— Myślę, że wystarczy Esmeralda. W końcu lecieliśmy na jednej miotle i w ogóle…

— Czy mogę wejść pierwszy, Esmeraldo? — poprosił. — To przecież moja Biblioteka.

Babcia obejrzała się, wyraźnie zdziwiona. Po chwili uśmiechnęła się.

— Oczywiście. Przepraszam.

— Dla zachowania pozorów — wyjaśnił Cutangle przepraszająco. I pchnął drzwi.

Biblioteka pełna była magów, którzy dbają o swoje książki tak samo jak mrówki dbają o jąjeczka i podobnie jak one przenoszą je w chwilach zagrożenia. Woda dostała się nawet tutaj i przelewała się w dość nieoczekiwanych miejscach, a to z powodu dziwnych efektów grawitacyjnych Biblioteki. Opróżniono wszystkie dolne półki, a sztafeta magów i studentów układała tomy na wszystkich dostępnych stołach i suchych regałach. Powietrze wibrowało gniewnym szelestem stronic, zagłuszającym niemal dalekie odgłosy burzy.

Wszystko to najwyraźniej zaniepokoiło bibliotekarza, gdyż biegał od maga do maga, bez większych efektów szarpał ich za szaty i pokrzykiwał „uuk”.

Zauważył Cutangle'a i podbiegł do niego szybko. Babcia nigdy jeszcze nie widziała orangutana, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać. Zachowała więc kamienny spokój w obecności małego, brzuchatego człowieczka z niewiarygodnie długimi rękami i półtora rażą za dużą skórą.

— Uuk — wyjaśnił. — Uuk.

— Tak przypuszczałem — odparł krótko Cutangle i chwycił najbliższego maga, zgiętego pod ciężarem kilkunastu grimoire'ów. Ten zrobił minę, jakby zobaczył ducha, zerknął z ukosa na Babcię i upuścił księgi na podłogę. Bibliotekarz drgnął.

— Nadrektor? — wykrztusił mag. — Pan żyje? To znaczy… Słyszeliśmy, że został pan porwany przez… — Znów zerknął na Babcię. — To jest, myśleliśmy… Treatle mówił…

— Uuk! — zawołał bibliotekarz, zaganiając kartki z powrotem między okładki.

— Gdzie jest młody Simon i dziewczynka? Co z nimi zrobiliście? — zawołała groźnie Babcia.

— Oni… Ułożyliśmy ich, o tam. — Mag cofnął się trochę. — Ehm…

— Prowadź — rozkazał Cutangle. — I przestań się jąkać, człowieku! Można by pomyśleć, że w życiu nie widziałeś kobiety.

Mag nerwowo przełknął ślinę i z zapałem pokiwał głową.

— Oczywiście. I… to znaczy… Proszę za mną… urn…

— Nie miałeś chyba ochoty wspominać o tradycji, co? — spytał Cutangle.

— Ee… Nie, Nadrektorze.

— To dobrze.

Biegli tuż za nim, wymijając zapracowanych magów, z których większość na widok Babci nieruchomiała.

— Sytuacja robi się krępująca — mruknął kącikiem ust Cutangle. — Będę musiał mianować cię honorowym magiem.

Babcia patrzyła przed siebie, a jej wargi prawie się nie poruszyły.

— Spróbuj tylko — syknęła. — A mianuję cię honorową czarownicą.

Cutangle gwałtownie zacisnął usta.

Esk i Simon leżeli na stole w jednej z bocznych czytelni, pod opieką sześciu magów. Wszyscy odstąpili nerwowo, gdy nadeszła cała trójka i wlokący się z tyłu bibliotekarz.

— Myślałem — zaczął Cutangle — że może lepiej będzie dać laskę Simonowi. Jest w końcu magiem i…

— Po moim trupie — rzekła Babcia z mocą. — I twoim też. Z niego czerpią moc. Chcesz dać im więcej?

Cutangle westchnął. Podziwiał tę laskę. Była jedną z lepszych, jakie w życiu oglądał.

