilizowany. W końcu uciekła ode mnie i zabrała ciebie ze sobą.

David pochylił się.

— Ale odciąłeś ją od zysku z interesów. Interesów, które zbudowałeś na jej pieniądzach.

Hiram wzruszył ramionami.

— Mówiłem, że chciałem zawrzeć umowę. Ona chciała wziąć wszystko. Nie było kompromisu. — Spojrzał zimno. — Nie miałem zamiaru oddawać wszystkiego, co zbudowałem, z powodu kaprysu jakiejś zwariowanej religijnej fanatyczki. Nawet jeśli była moją żoną, a rwoją matką. Kiedy przegrała ten swój proces o wszystko albo nic, wyjechała z tobą do Francji i zniknęła z powierzchni ziemi. A przynajmniej próbowała. — Uśmiechnął się. — Nietrudno było was wytropić. — Sięgnął po dłoń syna, ale David cofnął rękę. — David, nawet nie wiedziałeś, że nadal byłem przy tobie. Znalazłem sposoby, hmm, żeby ci pomóc bez wiedzy matki. Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że wszystko, co masz, zawdzięczasz mnie, ale…

David poczuł, że wzbiera w nim gniew.

— Dlaczego sądzisz, że chciałem twojej pomocy?

— Gdzie jest teraz twoja matka? — wtrącił Bobby. David próbował się opanować.

— Umarła na raka. Mogła mieć lżejszą śmierć, ale nie stać nas było…

— Nie pozwalała sobie pomóc — rzekł Hiram. — Odepchnęła mnie nawet na samym końcu.

— A czego oczekiwałeś? — spytał David. — Odebrałeś jej wszystko. Hiram pokręcił głową.

— Ona zabrała mi coś ważniejszego. Ciebie.

— A więc — stwierdził chłodno Bobby — twoje ambicje skupiły się na mnie.

Hiram wzruszył ramionami.

— Co mogę powiedzieć, Bobby? Dałem ci wszystko, wszystko, co dałbym wam obu. Przygotowałem cię najlepiej, jak potrafiłem.

— Przygotowałeś? — David roześmiał się. — Cóż to za słowo? Hiram trzasnął pięścią w stół.

— Jeśli Joe Kennedy mógł to zrobić, to czemu nie Hiram Patterson? Nie rozumiecie, chłopcy? Nie ma granic tego, co możemy osiągnąć, jeśli tylko będziemy pracować razem…

— Mówisz o polityce? — David zerknął na gładką, zdziwioną twarz Bobby’ego. — Co planujesz dla niego? Może prezydenturę? — Roześmiał się. — Jesteś dokładnie taki, jak sobie wyobrażałem, ojcze.

— To znaczy jaki?

— Arogancki. Skłonny do manipulacji. Hiram wyraźnie się zirytował.

— A ty jesteś taki, jak się spodziewałem. Pompatyczny i pobożny jak twoja matka.

Bobby wpatrywał się w ojca ze zdumieniem. David wstał.

— Myślę, że powiedzieliśmy już dosyć. Gniew Hirama rozpłynął się natychmiast.

— Nie. Poczekaj. Przepraszam. Masz rację. Nie ściągnąłem cię tutaj, żeby się z tobą kłócić. Usiądź i wysłuchaj mnie. Proszę.

David stał nadal.

— Czego ode mnie chcesz?

Hiram oparł się na krześle i przyjrzał mu się uważnie.

— Chcę, żebyś zbudował dla mnie większy tunel podprzestrzenny.

— O ile większy? Hiram nabrał tchu.

— Dość duży, żeby przez niego zajrzeć. Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie David usiadł i pokręcił głową.

— To…

— Niemożliwe? Wiem. Ale pozwól, że ci wytłumaczę. — Hiram wstał i zaczął spacerować dookoła. Gestykulował ożywiony i podniecony. — Przypuśćmy, że mógłbym natychmiast otworzyć tunel z mojej redakcji w Seattle bezpośrednio do miejsca zdarzenia w Kairze, i przypuśćmy, że tunel byłby dość szeroki, żeby przesyłać obrazy tego zdarzenia. Mógłbym przekazywać obrazy każdego miejsca na świecie bezpośrednio do sieci, praktycznie bez opóźnień. Zgadza się? Pomyśl o tym. Mógłbym wywalić z pracy reporterów i kamerzystów, zredukować koszta prawie do zera. Mógłbym nawet zbudować coś w rodzaju automatycznego układu wyszukiwania, prowadzącego ciągłą obserwację przez krótkotrwałe tunele i czekającego na kolejne wydarzenie, gdziekolwiek i kiedykolwiek się trafi. Możliwości są nieograniczone.

Bobby uśmiechnął się słabo.

— Nigdy cię już nie wyprzedzą, tak, tato?

— Właśnie tak. — Hiram zwrócił się do Davida. — To jest prawdziwe marzenie. A teraz wytłumacz mi, czemu jest niemożliwe.

David zmarszczył brwi.

Trudno powiedzieć, od czego mam zacząć. W tej chwili możesz otworzyć metastabilne kanały danych pomiędzy dwoma punktami. Samo w sobie jest to wielkim osiągnięciem. Ale potrzebujesz potężnej maszynerii, żeby zakotwiczyć oba wyloty tuneli. Zgadza się? A teraz chcesz otworzyć stabilne ujście tunelu na drugim końcu, na miejscu wydarzenia, bez żadnych zakotwiczeń.

— Zgadza się.

— No więc, po pierwsze, to całkiem niemożliwe, i jestem pewien, że twoi eksperci już ci to powiedzieli.

— Powiedzieli. Co jeszcze?

— Chcesz wykorzystać te tunele, żeby przesyłać fotony widzialnego światła. Tymczasem tunele w pianie kwantowej pojawiają się na długości Plancka-Wheelera, to znaczy dziesięć do minus trzydziestej piątej metra. Udało ci się wydłużyć je o dwadzieścia rzędów wielkości, wystarczająco, żeby przepuszczały fotony promieniowania gamma. Bardzo wysoka częstotliwość, bardzo mała długość fali.

Tak. Używamy promieniowania gamma, żeby przenosiło digitalizowane dane, które…

— Ale długość promieni gamma jest około miliona razy mniejsza niż długość światła widzialnego. Ujścia tuneli drugiej generacji musiałyby mieć średnicę przynajmniej mikrona. — David spojrzał na ojca. — Zakładam, że to właśnie kazałeś osiągnąć swoim inżynierom. I nie udało się.

Hiram westchnął.

— Tak naprawdę udało nam się wpompować dość energii Casimira, żeby otworzyć tak szeroki tunel, ale pojawia się jakieś sprzężenie zwrotne i powoduje, że to wszystko się zapada.

David skinął głową.

— Nazywają to niestabilnością Wheelera. Tunele nie są naturalnie stabilne. Grawitacja ujścia tunelu wciąga fotony i przyspiesza je do wysokiej energii, a to wysokoenergetyczne promieniowanie bombarduje tunel i sprawia, że się zaciska. Ten efekt musisz kontrować negatywną energią z efektu Casimira. Tylko ona pozwala utrzymać otwarte choćby najmniejsze tunele.

Hiram podszedł do okna małego bufetu. Za szybą widział potężną sylwetkę kompleksu detektora w samym środku kampusu.

— Mam tu parę niezłych umysłów, ale ci ludzie to doświadczalnicy. Potrafią tylko chwytać i mierzyć, co się dzieje, kiedy tunel się zapada. Musimy stworzyć teorię, która posunie sprawę do przodu. I dlatego tu przybyłeś. — Odwrócił się. — Davidzie, chcę, abyś wziął urlop z Oksfordu i przyjechał tutaj pracować ze mną nad tym problemem. — Objął Davida za ramiona; ciało miał silne i ciepłe, niemal przytłaczające czułością. — Pomyśl, co może z tego wyjść. Być może po drodze załapiesz się na Nobla z fizyki, a ja przy okazji pożrę ENÓ i te inne szczekające kundelki. Ojciec i syn, wspólnie. Synowie, co o tym myślicie?

David wyczuł na sobie wzrok Bobby’ego.

— Chyba… Hiram zatarł ręce.

— Wiedziałem, że się zgodzisz.

— Jeszcze się nie zgodziłem.

— Dobrze, dobrze. Ale się zgodzisz. Wyczuwam to. Wiesz, to wspaniałe, kiedy długoterminowe plany zaczynają się realizować.

David poczuł nagły dreszcz.

— Jakie długoterminowe plany?

Hiram odpowiedział pospiesznie i z zapałem.

— Skoro zamierzałeś zająć się fizyką, chciałem, żebyś został w Europie. Zbadałem tę dziedzinę. Skończyłeś matematykę, prawda? Potem zrobiłeś doktorat z matematyki stosowanej i fizyki teoretycznej.

— W Cambridge, tak. U Hawkinga…

To typowa europejska droga. W rezultacie masz dobrze opanowaną wpółczesną matematykę. To różnica kulturowa. Amerykanie wyszli na prowadzenie w fizyce doświadczalnej, ale używają matematyki jeszcze z czasów drugiej wojny. Jeśli więc szukasz jakiegoś teoretycznego przełomu, nie warto pytać nikogo, kto uczył się w Ameryce.

— I wtedy pojawiam sieja — stwierdził chłodno David. — Z moim tak wygodnym, europejskim wykształceniem.

Tato — odezwał się wolno Bobby. — Chcesz nam powiedzieć, że ty tak wszystko zorganizowałeś, żeby David zyskał europejskie wykształcenie z fizyki? Licząc na to, że może ci się przydać? I to wszystko bez jego wiedzy? Hiram wyprostował się.

— Nie mnie może się przydać. Może się przydać sobie. Może się przydać światu. Będzie miał większą szansę na sukces. — Spojrzał na obu synów i położył im dłonie na głowach, jakby ich błogosławił. — Wszystko, co dotąd robiłem, miało na celu tylko wasze największe dobro. Jeszcze tego nie rozumiecie?

David spojrzał Bobby’emu w oczy. Bobby odwrócił wzrok, a wyrazu twarzy nie dało się odczytać.

4. Wormwood

FRAGMENTY Z WORMWOOD: KIEDY TOPNIEJĄ GÓRY KATHERINE MAZONI, WYD. SHIVA PRESS, NOWY JORK 2033; DOSTĘPNY TAKŻE JAKO INTERNETOWY PAKIET DANYCH


…Jeśli ludzie, jako gatunek, chcą przetrwać następne kilka stuleci, czekają ich wielkie wyzwania.

Stało się jasne, że skutki zmian klimatycznych będą o wiele gorsze, niż wyobrażano sobie kilka dziesięcioleci temu; przewidywania tych efektów z roku, powiedzmy, 1980, można wręcz uznać za naiwnie optymistyczne.

Wiemy dzisiaj, że szybkie ocieplenie w ostatnich paru wiekach doprowadziło do przejścia w nowe stany kilku metastabilnych systemów naturalnych na planecie. Spod topniejącej wiecznej zmarzliny na Syberii uwalniają się do atmosfery miliardy ton metanu i innych gazów cieplarnianych. Ciepłe wody oceanów destabilizują jeszcze większe rezerwuary metanu wokół szelfów kontynentalnych. Z powodu odcięcia Golfsztromu północna Europa wkracza w okres ostrego chłodu. Wydaje się, że nad obszarami oceanicznymi i masami lądowymi pojawiają się nowe zjawiska atmosferyczne — permanentne burze. Wymieranie lasów tropikalnych powoduje ujście w atmosferę wielkich ilości dwutlenku węgla. Powolne topnienie pokrywy lodowej zachodniej Antarktydy zmniejsza nacisk na archipelag zatopionych pod nią wysp, więc prawdopodobny jest wzrost aktywności wulkanicznej, co z kolei doprowadzi do katastrofalnego topnienia lodu. Podniesienie się poziomu morza jest przewidywane na dużo wyższym poziomie, niż to sobie wyobrażano kilkadziesiąt lat temu.

l tak dalej.

Wszystkie te zmiany są połączone. Być może trwający na Ziemi od tysięcy lat okres stabilnego klimatu, który pozwolił na pojawienie się ludzkiej cywilizacji, teraz zbliża się do końca. Prawdopodobnie z powodu naszych własnych działań. Najgorsze, co może nas spotkać, to jakieś nieodwracalne załamanie klimatyczne, na przykład nieopanowany efekt cieplarniany, który zabije nas wszystkich.

Jednak problemy te bledną w porównaniu z tym, co nas czeka, jeśli trafi w Ziemię ciało nazywane Wormwoodem. Dreszcz budzi przypadkowa zbieżność nazw, gdyż Wormwood — piołun — po rosyjsku znaczy „Czamobyl”…


Większość spekulacji na temat Wormwoodu i jego możliwych konsekwencji opiera się na błędnych informacjach, nawet więcej, na zadufaniu. Pozwolę więc sobie przypomnieć kilka podstawowych faktów.

Po pierwsze: Wormwood nie jest asteroidą.

Astronomowie uważają, że Wormwood mógł być kiedyś księżycem Neptuna lub Urana, mógł też być unieruchomiony w punkcie stabilnym orbity Neptuna, aż nastąpiła jakaś perturbacja. W każdym razie wypadł z tego punktu i teraz jest na pięćsetletnim kursie kolizyjnym z Ziemią.

Po drugie: uderzenie Wormwoodu nie będzie porównywalne z uderzeniem meteorytu Chicxulub, który spowodował zagładę dinozaurów.

Tamto uderzenie wystarczyło, żeby spowodować masowe wymieranie i zmienić — drastycznie i na zawsze — bieg ewolucji życia na Ziemi. Jednak jego przyczyną był obiekt o średnicy około dziesięciu kilometrów. Średnica Wormwoodu jest czterdzieści razy większa, a zatem jego masa jest większa sześćdziesiąt tysięcy razy.

Po trzecie: Wormwood nie spowoduje zwykłej powszechnej zagłady jak Chicxulub.

Będzie o wiele gorzej.

Impuls termiczny wysterylizuje Ziemię do głębokości pięćdziesięciu metrów. Życie może przetrwać, ale tylko ukryte głęboko w jaskiniach. Nie znamy sposobu ani nawet zasady, dzięki którym ludzka społeczność mogłaby przetrwać ten wstrząs. Być może zdolną do życia populację uda się przenieść w kosmos: na orbitę, na Marsa lub na Księżyc. Ale nawet w ciągu pięciuset lat tylko niewielka część ludzkości zdoła się schronić poza planetą.

A zatem nie da się ewakuować Ziemi. Kiedy przybędzie Wormwood, prawie wszyscy zginą.

Po czwarte: kursu Wormwoodu nie da się odchylić za pomocą dostępnej techniki.

Możliwa jest zmiana kursu niewielkich ciał — o średnicy kilku kilometrów, typowej dla bliskich Ziemi asteroid — takimi środkami jak umieszczone na nich ładunki jądrowe albo rakiety termojądrowe. Problem zmiany kursu Wormwoodu jest trudniejszy o kilka rzędów wielkości. Projekty teoretyczne, dotyczące przesuwania tak wielkich ciał, sugerowały na przykład ciąg wspomagających impulsów grawitacyjnych — niedostępnych w tym przypadku — albo użycie zaawansowanych technik, takich jak nanotechnologiczne maszyny von Neumanna, które rozbiją i rozproszą ciało. Jednak taka technika daleko przekracza nasze obecne możliwości.

Dwa lata po ujawnieniu przeze mnie spisku, mającego nie dopuścić istnienia Wormwoodu do wiadomości publicznej, uwaga ludzi już się odwraca. A przecież musimy zacząć pracować nad wielkim projektem naszego przetrwania.

Wormwood ma już pewne skutki wyprzedzające. Okrutną ironią jest fakt, że kiedy po raz pierwszy w historii zaczynamy wspólnie i odpowiedzialnie kierować naszą przyszłością, perspektywa Dnia Wormwoodu wydaje się odbierać tym wysiłkom wszelki sens. Widzieliśmy już przerwanie rozmaitych programów zmniejszenia emisji gazów, likwidacje rezerwatów przyrody, rozszerzenie skali poszukiwań paliw nieodnawialnych, przyspieszone wymieranie zagrożonych gatunków. Skoro i tak jutro mają wyburzyć nasz dom, możemy przecież jeszcze dzisiaj spalić meble.

Żaden z naszych problemów nie jest nierozwiązalny — nawet Wormwood. Wydaje się jednak oczywiste, że aby przetrwać, my, ludzie, musimy działać mądrze i z poświęceniem, jakie w całej naszej długiej i splątanej historii było nam niedostępne.

Mimo to jednak nie tracę nadziei, a opieram ją na poczuciu człowieczeństwa i na ludzkiej pomysłowości. Znaczący jest, moim zdaniem, fakt, że Wormwood został odkryty nie przez zawodowców, którzy akurat nie patrzyli w tamtą stronę, ale przez amatorów, obserwatorów nieba, którzy ustawiali na podwórzach automatyczne teleskopy i używali niemal darmowych programów, by przeskanować obrazy detektorów optycznych w poszukiwaniu zmiennych błysków światła. To oni nie zgodzili się na tajemnicę, narzuconą przez rząd, który próbował ukryć ich wyniki. W takich właśnie grupach — oddanych, inteligentnych, współpracujących ze sobą, upartych, nie poddających się impulsom samobójczym, hedonistycznym czy egoistycznym, szukających nowych rozwiązań, które rzucą wyzwanie zadufaniu profesjonalistów — może tkwić nasza największa nadzieja na przetrwanie…

5. Wirtualne niebo

Bobby spóźnił się do Krainy Objawienia. Kate wciąż czekała na niego na parkingu, kiedy tłumy podstarzałych wyznawców zaczęły przeciskać się przez bramę wielkiej betonowo-szklanej katedry Billyboba Meeksa.

Ta katedra była kiedyś stadionem futbolowym; musieli usiąść w tylnych rzędach jednego z sektorów, a kolumny całkowicie zasłaniały im widok. W tłumie pracowali sprzedawcy hot dogów, orzeszków, napojów i rozrywkowych narkotyków, a z głośników płynęła muzyka. Kate rozpoznała Jeruzalem, oparty na wielkim poemacie Blake’a o legendarnej wizycie Chrystusa w Brytanii; teraz był to hymn nowej Anglii, która nastała po Zjednoczonym Królestwie.

Cała powierzchnia stadionu była pokryta lustrami, dzięki czemu odbijała błękitne niebo i wielkie grudniowe chmury. Pośrodku stał gigantyczny tron, pokryty kamieniami migoczącymi zielenią i błękitem; prawdopodobnie zanieczyszczony kwarc, pomyślała Kate. W powietrzu rozpylano wodę, a łukowe lampy tworzyły spektakularną tęczę. Kolejne lampy, podtrzymywane przez roboty, unosiły się w powietrzu przed tronem. Obok krążyły mniejsze trony, na których siedzieli starcy: kobiety i mężczyźni okryci bielą, ze złotymi koronami na pomarszczonych czołach.

Po stadionie krążyły też bestie rozmiaru ciężarówek. Wydawały się groteskowe; każdą część ich ciał pokrywały mrugające oczy. Któraś z bestii rozpostarła wielkie skrzydła i jak orzeł przefrunęła kilka metrów.

Od czasu do czasu bestie ryczały na tłum, a ich wzmocnione wrzaski rozlegały się z głośników. Ludzie wstawali i bili brawo, jakby cieszyli się z udanego zagrania.

Bobby był dziwnie nerwowy. Miał na sobie dopasowany, jednoczęściowy kostium w kolorze szkarłatu, a na szyi zmieniającą kolory chustkę. Wyglądał na dwudziestopierwszowiecznego eleganta, tak nie na miejscu w tym smętnym, podstarzałym tłumie jak diament w dziecięcej kolekcji kamyków z plaży.

Wzięła go za rękę.

— Dobrze się czujesz?

— Nie zdawałem sobie sprawy, że wszyscy będą tacy starzy. Miał rację, oczywiście. Ta kongregacja była znakomitą próbką

siwiejącej Ameryki. Wiele osób nosiło gniazda wzmacniaczy percepcyjnych, wyraźnie widzialne na karku; przez stymulację produkcji neurotransmiterów i molekuł adhezyjnych miały zwalczać choroby związane z wiekiem, takie jak Alzheimer.

— Idź do dowolnego kościoła w kraju, a zobaczysz to samo, Bobby. To smutne, ale ludzie czują pociąg do religii, kiedy zbliżają się już do śmierci. A teraz starych ludzi jest więcej. Być może, skoro zbliża się Wormwood, wszyscy czujemy muśnięcie cienia. Billybob surfuje po demograficznej fali. Zresztą ci ludzie nie gryzą.

— Może i nie. Ale pachną. Nie czujesz tego? Roześmiała się.

— Nie należy wkładać najlepszych spodni, kiedy rusza się walczyć o wolność i prawdę.

— Co?

— Henrik Ibsen.

Jakiś człowiek stanął na wielkim centralnym tronie. Był niski, gruby, a twarz lśniła mu od potu. Jego wzmocniony głos zahuczał na stadionie:

— Witajcie w Krainie Objawienia! Czy wiecie, czemu tu jesteście? — Wskazał palcem. — Czy ty wiesz? A ty? Posłuchajcie mnie teraz: „Doznałem zachwycenia w dzień Pański i posłyszałem za sobą potężny głos jak gdyby trąby mówiącej »Co widzisz, napisz w księdze…«„ — I podniósł lśniącą księgę.

Kate pochyliła się do Bobby’ego.

— Poznaj Billyboba Meeksa. Ujmujący, prawda? Klaszcz ze wszystkimi. To mimikra.

— Co się tu dzieje, Kate?

— Najwyraźniej nigdy nie czytałeś Apokalipsy. To obłąkana puenta Biblii. — Wskazała ręką. — Siedem lamp ognistych. Dwadzieścia cztery trony wokół jednego, wielkiego. Apokalipsa pełna jest magicznych liczb: trzy, siedem, dwanaście. I bardzo szczegółowo opisuje koniec świata. Dobrze chociaż, że Billybob używa tradycyjnej wersji, a nie współczesnej, poprawionej dla wykazania, że data Wormwoodu, 2534, była w tekście od samego początku… — Westchnęła. — Astronomowie, którzy odkryli Wormwood, nie zrobili nikomu przysługi, nazywając go w ten sposób. To piołun, a piołun występuje w Apokalipsie. Rozdział ósmy, wers dziesiąty: „I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zowie się Piołun…”

— Nie wiem, dlaczego mnie tutaj zaprosiłaś. Właściwie to nawet nie wiem, jak zdołałaś przesłać wiadomość. Kiedy mój ojciec cię wyrzucił…

— Hiram nie zdobył jeszcze władzy absolutnej, Bobby — odparła. — Nawet nad tobą. A dlaczego? Sam popatrz.

