6 Przyjaciele

Żeby zachować nasze plany w tajemnicy, wystarczyło zostawić motocykle w garażu – Billy na swoim wózku nigdy się tam nie zapuszczał, bo uniemożliwiała mu to nierówna powierzchnia podwórka.

Jacob otworzył drzwiczki rabbita, żebym miała gdzie usiąść, i od razu zabrał się do rozbierania czerwonego motoru przeznaczonego dla mnie. Pracując, bardzo się rozgadał, co było mi na rękę. Od czasu do czasu zadawałam mu, co najwyżej jakieś narzucające się pytanie. Opowiedział mi o tym, jak mu idzie w szkole, a potem przeszedł do opisu swoich dwóch najlepszych przyjaciół.

– Quil i Embry? – powtórzyłam. – Oryginalne imiona. Chłopak parsknął śmiechem.

– Quil odziedziczył swoje po pradziadku, a Embry to bodajże imię gwiazdy seriali sprzed lat. Ale nabijać się nie mam szans próbowałem raz czy dwa i dostałem takie manto, że mi się odechciało.

– Świetni kumple – zauważyłam z sarkazmem.

– Nie, to naprawdę równi goście. Tylko nie lubią, jak ktoś się z nich śmieje.

W tym samym momencie ktoś zawołał go z zewnątrz. – Jacob? Jesteś tam?

– To Billy? – Poderwałam się z miejsca.

– Nie. – Jacob zrobił zawstydzoną minę. Chyba się zarumienił, ale z powodu jego karnacji nie było to łatwe do ustalenia. – O wilku mowa.

– Jake? Hop, hop! To my!

Głos się przybliżył.

– Jestem, jestem! – odkrzyknął Jacob.

Po chwili do garażu weszło dwóch wysokich indiańskich chłopaków.

Jeden z nich był równie szczupły, jak mój przyjaciel, ale włosy miał krótsze, do ramion. Jego obcięty na jeża towarzysz nie dorównywał mu wzrostem, ale za to imponował mięśniami klatki piersiowej. Sądząc po tym, jak się nosił, był ze swojej muskulatury bardzo dumny.

Na mój widok obu zatkało. Chudzielec zaczął zerkać to na mnie to na Jacoba, a mięśniak przyjrzał mi się dokładnie.

– Cześć – przywitał się zmieszany Jacob.

– Cześć, cześć – odpowiedział powoli niższy z chłopaków, nie odrywając ode mnie wzroku. Na jego twarzy rozkwitł tak serdeczny uśmiech, że nie mogłam go nie odwzajemnić. – Hej – rzucił do mnie.

– Bello, poznaj Quila i Embry'ego – przedstawi! kolegów Jacob. – A to Bella, moja dobra znajoma.

Nowo przybyli wymienili między sobą znaczące spojrzenia.

– Ta Bella od Charliego? – upewnił się mięśniak.

– Tak, to ja – potwierdziłam.

– Quil Ateara. – Uścisnęliśmy sobie dłonie. Chyba pomylił moją ze sztangą.

– Miło cię poznać, Quil.

– Cześć, Bello. Jestem Embry. Embry Cali. – Chudzielec tylko pomachał mi nieśmiało i szybko schował rękę w kieszeni spodni. – Zresztą chyba sama się domyśliłaś.

– Nie było trudno. Ciebie też miło poznać, Embry.

– Co porabiacie? – spytał śmiało Quil. Cały czas nie odrywał ode mnie wzroku.

– Planujemy z Bella uruchomić te dwa motory – wyjawił Jacob, Magiczne słowo „motory” odwróciło uwagę chłopców od faktu, że zastali kumpla sam na sam z dziewczyną. Rzucili się oglądać maszyny, zasypując Jacoba gradem fachowych pytań. Nie znałam połowy używanych przez nich terminów. Doszłam do wniosku, że bez chromosomu Y nigdy nie będę w stanie w pełni zrozumieć ich ekscytacji.

Byli wciąż pogrążeni w rozmowie, kiedy zadecydowałam, że jeśli chcę zdążyć do domu przed Charliem, muszę się już zbierać. Z westchnieniem wygramoliłam się z rabbita.

Jacob podniósł głowę.

– Zanudzamy cię na śmierć, prawda? – spytał przepraszającym tonem.

– Nie, skąd. – Nie kłamałam. O dziwo, naprawdę dobrze się bawiłam. – Obowiązki wzywają. Wiesz, ten obiad dla Charliego.

– No tak… Tak sobie myślę, że do wieczora rozłożę oba na części i zobaczę, co trzeba będzie dokupić. Kiedy znowu wpadniesz?

– Mogę przyjść już jutro, jeśli nie masz nic przeciwko.

W niedziele zawsze się męczyłam. W końcu ile godzin można było przeznaczyć na prace domowe.

Quiz dźgnął Embry'ego w bok i rzucił mu kolejne porozumiewawcze spojrzenie. Jacob na szczęście nie patrzył w ich stronę.

