POSŁOWIE

Powieść ta ocieka krwią i pełna jest wszelkiej przemocy, i słusznie, można powiedzieć, jako że dotyczy ona europejskiej historii w epoce brązu. Świat około roku 1500 p.n.e. był właśnie taki, a w każdym razie tak przedstawia go Homer w swoich eposach. Warto też zaznaczyć, że chociaż gloryfikowani przez Homera wojownicy nie byli jedyną godną uwagi grupą wchodzącą w skład ówczesnych społeczeństw, to rzeczywiście uchodzili za klasę najbardziej znaczącą. Tak i nic dziwnego, że w jednym grobie z epoki mykeńskiej znajduje się dwadzieścia lub trzydzieści mieczy. Powstaje pytanie: cóż ta osoba robiła za życia? Odpowiedź narzuca się sama. Owszem, w epickich opowieściach jest wiele przesady i koloryzują one niejedno, jako że powstawały na zamówienie królewskich patronów (niekoniecznie związanych z mykeńskim dziedzictwem), jednak nadal pozostaje oczywistym, że epoka Stonehenge była czasem herosów.

Powieść zaczyna się cytatem z Kritiasa, platońskiego dialogu, a konkretnie z tego fragmentu, który odnosi się do wydarzeń mogących całkiem słusznie nosić miano pierwszej wojny światowej. Z jednej strony stały wówczas greckie miasta-państwa Argolidy, z drugiej król Atlantydy, tutaj zwany Atlasem. To on był twórcą imperium Atlantydy, przez historyków umieszczonym w okresie minojskim. Imperium owo uległo najpierw Mykeńczykom, potem falom Morza Egejskiego, którym wcześniej władało.

Wojna ta objęła prawie cały świat starożytny, od murów Troi po rzeki Centralnej Europy. Małe, ufortyfikowane garnizony Mykeńczyków stanęły przeciwko majestatowi Atlantydy.

Powód walki był prosty. Starano się przejąć kontrolę nad źródłami surowców, które dziś nazwalibyśmy „strategicznymi". Wtedy jednak nie chodziło o ropę, ale o cynę. Cynę, bez której nie mogłaby zaistnieć kultura brązu. Jednym z pierwszych osiągnięć metalurgii było odkrycie, że sama miedź jest zbyt miękka, by robić z niej narzędzia i broń, jednak gdy dodać do niej cyny (w proporcji jeden do dziewięciu) zmienia się w twardy brąz. Wystarczy dodać jej za wiele, a brąz robi się kruchy. Gdy da się jej za mało, mamy brąz niemal równie miękki, jak miedź. Jednak powierzchniowe złoża cyny to rzadkość. Starożytnym, którzy nie kopali głębokich sztolni, tym trudniej było ją znaleźć. Korzystali tylko z otwartych pokładów, których dzisiaj już nie ma. Wszystkie powierzchniowe żyły tlenku cyny zostały doszczętnie wybrane tysiące lat temu.

Opisane w tej powieści sposoby dobywania i wytopu cyny są autentyczne, nic nie zostało wymyślone; podobnie jak i obróbki kamienia. Znajomość podobnych szczegółów zawdzięczamy dzisiaj przede wszystkim archeologii eksperymentalnej.

Motywacja bohaterów też zdaje się być typowa dla owej epoki. Uzyskanie rzadkiego metalu mogło być zadaniem godnym herosa, kwestią życia i śmierci dla króla i jego wojowników. Obie strony zapuszczały się wówczas coraz dalej i wciągały w swój konflikt coraz to nowe ludy. Atlantydzi podążyli nad Morze Czarne i dalej w górę Dunaju (dotarli do połowy długości rzeki), gdzie znaleźli swoje pokłady cyny. Druga strona pożeglowała na zachód, pokonała Cieśninę Gibraltarską i wzdłuż brzegów Europy trafiła do Brytanii. Kopalnie Mykeńczyków mieściły się w obecnej Kornwalii.

Wtedy też, prawie trzy i pół tysiąca lat temu wzniesiono Stonehenge. Było ono potrzebne do skutecznej obrony przed Atlantydami.

Czy to prawda historyczna? Tak. Czy ta opowieść jest autentyczna? Tak, przynajmniej w warstwie merytorycznej.

Fabuła nie zawiera zafałszowań ani przemilczeń, opiera się w całości na posiadanej przez nas obecnie wiedzy. Zaś jeśli chodzi o osoby bohaterów, cóż, to nie jest praca naukowa tylko powieść historyczna. Operuje na obszarze zdarzeń prawdopodobnych, toteż postacie zostały utworzone wedle wzorów kulturowych charakterystycznych dla epoki brązu. Pora przyjrzeć się teraz tym wzorom.


***

W roku 1953 odkryto w Stonehenge rzeźbę przedstawiającą sztylet znany jako grecki i pochodzący z epoki brązu, spotykany w królewskich grobach Myken. Rzeźba znajdowała się na zwróconej do wewnątrz kręgu płaszczyźnie kolumny współtworzącej jeden z pięciu trylitów. Odkrycie to stało się wówczas sensacją, trafiło na pierwsze strony gazet. Znalezioną rzeźbę datowano, nie bez sensownych powodów, na rok 1500 p.n.e.

Po pierwsze, znano dokładnie okres, z jakiego pochodził jeden z grobów na królewskim cmentarzu położonym w Mykenach wewnątrz murów miejskich, blisko Lwiej Bramy. W grobie tym znaleziono bardzo podobne sztylety. Leżały wespół z fragmentami towarów egipskich, w tym ceramiki, której datowanie nie nastręcza już żadnych kłopotów. Na podstawie widocznych na niej wzorów (odnoszących się do słonecznego kalendarza Egiptu) ustalono, że pochodzą z około 1500 roku p.n.e. Takie ustalenia pasowały do odkrycia na licu kamienia numer pięćdziesiąt trzy. Jednak to nie wszystko. Krótko potem potwierdzono wyniki metodą badania zawartości węgla aktywnego: posłużył do tego rylec z jeleniego rogu znaleziony u podstawy innego kamienia. Gdy kilka lat później zrewidowano metodę węglową precyzując kalibrację chronologiczną, daty przesunęły się, wskazując w tym przypadku na rok 2000 p.n.e. Miało to znaczyć, że Stonehenge wzniesiono prawie pięćset lat przed powstaniem pałacu w Mykenach (i innych pałaców w Argolidzie, które zwano później mykeńskimi). Pozostało uznać kamienne kręgi za wytwór typowo lokalny. Jednak jak wytłumaczyć obecność greckiego symbolu?

Ostatnio wszakże archeologowie zatoczyli w swych rozważaniach, że tak powiem, pełny krąg i wrócili do punktu wyjścia. W tym samym regionie południowo-zachodniej Brytanii odnaleziono dodatkowo prawdziwy mykeński sztylet, a jakby tego było mało, trafiono też na sztabę cyny z pieczęcią Myken oraz złoty kubek z Rillatonu — identyczny z tymi widywanymi w grobach w Argolidzie. Zatem pozostaje uznać, że metoda znakowania węglem aktywnym tym razem zawiodła i że Mykeńczycy faktycznie pojawili się w Stonehenge około roku 1500 p.n.e.

Mniej więcej w tym samym czasie miała miejsce erupcja wulkanu na wyspie Thera. Fale Morza Egejskiego pochłonęły królewskie miasto minojskiego imperium zwane Atlantydą. Mimo wszelkiej mgły tajemnicy, która zdaje się otaczać legendę Atlantydy, platoński przekaz nie stanowi większej zagadki dla archeologów. Od 1909 roku wiadomo, że dotyczy on minojskiej tesalokracji. To odkrycie też w swoim czasie trafiło na czołówki gazet, potem zostało jednak prawie zapomniane, uległo kolejnej erupcji, tym razem erupcji nonsensów i modnych, okultystycznych teoryjek. Faktem wszakże pozostaje, że centrum imperium Atlantydy znajdowało się na dwóch wyspach, najpierw na Therze, później na Krecie (mała, okrągła wyspa i duża prostokątna wyspa, jak opisuje je Platon). Istniało w tym samym czasie, co lądowe królestwo Myken i oba twory rywalizowały zawzięcie.

Wyżej wspomniane fakty były inspiracją do napisania powieści, w której rzeźba sztyletu w Stonehenge została powiązana z wiele wieków trwającą wojną między Mykenami a Atlantydą. Wyobraźnia? Niezupełnie. Uwaga Platona o egipskich zapiskach relacjonujących dawną wojnę nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością i wynika z pomyłki w datowaniu. Może zdarzyła się ona przy przepisywaniu tekstu, może kiedy indziej (o tym niżej). Tak chętnie wykorzystywana przez siewców tajemnicy wzmianka lokuje wysoką cywilizację Atlantydy w czasie, gdy raczkująca ludzkość trudniła się polowaniem i zbieractwem. Platon usłyszał historię od Solona, ten zaś od egipskich kapłanów. Oni to mieli powiedzieć, że Atlantyda została zniszczona dziewięć tysięcy lat przed jego wizytą w Egipcie. Solon gościł wówczas w Sais w delcie Nilu, stolicy Dolnego Egiptu, gdzie była świątynia ze znaczącą biblioteką. W ten sposób zagłada imperium musiałaby mieć miejsce gdzieś pod koniec plejstocenu lub w epoce lodowcowej. Człowiek nie biedził się wówczas nad prymitywną obróbką kamienia, trudnił się zbieractwem i daleko mu było jeszcze do zaawansowanych technologii, produkcji żywności (czyli hodowli i uprawy), o rolnictwie kultury neolitu nie wspominając. Dziewięć tysięcy lat wcześniej nie było jeszcze Egiptu, nie było kapłanów, którzy mogliby cokolwiek spisać. Atlantyda, tak jak Egipt, należała do kultury brązu, kiedy to kwitły handel, żegluga, metalurgia i sztuka dworska. Budowano wyniosłe pałace i świątynie, podejmowano liczne prace publiczne. Solon musiał po prostu pomylić tysiące z setkami, o który to błąd łatwo, gdy odczytuje się egipckie liczby porządkowe. Kapłani rozmawiając z Solonem wspominali zapewne o kontynencie, który istniał dziewięćset lat wcześniej, co lokuje interesujące nas wydarzenia około roku 1477 p.n.e. Geologowie potwierdzają tę datę jako mogącą dokładnie odpowiadać wybuchowi wulkanu na Therze.

Opowieść zaczyna się rok wcześniej, kiedy to mykeński heros, Ason, bierze się za budowę Stonehenge, aby pomóc ojcu w wojnie z Atlantydą.

