Trzeciej nocy spędzanej w zajeździe powrócił lęk, ten sam, którego Ellen nie odczuwała od czasu straszliwych wydarzeń w dzieciństwie.
Raptownie usiadła na łóżku cała spięta, gotowa do ucieczki. Rozpaczliwie szukała choćby nitki, której mogłaby się uchwycić, a która połączyłaby ją z rzeczywistością, ale coraz silniejsze stawało się wrażenie, że nie tylko ona, lecz także cały dom oddycha ciężko, z trudem.
Szyld gospody wywieszony za oknem z małymi szybkami przeraźliwie skrzypiał na wietrze. Jesteś w tym domu sama, sama, sama, powtarzały uderzenia pulsu. Sama w długim, niskim, liczącym sobie dwieście pięćdziesiąt lat domiszczu, pełnym zakamarków i schowków, z pustą stajnią i trzeszczącymi schodami, małymi pokoikami pod spadzistym dachem…
No, i ten pokój!
A przecież w Oslo, w studenckiej restauracji pod gołym niebem, wszystko wydawało się takie przyjemne – idealna praca dla osoby świeżo po maturze, która chciała latem zarobić parę groszy.
Wtedy jednak słońce radośnie oświetlało kolorowe parasole, dookoła rozlegał się gwar głosów, śmiechy i szelest jasnych letnich ubrań. Vivi, z niczym nie zmąconą pewnością siebie, zachęcała ją z całego serca.
– Przejeżdżaliśmy obok tej gospody w zeszłym roku – opowiadała z zapałem. – To fantastyczne miejsce. Najprawdziwszy starodawny zajazd, tak stary i tak malowniczy, że wprost trudno w to uwierzyć! Musisz odpowiedzieć na to ogłoszenie!
Ellen złożyła gazetę z rubryką „Oferty pracy”.
– Z obowiązkami w recepcji poradzę sobie bez najmniejszego trudu stwierdziła beztrosko, zapominając na chwilę o swym kompletnym braku zmysłu praktycznego i niepoprawnym optymizmie, który czasami pozwalał jej pokonywać bariery, a czasami stawiał ją w niezwykle kłopotliwych sytuacjach. – Ale na pewno wiele osób stara się o tę posadę.
– Nie na takim pustkowiu – oświadczyła Vivi. – Na przestrzeni dwustu kilometrów nie ma żadnego miasta. Tylko lasy, lasy i lasy, człowiekowi później jeszcze tygodniami śnią się świerki.
– Ale przecież zajazd nie może leżeć w samym środku gęstego lasu?
– No tak, w pobliżu jest chyba wioska, jakieś centrum turystyczne. Zdaje się, że zajazd wybudowano w miejscu dawnej przeprawy promowej przez rzekę. Serwują tam pyszne jedzenie, jest olbrzymi kominek i…
– Spróbuję – postanowiła Ellen.
Rzeczywiście się zgłosiła i dostała pracę – dzięki wielkim, ufnie patrzącym niebieskim oczom w trójkątnej twarzyczce, nieszczególnie ładnej, ale miłej i pełnej wdzięku, dzięki skorym do uśmiechu ustom i kruczoczarnym włosom wijącym się tak, jak same tego chciały; na ogół zresztą z niezłym efektem, z wyjątkiem deszczowej pogody, kiedy cała fryzura zmieniała się w totalny chaos.
Mężczyzna w biurze pośrednictwa pracy zwrócił uwagę tylko na zewnętrzne walory Ellen, nie dostrzegł zagubienia dziewczyny, nerwowości w jej ruchach i niepewności kryjącej się w uśmiechu. Ellen nosiła w sobie wiele samotności i niepokoju, ale nie chciała tego zdradzać światu.
Był rok 1959 i dorosłe życie Ellen ledwie się zaczynało. Jak większość młodych ludzi miała ambitne plany, wiele chciała osiągnąć i czerpać z życia ile tylko się da. Wybrać zawód i spróbować w nim sił, a wreszcie osiągnąć ten spokój, jaki ogarnia człowieka, gdy jest przekonany, że trafił na właściwe miejsce i dobrze wypełnia swe życiowe posłannictwo. Problemem pozostawało jedynie, że – tak jak większość młodych ludzi – wciąż jeszcze poszukiwała owej magicznej profesji. Było przecież w czym wybierać. Co jednak będzie, jeśli się pomyli?
I te wszystkie plany, by tyle zrobić… Jak na razie ciągle jeszcze brakowało jej pieniędzy. Zamiast więc nastawiać się na karierę w wielkim stylu, postanowiła przyjąć pracę w recepcji, która pod względem zawodowego rozwoju nie popchnie jej ani o cal.
Ale trzeba się przecież z czegoś utrzymać, za coś jeść, ubierać się, mieszkać… A na tę szarą rzeczywistość potrzeba pieniędzy.
Zresztą… Doszła w końcu do optymistycznego wniosku, że czas spędzony w zajeździe z pewnością nie pójdzie tak całkiem na marne. Zdobędzie wiele nowych doświadczeń, które pomogą jej budować przyszłość.
Tak bezludnych okolic nigdy jeszcze nie widziała. Autobus godzinami wiózł ją między ścianami olbrzymich świerków, potem wyjechał w wąską dolinę, w której gdzieniegdzie dało się zauważyć zabudowania, i znów zanurzył się w las.
Wreszcie domów zaczęło przybywać, zgrupowały się w niewielką wioskę, a nad brzegiem rzeki leżał prześliczny nieduży zajazd, dobrze utrzymany, pomalowany na biało. Nie był wyższy od parterowego domu, ale miał też pięterko. W jednym skrzydle mieściła się stajnia, w drugim niska kuchnia z mansardowym dachem. Do skrzydła kuchennego przylegał jeszcze jeden piętrowy budynek. Dwa szyldy z identycznym ozdobnym liternictwem – jeden nad niską furtką, a drugi na rogu budowli – obwieszczały, że tu się mieści „Stary Zajazd u Przeprawy. Jadłodajnia i Noclegi”.
Po to, by nikt już nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Pokryta kurzem podróżnym, lecz zachwycona Ellen znalazła za barem kierowniczkę. Przyszła szefowa okazała się urodziwą jeszcze pięćdziesięciolatką o surowym spojrzeniu i wypielęgnowanych blond włosach. Pani Sinclair przyjęła Ellen z chłodną życzliwością i oprowadziła ją po domu.
A Ellen z całych sił starała się ukryć straszliwą niepewność, która jej nie opuszczała.
Wspólnie obejrzały duże, niskie pokoje gościnne z wyłaniającymi się zza starych gobelinów ścianami z grubych bali, przeszły przez dyskretnie zmodernizowaną jadalnię – okazała się za mała i trzeba było ją rozbudować – zajrzały do staroświeckiej kuchni, a potem po wąskich schodach wspięły się na piętro. Od ostrego zapachu farby aż kręciło w nosie.
– Jeszcze nie otworzyliśmy na sezon – wyjaśniła pani Sinclair. – Robotnicy nie zdążyli na czas z remontem. Poprzedni właściciel przy zakładaniu pryszniców i toalet tu na piętrze okazał niebywały brak smaku. Wiem oczywiście, że instalowanie nowoczesnych urządzeń w osiemnastowiecznym domu wymaga wiele trudu, ale tak jak jest po prostu nie może zostać!
Otworzyła drzwi prowadzące do maluteńkiej łazieneczki ze ściętym ukośnie sufitem, ukazując prawdziwą orgię bezguścia: podłogę w krzykliwą szachownicę i niedbale nałożone tapety z grubego plastiku. Na stykach brązowo połyskiwał klej, brzydko odcinając się od chorobliwej, chłodnozielonej barwy tapety. Plastikowa zasłona we wzór w ospałe, zadumane ryby ukrywała prysznic. Wszystkie rury poprowadzono po ścianach, trudno też było wyobrazić sobie brzydsze wyposażenie łazienki.
– Rzeczywiście – wzdrygnęła się Ellen.
– Prawda? To piętro dla gości, którzy nocują tu tylko przejazdem, ale nie mogę ci teraz pokazać pokojów, bo nie da się tędy przejść. Na samym końcu korytarza jest pokój, w którym zamieszkasz, kiedy wszystko zostanie skończone. Tymczasem urządzisz się w drugim budynku, który będzie używany tylko w razie koniecznej potrzeby, kiedy wszystkie pokoje tutaj będą zajęte, bo jest w bardzo złym stanie.
Wróciły do kuchni i przeszły do najstarszej części zajazdu.
– Czeka nas cała masa pracy biurowej – powiedziała pani Sinclair, kiedy wspinały się na kolejne schody. – Dlatego musiałaś przyjechać tak wcześnie, reszta personelu zjawi się dopiero za dziesięć dni, na otwarcie.
– Czy pani tu mieszka? – ostrożnie spytała Ellen.
– Nie, mam swój dom we wsi.
– O – powiedziała tylko Ellen i bała się spytać o coś więcej. Na długim korytarzu z głębokimi wnękami okiennymi grube deski w podłodze przeraźliwie trzeszczały pod stopami.
Pani Sinclair najwyraźniej jednak wyczula lęk dziewczyny.
– Pomieszkasz tu najwyżej przez parę dni – pocieszyła ją. – Nic złego się nie stanie, mażesz pozamykać wszystkie drzwi, żeby ustrzec się ewentualnych niepożądanych wizyt. W tym właśnie budynku pierwotnie mieścił się zajazd. Poprzedni właściciel najwyraźniej w ogóle nie miał zamiaru go wykorzystywać, ale moim zdaniem to niemądrze. Przygotowałam już niektóre pokoje. O, do tego możesz się wprowadzić.
W niskim pokoju nie była ani jednego kąta prostego. Okienka z chropowatymi szybkami wychodziło na drogę. Ellen zauważyła, że zaraz za nim wisi jeden z szyldów.
– Jak tu miło – szepnęła, z podziwem patrząc na staromodną narzutę w różyczki i miedzioryty na ścianach.
Pani Sinclair już była na korytarzu. Ellen wyszła za nią, w drzwiach musiała się pochylić.
– Numer cztery i pięć to pokoje dwuosobowe – wyjaśniała kierowniczka, otwierając i zamykając kolejne drzwi. – Jedenaście i dwanaście dla rodzin z jednym dzieckiem.
Skręciły.
– A to są jedynki, numer sześć i dziewięć. Tutaj jest schowek na szczotki, toalety są na parterze, bardziej nie zdołaliśmy unowocześnić tej części.
– A te drzwi… Dokąd one prowadzą? – spytała Ellen wskazując na niskie, krzywe, nie pomalowane drzwi na końcu korytarza. – To chyba pokój numer osiem?
– Tych drzwi się nie używa – odparła krótko kierowniczka i skierowała się ku schodom.
Zanim Ellen skręciła za róg, zerknęła po raz ostatni na zamknięte drzwi. Każdy milimetr korytarza był starannie wyczyszczony i odmalowany – z wyjątkiem tych drzwi.
Wszystko w tym domu była stare, ale te drzwi sprawiały wrażenie, jakby naprawdę nikt ich nie otwierał przez ostatnie sto lat.
Działo się to za dnia, kiedy zajazd tętnił życiem, zewsząd dobiegały głosy ludzi, robotnicy stukali i pukali, a Ellen z zapałem zapoznawała się z obowiązkami recepcjonistki. Nigdy nie przypuszczała, że może ich być tak wiele, pani Sinclair zaś z trudem ukrywała irytację z powodu jej kompletnej ignorancji w tej dziedzinie.
Pod wieczór jednak, kiedy zaczęło się zmierzchać, dom powoli przycichał, aż wreszcie i pani Sinclair pojednawczo powiedziała Ellen „dobranoc” i kazała jej zamknąć się na wszystkie spusty.
Ellen wykonała polecenie, zabrała z kuchni szklankę soku pomarańczowego i przygnębiona poczłapała po stromych schodach do swego krzywego pokoiku w najstarszej części domu.
Smętny, monotonny szum rzeki słychać było teraz wyraźniej. Gdzieś w głębi lasu śpiewał drozd, jego smutne trele niosły się dokoła. Samotna, samotna… jeśli nawet we wsi znajdowali się jacyś młodzi ludzie, to nie było ich słychać. Ani warkotu samochodu, ani odgłosu motocykla… Ciszy wczesnoletniego wieczoru nie mącił żaden ludzki głos.
Ellen starannie złożyła narzutę w różyczki. Doszła właśnie do wniosku, że wcale, ale to wcale nie jest jej przyjemnie w tym starym domu. Zaraz za drzwiami ciągnął się kręty korytarzyk i szereg zamkniętych drzwi. Pod nią – puste piętro, na którym mieszkał kiedyś sam właściciel zajazdu. Nieco dalej zaczynało się skrzydło kuchenne, przylegające do jeszcze jednego pustego budynku, z drugiej strony zaś stajnie, gdzie za dawnych czasów trzymano konie na zmianę. A teraz w całym zajeździe przebywała tylko ona, Ellen Knutsen, z dwudziestego wieku. Nigdy szczególnie nie bała się ciemności, ale pod wpływem dość niesamowitej atmosfery, wszystkich wspomnień, jakie musiał kryć w sobie ten dom, odczuwała pewien niepokój.
Właśnie w takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak bardzo jest samotny, myślała przygnębiona. Ellen już wiele razy w swoim krótkim życiu doznała rozczarowań, ale wciąż z tym samym entuzjazmem całą duszą angażowała się w najbardziej szalone przedsięwzięcia: organizowała zbiórki i kiermasze dobroczynne na cel, który właśnie poruszył jej serce, protestowała przeciw niesprawiedliwości i upominała się za najsłabszymi tylko po to, by ostatecznie się przekonać, że nie zawsze można przełamać opór większości, że to właśnie ogół często ma rację, a słaby jest po prostu słaby i nie dorasta do sytuacji…
Ach, ile już klęsk poniosła! Ile pogardy, drwin i pouczeń musiała znieść, kiedy porywał ją zapał i sprowadzał na manowce! Ileż przykrych, mrocznych chwil przeżyła, takich jak teraz!
Ellen chciała tyle z siebie dać, ale wciąż jeszcze była za młoda, by znaleźć właściwą drogę w życiu.
Napłynęły przykre wspomnienia, przywołane smutną piosenką drozda i odwiecznym szemraniem rzeki, a trzaski starego domu przywiodły na myśl upiory niespokojnej przeszłości.
W historii rodziny istniała bowiem ciemna karta, która dręczyła Ellen szczególnie w dzieciństwie. Nigdy co prawda nie łączyła tego ze swym strasznym przeżyciem, u którym nikomu nie powiedziała, ale to miejsce i ta chwila okazały się jakby specjalnie wybrane, by nękać ją takimi właśnie wspomnieniami.
Na szczęście Ellen była przemęczona i nie wierciła się długo w łóżku, wyolbrzymiając dźwięki i snując niemądre fantazje o przeszłości. Zasnęła jak kamień.
Następnego dnia poszła da wioski. Był tam wielki nowoczesny supersam i zwykły mały prowincjonalny sklepik. Wybrała ten drugi, choć może nie powinna była tego robić.
Sklepikarka okazała się nadzwyczaj ciekawską osobą.
– O, widzę, że już się u nas pojawili turyści.
– Nie, ja pracuję w zajeździe. Będę tu przez całe lato.
– Aha, kelnerka?
– Nie, recepcjonistka. Ale Bóg jeden wie, jak to będzie. To chyba trudniejsze, niż sądziłam.
Sklepowa położyła biust na ladzie.
– Mieszkasz we wsi, prawda?
Ellen po raz trzeci musiała odpowiedzieć przecząco.
Nie, w zajeździe. Przyjechałam wczoraj i muszę przyznać, że czuję się tam trochę osamotniona.
Kobieta plasnęła o ladę otwartą dłonią.
– Na litość boską, ta szalona baba pozwoliła zamieszkać takiej młodej dziewczynie samej w tym nawiedzonym domu? Niesłychane!
Usta Ellen zadrżały. Wzburzenie sklepikarki i śmieszyło ją, i dziwiło.
– Nawiedzony dom?
– Szczęśliwie zamknęli najstarszą część…
– Chodzi pani o tę bliżej lasu? – spytała Ellen niepewnie. – Właśnie tam mieszkam.
– Co takiego? – krzyknęła kobieta. – Co? To przecież szaleństwo! Nicolaysen nigdy by do tego nie dopuścił! Przenigdy!
– No, zaczynam się bać – rzekła nieco zniecierpliwiona Ellen z wyrzutem. – Naprawdę tam straszy, czy pani żartuje?
Sklepowa pojęła, że posunęła się za daleko.
– No cóż, czy straszy… Nikt niczego nic widział, ale działy się tam różne dziwne rzeczy.
– Jakie dziwne rzeczy?
Kobieta, jakby w obawie, że ktoś przypadkiem je usłyszy, zerknęła przez ramię i ściszyła głos:
– Powiem ci jedno: nie ruszaj tych drzwi!
– Tych w samym końcu korytarza? – spytała Ellen z jakimś dziwnie nieprzyjemnym uczuciem. – Co to właściwie za drzwi? Dokąd prowadzą?
Wiejska sklepikarka poufnie nachyliła się jeszcze niżej.
– Nikt nie wie, nikt z żywych, Ale wyliczyli, że za nimi musi znajdować się jeszcze jeden pokój.
Ellen usiłowała odtworzyć w myśli plan zajazdu.
– O ile dobrze sobie przypominam, na tej bocznej ścianie nie ma żadnego okna, tylko ukośny ścięty dach. Ale dlaczego nikt tego nie sprawdzi?
Najwidoczniej teraz następował najbardziej dramatyczny punkt całej historii, bo kobieta aż chrypiała, podekscytowana.
Tych drzwi nikt nie próbował otworzyć od początku lat czterdziestych naszego wieku. A ten, który wtedy podjął próbę, umarł! Padł trupem właśnie w chwili, kiedy już, już miał się tam włamać. I wszyscy inni przed nim, którzy usiłowali tego dokonać, także zginęli, albo od zarazy, albo od wypadku.
