Anna Maria poważnie myślała o swojej misji.
Zaczęła od próby zrobienia czegoś dla chorych na suchoty w domu Gustawa.
Wiedziała, że Axel Gustav Oxenstierna był żonaty z córką jednego z najwybitniejszych lekarzy w Szwecji, profesora Abrahama Backa, człowieka, który zrewolucjonizował sprawy lecznictwa w kraju. Zrobił bardzo dużo dla upowszechnienia służby medycznej na prowincji, a także dla kształcenia lekarzy. Był głównym lekarzem w sztokholmskim szpitalu Świętego Serafina i cieszył się ogromnym szacunkiem. Profesor Back już jednak nie żył, a Anna Maria nie wiedziała, czy i na ile córka kontynuuje jego działalność. A poza tym obiecała przecież nie zwracać się w żadnej sprawie do rodziny Oxenstiernów.
Tam więc nie mogła szukać pomocy dla chorych dzieci.
Ale był jeszcze ktoś, kogo mogła bez obaw poprosić…
Następnego dnia napisała list:
Drogi Wuju Heike!
Piszę „Wuju”, bo jesteś kuzynem mojego ojca, ale pozwól, że będę też pisać „Ty”, choć jesteś ode mnie starszy. Pozwolisz mi na to? Wiesz, że jestem już dorosła. Skończyłam dziewiętnaście lat!
Muszę prosić Cię o pomoc…
Dalej Anna Maria opowiedziała o swoim nowym życiu i o chorych dzieciach. Co można by dla nich zrobić? Heike uzdrowił przecież chorego na suchoty adwokata Mengera, tak się nazywał, prawda? I od tamtej pory jest szeroko znanym uzdrowicielem. Co powinno się zrobić dla tych dzieci? Ta dwójka, która chodzi do szkoły, jest pewnie najzdrowsza w rodzinie. Klara opowiadała o młodszych, jedno z nich jest po prostu umierające.
W dalszym ciągu listu Anna Maria napisała trochę więcej o sobie, ale o Adrianie Brandcie nie wspomniała, wolała mieć pewność, jak się sprawy rozwiną, czy on w ogóle dostrzeże jej istnienie. Zapytywała, jak się miewają Vinga i Eskil. Wyraziła nadzieję, że rodzina jest zdrowa, i załączała serdeczności dla wszystkich.
Wysłała list nie zwlekając. Napisała na kopercie „Pilne” i zapłaciła więcej niż za normalny list. Nie żeby uważała, iż przeciąża pocztę w ten sposób, ale chciała zrobić wszystko, by list doszedł jak najszybciej.
W czwartek wieczorem została zaproszona do kuchni Klary, gdzie Greta dość nieporadnie ćwiczyła się w sztuce pisania używając drzewnego węgla wyjętego z pieca, a troje młodszych dzieci już spało. Anna Maria z zakłopotaniem myślała, że zajmuje ich jedyny pokój, a cała rodzina tłoczy się tutaj. Do przyjęcia lokatorki skłoniło ich zapewne ubóstwo.
Usiadły z Klarą przy kuchennym stole, gdy do izby wszedł rosły i dość niezdarny mężczyzna o bardzo sympatycznej twarzy. Z zaciekawieniem przyglądał się Annie Marii.
– To mój brat – przedstawiła Klara, a jej twarz rozjaśniła się radośnie. – Wejdź, wejdź, pijemy właśnie kawę, panienka i ja.
A więc to jest Kulawiec, ten zdradzony i porzucany. Tak, rzeczywiście pociągał nogą, a nawet wyraźnie kulał.
Uprzejmie podziękował za zaproszenie i usiadł skrępowany, z rękami złożonymi bezradnie na kolanach. Powiedział, jak bardzo się cieszy, widząc siostrę w dobrym humorze, od dawna nie była taka zadowolona, mówił.