Egipcjanie żyjący w delcie rzeki mieli swoje powody, aby dobrze zapamiętać zagładę Atlantydy. Też musieli odczuć wstrząsy ziemi, a fale i opad pyłu były zapewne znacznie większe niż podczas znanego nam wybuchu wulkanu Krakatau. Podejrzewa się nawet, że armia faraona ścigająca wychodzących z Egiptu Izraelitów była właśnie armią Tutmozisa III, a cudowne przejście przez Morze Czerwone zdarzyło się właśnie wtedy, gdy nadeszła olbrzymia fala (dzisiaj nazywamy takie fale z japońska „tsunami"). Egipt ocalał, ale obie najważniejsze wyspy Atlantydy zostały zniszczone. Runął pałac w Knossos i dalszą historię Krety tworzyli już Mykeńczycy, co można poznać po nagłej zmianie charakteru pisma w pałacowych kronikach. Dla My-keńczyków upadek Atlantydy stworzył wspaniałą okazję, by zająć i odbudować Knossos i rozciągnąć swoje wpływy na wschodnią część Morza Śródziemnego, co zaowocowało ostatecznie upamiętnionym przez Homera zdobyciem Troi.


***

Poza opisanymi przez Homera istniały w Europie jeszcze inne kultury brązu. Jedną z nich była kultura unietycka (obecne Czechy), to stamtąd przybywali nasi Geramani, drugą kultura ludów z Wessex w południowej Brytanii (czyli nasi Yerni, ostateczni twórcy ostatecznej postaci Stonehenge). Mykeńczycy na południu, ludy kultury unietyckiej na południowym wschodzie i ludy kultury Wessex na północ od Alp — to były centra kultury europejskiej. Minojska kultura Atlantydy przypominała mykeńską, tyle że bez wątpienia Atlantydzi stali nieco wyżej. Z drugiej wszakże strony, jak pisze Platon, Mykeńczycy radzili sobie z nimi w walce. Obie strony sporządzały wtedy zapiski na tabliczkach z nie wypalonej gliny, jednak wszystkie dotyczyły tylko spraw codziennych, czyli prowadzenia interesów. Tylko kultura Myken wraca echami w dziełach Homera, które powstały około 750 roku p.n.e., czyli paręset lat po upadku dawnych Myken, w początkach epoki żelaza i u świtu klasycznej Grecji. Na północy nie zachowało się nic podobnego, wszelako relacja Homera ma cechy uniwersalne. Wszystkie te plemiona żyły podobnie i podobnie czciły bohaterów, niezależnie czy ich bronią były brązowe miecze (Mykeny, Czechy), czy kamienne topory (Wessex). Te ostatnie miały zresztą naśladować metalowy oręż. Yerni używali specjalnych rodzajów kamienia i polerowali dwusieczne topory tak długo, aż metalicznym połyskiem przypominały brąz.

Równolegle z kulturami europejskimi rozwijały się kultury Bliskiego Wschodu, szczególnie sumeryjska w dolinie Tygrysu i Eufratu. To też była kultura brązu, chociaż odmienna. Wszystkie wszakże wywodziły się z neolitu, kiedy to zaczęto uprawiać zboża i udomawiać zwierzęta, co prowadziło do powstania albo szczepów osiadłych rolników, albo plemion wędrownych, ale też trudniących się rolnictwem, nomadów. Ci drudzy byli potomkami dawnych mieszkańców Europy, wojowników-pasterzy ze Wschodu, tak zwanego „ludu topora bojowego" pochodzącego z tej samej okolicy, z której wywodzą się wszystkie ludy indoeuropejskie, czyli rozległych stepów dzisiejszej Ukrainy. Tenże lud prowadził z początku głównie życie osiadłych rolników, potem zaczął wędrować. Powód tego był złożony, po części odpowiedzialne za odmianę było stepowienie tych terenów. Wycięte lasy nie odrastały, co położyło kres uprawie roli, ale nie wypasowi zwierzyny. W tym samym czasie pasterze ulegali wpływom kultury z południa, czyli kultury Sumerów ze starożytnej Mezopotamii, którą zresztą o mało co zniszczyliby w okresie, gdy przekształcali się w lud nomadów. Za broń obrali topór bojowy, który był kamienną kopią brązowego topora Sumerów, a dokładniej, kopią metalowej głowicy topora sprzedawanej Sumerom przez bogatą społeczność kowali zamieszkujących na Kaukazie, gdzie mieściło się jedno z pierwszych światowych centrów metalurgicznych (drugie znajdowało się na stokach wschodnich Alp, które obfitowały w złoża tak cyny, jak i miedzi).

Skutkiem licznych migracji i podbojów, w czym nader pomocne były z początku wozy ciągnięte przez konie, a później rydwany, lud ten dotarł do zachodniej Europy i Brytanii. Wciąż używał wspomnianych toporów, nawet wtedy, gdy opanował sztukę topienia metali. Ale dotarł nie tylko tam. Władał pierwotnie jednym językiem indo-europejskim, który z czasem zróżnicował się, dając początek sanskrytowi, językom takim jak grecki, celtycki i ze sto innych. Ludy te dały początek kulturze Indusu, stając się burzącymi miasta Ariami (ich dziełem jest epos Rigweda). W Grecji zostali ostatecznie Mykeńczykami (których „naczelnym" poetą był Homer), a w reszcie Europy utworzyli plemiona Protaceltów. W ten sposób i Mykeńczycy i lud z Wessex (Yerni) mieli wspólnych przodków. Ci drudzy wszakże, osiedliwszy się na wyspie, nie zaczęli stosować rydwanów wcześniej, jak dopiero w epoce żelaza. Przybywając do Europy nowy lud dał początek arystokracji wojowników władających wcześniej tu osiadłymi wieśniakami i stworzył podwaliny pod dwuwarstwowy system plemienny. Owe dwie warstwy to, z jednej strony, dostojni wojownicy, z drugiej zaś, grupa producentów rolnych. Ostatecznie wytworzył się z tego system wodzowski, z obieralnym wodzem, a nie system dynastyczny z królem jako władcą państwa. Władza opierała się na autorytecie. Król Perimedes nie był w gruncie rzeczy królem, podobnie jak Mykeny nie były naprawdę miastem (w gruncie rzeczy nie znaczyły więcej niż grodzisko Yernich). Mykeny składały się głównie z pałacu-siedziby „redystrybutora" wszelkich dóbr, który dzielił łupy wojenne i pirackie, zagarniając większą ich część dla siebie, resztę zaś rozdając w uznaniu zasług podległym wojownikom czy innym wodzom. To ostatnie nazywało się dyplomacją. Ponieważ Perimedes był w niej biegły, doszedł do rangi prawie królewskiej i mógł zaprowadzić porządek dynastyczny. Zmiany te zostały niejako wymuszone trwającą już dość długo wojną z Atlantydą i koniecznością zjednoczenia Argolidy pod jednym politycznym kierownictwem. Jedno „imperium" rządzone przez jednego „prawie króla". Nigdzie indziej w Europie sprawy nie zaszły aż tak daleko, inne plemiona ograniczały się do zawierania co najwyżej kruchych sojuszy. Wszędzie jednak zdobycie „strategicznych" metali było kwestią najwyższej wagi. Wodzowie posyłali po nie swoich wojów, którzy okrywali się sławą w walce i na tych dokonaniach budowali swój autorytet.

Barbarzyństwo europejskich wodzów kontrastowało silnie z cywilizowanymi zwyczajami i systemem monarszym Bliskiego Wschodu. Tamci królowie i faraonowie też szukali cennych metali, ale czynili to z pozycji przedsiębiorców prowadzących interesy na wielką skalę. Może wynikało to z faktu, że na terenie Egiptu i Sumeru nie było pokładów cyny i miedzi, przez co trzeba było penetrować Europę, i to tam narodziła się metalurgia brązu. Królowie musieli pilnować szlaków komunikacyjnych i dostaw surowca dla własnych rzemieślników, przez co organizowali dalekie i nierzadko zbrojne wyprawy. Rzemieślnicy, rzeźbiarze, cieśle i żołnierze skupiali się zatem wkoło dworu. W Europie było inaczej. Wojownicy byli tu jedyną uprzywilejowaną grupą, zaś rzemieślnicy krążyli od osady do osady, tak samo jak niegdyś wędrowni majstrowie od wszystkiego. Jeszcze znaczniejszą różnicę stanowił fakt, że królowie Sumeru i Egiptu mieszkali w prawdziwych miastach, które roiły się od ludzi prowadzących rozmaitą działalność. W Europie w osadach mieszkała prawie wyłącznie arystokracja, która żyła z podatków ściąganych od neolitycznych wieśniaków mieszkających w szeroko pojmowanej okolicy. Można zaznaczyć, że w ten sposób powstał system podatkowy. Miejskie życie, struktura władzy, tworzona dla elit dworskich sztuka — tego wszystkiego brakowało systemowi wodzowskiemu. I ci właśnie mieszkańcy Europy przegrali ostatecznie, gdy potomkowie dawnych królów z epoki brązu przystąpili w epoce żelaza do podbojów terytorialnych, miast jedynie handlować z Zachodem.

W ten sposób trafiamy do Galii zdobywanej przez Cezara i jego Rzymian. Tam to bohaterscy wojownicy napotkali dobrze zorganizowane oddziały wyćwiczone nie tyle w honorowej walce, ile w szybkim mordowaniu. Cezar pozostawił po sobie nader przydatne nam notatki dotyczące owych wojen, zacytował nawet kilka relacji naocznych świadków zapisanych przez innych autorów. Wśród tych ostatnich był grecki „etnograf” Posejdonios z Apamei, który zmarł w 51 roku p.n.e., kiedy to Cezar pisał własne komentarze. Posejdonios opisuje galijski lud Keltoi, w klasycznej literaturze historycznej zwany ludem Celtów. Dla archeologów stanowią oni ostatni etap przedromańskiej kultury żelaza, badacze określają ich inaczej jako lud kultury lateńskiej.

Epoka żelaza w wydaniu rzymskim oznaczała nie tylko produkcję taniego żelaznego oręża i narzędzi, ale także upowszechnienie alfabetu, systemu monetarnego. Powstawały gildie rzemieślnicze i „sieci informacyjne". Szybcy posłańcy przemierzający kraj na koniach znacznie przyczyniali się do wzmocnienia władzy centralnej i państwa. Tanie, masowo produkowane miecze i zbroje utrąciły dawny monopol szlachty na drogi oręż z brązu, zaistniała możliwość tworzenia regularnych armii. Powszechna (stosunkowo) umiejętność zapisywania słów za pomocą znaków alfabetu zniszczyła z kolei monopol kapłanów, którzy dotąd jako jedyni służyli w tym zakresie swą wiedzą królom epoki brązu. System monetarny (masowe bicie monet) umożliwił rozwój drobnego rzemiosła niezależnego od królewskich szkatuł. Tanie narzędzia dały początek tworzeniu cechów chroniących niezawisłość rzemieślników. Nowi władcy epoki żelaza rządzili zupełnie innymi metodami, metodami, które zapowiadały nadejście prawdziwych monarchii.