Ellen, odrzuciwszy dość wątpliwą informację o zarazie, postanowiła uporządkować szczegóły dotyczące tajemniczych drzwi.
– Czyli że wtedy, około roku tysiąc dziewięćset czterdziestego, tych drzwi także nie otworzono?
– Nigdy nie udało się ich otworzyć. Nikomu się nie powiodło. Jeśli nie dokonali tego nawet Niemcy w czasie wojny, to jak mieliby sobie z tym poradzić zwyczajni przyzwoici obywatele?
– A więc jakiś Niemiec próbował?
– Tak, kapitan, wrzeszczał i krzyczał, wymyślał swoim ludziom od tchórzy, a potem wyciągnął pistolet, żeby kulą roztrzaskać zamek, ale w tej samej chwili padł martwy. Szlag go trafił.
– Pewnie zbytnio się uniósł – mruknęła Ellen, nie mogąc jakoś uwierzyć w złą moc tajemniczych drzwi. – To znaczy, że nikt nie umie wyjaśnić, dlaczego drzwi nie dają się otworzyć?
Kobieta uśmiechnęła się krzywo.
– O, oczywiście, że wiedzą! Podobno kiedyś, w końcu osiemnastego wieku, pewien szlachcic odebrał sobie tam życie. Zamknął się w jednym z pokoi i leżał tam, nie jedząc ani nie pijąc, aż wreszcie wysechł. Wyglądał jak najprawdziwsza mumia, kiedy widziano go po raz ostatni.
– Po raz ostatni? To znaczy wtedy, kiedy go stamtąd zabrano? Z pokoju i w ogóle z domu?
– Tego nie wiadomo – szepnęła kobieta tajemniczo. – Tego nie wiadomo. Mówi się jedynie, że gdy widziano go ostatni raz, był suchy jak mumia. Podobno umarł z miłości. I choć nigdy nie wspomniano o tym wprost, nietrudno zgadnąć, w którym pokoju się zamknął.
– Ale on nie straszy? – Ellen starała się zachować powagę.
– Czy można być tego pewnym? Od tylu lat nikt nie mieszkał w tej części domu. Ale nie ucieknie się od prawdy: z tymi drzwiami łączy się jakaś dziwna historia. Ta kobieta najwidoczniej odnowiła stare pokoje. Chyba pomieszało się jej w głowie! Sądzi, że ktokolwiek będzie chciał tam nocować?!
Letni dzień był złocistożółtozielony i Ellen w powrotnej drodze śmiała się serdecznie z całej historii u duchach. Kiedy wróciła do zajazdu, wspomniała pani Sinclair o rozmowie w sklepie.
– Tak, słyszałam u tym – krótko odparła kierowniczka. – Wsiowe bajdy! Poprzedni właściciel, pan Nicolaysen, traktował tę sprawę śmiertelnie poważnie, ale dyrektor Steen, który odkupił od niego zajazd, jest chyba bardziej rozsądny, miejmy nadzieję. Prawdą jest, że odrestaurowałam najstarszą część domu z własnej inicjatywy, ale wierzę, że ty tak samo traktujesz te głupstwa.
– W nocy niczego nie zauważyłam, a poza tym historie o duchach nigdy nie robiły na mnie wrażenia.
Chłodny powiew strasznego wspomnienia przeleciał przez głowę Ellen. To, co kiedyś przeżyła…
Nie, odrzuciła tę myśl natychmiast.
Pani Sinclair ciągnęła dalej niewzruszona:
– Chciałam, oczywiście, otworzyć te drzwi, ale stolarze mnie powstrzymali. A ponieważ nie ma do nich klucza, zostawiłam wszystko tak jak jest. Nie ma sensu ich wyłamywać. Sama nie jestem dość silna, a nikt nie chciał mi pomóc. Nie zgodzono się nawet na to, żeby je pomalować, więc zajmę się tym osobiście, jeśli starczy mi czasu. Poza tym uważam, że w obecnym stanie podkreślają atmosferę tego miejsca.
Owszem, pani łatwo tak powiedzieć, pomyślała Ellen nie bez złości. Nie musi pani mieszkać całkiem sama w tym wielkim budynku. Rzeczywiście, drzwi wprowadzają szczególną atmosferę, ale jak na mój gust, trochę jej tu za dużo.
I znów odezwało się przykre wspomnienie, którego nigdy nie potrafiła sobie wytłumaczyć.
Że też musiało powracać tak uporczywie akurat teraz, w najmniej odpowiedniej chwili!
Zapadła noc, druga noc, którą Ellen miała spędzić w zajeździe.
Z głową pękającą od zasad rezerwacji pokojów, cen posiłków i napojów i wszelkich rachunków Ellen wsunęła się pod kołdrę ubrana w dopiero co kupioną, nieco może zbyt frywolną koszulę nocną. Ellen nie mogła się powstrzymać od tego zakupu. „Koszula na noc poślubną”, stwierdziła ekspedientka. Dziewczyna starała się więc wyglądać na osobę, która takiej właśnie potrzebuje. Prawdę mówiąc, nie miała nawet sympatii, a co dopiero mówić o narzeczonym. Ale koszulę kupiła, takie cudo nie co dzień widzi się w sklepie. Biała, ozdobiona koronkami i tak romantyczna, że zapierało dech w piersiach.
I tu, na tym ponurym, zapadłym pustkowiu, dodała Ellen trochę otuchy.
Na dworze zerwał się wiatr, cisza nie była już tak przytłaczająca, poza tym w głównym budynku dwaj malarze pracowali po godzinach, nie czuła się więc całkiem samotna. Zasnęła w przyjemnym poczuciu, że pilnie wypełniała swe obowiązki przez cały dzień. Powoli zaczynała coraz lepiej pojmować, czego się od niej oczekuje, i można nawet powiedzieć, że między nią a panią Sinclair nawiązała się cieniutka nić przyjaźni.
Robotnicy wreszcie poszli, Ellen wtedy już spała.
W nocy coś ją obudziło, ale zaspana nie była w stanie określić źródła hałasu. Trochę zirytowana pomyślała tylko, że ojciec powinien staranniej nasmarować drzwi do gabinetu, bo skrzypią już naprawdę przeraźliwie. I nie musi tak trzaskać bramą do garażu, echo roznosi się po całym domu…
Ciężki, głuchy huk rozległ się trzykrotnie, może znów zaskrzypiały drzwi do gabinetu, może było to coś innego. W tym stanie Ellen nie potrafiła odróżnić snu od rzeczywistości.
A sen miała straszny, naprawdę okropny. Sen albo wrażenie, że nie jest sama w miejscu, w którym nikogo nie powinno być. Poderwała się raz, wstrząsnął nią dreszcz, i zasnęła znowu. Już nic się jej nie śniło.
Ale to, co wydarzyło się trzeciej nocy, naprawdę poderwało ją na równe nogi…
W ciągu dnia do zajazdu zajrzał nowy dyrektor, Steen. Towarzyszył mu Nieclaysen, poprzedni właściciel. Steen, parweniusz o czerwonej nalanej twarzy, z grożącym mu w każdej chwili zawałem serca i jedną jedyną namiętnością w życiu, mianowicie pieniędzmi, sprawiał wrażenie nieco zagubionego, gdy słuchał relacji pani Sinclair o renowacji na starszej części domu i wyjaśnień, dlaczego drzwi pozostawiono nie ruszone. Uznał jednak, że historia zamkniętego pokoju jest świetną reklamą dla zajazdu.
– Trzeba to jeszcze grubo polać sosem mokrej od łez romantyczności – przykazał pani Sinclair. – Cudzoziemcy to uwielbiają.
Ale Nicolaysen zareagował z oburzeniem:
Nie zdajecie sobie sprawy, o czym mówicie! Nie wolno narażać życia gości. Panna Knutsen nie może mieszkać w tym skrzydle. Proszę ją natychmiast stąd przenieść!
Ellen zapewniła, że mieszka się jej tu jak najlepiej i nie chce sprawiać dodatkowych kłopotów pani Sinclair, zwłaszcza w sytuacji, gdy żaden z pozostałych pokoi nie nadaje się do użytku. Poza tym nie miała zamiaru otwierać owych owianych złą sławą drzwi, ani nawet wchodzić do tej części korytarza.
Ostatecznie Nicolaysen, acz bardzo niechętnie, musiał ustąpić. Był zestresowanym człowiekiem w średnim wieku o zażółconych nikotyną palcach. Powieki nieustannie mu drgały, z włosów pozostał ledwie nieokreślonego koloru wianuszek, otaczający błyszczącą łysinę. Ponieważ prowadził także niedużą fabryczkę chemiczną we wsi, zaniedbał zajazd do tego stopnia, że był zmuszony go sprzedać. Zrobił to niechętnie, ale społecznie nastawieni mieszkańcy wioski głośno protestowali przeciwko upadkowi i niszczeniu tak czcigodnego zabytku, nie miał więc wyjścia.
Steen odkupił budynek przed rokiem i natychmiast wyremontował fasadę i pokoje gościnne. Teraz przyszła kolej na małe sypialnie i najstarszą część domu.
Steen zajrzał tu będąc przejazdem, wkrótce znów ruszył w drogę na wschód. Nicolaysen wrócił do swojej fabryczki i reszta dnia Przebiegła, zgodnie z planem, w wirze przygotowań do otwarcia zajazdu.
Aż wreszcie nadeszła noc. Noc, kiedy Ellen zrozumiała wiele z tego, co do tej pory zamglone kryło się w głębi jej duszy. Powróciły dręczące wspomnienia z odległej przeszłości, a życie nagle zmieniło bieg i zaczęło toczyć się nowym, zaskakującym torem.
Kiedy Ellen się obudziła, nie miała pojęcia, która może być godzina, ale letnia noc zdawała się już rozjaśniać. W pokoju było szaro, z trudem odróżniała kolory swego nowego ubioru roboczego – stylizowanego stroju ludowego, który wisiał na drzwiach szafy. Wydawało jej się, że dobiegło ją skrzypnięcie jakichś drzwi – i wtedy przypomniała sobie, że poprzedniej nocy słyszała już coś podobnego. Kto mógł się plątać po zajeździe nocą? Przecież wszyscy już poszli, sama zamykała drzwi za ostatnimi i gasiła światła.
Nagle poderwała się i w jednej chwili oprzytomniała. Usiadła na łóżku i próbowała wsłuchać się w odgłosy, nie zwracając uwagi na głośne kołatanie własnego serca. Ktoś był tu, na górze!
– Kto tam? – spytała przestraszona.
Nikt nie odpowiedział. Kroki na korytarzu minęły jej pokój i skierowały się ku schodom.
Ku schodom?
Skąd ów ktoś mógł nadejść? I które drzwi otworzyły się z takim zgrzytem? Tego dnia gdy kierowniczka oprowadzała ją po zajeździe, Ellen zwróciła uwagę na to, jak starannie naoliwione są drzwi do małych pokojów.
Ale te w głębi korytarza… O, nie, to niemożliwe!
Cóż za głupstwa!
W domu zapadła teraz cisza. Ten, kto przechodził korytarzem, zszedł piętro niżej. Ellen nie mogła się uspokoić. Strach, dławiący, nieopisany strach, który poczuła tylko raz jeden w dzieciństwie, powrócił. Nie był to zwyczajny lęk; tkwił głęboko w niej i był tak potworny, że Ellen nie wiedziała, jak zdoła go znieść. Odniosła wrażenie, że przygniata ją ogromny ciężar samotności i rozpaczy, sprawiając dosłownie fizyczny ból.
Ach, nie, nie znów, błagała. Nie chcę tego przeżywać raz jeszcze!
Długo tak siedziała, nasłuchując i ciężko oddychając. Rozpacz targała jej serce. Ellen była raczej odważna i rozsądna, a w każdym razie dość rozsądna, ale wówczas, przed wielu laty, przekroczyła granice wytyczone zdrowym rozsądkiem. Teraz znów miała wrażenie, że niebezpiecznie się do nich zbliża. W pamięci odżyła idiotyczna historia opowiedziana przez wiejską sklepikarkę, dziewczyna usiłowała w miarę dokładnie ją odtworzyć.
Ledwie jednak zaczęła o tym myśleć, na dole schodów znów się rozległy powolne, miękkie kroki.
Zaraz zacznę krzyczeć, pomyślała Ellen. Zerknęła na okno, może mogłaby się przez nie wyślizgnąć? Wiedziała jednak, że pod oknem usypano stos kamieni, który w przyszłości miał przemienić się w ogródek skalny, poza tym do ziemi było dość daleko.
Bezszelestnie wstała z łóżka, naciągnęła sweter i spodnie na swą śliczną nocną koszulę. Teraz szybko skarpety i buty… Serce waliło dzikim rytmem, dłonie nerwowo odwracały skarpetkę na prawą stronę. Powinna się ubrać, nie może przecież stanąć oko w oko z tym czymś w samej tylko cieniuteńkiej przeźroczystej koszuli. W taki czy inny sposób musi wydostać się z tego domu!
Spokojnie… tylko spokojnie! Wszystko z pewnością ma jak najbardziej naturalne wyjaśnienie. Na korytarzu może być każdy, na przykład robotnik, który zapomniał pilnika, albo ktoś zasnął w pokoju i teraz szuka toalety, albo… Spokojnie! Nie przejmuj się tym irracjonalnym, dławiącym uczuciem strachu, ono nic nie znaczy, nic się tu nie dzieje, wszystko jest normalne, uspokój się!
Ellen odetchnęła głęboko. Świadomość, że jest ubrana, dodała jej odwagi, czuła się jakby osłonięta. Stała nieruchomo na środku pokoju, nasłuchując zbliżających się kroków i walcząc z nierównym, urywanym oddechem.
Gdybym była naprawdę odważna, pomyślała, to wyjrzałabym teraz przez dziurkę od klucza, by się przekonać, że to pani Sinclair albo jakiś stolarz przechodzi korytarzem.
Ale nie stać mnie na to.
Kroki minęły pokój, zatrzymały się…
Zaraz umrę, pomyślała Ellen.
Szyld zajazdu skrzypiał poruszany wiatrem, las szumiał, rzeka szemrała. Ale w prastarym domu panowała złowroga cisza.
Bez względu na to, kto to jest, myślała Ellen, ów on czy ona wie o mnie. Czuję to, czuję napływające wrażenia. Lęk, zdumienie, przerażenie, nadzieję…
Ale czy te uczucia, które mnie zaraz zadławią, są moje, czy też drugiej osoby? A może jedno i drugie… Czy można czuć zamiast innych?
Ach, Boże, nie chcę przeżyć tego jeszcze raz… Tego, co się zdarzyło już tak dawno temu! Nie chcę oszaleć, zmienić się w rozhisteryzowany kłębek nerwów. Nie chcę!
Wiedziała, że to osoba nadal stoi w pobliżu jej drzwi; kroki umilkły tak nagle.
I zaraz znów je usłyszała. Zacisnęła dłonie na zimnej żelaznej poręczy łóżka. Szuranie rozległo się bardzo blisko.
Zatrzymało się.
Ellen w napięciu drżała jak metalowa sprężyna. A jeśli ta istota zagląda teraz przez dziurkę od klucza? Nie mogę patrzeć w tę stronę, co będzie, jeśli nagle zobaczę tam oko?
Co za głupstwa! Z takiej odległości?
Przez długą chwilę, która Ellen zdawała się wiecznością, stali tak, każdy po swojej stronie drzwi. Dziewczyna otworzyła usta jak zdumione dziecko, ale nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
Cisza, taka cisza…
Ogarnęła ją nieprzemożona chęć, by zapytać: „Czy mogę coś zrobić?”, ale głos nie chciał jej słuchać. Zresztą pytanie była przecież całkiem bezsensowne, nie mogła zrozumieć, skąd wzięła się w niej potrzeba, by je zadać.
A potem usłyszała, że coś miękko, z szelestem obmacuje drzwi. Ellen, bliska szaleństwa z przerażenia, ujrzała, że drzwi nieznacznie się poruszyły jak gdyby pod naciskiem. Coś przesuwało się w dół, do klamki.
Klamka wolno, bardzo wolno opadała coraz niżej.
Krzyk uwiązł Ellen w gardle, nie była w stanie wołać o pomoc. Zastygła tak jak stała, nie zdając sobie sprawy, co robi i gdzie jest. Modliła się tylko w duchu, by drzwi i zamek wytrzymały.
Nagle ucisk, jaki czuła w piersi, ustąpił, ogarnęła ją głęboka niemoc. Chwyt na klamce zelżał, szelest u drzwi świadczył o tym, że istota skuliła się zrezygnowana. Ellen wydawało się, że usłyszała ciche westchnienie, choć nie była pewna.
Ale paraliż ciała ustąpił. Z żałosnym jękiem przez chwilę miotała się po pokoju, zanim zdołała się opanować na tyle, by zrozumieć, co powinna zrobić. Mocnym ruchem zerwała z łóżka prześcieradło, aż kołdra i materac spadły na podłogę, otworzyła haczyki drugiej, zacinającej się połówki okna i pomodliła się w duchu, by framuga okienna wytrzymała. Czytała o ucieczkach na prześcieradle i widziała to na filmach, nie przypuszczała jednak, że przymocowanie płótna do framugi okaże się takie trudne. Wydawało jej się, że cała operacja zabiera niemożliwie dużo czasu, a przecież kiedy jej palce nerwowo plątały się w prześcieradle, to coś mogło sforsować drzwi! Za skarby świata nie odważyłaby się teraz obejrzeć.
Nareszcie! Prześcieradło było zawiązane. Teraz wóz albo przewóz.
Niestety, spróchniała framuga poddała się z miękkim chrzęstem, ale Ellen puściła prześcieradło na sekundę wcześniej, nim doszło do katastrofy. Na szczęście stało się to już w połowie drogi, upadek nie był więc tak silny.
Trochę potłuczona i podrapana podniosła się z usypiska kamieni i zaczęła biec jak szalona. Znów to samo, znów paniczna ucieczka przed wyimaginowanym prześladowcą.