— Bardzo dobrze. Masz rację, oczywiście. Pochylił się i ułożył laskę na ciele śpiącej Esk, po czym odstąpił i zamarł w dramatycznej pozie. Nic się nie stało.

Jeden z magów zakaszlał nerwowo. Nic nie stawało się nadal. Rzeźbione wzory na lasce zdawały się uśmiechać złośliwie.

— To nie działa — mruknął Cutangle. — Prawda?

— Uuk.

— Dajmy jej trochę czasu — zaproponowała Babcia. Dali jej trochę czasu. Na zewnątrz burza kroczyła przez miasto, próbując zrywać z domów pokrycia.

Babcia usiadła na stosie książek i przetarła oczy. Dłoń Cutangle'a jakby przypadkiem zabłądziła do kapciucha z tytoniem. Kolega wyprowadził z pokoju kaszlącego nerwowo maga.

— Uuk — powiedział bibliotekarz.

— Już wiem! — zawołała Babcia tak, że na pół gotowy skręt wystrzelił w deszczu tytoniowych okruchów z niezgrabnych palców Cutangle'a.

— Co?

— To nie wystarczy!

— Co?

— Esk nie może używać laski. — Babcia wstała.

— Ale sama mówiłaś, że zamiatała za nią podłogi, że ją ochraniała, że… — zaczął Cutangle.

— Nie nie nie — sprzeciwiła się Babcia. — To jedynie oznacza, że laska sama z siebie korzysta, albo wykorzystuje Esk, ale Esk sama nigdy nie będzie mogła jej użyć. Rozumiesz?

Cutangle wpatrywał się w dwa nieruchome ciała.

— Powinno jej się udać. To przecież prawdziwa laska maga.

— Więc ona jest prawdziwym magiem, tak? Cutangle zawahał się.

— Nie, oczywiście, że nie. Nie możesz wymagać, żebyśmy mianowali ją magiem. Gdzie jest precedens?

— Co? — spytała Babcia ostrym tonem.

— Nic takiego jeszcze się nie zdarzyło.

— Wiele rzeczy jeszcze się nie zdarzyło. Rodzimy się tylko raz. Cutangle spojrzał na nią błagalnie.

— Ale to wbrew t…

Zaczął już mówić „tradycji”, ale słowo zamarło mu na wargach nie dokończone.

— Kto to powiedział? — zapytała tryumfująco Babcia. — Gdzie jest powiedziane, że kobiety nie mogą być magami?

Przez głowę Cutangle'a przebiegały na przemian następujące myśli:

…To nie jest powiedziane gdzieś, to jest powiedziane wszędzie.

…Ale młody Simon twierdził chyba, że wszędzie jest całkiem podobne do nigdzie i właściwie trudno dostrzec jakąś różnicę.

…Czy chcę przejść do historii jako pierwszy Nadrektor, który dopuścił kobiety do studiów na Uniwersytecie? Ale… Przejdę do historii, to pewne.

…To naprawdę imponująca kobieta, kiedy stoi w takiej pozie.

…Laska ma własne pomysły.

…Jest w tym wszystkim pewien sens.

…Będą się ze mnie śmiali.

…To się nie może udać.

…To się może udać.


* * *

Nie mogła im ufać. Ale nie miała wyboru. Spoglądała na pochylone nad sobą straszne pyski i dziwaczne ciała, litościwie okryte płaszczami. Zamrowiły ją palce.

W świecie cieni idee są rzeczywistością. Ta myśl zdawała się płynąć w górę wzdłuż ramion.

Była to radosna myśl, myśl pełna entuzjazmu. Esk zaśmiała się, rozsunęła dłonie, a laska zabłysła między nimi jak zestalona iskra elektryczna.

Stwory zaćwierkały nerwowo, jeden czy drugi z tylnych szeregów niezgrabnie próbował się wycofać. Simon upadł do przodu, kiedy strażnicy puścili go nagle, i wylądował na czworaka w piasku.