– Bo mam z kim porozmawiać i nikt się nie wyśmiewa, że mąż ode mnie uciekł – powiedziała Klara sucho. – Żebyś wiedział, jak łatwo jest rozmawiać z naszą panienką! Chociaż jest taka wytworna i w ogóle. Wiesz rodzina panienki pracowała dla Oxenstiernów! To chyba wyżej postawiona rodzina niż ci skąpcy Brandtowie.
Kulawiec dał wyraz swemu zachwytowi dla tak znakomitych koneksji. Rozmawiali chwilę o pogodzie, że zanosi się na mróz, po czym Kulawiec powiedział:
– Muszę przyznać, że byłem bardzo ciekawy, jak też mamzela wygląda. Mówią, że przyjemnie popatrzeć, i nie przesadzają – zakończył ze śmiertelnie poważną miną, nie spuszczając wzroku z Anny Marii.
Pochyliła głowę.
– Nie wiedziałam, że w ogóle ktoś zwraca na mnie uwagę – bąknęła zawstydzona. – Jeśli widziałam jakichś górników, to z daleka.
– Ho! W kopalni o niczym innym nie mówią! Sztygar jest wściekły. Krzyczał nawet, że niech sobie ta przeklęta baba idzie do diabła.
– Oj! – przestraszyła się Anna Maria. – To naprawdę niedobrze!
Kulawiec zrozumiał, że wyraził się nad wyraz niezręcznie, i nieporadnie starał się to załagodzić:
– Nie powinna się panienka nim przejmować, Kol już taki jest. Ordynarny, że strach! Ale zdolny. Nie, no, najlepiej będzie, jeśli już sobie pójdę. A gdyby panie potrzebowały jakiejś pomocy, to jestem do usług. Zawsze!
– Wiemy o tym, wiemy – uśmiechała się do niego Klara z siostrzaną czułością. – A tobie jak się wiedzie? Muszę panience powiedzieć, że mój brat jest kucharzem dla górników.
– Nie, mnie niczego nie brakuje – zapewnił. – Tylko że nieustannie myślę o mojej małej dziewczynce… O mojej córeczce, wie panienka. Taka była maleńka i taka miła dla swojego taty. Twój chłop, Klara, nie był dobry dla swoich dzieci, to jaki będzie dla pasierbicy?
– O, tak, to ciężka sprawa – przyznała Klara z goryczą.
Anna Maria długo nie mogła zasnąć w swoim niewygodnym łóżku w tym obcym i takim opuszczonym domu. Zastanawiała się, co mogłaby dla tych ludzi zrobić. Musiała wziąć na swoje barki także niedolę Kulawca. Gdyby tak zdołała zwrócić mu córeczkę!
Nie możesz być zarozumiała, Anno Mario Olsdotter, upominała sama siebie. Kimże ty jesteś? Panem Bogiem? Pochodzisz wprawdzie z Ludzi Lodu, ale przecież nie należysz do tych, którzy otrzymali szczególne właściwości. Nie jesteś podobna do Tengela Dobrego ani do Sol, ani nawet do Ingrid czy Heikego…
O, żeby tak Heike tu przyjechał! Już on by umiał coś zrobić dla tych opuszczonych ludzi!
Anna Maria nie była jednak zbyt dalekowzroczna. Wyrosła w środowisku zamożnym, niewiele wiedziała o życiu zwyczajnych ludzi. Nie miała pojęcia, że setki tysięcy Szwedów i Norwegów żyje w nędzy, a ludzie uprzywilejowani są nieliczni. Widziała tylko ten nieduży zakątek głębokiej prowincji i już to wystarczyło, by ją przerazić, chciała zrobić wszystko, co w jej mocy, by choć trochę poprawić los mieszkańców Martwych Wrzosów.
Przy bliższym zastanowieniu się uznała, niestety, że może niewiele albo prawie nic.
Z tą przygnębiającą myślą zasnęła.
