CZĘŚĆ DRUGA. RÓŻE Z MINIONYCH DNI

Furioso

Tabris, demon szóstej godziny, wylądował na równinie. Czekał na swoją koleżankę Zarenę, ducha zemsty.

W podziemnym królestwie ciemności Tabris nie miał dobrej marki. Był przecież duchem wolnej woli, a to naprawdę nic, czym można by się chwalić w świecie zła. Zarena była zła, naprawdę zła, jako duch zemsty. Ale wolna wola? A na co to komu?

Tak więc ziemskie zadanie miało być dla Tabrisa próbą. Jeśli sobie z nim poradzi, pójdzie w górę w hierarchii, a jeśli nie, to będzie z nim marnie.

Najgorsze, co mogłoby spotkać demona, to stać się śmiertelnym. Mieć ograniczony czas życia. Tym właśnie straszył książę ciemności, bowiem nie lubił demonów z rodu Nuctemeron. Reprezentowały one po części wątpliwe elementy. Takie jak dobra wola, sympatia, godność, panowanie nad szlachetnymi kamieniami… co z czymś takim robić?

Tabris starał się, jak mógł, by zadowolić swojego pana. Musiał to robić, i chciał. To była jego wolna wola.

Gdyby tylko nie… Przeniknął go dreszcz. Ta dziewczyna, jak to ona ma na imię? Unni? I mężczyzna, który jakby jest, ale jednocześnie go nie ma. Co w nim siedzi?

Tabris poczuł, że strach przed nieodgadnionym paraliżuje jego ciało. Zadanie wydawało się takie proste.

Ludzie. Beznadziejne stworzenia. Ale czy naprawdę jest tak prosto?

Zaszumiało w powietrzu, zaświstało i tuż obok Tabrisa wylądowała Zarena, składając skrzydła i chichocząc ponuro.

– Dziecinna gra – powiedziała. – Że też ludzie mogą być tacy głupi!

– No – mruknął Tabris. – Co się stało?

– Ech, ciebie to nie dotyczy. Ale dla mnie to zbyt łatwa praca. Dwaj młodzi ludzie, jeden aż się ślini na mój widok. Drugi jest przystojny i odrobinkę mi się opiera. To lubię. To pobudza moje zmysły.

– A kobiety? – spytał Tabris krótko.

– Phi! Jedna ma muskuły, co ty na to? A druga jest stara.

Umilkła z obrzydzeniem.


– A u ciebie jak tam?

– Wykonałem moje pierwsze zadanie.

– Nie o to pytam. Jacy są twoi ludzie?

Cień przemknął przez demoniczną twarz Tabrisa.

– To znaczy… Ja mam ich pięcioro. Dwoje, którzy…

– Tak?

– Nie bardzo wiem, co o nich myśleć – A to dlaczego? Nie stój no tu i nie jąkaj się, gadaj, o co chodzi! – prychnęła Zarena, aż się zaiskrzyło.

Nie cierpieli się nawzajem i oboje dobrze o tym wiedzieli. Tabris odpowiedział jej gardłowym warknięciem, niczym wilk.

– Ten jeden mężczyzna… Po prostu nie wiem, kim on jest.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– No właśnie, że nie wiem – warknął znowu Tabris zirytowany. Podejrzewał, że Zarena jest tu między innymi po to, by go obserwować. – A jedna z młodych dziewcząt… Ona się za wiele domyśla, zbyt dużo przeczuwa. Widocznie jest jedną z tych obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami. Myślę, że oboje są dla nas groźni.

– Dla ciebie, chciałeś powiedzieć. Te twoje ludzkie kreatury mnie nie interesują.

Tabris jej nie słuchał.

– Druga dziewczyna… z tego kraju… – Umilkł. Potem potrząsnął głową.

– Nie, ale nasze sępy powinny być teraz zadowolone. Wepchnąłem ofiary prosto w ich ramiona – Tabris zrobił niecierpliwy ruch. – Nie, nie chcę o tym rozmawiać!

– Użalasz się nad sobą? – skrzywiła się Zarena.

– Nie, no coś ty!

Wzajemna wrogość zdawała się wibrować w powietrzu.

Po chwili Zarena rzekła:

– Mówiłeś, że wykonałeś swoje pierwsze zadanie. A zatem miałeś więcej?

– Podobnie jak ty. Nasz Mistrz chciał wiedzieć, czym oni się zajmują. Musimy im towarzyszyć do celu. Każde z nas na swoją rękę. Na żadną współpracę nie mam ochoty.

– Patrzcie jak wzruszająco jednomyślni jesteśmy! Tylko skoro wepchnąłeś ich w szpony tych ponurych sępów, to jakim sposobem dotrą do celu?

– Guzik cię to obchodzi!

Chęć walki zwyciężyła. Tabris był taki wściekły, że miał zamiar zaatakować Zarenę. Ona jednak trzasnęła go tym swoim trójkątnych ogonem z taką siłą, że zawył z bólu. Oboje uznali, że najlepiej będzie zakończyć spotkanie. Ciężko machając skrzydłami opuścili równinę, każde udało się w swoim kierunku.

8

Słońce malowało na złoto jesienny krajobraz Nawarry z winnicami i rozległymi dolinami. W ten smutny poranek Antonio stał przy oknie starej królewskiej twierdzy Olite. Dla niego wszystko było niezwykle piękne, nawet się bowiem nie domyślał, jaki straszny los spotkał jego przyjaciół.

To oczywiście frustrujące, szukać i niczego nie znajdować! Cały wczesny poranek, od świtu, przeszukiwali królewską twierdzę, ale czynili to bardzo dyskretnie. Rezultatów jednak nie było żadnych, głównie dlatego, że nie wiedzieli, czego szukają, a poza tym liczne pokoje były dla nich niedostępne. To wszystko zabierze z pewnością wiele czasu.

Antonio przed chwilą rozmawiał z Veslą, dlatego był w takim znakomitym humorze. No a poza tym słońce też robiło swoje. W uszach wciąż jeszcze brzmiał mu kochany głos Vesli. Dowiedział się, że z nią wszystko w porządku i że nie powinien się o nią martwić.

Tymczasem w domu w Norwegii Vesla sprzątała ze stołu po śniadaniu. Nie wspomniała mężowi ani słowem o bolesnych skurczach, które się od czasu do czasu pojawiają i bardzo ją niepokoją. Vesla, pielęgniarka z zawodu, wiedziała sporo o swoim zdrowiu. Za nic by nie chciała urodzić dziecka, które pierwsze dni swojego życia spędzi w inkubatorze. Większość takich noworodków wprawdzie wychodzi z tego bez szwanku, ale wcześniakom zawsze towarzyszy tyle lęków i niepokoju, zwłaszcza tym, które urodziły się szczególnie wcześnie. Teraz Vesla przeszła już przez najgorsze stadium, mimo wszystko jednak nie przestawała się bać. Dręczyły ją te nieustanne rozmyślania, znała innych rodziców oraz ich obawy, że dzieci będą miały jakieś wady właśnie dlatego, że urodziły się za wcześnie, będą opóźnione w rozwoju intelektualnym lub motorycznym. Że będą miały problemy w szkole. Nie będą nadążać za innymi albo w jakiś inny sposób odstawać od rówieśników. Dzieci są tak niewiarygodnie okrutne wobec siebie nawzajem, skłonne do dyskryminacji. Jeśli mogą poniżać kogoś po to, by samemu znaleźć się nieco wyżej w klasowej hierarchii, to czynią to z wielką ochotą. Mówi się o takim zachowaniu mobbing, a człowiek, który by sobie poradził ze złośliwością dzieci wobec innych dzieci, powinien dostać pokojową Nagrodę Nobla. To by bowiem oznaczało lepszy start dzieci w dorosłe życie i być może też powstrzymało agresję dorosłych.

O, rany, a ja stoję w kuchni i roztrząsam problemy moralne i naiwne utopie, uśmiechnęła się Vesla sama do siebie.

Tęskniła za Antoniem. Jaka byłaby bezpieczna, mając go przy sobie, ciężko znosić jego nieobecność, kiedy go najbardziej potrzebuje.

Dokładnie to samo myślał Antonio w zalanej słońcem Nawarze. Vesla była nieodmiennie w jego myślach, wiedział jednak, że Jordi i pozostali przyjaciele też bardzo go potrzebują. Dwaj bracia dotrą do celu… Nienawidził tej przepowiedni!