Unoszący się nad ich głowami robot miał na kadłubie gładki, prosty napis: GRAINS. Nurkował w tłum, reagując na wezwania członków kongregacji.

— Grains? — zdziwił się Bobby. — Akcelerator umysłu?

— Tak. Specjalność Billyboba. Znasz Blake’a? „Zobaczyć świat w ziarenku piasku, I niebo w dzikim kwiecie, Trzymać na dłoni nie skończoność, I wieczność w jednej godzinie…” Chodzi o to, że jeśli weźmiesz grains, twoja percepcja czasu gwałtownie przyspieszy. Subiektywnie będziesz mógł więcej myśleć, doznawać większej liczby przeżyć w tym samym czasie zewnętrznym. Dłuższe życie, dostępne wyłącznie u Billyboba Meeksa. Bobby kiwnął głową.

— I co w tym złego?

— Bobby, rozejrzyj się. Starzy ludzie boją się śmierci. Z tego powodu stają się podatni na takie bzdury.

— Jakie bzdury? Przecież grains rzeczywiście działa.

— W pewnym sensie. Wewnętrzny zegar mózgu u ludzi starszych istotnie pracuje wolniej. A Billybob grzebie w tym mechanizmie.

— A w czym tkwi problem?

— W efektach ubocznych. Grains stymuluje produkcję dopaminy, która jest głównym chemicznym nośnikiem informacji mózgu. Próbuje zmusić mózg starego człowieka, żeby pracował tak szybko jak mózg dziecka.

— A to niedobrze — stwierdził niepewnie. — Zgadza się? Zmarszczyła czoło, zdziwiona pytaniem; nie po raz pierwszy miała wrażenie, że Bobby’emu czegoś brakuje.

— Oczywiście, że niedobrze. To złośliwe grzebanie w mózgu. Bobby, dopomina jest niezbędna do wypełniania kilku podstawowych funkcji. Jeśli jej poziom jest zbyt niski, możesz dostać drgawek i być niezdolnym do wykonania świadomego ruchu, jak na przykład w chorobie Parkinsona, i tak dalej, aż do katatonii. Za dużo dopaminy i cierpisz na podniecenie, natręctwa myślowe, nieopanowane gadulstwo i niekontrolowane ruchy, skłonność do nałogów i euforii. Kongregacja Billyboba, choć właściwie powinnam powiedzieć: jego ofiary, nie osiągnie wieczności w swej ostatniej godzinie. Billybob cynicznie wypala im mózgi. Niektórzy lekarze potrafią dodać dwa do dwóch, ale nikt jeszcze nie zdołał niczego udowodnić. Dlatego potrzebuję dowodów z jego własnych laboratoriów, że on dokładnie wie, co robi. Najlepiej razem z dowodami innych oszustw Billyboba.

— Na przykład?

— Na przykład wyłudzenie milionów dolców z towarzystw ubezpieczeniowych przez wciskanie im fałszywych list członków Kościoła. Albo wyciąganie dużych dotacji od Ligi przeciw Zniesławieniom. Wciąż kradnie, choć daleko odszedł od tych swoich sztuczek z chrzczeniem banknotów. — Spojrzała na Bobby’ego. — Nigdy o tym nie słyszałeś? W czasie chrztu podsuwasz banknot. W ten sposób boże błogosławieństwo spływa na pieniądze, a nie na dzieciaka. Wprowadzasz banknot do obiegu i powinien do ciebie wrócić razem z procentem. Naturalnie, aby się upewnić, że to działa, oddajesz pieniądze kapłanowi. Podobno Billybob nabrał tych miłych zwyczajów w Kolumbii, gdzie pracował jako przemytnik narkotyków. Bobby był zaszokowany.

— Nie masz żadnych dowodów.

— Jeszcze nie — odparła ponuro. — Ale je zdobędę.

— Jak?

— O tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać… Wydawał się lekko wstrząśnięty.

— Przepraszam — powiedziała. — Trochę moralizuję, co?

— Trochę.

— Jak zwykle, kiedy się rozzłoszczę.

— Kate, często się złościsz…

— Uważam, że mam prawo. Już od miesięcy podążam tropem tego faceta.

Nad ich głowami zatrzymał się robot, niosący zestaw wirtualnych okularów i rękawic.

— Te okulary i rękawice zostały zaprojektowane przez Krainę Objawienia oraz korporację OurWorld, abyście mogli w pełni przeżyć wizytę w Krainie Objawienia. Karta kredytowa lub rachunek bankowy zostanie automatycznie obciążony za każdą minutę w sieci. Te okulary i rękawice…

Kate wyciągnęła rękę i wzięła dwa komplety.

— Czas na przedstawienie. Bobby pokręcił głową.

— Mam implanty. Nie potrzebuję…

— Billybob ma swoje sposoby wyłączania konkurencyjnych technologii. — Uniosła okulary. — Jesteś gotów?

— Chyba tak…

Poczuła wilgoć w oczodołach, gdy okulary wysunęły membrany i szczelnie połączyły się ze skórą; miała wrażenie, że zimne, wilgotne wargi wysysają jej twarz.

Natychmiast napłynęło uczucie, że jest zawieszona w ciemności i ciszy.

Bobby zmaterializował się obok w przestrzeni, trzymając ją za rękę. Oczywiście jego okulary i rękawice były niewidoczne.

Po chwili obraz się rozjaśnił. Tak daleko, jak sięgała wzrokiem, w przestrzeni wokół unosili się ludzie, podobni do chmury drobinek pyłu. Wszyscy nosili białe szaty i trzymali wielkie, jaskrawe palmowe liście — nawet Bobby i ona, jak odkryła. I błyszczeli w świetle płynącym z obiektu, który mieli przed sobą.

Był to sześcian: ogromny, perfekcyjny, błyszczący jak słońce i gigantyczny w porównaniu z tłumem lecących ludzi.

— O rany — powiedział Bobby.

— Apokalipsa, rozdział dwudziesty pierwszy — mruknęła. — Witajcie w Nowym Jeruzalem. — Spróbowała wyrzucić palmowy liść, ale kolejny pojawił się jej w dłoni niemal natychmiast. — Pamiętaj tylko, że jedyne, co tu jest realne, to ciągły przepływ twoich pieniędzy do kieszeni Billyboba.

Razem pomknęli w stronę światła.


Ściana przed nią była rozjaśniona oknami i linią trzech łukowo sklepionych bram. Wewnątrz widziała światło, nawet bardziej jaskrawe niż na zewnątrz budowli. Wobec rozmiaru olbrzymiego sześcianu ściany wydawały się cienkie jak papier.

Wciąż spadali w stronę budynku, który wyrastał przed nimi, gigantyczny jak transatlantycki liniowiec.

— Jakie to jest wielkie? — spytał Bobby.

— Święty Jan mówił, że to sześcian o krawędzi dwunastu tysięcy stadiów — mruknęła.

— A dwanaście tysięcy stadiów to…

— Około dwóch tysięcy kilometrów. Bobby, to boże miasto ma rozmiar niewielkiego księżyca. Długo potrwa, zanim tam dotrzemy. A obciążą nas, oczywiście, za każdą sekundą.

— W takim razie chciałbym zjeść hot doga. Wiesz, ojciec często o tobie wspomina.

— Jest na mnie zły.

— Hiram jest, hmm, zmienny. Myślę, że na pewnym poziomie uważa cię za osobę stymulującą.

— Pewnie powinno mi to pochlebiać.

— Podobało mu się określenie, którego użyłaś: elektroniczna narkoza. Muszę przyznać, że nie do końca to zrozumiałem.

Zmarszczyła brwi. Razem dryfowali w stronę bladoszarego światła.

— Naprawdę wiodłeś życie pod kloszem, co, Bobby?

— Większość z tego, co nazywasz grzebaniem w mózgu, jest oczywiście dobroczynne, tak jak wszczepy alzheimerowskie. — Przyjrzał się jej. — Może nie jestem aż tak niezorientowany, jak ci się wydaje. Parę lat temu otwierałem szpitalny oddział, ufundowany przez OurWorld. Leczyli chorych na psychozy maniakalne, przerywając szkodliwe sprzężenie pomiędzy dwoma obszarami mózgu…

— Między jądrem ogoniastym a migdałowatym. — Uśmiechnęła się. — Zadziwiające, jak wszyscy staliśmy się ekspertami od anatomii mózgu. Nie twierdzę, że wszystko jest szkodliwe, ale pojawił się przymus majstrowania. Nałogi są likwidowane przez zmiany w mózgowym obwodzie nagradzania. Ludzie skłonni do wybuchów wściekłości są pacyfikowani przez wypalenie fragmentu jądra migdałowatego, kluczowego dla emocji. Pracoholicy, hazardziści, a nawet ludzie regularnie zadłużeni są „diagnozowani” i „leczeni”. Agresja też została połączona z zaburzeniami działań kory.

— A co w tym takiego strasznego?

— Te konowały, ci lekarze od reprogramowania, nie rozumieją maszyny, w której grzebią. To tak, jakby próbowali odgadnąć funkcję jakiegoś programu, wypalając po kolei chipy komputera, na którym on pracuje. Ale zawsze są efekty uboczne. Jak myślisz, dlaczego Billybobowi tak łatwo było znaleźć wolny stadion? Ponieważ sport zorganizowany tracił popularność od 2015; gracze nie walczyli już dostatecznie twardo.

— Nie wydaje się to bardzo poważnym problemem. — Uśmiechnął się.

— Więc pomyśl o czymś innym. Od dwudziestu lat spada gwałtownie liczba i jakość oryginalnych badań naukowych. „Lecząc” graniczne przypadki autyzmu, lekarze usunęli najbardziej inteligentnym osobnikom skłonność do zajmowania się trudnymi dyscyplinami. A obszar mózgu powiązany z depresjami, kora podkolanowa, jest też związany z kreatywnością, z percepcją znaczeń. Większość krytyków zgadza się, że sztuka weszła w ślepą uliczkę. Jak myślisz, dlaczego wirtualne zespoły rockowe twojego ojca są tak popularne siedemdziesiąt lat po szczycie popularności oryginałów?

— Ale jaka jest alternatywa? Gdyby nie reprogramowanie, świat byłby miejscem dzikim i gwałtownym.

Ścisnęła jego dłoń.

— Może w twojej złoconej klatce nie jest to tak widoczne, ale świat nadal jest miejscem dzikim i gwałtownym. Potrzebujemy raczej maszyny, która pozwoli nam dostrzec punkt widzenia drugiego człowieka. Jeśli tego nie osiągniemy, całe reprogramowanie świata pójdzie na marne.

— Naprawdę się złościsz, co? — rzucił drwiąco.

— Złoszczę się? Na szarlatanów takich jak Billybob? Na tych współczesnych frenologów i lobotomistów, i lekarzy nazistów, którzy grzebią nam w głowach, a może nawet zagrażają przyszłości gatunku, gdy jednocześnie świat wokół rozpada się na kawałki? Oczywiście, że się złoszczę. A ty nie?

Spojrzał na nią zdziwiony.

— Chyba muszę się nad tym zastanowić… Popatrz, przyspieszamy.

Święte Miasto wyrosło przed nimi. Ściana była jak ogromna, ustawiona pionowo równina, z wrotami błyszczącymi niczym prostokątne kratery.

Roje ludzi spływały w rozdzielonych strumieniach ku bramom, jakby wciągane gigantycznym wirem. Bobby i Kate spłynęli do środkowej. Kate czuła podniecający pęd, gdy łuk bramy otworzył się przed nią, choć nie było tam prawdziwego poczucia ruchu. Jeśli się trochę skupiła, wciąż czuła swoje ciało siedzące spokojnie na twardym krzesełku stadionu.

Mimo to jazda była niezła.

W pewnej chwili przemknęli przez bramę, przez lśniący tunel bladoszarego światła i poszybowali nad błyszczącą złotą powierzchnią.

Kate rozejrzała się, szukając ścian, oddalonych pewnie o setki kilometrów. Zobaczyła jednak niespodziewanie artystyczne rozwiązanie. Powietrze było przymglone, w górze płynęły nieliczne chmury, odbijające złocisty blask równiny. Nie widziała na odległość większą niż kilka kilometrów.

…A potem spojrzała w górę i zobaczyła lśniące mury miasta, wyrastające powyżej warstwy atmosfery na dole. Równina i proste krawędzie zlewały się z dalekim kwadratem, nieoczekiwanie wyraźnym i wysokim.

Ponad atmosferą było sklepienie.

— No, no. To jak pudło, w którym przysyłają księżyce. Czuła miękką i ciepłą dłoń Bobby’ego.

— Przyznaj. Zrobiło to na tobie wrażenie.

— Billybob i tak jest oszustem.

— Ale utalentowanym.

Powracała grawitacja. Ludzie wokół zniżali się jak żywe płatki śniegu, a Kate opadała wraz z nimi. Zobaczyła jasnoniebieską rzekę, rozcinającą złotą równinę. Brzegi porastał gęsty zielony las. Ludzie byli wszędzie, uświadomiła to sobie, rozproszeni na brzegu rzeki, na otwartych obszarach i w pobliżu budynków. Kolejne tysiące opadały z nieba dookoła niej. Z pewnością było ich więcej, niż mogło się zmieścić na stadionie. Bez wątpienia wielu z nich było tylko wirtualną projekcją.

Szczegóły krystalizowały się w miarę opadania: drzewa, ludzie, plamy światła na powierzchni rzeki. I w końcu najwyższe z drzew wyciągnęły się po bokach.

Szybko opadła na ziemię. Kiedy spojrzała w niebo, zobaczyła śnieżycę ludzi w białych szatach, opadających swobodnie i bez lęku.

Złoto leżało wszędzie: pod stopami i na ścianach najbliższych budynków. Obserwowała otaczające ją twarze. Wydawały się podniecone, szczęśliwe, wyczekujące, ale złoto przesycało całe powietrze żółtym światłem i ludzie wyglądali, jakby cierpieli na brak jakichś minerałów. Z pewnością te szczęśliwe uśmiechy były wirtualnymi podróbkami, wymalowanymi na zwyczajnych twarzach.

Bobby podszedł do drzewa. Zauważyła, że jego bose stopy zagłębiają się na centymetr czy dwa w trawie.

— Te drzewa mają więcej niż jeden rodzaj owoców — zauważył. — Popatrz. Jabłka, pomarańcze, limony…

— „Pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką, po obu brzegach, drzewo życia, rodzące dwanaście owoców — wydające swój owoc każdego miesiąca — a liście drzewa służą do leczenia narodów…”

— Podziwiam jego dbałość o szczegóły.

— Daruj sobie. — Schyliła się i dotknęła ziemi. Nie wyczuła źdźbeł trawy ani rosy, ani ziemi, tylko śliską, plastyczną gładź. — Billybob jest showmanem — powiedziała. — Ale tanim showmanem. — Wyprostowała się. — To nie jest nawet prawdziwa religia. Dla Billyboba pracują specjaliści od marketingu i analitycy biznesowi, a nie zakonnicy. Na kazaniach wychwala dobrobyt; twierdzi, że dobrze jest być chciwym i zachłannym. Porozmawiaj o tym z bratem. To zwykły fetyszyzm, bezpośrednie następstwo tego chrztu banknotów Billyboba.

— Mówisz tak, jakbyś przejmowała się religią.

— Nie. Uwierz mi — odparła zirytowana. — Rasa ludzka mogłaby świetnie dać sobie radę bez niej. Ale zła jestem na Billyboba i jemu podobnych. Przyprowadziłam cię, żebyś zobaczył, jaki jest potężny. Musimy go powstrzymać.

— A niby jak mam w tym pomóc? Podeszła trochę bliżej.

— Wiem, co twój ojciec próbuje zbudować. Rozwiniętą wersję technologii DataPipe. Zdalny wizjer.

Milczał.

— Nie oczekuję, że to potwierdzisz, czy zaprzeczysz. A ja nie powiem ci, skąd o tym wiem. Chcę tylko żebyś się zastanowił, co z tą techniką możemy osiągnąć.

Zmarszczył brwi.

— Natychmiastowy dostęp do informacji o wydarzeniach, gdziekolwiek nastąpią…

Machnęła ręką.

— O wiele więcej. Zastanów się nad tym. Jeżeli możesz otworzyć tunel w dowolnym miejscu, przestaną istnieć wszelkie bariery. Nie będzie murów. Możesz widzieć każdego, w dowolnej chwili. I tacy dranie jak Billybob nie będą mogli się ukryć.

Mocniej zmarszczył brwi.

— Mówisz o szpiegowaniu? Roześmiała się.

— Daj spokój, Bobby, Każdy z nas i tak bez przerwy jest pod nadzorem. Jesteś gwiazdą, odkąd skończyłeś dwadzieścia jeden lat; musisz wiedzieć, jakie to uczucie być obserwowanym.

— To nie to samo. Potrząsnęła go za ramię.

— Jeśli Billybob nie ma nic do ukrycia, nie ma się czego obawiać — powiedziała. — Spójrz na to w ten sposób.

— Czasami mówisz jak mój ojciec — odparł spokojnie. Umilkła, zaniepokojona.

Szli naprzód wraz z tłumem. Zbliżali się do wielkiego tronu z siedmioma tańczącymi kulami światła i dwudziestoma czterema mniejszymi tronami — powiększonej wersji rzeczywistych eksponatów, które Billybob ustawił na stadionie.

A przed wielkim głównym tronem stał Billybob Meeks.

Nie był to jednak ten gruby spocony mężczyzna, którego widziała na boisku. Ten Billybob był wyższy, młodszy, szczuplejszy i o wiele przystojniejszy, jak młody Charlton Heston. Choć oddalony przynajmniej o kilometr od miejsca, gdzie stała Kate, wyrastał nad kongregacją. I wydawało się, że wciąż rośnie.

Pochylił się, opierając ręce na biodrach. Głos miał potężny jak grom.

— „I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetla, a jego lampą — Baranek.”

Billybob rósł ciągle: ramiona miał jak pnie drzew, twarz jak ogromny dysk, który wyrastał już ponad niższe chmury. Kate widziała ludzi uciekających jak mrówki spod jego gigantycznych stóp.

Wtedy Billybob wyciągnął swój wielki palec wprost ku niej. Olbrzymie szare oczy błysnęły, a gniewne brwi na czole były jak marsjańskie kanały.

— „Nic nieczystego do niego nie wejdzie ani ten, co popełnia ohydę i kłamstwo, lecz tylko zapisani w księdze życia Baranka.” Czy jest w tej księdze twoje imię? Czy jesteś godna?

Kate krzyknęła, nagle porażona.

A wtedy potężna dłoń chwyciła ją i porwała w lśniące powietrze.


Poczuła jakby ssanie wokół oczu i uszu. Zalało ją światło, dźwięk i przyziemny zapach hot dogów.

Bobby klęczał przed nią; widziała ślady po okularach wokół jego oczu.

— Dorwał cię, co?

— Billybob ma metody przekazywania wiadomości — odparła, dysząc, wciąż zdezorientowana.

W rzędach odrapanych krzesełek stadionu ludzie kołysali się i jęczeli; łzy płynęły spod czarnych uszczelek okularów. W wydzielonym sektorze sanitariusze pomagali nieprzytomnym. To pewnie ofiary omdleń, epilepsji, nawet ataków serca, pomyślała Kate. Kiedy składała prośbę o bilety, kazali jej podpisać dokument, że bierze odpowiedzialność za swoje zdrowie. Nie sądziła, aby dla Billyboba Meeksa szczególnie ważne było bezpieczeństwo parafian.

Z zaciekawieniem przyglądała się Bobby’emu. Wydawał się zupełnie spokojny.

— A co z tobą? Wzruszył ramionami.

— Bawiłem się ciekawszymi grami. — Spojrzał na szare, grudniowe niebo. — Kate, wiem, że wykorzystujesz mnie, bo chcesz dotrzeć do ojca. Ale i tak cię lubię. A może zagranie Hiramowi na nosie okaże się dobre dla mojej duszy. Jak myślisz?

Wstrzymała oddech. A potem powiedziała:

— Myślę, że to najbardziej ludzkie słowa, jakie od ciebie usłyszałam.

— Więc zróbmy to.

Uśmiechnęła się. Dostała to, czego chciała.

Ale świat wokół wciąż wydawał się nierzeczywisty w porównaniu z wyrazistością tych końcowych chwil w umyśle Billyboba.

Nie miała wątpliwości — jeśli plotki o urządzeniu, które budował Hiram, były choć w przybliżeniu prawdziwe i jeżeli uzyska do niego dostęp — potrafi zniszczyć Billyboba Meeksa. To będzie wielkie osiągnięcie, jej osobisty tryumf.

Wiedziała jednak, że jakaś jej część, nieważne, jak głęboko zagrzebana, zawsze będzie tego żałowała. Jakaś jej część będzie pragnąć powrotu do tego lśniącego złotego miasta ze ścianami wyrastającymi w pół drogi do Księżyca, gdzie jaśniejący, uśmiechnięci ludzi czekali, by ją powitać.

Billybob przebił się przez jej obronę, jego taktyka wstrząsowa nawet ją pokonała. I na tym oczywiście polegał problem. Dlatego właśnie musi go powstrzymać.

— Tak — powiedziała. — Zróbmy to.

6. Perła za miliard dolarów

David wraz z Hiramem i Bobbym siedział przed ogromnym ekranem, obejmującym całą ścianę kantoru w Wormworks. Obraz, przekazywany światłowodem z kamery wsuniętej w samo serce nadprzewodzącego elektromagnesu, ukazywał ciemność, zakłócaną jedynie rozbłyskującymi przypadkowo pikselami — ukłuciami koloru i światła. Cyfrowy zegar w rogu spokojnie odliczał sekundy do zera. Hiram chodził niecierpliwie po ciasnym pomieszczeniu; asystenci Davida usuwali mu się z drogi i unikali jego wzroku.

— Skąd wiadomo, że ten przeklęty tunel w ogóle jest otwarty? — mruknął wreszcie.

