Kari przesłał do czaszy antenowej wiązkę fal radiowych. We fluorowej atmosferze gwiazdolotu zadźwięczały mowa i muzyka z Ziemi. Tą samą drogą przekazano instrument do analizy powietrza, który pozwolił ustalić temperaturę, ciśnienie i skład atmosfery nieznanej planety. Jak można się było spodziewać, temperatura wnętrza obcego gwiazdolotu okazała się niższa od ziemskiej, nie przekraczając siedmiu stopni. Ciśnienie atmosferyczne było wyższe od naszego, lecz siła ciężkości niemal identyczna.
— Sami są zapewne cieplejsi — powiedziała Afra. — Tak jak my jesteśmy cieplejsi od naszej przeciętnej dwudziestostopniowej temperatury. Myślę, że ciepłota ich ciała wynosi około czternastu stopni.
Kosmici przekazali swoje przyrządy zamknięte w dwóch siatkowatych pudłach, niepozwalających odgadnąć ich przeznaczenia.
Z jednego pudełka dały się słyszeć wysokie, przerywane czyste dźwięki, jakby niknące w oddali. Ziemianie zrozumieli, że obcy słyszą bardziej wysokie tony, niż oni. Jeśli diapazon ich słuchu był mniej więcej równy ziemskiemu, część tonów ludzkiej mowy i muzyki była dla nich niesłyszalna. Kosmici znów zapalili ziemskie oświetlenie, a Ziemianie wyłączyli niebieskie światło. Do przezroczystej ścianki podeszło dwoje obcych, kobieta i mężczyzna. Spokojnie zdjęli swoje ciemnoczerwone ubrania i zastygli, wziąwszy się za ręce, a potem zaczęli obracać się powoli, pozwalając Ziemianom oglądać ich ciała, które okazały się bardziej zbliżone do ziemskich, niż ich twarze. Harmonijna proporcjonalność sylwetek fluorowych ludzi odpowiadała w pełni ziemskim pojęciom piękna. Odrobinę ostrzejsze zarysy kształtów, pewna ostrość wszystkich linii wgłębień i wypukłości, tworzyły wrażenie niejakiej kanciasto, a właściwie wyrazistej posągowości ciał obcych. Zapewne wrażenie potęgowała szara barwa skóry, nieco ciemniejsza w fałdkach i wgłębieniach.
Ich głowy pięknie i dumnie osadzone były na wysokich szyjach; szerokie ramiona mężczyzny, człowieka pracy i walki, a także szerokie biodra kobiety, matki myślących istot, w żadnym stopniu nie przeczyły odczuciu intelektualnej mocy mieszkańców nieznanej planety.
Kiedy obcy cofnęli się ze znanym już, zapraszającym gestem i wygasili żółte ziemskie światło. Ziemianie się już nie wahali.
Na prośbę komendanta przed przezroczystą przegrodą stanęli, trzymając się za ręce, Afra i Tej. Nie bacząc na sine oświetlenie, nadające ciałom ludzi chłodny odcień niebieskiego marmuru, wszyscy astronauci westchnęli z zachwytem, napawając się oczywistym pięknem swych towarzyszy. Zrozumieli je także obcy.
Słabo widoczni w nieoświetlonej części korytarza, zaczęli wymieniać się między sobą spojrzeniami i niezrozumiałymi krótkimi gestami.
Afra i Tej stali dumnie i otwarcie, przepełnieni tym nerwowym entuzjazmem, jaki pojawia się podczas wykonywania trudnych i ryzykownych zadań. W końcu obcy skończyli robić zdjęcia i zapalili swoje oświetlenie.
— Teraz jestem pewna, że wiedzą, czym jest miłość — powiedziała Tajna — prawdziwa, piękna, wielka ludzka miłość… skoro wszyscy oni, kobiety i mężczyźni, są tak urodziwi i mądrzy!
— Masz absolutną rację. Tajno, a tym bardziej jest to radosne, że oznacza, iż zrozumieją nas we wszystkim — odezwał się Mut Ang.
— Taki Proszę spojrzeć na Kariego! Tylko się. Kari, nie zakochaj w dziewczynie z fluorowej planety, bo to byłaby dla ciebie katastrofa.