Europa kultury lateńskiej, która pozostawała poza granicami Imperium Rzymskiego, przypominała wciąż wszakże społeczeństwa epoki brązu. Posejdonios opisuje celtyckich wojowników uzbrojonych w żelazne miecze, jednak nie znających nowoczesnych metod walki. W Brytanii Cezar ujrzał ich jeżdżących na rydwanach tak samo, jak czynili to bohaterowie Homera. Nie trafiono nawet na ślad systemu dynastycznego, o żadnej monarchii nie wspominając, rzemieślnicy utrzymywali niezależność nie dzięki własnym organizacjom, ale dzięki wędrownemu trybowi życia. Pracowali dla tych wodzów, których sobie akurat wybrali. Druidzi pełnili funkcje kapłanów, ale nie znali pisma. Mieli za to monopol na tradycję ustną, przekazywali sobie opowieści oraz genealogie wodzów. Gdybyśmy odjęli z tego obrazu wszystko to, co wiązało się z żelazem, otrzymalibyśmy homeryckie Mykeny. Nawet zawiązany ostatecznie sojusz wielu wodzów powstał tylko dlatego, że pojawiło się zagrożenie z zewnątrz. Zupełnie, jak w Mykenach za czasów wojny z Atlantydą i fikcyjnego króla Perimedesa (którego „prototypem" był walczący pod Troją Agamemnon). Tylko to jedno mogło powstrzymać ich od podkradania sobie bydła i wzajemnych najazdów. Tacy sami wojownicy-pastuszkowie wznieśli Stonehenge. Na dzisiejszych wyspach Brytyjskich trwała wówczas epoka brązu. Ich dwusieczne topory z kamienia i liczne łupy wojenne spoczywają teraz u boku właścicieli w grobach rozrzuconych w promieniu dwóch mil od kamiennych kręgów. Grobów tych jest ponad 460. Jeśli Celtowie zwykli urządzać wielkie narady plemienne pośrodku cmentarzysk, nad grobami bohaterów, wówczas zapewne i Stonehenge zostało wzniesione w podobnym celu. Wojownicy z okolicy Wessex należeli dokładnie do tej samej grupy, co pochowani w kurhanach w Czechach; w literaturze archeologicznej nazywa się ich Protoceltami. Yerni i Geramani to ubodzy krewni herosów Homera. Wywodzenie sposobu życia Celtów z epoki żelaza jeszcze z dziedzictwa epoki brązu nie jest bezzasadne. Przyglądając się Celtom możemy dowiedzieć się sporo o Protoceltach z Wessex (Yerni), którzy nie zostawili po sobie żadnych ustnych ni pisanych świadectw.


***

Naoczni świadkowie życia Celtów rekrutują się spośród Greków takich, jak geograf Strabon i historyk Diodor Sycylijczyk, najcenniejsze zaś są etnograficzne obserwacje Posejdoniosa. Strabon tak pisze o Celtach: „Do szaleństwa uwielbiają wojnę, odważni są i skorzy do walki". Bez wątpienia Yerni byli tacy sami i tak właśnie zostali przedstawieni w tej powieści.

Ostatnie warowne centrum kultury Celtów znalazł święty Patryk w Irlandii w piątym wieku naszej ery. Była to typowa społeczność indoeuropejska podobna do tej, którą opisuje Homer, którą odnajdujemy także w eposie Rigweda. Rydwany, kradzieże bydła, wojowniczość i skłonność do chełpienia się zasługami, odwaga i uwielbienie przemocy oraz tradycja ustnych przekazów na dokładkę. Chrześcijańscy mnisi spisali wiele z tych opowieści, między innymi Tain Bo Cualnge. Tytuł ten można przełożyć jako Zagnanie krów z Cualnge lub Uprowadzenie stad z Cualnge.

Podobnie jak u Homera, tak i tutaj mało co opisywano poza walkami i innymi czynami wojowniczej arystokracji. Zresztą, obserwujący galijskich Celtów Diodor też pokojarzył ich z bohaterami Homera:


Obok nich płoną paleniska, a na nich kotły i rożny z wielkimi kawałami mięsa. Najdzielniejszych wojowników nagradza się najlepszymi kęskami, tak jak pisał Homer o Ajaksie, który pobiwszy Hektora uhonorowany został: „Zaszczycił Ajaksa całym grzbietem".


Posejdonios widział to samo i opisał rzecz, chociaż nie tak barwnie, jak czyniono to w irlandzkich opowieściach:


Celtowie urządzają sobie pojedynki w trakcie obiadu. Biją się na niby, udając ciosy i obronę, chociaż czasem zdarzyć się może, że który ranę w trakcie otrzyma, a wtedy irytacja do walki prawdziwej pobudza i rzeczywiście zabić przeciwnika może, jeśli go widzowie w porę nie powstrzymają. W dawniejszych czasach, gdy największą porcję z zadu otrzymywał największy bohater, bywało i tak, że gdy ktoś inny zażądał tego zaszczytu, to wstawać musieli i walczyć do śmierci.


W irlandzkich opowieściach porcja dla bohatera to curadmir, najlepszy kęs mięsa. Sprawa wyglądała poważnie i było się o co kłócić. W opowieści zatytułowanej Świnia mac Datha, wojownicy kolejno zgłaszają pretensje do dzielenia dania obiadowego, każdy zachwala najpierw swe prawdziwe i fikcyjne zalety, potem wyzywa poprzednika. Ostatecznie zaszczyt ten przypada mistrzowi z Connachtu, Cetowi mac Magachowi, który zawstydził kilku Ulsterczyków. Wtedy do sali wkracza Conall Cernach i dochodzi do sceny niemal identycznej z tą, którą opisał tysiąc lat wcześniej Posejdonios. Trudno o lepszy dowód stałości irlandzkiej tradycji. Kultura lateńska wiecznie żywa, można powiedzieć.


Gdy z nożem w dłoni kwapił się już ku świni, ujrzał Conall Zwycięzcę, jak wchodzi do domu i wprost ku niemu bieży. Skoczył na podłogę, a mężowie z Ulsteru zgotowali Conallowi huczne powitanie. Wtedy to Conchobar cisnął hełm na ziemię i wstrząsnął się cały.

— Cieszymy się — powiedział Conall — że porcja nasza już na nas czeka. Kto dla was wytnie?

— Mąż nad męże z Irlandii wygrał ten zaszczyt. Cet mac Magach.

— Naprawdę, o Cecie? — spytał Conall. — Czyżbyś ty pociąć miał prosiaka?

— A prawda to, prawda — powiedział Cet.

— Wynoś się od tego świniaka, Cecie!

— A to czemuż?

— Bo wyzywam cię i zaraz pokonam — powiedział Conall. — Bo przysięgam ja i ludzie moi przysięgną, że od chwili, gdym po raz pierwszy ujął włócznię i miecz, nie było dnia, kiedy bym nie zabił kogoś z Connachtu. Nie było nocy bez plądrowania, nigdym spać się nie kładł bez głowy connachtczyka pod moim kolanem.

— To prawda — odparł Cet — żeś większy wojownik niż ja, ale gdyby Anluan mac Magach, brat mój, był tutaj, nie równałbyś się z nim i to sromota wielka, że mego brata nie ma dziś z nami.

— Ależ jest — powiedział Conall wyjmując zza pasa głowę Anluana i Cetowi na pierś ją ciskając, aż krew trysnęła na usta tamtego. Zaraz też Conall zabrał się do świni, a Cet odszedł jak niepyszny.


Świnia mac Datha to klasyczna opowieść o bohaterach. Razem z Tain i innymi jeszcze historiami tworzy tak zwany cykl ulsterski. Elementem łączącym wszystkie jest postać króla Ulsteru, Conchobara, odpowiednika króla Myken Agamemnona z eposu Homera. Jego wojownikiem jest Cuchulain, taki irlandzki Achilles. Rolę Trojan grają ludzie króla Connachtu, a jednym z nich jest Cet mac Magach. Iliada to wspaniały przewodnik nie tylko po życiu Achajów, ale również Celtów z Galii i Irlandii. Homeryckie Mykeny to kultura indoeuropejska przesadzona w realia śródziemnomorskie, wszelako nie kultura miejska. W cyklu ulsterskim miarą bogactwa jest stan posiadania bydła, które jest celem wielu wypraw łupieżczych. U Homera oręż wojownika wart jest od dziewięciu do stu par rogów, a dla takiej zdobyczy warto nadstawiać karku w bitwie.

Zapewne zasadnicza różnica sprowadza się do tego, że chociaż i Homer, i opowieści cyklu ulsterskiego wiele miejsca poświęcają opisom dworskich uroczystości, to Achajo-wie cieszą się nimi, Irlandczycy zaś uwielbiają psuć zabawę. Najwięksi nawet bohaterowie porzucają maskę godności i radośnie rzucają się w wir brutalnych bijatyk, szczególnie chętnie zaś czynią to podczas dworskich uczt. I Posejdonios i irlandzcy bardowie opisują ich jako wodzów ogólnie niechlujnych, ale silnych w rękach i gębie, otoczonych uwielbieniem wszelkiego elementu, szybkich w chwytaniu za miecz, ile razy zda im się, że ktoś ich obraża. Skłonni do pieniactwa i bombastycznych przechwałek. Barbarzyńscy budowniczowie Stonehenge mogli być tacy sami. Oczywiście, irlandzkie opowieści bliższe są tamtej rzeczywistości niż wiersze Homera, ale przecież ten Hellen też był przedstawicielem wielbiącego herosów społeczeństwa.

O wiele okrutniejszy był znany pośród Yernich obyczaj składania ofiar z ludzi. Celtowie rzeczywiście zwykli tak czynić, Cezar zaś opisuje następująco obrządki praktykowane w Galii:


Niektóre szczepy budują nadnaturalnych rozmiarów wyobrażenia zwierząt z nogami z plecionych gałęzi, gdzie wsadzają żywych ludzi. Podpalają je następnie i ofiary giną w morzu płomieni.


Strabon podaje, że ofiary składano zarówno zabijając je ciosem ostrza, jak i paląc:


Zwykli zabijać przeznaczonego śmierci człowieka ciosem sztyletu w plecy i następnie przepowiadali z jego konwulsji przyszłość. Ofiarę składano zawsze w obecności druida. Istnieją relacje jeszcze o innej formie składania ludzkich ofiar. Albo ustrzeliwali ich z łuków, albo powalali ciosem w skroń, albo robili wielki posąg ze słomy i drewna, wrzucali do niego bydło i wszelką dziką zwierzynę oraz ludzi i podpalali.


Podobne masakry na jeńcach wojennych pojawiają się w rozmaitych irlandzkich opowieściach, gdzie pali się całe domy z mieszkańcami w ramach zemsty rodowej. W jednym przypadku składanie ofiary przerywa pojawienie się nadnaturalnej kobiety prowadzącej krowę i nakazującej złożyć bydlątko w ofierze zamiast ludzi. Tradycja indyjskich Ariów przedstawia się w tej materii podobnie, tam jednak z czasem zaczęto składać ofiary wyłącznie ze zwierząt. W Irlandii zostało po staremu. Dla Cezara nie było to nic nowego, podobne praktyki funkcjonowały w jego rodzinnej Italii aż do pierwszego wieku naszej ery, chociaż Cezar nie mógł wiedzieć, że to właśnie indoeuropejscy wojownicy zaprowadzili je podczas wcześniejszej inwazji. Na ich zwyczajach wyrosła potęga Rzymu.

