Mimo swojego imienia i nazwiska Jack Sandoval nie miał w sobie nic z Anglosasa. Wydawało się też, że nie powinien stać w drelichowych spodniach i pstrokatej koszulce koło okna wychodzącego na Manhattan w mieszkaniu Manse’a Everarda. Wprawdzie samodzielny agent od dawna przywykł do anachronizmów, ale zawsze odnosił wrażenie, że jego gościowi, wiecznie zasępionemu mężczyźnie o orlich rysach twarzy, brakuje wojennych barw, konia i karabinu, który można by wycelować w jakąś niecną bladą twarz.
— No dobrze — powiedział. — Chińczycy odkryli Amerykę. To interesujące, ale do czego są ci potrzebne moje usługi?
— Niech mnie diabli wezmą, jeśli wiem — odparł Sandoval. Stojąc na skórze białego niedźwiedzia, którą niegdyś podarował Everardowi Bjarni Herjulfsson, odwrócił się żeby wyjrzeć przez okno. Drapacze chmur rysowały się wyraźnie na tle jasnego nieba; na tej wysokości miało się wrażenie, że uliczny gwar dociera z daleka. Sandoval zaciskał i rozprostowywał palce założonych do tyłu dłoni.
— Kazano mi skontaktować się z jakimś samodzielnym agentem, wyruszyć razem z nim w przeszłość i zastosować odpowiednie środki — dodał po chwili milczenia. — Znam cię najlepiej, więc… — urwał.
— Czy nie powinieneś raczej zabrać ze sobą innego Indianina? — zapytał Manse. — Będę chyba nie na miejscu w trzynastowiecznej Ameryce.
— Tym lepiej. To wywrze większe wrażenie i wyda się bardziej tajemnicze… Zresztą to zadanie nie będzie zbyt trudne.
— Naprawdę? — odparł Eyerard.
Wyjął z kieszeni znoszonej marynarki fajkę oraz woreczek z tytoniem i nabił ją szybkimi nerwowymi ruchami. Po wstąpieniu do policji temporalnej najtrudniej przyszło mu oswoić się z tym, że do realizacji ważnych zadań nie jest konieczna typowa dla dwudziestego wieku rozbudowana organizacja. Dawne kultury — na przykład antycznej Grecji czy średniowiecznej Japonii — były zorientowane na wszechstronny rozwój jednostki. Podobnie jeden absolwent Akademii Patrolu Czasu (naturalnie wyposażony w narzędzia i broń z przyszłości) mógł zastąpić całą brygadę.
Była to zresztą w równym stopniu kwestia potrzeb jak i estetyki. Patrol zatrudniał niewielki personel w porównaniu ze skalą zadań.
— Odnoszę wrażenie — powiedział powoli Everard — że nie chodzi tu o zwykłe skorygowanie interferencji ekstratemporalnej.
— Właśnie — potwierdził ochrypłym głosem Sandoval. — Kiedy zameldowałem o moim odkryciu, biuro środowiska juanskiego przeprowadziło drobiazgowe śledztwo. Nie mogło być mowy o podróżnikach w czasie. Chan Kubilaj[1] sam to wymyślił. Wprawdzie mogły go zainspirować opowieści Marco Polo o morskich podróżach Wenecjan i Arabów, ale to była prawdziwa historia, nawet jeśli Marco Polo o tym nie wspomina w swojej książce.
— Chińczycy mieli niebagatelne tradycje morskie — myślał głośno Manse. — To zupełnie naturalne. Gdzie zatem interweniujemy?
Zapalił fajkę i zaciągnął się głęboko. Ponieważ Sandoval nadal milczał, zapytał:
— Jak odnalazłeś tę wyprawę? Przecież nie w kraju Nawahów, prawda?
— Do diabła, nie ograniczam się do badania mojego plemienia! — burknął Sandoval. — W Patrolu pracuje za mało Indian, a trudno jest badać ludzi innych ras. Badałem migracje Atabasków. (Jack Sandoval, podobnie jak Keith Denison, był specjalistą odtwarzającym dzieje ludów, które nigdy ich nie spisały, żeby Patrol wiedział, jakie wydarzenia powinien chronić).
— Pracowałem po wschodniej stronie Gór Kaskadowych, w pobliżu Crater Lake — ciągnął. — To kraina Lutuami, ale miałem powody do przypuszczeń, że zawędrowało tam pewne plemię Atabasków, którego ślad zgubiłem. Tubylcy mówili o tajemniczych cudzoziemcach przybyłych z północy. Poleciałem tam, żeby rzucić na nich okiem i natknąłem się na mongolskich jeźdźców. Wróciłem po ich śladach i znalazłem ich obóz nad rzeką Czehalis, gdzie inni Mongołowie pomagali chińskim marynarzom pilnować statków. Wskoczyłem na chronocykl i szybko udałem się do centrali, żeby o tym zameldować.
Eyerard usiadł i długo patrzył na swojego rozmówcę.
— Czy po chińskiej stronie przeprowadzono dokładne śledztwo? — zapytał. — Czy jesteś absolutnie pewien, że nie nastąpiła interferencja ekstratemporalna? To mogła być jedna z pomyłek, których konsekwencje dają o sobie znać dopiero po dziesiątkach lat.
— I mnie przyszło to na myśl, kiedy powierzono mi tę misję. — Sandoval skinął głową. — Nawet udałem się prosto do centrali juańskiego środowiska w Chanbałyku, czyli w Pekinie. Powiedziano mi, że zbadano czas aż do epoki Czyngis — chana, a przestrzeń aż po Indonezję. Wszystko było w porządku, podobnie jak Normanowie i Winland[2]. Po prostu nie nadano temu takiego rozgłosu. Wedle informacji, jakimi dysponował dwór cesarski, ekspedycja ta została wysłana i nigdy nie powróciła, a Kubilaj uznał, że nie warto wysyłać następnej. Raport o niej leżał w cesarskim archiwum, ale został zniszczony podczas rewolty Mingów, którzy wypędzili Mongołów. Historiografia pominęła milczeniem to wydarzenie.
Everard nadal miał zamyślone spojrzenie. Zazwyczaj lubił swoją pracę, lecz w tym przypadku wyczuwał coś nienaturalnego.
— Oczywiście ta ekspedycja zakończyła się niepowodzeniem — powiedział. — Na pewno chcielibyśmy wiedzieć, jak to się stało. Czemu jednak potrzebujesz pomocy samodzielnego agenta, żeby ją szpiegować?
Sandoval odwrócił się od okna. Manse znów pomyślał, że Nawaho nie pasuje do tego miejsca. Urodził się w roku 1930, walczył w Korei i jako były żołnierz zdążył ukończyć college, zanim skontaktował się z nim Patrol, a mimo to jakoś nie pasował do dwudziestego wieku.
„Lecz czy to nie dotyczy nas wszystkich? Czy jakiś człowiek zdołałby udźwignąć ciężar wiedzy o przyszłym losie swojego narodu?”
— Przecież wcale nie mam jej szpiegować! — wykrzyknął Sandoval. — Kiedy złożyłem meldunek, rozkazy przyszły prosto z centrali danelliańskiej. Nie było żadnych wyjaśnień ani usprawiedliwień, tylko suchy rozkaz: zaaranżować tę katastrofę, zmienić historię!