Najpierw byliśmy zbyt podnieceni, by zwrócić uwagę, a potem, by wcześnie wstać; i tak, kiedy się obudziłem,, było jeszcze ciemno. Sprawdziłem ruch gwiazd ponad drzewami — prawie niewidoczny. Noc była tu wielokrotnie dłuższa niż na Ziemi.
Rozdrażniło to nasze wojsko, a fakt, że nie uciekliśmy (nie można było już dłużej ukrywać, że zdrada, a nie wolny wybór nas tu przyprowadziła), intrygował wielu. Oczekiwano wszakże, że parę tygodni minie, nim zacznie się realizacja planów barona, toteż z wielkim szokiem stwierdzono, że nad ranem pojawiły się statki wroga.
— Nie trać ducha — klarowałem Czerwonemu Johnowi, który drżał wraz ze swymi łucznikami w szarej mgle. — To nie magia, mówiono o tym wczoraj przy ognisku. Przybyli dlatego, że mogą rozmawiać na odległość setek mil i przelatywać takież odległości w minutę. Gdy tylko jeden z wczorajszych niedobitków dotarł do innej osady, rozesłano o nas wieści.
— A zatem — odparł Czerwony John nie bez racji — jeśli to nie czary, to chciałbym wiedzieć, co to jest.
— Jeśli to czary, nie trzeba wam się obawiać — odparłem — albowiem czarna magia nie ima się dobrych chrześcijan. Chociaż powtarzam, że to jest zwykła biegłość w mechanice i sztuce wojennej.
— A te imają się d-d-dobrych chrześcijan — wyjąkał jeden z łuczników.
John szturchnął go, nakazując milczenie, podczas gdy ja przeklinałem mój niewyparzony język.
W owym bladym świetle widzieliśmy wiele krążących statków, niektóre tak wielkie jak nasz rozbity Krzyżowiec. Przyznaje, że kolana drżały mi pod habitem. Byliśmy wszyscy naturalnie osłonięci ekranem mniejszego fortu, którego nigdy nie wyłączono. Nasi artylerzyści wykryli, że miotacze w forcie obsługiwało się równie prosto, jak działa na statku, i były one przygotowane do strzelania. Wiedziałem jednak, że nasza obrona nie jest taka dobra. Mogli wystrzelić jeden z tych potężnych wybuchających pocisków, o których mówił nasz jeniec; mogli zaatakować pieszo, zalewając nas po prostu swoją masą.
A jednak statki tylko krążyły w całkowitej ciszy pod nieznanymi gwiazdami. Gdy pierwsze blade światło poranka oświetliło ich burty, opuściłem łuczników i przez mokrą od rosy trawę ruszyłem ku jeździe. Sir Roger wpatrywał się w niebo z siodła swego rumaka. Był już w wyczyszczonej zbroi, z hełmem pod pachą i nikt nie mógł wywnioskować z jego twarzy, jak mało dane mu było spać.
— Dzień dobry, bracie Parvusie — powitał mnie. — To była długa ciemność.
Sir Owain podjechał do nas, nerwowo przesuwając językiem po wargach. Był blady, ciemne obwódki okalały jego duże oczy o długich rzęsach.
— Żadna noc zimowa w Anglii nie ciągnęła się tak długo — rzekł i przeżegnał się.
— A zatem o tyle też dłuższy jest dzień — zauważył sir Roger. Wydawał się całkiem pogodny, teraz gdy miał do czynienia z wrogiem, a nie krnąbrnymi niewiastami.
— Czemu oni nie atakują? — wychrypiał sir Owain. — Czemu tylko krążą w górze?
— To chyba oczywiste, nie sądziłem, że trzeba to będzie wyjaśnić — zdziwił się Sir Roger. — Czy nie mają dostatecznych dowodów, by się nas obawiać?
