Parking przed Centrum Handlowym był przepełniony, ale udało jej się znaleźć dobre miejsce w pobliżu wejścia. Dzięki temu oraz wspaniałemu ciepłu i słodkiemu, wilgotnemu zapachowi, które ją otoczyły, kiedy wysiadła z samochodu, poczuła się mniej przygnębiona zakupami, jakie musiała zrobić. Ale tylko trochę mniej przygnębiona.
Ze sklepu wyszła pani Austrian trzymając w ręku papierową torebkę. Szła w jej stronę, utykając i podpierając się laską, a na jej bladej twarzy pojawił się przyjazny uśmiech. Czy to było do niej?
– Dzień dobry pani Hendry – przywitała ją pani Austrian.
Coś takiego, a jednak toleruje się tu czarnych.
– Dzień dobry – odpowiedziała.
– Ten marzec jest wyjątkowo łagodny, prawda?
– lak – powiedziała. – A zapowiadał się znacznie chłodniejszy.
Pani Austrian zatrzymała się i popatrzyła na nią.
– Już dawno nie była pani w bibliotece. Mam nadzieję, że nie przerzuciła się pani na telewizję.
– O nie, ja na pewno nie – zapewniła z uśmiechem. – Pracowałam.
– Nad następną książeczką?
– Tak.
– To dobrze. Proszę mi dać znać, jak tylko zostanie wydana. Zamówimy jeden egzemplarz.
– Dziękuję – powiedziała. – Niedługo przyjdę do biblioteki, już prawie ją skończyłam.
– Życzę pani miłego dnia – pożegnała ją z uśmiechem pani Austrian i poszła dalej, podpierając się laską.
A więc jeden egzemplarz miała już sprzedany.
Może była przewrażliwiona? Może pani Austrian była również oschła wobec białych, którzy sprowadzili się tu niedawno.
Weszła do sklepu przez automatyczne drzwi i znalazła pusty wózek. Przejścia były, jak zwykle w sobotę rano, zatłoczone.
Szła szybko, biorąc z półek to, czego potrzebowała, i odpowiednio manewrując wózkiem.
– Przepraszam. Przepraszam bardzo.
Nadal jej przeszkadzało to, że w powolny i ospały sposób robiły zakupy, posuwając się naprzód jak gdyby to nie męczyło. Do jakiego stopnia być białym? Nawet w wózkach miały wszystko porządnie poukładane! Mogłaby kupić cały sklep, nim one uporały się z jedną półką.
Podeszła do niej Joanna Eberhart. Wyglądała świetnie w obcisłym jasnoniebieskim płaszczu. Miała ładną sylwetkę i z zaczesanymi owalnie na boki ciemnymi włosami wyglądała piękniej, niż ją sobie Ruthan-ne zapamiętała. Szła powoli i uważnie rozglądała się po półkach.
– Witaj, Joanno – powiedziała Ruthanne. Joanna zatrzymała się i spojrzała na nią brązowymi oczyma, w oprawie gęstych rzęs.
– Ruthanne – powiedziała i uśmiechnęła się. – Witam, jak się masz? Miała pełne czerwone usta i idealną bladoróżową cerę.
– Dziękuję, dobrze – odpowiedziała Ruthanne z uśmiechem. Natomiast nie muszę nawet pytać, jak ty się czujesz. Wyglądasz wspaniale.
– Dziękuję – powiedziała Joanna. – Ostatnio zaczęłam bardziej o siebie dbać.
– To widać – powiedziała Ruthanne.
– Przepraszam, że nie zadzwoniłam do ciebie.
– Nie szkodzi.
Ruthanne ustawiła swój wózek naprzeciw wózka Joanny, żeby zrobić przejście dla innych.
– Zamierzałam – powiedziała Joanna – ale miałam w domu tyle pracy. Wieszjak to jest.
– W porządku. Ja też byłam zajęta. Już prawie skończyłam książeczkę. Jeszcze tylko główny rysunek i kuka mniejszych.
– Gratuluję – powiedziała Joanna.
– Dzięki. A co ty robiłaś? Zrobiłaś jakieś ciekawe zdjęcia?
– Nie. Nie zajmuję się teraz zbytnio fotografowaniem.
– Naprawdę? – spytała Ruthanne.
– Nie miałam wielkiego talentu i marnowałam zbyt wiele czasu, który mogłam poświęcić na pożyteczniejsze rzeczy. Zadzwonię do ciebie, kiedy uporam się z robotą – powiedziała z uśmiechem Joanna.
– Co robisz oprócz prac domowych?
– Tak naprawdę to nic. Wystarczą mi zajęcia domowe. Kiedyś wydawało mi się, że mam jakieś zainteresowania, ale już mi to przeszło. Jestem szczęśliwa, moja rodzina także. A przecież to się liczy, prawda?
– Chyba tak – powiedziała Ruthanne. Spojrzała do wózków. W jej wózku zakupy się przewalały, a u Joanny wszystko było poukładane. Odjechała trochę, by nie tarasować Joannie drogi.
– Może wybierzemy się na ten nasz lunch, skoro już kończę książeczkę.
– Może się wybierzemy – powiedziała Joanna. – Było mi miło znów cię spotkać.
– Mnie też – odpowiedziała Ruthanne.
Joanna, uśmiechając się, poszła dalej, zatrzymała się, wzięła z półki jakąś paczkę, obejrzała i włożyła do wózka. Poszła dalej wzdłuż półek.
Ruthanne stała, patrząc za nią, odwróciła się i poszła w przeciwnym kierunku.
Nie mogła zabrać się do pracy. Przemierzała mały pokój tam i z powrotem. Wyjrzała przez okno na Chickie i Sarę, które bawiły się z dziewczynkami Cohanów. Przejrzała stos rysunków i stwierdziła, że nie są aż tak zabawne i udane, jak jej się wydawały.
Kiedy wreszcie zabrała się za kolejny rysunek Penny, była już prawie piąta.
Poszła do gabinetu.
Royal siedział, opierając o stoi nogi w niebieskich skarpetkach i czytał Mężczyzn w grupach. Spojrzał na nią.
– Skończyłaś? – spytał. Skleił sobie oprawkę okularów taśma klejącą.
– Jeszcze nie – powiedziała. – Dopiero zaczęłam.
– Jak to?
– Nie wiem. Coś mi przeszkadzało. Czy możesz mi wyświadczyć przysługę? Skoro już się rozkręciłam, nie chciałabym przerywać pracy.
– Kolacja? – spytał.
Kiwnęła głową. – Nie zabrałbyś ich na pizzę albo do McDonalda?
– Dobrze – powiedział i wziął ze stołu fajkę.
– Chcę to już wreszcie skończyć. Inaczej nie będę się cieszyć naszym wspólnym weekendem.
Odłożył na kolana otwartą książkę i wziął ze stołu upychacz do fajek.
Odchodząc, zatrzymała się i spojrzała na niego.
– Na pewno nie masz nic przeciwko temu? – spytała.
Pokręcił upychaczem w fajce.
· Na pewno – powiedział. – Nie odrywaj się – Spojrzał na nią i uśmiechnął się. – Nie mam nic przeciwko temu.