Astronawigator ocknął się z transu i odwrócił wzrok, skupiony wcześniej na mieszkańcach białego gwiazdolotu.
— A mógłbym! — potwierdził ze smutnym uśmiechem. — Mógłbym, bez względu na różnice w budowie naszych ciał i na monstrualną przepaść między planetami. Zrozumiałem teraz całą moc i siłę ludzkiej miłości.
W tym momencie obcy wysunęli naprzód zielony ekran. Po chwili zaczęły się na nim pojawiać niewielkie postacie. Szły w pochodzie w górę stromego zbocza, dźwigając na plecach jakieś spore przedmioty.
Wszedłszy na płaski wierzchołek, każda postać zrzucała swoje brzemię i padała na twarz. Obraz, przypominający ziemską multiplikację, ukazywał zmęczenie i pragnienie odpoczynku. Ziemianie także pojęli, jak bardzo zmęczyły ich wielogodzinne oczekiwanie i pierwsze wrażenia ze spotkania. Mieszkańcy fluorowej planety najwidoczniej żywili nadzieję nadzieje na spotkanie z innymi ludźmi i przygotowywali się do niego, tworząc na przykład takie filmy „konwersacyjne”.
Załoga „Tellura”, nieprzygotowana do takiego spotkania, wybrnęła jednak z kłopotu. Przynieśli pod przegródkę spory ekran kreślarski, na którym rysownik wyprawy, Jas Tin, zaczął prezentować kolejne serie grafik. Na początku przedstawił tak samo zmęczonych ludzi, potem narysował wielką gębę z tak oczywiście pytającym wyrazem, że tamci ożywili się znów, jak przy pojawieniu się Dewi i Erona. Później artysta przedstawił Ziemię krążącą po orbicie wokół Słońca, podzielił orbitę na dwadzieścia cztery części i zaczernił połowę. Obcy wkrótce odpowiedzieli podobnym schematem. Po obu stronach włączyły się metronomy, które pomogły ustalić długość małych podziałek czasowych, a dzięki temu wyliczyć też większe. Astronauci dowiedzieli się, że fluorowa planeta obraca się wokół swej osi mniej więcej w ciągu czternastu ziemskich godzin i obiega swoje niebieskie słońce przez dziewięćset dób. Przerwa na spoczynek, którą podali kosmici, trwała pięć ziemskich godzin.
Ludzie opuszczali w oszołomieniu korytarz łącznika. Światła w nim zgasły, podobnie jak zewnętrzne oświetlenie statków. Oba gwiazdoloty pociemniały i zastygły nieruchomo obok siebie, jakby zamarło w nich wszelkie życie i zlodowaciało w potwornym zimnie i głębokim mroku próżni.
Lecz we wnętrzach statków toczyły się swoim trybem prace, gorączkowe, dokładne, dynamiczne. Niewyczerpanie pomysłowy ludzki mózg wynajdywał nowe sposoby jak przekazywać swoje myśli braciom z dalekich planet, wiedzę i nadzieję, nawarstwianie się tysiącletnich bezmiernych trudów, cierpień i niebezpieczeństw. Wiedzę, która wyswobodziła ludzkość najpierw spod władztwa dzikiej przyrody, potem od brzemienia dzikie— go ustroju społecznego, chorób i przedwczesnej starości, wznosząc człowieka ku bezdennym wyżynom kosmosu.
Drugie spotkanie w galerii zaczęło się od prezentacji map gwiezdnych. Obu stronom nieznane były gwiazdozbiory, które drugi statek mijał na swoim kursie. (Tylko na Ziemi udało się ustalić astronomom dokładne położenie niebieskiej gwiazdy, w niewielkiej mgławicy gwiezdnej na Drodze Mlecznej, w pobliżu Tau Wężownika). Droga obcego gwiazdolotu wiodła obok skupiska gwiazd na północnym skraju Wężownika i przecięła się z trasą „Tellura”, gdy ten dotarł do południowych granic gwiazdozbioru Herkulesa.