David stłumił uśmiech.

— Nie musisz szeptać. — Wskazał róg ekranu. Obok zegara pojawiały się również małe cyfry: powtarzający się bez przerwy ciąg liczb pierwszych, od dwóch do trzydziestu jeden. — To sygnał testowy, przesyłany tunelem z Brisbane na normalnych długościach promieniowania gamma. Dlatego wiemy, że udało nam się znaleźć i ustabilizować wylot tunelu bez zakotwiczenia na tamtym końcu, a Australijczycy zdołali go zlokalizować.

W ciągu trzech miesięcy pracy David szybko odkrył sposób, by wykorzystać modulowaną pulsację egzotycznej materii do walki z właściwą tunelom niestabilnością. Przekształcenie teorii w praktyczne i powtarzalne działania było niezwykle trudne, ale zakończyło się sukcesem.

— Ustawienie tamtego końca wylotu nie jest jeszcze precyzyjne. Obawiam się, że nasi australijscy koledzy musieli gonić wylot po pustyni. Szukali go niczym w stogu siana, jak mówi przysłowie… Ale jednak możemy teraz otworzyć tunel w dowolnym miejscu. Nie wiemy jeszcze, czy potrafimy rozszerzyć te tunele do rozmiarów fal światła widzialnego.

Bobby opierał się. swobodnie o stół, zakładając nogę. na nogę; wyglądał na odprężonego, jakby właśnie zszedł z kortu. Może tak było rzeczywiście, pomyślał David.

— Myślę, że Davidowi należy się podziw, tato. W końcu rozwiązał już połowę problemu.

— Tak — przyznał Hiram. — Ale wciąż widzę tylko promieniowanie gamma, wciskane nam przez jakiegoś Australijczyka ze złamanym nosem. Jeśli nie znajdziemy sposobu poszerzenia tego draństwa, stracimy tylko pieniądze. Nie mogę już wytrzymać tego oczekiwania! Dlaczego tylko jedna próba dziennie?

— Ponieważ — odparł spokojnie David — musimy przeanalizować wyniki każdego testu, rozłożyć maszynę Casimira, ustawić sprzęt kontrolny i detektory. Musimy zrozumieć każdą porażkę, zanim wykonamy następny krok w stronę sukcesu. — To znaczy, pomyślał, w stronę wyplątania się z tych rodzinnych powiązań, w stronę powrotu do spokojnego życia w Oksfordzie, do walki o fundusze, do akademickiej rywalizacji i całej reszty.

— A czego właściwie szukamy? — spytał Bobby. — Jak będzie wyglądał taki wylot tunelu?

— Na to mogę odpowiedzieć — rzekł Hiram, wciąż krążąc po kantorze. — Dorastałem, oglądając mnóstwo marnych programów popularnonaukowych. Tunel, czyli wormhole, to skrót przez czwarty wymiar. Trzeba wyciąć kawałek naszej trójwymiarowej przestrzeni i połączyć z drugim kawałkiem w Brisbane.

Bobby uniósł brew i spojrzał na Davida.

To trochę bardziej skomplikowane — wyjaśnił ostrożnie David. — Ale ma więcej racji, niż się myli. Wylot tunelu to sfera, unosząca się swobodnie w przestrzeni. Trójwymiarowy przekrój. Jeśli uda nam się go poszerzyć, po raz pierwszy zdołamy zobaczyć wylot Przynajmniej przez lupę… — Zegar odliczający pokazywał już tylko jedną cyfrę. — Uwaga wszyscy! — zawołał David. — Zaczynamy.

Fale rozmów w pokoju wygasły. Wszyscy spojrzeli na zegar.

Licznik dotarł do zera.

I nic się nie stało.

To znaczy owszem, coś się działo. Licznik śladów doszedł do niezłego wyniku, pokazując ciężkie, wysokoenergetyczne cząstki, przechodzące przez tarczę detektora — szczątki eksplodującego tunelu. Piksele tarczy odpalały pojedynczo, kiedy przebijała je jakaś cząstka. Można to było potem wykorzystać, żeby prześledzić tory szczątków w trzech wymiarach — ścieżki, które dały się zrekonstruować i przeanalizować.

Mnóstwo danych, dużo dobrej nauki… Ale wielki ścienny ekran pozostał ciemny. Brak sygnału.

David stłumił westchnienie. Otworzył dziennik i swym okrągłym, równym pismem zanotował szczegóły doświadczenia. Technicy rozpoczęli diagnostykę sprzętu.

Hiram spojrzał na twarz syna, na pusty ekran, na techników.

— To wszystko? Udało się? Bobby dotknął jego ramienia.

— Nawet ja widzę, że nie, tato. — Wskazał na testowy ciąg liczb pierwszych. Zamarł na trzynastce. — Pechowa trzynastka — mruknął.

— Czy on ma rację? David, znowu spieprzyłeś?

— To nie była porażka. Po prostu kolejna próba. Nie rozumiesz nauki, tato. Teraz, kiedy przeprowadzimy analizę i czegoś się z niej nauczymy…

— Jezu Chryste na rowerze! Powinienem cię zostawić, żebyś zgnił w tym cholernym Oksfordzie. Daj mi znać, kiedy już będziesz coś miał. — Hiram pokręcił głową i wyszedł z pokoju.

Kiedy zniknął, uczucie ulgi stało się niemal dotykalne. Technicy — sami siwowłosi fizycy cząstek, wielu z nich starszych od Hirama, niektórzy mający za sobą wspaniałe kariery poza OurWorldem — zaczęli wychodzić.

David został sam przed ekranem. Przystąpił do pracy.

Przywołał swój ulubiony układ pulpitu. Był jak okno do zagraconej pracowni z książkami i dokumentami, ustawionymi w nierównych stosach na podłodze, półkach i stolikach, ze złożonymi modelami rozpadu cząstek, wiszącymi z sufitu niczym dziwne ozdoby. Kiedy rozglądał się po tym „pokoju”, ognisko jego uwagi rozszerzało się, ujawniało więcej szczegółów, a pozostała część pulpitu rozmywała się w szare tło. Mógł czubkiem palca wybierać dokumenty i modele, mógł je przeglądać, aż znalazł to, czego szukał, dokładnie tam, gdzie to zostawił poprzednim razem.

Najpierw musiał sprawdzić usterki pikseli detektora. Przesłał śladowe odczyty do analogowego procesora sygnału i wywołał powiększone schematy poszczególnych płyt. Zawsze zdarzały się przypadkowe uszkodzenia pikseli, kiedy w elementy detektora trafiała jakaś cząstka o szczególnie wysokiej energii. Ale choć niektóre fragmenty ucierpiały od promieniowania tak, że należało je wymienić, nie znalazł niczego poważnego.

Mrucząc pod nosem, zatopiony w pracy, przygotował następny krok…

— Masz okropnie bałaganiarski interfejs.

David drgnął i obejrzał się. Bobby wciąż tu był, wciąż opierał się o stolik.

— Przepraszam — powiedział David. — Nie chciałem odwracać się plecami. — Dziwne, że nawet nie zauważył obecności brata.

— Większość ludzi używa wyszukiwarki — powiedział Bobby.

— Która jest straszliwie wolna, skłonna do błędów, a poza tym maskuje hierarchiczny system przechowywania danych, jeszcze z ery wiktoriańskiej. Kartoteki… Bobby, jestem zbyt tępy na wyszukiwarkę. Jestem wyewoluowaną małpą, która do znajdowania różnych rzeczy lubi używać rąk i oczu. Może wygląda to na bałagan, ale ja dokładnie wiem, gdzie co leży.

— Mimo to o wiele wygodniej mógłbyś badać te ślady cząstek w wirtualu. Wypróbuj może mój najnowszy prototyp Oka Duszy. Możemy sięgnąć do szerszych obszarów mózgu, szybciej przełączać…

— I wszystko to nie wymaga trepanacji… Bobby uśmiechnął się.

— No dobrze — powiedział David. — Będę wdzięczny. Bobby, w swym zwykłym roztargnionym, irytującym stylu, wędrował spojrzeniem po sali.

— Czy to prawda? To, co mówiłeś ojcu, że to nie porażka, tylko kolejny krok?

— Rozumiem niecierpliwość Hirama. W końcu to on za wszystko płaci.

— I czuje komercyjny nacisk. Już teraz konkurencja twierdzi, że ma DataPipe’y porównywalnej jakości. Wkrótce ktoś z nich niezależnie wpadnie na pomysł wizjera, nawet jeśli do tej pory nie było przecieków.

Komercyjny nacisk nie jest istotny — odparł surowo David. — Takie badania muszą się toczyć we własnym rytmie. Bobby, nie wiem, ile wiesz o fizyce.

— Uznaj, że nic. Kiedy już masz tunel, czemu tak trudno go rozszerzyć?

— To nie to, co zbudować większy i lepszy samochód. Próbujemy uformować czasoprzestrzeń w kształt, jakiego normalnie nie przyjmuje. Tunele są wewnętrznie niestabilne. Wiesz, że aby w ogóle je utrzymać, musimy je podpierać obcą materią.

— Antygrawitacją?

— Tak. Ale napięcia przy wylocie tunelu są ogromne. Cały czas próbujemy zrównoważyć jeden potworny nacisk drugim. — David zacisnął pięści i złączył je razem, naciskając mocno z obu stron. — Dopóki są zrównoważone, wszystko dobrze. Ale wystarczy najmniejsza perturbacja i tracisz wszystko. — Jedna pięść przesunęła się nad drugą, naruszając równowagę. — I ta fundamentalna niestabilność pogarsza się ze wzrostem rozmiaru. W tej chwili próbujemy monitorować warunki wewnątrz tunelu i sterować pompowaniem tam egzotycznej materii i energii, żeby kompensować te odchylenia. — Znowu zetknął pięści. Tym razem przesuwał lewą w przód i w tył i równoważył jej ruchy prawą, tak że kostki cały czas stykały się ze sobą.

— Rozumiem — powiedział Bobby. — To tak, jakbyś podpierał tunel oprogramowaniem.

— Lub jakimś inteligentnym robakiem. — David uśmiechnął się. — Tak. To wymaga ogromnej mocy procesora. Jak dotąd niestabilności były zbyt gwałtowne i zbyt katastrofalne, żeby sobie z nimi poradzić. Spójrz na to.

Sięgnął do komputera, dotknął palcem i wywołał nowy obraz kaskady cząstek. Miała gruby, fioletowy pień — kolor oznaczający silną jonizację, z fontannami czerwonych strumyków: szerokich i wąskich, niektórych prostych, innych zakrzywionych. Wcisnął klawisz i kaskada obróciła się w trzech wymiarach. Oprogramowanie wygasiło elementy z frontu, by ukazać szczegóły wewnętrznej struktury strumienia. Centralny rozbłysk oznaczony był liczbami ukazującymi odczyty energii, momentu i ładunku.

— Patrzymy tu na wysokoenergetyczne, bardzo złożone zjawisko. Wszystkie te egzotyczne śmieci wylewają się tuż przed całkowitym zniknięciem tunelu. — Westchnął. — To tak, jakby uczyć się naprawiać samochód, wysadzając go w powietrze, a potem oglądając szczątki. Cóż, Bobby, byłem z ojcem szczery. Każda próba to badanie kolejnego zakątka tego, co nazywamy przestrzenią parametrów. Próbujemy różnych sposobów, żeby nasze tunelowe wizjery były szerokie i stabilne. Nie ma zmarnowanych prób. Za każdym razem czegoś się uczymy. Owszem, wiele testów jest negatywnych; prawdę mówiąc, projektowałem je tak, żeby się nie udały. Pojedynczy eksperyment, który dowodzi, że jakaś część teorii jest fałszywa, jest o wiele cenniejszy niż setka testów pokazujących, że może to być prawdą. W końcu dotrzemy do celu… albo udowodnimy, że marzenie Hirama jest nie do zrealizowania przy współczesnej technologii.

— Nauka wymaga cierpliwości. David uśmiechnął się.

Tak, zawsze wymagała. Ale niektórym trudno jest zachować cierpliwość w obliczu tego czarnego meteoru, który się do nas zbliża.

— Wormwoodu? Przecież mamy jeszcze paręset lat.

— Ale naukowcy nie są jedynymi ludźmi, na których wpływa wiedza o jego istnieniu. Panuje taki impuls, przymus pośpiechu, zebrania nowych danych i formułowania nowych teorii. Nauczenia się tego, co tylko możliwe, w czasie, który pozostał. Bo nie jesteśmy już pewni, że po nas przyjdzie ktoś inny, kto z tych danych skorzysta, jak to zawsze zakładaliśmy w przeszłości. Dlatego ludzie idą na skróty, system recenzji ulega naciskom…

Na ścianie zamigotało czerwone światło alarmowe. Technicy zaczęli wracać do pomieszczenia.

Bobby spojrzał na Davida ze zdziwieniem.

— Zaplanowałeś kolejną próbę? Mówiłeś ojcu, że wykonujesz tylko jedno doświadczenie dziennie.

David mrugnął.

— To takie niewielkie kłamstwo. Czasem wygodniej jest pozbyć się go na chwilę.

Bobby parsknął śmiechem.

Jak się okazało, do początku eksperymentu zostało jeszcze dość czasu, żeby zdążyli napić się kawy. Razem przeszli do bufetu.

Bobby wciąż się tu kręci, pomyślał David. Tak jakby chciał się włączyć w pracę. Wyczuwał u niego jakąś potrzebę, której nie rozumiał. Czyżby zazdrość? Czy to możliwe?

Była to myśl złośliwie rozkoszna. Może Bobby Patterson, legendarnie bogaty dandys nowej epoki, zazdrości mnie, swojemu pracowitemu skromnemu bratu.

A może to tylko poczucie rywalizacji z mojej strony.

Kiedy wracali, spróbował zacząć rozmowę.

— Skończyłeś jakieś studia, Bobby?

— Pewnie. Ale na HBS.

— HBS? Ach, Harvard…

— Biznes. Tak.

— Studiowałem trochę ekonomię, przed dyplomem. — David skrzywił się. — Wykłady miały nas przygotować do „życia we współczesnym świecie”. Wszystkie te macierze dwa na dwa, mody na tę czy tamtą teorię, na jednego guru zarządzania czy innego…

— Cóż, analiza ekonomiczna to nie budowa rakiet, jak mawialiśmy — mruknął Bobby. — Ale nikt w Harvardzie nie był durniem. Moją pozycję zawdzięczam zdolnościom. A konkurencja była wściekła.

— Tego jestem pewien. — Davida trochę dziwił obojętny ton głosu Bobby’ego i jego brak zapału. Nacisnął lekko. — Mam wrażenie, że czujesz się niedoceniany.

Bobby wzruszył ramionami.

— Być może. Oddział rzeczywistości wirtualnej w OurWorldzie to przedsięwzięcie warte miliardy. Jeśli mi się nie uda, tato jasno dał do zrozumienia, że nie będzie mnie ratował. Ale nawet Kate uważa, że to ciepła posadka. — Uśmiechnął się. — Bawi mnie przekonywanie jej, że jest inaczej.

David zmarszczył brwi. Kate…? Ach, ta reporterka, którą Hiram próbował usunąć z życia syna. Jak się okazuje, bez sukcesu. Ciekawe.

— Chcesz, żebym trzymał to w tajemnicy?

— Co?

— Kate, tę reporterkę…

— Nie ma tu z czego robić tajemnicy.

— Być może, ale ojciec jej nie lubi. Powiedziałeś mu, że wciąż się z nią widujesz?

— Nie.

A to może być jedyna rzecz w twoim młodym życiu, pomyślał David, o której Hiram nic nie wie. Cóż, niech tak zostanie. Był zadowolony, że pojawiło się coś, co go łączy z bratem.

Cyfry odliczające czas zbliżały się już do zera. Raz jeszcze ścienny ekran pokazywał atramentową ciemność, zakłócaną losowymi rozbłyskami pikseli, a numeryczny wyświetlacz w rogu monotonnie powtarzał testowy ciąg liczb pierwszych. David obserwował z rozbawieniem, jak wargi Bobby’ego bezgłośnie formułują słowa: trzy, dwa, jeden.

A potem zdumiony Bobby otworzył usta. Migotliwe światło padało na jego twarz.

David spojrzał na ekran. Tym razem był tam obraz, krążek światła, a w nim dziwna, senna konstrukcja skrzyń, jarzeniówek i kabli, zniekształcona niemal nie do poznania, jakby oglądana przez jakiś groteskowy obiektyw typu rybiego oka.

David zauważył, że wstrzymuje oddech. Kiedy obraz pozostał stabilny przez dwie sekundy, potem trzy, z wysiłkiem wciągnął powietrze.

— Co widzimy? — zapytał Bobby.

— Wylot tunelu, a raczej światło, które ściąga ze swego otoczenia tutaj, w Wormworks. Patrz, widać systemy elektroniki. Silna grawitacja w wylocie ściąga światło z trójwymiarowej przestrzeni dookoła. Dlatego obraz jest zniekształcony.

— Jak przy soczewce grawitacyjnej. Spojrzał na Bobby’ego zdziwiony.

— Właśnie. — Sprawdził jeszcze monitory. — Poprawiliśmy już nasze dotychczasowe najlepsze wyniki…

Zniekształcenie obrazu stało się silniejsze, kiedy kształty sprzętu i lamp zostały rozmazane w kręgi otaczające centralny punkt widzenia. Niektóre kolory jakby przesuwały się dopplerowsko, zielony odciąg stał się błękitny, blask jarzeniówek nabrał odcienia fioletu.

— Wciskamy się głębiej w tunel — szepnął David. — Tylko mnie teraz nie zawiedź.

Obraz rozpadał się dalej, jego elementy rozpadały się i mnożyły w powtarzalnym deseniu wokół dysku obrazu. Jak w trójwymiarowym kalejdoskopie, pomyślał David, utworzonym przez wielokrotne obrazy oświetlenia laboratorium. Spojrzał na odczyty liczników, które powiedziały mu, że większa część energii wpadającego światła jest przesuwana w stronę ultrafioletu i dalej, a wysokoenergetyczne promieniowanie uderza w zakrzywione ściany tunelu.

Ale tunel wciąż się trzymał.

Już dawno minęli punkt, w którym kończyły się poprzednie eksperymenty.

Dysk obrazu zmalał, gdy światło z trzech wymiarów, padające do wylotu, było ściskane przez gardziel tunelu w coraz węższy przewód. Rozmyta, malejąca kałuża światła osiągnęła szczyt zniekształceń.

A potem jakość światła uległa zmianie. Struktura wielokrotnych obrazów uprościła się, rozszerzyła i jakby wygładziła. David zaczął rozpoznawać w polu widzenia nowe elementy: maźnięcie błękitu, które mogło być niebem, biel — być może skrzynia z instrumentami.

— Zawołaj Hirama — powiedział.

— Na co patrzymy? — spytał Bobby.

— Po prostu zawołaj ojca.


Hiram, zdyszany, przybył godzinę później.

— Lepiej, żeby to było coś warte. Przerwałem spotkanie z inwestorami…

David bez słowa wręczył mu blok krystalicznego, ołowiowego szkła wielkości i kształtu talii kart. Hiram obracał go w rękach.

Górną powierzchnię bloku wyszlifowano w szkło powiększające. Kiedy Hiram zajrzał do wnętrza, ujrzał zminiaturyzowane elementy elektroniki: wzmacniacze detektorów światła dla nadchodzących sygnałów, diodę świetlną, emitującą błyski kontrolne, niewielkie źródło zasilania, miniaturowe elektromagnesy. A w geometrycznym środku bloku, na samej granicy widzialności, tkwiła maleńka,perfekcyjna sfera. Wydawała się srebrzysta i odbijała światło jak perła. Lecz to światło różniło się od szarości jarzeniówek w kantorze.

Hiram spojrzał na Davida.

— Na co patrzę?

David skinął na wielki ścienny ekran. Pokazywał kolistą plamę światła, błękit i brąz.

Na obrazie pojawiła się ludzka twarz — mężczyzny około czterdziestki. Obraz był mocno zniekształcony, dokładnie tak, jakby zbliżył twarz do rybiego oka. Ale David rozróżniał kędzierzawe czarne włosy, smagłą opaloną skórę i białe zęby w szerokim uśmiechu.

— To Walter — powiedział zdziwiony Hiram. — Szef naszego laboratorium w Brisbane. — Zbliżył się do ekranu. — Coś mówi. Porusza wargami. — Stanął w miejscu i próbował naśladować te ruchy. — Widzę… cię… Widzę cię. Wielki Boże.

Za Walterem widać było grupę australijskich techników, którzy stali tam, podobni do zniekształconych cieni, i klaskali w ciszy.

David się uśmiechnął. Hiram skakał z radości i ściskał go, nie spuszczając z oka bloku ołowiowego szkła, zawierającego ujście tunelu — tę perłę wartą miliard dolarów.

7. WormCam

Była trzecia rano. W samym sercu opuszczonego laboratorium Wormworks, w kręgu padającego z ekranu światła, siedzieli obok siebie Kate i Bobby. Bobby odpowiadał na proste pytania sesji konfiguracyjnej systemu. Spodziewali się pracowitej nocy; za nimi leżał stos pospiesznie zabranego ekwipunku: termosy z kawą, koce, piankowe materace.

…Coś zgrzytnęło. Kate podskoczyła i chwyciła Bobby’ego za ramię.

Bobby nie przerwał pracy.

— Spokojnie. To metal stygnie. Mówiłem ci, dopilnowałem, żeby systemy nadzoru miały martwe pole właśnie tutaj i w tej chwili.

— Nie wątpię. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do skradania się po ciemku, jak teraz.

— Myślałem, że jesteś twardą reporterką.

— Tak. Ale to, co robię, jest zwykle legalne.

— Zwykle?

— Możesz wierzyć albo nie.

— Ale to… — skinął ręką w stronę potężnej i tajemniczej maszynerii ukrytej w mroku — …nie jest nawet sprzętem nadzoru. To tylko wyposażenie laboratorium fizyki wysokich energii. Nie ma drugiego takiego na świecie. Jak może istnieć prawo, które reguluje jego wykorzystanie?

— To szczegóły, Bobby. Żaden sędzia na tej planecie nie kupi takiej argumentacji.