Letnia noc była jasna, słońce już wstało. Ellen biegła gościńcem w stronę uśpionej wioski, popłakując ze strachu, gnana lękiem, którego doświadczyła jeden jedyny raz w życiu. Przez długi czas wierzyła, że to nigdy się nie powtórzy.
Do najbliższych zabudowań nie było daleko. Kto mógł nie spać o tej porze? Lekarz? Ellen nie wiedziała, gdzie go szukać. Policja? Tak, na jednej z pobliskich willi dostrzegła napis: „Urząd lensmana”. Zaraz za rogiem… Jest!
Budynek pogrążany był w ciemności i ciszy, ale najwyraźniej ktoś w nim mieszkał, może sam lensman? Ellen zadzwoniła do drzwi gwałtownie jak na alarm.
Na piętrze otworzyło się okno, wyjrzała z niego rozczochrana głowa.
– Co się stało?
– Czy… czy pan jest lensmanem? Potrze… potrzebuję pomocy.
Nie mogła wydusić z siebie słów. Całe ciało jej drżało, płuca bolały z wysiłku, kolana się uginały, strach dławił gardło.
– Zaraz schodzę.
Okno się zamknęło.
Kiedy lensman otworzył jej drzwi, ciągle jeszcze wpychał koszulę w spodnie. Był to opanowany, grubokościsty mężczyzna o gęstych rudoblond włosach i bystrych, trochę zaspanych oczach.
– Proszę!
Ellen weszła do środka. Wskazał jej krzesło, wyglądało bowiem na to, że dziewczyna nie ustoi o własnych siłach.
– Słucham! – Glos lensmana był cierpliwie wyczekujący.
Ellen kilkakrotnie przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko.
– Zajazd… Mieszkam w zajeździe… sama… Te zamknięte drzwi… Ktoś stamtąd wyszedł… Próbował wedrzeć się do mojego pokoju… Wyskoczyłam przez okno.
Zmarszczył brwi.
– Chwileczkę! Wierzę, że naprawdę coś przeżyłaś! Nigdy nie widziałem, by ktoś miał takie blade wargi! Kto wyszedł z zamkniętego pokoju? Tak, tak, znam tę historię. Widziałaś kogoś?
– Nie, ale słyszałam… Myślę, że to był… Panie lensmanie, zapewniam, że jestem rozsądną osobą, zawsze uważałam, że duchy to twory wyobraźni, chorobliwej fantazji, ale… ale to było takie dziwne uczucie. Sądzę, że…
– Spróbuj się trochę uspokoić, a ja zaparzę ci filiżankę herbaty. Zacznijmy od samego początku. W którym pokoju mieszkasz?
Ellen zaczęła opowiadać o wszystkim, co zdarzyło się od chwili jej przybycia do zajazdu, także o tym, co słyszała w półśnie poprzedniej nocy: o skrzypiących drzwiach i ciężkich stuknięciach. Lensman słuchał uważnie, nie przerywając, i skrzętnie wszystko notował. Kiedy skończyła mówić, oparł głowę na ręce i zapatrzył się w stojący na biurku statyw do pieczątek. Wreszcie westchnął głęboko:
Szczerze mówiąc, ja także nie wierzę w duchy. Ale mógłbym cię odprowadzić…
– O, nie, ja tam nigdy nie wrócę!
– Powiedziałem, że mógłbym pójść razem z tobą. Ale nie zrobię tego. Zrobię co innego. – Popatrzył na zegarek i sięgnął po telefon. To sprawa dla Nataniela.
– Dla Nataniela? – powtórzyła Ellen zdumiona.
Nie słyszałaś o Natanielu? No tak, oczywiście, to policja dobrze go zna. On jest swego rodzaju ekspertem w takich niejasnych sprawach jak ta. Sądzę, że może nam pomóc. Halo, tak, panienko, wiem, że jest dopiero piąta, ale czy mogę prosić o międzymiastową? Osobiście z komisarzem Rikardem Brinkiem…
Ellen odkryła nagle, że spod jej swetra wystaje brzeg nocnej koszuli, śnieżnobiałej i frywolnie przezroczystej. Zakłopotana wcisnęła ją w spodnie.
Po chwili połączenie zostało zrealizowane. W głosie lensmana pojawił się bardziej oficjalny ton, przedstawił się i zapytał:
– Czy myślisz, że udałoby ci się przysłać tu do nas Nataniela, i to jak najszybciej? Dobrze go znasz i wiesz gdzie go szukać. Mamy sprawę, która, jak sądzę, mogłaby go zainteresować… Młodziutka dziewczyna zetknęła się z naszym lokalnym duchem. Najwyraźniej przeżyła szok, siedzi tu koło mnie i ciągle tak szczęka zębami o filiżankę, że porcelanę chyba diabli wezmą… Słyszysz, jak dzwoni? Prawdę powiedziawszy, mam dość sceptyczny stosunek do zjaw dziewczyna zresztą także, dlatego jej wierzę. Gdyby więc Nataniel mógł przyjechać i sprawdzić, co tu się dzieje, byłoby świetnie… Są w tej historii również drzwi, których nikt nie zdołał albo nie śmiał otworzyć podobno przez jakieś dwieście lat. Krążą straszne plotki, że wszyscy, którzy tego próbują, umierają. To właśnie przez te drzwi wyszedł dziś w nocy upiór… Tak, sądzę, że to zainteresuje Nataniela.
Nastąpiła dłuższa przerwa, kiedy komisarz Brink mówił coś po drugiej Stronie.
– Nie, zajmę się tym sam – odpowiedział lensman. – Nikt się o niczym nie dowie. Oficjalnie nie podejmiemy żadnych kroków w tej sprawie. Rozumiem… To prawda, dzieją się tu także całkiem zwyczajne, choć tajemnicze rzeczy, na przykład nocne kursy ciężarówek, a więc jest to możliwe… Tak, zapraszamy was obu.
Lensman odłożył Słuchawkę i odwrócił się do Ellen.
– Komisarz Brink także przyjedzie. To, dobry przyjaciel Nataniela i chyba jakiś jego krewny. Nataniel najpierw zadzwoni, żeby usłyszeć pełne sprawozdanie, ale upłyną jakieś dwie, trzy godziny, zanim do nas dotrą, proponuję więc, żebyś w tym czasie wyciągnęła się na sofie na piętrze i spróbowała odpocząć. Dam znać pani Sinclair, ale nazwę to tylko histerią z twojej strony i powiem, że nie ma czym się przejmować. Nie chcemy, by ktokolwiek wiedział, że zamierzamy bliżej się przyjrzeć staremu zajazdowi. Masz klucz do drzwi? Świetnie, pożyczymy go sobie, myślę, że już tej nocy.
Ellen zadrżała. Wiedziała, kto na pewno nie pójdzie z nimi do zajazdu.
Z wdzięcznością przyjęła propozycję wyciągnięcia się na sofie, ale oczywiście o śnie nie ma mowy, była o tym święcie przekonana.
Nataniel? Cóż za dziwne imię! Ani chybi jakiś dziadek-jasnowidz, co to szuka wody za pomocą czarodziejskiej różdżki, odnajduje zgubione portfele i podobne rzeczy w tym stylu. Na pewno w niczym nie będzie umiał jej pomóc.
Ellen zbudziły promienie słońca padające na elegancką sofę lensmana. A może uczynił to ten ogromny mężczyzna, który akurat wszedł do pokoju?
Prezentował się miło, wydawał się sympatyczny, choć trochę misiowaty. Miał bujną czuprynę, a wielkie ufne oczy przyglądały jej się z życzliwym zainteresowaniem.
Nie, nie będziemy się zakochiwać w kolejnym młodym człowieku, pomyślała zaspana Ellen. Miała właśnie za sobą nieprzyjemną historię miłosną, kiedy to znów dała z siebie więcej uczucia niż otrzymała, i nadal jeszcze czuła się ośmieszona i upokorzona.
Przyjrzała się mężczyźnie uważniej i z ulgą stwierdziła, że jest znacznie, znacznie starszy, niż się jej w pierwszej chwili wydawało. Mógł mieć około czterdziestu pięciu lat. Bezpieczny wiek. Wspaniale!
– Nataniel? – spytała zaspanym głosem. Nie znała przecież jego nazwiska.
Ale to był komisarz Rikard Brink. Nataniel miał do przebycia dłuższą drogę, ale i on wkrótce powinien się zjawić. Ellen usiadła na łóżku, starała się poprawić włosy i ubranie.
– Która godzina? – spytała zachrypnięta.
– Dziesiąta. Śniadanie już czeka.
Kilka minut później, ogarnąwszy się nieco, usiadła do stołu razem z komisarzem. Wymienili parę zdawkowych uprzejmości, aż wreszcie Ellen zapytała wprost:
– Kim jest Nataniel? Co robi? Jak się naprawdę nazywa?
– Nataniel to jego prawdziwe imię, a nazwisko przemilczymy. Zachowanie anonimowości jest dla niego bardzo ważne. Jest moim krewnym, obaj należymy do rodu zwanego… Nie, to nie takie ważne. Znam go chyba lepiej niż wszyscy. Myślę, że powinienem trochę ci o nim opowiedzieć, panienko, abyś wiedziała, że możesz mu zaufać.
– O, tak, zwłaszcza że rozbudził pan moją ciekawość.
Rikard Brink przez chwilę milczał, jakby rozważając, od czego zacząć.
– Muszę chyba wspomnieć o rodzinie jego ojca – zdecydował. – Historia może ci się wydać nużąca, ale ma istotne znaczenie. Dziadek i babka Nataniela ze strony ojca żyli naprawdę zgodnie z biblijnym nakazem płodzenia nowych mieszkańców Ziemi. Mój ty świecie! Szkoda, że nie widziałaś nekrologu, kiedy dziadek pożegnał się z nędznym ziemskim żywotem. Imiona jego dzieci zajęły pół szpalty. Jego siódmy syn Abel, bo wszyscy tam nosili biblijne imiona, poszedł w ślady ojca, kiedy ożenił się po raz pierwszy. I tak syn Abla, Efrem, stał się siódmym synem siódmego syna, a wszyscy wiedzą, co to oznacza.
– Nie wszyscy – zaprotestowała Ellen.
– Efrem miał uzdrawiające dłonie.
– Aha, o to chodzi.
– W każdym razie wyrastał w takim przeświadczeniu, gorąco wspierany przez swego ojca, Abla, i dziadka. Zaczęli przyjeżdżać ludzie, by ich uzdrowił, a Efrem kładł na nich dłonie przekonany, że ich zbawia. Wszyscy radowali się z działania cudownej mocy, wszyscy w rodzinie Efrema. Z wyjątkiem…
Wyraz dezaprobaty, jaki odmalował się na twarzy komisarza, pozwolił Ellen zrozumieć, że nie należy on do rzeszy wielbicieli Efrema.
– Nas, którzy nie wierzyli w nadprzyrodzone zdolności Efrema, także było niemało – podjął Rikard Brink po chwili. – Bo my wiedzieliśmy lepiej. Wśród wątpiących była przede wszystkim matka Nataniela, Christa, druga żona Abla. Ona wiedziała, jak się sprawy mają, ale nic nie mówiła, nie chciała plamić pamięci jego pierwszej żony. Zdawała sobie sprawę, ze Efrem jest szarlatanem pierwszej wody. Wiedziała, że dzięki sugestii ludzie mogą poczuć się zdrowsi, a nawet wyzdrowieć, przynajmniej na jakiś czas. W miarę jak wieści zataczały coraz szersze kręgi, powiększała się gromada wielbicieli Efrema. Efrem zawsze należał do tego okropnego typu ludzi, co to nie potrafią śmiać się sami z siebie. Bezwstydnie pobierał sowite opłaty za swoje „cuda”, a potem cichcem upijał się w stodole. Ale ludzie go uwielbiali.
Dlatego nikt nie zwracał uwagi na Nataniela.
Nataniel uważany był za ósmego syna Abla. Tylko jego matka, Christa, była świadoma, co tkwi w chłopcu, rozumiała, co może znaczyć nagły strach i wyraz bólu w jego oczach. Wieczorami przesiadywali razem, rozmawiając szeptem, matka wypytywała i drżała, słuchając odpowiedzi syna.
Christa postanowiła nie zdradzać mężowi, że jeden z jego synów, Joachim, był owocem namiętnej, grzesznej miłości, jaka wybuchła między pierwszą żoną Abla a wędrownym kaznodzieją.
Oznaczało to, że siódmym synem siódmego syna jest nie chełpliwy, nieznośny Efrem, lecz Nataniel.
Ellen wtrąciła gwałtownie:
– Mówi pan, jakby naprawdę pan wierzył, że siódmy syn siódmego syna musi być kimś niezwykłym!
Rikard Brink popatrzył na nią zrezygnowany.
– Jeśli chodzi o Nataniela, wierzę we wszystko. Zrozum, to, że Nataniel jest siódmym synem siódmego syna, to ledwie początek. Nataniel jest wybranym.
– Co chce pan przez to powiedzieć?
– Hm… tego nie mogę ci teraz wyjaśnić, posunąłbym się za daleko. Wspomnę tylko, że obaj wywodzimy się z bardzo osobliwego rodu zwanego Ludźmi Lodu. A wśród nas Nataniel jest najdziwniejszą osobą. Gdybym opowiedział ci wszystko o jego pochodzeniu i niezwykłych zdolnościach, jakie w sobie kryje, i tak byś mi nie uwierzyła. Dlatego nawet nie będę próbował.
– Proszę mi wybaczyć, że odnoszę się do tego tak sceptycznie. Niech pan mówi dalej, chciałabym wiedzieć o tym Natanielu jak najwięcej.
– On z pewnością potrafi leczyć chorych, ale nie chce się z tym ujawniać, bo nie na tym polega jego najważniejsze zadanie. Wie bardzo wiele, sam z siebie, i prawie nienawidzi tej niesamowitej zdolności, jaką został obdarzony.
– To znaczy, że nie zazdrości Efremowi chwały, którą ten mu poniekąd skradł?
– Ależ skąd! Szczęśliwy jest, że nikt nie zwraca na niego uwagi, i bardzo się boi, żeby ktoś go nie odkrył. Zrozum… zbiera siły na najważniejsze zadanie, jakie go czeka. Proszę, nie pytaj mnie o to. O tym mówić nie mogę.
– Zgoda – powiedziała Ellen zamyślona. – Wspomniał pan, że on pragnie zachować anonimowość.
– No właśnie. To dlatego, że nic chce zwracać na siebie uwagi, zanim nie spełni swojego… zadania. Nie bardzo tylko rozumiem, jak człowiek może dokonać czegoś takiego…
Rikard Brink zatopił się w myślach. Ellen czekała.
– Spotykałem Nataniela w latach jego dzieciństwa i wczesnej młodości, byłem świadkiem wielu dziwnych wydarzeń – podjął Rikard. – Raz na przykład szedłem z nim wiejską drogą. Mały dostał od matki piątaka na lody dla nas obu, ja się zaopiekowałem monetą i jak myślisz, co się stało? Oczywiście ją zgubiłem. I wtedy na twarzy Nataniela pojawił się wyraz zadumy, nagle jakby stał się nieobecny duchem. „Upadła w trawę, między niebieskie dzwonki – oznajmił. – Z tyłu rośnie rumianek, a przy drodze leży okrągły kamień w szaro-białe pasy”. Nawet przez chwilę nie wątpiłem w słowa Nataniela. Wróciliśmy tą samą drogą, znaleźliśmy kamień, dzwonki, rumianki i piątaka. Lody były uratowane. „Prawdę mówiąc mama zabroniła mi pokazywania komukolwiek takich sztuczek” – Nataniel uśmiechnął się nieśmiało. – „Ale mam taką ochotę na lody”. Wiedział, że nikomu nie pisnę ani słowa.
Tak, tak, pomyślała Ellen z niesmakiem. Miałam rację, to taki domorosły jasnowidz. Ludzie wykorzystują jego zdolności, ale śmieją się za jego plecami. Oryginał, wsiowy dziwak.
Rikard opowiadał dalej:
– Albo te straszne chwile rok później, kiedy nagle Nataniel zwinął się z bólu, nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Przerażony patrzyłem, jak cierpi. Z całych sił zacisnął rękę na moim ramieniu. „Nie mogę wyjść” – szeptał, jakby się dusząc. – „Woda się podnosi, a ja nie mogę się wydostać”. Wreszcie się uspokoił, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Przez długą chwilę siedział w odrętwieniu. Następnego dnia na dnie jeziora, kilometr od naszego domu, znaleziono samochód. Utonęły w nim cztery osoby, najprawdopodobniej w tym samym momencie, kiedy Nataniel doznał tak wstrząsającego przeżycia. Ale nigdy o tym nikomu nie mówiliśmy.
Kiedy miał dwanaście lat, dostrzegł niebieskawą poświatę wokół głowy swej babki. Poświata ta stawała się coraz wyraźniejsza, mocniejsza z każdym dniem, po tygodniu babka już nie żyła. Innym razem, kiedy byłem u nich z wizytą, wybraliśmy się we dwóch na spacer. Wydaje mi się, że Nataniel ma do mnie szczególne zaufanie i czasami nawet mi się zwierza, choć zwykle jest bardzo małomówny i woli samotność. Doszliśmy do niedużej chaty, w której mieszkała jakaś rodzina wątpliwej reputacji. Nataniel wyznał mi później, że ogarnęło go tam niezwykle przykre uczucie. Ja zauważyłem jedynie, że uporczywie wpatrywał się w brudną młodą kobietę. Wreszcie kazała nam się stamtąd zabierać. Następnego dnia sama zgłosiła się na policję, a w chałupie znaleziono mnóstwo skradzionych przedmiotów. Nikt nie łączył Nataniela z tym niespodziewanym przyznaniem się do winy.