Celtyccy łowcy głów też byli zjawiskiem dość typowym. Oto jak Diodor opisuje zachowanie Galów podczas bitwy:


Do podróży i do bitwy używają dwukonnych rydwanów z wojownikiem i rydwannikiem. Gdy spotykają się z jazdą, najpierw rzucają oszczepami, a potem wysiadają z rydwanu, by walczyć z mieczem w dłoni. Niektórzy żywią tak wielką pogardę dla śmierci, że stają do bitwy jedynie w przepasce na biodrach. Gdy dobędą już broni i gotowi są walczyć, najpierw wyzywają się i najdzielniejsi staczają pojedynki między liniami, a reszta tłucze w tarcze, by przestraszyć wroga. Gdy kto przyjmie wyzwanie, wtedy mówią głośno o czynach wszystkich jego przodków i chwalą się własną walecznością pomniejszają walory oponenta. Próbują w ten sposób osłabić jego wolę walki. Odcinają głowy pokonanych wrogów i wieszają je na karkach swoich koni. Zakrwawione łupy wręczają swoim giermkom i każą wynosić jako zdobycz, sami zaś śpiewają peany na swą cześć lub pieśni zwycięstwa, potem przybijają wszystkie te owoce nad drzwiami swych domów podobnie jak robią to z powalonymi dzikimi zwierzętami.


Fragment ten dokładnie pasuje do treści irlandzkich sag. Wojownicy w Tain Bo Culange jadą do walki w rydwanach, zaś wyzywanie do pojedynków zostało wyczerpująco opisane w Iliadzie. Heros Cuchulainn, który ma dwukonny rydwan i rydwannika Laega oraz tarczę, włócznię i miecz to postać żywcem wyjęta z zapisków Posejdoniosa.

Zwyczaj obcinania głów pojawia się ponownie u Strabona, który pisze o tym następująco:


(…) to znak barbarzyńskiej dzikości, w której celują szczególnie ludy północy, co gdy opuszczają pole bitwy, to uwiązują na karkach koni głowy swoich wrogów, a potem przybijają je ku powszechnemu widowisku nad wejściami swoich domów.


Społeczeństwo celtyckie określić można jako „heroiczne, skupione wkoło arystokratycznej kasty wodzów-wojowników, których jedynym zajęciem była wojaczka, a zdobyczą: odcięte głowy, temat dominujący w celtyckiej sztuce. Podobnie wygląda irlandzka epika.

W świetle odkryć archeologicznych, wiedzy historycznej i przekazów literackich, możemy śmiało identyfikować Celtów kultury lateńskiej z Irlandii z epoką brązu charakterystyczną dla Brytanii około roku 1500 p.n.e., kiedy to Protoceltowie (Yerni) budowali Stonehenge. W Galii kultura lateńska zniknęła na początku naszej ery, w Brytanii pod koniec pierwszego wieku. Irlandzcy Lateńczycy, galijskiego zresztą pochodzenia, wyginęliby zapewne już około roku 150 n.e., gdyby rzymski podbój sięgnął aż tak daleko. Jednak nie sięgnął, Rzymianie nie dotarli do Irlandii, przynajmniej nie dotarły tam ich legiony. Ostatni rezerwat zamierzchłej, przedromańskiej kultury żelaza zachował się aż do piątego wieku, kiedy to ostatnich prawdziwych Celtów napotkał święty Patryk.

Potem jednak Rzym zaczął wysyłać do Irlandii mnichów, ci zaś spisali ustne przekazy bardów sięgające nawet czwartego wieku p.n.e. Celtowie byli pierwszym odrębnym ludem, który wyłonił się z fal indoeuropejskich migracji i wywalczył sobie zwierzchnictwo nad miejscowymi przedstawicielami neolitycznych rolników. Z czasem zdobyli od mieszkańców Chorwacji informacje o wytopie brązu. Oni to, podobnie jak ludy kaukaskie, handlowali od dawna z obywatelskimi społeczeństwami Bliskiego Wschodu. Tak zatem epoka brązu zaczęła się w Europie wraz z pojawieniem się Protoceltów, chociaż same wytwory z metalu były jeszcze wtedy rzadkie (Yerni nosili tylko brązowe sztylety i ozdoby) i jako broń preferowano ciągle kamienne topory. Krótko przed rokiem 1500 p.n.e. nowo uformowani Celtowie wkroczyli na teren południowej Brytanii i zdominowali miejscowych rolników (w tej powieści jest to neolityczne plemię Donbaksho), a ich ośrodkiem władzy stało się Stonehenge, które możemy oglądać do dziś. Przedchrześcijańska Irlandia znana z opowieści bardów pojawiła się tysiąc lat później, a w skali historycznej tysiąc lat to nie tak wiele, szczególnie gdy dotyczy społeczności wybitnie konserwatywnych. Dystans między opowieściami bardów a relacją Posejdoniosa był nawet mniejszy. Pozostaje nam tylko ująć z opisu celtyckiej codzienności elementy doszłe w wieku żelaza aby otrzymać społeczeństwo Protoceltów. W Ulsterze i Conall, i Cuchulainn używają żelaznych mieczy, pojawia się też jedna wzmianka o staroirlandzkim alfabecie wynalezionym pod wpływem Rzymian. Ale obaj herosi wciąż walczą na rydwanach, nie konno i są to takie same rydwany, jakich używali wojownicy epoki brązu. Spróbujmy odebrać im jeszcze rydwany, a otrzymujemy plemiona Protoceltów z południowej Brytanii, na przykład Yernich.

Jak wspomniałem wcześniej, Stonehenge leży pośrodku wielkiego cmentarzyska. Pod osobnymi kopcami grzebano tu miejscowych bohaterów, razem zresztą z ich toporami, brązowymi sztyletami, dzbanami z piwem i zrabowanymi przez nich ozdobami. Taka lokalizacja podpowiada, że budowla służyła głównie naradom plemiennym. Podobnie bowiem postępowali klasyczni Celtowie, którzy bez wyjątku zawsze naradzali się na cmentarzach. Takie spotkania, wiemy to z irlandzkich przekazów, polegały nie tylko na rozmowach, ale obejmowały także jarmarki, uroczyste ogłaszanie praw, poetyckie opiewanie cnót wodzów, igrzyska sportowe, handel, a nawet wyścigi konne. Były to imprezy otwarte dla wszystkich i wielce cenione przez wiejską ludność. Często odbywały się pośród dawnych kurhanów, w których składano odcięte głowy.

Zwyczaje wojowników i cel ich zebrań są dość jasne. W wypadku zgrzybiałości starego wodza lub jego śmierci w walce, ich zadaniem było wybrać spomiędzy siebie nowego przywódcę. W najstarszej wersji irlandzkiego Kodeksu Brehona zaznacza się, że pod uwagę należy brać przeszłość kandydata aż do czwartego pokolenia włącznie! Do genealogii przywiązywano wagę tak wielką, że istnieli specjaliści zajmujący się tylko tą dziedziną. U Galów byli nimi druidzi, już w czasach Cezara (co ów autor zaznaczył) pełniący tę funkcję jakby „od zawsze". Oni też pilnowali właściwych terminów i kolejności dorocznych świąt i zebrań, zgrywając wszystko z rytualnym kalendarzem. Porządek roku taki, jaki uznawali Yerni, mógł z powodzeniem znaleźć odbicie w zwyczajach późniejszych Celtów.

Celtowie rozróżniali dwie zasadnicze pory roku: zimną i ciepłą, znacząc ich granice świętami Samhain (angielska wymowa: sahwin) oraz Beltaine. To drugie było świętem pasterskim związanym z wyprowadzaniem bydła z zimowych kwater na pastwiska. W naszym kalendarzu odpowiadało dniu pierwszego maja, jednak Celtowie świętowali je w następującą po nim noc. Ten celtycki zwyczaj przetrwał do dziś i za jego to sprawą świętujemy wigilię Bożego Narodzenia, Nowego Roku, Wszystkich Świętych. Beltaine znaczy „ogień Bela", czyli jednego z najstarszych celtyckich bogów, Belenosa, znanego też na kontynencie. Przebieg święta Beltaine opisany został przez Cormaca. Cormac był w dziewiątym wieku arcybiskupem Irlandii, który spisał znaczenia zdezaktualizowanych słów języka gaelickiego (celtyckiego). W drodze na letnie pastwiska bydło i ludzie przechodzili między dwoma ogniskami rozpalonymi przez druidów, którzy uważali to za dobry sposób uchronienia od chorób przez cały rok. Ogniska te palono podczas Samhain, służyły zaś celom ofiarnym i palono w nich dzieci i zwierzęta, przynajmniej jeśli dać wiarę słowom Cormaca. Jeśli tak, to w opisach Cezara i Stra-bona (tych dotyczących ofiar całopalnych) nie ma ani trochę przesady.

Pozostałe dwa święta irlandzkie związane z porami roku to Imbolc (l lutego) i Lugnasad (l sierpnia). Imbolc odpowiada chrześcijańskiemu dniu świętej Brygidy. Imię to wywodzi się z sanskrytu i znaczy „ta wyniesiona", co jest jeszcze jednym przykładem powiązania z indoeuropejskim dziedzictwem, jednakim począwszy od Ariów, na Irlandii skończywszy. Imbolc znaczy „owcze mleko" i jest równocześnie nazwą pory narodzin jagniąt i laktacji owiec. Lugnasad to „uczta Luga", boga związanego ze zbiorami zbóż, ale nie z okresowym przeganianiem bydła, chociaż święto wypada właśnie wtedy. Wyraźnie miało ono spore znaczenie dla późnych, trudniących się rolnictwem osadników na terenie Irlandii. Ług jest imieniem znanym nawet na kontynencie.

Wszelako najbardziej znaczącym świętem było Samhain, wielki spęd pod koniec pory wegetacji. W przedchrześcijańskiej Irlandii spotkania takie zwały się oenach i stanowiły co roku najważniejszy element Samhain, były jesiennym odnowieniem jedności tuath, czyli szczepu. Należąca do cyklu ulsterskiego Księga Dun Cow powiada, że jenach było:


(…) tym czasem, kiedy Uladowie co roku organizowali na równinie Murthemne jarmark i niczego innego wtedy nie robili, jak tylko bawili się i ścigali, przyjemność i rozrywkę czerpiąc z jadła i świętowania.