— Szczegóły czy nie, proponuję, żebyś się uspokoiła. Muszę się skupić. Ten program sterujący mógłby być bardziej przyjazny. David nie korzysta nawet z aktywacji głosowej. Może to wszyscy fizycy są tacy konserwatywni? Albo wszyscy katolicy?

Przyglądała mu się, gdy pracował nad programem. Był bardziej ożywiony, niż go kiedykolwiek widziała — choć raz całkowicie zaangażowany w swoją pracę. A jednak zdawało się, że jest odporny na moralne wątpliwości. Rzeczywiście był człowiekiem skomplikowanym. A raczej, pomyślała ze smutkiem, człowiekiem niepełnym.

Zawiesił palec nad przyciskiem startu.

— Gotowe. Mam to zrobić?

— Zapis jest włączony? Stuknął w ekran.

— Wszystko, co przejdzie przez tunel, trafi prosto tutaj.

— Dobrze.

— Trzy… dwa… jeden. — Wcisnął klawisz. Ekran poczerniał.

Z ciemności wokół dobiegł głęboki basowy pomruk — maszyneria Wormworks włączała się powoli, wzbierały potężne siły mające wyrwać otwór w czasoprzestrzeni. Wydawało się jej, że czuje zapach ozonu i mrowienie ładunków elektrycznych. Ale może to tylko wyobraźnia.

Przygotowania do operacji były zadziwiająco proste. Podczas gdy Bobby dyskretnie próbował uzyskać dostęp do Wormworks, Kate przedostała się do rezydencji Billyboba — krzykliwego, barokowego pałacu na granicy Parku Narodowego Mount Rainier. Zrobiła dość zdjęć, żeby uzyskać schematyczny zewnętrzny plan budynku, i zarejestrowała odczyty GPS dla kilku punktów odniesienia. To oraz chętnie przez Billoboba przekazywane brukowym magazynom informacje o luksusowym wystroju wnętrza pozwoliły opracować szczegółowy wewnętrzny plan budynku, łącznie z siatką punktów kontrolnych dla systemu GPS.

Teraz, jeśli wszystko pójdzie dobrze, te punkty powinny wystarczyć, by stworzyć tunel łączący wewnętrzne sanktuarium Billyboba z ich zaimprowizowanym punktem nasłuchowym.

…Ekran pojaśniał. Kate podeszła bliżej.

Obraz był zniekształcony: pomarańczowy, brunatny i żółty krążek światła, jakby oglądany przez posrebrzany tunel. Kate dostrzegała jakiś ruch — po obrazie przesuwały się plamy światła — ale nie rozróżniała żadnych szczegółów.

— Nic nie widzę — powiedziała zmartwiona. Bobby stuknął w ekran.

— Cierpliwości. Teraz muszę uruchomić procedury dekonwolucji.

— Co?

— Pamiętaj, że wylot tunelu to nie obiektyw kamery. To niewielka sfera, do której Światło wpada ze wszystkich trzech wymiarów. W dodatku ten ogólny obraz jest rozmazany przejściem światła przez sam tunel. Ale teraz użyjemy pewnych procedur programowych, żeby to wyostrzyć. To ciekawa historia. Program oparty jest na algorytmach, których używają astronomowie, żeby przy badaniu gwiazd odfiltrować zniekształcenia atmosfery; wiesz, te wszystkie mrugania, rozmycia i załamania.

Obraz oczyścił się nagle i Kate aż wstrzymała oddech.

Zobaczyła masywne biurko z zawieszoną nad nim kulą lampy. Na blacie leżały rozrzucone papiery i ekrany. Z tyłu stał pusty, niedbale odsunięty fotel, a na ścianach wisiały krzywe wzrostu i tabele, jakby informacje ekonomiczne.

Gabinet urządzony był luksusowo. Tapeta wyglądała na ręczną angielską produkcję, prawdopodobnie najdroższą na świecie. Na podłodze, rzucone niedbale, leżały dwie skóry nosorożców; miały otwarte paszcze i błyszczące szklane oczy, a rogi sterczały im dumnie nawet po śmierci.

Była też prosta animacja: rosnąca cały czas liczba. Podpis głosił NAWRÓCENI: ludzkie dusze przeliczane jak hamburgery sprzedane w sieci fast foodów.

Obraz nie był doskonały, raczej ciemny, ziarnisty i mało stabilny; od czasu do czasu zamierał lub rozłamywał się w chmurę pikseli. A jednak…

— Nie mogę uwierzyć — szepnęła Kate. — To działa. Jakby wszystkie mury na świecie zmieniły się w szkło. Witamy w akwarium…

Bobby pracował przy ekranie. Odtwarzany obraz przesuwał się po pokoju.

— Myślałem, że nosorożce już wymarły.

— W tej chwili tak. Billybob zainwestował w konsorcjum, które wykupiło ostatnią płodną parę z prywatnego zoo we Francji. Genetycy próbowali przejąć tę parę, żeby zachować materiał genetyczny, może jaja i spermę, może nawet zygotę. Mieli nadzieję, że może w przyszłości uda się odtworzyć gatunek. Lecz Billybob był szybszy. I teraz jest właścicielem ostatnich skór nosorożców na świecie. Niezły interes, jeśli spojrzeć na to od tej strony. Te skóry osiągają teraz nieprawdopodobnie wysokie ceny.

— To nielegalne.

— Tak. Tyle że nikomu nie starczy odwagi, by wytoczyć proces komuś tak potężnemu jak Billybob. Zresztą, kiedy nadejdzie Dzień Wormwoodu, nosorożce i tak wyginą, więc co to za różnica? Możesz przybliżyć obraz?

— Metaforycznie. Mogę powiększać i selektywnie wzmacniać.

— Chciałabym obejrzeć te dokumenty na biurku.

Bobby końcem paznokcia zaznaczył obszar powiększenia i centrum obrazu przesunęło się stopniowo na stos papierów. Wylot tunelu wydawał się ustawiony mniej więcej metr od ziemi, około dwóch metrów od biurka — Kate zastanawiała się, czy jest widzialny jako zawieszony w powietrzu, maleńki lustrzany koralik. Perspektywa skracała nieco kartki papieru. Poza tym nie ułożono ich w celu wygodnej lektury: niektóre leżały drukiem do dołu, inne były zasłonięte. Jednak Bobby potrafił wybrać pewne fragmenty — odwracał obrazy, korygował zniekształcenia perspektywy, oczyszczał inteligentnymi procedurami — dostatecznie dobrze, by Kate mniej więcej zrozumiała, czego dotyczą materiały.

Były to w większości typowe dokumenty korporacyjne, budzące dreszcz dowody prowadzonej na przemysłową skalę eksploatacji naiwnych Amerykanów — jednak nic nielegalnego. Poprosiła Bobby’ego, żeby szukał dalej, przeglądał rozrzucone papiery. I wreszcie trafiła na coś ciekawego.

— Zatrzymaj — powiedziała. — Spróbuj wyostrzyć… Dobrze, dobrze. — Był to raport techniczny, gęsto zadrukowany, pełen liczb; dotyczył szkodliwych efektów stymulacji dopaminy u osób w podeszłym wieku.

— Mam — szepnęła. — Dymiący pistolet.

Wstała i zaczęła krążyć po pokoju, niezdolna do opanowania wypełniającej ją energii.

— Co za dupek! Kto raz handluje narkotykami, na zawsze zostaje handlarzem. Jeśli dostaniemy obraz samego Billyboba, który to czyta, a jeszcze lepiej odrzuca… Bobby, musimy go mieć.

Bobby westchnął i wyprostował się.

— Poproś Davida. Mogę przesuwać obraz i powiększać, lecz w tej chwili nie mam pojęcia, jak zmienić plan ujęcia z WormCamu.

— WormCamu? — Kate uśmiechnęła się.

Tato popędza marketingowców jeszcze bardziej niż inżynierów. Posłuchaj, Kate, jest wpół do czwartej rano. Cierpliwości. Systemy alarmowe są w tym miejscu ślepe przynajmniej do jutrzejszego południa. Do tego czasu z pewnością złapiemy Billyboba w gabinecie. Jeśli nie, spróbujemy kiedy indziej.

— Dobrze. — Kiwnęła głową w napięciu. — Masz rację. Tyle że jestem przyzwyczajona do szybkiej pracy.

Odpowiedział uśmiechem.

Żeby jakiś ostry reporter nie wyrwał ci tematu? To się zdarza.

— Spokojnie. — Ujął jej twarz w dłonie. Jego własne oblicze było niemal niewidoczne w mrocznej przestrzeni Wormworks, lecz dotyk miał ciepły, suchy, pewny. — Nie musisz się martwić. Pomyśl tylko. W tej chwili jeszcze nikt na planecie, nikt zupełnie, nie ma dostępu do technologii WormCamu. Nie ma sposobu, żeby Billybob odkrył, czego próbujemy dokonać. Nikt nie może cię wyprzedzić. Cóż znaczy jeszcze kilka godzin?

Oddychała płytko, serce biło jej mocno; miała wrażenie, że wyczuwa go przed sobą w ciemności, na poziomie głębszym niż wzrok, węch, a nawet dotyk — jakby jakieś głębokie jądro wewnątrz niej reagowało na ciepłą masę jego ciała.

Podniosła rękę, ujęła ją i pocałowała jego dłoń.

— Masz rację. Musimy czekać. Ale jestem ogromnie pobudzona. Wykorzystajmy to konstruktywnie.


Jakby się zawahał, jakby próbował odgadnąć, co ma na myśli.

No cóż, Kate, powiedziała sobie, nie przypominasz innych dziewczyn, które spotykał w swojej złotej klatce. Może przyda mu się trochę pomocy.

Objęła go za szyję, przyciągnęła do siebie i poczuła dotyk jego warg. Gorącym językiem przejechała wzdłuż idealnej krawędzi dolnych zębów; Bobby zareagował gorąco.


Z początku był czuły i delikatny. Lecz gdy wzrastała namiętność, dostrzegła zmianę w jego zachowaniu i postawie. Reagując na jego niewypowiedziane polecenia, zdawała sobie sprawę, że pozwala mu przejąć inicjatywę. I nawet kiedy z łatwością doprowadził ją do orgazmu, czuła, że jest rozproszony, zagubiony w sekretach własnej zranionej duszy, zajęty fizycznym aktem, ale nie nią.

Umie się kochać, pomyślała, może lepiej niż ktokolwiek, kogo znała, ale nie potrafi kochać. Ależ to banał. Lecz prawda. W dodatku bardzo smutna.

A kiedy przytulał się do niej, jej palce, rozczesujące włosy na karku Bobby’ego, znalazły coś okrągłego, twardego, wielkości monety, metalicznego i zimnego.

Był to wszczep mózgowy.


W ciszy wiosennego poranka w Wormworks David siedział w blasku swojego softscreenowego ekranu.

Z odległości dwóch czy trzech metrów patrzył na czubek własnej głowy. Nie był to przyjemny obraz — wyglądał na człowieka z nadwagą, w dodatku na czubku jego czaszki pojawiła się niewielka łysa plamka, której wcześniej nie zauważył — jak mała różowa moneta wśród rozczochranej masy włosów.

Sięgnął ręką, aby znaleźć to miejsce.

Obraz na ekranie też podniósł rękę, jak marionetka powtarzająca jego gesty. Pomachał sobie niczym dziecko i uniósł głowę. Oczywiście niczego nie zobaczył, żadnego śladu maleńkiej zmarszczki w czasoprzestrzeni, która transmitowała te obrazy.

Stuknął w ekran i punkt widzenia się przesunął. Teraz patrzył prosto przed siebie. Po chwili wahania kolejne stuknięcie i ruszył do przodu przez ciemne hale Wormworks. Z początku trochę nierówno, potem gładko; wielkie, mroczne i złowróżbne maszyny przesuwały się wokół niego jak kanciaste chmury.


Kiedyś, jak przypuszczał, komercyjne wersje tej tunelowej kamery będą wyposażone w bardziej intuicyjny system sterowania, może joysticki albo dźwignie czy pokrętła do kierowania punktem obserwacji. Jednak w tej chwili całkowicie mu wystarczała prosta konfiguracja klawiszy dotykowych na ekranie. Pozwalała skupić się na samym obrazie.

Oczywiście gdzieś w głębi umysłu pamiętał, że w rzeczywistości punkt widzenia wcale się nie przesuwa: to raczej maszyny Casimira tworzą i likwiduj ą ciągi tuneli, oddalone o długość Plancka od siebie, rozciągnięte wzdłuż linii, po której chciał się poruszać. Obrazy wracające przez kolejne tunele były wystarczająco bliskie, by dawać iluzję ruchu.

Ale to wszystko nie było teraz ważne. Teraz chciał się tylko pobawić.

Stanowczo stuknąwszy w ekran, skręcił punktem widzenia i przesunął go wprost przez pordzewiałą blachę ściany Wormworks. Nie mógł powstrzymać odruchowego mrugnięcia, kiedy blacha sunęła wprost na niego.

Przez chwilę widział tylko ciemność.

A potem był już po drugiej stronie, zanurzony w oślepiającym nagle blasku słońca.

Zwolnił ruch i opuścił punkt widzenia mniej więcej do poziomu oczu. Był teraz na terenie otaczającym Wormworks: trawa, strumyki, ozdobne mostki. Słońce stało nisko, rzucając długie ostre cienie, a rosa migotała na źdźbłach trawy.

Punkt widzenia poszybował naprzód — najpierw w tempie spaceru, potem szybciej. Trawa przesuwała się pod nim, a przesadzone tu przez Hirama drzewa rozmywały się z boku. Poczucie szybkości było ekscytujące.

Wciąż nie opanował sterowania i od czasu do czasu punkt widzenia zanurzał się niezręcznie w drzewo lub kamień: chwile ciemności w odcieniu brązowym albo szarym. Ale zaczynał się już orientować; poczucie szybkości, wolności i wyrazistości było uderzające. Jakbym znowu miał dziesięć lat, pomyślał, zmysły świeże i ostre, ciało tak pełne energii, że był lekki jak piórko.

Dotarł na podjazd firmy. Uniósł punkt widzenia na dwa czy trzy metry, pomknął wzdłuż drogi i znalazł autostradę. Tam wzleciał wyżej i poszybował nad szosą, spoglądając z góry na strumienie lśniących, podobnych do żuków samochodów. Szeregi gęstniały z wolna przed godziną szczytu, ale poruszały się szybko. Widział pewne wzorce w ich przepływie, zgęstnienia, które przemieszczały sią i znikały, kiedy niewidzialna pajęczyna oprogramowania sterującego optymalizowała strumień danych autoszoferów.

Nagle zniecierpliwiony wzniósł się jeszcze wyżej, tak że autostrada stała się szarą wstążką wijącą się po ziemi, a szyby samochodów błyszczały jak sznur diamentów.

Widział rozciągnięte pod sobą miasto. Przedmieścia przypominały prostokątną siatkę, ułożoną na wzgórzach, poszarzałą we mgle. Wysokie budynki w centrum strzelały w górę niczym pięść z betonu, szkła i stali.

Wzleciał jeszcze wyżej, przebił się przez cienką warstwę chmur ku jaśniejszemu wyżej słońcu, a potem zawrócił znowu i zobaczył błysk oceanu — splamiony daleko od brzegu groźną ciemną plamą kolejnego układu burzowego. Widział teraz wyraźnie zakrzywienie horyzontu: ląd i morze zwijały się w sobie, a Ziemia stała się planetą.

David z trudem powstrzymał odruch, by krzyknąć z radości. Zawsze marzył o tym, żeby latać jak Superman. Ta zabawka, pomyślał, będzie się sprzedawać jak gorące bułeczki.

Wychudły sierp księżyca wisiał nisko na błękitnym niebie. David obrócił punkt widzenia, aż ten odprysk światła znalazł się w samym centrum wizji.

Za sobą słyszał jakiś hałas, podniesione głosy, biegnące stopy. Może gdzieś nastąpiło naruszenie bezpieczeństwa Wormworks. To nie jego sprawa.

Z determinacją pchnął punkt widzenia naprzód. Poranne niebo ściemniało do fioletu. Widział już pierwsze gwiazdy.


Przespali się trochę.

Kiedy Kate się ocknęła, poczuła, że jest jej zimno. Uniosła dłoń i rozjaśnił się tatuaż — szósta rano. We śnie Bobby odsunął się od niej, ściągając okrycie. Szarpnęła koc i osłoniła nagą pierś.

Pozbawione okien laboratorium Wormworks było olbrzymie i ciemne jak wtedy, kiedy tu przyszli. Sprawdziła, że wormcamowy obraz gabinetu Billyboba jest nieruchomy, tak jak poprzednio. Widziała biurko, skóry nosorożców i dokumenty. Od chwili kiedy otworzyli łącze, wszystko było rejestrowane. Poczuła nagłe podniecenie, uświadamiając sobie, że ma już może dość materiału, by załatwić Meeksa na dobre.

— Obudziłaś się.

Odwróciła głowę. Zobaczyła opartą o złożony koc twarz Bobby’ego i jego szeroko otwarte oczy.

Grzbietem palca pogładził jej policzek.

— Chyba płakałaś-powiedział.

To ją zaskoczyło. Powstrzymała odruch, by odepchnąć jego rękę i ukryć twarz. Westchnął.

— Znalazłaś implant. Czyli przespałaś się z zadrutowanym facetem. Czy masz jakieś opory? Wiem, że nie lubisz implantów. Może ci się wydaje, że tylko przestępcy i chorzy psychicznie powinni podlegać modyfikacji funkcji mózgu…

— Kto ci to założył?

— Ojciec. To był jego pomysł. Kiedy jeszcze byłem mały.

— Pamiętasz?

— Miałem trzy lub cztery lata. Tak, pamiętam. I pamiętam, że rozumiałem, dlaczego to robi. Nie szczegóły techniczne, oczywiście, ale to, że mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej. — Uśmiechnął się zawstydzony. — Nie jestem aż tak doskonały, jak się wydaje. Byłem trochę nadaktywny, miałem lekką dysleksję. Implant to naprawił.

Sięgnęła mu za głowę i zbadała profil implantu. Próbując robić to dyskretnie, dopilnowała, żeby tatuaż na przegubie przesunął się ponad metalową powierzchnią. Uśmiechnęła się z przymusem.

— Powinieneś poprawić swój hardware. Wzruszył ramionami.

— Pracuje dobrze.

— Gdybyś pozwolił mi ściągnąć jakiś sprzęt do analizy mikroelektronicznej, mogłabym go zbadać.

— Ale po co? Dowiedzielibyśmy się, co robi.

— Powiedziałem ci już, co robi.

— Powiedziałeś mi to, co Hiram powiedział tobie. Podparł się na łokciach i spojrzał na nią badawczo.

— Coś sugerujesz?

Właśnie, Kate, co takiego? Może jesteś zła, ponieważ nie zdradza oznak zakochiwania się w tobie, a ty w oczywisty sposób zakochujesz siew nim, w tym skomplikowanym, skażonym mężczyźnie.

— Czasem wydaje mi się, że masz luki. Na przykład czy myślisz czasem o swojej matce?

— Nie — odparł. — A powinienem?

To nie jest kwestia tego, co powinieneś, Bobby. Po prostu większość ludzi czasem myśli, bez podpowiadania.

— Myślisz, że ma to związek z moim implantem? Posłuchaj, ufam ojcu. Wiem, że wszystko, co robi, robi w moim najlepszym interesie.

— No dobrze. — Pochyliła się i go pocałowała. — To nie moja sprawa. Nie będziemy już o tym mówić.

A przynajmniej, pomyślała, dręczona lekkim poczuciem winy, dopóki nie przeanalizuję danych, które już zebrałam o tym wszczepie bez twojej wiedzy ani zgody.

Przytuliła się do niego i objęła opiekuńczo. Może to ja mam jakieś luki w duszy, pomyślała.

Szokująco nagle rozbłysło nad nimi światło latarki.

Kate błyskawicznie podciągnęła koc pod szyję; czuła się bezsensownie odsłonięta i bezbronna. Latarka świeciła jej w oczy, maskując grupę ludzi z tyłu. Było ich dwoje, nie, troje. Nosili ciemne mundury.

Dostrzegła też charakterystyczną postać Hirama, z rękami opartymi na biodrach; patrzył na nią.

— Nie ukryjecie się przede mną — powiedział. Skinął na obraz z WormCamu. — Wyłączcie to draństwo.

Obraz zmienił się w chaos, kiedy przerwano tunelowe łącze z gabinetem Billyboba.

— Pani Manzoni, włamując się tutaj, złamała pani całkiem sporo paragrafów, nie mówiąc już o próbie naruszenia prywatności Billyboba Meeksa. Policja już tu jedzie. Wątpię, czy uda mi się zamknąć panią w więzieniu, chociaż będę się starał. Ale zapewniam, że już nigdy nie będzie pani pracować w swoim zawodzie.

Kate patrzyła na niego wyzywająco, ale czuła, że ogarnia ją rozpacz; wiedziała, że Hiram ma dość władzy, by tego dokonać. Bobby spokojnie leżał na plecach. Szturchnęła go łokciem.

— Nie rozumiem cię, Bobby. On nas szpiegował. Czy to cię nie obchodzi?

Hiram stanął nad nią.

— Dlaczego powinien się tym przejmować? — Choć oślepiona latarką, widziała pot błyszczący na jego nagiej czaszce, jedyną oznakę gniewu. — Jestem jego ojcem. I obchodzi mnie przede wszystkim pani, Manzoni. Widzę wyraźnie, że stara się pani zatruć umysł mojego syna. Tak jak… — przerwał nagle.

— Jak kto? — spytała Kate. — Jego matka? Ale Bobby objął ją za ramię.

— Daj spokój, tato. Kate, wcześniej czy później musiał to odkryć. Posłuchajcie oboje, spróbujmy poszukać rozwiązania najlepszego dla obu stron. Czy nie tak mnie zawsze uczyłeś, tato? Nie wyrzucaj Kate — zaproponował. — Daj jej pracę. Tutaj, w OurWorldzie.

Hiram i Kate odezwali się równocześnie.

— Czyś ty zwariował…?

— Bobby, to absurd. Jeśli myślisz, że będę pracować dla tego czubka…

Bobby uniósł ręce.

— Tato, pomyśl o tym. Żeby wykorzystać tę technikę, będziesz potrzebował najlepszych dziennikarzy, jakich możesz znaleźć, zgadza się? Nawet z WormCamem nie będziesz w stanie bez żadnych tropów odkryć sensacji.