O, mógłbym opowiedzieć o setkach podobnych epizodów. O tym, jak nigdy nie dało się grać z nim w karty, bo zawsze wiedział, co partner trzyma w ręku, o tym, jak z góry uprzedzał, że zza zakrętu wyjedzie samochód i… Nie, już wystarczy. Na kilka lat nasze drogi się rozeszły, praca w policji zabierała mi sporo czasu, poza tym mieszkałem z rodziną dość daleko od niego. Ale pewnego dnia trafiła nam się niezwykle trudna sprawa do rozwikłania. Tyle w niej było sprzeczności, tyle niejasnych punktów, nawet jakieś elementy ponadnaturalne. Wtedy właśnie przyszedł mi do głowy Nataniel. Niełatwo było go odnaleźć, bo wycofał się z życia i pracował jako strażnik tamy gdzieś na pustkowiu w górach, chcąc uniknąć ogromnej masy wrażeń napływających od innych ludzi. Przyjechał i w jednej chwili rozwikłał zagadkę. Wyeliminował wszystko, co sprawiało wrażenie jakichś tajemnych, nieziemskich sprawek. W tej historii niczego takiego nie było, stwierdził to natychmiast, a potem połączył w całość pozostałe elementy. Policji pozostawało już tylko aresztować winnego. Od tamtej pory wielokrotnie korzystaliśmy z jego usług. Pomagał w wyjaśnianiu całkowicie niepojętych zaginięć, spreparowanych historii o duchach i w podobnych zagmatwanych sprawach. Doprawdy, jakże często ludzie popełniający przestępstwo starają się zrzucić to na podświadomość, duchy i diabły!
– Nie przypuszczałam, że policja chętnie współpracuje z osobami takimi jak on.
– To prawda, większość odnosi się do tego z powątpiewaniem, ale są wyjątki, jak na przykład tutejszy lensman.
– Ale że Nataniel się na to zgadza, przecież wspomniał pan, że on nienawidzi tych swoich zdolności.
Rikard uśmiechnął się.
– Oczywiście, przysparzają mu wiele cierpień, ale jest też trochę z nich dumny, choć nie chce się do tego przyznać. Możesz to nazwać miłością-nienawiścią. A poza tym lubi rozwiązywać zagadki.
– I tę tutaj także rozwiąże?
– Natychmiast się zgodził. Wiesz, dlaczego?
– Nie?
– Ze względu na ciebie.
Ellen zarumieniła się po uszy.
– Czy on mnie zna? To znaczy, czy może widzieć na odległość albo coś równie przerażającego?
– Ależ nie. I nie potrafi czytać w myślach, tego się nie obawiaj. W każdym razie wydaje mi się, że nie umie, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nic, w twoim opowiadaniu znalazły się dwa elementy, które niezmiernie go zainteresowały, ale co to było, nie powiedział. Oświadczył jedynie, że w całej tej sprawie najważniejsza wydała mu się rola dziewczyny.
– Nie uwierzył mi? – Ellen była wyraźnie rozczarowana.
– Nic na to nie wskazywało, raczej przeciwnie.
Ellen przez chwilę siedziała nieruchomo, pogrążona w myślach.
– Uf! – westchnęła w końcu.
– Dlaczego „uf”?
– Wszystko razem. Jakoś dziwnie ściska mnie w piersi, może ze współczucia, kiedy pomyślę o Natanielu.
– Rozumiesz go? – spytał Rikard miękko. – Rozumiesz jego ból?
– Mam do tego pewne podstawy – odparła krótko, niechętnie.
Rikard pokiwał głową.
– Tak właśnie przypuszczałem. Nie myśl sobie, że wszystkim dookoła tyle opowiadam o Natanielu. W twoim przypadku zdecydowałem się na to częściowo ze względu na jego słowa, a po części dlatego, że masz taki sam wyraz oczu jak on. Jaki, tego określić nie potrafię. Widać w nich jakby głębię nieskończoności, jeśli mnie rozumiesz.
Ellen nie do końca pojmowała.
– Ale jaki on jest jako człowiek? Taki jak Efrem? Jeśli tak, to nie wróży to niczego dobrego.
– Nataniel nie ma w sobie nic z obrzydliwego samouwielbienia Efrema. W jego rodzinie jest wielu wspaniałych ludzi, którzy nie mogą się pogodzić ze stylem życia Efrema. Nataniel jest… dziwny. Silny, potwornie silny pod względem psychicznym, a mimo to wrażliwy. Ogromny ciężar spoczywa na jego… Ale słyszę już samochód Nataniela. Zejdę do biura, żeby go przyjąć. I ty też zejdź, jak tylko skończysz.
Ellen poczuła nagle silne zdenerwowanie. Dłonie zrobiły się jej zimne, zwilgotniały.
Rikard zatrzymał się już w drzwiach.
– Coś jeszcze… Nie podawaj mu ręki, kiedy będziesz się z nim witać. Nataniel stara się tego unikać. Gdy dotyka czyjejś dłoni, odbiera wiele niepotrzebnych wrażeń.
Trudno powiedzieć, by ta informacja uspokoiła Ellen.
Nie od razu zeszła na dół. Zostawiła mężczyznom trochę czasu na rozmowę. Po tym wszystkim, co usłyszała o Natanielu, musiała przywołać tę odrobinę odwagi, jaka jej została. Mimo że Rikard Brink tyle jej opowiedział o swym krewniaku, nadal nie miała pojęcia o jego wieku ani wyglądzie poza tym, że ma smutne oczy. Z pewnością ciemne, głębokie jak studnie. To brzmiało zbyt romantycznie i nie bardzo się Ellen spodobało. A może jednak był dziadkiem-jasnowidzem?
Nie, nie mogła już dłużej zwlekać. Przelotne spojrzenie na odbicie w lustrze pozwoliło jej dostrzec wielkie, przerażone oczy pod grzywą wzburzonych włosów. Ależ jest blada! kąciki ust zadrżały jej w przypływie nieoczekiwanej wesołości. Wyglądała jakby właśnie czekała ją wizyta u dentysty. Albo jak bohaterka romansu wybierająca się na spotkanie z szejkiem.
To ci dopiero, pomyślała rozbawiona.
Ale gdy zaczęła schodzić ze schodów, powróciło zdenerwowanie. Z biura dobiegał gwar głosów. Ellen wytarła spocone dłonie w spodnie i zeszła niżej.
– O, jest i dziewczyna – oznajmił lensman.
Nataniel stał tyłem, na dźwięk słów lensmana odwrócił się i spojrzał na Ellen.
Okazał się zaskakująco młody, mógł sobie liczyć około dwudziestu pięciu lat. Miał długie nogi, szerokie ramiona i silne, lecz delikatne dłonie. Bardzo ciemne włosy wkrótce będą prosić się o przycięcie, pomyślała. Później Ellen miała zwrócić uwagę na inne szczegóły jego twarzy: mocno zarysowane, świadczące o silnej woli, choć jednocześnie subtelne usta, szerokie czoło, ostro zaznaczone kości policzkowe. Ale wtedy, w biurze lensmana, widziała tylko jego oczy. Biła z nich melancholia, to prawda, ale nie to przykuło jej uwagę. Były żółte, a nigdy dotąd nawet nie przypuszczała, że mogą istnieć żółte oczy! I to spojrzenie – tak niesamowite, tak przenikliwe, że niemal ją przeraziło. Zdziwiony przyglądał jej się z nieskrywanym zainteresowaniem, w taki sposób nikt nigdy dotąd na nią nie patrzył. Ellen odpowiedziała na tę lustrację nieśmiałym uśmiechem.
Niesamowicie fajny facet, pomyślała, trochę jak o koledze z klasy.
Drogi Natanielu odezwał się Rikard. To prawda, że ona jest bardzo ładna, ale nigdy nie zauważyłem, byś tak bacznie przyglądał się dziewczętom.
– Nie wygląd mnie interesuje – niskim, miękkim głosem odparł nieco zniecierpliwiony Nataniel. – To coś bardzo niezwykłego. Nigdy dotąd nie spotkałem się z czymś podobnym.
– I ty to mówisz – westchnęła Ellen. – A ja właśnie tak samo myślałam o tobie.
Nataniel ocknął się z osłupienia i ruszył w jej stronę z wyciągniętą na powitanie ręką.
– Ależ, Natanielu! – wykrzyknął zdumiony Rikard.
Ellen zrozumiała, że Nataniel naprawdę chce z nią nawiązać fizyczny kontakt. Ujęła go za rękę.
Trudno opisać to, co wydarzyło się w następnej sekundzie. Ellen nie zdołała powstrzymać jęku, ale jej reakcja była niczym w porównaniu z reakcją Nataniela. Wyrwał rękę i zasłonił twarz. Krzyknął przeciągle.
Nikt nic nie mówił. Nataniel po chwili opuścił ręce i spojrzał na Ellen rozjaśnionymi oczami.
– Zareagowałaś – rzekł zdumiony. – Ty też zareagowałaś. Powiedz mi, jak to było! To bardzo ważne dla wyjaśnienia całej tej historii o duchach-nieduchach. Za-stanów się dobrze. Co czułaś? Postaraj się wyrażać tak dokładnie, jak tylko umiesz!
Ellen nie musiała się długo zastanawiać. Podniosła głowę i zapatrzyła się w niezwykłe żółte oczy.
– Przestraszyłam się – odparła zdecydowanie. – To… to było niczym… jak to określić… ostrzeżenie?
Światło w jego oczach zapłonęło mocniej.
– Właśnie! Dziękuję, Ellen! Czy możesz powiedzieć coś więcej o swoim strachu?
Od początku bez wahania zwracali się do siebie na ty. To jeszcze wzmocniło więź, jaka się między nimi zrodziła.
– To było takie nagłe, gwałtowne uczucie, prędko minęło. Nie znajduję dla tego wyjaśnienia. A co ty czułeś? – spytała nieśmiało.
Po twarzy przebiegł mu skurcz bólu.
– O wiele więcej. Zobaczyłem… – urwał. – Szkoda – dokończył zawiedziony.
Ellen poczuła się dotknięta. W jednej chwili ogromnie ważne stało się dla niej, by coś znaczyć dla tego chłopaka o tak niezwykle silnej osobowości.
– Nie sprawdziłam się? – spytała żałośnie.
Przebudził się jakby ze snu.
– Co powiedziałaś? Ach, nie, myślałem o czymś innym. O czymś zupełnie innym.
Przyglądał się jej długo, uważnie, wreszcie spytał zdziwiony:
– Kim ty jesteś, Ellen?
– Ja? – zmieszała się. – Po prostu Ellen Knutsen. Mieszkam w Oslo z rodzicami. Chciałabym już bardzo wyprowadzić się z domu i zrobię to, jak tylko znajdę coś dla siebie. Nie ma we mnie nic szczególnego, oprócz… Nie.
– Owszem, powiedz, co miałaś na myśli.
– Nie, nie chcę nikogo w to mieszać.
Pokiwał głową na znak, że szanuje jej lojalność wobec innych ludzi.
– Porozmawiajmy więc o wydarzeniach dzisiejszej nocy. Czy mogę na chwilę zostać z Ellen sam?
Ponieważ lensman musiał korzystać z biura, wskazał im malutki areszt, w którym zwykle zamykano pijaków. Ellen uznała, że odpowiada to stylem wszystkim niesamowitym zdarzeniom, jakie miały miejsce ostatniej doby.
Nataniel zabrał z biura krzesło, które zaproponował Ellen, sam zaś usiadł na pryczy. W ciasnym pomieszczeniu z konieczności znajdowali się bardzo blisko siebie, ale nie brał jej już za rękę.
Z bliska trudno było uznać Nataniela za szczególnie urodziwego, ale z jego twarzy biła niemal magiczna siła przyciągania, jak to zwykle bywa u ludzi o silnej osobowości. Ellen czuła, że w zamian za najmniejszą oznakę sympatii bądź uznania z jego strony gotowa jest skoczyć w ogień.
– Zdecydowaliśmy, że dzisiejszą noc spędzimy w twoim pokoju w zajeździe, wszyscy trzej – oznajmił. – Chcę, żebyś i ty nam towarzyszyła.
– Nie! – sprzeciwiła się Ellen gwałtownie.
Ach, więc tak daleko sięga jej oddanie, pomyślała z ironią. W ogień za jego przyjaźń… jak to pięknie brzmi! A nie chciała poświęcić dla niego nawet jednej nocy.
– To niestety konieczne – powiedział cicho.
– Dlaczego?
– Na razie nie chciałbym o tym mówić. Dowiesz się, kiedy cała sprawa się wyjaśni. Nie mamy zamiaru narażać cię na żadne nieprzyjemne eksperymenty, proszę jedynie, abyś zechciała zostać w swoim pokoju. Poza tym nie opuścimy cię ani na chwilę. Jeden z nas cały czas będzie przy tobie.
Ellen długo patrzyła w czarodziejskie żółte oczy. Spoglądały życzliwie, wyczekująco. Wreszcie skinęła głową.
– Doskonale! – ucieszył się Nataniel.
– Natanielu?
– Tak?
– Czy sądzisz, że to był… że to był…
– Duch? Jestem tutaj po to, by to sprawdzić. Rikard i lensman są zdania, że to żywy człowiek z krwi i kości. Mają podstawy do takich podejrzeń. Ale jest w tej historii parę elementów, które nie dało mi spokoju…
– Tak, Rikard wspominał o dwóch. Jakich?
– O jednym nie będziemy na razie mówić, ale to dlatego wziąłem cię za rękę. Chciałem coś potwierdzić.
– Udało ci się?
Nataniel utkwił wzrok gdzieś w nieskończonej dali.
– W pewnym sensie. Ale nastąpiło coś jeszcze, czego się w ogóle nie spodziewałem, a co uderzyło we mnie jak piorun. Ellen, kiedy się uporamy z tą historią, a wierzę, że nastąpi to już dziś w nocy, nasze drogi muszą się rozejść, to konieczne i nieodwołalne.
– Wielka szkoda – wyrwało się Ellen i nagle zaświtało jej coś w głowie. – To dlatego powiedziałeś przedtem „szkoda”?
Twarz chłopaka rozjaśniła się w szerokim uśmiechu i w pomieszczeniu od razu jakby zrobiło się jaśniej. Pierwszy raz się tak uśmiechnął, Ellen natychmiast poczuła się pewniej.
– Dlatego.
– Dziękuję! – powiedziała.
Wymienili ciepłe, przyjacielskie uśmiechy. Ellen poczuła, że istnieje między nimi więź, jakiej nigdy nie doświadczyła. Zaraz jednak spoważniała.
A ta druga sprawa, która cię zaniepokoiła?
– O, właśnie! Tego bardzo chciałbym się dowiedzieć! Chodzi mi o tę ciągle powtarzającą się w twoim opowiadaniu uwagę o jakimś wydarzeniu w dzieciństwie. Czy to może w związku z tym musiałabyś włączyć inne osoby i dlatego nie chcesz o tym mówić?
– Nie, to całkiem co innego.
– Masz więc dwie tajemnice?
– Można tak chyba powiedzieć, ale w tej drugiej chodzi o skandal rodzinny.
Rozumiem. Zostawmy to. A jeśli chodzi o dzieciństwo… Bardzo chciałbym się dowiedzieć, co wtedy przeżyłaś.
Ellen miała wrażenie, że strach zaciska jej gardło niczym pętla. Instynktownie wyciągnęła ręce do Nataniela. Ujął jej dłonie.
– Ależ, moja droga! – zawołał przerażony. – Cóż za strach! Co to było? Opowiedz mi!
– Nie mogę – odparła prędko. – Nie mogę o tym mówić. To… to zbyt niejasne. I wstrząsa mną do głębi. Może kiedyś, później, ale nie teraz, teraz wystarczy mi to, co zdarzyło się w nocy.
Puścił jej ręce, lekko je przedtem uścisnąwszy.
– Rozumiem – rzekł łagodnie.
Ellen wiedziała, że powiedział prawdę.
– Czy… czy otworzycie te… drzwi? – spytała przestraszona.
– To zależy.
– Od czego?
– Od tego, czy ich otwarcie grozi prawdziwym niebezpieczeństwem.
– Skąd będziesz o tym wiedział?
– Stwierdzę to bardzo prędko. Rzeczy także mają swoją atmosferę, szczególny rodzaj życia.
Wstał, przypominając w jednym momencie, jakie długie ma nogi, po kociemu miękkie ruchy i jaki jest przy tym męski. Ellen oblała się rumieńcem.
– Pójdziemy do nich? – spytał Nataniel.
– Chętnie – odpowiedziała, czując, że doznała kolejnego wstrząsu. Do tej chwili nie traktowała Nataniela jak mężczyzny. Wolała, by on był mistrzem, a ona dzieckiem, które od niego się uczy, nie chciała, by jego męskość wyprowadzała ją z równowagi. Postanowiła trwać w swym dziecinnym podziwie dla Nataniela przez te krótkie godziny, jakie mieli ze sobą spędzić.
– O, jesteście – powiedział lensman, kiedy wrócili do biura. – No i jak? Czy Ellen pójdzie z nami?
– Tak – odparł Nataniel.
– Świetnie – ucieszył się lensman. – Rozmawiałem już z panią Sinclair i poinformowałem ją, że w nocy przeżyła szok, dlatego zostaniesz tu do jutra. Rano wrócisz do pracy. Nie, nie, uspokój się. To z całą pewnością nie będzie aktualne. Jeśli przypuszczenia komisarza Brinka i moje okażą się słuszne, wybuchnie taki skandal, że zajazd na pewien czas zostanie zamknięty. A jeśli okaże się, że nie mamy racji, że to było… no, rozumiesz, to nikt nie może ci odmówić prawa do rzucenia pracy.
– Czy nie ma trzeciego rozwiązania? – spytała cichutko.
– Owszem, jest – odpowiedział lensman. – Istnieje jeszcze jedna możliwość wyjaśnienia tego, co przeżyłaś. Tak czy owak nadchodzącej nocy rozwiążemy zagadkę.
Ellen nie potrafiła zarazić się jego optymizmem.
Rikard i Nataniel poszli do hotelu, a Ellen posłano z powrotem do łóżka. Musieli wypocząć przed tym, co ich czekało.
Kiedy już wszyscy robotnicy zakończyli pracę i opuścili zajazd, w zapadającym zmierzchu przemknęły ku niemu cztery postaci. Ellen wyciągnęła klucz, otworzyła drzwi i wpuściła mężczyzn do środka. Nie zapalając światła przeszli przez skrzydło kuchenne do starszego budynku. Ellen już na schodach zaczęła się trząść.