W piątek, kiedy miała już kończyć lekcje, bez tabliczek i w ogóle bez jakichkolwiek pomocy, nieoczekiwanie do szkolnej sali wszedł Adrian, żeby popatrzeć, jak przebiega nauka.
Anna Maria bardzo się zdenerwowała. Po pierwsze nie wiedziała, czy uczy dzieci we właściwy sposób, po drugie myślała, że Adrian przyjedzie dopiero następnego dnia, a po trzecie wreszcie nie spodziewała się po sobie samej takich uczuć, jakich na jego widok teraz doznawała. Nie przypominały w niczym tego, co czuła do niego jako dziecko. Anna Maria niewielu spotkała mężczyzn w swoim życiu; Sara bardzo pilnowała córki, a przez ostatnie dwa lata Anna Maria zajęta matką i domem prawie nigdzie nie wychodziła. Adrian Brandt wydawał jej się dużo bardziej sympatyczny niż kiedykolwiek, teraz, kiedy już przywykła do jego dojrzałego wyglądu i sposobu bycia. Może właśnie jego osobista kultura była przyczyną uczuć młodej panienki? Pochodził z takiego samego środowiska jak ona. Gdy był w pobliżu, wszystko stawało się łatwiejsze. Bardzo lubiła mieszkańców Martwych Wrzosów, dobrze się z nimi czuła, ale przez cały czas serce ściskało jej się ze współczucia. Adrian Brandt był spokojnym, solidnym człowiekiem, on nie budził w niej współczucia. Przeciwnie, szukała kontaktu z nim, by u niego znaleźć pomoc i wsparcie.
Oddała mu swoje krzesło, które on przesunął głęboko w kąt. Siedział tam w milczeniu i obserwował, jak dzieci uczą się czytać i pisać na tablicy słowo „mama”. Dalej się w nauce nie posunęły. Potem Anna Maria przeczytała im rozdział z książki do historii.
Po skończonej lekcji, gdy dzieci wyszły pobawić się na dziedzińcu, Adrian Brandt podszedł do nauczycielki. Anna Maria zdawała sobie sprawę z tego, że przez cały czas obserwował ją, a nie dzieci.
– No, wygląda to nieźle, Anno Mario.
Spuściła wzrok.
– Będzie lepiej, kiedy dzieci dostaną tabliczki i liczydła.
– Tak. Słyszałem, że Nilsson ma to kupić.
Umilkł na chwilę, a potem dodał głosem, w którym wyraźnie brzmiała duma, choć starał się mówić swobodnie:
– Muszę ci zresztą powiedzieć, że miałem niedawno sprawę do załatwienia w budynku parlamentu i spotkałem też ministra. Był bardzo zadowolony, że wziąłem na siebie obowiązek zorganizowania szkoły dla dzieci górników. Wiesz, niełatwo jest znaleźć nauczycieli do wiejskich szkół w takim rozległym kraju jak Szwecja. Minister był dla mnie specjalnie miły.
Przez głowę Anny Marii przemknęła myśl, że przecież to nie on wystąpił z propozycją zorganizowania szkoły, no ale przecież musiał ponosić koszty, więc, oczywiście, to jego zasługa. Słuchała jego życzliwych słów i wątpliwości się rozwiały. Spostrzegła, że przygląda jej się ukradkiem. Jakby się zastanawiał…
– Przyjemnie patrzeć, jaki masz dobry kontakt z dziećmi.
– Naprawdę? – zarumieniła się z radości. – Dziękuję! Jak miło to słyszeć!
Zdawało się, że nie dotarła do niego jej odpowiedź. Myślami błądził gdzieś daleko i nagle powiedział:
– Anno Mario, co byś powiedziała na to, żeby jutro wieczorem złożyć wizytę mojej matce i siostrom? Bardzo chciałyby cię poznać.
– No… dobrze – powiedziała z ociąganiem.
– Kerstin przecież znasz, prawda? Spotkałaś ją kiedyś.