Na jarmarki przybywali członkowie wszystkich klanów szczepu, a czasem także ludzie spoza plemienia. Nieustanne wojny wygasały na ten krótki czas mocą uświęconego zawieszenia broni, czyli „paktu miecza", podobnie jak było to podczas igrzysk olimpijskich i istmijskich w Grecji. Jeśli tak, to plemienne forum Stonehenge było również miejscem handlowania. Uczty były nieodłącznym elementem jesiennego uboju bydła, jednak handel miał szczególne znaczenie, jako że Stonehenge leżało na skrzyżowaniu prehistorycznych szlaków kupieckich. W społecznościach plemiennych często obserwuje się takie skojarzenie handlu z zabawą, w naszej obecnej kulturze prawie nieobecne. Co więcej, sama ciągnąca się latami budowa podobnej konstrukcji dodatkowo jednoczyła szczep. Całością kierował silny, pijany piwem i obżarty wołowiną wódz-wojownik wsparty przez druidów zapewnieniami o boskich atrybutach jego siły i władzy. Otaczały go zaś duchy pogrzebanych wkoło przodków. To ostatnie wiąże się nawet ze znaczeniem staroirlandzkiego słowa oenach. Jego pierwsze znaczenie to „ponowne zjednoczenie" (czyli zebranie czy narada), drugie zaś to „teren grzebalny", czyli to miejsce, gdzie odbywały się owe narady. Pominięcie w naszych rozważaniach faktu, że Stonehenge stało pośrodku rozległej nekropolii, byłoby równoznaczne wyrwaniu monumentu z jego kulturowego kontekstu. Kontekstu istotnego i stanowiącego punkt wyjścia do dalszych spekulacji.


***

Z tego, co dowiedzieliśmy się od Homera o Celtach i barbarzyńskiej Europie na północ od Alp, wynika, że Stonehenge mogło być jedynie „pomnikiem społeczeństwa heroicznego", nie zaś obserwatorium astronomicznym, jak utrzymuje to Gerald Hawkins w wydanej w 1965 roku pracy Stonehenge rozszyfrowane. Autor sugeruje, że służyło do obliczania czasu letniego i zimowego przesilenia i przewidywania zaćmień. Takie twierdzenie nie jest niczym innym, jak próbą przeniesienia dokonań Babilończyków z czwartego wieku p.n.e. (lub naszych własnych odkryć) w nader archaiczną przeszłość.

Poza tym ludy pasterskie wczesnej Europy szukały raczej znaków na ziemi, nie na niebie. Największe znaczenie miał dla nich wzrost trawy: jego ustanie w przededniu zimy i świeża zieleń w przededniu lata. Tym wydarzeniom odpowiadają święta Samhain i Beltaine w kalendarzu Celtów i wiosenne, obecnie po części chrześcijańskie święta w naszym. Samhain oznaczał wówczas początek nowego roku, początek jesieni i ubój tej nadwyżki zwierząt, której nie byłoby jak wyżywić przez zimę. Karnawał (czas gdy dusze umarłych wracają w gości pod rodzinny dach) został w tradycji chrześcijańskiej przekształcony na wigilię Wszystkich Świętych dopiero około 813 roku naszej ery. Wigilię Nowego Roku przesunięto zaś rzymskim przykładem na pierwszy dzień stycznia. W ten sposób w miejsce kalendarza „przyrodniczego" wprowadzono kalendarz astronomiczny typowy dla społeczeństw zinstytucjonalizowanych. Biorąc te różnice pod uwagę mamy prawo sądzić, że Yerni zwoływali swoje zgromadzenia w czasie Samhain, obecnie wigilii Wszystkich Świętych, w tradycji kultury Zachodu — Halloween. Tak właśnie umieszczono w tej powieści wielkie zebranie wodzów pięciu szczepów Yernich.

Uznanie silnego związku Stonehenge z Mykeńczykami posłużyło za okazję, by ubarwić postać Asona, dla którego owa megalityczna konstrukcja miała być środkiem służącym zjednoczeniu wszystkich plemion wojowników. Byłoby to centrum władzy, miejsce spotkań i symbol wspólnoty. Ason pragnął powstrzymać Yernich od napaści na kopalnię ojca na zachodzie Kornwalii. Heroiczny epizod wojny Myken z Atlantydą zakończył się jednak fatalnie dla Achajów i o ostatecznym wyniku konfliktu przesądziła erupcja wulkanu na Therze. Nie dokończone Stonehenge popadło w ruinę i takim możemy widzieć je dzisiaj.


***

Ale co to za ruiny! Są drugą (po Tower) atrakcją turystyczną Wielkiej Brytanii, co roku odwiedza je prawie milion ciekawskich. Przybywa ich regularnie od roku 1740, kiedy to antykwariusz William Stuckeley opublikował książkę Stonehenge. Świątynia przywrócona brytyjskim druidom. Praca ta nie tylko jako pierwsza spopularyzowała obiekt, ale uświadomiła trwale obywatelom brytyjskim, kim byli druidzi. Rzecz jasna Stuckeley miał na myśli dawnych, celtyckich druidów z Brytanii, tych opisanych przez Cezara, a nie Pradawny Zakon Druidów, który powstał dopiero po publikacji inkryminowanej pracy (nią zresztą inspirowany). Zakon ów było to towarzystwo, które prawem kaduka wbiło się w białe szatki i wykorzystując symbolikę dziewiętnastowiecznej masonerii zaczęło paradować wkoło Stonehenge około letniego przesilenia (który to czas stał się także ulubioną porą obserwacji co bardziej maniakalnych astronomów). Z jakiegoś powodu utrwaliła się praktyka, aby dla obśmiania owych fałszywych druidów dyskredytować również tych dawnych, przy czym twierdzi się, że nie mieli oni nigdy nic wspólnego ze Stonehenge. Stuckeley nie miał najmniejszego pojęcia czym naprawdę było Stonehenge, ale starczyło mu wyobraźni, aby stworzyć portret społeczeństwa, w którym kapłani (druidzi) pełnili funkcję służebną wobec kasty wojowników. I chociaż nazwał „świątynią" to, co my określamy raczej jako „forum", rodzaj „parlamentu", to wyraźnie zarysował hierachię społeczną: kapłanów i wojowników sprawujących władzę nad pospólstwem wykonującym pracę produkcyjną. Wzór ten odnosił się do Celtów i zapewne do Protoceltów. Skoro stwierdzono, że w Stonehenge byli wojownicy w epoce brązu (są pogrzebani wszędzie wkoło), to musieli w tym czasie, żyć tam także druidzi. Podobne uwarstwienie charakteryzowało wszystkie ludy indoeuropejskie od Indii po Irlandię. Druidzi w celtyckiej Europie, bramini w Indiach. Relacja Cezara przypomina żywo sytuację w indyjskim stanie Pendżab w czasie inwazji Ariów. To ostatnie wydarzenie znajduje zresztą odzwierciedlenie w hymnach z Rigwedy, która wychwala dokonania Ariów żyjących w tym samym czasie, gdy kończono budować Stonehenge.


Co więcej, słowo oznaczające wiedzę i mądrość druidów znajdujemy we wszystkich tych trzech językach: sanskrycie, galijskim i staroirlandzkim.

Pochodzące z sanskrytu słowo veda, to, od którego mówimy o wedyjskich hymnach, oznacza „wiedzę" czy raczej, w dosłownym tłumaczeniu, „wizję" lub „wgląd" i odpowiada analogicznym, stosowanym wobec druidów, określeniom z galijskiego i staroirlandzkiego.

Rigweda jest najświętszą księgą hinduizmu, w pełni spisaną po raz pierwszy przez brytyjskich kolonizatorów z początkiem dziewiętnastego wieku. Przedtem trwała tysiące lat wyłącznie w tradycji ustnej, powstała podczas najazdu Ariów na północno-zachodnie Indie, kiedy to zniszczona została cywilizacja Harappy. Ułożona została w sanskrycie, języku martwym i zachowanym jedynie przez braminów, którzy dopiero niedawno zaczęli stosować go w piśmie. Bramini to prawdziwi poeci, to druidzi tradycji Ariów, opiewający czyny bohaterskich wojowników, którzy niegdyś najechali Pendżab, a obecnie uznawani są za bogów. Rigweda składa się z 1028 wierszy chwalących różne bóstwa, z których najważniejszym jest Indra, walczący na rydwanie i odpowiadający dokładnie gromowładnemu Jowiszowi z tradycji rzymskiej, greckiemu Zeusowi i skandynawskiemu Thorowi. Postać Indry to apoteoza indoeuropejskiego wodza-wojownika: „Jak ptaki zmiatał majętności wroga". To jemu „podlegały wszystkie konie, wszystkie rydwany, wszystkie wioski i całe bydło". Co najważniejsze, był „burzycielem miast", tak jak Odyseusz, który nosił specjalne, zaszczytne miano ptoliporthosa, „łupieżcy miast". W przełomowych chwilach Indra zwykł ciskać gromy, poza tym walczył strzelając z łuku z wysokości rydwanu.

Na bardziej chyżym od wszystkich rydwanie,

O Indro, osławiony, obaliłeś

dwakroć po dziesięć królów ludzi

podwładnych mając sześćdziesiąt tysięcy i dziewięciuset

dziewięćdziesięciu. Od walki do walki zmierzasz nieustraszenie,

fortecę burzysz mocą za fortecą.

Rig znaczy w sanskrycie „strofy pochwalne", ueda oznacza „wiedzę" i słowo to zbliżone jest do angielskiego wit. Wyrazy te wywodzą się z korzenia tego samego indo-europejskiego czasownika „widzieć". Jego ślad odnajdujemy również w łacińskim video. Można powiedzieć, że oglądanie telewizji ma w warstwie nazewnictwa wiele wspólnego ze świętą wiedzą hinduskich braminów i celtyckich druidów.

Obecna nazwa celtyckich mędrców została utworzona przez Cezara od formy liczby mnogiej ich galijskiego miana druides, czyli ci, co „widzą po trzykroć". Wyrazem pochodnym jest id albo wid (vision — „wizja" albo wise — „mądry") i intensyfikującym cechę przedrostkiem dri albo tri („trzy"), skąd i właściwe znaczenie „po trzykroć mądry", takie samo jak w przypadku galijskiego drui. Liczba trzy jest stosowana w podobnym celu we wszystkich językach indoeuropejskich, jak na przykład we francuskim tres czy angielskim terrific („straszliwy").

Specyficzna siła przypisywana liczbie trzy znajduje odbicie również w podziałach kompetencji indoeuropejskich bóstw: Brahma, Siwa i Wisznu w tradycji hinduskiej; Zeus, Posejdon i Pluton (albo Hades) w greckiej. Bóstwa te symbolizowały trzy najważniejsze pierwiastki: niebo, ziemię i podziemie, czyli kreację, zniszczenie i trwanie. Możliwe że trylitry w Stonehenge odnoszą się do tych samych symboli (po jednym na każdy tworzący łuk kamień). Takie znaczenie przynajmniej mogli nadawać im związani z wojownikami ludu kultury Wessex druidzi pragnący związać jakoś twór polityczny z religią. Ostatecznie monument stanowił centrum rozległej nekropolii.