W części galerii obcych pojawiła się jakby krata z prętami z czerwonego metalu na wysokość człowieka. Coś za nią zawirowało między prętami, które nagłe zwinęły się, przekręcając na bok i znikły. Na miejscu kraty pojawiła się wielka pusta przestrzeń z błyszczącymi z oddali sinymi kulami sputników fluorowej planety. Powoli przybliżyła się także ona. Jej równik opasywała nieprzejrzysta warstwa sinych chmur. Na biegunach i w strefach polarnych planeta połyskiwała szaroczerwonymi odblaskami, a strefy umiarkowane swą czystą bielą przypominały pokrywę kadłuba obcego gwiazdolotu. Tamże, przez słabo nasyconą parowaniem atmosferę rysowały się mgliste kontury mórz, kontynentów i gór, przeplatanych nieregularnymi pionowymi pasmami. Planeta była większa od Ziemi. Jej szybkie obroty tworzyły wokół niej silne pole elektryczne. Jasnoliliowe światło strzelało długimi smugami na równiku w czerń otaczającej próżni.
Ludzie z zapartym tchem siedzieli całymi godzinami przed przezroczystą ścianką, za którą nieznane urządzenie prezentowało porażająco realne widoki z obcej planety. Ziemianie ujrzeli liliowe fale fluorowodorowego oceanu, obmywające brzegi czarnych piasków, łagodne szczyty i stoki gór, emanujące niebieskim światłem.
Bliżej biegunów powietrze stawało się bardziej sinawe, a także światło ciemnoniebieskiej gwiazdy, wokół której prędko krążyła fluorowa planeta, stawało się głębsze i silniejsze.
Góry wznosiły się okrągłymi kopułami, wałami, płaskowyżami, skąpane w opałowej poświacie. W głębokich dolinach panował sinawy zmrok. Ciągnęły się od gór polarnych ku pofałdowanej linii mórz na południu. Większe zatoki parowały chmarami opalizujących, niebieskich obłoków. Gigantyczne zabudowania z czerwonego metalu i trawiastego zielonego kamienia obramowywały brzegi morskie nieskończenie długimi sznurami pionowymi dolinami aż ku biegunom. Olbrzymie skupiska budowli, widoczne nawet z ogromnej wysokości, przedzielone były pasmami gęstej roślinności z zielonkawoniebieskim listowiem lub płaskimi kopułami gór, świecącymi od środka jak opale lub kamienie księżycowe. Okrągłe lodowe czapy z zamarzłego fluorowodoru na biegunach wydawały się drogocennymi szafirami.
Sine, niebieskie, lazurowe, liliowe barwy dominowały wszędzie. Powietrze zdawało się przenikać niebieskawe światło, niczym słabe wyładowania w rurze gazowej. Świat obcej planety wydawał się chłodny i beznamiętny, jakby widziany przez kryształ, czysty, odległy i widmowy. Świat, w którym nie czuło się ciepła muskającego różne kształty czerwonych, pomarańczowych i żółtych ziemskich kwiatów.
Łańcuchy miast widoczne były na obu półkulach planety w strefach odpowiadających polarnym i umiarkowanym strefom Ziemi. Bliżej równika góry stawały się ostrzej zarysowane i ciemniejsze. Zębate szczyty sterczały z mętnych oparów nad powierzchnią mórz, skalne grzbiety rozciągały się na całej szerokości geograficznej w pobliżu strefy tropikalnej planety.
Sine opary kłębiły się tam w gęstszych masach.
Rozgrzany w promieniach niebieskiej gwiazdy, łatwo parujący fluorowodór przesycał atmosferę, unosząc się kolosalnymi ścianami obłoków w stronę stref umiarkowanych, zagęszczał się i spływał z powrotem kaskadami w strefę tropikalną. Gigantyczne tamy hamowały dynamikę owych potoków, uwięzionych w lukach i rurach, a służących jako źródła energii dla planetarnych elektrowni wodnych.
Porażającym blaskiem błyszczały poła ogromnych kryształów kwarcu. Najwidoczniej krzem odgrywał rolę naszej soli w wodach fluorowodorowego morza.
Miasta na ekranie przybliżyły się. Ich kształty rysowały się ostro w chłodnym, niebieskim świetle.
Wszędzie, jak okiem sięgnąć, wszystkie zamieszkane tereny, z wyjątkiem tonącej w niebieskiej mgle tropikalnej, były zabudowane, przetworzone, ulepszone rękami i twórczą myślą ludzką. Planeta była znacznie bardziej zmieniona niż nasza Ziemia, na której pozostały nietknięte ogromne tereny rezerwatów, starożytnych ruin łub porzuconych kopalń.