– Tak, ze trzy czy cztery razy. W domu cioci Birgitty.
– Świetnie. No to co, przyjdziesz? O siódmej?
Adrian Brandt był tak ożywiony, że przestała się wahać.
– Dziękuję, chętnie.
– W takim razie przyjdę po ciebie, żebyś nie musiała sama chodzić koło baraków. To by mogło być nieprzyjemne przeżycie.
– Dziękuję!
Stał jeszcze przez chwilę i mówił coś o szkole. Teraz, kiedy dostał błogosławieństwo ministerstwa, sprawiał wrażenie bardziej zainteresowanego tą sprawą, choć przecież szkoła będzie go trochę kosztować. Wyglądało na to, że w tej małej stołeczności panują feudalne stosunki. Właściciel… który łaskawie troszczy się o swoich poddanych.
Och, skąd jej się biorą takie niesprawiedliwe myśli? Adrian Brandt nie był despotą, sprawiał wrażenie człowieka łagodnego i wyrozumiałego. Ale wiedział, czego chce! Dobrze zarządzał spadkiem, który dostał od swego teścia. Klara mówiła, że tamten to był dopiero despota! W porównaniu z nim nowy właściciel jest po prostu aniołem.
Łagodny głos Adriana wyrwał ją z zamyślenia.
– Bardzo lubimy, ja i moja rodzina, przyjeżdżać tu, żeby trochę odpocząć. Miasto jest ponure i męczące, zwłaszcza o tej porze roku, poza tym ja muszę przyznać, że żywię szczególnie ciepłe uczucia dla Martwych Wrzosów. To w pewnym sensie moje dzieło. Wiele zrobiłem w kopalni, kiedy ją przejąłem.
– A co się w tej kopalni wydobywa?
– Rudę żelaza – odpowiedział jakby trochę zbyt pospiesznie, co Annę Marię zdziwiło.
Brandt błądził gdzieś myślami.
– Kol jest głupi – powiedział jakby sam do siebie i zaraz potem zaczął mówić o czym innym.
Nie ulegało wątpliwości, że Anna Maria mu się podoba, odnosił się do niej z niezwykłą uwagą, był przemiły. Rozmyślała o tym, wracając do domu, gdy wczesny zmrok okrywał osadę. Miała wrażenie, że ją ocenia. Jakby brał ze mnie miarę, przyszło jej do głowy.
Ale jako co? Jako nauczycielkę, czy…?
Cóż, jego obecność przydawała Martwym Wrzosom życia. Anna Maria nie przywykła do zainteresowania ze strony mężczyzn. Kiedy z nim rozmawiała, była okropnie skrępowana i ledwo miała odwagę podnieść czasami wzrok i spojrzeć na niego. Ale teraz, kiedy została sama, radość i podniecenie o mało nie rozsadziło jej piersi – rodzące się zainteresowanie mężczyzną!
To zupełnie nowe uczucie! Cudowne! I tak niewymownie podniecające!
Łagodna, żyjąca w cieniu Anna Maria, która dwa ostatnie lata podczas choroby matki spędziła w strasznej wprost samotności, czuła, że wyzwoliły się w niej jakieś siły, że uczucia, które drzemały w ukryciu, szukają teraz ujścia. Spokojni i cierpliwi ludzie, ci, którzy czekają niczym w uśpieniu, nie przeczuwając nawet potęgi tkwiących w ich zmysłach sił, tacy ludzie przeżywają wszystko w podwójnym natężeniu, kiedy już pozwolą sobie pójść za głosem natury. Anna Maria nic o tym nie wiedziała, ale przeczuwała, że stanęła wobec czegoś gwałtownego, co gruntownie odmieni jej młode, samotne życie.
I było to, jako się rzekło, potężne, ale nadzwyczaj przyjemne, podniecające uczucie.
– No i jak? – zapytała niecierpliwie siostra Adriana, Kerstin, gdy brat wrócił do pańskiej siedziby na wzgórzu. – Obiecała przyjść?
