Wołanie niemych głosów, które wrażliwa Ellen usłyszała w dzieciństwie, miało swój początek w znanej historii z dawnych czasów. Dramatyczne zdarzenia rozegrały się w końcu XVIII wieku w Bjorgo w Valdres.
Ich przebieg, miejsce, a także niektóre okoliczności zostały nieznacznie zmienione.
Ellen do tej pory kojarzyła swą znajomość z Natanielem z przepiękną pogodą i blaskiem słońca, ale, niestety, gdy pociąg toczył się ku środkowi jednej z najpiękniejszych dolin Norwegii, nad ziemią zawisła ciężka warstwa chmur, przesłaniając cały widok.
Niech to licho, chciałam przecież pokazać Natanielowi, jak pięknie jest w Valdres, zdenerwowała się Ellen.
W dodatku zerwał się wiatr, a drobny deszcz siekł brzozy rosnące wzdłuż torów.
Moje włosy, pomyś1ała nieco spanikowana. Nie lubią deszczu ani wilgoci, skręcają się wtedy jak same chcą, burząc staranną fryzurę. Co powie Nataniel?
Uczepiła się myśli o włosach, żeby choć na krótką chwilę oderwać się od dwóch naprawdę trapiących ją trosk: spotkania ze strachem z czasów dzieciństwa, a przede wszystkim od swych uczuć do Nataniela.
Jak zdoła udawać obojętną, tak aby jej nie przejrzał? Nie potrafił wprawdzie czytać w myślach, ale doskonale odgadywał nastroje innych ludzi. Z każdym dniem było jej coraz trudniej, uczucia bowiem mają przykry zwyczaj rozkwitania podczas rozłąki. To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe! On wiedział o niej wszystko, a ona o nim – nic.
Ellen gniewnym ruchem zgarnęła tekturowy kubeczek, papierek od czekolady i okruszki chleba i wrzuciła wszystko do kosza na śmieci. Chwiejąc się ściągnęła walizkę z półki nad siedzeniem. Właściwie jej skromny bagaż zmieściłby się w niedużej torbie podróżnej, ale w przyzwoitych hotelach łaskawiej patrzono na gości z eleganckimi walizami, sprawiła sobie więc walizkę za osiemdziesiąt koron, która próbowała udawać kilkakrotnie droższą. Wątpiła jednak, by ktoś z personelu dał się nabrać, hotelarze umieją odsiewać ziarno od plew.
Jak zwykle podniosła się za wcześnie i jeszcze przez kilka minut musiała stać przy drzwiach wagonu, przytrzymując walizkę, zanim pociąg się zatrzymał.
Ludzie Lodu… Tak wiele o nich myślała przez ostatnie dni. Wczytywała się w kroniki rodu z szeroko rozwartymi oczami. Czy to wszystko była prawda, czy też kolejni potomkowie przez tyle wieków snuli wciąż te same fantazje?
Ona i jej ojciec z jednakowym zapałem przystąpili do lektury i musieli tak zaplanować czytanie, by nie wydzierać sobie poszczególnych tomów z rąk. Oboje byli tak samo zdumieni i tak samo zafascynowani. Matka Ellen także zaglądała do ksiąg, ale nie traktowała ich z taką śmiertelną powagą jak mąż i córka.
W miarę lektury rosła sympatia Ellen i jej ojca do nowych krewnych. Ellen coraz bardziej lubiła Rikarda Brinka. Widziała młodą Tovę, a miłość i troska, jaką Rikard i Vinnie otaczali nieszczęśliwą córkę, poruszyła ją do głębi.
Zrozumiała, że główną cechą wszystkich Ludzi Lodu, ich znakiem szczególnym, jest głębokie poczucie więzi, wspólnota wewnątrz rodu i wzajemna miłość. A także miłość do wszystkich żywych stworzeń, do najsłabszych, do zwierząt i całej przyrody.
Jakie to niesprawiedliwe, że taki wspaniały ród prześladowało zło!
Ale w którejś z ksiąg przeczytała, że to właśnie wisząca nad Ludźmi Lodu odwieczna groźba przyczyniła się do rozkwitu ofiarności i wzajemnego zrozumienia. Z pewnością Tengel Zły nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Jeśli oczywiście w ogóle się w to wszystko uwierzy. Ellen na razie traktowała historię Ludzi Lodu jak interesującą sagę.
Ale co myśleć o Linde-Lou?
Czyżby był projekcją ogromnej siły myśli Nataniela?
Choć przecież i Nataniel, i Rikard tak się zdziwili, gdy się okazało, że ona widziała Linde-Lou. Nie pojmowali, jak to możliwe, by ujrzała chłopaka, który nie żyje od sześćdziesięciu lat.
Ellen zadrżała na samo wspomnienie.
Nareszcie pociąg zatrzymał się z gwałtownym szarpnięciem. Ellen, odzyskawszy równowagę, złapała bagaż i odetchnęła głęboko. Znów miała się spotkać z Natanielem!
Na stacji zaraz do niej podszedł i wziął walizkę, nie poświęcając nowemu nabytkowi Ellen ani odrobiny uwagi. Wyglądał na zadowolonego, takie przynajmniej Ellen odniosła wrażenie, ale nie śmiała w to wierzyć. W Lipowej Alei prawie się do niej nie odzywał, choć, prawdę mówiąc, niewielkie miał na to szanse. W takiej gromadzie!
Nataniel pod krótkim białym trenczem nosił brązowy sweter polo i jasne spodnie z zamszu. Ellen ubrana była w jasnoniebieskie spodnie i kurtkę z mocnego, odpornego materiału, odpowiednią na taką okazję. Żywiła jednak nadzieję, że wyjaśnienie całej tajemnicy przebiegnie w miarę spokojnie.
Nataniel ani słowem nie wspomniał o włosach, które otaczały teraz twarz dziewczyny niczym karbowana chmura, zapytał tylko, czy zabrała ze sobą płaszcz od deszczu. Ellen odpowiedziała lekkim skinieniem głowy. Rozkojarzona, oczywiście zapomniała o wyjęciu go jeszcze w pociągu.
– Uszy do góry, Ellen – uśmiechnął się Nataniel. – To nie będzie aż tak niebezpieczne.
Wcale nie o tym myślałam, odpowiedziała w duchu dziewczyna. Po prostu działa na mnie twój zniewalający urok, jestem pewna, że stracę całą pewność siebie.
Ellen nie uświadamiała sobie, jak bardzo sama jest pociągająca. Zwracała na siebie uwagę niebieskimi oczami i białymi zębami kontrastującymi z opaloną twarzą w obramowaniu ciemnych kędziorów, chłopięco szerokimi ramionami i kształtnym biustem, wąską talią i młodzieńczo rozkołysanymi biodrami. Fakt, że nie była idealną pięknością, skrywała bijąca od niej ogromna radość życia i – o ile można sobie pozwolić na uszczypliwość – długie spodnie. Nogi Ellen były bowiem bardziej proste i mocne niż elegancko długie.
Dziwiło ją początkowo, że inne dziewczęta nie pożerają Nataniela wzrokiem, zrozumiała jednak, że jego uroda „ogółowi” musi wydawać się zbyt niecodzienna. Ją samą pociągał on nieprawdopodobnie, ale nie musiało to znaczyć, że wszystkie dziewczyny padną przed nim na kolana. Prawdę mówiąc, była z tego raczej zadowolona.
Nataniel zaprowadził ją do zamówionego wcześniej pokoju w hotelu i zaprosił na obiad. Ellen z całych sił starała się jeść ładnie i elegancko i właśnie dlatego, że tak bardzo chciała wywrzeć dobre wrażenie, zalała się zupą i zasypała stół okruszkami chleba. Nataniel uśmiechał się do niej pogodnie, swobodnie prowadząc rozmowę, ale Ellen przez cały czas czuła się nieswojo. Miała bolesną świadomość, że jej uczucia zostały rozpoznane, a Nataniel jest tym wyraźnie wzburzony.
Wreszcie odważyła się odezwać:
– Twoja matka jest taka cudowna! Nigdy nie spotkałam piękniejszej kobiety.
Rozjaśnił się słysząc te słowa, ale i dlatego, że Ellen wreszcie w ogóle coś powiedziała.
– To prawda, ale też i w jej żyłach płynie krew, jaką niewielu wśród Ludzi Lodu może się poszczycić.
– Tak? Nie dotarłam jeszcze tak daleko. Czytam teraz o przygodach Villemo.
– Naprawdę nie doszłaś dalej?
– A jak myślisz, ile da się przeczytać przez dwa dni, zwłaszcza gdy ojciec wyrywa z rąk kartki?
Nataniel roześmiał się szczerze.
– No, to jeszcze dużo przed tobą. Myślę, że możesz się nieźle wystraszyć.
– Przyznaję, że próbowałam zajrzeć do fragmentów, gdzie pisze się o tobie, ale ich nie znalazłam.
– Na razie nie ma tam o mnie zbyt dużo, bo każdy sam musi spisać swoją opowieść, ja mam ją jeszcze w brudnopisie. Poza tym niewiele dotychczas przeżyłem. Ale moja matka… i jej matka, Vanja…
Nataniel westchnął, przytłoczony myślami. Ellen wydawało się, że pod nosem mruknął coś o czarnych aniołach i demonach nocy, ale uznała, że się przesłyszała.
– Matka bardzo cię polubiła – rzekł Nataniel już głośno. – Powiedziała, żebym kiedyś przywiózł cię do domu…
Och, tak, pomyślała Ellen. Bardzo tego chcę! Nataniel jednak zaraz brutalnie rozwiał jej nadzieje:
– Ale to oczywiście niemożliwe. Musimy się spieszyć i jak najprędzej skończyć z tą historią, żeby nasze drogi mogły się rozejść na dobre.
Czy wolno w taki sposób niszczyć nastrój dnia? Ellen posmutniała, ale postanowiła wziąć się w garść. Jeśli on potrafi traktować to tak lekko, to ona nie może być gorsza.
– A jak się miewa Efrem? – spytała nienaturalnie wesołym głosem. – Twój brat pozbawiony poczucia humoru, któremu się wydaje, że jest siódmym synem siódmego syna? To musi być dość trudna kombinacja.
– Rzeczywiście – westchnął Nataniel. – No cóż, Efrem się stacza. Próbujemy mu pomóc, ale on tylko się złości, że wtrącamy się w jego życie. On przecież jest największy. Nietykalny. O, jakie to tragiczne! Kiedy ktoś czczony jest przez ludzi niczym święty i sam wierzy, że został zesłany przez Boga, choć wcale tak nie jest, na dłuższą metę staje się nie do zniesienia. Zwłaszcza gdy jest tak słaby jak Efrem. Prawi kazania o ogniu piekielnym, a jego ulubione bóstwa to butelka i on sam, czci je w przybytkach o bardzo złej sławie. Dobrze, że mój dziadek tego nie dożył, to on go zachęcał do kaznodziejstwa.
– Czy nie lepiej by było, żeby wszyscy, łącznie z Efremem, dowiedzieli się, że to ty jesteś siódmym synem siódmego syna?
– Żebym z kolei ja został świętym? O, nie, dziękuję! Rozgłosiliby to po całym kraju i obwołali nie wiadomo kim, a ja nie mam na to czasu! Czeka mnie niezwykle trudne zadanie i ono jest najważniejsze. Ale jeśli już skończyłaś, to proponuję, żebyśmy zabrali się do dzieła jeszcze dziś po południu. Musimy się spieszyć.
Ellen wstała od stołu i mocno otuliła się kurtką, jakby chciała ochronić się przed czymś niewidzialnym.
To przypominało trochę wizytę u dentysty albo wygłaszanie mowy przed liczną publicznością. Człowiek chętnie podejmuje się zadania i myśli sobie: E, tam! jeszcze do tego daleko. Z początku nie wydaje się to wcale straszne, ale kiedy nadchodzi wyznaczona pora, zlewają go zimne poty.
Wyznaczona pora nadeszła.
Było pół do piątej, gdy wjechali samochodem na główną drogę. Ze świstem mijały ich wozy niecierpliwych turystów, sprawiających wrażenie, że chcą jak najprędzej zostawić za sobą przepiękną okolicę. Niskie chmury czyniły dzień jeszcze smutniejszym, Ellen ze strachem myślała o zmierzchu. Żałowała, że nie zaprotestowała przeciwko wyruszeniu jeszcze tego samego popołudnia. Rankiem wszystko wydaje się jaśniejsze i łatwiejsze.
Ale przecież Nataniel pragnął pozbyć się jej jak najszybciej…
– Jak to wyglądało? – spytał teraz. – Czy ta dolina znajdowała się daleko od leśnej drogi, na której po raz pierwszy doświadczyłaś uczucia czegoś strasznego?
– Kawałek – odparła Ellen. – Chyba biegłam całkiem na oślep. Potem zorientowałam się, że znacznie bliżej były jakieś domy, ale pędziłam dalej, w dodatku pod górę… Musiałam być bliska postradania zmysłów.
Zapatrzyła się w nadjeżdżające z przeciwka samochody.
Cudownie było skupić uwagę na czymś tak zwyczajnym jak samochody. To odsuwało złe myśli, przynajmniej w pewnym stopniu. Ellen siedziała z dłońmi zwiniętymi w pięści i stopami mocno wciśniętymi w podłogę.
– Odpręż się, Ellen – powiedział Nataniel łagodnie. – Twoja reakcja wówczas była całkiem naturalna. Znałem kiedyś osobę, którą w lesie ogarnął paniczny lęk, zabłądziła i wydawało jej się, że schodzi w dół strumienia, w dolinę, a tymczasem przez cały czas szła pod górę i ocknęła się dopiero na bezleśnym szczycie.
– Czy to możliwe?
– Możliwe. W panice traci się rozsądek. I tak właśnie stało się wtedy. Mogłaś równie dobrze biec przez pola, łąki i domy, nawet drogi, w ogóle ich nie zauważając.
Ellen kiwała głową w zamyśleniu, pocierając dłońmi kolana.
– Już dobrze, dobrze, uspokój się – prosił Nataniel. – Będę przy tobie przez cały czas. To ja przyjmę na siebie najmocniejszy cios.
– Czy ty wiesz, czego byłam świadkiem? – spytała zaskoczona.
– Nie, ale brałem udział w podobnych historiach, ostatnio w pewnym zajeździe…
– No tak – prędko powiedziała Ellen. Wolała do tego nie wracać. – Czy dużo wyjaśniłeś takich zagadkowych historii o duchach?
– Nie nazywam tego historiami o duchach – odparł. – Zawsze mówię, że trafiłem do miejsc, w których zaszły wstrząsające wydarzenia. Nie, nie było ich tak wiele. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto tajemnica, o której wyjaśnienie mnie proszono, miała całkiem naturalne wytłumaczenie.
– Sądzisz, że to, co przeżyłam, także da się w ten sposób wyjaśnić?
Zerknął na nią z ukosa.
– Ponieważ chodzi o ciebie… Nie! Jestem pewien, że przeżyłaś coś, co wydarzyło się w dawnych czasach. Pewien jestem również, że nikt inny tego nie wyczuł.
– No a ty?
– Ze mną to zupełnie inna sprawa. Ja prawdopodobnie wyczuję to przez skórę.
Dłonie Nataniela pewnie spoczywające na kierownicy wydawały się takie ciepłe i silne. Jeśli on się nie boi, to chyba i ona nie musi?
Powodowana nagłym impulsem pogładziła dłonią czarną błyszczącą skórę tablicy rozdzielczej.
– Dlaczego to zrobiłaś? – uśmiechnął się Nataniel.
Nie mogła wyznać mu prawdy: że jest taka szczęśliwa, ponieważ siedzi w jego samochodzie, że kocha ten samochód, ponieważ należy do niego, Nataniela, że samochód wydaje jej się małym domkiem, w którym oni dwoje przebywają tak blisko siebie.
– Skóra jest taka gładka – powiedziała tylko.
Szybkie, zdumione spojrzenie Nataniela i uśmieszek błąkający się na ustach wprawił ją w zmieszanie.
– Tutaj! – zawołała nagle. – Właśnie gdzieś tutaj weszłam w las. Tyle tu nowych domów, których wtedy nie było, ale jestem pewna, że to gdzieś w pobliżu.
Samochód miękko zahamował na poboczu.