Trud niezliczonych pokoleń miliardów ludzi wyrastał ponad górami i oplatał całą powierzchnię globu.
Życie zatriumfowało nad żywiołami wzburzonych wód i gęstej atmosfery, przenikniętej zabójczymi promieniami niebieskiej gwiazdy i niesamowicie silnymi wyładowaniami elektryczności.
Ziemianie patrzyli nie odrywając oczu i ich postrzeganie stało się jakby dwoiste, gdyż w pamięci pojawiały się jednocześnie wizje rodzimej planety. Nie tak, jak wyobrażali sobie ojczyznę dawni przodkowie, w zależności od miejsca swego urodzenia i życia: równiny szerokich pól i surowych lasów albo kamieniste górskie stoki, albo radośnie skąpane ciepłym słońcem brzegi przejrzystych mórz. Cała Ziemia w różnorodności wszystkich stref klimatycznych, zimnych, umiarkowanych i gorących, jawiła się w myślach każdego astronauty. Nieskończenie piękne były srebrzyste stepy, muskane swobodnym wiatrem i potężne puszcze ciemnych świerków i cedrów, białych brzóz i skrzydlatych palm i gigantycznych niebieskawych eukaliptusów. Zamglone brzegi krajów północnych ze ścianami omszałych skał i białość raf koralowych w niebieskawej głębi mórz tropikalnych. Jaskrawo świecące ośnieżone górskie grzbiety i zjawiskowa, falująca pustynna kurzawa. Ogromne rzeki, powolne i szerokie lub mknące szybko w białej pianie kamiennymi korytami wąwozów. Bogactwo barw, różnorodność kolorów, błękitny ziemski firmament z obłokami jak białe ptaki, słoneczny żar i ciemne deszczowe chmury, odwieczny rytm pór roku. A pośrodku tego bogactwa przyrody jeszcze większa różnorodność ludzi, ich piękna, pragnień, dzieł, marzeń i baśni, smutku i radości, pieśni i tańców, łez i zmartwień…
Taka sama potęga świadomej pracy, wstrząsającej wynalazczością, twórczością, fantazją i przepiękną formą we wszystkim: budowlach, fabrykach, maszynach i statkach.
Być może tamci też widzą swymi ogromnymi skośnymi oczami o wiele więcej od Ziemian w chłodnych, niebieskawych brawach swej planety, a w przetwarzaniu swej bardziej jednorodnej przyrody zaszli dalej od nas, synów Ziemi? Narzucał się domysł: my, wychowani w atmosferze tlenowej, sto razy częściej występującej w kosmosie, znajdziemy jeszcze ogromną liczbę miejsc z warunkami sprzyjającymi życiu, znajdziemy, spotkamy i pojednamy z braterskimi ludami innych planet. Oni zaś, zrodzeni w oparach rozrzedzonego fluoru, z ich nietypowymi fluorowymi białkami i kośćmi, krwią z niebieskimi ciałkami, wchłaniającymi fluor, jak nasze czerwone tlen?
Ci ludzie zamknięci są w ograniczonej przestrzeni swojej planety. Na pewno od dawna wędrują w poszukiwaniu sobie podobnych lub chociaż planet z podobną atmosferą. Jak jednak mogą znaleźć w otchłaniach Wszechświata tak rzadkie klejnoty, jak przedostać się ku nim przez tysiące łat świetlnych? Ich desperacja stawała się bliska i zrozumiała, a także wielkie rozczarowanie przy spotkaniu ludzi oddychających tlenem, być może nie po raz pierwszy.
W galerii obcych krajobrazy obcej planety zostały zastąpione widokami kolosalnych budynków. Kształty wklęsłych ścian przypominały architekturę tybetańską. Nigdzie nie było ostrych kątów ani poziomych płaszczyzn. Formy wyginały się płynnie, przechodząc z pionu w poziom śrubowatymi lub spiralnymi skrętami. W oddali pojawił się ciemny otwór, podobny w kształcie do skręconego owalu. Gdy się rozrósł w zbliżeniu, można było zobaczyć, że dolna część owalu jest szeroką, zakręconą spiralnie drogą, wznoszącą się i zagłębiającą w budowlę rozmiarów sporego miasta.