Hiram parsknął lekceważąco.

— Chcesz mi powiedzieć, że ona jest najlepsza? Bobby uniósł brew.

— Jest tutaj, tato. Sama dowiedziała się o WormCamie, zaczęła go nawet używać. A co do ciebie, Kate…

— Bobby, prędzej piekło zamarznie…

— Wiesz o WormCamie. Z taką wiedzą Hiram nie może cię wypuścić. Więc nie odchodź. Zacznij tu pracować. Będziesz miała przewagę nad każdym cholernym reporterem na planecie.

Spoglądał wyczekująco to na jedno, to na drugie. Hiram i Kate patrzyli na siebie gniewnie.

— Będę się upierać przy dokończeniu śledztwa w sprawie Billyboba Meeksa — powiedziała w końcu Kate. — Nie obchodzi mnie, co was łączy, Hiram. Ten człowiek to oszust, potencjalny zabójca i handlarz narkotyków. I jeszcze…

Hiram zaśmiał się.

— Chcesz stawiać jakieś warunki?

Tato, proszę — odezwał się Bobby. — Pomyśl o tym. Dla mnie. Hiram pochylił się nad Kate, twarz miał wykrzywioną złością.

— Być może muszę się z tym pogodzić. Ale nie odbierzesz mi syna. Mam nadzieję, że to rozumiesz. — Wyprostował się, a Kate odkryła, że jest roztrzęsiona. — A przy okazji — zwrócił się do Bobby’ego — miałeś rację.

— Z czym?

— Że cię kocham. Że powinieneś mi ufać. Że wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla twego dobra.

Kate syknęła.

— Słyszałeś, jak to mówił?

Ależ oczywiście, że słyszał; Hiram prawdopodobnie słyszał wszystko.

Wpatrywał się w Bobby’ego.

— Wierzysz mi, prawda? Prawda?

8. Sensacje

WIADOMOŚCI MIĘDZYNARODOWE OURWORLDU, 21 CZERWCA 2036, KATE MANZONI (DO KAMERY)…


Omawiana tylko u nas realna możliwość zbrojnego konfliktu między Szkocją a Anglią — a zatem, oczywiście, wymagającego zaangażowania Stanów Zjednoczonych jako całości — jest najbardziej znaczącym przejawem zjawiska, które staje się głównym tematem naszego stulecie: wojen o wodę.

Cyfry są bezlitosne. Mniej niż jeden procent planetarnych zasobów wody jest dostępne i odpowiednie dla ludzi. W miarę rozwoju miast coraz mniej terenów zostaje pod uprawę i zapotrzebowanie na wodę bardzo szybko wzrasta. W niektórych częściach Azji, Środkowego Wschodu i Afryki dostępna ilość wody jest już w pełni wykorzystana, a poziomy wód gruntowych spadają od dziesięcioleci.

Jeszcze na przełomie stuleci dziesięć procent populacji świata nie miało dość wody do picia. Teraz ta liczba się potroiła i około roku 2050 osiągnie szokujące siedemdziesiąt procent.

Powoli przyzwyczajamy się do krwawych konfliktów o wodę — na przykład w Chinach, do bitew o Nil, Eufrat, Ganges i Amazonkę — w miejscach, gdzie trzeba dzielić coraz mniejsze zasoby, albo tam, gdzie uważa się — słusznie czy nie — że jeden z sąsiadów ma więcej wody, niż potrzebuje. W naszym kraju byliśmy świadkami apeli Senatu do administracji, aby zwiększyć nacisk na rządy Kanady i Ouebecu i zażądać, by uwolniły więcej wody do dyspozycji Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza dla pustynniejącego środkowego zachodu kraju.

Mimo to sugestia, że takie konflikty mogłyby się zdarzyć w rozwiniętym świecie zachodnim — tu przypomnę ujawnione przez nas rewelacje, że rząd Anglii poważnie rozważał zbrojny atak na Szkocję, aby zabezpieczyć źródła wody — jest jednak szokująca…


ANGEL McKiE (SPOZA EKRANU): Jest noc. Nie widać żadnego ruchu.

Ta niewielka wyspa, przypominająca klejnot na Morzu Filipińskim, ma tylko pół kilometra średnicy. A jednak do wczoraj żyło tu ponad tysiąc ludzi, mieszkających w szałasach, pokrywających tę ziemię aż do linii przypływu. Jeszcze wczoraj dzieci bawiły się na plaży, którą tu widzimy. Teraz nie pozostało nic. Zniknęły nawet ciała dzieci.

Huragan „Antony” — ostatni, który oderwał się z najwyraźniej permanentnego sztormu El Nino, siejącego zniszczenie wzdłuż wybrzeża Pacyfiku — dotknął tę wyspę tylko przelotnie, ale wystarczająco mocno, by zniszczyć wszystko, co ludzie zbudowali tu przez pokolenia.

Słońce nie wzeszło jeszcze i nie oświetliło zniszczeń. Nie przybyły grupy ratownicze. Te obrazy przekazuje dla państwa zdalny zespół informacyjny OurWorldu, po raz kolejny obecny na scenie wydarzeń długo przed konkurencją.

Powrócimy tu, kiedy przybędą pierwsze śmigłowce z pomocą — lada minuta oczekujemy ich z kontynentu. A tymczasem pokażemy państwu tutejszą podwodną rafę koralową. To ostatnia pozostałość wielkiego systemu raf, ciągnącego się wzdłuż cieśniny Tanon i południowego Negros; większość już dawno zniszczono wskutek połowów z użyciem materiałów wybuchowych. Teraz i ta pozostałość, od pokolenia chroniona przez oddanych ekspertów, także uległa zniszczeniu…


WILLOUGHBY COTT (SPOZA EKRANU): …znowu widzimy bramkę, pędzimy na ramionach Staedlera, z dostępnym wyłącznie w OurWorldzie systemem „Oczami sportowca”.

Przed Staedlerem widzą państwo ostatnią linię obrońców. Spodziewają się pewnie, że spróbuje podania, a wtedy Cramer znajdzie się na spalonym. Jednak Staedler wybiega ze skrzydła na środek pola, mija jednego obrońcę, potem drugiego — bramkarz nie wie, którego z napastników powinien obstawiać, Staedlera czy Cramera. A tutaj widzą państwo szczelinę, którą dostrzegł Staedler, otwierającą się przy bliższym słupku. Przyspiesza gwałtownie i strzela!

A teraz dzięki technice obrazowania, którą dysponuje wyłącznie OurWorld, pędzimy stromym łukiem wraz z piłką zmierzającą w stronę górnego okienka. Tłum widzów na pekińskim stadionie wpada w ekstazę…


SIMON ALCALA (SPOZA EKRANU): …w następnym wejściu pokażemy państwu kolejne sceny zza kulis, gdy rosyjska caryca Irina odwiedza modny butik w Johannesburgu, a także co córka Madonny robiła ze swoim nosem w ekskluzywnej klinice chirurgii plastycznej w Los Angeles.

OurWorld Paparazzi: wprowadzamy was w życie stawnych gwiazd — czy im się to podoba, czy nie!

A teraz: ONZ, jaki chętnie oglądalibyśmy jak najczęściej. Wczoraj w porze obiadowej Halliwell, sekretarz generalna Narodów Zjednoczonych, zrobiła sobie krótką przerwę w obradach Światowej Konferencji Inicjatyw Hydrologicznych UNESCO na Kubie. Halliwell sądziła, że ogród na dachu jest bezpieczny, l miała rację. Prawie. Cały dach pokrywa półprzepuszczalne lustro przepuszcza ciepłe promienie słońca, ale nie pozwala zajrzeć wścibskim oczom. To znaczy oczom innym niż nasze!

Zjedźmy teraz przez dach — tak, przez dach — i oto ona, miły widok dla zmęczonych oczu, kiedy au naturel korzysta z przefiltrowanego karaibskiego słońca. Mimo zwierciadlanego dachu Halliwell jest ostrożna — widzimy, jak się osłania, kiedy w górze przelatuje samolot. Cóż, powinna wiedzieć, że przed OurWorldem nie może się ukryć!

Jak widzimy, grawitacja była łaskawa dla sekretarz generalnej. Halliwell wygląda równie wspaniale, jak wtedy, kiedy czterdzieści lat temu wkroczyła na sceny świata. Lecz warto zadać pytanie, czy to wciąż oryginalna Halliwell, czy też ktoś jej pomógł…?

9. Agent

Kiedy FBI wreszcie dotarło do Hirama, Kate poczuła ulgę. Owszem, była zadowolona, że może szukać sensacji na całym świecie, ale robiła to i tak, nawet bez WormCamu. Coraz bardziej irytowała ją świadomość, że tak potężna technika znalazła się w rękach takiego egoistycznego, megalomańskiego kapitalisty jak Hiram Patterson.

Całkiem przypadkiem była w gabinecie Hirama tego dnia, kiedy prawda wyszła na jaw. Ale wydarzenia nie potoczyły się tak, jak się spodziewała.

Kate krążyła po gabinecie tam i z powrotem. Jak zwykle kłóciła się z Hiramem.

— Na miłość boską, Hiram, jak bardzo chcesz być trywialny? Hiram zastanowił się nad odpowiedzią. Rozpierał się w swoim fotelu z syntetycznej skóry i wyglądał przez okno na Seattle.

Kate wiedziała, że kiedyś był to apartament prezydencki jednego z lepszych hoteli w mieście. Wprawdzie okno widokowe pozostało, ale Hiram nie zachował żadnej z imponujących ozdób. Miał liczne wady, ale nie był pretensjonalny. Pokój stał się teraz zwykłym miejscem pracy, a jedyne umeblowanie stanowił długi stół konferencyjny i zestaw prostych krzeseł oraz eskpres do kawy i pojemnik z wodą. Krążyły plotki, że Hiram ma tutaj łóżko schowane w ściennej szafie. Jednak widać tu brak zwykłego ciepła, pomyślała Kate. Nie było nawet jednego zdjęcia kogoś z rodziny — na przykład jego dwóch synów.

Może zresztą nie potrzebuje obrazów, pomyślała niechętnie. Może sami synowie są wystarczającym trofeum.

— A więc, Manzoni — powiedział wolno Hiram — teraz chce pani popracować jako moje sumienie.

— Daj spokój, Hiram. To nie jest kwestia sumienia. Zrozum, dysponujesz technicznym monopolem, którego zazdroszczą ci wszystkie agencje informacyjne na planecie. Nie rozumiesz, że urządzenie się marnuje? Plotki o rosyjskiej rodzinie królewskiej, zdjęcia z ukrytej kamery czy boiskowe ujęcia z meczu piłki nożnej… Nie mówię nawet o fotografowaniu cycków sekretarz generalnej ONZ.

— Te cycki, jak to pani określiła — odparł oschle — przyciągnęły miliard ludzi. Moim głównym celem jest pokonanie konkurencji. I to właśnie robię.

— Ale zamieniasz się w krańcowego paparazzo. Czy to jest kres twojej wizji? Masz przecież moc, by czynić dobro.

— Dobro? — Uśmiechnął się. — Co dobro ma z tym wspólnego? Muszę dawać ludziom to, czego chcą, Manzoni. Jeśli ja tego nie zrobię, zrobi to jakiś inny skurwiel. Zresztą nie wiem, na co się pani uskarża. Puściłem ten pani materiał o Anglii atakującej Szkocję. To była prawdziwa porządna sensacja.

— Ale strywializowałeś ją, owijając w brukowe śmieci! Tak jak trywializujesz całą tę sprawę wojen o wodę. Przecież konferencja hydrologiczna ONZ stała się tematem żartów…

— Nie potrzebuję kolejnego wykładu o sprawach dnia dzisiejszego, Manzoni. Jest pani pompatyczna, ale tak mało pani rozumie. Przecież to oczywiste. Ludzie nie chcą wiedzieć o „sprawach”. To dzięki pani i pani piekielnemu Wormwoodowi ludzie zrozumieli, że sprawy nie mająjuż znaczenia. Nieważne, jak przepompujemy wodę dookoła planety, ani też cokolwiek innego, bo i tak Wormwood skasuje wszystko. Ludzie chcą tylko rozrywki. Zabawy.

— I to jest kres twoich ambicji? Wzruszył ramionami.

— A co jeszcze można zrobić? Prychnęła z pogardą.

— Wiesz przecież, że ten monopol nie potrwa wiecznie. W filmie i w mediach ciągle się spekuluje, w jaki sposób zdobywamy te sensacje. Prędzej czy później ktoś odgadnie prawdę i powtórzy twoje badania.

— Mam patenty…

— Jasne, patenty cię ochronią. Jeśli dalej będziesz tak działał, nie zostanie ci nic, co mógłbyś przekazać Bobby’emu.

Zmrużył oczy.

— Proszę nie mówić o moim synu, Manzoni. Codziennie żałuję, że panią tu sprowadziłem. Owszem, trafiła pani na kilka niezłych tematów. Ale nie ma pani wyczucia równowagi, żadnego wyczucia.

— Równowagi? Tak to nazywasz? Wykorzystywanie WormCamu, żeby różnym sławom robić zdjęcia bez majtek?

Rozległ się cichy brzęk dzwonka. Hiram uniósł głowę.

— Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać.

W powietrzu zabrzmiał dyskretny głos wyszukiwarki:

— Obawiam się, że zakaz został unieważniony, panie Patterson.

— Przez kogo?

— Chce się z panem widzieć Michael Mavens. I z panią także, pani Manzoni.

— Mavens? Nie znam żadnego…

— Jest z FBI, panie Patterson. Z Federalnego Biura…

— Wiem, co to jest FBI. — Hiram walnął pięścią w biurko. — Jedna cholerna komplikacja po drugiej.

Nareszcie, pomyślała Kate. Hiram spojrzał na nią.

— Proszę tylko uważać, co pani mówi temu dupkowi. Zmarszczyła czoło.

— Masz na myśli tego dupka z rządowej agencji śledczej? Nawet ty podlegasz prawu, Hiram. Powiem to, co uznam za najlepsze.

Zacisnął pięść, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale tylko pokręcił głową. Podszedł do okna; przefiltrowane przez barwione szkło błękitne niebo budziło błyski na jego łysinie.

— Niech to szlag — powiedział. — Niech to cholerny szlag.


Michael Mavens, agent specjalny FBI, nosił typowy grafitowoszary garnitur, koszulę bez kołnierzyka i wąski jak sznurówka krawat. Miał jasne włosy, był chudy jak patyk i wyglądał, jakby dużo grał w sąuasha, z pewnością w jakiejś pozakonkurencyjnej akademii FBI.

Kate wydał się zadziwiająco młody — miał dwadzieścia parę lat, na pewno nie więcej niż trzydzieści — a także nerwowy. Niezgrabnie odsunął krzesło, które zaproponował mu Hiram, chwilę manipulował przy swoim neseserze, wreszcie otworzył go i wyjął softscreenowy ekran.

Kate spojrzała na Hirama, dostrzegła wyraz kalkulacji na jego szerokiej smagłej twarzy — on także zauważył dziwny niepokój agenta.

Mavens zaczął od pokazania swojej odznaki.

— Cieszę się, że spotkałem państwa oboje, panie Patterson, pani Manzoni. Prowadzę śledztwo w sprawie rzekomego naruszenia bezpieczeństwa.

Hiram przeszedł do ataku.

— Czy ma pan zezwolenie, by nas nachodzić? Mavens zawahał się.

— Panie Patterson, mam nadzieję, że będziemy zachowywać się trochę bardziej konstruktywnie.

— Konstruktywnie? — burknął Hiram. — Co to za odpowiedź? Czyżby działał pan bez zezwolenia? — Wyciągnął palec w stronę ikony telefonu na ekranie.

— Znam pańską tajemnicę — oświadczył spokojnie Mavens. Dłoń Hirama zawisła nad lśniącym symbolem, potem się cofnęła. Mavens się uśmiechnął.

— Wyszukiwarka. Ekran bezpieczeństwa FBI, poziom trzy cztery, autoryzacja Mavens M.K. Proszę o potwierdzenie.

Po kilku sekundach wyszukiwarka odpowiedziała:

— Ekran na miejscu, agencie specjalny Mavens. Mavens skinął głową.

— Teraz możemy mówić otwarcie.

Kate usiadła naprzeciw niego, zaintrygowana, zdziwiona i niespokojna.

Mavens rozłożył ekran na biurku. Ukazywał on obraz dużego białego helikoptera wojskowego.

— Czy państwo to rozpoznają? — zapytał agent. Hiram pochylił się bliżej.

— To chyba Sikorsky.

— Dokładnie YH-3D — dodał Mavens.

— To Marinę One — stwierdziła Kate. — Śmigłowiec prezydencki. Mavens spojrzał na nią z ukosa.

— Słusznie. Jak pewnie państwo wiedzą, prezydent wraz z małżonkiem spędziła ostatnie kilka dni na Kubie, na konferencji hydrologicznej ONZ. Używali tam Marinę One. Wczoraj, podczas krótkiego lotu, miała miejsce prywatna rozmowa między prezydent Juarez i angielskim premierem Huxtable’em. — Stuknął w ekran, który ukazał uproszczony schemat wnętrza śmigłowca. — Sikorsky to spora maszyna jak na taki antyk, ale jest wyładowana sprzętem komunikacyjnym. Ma tylko dziesięć miejsc. Pięć zajmowali agenci Secret Service, lekarz oraz wojskowy i osobisty doradca pani prezydent.

Hiram wydawał się zaciekawiony.

— I pewnie jeden z tych doradców miał pluskwę. Mavens skrzywił się boleśnie.

— Nie używamy już takich pluskiew, panie Patterson. Pozostali pasażerowie, oprócz samej prezydent Juarez, to pan Juarez, szef sztabu, premier Huxtable i angielski agent ochrony.

— Wszyscy ci ludzie, i piloci także, mają najwyższy możliwy certyfikat bezpieczeństwa, który w przypadku agentów i załogi korygowany jest codziennie. Oczywiście, pan Huxtable, mimo jego staromodnego tytułu, zajmuje stanowisko równoważne gubernatorowi stanu. Marinę One jest badany kilka razy dziennie. Mimo pańskich wirtualnych dramatów o szpiegach i podwójnych agentach, panie Patterson, współczesne techniki antypodsłuchowe są praktycznie niezawodne. Poza tym prezydent i pan Huxtable byli odizolowani ekranem bepieczeństwa nawet wewnątrz Sikorsky’ego. Według naszych informacji żaden z tych różnych poziomów zabezpieczeń nie może być przełamany. — Skierował swe jasnobrązowe oczy na Kate. — A jednak najwyraźniej zostały przełamane.

Zastanowił się, nim podjął.

— Pani informacje były ścisłe, pani Manzoni. Juarez i Huxtable rzeczywiście prowadzili rozmowę o możliwości wojskowego rozwiązania angielskiego sporu ze Szkocją o wodę. Mamy jednak zeznanie pana Huxtable’a, że te spekulacje o inwazji na Szkocję są, a raczej były, osobistymi i prywatnymi przemyśleniami. Pomysł należy do niego, nie zanotował go ani na papierze, ani w formie elektronicznej, nie dyskutował z nikim, ani ze swoim gabinetem, ani ze s woj ą partnerką. Podczas rozmowy z prezydent Juarez po raz pierwszy powiedział o tym pomyśle głośno, aby ocenić poparcie pani prezydent dla takiej propozycji, gdyby została zgłoszona. W chwili, gdy przekazała pani tę historię, ani premier, ani prezydent nie rozmawiali jeszcze z nikim innym. Spojrzał na Kate.

— Pani Manzoni, rozumie pani sytuację. Jedynym możliwym źródłem pani reportażu jest sama rozmowa Juarez z Huxtable’em.

Hiram stanął obok Kate.

— Nie zdradzi swych źródeł informacji takiemu dupkowi jak pan. Mavens roztarł policzek i wyprostował się.

— Muszę pana uprzedzić, że podsłuchiwanie pani prezydent grozi panu listą oskarżeń federalnych długą jak pańskie ramię. Całą sprawę bada zespół międzyagencyjny. Pani prezydent jest mocno rozzłoszczona. Może to się skończyć zamknięciem OurWorldu. A pani będzie miała szczęście, jeśli uniknie więzienia.

— Najpierw musicie to udowodnić — wybuchnął Hiram. — Mogę zeznać pod przysięgą, że żaden z pracowników OurWorldu nie znalazł się w pobliżu Marinę One i nie mógł umieścić tam pluskwy czy zrobić cokolwiek. Ten międzyagencyjny zespół śledczy, którym pan kieruje…

Mavens chrząknął.

— Nie kieruję nim. Jestem jego członkiem. Sam szef Biura… Hiram zdumiony otworzył usta.

— A wie, że pan tu jest? Nie? Więc co pan tu próbuje załatwić, Mavens? Wrobić mnie? Czy szantażować? O co chodzi?

Mavens był wyraźnie zakłopotany, ale siedział nieruchomo. Kate dotknęła ramienia Hirama.

— Myślę, że powinniśmy go wysłuchać.

Hiram strząsnął jej dłoń. Podszedł do okna i założył ręce za plecami, a ramiona drżały mu ze złości. Kate pochyliła się w stronę Mavensa.

— Mówił pan, że zna sekret Hirama. Co pan miał na myśli? I Mavens zaczął mówić o tunelach podprzestrzennych. Mapa, którą wyjął z neseseru i rozłożył na stole, była ręcznie wykreślona na zwykłym papierze bez żadnych oznaczeń. Najwyraźniej, pomyślała Kate, Mavens testuje pewne pomysły, których nie chce dzielić ze swoimi kolegami z FBI czy nawet powierzyć wątpliwemu bezpieczeństwu softscreenowego ekranu.

— Ta mapa to wczorajsza trasa Marinę One — wyjaśnił. — Nad przedmieściami Hawany. Krzyżykami zaznaczyłem pozycje śmigłowca w konkretnym czasie. Jak państwo widzicie, kiedy ma miejsce kluczowa, trwająca zaledwie kilka minut rozmowa Juarez z Huxtable’em, śmigłowiec był tutaj.

Hiram zmarszczył brwi. Postukał palcem w zakreślony na mapie prostokąt, tuż pod pozycją Sikorsky’ego na początku rozmowy.

— A co to jest? Mavens uśmiechnął się.