– Na pewno tutaj? Przecież tu nie ma żadnej drogi.
– Ale chyba możemy się rozejrzeć? Piechotą. Jestem pewna, że to było dokładnie tutaj.
Pokręciwszy się w kółko przez dobrych dziesięć minut, musieli wreszcie przyznać, że „dokładnie tutaj” Ellen jest nieco na wyrost. Nigdzie nie było widać żadnej drogi, ale też i trudno zrekonstruować wspomnienie przeżycia sprzed dwunastu lat.
Wsiedli do samochodu, nie wiedząc, co robić dalej, kiedy Ellen przyszedł do głowy pomysł, by odszukać miejsce, w którym po swej dzikiej ucieczce wyszła wreszcie na główną drogę.
Nataniel przystał na jej propozycję i jechali dalej aż do momentu, kiedy Ellen – trzeba przyznać trochę niepewnie – powiedziała „stop”. Nerwowym ruchem wytarła spocone dłonie o spodnie.
Nataniel dostrzegł ten gest.
– Jesteśmy na właściwej drodze – stwierdził spokojnie. – Szosa numer trzydzieści pięć, w stronę Gjovik.
Ellen ani drgnęła, jakby wcale nie miała zamiaru wysiadać. Ujął ją za rękę.
– No, chodź – powiedział, a Ellen poczuła, jak jego siła poprzez dłonie spływa w jej ciało.
– Ależ… czy jesteś pewna, że to było właśnie tutaj? – zdziwił się Nataniel, kiedy wysiedli z samochodu.
– Absolutnie! Tym razem nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Ale… To znaczy, że musiałaś minąć tory kolejowe! Nic o tym nie mówiłaś.
Ellen zdziwiona rozejrzała się dokoła. Stali teraz dość wysoko, widok rozciągał się na kilometry. Pod nimi w dole biegły tory.
– To zupełnie nieprawdopodobne! – zakrzyknęła. – W ogóle tego nie pamiętam, a przecież musiałam… musiałam przejść przez stację, Natanielu! I nie widziałam żadnej stacji, przysięgam!
– Znów ta panika – mruknął Nataniel.
Ellen nie była tego wcale taka pewna. Może kryło się za tym coś więcej? Ale co – tego nie potrafiła powiedzieć, przemilczała więc swoje wątpliwości.
Odetchnęła głęboko i powiedziała stanowczo:
– Chodź, wjedziemy na tę ścieżkę. To tutaj wyszłam. Będziemy musieli przebyć tę drogę „od tyłu”, ale nic innego nie wymyślimy.
Początkowo Ellen kroczyła pewnie, jakby zmierzała ku określonemu celowi. Potem jednak zaczęła się wahać.
– Zdumiewające – oświadczyła wreszcie.
– Co takiego?
– Musiałam zabłądzić… Ale nie, to na pewno ta droga. Nie pojmuję…
– Czego nie pojmujesz? – pytał Nataniel cierpliwie.
– Głowę bym dała, że były tutaj małe niskie domki. Wiem, bo właśnie wtedy doszłam do siebie i przytomnie spojrzałam na świat. Próbowałam się zorientować, gdzie jestem… Dlatego wiem tak dokładnie, że tu właśnie wyszłam. Ale gdzie się podziały te domy? Powinny tu być!
– Może je zburzono?
Ellen podniosła głowę i popatrzyła na czubki drzew.
– A te świerki? Wyrosły takie wielkie przez dwanaście lat? Niemożliwe! Jeden z domów stał dokładnie w miejscu, gdzie teraz rośnie to drzewo.
– Niewiele wiem o tempie wzrostu świerków, ale ten olbrzym to na pewno nie młodzieniec. To rzeczywiście dziwne, Ellen. Pójdziemy jeszcze trochę, może wpadniemy na właściwy trop?
– Dobrze. Zejście w dolinę jest kawałek dalej, zaczyna się…
Urwała. Wyszli z lasu i stali przed wielką łąką, za którą rozciągała się dolina zamknięta stromymi zboczami. W jednej chwili szary letni wieczór rozweseliły barwne polne kwiaty.
– Nie – szepnęła Ellen. – Nic nie rozumiem. Tu nie było żadnej łąki, tylko bagniska i las, a to, co widzisz przed nami, było kiedyś ugorem.
– Widocznie w ciągu ostatnich dwunastu lat zlikwidowano go i zasiano łąkę.
– Możliwe, ale popatrz na wioskę! Tam w dole, w tym lasku na prawo, po raz pierwszy ogarnęło mnie to uczucie lęku i zmusiło do ucieczki. Czy widzisz to co ja?
Nataniel pokiwał głową zamyślony.
– Wybrałaś całkiem idiotyczną drogę, dlaczego biegłaś aż tu na górę? Musiałaś minąć nie tylko linię kolejową, ale także szosę numer sześćdziesiąt, nie mówiąc już o wielu dużych gospodarstwach!
– Ale ja niczego nie zauważyłam, Natanielu, niczego! Jedynie las, mokradła, pustkowia i tylko kilka małych szarych chałup, których już nie ma. Co to ma znaczyć?
Nataniel patrzył na nią z powagą. Wyraz jego oczu zdradzał, że w głowie zaczęło mu świtać straszliwe podejrzenie.
– To niemożliwe – powiedział do siebie.
– O czym myślisz? – spytała Ellen pobielałymi wargami.
– Czy naprawdę mogło tak być? – Nataniel cały czas głośno myślał. – Prawdą jest, że mnie może się to przytra6ć. Ale Ellen? Nieprawdopodobne!
– Przestań mnie straszyć!
– Ale przecież ona też pochodzi z Ludzi Lodu… A nie mam odrobiny wątpliwości, że jest to właśnie to miejsce. Wiesz, co myślę? – zwrócił się wreszcie do dziewczyny. – Sądzę, że kierując się w to miejsce po drodze przeszłaś w całkiem inne czasy. Musiałaś się przenieść w okres, kiedy to się naprawdę wydarzyło. Cofnęłaś się o sto lat, może nawet więcej, nie wiem dokładnie. Jeśli mogłaś zobaczyć Linde-Lou, mogłaś doświadczyć niepojętych przeżyć i tutaj. Te domy, które widziałaś, nie były duże?
– Małe, takie jak najstarsze chaty, które zachowały się po dziś dzień.
– Nie widziałaś torów kolejowych – mówił zamyślony – ani budynku stacji, ani żadnych innych domów, ani szosy. Może dlatego, że tego tu wówczas nie było? To znaczy było, ale przesłonięte dla twoich oczu. Widziałaś wszystko tak, jak wyglądało kiedyś.
– Chcę wracać do domu – poprosiła Ellen żałośnie.
Nie słuchał jej, zatopiony we własnych myślach.
– Coś musiało się wydarzyć tu, w tej dolinie. I na drodze przez las, daleko stąd. Sądzę, że nieszczęśnicy wplątani w tę historię przywiedli cię tutaj, abyś im pomogła…
Wołanie niemych głosów.
Ellen, wrażliwa Ellen o gorącym sercu. Gnana potrzebą niesienia pomocy wszystkim cierpiącym.
Fale wibracji jej dobroci i miłosierdzia docierały aż do świata duchów.
Spotkali się wzrokiem, te same myśli krążyły im po głowie. Gdyby tylko Nataniel wyciągnął rękę i w geście pociechy pogładził ją po policzku, momentalnie, bez wahania, rzuciłaby mu się w ramiona.
Nie zrobił tego jednak. Był silniejszy niż ona, pod każdym względem.
Ellen zapatrzyła się w dolinę, z której wyszła jako dziecko. Miejsce budziło grozę. Wysokie, strome, niedostępne zbocza, zbudowane z poszarpanych skał i obluzowanych kamieni.
– Teraz nie słyszę żadnego wołania – powiedziała ze zdziwieniem.
– Ja także o tym myślałem. I ja nic nie słyszę, niczego też nie wyczuwam. Żadnego strachu, żadnej atmosfery zła. Tylko spokojne wyczekiwanie, jak gdyby ktoś czegoś się spodziewał…
Tak, i Ellen tak to odbierała. Potajemne czekanie.
Nataniel podniósł głowę.
– No, znów zaczyna padać, a ja zostawiłem płaszcze od deszczu w samochodzie. Poczekaj tutaj, zaraz je przyniosę.
Ellen skinęła głową. Przed nią rozciągała się prześliczna łąka, zejście do doliny było oddalone o jakieś pięćdziesiąt metrów. Nie wyczuwała, aby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo.
Nataniel zniknął w lesie dzielącym ich od szosy. Ellen zadarła głowę, wystawiła twarz na pieszczotę lekkich, miękkich kropli deszczu.
Ogarnęła ją osobliwa słabość…
Może lepiej nie patrzeć tak w górę.
Nagle zmarszczyła brwi. Gwałtownie opuściła głowę.
Zaparło jej dech w piersiach.
– Natanielu! – spróbowała zawołać, ale spomiędzy warg wydobył jej się zaledwie żałosny pisk.
Zakończyło się potajemne oczekiwanie. Ellen zrozumiała, że to obecność Nataniela powstrzymywała dotychczas owo straszne, które miało się stać. Teraz, kiedy Nataniel odszedł, Ellen, którą duchy prosiły kiedyś o pomoc, została sama na ich terytorium.
Wokół niej zaczęły wyrastać kłujące krzaki, tak że musiała usunąć się na bok. Łąka zniknęła, na jej miejscu rosły teraz spragnione słońca świerki, z bagniska tu i ówdzie wyzierały olbrzymie głazy.
Drzewa i krzewy popychały ją naprzód, coraz bardziej przesłaniając drogę, którą odszedł Nataniel. Ellen mogła posuwać się tylko w głąb doliny. Opierała się, ale przesuwały ją do przodu, wyrastały za jej plecami i popędzały, aż wreszcie znalazła się w dolinie. Rozdzierającym krzykiem przywoływała Nataniela.
Z oddali, jakby z innego świata, dobiegło ją jego zrozpaczone wołanie:
– Ellen!
Więcej już go nie słyszała. Była sama w odległym, dawno minionym czasie.
A wokół niej rozbrzmiewały tylko potworne, dzikie, pełne skargi okrzyki duchów.
Gdy Ellen zrozumiała, że nie może powrócić do Nataniela i do teraźniejszości, straciła nad sobą panowanie. Uciekała w dół, coraz dalej w głąb doliny, jedyną drogą, jaka się przed nią otwierała. Krzyk nie opuszczał jej ani na moment, biegł razem z nią po skałach.
Nie chcę wyrządzić wam krzywdy, myślała zrozpaczona. Jestem tu po to, żeby wam pomóc! Dlaczego zagradzacie dostęp Natanielowi? To on wam pomoże. Czego żądacie ode mnie, czego chcecie?
Odpowiedział jej żałosny jęk, a zaraz po nim rozległ się drwiący śmiech.
I nagle Ellen się zorientowała, co to jest. To nie ludzie ją ścigali, lecz sama dolina, na wskroś przesycona ich zbrodniami, to zbocza skalne, ziemia i drzewa nasiąkły złem, jakie kiedyś się tu panoszyło.
To dolina nie chciała wpuścić Nataniela, dolina, która sama stała się tak zła, że natychmiast skorzystała z okazji i pochwyciła w swe szpony ofiarę: słabą, bezbronną, wrażliwą dziewczynę. Nie błąkały się tu niczyje duchy, istniało jedynie wspomnienie popełnionej zbrodni. Nareszcie dolina mogła dać ujście złu, jakie zaczerpnęła od Człowieka, tej korony stworzenia, które nauczyło się krzesać ogień, myśleć logicznie, prowadzić samochód i maszyny w lesie, niszczyć naturę tak, jak tylko Człowiek miał do tego prawo z uwagi na swą potęgę.
Ellen biegła naprzód, potykała się, padała, znów wstawała i gnała dalej. Słyszała żałosną skargę udręczonego mężczyzny i wycie drugiego od strony skał, okrutne, bezwzględne niczym charkot rozwścieczonego psa. Nie rozpoznawała jednak głosu kobiety, choć wiedziała, że powinna tam być. Dlaczego powinna, o tym Ellen nie miała pojęcia, po prostu to wiedziała.
Biegła w kierunku przeciwnym niż przed dwunastu laty, ale to najwyraźniej nie miało żadnego znaczenia. Głosy nie odstępowały jej ani na krok.
Znalazła się już przy krańcu doliny i wtedy usłyszała coś, co jeszcze bardziej ją przeraziło.
Odgłos kroków kogoś, kto biegł w ślad za nią!
Z jękiem rozpaczy Ellen rzuciła się w przód, w połyskujące wodą bagnisko. Poczuła, że grunt usuwa jej się spod nóg, słyszała chlupot wody pod własnymi stopami, zaczęła się zapadać, zapadać…
Jakiś głos zawołał:
– Ellen! Ellen! Wróć do mnie!
Walczyła na oślep, bo ktoś mocno ją trzymał, postanowiła uwolnić się za wszelką cenę. I nagle w jednej chwili wokół niej pojaśniało, zorientowała się, że istotą, przed którą tak zaciekle się broniła, jest Nataniel.
Zawołała z gniewem:
– Nie musiałeś wcale straszyć mnie do szaleństwa, biegnąc za mną…
– Ellen… – powiedział błagalnie.
Spostrzegła wtedy, że nie leży wcale w błotnistej wodzie, nad którą pochylają się ponure gałęzie świerków. Znajdowała się na łące dokładnie w tym samym miejscu, w którym stała, kiedy odszedł Nataniel. Teraz próbował przemówić jej do rozsądku.
– Ellen, uspokój się, nic się nie stało, nie ma żadnego niebezpieczeństwa, musiał cię dręczyć jakiś koszmar.
Ellen z trudem chwytała oddech. Powoli odzyskiwała równowagę.
– Koszmar? Nie mogłam chyba ot, tak sobie, po prostu zasnąć?
Leciutki uśmiech zaigrał na ustach Nataniela.
– Nie spałaś, zemdlałaś. Byłaś nieprzytomna, kiedy cię znalazłem. Zobaczyłem, jak wystawiłaś twarz na deszcz i zaraz po tym osunąłeś się na ziemię. Z początku leżałaś całkiem nieruchomo, ale kiedy zaczęłaś się budzić, wyraźne się stało, że przeżywasz coś strasznego.
– Bo tak rzeczywiście było. – Ellen cała drżąc opowiedziała mu o swoim śnie. – Ale, Natanielu, nie mogę tego zrozumieć. Naprawdę nie mam zwyczaju mdleć.
Nataniel spoważniał.
– Od momentu kiedy spotkaliśmy się na stacji, byłaś napięta jak struna. Chociaż być może sama nie zdawałaś sobie z tego sprawy, śmiertelnie bałaś się tej chwili. A potem popatrzyłaś w niebo. Więcej nie trzeba, aby człowiekowi tak zdenerwowanemu zakręciło się w głowie.
– Jak długo byłam nieprzytomna?
– Krócej niż ci się wydaje. Może ze dwie minuty, nie wiem.
Ellen roześmiała się z goryczą.
– To były bardzo długie minuty.
– Może pozbyłaś się choć trochę tego napięcia? Przywidziało ci się dokładnie to, co obawiałaś się zobaczyć, prawda?
– Tak. I muszę ci powiedzieć, że teraz, kiedy wiem, że to był tylko sen, czuję ulgę tak wielką, że wszystko wydaje mi się możliwe do zniesienia. Zejdźmy w dół!
– Świetnie, Ellen! Niedługo najgorsze będzie już za nami.
Pomógł jej otrzepać ubranie zabrudzone od leżenia w mokrej trawie i założył jej płaszcz od deszczu. Nataniel nie wypowiedział głośno tego, co pomyślał: sen Ellen był straszliwie realistyczny. Naprawdę pokazał jej wejście do doliny takie, jak wyglądało dawno temu, dokładnie nie wiadomo kiedy. I że głosy, które usłyszała… to były te same głosy, które prześladowały ją poprzednio, a nie tylko ich wspomnienie. To były prawdziwe głosy osób uczestniczących w dramacie, który musiał się kiedyś rozegrać w tej okolicy.
Nataniel wcale tego nie zgadywał. On to wiedział, miał tę swoją szczególną pewność, objawiającą się myślą lub wizją z krainy cieni.