– Spróbuj zapanować nad nerwami – szepnął Nataniel. – Nic nie może ci się stać, kiedy jesteśmy przy tobie.
Jak zwykle wiedział, co ona czuje.
Mężczyźni zdawali się całkowicie wypełniać jej maleńki pokoik. Ktoś wcześniej prowizorycznie naprawił okno i usunął prześcieradło z miejsca, które nie było dla niego przeznaczone. Ellen wiedziała, że lensman wytłumaczył jej ucieczkę obawą przed łobuziakami, którzy usiłowali wedrzeć się do zajazdu.
Szyld za oknem skrzypiał niemiłosiernie.
– Usiądźcie, proszę – powiedziała lekko zmieszana, w pokoju bowiem nie było na czym usiąść.
– Później – odparł Rikard.
Nie wróżyło to nic dobrego. Ellen nie znała planów na tę noc.
– Czy możemy mówić głośno? – zapytała.
Mężczyźni popatrzyli po sobie.
– Sądzę… że powinniśmy tego unikać – odparł nieco zakłopotany lensman. – Jak już wspomnieliśmy, są trzy możliwości… Ale najpierw może zerknijmy na drzwi.
– Ale co będzie, jeśli umrzecie? – szepnęła Ellen z dziecięco naiwnym przerażeniem w głosie.
– Nataniel najpierw to sprawdzi. Chodźcie, idziemy!
– Ale… – zaprotestowała Ellen.
– Ach, tak, rzeczywiście – westchnął Rikard. – Ktoś przecież musi zostać z tobą.
Zapadła cisza. Przy drzwiach, z dłonią na klamce, stał lensman, opanowany, pewny siebie, choć nieco zniecierpliwiony. Rikard i Nataniel jakby się wahali, czekali na jej decyzję. Najwyraźniej wszyscy trzej mężczyźni chcieli obejrzeć tajemnicze drzwi.
– Powinnam chyba poczuć się urażona – stwierdziła Ellen, siląc się na uśmiech. – Ale rozumiem was. Dobrze, idźcie, pójdę z wami do rogu korytarza, bo nie chcę zostawać sama. Ale jeśli coś się stanie, nie liczcie na mnie. Znajdę się w wiosce, zanim zdążycie się odwrócić.
Była dzielna, dopóki stała w pokoju, bezpieczna w towarzystwie trzech prawdziwych mężczyzn. Gdy jednak całą czwórką wyszli na korytarz i mężczyźni zniknęli za rogiem, niemal zdrętwiała z przerażenia. Z lękiem popatrzyła przez ramię na czarną przepaść schodów. Stanęła w miejscu, gdzie korytarz zakręcał, dla pewności dotykając rękami przeciwległych ścian z grubych ciosanych hali, w każdej chwili gotowa do ucieczki w kierunku przeciwnym do tego, z którego pojawi się niebezpieczeństwo.
Właściwie do Nataniela nie bardzo pasowało określenie „prawdziwy mężczyzna”. Co prawda wprost czuło się bijącą od niego siłę ducha, ale też było w nim także coś eterycznego, nie z tego świata, coś, czego nie mogła pojąć. Jego dłonie chwilami poruszały się niczym ptasie skrzydła, a wtedy ogarniało ją wrażenie, że on jest naprawdę ptakiem w klatce, w każdej chwili może wzbić się w powietrze i pozostawić mieszkańców ziemi swojemu losowi.
Uznała tę myśl za absurdalną, ale w Natanielu bez wątpienia kryło się coś niesłychanie osobliwego, prowokującego do szczególnego traktowania.
Nie śmieli zapalać światła, korytarz pogrążony więc był w półmroku, tylko z głębokich niszy okiennych sączyły się jeszcze resztki dziennego światła. Ellen rozróżniała świeżo pomalowane na biało płaszczyzny drzwi, ale tych drzwi można się było ledwie domyślać. Starała się nie patrzeć w tamtą stronę, miała jednak wrażenie, że jakaś dziwna siła przyciąga jej wzrok w koniec korytarza. Mężczyźni zatrzymali się przy tajemniczym pokoju, zachowując na wszelki wypadek bezpieczną odległość.
Wszyscy czekali, aż Nataniel przystąpi do dzieła.
Z wahaniem podszedł bliżej i stanął w odległości może pół metra ud drzwi. Omiótł wzrokiem stare, nierówne drewno. Ellen wstrzymała oddech.
Przypomniał jej się dźwięk, który usłyszała poprzedniej nocy. Jakby coś dużego obsunęło się po drzwiach… Potem ciężkie westchnienie. Czy to zrodziło się tylko w jej wyobraźni, czy ktoś chciał dla żartu ją przestraszyć, czy też…?
Nataniel powoli unosił dłonie, wewnętrzną stroną zwrócone do drzwi. Ellen wytężała wzrok, wydawało jej się, że Nataniel nie dotyka ich powierzchni. Zataczał dłońmi koła nad całą płaszczyzną.
Przez moment stał bez ruchu, a potem, podjąwszy szybką decyzję, przyłożył dłonie do drewnianej płyty.
Ellen pisnęła.
Nataniel jednak nie padł trupem, ośmieliła się więc odetchnąć głębiej. Zorientowała się, z jakim napięciem ona i dwaj pozostali mężczyźni śledzą poczynania Nataniela.
Długo, bardzo dokładnie obmacywał drzwi, w końcu opuścił ręce i odwrócił się ku swym towarzyszom.
– Nie ma niebezpieczeństwa – szepnął. – Drzwi nie mają żadnej własnej mocy.
Dla Ellen przerażający był już sam fakt, że w ogóle brał taką możliwość pod uwagę. Zaczęła się zastanawiać, co właściwie widział i czego doświadczył w życiu Nataniel. Myśli te nie dodały jej szczególnej otuchy.
Ton głosu lensmana zdradzał, że przyszło mu do głowy coś nieprzyjemnego:
– To znaczy, że nie znajdują się pod wpływem jakiejś… jeszcze innej siły?
Nataniel zastanowił się.
– Nie. Nic na to nie wskazuje. Nikt tu nie zginął nienaturalną śmiercią, będącą wynikiem oddziaływania jakiejś magicznej siły.
– A ten niemiecki kapitan? – przypomniała Ellen.
– Prawdopodobnie stało się tak, jak przypuszczałaś: zbytnio się uniósł. Niewiele trzeba, jeśli się ma, na przykład, za wysokie ciśnienie.
– A wszyscy inni, którzy przed nim próbowali otworzyć te drzwi?
– Nie ma tu śladu atmosfery nagłej, nienaturalnej śmierci. Ludzie często łączą przypadki zgonu z nieczystymi mocami, a już szczególnie działo się tak w dawnych czasach. Sądzę, że mamy do czynienia z plotkami, które urosły do wielkich rozmiarów.
– To znaczy, że nie wyczuwasz tu śmierci? – spytał Rikard.
– Tego nie powiedziałem – zaprotestował Nataniel prędko, zbyt prędko. – Przeciwnie, wyczuwam silną… Zresztą wszystko jedno, najważniejsze, że te zgony nie kryją w sobie nic mistycznego.
– Chcesz powiedzieć, że… otwarcie drzwi nie wiąże się z żadnym niebezpieczeństwem?
– Z absolutnie żadnym.
– A więc zabieramy się do dzieła – podjął decyzję lensman.
– Ale przecież nie ma klucza – zauważyła Ellen.
Rikard zabrzęczał czymś w kieszeni.
– Moja kochana! Dla komisarza otwarcie zamka to najprostsza sprawa pod słońcem.
Podeszli do drzwi. Nawet Ellen, teraz, kiedy już wiedziała, że drzwi są zwykłym kawałkiem drewna, ośmieliła się postąpić o parę kroków do przodu.
Nigdy nie przypuszczała, że w sytuacji krytycznej okaże się takim tchórzem, zawsze uważała się za dzielną, trzeźwo myślącą dziewczynę. Wstyd i hańba!
Zanim Rikard zabrał się do pracy, lensman zrobił jeszcze rundę po korytarzu, kolejno otwierając i zamykając drzwi do pozostałych pokojów.
– Czy przypadkiem nie któreś z nich słyszałaś?
– Nie – odparła Ellen. – Wszystkie przecież poruszają się bez szmeru, a ja słyszałam upiorne wprost trzeszczenie i zgrzyty, wiecie, o czym mówię. Słyszałam to dwie noce z rzędu i jestem przekonana, że dźwięk dochodził z dość daleka, właśnie z końca korytarza.
– No dobrze, zaczynaj, Brink!
Ellen czuła, że dobrze by jej zrobiło, gdyby w tej chwili mogła potrzymać kogoś za rękę, ale Rikard zajęty był zamkiem, Natanielowi zaś, bóstwu we własnej osobie, nie śmiała przeszkadzać. Dyskretnie złapała lensmana za połę marynarki.
Rikard wybrał z pęczka odpowiedni wytrych i po omacku odszukał zamek. Obmacał go i…
– Dziwne – mruknął. – Czy ktoś ma kieszonkową latarkę?
Lensman zapalił delikatne, mdłe światełko. Ciekawość Ellen wygrała ze strachem, dziewczyna wypuściła z rąk materiał marynarki. Mężczyźni, pochyleni, uważnie oglądali zamek. Wszyscy trzej jednakowo zdumieni.
Wyprostowali się i popatrzyli na siebie.
– Nie ma dziurki od klucza – oznajmił krótko Rikard. – Te drzwi nie dadzą się otworzyć.
Szum rzeki coraz natarczywiej wdzierał się w ciszę, jaka zapadła po słowach Rikarda. Z okna w niedużej czworokątnej niszy sączyło się mroczne światło wieczoru.
– Co to za żarty? – spytał lensman. – Czyżby ślepe drzwi?
– Nie wydaje mi się – odparł komisarz, obmacując futrynę. – Sprawiają wrażenie prawdziwych i pod naciskiem odrobinę się uginają. Ale nie ma dziurki od klucza, pod okuciem zamka jest tylko drewno. Mam wrażenie, że od wewnątrz jest rygiel.
– To bardzo zabawne – podsumował lensman z kwaśną miną.
– Czy zamek mógł zostać przesunięty? – zastanawiał się Nataniel. – Tak, że dziurka znalazła się pod okuciem?
Łagodny głos chłopaka działał jak balsam na wzburzone nerwy Ellen.
Znów oświetlili zamek.
– Nie, nie ma żadnego śladu, by go przesuwano – powiedział Rikard.
Wszyscy trzej, powoli, z wyrazem oskarżycielskiego niedowierzania na twarzach, odwrócili się do Ellen.
Dziewczyna zmieszana przenosiła wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. W ciemności kontury twarzy się rozmywały, pod oczami kładły się głębokie cienie.
– Ale zapewniam… – rozpoczęła.
W głosie lensmana zadźwięczała surowość:
– Twoja historia z każdą chwilą staje się coraz bardziej niejasna i nieprawdopodobna, moja młoda damo. Czy przypadkiem nie jesteś mitomanką?
– Mi… mitomanką?
– Osobą, która zmyśla przeróżne historie i potem sama w nie wierzy?
Ellen bezradnie pokręciła głową. Tak jak i mężczyźni nic nie mogła z tego zrozumieć.
– Ellen nie jest żadną mitomanką – ostro zaprotestował Nataniel. – To, co przeżyła dziś w nocy, jest prawdą.
– Skąd o tym wiesz? – cicho spytał Rikard. – Czy istnieje tu mimo wszystko jakaś atmosfera?
– Istnieje, i to tak gęsta, że dałoby się kroić ją nożem – odparł Nataniel.
– Przed chwilą powiedziałeś, że drzwi są bez znaczenia – zaczepnie przypomniał lensman,
– Owszem, drzwi tak – powiedział Nataniel.
– A jaka to… atmosfera? – zapytał Rikard z szacunkiem w głosie.
Nataniel potarł czoło.
– Nie wiem. Jest nieprzyjemna. Tak wiele jest tutaj uczuć… Rozpacz, samotność, złość, żądza zemsty, chciwość, nadzieja, tęsknota i zwątpienie, wszystko wymieszane ze sobą. Ale dominujące wrażenie zwykłego podłego oszustwa.
– To ci dopiero, – westchnął lensman. – Czy nie ma tu czegoś przyjemniejszego?
– Nie! – Głos Nataniela zabrzmiał ostro jak wystrzał. – Nic przyjemnego.
Rikard chrząknął znacząco.
– Pijesz do nas czy do tego miejsca?
– Chodzi mi o to, co kryje się za tymi drzwiami. Bije zza nich aura zła.
– Chyba o czymś zapomniałeś w swojej wyliczance, Natanielu – powiedział Rikard: – Czy nie wyczuwasz śmierci?
Nataniel gwałtownie odwrócił się do nich tyłem.
– To w tym przypadku nieistotne – odparł prawie ze złością.
Lensman westchnął.
– Nogi mnie już rozbolały. Proponuję wrócić do pokoju Ellen. Będziemy mogli na siebie patrzeć i rozmawiać normalnie, na głos. Dość już mam sterczenia tutaj i szeptania do cieni.
Dobrze było znów znaleźć się w małym pokoiku. Lensman zajął większą część łóżka, Nataniel usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Ellen przycupnęła obok niego, zostawiając krzesło Rikardowi. Przez głowę przemknęła jej myśl, że pod ubraniem ciągle ma nocną koszulę. Kiedy wreszcie będzie mogła przebrać się w bardziej odpowiedni strój?
– I co teraz? – rzuciła w przestrzeń.
– Wyłamiemy drzwi, jak tylko zrobi się jaśniej – odparł lensman. – Porąbiemy je siekierą.
– Czy jest jakieś uzasadnienie dla takiego wandalizmu? – zastanowił się Rikard.
– Bez wątpienia – odpowiedział Nataniel.
– Co prawda ja sam nie jestem wcale tego taki pewien – westchnął lensman. – Obawiam się, żebyśmy w ten sposób nie spłoszyli jakiegoś łajdaka.
Próbowali nadążyć za tokiem jego myślenia.
– Natanielu, nie wypowiedziałeś się jeszcze, czy to, co przeżyła Ellen, jest sprawą dla policji, czy też raczej… ma związek z czymś bardziej nieziemskim? – spytał Rikard.
Ellen w napięciu czekała na odpowiedź. Prawdę mówiąc ogromnie się jej bała.
Nataniel, którego w myślach nazywała „wybrańcem bogów”, nie zdając sobie sprawy, jak bliska jest prawdy, nie spieszył się z odpowiedzią. Wreszcie przyznał:
– Chciałbym dać wam jednoznaczną odpowiedź, ale wszystko tutaj jest takie wieloznaczne. Konglomerat wrażeń, z którego trudno wyłowić esencję.
– Coś więc jednak się wydarzyło?
– O, tak, bez wątpienia.
– Widziałeś, co znajduje się za tymi drzwiami? – dopytywał się komisarz Rikard Brink.
Nataniel splótł ręce wokół kolan i z wyrazem niepokoju na twarzy zapatrzył się w sufit.
– Zobaczyłem nieduże pomieszczenie. Ciasne i ciemne. Ściany poprzecinane ukośnymi belkami to oczywiście elementy konstrukcji budynku nie zakryte boazerią. Dostrzegłem też coś, czego nie rozumiem, co nie należy do tego miejsca.
– Jak to wyglądało?
– Duże, okrągłe… Kilka sztuk, nie mogłem się dobrze przyjrzeć.
Nataniel coraz bardziej przerażał Ellen. Rikard najwyraźniej zdawał sobie sprawę z możliwości kuzyna, zawsze bowiem zadawał właściwe pytania. Lensman z rozdziawionymi ze zdumienia ustami wpatrywał się w Nataniela.
– Coś więcej?
– N… nie.
W odpowiedzi zabrzmiało pewne wahanie, towarzyszyło mu ukradkowe zerknięcie na Ellen. Rikard nie pytał już dłużej. Ci dwaj najwidoczniej świetnie się rozumieli.
Otaczającą ich ciszę na chwilę przerwał szum silnika przejeżdżającej ciężarówki, potem znów zapanował spokój.
– Wytłumacz mi – Ellen nieśmiało zwróciła się do siedzącego przy niej chłopaka. – Powiedziałeś, że moja obecność jest konieczna, ale jak na razie do niczego się nie przydałam.
Odpowiedź Nataniela nie rozjaśniła jej w głowie.
– Która godzina?
– Północ.
– A o której usłyszałaś tę istotę?
– Na pewno później, ale dokładnie nie wiem.
– Przybiegła do mnie około czwartej – wtrącił lensman.
– No, to czekamy.
– Ale co ja mam zrobić? – ze strachem dopytywała się Ellen.
– Nic, absolutnie nic! – zdenerwował się Nataniel. – Czy ty niczego nie rozumiesz? Nie rozumiesz, że muszę się przekonać, czy posiadasz pewną niezwykłą zdolność, której szukałem… Och, zapomnij o tym, co mówię – zmienił ton na łagodniejszy. – Wybacz, ale trudno mi zapanować nad sobą. Często się tak dzieje, gdy mam do czynienia z równie zawiłą historią jak ta.
Ellen pokiwała głową. Przykro jej było, że tak się zirytował z jej powodu, ale chyba potrafiła go zrozumieć. Poza tym naprawdę szczerze żałował swego wybuchu.
– Zagadki tego typu bardzo wyczerpują jego siły – półgłosem wyjaśnił Rikard. – Jak tylko się dowie, o co chodzi, zaraz się uspokoi.
– To znaczy, że ciągle nie wiesz, co tu się dzieje? – burknął lensman.
Nataniel pobladł, widać było, że jest zmęczony.
– Nie wiem. Tyle jest sprzeczności. Dlatego właśnie Ellen musi mi pomóc.
Zaniepokojona dziewczyna przypomniała sobie opowiadanie Rikarda o tym, jak policja natknęła się na sprawę, w której nic do siebie nie pasowało, a Nataniel natychmiast się zorientował, że nie kryło się za tym nic nienaturalnego.
Tym razem niczego takiego nie stwierdził.