— To pańskie, panie Patterson. Terminal DataPipe’u, należący do OurWorldu. Wylot tunelu podprzestrzennego, połączony z pańskim głównym biurem w Seattle. Uważam, że ten terminal pod Marinę One jest mechanizmem, który pan wykorzystał, żeby uzyskać informacje.

Hiram zmrużył oczy.

Kate z coraz większym roztargnieniem słuchała rewelacji Mavensa, kiedy wysnuwał odrobinę szalone teorie o mikrofalach kierunkowych i wzmacniającym efekcie pól grawitacyjnych w wylocie tunelu podprzestrzennego. Jak się okazało, według jego teorii Hiram używał do podsłuchu trwale zakotwiczonych DataPipe’ów.

Było jasne, że Mavens odkrył pewne aspekty prawdy, ale nie wszystko.

— Bzdura — stwierdził obojętnie Hiram. — Pańskie teorie mają dziury, przez które przeleciałby 7A7.

— Na przykład — wtrąciła delikatnie Kate — fakt, że OurWorld potrafi trafić z kamerami tam, gdzie nie ma terminalu DataPipe’u. Na przykład na te zniszczone huraganem wyspy na Filipinach. Albo między nogi sekretarz generalnej Halliwell.

Hiram rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

— Zamknij się.

Mavens zmieszał się trochę, ale nie ustępował.

— Nie jestem fizykiem, panie Patterson. Nie rozgryzłem jeszcze wszystkich szczegółów. Ale jestem przekonany, że pańska technologia tuneli podprzestrzennych daje nie tylko przewagę nad konkurencją w dziedzinie transmisji danych, ale także w operacjach zdobywania informacji.

— Daj spokój, Hiram — powiedziała Kate. — Wie już prawie wszystko.

— Niech to szlag, Manzoni — warknął Hiram. — Mówiłem, że chcę sensownych zaprzeczeń na każdym poziomie.

Mavens spojrzał pytająco na Kate.

— Chodzi mu o ukrycie istnienia WormCamów — wyjaśniła. Agent uśmiechnął się.

— WormCamy. Mogę się domyślić, co to znaczy. Wiedziałem. Kate mówiła dalej.

— Ale zaprzeczenie nie zawsze jest możliwe. Nie w tym przypadku. Wiedziałeś o tym, Hiram, zanim jeszcze zgodziłeś się na emisję tej historii. To był zbyt dobry trop, żeby go przeoczyć… Powinieneś mu powiedzieć to, o co mu chodzi.

Hiram spojrzał na nią gniewnie.

— A niby dlaczego powinienem?

— Ponieważ — odparł Mavens — myślę, że mogę wam pomóc.


Szeroko otwartymi oczami Mavens wpatrywał się w pierwsze ujście tunelu Davida, teraz już eksponat muzealny: czasoprzestrzenną perłę, wciąż zatopioną w bloku szkła.

— Nie potrzebujecie zakotwiczeń. Możecie umieścić obiektyw WormCamu gdziekolwiek, oglądać wszystko… Macie też odczyt dźwięku?

— Jeszcze nie — odparł Hiram. — Ale wyszukiwarka całkiem nieźle czyta z ruchu warg. Mamy ludzkich fachowców, żeby ją wspierali. A teraz, agencie specjalny, proszę powiedzieć, jak może mi pan pomóc.

Mavens z ociąganiem odłożył blok szkła na stół.

— Jak wydedukowała pani Manzoni, reszta mojego zespołu jest o kilka kroków za mną. Jutro prawdopodobnie dokonają nalotu na pańskie biura.

Kate zmarszczyła brwi.

— Nie powinien pan do nas przychodzić z ostrzeżeniem.

— Nie, nie powinienem — odparł z powagą agent. — Proszę posłuchać, panie Patterson, pani Manzoni, będę szczery. Mam dość arogancji, by wierzyć, że w tej sprawie widzę rzeczy nieco wyraźniej niż moi zwierzchnicy. Dlatego postanowiłem przekroczyć pewien próg. Wasza technologia WormCamów, czy nawet to, czego sam potrafiłem się domyślić, jest fantastycznie potężna. I może dokonać wiele dobrego: postawić przestępców przed obliczem prawa, potrafi ułatwić działanie kontrwywiadu, nadzoru…

— Jeśli trafi w dobre ręce — westchnął ciężko Hiram.

— Jeśli trafi w dobre ręce.

To znaczy pańskie. I Biura.

— Nie tylko nasze. Ale publiczne. Nie popieram tego, że ogłosiła pani rozmowę Juarez z Huxtable’em. Ale na przykład ujawnienie naukowego oszustwa, stojącego za projektem odsalania wody Galvestona, to mistrzowskie dziennikarstwo. Tym odkryciem oszczędziła pani skarbowi państwa miliardy dolarów. Chętnie widziałbym takie odpowiedzialne dziennikarstwo również w przyszłości. Ale jestem w służbie narodu, a naród, my, także potrzebujemy takiej techniki, panie Patterson.

— Żeby naruszać prywatność obywateli? — spytała Kate. Mavens pokręcił głową.

— Każda technika może być źle wykorzystana. Trzeba wprowadzić systemy kontroli. Ale, choć może pani w to nie wierzy, generalnie służba publiczna jest czysta. I potrzebujemy wszelkiej możliwej pomocy. Czasy są coraz trudniejsze, z czego zdaje sobie pani sprawę, pani Manzoni.

— Wormwood.

— Tak. — Zmarszczył czoło, wyraźnie zmartwiony. — Ludzie niechętnie przyjmują odpowiedzialność za siebie, nie mówiąc już o innych, o społeczeństwie. Wzrostowi przestępczości dorównuje wzrost apatii w tej sprawie. Prawdopodobnie z latami, w miarę zbliżania się Wormwoodu, wskaźniki jeszcze się pogorszą.

Hiram wydawał się zaintrygowany.

— Ale jaka to różnica, skoro Wormwood i tak skasuje nas wszystkich? Kiedy byłem dzieciakiem w Anglii, wierzyliśmy, że po wybuchu wojny jądrowej zostaną nam cztery minuty. Rozmawialiśmy o tym. Co by pan zrobił ze swoimi czterema minutami? Ja bym się upił do nieprzytomności…

— My mamy stulecia — przerwał mu Mavens. — Nie minuty. Mamy obowiązek, by utrzymać społeczeństwo w jak najlepszym stanie tak długo, jak to możliwe. Co jeszcze możemy zrobić? A tymczasem, co zresztą jest prawdą od dziesięcioleci, ten kraj ma więcej wrogów niż dowolny inny na świecie. Bezpieczeństwo narodowe powinno może mieć wyższy priorytet niż prawa jednostki.

— Proszę powiedzieć, co pan proponuje — rzekła Kate. Nabrał tchu.

— Chcę dobić targu. Panie Patterson, to pańska technologia. Ma pan prawo do zysków z jej używania. Proponuję, żeby zatrzymał pan patenty i monopol przemysłowy. Ale udzieli pan rządowi licencji i pozwoli wykorzystywać tę technologię w interesie publicznym, zgodnie z odpowiednio uchwalonymi prawami.

— Nie ma pan prawa proponować takiej umowy — burknął Hiram. Mavens wzruszył ramionami.

— Oczywiście, że nie. Ale każdy zauważy, że to rozsądny kompromis, korzystny dla wszystkich zainteresowanych, w tym mieszkańców tego kraju. Myślę, że zdołam sprzedać go mojemu przełożonemu, a dalej…

Kate uśmiechnęła się.

— Naprawdę wszystko pan zaryzykował dla tego celu, prawda? Czy to takie ważne?

Tak, proszę pani. Uważam, że tak. Hiram pokręcił głową, zastanawiał się.

— Cholerne dzieciaki i wasz sentymentalny idealizm. Agent spojrzał na niego.

— I co pan na to, panie Patterson? Pomoże mi pan sprzedać ten pomysł? Czy będzie pan czekał na jutrzejszy nalot?

— Będą ci wdzięczni, Hiram — powiedziała Kate. — Przynajmniej oficjalnie. Może Marinę One przyleci tu i zabierze cię z lodowiska na trawniku, żeby pani prezydent mogła ci przypiąć medal do piersi. To krok bliżej do ośrodka władzy.

— Dla mnie i moich synów — mruknął Hiram.

— Tak.

— I zachowam komercyjny monopol? Tak, proszę pana.

Hiram uśmiechnął się nagle. Nastrój zmienił mu się w jednej chwili, gdy pogodził się z porażką i zaczął układać nowe plany.

— Więc zróbmy to, agencie specjalny. — Sięgnął ponad stołem i uścisnął Mavensowi dłoń.

A więc tajemnica została ujawniona; potęga, którą WormCam dał Hiramowi, zostanie zrównoważona. Kate poczuła ulgę. Ale wtedy Hiram zwrócił się do niej gniewnie:

— Ty to spieprzyłaś, Manzoni. To twoja zdrada. Nie zapomnę ci tego. A Kate, zaskoczona i niespokojna, wiedziała, że nie żartuje.

10. Strażnicy

WYCIĄG Z NATIONAL INTELLIGENCE DAILY. WYD. CIA, OTRZYMUJĄ OSOBY UPRAWNIONE DO DOKUMENTACJI ŚCIŚLE TAJNYCH l WYŻEJ, 12 GRUDNIA 2036

…Technologia WormCamu okazała się zdolna do przenikania w środowiska, gdzie niepraktyczne lub niemożliwe jest wysłanie ludzkich obserwatorów, a nawet automatycznych kamer ruchomych. Na przykład: punkty widzenia WormCamu dały naukowcom całkowicie bezpieczną metodę inspekcji składowiska odpadów w rezerwacie nuklearnym w Hanford, gdzie od dziesięcioleci pluton przedostawał się do powietrza, gleby i wody. WormCamy (działające pod ścisłym nadzorem federalnym) były użyte do inspekcji podziemnych składowisk odpadów jądrowych w pobliżu wybrzeży Szkocji i do badania zabetonowanych reaktorów z epoki Czarnobyla, które — choć od dawna nieczynne — wciąż zalegają na terenach dawnego Związku Radzieckiego. Inspekcje te ujawniły kilka niepokojących danych (dodatki F-H)…

…Naukowcy chcą uzyskać zgodę na użycie WormCamu, by w sposób bezinwazyjny obserwować ogromne jezioro słodkiej wody, niedawno odkryte pod antarktycznym lodem. W takich jeziorach od milionów lat rozwijają się prehistoryczne, delikatne okazy biologiczne. W całkowitej ciemności woda utrzymywana jest w stanie ciekłym przez ciśnienie setek metrów lodu. Uwięzione gatunki podążają własnymi drogami ewolucji, całkowicie różnymi od tych na powierzchni. Argumenty naukowe wydają się przekonujące; być może takie badania okażą się rzeczywiście nieinwazyjne, a więc oszczędzą te delikatne formy życia przed natychmiastowym zniszczeniem przy naruszeniu ich środowiska naturalnego. W tym stuleciu zdarzało się to regularnie, odkąd nadmiernie zapalczywi badacze przekonali międzynarodowe komisje, by otworzyć jezioro Wostok, pierwszy z odkrytych zamarzniętych światów. Raport komisji, skierowany do naukowego doradcy prezydent, rozważa, czy można udzielić zgody na te badania i udostępnić wyniki standardowym procedurom naukowym, nie ujawniając istnienia WormCamu poza określone przez prezydent kręgi…

…Niedawne uratowanie australijskiego króla Harry’egoi jego rodziny z wraku ich jachtu podczas sztormu w zatoce Carpentaria wykazało, że WormCam umożliwia wzrost skuteczności działań służb ratowniczych. Na przykład operacje poszukiwawcze na morzu nie wymagałyby użycia flotylli śmigłowców, obserwujących duże obszary szarego burzliwego morza, a zatem i narażania ich załóg. Funkcjonariusze służb ratowniczych, operując z bezpiecznych centrów monitoringu na lądzie, byliby w stanie w ciągu kilku minut odszukać ofiary katastrofy i natychmiast skoncentrować wysiłki i nieuniknione ryzyko w miejscu, gdzie jest to niezbędne…

…Ta fundamentalistyczna chrześcijańska sekta zamierzała upamiętnić dwutysięczną (według ich własnych obliczeń) rocznicę dnia, gdy Chrystus wypędził kupców ze świątyni. Zamierzali zdetonować elektromagnetyczne głowice jądrowe we wszystkich większych centrach finansowych na świecie, w tym w Nowym Jorku, Londynie, Frankfurcie i w Tokio. Analitycy Agencji zgadzają się z dziennikarzami, że w razie sukcesu atak byłby elektronicznym Pearl Harbor. Wynikły chaos finansowy, związany z ciężkim uszkodzeniem albo zniszczeniem łączy komunikacyjnych, sieci transferów bankowych, giełd, rynków obligacji, systemów handlu i kredytów, mógłby, zgodnie z ocenami analityków, wywołać dostatecznie silny wstrząs współzależnych globalnych systemów finansowych, aby doprowadzić do ogólnoświatowej recesji. Dzięki wykorzystaniu przede wszystkim obserwacji wormcamowej udało nam się uniknąć tej katastrofy. Ten jeden sukces wykorzystania WormCamu w interesie publicznym oszczędził biliony dolarów i ochronił ludzi przed niewyobrażalnymi cierpieniami nędzy, a nawet głodu…


WYCIĄG Z WORMINT: WORMCAM PATTERSONA JAKO NARZĘDZIE PRECYZYJNEGO WYWIADU OSOBISTEGO l INNYCH ZASTOSOWAŃ, MICHAEL MAVENS, FBI; OPUBLIKOWANE W „PROCEEDINGS OF ADVANCED INFORMATION PROCESSING AND ANALYSIS STEERING GROUP (INTELLIGENCE COMMUNITY)”, TYSON’S CORNER, WIRGINIA, 12-14 GRUDNIA 2036

WormCamy zostały wprowadzone na próbę w agencjach federalnych pod parasolem międzyagencyjnych grup kierowania i kontroli, gdzie służyłem. Grupa kierownicza składała się z reprezentantów Komisji Kontroli Żywności i Leków, FBI, CIA, Federalnej Komisji Komunikacji, Służb Podatkowych i Krajowego Instytutu Zdrowia. Potęga nowej technologii szybko stała się oczywista. Na sześć miesięcy przed zakończeniem oficjalnego Programu pilotażowego możliwości WormCamu wykorzystywane są przez wszystkie główne agencje naszego wywiadu, tzn. Przez Federalne Biuro Śledcze, Centralną Agencję Wywiadowczą, Agencję Wywiadu Obrony, Narodową Agencję Bezpieczeństwa i Narodowe Biuro Rozpoznania.

Co oznacza dla nas WormCam?

WormCam — technika inwigilacji nie podlegająca podsłuchowi ani zakłóceniom — rozstrzyga wyścig między inwigilacją a szyfrowaniem, który, konserwatywnie rzecz oceniając, trwa od lat czterdziestych ubiegłego wieku. Najkrócej mówiąc, WormCam łączy się bezpośrednio w przestrzeni z obiektem obserwacji i potrafi dostarczyć obrazów o niekwestionowanej autentyczności — na przykład takich, które można przedstawić na sali sądowej. Dla porównania przypomnijmy, że żaden wizerunek fotograficzny, niezależnie od jego wagi, od roku 2010 nie został dopuszczony jako dowód w sądach amerykańskich. Powodem była niezwykła łatwość obróbki takich fotografii.

Lokalnie WormCamy były wykorzystywane w służbach celnych i imigracyjnych do testowania żywności i leków, inspekcji, weryfikacji podań urzędników państwowych, a także w innych celach. W sprawach kryminalnych, choć czekamy jeszcze na projekty ram prawnych, dopuszczających użycie WormCamu w śledztwie i uwzględniających obywatelskie prawo do prywatności, zespoły FBI i policji były już w stanie uzyskać liczne spektakularne sukcesy — na przykład zdemaskowanie planów samotnego anarchisty Subiru (nawiasem mówiąc, twierdzącego, że jest drugim pokoleniem klona dwudziestowiecznego muzyka Michaela Jacksona), by wysadzić pomnik Waszyngtona.

Zauważę tylko, że w 2035 roku jedynie około jednej trzeciej wykroczeń było zgłaszane, a z tej jednej trzeciej tylko jedna piąta kończyła się aresztowaniem i wniesieniem oskarżenia. Równowaga działań porządkowych przechylała się w stronę nieskuteczności. Już teraz, choć pełne wyniki okresu próbnego nie są jeszcze znane, możemy powiedzieć, że wskaźnik aresztowań wzrośnie o rząd wielkości. Panie i panowie, być może zbliżamy się do czasów, gdy po raz pierwszy w ludzkiej historii można szczerze powiedzieć, że zbrodnia nie popłaca…

Co do spraw zagranicznych: w 2035 roku gromadzenie i analiza danych wywiadowczych kosztuje siedemdziesiąt pięć miliardów dolarów. Jednak większość z tych danych ma niewielką wartość: nasze elektroniczne systemy wyszukiwania pobierają obok ziarna wiele plew. A w wieku, kiedy zagrożenia pochodzące — najogólniej mówiąc — z niebezpiecznych krajów lub komórek terrorystycznych są precyzyjnie wymierzone w nasz kraj, wywiad także wymaga precyzji. Na przykład zwykłe określenie możliwości wojskowych przeciwnika nie mówi nam nic o jego doktrynach strategicznych, a jeszcze mniej o jego zamiarach.

Jednak wielu naszych przeciwników jest równie zaawansowanych technicznie, jak my, więc bardzo trudna, a nawet niemożliwa okazała się penetracja ich działań konwencjonalnymi środkami elektronicznymi. Rozwiązaniem był powrót do humint — wywiadu ludzkiego, użycia klasycznych szpiegów. Jednak, oczywiście, niełatwo ich umieścić na ważnych pozycjach, trudno na nich polegać i są bardzo narażeni na wpadki.

Ale teraz mamy WormCam.

Najkrócej mówiąc, WormCam pozwala nam umieścić zdalną kamerę (w żargonie technicznym „punkt widzenia”) w dowolnym miejscu bez potrzeby fizycznej tam obecności. Wywiad z użyciem WormCamu — „wormint”, jak się go nazywa w żargonie wewnętrznym — okazał się tak cenny, że powołano specjalne stanowiska monitorujące większość światowych przywódców politycznych, przyjaznych nam lub nie, przywódców rozmaitych grup religijnych i fanatycznych, wiele światowych korporacji itd.

Działanie WormCamu ma osobistą i prywatną naturę. Jeśli to konieczne, możemy obserwować przeciwnika podczas najbardziej intymnych czynności. Możliwość wykrycia nielegalnych działań, a nawet szantażu, jeśli zechcemy, jest oczywista. Ale co ważniejsze, potrafimy teraz zbudować obraz zamiarów wroga. WormCam daje nam informacje o kontaktach przeciwnika — na przykład o dostawcach broni; możemy uwzględnić czynniki natury psychicznej, takie jak poglądy polityczne, kulturę, poziom wykształcenia i wyszkolenia, źródła informacji, wykorzystywane media.

Panie i panowie, w przeszłości geografia fizycznego pola bitwy była kluczowym celem działań wywiadu. Z WormCamem otwiera się przed nami geografia umysłu wroga…

Zanim przejdę do przykładów wczesnych sukcesów zespołów wormcamowych, chciałbym powiedzieć jeszcze kilka słów o przyszłości.

Obecna technologia oferuje nam WormCamy zdolne do przechwytywania obrazów wysokiej rozdzielczości w paśmie widzialnym. Nasi naukowcy pracują z inżynierami z OurWorldu nad udoskonaleniem technologii, aby pozwoliła na rejestrację danych niewizualnych — zwłaszcza w podczerwieni, do pracy nocnej — i dźwięku. Próbujemy sprawić, aby punkt widzenia WormCamu był czuły na fizyczne produkty uboczne fal dźwiękowych, redukując w ten sposób obecną konieczność czytania z warg. Próbujemy uczynić zdalny punkt widzenia w pełni ruchomym, żeby śledzić cel w ruchu.

Punkty widzenia WormCamu są zasadniczo wykrywalne, więc Brygady Tygrysa agencji federalnych i OurWorldu badają możliwości hipotetycznych antykamer, sposobów, w jaki przeciwnik może wykryć i być może oślepić WormCam. W teorii jest to możliwe, na przykład poprzez wstrzeliwanie w punkt widzenia cząstek wysokiej energii, co powoduje implozję tunelu podprzestrzennego. Jednak nie wierzymy, żeby była to poważna przeszkoda. Pamiętajmy, że punkt widzenia WormCamu nie jest wyjątkowym obiektem, który tracimy po wykryciu. W każdym miejscu możemy umieścić tyle punktów widzenia, ile tylko zechcemy, nieważne, czy będą wykryte, czy nie.

Poza tym, w chwili obecnej, agencje Stanów Zjednoczonych mają monopol na tę technologię. Nasi przeciwnicy wiedzą, że uzyskaliśmy znaczny postęp możliwości gromadzenia danych wywiadowczych, ale nie mają pojęcia, w jaki sposób to robimy. Nie tylko nie próbują opracować metod oślepiania WormCamu, ale nawet nie wiedzą, czego powinni szukać.

Ale oczywiście nasza przewaga w technologii WormCamu nie może trwać wiecznie. Żadna technika nie pozostanie długo w ukryciu. Musimy zaplanować nasze działania w zmienionej przyszłości, w której istnienie WormCamu przedostanie się do wiadomości publicznej, kiedy nasze własne centra władzy i dowodzenia będą tak samo otwarte dla naszych przeciwników jak ich ośrodki stały się otwarte dla nas…


OURWORLD, WIADOMOŚCI MIĘDZYNARODOWE, 28 STYCZNIA 2037, KATE MANZONI (DO KAMERY)

W przedziwnej powtórce skandalu Watergate sprzed sześćdziesięciu lat pracownicy Białego Domu, podlegli bezpośrednio prezydent Marii Juarez, zostali publicznie oskarżeni o włamanie do biur Partii Republikańskiej, uznawanej za głównego przeciwnika Juarez w zbliżających się wyborach prezydenckich w 2040 roku.

Republikanie twierdzą, że rewelacje ujawnione przez ludzi Juarez — dotyczące możliwości bezprawnego gromadzenia funduszy i związków między Partią Republikańską a wysoko postawionymi biznesmenami — mogą się opierać wyłącznie na informacjach uzyskanych w sposób nielegalny, na przykład przez podsłuch albo włamanie.