Trzymając się za ręce ostrożnie weszli do doliny zła.
– Jak tu cicho – szepnęła Ellen spoglądając na skały. – Nikt nie woła.
– Tak, twoja misja już się skończyła. Oni cię wezwali, a ty wróciłaś. Czekają na twoją pomoc. Znają cię. Wiedzą, że jesteś gotowa oddać wszystko, aby pomóc innym. Ufają ci.
– Tak, czuje się wyraźne wyczekiwanie. Ale czy to naprawdę jacyś „oni”? Czy to nie sama dolina? Natura?
Nataniel przystanął i nasłuchiwał. Wyglądał przy tym tak tajemniczo i zniewalająco, że Ellen musiała odwrócić głowę.
Długo stali bez ruchu w ciasnym, porośniętym mchem przejściu pomiędzy wielkimi blokami skalnymi. Podłoże było tu bardzo zdradliwe, pod mchem kryły się jamy i kamienie. Po obu stronach na stromych zboczach zamykających dolinę rosły na wpół umarłe, urodzone w ciemności świerki. Najniższe gałęzie były zupełnie martwe, żyły jedynie wierzchołki.
Nataniel milczał tak długo, że Ellen zaczęła się niepokoić. Wreszcie powiedział z wahaniem:
– Tak, to na pewno sama dolina. Tak jak mówisz: zło wżarło się tu na stałe.
Ruszyli. Nataniel był rad, że Ellen nie wyczuła tego samego, co on: że nie są sami w dolinie. Ktoś szedł za nimi, cicho, wyczekująco.
Ellen miała rację, to miejsce było naprawdę złe. Popełniono tu okrutną zbrodnię, wprost trudno uwierzyć, że człowiek może być Zdolny do czegoś takiego. Ale z wrażenia szaleńczej pogoni, prześladowania, którego Ellen doświadczyła w dzieciństwie, nic teraz nie zostało. Kiedy o tym pomyślał, Ellen ubrała to w słowa:
– Czy czujesz ten cichy smutek? Krople deszczu skapujące z gałęzi świerków, welony mgły snujące się w powietrzu, wszystko czeka, pogrążone w żałości. To takie piękne, zapada głęboko w duszę.
– To prawda. Nietrudno będzie oczyścić to miejsce. Dolina dojrzała już do przyjęcia pomocy. Dość wycierpiała z powodu swego zła.
Całkiem nieoczekiwanie stanęli przy krańcu doliny, drogę zagrodziło im bagniste jezioro. Nataniel zesztywniał, chłonąc wrażenia każdym nerwem.
– Co się stało? – spytała Ellen.
– Nic – mruknął. – Idź brzegiem, pójdziemy dalej.
Pozwolił, by poszła przodem, sam odwrócił się i spojrzał na dolinę, a potem na uroczysko rozciągające się u jego stóp.
– Wrócę tu – szepnął. – Bez dziewczyny…
Ellen czekała na niego.
– Łatwo poszło – powiedziała zadowolona. – Tym razem nic się nie stało.
Uśmiech Nataniela zmienił się w sztuczny grymas.
– Nie. Nic. Jak uważasz, zajrzymy od razu w to drugie miejsce?
– Skoro już zaczęliśmy…
W głosie Ellen nie wyczuwało się już napięcia. Nic złego nie mogło się stać, kiedy był z nią Nataniel. Odegnał mroczne cienie.
Szli dalej w milczeniu. Minęli już tory kolejowe i kilka gospodarstw, w których nie było żywego ducha, bo wszyscy pewnie przenieśli się do letnich zagród. Potem przecięli szosę numer sześćdziesiąt, i wkrótce weszli na leśną dróżkę, na której Ellen dwanaście lat temu po raz pierwszy ogarnął potworny strach.
– Natanielu – powiedziała Ellen z wahaniem. – Może po prostu uważasz mnie za histeryczkę? Udało nam się bez trudu przejść przez dolinę, w dodatku zemdlałam…
Nataniel znalazł się w kłopocie. Nie chciał teraz, kiedy odzyskała spokój, znowu jej straszyć. Pragnął jednak rozwiać wątpliwości dziewczyny. Otoczył dłońmi jej zabawną twarzyczkę.
– Kochana Ellen – Powiedział łagodnie. – Wcale nie wątpię w twoje słowa. Wiem, że niczego nie wymyśliłaś.
To musiało na razie wystarczyć. Nie powiedział nic więcej pomimo pytającego spojrzenia Ellen.
Ale jej to nie wystarczyło.
– Skąd o tym wiesz?
Nie mógł jej opowiedzieć o swoich wizjach. Na szczęście przypomniał sobie coś, co mogło mu pomóc wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.
– Zanim przyjechałaś, próbowałem badać tę sprawę na własną rękę, dzwoniłem tu i tam. Nie umiałem określić dokładnie miejsca wydarzeń, ale teraz wiem, że to, co usłyszałem wspomniane ledwie półsłówkami, jest prawdą. Jutro spotkam się z pewnym człowiekiem, który udzieli mi dalszych wyjaśnień.
– Chcesz powiedzieć, że mimo wszystko istnieje jakaś znana historia o duchach związana z tym miejscem?
– Nie, nie, to nie jest żadna historia o duchach. O ile dobrze zrozumiałem, nigdy tu nie straszyło. Wiadomo natomiast, co się naprawdę wydarzyło.
– Co to było takiego?
– Mówiłem ci już, że nie znam szczegółów, bo osoba, z którą rozmawiałem, niezbyt dobrze pamiętała tę historię, wiedziała jedynie, że popełniono tu straszliwą zbrodnię. Ten człowiek przytaczał różne opowieści zasłyszane w promieniu wielu kilometrów, bo nie potrafiłem podać nazwy tego miejsca. Dopiero teraz zacząłem się domyślać, które z tych wszystkich smutnych wydarzeń rozegrało się tu w przeszłości. Młodsze pokolenie, do którego on należy, niewiele o tym wie, a starsi niechętnie mówią o takich sprawach. Uważają, że należy o nich zapomnieć. W każdym razie człowiek, z którym rozmawiałem, podał mi adres kogoś, kto zna tę historię na tyle, na ile da się ją zrekonstruować. Jeśli chcielibyśmy mieć ją na piśmie, musielibyśmy pojechać do Archiwum Państwowego w Hamar, wykopać stare księgi parafialne i protokoły sądowe, a na to nie mamy teraz czasu. Musimy zadowolić się ludowymi przekazami.
Dość długo już wędrowali ledwie widoczną leśną drożyną, gdy nagle jakby obezwładniła ich cisza, kroki spowolniały, a na twarzy Nataniela pojawił się wyraz napięcia – wyraz, który Ellen tak dobrze znała i którego tak się bała. Miała ochotę poprosić, by wziął ją za rękę, ale zabrakło jej odwagi. Zamiast tego podeszła tak blisko, że prawie deptała mu po piętach. W tej chwili dałaby wszystko, byle tylko znaleźć się w bezpiecznym samochodzie.
Atmosfera odmieniła się w jednej chwili.
Byli już głęboko w lesie, Nataniel wydał jej się nagle taki obcy. Coś zajęło jego zmysły, coś tak przeraźliwie silnego, że zapomniał o całym świecie. Ulga, jaką Ellen czuła przez moment, zmieniła się w nadpełzający zdradziecko lęk.
Wśród wierzchołków drzew wzdychał wiatr, świerki i brzozy przechylały się niczym żałobnice. W głębi lasu światło kończącego się dnia przeobrażało się w mrok.
Ellen wstrzymała oddech, nie śmiała nawet drgnąć.
Z wolna napływało potworne wrażenie czegoś trudnego do zdefiniowania. Bezradności, samotności, rozpaczy, ale przede wszystkim zła. Ohydnego, okrutnego zła, które zdawało się żyć w powietrzu, nadciągając z wielu stron równocześnie, od wielu istot, tak gęstego, jakby gromadziło się tu przez wiele lat, ba, przez wieki!
W tym momencie Ellen ogromnie była rada, że należy do Ludzi Lodu i ma przy sobie jednego z najsilniejszych jego przedstawicieli. Uważała, że cała ta sprawa jeszcze bardziej zbliżyła ich ze sobą, sprawiła, iż odczuli łączące ich pokrewieństwo, pomimo iż było ono dość dalekie.
Usłyszała urywany oddech Nataniela.
– Coś ty za miejsce znalazła? – powiedział cicho, jakby z przyganą. – Ze wszystkich ludzi na ziemi oczywiście ty musiałaś tutaj trafić.
– Co… co to takiego?
– Nie wiem jeszcze – mruknął. – Ale potrafię odgadnąć. Wyczuwam bliskość sprawiedliwych, tych strasznych sprawiedliwych, których wszędzie można spotkać!
Ellen nie rozumiała, o co mu chodzi, a pytać nie śmiała. Czuła tylko, że pod wpływem samego miejsca robi się jej słabo, tak jak zresztą było i poprzednim razem.
Żałowała, że odważyła się powtórnie tutaj przybyć. Gdyby tylko mogła tak jak dwanaście lat temu wziąć nogi za pas i uciec stąd jak najdalej!
Ale teraz Nataniel mocno ściskał ją za rękę, jakby wyczuwał jej nieodpartą chęć ucieczki.
Szli coraz wolniej, noga za nogą. Wilgotny mech kłębił się pod poskręcanymi świerkami. Zobaczyła, że jakiś stary płot poddał się i runął na ziemię, poszarzały ze starości, porośnięty mchem. Pamiętała ten płot. Wtedy jeszcze stał, ale już zaczynał chylić się ku ziemi.
Stopy miękko zapadały się w trawę na drodze.
Ellen otarła krople deszczu z twarzy. Dłonie nabrzmiały jej od wilgotnego zimna. Ciężar uciskający duszę, ten, który czuła i wtedy, stawał się coraz przykrzejszy, trudniejszy do zniesienia. Przypominał głęboką, trawiącą duszę i ciało depresję.
– Teraz wrażenia jakiejś pojedynczej istoty nabierają ostrości – szepnął Nataniel. – Wyczuwasz je?
Ellen zesztywniał kark, ledwie zdołała skinąć głową w odpowiedzi.
– To właśnie czułam poprzednio. Nie wiedziałam nic o tych, którzy się tu gromadnie pojawili.
– Ich wyczuwasz dlatego, że ja jestem z tobą, wrażenia płyną przeze mnie. Ale ta istota szukała pomocy u ciebie. Miałaś rację, Ellen. To kobieta.
– Ale w jaki sposób możemy…
Nagle Nataniel jęknął głośno i przyciągnął Ellen do siebie. Przycisnął ją mocno, ukrył jej twarz na swej piersi.
– Nie patrz w tamtą stronę! – zawołał. – Na miłość boską, nie patrz tam!
Wyszli na niedużą polanę w lesie. Za plecami mieli resztki fundamentów dawno już nie istniejącej zagrody.
– Ach, mój Boże – szepnął Nataniel.
– Niczego nie widziałam – poskarżyła się Ellen żałośnie. – Czy to te domy…?
– Nie, nie widziałaś płotu?
– Tego wywróconego? Co w nim takiego dziwnego?
Puścił ją niechętnie. Ellen odwróciła się z lękiem.
– Nie. Niczego nie widzę – wyznała zaskoczona.
Nataniel milczał. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane z obrzydzeniem. Wciąż wpatrywał się w coś, co dla niej pozostawało niewidzialne.
– Ale wyczuwam – powiedziała Ellen szczękając zębami. – Ktoś na mnie patrzy. Wyczuwam otaczającą mnie nienawiść, drwinę i pogardę, wyczuwam żarliwe błaganie o pomoc, a przede wszystkim czuję, że moje nogi nie chcą tu zostać ani chwili dłużej.
Już zamierzała odejść, lecz Nataniel mocno ją przytrzymał.
– Nie wpadaj znów w panikę – zażądał surowo. – To ci w niczym nie pomoże, przeciwnie. Oczywiście możesz uciec jak poprzednio, ale wtedy pozostaniesz na tym samym etapie. Nie uwolnisz się od przykrych przeżyć z dzieciństwa, a ci, którzy szukali twojej pomocy, nie otrzymają jej. Nie wyczuwam błagania o pomoc tak mocno jak ty, bo to twoja domena, ale rozumiem je, mój Boże, jak dobrze je rozumiem!
– To ta kobieta tak się we mnie wpatruje, prawda?
Nataniel gwałtownie zadrżał.
– Tak, ona błagała cię o miłosierdzie.
– To zło – jęknęła Ellen. – To straszliwe zło! Skąd ono się bierze? Sama staję się zła, Natanielu, ono we mnie wstępuje, ściąga mnie w przepaść. Co my zrobimy?
Las rozbrzmiewał niezwykłą, smutną muzyką wiatru. Ellen trzęsła się z zimna, ze strachu i z potwornego napięcia.
Nataniel wciąż z niedowierzaniem patrzył przed siebie.
– To najbardziej fantastyczna wizja, jaką kiedykolwiek miałem – powiedział wolno. – Najwyraźniejsza i najbardziej intensywna. Widocznie sprawia to twoja obecność. Jest nas teraz dwoje, uzupełniamy się nawzajem. – Zawahał się, popatrzył na Ellen badawczo. – Jak oceniasz swoją siłę?
– Psychiczną? Obawiam się, że nie jest zbyt wielka.
– Szkoda. Najlepiej by było, gdyby… także i dlatego, że to ciebie ona przywołuje. Ale nie! Wracaj do samochodu, możesz iść szosą, spróbuję sam sobie z tym poradzić.
Ellen popatrzyła na jego bladą, zdradzającą napięcie twarz i podjęła decyzję.
– Nie, Natanielu. Już tyle razy sobie pomagaliśmy. Jeśli potrzebujesz teraz mojego wsparcia, nie zawiodę cię. I ja także muszę za wszelką cenę przekroczyć ten próg, sam to powiedziałeś. Nie mogę zatrzymać się w pół drogi. Powiedz mi, co widzisz! Zniosę to, przynajmniej mam taką nadzieję.
Spróbował się uśmiechnąć, ale bez powodzenia.
– Jeśli mamy pomóc i tobie, i tej kobiecie pozbyć się duchowej udręki, musisz być naprawdę bardzo dzielna.
Ellen spojrzała mu prosto w oczy, na wpół nieprzytomna ze strachu.
– Starczy mi odwagi – oświadczyła.
Twarz mu złagodniała.
Kochana Ellen – rzekł czule. – Spotkanie ciebie było najwspanialszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła.
Ale zaraz wyraz jego twarzy się zmienił, rysy stały się ostre, niemal okrutne.
– A więc zobaczysz. Ujrzysz wszystko moimi oczami. A potem zdecydujesz, czy naprawdę chcesz pomóc.
Postąpił o krok do przodu, przykucnął i zaczął szukać czegoś na ziemi.
– Spróbujemy psychometrii, to powinno wzmocnić wrażenia.
Ellen zobaczyła, że wziął do ręki kawałek drewna, dotknął go parokrotnie i odrzucił. Wreszcie gdzieś głęboko w mchu znalazł to, czego szukał. Wrócił do niej i położył jej na dłoni kawałeczek niezwykle kruchego drewna, być może cząstkę jakiejś żerdzi, ale na pewno nie z rozwalonego płotu. Ten kawałek drewna był o wiele, wiele starszy, Ellen bała się, że rozsypie się jej między palcami.
– Przyłóż go do piersi i staraj się w niego wczuć. Zapomnij o wszystkim, co cię otacza.
Nataniel odwrócił Ellen. Sam stanął za nią i przycisnął się mocno do jej pleców. Jego ramiona przytrzymywały ją mocno jak imadło, a ręce objęły jej dłonie zamknięte na spróchniałym kawałku drewna.
– Zobacz to, co ja widzę – przemówił obcym, monotonnym głosem, który brzmiał jakby wypowiadał zaklęcie.
Gdyby Nataniela nie było przy niej i gdyby nie trzymał jej tak mocno, Ellen na pewno straciłaby przytomność. On jednak dał jej tyle poczucia bezpieczeństwa, ile było w jego mocy, a ona zdecydowała się wszystko wytrzymać. Intensywnie, jak jej polecił, wpatrywała się w otwartą przestrzeń.
