Примечания

1

Jonathan Strange, Historia i zastosowanie angielskiej magii, t. i, rozdz. 2, John Murray, Londyn 1816

2

Prawidłowo nazywanych aureatami lub magami złotego wieku.

3

John Segundus, Pełny opis elfów doktora Pale’a, ich imiona, historie, charaktery i zakres świadczonych mu usług, Thomas Burnham, Księgarz, Northampton 1799.

4

Doktor Martin Pale (1485–1567) był synem garbarza z Warwick, a także ostatnim z aureatów, czyli magów złotego wieku. Inni magowie poszli w jego ślady (por. Gregory Absalom), ale nie cieszyli się dobrą reputacją. Pale był z pewnością ostatnim angielskim magiem, który zaryzykował wyprawę do Faerie.

5

Magowie, jak wiemy z dzieł Jonathana Strange’a, potrafią latami toczyć spory o każdą rzecz. Wiele czasu poświęcono problematycznej kwestii przynależności danych foliałów do ksiąg magii. Większość laików zadowala się jednak następującą zasadą: tomy napisane przed zanikiem magii w Anglii to księgi magii, dzieła powstałe później to księgi o magii. Założenie jest bardzo proste: księgę magii powinien napisać praktykujący mag, nie zaś teoretyk ani historyk magii. Czy może istnieć bardziej racjonalny podział? Niestety, w tym miejscu pojawiają się trudności. Wielcy mistrzowie magii, których określamy mianem aureatów lub magów złotego wieku (Thomas Godbless, Ralph Stokesey, Katarzyna z Winchesteru, Król Kruków), pisali niewiele bądź niewiele ich tekstów przetrwało. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że Thomas Godbless był niepiśmienny. Z kolei Stokesey uczył się łaciny w małej szkółce w rodzinnym hrabstwie Devon, lecz wszystko, co o nim wiemy, napisali inni.

Magowie zajęli się pisaniem ksiąg, kiedy magia była już w zaniku. Nadciągał mrok, który spowił chwałę angielskiej magii. Ludzie, nazywani magami srebrnego wieku lub argentami (Thomas Lanchester, 1518-1590; Jacques Belasis, 1526–1604; Nicholas Goubert, 1535–1578; Gregory Absalom, 1507–1599) byli jak gasnące świece w zapadających ciemnościach — w pierwszej kolejności uczeni, dopiero później magowie. Ponad wszelką wątpliwość twierdzili, że uprawiają magię, niektórzy mieli nawet do pomocy elfa lub dwóch, lecz wszystko wskazuje na to, że nie dokonali zbyt wiele. Dlatego część współczesnych badaczy powątpiewa, czy argenci w ogóle potrafili czarować.

6

Pierwszy ustęp przeczytany przez pana Segundusa dotyczył Anglii, Faerie (którą magowie zwą czasem Innymi Ziemiami) i dziwnej krainy, która rzekomo leży po drugiej stronie Piekła. Pan Segundus słyszał o symbolicznej i magicznej więzi łączącej te trzy krainy, do tej pory jednak nigdy nie natrafił na równie przejrzysty ich opis.

Drugi fragment dotyczył jednego z największych angielskich magów, Martina Pale’a. W Drzewie nauki Gregory’ego Absaloma znajduje się słynny ustęp, który opisuje, jak podczas podróży przez Faerie ostatni z wielkich aureatów, Martin Pale, złożył wizytę księciu elfów. Jak większość przedstawicieli swojej rasy, elf miał mnóstwo imion, godności, tytułów i pseudonimów, zazwyczaj jednak zwano go Zimnym Henrym. Zimny Henry wygłosił długą i barwną mowę, adresowaną do gościa. Była ona pełna przenośni i aluzji, ale Zimny Henry pragnął chyba powiedzieć, że elfy to z natury psotne stworzenia, które nie zawsze wiedzą, kiedy postępują niewłaściwie. Na to Martin Pale krótko i nieco enigmatycznie odparł, że nie wszyscy Anglicy mają stopy tej samej długości.

Przez kilka stuleci nikt nie miał bladego pojęcia, cóż to może oznaczać, choć pojawiło się kilka hipotez — John Segundus znał je wszystkie. Najpopularniejszą rozwinął William Pantler na początku osiemnastego wieku. Pantler twierdził, że Zimny Henry i Pale dyskutowali o teologii. Elfy (jak każdy wie) są poza zasięgiem Kościoła. Nie przyszedł do nich Chrystus i nigdy nie przyjdzie, nikt nie wie, co się z nimi stanie w dniu Sądu Ostatecznego. Zdaniem Pantlera, Zimny Henry próbował spytać Pale’a, czy jest nadzieja, by elfy, podobnie jak ludzie, zostały zbawione. Odpowiedź Pale’a miała oznaczać, że nie wszyscy Anglicy dostąpią zbawienia. Opierając się na tej interpretacji, Pantler przypisuje Pale’owi raczej dziwaczne przekonanie, że Niebiosa mogą pomieścić tylko skończoną liczbę błogosławionych; za każdego skazanego na potępienie Anglika może wejść tam elf. Pantler zyskał renomę maga teoretyka jedynie na podstawie książki, którą napisał na ten temat.

We Wskazówkach Jacques’a Belasisa pan Segundus znalazł inne wytłumaczenie. Na trzy stulecia przed wizytą Martina Pale’a Zimny Henry podejmował gościa z krainy ludzi, angielskiego maga, potężniejszego nawet niż Pale — Ralpha Stokeseya, który pozostawił tam buty. Te buty, zdaniem Belasisa, były stare i dlatego zapewne Stokesey ich nie zabrał. Ich obecność w zamku wywołała ogromną konsternację wśród mieszkających tam elfów, którzy darzyli wielkim szacunkiem angielskich magów. Zimny Henry znalazł się w tarapatach, gdyż obawiał się, że w jakiś niezrozumiały sposób chrześcijańska moralność obarczy go odpowiedzialnością za utratę butów przez maga. Usiłował się ich pozbyć, przekazując je Pale’owi, ten jednak ich nie przyjął.

7

Bohaterów Cesarstwa Rzymskiego honorowano wieńcami z liści laurowych. Na drodze kochanków i wybrańców losu podobno rozrzucano róże. Angielskim magom dostał się w udziale jedynie pospolity bluszcz.

8

Wielka świątynia w Yorku była zarówno katedrą (czyli siedzibą biskupa lub arcybiskupa), jak i kościołem przyklasztornym, gdyż została zbudowana przez misjonarzy. Nosiła różne nazwy. Niegdyś najczęściej nazywano ją „minster”, co znaczy właśnie „kościół przyklasztorny”, obecnie jednak mieszkańcy Yorku stosują określenie „katedra”, gdyż daje im to przewagę nad pobliskimi miasteczkami, Ripon i Beverley.

9

Takie porwanie opisuje znana ballada Król Kruków.

Niedługo już, mój ojciec rzekł

Niedługo będziesz z nami

Król Kruków bardzo dobrze wie

Gdzie najpiękniejsza pani

Ksiądz zbytnio był światowy

Choć modlił się i dzwonił

Król Kruków świec trzy sztuki dał

Ksiądz rzekł: nie będę bronił

Ramiona kruche miała zbyt

Choć słowo już mi dała

Król Kruków dłoń wyciągnął doń

Westchnieniem mnie żegnała

Ta ziemia jest zbyt płytka

Skreślona jest na niebie

I drży jak deszcz na wietrze gdy

Kruków Król pomknie biegiem

Na zawsze i na wieki

Wspominaj przy mnie spokój

Na bagnach pod gwiazdami

U obłąkańca boku


(Przekład Piotr Budkiewicz)

10

Precedens przytoczony przez pana Honeyfoota dotyczył morderstwa popełnionego w 1279 roku w ponurym, położonym na wrzosowiskach mieście Alston. Na przykościelnym cmentarzu odnaleziono zwłoki chłopca; wisiały na głogu przed wrotami kościoła. Nad drzwiami widniała rzeźba Błogosławionej Dziewicy z Dziecięciem. Mieszkańcy Alston posłali ludzi do Newcastle, do zamku Króla Kruków. Jego dwaj magowie nakazali Dziewicy i Dzieciątku Jezus przemówić. Rzeźba oznajmiła, iż widziała śmierć chłopca, lecz nie zna przyczyny zbrodni. Zabił go nieznajomy. Potem, gdy do miasta zawitał obcy, za każdym razem mieszkańcy Alston ciągnęli go do wrót kościoła, i pytali: „Czy to ten?”, lecz Dziewica i Dzieciątko zawsze zaprzeczali. Pod stopami Dziewicy spoczywały lew i smok, dziwacznie splecione i kąsające się po szyjach. Wyrzeźbił je ktoś, kto nigdy nie widział lwa ani smoka, za to oglądał bardzo wiele psów i owiec, i coś z charakteru tych zwierząt przeniknęło do rzeźby. Kiedy jakiś nieszczęśnik trafiał na przesłuchanie przed oblicze Dziewicy i Dziecięcia, lew i smok przestawały się gryźć i warowały niczym dziwne psy obronne, przy czym lew ryczał, smok zaś parskał ze złością.

Minęły lata. Umarli wszyscy, którzy pamiętali chłopca. Morderca najprawdopodobniej również zszedł z tego świata. Dziewica i Dzieciątko nie przestali jednak mówić. Gdy pojawiał się przed nimi jakiś obcy biedak, oświadczali: „To nie on”, odwracając kamienne głowy. Alston zyskało opinię dziwnego miejsca i ludzie woleli je omijać.

11

By lepiej zrozumieć charakter i niezwykłe umiejętności pana Norrella, pan Segundus sporządził dokładny opis wizyty w opactwie Hurtfew, ale jego wspomnienia z wizyty były zdumiewająco niejasne. Za każdym razem, gdy czytał swoje słowa, odkrywał, że teraz inaczej to pamięta. Wykreślał zdania i pisał nowe, w końcu sporządzał następny opis. Po czterech lub pięciu miesiącach musiał przyznać sam przed sobą, że już nie wie, co pan Honeyfoot powiedział do pana Norrella, co odpowiedział na to pan Norrell i co on sam zobaczył w Hurtfew. Doszedł do wniosku, że próba spisania czegokolwiek na ten temat jest daremna, i cisnął zapiski w ogień.

12

Kiedyś Drawlight znalazł się w jednym pomieszczeniu z długowłosym białym kotem lady Bessborough. Miał wtedy na sobie nieskazitelnie czarny frak i spodnie, toteż niepokoił go widok zwierzęcia, które najwyraźniej zamierzało się rozsiąść na jego kolanach. Drawlight poczekał na stosowną chwilę i, przekonany, iż nikt na niego nie patrzy, złapał kota, otworzy! okno i go wyrzucił. Kot przeżył upadek z trzeciego piętra, ale nie odzyskał pełnej sprawności w jednej nodze i od tej pory zawsze okazywał niechęć dżentelmenom w czerni.

13

Uważa się, że Merlin został uwięziony w pniu głogu przez czarodziejkę Nimic.

14

Pan Lascelles przesadza. Król Kruków miał zaledwie trzy królestwa.

15

Mieszkaniec hrabstwa Nottingham, pan Tubbs, bardzo pragnął zobaczyć elfa i wbił sobie do głowy, że jego stangret jest przedstawicielem tej rasy. Stangret zwał się Jack Starhouse. Był ciemnowłosy, wysoki i rzadko się odzywał, co wprawiało w zakłopotanie innych służących. Do gospodarstwa pana Tubbsa trafił niedawno. Twierdził, że wcześniej był stangretem starszego pana Browne’a w Coldmicklehill, na północy. Miał niezwykły dar: kochały go wszystkie stworzenia. Konie zawsze były posłuszne, gdy on dzierżył lejce. Umiał też rozkazywać kotom w sposób nieznany w hrabstwie Nottingham. Porozumiewał się z nimi szeptem: kot, do którego mówił, nieruchomiał ze zdumionym wyrazem pyszczka, jakby nigdy w życiu nie słyszał równie rozsądnych słów ani nie spodziewał się usłyszeć ich w przyszłości. Potrafił też zmusić je do tańca. Koty w domostwie pana Tubbsa były równie poważne i pełne godności jak wszystkie inne, ale Jack Starhouse umiał je skłonić do dzikich harców, skakania na tylnych nogach i rzucania się na wszystkie strony. Czynił to za pomocą dziwnych westchnień, gwizdów i syków.

Ktoś ze służby zauważył, że gdyby tylko te koty się do czegoś nadawały — a nie nadawały się do niczego — działanie to miałoby jakiś sens. Zadziwiające umiejętności Starhouse’a były jednak bezużyteczne; nie bawiły też służących, tylko wprawiały ich w zakłopotanie.

Nie wiadomo, czy to te sztuczki, czy też urodziwe oblicze Starhouse’a (o nieco zbyt szeroko rozstawionych oczach) sprawiły, iż pan Tubbs wkrótce zaczął w sekrecie rozpytywać o stangreta. Pewnego dnia oznajmił mu, iż dowiedział się, że pan Browne jest bardzo chory. Był już bardzo chory, gdy Starhouse rzekomo dla niego pracował, i nie wychodził z domu od wielu lat. Pan Tubbs chciał zatem wiedzieć, do czego pan Browne potrzebował stangreta. Jack Starhouse w końcu przyznał, że nie był w służbie u pana Browne’a, lecz pracował dla innej rodziny w okolicy. Pracował ciężko i był szczęśliwy, ale inni słudzy go nie lubili. Nie wiedział dlaczego. Choć zdarzało się to już wcześniej. Jedna ze służących rozpowiadała kłamstwa o nim i został odprawiony. Kiedyś, wiele lat wcześniej, widział pana Browne’a. Bardzo mu przykro, że okłamał pana Tubbsa, ale nie miał pojęcia, co robić.