Nad wejściem widniały piękne, niebieskie znaki, przypominające zmarszczki na wodzie. Wejście przybliżyło się. W głębi widoczna była słabo oświetlona wielka sala ze ścianami błyszczącymi jak fluorescencyjny minerał.
Nagle obraz znikł bez uprzedzenia. Zdumieni astronauci, spodziewający się zobaczyć coś niezwykłego, odczuli to niemal jak szok. Po tamtej stronie korytarza zapaliło się zwykłe niebieskie światło. Pojawili się też obcy astronauci. Tym razem poruszali się bardzo szybko i energicznie.
W tym momencie na ekranie pojawił się ciąg kadrów. Migały w takim tempie, że załoga ledwie za nimi nadążała. Gdzieś w głębi kosmosu poruszał się taki sam gwiazdolot, jak ten stojący bokiem do „Tellura.
Środkowy pierścień obracał się szybko i błyskał, rozsyłając dookoła promienie. Chwilę potem pierścień zatrzymał się i statek zawisnął w kosmicznej otchłani niedaleko od niewielkiego, niebieskiego gazowego karła.
Z gwiazdo lotu wystrzeliły w dał promienie, migoczące kreskami na ekranie, w którego lewym rogu pojawił się drugi gwiazdolot. Lecące smugi dotarły do tego, który był nieruchomo sprzęgnięty z ziemskim statkiem, w którym ludzie rozpoznali swój własny. Biały statek, odebrawszy wiadomość od swego towarzysza, oddalił się w czarny mrok.
Mut Ang westchnął tak głośno, że podwładni odwrócili się do niego z niemym pytaniem.
— Może nie jest uszkodzony, tylko znalazł coś bardzo ważnego? — spytała cicho Tajna.
— Być może. Jak by nie było, odchodzą. Musimy spieszyć się ze wszystkich sił, by zdążyć przejrzeć i zapisać jak najwięcej informacji. Najważniejsze są ich mapy, trasy i spotkania… Nie wątpię, że spotkali już tlenowych ludzi, takich, jak my.
W rozmowie z obcymi wyjaśniło się, że mogą pozostać jeszcze tylko ziemską dobę. Ludzie, podtrzymywani przez środki dopingujące, pracowali na pełnych obrotach, nie ustępując w niespożytej energii szarym mieszkańcom fluorowej planety.
Kopiowano książki naukowe z obrazkami, zapisując przy tym brzmienie obcej mowy. Przekazywano zbiory minerałów, wód i gazów w solidnych przezroczystych pojemnikach. Chemicy z obu statków starali się odczytać znaczenie symboli żywych i nieożywionych substancji. Blada ze zmęczenia Afra stała przed diagramami procesów fizjologicznych, schematami i formułami genetycznymi, schematem stadiów embriologicznego rozwoju organizmu mieszkańców obcej planety. Nieskończone łańcuchy molekuł białek fluorowych wydawały się podobne do naszych białkowych molekuł: takie same filtry energii i cząsteczki powstałe w walce żywej materii z entropią.
Minęło dwadzieścia godzin. W korytarzu pojawili się Tej i Kari, ledwie żywi z przemęczenia, niosąc wstęgi map gwiezdnych, obrazujących całą drogę „Tellura od Układu Słonecznego do miejsca spotkania.
Kosmici spieszyli się jeszcze bardziej. Fotomagnetyczne taśmy ziemskich komputerów zapisywały położenie nieznanych gwiazd, oznaczone nieznanymi oznaczeniami odległości, dane astrofizyczne, pokreślone skomplikowanymi zygzakami tras obu statków. Wszystko to powinno być później rozszyfrowane za pomocą przygotowanych wcześniej przez obcych tablic z objaśnieniami.
Na koniec ludzie nie mogli powstrzymać się od okrzyków radości. Najpierw wokół pierwszej, a potem drugiej, trzeciej, czwartej i piątej gwiazdy pojawiły się powiększone kręgi, po których krążyły planety.