– Widzisz te dwie nieduże sosny? Spójrz między nie. Zapomnij o wszystkim, tylko patrz! Sądzę, że możesz przejąć moje zdolności, nie wiemy też, jak zareagujesz na psychometrię. Może się uda.
Ellen patrzyła i patrzyła, aż wreszcie pejzaż zaczął wirować jej przed oczami, ale nadal widziała tylko dwie sosny, a między nimi ciężką od deszczu, przechylającą się na wietrze trawę.
– Niczego nie widzę – rzekła ze skargą w głosie.
– Rozluźnij się, jesteś zanadto spięta.
Ellen próbowała w ogóle o niczym nie myśleć, utkwiła wzrok w dali. Nic się nie wydarzyło. Czas upływał. Zapomniała wreszcie o strachu, rozzłościła się na siebie, że nic jej nie wychodzi. Rozumiała, że złość w tej chwili w niczym nie pomoże, zaczęła oddychać wolniej, by ją stłumić. Za wszelką cenę chciała okazać się godna Nataniela, nie zawieść go.
Wydawało się jednak, że jest za słaba. Przycisnął ją mocniej do siebie, z jego dłoni spływały w nią strumienie potężnej siły.
Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie, że nie sprosta jego oczekiwaniom.
Aż nagle…
Zachłysnęła się powietrzem, Nataniel natychmiast wzmógł czujność.
– Natanielu! Niczego nie widzę, ale słyszę. I wyczuwam! Mam wewnętrzne wizje, o ile mnie rozumiesz.
– Świetnie, Ellen! Poza tym możesz się tylko cieszyć, że nie widzisz konkretnych obrazów, są naprawdę straszne. Powiedz mi, co słyszysz?
– Coś stuka i szeleści tuż obok nas. Przed nami. Czy to się zgadza?
– Jak najbardziej. Co więcej?
– Nie podoba mi się ten dźwięk – poskarżyła się jak dziecko. – Ten kawałek drewna… To drewno, które trzymam w rękach, nie chcę go!
Palce Ellen z całych sił walczyły, by pozbyć się drewienka, ale uścisk dłoni Nataniela był silniejszy.
Ellen wiedziała, że to spróchniałe drewno przekazuje jej wrażenia, dźwięki pochodzące z punktu odległego od nich zaledwie o kilka metrów. Drewno paliło jej dłonie, nie mogła tego znieść, ale Nataniel nie miał litości.
– Nie chcę tego! – jęknęła Ellen głośno.
– Musisz! Musisz się dowiedzieć, dlaczego ta kobieta błaga o twoją pomoc.
Ona jest zła, pomyślała Ellen. Ona jest zła, zła, wcale nie chcę jej pomóc.
– I zło także może cierpieć – szepnął jej Nataniel prosto do ucha.
– To prawda – mruknęła Ellen. – Ona rzeczywiście bardzo cierpi. Ale nie wiem, dlaczego.
– Powiedziałaś, że masz wewnętrzne wizje. Zamknij więc oczy i wtedy patrz, a wizje staną się wyraźniejsze.
Ellen usłuchała.
– Tak – szepnęła po chwili. – Teraz coś pojmuję. Ludzie… wielu ludzi… ale nie widzę tej kobiety. Wiem, że jest tuż przy nas, ale jej nie widzę.
– Tak jest dobrze – cicho powiedział Nataniel. – To ja staram się to uniemożliwić. Chcę, żebyś zobaczyła sprawiedliwych.
– Tak naprawdę niczego nie widzę, jedynie przeżywam. Trudno to wytłumaczyć.
– Ja i tak rozumiem – odpowiedział Nataniel. – Powiedz, co przeżywasz.
Ellen starała się pozbierać myśli i ubrać je w słowa, ale okazało się to niezwykle trudne. Trzęsła się ze strachu, a jednocześnie chciała pokazać Natanielowi, że jest trzeźwo myślącą dziewczyną. Chociaż on i tak z pewnością ją przejrzał.
– To takie niezwykłe – zająknęła się. – Mam… takie dziwne wrażenie długiego czasu. Wiele lat. Nie wiele lat temu, lecz wiele lat jednocześnie.
– Bo tak jest. Mów dalej.
– Tu… stał kiedyś dom. Fundamenty, te, które… I droga… Droga jest ważna. Jest tutaj cały czas, ale wygląda na dużą i rozjeżdżoną. Nie taka jak teraz. Wielu ludzi… Ciągną tutaj nieprzerwanym strumieniem. Zatrzymują się. Śmieją albo wzdrygają, albo szybko uciekają. Dzieci… dzieci się boją, wyczuwam ich strach. Przebiegają z zamkniętymi oczami, takie wystraszone. Nawet konie zaprzężone do wozów stają dęba. Pożółkłe jesienne liście… Chłód zimy… Wicher… lodowaty… posępne wycie… tak blisko… Żar słońca, zawieje, wiosny…
Ellen mówiła sennym głosem, jakby w transie.
– Domy zapadają się w ziemię. Kamienie… rzucają kamieniami, Natanielu! Dlaczego to robią? Słyszę modlitwy odmawiane z obrzydzeniem i lękiem. Echo drwin roznosi się po lesie. Tak, to sprawiedliwi! Przychodzą tutaj, przeświadczeni, że sami są bez grzechu. Natanielu! – Ellen zaczęła krzyczeć. Nie mogła złapać oddechu. – Teraz… teraz już rozumiem! Rozumiem, Natanielu! Zbliża się jakiś mężczyzna, zdejmuje to. Och, dzięki ci! Dzięki, że wśród nas znalazł się choć jeden miłosierny!
Uścisk wokół jej dłoni zelżał. Kawałek drewna upadł na ziemię.
Wizje ustąpiły. Ellen znów stała w lesie tylko z Natanielem.
Odwróciła się do niego i wpadła mu w ramiona, usiłując stłumić płacz.
– Pomóż jej, Natanielu! Pomóż jej, ty, który to potrafisz, błagam cię!
– Najpierw musimy się dowiedzieć, co ona zrobiła – powiedział cicho. – A jeśli się nie mylę, to właśnie to przeżyłaś w tamtej dolinie. O twoją pomoc prosiły dwie osoby, pamiętaj o tym.
– Wiem już, dlaczego kobieta nie mogła pójść za mną do doliny – powiedziała Ellen udręczona, jakby cała wina kobiety spadła na nią. – Wiem, dlaczego nie mogła opuścić tego miejsca.
– Tak – powiedział Nataniel.
– Ale w jaki sposób pomagasz zbłąkanym duszom odzyskać spokój? – spytała bezradnie. – Nie modlisz się o nie ani nie odmawiasz zaklęć. Wspomniałeś, że bardzo cię to męczy. Co wobec tego robisz?
– To odbiera mi całą siłę, Ellen – powiedział głosem zdradzającym cierpienie. – Ale nie mam innego wyjścia. Wiesz, każdy człowiek ma w sobie pokłady dobroci, życzliwości i miłosierdzia. Mają je wszyscy, i ty także. Te zapasy ciągle się odnawiają, im więcej się z nich czerpie, tym więcej ich przybywa. Sama do tego doszłaś, wspominałaś mi kiedyś. Ja oddaję dotkniętym złem miejscom i duszom całą swoją dobroć, cały spokój i poczucie bezpieczeństwa, przekazuję je nieszczęśliwym, którzy nadal żyją poprzez swą rozpacz. Nic więcej poza tym nie robię. Odpędzam złe myśli i uczucia, które ciążą nad takim miejscem, dławię je swoimi myślami o dobroci i życzliwości.
– Rozumiem.
– Dlatego nie chciałem spotykać się z tobą później w zajeździe, wiedziałem bowiem, że będę całkiem pusty, wypalony. Potrzebowałem czasu, by dojść do siebie.
Ellen z oczu nieprzerwanie spływały łzy, ale teraz płakała nad Natanielem. Pogłaskała go po policzku w geście pociechy i podziękowania. Chłopak przygarnął ją do siebie i wtulił twarz w jej włosy. Przez chwilę stali nieruchomo – dwie niezwykłe istoty w świecie zwyczajnych ludzi.
Wreszcie Nataniel powiedział:
– Najpierw skoncentruję się na samym miejscu, nie na kobiecie, postaram się odegnać zło sprawiedliwych. Czy uważasz, że możesz sama wrócić do samochodu?
– Nie, chcę zostać przy tobie. Już się nie boję i… ale może będę ci przeszkadzać?
– Nie, na pewno nie – odparł powoli. – Myślałem o tobie, to może być…
Ellen przerwała mu:
– Może… może potrzebny ci ktoś, kto czuje podobnie jak ty i nie będzie się niczemu dziwił?
Poważna twarz Nataniela rozjaśniła się.
– Dobrze wiesz, że tego potrzebuję. Usiądź więc pod tymi świerkami i dotrzymaj mi towarzystwa! Bardzo ci będę za to wdzięczny, złagodzisz moje poczucie osamotnienia. Ale musisz być całkiem cicho, żeby nie wytrącić mnie z koncentracji.
– Oczywiście. Czy myślisz, że mogę ci pomóc?
Uśmiechnął się.
– Głuptasku! Przecież ty jesteś jedną z tych, którym ja mam udzielić pomocy!
Ellen siedziała zapatrzona w odwróconego do niej plecami Nataniela. W lesie zapadł półmrok, deszcz nieprzerwanie lał się z nieba, ale widziała go wyraźnie, szerokie ramiona, długie, szczupłe nogi. Stał całkiem nieruchomo, zwrócony twarzą ku polanie, w stanie głębokiej koncentracji.
Ellen miała nadzieję, że gorące fale, które wzbierały w jej ciele, nie dotrą do niego i nie zakłócą mu skupienia. Starała się o niczym nie myśleć, ale w końcu musiała się odwrócić – bliskość Nataniela stała się zbyt namacalna, porażała ją jego męskość i siła. Przypomniała sobie, jak bardzo blisko stał, kiedy zmuszał ją, by spojrzała jego oczami. Raz zdołał wówczas odczytać jej myśli: kiedy w duchu powiedziała, że nie chce pomagać tej złej kobiecie. Nie mógł jej słyszeć, a przecież odrzekł, że zło również może cierpieć…
Co prawda zbliżyli się wtedy tak bardzo do siebie – i psychicznie, i fizycznie, może więc nie było w tym nic dziwnego, że bez trudu czytał w jej myślach.
Ellen była przekonana, że Nataniel doskonale wie, jak się mają sprawy z jej uczuciami, jest tylko na tyle delikatny, by o tym nie wspominać. Wie, że między nimi nigdy nie może do niczego dojść, najlepiej więc stłumić wszystkie nadzieje i nie dostarczać im żadnej pożywki.
Ach, jakie to mądre, jakie rozważne z jego strony! Ellen jednak gotowa była oddać wszystko za najdrobniejszy znak, że jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjacielem.
Kiedy tak siedziała rozmyślając, wcale nie zauważyła upływu czasu, choć należało już zacząć liczyć go w godzinach. Mogła tkwić tu przez całą noc, byle tylko pozwolono jej być w pobliżu Nataniela. Próbowała sobie wmawiać, że jest dla niego duchowym wsparciem, bo przecież już sam fakt, że nie okazuje zniecierpliwienia, musi coś znaczyć.
Stopniowo Ellen zaczęła zdawać sobie sprawę, że atmosfera w lesie się zmienia. Już od dobrej chwili przestała odczuwać strach i obecność dławiącego zła. Gdzieś w niej zapłonęło jasne światełko i wolno, lecz nieprzerwanie rozprzestrzeniało się po całym ciele. Napływał spokój i cicha radość. Chłodne powietrze letniej nocy nabrało przejrzystości, ogrzało się.
I wreszcie przeszyło ją uczucie wdzięczności.
– Natanielu – powiedziała cicho. – To już minęło.
Głęboko odetchnął z ulgą. Ellen wstała i podeszła bliżej. Nataniel ledwie trzymał się na nogach, miał zamknięte oczy, pot spływał mu z czoła. Odruchowo go objęła, by go podtrzymać. Ocknął się, jakby wypadł z transu.
– Usiądź – szepnęła tkliwie.
Były to zbędne słowa, bo chłopak osunął się na ziemię. Siedział, otoczywszy kolana ramionami, i Ellen zdała sobie sprawę, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie w stanie się ruszyć. Teraz w niczym jej to nie przeszkadzało. Przestała się już bać tego miejsca. Sprawiedliwi zostali wymazani ze wspomnień okolicy, pozostał tylko człowiek, który przekazał im swoją dobroć.
Ellen usiadła przy Natanielu i nie odzywała się ani słowem. Była przemoczona do suchej nitki, istnieją bowiem granice wytrzymałości każdego płaszcza przeciwdeszczowego. Wiedziała, że twarz posiniała jej z zimna, a włosy sterczą, że wygląda jak strach na wróble, ale to się nie liczyło. Ważny był tylko Nataniel.
Zapadła głęboka, ciemna noc, kiedy wreszcie podniósł głowę i spojrzał na nią oczami pełnymi udręki, z których jednocześnie płynęło ciepło. Ellen bardzo się ucieszyła, że znów widzi jego twarz. Wiedziona impulsem wsunęła mu rękę pod ramię i szepnęła:
– Dziękuję, Natanielu, bardzo, bardzo dziękuję!
Uśmiechnął się.
– To ja powinienem dziękować – powiedział. – Nigdy jeszcze nie przyszło mi przekazywać swojej siły innym z taką łatwością jak teraz. I tak szybko dojść do siebie.
– Dlaczego? – zdziwiła się Ellen.
– Dlatego, że przez cały czas wspomagało mnie mocne, dobre uczucie płynące od ciebie, moja kochana.
– Oj – zawstydziła się i odwróciła głowę. – Przepraszam.
– Naprawdę nie ma za co przepraszać – zaprotestował gwałtownie.
Ellen, zgnębiona, umierała ze wstydu. Teraz jednak, kiedy już jasne się stało, że on wie, mogła o tym rozmawiać.
– Taki pojedynczy sygnał – zaczęła cienkim głosem. – Taki niepewny…
Poczuła, jak Nataniel delikatnym ruchem odwraca jej twarz ku sobie. Popatrzyła w te niezwykłe oczy, mroczne, choć jednocześnie połyskujące złotym blaskiem, i to, co w nich wyczytała, rozpaliło gorączkę w jej ciele. Dłoń Nataniela zamknęła się wokół jej dłoni i popłynęły z niej uczucia po dwakroć silniejsze, cieplejsze, bardziej intensywne niż jej samej.
Ellen ze wzruszenia zabrakło tchu. Położyła sobie jego rękę na ramieniu i otarła o nią policzkiem, potem ukryła w niej twarz, aby Nataniel nie mógł dojrzeć wyrazu jej oczu.
– Zgadzam się z tym, co napisałaś w liście, Ellen – powiedział cicho. – Gdybyśmy nie wiedzieli, co nas czeka…
Ellen nareszcie odważyła się spojrzeć mu w oczy.
– Czy to naprawdę aż tak wielka groźba?
– Tak – odparł zrezygnowany. – Niestety. Moje przewidywania, czy jak to nazwać, nigdy mnie jeszcze nie zawiodły. Musimy się rozstać, Ellen, to dla nas jedyny ratunek. Nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności…
– Co właściwie wiesz?
Znów otoczył ramionami kolana, nie chciał na nią patrzeć.
– Zobaczyłem, że cię obejmuję i… i… pocałowałem cię, Ellen, między nami panowało cudowne, pełne zrozumienie. Wiedziałem, że to pierwszy raz, nigdy wcześniej się to nie stało. A potem nadszedł ogromny strach. Przeszył mnie palący ból, a powietrze wokół nas wypełniło się głębokim, wibrującym tonem zwiastującym śmierć. A ty… Ty zniknęłaś. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stałaś, była pustka.
Ellen nie potrafiła odgadnąć, które z nich umrze i dlaczego. Zresztą jakie to ma znaczenie? Jeśli jedno z nich odejdzie, co się wówczas stanie z drugim? Jakie życie ich czeka?
Ale na myśl, że Nataniel od momentu, kiedy spotkali się po raz pierwszy, wiedział, że ich przyjaźń przerodzi się w miłość i że kiedyś ją pocałuje, zakręciło jej się w głowie.
Westchnęła w uniesieniu.
