ROZDZIAŁ XV

Kol zapalił lampę w swojej sypialni i spoglądał zmartwiony na Annę Marię. Ona zaś siedziała na krawędzi łóżka, przyciskając mocno do piersi rzeczy, które tu przyniosła. W drodze przez wrzosowiska nie wypuszczała z ręki dłoni Kola i bała się śmiertelnie, że mógłby od niej odejść.

Kol miał zamiar zaproponować jej, że sobie pościele w kuchni, żeby piękna, tak mało mu jeszcze znana istota mogła zająć jego łóżko. Teraz uświadomił sobie, że to fatalny pomysł. Musiał być przy niej, uspokajać ją, nawet gdyby to miała bardzo wiele kosztować. On zrobi wszystko, by nie sprawić jej bólu.

Skąd weźmie na to siły?

Przez tyle nocy leżał w tym pokoju, nie śpiąc, marzył o niej, tęsknił do niej! Pragnął być dla niej dobry, opiekować się nią. Nie potrafił jednak stłumić dręczącego pragnienia, by wziąć ją w ramiona. Anna Maria była kobietą bardzo pociągającą, także pod względem erotycznym. W jej ruchach, w śmiechu było dużo zmysłowości, została stworzona do kochania. I Kol stracił dla niej głowę już przy pierwszym spotkaniu. Stało się to tutaj, w jego izbie, gdy odprowadzili Egona. Po jej wizycie dom nigdy już nie był taki jak dawniej. Kol każdy przedmiot widział teraz w związku z Anną Marią…

– Nie chciałabyś się położyć? – zapytał niepewnie.

Głos Anny Marii dygotał z napięcia.

– Tak, tylko moje włosy… Nie mogę pójść spać z takimi brudnymi włosami. Przy każdym ruchu nad moją głową unosi się obłok kurzu.

– Ze mną też nie jest lepiej.

– Ale ja mam dłuższe włosy. Czy mogłabym je umyć… Kol?

– Oczywiście. Zobaczę, czy Lina zostawiła w kociołku ciepłą wodę:

Woda była, więc ustawił w kuchni balijkę.

– Pomogę ci, jeśli chcesz – zaproponował z wahaniem, nie bardzo wiedział, czy to wypada.

– Dobrze, dziękuję ci. Czy Lina przyjdzie jutro bardzo wcześnie?

– Bądź spokojna, nie ma żadnego niebezpieczeństwa! Twoi krewni powiedzieli Linie, że nie musi przychodzić.

Anna Maria wciąż poruszała się jak w oszołomieniu, ale krzątanina w kuchni oderwała ją trochę od smutnych myśli.

Zapytała nieśmiało, czy może zdjąć suknię. Oczywiście! Do głowy by mu nie przyszło protestować, ale nagle poczuł, że zrobiło mu się bardzo gorąco.

Tak jak się spodziewał, bielizna Anny Marii była biała, cieniutka i delikatna. Halka obszyta najpiękniejszą koronką. Najwyraźniej przebrała się, kiedy na chwilę weszła do domu:

Kol musiał zamknąć oczy. Nie było łatwo stać tuż przy tej cudownej istocie i namydlać jej włosy. Próbował trzeźwo patrzeć na siniaki i zadrapania, którymi była pokryta jej skóra, ogarniała go wściekłość na człowieka, który do tego doprowadził, ale widział wyraźnie, że ręce mu drżą, i oddychał z trudem.

Annie Marii jednak ciepła woda pomogła opanować trochę wewnętrzne napięcie.

– Chciałabym zabrać Klarę i całą jej rodzinę do Skenas – powiedziała. – I Kulawca z córeczką także. Będą tam mieli gdzie mieszkać i praca też dla nich jest.

– To bardzo szlachetnie z twojej strony – odparł Kol głucho, bo właśnie dotknął jej nagiego ramienia. – Dzięki temu ja będę miał mniej problemów. Dość łatwo jest znaleźć pracę dla górników, to przeważnie kawalerowie i bez kłopotów zaczepią się w różnych kopalniach na wybrzeżu. Mydło dostało ci się do oczu? Proszę, tu masz ręcznik. Gorzej z rodzinami obarczonymi dziećmi.

Och, znalazł się przez moment dokładnie za jej plecami! Ręce mu drżały jeszcze bardziej, mydlana piana spływała na podłogę, z trudem panował nad sobą.

– Chłopskie gospodarstwa nie należą do kopalni?

– Nie. Lina i inni mają z czego żyć. Kupcem się nie przejmuję, poradzi sobie sam.

Anna Maria powiedziała dość niewyraźnie:

– Porozmawiam z rodziną Oxenstiernów w sprawie Bengta-Edwarda. Może pomogą jego rodzicom znaleźć mieszkanie i pracę niedaleko Sztokholmu. Chciałabym opłacać jego naukę śpiewu, nie pozwolę, żeby skończył jako wędrowny śpiewak!

– Masz rację.

Czy ona słyszy napięcie w jego głosie? Miał nadzieję, że nie.

Anna Maria zapytała nieoczekiwanie:

– Czy Kerstin.,. także ci się narzucała?

