Rozdział VI

— Jesteś chyba zmęczony — powiedziała Elizabeth, kiedy w studiu rozjarzyły się fluorescencyjne światła i Hawks usiadł na kanapie.

Potrząsnął głową.

— Nie pracowałem zbyt ciężko. To ta sama stara historia. Kiedy byłem chłopcem na farmie, pracowałem do upadłego i nie miałem kłopotu z zaśnięciem. Budziłem się rano i czułem się wspaniale. Byłem wypoczęty, pełen energii, wiedziałem, co mnie tego dnia czeka i co zrobię. Nawet kiedy byłem zmęczony, czułem zadowolenie, czułem, że to, co robię, jest słuszne. Nawet kiedy oczy same zamykały mi się po kolacji, moje ciało było rozluźnione i szczęśliwe. Nie wiem, czy to jest zrozumiałe, jeżeli się tego samemu nie czuło, ale tak było.

A teraz tylko siedzę i myślę. W nocy nie mogę zasnąć i budzę się rano bardziej zmęczony niż wieczorem. Trzeba paru godzin, żebym odzyskał panowanie nad ciałem. Czasem czuję się lepiej nie dlatego, że przechodzi mi to roztrzęsienie, a dlatego, że ogarnia mnie rodzaj odrętwienia. Właściwie nigdy nie czuję się dobrze. Zawsze mam jakieś bóle niewiadomego pochodzenia. Patrzę na siebie w lustrze i widzę człowieka chorego, człowieka, któremu bym nie dowierzał, gdyby miał zostać moim współpracownikiem.

— Myślę, że kawa dobrze ci zrobi — powiedziała Elizabeth.

Hawks skrzywił się.

— Wolałbym herbatę, jeżeli masz.

— Chyba tak. Zobaczę. — Przeszła do oddzielonego kotarą kąta, gdzie mieściła się kuchenka elektryczna i kredens.

— Zresztą… — zawołał za nią — marudzę. Jeżeli nie masz herbaty, chętnie napiję się kawy.


* * *

Siedzieli obok siebie na kanapie pijąc herbatę. Elizabeth odstawiła filiżankę na stolik.

— Co się stało dziś w nocy? — spytała.

— Nie jestem do końca pewien. Kłopoty męsko-damskie, między innymi.

Elizabeth jęknęła.

— Nie te pospolite — powiedział Hawks.

— Tak podejrzewałam.

— Dlaczego?

— Bo nie jesteś pospolitym mężczyzną.

Hawks zmarszczył brwi.

— Chyba rzeczywiście nie. W każdym razie spotykam się z niecodziennymi reakcjami. Nie wiem, dlaczego.

— Czy chcesz wiedzieć, na czym polega to coś między tobą a kobietami?

Hawks spojrzał zdziwiony.

— Tak. Nawet bardzo.

— Traktujesz je jak ludzi!

— Naprawdę? — Potrząsnął głową. — Nie sądzę. Nigdy nie mogłem kobiet zrozumieć. Nie wiem, dlaczego robią większość tych rzeczy, które robią. Prawdę mówiąc, miałem dużo kłopotów w związku z nimi.

Elizabeth dotknęła jego dłoni.

— To mnie wcale nie dziwi. Ale nie o to chodzi. A teraz, pomyśl o czymś: jestem od ciebie dużo młodsza.

Hawks skinął głową z wyrazem zafrasowania.

— Myślałem o tym.

— To pomyśl jeszcze o czymś: nie jesteś czarujący, porywający ani dowcipny. Prawdę powiedziawszy, wyglądasz dość śmiesznie. Jesteś zbyt zajęty, żeby poświęcać mi zbyt wiele czasu i nawet gdybyś mnie zabrał gdzieś do nocnego lokalu, byłbyś tam czymś tak obcym, że nie miałabym z tego żadnej przyjemności. Za to dajesz mi jedną rzecz: pozwalasz, bym odczuła, że moje zasady są równie ważne dla mnie, jak twoje dla ciebie. Kiedy prosisz, żebym coś zrobiła, wiem, że nie obrazisz się, jeżeli odmówię. A jeżeli to zrobię, nie będziesz uważał, że zaliczyłeś punkt w jakiejś skomplikowanej grze. Ty nie próbujesz mnie wykorzystać ani zmienić. Zajmuję dla ciebie tyle samo miejsca na świecie, co i ty. Czy wiesz, jakie to rzadkie?

Hawks wyglądał na zdziwionego.

— Cieszę się, że tak to czujesz — powiedział wolno — ale nie myślę, żeby to była prawda. — Wstał i zaczął się przechadzać po pokoju, podczas gdy Elizabeth obserwowała go z lekkim uśmiechem.