– Bomba – ucieszył się.

– Może, że zrób listę i pojedziemy na zakupy – zaproponowałam.

Odrobinę posmutniał.

– Nadal mi głupio, że chcesz wszystko fundować.

Cmoknęłam zniecierpliwiona.

– To uczciwa wymiana: ja zapewniam części, ty robociznę i fachową wiedzę.

Embry wywrócił oczami.

– Nie, to jakoś nie w porządku – upierał się Jacob.

– Jake, gdybym zawiozła te motory do mechanika, to ile by sobie policzył, co?

Uśmiechnął się.

– Okej, okej.

– Nie wspominając o lekcjach nauki jazdy – przypomniałam.

Quiz rzucił jakiś komentarz, którego nie dosłyszałam. Jacob go po głowie.

– Ej, bo obaj wylecicie!

– Nie, nie – zaprotestowałam. – Oni zostają, a ja lecę. Do jutra Jacob.

Gdy tylko wyszłam z garażu, usłyszałam chóralne „uuu!”, a zaraz odgłosy przepychanki, przerywane okrzykami „auć!” i „hej!”.

– Jeśli jeden z was postawi na moim terenie choćby czubek palca u stopy…

Nie przerwałam marszu, więc nie dowiedziałam się, jak Jacob zakończył tę groźbę. Zachichotałam.

Boże! zachichotałam! Ze zdumienia otworzyłam szeroko oczy. Śmiałam się, naprawdę się śmiałam, i to będąc zupełnie sama. Poczułam się taka lekka, że zachichotałam raz jeszcze, tylko po to, by przedłużyć tę magiczną chwilę.

Udało mi się dojechać do domu przed Charliem. Kiedy wszedł do kuchni, przekładałam właśnie kawałki smażonego kurczaka z rondla na stos papierowych ręczników.

– Cześć, tato – przywitałam się radośnie.

Moja mina i ton głosu zaszokowały go, ale szybko się opanował.

– Cześć, skarbie – powiedział, niezdecydowany, jak się zachować. – Dobrze się bawiłaś u Blacków?

Zaczęłam nakrywać do stołu.

– Było fantastycznie.

– To dobrze. – Wciąż miał się na baczności. – Robiliście z Jacobem coś ciekawego?

Teraz to ja musiałam mieć się na baczności.

– Siedziałam z nim w garażu i przyglądałam się, jak pracuje Wiedziałeś, że remontuje starego volkswagena?

– Tak, Billy coś wspominał.

Przesłuchanie dobiegło końca, bo Charlie zasiadł do obiadu, ale nawet przeżuwając, podejrzliwie mi się przyglądał.

Po posiłku sprzątnęłam dwukrotnie kuchnię, celowo przeciągając każdą czynność, po czym przeniosłam się do saloniku, gdzie ojciec oglądał mecz hokejowy, i zasiadłam do odrabiania lekcji.

Zwlekałam z pójściem spać tak długo, jak to było możliwe. Wreszcie Charlie oświadczył, że już późno, a kiedy nie zareagowałam, wstał, przeciągnął się i wyszedł, gasząc za sobą światło. Podniosłam się z niechęcią.

Wchodząc po schodach, poczułam, że mój organizm opuszczają resztki dobrego samopoczucia, które pojawiło się tak niespodziewanie tego popołudnia, a jego miejsce zajmuje niemy strach przed tym, z czym zapewne miało być mi dane się zmierzyć.

Nie chroniła mnie dłużej warstwa otępienia. Nie wątpiłam, że nadchodząca noc będzie równie potworna, co poprzednia. Umywszy się, wsunęłam się pod kołdrę i zwinęłam w kłębek, przygotowana na powitanie pierwszej fali bólu. Zacisnęłam oczy… a kiedy je otworzyłam, był już ranek.

Przez szyby wlewało się do pokoju blade, srebrzyste świat Zaskoczona, długo wpatrywałam się w okno.

Po raz pierwszy od ponad czterech miesięcy nic mi się nie przyśniło, więc i nie obudziłam się z krzykiem. Nie umiałam określić, co przeważa w moim sercu: ulga czy szok.

Nie ruszyłam się z łóżka jeszcze przez kilka minut, pewna, że lada moment coś się jednak pojawi – jeśli nie ból, to dawne odrętwienie.

Czekałam, ale nic się nie działo. Czułam się jedynie nadzwyczaj wypoczęta.

Nie wierzyłam, że taki stan rzeczy będzie trwały. Stąpałam po lodzie – w każdej chwili mogłam na powrót znaleźć się w mrocznych głębinach. Samo rozglądanie się po pokoju oprzytomniałymi oczami (był taki czysty, jakby nikt w nim nie mieszkał) wydawało mi się być potencjalnie niebezpieczne.