Ale kto powiedział, że należy wierzyć przepowiedniom?

Jak to kto? Wszyscy ci, którzy mają do czynienia z zagadką rycerzy, niestety.

Przyszła do niego Flavia. Elegancka Flavia, wciąż jeszcze prawdziwa piękność mimo wieku i pewnej nadwagi. Antonio powitał ją uśmiechem.

Flavia stanęła obok i patrzyła w dal na miasteczko Olite i rozległy widok poza nim.

– Martwi mnie Morten – powiedziała cicho.

– Mnie też. Nie powinien ranić Sissi, która tak jest do niego przywiązana. Bardziej niż on sobie zasługuje.

– Owszem, a tymczasem ta baba na korytarzu…

– Widziałem ją. Rzeczywiście jest na co popatrzeć, ale… ona mi się nie podoba.

– Ani mnie. Te kocie oczy…

Popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się, radzi, że tak dobrze się rozumieją. Flavia spoważniała.

– Antonio, ja nie zostanę z wami do końca.

– Nie? Przykro mi to słyszeć!

– Dziękuję, ale… Ulotnię się, jak tylko spotkamy tamtą grupę.

A więc tak bardzo ją zerwanie z Pedrem zabolało? Nigdy właściwie tego nie okazywała. No ale Flavia jest światową kobietą.

Dumną i okazującą szacunek innym.

– Rozumiem – westchnął Antonio. – Mam nadzieję, że jeszcze zmienisz zdanie, Flavio. Bez ciebie to już by nie było to samo.

– Jak ładnie z twojej strony, że mi to mówisz. Żeby jednak zmienić temat, miałeś jakieś wiadomości od tamtych?

– Dzisiaj nie. Zaraz zadzwonię do Jordiego.

I to wtedy otrzymał radę, że powinni szukać w sali, gdzie kiedyś zjawił się don Ramiro.

Dodało mu to animuszu. Antonio zebrał swoje oddziały (w sile osób trzech) i rozpoczął poszukiwania w sali.

Nikt im nie przeszkadzał, większość gości wyszła zwiedzać miasto, a pokojówki pracowały na piętrze. Słychać było szum odkurzacza.

Czwórka przyjaciół zaglądała pod obrazy, szperała we wszystkich kątach i wnękach, ale wciąż po omacku. Rozglądali się za jakąś wskazówką, która by ich poprowadziła dalej do celu… Ale nikt nie wiedział, jakby ta wskazówka miała wyglądać. Może po prostu nic takiego nie istnieje? Albo też coś kiedyś istniało, ale zostało w ciągu minionych stuleci zniszczone. Restauracja twierdzy, przebudowa na hotel, kolejne remonty, to wszystko mogło naprawdę wiele zmienić.

Ta sala jednak wyglądała na autentyczną, taką jaką była przed wiekami. Wszystko wskazywało na to, że niewiele tu zmieniano.

Sissi drżała z przejęcia. Była nowa w tym gronie, płonęła entuzjazmem, wiedziała, że to będzie przygoda jej życia. Była tu razem z fantastycznymi ludźmi, a najwspanialszym z nich jest oczywiście Morten.

Zaczynała naturalnie podejrzewać, że nie jest on taki wyjątkowy, jak sądziła, Sissi miała jednak w sobie wiele szczodrości, uważała, że przyjaciół należy akceptować ze wszystkimi ich słabościami i wadami, przynajmniej dopóki nie przekraczają granicy, za którą nie ma już wybaczenia.

Morten był tego dnia zamyślony i niedostępny, co czyniło ją nieszczęśliwą. Czyżby przestał ją lubić?

Sissi była dorosłą kobietą, a przynajmniej prawie dorosłą. Teraz żałowała swojego mało wartościowego życia, które spędzała w towarzystwie kuzynów Hassego i Nissego. Wtedy całą duszę wkładała w osiągnięcie celu, pragnęła mianowicie dorównywać chłopcom, być jak oni silną, umięśnioną i bez lęku towarzyszyć im w karkołomnych eskapadach. Z dumą patrzyła, jak mięśnie prężą się jej pod bluzką. Biodra miała wąskie, a ramiona szerokie, chłopcy traktowali ją jak równą sobie.

Teraz jednak, jak powiedzieliśmy, Sissi była dorosła. I zakochana. Bardziej kobiece cechy doszły do głosu w jej charakterze, gorzej natomiast było z kobiecymi kształtami i zachowaniem. Niewiarygodnie trudno było przestać chodzić jak chłopak, nie kląć, nie uderzać pięścią w stół, nie wołać głośno, by podano coś do jedzenia.

I za nic na świecie Morten nie może się dowiedzieć, że ona mogłaby go podnieść, przerzucić sobie nad głową i zakręcić się z nim w kółko.

Na myśl o czymś takim wybuchnęła śmiechem, ale był to gorzki śmiech.

Sissi podziwiała Flavię i starała się zachowywać jak ona. Nie było to proste, o wiele łatwiej było się zapomnieć.

Dotychczas nie poszła jeszcze z Mortenem do łóżka. On był w niej zakochany, wiedziała o tym, często ją całował, obejmowali się i szeptali sobie na ucho urocze wyznania. Ale Sissi się bała. Starała się panować nad sytuacją, odwlekać tę chwilę jak się da, nie chciała, by się przeraził jej siłą i jej męskimi mięśniami.

Właściwie był to lęk przesadzony, bo te mięśnie ukazywały się, kiedy je napinała. A siły przecież nie musiała demonstrować w łóżku. Sissi jednak miała uzasadnione podejrzenie, że ich związek jest raczej kruchy i że wiele nie zniesie. Jeszcze nie teraz.

Tak bardzo chciałaby być kobieca! Pojęcia jednak nie miała, jak to osiągnąć, i wydawała się sobie śmieszna, kiedy próbowała.

Przyjaciele usiedli w salonie, na niewygodnych kanapach. Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu, żadnych dobrych pomysłów, niczego.

I właśnie wtedy Antonio dostał ów tajemniczy telefon od Jordiego.

Bardzo trudno mu było zrozumieć, co starszy brat mówi. Warunki połączenia nie mogły być gorsze.

Co ten Jordi próbował mu przekazać? Że znaleźli to, czego szukali?

I jeszcze coś powiedział: heraldyczna róża?

Antonio prosił go, by powtórzył, ale wtedy połączenie zostało przerwane.

Próba zatelefonowania do brata na nic się nie zdała. Kobiecy głos zameldował, że abonent znajduje się poza zasięgiem.

Antonio spoglądał na swoich towarzyszy i powtórzył, czego się dowiedział.

– „Szukajcie heraldycznej róży?” – mamrotał Morten, który nieustannie spoglądał w stronę sąsiedniej sali, gdzie spodziewał się zobaczyć swoją bujną blondynę. – Co on chciał przez to powiedzieć?

– To chyba nie tak trudno pojąć – rzekł Antonio gniewnie, był bowiem bardzo zirytowany zachowaniem Mortena. – Róża z herbu i z habitu Jorgego.

Sissi poprosiła, by jej narysował tę różę.

Antonio narysował.

– Ależ ja ją widziałam! – krzyknęła Flavia z przejęciem.

– Tutaj, w tej sali? Włoszka była zakłopotana.

– Tak. Nie. To był koniec czegoś, nie pamiętam czego. Brunatne drewno.

– O, tego to akurat tutaj jest pod dostatkiem – rzekł Morten złośliwie.

Sissi i Antonio już się zerwali na równe nogi i szukali. Oglądali oparcia krzeseł i okienne parapety. Ramy obrazów. Ławy. Okna…

– Okno! – zawołała znowu Flavia. – To było okno! Ale nie tutaj wewnątrz.

– Otwierałaś jakieś okno – podpowiadał Antonio bez tchu – Tak, to jedyne, które można otworzyć. Tutaj! Zwinne palce prześcigały się, by je otworzyć. Ramy z wąziutkimi szprosami.

Flavia pierwsza wyjrzała przez otwarte okno. To przecież ona widziała różę.

– Tam! – pokazała w górę, w prawo skos. Tłoczyli się, by zobaczyć. Wieżyczka piętro wyżej.

Piękne ornamenty w drewnie od dołu, które podtrzymywały całą konstrukcję, zakończone były heraldyczną różą.