Pan Tubbs wyjaśnił, że już nie ma potrzeby bajdurzyć. Wie, że Starhouse jest elfem, i sługa nie musi się niczego obawiać, nie zdradzi go. Chciał tylko porozmawiać z nim o jego ojczyźnie i krajanach. Początkowo Starhouse nie rozumiał, o co chodzi panu Tubbsowi. Kiedy w końcu to pojął, na próżno zapewniał, że jest człowiekiem i w dodatku Anglikiem. Po tej rozmowie Starhouse ciągle wpadał na pana Tubbsa, który zasypywał go setkami pytań o elfy oraz Faerie. Przez to Starhouse popadł w takie przygnębienie, że musiał zrezygnować z posady. W piwiarni w Southwell poznał człowieka, który namówił go na wniesienie sprawy przeciwko byłemu pracodawcy za zniesławienie. Słynną decyzją sądu Jack Starhouse został uznany za istotę ludzką. Ten dziwaczny epizod skończył się niefortunnie zarówno dla Tubbsa, jak i Starhouse’a. Przez niewinne pragnienie zobaczenia elfa Tubbs stał się obiektem powszechnych drwin. W gazetach w Londynie, Derby i Sheffield drukowano jego karykatury, sąsiedzi przestali się do niego odzywać. Starhouse zaś szybko się przekonał, że nikt nie zatrudni stangreta, który wniósł sprawę przeciwko własnemu panu. Musiał przyjąć byle jaką pracę i wkrótce popadł w ubóstwo.

Proces Tubbs kontra Starhouse jest interesujący zwłaszcza z tej przyczyny, że ilustruje szeroko rozpowszechniony pogląd, że elfy nadal żyją w Anglii. Zdaniem wielu Anglików i Angielek wszędzie ich pełno. Niektóre są niewidzialne, inne zaś udają porządnych chrześcijan, mogą być nawet naszymi znajomymi. Uczeni debatują nad tym od wieków, ale nie doszli do żadnych konstruktywnych wniosków.

16

Elf Simona Bloodwortha przyszedł doń całkiem niespodziewanie. Zaproponował swe usługi i poprosił, by zwracać się do niego „Buckler”. Każde dziecko mogłoby wyjaśnić czytelnikowi, że Bloodworth lepiej by zrobił, gdyby zbadał sprawę i przekonał się, kim właściwie jest Buckler i czemu przybył z Faerie, by służyć magowi trzeciej kategorii. Buckler świetnie radził sobie z magią: interesy Bloodwortha w małym miasteczku Bradford on Avon kwitły. Tylko raz Buckler był przyczyną kłopotów, gdy w nagłym ataku szału zniszczył książeczkę, która należała do kapelana lorda Lovela. Im dłużej Buckler przebywał u Bloodwortha, tym stawał się mocniejszy. Gdy nabrał sił, zmienił swój wygląd. Zakurzone łachmany przeobraziły się w porządny ubiór. Zardzewiałe nożyce, które ukradł ślusarzowi w mieście, w miecz. Chuda, upstrzona plamami lisia twarz stała się urodziwym ludzkim obliczem, poza tym nagle urósł o pół metra albo i więcej. Zapewniał panią Bloodworth, że tak wyglądał naprawdę, a poprzedni wygląd był winą zaklęcia.

W piękny majowy poranek roku 1310, kiedy Bloodworth wyjechał z domu, pani Bloodworth zauważyła, że w kącie kuchni pojawił się wysoki kredens. Kiedy spytała o to Bucklera, natychmiast odparł, że mebel jest magiczny i on go tu sprowadził. Dodał, że z wielkim bólem obserwował, jak pani Bloodworth i jej córki zmywają, gotują, sprzątają od świtu do nocy, podczas gdy powinny siedzieć na haftowanych poduszkach, ubrane w zdobione klejnotami suknie, i zajadać się kandyzowanymi owocami. Bardzo rozsądne, pomyślała pani Bloodworth. Buckler dodał, że często ganił jej męża za to, że nie ułatwia życia żonie, ale ten nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Odparła, że ani trochę jej to nie dziwi. Buckler oświadczył na to, że jeśli pani Bloodworth wejdzie do kredensu, trafi w magiczne miejsce, gdzie nauczy się zaklęć, które pomogą jej migiem dokończyć pracę. Sprawią, że będzie piękna w oczach każdego, kto na nią spojrzy, że będzie mogła wyczarować stosiki złota, zmusić męża do posłuszeństwa i tak dalej. „Ile tych zaklęć?” — przerwała pani Bloodworth. Mniej więcej trzy, jak sądził. „Trudne?” „O nie! Bardzo proste”. „Długo to potrwa?” „Nie, niedługo, wróci pani akurat na mszę”.

Tego ranka do kredensu Bucklera weszło siedemnaście osób. Nigdy już ich nie zobaczono w Anglii. Wśród nich byli: pani Bloodworth, jej dwie młodsze córki, dwie służące i dwóch służących, wuj pani Bloodworth i sześcioro sąsiadów. Tylko Margaret, najstarsza córka Bloodwortha, odmówiła wejścia do kredensu.

Król Kruków wysłał dwóch magów, by zbadali tę sprawę. To właśnie ich pisemnym sprawozdaniom zawdzięczamy informację o tym zdarzeniu.

Najważniejszym świadkiem była Margaret, która powiedziała: „Mój biedny ojciec wszedł do kredensu po to, by ich uratować, choć błagałam, by tego nie robił. I tara znikł”. Dwieście lat później doktor Martin Pale podróżował przez Faerie. W zamku Johna Hollyshoesa (wiekowego i potężnego księcia elfów) znalazł ludzkie dziecko, siedmio- bądź ośmioletnią dziewczynkę, wyjątkowo bladą i zabiedzoną. Przedstawiła się jako Annę Bloodworth i powiedziała, że przebywa w Faerie od dwóch tygodni. Dziewczynce nakazano zmyć wielką stertę brudnych naczyń. Mówiła, że zmywa je od przybycia, a kiedy skończy, wróci do domu, do rodziców i sióstr.

17

Francis Sutton-Grove (1682–1765), mag teoretyk. Autor dwóch ksiąg: De Generibus Artium Magicarum Anglorum, 1741, oraz Przepisów i opisów, 1749. Ale nawet pan Norrell, jedyny miłośnik Suttona-Grove’a, uważał, że Przepisy popisy są nieprawdopodobnie kiepskie. Uczeń pana Norrella, Jonathan Strange, takich nienawidził, że podarł swój egzemplarz na drobne kawałeczki i nakarmił nimi osiołka druciarza (patrz Życie Jonathana Strange’a autorstwa Johna Segundusa, 1820, wyd. John Murray).

Dzieło De Generibus Artium Magicarum Ang/orum zyskało opinię najnudniejszej księgi z kanonu angielskiej magii. Była to pierwsza podjęta przez Anglika próba opisania dziedzin magii, które współczesny mag powinien przestudiować. Zdaniem Suttona-Grove’a, było ich trzydzieści osiem tysięcy dziewięćset czterdzieści pięć; wyszczególnił je wszystkie. Sutton-Grove wyprzedza wielkiego pana Norrella w jeszcze jednym: żadne z jego zestawień nie wspomina o magii tradycyjnie przypisywanej ptakom oraz innej dzikiej zwierzynie. Poza tym Sutton-Grove celowo pomija te rodzaje magii, do których zwyczajowo wykorzystuje się elfy, jak wskrzeszanie umarłych.

18

Książę Portlandu — premier i pierwszy lord skarbu w latach 1807–1809.

19

W Polsce znana raczej jako Fanny Burney. Autorka sentymentalnych romansów, jak Ewelina (przyp. tłum.).

20

O elfie! Bardzo potrzebuje twej pomocy. Dziewica nie żyje, rodzina pragnie, by powróciła do życia.

21

Oto martwa kobieta pomiędzy niebem a ziemią! Wiedz, o elfie, że Wybrałem cię do tego zadania, gdyż…

22

Burlington House na Piccadilly był londyńską rezydencją księcia Portlandu, pierwszego ministra skarbu (wiele osób, na francuską modłę, nazywa piastującego tę funkcję premierem). Burlington House wzniesiono w czasach, gdy arystokraci nie obawiali się rywalizować z władcami w demonstracji władzy i bogactwa. Budynek ten nie miał sobie równych w stolicy. Sam książę, bardzo szacowny staruszek, nie nadawał się na premiera. Był bardzo wiekowy i schorowany. Leżał teraz gdzieś w odległej części domu, w pokoju z zaciągniętymi kotarami, otumaniony laudanum i powoli umierał. Kraj nie miał z niego żadnego pożytku. Jedyną korzyścią z jego premierostwa było to, że Portland pozwalał wykorzystywać swój przepiękny dom na miejsce spotkań i użyczał służby do przynoszenia z piwniczki, czego tylko dusza ministrów zapragnie (bowiem rządzenie Wielką Brytanią wysusza gardła).

23

William Pitt Młodszy (1759–1806). Wątpliwe, czy kiedykolwiek pojawi się podobna postać, gdyż Pitt został premierem w wieku dwudziestu czterech lat i rządził krajem, z trzyletnią przerwą, aż do śmierci.

24

Cztery lata później, podczas wojen na Półwyspie Iberyjskim, uczeń pana Norrella, Jonathan Strange, w podobny sposób krytykował ten rodzaj magii.

25

W tej przemowie pan Lascelles zdołał dokonać kompilacji wszystkich dzieł lorda Portisheada. Zanim ten zrezygnował ze studiów nad magią na początku 1808 roku, opublikował trzy książki: Życie Jacques’a Belasisa, Longman, Londyn 1801, Życie Nicholasa Gouierta, Longman, Londyn 1805, i Dziecięce lata Króla Kruków, Longman, Londyn 1807, z ilustracjami Thomasa Bewicka. Dwie pierwsze były naukowymi rozprawkami o dwóch szesnastowiecznych magach. Pan Norrell niezbyt je cenił, a już szczególnie nie cierpiał Dziecięcych lat… Jonathan Strange z kolei uważał je za znakomitą książeczkę.

26

„Dziwne, że takiego bogacza (gdyż lord Portishead był właścicielem sporej części angielskich ziem) charakteryzowała podobna skromność, ale pan Lascelles nie mijał się z prawdą. Lord Portishead był poza wszystkim oddanym mężem i ojcem dziesięciorga dzieci. Pan Strange mówił mi, że obserwowanie lorda Portisheada podczas zabawy z dziećmi to najwspanialsza rzecz pod słońcem.

W istocie lord sam nieco przypominał dziecko. Mimo wielkiej wiedzy nie potrafił rozpoznać zła, tak samo jak nie potrafiłby znienacka przemówić po chińsku. Był najskromniejszym lordem wśród całej angielskiej arystokracji.” (John Segundus, Życie Jonathana Strange’a, John Murray, Londyn 1820).

27

Pismo „Przyjaciele Angielskiej Magii” wyszło po raz pierwszy w lutym 1808 roku i odniosło niebywały sukces. Do 1812 roku Norrell i La-scelles chwalili się nakładem w wysokości 13 000 egzemplarzy, choć nie wiadomo, czy to wiarygodne dane.

Od 1808 do 1810 roku redaktorem nominalnie był lord Portishead, ale nie ma wątpliwości, że zarówno pan Norrell, jak i Lascelles mieli wielki wpływ na charakter pisma. Zaistniała pewna niezgoda między Norrellem i Lascellesem co do ogólnych celów periodyku. Pan Norrell życzył sobie, by „Przyjaciele Angielskiej Magii” przede wszystkim uzmysłowili społeczeństwu ważność współczesnej angielskiej magii, po drugie korygowali błędne spojrzenie na jej historię, po trzecie zaś oczerniali tych magów i grupy, do których żywił nienawiść. Nie zamierzał zdradzać tajników magii — innymi słowy, nie chciał, by czasopismo było choć w najmniejszym stopniu pouczające. Lord Portishead, którego podziw dla pana Norrella nie miał granic, uznał za swój redaktorski obowiązek postępowanie według wskazówek wielkiego maga. W rezultacie pierwsze numery „Przyjaciół Angielskiej Magii” są raczej nudne i często zdumiewające, pełne dziwnych przeoczeń, zaprzeczeń i uników. Lascelles z kolei doskonale rozumiał, jak posłużyć się periodykiem, by zyskać poparcie dla idei odrodzenia magii w Anglii, i koniecznie pragnął nadać mu lekki ton. Coraz bardziej irytowała go skrupulatność lorda Portisheada. Dzięki sprytnemu manewrowi Lascellesa od 1810 roku on i lord Portishead wspólnie redagowali czasopismo.

John Murray był wydawcą „Przyjaciół Angielskiej Magii” aż do początku 1815 roku, kiedy to wda! się w awanturę z panem Norrellem. Pozbawiony poparcia Norrella zmuszony był sprzedać czasopismo innemu wydawcy, Ihomasowi Nortonowi Longmanowi. W1816 roku Murray i Strange planowali wydawać konkurencyjne czasopismo, zatytułowane „Famulus”, ale ukazał się tylko jeden numer.

28

Wierzono, że Król Kruków władał trzema królestwami: jednym w Anglii, jednym w Faerie i jednym w dziwnej krainie na krańcach Piekła.

29

Thomas Lanchester, Język ptaków, rozdz. 6

30

W końcu w obu procesach zapadły wyroki korzystne dla syna Laurence’a Strange’a.