– Tak. Przyjdzie.
– Znakomicie! To naprawdę odpowiednia dla ciebie osoba, Adrian, musisz się koło niej zakręcić!
Adrian zniecierpliwiony powiesił okrycie.
– Posłuchaj no, Kerstin. Anna Maria to nie jest dziewczyna, koło której można „się zakręcić”. Jest na to zbyt wrażliwa. I jeżeli będę się o nią starał, to tylko dlatego, że sam tego chcę, a nie dlatego, że ty mi tak każesz z jakichś mętnych powodów. To wasze nieustanne naleganie sprawia, że sam do siebie czuję niesmak, kiedy na nią patrzę. Anna Maria jest ładna, jest też bardzo miła i naprawdę ją lubię. Ale sam będę decydował o moim stosunku do niej!
Wybuch emocji zarumienił mu policzki.
– Oczywiście, oczywiście, że tak, Adrianie, nie przejmuj się nami, ale przecież my chcemy tylko twojego dobra. Jesteś taki samotny i potrzeba ci kogoś, obiecuję jednak, że nie powiemy już ani słowa na temat, kto się ewentualnie nadaje na twoją narzeczoną.
– Mam nadzieję, że tak będzie – syknął Adrian przez zęby i poszedł do swego pokoju.
Kerstin patrzyła w ślad za nim z uśmiechem zadowolenia. Plany pań się powiodły, Adrianowi spodobała się Anna Maria Olsdotter. Cóż to więc ma za znaczenie, czy one do tego doprowadziły, czy on sam dokonał wyboru.
Na górze Adrian stał pośrodku pokoju, zakrywając dłońmi udręczoną twarz. Potem powoli opuścił ręce.
– Przeklęte baby! – jęknął. – Dom pełen intrygujących bab! Czy one nie mogą zostawić mnie w spokoju?
W sobotę przed południem Anna Maria była wolna. Choć pogoda nastała już prawdziwie jesienna, wyszła na mały spacer, żeby poznać trochę lepiej okolicę. Zajęta organizowaniem szkoły, nie miała dotąd na to czasu.
Wiało bardziej, niż się spodziewała, ale to przecież stała cecha Martwych Wrzosów. Piękny dom na wzgórzu wybijał się na tle krajobrazu. W słońcu musiało to wyglądać wspaniale. To tam miała się udać dziś wieczorem…
Była to stosunkowo nowa pańska siedziba z mnóstwem rzeźb i ozdób na zwieńczeniu dachu i na werandzie.
Z tego górującego nad okolicą domu właściciel kopalni mógł doglądać swojego dominium.
Och, znowu zaczyna myśleć w ten sposób! Nigdy dotychczas nie oceniała bogatych ludzi z tej perspektywy. Zmieniła poglądy pewnie dlatego, że teraz zobaczyła osiedle niejako od środka, od strony zatrudnionych w kopalni. Ale to niesprawiedliwe w stosunku do Adriana, który jest człowiekiem wrażliwym i delikatnym.
A jaka jest jego rodzina?
Adrian jest wdowcem, ma matkę i dwie siostry…
Kerstin przypominała sobie Anna Maria niejasno jako wysoką, głośno mówiącą damę o zdecydowanych poglądach. W żadnym razie nie wydawała jej się niesympatyczna.
Bardziej jednak dominująca niż Adrian, spokojny, cieszący się u ludzi autorytetem.
Anna Maria zobaczyła w oddali baraki robotników i drogę do kopalni. Zwolniła kroku, wciąż miała w pamięci nieprzyjemne wydarzenie z ostatniej nocy. Obudziło ją stukanie w szybę. Sądząc, że to któryś z jej uczniów, wstała i uchyliła firankę. Za oknem zobaczyła kilka męskich sylwetek, cztery czy pięć, usłyszała ordynarne chichoty. Cofnęła się i udawała, że dalszego stukania nie słyszy, niepokoiło ją tylko, że Klara może się obudzić i będzie zła. W końcu jednak poszli sobie, rzucając głośno paskudne obelgi pod jej adresem.