– O rany boskie! – jęknął Antonio. – Jak my się tam dostaniemy?

Okno pod wieżyczką było hermetycznie zamknięte. Może niegdyś, za czasów rycerzy, znajdowało się tutaj inne okno, które dawało się otwierać? Teraz nie istniała taka możliwość, żadnych zamków, haczyków, niczego.

Do ziemi było stąd daleko.

– Co się tam mieści na górze? Musimy wejść do tego pokoju – powiedziała Flavia. Antonio mierzył odległość wzrokiem.

– Pokój jest wynajęty – oznajmił. – Chyba tej parze starych, niesympatycznych Holendrów.

– No nie, ich nie możemy prosić, żeby nam pozwolili przejść przez swój pokój – stwierdziła Flavia. – Ale co zrobimy w takim razie?

– Ja mogłabym się wspiąć – ofiarowała się Sissi chętnie.

Przyjaciele spoglądali na nią sceptycznie.

– Ty? – zdumiał się Morten. – Na pewno się nie odważysz!

Dziewczynę ogarnął duch walki.

– Oczywiście, że się odważę! Jeśli tylko podtrzymacie mi nogi.

– Nie, no, ale… – jąkała się Flavia zdumiona. Antonio już zdążył ocenić możliwość.

– Jesteś mała i lekka. Ale czy wystarczająco silna?

– Oczywiście! – zawołała z przechwałką. – Widzisz ten gzyms, tam w górze? Jeśli tylko zdołam się go złapać, to ześlizgnę się w dół na tę przybudówkę.

Nagle zdała sobie sprawę, że Morten stoi obok i patrzy na nią z politowaniem. O, nie, znowu zapomniała, że powinna być bardziej kobieca! Spuściła głowę zawstydzona.

– Ech, chyba nie da się tego zrobić – westchnęła cicho. Antonio pozostawał nieczuły na to, co się działo między młodą parą.

– Ale to nasza jedyna szansa – powiedziała ponownie wyciągając głowę w górę. Po tej stronie twierdzy nikt nie mógł ich zobaczyć z bliska. Gdyby natomiast na dole w mieście ktoś ich obserwował, to i tak by się nie domyślił, co robią.

– Sissi, podniosę cię tak wysoko, jak tylko zdołam. Morten, przynieś linę z mojej torby! Zamocuję ją Sissi w pasie, a drugi koniec przywiążę do nogi łóżka. Ale Sissi, to mimo wszystko będzie śmiertelnie niebezpieczne!

Sissi upewniła się, że Morten opuścił salon.

– Uwierz mi, robiłam znacznie gorsze rzeczy! Tylko nie mówcie o tym Mortenowi! Pomacaj!

Pozwoliła, żeby Antonio dotknął jej napiętego mięśnia.

Roześmiał się zdumiony.

– Flavia, to naprawdę wielkie przeżycie!

Flavia też pomacała i rzekła z pełnym zrozumienia uśmiechem:

– Nie możemy powiedzieć nic Mortenowi, bo by się nabawił kompleksów. On wciąż jest w takiej wrażliwej fazie życia. Jeszcze nie odzyskał pełni sił po wypadku.

Czy można odzyskać siły, których się nigdy nie miało, myślał Antonio, głośno jednak powiedział:

– A oto i Morten z linką. Świetnie, w takim razie zaczynamy.

Bardzo starannie zamocował linę w talii Sissi i tłumaczył Mortenowi:

– Sissi jest jedyną osobą na tyle małą i drobną, że przeciśnie się przez okno. Gdyby nie ona, to ty Mortenie musiałbyś wejść na górę.

Morten rzucił ukradkowe spojrzenie w tamtą stronę, potem wolno popatrzył na dół i musiał bardzo nad sobą panować, żeby nie zadrżeć.

Sissi wyszła przez okno, odwróciła się i chwyciła górną część ramy.

Wyzwanie działało na nią stymulująco. W nosie mam kobiecość, myślała. To, co robię teraz, umiem najlepiej. Jeśli Morten nie zechce mnie taką jaką jestem, to my sobie… to my sobie pogadamy.

Czulą wokół kostek silne dłonie Antonia. Na nogach miała buty z grubymi protektorami, które dawały jej mocne oparcie. Sissi powoli przesuwała się po parapecie. Teraz czekało ją najważniejsze – uczepić się występu w ścianie.

– Czy mógłbym w czymś pomóc? – spytał Morten, który miał wrażenie, że znalazł się jakby po kobiecej stronie, kiedy tak stał obok Flavii i tylko patrzył.

– Tutaj jest trochę ciasno, ale owszem, podłóż rękę pod jej lewą stopę! Tylko jako podporę, nie próbuj jej dźwigać, twoje muskuły nie są jeszcze dostatecznie wytrenowane.

– Mam kolosalnie rozbudowane mięśnie ramion – oznajmił Morten z dumą.

Bardzo dobrze, pomyślał Antonio. Bo gdybyś zobaczył ramiona Sissi…!

Morten trzymał jedną stopę Sissi w swojej ręce. Nie było miejsca na to, by oba jego barki znalazły się po drugiej stronie okna. Starał się nie okazać, że jego ręka pod ciężarem opada, gdy nagle Antonio rozkazał: „Teraz!” i Sissi złapała występ.

– Trzymajcie mocno! – zawołała.

Antonio uniósł jej drugą stopę. Znalazła oparcie na szprosie i Morten mógł z ulgą opuścić rękę. Ale zrobił swoje. Pomagał. A potem nie było już dla niego miejsca, bo Antonio zajął cały otwór okienny i przejął odpowiedzialność za cały ciężar Sissi. Szpros bowiem by jej nie utrzymał, stanowił raczej psychiczną podporę, to bardziej źdźbło niż oparcie.

Antonio z przerażeniem patrzył, jak Sissi wbija palce w nierówności muru. Trzymał jej stopę, jak długo mógł, ale ramię mu drętwiało od tego podnoszenia w górę, na dodatek w bardzo niewygodnej pozycji.

Sissi wyciągała całe ciało po prostu niewiarygodnie i w końcu udało jej się jedną dłoń zacisnąć wokół gzymsu. Po chwili drugą. Przekładała ręce jedną przed drugą i Antonio musiał pozwolić jej w ten sposób iść.

Ma linę w pasie, próbował się pocieszać.

Ta dziewczyna na pewno wspinała się przedtem w górach, myślał sobie. Z pewnością jest też wyćwiczona we wspinaczce na fasadach, ale jak długo teraz wytrzyma?

Sissi dotarła do nadbudówki. I znalazła się w znacznie lepszej sytuacji, bo mogła stanąć na zewnętrznym parapecie zabitego gwoździami okna. Chyba właśnie na to liczyła. U dołu przybudówki znajdował się ‘wypukły ornament, chyba jakaś rzeźba, której mogła się trzymać, co dawało jej znakomite oparcie dla jednej ręki. Drugą mogła badać różę.

Tam, gdzie stał Antonio, wiał rześki wiatr. Z Sissi zawieszoną między niebem a ziemią musiało być gorzej. Antonio widział, że wiatr szarpie jej włosy.

– No i jak idzie, ja nic nie mogę zobaczyć? – spytała szeptem Flavia stojąca w salonie.

So far, so good - mruknął Antonio. – Pilnuj tylko, żeby nikt teraz nie wszedł do salonu!

Morten obgryzał paznokcie. On też nic nie widział. Ale mocno trzymał linę i kontrolował, czy noga łóżka wytrzyma szarpnięcie.

Sissi ścigała się z czasem, nie mogła tak stać w nieskończoność. Czy raczej wisieć, bo jednak cały ciężar jej ciała spoczywał na lewym ramieniu. Niewygodnie było badać różę tylko jedną ręką, bardzo by potrzebowała obu.

Naciskanie wyrzeźbionej w drewnie róży nie przyniosło efektu. Próby obracania jej też nie. Ani ciągnięcie. Róża była masywna, nie było od czego zacząć, żadnych pęknięć ani szpar, żadnych inskrypcji. Krótko mówiąc plan zdawał się spełzać na niczym.

Musi być jakaś inna róża w innym miejscu. Albo może Antonio źle zrozumiał szyfr, którym posługiwał się Jordi.

Nogi zaczynały jej drżeć od wysiłku, z jakim starała się je utrzymać na parapecie.