— Użyj jej! — zawołał. — To jest to! Przestraszyły się! Esk uśmiechnęła się do niego i nadal badała laskę. Po raz pierwszy mogła się przekonać, jak wyglądały rzeźbienia.

Simon porwał piramidę ze światem i podbiegł do niej.

— Dalej! — rzucił. — One tego nienawidzą!

— Słucham? — spytała Esk.

— Użyj laski — ponaglił ją Simon i sięgnął po nią. — Hej! Ona mnie ugryzła!

— Przepraszam. — Esk podniosła głowę i przyjrzała się wyjącym Stworom, jakby dopiero teraz je zobaczyła. — A, one… One istnieją tylko w naszych umysłach. Zniknęłyby, gdybyśmy przestali w nie wierzyć.

Simon rozejrzał się.

— Jakoś nie bardzo mnie to przekonuje — wyznał.

— Sądzę, że powinniśmy już wracać do domu. Będą się o nas martwić. Złożyła dłonie i laska zniknęła. Przez moment tylko światło prześwitywało jej przez palce, jakby trzymała w nich świecę. Stwory zaskowyczały. Kilka się przewróciło.

— Najważniejsze w magii jest to, jak jej nie używasz — wyjaśniła Esk, biorąc Simona pod rękę.

Z błogim uśmiechem patrzył na rozpadające się wokół formy.

— Nie używasz? — powtórzył.

— Tak. Sam spróbuj.

Wyciągnęła przed siebie ręce, stworzyła z powietrza laskę i podała mu. Simon chciał ją wziąć, ale cofnął dłoń.

— E… nie. Ona mnie chyba nie lubi.

— Nic ci nie zrobi, jeśli dam ci ją sama. Nie może się sprzeciwiać — uspokoiła go Esk.

— A gdzie ona znika?

— Staje się ideą siebie. Chyba.

Znowu wyciągnął rękę i zacisnął palce na gładkim drewnie.

— A teraz zobaczymy! — zawołał i uniósł ją w klasycznej pozie mściwego maga. — Teraz im pokażę!

— Nie. To błąd.

— Niby dlaczego błąd? Mam moc!

— One są… czymś w rodzaju naszego odbicia. Nie zdołasz pokonać własnego odbicia, zawsze jest tak samo silne jak ty. Dlatego ściągają do ciebie, kiedy używasz magii. I nie męczą się. Żywią się magią, dlatego magią nie można z nimi wygrać. Nie. Chodzi o to… To znaczy nie o to, żeby nie używać magii, bo się nie potrafi. To na nic. Ale nie używać magii, ponieważ się potrafi… To dopiero je złości. Nienawidzą takiej myśli. Gdyby ludzie zrezygnowali z magii, one by wyginęły.

Stwory przed nimi potykały się o siebie, próbując jak najszybciej usunąć się z drogi.

Simon popatrzył na laskę, na Esk, na Stwory, potem znowu na laskę.

— Trzeba to przemyśleć — stwierdził niepewnie. — Chętnie bym się tym zajął.

— Mam wrażenie, że uda ci się bez trudu.

— Uważasz, że prawdziwa moc polega na przejściu przez magię aż na drugą stronę?

— To działa, prawda?

Byli już sami na lodowatej równinie. Stwory majaczyły w oddali jak figurki z patyków.

— Zastanawiam się, czy nie na tym właśnie polega czarodzicielstwo — mruknął Simon.

— Nie wiem. Możliwe.

— Naprawdę chętnie się tym zajmę — powtórzył znowu Simon, obracając w dłoniach laskę. — Moglibyśmy zaplanować kilka eksperymentów, rozumiesz, świadomego nieużywania magii. Moglibyśmy bardzo starannie nie wykreślać na podłodze oktogramu, umyślnie niczego nie przywoływać i… na samą myśl jestem cały spocony.

— Ja wolę myśl o powrocie do domu — oświadczyła Esk, zaglądając do wnętrza piramidy.

— To właściwie moja idea świata. Powinienem znaleźć drogę. Jak ty to robisz?