31

Wręcz przeciwnie. Laurence Strange gratulował sobie, że przez wiele miesięcy nie będzie musiał płacić za jedzenie i ubrania chłopca. Oto jak przez miłość do pieniędzy człowiek inteligentny staje się małostkowy i śmieszny.

32

Biograf Strange’a, John Segundus, zauważył przy kilku okazjach, że Strange wolał towarzystwo inteligentnych kobiet od towarzystwa mężczyzn. Życie Jonathana Strange a, John Murray, Londyn 1820.

33

Spodnie do kolan noszone przez wyższe warstwy społeczne (przyp. tłum.).

34

Teorię tę po raz pierwszy wyłożył kornwalijski mnich o nazwisku Meraud w dwunastym wieku; istniało wiele jej wariantów. W najbardziej skrajnej postaci teoria ta wyraża przekonanie, że każdy, kto został wyleczony, ocalony lub wskrzeszony za pomocą magii, nie podlega Bogu ani jego Kościołowi, tylko musi być posłuszny magowi lub elfowi, który mu pomógł.

Merauda aresztowano i sprowadzono przed oblicze Stefana, króla Anglii Południowej, i jego biskupów w Radzie Winchesteru. Meraud został napiętnowany, wychłostany i częściowo pozbawiony odzienia. Potem go wygnano. Biskupi nakazali wszystkim odmawiać mu pomocy. Meraud usiłował dostać się do Newcastle, zamku Króla Kruków. Zmarł w drodze.

Wierzenie, rozpowszechnione na północy kraju, że pewni mordercy nie należą do Boga ani do Szatana, lecz do Króla Kruków, to inna postać herezji meraudiańskiej.

35

William Pantler, Trzy doskonalące się stany istnienia, Henry Lintot, Londyn 1735. Te trzy doskonalące się stany istnienia to anioły, ludzie i elfy.

36

Co dowodzi tylko, że pan Norrell nie pojmował jeszcze, jak bardzo cenią go ministrowie i jak bardzo chcą go wykorzystać podczas wojny.

37

Londyńska siedziba księcia Walii w Pali Mali.

38

Robert Banks Jenkinson, lord Hawkesbury (1779-1828). Po śmierci ojca w grudniu 1808 roku został earlem Liverpoolu. Przez dziewięć lat był jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników pana Norrella.

39

Para małżeńska, kłócąca się ze sobą i przeżywająca tragikomiczne przygody; bohaterowie angielskiego widowiska kukiełkowego (przyp. tłum.).

40

Król był kochającym ojcem sześciu córek, rodzicielska miłość sprawiła jednak, że zachowywał się niemal jak więzienny strażnik. Nie mógł znieść myśli, że któraś z nich mogłaby wyjść za mąż i go zostawić. Wymagał od córek, by wiodły wręcz nieznośnie nudne życie u boku cholerycznej królowej w zamku Windsor. Z całej szóstki tylko jedna zdołała wyjść za mąż przed ukończeniem czterdziestego roku życia.

41

Wygląda na to, że Strange nie do końca zarzucił marzenia o poetyckiej karierze. W Życiu Jonathana Strange a (John Murray, 1820) John Segundus opisuje, jak po rozczarowaniu związanym z szukaniem genialnego poety Strange postanowił sam pisać wiersze. „Pierwszego dnia wszystko szło jak z płatka; od śniadania do kolacji siedział w szlafroku przy biurku w garderobie i błyskawicznie zapełniał kilka tuzinów kartek rozmiaru kwarto. Bardzo podobało mu się wszystko, co napisał, podobnie jak jego służącemu, który również był człowiekiem słowa i chętnie odpowiadał na skomplikowane pytania dotyczące metafor i retoryki. Zbierał krążące po pokoju papiery, porządkował je, po czym zbiegał na dół, by przeczytać co ciekawsze fragmenty przyjacielowi, pomocnikowi ogrodnika. Tempo, w jakim pisał Strange, było naprawdę zdumiewające. Służący oświadczył, że kiedy przysunął rękę do dłoni Strange’a, czuł bijące od niej ciepło, olbrzymią twórczą energię. Drugiego dnia Strange zasiadł do napisania następnych pięćdziesięciu stron i natychmiast napotkał trudności, bo nie mógł wymyślić rymu do «wystarczy miłość». Sformułowanie „zgubna otyłość” nie rokowało wielkich nadziei, „stroma pochyłość” wydawało się nie na miejscu, a «utkwiła mi ość» brzmiało wręcz prostacko. Męczył się przez godzinę, nic nie wymyślił, urządził sobie przerwę na konną przejażdżkę i już nigdy nie wrócił do tego poematu”.

42

Wioska leżąca osiem lub dziewięć kilometrów od domu Strange’a.

43

Pan Norrell chyba zainspirował się przy tworzeniu tego czaru opisem zaklęcia z hrabstwa Lancaster zamieszczonym w Bibliotece Śmierci (1448) Petera Watershippe’a.

44

Niektórzy uczeni (wśród nich Jonathan Strange) twierdzili, że Maria Absalom doskonale wiedziała, co robi, doprowadzając dom do ruiny. Badacze uważali, że panna Absalom podzielała powszechne przekonanie, ii wszystkie zniszczone budowle należą do Króla Kruków. To zapewne tłumaczyło fakt, że magia w Domu Cieni nabrała mocy, kiedy budynek podupadł.

„Wszystkie wytwory ludzkich rąk, wszystkie miasta, cesarstwa, pomniki pewnego dnia obrócą się w proch. Nawet domy moich drogich czytelników muszą — choćby na jeden dzień, na jedną godzinę — zmienić się w ruinę, gdzie księżycowy blask zespala kamienie i oświetla pomieszczenia, umeblowane przez wiatr niosący kurz. Podobno w tym dniu, w tej godzinie nasze domy staną się własnością Króla Kruków. I choć opłakujemy koniec angielskiej magii, twierdzimy, że dawno już nas opuściła, i pytamy jeden drugiego, jak mogliśmy utracić coś tak cennego, nie zapominajmy, że magia oczekuje nas u kresu Anglii i pewnego dnia nie będziemy mogli umknąć Królowi Kruków, tak jak obecnie nie potrafimy go sprowadzić”. Historia i zastosowanie angielskiej magii, Jonathan Strange, wyd. John Murray, Londyn 1816.

45

Kiedy ludzie mówią o Innych Ziemiach, zazwyczaj myślą o Faerie albo czymś równie mało konkretnym. W rozmowie ogólnej ta definicja wystarcza, ale mag powinien się wykazać większą precyzją. Wszystkim wiadomo, że Król Kruków rządził trzema królestwami: pierwsze to królestwo północnej Anglii, czyli Cumberland, Northumberland, Durham, Yorkshire, Lancasłure, Derbyshire i część Nottinghamshire. Pozostałe dwa zwano Innymi Ziemiami. Jedno to część Faerie, a za drugie uważa się kraj na krańcach Piekła, zwany czasem Ziemiami Goryczy. Wrogowie Króla Kruków utrzymywali, że wydzierżawił je on od Lucyfera.

46

Paris Ormskirk (1496–1587), nauczyciel z wioski Clerkenwell nieopodal Londynu. Napisał kilka traktatów o magii. Nie był zbyt oryginalnym myślicielem, ale jako pracowity osobnik wziął na siebie zadanie zgromadzenia i posegregowania wszystkich zaklęć przywołujących, jakie znalazł, chcąc odkryć jedno niezawodne. Zajęło mu to dwanaście lat, podczas których jego domek na Clerkenwell Green wypełniło tysiące karteczek z zaklęciami. Pani Ormskirk nie była zachwycona. Biedaczka stała się pierwowzorem żony maga dla autorów drugorzędnych komedii i powieści — sarkającej, niezadowolonej i nieszczęśliwej osoby.

Zaklęcie, które w końcu wybrał Ormskirk, zyskało wielką popularność. Było powszechnie stosowane w jego czasach i przez dwa następne wieki. Nic mi jednak nie wiadomo, by jakakolwiek próba rzucenia zaklęcia zakończyła się sukcesem, może z powodów, które podaje Jonathan Strange. Dopiero jemu udało się zmodyfikować zaklęcie i sprowadzić Marię Absalom do snu swojego i pana Segundusa.

47

Najwyraźniej w tej kwestii rozsądek zawiódł pana Segundusa. Charles Hether-Gray (1712-1789) był jeszcze jednym historykiem magii, który opublikował słynne zaklęcie przywołujące. Jest ono równie marne jak zaklęcie Ormskirka; niczym się nie różnią.

48

W średniowieczu wywoływanie duchów zmarłych było popularną praktyką i chyba panowała powszechna zgoda co do tego, że najłatwiej i najlepiej wzywać zmarłych magów.

49

Bardzo niewielu magów nie uczyło się magii od innego praktyka. Król Kruków nie był pierwszym angielskim magiem. Przed nim istnieli inni — przede wszystkim pół człowiek, pół demon z siódmego wieku, Merlin — ale w czasach, gdy Król Kruków przybył do Anglii, już ich nie było. Niewiele wiadomo o dzieciństwie i młodości Króla Kruków, ale należy przypuszczać, że uczył się magii oraz królewskiego fachu na dworze władcy Faerie. Z kolei magowie w średniowiecznej Anglii poznawali swą sztukę na dworze Króla Kruków, a potem nauczali innych.

Jedynym wyjątkiem jest mag z hrabstwa Nottingham, Thomas Godbless (no5?-n82). Jego życiorys jest nam niemal nieznany. Z pewnością spędził trochę czasu z Królem Kruków, ale u schyłku życia, gdy już od wielu lat był magiem. Być może Godbless to przykład na to, że mag może samodzielnie posiąść moc, podobnie jak Gilbert Norrell i Jonathan Strange.

50

„Mag Nowoczesny” był jednym z kilku periodyków o magii, które wydano na fali sukcesu „Przyjaciół Angielskiej Magii” w 1808 roku. Choć pan Norrell nie miał wpływu na redaktorów, ani im się śniło krytykować jego ortodoksyjne opinie.

51

Horace Tott wiódł spokojne życie w Cheshire i miał zamiar napisać wielką księgę angielskiej magii, lecz nawet jej nie zaczął. Zmarł w wieku siedemdziesięciu czterech lat, przekonany, że weźmie się do pracy w następnym tygodniu, no, góra za dwa tygodnie.

52

Naturalnie pan Norrell oparł swój program nauczania na zestawieniach z De Generibus Artium Magicarum Anglorum Francisa Suttona-Grove’a.

53

Richard Chaston (1620–1695) napisał, że zarówno ludzie, jak i elfy mają w sobie przynajmniej odrobinę zdrowego rozsądku i talentu magicznego. W ludziach rozsądek jest silny, magia słaba, u elfów odwrotnie: z magią są za pan brat, jednak według ludzkich standardów właściwie brak im piątej klepki.

54

Błękitna księga. Próba ujawnienia najpowszechniejszych kłamstw i popularnych oszustw, prokurowanych przez angielskich magów przeciwko królewskim poddanym, jak i sobie nawzajem, Yalentine Munday, wyd. 1698.

55

Opowieść o córce lorda Nottinghamu (pan Norrell nic już nie wspomniał na ten temat) warta jest przytoczenia, więc ją tu umieszczam.

Jarmark, na który udała się młoda kobieta, odbywał się w dzień świętego Mateusza w Nottinghamie. Córka lorda spędziła przyjemny dzień, krążąc między straganami, kupując płótna, koronki i przyprawy. Po południu odwróciła się nagle, by popatrzeć na włoskich artystów, którzy występowali za jej plecami, i rąbkiem peleryny zahaczyła gęś stojącą obok. Zdenerwowany ptak ruszył na nią, wymachując skrzydłami ’ gęgając. Zaskoczona dziewczyna upuściła pierścień ojca, który wpadł prosto w otwarty dziób gęsi, a ta, zaskoczona, połknęła go. Zanim jednak córka lorda Nottinghamu zdołała zareagować, gęsiarek popędził gęś i oboje znikli w tłumie.

Ptaka kupił niejaki John Ford i zabrał go do swego domu w wiosce Fiskerton. Następnego dnia Margaret Ford, jego żona, zabiła gęś, oskubała i wyjęła wnętrzności. W żołądku znalazła ciężki srebrny pierścień z oczkiem z żółtego bursztynu. Położyła go na stole obok trzech kurzych jaj, które tego ranka zebrała.

Jajka natychmiast zadrżały i pękły. W każdym kryło się coś cudownego. W pierwszym był instrument strunowy podobny do wioli, tyle że miał rączki i nóżki. Maleńkim smyczkiem sam na sobie wygrywał słodkie melodie. Z drugiego jajka wyłonił się statek z kości słoniowej z żaglami z pięknego białego płótna i wiosłami ze srebra. Z ostatniego wydostało się pisklę o dziwnym, czerwonozłotym upierzeniu. Po godzinie lub dwóch wiola pękła jak skorupka jaja, a o zachodzie słońca statek z kości słoniowej postawił żagle i odpłynął w powietrze. Tylko ptak przetrwał. Kiedy urósł, spowodował pożar, który zniszczył większość Granthamu. Podczas pożaru widziano pisklę, które kąpie się w płomieniach, założono zatem, że to feniks.

Kiedy Margaret Ford uświadomiła sobie, że weszła w posiadanie magicznego pierścienia, postanowiła rzucać zaklęcia. Na nieszczęście była wyjątkowo niegodziwą kobietą; tyranizowała uległego męża i całymi godzinami knuła, jak by tu dopiec wrogom. John Ford, właściciel folwarku w Fiskerton, w ciągu kilku miesięcy otrzymał liczne ziemie i bogactwa od rozmaitych możnowładców, którzy obawiali się złej magii jego małżonki.