Kol zmieniał wodę i zastanawiał się.

– Była bardzo agresywna – rzekł. – Patrzyła mi wyzywająco w oczy przy każdej okazji. Uwielbiała mnie zaczepiać, prowokująco, bezwstydnie.

– No tak – westchnęła Anna Maria. – Chciała cię zdobyć, ukrywała to pod złośliwościami… Biedna kobieta. I Celestyna…

– Nie, no wiesz co? Będziesz się jeszcze nad nimi litować! Oni zawsze do wszystkich odnosili się z najwyższą pogardą.

Włosy Anny Marii były umyte i wypłukane. Kol stał przy niej odrętwiały, czuł bliskość jej ciała i nie był w stanie się ruszyć, będzie źle, jeśli natychmiast nie wydobędzie się z tego transu!

Na myśl o tym, że mógłby dotknąć ręką jej piersi, krew zaczynała mu pulsować w całym ciele aż po koniuszki palców, ogarniały go pragnienia, do których nawet przed samym sobą nie mógł się przyznać, z całych sił starał się zapanować nad podnieceniem, zaciskał zbielałe wargi…

Anna Maria wyprostowała się i ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu. Wzięła ręcznik, który Kol podał jej sztywnymi rękami, i zawinęła głowę, po czym odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy.

– Ooch! – szepnęła cichutko. Oczy zrobiły jej się wielkie, pełne zdumienia.

„Panienka powinna się wystrzegać takich mężczyzn, takich, którzy nigdy nikogo nie mieli. Taki to robi się szalony, jak mu się pozwoli zbliżyć!”

Właśnie to znajdowała teraz w oczach Kola. Ten mroczny ogień. I dostrzegała różnicę między nim a szwedzkimi mężczyznami. „Głęboko w ludzkiej duszy pulsują potężne strumienie tęsknoty i pragnienia, miłości, nienawiści i rozpaczy…”

Te strumienie ożywiły się także w jej duszy. Już dawno. W dniu, kiedy spotkała Kola.

Ani przez moment nie myślała o tamtej ohydnej scenie pomiędzy Lisen i Sixtenem. Bo tamto nie miało nic wspólnego z tym, co teraz… To między nimi test dużo, dużo głębsze, to wzajemne oddanie.

To jest naprawdę.

Zarzuciła mu ręce na szyję i szeptała jakieś niezwykłe słowa:

– Mam nadzieję, że jesteś naprawdę szalony, Kol!

On westchnął głęboko, całe opanowanie go opuściło, przygarnął ją do siebie z taką siłą, że straciła dech. Całował ją zachłannie i szeptał jakieś zapewnienia, że naprawdę nie chce, ona zaś zamknęła oczy i pozwoliła się nieść na łóżko, w cudownym oszołomieniu zdawało jej się, że płonie w powietrzu!

Ramiona Kola były silne i bezpieczne. Całe napięcie, przerażenie po tym, co przeżyła, opuszczało ją, czuła dławienie w piersiach i w gardle, ciężki, gwałtowny szloch wstrząsnął jej ciałem.

Akurat nie takiej reakcji się spodziewała, ale Kol to rozumiał.

– No, no, już dobrze, dobrze – szeptał, układając ją ostrożnie na posłaniu. – To było potrzebne. Łzy ci pomogą, przyniosą ulgę. Już jest lepiej, prawda?

Usiadł przy niej, pocieszał, ogrzewał swoim ciałem, dopóki nie wypłakała całego nagromadzonego bólu i przerażenia. Powoli jego pieszczoty zmieniały charakter, Kol stawał się taki „szalony”, dziki i brutalny zarazem, jak Anna Maria chciała, żeby był.

Nadszedł Nowy Rok 1816.

Zaczął padać śnieg i w ciszy okrywał wrzosowiska, zasypał niepotrzebne już drogi do pańskiego dworu na wzgórzu i do kopalni.

Martwe Wrzosy zaczynały się wyludniać. Najpierw wyjechała rodzina Bengta-Edwarda; Erik Oxenstierna i jego matka wykazali wiele zrozumienia, kiedy Anna Maria zwróciła się do nich z prośbą, i zajęli się przyszłością małego śpiewaka. Kol znalazł pracę dla wielu górników, między nimi dla Sunego. Dostali też mieszkania, więc nie mógł zabrać ojca i młodszego brata. Ojciec po katastrofie w kopalni zrobił się bardzo religijny. Często tak bywa z nałogowymi alkoholikami, religia okazuje się dla nich wybawieniem, miał i on pracować w nowej kopalni, co prawda jako pomocnik, ale dobre i to na początek! Stary wierzył niezłomnie, że to sam Bóg wyrwał go z podstępnych szponów nałogu.

Klara i Kulawiec z wdzięcznością przyjęli propozycję wyjazdu do Skenas. Kol czynił starania, by ulokować gdzieś pozostałe rodziny. Bank cofnął Adrianowi pożyczkę i kupiec mógł odzyskać swoje pieniądze od Anny Marii.

Wszystko też wskazywało na to, że najbardziej poszkodowany Lars z czasem wróci do zdrowia.