W odpowiedzi Biały Dom zażądał, aby Republikanie przedstawili dowody takich działań. Jak na razie Partia Republikańska nie podjęła wyzwania…

11. Wszczep mózgowy

Kate obserwowała, jak John Collins przylatuje na moskiewskie lotnisko.

W terminalu spotkał młodszego mężczyznę — wyszukiwarka szybko rozpoznała Andrieja Popowa. Popów, Rosjanin z pochodzenia, miał powiązania ze zbrojnymi grupami powstańczymi, działającymi we wszystkich pięciu krajach wokół Morza Aralskiego: Kazachstanie, Uzbekistanie, Turkmenistanie, Tadżykistanie i Kirgistanie.

Kate zbliżała się do celu.

Z rosnącym podnieceniem prowadziła punkt widzenia WormCamu obok Collinsa i Popowa, którzy jechali przez Moskwę autobusem, metrem, samochodami, a nawet szli pieszo mimo śnieżycy. Gdzieś z boku dostrzegła Kreml i brzydki, stary budynek KGB — jakby była na wirtualnej wycieczce turystycznej.

Nędza wokół porażała. Mimo swego wybranego zawodu Collins był niemal archetypem Amerykanina w podróży; Kate widziała jego narastającą irytację po kolejnych zanikach sygnału telefonu komórkowego, zdumienie na widok kasjerek w metrze, używających liczydeł, niesmak z powodu brudu w publicznych toaletach i pełną niedowierzania niecierpliwość, kiedy próbował wezwać wyszukiwarkę i nie otrzymał odpowiedzi.

Poczuła głęboką ulgę, kiedy Collins dotarł na niewielkie podmiejskie lotnisko i wszedł na pokład małego samolotu. Mogła wtedy uruchomić system, który w myślach nazywała autopilotem.

Tutaj, w półmroku Wormworks, siedząc przed ekranem, kierowała Punktem widzenia, używając joysticka i inteligentnego oprogramowania wspomagającego. Mimo zaawansowania systemu śledzenie ruchów jakiejś osoby w obcym mieście było pracą żmudną i wymagającą skupienia; drobne rozproszenie uwagi mogło obrócić wniwecz pracę wielu godzin.

Jednak technika śledzenia WormCamu osiągnęła już etap, gdy Kate mogła zakotwiczyć punkt widzenia do rozmaitych sygnatur elektronicznych, na przykład do samolotu Collinsa. Teraz więc prawie niewidoczny punkt widzenia unosił się w kabinie samolotu — wciąż przy ramieniu Collinsa — a kiedy maszyna zanurzyła się w rosyjski półmrok, samodzielnie tropił zwierzynę.

Potem powinno być łatwiej. Inżynierowie w Wormworks pracowali nad metodami śledzenia pojedynczych osób bez potrzeby ludzkiego sterowania… Ale to wszystko w przyszłości.

Odsunęła fotel, wstała i przeciągnęła się. Była bardziej zmęczona, niż zdawała sobie z tego sprawę. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio zrobiła sobie przerwę.

Odruchowo przyglądała się obrazom przekazywanym przez WormCam. Nad centralną Azją zapadała noc; przez niewielkie okienka samolotu widziała zniszczoną okolicę: plamy brunatnych nieużytków, wciąż nie nadających się do zamieszkania po czterdziestu latach od upadku Związku Radzieckiego z jego pogardą dla krajobrazu i ludzi…

Poczuła dłoń na ramieniu; silne kciuki rozmasowały napięte mięśnie. Drgnęła zaskoczona, lecz dotyk był znajomy, więc odprężyła się odruchowo.

Bobby pocałował ją w czubek głowy.

Wiedziałem, że cię tu znajdę. Wiesz, która godzina?

Spojrzała na zegar ekranu.

— Późne popołudnie?

— Tak, czasu moskiewskiego. — Zaśmiał się. — Ale jesteśmy w Seattle, stan Waszyngton, półkula zachodnia, i na tej stronie planety jest dziesiąta rano. Przepracowałaś całą noc. Znowu. Mam wrażenie, że mnie unikasz.

— Bobby, nie rozumiesz — odparła zgryźliwie. — Śledzę tego faceta. Ta praca zajmuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Collins to agent CIA, który otwiera linię komunikacji pomiędzy rządem a różnymi mętnymi grupami powstańców w okolicy Morza Aralskiego. Dzieje się tam coś, czego administracja nie chce nam zdradzić.

— Ale WormCam — rzekł Bobby z kpiącą powagą — widzi wszystko…

Miał na sobie sportowy kostium do biegów narciarskich: jaskrawy, barwny, adaptujący się do temperatury, bardzo drogi. W cieple Wormworks Kate widziała, jak otwierają się sztuczne pory, odsłaniając lekko brązową, opaloną skórę. Bobby pochylił się w stronę ekranu, przyjrzał się obrazom i zerknął w nabazgrane notatki.

— Jak długo potrwa lot Collinsa?

— Trudno powiedzieć. Parę godzin. Wyprostował się.

— Więc zrób sobie trochę wolnego. Twój obiekt tkwi w samolocie i dopóki nie wyląduje albo sienie rozbije, WormCam spokojnie będzie go sam śledził. A poza tym i tak już śpi.

— Ale jest z Popowem. Gdyby się obudził…

— Wtedy system zapisu wychwyci wszystko, co zrobi i powie. Daj spokój. Zrób sobie przerwę. I przejdź się ze mną.

…Ale ja nie chcę być z tobą, Bobby, pomyślała. Ponieważ są sprawy, o których wolałabym nie mówić.

A jednak…

A jednak pociągał j ą mimo wszystkiego, co o nim wiedziała.

Stajesz się zbyt skomplikowana, Kate. Zbyt introwertyczna. Dobrze ci zrobi, jeśli na jakiś czas opuścisz to zimne, martwe miejsce.

Próbując się uśmiechnąć, wzięła go za rękę.


Był piękny spokojny dzień, chwila ciszy między frontami sztormowymi, które teraz regularnie atakowały wybrzeże Pacyfiku.

Z kubkami kawy w dłoniach szli przez teren ogrodów, które Hiram założył wokół Wormworks. Były tu niskie pagórki, stawy, mostki nad strumieniami i niemożliwie wielkie, stare drzewa, wszystkie importowane i posadzone tu — jak uznała Kate — w typowo Hiramowym stylu, wielkim kosztem i bez dbałości o styl. Lecz niebo było czyste i jaskrawoniebieskie, a zimowe słońce ogrzewało lekko jej twarz. Oboje pozostawiali ciemne ślady stóp na grubej, srebrzystej warstwie rosy.

Znaleźli ławkę. Regulator temperatury podgrzał ją dostatecznie, żeby usunąć wilgoć. Usiedli, sącząc kawę.

— Wciąż uważam, że się przede mną chowasz — zauważył łagodnie Bobby. Dostrzegła, że oba wszczepy źrenic spolaryzowały się w blasku słońca i były teraz srebrzyste jak u owada. — Chodzi o WormCam, prawda? Wszystkie te etyczne komplikacje, które tak cię niepokoją.

Z zapałem, który samą ją zawstydził, chwyciła się tego tematu.

— Oczywiście, że niepokoją. Technologia o takiej potędze…

— Ale byłaś tam, kiedy zawieraliśmy umowę z FBI. Umowę, która oddała WormCamy w ręce ludzi.

— Och, Bobby… Ludzie nawet nie wiedzą, że coś takiego istnieje, a tym bardziej, że agencje rządowe wykorzystuj ą to przeciwko nim. Spójrz na wszystkich oszustów podatkowych, których nagle schwytano, na rodziców oszukujących pomoc społeczną, na kontrolę nabywców broni, na wykroczenia seksualne…

— Przecież tak jest lepiej, prawda? Chcesz powiedzieć, że nie ufasz rządowi? Nie żyjemy w dwudziestym wieku.

Parsknęła niechętnie.

— Pamiętaj, co powiedział Jefferson: „Każda władza degeneruje się, kiedy powierzona zostaje tylko władcom narodu. Zatem tylko sam naród może bezpiecznie sprawować władzę”. A co z włamaniem do Republikanów? Czy to też jest w interesie narodu?

— Nie masz pewności, czy Biały Dom użył WormCamu.

— A czego innego? — Kate pokręciła głową. — Chciałam, żeby Hiram pozwolił mi przy tym pogrzebać. Ale natychmiast odebrał mi sprawę. Podpisaliśmy cyrograf niczym Faust, Bobby. Ludzie z administracji i agencji rządowych niekoniecznie są przestępcami, ale są tylko ludźmi. A my daliśmy im tak potężną i tajną broń. Bobby, samej sobie nie powierzyłabym takiej potęgi. Szpiegowanie Republikanów to tylko początek orwellowskiego koszmaru, do którego dążymy. A co do Hirama… Czy masz pojęcie, jak Hiram traktuje swych pracowników tutaj, w OurWorldzie? Szukający pracy są badani aż do sekwencjonowania DNA. Ustala się charakterystyki pracowników, badając ich obciążenia kredytowe, rejestry policyjne, nawet dane federalne. Twój ojciec miał już sto sposobów, żeby zmierzyć produktywność i pracowitość, i sprawdzał swoich ludzi. A teraz dostał WormCam, więc jeżeli zechce, może nas mieć pod nadzorem dwadzieścia cztery godziny na dobę i nikt z nas nie potrafi nic z tym zrobić. Była cała seria procesów, w których sądy uznały, że pracownicy nie mają konstytucyjnej ochrony przed obserwacją swoich szefów.

— Jest mu to potrzebne, żeby ludzie w ogóle pracowali — odparł oschle Bobby. — Odkąd ogłosiłaś o Wormwoodzie, absencje poszły w górę jak rakieta, podobnie jak nadużywanie alkoholu i innych narkotyków w pracy i…

— To nie ma nic wspólnego w Wormwoodem — przerwała mu surowo. — To kwestia podstawowych praw. Bobby, czy ty nie rozumiesz? OurWorld to wizja przyszłości, która czeka nas wszystkich, jeśli takie potwory jak Hiram zdołaj ą zachować WormCam. Dlatego to takie ważne, żeby technologia rozprzestrzeniła się tak szybko i tak daleko, jak to tylko możliwe. Zasada wzajemności: my też będziemy mogli obserwować, gdy obserwuj ą nas…

Spojrzała w jego srebrzyste owadzie oczy.

— Dzięki za wykład — odparł spokojnie. — Dlatego właśnie mnie odstawiasz?

Odwróciła wzrok.

— To nie ma nic wspólnego z WormCamem, prawda? — Pochylił się, jakby rzucał jej wyzwanie. — Jest coś, czego nie chcesz mi powiedzieć. Już od paru dni tak się zachowujesz. Może nawet tygodni. O co chodzi, Kate? Nie bój się, że mnie zranisz. To niemożliwe.

Prawdopodobnie nie, pomyślała. I na tym, mój kochany, biedny Bobby, polega cały kłopot. Spojrzała na niego.

— Bobby, chodzi o wszczep. Ten implant, który Hiram wsadził ci w głowę, kiedy byłeś jeszcze mały…

— Tak?

— Odkryłam, do czego naprawdę służy.

Chwila ciszy trwała długo. Kate czuła na twarzy światło słońca, nawet o tej porze roku atakujące promieniowaniem ultrafioletowym.

— Powiedz — poprosił cicho Bobby.


Specjalistyczne procedury wyszukiwarki wyjaśniły jej to wszystko bardzo zwięźle. Chodziło o klasyczny przykład neuro-biologicznego grzebania w mózgu z początku dwudziestego pierwszego wieku.

Nie miało to nic wspólnego z dysleksją czy nadaktywnością, jak twierdził Hiram.

Po pierwsze, Hiram wytłumił stymulację neuronów w obszarach płatów skroniowych Bobby’ego, związanych z uczuciem duchowej transcendencji i mistycznej obecności. Lekarze pomajstrowali też w innych miejscach, próbując zagwarantować, że Bobby nie będzie cierpiał na symptomy związane z obsesjami i natręctwami, które u niektórych ludzi budzą potrzebę poczucia bezpieczeństwa, porządku, przewidywalności i rytuału. W pewnych okolicznościach takie potrzeby zaspokajało członkostwo w społecznościach religijnych.

Hiram najwyraźniej zamierzał uchronić Bobby’ego przed impulsami religijnymi, które tak mocno odczuwał jego brat. Świat Bobby’ego miał być całkiem przyziemny, materialny, pozbawiony transcendencji i pierwiastka duchowego. Chłopak chyba nawet nie wiedział, co traci. To była bogotomia, uznała Kate.

Implant Hirama ingerował też w złożoną grę hormonów, neurotransmiterów i obszarów mózgu, które doznawały stymulacji, kiedy Bobby uprawiał seks. Na przykład implant tłumił wydzielanie podobnego do opium hormonu oksytocyny, produkowanego przez podwzgórze, a wydzielanego do mózgu podczas orgazmu. Hormon ten budził ciepłe uczucie więzi, które zwykle następowało po takim akcie.

Dzięki ciągowi głośnych romansów, które Hiram dyskretnie organizował, popierał, a nawet rozgłaszał, Bobby stał się czymś w rodzaju seksualnego atlety i odczuwał wielką fizyczną przyjemność z samego aktu. Jednak ojciec uniemożliwił mu miłość, był więc, jak chyba Hiram to zaplanował, wolny od wszelkich zobowiązań z wyjątkiem lojalności wobec ojca.

To jeszcze nie wszystko. Na przykład połączenie z głębokim fragmentem mózgu Bobby’ego, zwanym jądrem migdałowatym, mogło być próbą kontrolowania jego podatności na gniew. Tajemnicze manipulacje w korze skroniowo-czołowej mogły być próbą zredukowania wolnej woli. I tak dalej.

Rozczarowanie z powodu Davida skłoniło Hirama, by zrobić z Bobby’ego doskonałego syna, to znaczy syna doskonale przystosowanego do celów Hirama. Ale w ten sposób okradł go z wielu rzeczy, które czyniły go człowiekiem.

Dopóki Kate Manzoni nie znalazła przełącznika w jego głowie.

Zabrała Bobby’ego do niewielkiego mieszkania, które wynajmowała w Seattle. Tam kochali się po raz pierwszy od tygodni.

Potem Bobby leżał rozgrzany w jej ramionach. Skórę miał wilgotną w miejscach, których dotykała. Był tak blisko, jak to tylko możliwe, ale wciąż daleko. Miała wrażenie, że kocha się z kimś obcym.

Ale teraz przynajmniej rozumiała dlaczego.

Pogładziła go po karku i dotknęła twardych brzegów implantu pod skórą.

— Jesteś pewien, że tego chcesz?

Zawahał się.

— Martwi mnie, że wciąż nie wiem, jak będę się czuł potem… Czy to wciąż będę ja?

— Będziesz się czuł żywy — szepnęła mu do ucha. — Będziesz się czuł człowiekiem.

Odetchnął głęboko, a potem powiedział tak cicho, że ledwie zrozumiała:

— Zrób to. Odwróciła głowę.

— Wyszukiwarka.

— Tak, Kate.

— Wyłącz to.


…Dla Bobby’ego, wciąż rozgrzanego orgazmem, stało się tak, jakby kobieta w jego ramionach stała się nagle trójwymiarową, rzeczywistą i pełną, jakby nagle ożyła. Wszystko, co widział, czuł, dotykał — ciepły popielny zapach jej włosów, przepiękna linia policzka, gdzie padało światło, gładkość brzucha — te rzeczy się nie zmieniły. Ale miał wrażenie, że poprzez powierzchnię sięgnął w ciepło samej Kate. Zobaczył jej oczy: czujne, skupione, pełne troski — troski o niego, uświadomił sobie, nagle zaskoczony. Nie był już sam. A do tej chwili nawet nie wiedział, że jest samotny.

Miał ochotę zanurzyć się w jej oceanicznym cieple.

Dotknęła jego policzka. Widział, że palce ma wilgotne.

Dopiero teraz poczuł potężne łkanie, które wstrząsało jego ciałem — nieopanowaną burzę szlochu. Miłość i ból krążyły w nim wspaniałe, gorące, nie do zniesienia.

12. Czasoprzestrzeń

Wewnętrzny chaos nie cichł. Próbował czymś się zająć. Robił rzeczy, które wcześniej sprawiały mu przyjemność. Ale nawet najbardziej ekstrawaganckie wirtualne przygody wydawały się płytkie, w oczywisty sposób sztuczne, nieciekawe, przewidywalne.

Miał wrażenie, że potrzebuje ludzi, choć cofał się przed tymi, którzy byli blisko — jak ćma, która boi się płomienia świecy, nie potrafił znieść jasności emocji. Dlatego przyjmował zaproszenia, których dawniej nawet by nie brał pod uwagę, rozmawiał z ludźmi, którzy wcześniej nie byli mu potrzebni.

Pomagała mu praca ze swoją stałą, rutynową koniecznością koncentracji, nieustępliwą logiką spotkań, planów i podziału rezerw.

Obowiązków miał dużo. Nowe obręcze Oka Duszy wychodziły z okresu prób laboratoryjnych i coraz bardziej zbliżały się do etapu produkcyjnego. Zespół inżynierów nagle rozwiązał ostatni problem techniczny: skłonność do wywoływania synestezji użytkownika — mieszania danych zmysłowych, wywoływanego przez sprzężenia między ośrodkami mózgu. Długo świętowali ten sukces. Wiedzieli, że znane Laboratorium Watsona w IBM pracowało nad tym samym problemem; kto pierwszy przełamie barierę synestezji, jako pierwszy wejdzie na rynek i przez długi czas zachowa przewagę. Teraz wydawało się, że OurWorld wygrał ten wyścig.

Tak więc praca go pochłaniała. Ale nie mógł pracować przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie mógł przesypiać całego wolnego czasu. A gdy nie spał, umysł, po raz pierwszy uwolniony, wyrywał się spod kontroli.

Kiedy autoszofer wiózł go do Wormworks, Bobby kulił się przerażony szybką jazdą. Jakaś drobna informacja w mediach o brutalnych zabójstwach i gwałtach w nasilającej się wojnie o wodę wokół Morza Aralskiego poruszyła go do łez. Zachód słońca na Puget Sound, oglądany przez puszyste ciemne obłoki, wzbudził w nim zachwyt nad samym życiem.

Gdy spotykał ojca, wstrząsał nim lęk, obrzydzenie, miłość i podziw — a po tym wszystkim czuł głębsze, nierozerwalne więzy.

Jednak z Hiramem potrafił stanąć twarzą w twarz. Z Kate było całkiem inaczej. Całkowicie przytłaczała go coraz silniejsza potrzeba, by ją kochać, posiadać, czasami konsumować. W jej towarzystwie nie mógł wykrztusić słowa, tracił panowanie nad umysłem i nad ciałem.

Jakoś domyślała się, co czuje, i dyskretnie zostawiała go samego. Wiedział, że znajdzie ją, kiedy będzie gotów być przy niej i ponownie nawiązać kontakt.

Lecz z Hiramem i Kate przynajmniej mógł zgadywać, dlaczego czuje to, co czuje; mógł prześledzić przyczynowe związki, nadać wstępne nazwy gwałtownym emocjom, które nim wstrząsały. Najgorsze ze wszystkiego były jednak zmiany nastroju, na które cierpiał bez jakiejkolwiek rozpoznawalnej przyczyny.

Budził się czasem, płacząc bez powodu. Albo w środku dnia wypełniała go nieopisana radość, jakby wszystko nagle nabrało sensu.

Wcześniejsze życie wydawało się odległe, szare jak płaski, bezbarwny szkic ołówkiem. Teraz zanurzył się w nowym świecie barw i tekstur, światła i uczuć, gdzie najprostsze rzeczy — pączek wczesnego wiosennego liścia, błysk słońca na wodzie, gładka krzywizna policzka Kate — wypełniały się pięknem, którego nie podejrzewał.

I Bobby — kruche ego, sunące po powierzchni mrocznego wewnętrznego oceanu — musiał się uczyć życia z tą nową, złożoną, zadziwiającą osobą, którą stał się tak nagle.

Dlatego zaczął szukać towarzystwa brata.

Uspokajała go jego beznamiętna cierpliwa obecność: potężna figura z grzywą jasnych włosów, zgarbiona przed ekranami, zanurzona w pracy, usatysfakcjonowana swoją logiką i wewnętrzną spójnością, z zaskakującą delikatnością notująca uwagi. Osobowość Davida była równie masywna i solidna, jak jego ciało: Bobby czuł się przy nim ulotny jak mgła, a jednak dziwnie uspokojony.


Pewnego chłodnego popołudnia siedzieli z kubkami kawy, czekając na wyniki kolejnej rutynowej próby: nowego tunelu, znalezionego w pianie kwantowej, sięgającego dalej niż wszystkie poprzednie.

— Potrafię zrozumieć teoretyka, który chce badać granice techniki tuneli podprzestrzennych — powiedział Bobby. — Chce przesunąć barierę najdalej, jak to możliwe. Ale dokonaliśmy już przełomu. Teraz ważne są zastosowania.

— Oczywiście — zgodził się łagodnie David. — Zastosowania są wszystkim. Hiram ma cel: chce zmienić generowanie tuneli z wyczynu fizyki wysokich energii, dostępnego tylko rządom i wielkim korporacjom, w coś o wiele mniejszego, łatwego w produkcji i zminiaturyzowanego.

— Jak komputery — zauważył Bobby.

— Właśnie. Dopiero po miniaturyzacji i pojawieniu się pecetów komputery mogły wypełnić świat: znajdowały nowe zastosowania, tworzyły nowe rynki, naprawdę przekształcały nasze życie. Hiram wie, że nie utrzymamy monopolu przez wieczność. Wcześniej czy później ktoś inny zaproponuje niezależną wersję WormCamu; może lepszą. A miniaturyzacja i redukcja kosztów z pewnością przyjdą wkrótce potem.

— A w przyszłości OurWorld — dodał Bobby — z pewnością będzie liderem na rynku sprzedaży wszystkich małych generatorów tuneli.