Sissi gorączkowo wodziła palcami po całej rzeźbionej podstawie nadbudówki. I nagle…

– Oj – jęknęła.

– Co takiego? – spytał Antonio.

– Najwyraźniej coś znalazłam. Co jest dokładnie pode mną? Teraz nie mogę odwrócić głowy.

– Po prostu dziedziniec. Coś co przypomina asfalt. Co tam masz?

– Róża siedzi mocno, ale duża część podstawy, razem z różą jest ruchoma. Co mam zrobić?

– Nie, nie możesz tego zrzucić na dół. Ktoś mógłby zobaczyć, albo usłyszeć. Może mogłabyś tę część przywiązać do liny?

Oceniała taką możliwość.

– Nie. Mógłbyś poprosić Mortena, żeby przyniósł mój plecak? Nie mogę takiego dużego kawałka drewna trzymać na brzuchu, nie mogłabym się wspinać.

Antonio już miał przekazać jej prośbę Mortenowi, gdy Sissi zawołała:

– Poczekaj! Nie potrzeba. Obluzowałam trochę jedną część ornamentu. Jest pusta, ale z tyłu za różą coś leży.

– Wspaniale, Sissi!

Zauważył, że Sissi coś przeszukuje, a potem układa na miejscu odsunięty kawałek drewna. Musi jej się to dawać porządnie we znaki, pomyślał. A zwłaszcza mięśniom. Ciężka praca w takiej niewygodnej pozycji. Całe szczęście, że jest wytrenowana.

W końcu Sissi dała znak, że jest gotowa, a on pociągnął linę, by pomóc jej zejść. Powstrzymała go jednak. Mogłoby jej to przysporzyć problemów, musiała znaleźć własne tempo.

Z wielkim napięciem obserwował, jak balansuje, zawieszona na gzymsie. Znowu znalazła się w tym krytycznym punkcie. I teraz było znacznie gorzej. Sissi musiała wolno opaść tak, by on znowu mógł podeprzeć jej stopę, na co właściwie nie powinien jej pozwolić, to zbyt ryzykowne. Wisiała więc na wąskim gzymsie i machała nogami w poszukiwaniu jakiegoś oparcia, ale niczego takiego w polu widzenia ani jej, ani jego nie było. Znalazłoby się takie tuż przy róży, bo tam gzyms dochodził aż do przybudówki, i Sissi mogłaby się zsunąć na jej podstawę, ale tam, gdzie się znajdował, gzyms umieszczony był za wysoko.

– Gdybym się jedną ręką puściła, to byś złapał moją nogę? – zawołała z wysiłkiem.

Antonio wysunął się z okna najdalej jak mógł. Nogi Sissi dyndały niepokojąco. Wyciągała palce w jego stronę.

– Złapię cię! – krzyknął Antonio. – Prawie – dodał w duchu.

– Ja… Ja nie mogę się już dłużej trzymać… Antonio złapał czubek jej buta. To dodało im siły do jeszcze większego naprężenia, w końcu mogła oprzeć stopę na jego dłoni i trzymając się muru powoli zsuwała się w dół, dopóki drugą stopą nie dotknęła górnej części okiennej ramy. Wymagało to od niej wykonania niemal szpagatu, ale Sissi była zwinna i zdołała zacisnąć dłoń na ramie. Podpierana przez Antonia zsunęła się w końcu bezpiecznie do pokoju.

– Nigdy więcej nie będziemy tego robić – wydyszał Antonio.

Sissi uśmiechnęła się tylko. Była bardzo wyczerpana.

– No? – spytała Flavia. – Co tam znalazłaś? Dziewczyna wydostała coś spod biustonosza.

– Kawałek skóry? – zdziwił się Antonio. – Taki jak ten, który Jordi dostał od rycerzy, a która wywoływała u Unni straszne koszmary. Cóż za znalezisko, Sissi! To na pewno to, czego szukaliśmy! Musimy pójść do któregoś z naszych pokoi i dokładnie przestudiować. A gdzie to Morten?

– Zobaczył pewną znajomą, tę młodą damę – szepnęła Flavia dyskretnie.

– Nie, no tego to już za wiele! – ryknął Antonio i obie kobiety pomyślały, że nie chciałyby teraz być w skórze Mortena. O nie!

9

– Idziemy na górę! – oznajmił Antonio stanowczo.

Przemknął przed nimi przez całą salę, minął recepcję biegiem niczym lekarz, który się spóźnił na wizytę, i znalazł Mortena na schodach, pogrążonego w poufałej, pełnej śmiechów i chichotów rozmowie z tą kociooką blondynką.

– Morten, proszę ze mną – zakomunikował Antonio ostro. – Dziewczęta, czekajcie na mnie w pokoju Sissi, zaraz do was przyjdę.

Morten zrobił konspiracyjną minę do bujnej blondynki i powlókł się za Antoniem, który bardzo starannie zamknął za nim drzwi.

– No i jak poszło? – spytał Morten, nawet nie przeczuwając nieprzyjemności. – Co Sissi znalazła?

– Morten, wracasz do domu!

Uśmiech zgasł na twarzy chłopca.

– Do domu?

– Tak. Dla kogoś takiego jak ty nie mamy tu zajęcia.

– Ale… Ja przecież pomagałem! Ale potem nie byłem już potrzebny, no to kiedy Miranda na mnie kiwała, żebym przyszedł, nie mogłem jej odmówić!

Antonio złapał go za ramiona z taką siłą, że zabolało.

– Sissi cię lubi. Narażała życie na wielkie niebezpieczeństwo na tym oknie, a ty latasz za jakąś blondyną niczym marcowy kot! Nie można się doprosić, żebyś przestał. Już dawno wszyscy w naszej grupie poznali twój kiepski gust, jeśli chodzi o kobiety. No ale w ostatnim czasie… Najpierw katastrofa z Emmą. Potem Monika, która była w porządku, ale nic poza tym. Później Sissi, która jest świetną dziewczyną, za dobrą jak dla ciebie. I teraz ta wulgarna wywłoka, z którą romansujesz, kiedy my narażamy życie, by rozwiązać zagadkę i przez to właśnie ciebie uratować od śmierci za trzy, cztery miesiące.

– Sissi ma umrzeć za trzy lata. Więc ratowała także siebie – próbował się bronić Morten.

– Ty widocznie masz tylko siano w głowie. Nie widzisz, że sprawiasz Sissi przykrość?

– Phi! Przecież tylko tak trochę flirtowałem z Mirandą.

Antonio zrezygnował. Puścił Mortena.

– Dzisiaj wracasz do domu. Trzymanie cię tutaj grozi nam wszystkim śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Chłopak zrobił się czerwony. Wyglądało na to, że zaraz się rozpłacze.

– Czego ona od ciebie chciała? – spytał Antonio.

– Niczego, pytała tylko dokąd stąd pojedziemy. Powiedziałem jej, że na zachód, bo to prawda. A poza tym sami nie wiemy nic bliższego. No to ona poprosiła, czy może się z nami zabrać.

– Co? I ty jej naturalnie obiecałeś, że może?

– Nie, wyobraź sobie, że nie obiecałem – Morten zaraz zmienił ton. – Poza tym ty przyszedłeś z dziewczynami. Antonio, ja już naprawdę dostałem nauczkę, obiecuję ci, że więcej nie spojrzę na żadną kobietę. I naprawdę interesuje mnie Sissi, nie myślałem tylko, że to będzie miało jakieś znaczenie… Muszę zostać z wami. Tu przecież chodzi o moje życie.

– Ach tak, nagle sobie o tym przypomniałeś? Nie wiem, Morten – powiedział Antonio zmęczonym głosem. – Jesteś taki cholernie nieodpowiedzialny. Najpierw muszę porozmawiać z Jordim. On zebrał w swoich rękach najmocniejsze karty. Ma Pedra, Unni, twoją babcię, a na dodatek Juanę, niewyczerpane źródło wiadomości. A ja dostałem ciebie. Flavia i Sissi są dobre, ale… to naprawdę niesprawiedliwy podział. Zatelefonował, ale nie było odpowiedzi. Telefon Jordiego pozostawał głuchy.

– Dziwne, wciąż nie odpowiada. Próbowałem do Pedra, ale skutek ten sam.

Unni i Gudrun też nie odpowiedziały. Znalazł w notatniku numer do Juany, ale i jej komórka pozostawała głucha.