– Smutne jest także to, że oboje jesteśmy z Ludzi Lodu – ciągnął Nataniel. – A Ludzie Lodu mają ogromną potrzebę przebywania razem. Powinniśmy się spotykać także jako członkowie rodu, Ellen. A i tego nam nie wolno. Och, los jest taki bezlitosny, taki niesprawiedliwy!
– Czy nie moglibyśmy… – zaczęła nieśmiało.
– O co ci chodzi?
– Jeśli niebezpieczeństwo kryje się w… w pocałunku… – Z trudem przyszło jej wymówić to słowo, tak by nie zdradzić najskrytszych pragnień. – Czy mimo wszystko nie moglibyśmy się spotykać? Bez…
– Tak ci się wydaje? – spytał Nataniel z goryczą. – Już i tak za daleko się posunęliśmy. Czy ciebie na to stać?
Spojrzała na jego usta, na oczy, głębokie, lśniące złotym blaskiem studnie, na mocne dłonie, na mięśnie grające pod ubraniem, i odwróciła twarz.
– Nie – odparła cicho. – A już na pewno niedługo.
– Mnie też nie. Prawdą jest, że ja… chodź, idziemy – zakończył nagle, wstając.
Ale kiedy szli przez ciemny las, wziął ją za rękę, a Ellen lekkim krokiem wędrowała u jego boku.
Nataniel popatrzył na nią z czułym uśmiechem.
– Lepiej się teraz czujesz?
– O wiele lepiej, pod każdym względem. Powiedziałeś niedawno, że zło także może cierpieć. Ja bym to trochę odwróciła i powiedziała, że i smutek może mieć swoją radość.
– Owszem, kiedy jest się we dwoje. Powinienem pomyśleć o tym wcześniej. Wiedziałem, że dzielisz moje uczucia, ale ty nie znałaś prawdy o moich. Wybacz mi, Ellen.
– Nie ma czego wybaczać – oświadczyła Ellen wielkodusznie. – Och, Natanielu, ale przemokłam! Zmarzłam, jestem głodna i zmęczona, ale taka szczęśliwa!
Nataniel nie miał serca przypominać jej, że ich zadanie zostało wykonane zaledwie w połowie. A ponieważ już wcześniej miał do czynienia ze wstrząsającymi zbrodniami, wiedział, że mogą ich jeszcze czekać straszne przeżycia.
Dotarli do szosy.
– Ellen, wróć teraz do samochodu! Co prawda musisz iść okrężną drogą, ale życzę sobie, żebyś wróciła.
– Ale dlaczego? Co ty zamierzasz?
Zacisnął zęby.
– Ja… obiecałem wrócić nad jezioro. Do doliny. Oczyścić ją ze zbrodni, którą tam popełniono. Muszę to zrobić bez twojego udziału.
– Dlaczego?
– Dlatego, że dla ciebie przeżycie może okazać się zbyt silne
– Dlaczego?
– Czy nie znasz już innych słów, Ellen? Sama powiedziałaś, że jesteś zmęczona. Nie wytrzymasz tego.
– Ale ty wytrzymasz? Czy ty wiesz, jak wyglądasz? Czy wiesz, że w oczach płonie ci zmęczenie, a ręce drżą, twarz masz bledszą niż upiór, którego masz wyzwolić. Jeśli obojgu nam nogi odmówią posłuszeństwa, to chyba możemy się gdzieś tu zdrzemnąć? Co mi na to odpowiesz?
– Myślałem przede wszystkim o stanie twoich nerwów – uśmiechnął się Nataniel.
– Mam nerwy ze stali, lodu i kamienia – zapewniła Ellen zdecydowanie. – Dokładnie tak jak dom pana Bigby.
Uśmiechnął się na wspomnienie. Wyglądał na bardzo zmęczonego, wycieńczonego tak, że Ellen zaczęła się bać nie na żarty.
– Potrzebujesz mnie – zadecydowała.
W końcu Nataniel się poddał.
– Może masz rację. No to chodź, najdroższy przyjacielu. Razem na pewno nam się uda! Albo wspólnie zginiemy!
Kiedy jednak doszli do doliny, Nataniela spotkała największa w życiu niespodzianka. Spodziewał się ciężkiej walki, gotów był odesłać Ellen do samochodu i pozostać na placu boju samotnie, a tymczasem przy bagnisku nad jeziorem panowała cisza i spokój. To był szok.
Nie pozostał nawet ślad po dwóch cieniach, które ich nie odstępowały, kiedy szli przez nieprzyjazną dolinę. Były wówczas zbyt niewyraźne, by mógł przewidzieć ich poczynania, ale przy moczarach ogarnął go straszliwy niepokój i wiedział, że oto znaleźli się w miejscu, gdzie przed laty popełniono nieludzką zbrodnię.
Teraz jednak nic tam nie było. Nic!
– Natanielu – powiedziała Ellen ze zdumieniem. – To odeszło!
A więc i ona to wyczuła! Mówiła jednak tylko o wrażeniach, nie miała wizji.
– Sądzisz, że moje dwa przeżycia były ze sobą związane?
– Oczywiście – odparł Nataniel. – Nierozerwalnie. Nie podejrzewałem jednak, że zdołam jednocześnie oczyścić ze zła oba miejsca.
– Chyba odczułeś ulgę?
– I to jaką! – wyznał. – Możemy od razu wracać do samochodu. Nie chcę, żebyś się przeziębiła, poza tym robi się naprawdę późno!
Jeśli jestem chociaż w połowie tak zmęczona jak Nataniel, to znaczy, że on jest naprawdę wykończony. I rzeczywiście na to wyglądało. Ellen zrozumiała, jak wiele sił musiał poświęcić na koncentrację. Kiedy tak pięli się pod górę, widziała, jak słabnie z każdą chwilą. Obserwowała go z lękiem, ale próbowała się uśmiechać, by dodać mu otuchy. Tak rozpaczliwie go kochała. Każdą linię zmęczonej twarzy, każde ścięgno ramion, wciąż nie podstrzyżone włosy, a przede wszystkim siłę ducha, niezwykłą odwagę i dobroć.
Dopiero teraz spostrzegła, że noc zaczyna ustępować świtowi. Ciężkie ciemne chmury wisiały nad ziemią, pierwsze promienie słońca ledwie zdołały się przez nie przebić.
– Czy naprawdę spędziliśmy tu całą noc? – spytała zdumiona.
– Rzeczywiście! Nic dziwnego, że jesteśmy wykończeni.
Ellen wiedziała, że najdłużej trwało oczyszczanie złego miejsca. Wszystko jednak, co ich spotkało, było przeżyciem tak niezwykłym, że nie zauważyli upływu czasu.
Kiedy dotarli do wysokich świerków, na których miejscu, zdaniem Ellen, znajdowały się kiedyś chaty, ujrzeli przed sobą człowieka, prawdziwego żywego człowieka niosącego wiązkę żerdzi. Na ich widok gwałtownie się zatrzymał.
– Uf, aleście mnie wystraszyli – roześmiał się. – Ciekaw byłem, co to za ludzie idą z Doliny Jęków.
Dolina Jęków, pomyślała Ellen wstrząśnięta. Poczuła na sobie wzrok Nataniela.
– Sądziłeś, że jesteśmy upiorami? – spytał Nataniel. Wiedział, że mieszkańcy tych okolic zwracają się do wszystkich wyłącznie na ty.
– Nigdy nie słyszałem, żeby tu straszyło – odparł mężczyzna. – Ale w takim miejscu wszystko może się zdarzyć.
– Wcześnie wstajesz.
– Najlepsza pora do pracy.
– To prawda.
Mężczyzna nie był wścibski. Nie spytał, co tu robią o tak wczesnej porze, przemoczeni do suchej nitki. To dobrze, bo co by odpowiedzieli?
Ellen rozejrzała się dokoła.
– Powiedz mi, czy kiedyś w tym miejscu stała jakaś zagroda?
Wyczuła napięcie ogarniające Nataniela.
Mężczyzna, skory do pogawędki, przysiadł na kamieniu. Poszli za jego przykładem.
– Nie jesteście stąd, jak rozumiem? To dziwne, że wiedzieliście… Rzeczywiście, była tu kiedyś zagroda, ale to już dawno temu, bardzo, bardzo dawno…
Wyciągnął fajkę i postukał nią o obcas. Światło zaczęła się zmieniać, wstawał nowy dzień. Nataniel trochę martwił się o Ellen, która kichała raz za razem, ale nie mógł przepuścić takiej okazji.
– Słyszałem gdzieś, że z tym miejscem wiąże się jaka! straszna historia? – zagaił Nataniel ostrożnie.
Na mężczyźnie zła sława okolicy zdawała się nie wywierać żadnego wrażenia. Z zadowoleniem wdychał fajkowy dym, przez ramię zerknął na dolinę. Cybuchem wskazał wioskę.
– Tam w dole przy Piaskach Męki… Tej zagrody już nie ma, stała głęboko w lesie po drugiej stronie szosy… Tam skończyła ta Berit.
– Tak miała na imię? – spytał Nataniel. – Czy ona była stąd, z tej zagrody?
– Nie, nie stąd.
Ellen siedziała skupiona. Czy poznają teraz całą prawdę?
– No cóż, pamiętajcie, że istnieje zawsze kilka wersji takich historii. Ja sam znam parę opowieści o losach Berit Thon i jej żałosnym końcu. Ludzie wiele gadają. Sam jednak najbardziej wierzę w tę, która, jak powiadają, odnosi się do końca osiemnastego wieku. Podobno było to przedostatnie ścięcie na terenie Oppland, ale w to nie wierzę. Po niej taki los spotkał jeszcze wiele innych.
Ellen poczuła, że zaczyna ściskać ją w gardle. Zerkała na Nataniela w nadziei, że wkrótce stąd odejdą, ale na próżno. Pozostawało jej jedynie dzielnie wytrwać do końca.
– Widzicie, jej głowa wbita na żerdź przy płocie tkwiła tak przez wiele, wiele lat. Ku przestrodze, jak to się pięknie nazywa, choć ja raczej nazwałbym to żądzą sensacji.
Ten kawałek drewna, pomyślała Ellen, czując, że ogarnia ją słabość. To właśnie trzymałam w ręku! Kawałek żerdzi! Nigdy ci tego nie wybaczę, Natanielu!
Mężczyzna ciągnął:
– Wielu tutejszych ludzi miało w rodzinie babkę albo pradziadka, którzy widzieli głowę o słynnych długich czarnych włosach. Ja sam spotkałem takich, którzy twierdzili, że ją pamiętają, ale oni w czasach mego dzieciństwa byli starcami i widzieli ją, kiedy sami byli dziećmi. Musiało więc to być dawno temu. Wszyscy jednak mówili o strachu, jaki ich ogarniał w tym miejscu. Dzieci bały się tamtędy chodzić, bo włosy szeleściły na wietrze, a zimą, kiedy pokrywał je lód, stukały o żerdź. Wiodła wówczas tamtędy droga na zachód, są jeszcze po niej ślady… Z czasem tutejszą zagrodę i całą dolinę nazwano Doliną Jęków.
Ostatnia informacja nie związana była bezpośrednio z poprzednimi, jednak uważali, że kawałek po kawałku układa się w całość.
– Opowiedz, co się tam wydarzyło, bardzo nas to interesuje – poprosił Nataniel.
Stara historia zapewne nie bawiła wieśniaka, bo skrzywił się z niechęcią, ale zaczął mówić:
– Opowiem wam tę wersję, w którą najbardziej wierzę, ale to długa opowieść.
– My mamy czas, więc opowiadaj, jeśli tobie to nie przeszkadza – powiedział Nataniel, a Ellen pokiwała głową.
– No, to było tak: Przybyli tu dwaj szwedzcy robotnicy. Zamieszkali w zagrodzie zwanej Północne Thon, szukali w górach żelaza.
Znaleźli złoże w bagnach w pobliżu Północnego Thon i zostali tam na całe lato. Potem jeden z nich odjechał. Drugi Szwed został, bo miał jakieś nieczyste sprawki z żoną gospodarza, Berit. Podobno była to piękna kobieta i nie bardzo obyczajna, w każdym razie zakochała się na zabój w tym Szwedzie. Ludzie już wtedy wzięli ich na języki. Znacie tę ludową piosenkę „Widzę cię za oknem”?
– Oczywiście – odpowiedzieli jednogłośnie.
– Ona jest właśnie stąd! To Berit Thon śpiewała ją wieczorami, kołysząc dzieci do snu. Śpiewała ją kochankowi, a jeśli pamiętacie tekst, to na pewno rozumiecie, dlaczego.
Ellen zaczęła cichutko nucić:
„Widzę cię za oknem
najdroższy mój,
poznaję twój cień,
nie możesz wejść.
Nie wywiesiłam dzisiaj znaku,
ten chłopak to szaleniec,
nie słyszy, że ojciec jest w domu
najdroższy mój”.
– I tak dalej przez kilka zwrotek – powiedziała Ellen. – Tak, to na pewno było ostrzeżenie dla kochanka.
– Oczywiście. A kiedy męża nie było w domu, kochanek przychodził. Nadeszła jesień, mąż poszedł kosić trawę, a Szwed odwiedził Berit. Kobiecie udało się go namówić, żeby zabił męża. Przystał na to, poszedł na łąkę, strzelił, mąż upadł na kosę i umarł. Łąkę nazwano później Polaną Śmierci.
Nie wiem, jak się im udało ukryć zbrodnię, ale mężczyznę pochowano bez przeszkód. Pewnie ludzie przypuszczali, że nadział się na kosę, nie zauważyli rany od kuli, zresztą nie wiem, jak było.
Kochankom jednak po morderstwie nie układało się najlepiej. Po śmierci męża zaczęło im brakować pieniędzy, kradli więc i łupili w wiosce. Szweda nękały wyrzuty sumienia, coraz częściej wybuchały między nimi kłótnie. Wreszcie zapowiedział, że doniesie na Berit za nakłanianie do wielkiej kradzieży.
Wiecie, jak to jest, kiedy ktoś raz już zabił, za drugim razem ma mniejsze opory. Berit przestała ufać swemu kochankowi. Niektórzy mówią, że się nawet pobrali. Kiedy więc wybrał się w góry wytapiać żelazo, szpiegowała go. Było to późną wiosną, Szwed wieczorem ułożył się do snu pod świerkiem. Berit zakradła się, roztopiła cynę, którą zabrała ze sobą, i wlała mu ją do ucha…
Ellen jęknęła głośno i odwróciła się. Czuła, że ogarniają ją mdłości.
– Możecie sobie wyobrazić, jak bardzo cierpiał ten biedaczysko. A co ona zrobiła? Nie miała czasu czekać, aż umrze, więc ciągnęła go za włosy przez wszystkie te wzgórza, podobno całe trzy kilometry, a on wył z bólu. Targała go przez dolinę aż do jeziora…
Ellen i Nataniel pokiwali głową. Dziewczyna zauważyła, że Nataniel straszliwie pobladł, opowieść wieśniaka i na nim wywarła wrażenie.
– Nad jeziorem Berit utopiła Szweda w bagnie. Dobrze ukryła ciało.
Tej nocy jednak dwaj ludzie z zachodu podróżowali drogą i słyszeli rozdzierający krzyk biedaka. To było akurat tutaj, przy Dolinie Jęków. Przerazili się, rzecz jasna, i kiedy następnego dnia dotarli do ludzi, opowiedzieli o swych nocnych przeżyciach. W wiosce nie od razu uwierzono podróżnym, przypuszczano raczej, że słyszeli lisa. Ale kilku mężczyzn wyprawiło się do doliny, by sprawdzić, co to było. Na miejscu zauważyli ślady czegoś ciężkiego ciągniętego po trawie. Ślady urywały się przy moczarach. I znaleźli martwego Szweda. Biedaczysko wreszcie skonał.
Ellen odetchnęła głęboko. Nie mogła opanować drżenia.
– Taka jest jedna z wersji – powiedział wieśniak, – Istnieje również inna, która wydaje się prawdopodobna. Początek się nie zmienia, piosenka „Widzę cię za oknem”, niewierność i tak dalej. A potem kochankowie postanowili zgładzić męża i kiedy spał, wlali mu do ucha roztopioną cynę. I to jego właśnie ciągnęli przez całą dolinę, nazywaną od tej pory Doliną Jęków, bo tak strasznie krzyczał, zanim skonał. Utopili go w bagnisku, ale krzyki umierającego usłyszeli ludzie i zwłoki odnaleziono. Ponieważ w jego uchu odkryto cynę, stało się jasne, że popełniono zbrodnię. Ale kochanek uciekł i nigdy go nie odnaleziono. Podobno utonął w Begna.
