Ulisses przybył, gdy zmrok pogłębiał się w noc. Enoch i Lucy właśnie skończyli jeść kolację. Siedzieli przy stole, kiedy rozległy się kroki.
Stanął w cieniu i Enoch na jego widok pomyślał, że bardziej niż zwykle wygląda jak okrutny klaun. Jego giętkie, smukłe ciało przypominało okopcony, ściemniały zamsz. Łaciata skóra lekko lśniła bladym blaskiem, ostre rysy kwadratowej twarzy, gładka łysina na głowie i płaskie, ostro zakończone uszy, mocno przylegające do głowy, nadawały mu wygląd złośliwy i przerażający.
„Jeśli ktoś nie zna jego łagodnego usposobienia — pomyślał Enoch — może tak się wystraszyć samym wyglądem, że w jednej chwili osiwieje.”
— Czekaliśmy na ciebie — rzekł Enoch. — Kawa zaraz będzie gotowa.
Ulisses powoli zrobił krok naprzód i zatrzymał się.
— Ktoś z tobą jest. Człowiek, jak sądzę.
— Nie ma obawy — odrzekł Enoch.
— Innego rodzaju. Żeńskiego, nieprawdaż? Znalazłeś sobie partnerkę?
— Nie — odpowiedział Enoch. — Ona nie jest moją partnerką.
— Przez lata postępowałeś rozsądnie — rzekł Ulisses. — Przy twojej funkcji partnerka to nie najlepszy pomysł.
— Nie ma powodu do niepokoju. Ona jest upośledzona. Nie może się porozumiewać. Nie słyszy i nie mówi.
— Upośledzona?
— Tak, od urodzenia. Nigdy nie słyszała ani nie mówiła. Nic nie powie.
— A język gestów?
— Nie zna języka gestów. Nie chciała się uczyć.
— To twoja przyjaciółka.
— Od kilku lat — potwierdził Enoch. — Przyszła, bym ją obronił. Jej ojciec zbił ją batem.
— Ojciec wie, że ona tu jest?
— Podejrzewa, ale nie jest pewien.
Ulisses powoli wyłonił się z mroku i stanął w świetle. Lucy spoglądała na niego; na jej twarzy nie malowało się przerażenie. Spojrzenie miała spokojne, bez cienia lęku.
— Nie boi się mnie — powiedział Ulisses. — Nie ucieka ani nie krzyczy.
— Nie może krzyczeć, nawet gdyby chciała.
— Jestem chyba w pierwszej chwili odrażający dla każdego człowieka.
— Ona widzi nie tylko powierzchowność, widzi też twoje wnętrze.
— A gdybym ukłonił się jak człowiek, nie przestraszę jej?
— Myślę, że będzie zachwycona.
Ulisses ukłonił się ceremonialnie: zgiął się w pasie, trzymając rękę na skórzastym brzuchu.
Lucy zaśmiała się, klaszcząc w dłonie.
— Widzisz?! — zawołał Ulisses uszczęśliwiony. — Chyba mnie polubi.
— Usiądź wreszcie — powiedział Enoch. — Napijemy się kawy.
— Zapomniałem o kawie. To dlatego, że spotkałem drugiego człowieka.
Usiadł po tej stronie, po której stała trzecia filiżanka, filiżanka dla niego.
Enoch ruszył po kawę, ale Lucy wyręczyła go; wstała i poszła po czajnik.
— Ona rozumie? — spytał Ulisses.
Enoch potrząsnął głową.
— Usiadłeś przy, filiżance, a ta była pusta.
Lucy nalała kawy, potem wróciła na swoje miejsce.
— Zostanie z nami? — spytał Ulisses.
— Intryguje ją stolik z błyskotkami. Jedną uruchomiła.
— Chcesz, by przebywała w stacji?
— Nie może tu zostać. Rozpoczną się poszukiwania. Muszę odprowadzić ją do domu.
— To mi się nie podoba — stwierdził Ulisses.
— Mnie też. Zapewne nie powinienem był jej tu przyprowadzać. Ale wtedy wydawało mi się, że to jedyne wyjście. Nie przemyślałem tego, nie miałem na to czasu.
— Nie uczyniłeś nic złego — zapewnił miękko Ulisses.
— Nie będziemy mieli przez nią kłopotów — rzekł Enoch. — Ona przecież nie może…
— Nie o to chodzi. Komplikuje nam sprawę, a ja chciałbym uniknąć dalszych komplikacji. Przybyłem poinformować cię, że mamy problemy, Enochu.
— Problemy? Nie było przecież żadnych problemów.