Informacja o czarach Margaret Ford wkrótce dotarła do Nottinghamu. Lord leżał wówczas na łożu śmierci. Tak wiele swych mocy ukrył w pierścieniu, że po jego utracie najpierw popadł w melancholię, potem w rozpacz, a w końcu się rozchorował. Gdy dowiedział się, gdzie jest pierścień, był już za słaby, aby działać.

Tymczasem jego córka bardzo sobie wyrzucała, ze sprowadziła nieszczęście na rodzinę, uznała zatem za swój obowiązek odzyskanie pierścienia. Nie mówiąc nikomu o swych zamiarach, wyruszyła drogą wzdłuż rzeki do wioski Fiskerton.

Już w pobliskim Gunthorpe jej oczom ukazał się straszliwy widok. Niewielki zagajnik płonął. Od czarnego gryzącego dymu oczy dziewczyny łzawiły, a gardło piekło, lecz płomienie nie trawiły pni i gałęzi. Drzewa tylko szumiały jękliwie, jakby doskwierał im nienaturalny ból. Córka lorda rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby wyjaśnić jej, co się dzieje. Dostrzegła przechodzącego nieopodal leśniczego.

„Dwa tygodnie temu Margaret Ford zatrzymała się w tym lasku, wracając z Thurgarton — powiedział młody człowiek. — Odpoczywała w cieniu drzew, piła wodę ze strumienia i raczyła się orzechami oraz jagodami. Gdy zbierała się do dalszej podróży, korzeń chwycił jej stopę i przewrócił ją na ziemię. Kiedy tylko udało jej się wstać, wrzosiec dał dowód swej impertynencji, drapiąc ją w rękę. Tak więc rzuciła na lasek klątwę. Biedne drzewa będą wiecznie płonąć”.

Dziewczyna podziękowała rozmówcy za informacje i kontynuowała wędrówkę. W końcu, dręczona pragnieniem, przykucnęła, by nabrać wody z rzeki. Wtedy niespodziewanie z toni wychyliła się jakaś kobieta lub raczej istota niezwykle ją przypominająca). Jej ciało pokrywały rybie łuski, skórę miała szarą i nakrapianą jak pstrąg, a włosy były plątaniną kolczastych rybich płetw o burej barwie. Wydawało się, że istota patrzy na córkę lorda, ale ponieważ jej wyłupiaste, zimne rybie ślepia oraz sztywna skóra nie nadawały się do prezentowania ludzkich min, trudno to było ocenić.

„Och! — wykrzyknęła przestraszona córka lorda. — Proszę o wybaczenie!” Kobieta otworzyła usta, ukazując rybie gardło i brzydkie zęby, lecz nie mogła wydobyć żadnego dźwięku. W następnej chwili obróciła się i z powrotem zanurzyła w wodzie.

Świadkiem tego zdarzenia była niewiasta piorąca odzież na brzegu. Natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniami. „To Joscelin Trent. Na swoje nieszczęście wyszła za mężczyznę kochanego przez Margaret Ford — tłumaczyła praczka. — Ta, trawiona zazdrością, rzuciła zaklęcie i teraz biedna dama musi dnie i noce spędzać na płyciznach rzeki, by zaczarowana skóra i ciało nie wyschły. A że nie potrafi pływać, wciąż się boi, że utonie”.

Córka lorda podziękowała za wyjaśnienia i poszła do wsi Hoveringham. Po drodze napotkała małżonków jadących na grzbiecie kuca. Poradzili jej, by nie szła do wioski, i powiedli ją okrężną drogą, wąskimi dróżkami i ścieżkami. Dziewczyna wspięła się na trawiasty pagórek i dostrzegła, że mieszkańcy wsi w dolinie noszą grube przepaski na oczach, a nieprzyzwyczajeni do ślepoty, nieustannie uderzają czołami w ściany, przewracają się o stołki i wózki, kaleczą nożami i narzędziami, parzą ogniem. W rezultacie wszyscy nosili ślady stłuczeń i obrażeń, ale mimo to nikt nie zdejmował opasek.

„Och! — westchnęła żona. — Ojciec z Hoveringhamu ośmielił się z ambony napiętnować niegodziwość Margaret Ford. Biskupi, opaci i kanonicy milczeli, lecz ten słaby stary człowiek przeciwstawił się jej, przez co rzuciła zaklęcie na całą wieś. Skazała mieszkańców na ciągłe oglądanie najgorszych koszmarów. Ci biedacy widzą, jak ich dzieci głodują, rodzice tracą rozum, ukochani gardzą nimi i ich zdradzają. Małżonkowie widzą swoich towarzyszy życia okrutnie pomordowanych. Choć to jedynie iluzje, wieśniacy muszą zasłaniać oczy, by nie popaść w szaleństwo”.

Córka lorda pokręciła głową nad niegodziwością Margaret Ford i ruszyła w dalszą podróż do posiadłości Johna Forda, gdzie napotkała Margaret i jej służki, każdą z kijem w dłoni. Właśnie przepędzały krowy na wieczorne dojenie. Dziewczyna śmiało podeszła do Margaret Ford, lecz ta w jednej chwili okręciła się i zdzieliła ją kijem.

„Niegodziwa dziewko! — wykrzyknęła. — Wiem, kim jesteś! Pierścień mnie uprzedził. Wiem, że planujesz mi skłamać, choć nigdy nie wyrządziłam ci krzywdy, i poprosić o przyjęcie na służbę. Wiem, że zamierzasz skraść mój pierścień. Usłysz zatem, że rzuciłam nań potężne zaklęcia. Jeśli jakiś złodziej okaże się na tyle durny, by go dotknąć, wówczas nadlecą pszczoły, osy i wszelkiego rodzaju owady, ażeby żądlić nieszczęśnika. Orły, jastrzębie oraz inne gatunki ptactwa sfruną z nieba i go podziobią, a na koniec niedźwiedzie, dziki i inne bestie rozszarpią i zadepczą nikczemnika”.

Po tych słowach Margaret Ford stłukła dziewczynę na kwaśne jabłko i przykazała służkom skierować ją do pracy w kuchni. Służba Margaret — nieszczęsna, źle traktowana gromada — obarczała nową pomoc kuchenną najtrudniejszą pracą, a za każdym razem, gdy pani ich biła lub na nich wrzeszczała (czyli nader często), wyżywała się na córce lorda. Mimo to dziewczyna nie załamała się. Przez kilka miesięcy pracowała w kuchni, głowiąc się nad tym, jak przechytrzyć swą panią i sprawić, by upuściła lub zgubiła magiczny przedmiot.

Margaret Ford należała do kobiet okrutnych i gwałtownych, a jej złości, raz wywołanej, nie sposób było załagodzić. Przy tym wszystkim jednak darzyła uwielbieniem małe dzieci i korzystała z każdej okazji, by je tulić. Z dzieckiem w objęciach stawała się uosobieniem łagodności. Sama nie miała potomstwa i wszyscy, którzy ją znali, dobrze wiedzieli, jaki to dla niej dramat. Powszechnie podejrzewano, że Margaret usiłuje zajść w ciążę za pomocą magii, lecz na razie bezowocnie.

Pewnego dnia Margaret Ford bawiła się z córeczką sąsiadki i opowiadała, że najchętniej urodziłaby dziewczynkę, najlepiej o różanej cerze, zielonych oczach i miedzianych loczkach (taki był koloryt jej samej). „Och! — westchnęła niewinnie córka lorda. — Żona namiestnika królewskiego w Epperstone ma właśnie takie dziecko. To najpiękniejsze maleństwo pod słońcem”. Wówczas Margaret Ford nakłoniła ją do wspólnej wyprawy do Epperstone, gdzie zobaczyła pociechę namiestnika. W rzeczy samej, dziewczynka była najsłodszym i najładniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek przyszło na świat. W związku z tym Margaret Ford zakomunikowała zdjętej grozą matce, że zamierza zabrać małą ze sobą.

Dziecko należało teraz do Margaret, która stała się całkiem inną osobą. Całymi dniami zajmowała się dziewczynką, bawiła się z nią i śpiewała jej. Znacznie rzadziej korzystała z magicznego pierścienia i prawie wcale nie traciła cierpliwości.

Córka lorda spędziła rok w domu Margaret Ford. Pewnego letniego dnia obydwie wraz z dzieckiem i służkami posilały się nad brzegiem rzeki. Po posiłku Margaret spoczęła w cieniu krzewu róży. Jako że dzień był upalny, wkrótce wszystkich ogarnęła senność.

Upewniwszy się, że Margaret Ford śpi, córka lorda wyjęła kandyzowaną śliwkę i pokazała ją dziecku. Dziewczynka doskonale wiedziała, do czego służą kandyzowane owoce, więc szeroko otworzyła usta, a córka lorda wsunęła w nie przysmak. Potem błyskawicznie (i tak, by żadna ze służek się nie zorientowała) zsunęła magiczny pierścień z palca Margaret Ford.

„Och, och! — wykrzyknęła następnie. — Proszę pani, proszę się zbudzić! Dziecko zdjęło pani pierścień i wepchnęło go do ust! Och, dla dobra kochanego maleństwa proszę zdjąć zaklęcie! Niech pani zdejmie zaklęcie!” Margaret Ford ujrzała dziewczynkę z wypchniętym policzkiem, lecz była nazbyt senna i zdumiona, by zrozumieć, co się dzieje. W pobliżu przeleciała pszczoła — córka lorda wskazała ją i wrzasnęła, a wraz z nią wszystkie inne służki. „Szybko, proszę pani, błagam!” — krzyczała dziewczyna. „Och! — podniosła wzrok. — Nadlatują orły i jastrzębie! Och! — popatrzyła w dal. — Biegną niedźwiedzie i dziki, by rozedrzeć biedactwo na strzępy!”

Margaret Ford zawołała, by pierścień powstrzymał magię, co też się momentalnie stało. Niemal w tej samej chwili dziecko połknęło śliwkę. Gdy Margaret Ford oraz służki nakłaniały dziewczynkę do wykrztuszenia magicznego pierścienia, córka lorda uciekła w stronę Nottinghamu.

Dalej historia przebiega w typowy dla takich opowieści sposób. Gdy tylko Margaret Ford odkryła podstęp, posłała w pościg konnych z psami. Kilka razy zdawało się, że córkę lorda spotka tragiczny los — jeźdźcy byli tuż-tuż, a psy prawie jej dosięgały. Lecz jak to w baśniach bywa, dziewczyna wychodziła za każdym razem z opresji dzięki wszystkim ofiarom złej magii Margaret Ford: wieśniacy z Hoveringhamu zdarli opaski i mimo przerażających wizji, które ich nawiedzały, popędzili budować barykady, powstrzymujące pogoń. Biedna Joscelin Trent wychyliła się z rzeki, próbując wciągnąć Margaret Ford do błotnistej wody. Torturowany ogniem las ciskał w nią płonącymi gałęziami.

Ostatecznie pierścień zwrócono lordowi Nottinghamu, który naprawił wszystkie niegodziwości, jakich dopuściła się Margaret Ford, dzięki czemu wyzdrowiał, odzyskał majątek oraz reputację.

Istnieje jeszcze jedna wersja tej historii, w której nie ma mowy o magicznym pierścieniu, gorejącym zagajniku ani o feniksie. Tak naprawdę nie pojawiają się tam żadne cuda. Wedle tej wersji Margaret Ford oraz córka lorda Nottinghamu (zwała się Donata Torel) wcale nie były przeciwniczkami, tylko przewodziły stowarzyszeniu kobiet magów, założonemu w dwunastowiecznym hrabstwie Nottingham. Hugh Torel, lord Nottinghamu, był przeciwnikiem organizacji i postanowił za wszelką cenę doprowadzić do jej rozbicia (mimo że córka była jej członkinią). Zamiary możnowładcy niemalże się powiodły, lecz kobiety uciekły od swych ojców i mężów i osiadły w lasach pod ochroną Thomasa Godblessa, maga znacznie wybitniejszego niż Hugh Torel. Ta mniej barwna wersja opowieści nigdy nie dorównała popularnością pierwszej, ale właśnie ją Jonathan Strange uznał za prawdziwą i umieścił w Historii i zastosowaniu angielskiej magii.

56

Cierpię głód, którego zupa nie zaspokoi.

57

Stephen opisał, jak Juliusz Cezar wkrótce po przybyciu na te ziemie oddalił się od swych oddziałów i skierował się do małego lasu. Po krótkim czasie napotkał dwóch młodych mężczyzn, którzy głęboko wzdychali i tupali ze złością. Obaj byli niezwykle przystojni i ubrani w piękne szaty ufarbowane na nietypowe barwy. Juliusza Cezara tak uderzyła szlachetność bijąca od młodych ludzi, że zaczął zadawać im najrozmaitsze pytania, a oni odpowiadali mu otwarcie i bez zahamowań. Wyjaśnili, że obaj są powodami w sprawie sądowej. Sąd zbierał się w dzień wpłat kwartalnych, by rozstrzygać spory i karać złoczyńców wśród miejscowych. Niestety, przedstawiciele ich rasy byli niezwykle niegodziwi i kłótliwi-w tej chwili nie rozsądzano żadnych konfliktów, gdyż nie dało się znaleźć bezstronnego sędziego — każdą szacowną osobę wśród nich natychmiast oskarżano o przestępstwo albo okazywała się ona powiązana zjedna ze stron. Słysząc to, Juliusz Cezar natychmiast ich pożałował i z miejsca złożył propozycję, że sam zostanie sędzią — na co z chęcią przystali.