Działania naszego powieściowego druida, Nemeda, odpowiadają klasycznym funkcjom jemu podobnych, czy to druidów, czy braminów. W społeczeństwie heroicznym zadaniem kapłanów było „legitymizować" autorytet władzy wojowników nad produkującym dobra pospólstwem. Ponadto mieli zapamiętywać genealogie wodzów, a może i śpiewać na ich chwałę, uświęcać plemienne miejsca zebrań, pilnować rytualnego kalendarza, składać ofiary i odczytywać znaki. Obecni, farbowani druidzi starannie przemilczają, jakie to krwawe ofiary składali ich prawdziwi protoplasci.

Powieściowi wojownicy, Yerni, są nie mniej autentyczni. Bardziej przypominają herosów niż żołnierzy. W literaturze epickiej porównywani bywają do krwawych bestii.

Cuchulainn to „pies na posokę". Wojownicy Homera to „głodne lwy" albo „szakale". W rzeczy samej, wojownicy sami przypisywali sobie cechy dzikich zwierząt. Wiele mówi opis spisany przez Posejdoniosa:


Galowie są wysocy, a ich ciała pełne i białe, zaś włosy są nie tylko naturalnie jasne, ale jeszcze sztucznymi środkami dobielane. Nieustannie zlewają włosy wapiennym roztworem i zaczesują do tyłu tworząc koronę na karku, przez co wyglądem przypominają satyrów, włosy ich bowiem grube się robią od tych zabiegów niczym końska grzywa. Niektórzy golą brody, inni strzygą na krótko; szlachetnie urodzeni golą policzki, ale wąsom pozwalają rosnąć swobodnie, aż te zakrywają im usta. Tak i gdy jedzą, to nurzają wąsy w jedzeniu, a gdy piją, cedzą napój przez zarost.


W sztuce lateńskiej podkręcone celtyckie wąsy i zaczesane do tyłu i usztywnione niewątpliwie włosy stanowią istotny motyw. Włosy Cuchulainna miały być w trzech kolorach i sterczeć wkoło tak ostrymi końcami, że nadziewały się na nie spadające z drzew jabłka. Celtyccy wojownicy musieli wyglądać podobnie. Warto zauważyć, że na rzeźbach i portretach przedstawiano ich z wielkimi, wyłupiastymi oczami. Zapewne miało to oddawać ich gotowość do spoglądania w najdalszą dal (na pastwiskach rzecz bardzo przydatna), jak czynił to „daleko widzący" Zeus.

Celtyckie wąsy modelowane były na wzór szabli dzika. Nie była to pierwsza kultura, która sięgnęła do tego symbolu jako oznaki waleczności. Lew, dzik i orzeł do dzisiaj nie znikają z heraldyki wszystkich zachodnich (i nie tylko) narodów. Polowanie — zabawa królów — obejmowało tylko zwierzęta stosunkowo niegroźne. Odyseusz został na górze Parnas zraniony w udo przez dzika, a hełmy z szablami opisane są w Odysei, zaś fragmenty takowych znaleziono w kilku mykeńskich grobach. Rzymscy legioniści nosili hełmy zwieńczone końskim włosiem, ale jedynym zwierzęciem, którego symboliczny portret mógł pojawić się na takim hełmie, nie był wcale koń, ale dzik. Dwie charakterystyczne cechy owego stwora podkreślane w kulturze Celtów to długie, zakrzywione kły i wysoka grzywa. Długie, białe wąsy i zaczesane specjalnie włosy wyraźnie nawiązywały do tej samej tradycji.

Różnica między Celtami a Rzymianami była taka jedynie, że ci pierwsi sami się starali upodobnić do zwierza, ci drudzy nosili tylko związane z nim symbole. Pierwsza metoda odpowiada tradycji ustnej, druga tradycji przekazów pisanych. Tam, gdzie brakuje pisma, tam obowiązuje dosłowność interpretacji. Wszystko istnieje tylko w pamięci, zaś obraz musi przemawiać sam za siebie. Podobnie było z ciałem wojownika, który nie upodabniał się symbolicznie do dzika, ale starał się być dzikiem. Zdobione hełmy rzymskich żołnierzy nosiły symbol dzika na mocy decyzji rządu. Był to niejako symbol urzędowy. Od tych wojaków nikt nie oczekiwał heroizmu, ale sprawnego wyrzynania jak największej liczby przeciwników. Gdy rzymski hełm napotkał maskę celtyckiego wojownika, starły się dwa krańcowo różne sposoby myślenia. Wojownicy walczyli „dla siebie": marzyli o chwale, sławie, wysokiej pozycji i bogactwie; to właśnie mogli zyskać zabijając wroga. Legiony Cezara walczyły na rozkaz, a celem ich dowódcy były wyłącznie zdobycze terytorialne. Dwa światy.

Tak czy inaczej, w społeczności Celtów tylko wojownicy mogli nosić takie wąsy. Druidzi musieli je golić, hodowali za to brody. Dzisiejsi ich naśladowcy noszą zwykle jedno i drugie (często przyklejone) i zaprzeczają w ten sposób prawdzie historycznej. Mylą się też nie wiążąc druidów ze Stonehenge. Byli oni nieodłącznym elementem społeczności Protoceltów.


***

Odwiedzający Stonehenge turyści widzą tylko to, co wzniósł powieściowy Inteb, czyli trylity i krąg głazów, jednak te kamienie to tylko ostatnia postać monumentu znana pod nazwą Stonehenge III i datowana (ponownie) na rok 1500 p.n.e. Budować zaczęto tu 900 lat wcześniej. Trudno nie wspomnieć ani słowem o tych stuleciach.

Pierwotni mieszkańcy Brytanii należeli do kultury zbierackiej, czyli zyskującej żywność przez polowania i wyszukiwanie tego, co dziko wyrosło. Mieszkali w lasach, które pokrywały całą wyspę. Około czwartego tysiąclecia napłynęli przez Kanał nowi osiedleńcy, a wraz z nimi rewolucyjne odkrycie, że żywność można wytwarzać. Zaczęli wyrąbywać w lasach polany, a ich bydło przyspieszyło jeszcze erozję poszycia, czego skutki oglądamy do dzisiaj pod postacią rozległych, pustych dolin. Ekonomia pasterska zaczęła rychło dominować i żyjący ze zbieractwa autochtoni mieli coraz mniej miejsca, przetrwali jednak jeszcze do okresu Stonehenge III, to oni właśnie opisani zostali w tej powieści jako Myśliwi. Znali dobrze las, potrafili wędrować i z czasem zaadaptowali te talenty do nowego fachu i zajęli się kupiectwem. Handlowali nie tylto owocami lasu, ale także jadeitem na głowice toporów oraz irlandzkim złotem i brązem.

Tymczasem okrzepli niedawno pasterze znani jako Windmill Hill folk („lud Wzgórza Wiatracznego") zaczęli budować grodziska określane jako „obozy otoczone groblą". Umieszczali je na szczytach niewysokich wzgórz (typowym przykładem jest właśnie to znalezione na Windmill Hill) i otaczali dwoma lub trzema koncentrycznymi rowami przedzielonymi szeregiem grobli. Były to zapewne miejsca zebrań, żyjących zwykle w rozproszeniu właścicieli gospodarstw, wykorzystywane podczas jesiennego spędu bydła, co świadczyłoby, że Samhain jest świętem starszym i nie wywodzi się wyłącznie z celtyckiej czy protoceltyckiej tradycji. To tłumaczyłoby także, czemu wojownicy należący do kultury ceramiki sznurowej tak łatwo wpisali się w tutejszy krajobraz. Zanim jednak do tego doszło, lud Wzgórza Wiatracznego zaczął wznosić swe grodziska na równinach, gdzie kopał tylko jeden rów, miast wielu, powyżej sypał jeden wał, w którym zostawiał tylko jedno przejście. Określano taki twór jako henge i Stonehenge było najokazalszym z nich.

Stonehenge I to tylko nasyp ziemny, który lud Wzgórza Wiatracznego wzbogacił o grzebalne doły popielne (Aubrey Holes) i kamień narad. Wtedy też zaczęto chować zmarłych w jamach pod kurhanami. Jam tych były dwa typy: podłużne dla całych rodzin lub klanów i okrągłe dla samotnie poległych herosów.

Pierwsi bohaterowie wywodzili się z ludu zwanego obecnie ludem pucharów lejkowatych, a to od charakterystycznych lejkowatych dzbanów na piwo, które znajdują się w ich grobach. Oni to byli autorami modyfikacji, które określamy mianem Stonehenge II. Byli przedstawicielami zachodnioeuropejskiego ludu topora bojowego, który wcześniej przejął od mieszkańców Chorwacji znajomość sztuki obróbki metali. Tak zatem przedstawiciele ludu pucharów lejkowatych ruszyli na Zachód z własnymi kowalami i rzemieślnikami. Dotarli nie tylko do Brytanii, ale i na atlantyckie wybrzeża Półwyspu Iberyjskiego, po czym zawrócili, jakby odbitą falą. W Iberii zderzyli się zapewne z inną grupą metalurgów, w każdym razie tak utrzymuje jedna z teorii. Przyjęliśmy ją, tylko bowiem ona pozwala wytłumaczyć, skąd wzięły się w Irlandii przedmioty z brązu, te same, które Myśliwi sprzedawali potem Yernim. Ci ostatni mieli zresztą dwa źródła zaopatrzenia w brąz, bo handlowali także z ludnością kultury unietyckiej. Ten nie znany bliżej, obrabiający miedź lud opanował z wolna atlantyckie wybrzeże Europy, ostatecznie zaś dotarł do Irlandii. Byli to kupcy i poszukiwacze wywodzący się zapewne gdzieś z obszaru śródziemnomorskiego, spokrewnieni dalekimi więzami z późniejszymi mieszkańcami Myken, jednak osiadłymi w innych zupełnie stronach. Ich groby, masywne głazy wzniesione na kamiennych, nie obrobionych podporach, zwą się dolmenami. To jedyny ślad ich istnienia. Poza tym, że w Irlandii po raz drugi w dziejach ludzkości odkryli brąz.

Wyspa, na której rozbił się Ason, pokryta była właśnie dolmenami. Znana jest obecnie jako wyspy Scilly. Wyspy, poziom wody bowiem podniósł się przez wieki i z jednego wzniesienia powstał mały archipelag. Budowniczowie grobów, w naszej powieści Albi, mieszkali wówczas w Kornwalii i w Devon, dokładnie tam, gdzie spotykały się płytko występujące żyły cyny i gdzie król Perimedes musiał szukać surowców, by przeciwstawić się uzbrojonym w brązowe miecze wojownikom z Atlantydy. Badający teren stryj Lycos zapewne nie napracował się zbytnio, wystarczy, że sprawdził, gdzie Albi dobywają miedź: oba te metale występują niekiedy razem.