Ulisses podniósł filiżankę i pociągnął długi łyk.
— Ależ to dobre — powiedział. — Wezmę ze sobą ziarnko i zaparzę w domu. Ale pewnie nie będzie już tak smakować.
— Jakie problemy?
— Pamiętasz Weganina, który umarł wiele waszych lat temu?
Enoch przytaknął.
— Mglisty.
— Ta istota miała swoje imię…
Enoch roześmiał się.
— Nie podoba ci się nasz sposób nazywania.
— My nie czynimy tak.
— To określenie jest znakiem moich uczuć.
— Pochowałeś Weganina.
— Na cmentarzu rodzinnym. Jak kogoś bliskiego. Odczytałem nad grobem werset z Biblii.
— Bardzo pięknie. Tak być powinno — powiedział Ulisses. — Bardzo dobrze zrobiłeś. Tylko że ciało zabrano.
— Zabrano?! Niemożliwe!
— Zabrano z grobu.
— Jesteś pewien? Skąd wiesz?
— Nie ja to odkryłem, lecz Weganie. Oni wiedzą.
— Dzielą ich lata świetlne…
I nagle Enoch zachwiał się w swej pewności. Owej nocy, gdy umarł ów Mglisty, Enoch zawiadomił Galaktykę Centralną i dowiedział się, że Weganie znali moment śmierci starca. Nie było potrzebne świadectwo zgonu. Wiedzieli, na co umarł. To wszystko wydawało się niemożliwe, ale już tyle niemożliwych rzeczy objawiła Galaktyka, że w końcu człowiek nie wiedział, na czym stoi.
Czy to możliwe, by mieszkańcy Wegi utrzymywali ze sobą jakiś rodzaj kontaktu duchowego? Może istniało coś w rodzaju centralnego biura do spraw ludności, które miało oficjalne połączenia z wszystkimi Weganami, znało miejsce pobytu każdego mieszkańca planety, wiedziało, jak się on czuje i co robi?
To było całkiem możliwe; nie wykraczało poza zdumiewające rzeczy, spotykane na każdym kroku w Galaktyce. Ale kontakt utrzymywany ze zmarłym?
— Ciało zniknęło — oznajmił Ulisses. — To prawda. Obwiniają ciebie.
— Mieszkańcy Wegi?
— Tak. I Galaktyki.
— Uczyniłem, co mogłem — zapewnił Enoch. — Ich wymagania zostały spełnione. Zgodnie z literą prawa Wegi. Oddałem zmarłemu cześć — od siebie i od mojej planety. To niesprawiedliwe, że czynią mnie odpowiedzialnym. Poza tym nie wierzę, że ciało naprawdę zniknęło. Nikt nie mógł go zabrać. Nikt o nim nie wiedział.
— Masz rację, ale to jest ludzkie rozumowanie — odrzekł Ulisses. — Weganie inaczej podchodzą do sprawy. W tym przypadku Galaktyka Centralna będzie popierać Wegę.
— Tak się składa, że przybysze z Wegi przyjaźnią się ze mną — rzekł Enoch gniewnie. — Nie spotkałem wśród nich nikogo, z kim nie potrafiłbym się dogadać. Wyjaśnię im wszystko.
— Gdyby chodziło tylko o mieszkańców Wegi — rzekł Ulisses — nie wątpię, że dałbyś radę. Nie miałbym zmartwienia. Ale sytuacja z bliska wygląda o wiele gorzej. Pozornie całe zdarzenie wydaje się błahostką, ale w grę wchodzi coś więcej. Weganie na przykład wiedzieli już od pewnego czasu o zabraniu ciała i oczywiście niepokoili się, ale tego nie rozgłaszali.
— Nie musieli rozgłaszać. Mogli przyjść z tym do mnie. Nie wiem, co mogło się stać…
— Nie milczeli ze względu na ciebie. Z innego powodu.
Ulisses dopił kawę i napełnił ponownie filiżankę. Dolał trochę kawy do wypitej do połowy kawy Enocha i odstawił czajnik.
Enoch czekał.
— Może nie wiesz tego, ale w momencie zakładania tej stacji wiele ludów galaktycznych było przeciwnych temu. Przytaczano liczne argumenty, jak we wszystkich podobnych sytuacjach, jednak główną przyczyną — jeśli się temu bliżej przyjrzeć — jest stałe współzawodnictwo. Powiedziałbym, że sytuacja przypomina ciągłe kłótnie i podchody na Ziemi w celu zdobycia przewagi ekonomicznej jednej grupy nad inną albo jednego narodu nad drugim. Oczywiście, w Galaktyce rzadko zdarzają się powody w postaci czynników ekonomicznych. Jest tyle innych spraw poza ekonomią. Enoch przytaknął.