— Co? — zająknąłem się. — O tak, panie, istotnie jesteśmy Anglikami, ale… — wzrok mój powędrował do tyłu nad kilkoma nędznymi namiotami rozstawionymi wokół murów fortecy, ponad brudnymi i obdartymi żołnierzami, zbitymi w bezładną grupę kobietami i starcami, płaczącymi dziećmi; nad bydłem, owcami, ptactwem nadzorowanym przez złorzeczącą służbę, nad kotłami z bulgoczącym śniadaniem — …ale panie, w tej chwili wyglądamy bardziej na Francuzów.
Baron uśmiechnął się i powiedział:
— A cóż oni wiedzą o Francuzach czy Anglikach? Jeśli już o to chodzi, mój ojciec był pod Bannockburn, gdzie garstka obdartych Szkotów rozbiła kawalerię króla Edwarda II. To, co wszyscy Wersgorowie wiedzą o nas, to tyle, że przybyliśmy nagle znikąd i — jeśli przechwałki Branithara są prawdziwe — dokonaliśmy tego, czego żaden z ich przeciwników nie osiągnął: zdobyliśmy ich twierdzę! Czyż nie wykazywałbyś dużej ostrożności na miejscu ich dowódcy?
Salwa śmiechu, która rozległa się wśród konnicy, dotarła do piechoty, aż w efekcie trząsł się od niego cały obóz. Dojrzałem, że słysząc to jeńcy zbili się w gromadę.
Kiedy słońce wzeszło, w odległości mili wylądowało powoli i ostrożnie kilka pojazdów. Powstrzymaliśmy się przed otwarciem ognia, nabrali więc odwagi i wysłali ludzi, którzy zaczęli budować jakąś maszynerię na polu przed nami.
— Pozwolicie im wznieść warownię tuż pod naszym nosem? — krzyknął Thomas Bullard.
— Być może, że nie zaatakują nas, jeśli poczują się bardziej bezpieczni — odparł baron. — Chcę, by zrozumieli, że będziemy pertraktować. — Uśmiechnął się krzywo. — Zrozumcie, przyjaciele, naszą najlepszą bronią mogą być teraz nasze języki.
Wkrótce wylądowało wiele statków przybyłych z odsieczą, tworząc kształt koła — jak ów kamienny krąg, który olbrzymy wzniosły w Anglii przed potopem — formując obóz strzeżony przez znany nam już poblask ekranu i przez ruchome działa, nakryty przez wiszące w powietrzu okręty wojenne. Dopiero wówczas wysłali herolda.
Pękata postać dużymi krokami sadziła śmiało przez łąkę, mimo świadomości, że mogliśmy ją trafić bez wysiłku. Metaliczny ubiór błyszczał w porannym słońcu, lecz puste ręce przybysz trzymał na widoku. Sir Roger osobiście wyjechał mu naprzeciw w towarzystwie mnie, cały czas odmawiającego zdrowaśki.
Wersgor speszył się nieco na widok ogromnego ogiera i siedzącej na nim żelaznej wieży, ale nabrał powietrza w płuca i rzekł swoje, chociaż nie wypadało to tak buńczucznie, jak by chciał:
— Jeśli będziecie zachowywać się właściwie, nie zniszczę was w czasie rozmowy.
Sir Roger zaśmiał się, kiedy przetłumaczyłem.
— Powiedz mu — rozkazał — że ja z kolei będę trzymał moje błyskawice na uwięzi, chociaż są one tak potężne, że nie mogę przysiąc, czy nie wydostaną się i nie obrócą jego obozu w ruinę, jeśli zbytnio się poruszy.
— Ale nie masz takich błyskawic, panie — zaprotestowałem. — Niezbyt uczciwie tak twierdzić.
— Przełożysz moje słowa wiernie, z kamienną twarzą, bracie Parvusie, albo dowiesz się czegoś nowego o piorunach, gdy cię grzmotnę.
Usłuchałem.