Przedstawiciele kultury ludu pucharów lejkowatych wznieśli w Stonehenge prawie kompletny podwójny krąg błękitnych kamieni (które mogły pochodzić z góry Prescelly v Walii, ale nie musiały, geologowie wciąż jeszcze spierają się na ten temat). Zdominowali przedstawicieli wcześniejszej kultury tj. lud Wzgórza Wiatracznego, który pozostał wszakże gdzieniegdzie, to powieściowi Donbaksho. Jakieś to lat po tych wypadkach przybywa na wyspę Ason. Nowa Lultura kwitnie już i z wolna przeradza się w kulturę Vessex, która z kolei odpowiedzialna jest za rozbiórkę Stonehenge II i wzniesienie Stonehegne III z kręgiem głazów niewątpliwie miejscowego pochodzenia). I to widzimy dzisiaj. W okolicznych kurhanach spoczywają wojownicy obu wspomnianych kultur. Cmentarzysko jest nieodłączną częścią Stonehenge.


***

Same kamienie i sposób ich ustawienia są silnie związane z okolicznym cmentarzyskiem, jednak nie oznacza to jeszcze, aby Stonehenge było tylko czymś na kształt „kaplicy cmentarnej". Trylity kojarzą się z wewnętrzną budową grobów, ale mogły równie dobrze służyć plemiennym politykom. Wystarczy przypomnieć sobie chrześcijańskie kościoły, w których koronowano królów. Biskupi i królowie są wiernym odbiciem dawnych druidów i wodzów, ostatecznie kultura Zachodu wykorzystuje wciąż jeden i ten sam wzór. Pomniki pogrzebowe (w kategoriach architektonicznych) mogły być równocześnie symbolami władzy i potęgi wodzów, świadectwem ich nadnaturalnej mocy, którą ich eksperci od spraw religijnych, druidzi, wiązali zawsze z duchami przodków.

Trylit — kamienna struktura składająca się z dwóch filarów i łączącej je belki poprzecznej — nazwę swą zawdzięcza Williamowi Stuckeleyowi. Pięć takich wielkich konstrukcji stoi pośrodku kamiennego kręgu Stonehenge. Możliwe że reprezentują one trójcę indoeuropejskich bogów: kreacji, zniszczenia i posiadania. Jak wspomniałem, społeczeństwa owe dzieliły się na kapłanów, wojowników i producentów rolnych, a mędrcy od Irlandii po Indie przypisywali każdej z tych warstw stosownego boga, by w ten sposób dodać istniejącemu społeczeństwu nadprzyrodzoną sankcję i ułatwić rządzenie takim tworem. U Ariów bogiem tamtejszych kapłanów (którzy zresztą pierwsi rzecz sformułowali, głosili i objaśniali) był Brahma. Wojownikom odpowiadał Siwa, wieśniakom Wisznu. Brahma to kreator, twórca, Siwa to niszczyciel, a Wisznu, jedyne w tej trójcy bóstwo żeńskie, symbolizowało pierwiastek życia i erotyzmu. W północnej Europie takież role odgrywali Odyn, Thor i Freja. Symbolika ta powtarza się zawsze w podobnym kontekście: mądrość, siła i bogactwo. Użyteczna wiedza kapłanów (braminów lub druidów), destrukcyjna siła wojowników i płodność tego, co było w posiadaniu neolitycznych rolników, czyli zwierząt i roślin. Wodzowie tamtej epoki zniknęli wraz ze swymi społeczeństwami, ich bogowie przetrwali tylko jako mityczne twory, ale porządek symboli pozostał. Odnajdujemy go w średniowiecznym podziale na stany: kapłański, rycerski i chłopski.

Mitologia zawsze pełniła funkcję „protezy ontologicznej", zatem Stonehenge służyło zapewne i temu celowi. Tutaj, w jednym z okrągłych dołów grzebalnych znaleziono buławę wodzowską stylizowaną na topór bojowy z głowicą ze szlachetnego kamienia i drewnianym, (obecnie już kompletnie przegniłym) styliskiem. Uchwyt ten obejmowały kościane pierścienie tak wycięte, by przypominały błyskawice. Młot Thora! W całej indoeuropejskiej mitologii gromowładny bóg sam był wojownikiem znanym pod wieloma imionami: Thor, Donar, Jowisz, Tauranos (celtycki Zeus), Teshub (bóg pogody Hittów), Indra. Sławny młot Thora, Mjóllnir, był symbolem niszczącej siły niebios, czyli gromów i błyskawic i mitycznym przetworzeniem topora bojowego. Oto jak druidzi podsuwali wojownikom kultury Wessex symbole z ogólnej kosmogonii.

Poza niebem druidzi interesowali się też światem podziemi. Struktury podobne jak trylity, ale niższe i z szerszym przejściem, znajdujemy w Stonehenge wewnątrz długich kurhanów, gdzie służyły za transepty, czyli wejścia do zbiorowych komór pogrzebowych przyległych do głównego korytarza. Najciekawsza taka konstrukcja znajduje się w West Kennet, gdzie mamy pięć komór z takimi właśnie wejściami; każda komora służyła osobnej rodzinie czy klanowi. Jest to grób z okresu neolitycznego i leży w okolicy, która przed powstaniem Stonehenge III była centrum kultury Wessex. Megalityczne grobowce rozrzucone po całych Wyspach Brytyjskich wyznaczają terytoria naszych przodków. Trylity wiązały się z centrami władzy, która za ich pomocą chciała uzyskać nadprzyrodzoną „legitymizację". Kurhany to coś więcej niż tylko groby, to przewodniki po ówczesnym życiu. Ich przedsionki stawały się śmietnikami, gdzie wyrzucano resztki po dorocznej uczcie z okazji święta Samhain i nie tylko. Chociaż wedle irlandzkich podań kurhany miały być siedzibami złych duchów, ślady wskazują jednoznacznie, że było to miejsce radosnych pikników oraz swoisty znak informujący wszystkich wkoło, że tutaj rozciąga się święta ziemia takiego czy innego plemienia. Wielkie cmentarzysko Stonehenge znaczyło jednak o wiele więcej. Bez wątpienia było ono ośrodkiem ważnym dla wielu szczepów żyjących na całkiem sporym obszarze, poza lokalnymi dygnitarzami bowiem pochowani są tutaj członkowie pięciu różnych szczepów. Wskazują na to odmienne rodzaje nagrobnych inskrypcji charakterystycznych dla pięciu różnych okolic.

Tym samym pięć łuków staje się znakiem geopolitycznym. Trylity mogą symbolizować, w powiększonej postaci, wejścia do pięciu komór należących do pięciu dynastii pięciu wodzów, którzy spotykali się tam rozważając sprawy międzyplemiennej polityki. Stonehenge było swoistym forum bohaterów. Każdy wódz stawał przed swoim łukiem, przedstawiał swoją genealogię, a za plecami miał pomnik wystawiony ku czci opisywanych przodków. Pomnik równie wyraźny jak recytacja druida, a bardziej majestatyczny.

Ten obraz przemawia do wyobraźni tym skuteczniej, jeśli spojrzy się na mapę. Wokół Stonehenge znajdują się w Wessex jeszcze cztery większe cmentarzyska, wszystkie związane z symboliką megalityczną. Patrząc od północy na południe leżą one kolejno w Lambourn (Berkshire Downs), w Avebury (Marlborough Downs), w Stonehenge (Salisbury Plain; to jest największe), w Cranborne Chase (Oakley Downs w Dorset) i w Dorchester (też Dorset). Miejsca te odpowiadają pięciu opisanym w powieści grodziskom Yernich, odpowiednio: Dun Maklorbi, Dun Finmog, Dun Uala (potem Dun Ason), Dun Moweg i Dun Der Dak.

Pięć trylitów, pięć cmentarzysk. Jeden trylit pośrodku ustawionych w podkowę konstrukcji jest trochę wyższy od pozostałych; cmentarzysko w Stonehenge jest rozleglejsze od innych. Kamienne łuki wiodą nie do komór grzebalnych, lecz prowadzą na zewnątrz, do miejsc pochówku największych rodów, które prawdopodobnie zjednoczyły się w wyniku porozumienia międzyplemiennego na terenie najsilniejszego z partnerów. Grobowce z przedmiotami charakterystycznymi dla pięciu różnych grup są tego oczywistym dowodem.

Można dalej przypuszczać, że pięć łuków symbolizuje pięć obszarów pasterskich południowej Brytanii, które połączyły się na mocy „paktu miecza" (to określenie pojawia się w irlandzkich eposach) pod przywództwem jednego wodza. W powieści tą postacią jest Ason pomagający ojcu uporać się z Atlantydą. Porywa się na wielkie zadanie, ale wykorzystuje lokalne zwyczaje i religie, aby zjednoczyć wojownicze plemiona. Jego architekt, Inteb, pojmuje, jak wielkie znaczenie mają dla Yernich drewniane łuki. Można przyjąć takie rozumowanie, ponieważ późniejsze, kamienne konstrukcje były wyraźnie wzorowane na drewnianych, metody dopasowywania ich elementów zapożyczono z ciesielstwa. Wynikałoby z tego, że również i grobowce budowano pierwotnie z drewna.

Używając terminologii irlandzkiej, można mówić o „nad-królu", który podporządkował sobie „podkrólów". W mitologii irlandzkiej liczba pięć miała znaczenie tak religijne, jak i polityczne. Wiązała się z pięcioma „ćwiartkami" Irlandii. Pięcioma, były to bowiem cztery części wyspy plus ixis mundi, czyli siedziba władzy centralnej. Możliwe że mniejsze przejścia w zewnętrznym kamiennym kręgu reprezentowały pomniejszych sojuszników, którzy przyłączali się do grupy w trakcie trwającej niewątpliwie długi czas budowy Stonehenge.

Polityczne funkcje Stonehenge pozostaną zapewne przedmiotem spekulacji, jednak dalsze związane z nim symbole odgadnąć jest dość łatwo. Pięć łuków stoi w półkolu przypominającym kształtem podkowę, która wedle popularnego przesądu — przybita nad drzwiami stajni — miała przynosić szczęście. Symbol ten jest wspólny dla wszystkich pasterskich społeczności indoeuropejskich i wynika w prostej linii z podobieństwa podkowy do byczych rogów. Podkowę wieszało się miast poroża wołu, czasem zresztą, tam gdzie jest to jeszcze możliwe, wykorzystuje się prawdziwe rogi. Celtowie nosili na szyi złote wyobrażenie rogów, które nam skojarzyłoby się ze złotą podkową. Tak zatem ustawienie trylitów nawiązuje do krzywizny rogów.

W niektórych długich grobach wkoło Stonehenge znaleziono pozostałości tak rogów, jak i kopyt. Możliwe że kiedyś wieńczyły je głowy bydła albo i całe wypchane sztuki. Wedle Herodota na kopcach scytyjskich królów stawiano wypchane konie. To właśnie w ojczyźnie ludów indoeuropejskich po raz pierwszy udomowiono konia, chociaż stało się to dużo później niż w przypadku owiec, kóz, świń czy wołów, które udomawiano w innych częściach neolitycznego świata.