– Przecież nie mogli wszyscy naraz wyłączyć telefonów! A może są w podróży. Lecą gdzieś samolotem. Nie, no dlaczego mieliby to robić? Przecież by nas uprzedzili. Martwi mnie to, Morten. Chodź, porozmawiamy z dziewczynami.

Czekały na nich w pokoju Sissi Antonio przedstawił im problem. Opowiedział, że ta jakaś Miranda zawołała Mortena, a on uznał, że nie może jej odmówić, ale czy oni mogą zaakceptować taki brak odpowiedzialności wobec grupy? Czy dla bezpieczeństwa nie powinno się odesłać Mortena do domu?

Flavia była wstrząśnięta, Sissi spuściła głowę. Właśnie ze względu na Sissi Antonio położył nacisk na to, że to Miranda zawołała Mortena, ale Sissi i tak była smutna. Antonio gotów był udusić kuzyna, złagodniał dopiero, kiedy się okazało, że Sissi się martwi tym, iż Morten będzie musiał ich opuścić. Flavia też się za nim wstawiała.

– Daj mu jeszcze jedną szansę, Antonio!

– W ostatnich miesiącach Morten otrzymał wiele szans, ale większość roztrwonił.

– Zrobił też wiele dobrego. Antonio się zastanawiał.

– Tak, to prawda. Najlepsze jest to, że dzięki niemu mamy Sissi. Ali right, Morten. Jeszcze jedna szansa. Ale jeśli z niej nie skorzystasz… to jedziesz prosto do domu!

Chłopak rozpromienił się, gorąco dziękował za zaufanie. Obiecywał poprawę, głośno i uroczyście.

No i mogli nareszcie obejrzeć znalezisko Sissi.

Nie była to mapa, choć mieli taką nadzieję. Z drugiej jednak strony, informacja nie była aż taka skomplikowana, jak się obawiali.

Na skórze został wyryty tekst. Nietrudno go było odczytać, a przy znajomości hiszpańskiego, jaką posiadał Antonio, poszło im gładko:

„ REUNION EN GOBAS FAIDO LANO”

– To wszystko – stwierdził Antonio krótko. – Żadnej gramatyki, widocznie z braku miejsca, po prostu samo mięso.

– Dobrze, ale co to znaczy? – pytała Flavia. – Pierwsze rozumiem: „SPOTKANIE W…” No, ale dalej?

– Jeśli się nie mylę, to słowo gobas znaczy tyle co groty czy coś takiego w miejscowym języku. Cuevas, gobas, podobne słowa.

– No tak, z grotami spotykamy się często w naszych poszukiwaniach – Morten zaczynał się ożywiać po myciu głowy. Nie mógł tylko przeboleć, że Antonio nazwał go marcowym kotem. To takie obraźliwe i upokarzające.

– No właśnie – potwierdził Antonio. – Habit Jorgego. Las fronteras, granice. Wioska pustkowie chleb przełęcz puchary groty groty. Czy mamy uznać, że owo Faido Laño leży gdzieś przy granicy? Pomiędzy Nawarrą a Krajem Basków na przykład? Ech, teraz przydałaby się nam mapa Unni!

– Ależ mój drogi – wtrąciła Flavia. – Mamy własną, kupiłam jakiś czas temu. To mapa drogowa Hiszpanii i Portugalii, wydana przez Michelina, naprawdę znakomita, zaraz przyniosę.

– Hm – mruknął Antonio. – Ciekawe dlaczego wcześniej nie kupiliśmy, przez cały czas korzystaliśmy tylko z mapy Unni, jakby innych nie było.

Flavia wróciła i wszyscy pochylili się nad stołem. Bardzo szybko się wyjaśniło, że chodzi o dwa miejsca położone blisko siebie. Z grotami, oczywiście, i niedaleko granicy. Na terytorium baskijskim, na południe od Vitorią/Gasteiz.

– To właśnie tam Jordi spotkał po raz pierwszy rycerzy – powiedział Morten. – W pobliżu Vitoria.

– No więc tak – rzekł Antonio. – Teraz się wszystko zaczyna zgadzać. Ale, jak sobie przypominam jego opowieść, to to nie było dokładnie tam, w Faido i Laño. Nie tam ich spotkał. Myślę jednak, że do jego miejsca też dotrzemy. Moim zdaniem ci, którzy nieśli skarby z poszczególnych prowincji, spotykali się właśnie gdzieś na granicy. Pojedźmy więc najpierw do Faido i Laño. Zobaczymy, może znajdziemy jakieś nowe ślady.

– Ale dlaczego oni zostawiali ślady i informacje tak trudne do odnalezienia? – zastanawiała się Sissi.

Antonio próbował odpowiedzieć:

– Może bali się, że zostaną wzięci do niewoli i zamordowani? Wtedy tylko ich najbliżsi byliby w stanie odnaleźć skarby, może zresztą również ich samych.

– To możliwe – zgodziła się Flavia. – Trzeba jechać niezwłocznie!

Wielokrotnie jeszcze telefonowali do Jordiego i jego grupy, ale bez rezultatu. Niepewność dręczyła wszystkich, ale nic zrobić nie mogli. W Hotelu w Santiago de Compostela powiedziano im, że grupa Norwegów wyszła do miasta zaraz po śniadaniu i dotychczas nie wróciła.

Antonio musiał stłumić w sobie chęć natychmiastowego wyjazdu do Santiago. Nie miał przecież nawet pojęcia, od czego tam zacząć poszukiwania zaginionych przyjaciół.

Trzeba więc było po prostu telefonować w równych odstępach czasu, a poza tym koncentrować się na własnym zadaniu.

Nie jechali główną drogą, wybrali szlak na skróty, przez miasto Estella. Nazwa szczerze ich ubawiła, a kiedy się zaraz potem okazało, że będą też przejeżdżać przez miejscowość Miranda, w samochodzie zapanowała wesołość. Na tej mapie zostały najwidoczniej uwiecznione wszystkie osławione kobiety.

Flavia była pilotem, siedziała na przedzie z mapą w ręce. Morten uważał, że to jego zajęcie, w „dawnych czasach” tak przecież było, boczył się na Antonia, który tego nie pamiętał.

Za Estellą znaleźli się w przepięknym, pagórkowatym krajobrazie. Kupili sobie broszurę na temat Kraju Basków i teraz mogli przeczytać, że minęli właśnie wejście do „the hidden valley of Arana”. Cóż, ukryta dolina to właśnie cel główny całej ich krucjaty, ale wszyscy byli zgodni co do tego, że to nie może być ta dolina, o której na dodatek pisze się w przewodnikach turystycznych. I znajduje się w zupełnie innym miejscu.

Zatrzymali się, żeby coś zjeść, w Bernedo, bardzo starym nadgranicznym miasteczku otoczonym murami, położonym u stóp Sierra de Cantabria, nie mylić z Kordylierami Kantabryjskimi, które znajdują się dalej na północny zachód i są znacznie większym łańcuchem górskim. Nikt nie miał wątpliwości, że i tam w końcu dotrą. Nad Bernedo i całą doliną czuwał wspaniały klasztor zbudowany na wzniesieniu.

W miasteczku otrzymali też dodatkowe informacje o grotach w Faido i Laño. Mówiono, że są wyjątkowe w swoim rodzaju.

Faido to niewielka miejscowość, zaś jedna z miejscowych grot została poświęcona la Virgen de la Pena, co Sissi bez zastanowienia przetłumaczyła jako Dziewica Smutku. Antonio wyjaśnił jednak, że smutek to po hiszpańsku pena, a peña to po prostu skała. Na ścianach grot znajdowały się malowidła, przy nich zaś przypominające ludzkie postaci kamienie nagrobne.

Laños gobas musiały być miejscem schronienia dla przedhistorycznych plemion, a później dla mnichów i eremitów.

To wszystko brzmiało ekscytująco, ale oni przecież nie przyjechali tu na wycieczkę, ekspedycja miała poważne zadania.

Najpierw znaleźli się w Laño, a zatem tutaj zaczęli poszukiwania z pewnego rodzaju fatalistycznym przeświadczeniem, że zawsze ostatnie z przeszukiwanych miejsc okazuje się tym właściwym.

No ale nie tym razem.

Groty były naprawdę bardzo interesujące ze swoimi kamiennymi sarkofagami i mnóstwem dowodów na to, że w dawnych czasach mieszkali tutaj ludzie. Jedni z najstarszych przodków ludzkości.