Dolna warga leciutko jej drżała. Niemożliwe, by w ciemności Nataniel mógł to zauważyć, ale natychmiast odnalazł jej dłoń i uścisnął. Ellen od razu poczuła się lepiej. Tak bardzo podobały jej się jego ręce, zgrabne, kształtne, obdarzone niezwykłą siłą. I nie chodziło tu wyłącznie o fizyczną siłę, promieniowało z nich ciepło, spokój, poczucie bezpieczeństwa. Później miała się dowiedzieć, co jeszcze mogły przekazywać, na razie jednak jej znajomość z Natanielem była zbyt świeża, by znała wszystkie jego możliwości.
Wiedziała jedynie, że w pokoju znajduje się niezwykła moc i że pochodzi ona właśnie od Nataniela.
Nagle jego dłoń spoczywająca na jej ręce znieruchomiała, a lensman szepnął: „Cicho”.
Z dołu dobiegł odgłos powolnych, ostrożnych kroków.
Z początku siedzieli nieruchomo, ale gdy skradające się kroki dotarły do schodów, wszyscy czworo bezszelestnie wstali i pokoik znów stał się niemiłosiernie ciasny.
– Te same kroki, co wczoraj w nocy? – szeptem spytał komisarz.
– Nie wiem – odparła Ellen. – Być może, nie jestem pewna. Ale tamte najpierw rozległy się na górze.
– To nieistotne – szepnął Nataniel. – Może spałaś, kiedy nocny gość wchodził na piętro.
Lensman przesunął się do drzwi.
– Zaczekaj! – powstrzymał go Rikard. – Daj temu czemuś przejść!
Temu czemuś… Ellen się przeraziła, słysząc takie słowa na określenie istoty poruszającej się po korytarzu. Przycisnęła rękę do piersi, by przytłumić bicie serca. Widząc to Nataniel uśmiechnął się leciutko.
Kroki było już słychać na górze, Ellen odruchowo złapała Nataniela za rękę, lecz on delikatnie ją odsunął. Popatrzyła na niego zdziwiona, ale kiedy pokręcił głową, zrozumiała w czym rzecz. Musiał być swobodny, by bez przeszkód odbierać wrażenia z tego, co działo się na korytarzu.
Ostrożne, ciche stąpanie minęło drzwi. Ellen z całych sił starała się skoncentrować. Zmarszczyła czoło. Nie była pewna…
W podłodze zatrzeszczała jakaś deska.
Dziewczyna przecząco pokręciła głową. Poprzedniej nocy łogowe deski nie wydały żadnego odgłosu.
– To może być bez znaczenia – szepnął Rikard.
Ellen skrzywiła się z powątpiewaniem. Dobrze pamiętała pierwszy dzień, kiedy wraz z panią Sinclair szły po przeraźliwie skrzypiącej podłodze.
Kiedy tajemnicza istota skręciła za róg, kroki przycichły. Wytężyli słuch.
Zapadła cisza.
I nagłe wszyscy usłyszeli przeraźliwy zgrzyt otwierających się prastarych drzwi. Oczy Ellen rozszerzyły się i pociemniały.
– Chodźcie – szeptem powiedział lensman.
Wymknęli się na korytarz. Ellen uczyniła to z wahaniem, ale wybrała mniejsze zło, nie chciała zostać sama. Pospieszyli ku załomowi korytarza.
Za późno.
Drzwi, owe drzwi, których nikomu nigdy nie udało się otworzyć, zamknęły się na ich oczach, a istota, która przed momentem wędrowała korytarzem, zniknęła.
Kiedy podeszli bliżej, usłyszeli, jak lensman przeklina.
– Widziałeś to samo co ja? – spytał Rikard Nataniela.
– Tak. Drzwi, które zatrzasnęły się nam przed nosem, były bardzo duże.
– Właśnie. A te są małe.
Ten, który wszedł do tajemniczego pokoju, nie mógł ich słyszeć, poruszali się i rozmawiali ze sobą prawie bezgłośnie.
– Czy jest stąd jeszcze jakieś inne wyjście? – spytał lensman.
Nataniel w milczeniu pokręcił głową.
Tak silna jest więc osobowość Nataniela, pomyślała Ellen, że nawet lensman wierzy, iż chłopak może wiedzieć, co się znajduje za zamkniętymi drzwiami.
Jej podziw dla Nataniela nie miał granic.
I choć brzuch bolał ją ze strachu – tak bardzo się bała tego czegoś, co się kryło za zamkniętymi drzwiami – nie mogła oprzeć się uczuciu triumfu. Nareszcie się przekonali, że z nich nie drwiła. Naprawdę ktoś nocą, w tajemnicy, kręcił się po zajeździe.
Ale już na samą myśl o wielkich drzwiach, które otworzyły się w miejscu, gdzie były tylko małe, ciarki strachu przebiegały jej po kręgosłupie. Może kiedyś były tu większe drzwi? Może upiór przechodził właśnie przez nie?
Och, nie wolno snuć takich makabrycznych fantazji!
Rikard niepewnie uniósł rękę, by zbadać drzwi, które tak nagle się zamknęły, ale zamarł w pól ruchu.
– Schować się! – nakazał i otworzył pokój numer siedem. Skryli się tam, zostawiając uchylone drzwi.
Teraz i Ellen usłyszała: ktoś wchodził po schodach.
Wielkie nieba, pomyślała. Pojawienie się wędrującego upiora numer dwa zmniejszyło przerażenie, jakie budziła w niej cała ta historia, nadając wydarzeniom nieco komiczny wymiar. Ellen już się tak nie bała. Prawdę mówiąc, tej nocy nie odczuwała wcale owego głębokiego, niedobrego lęku. Szeptem oznajmiła to Natanielowi.
– Wiem – odpowiedział krótko.
Nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
W jaśniejącym brzasku podniosła wzrok na jego twarz i odkryła, że uśmiecha się do niej porozumiewawczo. Po przyjacielsku. I on także wyczuł komizm związany z nieoczekiwanym pojawieniem się kolejnej zjawy, dzieląc rozbawienie dziewczyny. Ellen ogarnęło nagle uczucie niezwykłej radości.
Tajemnicze drzwi znów przeciągle zaskrzypiały, zatrzeszczały.
– Teraz! – dał sygnał Rikard.
Nagle Ellen została sama w pokoju. Z korytarza dobiegały odgłosy szamotaniny i okrzyki przerażenia, wyjrzała więc pokonując strach.
Zagadkowe drzwi znów się zatrzasnęły, ale trzej mężczyźni przytrzymywali teraz między sobą jakąś wierzgającą istotę.
– Zapal lampy! – polecił lensman.
Ellen pobiegła do schodów i odnalazła kontakt. Korytarz wypełnił się błogosławionym elektrycznym światłem.
Zanim wróciła do załomu korytarza, usłyszała surowy głos lensmana:
– O, doprawdy! To niezwykle interesujące.
Poprzedni właściciel zajazdu, pan Nicolaysen, patrzył na nich spode łba.
– Liczyliśmy na to, że dziś w nocy wpadnie nam w sieć niezła rybka – powiedział zadowolony lensman. – Nie wiedzieliśmy tylko jaka. Tak, tak! Od wielu lat słyszeliśmy o ciężarówkach, które nocą krążą w okolicach zajazdu, zwłaszcza zimą, ale nigdy nie przywiązywaliśmy do tych informacji szczególnego znaczenia. Proszę teraz otworzyć te drzwi!
Nicolaysen nareszcie się opanował.
– Drzwi? Jakie drzwi? Chciałem iść do pokoju numer dziewięć, sprawdzić, czy wczoraj nie zostawiłem tam okularów.
– Proszę nie opowiadać bzdur! Wszyscy widzieliśmy, że chciał pan wejść w te drzwi, ale nie zdążył się pan prześlizgnąć. Proszę natychmiast je otworzyć!
– Musiało się wam coś przywidzieć. Tych drzwi nie da się otworzyć.
Komisarz jednak już wetknął palce między ścianę a framugę i przesuwał je w dół. Nagle wyczuł opór.
– Tu jest haczyk – oznajmił. – Poświeć mi, Natanielu!
– Uważajcie! Spotka was śmierć! – postraszył Nicolaysen.
– To nam nie grozi – odrzekł Nataniel.
Rikard delikatnie podniósł haczyk. Uchyliły się całe drzwi wraz z framugą.
Ukazała się mroczna szpara. Lensman zamknął Nicolaysen w jednym z pokoi.
– Niech pan nie próbuje uciekać przez okno – ostrzegł. – Rama nie utrzyma pana ciężaru, Ellen coś o tym wie. W dodatku z tej strony jest o wiele wyżej – dokończył z nieskrywanym triumfem.
Przy wtórze piekielnego zgrzytu otworzono drzwi do tajemniczego pomieszczenia. Rzecz jasna w środku nie było elektrycznego światła, ale to wpadające z korytarza w zupełności wystarczało.
Pokój, jak to już wcześniej powiedział Nataniel, był bardzo mały, ścian z grubych bali niczym nie przesłonięto. Nie było tu ani jednego okna, sufit spadał ukośnie. Całe umeblowanie stanowiła drewniana ława. Ale na powierzchni niespełna czterech metrów kwadratowych stały wielkie okrągłe pojemniki, starannie zapieczętowane beczki. Wzdłuż jednej ze ścian ustawiono butelki z zagranicznymi etykietkami.
Skulona postać na ławie próbowała udawać, że wcale jej tam nie ma.
Lensman nie miał zamiaru z nikim się cackać.
– Dyrektor Stein, jak przypuszczam?
Mężczyzna skrzywił się, jakby właśnie łyknął octu.
Komisarz Rikard Brink z surową, a jednocześnie ogromnie zadowoloną miną ze wszystkich stron oglądał beczki.
– Co się w nich znajduje? – spytał lensman. – Czy sami mamy je otworzyć i sprawdzić?
– Nie! – wyrwało się dyrektorowi Steenowi.
– Co właściwie wytwarza się w fabryczce Nicolaysena? – aksamitnie przymilnym głosem spytał lensman. – Czy przypadkiem nie ma tam maleńkiego wydziału zajmującego się produkcją bimbru? Składowanego i przelewanego tutaj w oryginalne butelki?
– A skąd ja miałbym to wiedzieć? – agresywnie bronił się Steen. – Nie mam pojęcia, co on tam robi.
– O, nie, niech pan się nie wysila. – Lensman zniecierpliwiony machnął ręką. – Nie jesteśmy dziećmi, ani pan, ani my. Podnieś pokrywę, Brink!
Rikard otworzył beczkę. W pokoju rozniósł się trudny do pomylenia z innym zapach bimbru.
– O ile się nie mylę, to właśnie odgłos toczenia tych beczek Ellen słyszała przedwczoraj w nocy – powiedział. – Pamiętasz te trzy głuche uderzenia, które, jak sądziłaś, były trzaśnięciem drzwi do garażu u ciebie w domu?
– Tak, ten sen – przyznała Ellen. – To może być prawda. Pewnie przywieźli wtedy beczki i ustawili je tutaj.
– Nie mieli pojęcia, że tu mieszkasz, dowiedzieli się o tym dzień później. I ogromnie ich to wzburzyło, prawda?
– Tak, w każdym razie Nicolaysena.
Ellen z niepokojem obserwowała Nataniela. Nie podobało jej się jego zachowanie. Przez cały czas stał nieruchomo, jakby sztywny, poruszał tylko powoli głową: najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Nozdrza mu drgały, żółte oczy poszukiwały czegoś, nie mogły znaleźć…
– Owszem, ja też uważam, że właśnie wtedy przywieźli tu beczki – stwierdził Rikard. – A dziś w nocy mieli zamiar usunąć stąd wszystko, prawda, Steen? Ponieważ wprowadziła się Ellen i zakłóciła wam spokój.
Steen oparł się o ścianę i odwrócił wzrok.
– Ta głupia Sinclair! Nie ja poleciłem jej odrestaurowanie tej części domu, zrobiła to z własnej inicjatywy. Przeżyliśmy prawdziwy szok, kiedy przyszliśmy tu wczoraj lub przedwczoraj, czy kiedy tam to było. Uzgodniliśmy, że przestraszymy dziewczynę, i właściwie udało się. Skąd mieliśmy wiedzieć, że pobiegnie prosto do lensmana!
A więc to oni! Och, dzięki Bogu, westchnęła Ellen w duchu.
– Nie wiedziałem, że ma pan udziały w chemicznej fabryce Nicolaysena – powiedział lensman.
– Jestem jej właścicielem, on reprezentuje moje interesy – odparł zgnębiony Steen. – Kiedy sprzedawał zajazd, nie miałem innego wyjścia, musiałem go kupić.
– Tym samym mogliście nadal korzystać z tego doskonałego magazynu w pomieszczeniu, do którego nikt nie śmie się zbliżyć. Ale dwie kobiety zniweczyły wasze plany.
Steen tylko prychnął w odpowiedzi, z kwaśną miną patrzył na Ellen.
– A ty spodziewałaś się nocnej wizyty zalotników, że wywiesiłaś z okna prześcieradło? To niedopuszczalne u mojego personelu!
– Pan nie ma już żadnego personelu – przypomniał lensman.
Nicolaysen kategorycznie zaprzeczył, by w jego fabryce produkowano alkohol. „Przyjdźcie i sami się przekonajcie” – zaproponował.
– W takim razie to alkohol z przemytu – stwierdził Rikard. – Na jedno wychodzi.
Lensman zabrał przestępców z aresztu i obiecał wrócić jak najszybciej.
– Co za ulga – powiedziała Ellen, kiedy wyszli. – A więc to oni przerazili mnie wczoraj w nocy. Co za ulga! Ale jak wprawnie to zrobili! Tak przekonująco! Zapomniałam zapytać, który z nich to był.
– Straciłaś posadę – uśmiechnął się Rikard pod nosem.
– Uważa pan, że mi jej szkoda? Nie nadaję się na recepcjonistkę, teraz już o tym wiem. Ta praca wymaga wielkiej dokładności, a ja jestem taka roztrzepana. Cieszę się, że opuszczę to miejsce.
Nagle Ellen umilkła.
Nataniel ukląkł na podłodze i wyciągnął spad ławy jakiś pakunek, owinięty szarozieloną ceratą. Nie wróżąca nic dobrego powolność jego ruchów zgasiła uśmiech na twarzy dziewczyny.
– Co tam znalazłeś? – zapytał Rikard.
Nataniel nie odpowiedział. Podniósł wzrok znad na wpół rozpakowanej paczki, potem opuścił róg ceraty i popatrzył na Ellen.
– Czy możesz na chwilę wyjść?
Ellen poczuła ogarniające ją lodowate zimno. Oczy Nataniela lśniły mrocznym, niebezpiecznym blaskiem. Znalazł to, czego szukał.
Posłusznie wróciła do swego pokoju i drżąc na całym ciele usiadła na łóżku.
Nataniel bowiem nie dość szybko zawinął ceratę. Kątem oka dostrzegła fragment zawartości pakunku. Wydłużony kształt pokryty czymś szarym niby kurz, przypominającym materiał, kępki jakby włosów. Kiedy Nataniel przyszedł i usiadł obok niej na łóżku, Ellen nadal drżała. Dostrzegła tylko jego dłoń, chwyciła ją mocno jak tonący i przytuliła głowę do jego ramienia. Czuła na sobie jego ciepłe spojrzenie.
– A więc jednak miał tam miejsce wypadek nagłej, gwałtownej śmierci – szepnęła. – Ale kto to był? Kogo zamordowali ci dwaj bezwzględni złoczyńcy?
– Nikogo.
– Ale… – Popatrzyła na niego zdziwiona. Zmęczona twarz Nataniela wyglądała tak łagodnie. Wolną ręką bawił się jej włosami. – Kto… kto był tam… w środku?
Nataniel sprawiał wrażenie, jak gdyby zmuszał się do odpowiedzi.
– Szlachcic.
Rzeka połyskiwała w pierwszych, bladych jeszcze promieniach słońca. Ellen siedziała na kamieniu i patrzyła na Nataniela, leżącego na brzuchu przy brzegu i moczącego ręce w lodowato zimnej wodzie. Wciąż jeszcze nie otrząsnęła się z szoku, jaki niedawno przeżyła, zaledwie kilka minut temu opuścili zajazd. To Nataniel stanowczym ruchem pociągnął Ellen za sobą, wyrywając ją z odrętwienia, i bez słowa przyprowadził na brzeg rzeki.
O wschodzie słońca wszystko wokół wydawało się takie spokojne.
– Lubisz rzekę – stwierdziła cicho.
Nataniel wstał i usiadł obok niej. Na jego dłoniach zalśniły krople wody.
– Słońce… dzień… światło i życie – zaczął mówić ze smutkiem. – Kocham to. Wodę igrającą wśród kamieni, wędrówkę chmur po niebie, blask słońca. Zwierzęta, drzewa, dzieci, wszystko, co jest życiem. Ale to nie jest mój świat.
Przez chwilę siedzieli pogrążeni w milczeniu, rozkoszując się wzajemnym zrozumieniem. Ellen odbierała jego uczucia tak dobrze, że kiedy dostrzegła, jak jego oczy nagle ciemnieją od mrocznego smutku, który nigdy go nie opuszczał, na jej ustach zadrgał uśmiech. Pochyliła się i lekko uderzyła dłonią o powierzchnię wody, posyłając ku jego twarzy kaskadę kryształowych kropli.
Natanielowi na moment zaparło dech w piersiach, ale zaraz się roześmiał, zaczerpnął dłonią wody i przeniósł ją nad kark dziewczyny.
– Przestań, przestań! – śmiała się. – Mam pod spodem tylko nocną koszulę!
– Dobrze o tym wiem – zachichotał, ale cofnął rękę pozwalając, by reszta wody przeciekła mu przez palce.
– To niemożliwe – zdumiała się. – Potrafisz patrzeć przez…
– Wcale nie muszę. Jak myślisz, co to jest?
Delikatnie pociągnął za skrawek białej koronki wystający na plecach spod swetra.
– Ojej! – westchnęła Ellen, pospiesznie doprowadzając ubranie do ładu. – Znów! Nie miałam okazji się przebrać. Jak długo tak wisiał?