W plejstocenie koń był powszechną zwierzyną łowną w okresie polodowcowym było ich wiele na stepach Eurazji. Lud topora bojowego wykorzystywał je nie do jazdy, ale jako zwierzęta pociągowe do wozów i rydwanów. Konni wojownicy pojawili się dopiero wtedy, gdy w rzymskich czasach wyhodowano konie tak silne, że mogły dźwigać jeźdźca w pełnym rynsztunku. Do prac rolnych zaczęto wykorzystywać je jeszcze później. W tej powieści Yerni wciąż polują na konie, zwyczaj udomawiania ich nie dotarł jeszcze do Brytanii.

Z czasem podziw dla konia przewyższył w Europie zainteresowanie okazywane bydłu. Wódz-byk ustąpił miejsca jeźdźcowi, w różnych językach zwanemu cavalier, chevalier, ritter, caballero, z czego wynikła kawaleria i tym podobne szlachetne określenia. Oczywiście w naszej epoce miejsce konia zajęły, nie tylko w praktyce ale przede wszystkim w naszej świadomości, różne wehikuły. Jednak wszystko zaczęło się od krowy. Dawna artystokracja indoeuropejskich plemion budowała swoją potęgę na stadach bydła, co wiemy także od Homera. W dawnej mowie ludu topora bojowego, w czasach zanim zaczął on migrować, słowo pecunius znaczyło majątek w krowach. Wojownikiem był ktoś, kto szukał krów, słowo „protekcja", czyli pierwotnie „ochrona" wywodzi się z określenia związanego ze strzeżeniem stada krów. Wódz-byk był pierwotnie „krowim wodzem"; stąd właśnie pojawiła się obiegowa miara gościnności wyrażana liczbą zabitych na cześć gości krów.

Nie ma co uśmiechać się na widok krowich głów zatkniętych na szczytach łuków Stonehenge. Yerni nie byli głupcami. Historycznie wszystko to miało sens. Wspomniałem już o krowich szczątkach w przedsionkach grobów. Mnogość kości sugeruje, że ubój praktykowano nie tylko dla samego przeżycia, ale i dla obżarstwa podczas świąt. Celtyckie zaświaty to Ziemia Obiecana, Moi Mell, gdzie martwi wojownicy będą bez ograniczeń ucztować i delektować się wołowiną i gdzie nigdy nie zabraknie im piwa. Gdyby Stonehenge było symbolicznym grobowcem, moglibyśmy oczekiwać tu wszelkich bydlęcych symboli, może całych wypchanych sztuk, może tylko rogów. Te ostatnie mogłyby stać na kołkach osadzonych w trzycalowych zagłębieniach znalezionych w kamieniach wieńczących zewnętrzny kamienny krąg (chociaż astronomowie wolą uznać te otwory za stanowiska do osadzania miarek służących do pomiaru położenia ciał niebieskich). My akurat widzimy w nich coś bardziej przyziemnego, chociaż rogi mogły być polerowane lub nawet zastępowane miedzianymi replikami.

Symbol bydlęcych rogów występował też wcześniej, w neolicie. Najbardziej znanym przykładem jest motyw dekoracyjny umieszczony na pałacu na Krecie, gdzie powtarzano go tyle razy, aż cały dach robił się rogaty. Pałacowa kultura Krety nie jest kulturą indoeuropejską, jednak wywodzi się z tych samych neolitycznych jeszcze korzeni. Tak zatem i obraz architektury Atlantydy nie został nijak ubarwiony.

Można jednak spytać, co jeszcze kryje się pod tymi „wołowymi" symbolami? Odpowiedzi dostarcza nam Demokryt wyjaśniając, jakim to sposobem zwierzętom rosną rogi. Rogi, jak stwierdza Demokryt, rosną na głowie, substancja życiowa bowiem ściąga do głowy i do mózgu, a co wyrasta na głowie, to odzwierciedla zawsze jej zawartość i jest manifestacją substancji życiowej. Rogi rosną żywione tą samą wilgocią ciała (energią), którą tracimy w chwili śmierci i którą można dostarczyć „wysuszonym" (jak Homer określa umarłych) poprzez libacje na ich cześć. Rogi zatem są odzwierciedleniem tej siły życiowej, co mieści się w mózgu. W indoeuropejskich językach słowa oznaczające mózg i rogi są nader podobne (na przykład cerebrum i cornu). Róg obfitości (dostarczający jadła i napitku w celtyckich zaświatach) to jeszcze jeden symbol ucieleśniający tę siłę, dzięki której następuje prokreacja i rozrost, w pierwszym rzędzie rogów, rzecz jasna.

Ustawienie trylitów w kształt podkowy (czyli rogów) zdaje się być idealnym urządzeniem miejsca spotkań krowich wodzów różnych plemion, miejscem zawierania sojuszy. Krowy to miara bogactwa, obiekt pożądania, można powiedzieć, i nic nie mogło być ważniejszego dla tych pasterskich szczepów, jaka stada ich krów. Wojownicy pragnęli łupów i oczekiwali, że wodzowie pokażą im, jak je zdobyć. Rigweda pełna jest okrzyków wzywających do zdobywania cudzych krów, bo to łup był największy. A co mieli robić owi wojownicy, gdy ich przywódca miast wypraw na pastwiska sąsiada zamyślał zawrzeć z nim przymierze? Tracili i rozrywkę, i zdobycz. Z tym to problemem musiał uporać się Ason przejmując Dun Uala. Tak zatem jego architekt zbudował trylity, symboliczne bramy do Moi Mell. Każdy stający przed swoją bramą wódz zyskiwał nadnaturalne siły, dzięki którym mógł obiecać lepsze życie na tym świecie i utrzymać swoich wojowników w ryzach. I oto wodzowie sami podążyli za Asonem, któremu naprawdę zależało tylko na podporządkowaniu Mykenom ludów zamieszkujących tereny południowej Brytanii. Wykorzystał on zręcznie lokalne zwyczaje autochtonów i ich rękami wzniósł Stonehenge — dziś wielką atrakcję turystyczną. Fakt, że konstrukcja nie została nigdy ukończona zdaje się wskazywać na siłę systemu wodzowskiego i na to, że na obrzeżach homeryckiego świata sojusze plemion wojowników nie miały wówczas wielkiej szansy na przetrwanie.


***

Tak jak nie można było nijak uciec przed brutalnością tamtego świata, tak nie ma najmniejszego sensu mieszać do historii Stonehenge astronomii. Pierwsze było nieuniknione, drugie jest całkiem zbyteczne. Próba sięgania do astronomicznych uzasadnień wzniesienia tej konstrukcji zaprzecza wiedzy archeologicznej, zaprzecza informacjom przekazanym w tradycji literackiej. Społeczność antycznej Brytanii w okresie Stonehenge III nie należała do ludów cywilizowanych. To nie były społeczeństwa obywatelskie, brakowało tu miast, a nawet rolnictwa dość rozwiniętego, by mogło te miasta utrzymać. Tym bardziej nie znajdziemy w tamtych realiach miejsca dla ludzi tak wysoko wykształconych, jak astronomowie i matematycy, którzy przecież zawsze uzależnieni byli od kultury pisanej. Brytowie, którzy zbudowali ostatnią postać Stonehenge, byli ludem pasterskim znanym archeologii jako lud kultury Wessex, protoceltyckim odłamem ludu topora bojowego, który ogarnął pas od Indii po Irlandię, od Skandynawii po basen Morza Śródziemnego. Ich topory odnajdujemy dziś w grobowcach wojowników, ich czyny opiewa przekazywana niegdyś w tradycji ustnej literatura różnych stron świata, jak Iliada, Rigweda czy Tain Bo Cualnge. Iliada Homera została ostatecznie spisana w ósmym wieku p.n.e. na podstawie przekazu ustnego wspominającego mykeńskich herosów z Grecji epoki brązu około 1500 roku p.n.e. Rigweda opisuje, jak to barbarzyńscy Ariowie ze stadami krów najechali cywilizowane Indie, a działo się to mniej więcej w tym samym czasie. Relacja została spisana dopiero przez Brytyjczyków (a wcześniej była przez trzydzieści pięć stuleci przekazywana wyłącznie ustnie i, zgodnie z naszą wiedzą, nikt nie przekręcił nawet sylaby!). Tain… wspomina bohaterskich wodzów Irlandii, którzy przetrwali nawet rzymskie podboje i ulegli dopiero rzymskim misjonarzom. Wiele zawdzięczamy tym mnichom, którzy około siódmego wieku spisali Tdin…, dzięki nim bowiem mamy dziś dokładny obraz Protoceltów i możemy tchnąć życie w kości wojowników kultury Wessex, chociaż zmarli oni prawie trzy i pół tysiąca lat temu i byli współcześni homeryckim Mykenom. Jeśli zaś w Mykenach, które stanowiły wówczas niechybnie wyspę cywilizacji w morzu europejskiego barbarzyństwa, nie prowadzono raczej obserwacji słońca czy księżyca i nie obliczano dat zaćmień, to czy można oczekiwać tego po Brytanii, która stała wtedy nieporównywalnie niżej?

Stonehenge astroarcheologów (albo archeoastronomów, sami jeszcze nie zdecydowali, kim właściwie są) to czysta fikcja. Uznanie jej za prawdę wymagałoby manipulacji datami historycznymi, trzeba by bowiem przyjąć że cała konstrukcja powstała w tym samym czasie, zbudowana od początku do końca przez jeden lud i w jednym z góry określonym celu. Wiemy zaś, że zaangażowane w dzieło były różne kultury, co wyklucza zastosowanie astronomiczne. Owszem, cztery stacje Stonehenge II (prostokątnie ustawione kamienie i kopce) pokrywają się z niektórymi dołami grzebalnymi Stonehenge I, ale nijak nie zdają się służyć temu samemu. Co więcej, statystyka też zdaje się zaprzeczać astronomicznym podtekstom. Douglass Hettie, który wykłada na uniwersytecie w Edynburgu matematykę i astronomię teoretyczną, opisał rzecz w swojej książce Nauka megalityczna (1982). Spośród 240 linii odkrytych przez Hawkinsa w Stonehenge, możliwych do przeprowadzenia między charakterystycznymi punktami, tylko 48 wskazuje cokolwiek na niebie (mowa o słońcu i księżycu), zaś zaledwie 32 mogłyby mieć jakieś znaczenie praktyczne. Po ponownym przeliczeniu liczba tych ostatnich spadła zresztą do 25, bo tyle tylko wykazuje odchył mniejszy, niż dwa stopnie łuku, którą to wielkość Hawkins uznał za graniczny margines błędu. Trzeba przyznać, że szczodry to margines.

My zaś mamy nadzieję, że nasza proza przybliżyła nieco czytelnikom prawdziwy obraz historycznego Stonehenge, chociaż pokazała również, jak wiele miało to miejsce wspólnego ze zwykłą zagrodą dla bydła.


Leon Stover

doktor filozofii i literatury,

profesor antropologii

w Illinois Institute of Technology

Загрузка...