Wymarzone miejsce, by się tu spotkać potajemnie i ukryć skarby. Domyślali się, że ludzie w piętnastym wieku mało się zajmowali turystyką. Chyba tylko Krzysztof Kolumb i Vasco da Gama cenili ten sposób spędzania czasu wolnego. Tak więc skarby były tutaj bezpieczne.

– No i znowu trzeba szukać róży – powiedziała Sissi niemal wesoło. Była bardzo dzielna, skoro tak szybko udało jej się znaleźć pierwszą.

Stali przy wejściu do groty. Antonio popatrzył w niebo.

– Dzień ma się ku końcowi – stwierdził. – Wiele dzisiaj udało się nam zrobić. Może powinniśmy teraz pojechać do jakiegoś hotelu?

Młodzi byli pełni zapału i chcieli natychmiast rozpoczynać poszukiwania. Antonio szukał moralnego wsparcia u Flavii, ale ona wzruszyła tylko ramionami.

Łatwo zapomnieć, ile ona ma lat i tak naprawdę należy do tej samej grupy co Pedro i Gudrun, pomyślał Antonio. Flavia ma tylko 45 lat, stanowi coś w rodzaju pośredniego ogniwa między pozostałymi członkami grupy.

On sam miał trochę problemów z zachowaniem równowagi we wzajemnych stosunkach z Flavią, wcale nie z powodu wieku, bo była otwarta i nietrudno się z nią porozumieć, pochodziła jednak z zupełnie innej warstwy społecznej niż on. Wychowana w dużym mieście, przypuszczalnie bogata, wypielęgnowana dosłownie po koniuszki palców. Jako reprezentantka włoskiej klasy wyższej była dla mieszkańców północy trochę za bardzo elegancka. Używała mocnych perfum, obwieszała się ponad miarę ozdobami, miała ostry makijaż. Czarne włosy potrzebowały zapewne pomocy dla zachowania koloru, a wysokie obcasy kosztownych butów zupełnie się nie nadawały na wędrówki po grotach.

Zwracała na siebie powszechną uwagę, a poza tym odnosiła się wyjątkowo do Jordiego w jego najbardziej samotnych latach i była znakomitą macochą Mortena.

– Jeden przeciwko dwu i pół, przegrałeś – żartowała Sissi i Antonio poddał się z westchnieniem. Wyjęli więc latarki.

– Różo, różo, gdzieś ty? – wyrecytowała Sissi.

– Chciałaś powiedzieć: „Konia, konia, królestwo za konia”? – spytał Morten.

– Nie, nie, nie chodzi mi o Shakespeare’a. Wolę jak Cyrano de Bergerac: Pocałunek, pocałunek, cóż to jest? Nasze nieme wsparcie dla równie niemej modlitwy, czy jakoś tak.

– Uważaj, bo cię złapię za słowo!

– No, dzieciaki! Szukajcie! – zawołał Antonio. – Flirtować możecie gdzie indziej. Ale skoro mamy przytaczać różne złote myśli o róży, to pozwólcie przytoczyć słowa Gustafa Frödinga: „Bo śmieć jest śmieciem, nawet w złotej misie, a róże choćby w rozbitym wazonie pozostaną różami”.

– Jakie ładne – zachwycił się Morten. – Ale z naszymi różami nie wiele ma wspólnego.

Nie byli w tych grotach sami. Turyści kręcili się tu i ówdzie, ale o tak późnej porze zostało ich niewielu, poza tym Antonio i jego przyjaciele mieli w razie czego swoje skandynawskie języki, za którymi mogli się schronić.

Postanowili, że się rozdzielą i każde przeszuka jakąś część terenu, bo tak będzie szybciej.

Morten najchętniej poszedłby razem z Sissi, ale Antonio był nieubłagany.

– Zapominasz, że jesteś pod obserwacją – upomniał go.

Tak więc Sissi zapaliła latarkę i sama weszła do jednego z licznych korytarzy. Po chwili znalazła się w jamie, której podłoga i ściany zostały wyrąbane w skale i miały regularne, geometryczne kształty. Domyśliła się, że to krypta grobowa, bardzo uważnie przeszukała pomieszczenie w nadziei, że może znajdzie się coś podobnego do róży, a potem ruszyła dalej. Od czasu do czasu spotykała się z przyjaciółmi również studiującymi grobowe nisze, raz Flavia pomachała do niej z uśmiechem – rozmawiała po włosku przez telefon, ale połączenie najwyraźniej było kiepskie. W kolejnej krypcie na drodze Sissi stanęła jakaś para, nie mogła więc wszystkiego dokładnie obejrzeć.

W końcu znalazła się znowu na dworze. Stwierdziła, że słońce już zaszło i przeniknął ją dreszcz, chciała zbadać jeszcze jedną grotę, ale zobaczyła tam Antonia, jak po raz niewiadomo który próbował nawiązać kontakt z grupą Jordiego. Kiedy Sissi go mijała, głęboko zatroskany pokiwał jej głową.

Sissi zapamiętała, że przy wejściu do tej groty siedziała jakaś kobieta. Wyglądała dość pospolicie, ale kiedy Sissi na nią popatrzyła, odwróciła twarz.

Znalazłam już dzisiaj jedną różę, myślała Sissi. Dlaczego nie miałabym znaleźć jeszcze jednej?

Ożywiona zapałem odkrywcy wodziła latarką po ścianach, po kamiennej podłodze i suficie.

Nagle usłyszała za sobą cichy dźwięk, jakby szum w powietrzu. Nie zdążyła się odwrócić, ale automatycznie odskoczyła w bok, jak przystało na świetnie wytrenowaną osobę ze skandynawskich pustkowi.

Ciężki przedmiot uderzył ją w kark, tuż nad barkiem, a przedtem skaleczył jej ucho.

Poczuła potworny ból, upadła na ziemię i straciła przytomność.

Beznadzieja

„Wpadają w pułapki, wszyscy jak jeden mąż – oznajmił don Garcia udręczonym głosem. Tym razem to jego potomek popełnił błąd.

„Tak, wygląda to strasznie – westchnął don Ramiro. – Że też musiało się to wszystko stać!”

„Niewielu nam już zostało – mówił don Galindo. – A ci, których jeszcze mamy, przeważnie są bez sił”.

„A przestrzegaliśmy ich – przypomniał don Sebastian. – Przestrzegaliśmy, żeby widzieli to, co jest. Ale oni widzą tylko to, czego nie ma, czym się w ogóle nie powinni przejmować”.

„Nie jestem już w stanie na to patrzeć – oświadczył don Federico. – Tak blisko celu… i wszystko na próżno! Chodźcie, wycofujemy się!”

„Czy nie moglibyśmy porozmawiać jeszcze z Urracą, poprosić jej o pomoc?” – zastanawiał się don Ramiro, kiedy zawracali konie.

„Chyba nie powinniśmy budzić jej zbyt często – protestował don Federico. – Chociaż może, gdyby to była ostatnia próba… „

Odjechali. Wiatr rozwiał ich myśli nad doliną Rio Barruntas i nad wszystkimi grotami.

Nie było jednak nikogo, kto mógłby tłumaczyć myśli czarnych rycerzy z ponurego wieku piętnastego.

Światło dnia zgasło. Dolina pogrążyła się w ciemnościach.

10

Tym razem to Morten okazał się geniuszem.

– Antonio! – wrzasnął, aż echo zadudniło odbijając się od skalnych ścian i sklepień. – Zdaje mi się, że coś znalazłem. Sissi! Flavia! Chodźcie do mnie!

Przybiegł Antonio i znalazł Mortena stojącego w jednej z licznych dziur rozproszonych po trudnej do ogarnięcia wzrokiem okolicy.

– Gdzie wy jesteście? – wołała Flavia. Podpowiadali jej, jak ma iść.

Morten pochylał się nad ziemią w na wpół ukrytym kącie groty.

– Spójrzcie tu – powiedział, kierując światło latarki na podłogę. – Czy to by nie mogło przypominać róży? Heraldycznej?

Wszyscy troje zaczęli się nad tym zastanawiać.

– Kiedyś może to i była róża – powiedział Antonio w zamyśleniu. To jednak, co widzieli teraz, było kupką mniejszych i większych kamieni, ułożonych w zniszczony, wyraźnie naruszony wzór. Kiedy się jednak patrzyło na kamienie mocno tkwiące w ziemi, i puściło wodze fantazji, to… Tak, to mogło być to, czego szukali.