Odpędziłam tę myśl i ubierając się, skupiłam się na tym, że jadę odwiedzić Jacoba. Nieśmiało kiełkowała we mnie nadzieja. Może miało być tak samo miło, co wczoraj? Może miałam znów w sobie dość energii, by rozmawiać w pełni naturalnie, a nie tylko mechanicznie potakiwać i sztucznie się uśmiechać? Może…Ale i w to nie byłam gotowa uwierzyć. Nie miałam zamiaru narażać się na tak wielkie rozczarowanie.

Przy śniadaniu Charlie nadal prowadził swoje obserwacje, był jedynie nieco bardziej dyskretny. Nie oderwał wzroku od jedzonych przez siebie jajek, dopóki nie uznał, że nie patrzę w jego stronę.

– Jakie masz plany na dzisiaj? – spytał, niby to od niechcenia. – Znowu jadę do Blacków.

– Ach, tak.

– A co? – udałam troskę. – Mogę zostać, jeśli chcesz. Rzucił mi spojrzenie pełne paniki.

– Nie, nie, jedź. Nie będę sam – Harry przyjdzie na mecz. – Może Harry mógłby przywieźć Billy'ego? – zasugerowałam przebiegle. Im mniej świadków, tym lepiej.

– Ty masz łeb. Zaraz do obu zadzwonię.

Nie byłam pewna, czy ten cały mecz to nic więcej jak pretekst, żeby wygonić mnie z domu, ale ojciec wyglądał na dostatecznie podekscytowanego. Kiedy poszedł zatelefonować, założyłam kurtkę. W kieszeni miałam książeczkę czekową. Czułam się z nią nie swojo. Nigdy wcześniej nie nosiłam jej przy sobie.

Na dworze lało jak z cebra. Widoczność była fatalna. Musiałam jechać jeszcze wolniej, niż to miałam w zwyczaju, a na prowadzącej do domu Blacków gruntowej drodze nieomal ugrzęzłam w błocie. Zanim jeszcze zgasiłam silnik, Jacob wybiegł mi na spotkanie z wielkim czarnym parasolem w dłoni.

Przytrzymał go nade mną, kiedy wysiadałam.

– Dzwonił Charlie – wyjaśnił z uśmiechem. – Powiedział, żeby ciebie wyglądać.

– Cześć.

Odwzajemniłam uśmiech zupełnie machinalnie i bez najmniejszego wysiłku. Chociaż deszcz był lodowaty, poczułam, że po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.

– Miałaś świetny pomysł z tym zaproszeniem Billy'ego – ciągnął Jacob. – Przybij piątkę.

Musiałam wspiąć się na palce, żeby dosięgnąć jego podniesionej dłoni. Widząc moje wysiłki, roześmiał się.

Kilka minut później zjawił się Harry, żeby zabrać Billy'ego. Żeby zabić jakoś czas do wyjazdu mężczyzn, Jacob pokazał mi swój maleńki pokoik.

– To dokąd teraz pan rozkaże? – spytałam, kiedy zamknęły się za nimi drzwi.

Jacob wyjął z kieszeni kartkę papieru i starannie ją rozprostował.

– Zaczniemy od wysypiska, tak na wszelki wypadek. A nuż się nam poszczęści. Bo uprzedzam raz jeszcze, to droga impreza. Będziesz musiała zainwestować w te motory naprawdę dużo pieniędzy. – Moja twarz nawet nie drgnęła, więc dodał z powagą.

– W grę może wchodzi suma powyżej stu dolarów.

Wyciągnęłam książeczkę czekową i powachlowałam się nią nonszalancko.

– Mamy za co szaleć.

To był niezwykły dzień. Świetnie się bawiłam. Nawet na wysypisku – w deszczu, po kostki w błocie. Z początku zastanawiałam się czy to nie wynik szoku wywołanego moim oprzytomnieniem, ale stwierdziłam, że to naciągana koncepcja. Bardziej skłaniałam się ku hipotezie, że moje dobre samopoczucie jest efektem przebywania w towarzystwie Jacoba. Nie chodziło tylko o to, że traktował mnie inaczej niż pozostali. Owszem, zawsze bardzo cieszył się na mój widok i nie zerkał na mnie po kryjomu, żeby nakryć mnie na czymś sugerującym, że oszalałam lub wpadłam w depresję, ale to jak się do mnie odnosił, nie odgrywało decydującej roli. Liczyła się przede wszystkim jego osobowość. Jacob był niesłychanie wesołą osobą. Wrodzona radość życia biła od niego niczym aura i udzielała się każdemu, kto znalazł się w pobliżu. Przypominał słońce. Natura obdarzyła go wewnętrznym ciepłem, którym ogrzewał wszystkich szczodrze i bezwarunkowo.

Trudno się było dziwić, że nie mogłam się doczekać naszego spotkania.

Nie straciłam dobrego humoru nawet wtedy, kiedy chłopak zauważył, że w desce rozdzielczej mojej furgonetki zieje wielka dziura.