Zaprowadzili go przez las do leżącej nieopodal, porośniętej trawą doliny. Tu znalazł około tysiąca najpiękniejszych kobiet i mężczyzn, jakich kiedykolwiek widział. Usiadł na zboczu i wysłuchał ich skarg oraz pretensji, a potem wydawał wyroki tak mądre, że wszyscy byli zachwyceni i nikt nie czuł się pokrzywdzony.

W rzeczy samej tak uradowały ich wyroki Juliusza Cezara, że w ramach zapłaty zaproponowali mu wszystko, czego tylko zapragnie. Juliusz Cezur zastanowił się przez chwilę i odparł, że chciałby rządzić światem. Wobec tego zgodzili się spełnić jego życzenie.

58

14 maja 1810 roku pan Strange napisał do Johna Segundusa: „Ludzie z wielkim zainteresowaniem śledzą przeróżne wizje, a ja to zainteresowanie zaspokajam, gdy tylko jestem w stanie. Pomimo narzekań Norrella kłopotu z tym niewiele, a laicy są wniebowzięci. Ubolewam tylko nad jednym: ludzie zawsze proszą o pokazywanie im krewnych. We wtorek gościłem na Tavistock Square, w domu państwa Fulcherów. Rozlałem na stół nieco wina, rzuciłem zaklęcie i ukazałem zebranym bitwę morską, która właśnie toczyła się na Bahamach. Potem zaprezentowałem widok zburzonego neapolitańskiego klasztoru w świetle księżyca, a na koniec cesarza Napoleona, jak sączy czekoladę z filiżanki i moczy stopy w misie z gorącą wodą.

Fulcherowie byli dość grzeczni, żeby udawać zainteresowanie moją prezentacją, lecz pod koniec wieczoru spytali, czy mógłbym pokazać ich ciotunię z Carlisle. Przez następne pół godziny musiałem gawędzić z Ara-bellą, podczas gdy członkowie rodziny wybałuszali oczy w bezruchu, zapatrzeni w starszą panią w białym czepcu. Siedziała przy ogniu i robiła na drutach”. Listy i pisma różne Jonathana Strange a, red. John Segundus, wyd. John Murray, 1824.

59

Jedna z ksiąg pana Norrella, który wspomniał o niej mimochodem, gdy panowie Segundus oraz Honeyfoot odwiedzili go na początku stycznia 1807 roku.

60

Były to weneckie obrazy, które pan Norrell widział w domu pani Wintertowne dwa lata wcześniej. Wtedy pani Wintertowne poinformowała pana Norrella, że zamierza podarować je sir Walterowi i córce w prezencie ślubnym.

61

Oto zaklęcia, jakie rzucili panowie Strange i Norrell w 1810 roku: zamulenie części morza w Zatoce Biskajskiej i doprowadzenie do pojawienia się tam gęstego lasu olbrzymich drzew (co zaowocowało zniszczeniem dwudziestu francuskich okrętów); wywołanie niezwykłych pływów oraz wiatrów, które pomieszały szyki francuskiej flocie i zniszczyły wrogie uprawy oraz wybiły trzodę; nadawanie deszczowi kształtu flotylli okrętów, warowni, monstrualnych postaci, fruwających aniołów itp. w celu przerażenia, skonfundowania i oszołomienia francuskich żołnierzy oraz marynarzy; wywoływanie we Francji nocy w porze dnia i na odwrót.

Wszystkie powyższe zaklęcia zostały opisane w De Generibus Artium Magicarum Anglorum Francisa Suttona-Grove’a.

62

Poprzedni minister wojny, lord Castlereagh, wdał się w gwałtowną kłótnię z panem Canningiem pod koniec 1809 roku. Dżentelmeni odbyli pojedynek i w rezultacie obaj musieli zrezygnować z pracy w rządzie. Obecny minister wojny, lord Liverpool, to dawny lord Hawkesbury, wspomniany już wcześniej na stronicach tej księgi. Otóż odrzucił on jeden tytuł i przyjął drugi, kiedy jego ojciec zmarł w grudniu 1808 roku.

63

Taumatoman — osoba, której fascynacja magią i cudami graniczy z opętaniem (Samuel Johnson, Słownik języka angielskiego).

64

Zamek Floors to siedziba książąt Roxburghe.

65

Sąd parów ostatecznie wypowiedział się na korzyść sir Jamesa Innesa. Zgodnie z przewidywaniami pana Lascellesa, nowy książę z miejsca wystawił bibliotekę na sprzedaż. Licytację przeprowadzono latem 1812 roku (kiedy Strange przebywał na Półwyspie Iberyjskim). Stała się ona bodaj najważniejszym wydarzeniem bibliograficznym od czasu spalenia Biblioteki Aleksandryjskiej. Trwała czterdzieści jeden dni i była przyczyną co najmniej dwóch pojedynków.

Wśród książek księcia znalazło się siedem tekstów magicznych, bez wyjątku niezwykle cennych.

Medytacja Rosa et Fons była mistycznym dziełem poświęconym magii, napisanym przez nieznanego czternastowiecznego maga.

Thomas de Dundelle, do tej pory nieznany poemat autorstwa Chretiena de Troyes, był barwną opowieścią o życiu Thomasa Dundale’a, pierwszego człowieka w służbie Króla Kruków.

Księga Loveday Ingham to zapis codziennych poczynań pewnego piętnastowiecznego maga z Cambridge.

Pozycja Exercitatio Magica Nobilissima była siedemnastowieczną próbą opisania całej angielskiej magii.

Historia Siedem należała do nader niejasnych dzieł, napisanych częściowo po angielsku, częściowo po łacinie, z fragmentami w nieznanej odmianie języka elfickiego. Wieku tego tomu nie dało się ustalić nawet w przybliżeniu, autor pozostał nie zidentyfikowany, trudno też było określić cele, które mu przyświecały podczas pisania tej księgi. Ogólnie można było odnieść wrażenie, że dzieło jest historią pewnego miasta w Faerie, znanego jako Siedem. Pisarz przedstawił wszystko w wyjątkowo mylący sposób, a na domiar złego często przerywał narrację, by oskarżać bliżej nie określoną osobę o tajemnicze obrażenia, które mu zadała. Te partie tekstu przypominały raczej kipiący wściekłością list.

Parlament kobiet był alegorycznym szesnastowiecznym opisem mądrości i magii, przynależnych wyłącznie kobietom.

Zdecydowanie jednak najwspanialszą pozycją była księga Ilustracyja żywota Ralpha Stokeseya, która wraz z pierwszym wydaniem Dekameronu Boccaccia trafiła na licytację ostatniego dnia aukcji. Nawet pan Norrell wcześniej nie zdawał sobie sprawy z istnienia tego tekstu. Napisało go zapewne dwóch autorów: piętnastowieczny mag o nazwisku William Thorpe i elfi sługa Ralpha Stokeseya, Col Tom Blue. Za ten rarytas pan Norrell zapłacił niesłychaną sumę dwóch tysięcy stu gwinei.

Inni licytujący darzyli pana Norrella tak głęboką rewerencją, że ani jeden z obecnych na sali dżentelmenów nie zdecydował się licytować przeciwko niemu. Z ogólnej tendencji wyłamała się pewna dama, usiłująca przebić pana Norrella przy licytacji każdej książki. Tygodnie poprzedzające aukcję były dla Arabelli Strange niezwykle wyczerpujące. Pisała liczne listy do krewnych współmałżonka i składała wizyty wszystkim swoim przyjaciołom w Londynie, usiłując pożyczyć odpowiednią sumę na kupno kilku książek dla męża, lecz Norrell przelicytowywał ją za każdym razem.

Sir Walter Scott, pisarz, obserwował przebieg licytacji i tak opisał jej zakończenie: „Tak głębokie było rozczarowanie pani Strange utratą Ilustracyji żywota Ralpha Stokeseya, że aż zalała się łzami. Akurat w tym momencie pan Norrell przechodził w pobliżu, w dłoni trzymając książkę. Ani jednym słowem, ani jednym spojrzeniem nie zaszczycił żony swego ucznia. Nie pomnę, kiedy ostatnio widziałem równie nieuprzejme zachowanie. Kilka osób zauważyło szorstkość pana Norrella i dotarły do mnie surowe komentarze na jego temat. Nawet lord Portishead, którego podziw dla maga nie ma granic, przyznaje, że w jego opinii Norrell zachował się wyjątkowo niegrzecznie wobec pani Strange”.

Nie tylko jednak ten epizod doczekał się niepochlebnych reakcji. W tygodniach po zakończeniu aukcji uczeni oraz historycy czekali na artykuły i informacje o wiedzy zawartej w siedmiu zakupionych przez Norrella księgach. Szczególne nadzieje wiązali z llustracyją żywota Ralpha Stokeseya, mogącą wyjaśnić kilka niesłychanie istotnych tajemnic angielskiej magii. Powszechnie zakładano, że pan Norrell ujawni nowe odkrycia na łamach „Przyjaciół Angielskiej Magii” lub też pozwoli skopiować nabytą księgę, lecz nic takiego się nie stało. Jedna czy dwie osoby skierowały do niego listy z konkretnymi zapytaniami, lecz nie udzielił odpowiedzi. Pan Norrell nie krył zdziwienia, gdy w gazetach zaczęto publikować listy ze skargami. Ostatecznie zachowywał się dokładnie tak samo jak zawsze: kupował cenne księgi i ukrywał je skrzętnie przed wzrokiem innych ludzi. Różnica sprowadzała się do tego, że w czasach, kiedy był zupełnie nie znanym dżentelmenem, nikt nie poświęcił jego postępowaniu ani jednej myśli. Teraz oczy świata były w nim utkwione. Jego małomówność budziła zdumienie, a ludzie coraz częściej przypominali sobie chwile, kiedy pan Norrell postępował w sposób nieuprzejmy i arogancki.

66

„Dar Świętego Seria” został zdobyty na Francuzach. Jego francuska nazwa brzmiała „Le Tempie Foudroye”. Nazwa „Dar Świętego Seria” wywodzi się, rzecz jasna, od jednego z czterech magicznych lasów otaczających i chroniących główną siedzibę Króla Kruków, Newcastle.

67

Naturalnie, można zaprotestować, Wellington bowiem był Irlandczykiem, lecz patriotyczne pióro angielskie nie zniży się do polemiki z takimi żartami.

68

Trzy wielkie fortece strzegły granic Hiszpanii: Almeida, Badajoz i Ciudad Rodriguez. W pierwszych miesiącach 1811 roku wszystkie trzy znajdowały się w rękach Francuzów. Kiedy Wellington podążał ku Almeidzie, wysłał generała Beresforda wraz z armią portugalską, by rozpoczął oblężenie fortecy Badajoz dalej na północy.

69

Hrabstwo York było częścią królestwa północnej Anglii, rządzonego przez Króla Kruków. Szacunek Childermassa oraz pana Norrella do Vinculusa wzrósł nieco, gdy się dowiedzieli, że podobnie jak oni pochodził z północy.

70

Wielu ludzi oprócz Lascellesa zwróciło uwagę na dziwną okoliczność: pan Norrell, który nienawidził każdej wzmianki o Królu Kruków, mieszkał w domu zbudowanym z kamieni wydobytych w kamieniołomie na polecenie Króla i wzniesionym na ziemi, która niegdyś do niego należała.

71

Księgobójstwo było jednym z późniejszych przestępstw uwzględnionych przez angielskie prawo magiczne. Celowe zniszczenie magicznej księgi zasługiwało na taką samą karę jak zamordowanie chrześcijanina.

72

Nie wszyscy wielcy, wzmiankowani przez dżentelmena, to chrześcijanie. Podobnie jak my nie do końca właściwie określamy mianem „elfy” ogromną mnogość różnorodnych plemion i ras, tak one powszechnie mówią o nas „chrześcijanie”, bez względu na naszą religię, rasę lub epokę, w jakiej przyszło nam żyć.

73

Ugrupowania partyzanckie, z hiszpańska zwane guerrilla, czyli „wojenka”, liczyły od kilkudziesięciu do kilku tysięcy ludzi, którzy walczyli i nękali francuską armię. Na czele niektórych jednostek partyzanckich stali byli żołnierze, dbający o przestrzeganie dyscypliny wojskowej. Członkowie innych ugrupowań zasadniczo wywodzili się spośród bandytów i niewiele od nich różnili. Tyle samo energii zużywali na prześladowanie nieszczęsnych rodaków, co na walkę z Francuzami.

74

Fragment listu Jonathana Strange’a do Johna Segundusa, Madryt, 20 sierpnia 1812 roku:

„Zawsze kiedy zachodzi potrzeba znalezienia kogoś lub czegoś, lord Wellington z miejsca zwraca się do mnie z prośbą o wizję, która nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Król Kruków oraz inni aureaci znali pewien rodzaj magii służącej do odszukiwania przedmiotów i ludzi. Jak rozumiem, na wstępie przygotowywali srebrną misę z wodą. Następnie za pomocą błyszczących świetlnych linii dzielili powierzchnię wody na kwarty. (Tak na marginesie, Johnie, naprawdę nie potrafię uwierzyć, że tworzenie tych linii nastręcza ci aż tylu kłopotów, o czym wspominasz w listach. Nie jestem w stanie jeszcze jaśniej opisać tej magii. Linie to najprostsza rzecz pod słońcem!) Kwarty symbolizują Niebo, Piekło, Ziemię i Faerie. Zdaje się, że należy zastosować zaklęcie wyboru w celu ustalenia, w którym z tych królestw można znaleźć poszukiwaną osobę lub przedmiot. Niewielkie mam jednak pojęcie, co robi się dalej, podobnie jak Norrell. Gdybym tylko znał ten rodzaj magii! Wellington lub ludzie z jego sztabu bez przerwy dają mi zadania, których nie potrafię wykonać, i takie, które muszę zostawiać rozgrzebane, gdyż nie znam odpowiednich zaklęć. Tak więc niemal codziennie odczuwam niedobory wiedzy. Na domiar złego brak mi czasu na eksperymenty. Tak więc, Johnie, byłbym ci zobowiązany, gdybyś mógł poświęcić nieco czasu na badanie tego zaklęcia i z miejsca mnie powiadomić w wypadku choćby znikomego sukcesu”.