Nie, nie chciała chodzić koło baraków, nie chciała też teraz nikogo spotykać. Chciała poznać okolicę. Poszła więc w bok i powoli wspięła się na skały, skąd rozciągał się rozległy widok na wrzosowiska i na morze.
Oj! Poryw wiatru szarpnął tak gwałtownie, że o mało jej nie przewrócił. Morze grzmiało i huczało, trawa kładła się w podmuchach wiatru na ziemi.
Jak się wszystko odmieniło w porównaniu z tym, co widziała na wrzosowiskach za pierwszym razem! Kwiaty wrzosów zwiędły i pustkowia miały teraz kolor popiołu. Morze było ciemnoszare, podobnie jak niebo, a na wzburzonej wodzie kłębiła się biała piana. Jakby żywioł szczerzył kły.
Pojedyncze domki wyglądały teraz na jeszcze bardziej opuszczone, każdy następny poryw wichru mógł zmieść je z powierzchni ziemi. W pobliżu leżały dwie małe chłopskie zagrody, a nieco dalej dwa inne domostwa, kryjące się pod osłoną pokrzywionych sosen. Jednego nie widziała prawie wcale, drugie na wpół przesłaniały drzewa.
Zastanawiała się, gdzie też mieszka mały Egon. Miała nadzieję, że w tych bliższych zabudowaniach i że nie ma do szkoły bardzo daleko. Ta zagroda wyglądała jednak zbyt dobrze czy raczej najmniej nędznie, a Egon nie sprawiał raczej wrażenia, że w domu się jako tako powodzi.
Zastanawiała się też, co skłoniło jego rodziców, że pozwolili mu chodzić do szkoły. Wszystko było niezrozumiałe, jeśli chodzi o Egona. Codziennie przychodził posiniaczony. Taki chudziutki i wynędzniały, jakby nigdy nie jadł.
A mimo to posyłali go do szkoły! Tutaj, gdzie i tak nikt nie kontrolował, czy dzieci się uczą, czy nie!
Musi koniecznie sprawdzić, czy chłopiec przynosi śniadania z domu. Czy w ogóle cokolwiek jada.
Widok tych smaganych wiatrem nadmorskich pustkowi pogłębił jeszcze uczucie samotności. Uczucie, które powracało zawsze na wspomnienie przeszłości.
Trudno było dalej stać na skale, Anna Maria stwierdziła, że policzki i uszy ma całkiem przemarznięte. Wiatr przenikał do szpiku kości. Zawróciła. Zaczęła schodzić w dół i nagle drgnęła. W górę, do niej, szło trzech mężczyzn.
Górnicy, to było widać na pierwszy rzut oka.
Anna Maria znajdowała się w fatalnym miejscu, całkowicie niewidocznym z domów we wsi.
Bardzo jej się nie podobała ta sytuacja.
Dwóch nieznajomych było młodych, trzeci znacznie starszy od kompanów i jakby trochę niedorozwinięty. Chichotał nerwowo przez cały czas.
Jeden z młodszych zwracał na siebie uwagę, bardzo przystojny, choć w jakiś, można powiedzieć, tandetny sposób. On był przywódcą, tamci podziwiali go szczerze i robili wszystko dokładnie tak jak on.
– A, witamy, witamy panienkę – powiedział przywódca takim głosem, że Anna Maria nie miała najmniejszych wątpliwości, iż widzieli ją już na skałach i podbiegli, żeby przeciąć jej drogę właśnie w tym niewidocznym z osiedla miejscu.
Uprzejmie odpowiedziała na pozdrowienie i zapytała przyjaźnie:
– Nie jesteście w kopalni?
– Nocna zmiana – odparł ten przystojny z nieprzyjemnym uśmieszkiem. – No, a jak też panienka może mieć na imię?