– Słyszałem, że dostałaś super radio – napomknął. – I co, zepsuło się?

– Tak – skłamałam.

Przyjrzał się otworowi.

– Kto ci je demontował? To wygląda na robotę złodzieja, a nie serwisanta.

– Sama je wyjęłam – wyznałam.

Jacob zachichotał.

– Chyba nie powinnaś tykać tych dwóch motorów.

– Proszę cię bardzo.

Zdaniem Jacoba, na wysypisku dopisało nam szczęście: zabraliśmy stamtąd z sobą kilkanaście poczerniałych od smaru części. Byłam pełna podziwu dla mojego przyjaciela za to, że potrafił powiedzieć, do czego służą.

Następnie udaliśmy się do sklepu Checker Auto Parts w Hoquiam. Jazda moją furgonetką na południe zajęła ponad dwie godziny, ale z Jacobem czas mijał szybko. Opowiadał o swoich znajomych i o szkole, a ja z własnej woli zadawałam mu wiele pytań, autentycznie zainteresowana jego życiem.

Tylko ja gadam – poskarżył się, skończywszy długą Opowieść o tym, jak to Quil wpakował się w tarapaty, gdy zaprosił na randkę dziewczynę faceta z ostatniej klasy. – Może teraz dla odmiany ty przejmiesz pałeczkę? Co słychać w Forks? Nie powiesz mi, że w La Push więcej się dzieje.

– Mylisz się – westchnęłam. – Twoi znajomi mają o wiele ciekawsze przygody od moich. I masz fajnych kumpli. Quil jest taki zabawny.

Jacob posmutniał.

Chyba mu się spodobałaś. Zaśmiałam się.

Jest dla mnie odrobinkę za młody.

Mój towarzysz jeszcze bardziej się zasępił.

– Między wami nie ma wcale takiej dużej różnicy wieku. Tylko rok z kawałkiem.

Podejrzewałam, że nie o Quilu już mowa. Postanowiłam sprowadzić wszystko do żartu.

– Teoretycznie tak, ale trzeba też brać pod uwagę to, że dziewczyny szybciej dojrzewają psychicznie. Jakby spojrzeć na to pod tym kątem, wyszłoby, że jestem od niego starsza o jakieś pięć, sześć lat.

Rozweseliłam go.

– Niech ci będzie, ale jeśli chcesz być taka wybredna, musisz wziąć poprawkę na to, że sama mocno odbiegasz od normy: Quil – psychicznej, a ty – fizycznej. Jesteś strasznie niska. To ze trzy punkty karne, trzy lata do odjęcia.

– Metr sześćdziesiąt trzy to zupełnie przyzwoity wynik – żachnęłam się. – To ty jesteś wybrykiem natury.

Przekomarzaliśmy się całą drogę do Hoquiam, to dodając, to ujmując sobie lat, zależnie od różnych naszych cech i uzdolnień bądź ich braku. Straciłam jeszcze dwa lata za to, że nie umiałam zmieniać, koła, ale Jacob zgodził się oddać mi jeden rok, bo sprawowałam pieczę nad domowymi rachunkami. Przerwaliśmy zabawę dopiero w Checker, gdzie musiał skoncentrować się na zakupach. Jako że znaleźliśmy wszystko, co było na liście, zapewnił mnie, że doprowadzenie motorów do porządku to tylko kwestia czasu.

Kiedy wróciliśmy do La Push, ja „miałam” dwadzieścia trzy lata, trzydzieści Jacob trzydzieści – widać było, kto walczył jak lew, żeby wyszło na jego.

Mimo bogatego we wrażenia przedpołudnia, nie zapomniałam bynajmniej, po co bawię się w mechanika. Chociaż (dzięki Jacobowi) sprawiało mi to o wiele większą przyjemność, niż się tego spodziewałam, moje pierwotne postanowienie nie straciło na ważności nadal pragnęłam złamać dane Komuś słowo. Nie miało to większego sensu, ale nie dbałam o to – nie zamierzałam jako jedyna dotrzymywać warunków umowy. Zamierzałam za to być nierozważna aż do bólu.

Billego jeszcze nie było w domu, więc mogliśmy spokojnie przenieść nasze zdobycze do garażu. Gdy tylko rozłożyliśmy je schludnie na płacie folii, Jacob zabrał się do roboty. Nie przerywając pogawędki, manipulował z wprawą przy metalowych elementach. Przyglądałam się poczynaniom chłopaka z nieskrywaną fascynacją.

Trudno było uwierzyć, że palce jego wielkich dłoni mogą wykonywać tak delikatne i precyzyjne zadania. Gdy wstał, z powodu jego wzrostu i olbrzymich stóp wydawał się równie niezdarny, co ja, ale teraz jego ruchom nie można było odmówić gracji.

Quil i Embry nie pojawili się – chyba potraktowali wczorajsze groźby Jacoba serio.

