4

Podmuch wiatru podsycił ogień. Rozpalone umiejętną ręką prawdziwego trapera niewielkie ognisko rozproszyło na chwilę mrok, w którym byli pogrążeni dwaj mężczyźni, oświetlając ich czoła, nosy, policzki i oczy. Później przygasło; czerwono-niebieskie języczki ognia zatrzeszczały pod rozżarzonymi do białości węglami i noc ponownie pochłonęła siedzących przy ognisku ludzi.

Everardowi to nie przeszkadzało. Podniósł do ust fajkę, która przez chwilę obracał w ręku, przygryzł ustnik i zaciągnął się głęboko, lecz znalazł w tym niewielką pociechę. Kiedy przemówił, nocny wiatr szeleszczący w koronach drzew niemal zagłuszył jego głos; tego Everard również nie żałował.

Nie opodal znajdowały się ich śpiwory, konie i pojazd czasu — antygrawitacyjne sanie połączone z chronocyklem — który ich tu przywiózł. Okolica była pusta; gdzieś w oddali płonęły inne rozpalone przez ludzi ogniska, równie małe i samotne jak gwiazdy we wszechświecie. Rozległo się dalekie, przeciągłe wycie wilka.

— Przypuszczam — rzekł Everard — że każdy gliniarz od czasu do czasu czuje się jak ostatni łajdak. Dotychczas byłeś tylko obserwatorem, Jack. Czasem wykonanie trudnego zadania wymaga przezwyciężenia wewnętrznych oporów.

— Taak. — Sandoval był jeszcze bardziej milczący niż jego przyjaciel. Po kolacji prawie nie ruszył się z miejsca.

— A teraz to. Cokolwiek musisz zrobić, żeby usunąć interferencję temporalną, możesz przynajmniej myśleć, że kierujesz historię na pierwotne tory. — Manse zaciągnął się głęboko. — Nie przypominaj mi, że słowo „pierwotne” nic nie znaczy w tym kontekście. To słowo, które pociesza.

— Tak, oczywiście.

— Ale kiedy nasi szefowie, nasi drodzy danelliańscy nadludzie każą nam interweniować… Wiemy, że wyprawa Toktaja nigdy nie wróciła do Kathaju. Dlaczego mielibyśmy się w to mieszać? Jeżeli natknęliby się na wrogo usposobionych Indian albo na coś innego i zostali wymordowani, to wcale by mnie to nie obeszło, a w każdym razie nie więcej niż jakiekolwiek inne wydarzenie w tej przeklętej rzeźni, którą nazywa się historią ludzkości.

— Wiesz, że nie musimy ich zabijać. Wystarczy ich zmusić do odwrotu. Możliwe, że twój popołudniowy pokaz zrobi swoje.

— Taak. Zmusić do powrotu… i co dalej? Prawdopodobnie zginą na morzu. Nie będą mieli łatwej podróży — burze, mgła, przeciwne prądy, rafy — płynąc na tych prymitywnych statkach, które miały poruszać się po rzekach. A zmusimy ich do powrotu właśnie o tej porze roku! Gdybyśmy się nie wtrącili, wyruszyliby później, warunki atmosferyczne byłyby inne… Dlaczego mielibyśmy wziąć na siebie winę?

— Mogliby nawet wrócić — mruknął Indianin.

— Co? — Everard drgnął.

— Wywnioskowałem to ze słów Toktaja. Jestem pewien, że chce wrócić konno, a nie na statkach. Tak jak przypuszcza, Cieśninę Beringa można łatwo przebyć. Aleuci czynią to stale. Obawiam się, że nie wystarczy ich po prostu oszczędzić!

— Przecież nie wrócą do Kathaju! Wiemy o tym!

— Przypuśćmy, że to im się uda. — Sandoval zaczął mówić nieco głośniej i znacznie szybciej niż zwykle. — Zastanówmy się przez chwilę. Załóżmy, że Toktaj pojedzie dalej na północny wschód. Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek mogło go zatrzymać. Jego ludzie potrafią wyżywić się tym, co znajdą po drodze, nawet na pustyni, znacznie lepiej niż Coronado[5] albo inny odkrywca. Nie musi wędrować bardzo daleko, żeby dotrzeć do ludów późnego neolitu, rolniczych plemion Pueblo. To ośmieli go jeszcze bardziej. Przybędzie do Meksyku przed sierpniem, a Meksyk jest teraz równie wspaniały jak był, a raczej będzie, w czasach Korteza. Wyda mu się nawet bardziej kuszący, ponieważ Aztekowie walczą z Toltekami o supremację, a pozostałe plemiona gotowe są poprzeć każdego przeciwko tamtej dwójce. Hiszpańskie działa nic w tej sytuacji nie zmieniły, a raczej nie zmienią, jak sobie przypominasz, jeśli czytałeś Diaza[6]. Indywidualnie Mongołowie przewyższają Indian, tak samo jak później Hiszpanie… Nie znaczy to, że wyobrażam sobie, iż Toktaj od razu rzuciłby się do ataku. Na pewno byłby bardzo uprzejmy, spędziłby tam zimę i wypytał o wszystko. W następnym roku wyruszyłby na północ, wrócił do Kathaju i zameldował Kubilajowi, że najbogatszy, najbardziej nafaszerowany złotem kraj na świecie tylko czeka na zdobywcę.

— A inni Indianie? — zapytał Everard. — Wiem o nich bardzo mało.