W dokumentach pozostawionych przez Johna Segundusa nie było ani jednej informacji świadczącej o tym, że jego próby opracowania owego zaklęcia przyniosły jakiekolwiek skutki.

75

Strange wiedział, że tą formą magii parał się niegdyś Król Kruków. Zwykle stosowana przezeń magia była tajemnicza, piękna i subtelna, dlatego czytelnik może być zaskoczony, gdy usłyszy, iż Król posługiwał się również brutalnymi zaklęciami.

W połowie XIII wieku kilku wrogów Króla usiłowało stworzyć przymierze przeciwko niemu. Większość nieprzyjaciół znał: jednym był król Francji, drugim król Szkocji; poza nimi w pakcie uczestniczyła jeszcze grupa nielojalnych elfów, które ponadawały sobie dumnie brzmiące tytuły i mogły (choć niekoniecznie) sprawować władzę nad rozległymi ziemiami — tak przynajmniej twierdziły. Przymierze zgrupowało też kilka innych osobistości, bardziej tajemniczych i potężniejszych. Przez większą część rządów Król utrzymywał poprawne stosunki z wieloma aniołami i demonami, lecz z czasem pojawiły się pogłoski o kłótni między nim i Zadkielem, aniołem dobroczynności, oraz Alrinachem, który odpowiada za klęski żywiołowe.

Król chyba niewiele przejmował się poczynaniami sprzymierzonych. Bardziej się nimi zainteresował, kiedy pewne magiczne znaki wskazały mu, że jeden z jego możnowładców dołączył do porozumienia i spiskuje przeciwko swemu panu. Podejrzanym był Robert Barbatus, książę Wharfdale, cwany manipulant, zwany przez otoczenie Lisem.

W oczach Króla nie istniała gorsza zbrodnia od zdrady.

Kiedy pierworodny Lisa, Henry Barbatus, zmarł na gorączkę, Król Kruków nakazał wykopanie trupa i przywrócenie go do życia, by powiedział wszystko, co wie. Thomas Dundale i William Lanchester nie kryli niesmaku i poprosili Króla o zastosowanie innych środków. Przepełniony goryczą i rozzłoszczony władca nie dał się jednak przekonać. Istniały setki innych magicznych sztuk, których mógł użyć, lecz żadna nie była równie szybka i bezpośrednia. Król Kruków, tak jak większość wielkich magów, ogromnie cenił praktyczność.

Podobno ogarnięty furią Król pobił Henry’ego Barbatusa. Za życia Henry był wspaniałym młodzieńcem, wielce podziwianym za urodziwą twarz i godne maniery, a przy tym jego niezrównane męstwo budziło we wszystkich lęk. Królewska magia sprawiła, że ten szlachetny rycerz stał się zalęknionym, jęczącym truchłem, co rozzłościło Williama Lanchestera do tego stopnia, że pokłócił się z władcą i ich stosunki na kilka lat bardzo się ochłodziły.

76

Aby zakończyć „życie” trupów, należy wydłubać im oczy oraz wyciąć języki i serca.

77

„Odnośnie martwych włoskich żołnierzy mogę tylko podkreślić, jak ogromnie ubolewamy nad koniecznością dopuszczenia się takiego okrucieństwa wobec ludzi, którzy i bez tego wiele wycierpieli. Niestety, byliśmy zmuszeni tak postąpić. Żadną miarą nie dało się ich przekonać do pozostawienia maga w spokoju. Gdyby nawet go nie zabili, z pewnością doprowadziliby go do obłędu. Musieliśmy wyznaczyć dwóch ludzi do pilnowania pana Strange’a podczas snu, by uniemożliwić trupom dotykanie go i budzenie. Bardzo byli zmaltretowani po śmierci. Biedacy nie przedstawiali widoku, który chciałoby się ujrzeć po przebudzeniu. Koniec końców rozpaliliśmy ognisko i cisnęliśmy ich w płomienie”. Lord Fitzroy Somerset w liście do brata, 2 września 1812 roku.

78

Pułkownik przeprowadził zwiad w tym lesie i odkrył, że skrywa się w nim mnóstwo francuskich żołnierzy, czekających tylko na sposobność, by otworzyć ogień do brytyjskiej armii. Jego oficerowie dyskutowali właśnie, co dalej robić, kiedy podjechał do nich lord Wellington.

— Mniemam, że możemy obejść las — zasugerował dowódca. — Problem polega jednak na tym, że zajmie to dużo czasu, a mnie się spieszy. Gdzie mag?

Ktoś migiem sprowadził Strange’a.

— Drogi panie! — zaczął lord Wellington. — Nie wierzę, by przesunięcie tych drzew sprawiło panu kłopot. Z pewnością natrudzi się pan przy tym mniej niż cztery tysiące ludzi przy pokonywaniu dwunastokilometrowej drogi wokół lasu. Proszę z łaski swojej przemieścić drzewa!

Strange zrobił to, czego od niego oczekiwano: przeniósł las na drugą stronę doliny. Francuscy żołnierze, przycupnięci na nagim zboczu, bardzo szybko się poddali.

79

Ze względu na błąd na mapach Hiszpanii, z których korzystał Wellington, miasto Pampeluna znajdowało się niezupełnie tam, gdzie się tego spodziewali Anglicy. Wellington był głęboko rozczarowany, kiedy jego wojska pokonały trzydzieści sześć kilometrów w jeden dzień, lecz nie dotarły do Pampeluny, która — jak się okazało — leżała osiemnaście kilometrów dalej na północ. Po krótkiej dyskusji postanowiono, że mniej problemów nastręczy przeniesienie całego miasta przez pana Strange’a niż zmiana map.

80

Kościoły w St Jean de Luz stały się przyczyną pewnej kłopotliwej sytuacji, nie istniał bowiem ani jeden powód, by je przemieszczać. Sprawa miała się następująco: pewnego niedzielnego poranka Strange popijał brandy na śniadanie w hotelu w St Jean de Luz. Magowi towarzyszyło trzech kapitanów i dwóch poruczników z 16. Pułku Lekkich Dragonów, którym tłumaczył teorię magicznego transportu rozmaitych obiektów. Na próżno: żołnierze nie zrozumieliby maga, nawet gdyby nie byli pijani, a tymczasem ani oni, ani Strange od dwóch dni nie mieli okazji wytrzeźwieć. Aby zilustrować zagadnienie, Strange zamienił miejscami dwa kościoły wraz ze zgromadzonymi w środku wiernymi. Miał szczery zamiar przenieść obydwie świątynie na właściwe im miejsca jeszcze przed zakończeniem mszy, lecz wkrótce po tej demonstracji zawołano go do stołu bilardowego i kompletnie o tym zapomniał. Wbrew swoim rozlicznym zapewnieniom Strange nigdy nie znalazł czasu ani chęci, by przenieść rzekę, las, miasto lub cokolwiek innego na pierwotną pozycję.

81

Rząd brytyjski zadecydował o przyznaniu lordowi Wellingtonowi tytułu książęcego. W tym samym czasie wybuchła burzliwa dysputa, poświęcona nobilitacji Strange’a.

— Będzie oczekiwał co najmniej tytułu baroneta — zakomunikował lord Liverpool w rozmowie z sir Walterem. — A my moglibyśmy uczynić dla niego znacznie więcej. Co by pan powiedział o wicehrabiostwie?

Mag nie otrzymał ani jednego z tych tytułów, gdyż, jak zauważył sir Walter, nie istniała absolutnie żadna możliwość przyznania szlachectwa Strange’owi i jednoczesnego pominięcia Norrella, a ministrowie nie przepadali za Norrellem aż tak, by życzyć mu podobnej chwały. Sama myśl o konieczności zwracania się do pana Norrella „sir Gilbercie” lub „wasza lordowska mość” była przygnębiająca.

82

W Życiu Jonathana Strange’a John Segundus omawia inne, późniejsze poczynania Strange’a, które zdaniem autora wynikały z wpływu księcia Wellingtona.

83

Możliwe jest, że Ormskirk również tego nie wiedział, gdyż po prostu spisał zaklęcie przekazane mu przez kogoś lub znalezione w księdze. Istnieje pewien problem z tekstami argentów. Dążąc do przechowania każdego fragmentu magicznej wiedzy, często musieli spisywać to, czego sami nie rozumieli.

84

Ta sadzawka oraz szpaler drzew były jedynymi pozostałościami rozległego, zadbanego ogrodu, rozplanowanego przez króla Wilhelma III. Rozpoczął on swe dzieło, lecz nikt nigdy go nie dokończył. Projekt zarzucono, gdy rzeczywisty koszt znacznie przewyższył szacunki. Ziemię zostawiono w spokoju, dzięki czemu powróciła do poprzedniego stanu, typowego dla parku i łąki.

85

Charles James Fox, radykalny polityk, zmarły około ośmiu lat wcześniej. Ta uwaga dowodzi, jak dalece naruszone były królewskie zmysły: pan Fox był zdeklarowanym ateistą i nigdy, pod żadnym pozorem nie przekroczyłby progu kościoła.

86

Rozmyślając później o wydarzeniach tego poranka, Strange doszedł do wniosku, że flecista nie podjął próby oszukiwania jego zmysłu smaku.

87

Wbrew słowom pana Norrella kwestia bezpieczeństwa elfich dróg jest sporna. Są to miejsca budzące niepokój. Krążą dziesiątki opowieści o dziwnych przygodach, które spotkały ludzi usiłujących nimi wędrować. Historia przytoczona poniżej jest jedną z lepiej znanych. Trudno powiedzieć, co właściwie przydarzyło się bohaterom tej opowieści, lecz z pewnością nie chcielibyśmy podzielić ich losu.

Pewnego letniego poranka, pod koniec szesnastego wieku w hrabstwie York pewien farmer wyszedł wraz z dwoma lub trzema synami na sianokosy. Okolica tonęła we mgle, było chłodno. Wzdłuż skraju pola ciągnęła się stara elfia droga, otoczona wysokim żywopłotem z głogu. Drogę porastała bujna trawa i młode pędy roślin; nawet w najpogodniejszy dzień miejsce to tonęło w półmroku. Farmer jeszcze nigdy nie widział, by ktoś z niej korzystał, lecz tamtego ranka on i jego towarzysze ujrzeli na drodze grupę ludzi. Ich twarze i stroje wyglądały obco. Jeden z wędrowców wysunął się przed gromadę i zszedł z drogi na pole. Nosił się na czarno, był miody i przystojny, chociaż ludzie nigdy wcześniej go nie widzieli, rozpoznali go w mig: stał przed nimi Król Mag, John Uskglass. Uklękli przed nim, a on nakazał im powstać. Wyjaśnił, że jest w podróży, na co oni sprowadzili mu konia, jadło i napój. Potem poszli po żony i dzieci, a John Uskglass ich pobłogosławił i życzył wszelkiej pomyślności.

Farmer popatrywał z niejaką trwogą na obcych, którzy pozostali na magicznej drodze, lecz John Uskglass zapewnił go, że nie ma powodu do obaw. Obiecał, że farmer nie dozna krzywdy z rąk tamtych ludzi, a potem odjechał.

Obcy postali jeszcze chwilę na starej drodze, lecz kiedy musnęły ich pierwsze mocniejsze promienie słońca, rozpłynęli się wraz z mgłą.

88

Portret ten, obecnie zaginiony, wisiał w bibliotece pana Norrella od listopada 1814 roku do lata roku następnego, kiedy go usunięto. Od tamtej pory go nie widziano.

Poniższy cytat pochodzi z księgi wspomnień i opisuje trudności, których doświadczał pan Lawrence (później znany jako sir Thomas Lawrence) podczas malowania. Dzieło jest interesujące między innymi z tej przyczyny, że rzuca światło na relacje łączące Norrella i Strange’a pod koniec 1814 roku. Wydaje się, że mimo licznych prowokacji Strange nadal cierpliwie znosił kaprysy podstarzałego maga i zachęcał do tego innych.

„Magowie pozowali do portretu w bibliotece pana Norrella. Pan Lawrence przekonał się, że pan Strange jest nader zgodnym dżentelmenem, dzięki czemu współpraca z nim przebiegała szybko i sprawnie. Z kolei pan Norrell od samego początku się denerwował. Co rusz poprawiał się na fotelu i wyciągał szyję, jakby usiłował zerknąć na dłonie pana Lawrence’a. Próby te były jałowe, bo obu panów dzieliła sztaluga. Pan Lawrence wyszedł z założenia, że modela z pewnością niepokoi jakość obrazu, toteż zapewnił go, iż praca przebiega zgodnie z planem. Pan Lawrence dodał, że jeśli pan Norrell ma ochotę, może zerknąć na płótno, lecz maga wcale to nie uspokoiło.

W pewnej chwili pan Norrell zwrócił się do obecnego w pomieszczeniu pana Strange’a, który właśnie pisał list do jednego z ministrów.

— Drogi panie, czuję przeciąg! Jestem pewien, że okno za panem Lawrence’em jest otwarte. Proszę z łaski swojej podejść i to sprawdzić.

— Bynajmniej, okno jest zamknięte — odparł Strange, nie podnosząc wzroku.