— Zauważyłem. Jakiś czas temu. Ale nie przywiązywałem do tego wagi.
— W dużym stopniu to kwestia kierunku — ciągnął Ulisses. — Kiedy Galaktyka Centralna rozpoczęła ekspansję w głąb spiralnego ramienia, oznaczało to brak czasu i środków na badania w innych kierunkach. Istnieje duża grupa cywilizacji, które od wieków marzą o zbadaniu gromad kulistych. Ma to pewien sens, rzecz jasna. Nasza technika daje nam możliwość takich skoków w głąb kosmosu. I jeszcze jedno: gromady kuliste wydają się całkowicie pozbawione pyłu i gazów, dlatego po dotarciu do nich moglibyśmy je szybciej przemierzać niż inne części Galaktyki. Ale cała sprawa pozostaje tylko w sferze spekulacji, gdyż nie wiemy, co można by tam znaleźć. Być może, mimo włożonych wysiłków i straconego czasu, znaleźlibyśmy niewiele lub zgoła nic, poza nowymi terenami. A tych mamy w Galaktyce pod dostatkiem. Tak, gromady kuliste wciąż pociągają niektóre cywilizacje, a dokładniej — pewien typ umysłów.
Enoch pokiwał głową.
— Potrafię zrozumieć. To byłaby pierwsza wyprawa poza Galaktykę. A może pierwszy niewielki krok na drodze ku innym galaktykom.
Ulisses spojrzał na niego.
— Więc ty też. Mogłem się tego spodziewać.
Enoch odparł z dumą:
— Tak, należę do takiego typu umysłów.
Cóż, w każdym razie istnieje frakcja zwolenników gromad, która ostro walczyła o swoje, w momencie gdy ruszyliśmy tutaj, w tę stronę. Rozumiesz — z pewnością rozumiesz — to są zaledwie początki ekspansji w tej okolicy. Mamy około dziesięciu stacji, a potrzebujemy stu. Wieki upłyną, zanim sieć połączeń będzie kompletna.
— A więc ta frakcja wciąż walczy — powiedział Enoch. — Wciąż jest możliwe, że ekspansja w głąb spiralnego ramienia zostanie przerwana.
— Tak. To właśnie mnie niepokoi. Bo oni są gotowi wykorzystać incydent z zaginionym ciałem jako argument emocjonalny przeciw rozwijaniu tutejszych połączeń. Przyłączają się do nich inne ugrupowania. Widzą większe szansę osiągnięcia swoich celów w zniszczeniu całego przedsięwzięcia.
— Zniszczeniu?
— Tak, zniszczeniu. Kiedy tylko incydent z ciałem stanie się głośny, podniosą krzyk, że planeta tak barbarzyńska jak Ziemia nie jest dobrą lokalizacją. Będą domagali się porzucenia stacji.
— Nie mogą tego zrobić!
— Mogą — rzekł Ulisses. — Powiedzą, że utrzymywanie stacji na planecie, na której plądrowane są groby, jest niegodne i niebezpieczne; na planecie, która nie da czcigodnym zmarłym spoczywać w pokoju. Jest to rodzaj bardzo emocjonalnego argumentowania, które znajdzie szeroki posłuch i poparcie w niektórych rejonach Galaktyki. Mieszkańcy Wegi robili, co mogli.
Usiłowali wyciszyć sprawę dla dobra przedsięwzięcia. Nigdy przedtem nie czynili niczego podobnego. To dumny lud i wrażliwy na obrazę czci — może nawet bardziej od innych — a jednak w imię wyższego dobra chcieli pogodzić się z obrazą. I pogodziliby się, gdyby sprawa nie wyszła na jaw. Nastąpił jakiś przeciek; z pewnością to zręczna robota szpiegowska. A nie mogą sobie pozwolić na utratę twarzy, gdy sprawa nabrała rozgłosu. Weganinowi, który ma tu przybyć dziś wieczór, powierzono misję wręczenia noty protestacyjnej.
— Mnie?
— Tobie i jednocześnie całej Ziemi.
— Ale Ziemia nie ma z tym nic wspólnego. Nawet nic o tym nie wie.
— Oczywiście, że nie wie. Dla Galaktyki Centralnej ty jesteś Ziemią. Tyją reprezentujesz.