Złożył ręce. Laska wśliznęła się między nie, przez sekundę światło jaśniało mu przez palce i zgasło. Uśmiechnął się.

— No dobrze. Teraz musimy tylko poszukać Uniwersytetu.


* * *

Cutangle odpalił trzeciego papierosa od niedopałka drugiego. Ten ostatni wiele zawdzięczał twórczej mocy zdenerwowania i przypominał wielbłąda z odciętymi nogami.

Nie tak dawno wszyscy widzieli, jak laska unosi się powoli nad Esk i ląduje na ciele Simona.

Teraz znowu płynęła w powietrzu.

Inni magowie przyszli to zobaczyć. Bibliotekarz siedział pod stołem.

— Gdybyśmy chociaż mieli pojęcie, co się właściwie dzieje — westchnął Cutangle. — To napięcie mnie dobija.

— Myśl pozytywnie — burknęła Babcia. — I zgaś tego przeklętego papierosa. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciał wracać do pokoju, gdzie śmierdzi jak w palenisku.

Jak jeden mąż wszyscy uczeni magowie spojrzeli wyczekująco na Cutangle’a.Ten wyjął z ust tlący się zwitek i rozdeptał go obcasem z taką miną, że żaden z zebranych magów nie ośmielił się spojrzeć mu w oczy.

— Pora już chyba, żeby rzucić — stwierdził. — To dotyczy was wszystkich. Czasami cuchnie tu gorzej niż w smolarni.

I wtedy spojrzał na laskę. Wyglądała…

Niełatwo byłoby opisać ten efekt. Zdawało się, że laska pędzi gdzieś bardzo szybko, a równocześnie cały czas pozostaje w tym samym miejscu.

Strugi gazu strzelały z jej powierzchni i znikały — jeśli to był gaz. Jaśniała jak kometa, stworzona przez początkującego wykonawcę efektów specjalnych. Barwne iskry strzelały na wszystkie strony i gdzieś się kryły.

Zmieniała też kolor, od ciemnej czerwieni przez całe widmo aż do boleśnie jaskrawego fioletu. Węże białego ognia jarzyły się na całej jej długości.

(Powinno istnieć słowo na określenie słów, które brzmią tak, jak brzmiałyby różne rzeczy, gdyby wydawały dźwięk. Słowo „lśnić” naprawdę błyszczy oleiście, a gdyby szukać słowa brzmiącego dokładnie tak, jak wyglądają iskry pełgające po spalonym papierze, albo jak światła miast mogłyby pełznąć przez świat, gdyby całą cywilizację zmieścić w jednej nocy, wtedy nie ma nic lepszego od „jarzenia”.) Cutangle wiedział, co za chwilę nastąpi.

— Uważajcie — szepnął. — Zaraz wybuchnie.

W absolutnej ciszy — takiej, która wsysa i durni dźwięki — laska na całej długości rozbłysła czystą oktaryną.

Ósmy kolor, powstający w wyniku przejścia światła przez silne pole magiczne, przeświedał ciała magów, półki z książkami i mury. Inne barwy zamgliły się i zmieszały, jakby ta jasność była szklanką dżinu wylaną na akwarelowy obraz świata. Chmury nad Uniwersytetem zapłonęły, skręciły się w fascynujące i nieoczekiwane kształty, po czym pomknęły w górę.

Obserwator nad Dyskiem zobaczyłby, że niewielki skrawek lądu nad Okrągłym Morzem przez kilka sekund skrzy się jak klejnot i nagle gaśnie.

Ciszę w pokoju przerwał stuk laski upadającej na blat stołu.

— Uuk — odezwał się ktoś bardzo cicho. Po chwili Cutangle przypomniał sobie, jak używać rąk i uniósł je do miejsca, gdzie zwykle miał oczy. Panowała kompletna ciemność.

— Czy… jest tu kto? — zapytał.

— Bogowie, nie wiecie nawet, jak się cieszę, że ktoś to powiedział — zawołał inny głos.

Ciszę wypełniły podniecone okrzyki.