Ani się obejrzeliśmy, jak zapadł zmrok, a jakiś czas później moich uszu dobiegło wołanie.

Rozpoznałam głos Billy'ego i rzuciłam się pomóc Jacobowi uprzątnąć części, ale zawahałam się, nie wiedząc, co mogę ruszyć.

– Zostawmy je tak, jak są – stwierdził chłopak. – Jeszcze tu dziś wrócę.

– Tylko nie zapomnij odrobić wpierw zadań domowych – ostrzegłam, czując lekkie wyrzuty sumienia. Nie chciałam, żeby z powodu motocykli spotkały go jakieś kłopoty. Szaleć miałam tylko ja.

– Bella!

Podskoczyliśmy jak oparzeni. Tym razem wołał Charlie Był gdzieś niedaleko.

– Cholera – mruknęłam. – Już idę! – krzyknęłam w stronę domu.

Jacob się uśmiechał. To, że mamy sekrety przed rodzicami wyraźnie go bawiło. Zgasił światło i korzystając z tego, że na moment oślepłam, wziął mnie za rękę i wyciągnął z garażu. Sam nie miał kłopotu ze znalezieniem w ciemności właściwej ścieżki. Jego dłoń była szorstka i bardzo ciepła.

On może znał ścieżkę, ale ja nie, więc kilka razy się potknęłam i wpadłam na niego. Za każdym razem wybuchaliśmy śmiechem i kiedy wyszliśmy w światło podwórka, śmialiśmy się nadal. Odzwyczaiłam się od tej czynności. Było mi dobrze i zarazem dziwnie. Na szczęście Jacob nie zwracał uwagi na to, czy śmieję się dość naturalnie.

Charlie stał nieopodal werandy na tyłach domu, a Billy siedział w wózku na progu.

– Cześć, tato – powiedzieliśmy z Jacobem jednocześnie, co wywołało u nas kolejny atak wesołości.

Charlie znów był w szoku. Zauważyłam, że zerknął na nasze splecione dłonie.

– Billy zaprosił nas na obiad – oznajmił sztucznie obojętnym tonem.

– Zrobiłem spaghetti – dodał Billy z powagą. – Według przepisu, który w naszej rodzinie przekazuje się z pokolenia na pokolenie.

Jacob prychnął.

– Nie sądzę, żeby spaghetti było bardzo popularne wśród Indian w dziewiętnastym wieku.

W domu było tłoczno – przyjechał też Harry Clearwater z rodzina. Jego żonę Sue pamiętałam z dzieciństwa. Córka Leah, egzotyczna piękność, miała idealnie gładką cerę, kruczoczarne włosy i rzęsy jak wachlarze. Tak jak ja, chodziła do ostatniej klasy liceum, ale była rok ode mnie starsza. Nie udało mi się zamienić z nią ani słowa, bo przez całą wizytę wisiała na telefonie. Jej czternastoletnim brat Seth przyczepił się z kolei do Jacoba – zasłuchany, wodził za nim pełnym uwielbienia wzrokiem.

Nie zmieścilibyśmy się przy kuchennym stole, więc Charlie wystawili krzesła na podwórze *. Jedliśmy spaghetti w świetle bijącym przez uchylone drzwi, trzymając talerze na kolanach. Mężczyźni rozmawiali o meczu i umawiali się na ryby. Sue wspominała w żartach mężowi, że je za dużo cholesterolu i starała się bez rezultatu przekonać go do zieleniny. Jacob rozmawiał głównie ze mną i z Sethem, który wtrącał się, co chwila, żeby uwielbiany idol nie zapomniał o jego obecności. Charlie przyglądał mi się ukradkiem. Chyba chciał się upewnić, że nie śni. Było bardzo głośno. Co rusz kilka osób mówiło naraz albo wybuch śmiechu części zebranych przerywał anegdotę opowiadaną w przeciwległym rogu. Nie musiałam często zabierać głosu, ale dużo się uśmiechałam, sama z siebie. Mogłabym tak siedzieć bez końca.

Niestety, jak na stan Waszyngton przystało, wkrótce zaczęło padać i nie pozostało nam nic innego, jak rozjechać się do domów – w saloniku Billy'ego było za mało miejsca, żeby ugościć nas wszystkich Charlie przyjechał do Blacków z Clearwaterami, więc wracaliśmy we dwójkę moją furgonetką. Po drodze wypytywał, jak mi minął dzień. Z grubsza powiedziałam prawdę – że załatwialiśmy z Jacobem części, a potem obserwowałam go przy pracy.

Odwiedzisz go znowu w najbliższej przyszłości? – Próbował maskować swoją ciekawość.

– Umówiliśmy się jutro po szkole – zdradziłam. – Ale nie martw się, odrobię lekcje w warsztacie.

– Obyś nie zapomniała! – Tak naprawdę był zachwycony.