— Nowe imperium Majów jest u szczytu potęgi. To będzie twardy orzech do zgryzienia, ale myślę, że wart zachodu. Przypuszczam, że jeśli Mongołowie zadomowią się w Meksyku, nic ich nie powstrzyma. W Peru kwitnie w tej chwili wyższa kultura, ale panuje gorsza organizacja niż w czasach Pizarra. A plemiona Keczua i Ajmara, zwane później Inkami, są niemal równie silne. Poza tym weź pod uwagę ziemię! Czy wyobrażasz sobie, co jedno plemię mongolskie uczyniłoby z Wielkiej Prerii?

— Nie sądzę, by wyemigrowały całe ordy — odparł Manse. W głosie Sandovala wyczuwał coś, co budziło w nim niepokój i sprzeciw. — Musieliby przebyć zbyt wielkie obszary Syberii i Alaski.

— Nie takie przeszkody pokonywano. Nie twierdzę, że od razu rozprzestrzeniliby się po całej Ameryce. Masowa migracja mogłaby trwać kilka stuleci, jak to było z Europejczykami. Potrafię sobie wyobrazić klany i plemiona osiedlające się w ciągu kilku lat na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. Meksyk i Jukatan zostałyby zaanektowane albo, co bardziej prawdopodobne, stałyby się chanatami. Plemiona pasterskie przesuwałyby się na wschód w miarę wzrostu ich liczebności i napływu nowych imigrantów. Przypomnij sobie, że dynastia juańska zostanie obalona za niecałe sto lat, co będzie stanowiło dla Mongołów dodatkowy bodziec do opuszczenia Azji. Chińczycy również tu przybędą, żeby uprawiać ziemię i mieć swój udział w wydobywaniu złota.

— Pozwól sobie powiedzieć — wtrącił cicho Everard — że nigdy nie przypuszczałem, iż właśnie ty będziesz chciał przyspieszyć podbój Ameryki.

— To byłby inny podbój — odparł Sandoval. — Nie obchodzą mnie Aztecy. Jeśli lepiej ich poznasz, zgodzisz się ze mną, że Kortez wyświadczył Meksykowi przysługę. Na pewno inne, spokojniejsze plemiona znajdą się w ciężkiej sytuacji i potrwa to jakiś czas. A przecież Mongołowie, nie są takimi barbarzyńcami jak Aztecy. Co o tym sądzisz? Nasze zachodnie wykształcenie umacnia w nas uprzedzenia w stosunku do nich. Zapominamy o masakrach i innych zbrodniach, których Europejczycy dopuścili się w tej samej epoce.

— Mongołów można przyrównać do starożytnych Rzymian. Tak samo jak oni wysiedlają stawiające opór ludy, ale szanują prawa tych narodów, które się poddały. Zapewniają im taką samą zbrojna opiekę i kompetentne rządy. Mongołowie mają taki sam jak Rzymianie charakter narodowy — są przyziemni i mało nowatorscy, lecz spoglądają z niejakim lękiem i zazdrością na ludy prawdziwie cywilizowane. Pax Mongolica obejmuje większe obszary i skupia więcej ludów, niż kiedykolwiek wyobrażano sobie w tym nędznym rzymskim imperium. Natomiast jeśli idzie o Indian, to przypomnij sobie, że Mongołowie są pasterzami. Nie powstanie tutaj antagonizm między myśliwymi a rolnikami, który sprawił, że biali ludzie wytępili Indian. Poza tym Mongołom obce są przesądy rasowe i po krótkiej walce Nawahowie, Czirokezi, Seminole, Algonkinowie, Czipejowie, Dakota i Siuksowie poddadzą się bez urazy i staną się ich sojusznikami. Dlaczego mieliby tego nie zrobić? Otrzymają konie, barany, bydło rogate, tkaniny i wyroby metalowe. Górując liczebnie nad najeźdźcami, będą mogli rokować z nimi niemal jak z sobie równymi, a nie jak z białymi farmerami w epoce maszyn parowych i elektryczności. Ponadto, jak już powiedziałem, przybędą tutaj Chińczycy, stając się zaczynem dla całej tej mieszanki, cywilizując i rozwijając umysły… Na Boga, Manse, kiedy przypłynie tu Krzysztof Kolumb, spotka wielkiego chana Mongołów! Sachem-chana najpotężniejszego narodu na świecie! — Sandoval urwał.

Everard wsłuchiwał się w ponure skrzypienie gałęzi na wietrze. Długo wpatrywał się w mrok, zanim powiedział:

— To możliwe. Oczywiście musielibyśmy pozostać w tej epoce dopóty, dopóki nie minąłby decydujący moment Nasz świat przestałby istnieć. Nigdy by nie zaistniał.

— Ostatecznie nie był to taki zły świat — powiedział Sandoval jak we śnie.

— Mógłbyś pomyśleć o swoich… och… rodzicach. Oni także nigdy by nie ujrzeli światła dziennego.

— Mieszkali w nędznej chacie. Pamiętam, że raz widziałem mojego ojca płaczącego, gdyż nie mógł kupić butów na zimę. Moja matka umarła na gruźlicę.

Everard siedział nieruchomo. To Sandoval poruszył się pierwszy i zerwał na równe nogi, śmiejąc się chrapliwie.

— Co ja nagadałem! To tylko bujda, Manse. Kładźmy się. Czy . mam pierwszy pełnić wartę?

Samodzielny agent zgodził się, ale długo nie mógł zasnąć.

Загрузка...