– To bardzo nierozsądne, układać wzór w ten sposób – stwierdziła Flavia. – Wzór z luźnych kamieni!

– Owszem – zgodził się Antonio. – Ale oni pewnie nawet nie przypuszczali, że minie więcej niż pięć wieków, zanim ktoś zacznie tego szukać. A poza tym skąd mogli wiedzieć o tysiącach turystów, którzy zaleją groty?

– Gdzie jest Sissi? – zaniepokoił się Morten. Wszyscy podnieśli głowy.

– Prawdopodobnie gdzieś dalej – powiedział Antonio. – Idź i poszukaj jej, Morten! Krzycz, żeby cię usłyszała. Nie ruszymy tego, dopóki nie wrócicie.

Morten wyszedł na światło dzienne, czy ściślej biorąc, w mrok. Na całym terenie panowała absolutna cisza. Kilka samochodów odjeżdżało drogą, wszyscy już opuścili groty.

Morten wołał, ale Sissi nie odpowiadała.

Przestraszył się, a kiedy się bał, zwykle wygadywał jakieś głupstwa.

– Nie, no Sissi, wyjdź z ukrycia, naprawdę nie czas teraz bawić się w chowanego! Właśnie znaleźliśmy.

Umilkł. Ktoś przecież mógł tu jeszcze być, nie powinien więc chyba głośno obwieszczać o znalezisku.

Stał więc bez ruchu, a serce biło mu tak, że je słyszał. W którą stronę Sissi mogła iść? Sam dobrze nie wiedział, gdzie on się znajduje, jakim sposobem więc mógłby pamiętać…?

Nagle uświadomił sobie, że naprawdę tęskni za Sissi. Nie tak wiele czasu ze sobą spędzili, nie mieli jeszcze okazji dobrze się poznać. Nie spędzili razem nocy. To ostatnie akurat z powodu Sissi, to ona nie chciała, on próbował, tak całkiem rutynowo, ale do porażki nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą. Owszem, skończył z Moniką, chociaż wystarczyłoby przestać się z nią spotykać, z czasem musiałaby zrozumieć, że nie ma czego u niego szukać. Antonio jednak był bardzo surowy i powiedział, że tylko tchórzliwi mężczyźni unikają otwartego załatwienia sprawy i że to najgorsze, co można kobiecie zrobić. Czy Morten nie rozumie, jakie to bolesne zastanawiać się całymi dniami i nie wiedzieć, jak się rzeczy mają? Bać się, że to może już koniec, ale jeszcze mimo wszystko mieć nadzieję?

Nie, Morten tego nie rozumiał. Upierał się, że skoro Antonio nalega, to on może napisać list.

To też nie zadowalało kuzyna. Ani obietnica Mortena, że załatwi wszystko przez telefon. Nie, musi pójść i porozmawiać, osobiście wyjaśnić, Monika na to zasługuje! I, do diabła, koniec z wykrętami!

Na szczęście Antonio podpowiedział mu, jak powinien się wysławiać, co konkretnie powiedzieć i Morten powlókł się jak na ścięcie. On jednak zawsze najchętniej wybierał linię najmniejszego oporu. A tymczasem musiał przejść przez naprawdę trudne doświadczenie.

Monika ucieszyła się na jego widok, co wzbudziło w nim jeszcze większe wyrzuty sumienia. W końcu jednak zdołał wykrztusić to, co miał do powiedzenia, że muszą zerwać tę znajomość, bo dla niej bycie z nim mogłoby się okazać śmiertelnie niebezpieczne. Że on teraz musi wyjechać, bo otrzymał do wypełnienia poważne, tajne zadanie za granicą, co przecież było zgodne z prawdą, i nie chce jej narażać. W ogóle nie powinien się z nikim wiązać…

W tym momencie Monika ze spuszczoną głową zapytała, czy to ta młoda blondynka, która u nich mieszka od kilku dni, jest przyczyną.

„Co, kto taki?” – spytał Morten z miną niewiniątka. „Ach, masz na myśli Sissi? Nie, no coś ty, ona też należy do grupy wypełniającej zadanie, a poza tym ona nie jest w moim typie!”

Monika mu uwierzyła, ale teraz znowu dopadły go wyrzuty sumienia. Jak mógł się tak haniebnie zaprzeć Sissi?

Znowu linia najmniejszego oporu? No cóż, na szczęście Monika to już teraz historia.

Ale gdzie podziała się Sissi w tym szarym krajobrazie, pogrążonym w wieczornym mroku? Akurat teraz tęsknił szczerze, by zobaczyć jej radosne, mądre oczy i otwartą twarz. Sissi była nierozsądnie odważna, taka silna i pewna siebie. Całkiem inna niż dziewczęta, w których się dotychczas zakochiwał, ale prawdopodobnie właśnie dzięki temu wydawała mu się taka świeża, taka inna, imponowało mu, że ktoś taki się nim interesuje. Właściwie nie zamierzał angażować się za bardzo, ale skoro tak się różni od innych dziewcząt, to może – warto spróbować?

Gdzieś w głębi podświadomości coś mu szeptało, że przecież wciąż jeszcze nie wie, czym tak naprawdę jest miłość. Ale nie był aż takim masochistą, żeby dopuszczać do siebie tę myśl.

Tylko gdzie, na Boga, Sissi się podziała?

– Sissi! – wrzasnął ile tchu w piersiach.

Zaczynał się naprawdę bać. I naprawdę obchodził go jej los. Piękne uczucie jak na Mortena!

Nie – zawodziło mu coś w duszy. Sissi jesteś przecież fantastyczna! Jesteś jedną z najfajniejszych dziewczyn, jakie spotkałem. Mogło by nam być bardzo dobrze razem podczas tej wyprawy.

A on o mało wszystkiego nie zepsuł z powodu jakiejś przypadkowo spotkanej Mirandy.

Szpony strachu zaciskały się w jego piersi i ponownie zaczął wzywać Sissi po imieniu.

I nagle coś usłyszał. Cichy jęk.

Odetchnął głęboko i pobiegł w kierunku, z którego docierał dźwięk.

Spotkał ją przy wyjściu z korytarza, który badała. Podeszła do niego słaniając się na nogach i przyciskając rękę do karku, a on objął ją i mocno przytulił.

– Ktoś mnie uderzył – wyszeptała Sissi i uczepiła się Mortena.

W jego duszy zaświeciło słońce. Tego właśnie mi w niej brakowało, pomyślał. Żeby była słaba i potrzebowała mojej opieki. Tymczasem zawsze było odwrotnie. Teraz równowaga została przywrócona.

Antonio i Flavia byli, naturalnie, wstrząśnięci.

– Myślałem, że nikt nie wie, gdzie jesteśmy – rzekł Antonio ponuro. – Widocznie jednak nie doceniliśmy naszych wrogów.

Obejrzeli w świetle latarki skaleczenia Sissi. Ucho krwawiło wprawdzie, ale zostało tylko dość płytko zadraśnięte, wielki guz na karku nabrzmiewał coraz bardziej.

– Jak to dobrze, moja droga, że masz mięśnie – powiedział Antonio z przekąsem.

– I żelazną czaszkę – roześmiała się Sissi nerwowo, nie chciała bowiem wystąpić przed Mortenem silna jak chłopak. – Poza tym udało mi się uskoczyć.

– I całe szczęście – powiedział zatroskany Morten. – Bo moim zdaniem ten kamień, który cię trafił był naprawdę duży. W ranie jest piasek i kawałki kamienia. Musimy cię zaprowadzić do doktora.

– Dziękuję za zaufanie – syknął Antonio. Morten zachichotał nad własną głupotą, ale cały drżał z niepokoju. Dlaczego to akurat Sissi, zastanawiał się.

– Pewnie dlatego, że była sama, co stwarzało napastnikowi okazję – próbowała wyjaśniać Flavia. – Widziałam cię przecież, Sissi, kiedy rozmawiałam przez telefon z siostrą. Ale nawet do głowy by mi nie przyszło, że ktoś może nas tutaj znaleźć. Teraz mam wyrzuty sumienia.

– Nikt nie mógł przypuszczać, że się coś takiego stanie – łagodził Antonio.