Enoch potrząsnął głową. Było szaleństwem tak myśleć. Uznał jednak, że nie powinien być zaskoczony. Tego sposobu myślenia winien był się spodziewać. Zbyt wąsko spoglądał na różne sprawy. Wpojono mu ludzki sposób rozumowania, który tkwił w nim tak głęboko, że każdy niezgodny z tym rozumowaniem sposób myślenia musiał automatycznie wydawać się błędny.
Pomysł opuszczenia ziemskiej stacji był błędem. Nie miało to żadnego sensu. Porzucenie stacji nie zniszczy całości przedsięwzięcia. Choć z całą pewnością zniweczy nadzieję dla ludzkości, jaką Enoch żywił.
— Nawet jeśli będziecie zmuszeni opuścić Ziemię — powiedział — możecie udać się na Marsa i tam zbudować stację. Skoro stacja w tym układzie słonecznym musi istnieć, są jeszcze inne planety.
— Nic nie rozumiesz — odrzekł Ulisses. — Atak nie jest skierowany wyłącznie przeciwko tej stacji. Ona stanowi jedynie pretekst. Chodzi o zniweczenie całego przedsięwzięcia, odzyskanie czasu i środków na nie przeznaczonych do innych celów.
Jeżeli zmuszą nas do opuszczenia jednej stacji, stracimy wiarygodność. Zacznie się badanie wszystkich naszych dążeń i osądów.
— Zapewne nikt nie potrafi przewidzieć, która frakcja zwycięży, gdy przedsięwzięcie zostanie przekreślone — zauważył Enoch. — Kwestia spożytkowania czasu i energii stanie się przedmiotem otwartej dyskusji. Mówiłeś o licznych grupach interesu, które konsolidują się przeciwko nam. Załóżmy, że wygrają. Wtedy zaczną walczyć ze sobą.
Oczywiście, tak się stanie — przyznał Ulisses. — Ale w takim przypadku każda grupa będzie miała szansę osiągnąć to, o co jej chodzi, albo przynajmniej będzie mogła trwać w złudzeniu, że otworzyła się taka szansa. Natomiast w tej chwili nie mają żadnych szans. By którakolwiek grupa mogła zacząć żyć nadzieją, nasze przedsięwzięcie musi zostać pogrzebane. Pewna frakcja z odległego miejsca Galaktyki chce wyruszyć w słabo zaludnione okolice na obrzeżu. Wciąż wierzą w podanie, według którego pochodzą od przybyszów z innej galaktyki, którzy wylądowali na skraju, a potem wędrowali w głąb przez wiele galaktycznych lat. Wydaje im się, że jeśli zdołają dotrzeć do obrzeża, przemienia podanie w prawdę historyczną ku swej większej chwale. Inna znów frakcja pragnie wypuścić się do małego spiralnego ramienia z powodu tajemniczego przekazu, głoszącego, jakoby wiele eonów temu ich przodkowie odebrali niemożliwą do rozszyfrowania wiadomość, która ich zdaniem nadeszła właśnie z tamtego kierunku. Z czasem przekaz ten obrósł w legendę, a oni do dziś są przekonani, że w małym ramieniu galaktyki odnajdą rasę intelektualnych gigantów. I naturalnie zawsze są naciski, by głębiej zbadać jądro Galaktyki. Musisz zrozumieć, że myśmy dopiero zaczęli, że Galaktyka jest wciąż w dużym stopniu nie zbadana, że tysiące ras, które stworzyły Galaktykę Centralną, to pionierzy. A w rezultacie Centralna podlega rozmaitym naciskom.
— Mówisz tak, jakbyś tracił nadzieję na utrzymanie stacji na Ziemi — zauważył Enoch.
— Istotnie, niemal straciłem nadzieję — odparł Ulisses. — Ale jeśli chodzi o twoją osobę, będziesz mógł wybrać. Możesz pozostać i zwyczajnie żyć na Ziemi albo otrzymasz przydział do innej stacji. Galaktyka Centralna liczy, że zechcesz przystać do nas.
— Widzę, że nadchodzi czas decydującego wyboru.
— Obawiam się, że tak — rzekł Ulisses. — Przykro mi, Enochu, że przynoszę złe wieści.
Enoch siedział w bezruchu wstrząśnięty. Złe wieści! Gorzej niż złe. To koniec wszystkiego.
Czuł, jakby coś się zawaliło, nie tylko w jego świecie: upadła nadzieja dla Ziemian. Bez stacji Ziemia znów będzie tkwić w galaktycznym zaścianku; utraci nadzieję na pomoc, pozostanie nieznana i nieświadoma tego, co w Galaktyce jest i czeka. Samotny i nagi ludzki ród podąży dalej swoją drogą, niezdarnie i na oślep, w ciemną przyszłość.