Im bliżej byliśmy Forks, tym dotkliwiej brakowało mi ducha Jacoba. Robiłam się coraz bardziej podenerwowana. Nie miałam ochoty znaleźć się na powrót sama w swoim pokoju. Byłam pewna, że nie uda mi się wymknąć koszmarom dwie noc z rzędu.

Żeby opóźnić moment położenia się spać, sprawdziłam stan swojej skrzynki mailowej. Okazało się, że mam nową wiadomość od Renee.

Pisała o tym, jak spędziła dzień, o kółku literackim, na które zapisała się, zrezygnowawszy z kursu medytacji, i o tym, że w zeszłym tygodniu miała zastępstwo w drugiej klasie i tęskniła za swoimi przedszkolakami. Phil chwalił sobie nową posadę trenera. Planowali pojechać w drugą podróż poślubną do Disney World.

Uświadomiłam sobie, że jej mail przypomina bardziej wpis w pamiętniku niż tekst adresowany do drugiej osoby. Zrobiło mi się za siebie wstyd. Byłam wyrodną córką.

Odpisałam bezzwłocznie. Nie tylko skomentowałam każdy fragment jej listu, ale także dodałam kilka informacji o sobie. Opisałam wieczór u Blacków i to, jak się czułam, obserwując Jacoba składającego umiejętnie kawałki metalu w całość. Niczym nie zasygnalizowałam, że zdaję sobie sprawę, jak bardzo mój mail różni się od tych, które dostawała ode mnie od września. Nie pamiętałam prawie nic z tego, co napisałam tydzień wcześniej, ale musiało być to okropnie lakoniczne i bezduszne. Im dłużej myślałam o tym, jak traktowałam ostatnio mamę, tym większe czułam wyrzuty sumienia. Pewnie bardzo się o mnie martwiła.

Siedziałam celowo do późna, robiąc nawet te ćwiczenia, które nie były zadane, jednak ani senność, ani płytko zakorzeniona radość utrzymująca się po spotkaniu z Jacobem nie zdołały uchronić mnie przed powrotem koszmaru. Obudziłam się roztrzęsiona. Mój krzyk stłumiła poduszka.

Przez okno wpadało przyćmione światło przefiltrowane przez grube pokłady porannej mgły. Zostałam w łóżku, żeby otrząsnąć się z męczącego snu. Zmienił się w nim pewien szczegół i zachodziłam w głowę, czemu.

Tej nocy nie snułam się po lesie sama. Towarzyszył mi Sam Uley – mężczyzna, który tamtego dnia, do którego nie chciałam wracać, znalazł mnie wśród paproci. W życiu nie wpadłabym na to, że mógłby nawiedzić mnie we śnie. Ciemne oczy Indianina były zaskakująco nieprzyjazne, kryły w sobie jakąś mroczną tajemnicę. Zerkałam na niego tak często, jak tylko pozwalało mi na to prowadzenie moich histerycznych poszukiwań, chociaż, jak zawsze, w moim koszmarze górę brała panika, czułam się też nieswojo z powodu obecności Sama. Być może było tak, dlatego, że kiedy patrzyłam na niego kątem oka, jego postać drgała, niemal się rozmywała. Nie odzywał się – stał tylko i przyglądał mi się spode łba. W odróżnieniu od swojego odpowiednika w rzeczywistym świecie, nie miał najmniejszej ochoty mi pomóc.

Przy śniadaniu Charlie nadal się na mnie gapił. Usiłowałam go ignorować, tłumacząc sobie, że zasługuję na takie traktowanie. Spodziewałam się, że ojciec dopiero za kilka tygodni uwierzy, że moje odrętwienie znikło na dobre. Cóż, trzeba było to jakoś ścierpieć. W końcu i ja miałam wyglądać powrotu zombie. Dwa dni normalności nie oznaczały jeszcze całkowitego wyleczenia. W szkole, wręcz przeciwnie, ignorowano mnie. Do tej pory nie miałam o tym pojęcia. Dziwnie było odkryć, że stałam się niewidzialna.

Przypomniało mi się, jak to było, kiedy pojawiłam się tu po raz pierwszy. Marzyłam wówczas, żeby zmienić się w kameleona i wtopić w szarość mokrego betonu chodnika. Najwyraźniej moja prośba została wysłuchana – z rocznym opóźnieniem. Nikt mnie przywitał, nikt nie zagadywał. Nawet nauczyciele prześlizgiwali się po mnie wzrokiem, jakby moje krzesło stało puste.

Słyszałam nareszcie otaczające mnie zewsząd głosy, więc cały ranek podsłuchiwałam. Starałam się wywnioskować z fragmentów mów, co dzieje się w szkole i w miasteczku, ale były one zbytnio oderwane od kontekstu. Zniechęcona, po godzinie dałam za wygraną.

Kiedy zajmowałam swoje miejsce na matematyce, Jessica nie podniosła głowy.