— Jesteśmy wciąż tam, gdzie byliśmy?

— Nie wiem. A gdzie byliśmy?

— Chyba tutaj.

— Możesz wyciągnąć rękę?

— Nie, mój poczciwcze, dopóki nie będę całkiem pewna, czego dotknę — oznajmił niemożliwy do pomylenia z żadnym innym głos Babci Weatherwax.

— Niech każdy spróbuje coś złapać — nakazał Cutangle i zdusił wrzask, kiedy za kostkę chwyciły go palce przypominające ciepłą skórzaną rękawiczkę. Zabrzmiało pełne satysfakcji „uuk”; ten prosty dźwięk niósł ulgę, spokój i szczerą radość z kontaktu z innym człowiekiem, czy też — w danym przypadku — z innym antropoidem.

Coś szurnęło i zaraz potem cudownie błysnęło czerwienią. To jeden z magów na drugim końcu pokoju zapalił papierosa.

— Kto to zrobił?

— Przepraszam, Nadrektorze… To z przyzwyczajenia…

— Pal ile chcesz, człowieku.

— Dziękuję, Nadrektorze.

— Chyba widzę zarys drzwi — poinformował inny głos.

— Babciu…

— Tak, wyraźnie widzę…

— Esk?

— Tu jestem, Babciu.

— Czyja też mogę zapalić?

— Jest z tobą ten chłopak?

— Tak.

— Uuk.

— Jestem tutaj.

— Co się dzieje?

— Natychmiast przestańcie gadać!

Zwykłe światło, jak powolna pieszczota dla oczu, spłynęło z powrotem do Biblioteki.

Esk usiadła, zrzucając laskę, która potoczyła się pod stół. Dziewczynka poczuła, że coś opada jej na czoło. Podniosła rękę.

— Chwileczkę! — Babcia podbiegła do niej, chwyciła za ramiona i spojrzała w oczy. — Witaj w domu — powiedziała i ucałowała ją mocno.

Esk sięgnęła do czoła i wymacała na głowie coś sztywnego. Zdjęła to, żeby się przyjrzeć.

Był to szpiczasty kapelusz, trochę mniejszy od Babcinego, ale za to jaskrawoniebieski, z wymalowanymi kilkoma srebrnymi gwiazdami.

— Kapelusz maga? — zdziwiła się. Wystąpił Cutangle.

— No tak… — zaczął i odchrząknął. — Widzisz, postanowiliśmy… zdawało nam się… w każdym razie uznaliśmy…

— Jesteś magiem — rzekła z prostotą Babcia. — Nadrektor zmienił tradycję. Żadna sztuka, okazuje się.

— Gdzieś tu jest laska — przypomniał Cutangle. — Upadła chyba… Ojej.

Wstał z laską w ręku. Pokazał ją Babci.

— Zdawało mi się, że jest rzeźbiona — powiedział. — A ta wygląda jak zwykły kij.

To prawda. Laska wyglądała równie groźnie jak kawałek drewna na opał.

Esk obracała w dłoniach kapelusz z miną kogoś, kto rozwinąwszy przysłowiowe barwne opakowanie znajduje wewnątrz sole kąpielowe.

— Bardzo ładny — stwierdziła niepewnie.

— Tyle tylko umiesz powiedzieć? — zirytowała się Babcia.

— I szpiczasty — dodała Esk.

Nie wiadomo dlaczego będąc magiem wcale nie czuła się inaczej, niż kiedy jeszcze nim nie była. Simon pochylił się do niej.

— Pamiętaj — szepnął. — Musisz zostać magiem, a dopiero potem możesz zajrzeć na drugą stronę. Sama to mówiłaś. Z uśmiechem spojrzeli sobie w oczy. Babcia obejrzała się na Cutangle'a. Mag wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia — wyznał. — Co z twoim jąkaniem, chłopcze?

— Chyba minęło, proszę pana — odparł wesoło Simon. — Musiałem je gdzieś zostawić.


* * *

Rzeka wciąż była brunatna i wezbrana, ale przynajmniej znowu przypominała rzekę.