Ellen spojrzała na Nataniela. Chciała się zorientować, którą z wersji uważał za prawdziwą, lecz jego twarz pozostawała nieprzenikniona. Zrozumiała jedynie, że cała ta historia bardzo go poruszyła.
– Berit pojmano – mówił dalej wieśniak. – Została skazana na śmierć i ścięta, a jej głowę wbito na długi pal przy drodze. Tak kiedyś robiono, aby odstraszyć innych przed popełnianiem podobnych zbrodni.
Głowę Berit wbitą na żerdź umieszczono na Piaskach, które później przemianowano na Piaski Męki. Jej długie czarne włosy powiewały na wietrze. Szczególne wrażenie robiły nocą, bo szeleściły jakby poszeptując.
Głowa tkwiła tam przez długi, długi czas. Wreszcie jednak, kiedy z dumnej urody Berit nie pozostało już nic, spadła na ziemię. Pewien starzec, który mieszkał w pobliżu, zlitował się nad nią i zakopał przy drodze. Okazało się jednak, że bez względu na to, jak głęboko kopał, czaszka zawsze wyłaniała się spod ziemi i straszyła swym widokiem tych, którzy obok niej przechodzili. Jakby chciała coś powiedzieć.
– Tak – potwierdziła cicho Ellen. – Bo tak właśnie było.
– Nie znalazła spokoju – stwierdził mężczyzna.
– Owszem – odparł Nataniel. – Już go znalazła. Ona, jej mąż i kochanek. Wokół niej jest już spokojnie.
Mężczyzna dość niepewnie kiwnął głową, nie bardzo wiedział, jak ma przyjąć tą informację.
– Mój przyjaciel zna się na podobnych sprawach – wyjaśniła Ellen.
– Aha, rozumiem.
W lesie zapadła cisza. U ich stóp rozciągała się wioska, a po drugiej stronie doliny wznosiło się potężne czarnozielone zbocze wzgórza. Na dnie zagłębienia wody rzeki Begny lśniły jak zakrzepła cyna. Ellen odwróciła głowę.
Mężczyzna wstał, a Nataniel podziękował mu za rozmowę. Ellen milczała. Szok wywołany opowieścią o potwornej zbrodni, która okazała się znacznie okrutniejsza, niż się spodziewała, powrót do zdarzeń, które już dawno powinny zostać zapomniane – to już było dla niej za wiele. Czuła się niemal fizycznie chora.
– Miłość nie zawsze była piękna – filozoficznie podsumował wieśniak.
– To prawda – przyznał Nataniel. – Ma różne oblicza.
– Zgładzenie Berit musiało być ohydne, zwłaszcza gdy pomyśli się o ludziach, którzy się temu przyglądali.
– Wyobrażam sobie – Nataniel pokiwał głową. – Znów ci sprawiedliwi.
Mężczyzna zerknął na niego z ukosa.
– No właśnie! Dziwne, jak wielu dobrych obywateli pojawia się przy takich okazjach. Tacy cnotliwi, brzydzący się złem, a potem zabierają ze sobą pamiątki…
Ellen zostawiła ich samych.
Nataniel dogonił ją i razem poszli w górę ku szosie do Gjovik.
– Już nie muszę odwiedzać tamtego człowieka – powiedział Nataniel. – To dobrze, on się mnie nie spodziewa.
Ellen pokiwała głową.
– Widzę, że źle się czujesz, Ellen – szepnął Nataniel. – Ale powiedz mi, umiesz prowadzić samochód?
– Mam w każdym razie prawo jazdy.
– Świetnie, bo chyba muszę cię prosić, żebyś zawiozła nas do domu.
Dostrzegła drganie w kącikach jego ust i niemożliwe do opanowania drżenie całego ciała.
– Rozumiem – powiedziała ciepło. – Jeśli masz dość odwagi, by wsiąść ze mną do samochodu, chętnie poprowadzę. Uważam, że to drobiazg w porównaniu z tym, co przeżyliśmy dziś w nocy.
– Całkowicie się z tobą zgadzam – odrzekł Nataniel.
Ellen nie dało się nazwać doświadczonym kierowcą. Jej prawo jazdy było bardzo świeże i niemal nie wykorzystywane. Prowadziła jednak samochód w dół ku Fagemes, ciesząc się z każdego kilometra, jaki pozostawiali za sobą.
Nataniel nie mógł służyć jej żadną pomocą. Siedział obok zasłoniwszy twarz dłońmi – nie z powodu strachu przed jazdą samochodem z Ellen w roli kierowcy, lecz po prostu starał się dojść do siebie po przebytych trudach.
Dopiero gdy samochód stał w miejscu przez dobrą chwilę, odjął ręce od twarzy i zorientował się, że Ellen ma kłopoty na skrzyżowaniu z ruchliwą drogą z Gol.
– Teraz możesz już jechać – powiedział z udawanym spokojem, słychać jednak było wyraźnie, z jakim wysiłkiem mówi.
– Już dawno mogłam jechać – mruknęła Ellen. – Ale nie mogę sobie poradzić z biegami w twoim samochodzie. O, już, nareszcie. Dzięki Bogu, jedziemy.
Raczej skaczemy, pomyślał Nataniel, ale nic nie powiedział. Nie chciał odbierać dziewczynie tej odrobiny spokoju, jaka jeszcze jej została.
Po dłuższej chwili Ellen oświadczyła gniewnie:
– Zdaję sobie sprawę, że to była wyjątkowo bestialska zbrodnia, nie da się jej niczym wytłumaczyć. A mimo to na myśl o sprawiedliwych czuję obrzydzenie.
– Masz rację – przyznał Nataniel. – Ona wiedziała, że popełnia przestępstwo, a wszyscy inni uważali się za nieskalanych grzechem i triumfowali nad skazaną. Nigdy nie mogłem znieść ludzi, którzy są tacy bezkrytyczni wobec siebie.
Ellen, świadoma trudów jego życia i częstych kontaktów z ludzką miłością, impulsywnie wzięła go za rękę.
– Na miłość boską, trzymaj kierownicę! – krzyknął Nataniel.
Ellen znów skupiła się na drodze, kiedy jednak wyjechali na prosty, spokojny odcinek, powiedziała zamyślona:
– Natanielu… Przypuszczam, że wiele wiesz o przyszłości. Czy wiesz także, co się z nami stanie, to znaczy ze światem i ludzkością? Jak to się dalej potoczy?
Odpowiedź Nataniela padła nadspodziewanie szybko:
– Nie zadawaj mi nigdy podobnych pytań! Nigdy! I tak nie odpowiem na nie.
Ellen zrobiło się głupio.
– Przepraszam – szepnęła. Odwróciła się i spojrzała na jezioro: – O, tam leci orzeł! Przysięgam!
– Patrz, jak jedziesz! – zawołał Nataniel.
– Nie mogę przecież patrzeć jak jadę, kiedy się odwracam, ty głuptasie! – parsknęła Ellen.
Na moment zapadła cisza, po czym oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.
– Chyba jednak następnym razem sam zdecyduję się prowadzić – stwierdził rozweselony Nataniel.
– O ile w ogóle będzie jeszcze jakiś następny raz – cicho powiedziała Ellen.
W hotelu Nataniel od razu kazał Ellen położyć się do łóżka i posłał jej do pokoju tacę ze śniadaniem, szklaneczkę wina i napomnienie, by starannie wysuszyła ubranie i dobrze się wyspała. Sam jednak się nie pokazał.
Ellen usnęła, nareszcie uwolniona od strachu z dzieciństwa, snując beznadziejne mrzonki związane z Natanielem.
Cała znajomość z nim była dla niej niezwykłą przygodą. I nie chodzi tylko o ogromne emocje, znaczenie miały także drobniejsze sprawy, jak na przykład wypady na międzynarodowe lotniska, obiady w hotelach w kraju i zagranicą, wszystko to, o czym Ellen dotychczas zaledwie czytała. Życie hotelowe okazało się przy okazji nieszczególnie zabawne – luksus był tylko powierzchowny, przy wnikliwszym spojrzeniu blakł. Łóżka, w których przedtem spało już wiele osób, zadrapania na meblach, jedzenie raczej drogie niż smaczne… Ponieważ jednak przeżywała to wszystko ze swym ubóstwianym Natanielem, cała oprawa nabierała nieodparcie pociągającego, romantycznego kolorytu.
Zbudził się nowy dzień, wybiła godzina rozstania. Ellen, gotowa do podróży, stała w swoim pokoju i wyglądała przez okno. W gardle i w nosie pojawiło się charakterystyczne pieczenie, nieomylnie zwiastujące przeziębienie. Ale co tu się dziwić, po takiej nocy!
Deszcz ustał, w powietrzu, choć było lato, ciągnęło chłodem, jak okiem sięgnąć nigdzie ani śladu słońca, tylko wysokie, jasnoszare niebo nad zamarłym krajobrazem. Nataniel stał dalej, w głębi pokoju.
– Nie będę do ciebie pisać – oznajmił.
Ellen poczuła, jak serce ściska jej się z żalu.
– Tak pewnie będzie najlepiej – odpowiedziała cicho.
– Należy zerwać wszelkie kontakty. Mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz chłopaka, który…
– Och, przestań – obruszyła się Ellen. – Natanielu… Czy wiesz, kiedy owo straszne ma nas spotkać?
Odwróciła się w jego stronę. Dopiero teraz zobaczyła, jaką udręką i dla niego była ta chwila pożegnania.
– Nie, tego nie wiem – westchnął. – Kiedy… kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, wiedziałem, że to nie stanie się natychmiast. Ale od tamtej pory upłynęło już sporo czasu.
– Czy masz wrażenie, że to może stać się już teraz?
Zastanowił się, zmarszczył czoło.
– Nie, takiego wrażenia nie mam. A dlaczego pytasz?
Ellen wyjąkała zażenowana:
– Mówiłeś, że… że to nastąpi kiedy… kiedy pierwszy raz mnie pocałujesz?
Nareszcie zrozumiał, do czego zmierza Ellen.
– A ja nie mam poczucia zagrażającego nam niebezpieczeństwa! Ellen! Chcesz powiedzieć, że moglibyśmy odwrócić zły los poprzez… Wiesz, ta myśl mnie zafascynowała.
Ellen uśmiechnęła się, dumna z pomysłu.
– To całkiem bezpieczny hotelowy pokój – mówił Nataniel. – I ja wiem, wiem, że nic nam tu nie grozi. Ellen, ja się nigdy nie pomyliłem, nigdy.
Czekała.
Nie mógł się pohamować i podszedł bliżej. Serce Ellen omal nie wyskoczyło z piersi. Usta Nataniela znajdowały się na wysokości jej oczu, patrzyła na nie, wiedziała, że za parę sekund… Przyjemne drżenie ogarnęło całe ciało i falą napędziło krew do policzków. Jej dłonie niesłychanie delikatnie otoczyły głowę chłopaka, w jego oczach także dało się wyczytać oczekiwanie.
Nagle drzwi otworzyły się z hałasem, do środka wtargnęła pokojówka z naręczem prześcieradeł.
– O, przepraszam, myślałam, że pokój jest już pusty… Czy panienka nie miała jechać pociągiem?
– Owszem – odparła Ellen, nadal ogarnięta rozmarzeniem, którego nie zdołała jeszcze zabić irytacja.
– Lepiej się pospieszyć, do odjazdu tylko kilka minut.
– Ojej! – zawołała Ellen i już zbiegali na dół do hallu.
– No, nie jest tak źle – stwierdził Nataniel, zerkając na zegar. – Nie musisz bić żadnych rekordów, pokojówka trochę przesadziła.
Ellen zwolniła.
– Pan Gard? – zawołała recepcjonistka. – Jakiś pan pytał o pana.
– O mnie?!
Okazało się, że to Rikard Brink. Jego zwykłe pogodna twarz była poszarzała i zasmucona.
– Nataniel! Dowiedziałem się od Christy, że tu jesteś.
– Co się stało?
Rikard wyglądał na bardzo nieszczęśliwego.
– Chodzi o Tovę. Niedobrze jej się wiodło, ale nikomu nic nie wspomniała…
– Chodź z nami na dworzec – zaproponował Nataniel. – Ellen wraca pociągiem. Możemy porozmawiać po drodze. A więc jak? Co z Tolą?
Przeszli przez ulicę w stronę stacji, gdzie czekał już pociąg.
– Sam wiesz, jaka ona jest. Ma dwadzieścia dwa lata, a jej życia nie można nazwać łatwym. Ale nie przypuszczaliśmy…
– Nic sobie chyba nie zrobiła?
– Nie, nie, ale trudno jej było znaleźć przyjaciół, jej wygląd odstrasza większość ludzi, i, Natanielu… strasznie się boję, że ona wybrała stronę Tengela Złego!
Przystanęli gwałtownie.
– Nie! To niemożliwe!
– Nie wiem – powiedział Rikard zmęczonym głosem. – Przekleństwo dotknęło ją niezwykle ciężko, a drwiny i prześmiewki kolegów bolały ją znacznie mocniej, niż nam się wydawało. Dlatego związała się z pewnym chłopakiem, dawnym kolegą z klasy. To prawdziwy łobuz, Natanielu, ale nasza córka nie ma w czym wybierać. Może się zakochała, a może po prostu cieszy się, że on ją dostrzega i w ogóle z nią rozmawia. Ale on ją po prostu wykorzystuje. Tova pomagała mu w rozmaitych ciemnych sprawkach.
– Och, nie! – zawołali jednocześnie.
– Owszem. Ona potrafi czarować, lepiej niż mogliśmy przypuszczać. Bezpośrednio nie uczestniczyła we włamaniach, ale odwracała wzrok ludzi. Chłopakowi udało się też bez przeszkód uciec z więzienia.
– Ależ, Rikardzie, to okropne!
– Niestety, taka jest prawda. Biedna Vinnie, przez małżeństwo weszła do naszego nieszczęsnego rodu i urodziła dziecko obciążone przekleństwem. Ale wiedzcie, że bardzo kochamy Tovę.
– Wszyscy ją kochamy – zapewnił Nataniel. – Ale co ja mogę zrobić?
– Oni się ukrywają gdzieś tutaj, w górach Valdres. A ponieważ już tu jesteś, to pomyślałem sobie, że może zechcesz nam pomóc. Znaleźć ją i z nią porozmawiać… Naprowadzić na inne myśli.
Doszli do pociągu, Ellen znalazła sobie miejsce i wychylona przez okno starała się uczestniczyć w rozmowie.
– I ona jest jedną z tych, którzy mają wziąć udział w walce z Tengelem Złym! – Jęknął Nataniel. – Och, oczywiście, że pomogę ją odszukać. I chętnie z nią porozmawiam, jeśli, rzecz jasna, będzie chciała mnie wysłuchać. Czy mniej więcej wiadomo, gdzie oni są?
– Tak, tak, ale jest jeszcze coś groźniejszego. Tutejszy lensman wysłał za nimi pościg. Niby nic w tym złego, ale wśród jego ludzi jest jeden fanatyk, w dodatku uzbrojony!
– Ależ… och! – westchnęła Ellen. – Zostaję. Ja też chcę pomóc.
– To zbyt niebezpieczne – sprzeciwił się Rikard. – Chłopak może być zdesperowany, nie mówiąc już o tym łowcy głów!
– Znów ci sprawiedliwi! – westchnął Natan.
– Rzeczywiście, można tak powiedzieć – zgodził się Rikard. – Zawsze znajdą się tacy, którzy chcą wymierzać sprawiedliwość osobiście, bo czują się o niebo lepsi od innych. Musimy ich odnaleźć, Natanielu!
– Oczywiście, pójdę z tobą – Nataniel skinął głową. – Czy możesz poczekać chwilę, aż pożegnam się z Ellen? Zawiadowca już zaczyna trochę groźnie wymachiwać chorągiewką.
Rikard uścisnął na pożegnanie dłoń Ellen i poszedł do hotelu, by tam czekać na Nataniela.