– Hej, Jess – powiedziałam z udawaną nonszalancją. – Jak tam weekend?

Rzuciła mi pełne podejrzliwości spojrzenie. Czy jeszcze się na mnie gniewała? A może brakowało jej cierpliwości, by zadawać się z wariatką?

– Ekstra – mruknęła. Natychmiast przeniosła wzrok na swój otwarty podręcznik.

– To fajnie – wymamrotałam.

Przekonywałam się właśnie na własnej skórze, co oznacza określenie „traktować kogoś ozięble” – od mojej koleżanki bił taki chłód, że zrobiło mi się zimno. Bardzo zimno. Zdjęłam z oparcia krzesła kurtkę i założyłam ją z powrotem na siebie.

Czwarta lekcja przedłużyła się, przez co spóźniłam się na lunch. Mój stały stolik w stołówce okupowała już niemal cala paczka: Mike, Jessica, Angela, Conner, Tyler, Erie i Lauren. Kolo Erica siedziała niejaka Katie Marshall – mieszkająca niedaleko mnie ruda trzecioklasistka – a obok niej Austin Marks, starszy brat chłopaka, od którego dostałam motory. Zastanawiałam się, czy dołączyli do naszej paczki, kiedy chodziłam półprzytomna, czy też dziś dosiedli się po raz pierwszy.

Moja niewiedza zaczynała mnie drażnić. Równie dobrze mogłam była spędzić ostatnie miesiące w szczelnie zamkniętym pudle.

Na moje przybycie nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi, chociaż nogi odsuwanego przeze mnie krzesła w kontakcie z linoleum wydały nieprzyjemny, ostry dźwięk.

Postanowiłam rozeznać się w tym, co słychać u moich znajomych, analizując zmiany w ich wyglądzie i to, co mówili. Siedząc najbliżej mnie Mike i Connor dyskutowali o sporcie, więc zwróciłam głowę w kierunku dziewczyn.

– Gdzie podziałaś Bena? – spytała Lauren Angelę. Nadstawiłam uszu. Czyżby Ben i Angela byli nadal parą?

Lauren bardzo się zmieniła, ledwie ją rozpoznałam. Długie włosy zastąpiła krótka, wygolona na karku, chłopięca fryzura. Byłam ciekawa, co skłoniło dziewczynę do wizyty u fryzjera. Czy we włosy wplątała jej się guma do żucia? Czy je sprzedała? A może wszystkie osoby, którym dokuczała, zmówiły się i zaatakowały ją z nożyczkami za salą gimnastyczną? Nie, to nie fair pomyślałam. Daj jej czyste konto. Może jest już kimś zupełnie innym niż kiedyś, tak jak ty? Angela też wyglądała inaczej – włosy bardzo jej urosły.

– Dostał grypy żołądkowej – wyjaśniła. – Biedaczek, całą noc wymiotował. Mam nadzieję, że to jedna z tych jednodniowych.

– Co porabiałyście w weekend? – spytała Jessica, ale takim tonem, że wątpiłam, aby była zainteresowana tym, co koleżanki mają jej do powiedzenia. Mogłam się założyć, że pytanie Jess to tylko pretekst, by opisać ze szczegółami własne przeżycia. Czyżby nasz wypad do kina? Czy byłam do tego stopnia niewidzialna, że można było plotkować na mój temat w mojej obecności?

– W sobotę mieliśmy urządzić piknik – wyjawiła Angela – ale… zawahała się – ale po drodze zmieniliśmy zdanie. Zmarszczyłam czoło. Jej wahanie przykuło moją uwagę. Lecz nie Jessiki.

– Och, jaka szkoda – rzuciła obojętnie, gotowa przejść do swojej opowieści.

Na szczęście nie byłam jedyną osobą, którą zaintrygowała odpowiedź Angeli.

– Co się takiego stało? – spytała Lauren.

– Hm… – Angela nigdy nie była gadułą, ale teraz dobierała jeszcze staranniej niż zwykle. – Pojechaliśmy na północ, w stronę ciepłych źródeł. Jak się pójdzie jakieś dwa kilometry wzdłuż szlaku w głąb lasu, jest tam taka ładna polana. Byliśmy już prawie na miejscu, kiedy… coś nas wystraszyło.

Wystraszyło? Co takiego? – Lauren pochyliła się do przodu. Nawet Jess zaciekawiła ta historia.

Jakieś zwierzę – powiedziała Angela. – Nie wiemy, co to było. Miało czarną sierść, więc przypuszczamy, że niedźwiedź, bo co innego, tyle że… niedźwiedzie nie są takie ogromne.

No nie, następni! – żachnęła się Lauren, a w jej oczach pojawiły się złośliwe ogniki. Najwyraźniej jej osobowość nie uległa jednak, takiemu przeobrażeniu, co fryzura. – Tyler wciskał mi to samo w zeszłym tygodniu!