Jak na późną jesień było niezwykle ciepło. W całym dolnym Ankh-Morpork para unosiła się z tysięcy koców i dywanów, wystawionych do suszenia na słońce. Muł pokrywał ulice, co należy uznać za poprawę — imponująca miejska kolekcja zdechłych psów spłynęła do morza.

Para unosiła się również z posadzki werandy rezydencji Nadrektora i z imbryka herbaty na stoliku.

Babcia rozsiadła się w trzcinowym fotelu i pozwalała, by niezwykłe o tej porze roku ciepło rozgrzewało jej stopy. Obojętnie przyglądała się grupie miejskich mrówek, które od tak dawna żyły pod uniwersyteckimi brukami, że wysoki poziom magicznego da doprowadził u nich do permanentnych zmian genetycznych. W tej chwili przenosiły wilgotną bryłkę cukru z cukiernicy na mały wózeczek. Inna grupa na brzegu stołu budowała wysięgnik z patyczków.

Babcię mógłby, ale nie musiał zainteresować fakt, że jedną z tych mrówek był Drum Billet, który postanowił w końcu dać Życiu jeszcze jedną szansę.

— Mówią — powiedziała — że jeśli znajdzie się mrówkę w Dzień Strzeżenia Wiedźm, zima będzie łagodna.

— Kto tak mówi? — zapytał Cutangle.

— Na ogół ludzie, którzy się mylą — odparła Babcia. — Notuję to w swoim „Almanachu”, widzisz? Wszystko się zgadza. Większość rzeczy, w jakie wierzy większość ludzi, jest nieprawdziwa.

— Na przykład „nocą niebo czerwone, rankiem miasto spalone”? I że nie można starego psa nauczyć nowych sztuczek?

— Psy nie do tego chyba służą — mruknęła Babcia. Bryłka cukru dotarła do wysięgnika. Para mrówek mocowała ją do mikroskopijnego wielokrążka.

— Nie rozumiem połowy z tego, co mówi Simon — wyznał Cutangle. — Chociaż niektórych studentów bardzo to ekscytuje.

— Ja tam rozumiem, co mówi Esk. Tyle że w to nie wierzę — oznajmiła Babcia. — Oprócz tego, że magom potrzebne jest serce.

— Mówi też, że czarownicom potrzebna jest głowa — przypomniał Cutangle. — Może maślaną bułeczkę? Obawiam się, że są wilgotne.

— Powiedziała mi, że jeśli magia daje ludziom to, czego chcą, to rezygnacja z magii może dać im to, czego naprawdę potrzebują. Dłoń Babci zawisła nad paterą.

— Simon też to powtarza. Nie pojmuję tego. Magia istnieje, żeby z niej korzystać, nie żeby ją magazynować. No dalej, nie odmawiaj sobie.

— Magia poza magią — parsknęła Babcia. Wzięła bułeczkę i posmarowała ją dżemem. Po chwili namysłu posmarowała ją jeszcze bitą śmietaną.

Grudka cukru uderzyła o posadzkę. Natychmiast otoczyła ją kolejna grupa uniwersyteckich mrówek, gotowa zaprząc do pracy długi szereg schwytanych w ogrodzie mrówek czerwonych.

Cutangle zaczął wiercić się niespokojnie. Fotel zatrzeszczał.

— Esmeraldo — zaczął. — Chciałem cię zapytać…

— Nie — przerwała mu Babcia.

— Właściwie to chciałem powiedzieć, że moglibyśmy przyjąć na Uniwersytet jeszcze kilka dziewcząt. Na zasadzie eksperymentu. Jak tylko załatwimy sprawę kanalizacji.

— To już wasza sprawa, oczywiście.

— I… I… Wydawało mi się… Skoro mamy się chyba stać placówką koedukacyjną, pomyślałem, że może…

— Tak…

— Jak widziałabyś swoją karierę w… To znaczy, czy przyjęłabyś fotel… Grudka cukru na rolkach z patyczków przejechała pod nim, do wtóru popiskiwania mrówek-poganiaczy na samej granicy słyszalności.