Taka jest strategia Hirama — przyznał David. — Ma wizję WormCamu zastępującego wszystkie inne instrumenty gromadzenia danych: kamery, mikrofony, czujniki naukowe, nawet sondy medyczne. Chociaż, przyznam, nie czekam z utęsknieniem na tunelową endoskopię… Ale mówiłem ci już, Bobby, że też trochę studiowałem biznes. Masowo produkowane WormCamy będą powszechnie dostępne, a my będziemy mogli konkurować tylko ceną. Wierzę jednak, że wobec naszej technicznej przewagi Hiram potrafi stworzyć dla siebie o wiele większe możliwości, potrafi dzięki specjalizacji wskazać zastosowania, których nikt inny na rynku nie zdoła zaoferować. I to właśnie mnie interesuje. — Uśmiechnął się. — A przynajmniej tak tłumaczę Hiramowi, gdy pyta, na co wydaję jego pieniądze.

Bobby przyglądał mu się i starał się zrozumieć. Myślał o bracie, Hiramie, o WormCamach…

— Po prostu chcesz wiedzieć, prawda? To jest podstawowy powód David kiwnął głową.

— Chyba tak. Większa część nauki to żmudna praca. Rutyna i harówka, nieskończone testy i sprawdzanie. A ponieważ trzeba jakoś odrzucić fałszywe hipotezy, większość prac jest bardziej destruktywna niż konstruktywna. Ale czasem, prawdopodobnie tylko kilka razy w najszczęśliwszym życiu, następuje chwila transcendencji. Objawienia.

— Transcendencji?

— Nie wszyscy to tak określają. Lecz ja tak to odczuwam.

— I nie ma znaczenia, że za pięćset lat może nie być nikogo, kto przeczyta twoje prace?

Wolałbym, żeby to nie była prawda. Może nie będzie. Ale kluczowe jest tu objawienie. Zawsze było.

Na ekranie za jego plecami gwiaździście rozbłysły piksele i zabrzmiał dźwięk dzwonka.

David westchnął.

— Ale chyba nie dzisiaj.

Bobby spojrzał nad ramieniem brata. Na ekranie przewijały się cyfry.

— Znowu niestabilność? — zdziwił się. — Wygląda jak przy początkowych tunelach.

David stuknął w klawiaturę i ustawił kolejną próbę.

— Teraz jesteśmy bardziej ambitni. Nasze WormCamy potrafią już sięgnąć do każdego zakątka Ziemi, pokonując odległości rzędu kilku tysięcy kilometrów. Teraz próbuję znaleźć i ustabilizować tunel, który rozciąga się na znaczne interwały w czasoprzestrzeni Minkowskiego. Chodzi o dziesiątki minut świetlnych.

Bobby uniósł ręce.

— Zgubiłem się. Minuta świetlna to odległość, jaką światło przebywa w minutę, tak?

— Tak. Na przykład Saturn jest odległy mniej więcej o półtora miliarda kilometrów, to znaczy o mniej więcej osiemdziesiąt minut świetlnych.

— Więc chcemy zobaczyć Saturna.

— Oczywiście. Czy to nie byłoby wspaniałe dysponować WormCamem, który może badać daleki kosmos? Koniec z awaryjnymi sondami, koniec z misjami, trwającymi całe lata… Problem w tym, że tunele sięgające na tak wielkie interwały są bardzo rzadkie w tej probabilistycznej pianie kwantowej. A ich stabilizacja to wyzwanie o rząd wielkości trudniejsze niż poprzednie. Ale nie jest niemożliwe.

— Dlaczego „interwały”, a nie odległości?

— Żargon fizyczny. Przepraszam. Interwał to jak odległość, lecz w czasoprzestrzeni. To znaczy w przestrzeni i w czasie. Tak naprawdę chodzi o twierdzenie Pitagorasa. — Wyjął blok żółtych kartek i zaczął notować. — Powiedzmy, że pojedziesz do miasta, przejdziesz kawałek na wschód i kawałek na północ. Pokonaną odległość możesz wyliczyć w ten sposób.

Pokazał mu kartkę:


odległość2 = wschód2 + północ2

— Szedłeś po bokach trójkąta prostokątnego. Kwadrat przeciwprostokątnej jest równy…

Tyle wiem.

— Ale my, fizycy, myślimy o przestrzeni i czasie jako o jedności, gdzie czas jest czwartą współrzędną, dodatkiem do trzech przestrzennych.

Zapisał znowu:


interwał2 = (odległość czasowa)2 — (odległość przestrzenna)2

— Nazywa się to metryką czasoprzestrzeni Minkowskiego. I…

— Jak można w tym samym zdaniu mówić równocześnie o odległości w czasie i w przestrzeni? Czas mierzysz w minutach, ale przestrzeń w kilometrach.

David z aprobatą skinął głową.

— Dobre pytanie. Musimy korzystać z jednostek, w których przestrzeń i czas są równoważne. — Przyglądał się Bobby’emu, wyraźnie szukając znaków zrozumienia. — Powiedzmy tyle, że jeśli mierzysz czas w minutach, a przestrzeń w minutach świetlnych, to wszystko zgadza się idealnie.

— Jest jeszcze jeden problem. Dlaczego napisałeś minus zamiast plusa?

David potarł nos.

— Mapa w czasoprzestrzeni nie funkcjonuje dokładnie tak jak mapa Seattle. Metryka jest zaprojektowana w ten sposób, żeby ścieżka fotonu, cząstki poruszającej się z prędkością światła, była interwałem zerowym. Interwał jest zerowy, ponieważ przestrzeń i czas się redukują.

— To teoria względności. Chodzi o dylatację czasu, skracanie się linijek…

— Tak. — David poklepał brata po ramieniu. — Właśnie tak. Ta metryka jest niezmiennicza dla transformacji Lorentza… Zresztą mniejsza z tym. Chodzi o to, Bobby, że takiego równania muszę użyć, kiedy działam we wszechświecie relatywistycznym, w szczególności jeśli chcę zbudować tunel sięgający do Saturna albo i dalej.

Bobby przyglądał się prostemu równaniu. Wciąż pogrążony w emocjonalnym wirze wyczuwał obejmującą umysł zimną logikę. Liczby, równania i obrazy ewoluowały, jakby on sam cierpiał na jakąś intelektualną synestezję.

— David — powiedział wolno — mówiłeś, że odległości w czasie i przestrzeni są w pewnym sensie równoważne, tak? Twoje tunele pokonują interwały czasoprzestrzene, a nie zwykłe odległości. A to znaczy, że jeśli uda ci się ustabilizować tunel tak długi, żeby sięgnął Saturna, osiemdziesiąt minut świetlnych stąd…

Tak?

To może sięgnąć na osiemdziesiąt minut. To znaczy przez czas. — Spojrzał na Davida. — Czy powiedziałem coś głupiego? Przez długą chwilę David siedział w milczeniu.

— Wielki Boże — powiedział wolno. — Nawet nie rozważałem takiej możliwości. Konfigurowałem tunel, żeby obejmował interwał czasoprzestrzenny, a nawet o tym nie pomyślałem. — Zaczął gorączkowo wciskać klawisze na ekranie. — Mogę zmienić konfigurację z tego miejsca. Jeśli ograniczę interwał przestrzenny do kilku metrów, to wtedy zasięg tunelu musi się stać czasowy…

— Co to znaczy, Davidzie? Boleśnie głośno zabrzmiał brzęczyk.

— Hiram chce cię widzieć, Bobby — oznajmiła wyszukiwarka. Bobby zerknął na brata. Zdjął go nagły, absurdalny strach. David skinął tylko głową, zajęty już nową pracą.

— Odezwę się później, Bobby. To może być ważne, bardzo ważne. Nie było powodu, by zostać. Bobby zniknął w ciemności Wormworks.

Hiram, wyraźnie rozgniewany, krążył po swoim gabinecie w centrum miasta. Zaciskał pięści. Kate siedziała przy długim stole konferencyjnym; wydawała się mała i przygarbiona.

Bobby zawahał się w drzwiach. Przez kilka oddechów fizycznie nie był w stanie wejść do pokoju, tak silne wibrowały tu emocje. Lecz Kate patrzyła na niego i uśmiechała się z przymusem.

Wszedł. Dotarł do bezpiecznego siedzenia po przeciwnej stronie stołu niż Kate.

Drżał, niezdolny wymówić słowa.

Hiram spojrzał na niego gniewnie.

— Zawiodłeś mnie, szczeniaku.

— Na miłość boską, Hiram… — rzuciła Kate.

— Ty się do tego nie wtrącaj.

Hiram uderzył w blat, a ukryty w plastikowej powierzchni ekran zapalił się przed Bobbym. Pokazał fragmenty jakiejś informacji: obraz Bobby’ego, młodszego Hirama, dziewczyny — ładnej, nieśmiałej, ubranej bezbarwnie, szaro, staroświecko — i zdjęcie tej samej kobiety dwadzieścia lat później, inteligentnej, zmęczonej, eleganckiej. Na każdy obraz nałożono w rogu logo Earth News Online.

— Znaleźli ją, Bobby — powiedział Hiram. — Przez ciebie, bo nie umiałeś trzymać gęby na kłódkę, co?

— Kogo znaleźli?

— Twoją matkę.

Kate pracowała już przy ekranie, szybko przewijając informacje.

— Heather Mays. Tak się nazywa? Wyszła po raz drugi za mąż. Miała córkę… masz przyrodnią siostrę, Bobby.

Głos Hirama przypominał warknięcie.

— Nie wtrącaj się, wredna dziwko. Gdyby nie ty, to by się nie stało. Bobby próbował zapanować nad sobą.

— Co by się nie stało?

Twój wszczep nadal by robił to, co robił. Byłbyś spokojny i szczęśliwy. Chryste, żałuję, że jak byłem w twoim wieku, nikt mi nie wsadził czegoś takiego do głowy. Zaoszczędziłby mi masę kłopotów. A ty nie paplałbyś jak dureń przy Danie Schirra.

— Schirra? Z ENO?

— Z tym, że nazywał się inaczej, kiedy spotkał się z tobą w zeszłym tygodniu. Co zrobił? Upił cię, rozkleiłeś się, zacząłeś gadać o swoim złym ojcu i o matce, której nie znasz?

— Pamiętam — stwierdził Bobby. — Przedstawił się jako Meryyn. Mervyn Costa. Znam go od dawna.

— Oczywiście, że znasz. Podchodził do ciebie z ramienia ENO. Chciał się dobrać do mnie. Nie wiedziałeś, kim jest, ale wcześniej, kiedy jeszcze miałeś implant i sprawny umysł, trzymałeś dystans. A teraz to… Zaczął się sezon polowań na Hirama Pattersona. I to wszystko twoja wina, Manzoni.

Kate wciąż przewijała informacje i wszystkie łącza.

— To nie ja przeleciałam i rzuciłam tę kobietę dwadzieścia lat temu. — Stuknęła w ekran i przed Hiramem zajaśniał fragment stołu. — Schirra miał dowody potwierdzające jego tezę. Spójrzcie.

Bobby zajrzał ojcu przez ramię. Ekran ukazywał Hirama siedzącego przy stole — przy tym stole, uświadomił sobie Bobby, czując nagły dreszcz — w tym pokoju, pochylonego nad stosem papierów, które poprawiał i podpisywał. Obraz był ziarnisty, niestabilny, lecz dostatecznie wyraźny. Hiram dotarł do jakiegoś szczególnego dokumentu, z niechęcią pokręcił głową i podpisał szybko, a potem odłożył drukiem do dołu na stos po prawej stronie.

Potem obraz został odtworzony drugi raz, w zwolnionym tempie. Punkt widzenia zbliżył się do dokumentu, nastąpiła chwila zogniskowania, wyostrzenia obrazu i wreszcie dało się odczytać część tekstu.

— Widzicie? — powiedziała Kate. — Hiram, przyłapali cię, jak podpisujesz uaktualnienie umowy, jaką zawarłeś z Heather ponad dwadzieścia lat temu.

Hiram niemal błagalnie spojrzał na Bobby’ego.

Ta sprawa już dawno była skończona. Zawarliśmy umowę. Pomogłem jej zrobić karierę. Robi filmy dokumentalne. Odniosła sukces.

— Była rozpłodową klaczą, Bobby — wyjaśniła zimno Kate. — Płacił jej, żeby siedziała cicho i żeby nigdy nie próbowała się do ciebie zbliżyć.

Hiram krążył po pokoju, stukał pięściami o ścianę, oglądał sufit.

— Każę sprawdzać ten pokój trzy razy dziennie. Skąd mieli te zdjęcia? Te niekompetentne dupki z ochrony budynku znowu spieprzyły robotę.

— Daj spokój, Hiram — przerwała mu Kate, najwyraźniej bawiąc się sytuacją. — Zastanów się chwilę. ENO w żaden sposób nie mogło założyć podglądu w twoim biurze. Nie bardziej niż ty u nich.

— Przecież nie muszę im zakładać żadnych pluskiew — odparł wolno Hiram. — Mam WormCam… Och.

— Dobra robota. — Kate uśmiechnęła się. — ENO też musi mieć WormCam. Tylko w ten sposób mogli uzyskać informację. Straciłeś monopol, Hiram. A pierwsze, co zrobili ze swoim WormCamem, to skierowali go na ciebie. — Odchyliła głowę i roześmiała się głośno.

— O Boże — szepnął Bobby. — To katastrofa.

— Bzdura — mruknęła. — Pomyśl tylko, Bobby. Już wkrótce cały świat będzie wiedział, że istnieje WormCam; nie da się dłużej trzymać tego w tajemnicy. Wyrwanie WormCamu z rąk tego chorego duopolu, rządu federalnego i Hirama Pettersona, musi wyjść światu na dobre.

— Jeśli w Earth News poznali technikę WormCamu — oświadczył lodowatym tonem Hiram — jest oczywiste, kto im ją przekazał.

Kate zrobiła zdziwioną minę.

— Sugerujesz, że to ja?

— A kto inny?

— Jestem dziennikarką — wybuchnęła. — Nie szpiegiem. Do diabła z tobą, Hiram. To jasne, co się zdarzyło. ENO odgadło, że znalazłeś sposób, żeby wykorzystać te twoje tunele jako zdalne wizjery. Z tą wiedzą powtórzyli twoje badania. To nie takie trudne; większość danych jest powszechnie dostępna. Hiram, twoje prawa do WormCamu zawsze były dość kruche. Wystarczy jedna osoba, żeby opracować go niezależnie.

Ale Hiram jej nie słuchał.

— Wybaczyłem ci. Przyjąłem cię tutaj. Brałaś moje pieniądze. Zdradziłaś moje zaufanie. Zniszczyłaś umysł mojego syna i zatrułaś go złością do mnie.

Kate wstała.

— Jeśli naprawdę w to wierzysz, jesteś bardziej obłąkany, niż myślałam.

— Przepraszam, Hiram — odezwała się wyszukiwarka. — Michael Mavens chce się z tobą widzieć. Agent specjalny Mavens z…

— Niech zaczeka.

— Obawiam się, że nie ma takiej możliwości, Hiram. Mam też wezwanie od Davida. Twierdzi, że to pilne.

Bobby spoglądał na twarze Hirama i Kate. Był przerażony, przestraszony i zaskoczony — jego życie rozpadało się na kawałki.


Mavens usiadł i otworzył neseser.

— Czego pan chce, Mavens? — warknął Hiram. — Nie przypuszczałem, że znów się zobaczymy. Myślałem, że nasza umowa przewiduje wszystkie okoliczności.

Też tak myślałem, panie Patterson. — Agent sprawiał wrażenie szczerze rozczarowanego. — Problem polega na tym, że pan się jej nie trzymał. Cały OurWorld jako korporacja, a w szczególności jeden z pracowników. Dlatego tu jestem. Kiedy usłyszałem, że pojawiła się ta sprawa, poprosiłem, żeby mnie do niej włączyć. Jestem tym osobiście zainteresowany.

— Jaka sprawa? — westchnął ciężko Hiram.

Mavens wyjął z nesesera coś, co wyglądało jak lista zarzutów.

— Chodzi przede wszystkim o oskarżenie o kradzież tajemnic handlowych, zgodnie z ustawą o szpiegostwie ekonomicznym z 1996, wniesione przeciwko OurWorldowi przez IBM, konkretnie dyrektora ich laboratorium badawczego im. Thomasa J. Watsona. Panie Pat-terson, uważamy, że wykorzystano WormCam, aby uzyskać nielegalny dostęp do wyników badawczych IBM. Chodzi o coś, co określono jako zestaw oprogramowania tłumiącego synestezję, związanego z technologią rzeczywistości wirtualnej. — Uniósł głowę. — Czy państwo rozumieją, o co chodzi?

Hiram spojrzał na Bobby’ego.

Ogarnięty sprzecznymi emocjami Bobby siedział jak skamieniały. Nie miał pojęcia, jak powinien zareagować, co powiedzieć.

— Ma pan już podejrzanego, prawda? — odezwała się Kate. Agent FBI spojrzał na nią spokojnie, ze smutkiem.

— Myślę, że zna już pani odpowiedź na to pytanie, pani Manzoni.

Kate zdziwiła się wyraźnie.

— Ma pan na myśli Kate? — rzucił Bobby. — To śmieszne. Hiram uderzył pięścią w otwartą dłoń.

Wiedziałem. Wiedziałem, że sprowadzi na nas kłopoty. Ale nie sądziłem, że posunie się tak daleko. Mavens westchnął.

— Obawiam się, że wskazuje na panią bardzo poważny zbiór dowodów.

— Jeśli tak, to zostały sfałszowane — odparła gniewnie Kate.

— Jest pani aresztowana — powiedział agent. — Mam nadzieję, że nie będzie pani sprawiać kłopotów. Jeśli zechce pani siedzieć chwilę nieruchomo, wyszukiwarka odczyta pani prawa.

Kate wydawała się zaskoczona, gdy niesłyszalny dla pozostałych głos rozległ się w jej uszach. Hiram stanął przy Bobbym.

— Spokojnie, synu. Przejdziemy przez to bagno razem. Co próbowałaś zrobić, Manzoni? Znaleźć jeszcze jeden sposób, żeby dorwać się do Bobby’ego? O to ci chodziło?

Twarz Hirama stanowiła posępną maskę bez żadnych emocji. Nie było na niej ani śladu gniewu, ulgi, żalu czy triumfu.

Drzwi otworzyły się nagle. Stanął w nich uśmiechnięty David — jego niedźwiedzia sylwetka wypełniła całą futrynę. W ręku trzymał zwinięty softscreenowy ekran.

— Dokonałem tego — powiedział. — Boże święty, dokonałem… Co się tu dziej e?

— Doktorze Curzon, może lepiej…

— To bez znaczenia. Cokolwiek tu robicie, nie ma znaczenia w porównaniu z tym. — Rozwinął ekran na biurku. — Jak tylko to dostałem, przyszedłem prosto tutaj. Spójrzcie.

Ekran ukazywał coś, co wyglądało jak tęcza, zredukowana do bieli, czerni i szarości: nierówne pasma światła, które lekko zniekształcone przebiegały na czarnym tle.

— Jest troszkę ziarnisty — powiedział David. — Lecz mimo to ten pierwszy obraz odpowiada jakościowo zdjęciom przesłanym przez pierwsze próbniki NASA z lat siedemdziesiątych zeszłego wieku.

— To Saturn — oświadczył zdumiony Mavens. — Planeta Saturn.

— Tak. Patrzymy na pierścienie. — David się uśmiechnął. — Ustawiłem punkt widzenia WormCamu o całe półtora miliarda kilometrów stąd. Niezły wynik, prawda? Jeśli uważnie się przyjrzycie, możecie nawet zobaczyć parę księżyców, tutaj, w płaszczyźnie pierścieni.

Hiram zaśmiał się głośno i objął Davida.

— Wielkie nieba, świetny wynik.

— Tak. Tak, świetny. Ale to nieważne. Już nie.

— Nieważne? Chyba żartujesz?

David gorączkowo zaczął przyciskać ekran; obraz Saturna rozpłynął się.

— Zrobię rekonfigurację. To proste. Bobby dał mi wskazówkę. Nie potrafiłem myśleć nieschematycznie tak jak on. Jeśli ograniczę interwał czasoprzestrzenny do kilku metrów, to tunel musi sięgać przez czas.

Bobby pochylił się. Ekran pokazywał równie ziarnisty obraz o wiele zwyczajniejszej sceny. Rozpoznał ją natychmiast: to miejsce pracy Davida w Wormworks. David siedział, a Bobby stał obok niego i zaglądał mu przez ramię.

— Widzicie, jak łatwo — odezwał się znowu z podziwem. — Oczywiście musimy jeszcze przeprowadzić próby, przeskalować…

To przecież Wormworks — powiedział Hiram. — I co z tego?

— Nie rozumiesz. Nowy tunel ma tę samą, hmm, długość, co tamten.

— Ale tamten sięgał do Saturna.

— Tak. Ale zamiast sięgać na osiemdziesiąt minut świetlnych… Mavens dokończył za niego.

— Wiem. Ten tunel sięga na osiemdziesiąt minut.

— Właśnie — potwierdził David. — Osiemdziesiąt minut w przeszłość. Spójrz, ojcze. Widzisz mnie i Bobby’ego, zanim go do siebie wezwałeś.

Hiram otworzył usta ze zdziwienia.

Bobby czuł, jakby świat wokół niego wirował i układał się w przedziwny, nieznany wzór. Jak gdyby w głowie ktoś wyłączył mu kolejny chip. Spojrzał na Kate, która jakby zmalała, przestraszona i zaszokowana.

Hiram jednak zapomniał o swoich kłopotach i natychmiast pojął implikacje. Spojrzał gniewnie w powietrze.

— Ciekawe, ilu ich obserwuje nas w tej chwili?

— Kto? — nie zrozumiał Mavens.

— W przyszłości. Nie rozumiecie? Jeśli on ma rację, j est to punkt zwrotny w historii, chwila teraz i tutaj wynalezienia tego… tego wizjera przyszłości. Powietrze wokół pewnie aż roi się od punktów widzenia WormCamów, kierowanych przez przyszłych historyków. Biografów. Hagiografów. — Podniósł głowę i wyszczerzył zęby. — Obserwujecie mnie, tak? Pamiętacie, jak się nazywam? Jestem Hiram Patterson! Ha! Widzicie, co zrobiłem, dupki!


A w korytarzach przyszłości niezliczeni obserwatorzy spojrzeli w jego wyzywające oczy.

Загрузка...