W dalszej części rozmowy jak zwykle nie będę podkreślał trudności w tłumaczeniu. Moja znajomość wersgorskiego była ograniczona, gramatyka zaś zgoła niedorzeczna. W istocie służyłem jedynie za pergamin, na którym pisywali możni, wymazywali i pisali na nowo, Nim minęła godzina rozmowy, tak właśnie się czułem.
Czego to nie musiałem tłumaczyć! Spośród wszystkich ludzi mężnego i szlachetnego rycerza, sir Rogera de Tourneville, wielbię najbardziej, ale kiedy łaskawie opowiadał o swych angielskich włościach (tych mniejszych, które zajmowały ledwie trzy planety) i o osobistej obronie Roncesvaux przeciwko czterem milionom pogan, czy też o zdobyciu (w pojedynkę) Konstantynopola lub o pobycie we Francji, gdzie przyjął zaproszenie swego gospodarza, by skorzystać z „prawa pierwszej nocy” na dwustu chłopskich weselach tegoż samego dnia — jego słowa ledwie przechodziły mi przez gardło, choć przecież równie, dobrze znałem liczne dworskie romanse, jak i żywoty świętych. Moją jedyną pociechą było to, że niewiele z jego bezwstydnych kłamstw ocalało wobec trudności językowych i wersgorski herold rozumiał tylko tyle, że ma do czynienia z kimś, kto jest mocny w gardle. Próbował, biedak, wywrzeć na nas podobne wrażenie, ale sir Roger, zawsze mający bujną wyobraźnię (wybacz mu, Panie) tego dnia był jak natchniony.
Herold zgodził się zatem w imieniu swego pana, że zawieszenie broni będzie w mocy na czas rozmów w namiocie wzniesionym w pół drogi między obozami. Każda strona miała wysłać tam koło południa grupę nieuzbrojonych mediatorów Na czas rozejmu zakazane zostały loty wszystkimi maszynami w zasięgu wzroku drugiego z obozów.
— I co ty na to? — wykrzyknął radośnie sir Roger, kiedy galopowaliśmy z powrotem. — Nie zrobiłem tego najgorzej, prawda?
— T-t-t-t — to było wszystko, na co stać mnie było przy tym galopie. Gdy zwolnił, spróbowałem odezwać się ponownie: — Rzeczywiście, panie, święty Jerzy — czy, jak się obawiam, święty Dyzma, patron złodziei — musiał cię wziąć pod opiekę, ale…
— No? — ponaglił mnie. — Nie obawiaj się wypowiedzieć szczerze, co myślisz, bracie Parvusie. Często sądzę,.że masz więcej rozumu niż wszyscy moi oficerowie razem wzięci.
— A zatem, mój panie, wymogłeś na nich ustępstwa na jakiś czas. Jak powiedziałeś, zachowują ostrożność obserwując nas — ale jak długo uda się ich zwieść? Są już od wieków rasą imperialną, bez wątpienia mieli do czynienia z wieloma dziwnymi ludami żyjącymi w różnych warunkach. Czy nie wykryją szybko prawdy o nas i nie zaatakują — widząc nasze nikłe szeregi, przestarzałą broń i brak statków powietrznych własnej budowy?
Zacisnął usta spoglądając w stronę pawilonu, który zamieszkiwała jego żona i dzieci.
— Oczywiście, że wykryją, ale chcę tylko na krótko ich powstrzymać.
— A potem co?
— Nic wiem. — Obrócił się ku mnie z twarzą upodobnioną do maski drapieżnika. — Ale to moja tajemnica, rozumiesz? Mówię ci to jak na spowiedzi, bo niech tylko wyjdzie na jaw, niech tylko lud nasz się dowie, że w istocie znalazłem się w opałach i nie mam żadnych planów to… już po nas.
Przytaknąłem, a sir Roger spiął konia ostrogami i pogalopował do obozu, krzycząc jak mały chłopiec.