— Kobiety… — zaczął z całą powagą. — Kobiety zawsze mnie fascynowały. Jako chłopak eksperymentowałem tak jak wszyscy. Szybko zorientowałem się, że życie nie przypomina tych historyjek, które chłopcy czytają pod ławką. Nie, u kobiety było coś… Nie chodzi o sprawy fizyczne; jakiś cel, którego nie mogłem zrozumieć. Frapowało mnie, że oto na tej samej planecie żyją obok mężczyzn inne istoty inteligentne i że to musi mieć jakiś cel. Gdyby kobiety służyły tylko do przedłużania gatunku, to po co byłaby im inteligencja? Prosty zestaw instynktów załatwiałby to samo. Zresztą te instynkty są i tak, po co więc inteligencja? Nie brakuje mężczyzn, żeby zmieniać środowisko fizyczne. Nie jest to zadanie dla kobiet. W każdym razie nie do tego jest im potrzebna inteligencja. Nigdy nie znalazłem na to odpowiedzi. Często się zastanawiałem.

Elizabeth uśmiechnęła się.

— Nie widzisz, że mówimy o tobie to samo?

— Może i tak — westchnął Hawks. — Ale to nie zbliża mnie do odpowiedzi na moje pytanie.

— Może wkrótce ją znajdziesz — powiedziała cicho Elizabeth. — A dlaczego tymczasem nie chcesz się ze mną kochać?

Hawks spojrzał na nią okrągłymi oczami.

— Na litość boską, Elizabeth! Za mało się znamy!

— To właśnie miałam na myśli — powiedziała Elizabeth, rumieniec znikał z jej twarzy. — A teraz, doktorze, może jeszcze herbaty?


* * *

Elizabeth wróciła do pracy przy desce kreślarskiej siedząc z obcasami zaczepionymi o poprzeczkę stołka. Smużka dymu unosiła się z popielniczki przyszpilonej do skraju deski. Co jakiś czas, kiedy dym dochodził do twarzy, mrużyła oczy i klęła dziecinnie pod nosem, po czym uśmiechała się do Hawksa, który siedział na niskim pufie obejmując rękami kolana.

— Na uczelni kochałem się w pewnej dziewczynie — mówił. — Bardzo ładnej dziewczynie z Chicago. Była bardzo inteligentna i nade wszystko, taktowna. Znała tyle rzeczy, których ja nie znałem: sztuki, opery, koncerty, wszystko to, co można mieć w wielkim mieście. Strasznie jej zazdrościłem z tego powodu i bardzo ją podziwiałem, ale nigdy nie próbowałem skorzystać z jej wiedzy, wydawało mi się, że gdyby mi o tym opowiedziała, to odbierałbym jej coś, co zdobyła i co stanowiło jej własność. Sam usiłowałem dzielić się z nią wszystkim. Uważałem, że tak znakomita osoba potrafi ocenić, czy jestem coś wart. Dość, że zagadywałem ją na śmierć.

Elizabeth odłożyła ołówek i patrzyła na Hawksa.

— Czasem byliśmy sobie bardzo bliscy, a czasem się oddalaliśmy. Zawsze żyłem w strachu, że mogę ją stracić. A pewnego dnia, tuż przed ostatnimi egzaminami, powiedziała do mnie bardzo taktownie: „Ed, może byśmy się tak trochę rozerwali? Zabierz mnie gdzieś, gdzie moglibyśmy coś wypić i potańczyć. Potem moglibyśmy posiedzieć gdzieś w samochodzie i nic nie mówić”. Coś mnie wtedy naszło — ciągnął Hawks — i w mgnieniu oka odkochałem się. I nigdy już do niej nie podszedłem.

Dlaczego? Sam nie wiem. Czy uważałem się za tak wspaniałego, że słuchanie mnie było obowiązkowe? Nie. Wiedziałem, że nieraz wygaduję bzdury. Wiedziałem, że większość tego, co mówię, nie jest ani ciekawa ani oryginalna. Do rozmów towarzyskich z innymi ludźmi musiałem się zmuszać. Kochałem ją, a ona powiedziała, że nie chce mnie słuchać i ja przestałem ją kochać. Jakby zmieniła się w jakąś żmiję. Dostałem dreszczy, uciekłem od niej najszybciej jak mogłem, zamknąłem się w swoim pokoju i tam mnie trzęsło chyba jeszcze z godzinę.

Wielokrotnie próbowała się ze mną kontaktować i były dni, kiedy prawie chciałem ją odszukać. Ale nic z tego nie wychodziło; odkochałem się. I bałem się… Kiedyś, podczas wojny, ledwo udało mi się wydostać z płonącego laboratorium. Przez kilka chwil byłem przekonany, że zginę. To był jedyny raz, kiedy odczułem ten sam strach… Tak — powiedział — mam kłopoty z kobietami.