– Och, Natanielu, jakie to straszne! – powiedziała Ellen wzburzona. – Po wizycie u was tak wiele myślałam o Tovie, o tym, co musi czuć młoda dziewczyna, tak upośledzona pod względem wyglądu jak ona. Wiesz, w tym wieku uroda może być najważniejsza. Zwłaszcza dla niemądrych chłopców.
Milczeli przez chwilę, myśląc o Tovie. Wreszcie jednak przypomnieli sobie o swej sytuacji.
– Wiedziałem, że między nami do niczego nie może dojść – powiedział Nataniel zrozpaczony.
– To, co ma nastąpić, z pewnością nastąpi, zrozumiałam to, kiedy ta pokojówka pokrzyżowała nam plany odwrócenia złego losu.
– To prawda – rzekł Nataniel. Zaraz jednak zawołał: – Ellen, zostań ze mną, nie mogę cię teraz utracić! Wysiądź z pociągu i zostań ze mną, potem odwiozę cię do domu!
– Dobrze – zdecydowała się w jednej chwili. – Będziemy szukać Tovy. Już idę.
W tym momencie pociąg ruszył. W drzwiach wyrósł mur rozbawionej młodzieży, wybierającej się na szkolną wycieczkę. Koła toczyły się coraz szybciej i szybciej…
Ellen opadła na siedzenie.
– Na nic zda się sprzeciw – szepnęła do siebie. – Jeśli Nataniel coś zobaczył, to tak już musi być. Pozostaje nam tylko nauczyć się żyć bez siebie. A to jedyna rzecz, jakiej nie chcemy.
Ellen wróciła więc do nieciekawej pracy w Oslo, a Nataniel przystąpił do kolejnego zadania.
Ich jedynym wiernym towarzyszem pozostała tęsknota.
– Idź do diabła, powiedziałem!
Tova odsunęła się nieco na bok. W żółtych kocich oczach błysnęła urażona duma.
– Ale ja mogę ci przecież pomóc…
– Tylko mi przeszkadzasz, nie rozumiesz, ty strachu na wróble? Każdy cholerny glina znajdzie mnie bez trudu już po samym twoim opisie. „Skarlała czarownica z najbrzydszą gębą świata, wygląda jak stare babsko z wystrzępionymi kudłami i piekielnym ogniem w oczach…”
– Nigdy tak nie mówili.
– Ale ja tak mówię.
– Wyciągnęłam cię z więzienia.
– Tak, tak, tak! Czy już ci za to nie dziękowałem? Nie zabrałem cię ze sobą? Ale ty jesteś córką gliniarza, czy to nie może się pomieścić w twoim kurzym móżdżku? Idź do wsi i zgłoś się na policję! Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy zdradzić, gdzie jestem, bo rozszarpię ten twój wstrętny korpus na drobne kawałeczki! Zrozumiałaś?
– Nie, zostanę z tobą – powiedziała Tova. – Ale będę szła w pewnej odległości, dopilnuję, żeby nic złego cię nie spotkało. Wiesz przecież, że potrafię tak zrobić, żeby nikt cię nie widział.
– Przeklęta czarownico! – wrzasnął chłopak. – Nie chcę mieć nic wspólnego z czarownicami! To, że byłem dla ciebie miły i poprosiłem cię o pomoc, nie znaczy wcale, że się w tobie zakochałem! Ty chyba oszalałaś! Idź stąd! Zwiewaj! Zniknij mi sprzed oczu!
Tova odeszła na bok, ale nie zastawiła swego towarzysza. On tak mówi dlatego, że się boi, pomyślała. Przedwczoraj powiedział, że jestem niezłym kumplem. Żaden chłopiec mnie tak nie traktował. Muszę mu pomóc.
Kryjąc się wśród zarośli ruszyła za nim.
W porze obiadowej natrafił na ich ślad.
Był nim całkiem już wyschnięty niedopałek. Leżał przy brodzie, za którym skrywało się wejście do doliny Geitebotn.
Jon wyprostował się z prawie niewidocznym uśmieszkiem w kąciku warg. Pogładził palcami strzelbę. Na zimnej, twardej twarzy pojawiło się coś na kształt czułości, Strzelba była bardzo kosztowna, zaopatrzona w celownik, starannie wyczyszczona, kosztowała miesiące ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Przeznaczona na polowanie na dzikie renifery i inną dużą zwierzynę.
Dziś jednak Jon wybrał się na szczególne polowanie.
Dzisiaj polował na człowieka!
Opary mgły z huczących wód wodospadu otoczyły Jona. W cieniu stromego brzegu rzeki leżała brudna resztka śniegu. Pochylił się i zaczerpnął kilka garści wody.
W wiosce, kiedy szykowali się do wyruszenia w góry na poszukiwania, dzień był ładny, przejrzysty, ale teraz wśród wierzchołków gór pojawiły się ciężkie welony mgły. Wilgotna bezkształtna masa otuliła brzozowy las, niczym szarobiałe palce duchów rozciągała się nad mokradłami i wierzbowymi zaroślami. Po kolei, jeden za drugim, roztapiały się w niej szczyty. Świat skurczył się do kilku metrów, dalej ciągnęło się morze nicości.
Jon na myśl o lensmanie skrzywił się z pogardą. Przypomniał sobie niechętne spojrzenia i upomnienia. „Pamiętaj, żadnej strzelaniny”, zapowiedział lensman. „To tylko chłopak, chcę, żeby żywy wrócił do więzienia”.
Jon nie mógł pojąć, dlaczego lensman ma coś akurat przeciw niemu. W całej wsi nie było lepszego myśliwego, w dodatku zawsze postępował zgodnie z prawem. Kiedy rozmawiali, nie miał nawet przy sobie strzelby.
Zabrał ją z domu dopiero później, ale lensmanowi nic do tego.
Prychnął ze złością. Tylko chłopak? Żaden chłopak, to mały gangster, podlec, szumowina z miasta. Brał udział w napadzie, co prawda nie on go wymyślił, ale zawsze!
Podobno razem z nim uciekła jakaś dziewczyna, musieli więc postępować ostrożnie, tak twierdził lensman. A niby dlaczego? Co to za różnica? Dziewczyny też umieją pokazać, co potrafią, czasami bywają jeszcze gorsze od chłopaków. A ta związała się z przestępcą. Mała dziwka, nie ma kogo oszczędzać.
Głupi ludzie lensmana przedzierali się pewnie tyralierą przez świerkowy las w dole. Jon bardzo wcześnie postanowił się od nich odłączyć. Poprzedniego dnia jego psy ujadały przez cały wieczór, wiedział, że ktoś musiał przechodzić obok domu i skierować się tu, na górę. Prosto w pułapkę Geitebotn,
Jon nie wspomniał jednak o tym ani słowem lensmanowi i innym tchórzom. Chciał sam pochwycić zdobycz.
Mocno przycisnął strzelbę do boku, poczuł jedwabiście gładką kolbę ślizgającą się po anoraku i uśmiechnął się lekko.
Nie strzelać, zapowiedział lensman. No dobrze, ale przypuśćmy, że chłopak będzie stawiać opór? A jeśli jest uzbrojony? Z pewnością ma broń. Albo spróbuje uciekać w mgłę, wtedy Jon będzie zmuszony użyć strzelby. Najpierw ostrzegawczy strzał, a jeśli i wtedy się nie zatrzyma, no to sam sobie będzie winny. Prawda?
Olav, tak miał na imię ten chłopak. Olav Nilsen, Nazwisko. Marne zdjęcie w gazecie. To wszystko, co Jon o nim wiedział. Przestępca.
Przeklęty łotr! Kradł samochody, włamywał się do domów, może bił uczciwych, pracowitych ludzi. Tacy jak on zasługują tylko na śmierć. Powinno się ich wystrzelać jak wilki. To przecież z nich wyrastają mordercy!
Jon w gniewie zacisnął zęby i mocniej chwycił strzelbę. Trzeba oczyścić z nich świat, zetrzeć z powierzchni ziemi!
Przeskoczył na płaskie kamienie po drugiej stronie rzeki. Depcząc po płomiennych dywanach skalnicy i po dumnych białych kwiatach rozchodnika zaczął wspinać się na drugi brzeg. Gładkie kamienie umykały mu spod nóg, ześlizgiwał się do tyłu. Ale strzelbę, w każdej chwili gotową do strzału, trzymał mocno. Nigdy nic nie wiadomo…
Wreszcie znalazł się na górze, znów wśród krzewinek bażyny i jałowców, Ruszył ścieżką wydeptaną przez bydło, ciągnącą się między mokradłami, olbrzymimi głazami i gęstymi zaroślami wikliny. Powykręcane brzozy, szare ze starości, pojawiały się i znikały niczym statki we mgle. Zmierzał ku określonemu celowi, wiedziony jedną tylko myślą. Znaleźć chłopaka, a potem…
Tak, i co potem?
Czuł się całkiem spokojny, a mimo to serce waliło mu mocno. Tak podniecało go wymierzanie sprawiedliwości.
Czasami natrafiał na ślady odciśnięte w ciemnej, wilgotnej ziemi, co jeszcze bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że idzie właściwym tropem. Nietrudno było śledzić zbiegów.
Tak, było ich dwoje. Drobniejsze ślady należą pewnie do dziewczyny. No, jeśli tak nisko upadła, że była razem z Olavem Nilsenem, to proszę bardzo!
Nareszcie! Coś się chyba poruszyło wśród brzóz!
Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Mżyło, zdawało się, że bezszelestne drobiny wody wcale nie padają, tylko wiszą w powietrzu, Z włosów pociemniałych od wilgoci spłynęła kropla i pociekła mu za kołnierz. Zadrżał.
W lasku znów rozległ się szelest. Jon rzucił się na ziemię z bronią gotową do strzału.
– Mam cię na muszce! – zawołał. – Najmniejszy ruch i strzelę!
Cisza. Tylko skroplona wilgoć melancholijnie skapywała z liści brzóz.
Jon zauważył we mgle jakiś majaczący cień.
– Jak sobie chcesz, ostrzegałem!
Rozległ się stłumiony, suchy odgłos wystrzału, dźwięk pochwyciła i zgasiła mlecznobiała mgła. Jakiś spory ptak, pewnie głuszec, z wrzaskiem zerwał się z zarośli.
Jon wstał i siarczyście przeklął. Przedarł się przez gęstwinę jałowców i skarlałej wierzbiny, poganiany nienawiścią do zbiegów i wstydem, że spudłował.
Gałęzie brzozy z sykiem prześlizgiwały się po jego ciele, spuszczając kaskady delikatnych kropli na plecy. Spodnie lepiły się do kolan, ale Jon nie zwracał na to uwagi.
Nagle przystanął. Przed nim leżały resztki koszuli. Z dołu oddarto kawał materiału, ale dookoła nie było widać śladów krwi. Pewnie tylko pęcherze na nogach, pomyślał Jon z pogardą.
Przekradł się ostrożnie jeszcze kilka metrów w przód, potem sprawnie uskoczył w bok a skrył się za wielkim głazem. Przed nim, na wywróconej brzozie, plecami do Jona siedział przestępca. Ściągał but. Tak, to na pewno pęcherze! Żadnej strzelby przy nim nie było widać, ale jeśli ma jakąś ukrytą broń…
Bez trudu mógłbym go teraz zastrzelić, pomyślał Jon i wycelował. Przy tej czynności zawsze ogarniało go niewypowiedzianie rozkoszne uczucie. Ale to nie byłoby polowanie, tylko rzeź. Gra cokolwiek nieuczciwa. Chociaż to potwór, który nie zasługuje na to, by żyć, musi mieć szansę obrony. Jon zaczął rozważać następne posunięcie. Jeśli podkradnie się bliżej, wtedy chłopak może się odwrócić z pistoletem w ręku. Wszystko zależy od tego, kto zdąży strzelić pierwszy. Jon mógł też zawołać: „Ręce do góry!” Chłopak pewnie rzuciłby się do ucieczki. A wtedy… bang! Jon nie był pewien, które rozwiązanie jest najlepsze. A może…
Nagle drgnął. Usłyszał, jak chłopak mówi obojętnie:
– Możesz stamtąd wyjść, ty za kamieniem. Nie jestem uzbrojony.
Jon zmarszczył brwi, potem wstał i podszedł bliżej, cały czas trzymając palec na spuście.
– Nie boję się ciebie, łajdaku – syknął.
Chłopak odwrócił się i popatrzył na Jona.
– Doprawdy? Tak mi się wydawało, inaczej byś we mnie nie mierzył.
Jon, nadal czujny, opuścił strzelbę. Chłopak miał ze dwadzieścia lat, był dość przystojny.
– Słyszałem, jak przed chwilą strzeliłeś – powiedział. – Dobrze, że przyszedłeś.
Jon zmieszał się. Nie przewidział takiego rozwoju wypadków.
– Dlaczego? – spytał krótko.
Olav Nilsen wzruszył ramionami.
– Głodny jestem. Otarłem nogę. Masz coś do jedzenia?
– Właściwie dobrze by ci zrobiło trochę się przegłodzić, rozpieszczony smarkaczu, ale jestem chrześcijaninem. Masz! – Jon sięgnął do torby z prowiantem i rzucił chłopakowi kanapkę. – To znaczy, że dobrowolnie wrócisz do więzienia?
Chłopak zerknął na strzelbę.
– Dobrowolnie? A mam jakieś inne wyjście?
Jon mocniej ścisnął broń.
– Możesz próbować!
– Pójdę z tobą, choćby po to, by cię rozczarować – zaśmiał się Olav.
– Rozczarować? Co masz na myśli? – Jon pokraśniał ze złości.
– I tak tego nie zrozumiesz. Lepiej się rozejrzyj. Teraz co prawda jest mgła, ale rano było w górach przepięknie. Widziałem jelenia z ogromnym porożem, pławił się w jeziorze. Cudowny widok!
Jon miał nadzieję, że chłopak wreszcie coś zrobi, przestanie tylko siedzieć i gadać.
– Tak, tu są piękne tereny łowieckie.
– Chcesz powiedzieć, że zastrzeliłbyś jelenia? Do licha, ale jesteśmy podobni!
– Podobni? My? – wybuchnął on. – Między nami nie ma nawet odrobiny podobieństwa, zapamiętaj, to sobie! Jestem uczciwym, prawym człowiekiem, a nie gangsterem!
– Chodzi mi o to, że obu nam potrzebne jest napięcie. Ty polujesz na zwierzęta. My, w mieście, próbujemy znaleźć je gdzie indziej. Zwierzęta wolno zabijać, kraść samochody – to nielegalne. Sądziłem, że tu, w górach, jest czysto i pięknie, ale jedyną osobą, którą spotkałem, jesteś ty… czyli… ludzie wszędzie potrafią nisko upaść.
Jon otworzył usta, by zaprotestować, ale nagle nie potrafił znaleźć żadnego kontrargumentu. I jak wszyscy ograniczeni ludzie, którzy mają świadomość, że przegrali, zdecydował się użyć przemocy. Pięściami albo strzelbą wbije chłopakowi do głowy, że on, Jon, jest o wiele lepszym człowiekiem niż ten łajdak z miejskich slumsów. Już miał wrzasnąć, że przecież polowanie jest dozwolone, ale chłopak sam to przecież powiedział. Chciał wykrzyczeć mu, że przecież bliski był udziału w morderstwie, lecz przypomniał sobie swój własny strzał, który oddal w kierunku brzozowego lasku.
Nie mógł pojąć, dlaczego jego piękna, droga, ukochana strzelba z celownikiem nagle zaczęła palić go w ręce. Krzywiąc się z bólu upuścił ją na ziemię.
W następnej sekundzie Olav Nilsen już trzymał strzelbę w dłoni. Celował w Jona jego własną bronią!
– Przeklęty wiejski głupek! – Na ustach chłopaka pojawił się drwiący uśmieszek. – Jak można być tak sentymentalnym, żeby uwierzyć w taką durną gadaninę!
Jon czuł, jak strach ściska mu gardło. Nie potrafił już rozsądnie myśleć.
– O, tak – powiedział Olav. – Tak lepiej. Odwróć się.
Jon usłuchał. Myślał o swej rodzinie, która została w wiosce, i przeklinał słabość, jaka ogarnęła go przed chwilą. Podejmuje ostatnią próbę, rzucił:
– Wiemy więc, kto jest największym łajdakiem.