Tylko dom na wzgórzu stał pusty. Podobno ktoś z miasta zamierzał go kupić na letnisko.

Jasełka w domu parafialnym w drugi dzień świąt musieli, oczywiście, odwołać. Nikt nie byłby w stanie się tym zajmować.

Z miasta sprowadzono lekarza, żeby zbadał Gustawa i jego rodzinę. Był u niej już przed rokiem i tylko kręcił głową. Heike chciał, żeby przyjechał właśnie on, bo znał chorych.

Doktor nie mógł wyjść ze zdumienia.

Czworo najmłodszych po raz pierwszy od wielu miesięcy wstało z łóżka. Twarzyczki ich miały normalny kolor, zniknęły te fałszywe wywołane gorączką rumieńce. Płuca były co prawda nadal bardzo słabe, a dzieci wychudzone i maleńkie. Ale chodziły! I nie odstępowały ani na chwilę tej budzącej lęk istoty, o której mówiły: „Duży pan o gorących rękach”.

Jak to się stało?

Cała rodzina zdawała się być na najlepszej drodze do wyzdrowienia. Największy cud zdarzył się jednak z najmłodszym chłopczykiem. Kiedy doktor widział go rok temu, stwierdził tylko: „Tych płuc już nic nie uratuje”.

Teraz musiał zmienić pogląd. Kiedy zbierał się już do wyjścia, powiedział:

– Wcale by mnie nie zdziwiło, gdybyście wszyscy wyzdrowieli. – Już w drzwiach odwrócił się jeszcze raz i dodał: – Tylko że to wszystko dokonało się nie bardzo po bożemu, takie jest moje zdanie!

W końcu sobie poszedł.

Heike jednak nie uważał, że zrobił już dla dzieci wszystko. Uniósł wysoko w górę cudem uratowanego małego chudzielca, który zaniósł się radosnym śmiechem. Parę zabiegów jeszcze by mu się przydało, pomyślał. Kol załatwił Gustawowi pracę i mieszkanie, ale wyjechać jeszcze nie mogli. Dom, w którym mieli zamieszkać, będzie wolny dopiero za kilka tygodni i Heike chciał doprowadzić leczenie do końca. Nigdy nie lubił niedokładnej pracy.

Któregoś dnia Heike i Vinga byli u Kola, gdzie i Anna Maria spędzała najwięcej czasu. Dano już na zapowiedzi i tym razem obie strony zgadzały się pod każdym względem. Mieli wkrótce opuścić Martwe Wrzosy, ona i Kol, Anna Maria dostała takie mnóstwo prezentów od wszystkich mieszkańców osiedla, że nie miała pojęcia, jak się z tym wszystkim zabierze. Nikt nie wątpił, że lepszej nauczycielki dzieci nigdy mieć nie będą.

Siedzieli przy stole i jedli pyszne bułeczki Liny ze świeżym masłem, gdy Heike nagle zamarł. Jego ręce zastygły na stole.

– Co się stało? – zapytała Anna Maria.

Vinga, która w okresie Bożego Narodzenia odgrywała tu rolę świętego Mikołaja i obdarowywała wszystkich kupionymi w mieście prezentami, za co kochano ją niemal histerycznie, położyła jej ostrzegawczo rękę na ramieniu.

– Sygnały! – szepnęła. – Bądźcie cicho!

Anna Maria nie miała odwagi nawet poruszyć ustami. Kol, który znał od niej całą historię, nie wiedział, co o tym myśleć. Historia Ludzi Lodu była dla niego zagadką. Uważał jednak, że ci troje, których zna, są naprawdę wyjątkowi.

Heike siedział nieruchomo, bezgłośnie wciągał powietrze i wsłuchiwał się w coś, co było raczej przywidzeniem niż rzeczywistym dźwiękiem.

Ponownie dotarło do niego przesłanie i twarz ściągnął mu lęk. Coraz mocniej ściskał rękę Vingi, która nie protestowała, choć krzywiła się boleśnie. Ale milczała jak grób.

W końcu Heike puścił jej dłoń, odetchnął głęboko i wstał tak gwałtownie z miejsca, że aż stół się zatrząsł.

– Bogu dzięki to nie Christer – wykrztusił. – Ale jest bardzo źle. To Tula!

– O mój Boże! Ona ma dopiero piętnaście lat! – krzyknęła Vinga.

– To nie ma znaczenia. Wplątała się w coś bardzo niebezpiecznego, nie wiem, o co to chodzi. Wiem tylko, że niebezpieczeństwo jest śmiertelne – powtórzył. – To poruszyło Tengela Złego w jego nieznanej kryjówce. Musimy natychmiast jechać do Smalandii! Ostatni intensywny zabieg z dziećmi kowala i wyruszamy, Vingo!

Anna Maria i Kol spoglądali na siebie. Oni też jadą. Do dworu niedaleko Skenas, by tam rozpocząć spokojne i szczęśliwe wspólne życie. Lecz Heike, ten obciążony dziedzictwem czy też wybrany, nie mógł spocząć.

Jego walka o bezpieczeństwo Ludzi Lodu i bezpieczeństwo świata jeszcze się nie skończyła.

Загрузка...