– Anna Maria Olsdotter. A wy jak się nazywacie?
Nie odpowiedział na to pytanie. Zachichotał tylko znowu, jakby obmyślał następne posunięcie.
W tym momencie ze wzgórza, które dzieliło ich od osiedla, rozległ się krzyk:
– Sixten!
Wszyscy trzej odwrócili się spłoszeni. Na wzgórzu stał Adrian Brandt i nigdy Anna Maria nie życzyła sobie bardziej jego obecności. Wszyscy ruszyli w jego stronę, Anna Maria bardzo szybko, tamci trzej z ociąganiem. Zdjęli czapki z głów i starali się wyminąć go z daleka.
Adrian Brandt nic im nie powiedział, popatrzył tylko groźnie i czekał, aż znikną mu z pola widzenia.
– Dziękuję – wyszeptała Anrta Maria zdyszana. – Nie wiedziałam, jak mam się zachować. Oni byli… obrzydliwi.
– Na szczęście zobaczyłem cię z okna. I widziałem, że cię zaczepiają, zbiegłem więc na dół. Musisz być ostrożniejsza, kiedy wychodzisz sama.
Ruszyli w stronę górniczego osiedla.
– Ci mężczyźni tutaj żyją przeważnie bez kobiet – powiedział Adrian. – A na Sixtenie to już naprawdę nie można polegać: On…
– Tak? Co chciałeś powiedzieć?
– Ach, nic. To tylko gadanie Nilssona. Że Sixten odwiedza tutaj pewną damę.
– Żonę Seveda? Tak, Nilsson wygaduje na nią niestworzone rzeczy.
– Nie trzeba słuchać tego wstrętnego plotkarza – rzekł Adrian gniewnie. – Najgorsze jest to, że w jego gadaniu tkwi zawsze jakieś ziarno prawdy. A jak poza tym u ciebie?
– Dziękuję, dobrze. U Klary jest czysto i bardzo miło.
– Dlatego właśnie wybrałem jej dom. No, to tutaj się pożegnamy, żeby Nilsson nie zaczął także o nas plotkować. Zobaczymy się wieczorem. Bardzo się cieszę na to spotkanie.
– Ja także. I jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Patrzyła chwilę w ślad za nim. Na jego prostą, elegancką sylwetkę. „Żeby Nilsson nie zaczął także o nas plotkować…”
Dziwna myśl, ale podniecająca. Nieoczekiwana.
Kiedy teraz szła przez osiedle, czuła się jak na wystawie. Czy Nilsson przygląda jej się z biura kopalni? A rodzina Adriana z okien domu na wzgórzu?
W domu kowala Gustawa panowała cisza. Raz tylko dał się słyszeć kaszel dziecka i znowu wszystko umilkło. W oknie Seveda jednak zobaczyła kobiecą twarz, kryjącą się za firanką. Twarz szybko zniknęła, ale Anna Maria zdążyła dojrzeć dość pospolitą blond piękność. Lalkowatą, ale miłą i pozbawioną złości. Prawdopodobnie dość łatwo było ją zdobyć mężczyźnie, raczej ofiara męskich chuci niż urodzona ladacznica.
Sixtenowi musiała się podobać.
Anna Maria miała wrażenie, że ze wszystkich okien śledzą ją czujne oczy. Zdążyła już spotkać większość kobiet z tych pięciu domostw. Kilku górników też już widziała.
Jednego tylko nie miała okazji spotkać: Zarządcy kopalni, sztygara, tego, którego nazywają Kal. I który taki był rozczarowany, że to ona przyjechała do ich szkoły, a nie „porządny” nauczyciel.
Ona zresztą także nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie z nim.
Przystanęła.
W przewianej wiatrem, wymarłej osadzie panowała jakaś osobliwa atmosfera.
Doznała trudnego do pokonania wrażenia, że jest to cisza przed burzą.