– Pewnie od wczorajszego wieczoru. Czarujący widok.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś? – jęknęła rozżalona.
Znów wybuchnął śmiechem. Kiedy się śmiał, był taki piękny, taki pełen życia. Wydawało się, że nagle cienie z mrocznej krainy, o którą nieustannie się ocierał, przestały go gnębić.
– Nie przejmuj się! Zobaczyłem koszulę jakieś pół godziny temu, kiedy siedziałaś na łóżku. Nie byłem wtedy w nastroju, by mówić o ubraniu.
I znów mrok otoczył ich myśli.
– Och, Natanielu – powiedziała bezradnie. – Jak mogli być tak cyniczni? Po prostu schowali go pod łóżkiem?
– Co innego mieli zrobić? Nie mogli sprawić mu pogrzebu, bo wtedy legenda o upiornych drzwiach przestałaby być legendą.
Ellen zadrżała z zimna. Nataniel ujął jej dłoń w swoją chłodną, mokrą rękę, ale już sam jego gest ogrzał dziewczynę.
– Ellen… – powiedział ostrożnie. – Czy myślisz, że mogłabyś mi opowiedzieć o tym, co wydarzyło się przed laty? Musimy się teraz rozstać i nigdy już się nie spotkamy. Bardzo mi zależy na poznaniu prawdy.
Ellen nie odezwała się, długo siedziała pogrążona w myślach i złych wspomnieniach.
– Zimno mi – powiedziała wreszcie cienkim głosem.
Nataniel zrozumiał, że nie chodzi jej o zewnętrzny chłód. Położył swe mocne ręce na jej drobnych dłoniach, jak gdyby chcąc dodać jej sił.
– To takie trudne – szepnęła. – Właściwie nic nie ma do opowiadania.
– To było tylko wrażenie, uczucie, prawda?
Nie patrząc na niego potakująco skinęła głową.
– Gdzie się to wydarzyło?
– Moi rodzice wynajęli domek na lato w jednej z tych przepięknych dolin, ściślej mówiąc w Valdres. Miałam wtedy chyba dziesięć lat, dokładnie nie pamiętam.
Nataniel czekał cierpliwie. Znów wyczuwał obłędny strach, jaki bił od dziewczyny. Ellen, jakby nie chcąc przekazywać mu tego co złe, uwolniła ręce, odsunęła się kawałek i dopiero wtedy podjęła:
– Pewnego dnia poszłam sama na spacer… – opowiadała, nerwowo poruszając rękami. – Och, Natanielu, nie mogę! Czy naprawdę muszę o tym mówić?
– Tak. Dowiedziałbym się wówczas wiele o tobie.
– O tym, czy mam… czy posiadam tę właściwość, o której mówiłeś?
– Właśnie.
Obok nich cicho szemrała rzeka. Z daleka dobiegał szum samochodów. Wstawał nowy dzień.
Po długiej chwili milczenia przygnębiona Ellen zebrała się w sobie. Zaczęła mówić niemal jak w transie:
– Szłam drogą… starą, prawie całkiem zarośniętą ścieżką. Nie pamiętam, ale chyba minęłam jakąś opuszczoną zagrodę… A może się mylę, nie wiem, nie przypominam sobie okolicy, Natanielu, tylko las… drogę… i… – Ellen oddychała coraz ciężej. – A potem ogarnął mnie nieopisany strach. Rósł we mnie bez powodu. Rozejrzałam się… nic. Tylko stary płot. Mech, trawa, świerki… Plącze mi się po głowie obraz resztek murów porośniętych mchem, ale to mogło być kiedy indziej, w jakimś innym miejscu. Nic już nie wiem.
Głos dziewczyny stopniowo cichł, aż wreszcie umilkła. Nataniel przyglądał jej się uporczywie, w żółtych oczach płonął przerażający, intensywny blask. Ellen opisując otoczenie krążyła wokół sedna sprawy, przeciągała czas, nie chciała wyznać prawdy o bolesnych przeżyciach. – Mów dalej – poprosił cicho. Zabrzmiało to jak tchnienie wiatru.
Ellen napotkała jego spojrzenie i zakręciło się jej w głowie. Miała wrażenie, że wciąga tą jakaś niezwykła siła, jakby wir. Nie było już odwrotu.
– Ten strach… ten strach omal mnie nie zadławił, miałam uczucie, że w moje ciało wstąpiła jakaś inna dusza.
Nataniel, słysząc to, zadrżał, ale ona tego nie zauważyła. Uklękła przed nim, przytuliła głowę do jego dłoni i ściskała je mocno, do bólu.
Kiedy znów zaczęła mówić, jej głos przypominał raczej przepojony żalem krzyk:
– To była nieszczęśliwa dusza, Natanielu, zła, bardzo zła, ale nieszczęśliwa! Bezdennie samotna, zmarznięta, wdarła się we mnie i błagała o coś, może o litość i wyrozumiałość, było w tym ogromne… cierpienie, rozpacz, którą trudno opisać. Nie mogłam oddychać, tak strasznie się bałam, tak się bałam, do szaleństwa…
Ellen i teraz z trudem chwytała oddech, łapała powietrze z bólem, niemal jęcząc.
– A potem moje nogi same zaczęły biec. Nie ja o tym zdecydowałam, one po prostu ruszyły. Biegłam przed siebie, nie wiem dokąd, po prostu jak najdalej od tego miejsca… Biegłam chyba przez jakąś dolinę, bliska obłędu, coś mnie goniło, pędziło za mną, zaczęłam krzyczeć…
Nagle Ellen podniosła na niego oczy, z których biło bezdenne zdumienie.
– Słyszałam swój krzyk, ale nie tylko ja krzyczałam. To było takie dziwne! Bo oprócz własnego głosu słyszałam także krzyk mężczyzny, przepojony strachem i nieznośnym bólem. I to właśnie było takie dziwne, bo ta dusza, która zajęła miejsce w moim ciele… gotowa jestem przysiąc, że to była kobieta. Takie rzeczy po prostu się wie.
Nataniel kiwnął głową.
– Tak, takie rzeczy się wie.
Ellen nie zdawała sobie sprawy, że mówi i zachowuje się jak przerażona naiwna dziesięciolatka. Nataniel jednak wszystko rozumiał.
– Biegłam, próbowałam uciec jak najdalej od tych krzyków, od mego własnego krzyku, ale od tego przecież nie mogłam uciec. A potem zdarzyło się coś strasznego. Dolina była długa, zdawała się nie mieć końca, usłyszałam jeszcze jakiś krzyk, ale zupełnie inny.
– Jak to inny?
– Niósł się wśród gór niczym ujadanie psa, urywany, okrutny, złośliwy. Rozumiesz?
– Tak. Czy to był mężczyzna, czy kobieta?
– Mężczyzna. Jednocześnie słyszałam żałosną skargę tego drugiego, a za mną była kobieta, to znaczy ona za mną nie biegła, została w miejscu, od którego ja zaczęłam biec. Nie mogła stamtąd odejść
Ostatnie słowa Ellen wypowiedziała ze zdumieniem, jakby nie mogła pojąć, co też zatrzymało kobietę.
– Dolina nareszcie się skończyła, w oddali zobaczyłam domy, powoli zaczęłam się uspokajać, czary minęły. Ale nigdy nie zdołałam tego zapomnieć.
Czuła, że Nataniel gładzi ją po włosach, a kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że ma łzy w oczach.
– Kochana Ellen – powiedział zasmucony. – Kochana mała Ellen!
– Czy otrzymałeś już odpowiedź? – spytała nieśmiało.
– Tak. Teraz już wiem. Jest tak, jak przypuszczałem. Dałaś mi odpowiedź jeszcze wyraźniejszą, niż się spodziewałem.
Ellen nie śmiała pytać, o jaką zdolność chodzi. Bała się usłyszeć prawdę.
Odwróciła twarz, nagle zawstydzona.
– Wybacz mi – szepnęła. – Jak ja się zachowałam! Rzucać się w ramiona obcemu człowiekowi, wygadywać takie głupstwa, płakać i…
Zmusił ją, by popatrzyła mu prosto w oczy.
– Naprawdę uważasz, że jesteśmy sobie obcy? Czy tak właśnie jest?
Ellen widziała jego życzliwe, pełne zrozumienia spojrzenie, dostrzegła smutek, jaki bił z twarzy Nataniela, jego samotność, i zrozumiała, że mają ze sobą wiele wspólnego.
– Nie – odparła drżącym głosem. – Nie, nie jesteśmy sobie obcy. Nigdy mi się nawet nie śniło, że mogłabym o tym komukolwiek opowiedzieć, ale teraz to było takie naturalne. Wiedziałam, że mnie zrozumiesz.
W jego uśmiechu krył się ból, który i ona odczuła.
– O jedno tylko cię proszę, Ellen. Nie traktuj mnie jak boga, zapewniam, że nim nie jestem.
– Wcale nie traktuję cię jak boga, raczej jak kogoś, kogo bogowie wybrali, zastanawiałam się nad tym dziś w nocy. Skąd zresztą wiesz, że…
Uśmiechnął się gorzko:
– Wyczuwam twój bezkrytyczny podziw dla mnie. Nie służy on naszej przyjaźni. Ale poza tym czy słyszałaś o bogu, który miałby uczulenie na pomarańcze, przeziębiał się trzy razy do roku i był tak kompletnie pozbawiony zdolności technicznych, że jego nauczyciel doznał załamania nerwowego?
Ellen roześmiała się zawstydzona.
– No to chyba rzeczywiście nie jesteś bogiem. Ale nie jesteś także zwyczajnym człowiekiem.
Nataniel delikatnie poczochrał jej niesforne włosy.
– I ty także nie, moja droga. Kim ty jesteś, Ellen? – Nieoczekiwanie podniósł się i ją także zmusił do wstania. – Mógłbym pomóc ci się uwolnić od tego ciężaru – powiedział impulsywnie. – Ale to niebezpieczne…
– Dlaczego niebezpieczne?
Przygryzł wargę.
– Tak bardzo chciałbym jeszcze kiedyś cię spotkać, kochana. Sądzę, że moglibyśmy zostać bardzo dobrymi przyjaciółmi, tyle moglibyśmy sobie dać…
Energicznie pokiwała głową, całkowicie się z nim zgadzała.
Nataniel mówił łagodnym głosem:
– Pierwszy raz spotykam kogoś nie związanego ze mną, kto być może potrafiłby zrozumieć moje życie w krainie cieni. Owszem, nieźle porozumiewam się z Rikardem, ale on jest trzeźwo myślącym, trzymającym się ziemi policjantem. Z tobą to zupełnie inna sprawa, ty żyjesz na granicy nieznanego świata. Moja matka i niektórzy z jej rodu pojmują, co się we mnie dzieje, ale nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo spoza rodziny…
Urwał, wzrok utkwił gdzieś w nieskończonej dali, zaraz jednak się opanował.
– Ale nas rozdziela gwałt i śmierć, Ellen. Powinniśmy trzymać się od siebie jak najdalej.
– Naprawdę sądzisz, że moglibyśmy stać się do tego stopnia wrogami, że… Nie, nie mogę w to uwierzyć!
– Wcale nie o tym mówię. Czy nie pamiętasz, co się stało, kiedy przywitaliśmy się po raz pierwszy?
– Pamiętam, ale nigdy nie wyjaśniłeś, dlaczego zareagowałeś tak gwałtownie.
Otarł twarz dłońmi.
– To tak trudno wytłumaczyć. Miałem wrażenie jakby… jakby nagle między nami wyrosła czarna ściana niebezpieczeństwa. Ostrzeżenie było tak mocne, tak intensywne; miałem wrażenie, jakbym otrzymał cios w piersi. Nie możemy się więcej spotykać. Naprawdę szczerze mi przykro z tego powodu.
– Mnie także – cicho powiedziała Ellen.
– Poza tym – ciągnął Nataniel znów zapatrzony w dal. – poza tym mam pewne zadanie do spełnienia i dlatego nie mogę się z nikim wiązać, ani z przyjacielem, ani…
Nie dokończył zdania. Co miał zamiar powiedzieć? Z dziewczyną? Z żoną?
– Co to za zadanie? – spytała ostrożnie.
Ocknął się.
– Nie mogę o tym mówić. Nie, nie jestem tajnym agentem, jeśli to ci przyszło do głowy!
– Wcale o tym nie myślałam – odwzajemniła uśmiech. – Kiedy masz spełnić to zadanie? Już niedługo?
Nataniel wyraźnie się zmieszał.
– Nie wiem, Ellen. Naprawdę nie wiem. Najpierw miałem dorosnąć, a to już nastąpiło. Teraz pozostaje mi jedynie czekać na wezwanie.
Patrzyła na niego zdziwiona, ale Nataniel znów zanurzył się w swym własnym świecie i najwyraźniej zapomniał o jej istnieniu.
– Shira długo musiała czekać na wezwanie. Saga także. Ono rozlega się nagle, bez jakiejkolwiek zapowiedzi… Ale sądziłem, że ważne jest, bym jak najprędzej dotarł do Doliny. Na co oni czekają?
Westchnął ciężko i znów powrócił do rzeczywistości.
Przez dobrą chwilę oboje milczeli, żadne nie odczuwało potrzeby wypowiadania słów. Ellen zbierała kamienie na brzegu i rzucała je do rzeki, Nataniel wzrokiem śledził jej ruchy.
W końcu dziewczyna znów odwróciła się do niego.
– Masz dla mnie jeszcze trochę czasu?
Serdeczny uśmiech wystarczył za odpowiedź.
Zaczynało robić się coraz cieplej. Obok nich w tanecznym pląsie przefrunęła para motyli. Zakłopotana Ellen nic wiedziała, od czego ma zacząć. Nataniel czekał cierpliwie.
– Chodzi przede wszystkim o uczucia, prawda? – zdobyła się wreszcie na pytanie.
Zaimponowała mu.
– Tak. Jesteś bardzo dzielna, Ellen.
– Wcale nie. Przez cały ranek bałam się tej chwili.
– Kiedy… kiedy zrozumiałaś?
– To przyszło z czasem. Podejrzenie… strach… wreszcie pewność. To dlatego moje przeżycia zainteresowały cię już w trakcie rozmowy telefonicznej, prawda?
Bez trudu podążał za jej chaotycznymi myślami.
– Masz całkowitą rację. Właśnie informacja o tym, co czułaś podczas spotkania z nocną zjawą, najbardziej mnie zdumiała. Ale dla mnie twoje uczucia były szczere, prawdziwe. I jeszcze wzmianka o tym, że przeżyłaś coś podobnego w dzieciństwie. Teraz się to potwierdziło.
– Natanielu – powiedziała bezradnie.
Otoczył Ellen ramionami i przycisnął jej głowę do piersi. W tej chwili była jak wystraszone ciemnością dziecko, które pragnie, by je utulić. Tyle że jej strach był o wiele, wiele większy.
– Dobrze już, dobrze, przestań się bać. Kiedy to zaakceptujesz, ciężar będzie o wiele łatwiejszy do zniesienia.
– O, Natanielu! – jęknęła. – Obejmij mnie mocno!
– Pewność dały ci słowa dyrektora Steena, prawda?
– Pewność dałeś mi ty. On wywołał tylko lęk. Te jego słowa o prześcieradle powiewającym w oknie… – Ellen mówiła z wysiłkiem, wiedziała jednak, że musi przez to przejść, powiedzieć na głos. – Kiedy przyszli, żeby mnie przestraszyć, prześcieradło już tam wisiało. A mnie nie było. Śmiertelnie przerażona, uciekłam przez okno.
Ellen nie wiedziała, jak długo stała drżąc ze strachu, przytulona do Nataniela. Chłopak gładził ją delikatnie.
Wreszcie wtulając usta w jego marynarkę szepnęła:
– Teraz możesz mi opowiedzieć o tej zdolności.
– Dobrze. Jest niespotykanie rzadka, słyszałem o paru przypadkach, dawno temu w innych krajach, ale nigdy u nas. Oprócz, rzecz jasna, rodu mojej matki, w nim wprost się roi od osób obdarzonych podobnymi zdolnościami, ale to zupełnie inna sprawa. Twoja właściwość różni się od mojej, ale i u ciebie ma to związek z uczuciami. Jesteś bardzo wrażliwa, podatna na nastroje i wrażenia. Ale nie to jest najważniejsze.
– Zacznijmy od ciebie – przerwała mu Ellen, jakby znów chciała przedłużyć rozmowę, choć zależało jej także na dokładnym wyjaśnieniu pojęć. – Wiem, że nie potrafisz odczytywać myśli, ale właśnie za twoim pośrednictwem zrozumiałam, że chodzi o uczucia. Ty zawsze wiedziałeś, co czuję.
– To prawda. Wiesz z pewnością, jak to jest z niektórymi zwierzętami. Są bardzo wyczulone na uczucia ludzi, a raczej na ich nastroje. Reagują na strach, gniew, życzliwość czy smutek. To dlatego uczucia wytwarzają atmosferę, czasami nawet zapach. Z myślami jest inaczej, one są szybkie i jakby martwe. Wszystkie moje „ponadnaturalne” zdolności opierają się na uczuciach innych, na impulsach, prądach, napięciach.
Ellen pokiwała głową w zamyśleniu.
– Przez cały czas wiedziałeś, że to szlachcic stał pod moimi drzwiami, prawda? Wiedziałeś, że znajdował się w zamkniętym pokoju?
– Tak, ale ten szwindel z beczkami bimbru zamieszał mi w głowie, od tego również napływały mocne wrażenia chciwości, nieuczciwości, oszustwa.
Ellen, przytulona do Nataniela, wciąż czuła się nieswojo. Policzkiem ocierała się o jego ramię, jakby chciała w ten sposób zaczerpnąć od niego spokoju i siły. Wiedziała, co nastąpi, ale pragnęła to odsunąć. Nie słuchając podszeptów rozsądku starała się zyskać na czasie i zaczęła mówić o czym innym.
– Posłuchaj, a to trzecie wyjście, o którym wspomniał lensman, co to właściwie miało być?