Kilka minut później panu Norrellowi zdało się, że słyszy głos ulicznego sprzedawcy bułek, więc gorąco poprosił pana Strange’a o podejście do okna i wyjrzenie na dwór. Lecz ten ponownie odmówił. Następnie pan Norrell usłyszał turkot kół powozu księżnej. Próbował wszystkiego, co mu przyszło do głowy, byle tylko skłonić pana Strange’a do podejścia do okna, lecz pan Strange ani myślał go słuchać. Wszystko to wyglądało niesłychanie dziwnie i pan Lawrence zaczął podejrzewać, że niepokój pana Norrella nie wynikał z wyimaginowanych przeciągów, okrzyków handlarzy bułkami czy księżnej, lecz miał coś wspólnego z obrazem.

Kiedy więc pan Norrell wyszedł z pokoju, pan Lawrence spytał pana Strange’a o przyczynę zachowania pana Norrella. Z początku mag utrzymywał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, lecz malarz się uparł i dręczył rozmówce, domagając się prawdy.

— Och, niech będzie — westchnął pan Strange. — Wbił sobie do głowy, że skrywając się za sztalugami, kopiuje pan zaklęcia z jego ksiąg.

Pan Lawrence był zaskoczony. Malował już największe osobistości i do tej pory nikt nie posądził go o kradzież. Nie takiego traktowania oczekiwał.

— Proszę się uspokoić — zasugerował pan Strange łagodnie. — Jeżeli ktokolwiek w Anglii zasługuje na naszą cierpliwość, to na pewno pan Norrell. Cała przyszłość angielskiej magii spoczywa na jego barkach i zapewniam pana, że ma on tego świadomość. Właśnie dlatego stał się nieco ekscentryczny. Zastanawiam się, co pan by poczuł, gdyby pewnego ranka zbudził się pan i skonstatował, że jest jedynym artystą w Europie? Nie byłby pan odrobinę osamotniony? Nie miałby pan wrażenia, że Michał Anioł, Rafael, Rembrandt i cała reszta uważnie się panu przypatrują, jakby nie wierzyli, że im pan dorówna, i jednocześnie o to błagali? Czy od czasu do czasu nie traciłby pan cierpliwości?”

Zaczerpnięte ze Wspomnień panny Croft o sir Thomasie Lawrensie z niemal trzydziestoletniego związku z nim.

89

Francis Pevensey, szesnastowieczny mag. Spod jego pióra wyszedł tom Osiemnaście cudów w Domu Albionu. Wiadomo nam, że Pevensey był uczniem Martina Pale’a. Osiemnaście cudów w… nosi wszelkie cechy stylu magii Pale’a, łącznie z jego zamiłowaniem do skomplikowanych tabel oraz misternej machinerii magicznej.

Przez wiele lat Francis Pevensey zajmował drugorzędne, lecz szanowane miejsce w historii angielskiej magii jako podopieczny Martina Pale’a, lecz ku powszechnemu zdumieniu nagle stał się przedmiotem jednego z najbardziej zagorzałych i kontrowersyjnych sporów w historii osiemnastowiecznej teorii magii.

Wszystko zaczęło się w 1754 roku, kiedy w bibliotece pewnego dżentelmena ze Stamfordu w hrabstwie Lincoln odkryto zbiór listów. Napisano je ozdobnym charakterem pisma i sygnowano nazwiskiem Martina Pale a. Ówcześni badacze magii nie posiadali się z radości. Po bliższych oględzinach okazało się jednak, że pisma te to w gruncie rzeczy listy miłosne, pozbawione najdrobniejszej choćby wzmianki o magii. Zawierały za to niezwykle zmysłowe opisy: Pale przyrównywał swoją ukochaną do obmywających go słodkich strug deszczu, do ognia, przy którym się ogrzewał, do mąk, które przedkładał nad wszelkie wygody. W listach przewijały się liczne odniesienia do mlecznobiałych piersi, wonnych nóg, długich, miękkich, kasztanowych włosów, w które wplątały się gwiazdy, a także rozmaitych innych rzeczy, nie stanowiących przedmiotu zainteresowania badaczy magii.

Pale maniakalnie często przywoływał w swych tekstach imię ukochanej — brzmiało ono Francis. W jednym z listów zamieścił coś w rodzaju dowcipnego wierszyka czy też zagadki związanej z nazwiskiem wybranki: Pevensey. Osiemnastowieczni uczeni z początku twierdzili, że kochanka Pale’a musiała być siostrą bądź żoną jakiegoś Francisa Pevenseya, bowiem w szesnastym wieku Francis było imieniem popularnym zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. Potem jednak Charles Hether-Gray opublikował siedem wyjątków z listów, w których autor wspomina Osiemnaście cudów w Domu Albionu, i na ich podstawie jednoznacznie wykazał, że kochanka Pale’a oraz autor księgi to jedna i ta sama osoba.

William Pantler utrzymywał, że listy są fałszerstwem. Znaleziono je w bibliotece niejakiego pana Whittlesea, którego żona była autorką kilku sztuk teatralnych. Dwie z nich wystawiono w teatrze Drury Lane. Zdaniem Pantlera było jasne, że kobieta, która zniżyła się do pisania sztuk, zniży się do wszystkiego, tak więc przedstawił własną koncepcję: jego zdaniem pani Whittlesea sfałszowała listy „…w celu wyniesienia swej płci ponad z natury należne jej i dane od Boga miejsce…” Pan Whittlesea wyzwał Williama Pantlera na pojedynek. Pantler natomiast, uczony do szpiku kości, bez żadnego pojęcia o broni, przeprosił i opublikował oficjalne sprostowanie.

Pan Norrell chętnie wykorzystał magię Pevenseya, gdyż już wcześniej wbił sobie do głowy, że Pevensey był mężczyzną. Co do listów: nie zawierały one słowa o magii, toteż nie przejmował się nimi. Jonathan Strange zajął odmienne stanowisko. Wedle jego opinii należało zadać sobie tylko jedno pytanie i znaleźć nań odpowiedź, by definitywnie rozstrzygnąć sporną kwestię: czy Martin Pale nauczałby kobietę magii? Strange doszedł do wniosku, że i owszem. Ostatecznie sam Martin Pale głosił, że swą wiedzę zawdzięcza kobiecie, Katarzynie z Winchesteru.

90

Thaddeus Hickman (1700–1738), autor biografii Martina Pale’a.

91

Bluszcz przyobiecał spętać wrogów Anglii

Wrzośce i bielunie chłostę im sprawić przysięgły

Głóg zapowiedział, że odpowie na wszelkie pytania

Brzoza zapewniła, że wrota do innych krajów utworzy

Cis sprowadził nam broń

Kruk wrogów naszych ukarał

Gąb odległe wzgórza obserwował

Deszcz smutki nasze zmył

Ta stara angielska wyliczanka prawdopodobnie opisuje rozmaite układy zawarte w imieniu Anglii z lasami przez Johna Uskglassa, Króla Kruków.

92

Ława Pięciu Smoków (Les Cinąue Dragownes). Wbrew powszechnemu mniemaniu nazwa tego organu sądowniczego nie miała związku z surowością ferowanych przezeń wyroków. Pochodziła od komnaty w domu Johna Uskglassa, Króla Kruków, w Newcastle, gdzie pierwotnie obradowała Ława. Rzeczona komnata podobno miała dwanaście ścian, udekorowanych wyjątkowej urody rzeźbami, których część stworzyli ludzie, część elfy. Najcudowniejsze arcydzieła przedstawiały pięć smoków.

Zbrodnie osądzane przez Ławę Pięciu Smoków obejmowały: „złe dążności” — magię uprawianą celowo ze złymi zamiarami; „fałszywą magię” — pozorowanie magii lub obiecywanie jej bez zamiaru wcielenia w życie; sprzedaż magicznych pierścieni, kapeluszy, butów, płaszczy, pasów, nakryć głowy duchownych, nasion, instrumentów muzycznych itp. ludziom, którym brakowało zdolności utrzymania kontroli nad tak potężnymi artefaktami; udawanie maga lub podawanie się za jego pełnomocnika; przekazywanie zasad magii osobom niepowołanym, tj. pijakom, szaleńcom, dzieciom, ludziom niegodnym, oraz wiele pozostałych zbrodni magicznych, popełnianych przez przeszkolonych magów oraz innych chrześcijan. Ława Pięciu Smoków sądziła również przestępstwa przeciwko Johnowi Uskglassowi. Jedyną kategorią przestępstw magicznych, które nie podlegały jurysdykcji Ławy Pięciu Smoków, były te popełnione przez elfy. Zajmował się nimi oddzielny sąd w Folflures.

W dwunastym, trzynastym i czternastym wieku istniała w Anglii liczna społeczność magów oraz elfów stale praktykujących magię, a magia z natury rzeczy jest trudna do regulowania, tym bardziej że magom nie zawsze przyświecały szlachetne intencje. John Uskglass najwyraźniej poświęcił sporo czasu i energii na stworzenie organu władzy sądowniczej mającego sprawować kontrolę nad magią i magami. Kiedy magia upowszechniła się w Anglii, królowie Anglii Południowej z wdzięcznością skorzystali z doświadczeń północnego sąsiada. Osobliwością tamtych czasów jest fakt, że choć Anglia była podzielona na dwa państwa o odrębnym sądownictwie, organ kierujący sprawami magii był taki sam dla obu krajów. Południowoangielskim odpowiednikiem Ławy Pięciu Smoków była instytucja zwana Londyńską Małą Ławą Smoków. Miała swą siedzibę w pobliżu Blackfriars.

93

W latach 1572–1867 londyńska siedziba Akademii Adwokatów i Doktorów Prawa, w której mieściły się sądy Kościoła i admiralicji.

94

Pod koniec siedemnastego wieku w królewskim mieście Newcastle żył pewien rękawicznik, który miał córkę — małą, odważną istotkę, która pewnego dnia zaginęła. Szukali jej matka, ojciec i bracia. Szukali sąsiedzi, lecz nikt nie natrafił na żaden ślad. Późnym popołudniem dostrzegli dziecko, schodzące ze wzgórza kamienistą, pokrytą błotem drogą. Część poszukiwaczy myślała przez chwilę, że nieopodal widzi jakąś postać, lecz dziewczynka dotarła do domu sama. Zupełnie nic jej się nie stało, a kiedy zdołano poskładać wszystkie fragmenty jej opowieści, przedstawiała się ona następująco:

Mała wyszła z domu, żeby pobłąkać się po mieście. Wkrótce natrafiła na ulicę, której nigdy wcześniej nie widziała. Ulica była szeroka, wybrukowana i prowadziła pod górę, wyżej niż kiedykolwiek dotarła dziewczynka, wprost do bramy, podwórca i ogromnego domu z kamienia. Dziecko weszło do budynku i zajrzało do wielu pokojów, lecz wszędzie panowała cisza i pustka, wszędzie leżał kurz i biegały pająki. Z jednej strony domu znajdował się apartament, w którym na ściany i podłogę padały cienie liści, jakby za oknami rosły zielone drzewa (była zima). W jednym z pokojów wisiało tylko długie lustro. Pokój i zwierciadło najwyraźniej się pokłóciły, gdyż w odbitym w lustrze pomieszczeniu przebywało mnóstwo ptaków, podczas gdy w rzeczywistości pokój był całkiem pusty. Mimo to dziecko rękawicznika wszędzie słyszało ich śpiew. W domu ciągnął się długi ciemny korytarz. Z jego końca dobiegał szum wody, jakby znajdowało się tam mroczne morze lub rzeka. Z okien niektórych pokojów widać było Newcastle, z innych dziecko dostrzegło zupełnie odmienne miasto, a z jeszcze innych — wysokie dzikie wrzosowiska i zimne błękitne niebo.

Dziewczynka zobaczyła kręte schody. Na dole były szerokie, lecz gwałtownie się zwężały i coraz bardziej wiły, aż wreszcie na samej górze zmieniały się w szczeliny i szczerby w murze. Tylko dziecko mogło je dostrzec i tylko ono mogło się przez nie prześliznąć. Te położone najwyżej prowadziły do drzwiczek ze zwykłego drewna.

Nie mając powodów do obaw, dziewczynka pchnęła drzwi i niemal natychmiast krzyknęła. Wydało się jej, że tysiące ptaków fruwało w powietrzu, przez co nie wiedziała, czy to dzień, czy noc, bo widać było tylko plątaninę czarnych skrzydeł. Wiał wiatr jakby z oddali; dziewczynka miała wrażenie, że dotarła do kruczego nieba. Dziecko rękawicznika przestraszyło się okropnie, lecz w następnej chwili usłyszało, jak ktoś woła je po imieniu. Ptaki momentalnie znikły, a dziewczynka znalazła się w małym pokoju o kamiennych ścianach i kamiennej podłodze. W pomieszczeniu nie było żadnych mebli, lecz na podłodze siedział mężczyzna, który skinął na małą, ponownie wymówił jej imię i powiedział, by się nie obawiała. Miał długie włosy i dziwne czarne obszarpane ubranie. Nic nie wskazywało na to, że jest królem, a jedynym magicznym przedmiotem była wielka srebrna misa z wodą, stojąca u jego stóp. Dziewczynka spędziła kilka godzin z mężczyzną, a gdy zapadł zmierzch, nieznajomy sprowadził ją na dół budynku i do miasta, skąd dotarła do domu.

95

Patrz Tom III, rozdział jedenasty, przypis 3.