Wizerunek niezgrabnego, pękatego gwiazdolotu zastąpiła cała grupa innych, znacznie bardziej foremnych statków. Na opuszczonych spod ich korpusów owalnych platformach stały niewątpliwie ludzkie istoty ubrane w skafandry. Symbol atomu z ośmioma elektronami tlenu zdobił wizerunki planet i statków, lecz gwiazdoloty na schemacie łączyły się tylko z dwiema ukazanymi planetami: jedną położoną blisko ogromnego czerwonego słońca i drugiej krążącej wokół jasnej, złocistej gwiazdy typu widmowego F. Widocznie życie na pozostałych tlenowych planetach nie osiągnęło jeszcze wysokiego poziomu, umożliwiającego podróże kosmiczne lub nie pojawiły się tam jeszcze istoty myślące.
Ziemianie nie zdołali tego wyjaśnić, lecz w ich rękach znalazły się bezcenne informacje o drogach wiodących ku tym zamieszkanym światom, oddalonym wiele setek parseków od miejsca spotkania gwiazdolotów.
Nadszedł czas rozstania.
Załogi obu gwiazdolotów stanęły twarzą twarz po obu stronach przezroczystej ściany, jasnobrązowi Ziemianie i szaroskórzy mieszkańcy fluorowej planety, której nazwa pozostała nieznana. Wymieniali się życzliwymi i smutnymi gestami, uśmiechami i obustronnie zrozumiałymi spojrzeniami uważnych, mądrych oczu.
Ludźmi z „Tellura” zawładnął nieopisany smutek.
Nawet odlot z rodzimej Ziemi, by wrócić siedemset lat później, nie wydawał im się teraz tak bezpowrotną stratą. Trudno było pogodzić się z myślą, że za parę minut ci piękni, dziwni i dobrzy ludzie znikną na zawsze w kosmicznych otchłaniach, w swoich samotnych i beznadziejnych poszukiwaniach myślącego życia podobnej natury.
Być może dopiero teraz całym swym jestestwem zrozumieli astronauci, że najważniejszy we wszystkich poszukiwaniach, działaniach, marzeniach i walkach jest sam człowiek. Dla każdej cywilizacji i każdej gwiazdy, całej galaktyki i nieskończonego wszechświata najważniejszy jest człowiek, jego rozum, uczucia, siła, piękno, jego życie!
Szczęście, bezpieczeństwo i rozwój człowieka jest głównym celem w nieobjętej przyszłości po pokonaniu Serca Węża, po wiekach bezrozumnej, ignoranckiej i szkodliwej utraty energii w niższych formach ustrojowych.
Człowiek jest jedyną siłą w kosmosie, mogącą działać rozumnie, by pokonując największe odległości dążyć do celowej i wszechstronnej przebudowy świata, do pięknego i mocnego życia, pełnego czystych i bogatych uczuć.
Dowódca kosmitów zrobił jakiś znak. Młoda kobieta, która prezentowała piękno mieszkańców fluorowej planety, rzuciła się w stronę, gdzie stała Afra.
Przywarła do szyby, rozkładając szeroko ręce, jakby chciała objąć piękną Ziemiankę. Afra, nie zważając na łzy spływające po policzkach, także przywarła do ścianki jak uwięziony ptak. Światło obcych zgasło i przezroczysta ściana stała się ciemnym odmętem, w którym tonęły wszystkie próby Ziemian, by zobaczyć ostatni raz obcych, którzy okazali się im tak bliscy.
Mut Ang polecił włączyć ziemskie oświetlenie, lecz galeria po tamtej stronie przegrody była już pusta.
— Grupa zewnętrzna, włożyć skafandry do rozłączenia korytarzy! — przerwał smutne milczenie władczy głos dowódcy. — Mechanicy do silników, astronawigatorzy do sterowni! Przygotować się do odlotu!
Ludzie opuścili galerię, zabierając narzędzia. Tylko Afra, oświetlona nikłym światłem otwartego luku burtowego, stała wciąż nieruchomo, jakby skuta lodowatym zimnem międzygwiezdnych przestrzeni.
— Afro, zamykamy luk! — zawołał do niej Tej Eron z głębi statku. — Chcemy zobaczyć ich odlot.
Młoda kobieta jakby się ocknęła i z krzykiem: „Zaczekaj, Teju, zaczekaj!”, podbiegła do dowódcy. Zaskoczony zastępca komendanta stanął w osłupieniu, lecz zaraz pojawiła się w środku sama Afra i biegnący za nią Mut Ang.