– Owszem – chłodno odpowiedział Olav Nilsen.
Nagle Jon usłyszał za sobą jakieś poruszenie. Przerażony chłopak wrzasnął, upadł jak długi na ziemię, strzelba wypaliła, a echo wystrzału rozniosło się wśród skalistych zboczy.
Jon się odwrócił. Dziewczyna, najbrzydsza, jaką kiedykolwiek w życiu widział, siedziała na plecach Olava Nilsena, chowającego nos w mchu.
– Oddaj strzelbę! zażądał Jon, uznając dziewczynę za sprzymierzeńca.
– Nie! – sprzeciwiła się młoda czarownica. – Chcecie się dowiedzieć, kto jest największym łajdakiem? Największy łajdak zginie.
– Nie! – zawołał Jon, zasłaniając twarz rękami.
Powietrze rozdarł świst. Jon podniósł głowę i zdążył zobaczyć, jak jego najcenniejszy skarb, strzelba z celownikiem, zatacza nad nim ogromny łuk i wpada do jeziora na środku doliny Geitebotn.
Wpatrywał się w niską, niesamowicie brzydką dziewczynę, zaskoczony, rozgniewany, czując jednocześnie ogromną ulgę.
– Powiedziałam, że największy łajdak zginie – oświadczyła, uśmiechając się krzywo. – Zbyt wielką pokusą była dla was obu. I czym jesteście bez niej?
Jon próbował zripostować, ale nie potrafił. Strata strzelby mocno go zabolała.
– Do diabła, będziesz mi musiała za nią zapłacić!
Olav Nilsen opamiętał się pierwszy i rzucił do ucieczki. Skierował się ku wyżynie, ale pojmano go szybciej niż się spodziewał. Już za chwilę dwaj mężczyźni przytrzymali go za kołnierz. Obdarzany zdolnością jasnowidzenia Nataniel bez trudu odnalazł zbiegów.
– Ojciec! – zdziwiła się Tava. – I Nataniel! Co tu robicie?
– Szukamy ciebie – surowo odparł Rikard Brink. – Widzieliśmy i słyszeliśmy, co się tu przed chwilą wydarzyło. Pójdziemy teraz wszyscy razem do wioski.
– Ona wyrzuciła moją cenną strzelbę – poskarżył się Jon.
Próbował nadać swemu głosowi groźny ton, ale mu się nie udało.
– Widziałem – rzekł Rikard. – Zwrócę panu pieniądze, radzę jednak wydać je na kwiaty, słodycze albo ubranie dla rodziny.
Jon nie odpowiedział, poznali jednak po jego minie, że pomyślał: „Zrobię, jak mi się podoba”.
– Zajmiesz się mężczyznami, Rikardzie? – spytał Nataniel. – Ja porozmawiam trochę z Tovą.
Rikard skinął głową. Nataniel odczekał chwilę i w pewnej odległości poszedł za nimi z dziewczyną.
Z początku nic nie mówili, w końcu jednak Tova mruknęła:
– Tonący zawsze chwyta się brzytwy.
– Wiem – przyznał Nataniel. – Takim jak ty czy ja niełatwo jest znaleźć osobę, która przyjmie naszą miłość.
Tova zerknęła na niego z ukosa. Czyżby porównywał się do niej? Chyba oszalał!
– My stoimy z zewnątrz – dopowiedział. O, Ellen, Ellen, pomyślał z bólem.
– Masz rację – przyznała Tova. – Myślałam, że on mnie lubi. W takiej sytuacji można dla drugiego człowieka zrobić wszystko, prawda?
– Tak, niestety nawet dopuścić się czynu niezgodnego z prawem, jeśli to tylko zadowoli ukochaną osobę.
– Czy ty…?
– Na razie nie. Ale spotkałem dziewczynę i dla niej mógłbym pewnie zrobić to samo co ty. Na przykład wypuścić ją z więzienia. Czy bardzo go pokochałaś?
– E, tam! Najmilsze słowa, jakie od niego usłyszałam, to że wyglądam jak strach na wróble. Posłużyłam się czarami, ten wieśniak sparzył się o swoją strzelbę i upuścił ją na ziemię. Ale Olav nadużył mojej pomocy. – Milczała przez chwilę. – Jestem taka samotna, Natanielu!
– Dlatego próbowałaś się odnaleźć po stronie zła? Uważałaś, że tam jest twoje miejsce?
– Z pewnością nie należę da tych, którym się udało!
– Tovo, ty i ja jesteśmy wybranymi!
– To ty jesteś wybranym, ja jestem tylko dotknięta.
– Ale zostałaś wybrana, aby wspomóc mnie w walce przeciwko Tengelowi Złemu.
– Dlaczegóż miałabym to robić? Przyszłam na świat pod jego znakiem i chętnie będę mu służyć. Wy jesteście tacy nudni. Tacy doskonali!
Nataniel zatrzymał się i popatrzył na kuzynkę.
Tak musiała wyglądać Hanna, pomyślał. Niska, krępa, jakby kwadratowa, o powykrzywianych członkach i twarzy zniekształconej tak, jakby ktoś złapał ją za uszy i przekręcił. Twarz pokryta naroślami i znamionami, o małych złośliwych oczkach i kartoflowatym nosie. Boże, pomyślał Nataniel z rozpaczą, jak przed nim myślało przez setki lat wielu innych. Można się pogodzić z tym, że od czasu do czasu obdarzasz jakiegoś biedaka takim wyglądem, bo i Tobie nie wszystko zawsze musi się udawać, ale jednocześnie dajesz im gorące, spragnione serce i zdolność do kochania!
Co miał począć z Tovą? Gdyby naprawdę zdecydowała się służyć Tengelowi Złemu, oznaczałoby to prawdziwą katastrofę.
– Staję się zła poprzez zło moich bliźnich – powiedziała Tova. – Mam ochotę zadawać cierpienia pięknym, tym wszystkim, którym się powiodło. I zresztą to robię.
– Naprawdę? – wykrzyknął przerażony.
– Oczywiście – zachichotała. – Ale tylko trochę. Czasami wyczaruję pryszcz na nosie ślicznej dziewczyny, która wybiera się na pierwszą randkę ze swą nową miłością, innym razem wyciągam halkę spod spódnicy eleganckiej damy. Bawi mnie to, Natanielu, możesz sobie mówić, co chcesz. Moje życie nie jest usłane różami.
– Ale twoi rodzice robią dla ciebie wszystko, wiem o tym.
– Jasne. Ale pomoc rodziców nie na wiele się zda, kiedy w wigilię świętego Jana całe ciało drży z oczekiwania, a nikt nie zaprasza cię na zabawę.
Nataniel otoczył ją ramieniem.
– Tova! Dobrze wiesz, że wszyscy Ludzie Lodu cię kochają.
– Przestań być taki przesłodzony, Natanielu, po mnie i tak twoje słowa spływają jak woda po gęsi.
Odsunął się od dziewczyny.
– Tova, sprawa jest poważna. Czeka nas piekielnie trudne zadanie. Musimy się do niego dobrze przygotować.
– Wiem, że jesteś ciągle za słaby.
– Skąd możesz o tym wiedzieć?
– Nasi szacowni przodkowie powiedzieli o tym Benedikte. Ona ma z nimi kontakt.
– A co mówią o tobie?
– Niepokoją się, a mnie to śmieszy.
Nataniel nie wiedział, co na to powiedzieć, nie miał ochoty prawić jej kazań.
Każde myślało o swoim i żadne nie znało myśli drugiego. Może tak zresztą było i lepiej. Nataniel nie mógł skoncentrować się na Tovie i bardzo mu było z tego powodu przykro. Jego myśli zaprzątała Ellen i tęsknota za nią. Nigdy jej już nie zobaczy. Nie zniesie tego, nie poradzi sobie bez niej teraz, kiedy wiedział już, że ona istnieje.
A Tova? Jej myśli były tak straszne, że musiała je ukrywać. Nataniel? myślała z pogardą. Dobry, miły Nataniel, słaby jak mały kociak. Mogę się do ciebie uśmiechać, ale nie myśl sobie, że jestem z tobą. Mam inne ambicje, wiem, kto jest moim panem i władcą.
Jemu pragnę służyć!
Drgnęła na dźwięk słów Nataniela. Czyżby wiedział?
– Wiesz, kto jest twoim opiekunem? – zagadnął.
– Słyszałam. Sam Imre we własnej osobie. Ale on najwidoczniej mocno śpi, nigdy go nie spotkałam.
– Będzie stał po twojej stronie i pomagał ci przede wszystkim podczas decydującej bitwy.
Tova zaniosła się diabelskim chichotem:
– Nie przyjdzie mu to łatwo.
– Tova… – zaczął Nataniel ostrożnie. – Nie jestem jeszcze gotów, by udać się do Doliny Ludzi Lodu. Ty także nie. Czy chcesz, żebym odwiedził cię kilka razy w tygodniu, abyśmy mogli sobie pomóc? Tobie potrzeba trochę mojej woli walki ze złem, a ty możesz mnie nauczyć swojego poczucia humoru.
Zaśmiała się.
– Jesteś szalony. Ale czemu nie? Jak już mówiłam, moje życie nie jest szczególnie ciekawe. Dręczenie ciebie trochę mnie zabawi.
– Dobrze, Tovo, wobec tego jesteśmy umówieni.
Nie wiedział, dlaczego w obecności Tovy czuje się tak nieswojo. Z pewnością to nie z powodu jej odrażającego wyglądu, Nataniel nie był z takich. Nie, to tkwiło w czym innym, w czymś, co podpowiadała mu intuicja…
Dreszcz przebiegł mu po plecach. To z zimna, bijącego od tej wilgotnej mgły, pomyślał.
– A więc znalazłeś sobie dziewczynę – stwierdziła Tova zaczepnym tonem.
Napięcie na twarzy Nataniela złagodniało.
– Tak, to Ellen. Ale nie możemy być razem.
– Nie gadaj głupstw – prychnęła. – Ona przecież wygląda normalnie. Nie możecie być razem? Nie wiesz, o czym mówisz!
Nataniel popatrzył na kuzynkę, która sięgała mu zaledwie da pasa, choć byli niemal w równym wieku. Wiedział, że Tova mówi z własnego doświadczenia. Nie wolno mu było zdradzić, dlaczego on i Ellen nie mogą się ze sobą związać, ale zawstydził się. Zawstydził się, że tak wiele dobrego spotyka go za darmo, za nic otrzymał miłość Ellen.
Nad jeziorkiem, skrywającym w swych wodach cenną strzelbę, tańczyły komary. Ludzie wtapiali się we mgłę, ich sylwetki stawały się coraz mniej wyraźne, aż wreszcie całkiem się w niej rozpłynęły. Nic nie mąciło gładkiej toni jeziora w odludnej dolinie Geitebotn, której znów nikt nie odwiedzi przez długi, długi czas.
Tego wieczora, kiedy powrócili do ludzkich siedzib, Nataniel czuł się jak w gorączce. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie zadzwoni.
W słuchawce rozległ się głos Ellen. Pod Natanielem, kiedy go usłyszał, ugięły się nogi.
– Ellen? Mówi Nataniel.
Już sam sposób, w jaki zachłysnęła się powietrzem ze zdziwienia, wiele mu powiedział.
– Nataniel? Czc… cześć… ja… nie wiem, co mam powiedzieć. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będę z tobą rozmawiać.
– Ja też nie przypuszczałem, ale… Tova… My jesteśmy uprzywilejowani, tylko nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy…
– Przepraszam, Natanielu, ale o czym ty właściwie mówisz?
– Musiałem tylko ci powiedzieć… że bardzo cię kocham, Ellen, nie możemy tego zmarnować. Mamy siebie, chociaż nie możemy się spotykać.
Ellen przez chwilę się zastanawiała.
– Ale jaki ma to związek z Tovą?
– Tova, biedna mała Tova, nie ma w życiu żadnych szans. Pokochała chłopaka, całkiem tego niegodnego. Ale nawet on jej nie chce. Rozumiesz? A my mamy siebie. Mamy kogo kochać, mamy z kim dzielić swoje uczucia. Ellen? Jesteś tam?
– Tak, jestem. Dziękuję, że zadzwoniłeś, Natanielu! Wiem, o co ci chodzi. Bardzo się cieszę. Muszę przyznać, że było mi ciężko, bo wiesz, że… że ja także wiele do ciebie czuję.
– Posłuchaj, musimy się spotkać! Nic na to nie poradzimy, być może niewiele czasu nam zostało.
– Och, nie!
– Dlaczego?
– Starałam się o przyjęcie do szkoły na zachodzie kraju. Mam zamiar zostać pedagogiem społecznym. No i dziś rano przyszła od nich odpowiedź. Przyjęli mnie, wysłałam natychmiast wiadomość, że jutro przyjeżdżam. Właśnie się pakuję, mam nawet bilet.
Nataniel miał wrażenie, że słońce w jednej chwili przestało świecić.
– Rozumiem. Znów zrządzenie losu. Najwidoczniej nie jest nam pisane być razem.
– Tak mi przykro, Natanielu, mogłabym zrezygnować…
Gdzieś w jego mózgu rozległ się sygnał ostrzegawczy.
– Nic, nie rób tego – poprosił szybko. – Czuję, że to byłoby niebezpieczne. Dobrze, że zaczynasz szkołę. Ale nie przesadzaj ze swym idealizmem, sama wiesz, jakie masz skłonności – zakończył, śmiejąc się wymuszenie.
– Czy to źle być idealistą?
– Idealiści mogą narobić wiele kłopotów, moja droga, a ich idee nie zawsze bywają czyste. Często pragną zaspokoić wyłącznie własną próżność. Z wyższością traktują tych, którym tak wielkodusznie pomagają.
– Jesteś złośliwy – stwierdziła Ellen. – Ale dostrzegam niebezpieczeństwo. Znów widmo sprawiedliwych. Uważasz więc, że realiści są lepsi?
– Odwracasz kota ogonem. Najgorszy ze wszystkiego jest chłód uczuciowy.
– W porządku – roześmiała się Ellen. – Postaram się zachować równowagę balansując na cieniutkiej linie. Oj, ale o czym my rozmawiamy! To chyba po to, żeby utrzymać kontakt. Natanielu, dziękuję, że mogłam cię poznać, i za to, że w ogóle jesteś! I pozdrów ode mnie Tovę, chociaż nie znam jej tak dobrze!
– Dobrze. Potrzebna jej każda nawet najdrobniejsza oznaka życzliwości.
Zanim wreszcie się pożegnali, obiecali, że będą telefonować do siebie i pisać, bo żadne z nich nie miało sił, by zerwać znajomość. Nataniel odłożył słuchawkę i wrócił do swego nowego problemu: do Tovy.
Co on, na miłość boską, miał z nią zrobić?
Czekała na niego w swoim pokoju w hotelu, nie chciała pokazywać się wśród ludzi. Nie dlatego, że przejmowała się ich reakcjami, do nich zdążyła już przywyknąć, ale tego wieczoru postanowiła być miła. Nataniel okazał jej tyle serca.
Kiedy przyszedł, od razu zorientowała się, że jest smutny.
– No i jak, odrzuciła cię?
– Nie, przeciwnie, ale los nie chce, żebyśmy się spotkali.
– Los! Nie mów jak bohater taniego romansu, Natanielu!
Znów ją zirytował. Gniewało ją, że głowę zajmuje mu ta dziewczyna. Tovie nie zależało na Natanielu, a mimo to nie chciała, by myślał o kimś innym. Czuła, że zaczyna nie lubić tej Ellen.
Nataniel wziął się w garść i uśmiechnął do niej życzliwie, ale z roztargnieniem.
– Na pewno damy sobie radę z twoją skłonnością do zła, Tovo. Jestem o tym przekonany, bo wiem, że w głębi duszy jesteś dobrym człowiekiem.
Tak ci się wydaje, pomyślała dziewczyna. Przeklęty dureń!
Musiała odwrócić głowę, by nie dostrzegł jej diabelskiego uśmiechu. Twarz wykrzywiła w takim grymasie, że gdyby Nataniel go zobaczył, zrozumiałby, że w jej rysy wryło się dziedzictwo Tengela Złego.