96

Bodaj najdziwniejszą historię o powrocie Johna Uskglassa opowiedział pewien baskijski marynarz, który przeżył rozbicie wielkiej armady hiszpańskiego króla. Okręt marynarza zatonął podczas burzy u północnych wybrzeży Anglii, ale marynarzowi i jego dwóm kompanom udało się dotrzeć na ląd. Obawiali się podchodzić do wsi, lecz była zima i okolicę skuwał lód — mogli zamarznąć. Gdy nadeszła noc, ujrzeli pusty kamienny budynek na wysokim, nagim i zamarzniętym wzgórzu. W środku panowały niemal kompletne ciemności, lecz wysoko w ścianie znajdowały się szczeliny, przez które wpadało światło gwiazd. Marynarze legli na gołej ziemi i zasnęli.

Baskijskiemu marynarzowi przyśniło się, że obserwuje go król. Gdy się ocknął, zimowy mrok nad jego głową przeszywały snopy przyćmionego szarego światła. Wydało mu się, że w cieniu po drugiej stronie budynku widzi kamienne podium. Gdy światło nabrało intensywności, na podium ujrzał krzesło lub tron, a na nim mężczyznę. Był on blady, otulony czarną szatą, miał długie, czarne włosy. Przerażony marynarz obudził kompanów i pokazał im nieznajomego na tronie. Obcy zdawał się ich obserwować. Nawet nie drgnął, mimo to rozbitkom nie przyszło do głowy, że mężczyzna być może nie żyje. Rzucili się pędem ku drzwiom i uciekli przez zamarznięte pola.

Baskijski marynarz wkrótce stracił towarzyszy: jeden z nich zmarł w ciągu tygodnia z zimna i przygnębienia, a drugi uparł się wrócić do Zatoki Biskajskiej, więc udał się na południe. Nikt nie wie, co się z nim stało. Baskijski marynarz pozostał w Cumbrii, gdzie przygarnęli go miejscowi rolnicy. Został służącym na jednej z farm i poślubił młodą dziewczynę z sąsiedniego gospodarstwa. Przez całe życie opowiadał historię o kamiennym budynku na wysokich wzgórzach, a jego nowi przyjaciele i sąsiedzi przekonali go, że mężczyzną na czarnym tronie był Król Kruków. Bask nigdy nie odnalazł domu z kamienia, nie udało się to także jego dzieciom i przyjaciołom.

Przez całe życie, za każdym razem, kiedy wchodził do ciemnych pomieszczeń, mówił: „Pozdrawiam cię, Panie, i przyjmuję cię całym sercem” — na wypadek gdyby czekał na niego w mroku blady król o długich, czarnych włosach. Król mógł przebywać w tysiącu miejsc w całej północnej Anglii, w tysiącu mrocznych miejsc.

97

Peter Watershippe, Kres magicznego lasu (1444). W tym niesłychanie szczegółowym dziele autor, mag, precyzyjnie opisał, w jaki sposób angielska magia podupadła po opuszczeniu Anglii przez Johna Uskglassa. W1434 roku (rok odejścia Uskglassa) Watershippe miał dwadzieścia pięć lat i zaczynał praktykować magię w Norwich. Kres magicznego lasu wydaje się książką napastliwą, dopóki nie porówna się jej z dwoma późniejszymi tekstami Watershippe’a: Obrona mych uczynków, spisana w zamku Newark podczas niesprawiedliwego uwięzienia przez mych wrogów (1459/1460) oraz Zbrodnie fałszywego króla (książka napisana prawdopodobnie w roku 1461, a opublikowana w roku 1697 w Penzance).

98

Londyński dom lorda Liverpoola, wiekowa, staromodna, dziwacznie zaprojektowana posiadłość nad Tamizą.

99

Mieszkańcy Brukseli oraz członkowie rozmaitych armii zajmujących miasto z zainteresowaniem przyjęli do wiadomości, że znaleźli się w odległym kraju. Niestety, zbytnio pochłonęły ich przygotowania do nadchodzącej bitwy (a bogatszą i bardziej frywolną część populacji przygotowania do wieczornego balu u księżnej Richmondu), toteż mało kto znalazł czas na wyprawę po okolicy i poznanie mieszkańców Ameryki. W rezultacie przez długi czas nie uświadamiano sobie, gdzie dokładnie Strange umieścił Brukselę tamtego czerwcowego popołudnia.

W 1830 roku pewien handlarz i traper, Pearson Denby, wędrował przez Krainę Wielkich Równin. W trakcie podróży spotkał znajomego wodza plemienia Lakota, imieniem Człowiek Który Lęka się Wody. Wódz spytał, czy Denby potrafiłby zdobyć dla niego czarne kule z piorunami, i wyjaśnił, że wybiera się na wojnę z wrogiem i pilnie takich kul potrzebuje. Podobno swego czasu dysponował około pięćdziesięcioma sztukami i zawsze korzystał z nich z umiarem, niemniej zapas się już skończył. Denby nie zrozumiał. Spytał zatem Człowieka Który Lęka się Wody, czy chodzi mu o amunicję do karabinów. Nie, usłyszał w odpowiedzi, chodzi o coś podobnego, lecz znacznie większego. Wódz zaprowadził Denby ego do obozu i zaprezentował mu mosiężną pięcioipółcalową haubicę wyprodukowaną przez Carron Company z Falkirk w Szkocji. Denby nie krył zdumienia i spytał, jak Człowiek Który Lęka się Wody zdobył działo. Wódz wytłumaczył, że na pobliskich wzgórzach mieszka plemię Niedokończonych Ludzi. Pewnego lata stworzono ich zupełnie nieoczekiwanie, lecz ich twórca ofiarował im tylko jedną z potrzebnych człowiekowi do życia umiejętności: znajomość walki. Brakowało im wszystkich innych zdolności — nie mieli pojęcia, jak upolować bizona czy antylopę, jak okiełznać konia i jak zbudować dla siebie dom. Nie potrafili nawet zrozumieć siebie nawzajem, bo zwariowany twórca obdarował ich czterema bądź pięcioma językami. Mieli oni jednak działo, które sprzedali za żywność Człowiekowi Który Lęka się Wody.

Zaintrygowany Denby odszukał plemię Niedokończonych Ludzi. Z początku nie wiedział, czym różnili się oni od innych plemion, lecz po chwili dostrzegł, że starsi mężczyźni mają osobliwie europejski wygląd, a część z nich posługuje się językiem angielskim. Niektóre z ich obyczajów niczym się nie różniły od tych, które pielęgnowało plemię Lakota, lecz inne najwyraźniej wyrastały z europejskiej tradycji wojskowej. Ich język kojarzył się z językiem ludu Lakota, lecz zawierał wiele słów angielskich, holenderskich i niemieckich.

Pewien mężczyzna, znany jako Robert Heath (nazywany też Małym Człowiekiem Który za Dużo Mówi), poinformował Denby’ego, że popołudniem 15 czerwca 1815 roku wszyscy oni zdezerterowali z kilku armii pułków, gdyż na następny dzień planowano wielką bitwę, a oni żywili silne przekonanie, że zginą, jeśli zostaną w szeregach. Pytał, kto jest teraz królem Francji, książę Wellington czy też Napoleon Bonaparte? Denby nie miał pojęcia. „Cóż — westchnął filozoficznie Heath — to w sumie nieistotne. Ktokolwiek zasiadłby na tronie, życie takich jak my ludzi i tak toczyłoby się bez zmian”.

100

Generał Rebecą ułożył też holenderską wersję tej przyśpiewki, którą nucili jego żołnierze w drodze do Quatre Bras. Następnie wojacy nauczyli jej swych angielskich towarzyszy, dzięki czemu stała się później dziecięcą wyliczanką, popularną zarówno w Anglii, jak i w Holandii.

101

Kopenhaga, słynny, wspominany już wcześniej kasztan księcia, 1808–1836.

102

W 1810 roku panowie George i Jonathan Barratt, właściciele ogrodów Vauxhall, zaproponowali Strange’owi i Norrellowi zawrotną sumę w zamian za conocne pokazy magii. Pokazy miały wyglądać dokładnie tak jak czary Strange’a na polu bitwy: chodziło o iluzje stworzeń magicznych, słynnych postaci biblijnych, historycznych itd. Rzecz jasna, pan Norrell odrzucił ofertę.

103

Ogólnie przyjęta magiczna technika wprowadzania zamętu w rozkładzie dróg, krajobrazów, pomieszczeń i innych przestrzeni fizycznych polega na stworzeniu labiryntu w ich obrębie. Strange nie poznał jednak tego sposobu aż do lutego 1817 roku. Mimo to jego poczynania najprawdopodobniej przesądziły o losach kampanii. Strange nie wiedział, że francuski generał D’Erlon usiłował dotrzeć na pole bitwy wraz z dwudziestotysięczną armią, lecz decydujące godziny spędził na marszu po okolicy, która co kilka minut zmieniała się w niewyjaśniony sposób. Gdyby on i jego żołnierze znaleźli właściwą drogę do Quatre Bras, bitwę prawdopodobnie wygraliby Francuzi i nigdy nie doszłoby do Waterloo. Strange’a uraziły szorstkie słowa księcia, których wysłuchał wcześniej tego samego dnia, i z tego powodu nikomu nie wspomniał o tym, co uczynił. Prawdę wyjawił później Johnowi Segundusowi oraz Thomasowi Levy’emu. W rezultacie historycy opisujący wydarzenia z Quatre Bras ze zdumieniem odnotowywali niepowodzenie D’Erlona, a ich wątpliwości rozwiały się dopiero po opublikowaniu w 1820 roku Życia Jonathana Strange’a pióra Johna Segundusa.

104

W rzeczywistości pan Pink był tylko jednym z cywilów, których tamtego dnia książę wcielił do służby w charakterze nieoficjalnych adiutantów. Wśród nich znalazł się też młody szwajcarski dżentelmen oraz jeszcze jeden komiwojażer.

105

William Lanchester był seneszalem Johna Uskglassa oraz jego ulubionym sługą, czyli jednym z najważniejszych ludzi w Anglii.

106

Thomas Dundale, pierwszy ludzki sługa Johna Uskglassa. Patrz tom III, rozdział pierwszy, przypis 2.

107

Wał Offy to wielki mur z ziemi i kamieni, obecnie w dużej części zniszczony, oddzielający Walię od Anglii. Został wzniesiony przez Offy, żyjącego w ósmym wieku króla Mercji, który wiedział z doświadczenia, że nie należy ufać walijskim sąsiadom.

108

Kiedy Strange i Arabella brali ślub, Henry pełnił obowiązki pastora w Grace Adieu w hrabstwie Gloucester. Zamierzał poślubić pewną młodą damę, pannę Parbringer. Strange nie zaaprobował jednak ani tej damy, ani jej przyjaciół. W tym samym czasie zwolniło się beneficjum w Great Hitherden, toteż Strange przekonał sir Waltera Pole’a, by skierował tam Henry’ego, który nie krył zachwytu. Great Hitherden było znacznie większą miejscowością niż Grace Adieu i Henry wkrótce zapomniał o młodej damie.

109

Książki Strange’a były rzecz jasna księgami o magii, a nie księgami magii. Te ostatnie w całości znajdowały się w zbiorach pana Norrella. Patrz tom I, rozdział pierwszy, przypis 5.

110

Chodziło o coś więcej. Już w dwunastym wieku zauważono rywalizację magów i duchowieństwa. I jedni, i drudzy wierzyli, że wszechświat zamieszkują najrozmaitsze nadnaturalne istoty i działają w nim nadnaturalne moce. Ponadto obydwie te grupy uważały, że można zwracać się do tych istot z prośbami drogą zaklęć lub modlitw i w ten sposób wspierać rodzaj ludzki lub mu szkodzić. Te dwie kosmologie są często zdumiewająco zbieżne, ale duchowni i magowie wyciągają kompletnie odmienne wnioski ze swych założeń.

Magowie są przede wszystkim zainteresowani przydatnością owych nadnaturalnych bytów; chcą wiedzieć, w jakich okolicznościach i jakimi sposobami mogą skłonić anioły, demony i elfy do pomocy w czynnościach magicznych. Z tego względu magowi jest niemal całkowicie obojętne, że pierwsza grupa wspomnianych istot jest bosko dobra, druga — piekielnie niegodziwa, a trzecia — moralnie podejrzana. Z kolei duchowni interesują się niemal tylko i wyłącznie tym rozróżnieniem.

W średniowiecznej Anglii wszelkie próby pogodzenia dwóch kosmologii były skazane na porażkę. Kościół w krótkim czasie dostrzegł mnóstwo wszelkiego typu herezji, których może być winien nic nie podejrzewający mag. Wcześniej wspomnieliśmy już o herezji meraudiańskiej.

Alexander Whitby (lata trzydzieste XIII w.?–1302) uczył, że wszechświat przypomina gobelin. Z naszej perspektywy widać tylko jego fragmenty. Dopiero po śmierci zyskamy możliwość obejrzenia go w całości i wtedy uświadomimy sobie, w jaki sposób różne jego części się łączą. Alexander został zmuszony do publicznego wyrzeczenia się swoich tez. Od tamtej pory duchowni zaczęli zwracać uwagę na herezję whitbyańską. Nawet najskromniejszy wiejski mag musiał wykazywać niezwykłą przebiegłość, by uniknąć oskarżenia o nią.

Nie oznacza to, że wszyscy magowie unikali mieszania religii z magią. Wiele „zaklęć”, które zachowało się do naszych czasów, wiąże się z wzywaniem na pomoc jakiegoś świętego. Co zdumiewające, źródłem zamieszania często bywały elfy w służbie magów. Większość z nich zmuszano do chrztu natychmiast po ich przybyciu do Anglii, toteż wkrótce zaczęły wprowadzać do swojej magii odniesienia do świętych i apostołów.

Загрузка...