– Niedźwiedź tak blisko uzdrowiska? Niemożliwe. – Jessica stanęła po stronie Lauren.

Angela wbiła wzrok w blat stołu.

– Naprawdę go widzieliśmy – szepnęła nieśmiało.

Lauren prychnęła pogardliwie. Zerknęłam na Mike'a. Wciąż rozmawiał z Connerem. To ja musiałam przyjść Angeli z pomocą.

– Ona nie kłamie – wtrąciłam zniecierpliwiona. – W sobotę mieliśmy w sklepie klienta, który również widział niedźwiedzia, Całkiem blisko głównej drogi. Też mówił, że był czarny i wielki, prawda, Mike?

Zapadła cisza. Oczy wszystkich skierowały się w moją stronę. Rudowłosa Katie rozdziawiła usta, jakby właśnie była świadkiem zamachu terrorystycznego. Przez kilka sekund nikt się nie poruszył.

– Mike? – wydusiłam z siebie, zbita z tropu. – Pamiętasz tego gościa w sklepie?

– J – jasne – wyjąkał. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Przecież rozmawiałam z nim regularnie w pracy. Przecież… A może nie uważał tamtych wymian zdań za rozmowy?

Mike otrząsnął się z szoku.

– Tak, mieliśmy takiego klienta – potwierdził. – Opowiadał, ze widział olbrzymiego czarnego niedźwiedzia tuż na początku szlaku.

Ponoć był większy od grizzly.

– Hm… – Lauren odrzuciła głowę do tyłu, obróciła się do Jessiki i zmieniła temat. – I jak tam, dostałaś już odpowiedź z USC *?

Wróciliśmy do przerwanych czynności i rozmów, z wyjątkiem Mike'a i Angeli. Angela uśmiechnęła się do mnie niepewnie. Szybko odwzajemniłam uśmiech.

– A jak tobie minął weekend? – spytał ostrożnie Mike.

Znów znalazłam się pod ostrzałem spojrzeń. Tylko Lauren udawała, że nie interesuje jej moja odpowiedź. – W piątek byłam z Jessicą w kinie w Port Angeles, a w sobotę po południu i przez większość niedzieli siedziałam u znajomych w La Push.

Kiedy padło imię Jessiki, pozostali zerknęli na nią zaciekawieni. Wyglądała na poirytowaną. Nie wiedziałam, czy dlatego, że wstydziła się kontaktów ze mną, czy dlatego, że pozbawiłam ją szansy na wywołanie sensacji.

– Na jakim filmie byłyście? – ciągnął Mike. W kącikach jego ust czaił się już uśmiech.

– „Bez wyjścia”. To ten o zombie. – Wyszczerzyłam zęby, żeby go zachęcić. Może przez te cztery miesiące nie spaliłam jednak wszystkich mostów.

– Słyszałem, że wbija w fotel. Bardzo się bałaś? – Chłopak nie zamierzał zostawić mnie w spokoju.

– Była w takim stanie, że musiała wyjść przed końcem – wtrąciła Jessica z sarkastycznym uśmieszkiem. Pokiwałam głową, próbując zrobić zawstydzoną minę.

– Bardzo skuteczny horror.

Mike zasypywał mnie pytaniami aż do dzwonka. Wspomagała go Angela. Reszta towarzystwa stopniowo przyzwyczaiła się do tego, że wróciłam do świata żywych, ale co rusz łapałam się na tym, że ktoś mi się przygląda.

Kiedy wstałam, żeby odnieść tacę, Angela poszła za mną. – Dzięki – szepnęła mi do ucha, kiedy oddaliłyśmy się od stolika.

– Za co?

– Za to, że wstawiłaś się za mną. Że się przełamałaś.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Przyjrzała mi się z troską – szczerze, a nie ironicznie, w styl „ciekawe, czy naprawdę jej odbiło”.

– Wszystko u ciebie w porządku?

Zawsze miała w sobie dużo empatii – to, dlatego pojechałam do kina z Jessicą, a nie z nią, chociaż to Angelę bardziej lubiłam.

– Niezupełnie – przyznałam. – Ale już mi trochę lepiej.

– Cieszę się. Brakowało mi ciebie.

Właśnie mijały nas Lauren i Jessica. Lauren rzuciła:

– Tak, umieramy ze szczęścia.

Angela skrzywiła się, a potem uśmiechnęła do mnie, żeby mnie pocieszyć.

Westchnęłam. Witaj na starych śmieciach, pomyślałam.

– Którego dzisiaj mamy? – zaciekawiło mnie nagle.

– Dziewiętnasty stycznia.

– Hm… – Coś sobie uzmysłowiłam.

– Co jest?

– Dokładnie rok temu przyszłam do szkoły po raz pierwszy.

– Niewiele się zmieniło od tego czasu – stwierdziła Angela, spoglądając na plecy Lauren.

– Tak. To samo przyszło mi do głowy.

Загрузка...