— Hmm… — mruknęła Babcia. — Właściwie, dlaczego nie? Zawsze chciałam mieć duży, wiklinowy, z takim małym daszkiem u góry. Jeśli nie sprawi wam to kłopotu…

— Nie całkiem o to mi chodziło — wyznał Cutangle i dodał pospiesznie: — Ale z pewnością da się to załatwić. Nie, mówiłem o fotelu kierownika katedry. To znaczy, czy zgodziłabyś się przyjeżdżać tu na wykłady dla studentów?

— O czym wykłady?

Cutangle nerwowo szukał jakiegoś tematu.

— O ziołach? — zaryzykował. — Nie bardzo znamy się tutaj na ziołach. I głowologii. Esk opowiadała mi o głowologii. Brzmi to fascynująco.

Bryłka cukru z ostatnim szarpnięciem zniknęła w szczelinie muru. Cutangle skinął głową w jej stronę.

— Bardzo lubią cukier — powiedział. — Nie mamy serca, żeby coś z tym zrobić.

Babcia zmarszczyła brwi i ruchem brody wskazała na majaczące w dali Ramtopy, przesłonięte zawieszoną nad miastem mgiełką.

— To daleko stąd — zauważyła. — Nie mogę ciągle podróżować tam i z powrotem. Nie w moim wieku.

— Moglibyśmy ci sprawić lepszą miotłę. Nie musiałabyś jej popychać, żeby wystartowała. Poza tym miałabyś tu mieszkanie. I tyle używanej odzieży, ile uniesiesz — dodał, uruchamiając swoją tajną broń. Przewidująco zainwestował sporo czasu w rozmowy z panią Whitlow.

— Hmm… — zastanowiła się Babcia. — Jedwab?

— Czerwony i czarny — zapewnił Cutangle. Wizja Babci w czarnym i czerwonym jedwabiu przebiegła mu truchtem przez głowę; gwałtownie ugryzł bułeczkę.

— Moglibyśmy też na lato przysłać do twojej chatki kilku studentów — mówił dalej. — Na zajęcia terenowe.

— To znaczy jakie?

— Poza Uniwersytetem. Jestem przekonany, że wiele się tam nauczą. Babcia pomyślała chwilę. Z pewnością wygódce przydałby się ogólny remont i to zanim wrócą upały. Kozia szopa na wiosnę wymaga solidnego czyszczenia. Okopywanie zagonów Ziół też jest ciężką pracą.

Sufit w sypialni tylko wstyd przynosi i trzeba wymienić niektóre dachówki.

— Zajęcia praktyczne? — upewniła się.

— Absolutnie.

— Mhm… Dobrze, zastanowię się — obiecała, mgliście pamiętając, że na pierwszej randce nie należy posuwać się za daleko.

— Może wieczorem zjesz ze mną kolację i powiesz, co postanowiłaś? — zaproponował Cutangle. Oczy mu błyszczały.

— Co będziemy jeść?

— Zimne mięso i ziemniaki.

Pani Whitlow dobrze wykonała swoją pracę.

I tak się stało.

Esk i Simon pracowali nad stworzeniem nowej dziedziny magii, której nikt dokładnie nie rozumiał, ale którą mimo to wszyscy uważali za godną zainteresowania i w pewnym sensie uspokajającą.

Co może ważniejsze, mrówki wykorzystały cały cukier, jaki zdołały ukraść, do budowy niedużej piramidy w jednej z pustych ścian. Złożyły w niej zmumifikowane ciało martwej królowej. Na ścianach maleńkiej ukrytej komory grobowej wypisały owadzimi hieroglifami rozwiązanie zagadki długowieczności.

Rozwiązały ją prawidłowo. Ich odkrycie miałoby wielki wpływ na dalszy rozwój wszechświata, gdyby przy kolejnej powodzi woda znów nie zalała Uniwersytetu i nie zmyła piramidy bez śladu.

Загрузка...