— Może masz też kłopoty ze śmiercią?

Spojrzenie Hawksa stało się bardzo dalekie, cały jakby stężał.

— Tak — powiedział — to prawda.


* * *

Siedział przez dłuższą chwilę w milczeniu, potem wstał z rękami w kieszeniach.

— Późno już. Lepiej pójdę — powiedział.

— Nadal pracujesz przy tym projekcie? — spytała Elizabeth odrywając się od swojej pracy.

— Raczej tak — uśmiechnął się krzywo. — I mam nadzieję, że wszyscy potrzebni mi ludzie zameldują się jutro do pracy.

— Czy niektórzy z nich mają wolne soboty?

— O, to jutro jest sobota?

— Myślałam, że o to ci chodzi.

— Nie, miałem na myśli co innego. A pojutrze będzie niedziela.

Elizabeth uniosła brwi.

— Zazwyczaj tak bywa — powiedziała z niewinną miną.

— Cobey będzie wściekły — mówił Hawks w zamyśleniu. — Będzie musiał zapłacić technikom nadgodziny.

— Kto to jest Cobey?

— Człowiek. Jeszcze jeden z moich znajomych.

Odwiozła go do domu, do pokrytej pastelowymi stiukami kamienicy z lat dwudziestych, w której wynajmował kawalerkę.

— Do dzisiaj nie wiedziałam, gdzie mieszkasz — powiedziała zatrzymując samochód.

— To prawda — zgodził się z wyrazem znużenia na twarzy. Siedział ze zwieszoną głową, z kolanami opartymi o tablicę rozdzielczą. Nieokreślonym ruchem wskazał budynek kryty dachówką pełną pęknięć, które wyrównano zaprawą i zamalowano na szerokość pędzla tą samą, ale świeższą farbą. — To tutaj — powiedział.

— Czy nigdy nie tęsknisz za wsią? Za polami, lasami, czystym niebem?

— Tam było niewiele pól. Głównie kurze fermy, wszędzie stały szeregi jedno- albo dwukondygnacyjnych kurników. — Wyjrzał przez okno. — Kurniki. — Wrócił spojrzeniem do niej. — Czy wiesz, że kury łatwo zapadają na schorzenia dróg oddechowych? Chrapią, rzężą i sapią po nocach całymi tysiącami; jest to odgłos, który unosi się nad okolicą jak daleki jęk zrozpaczonego tłumu. Kury. Zastanawiałem się, co one wiedzą o nas… dlaczego je przeganiamy, karmimy i poimy. Dlaczego chronimy je przed deszczem i gniemy grzbiety nosząc im karmę. Dlaczego raz na tydzień wchodzimy do kurników i wyskrobujemy łajno spod ich grzęd i staramy się nie dopuścić do zarazy. Zastanawiałem się, czy one wiedzą i dlatego tak jęczą przez sen. Ale, oczywiście, kury są bezdennie głupie. Ze wszystkich istot żyjących na świecie tylko Człowiek myśli jak Człowiek.


* * *

Otworzył drzwiczki samochodu, odwrócił się, żeby wysiąść i zatrzymał się w połowie ruchu.

— Wiesz… — zaczął. — Ja naprawdę strasznie dużo mówię, kiedy jesteśmy razem. — Spojrzał na nią przepraszająco. — Pewnie cię okropnie zanudzam.

— Nie mam nic przeciw temu.

— Nie rozumiem cię — potrząsnął głową i uśmiechnął się łagodnie.

— A chciałbyś?

— Tak. Bardzo.

— A może ja czuję to samo wobec ciebie?

Zamrugał.

— Cóż, właściwie miałem taką nadzieję, choć nigdy o tym nie myślałem. Nigdy. — Potrząsnął głową. — Tylko Człowiek myśli jak Człowiek. — Wysiadł z samochodu i stojąc obok patrzył na Elizabeth. — Byłaś dziś dla mnie bardzo dobra. Dziękuję ci.

— Chcę, żebyś do mnie zadzwonił, jak tylko będziesz mógł.

Nagle zmarszczył brwi.

— Tak, jak tylko będę mógł — powiedział zafrasowany. Zamknął drzwi i stał bębniąc palcami po otwartym oknie. — Tak — powiedział krzywiąc się. — Czas ucieka. Ja… zadzwonię — i odszedł ze zwieszoną głową i opuszczonymi ramionami. Jego duże dłonie zamykały się i otwierały w rytm kroków. Doszedł lekkim zygzakiem i przed drzwiami domu zaczął szukać klucza.

W końcu otworzył drzwi, odwrócił się i pomachał niezdecydowanie dłonią, jakby nie był całkiem przekonany, że rozmowa została skończona. Potem ręka mu opadła i znikł za drzwiami.

Загрузка...