– O, po prostu brał po uwagę możliwość, że jakiś zwariowany staruszek zabarykadował się w pokoju i nocą wychodzi szukać jedzenia. Dlatego mieliśmy zachowywać się tak cicho. Pomówmy jednak o tym, co nazywa się „duchami”…
Och, nic, o tym nie mówmy, zaprotestowała w myślach Ellen, ale nic nie powiedziała
– Właściwie nie istnieje nic takiego jak duchy – zaczął Nataniel i ten wstęp trochę uspokoił Ellen. – Nie ma dusz, które po śmierci krążą po świecie żywych, ale tam gdzie pojawiły się silne emocjonalne napięcia, coś po nich zostaje. Rozumiesz, o czym mówię?
– Oczywiście! – potwierdziła z zapałem. – Na ogół ludzie, o których się mówi, że nie zaznali spokoju po śmierci, także nie byli zwyczajni. Zmarli tragiczną śmiercią, zgładzeni, w wyniku wypadku albo z własnej ręki. Źli ludzie, nieszczęśliwi… W każdym z takich przypadków w grę wchodziły niezwykle silne uczucia i napięcia. I to właśnie nie oni sami, lecz ich nastroje pozostają w danym miejscu?
– Masz rację. Pojawiają się w tak zagęszczonej formie, że wyjątkowo wrażliwe żyjące osoby potrafią je wyczuć w sposób, który ma związek z dawnymi wydarzeniami.
To ostatnie było dla Ellen zbyt skomplikowane.
– Ale jaka jest w tym moja rola?
– Twoja? O, moja droga, wyjaśnienie ci tego nie będzie dla mnie żadną przyjemnością.
A więc to tak! Pułapka została zastawiona i Ellen wpadła prosto w nią. Dzielnie przełknęła ślinę.
– Chciałabym, żebyś mi wszystko wytłumaczył. Bardzo cię proszę.
Nataniel patrzył na nią ze smutkiem w oczach.
– Jak już mówiłem, jesteś podatna na coś bardzo szczególnego. Zwracają się do ciebie o pomoc pogrążeni w rozpaczy nieszczęśnicy.
Ellen poczuła, że cała krew odpływa jej od serca i ogarnia ją słabość.
– Nie. To niemożliwe!
Wiedziała jednak, że protesty na nic się nie zdadzą. Zdawała sobie sprawę, że Nataniel ma rację.
Chłopak mówił dalej zamyślony:
– Określiłbym to jako „wołanie niemych głosów”, które tylko ty, ja i jeszcze parę osób potrafi usłyszeć.
Ellen zacisnęła wargi. Chwilami starała się sobie wmówić, że wszystko jest tylko snem, ale rzeka, zajazd, bliskość Nataniela, koszula nocna pod swetrem były jak najbardziej rzeczywiste.
– Nawiązują ze mną kontakt – szepnęła, potwierdzając jego słowa. – Ale dlaczego akurat ze mną?
Nataniel uśmiechnął się ciepło, z czułością.
– Dlatego, że w tobie tkwi paląca potrzeba niesienia pomocy innym. Czujesz się odpowiedzialna za wszystkich słabych i nieszczęśliwych, prawda? Wiele głupstw w życiu popełniłaś właśnie z powodu palącej potrzeby zrobienia czegoś dla innych. Nie zastanawiałaś się nad konsekwencjami. W zamian spotykały cię tylko połajanki wszechwiedzących mędrków, prawda?
– Zgadza się.
– Potrafiłabyś oddać wszystko komuś, kto znalazłby się w potrzebie, nie mam racji?
– Owszem – odparła Ellen bez tchu.
– Gorące serce i nieustanna troska o innych połączona z balansowaniem na granicy dwóch światów sprawiają, że owi nieszczęśnicy z niewidzialnej krainy mogą do ciebie dotrzeć. Czy to nie jest dla ciebie zbyt zawiłe?
– Nie, nie, mów dalej!
– Ja osobiście nie traktuję tych światów oddzielnie, jako dwa różne, ale muszę posługiwać się takimi uproszczonymi określeniami, abyś lepiej zrozumiała, o co mi chodzi.
– Wszystko rozumiem, przynajmniej na razie. Ale jak mogłabym im pomóc?
– Ty nic nie możesz zrobić – odparł łagodnie. – Za to ja mogę.
Głos Ellen znów zaczął wyraźnie drżeć.
– Ty możesz. Jak? W jaki sposób?
– Tym się nie zajmuj, może ci się to wydać zbyt straszne. W każdym razie potrafię sprowadzić na nich spokój, odegnać atmosferę tragicznych wydarzeń, spowijającą dane miejsce, ale sposób, w jaki to robię, to wyłącznie moja sprawa.
– Chyba rzeczywiście nie chcę tego wiedzieć – stwierdziła Ellen, czując dreszcze przebiegające jej przez ciało.
– Naprawdę lepiej, żebyś nie wiedziała. Ale jeśli może to być dla ciebie jakąkolwiek pociechą, to wiedz, że ten szlachcic nie był szczególnie sympatycznym człowiekiem. Sam był sprawcą swoich cierpień. Zamknął się w tym pokoju powodowany żądzą zemsty, chciał dać nauczkę młodej pannie, która go odrzuciła… Leżał tak, użalając się nad sobą, i powoli zasychał. Nikt nie przyszedł mu z pomocą. Pamiętasz, jak mówiono o „ostatnim razie, kiedy go widziano”?
– Tak.
– To on sam zwlókł się z posłania i otworzył drzwi, chciał prosić, by go uratowano… Ale wtedy było już za późno. Wyglądał jak mumia, a osoba, która go ujrzała, wzięła go za ducha i zatrzasnęła drzwi z powrotem. Później zamknięto je na zawsze. Wiesz, ludzie w osiemnastym wieku byli bardzo przesądni. A szlachcic nie miał już sił, by ponowić próbę wyjścia.
– Skąd wiesz to wszystko?
– Ależ moja droga, przecież byłem dziś w nocy w tym pokoju – Nataniel zdumiał się, jakby dla wszystkich powinno to być oczywiste.
– Jasne – rzekła Ellen. – Ale nic nie poradzę na to, że mimo wszystko jest mi go żal – ciągnęła zaczepnie.
– I on to właśnie wyczuł.
– Może i tak, ale chyba nigdy nie zrozumiał, jak niemądrze postąpił za życia. Był po prostu nieszczęśliwy.
Nataniel uśmiechnął się z czułością.
– Pójdę teraz do pokoju i spróbuję oczyścić to miejsce. Nie, nie odprawiam modłów ani nie odmawiam zaklęć nad takimi jak ten szlachcic. Nie jestem ani księdzem, ani czarownikiem. Ale takie sprawy pozbawiają mnie sił. Nie chcę, żebyśmy się później spotkali.
– O, Natanielu – powiedziała Ellen z nieskrywaną rozpaczą w głosie. – Jakiż musisz być samotny!
– To prawda – odparł krótko i wypuścił ją z objęć.
Wiedziała, że jej pytanie jest zbyt osobiste, ale nie mogła zapanować nad ciekawością.
– Czy ty… czy masz dziewczynę?
– W jaki sposób byłoby to możliwe? – odparł podniesionym głosem. – Przecież z góry wiem, jakie są. Może i kiedyś interesowałem się dziewczętami i podobałem się niektórym. Z pozoru wszystko wygląda dobrze. Ale jednej zależało na mnie, bo chciała się ze mną pokazać, a poza tym myślała tylko o pieniądzach, drugiej nie można było zaufać, trzecia miała za ostry język, choć starannie to ukrywała. Przejrzałem je na wylot, Ellen! A poza wszystkim: jakie życie mógłbym im zaproponować? Po pierwsze, jest owo niezmiernie ważne, straszne zadanie, które zajmuje wszystkie moje myśli, a po drugie, jak można, twoim zdaniem, żyć ze mną i z tym mrocznym światem, o który się ocieram? Ale żadna z tych dziewcząt nie wiedziała o moich niezwykłych cechach. Tylko ty o nich wiesz.
– A co… co widzisz we mnie?
– Przecież już ci to powiedziałem! Moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Trudno przewidzieć, czy zostalibyśmy czymś więcej niż tylko przyjaciółmi, tego rodzaju uczucia spadają na człowieka nieoczekiwanie, często w bardzo nieodpowiednim momencie. Ale z całą pewnością moglibyśmy zostać najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Miałabyś dla mnie cierpliwość, bo rozumiałabyś mnie. Ale to niemożliwe, ostrzeżenie było aż nadto wyraźne, Ellen. Widziałem, co się z nami stanie. Jeśli będziemy się trzymać blisko siebie, jedno z nas znajdzie się w niebezpieczeństwie i pociągnie drugie za sobą. A wówczas jednemu z nas pisana jest śmierć. Komu, tego nie wiadomo.
Ellen powiedziała bardzo zasmucona:
– Trudno będzie się z tobą rozstać.
Nataniel ujął twarz dziewczyny w dłonie.
– Byłaś nieszczęśliwa, kiedy tu przyjechałaś. Chłopak?
– Tak. Widzisz, tyle miałam w sobie miłości, którą pragnęłam mu ofiarować, kiedy się mną zainteresował. Myślałam, że wystarczy tylko dawać, ale tak nie było.
– A potem czułaś się upokorzona, miałaś wrażenie, że się wygłupiłaś, kiedy odkryłaś, że on szukał tylko krótkiej przygody. Czy ofiarowałaś mu całą swoją miłość?
– Och, nie, nie. Byłam jak akumulator. Z każdym dniem coraz bardziej się ładowałam. Teraz mam jej dwa razy więcej niż przedtem.
– Ale nie masz jej komu dać?
Ellen spuściła wzrok.
– Nie mam. I nie chcę się znów zakochać. To sprawia taki ból.
Miała ochotę zapytać, skąd Nataniel aż tyle wie o jej przeszłości, ale wyglądał na bardzo zmęczonego i nie chciała zawracać mu głowy błahostkami.
Nataniel cały czas był zamyślony.
– I ja noszę w sobie miłość do świata. Miłość światła, radości i nadziei, lecz wokół mnie krążą cienie, nie pozwalając, bym kogoś obdarzył tym uczuciem.
– Gdybym była twoją dziewczyną, Natanielu, przyjęłabym całą twoją miłość i te mroczne cienie, które cię otaczają. Są one przecież częścią ciebie, nie da się o nich zapomnieć. Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz kogoś, kto cię zrozumie.
Odwróciła głowę, nie chcąc okazywać, jak bardzo jest jej przykro, ze względu na niego, na nią samą, na wszystko. Ale on, rzecz jasna, wyczuł to.
– Ellen – powiedział cicho.
– Tak.
– Owo straszne, które ma się nam przydarzyć, jest dość odległe w czasie.
Podniosła głowę i popatrzyła na niego.
– Na pewno?
– Tak. To nie stanie się od razu. Ale nie traktuj tego jako zachęty do nie wiadomo czego!
– Nie bój się – roześmiała się Ellen uszczęśliwiona. – Nie mam zamiaru zakochiwać się w tobie. Po prostu chcę być ci przyjacielem i sama bezgranicznie potrzebuję twojej przyjaźni.
– A ja twojej, Ellen. Myślałem tylko…
– Tak? – dopytywała się z ożywieniem.
– Mam do ciebie dwa pytania. Po pierwsze: jak to było z tym rodzinnym skandalem? Czy nie mogłabyś mi teraz o tym opowiedzieć? Wyczuwam, że nadal coś cię dręczy.
Ellen zadrżała.
– Rzeczywiście ta historia nie daje mi spokoju. Nieustannie! I bardzo bym chciała usłyszeć twoją opinię. Ale jak powiedziałam, ja sama mogę się przed tobą otworzyć, zwłaszcza przed tobą, ale moje poczucie honoru mówi mi, że nie powinnam wciągać w to innych. „Nic złego o zmarłych” i tak dalej. O żywych także nie.
Patrzył na nią pytająco, ale kiedy nic już nie dodała, pokiwał głową.
– Szanuję twoje stanowisko, choć uważam, że postąpiłabyś rozsądnie, gdybyś opowiedziała o tych czarnych owcach w twojej rodzinie. A może nie ma żadnej czarnej owcy?
– Owszem. Ale to wystarczy. Za to ty miałeś do mnie dwa pytania. Nie próbuj się teraz wykręcić!
Uśmiechnął się.
– Myślałem tylko, że ta straszna groźba, która wisi nad nami, nie spełni się tak od razu. Dlatego…
– Dlaczego nie kończysz?
– Ponieważ nie jestem pewien, czy nie postępujemy niewłaściwie. Ale… czy chcesz, bym spróbował uporządkować twoje przeżycia z dzieciństwa?
– Odnaleźć źródło tego potwornego strachu?
– Tak.
Zastanowiła się.
– Co należałoby w tym celu uczynić?
– Przede wszystkim trzeba wrócić w to miejsce.
Ellen miała wrażenie, że nagle powiało chłodem.
Przystanęli na drodze prowadzącej w stronę zajazdu. Ellen próbowała się skupić, ale wszystko zlewało się w jedno. Pejzaż, rzeka, blask słońca, świergot ptaków, szum silników samochodowych… wszystko.
Znów go spotkać… wrócić do tego strasznego miejsca… razem z Natanielem. Na nowo przejść przez cały ten koszmar…
Nie, to nie wchodzi w grę!
– Dobrze, zgadzam się – oznajmiła niespodziewanie dla samej siebie.
– Świetnie! Ale nie możemy zabrać się za to od razu, bo najpierw muszę się zająć czym innym. Zniknęło bez śladu troje dzieci. Kolejno, w tygodniowych odstępach. Podejrzewają jakieś nieczyste siły, czarną magię.
– Czy mogę jechać z tobą?
Nataniel zastanowił się.
– Do Anglii? Nie. To niemożliwe. Ale jeśli chcesz, mogę do ciebie pisać.
– O, tak, bardzo proszę! Codziennie długie sprawozdanie.
– Mój ty świecie – roześmiał się. – No, dobrze. Wobec tego muszę ci podać moje nazwisko i adres.
Przy tych słowach wyraźnie się zawahał.
– Rozumiem – pospieszyła Ellen z zapewnieniem. – Nie wszystkim zdradzasz, jak się nazywasz. Ale mnie możesz zaufać. Nie powiem nikomu o tobie ani o tym, co się tu wydarzyło. Nikomu też nie podam twojego nazwiska.
– Doskonale – uśmiechając się wyjął kawałek papieru i długopis. Napisawszy co trzeba, podał jej kartkę. – Pójdziemy teraz po twój bagaż i zakończymy całą historię „Starego Zajazdu u Przeprawy”?
– Z przyjemnością!
Ruszyli. Słońce grzało już mocno.
– Ta kartka, którą dostałaś, Ellen… Wezwij mnie, kiedy tylko będziesz mnie potrzebowała! Choć mam nadzieję, że w przyszłości unikniesz podobnych przeżyć.
– A ty… – powiedziała nieśmiało. – Jeśli kiedyś będziesz potrzebował mojej pomocy… ale oczywiście tak się nie stanie.
– Ależ tak! – zawołał z głębi serca. – Gdybyś wiedziała, jak bardzo cię potrzebuję, przestraszyłabyś się.
Ellen zerknęła na karteczkę.
Nataniel Gard z Ludzi Lodu przeczytała, a dalej adres hotelu w Anglii.
Pod spodem Nataniel dopisał w nawiasie: Nie musisz pisać „z Ludzi Lodu” na kopercie. Oficjalnie nie używamy tego nazwiska.
Ścisnęła mocno arkusik w dłoni. Miała wrażenie, że została obdarzona bezgranicznym zaufaniem.
– Tengel Zły wciąż leży pogrążony w głębokim śnie.
– To dobrze, bo chłopak jest, moim zdaniem, nadal bardzo słaby.
– Może nie słaby, nazwałbym go raczej wrażliwym.
– Pewnie masz rację. Dobrze, że ma okazję poćwiczyć w takich sprawach jak ta w starym zajeździe.
– Tak. Postaramy się go wystawić jeszcze na inne podobne próby, zanim przystąpi do wypełnienia swego życiowego zadania.
– Ale… – zastanawiał się Tengel Dobry. – W historię wkroczyła dziewczyna i wygląda na to, że Nataniel przywiązał się do niej. Co z tym zrobimy?
– Nic – orzekła Dida. – Nataniel nic nie straci na silnych uczuciach do innych ludzi, przeciwnie. Jeśli nawet między nimi zrodziłaby się miłość, to pamiętajcie, że właśnie miłość jest ogromnie pomocna w walce z Tengelem Złym!
– Oczywiście – przyznała Sol. – Przypomnijcie sobie, jak Vanji udało się zmienić Tamlina, Demona Nocy, w ludzką istotę, tylko dzięki sile miłości.
– To prawda – zgodził się z nią Wędrowiec w Mroku. – Zobaczymy, jak się to ułoży. Może między Natanielem a tą dziewczyną do niczego nie dojdzie. My w każdym razie nie będziemy im przeszkadzać.
– Zgoda – powiedział Tengel Dobry. – I pozwolimy chłopcu przejść przez kolejne próby, zanim przystąpi do tych poważnych, które zdecydują, czy ma dość siły. Do tych naprawdę ciężkich prób dla niego jako człowieka.
Dida pokiwała głową.
– Mamy czas. Gand prosił, abyśmy czekali.
– Jeśli, oczywiście, Zły nie obudzi się pierwszy – z goryczą dodał Wędrowiec w Mroku. – Mam ochotę zniszczyć wszystkie flety, które istnieją na świecie.
– O, nie ma chyba niebezpieczeństwa – niefrasobliwie zaśmiała się Sol. – Skoro ten idiota, nasz zły przodek, wybrał sobie tak piekielnie zawiłą melodię, to musi ponieść konsekwencje swoich decyzji.
– Tak, tym samym dosłownie wykopał sobie własny grób – uśmiechnęła się Dida.
Cztery duchy Ludzi Lodu opuściły Stary Zajazd u Przeprawy, gdzie z uwagą obserwowały zmagania Nataniela ze strasznymi przeżyciami Ellen.