— Teju, włącz projektor na korytarzu! Wezwij techników, niech znowu ustawią ekran! — rozkazywał w biegu.
Ludzie upijali się jak przy awarii. Silny promień przebił się w głąb korytarza i zamigał z tymi samymi interwałami, jak lokalizator „Tellura” w momencie pierwszego spotkania. Obcy przerwali swoje prace i pojawili się w galerii. Ziemianie zapalili niebieskie światło 430. drżąca Afra pochyliła się nad tablicą kreślarską, odtwarzającą na ekranie pospieszne szkice biolożki. Podwójne spiralne łańcuchy mechanizmów cech dziedzicznych powinny być ogólnie podobne u ziemskich i fluorowych ludzi. Wyobraziwszy je sobie, Afra narysowała diagram przemiany materii ludzkiego organizmu, odpowiadający przemianie energii gwiezdnego promieniowania w roślinach. Młoda kobieta obejrzała się na nieruchome szare postacie i przekreśliła ukośnym krzyżem atom fluoru, wstawiając na jego miejsce atom tlenu.
Obcy drgnęli. Dowódca wystąpił naprzód i przybliżył twarz do przezroczystej przegrody, wpatrując się wielkimi oczami w niezdarne szkice Afry. Potem uniósł nad czołem splecione palce dłoni i głębokim ukłonem oddał hołd Ziemiance.
Zrozumieli to, co tylko w przebłysku pojawiło się w mózgu biolożki, wywołane smutkiem rozstania i wydobyło się na zewnątrz. Afra myślała o zmianie, całkowitej zmianie chemicznych przekształceń, zachodzących w skomplikowanych działaniach ludzkiego organizmu. Drogą oddziaływania na mechanizm dziedziczenia zamienić fluorową przemianę materii na tlenową! Zachować wszelkie dziedziczne osobliwości fluorowych ludzi, lecz skłonić ich ciała, by pracowały na innej bazie energetycznej. To gigantyczne zadanie było jeszcze tak dalekie od urzeczywistnienia, że nie wiadomo było, czy nawet siedem stuleci rozłąki „Tellura z Ziemią, wieków nieustannego rozwoju nauki mogło umożliwić podobne rozstrzygnięcie.
Lecz jak nieskończenie wiele mogą osiągnąć wspólne działania obu planet! Jeśli przyłączą się do nich inni myślący pobratymcy… fluorowa ludzkość nie pozostanie nikłym cieniem, zaginionym w głębinach Wszechświata.
Może więc smutek nieuniknionego rozstania i straty był wyolbrzymiony? Niedostępnie odlegli w budowie swoich planet i ciał fluorowi ludzie i ludzie Ziemi byli podobni w sposobie życia i całkiem sobie bliscy w uczuciach i myślach Afry, patrzącej w ogromne skośne oczy dowódcy gwiazdolotu. Zdawało się, że wszystko to w nich odczytała. A może było to tylko jej subiektywne wrażenie?
Obcy jednak żywili najwidoczniej tę samą wiarę w potęgę ludzkiego rozumu, która była dana Ziemianom.
Oto dlaczego nikła iskra nadziei, przekazana przez biolożkę, tak wiele dla nich znaczyła, że ich wymowne gesty nie wyglądały na pożegnalne, lecz jasno zapowiadały kolejne spotkania.
Oba gwiazdo loty rozchodziły się powoli, by nie uszkodzić jeden drugiego mocą silników wspomagających. Biały statek minutę wcześniej otoczył się ścianą oślepiającego ognia, za którą, gdy zgasła, nie widać już było niczego, oprócz kosmicznej ciemności.
Wtedy „Tellur”, ostrożnie się rozpędzając, wszedł w pulsację, będącą jakby pomostem dla niewyobrażalnie dalekich międzygwiezdnych podróży. Ludzie, ukryci bezpiecznie w swoich kapsułach, nie widzieli już, jak skracały się lecące z naprzeciwka świetlne kwanty i dalekie gwiazdy, stając się coraz bardziej fioletowe. Potem gwiazdolot zanurzył się w nieprzeniknionym mroku zero-przestrzeni, za którą kwitło w oczekiwaniu gorące życie na Ziemi.