Chciał, żeby Morten zabrał Sissi do samochodu, ona jednak nalegała, żeby najpierw zbadać znalezisko, sama była ciekawa, przekonywała, że w tej sytuacji nie powinni się rozdzielać. Wszystkim wydało się to najbardziej rozsądne.

Sissi siedziała więc na krawędzi jakiegoś grobu z czasów prahistorycznych i bardzo cierpiała z powodu kontuzji, a jej towarzysze za pomocą noża zdrapywali ziemię ze środka tego, co być może było różą.

W grotach panowała teraz absolutna cisza. Słychać było tylko to ich skrobanie, które echem odbijało się od starych skalnych ścian.

Sissi zastanawiała się, co zrobić, żeby znowu nie zemdleć.

Musiała oprzeć się o ścianę. Mój Boże, jak ja będę dzisiaj spać? myślała. Leżeć na jednym boku przez całą noc?

Radosny krzyk przyjaciół wytrącił ją z tych prozaicznych myśli. To, co znaleźli jest różą! A pod nią znajdowała się niewielka szkatuła zawierająca kawałek skóry.

Triumf!

Zabrali szkatułkę, posprzątali po sobie. Chyba nie ma już żadnych noszących skarby spiskowców, którzy chcieliby w grotach Lafios szukać wskazówek co do dalszej drogi.

W końcu wszyscy wsiedli do samochodu, Sissi najwygodniej jak to możliwe na tylnym siedzeniu razem z Mortenem, który czuł się bardzo szlachetny i opiekuńczy. Z ulgą opuszczali terytorium grot, by poszukać jakiegoś hotelu. Tam Sissi zostanie porządnie opatrzona przez Antonia i nareszcie będą mogli uważnie obejrzeć nowe znalezisko.

Dwie róże w ciągu jednego dnia. Naprawdę niezłe zbiory.

11

Ciemności spowijały niezbyt gęsto zaludnione okolice Kraju Basków na południe od Vitoria/Gasteiz. To tu, to tam migotały w oddali światełka jakiejś wsi, czasami mijali grupy zabudowań pogrążonych w nocnym spoczynku, przeważnie jednak jechali przez pustkowia.

Tym razem Flavia prowadziła, Antonio tymczasem telefonował, najpierw do Vesli, żeby się upewnić, czy wszystko w porządku, a potem do Jordiego i jego grupy. W tym ostatnim przypadku wiele się nie dowiedział.

Vesla też kłamała, kiedy zapewniała go, że wszystko jest w najlepszym porządku, zamierzała bowiem iść do lekarza. Tego jednak mężowi nie powiedziała, bo i tak sprawiał wrażenie przybitego. Veslę wciąż dręczyły krótkie skurcze, miała bóle w krzyżu i była śmiertelnie przerażona. Nie o swoje życie się obawiała, ale jakikolwiek los czeka to dziecko, chciała je mieć. Bo kochała jego ojca, kochała zresztą również dziecko i to tym bardziej, że wciąż wisiała nad nim groźba, iż będzie żyło tylko dwadzieścia pięć lat.

Na razie jednak udało jej się uspokoić Antonia.

Gorzej z grupą przyjaciół działających w Galicii, którzy nadal nie dawali znaku życia. Żeby nie wiem kiedy i jak często dzwonił, ich telefony pozostawały głuche.

– Pewnie je wyłączyli, żeby nikt nie mógł się dowiedzieć, gdzie są – pocieszała Flavia, ale chyba nikt w to nie wierzył. Antonio nic a nic nie rozumiał.

Jordi, Jordi, co się stało? Gdzie wy jesteście i co się z wami dzieje? Jordi, przecież wiesz, że bez ciebie jestem nikim. Jeśli ty znikniesz, to co my zrobimy? Unni, Juana, Morten, ja, Pedro, Gudrun, Sissi, Flavia, co my wszyscy poczniemy? Czym będziemy? Niczym, kompletnie niczym!

Jordi. Jego idol przez całe życie. Raz Antonio go utracił i to pozbawiło go jakiegokolwiek oparcia w życiu. Nie zniesie po raz drugi utraty starszego brata. Tego by nie przeżył. Nie tylko ze względu na siebie, ale też ze względu na pozostałych członków rodziny. Zresztą teraz niepokoił się przede wszystkim ze względu na samego Jordiego, który przecież odnalazł nareszcie miłość swego życia. Co to więc za złe moce nie pozwalają im żyć szczęśliwie razem?

Nie, no teraz to popadam w czarnowidztwo, a przecież wszystko może mieć całkiem banalny powód. Flavia z pewnością ma rację.

Głęboko i zdecydowanie wciągnął powietrze:

– Musimy jeszcze raz się zastanowić, jakich to mamy prześladowców. Myślałem, że tutaj będziemy bezpieczni, najwyraźniej jednak za wcześnie w to uwierzyliśmy.

– Poczekaj no, ja się tym zajmę – powiedział Morten. – Zaraz zadzwonię do Jørna, on przez swoje kontakty wszystko nam wyjaśni. Cześć! – wołał teraz do przyjaciela. – Ty śledziłeś w internecie ruchy naszych łotrów, prawda?

Jørn potwierdził.

– No dobrze, to w takim razie dokonajmy przeglądu sytuacji. Emma i Alonzo na początek.

Antonio powiedział, że chce rozmawiać bezpośrednio z Jørnem i Morten oddał mu telefon. Pocieszał się tym, że przecież to on wpadł na pomysł skontaktowania się z komputerowcem.

– Hej, Jørn – przywitał się Antonio. – Czy to prawda, że śledziłeś ruchy naszych prześladowców?

– Jasne, w internecie, ale innymi kanałami też.

– Świetnie!

– Zaraz ci ich wyliczę: Numer jeden Wamba. Dwa – kaci inkwizycji. Trzy – Leon. Cztery – Emma, Alonzo & Co: Tommy, Kenny, Roger oraz pięciu Hiszpanów. Pięć: Trzech nieznajomych, nazwisko jednego z nich brzmi Thore Andersen.

– Tak, no to chyba rzeczywiście wszyscy – potwierdził Antonio. O tym, że istnieją przeciwnicy numer sześć, czyli Tabris i Zarena, nikt nie miał pojęcia.

Jørn raportował, co mu wiadomo o poszczególnych grupach.

– Zacznę od Wamby, otóż on dwukrotnie umierał. Raz blisko pięćset lat temu, no i ponownie całkiem niedawno temu, kiedy Jordi obciął mu łeb.

– Nie jestem tak całkiem pewien, że Wamby nie ma – oznajmił Antonio cierpko. – Słyszano pogłoski…

– Owszem. Wrócimy jeszcze do tego. Teraz tak zwane „pokorne sługi inkwizycji”. Na początku było ich trzynastu, teraz zostało sześciu.

– Ale żaden z nich nie jest w stanie nikogo uderzyć kamieniem w głowę. W każdym razie nie tutaj. Bo to, co mogą robić w Santiago de Compostela, przesłonięte jest mroczną tajemnicą. Dalej mamy Leona. Leon zniknął bez śladu od pamiętnych wydarzeń w więzieniu, kiedy to wyłamał kraty i uciekł, a przedtem jeszcze śmiertelnie wystraszył strażników, którzy stanęli mu na drodze. Wiadomo, że uciekał na północ, a po pewnym czasie ślady się urwały.

– Tak. I wiemy też, że jego wygląd oraz zachowanie uległo gruntownym przemianom – No właśnie, stał się podobny do Wamby, więc przy nim też musimy postawić znak zapytania, a może nawet dwa.

– Potwornie się boję, że ten stwór jest nieśmiertelny – rzekł Antonio ponuro. – Co dalej?

– Emma, Alonzo i reszta.

– Bez Leona łatwo ich namierzyć. To pospolici poszukiwacze skarbów, Bogu dzięki nie ma w nich fanatyzmu Leona ani jego żądzy krwi. Wiesz, gdzie oni się teraz podziewają?

Głos Jørna znajdującego się w dalekiej, chłodnej Norwegii, brzmiał w samochodzie donośnie i czysto:

– Alonzo ponownie trafił do więzienia. W Bilbao. Emma na niego czekała. Tommy, Kenny i Roger przed pięcioma dniami znaleźli się na liście pasażerów samolotu do Bilbao właśnie. Sądzę, że w tym czasie Alonzo wyszedł z paki.

– Tak, więc znowu mogą nas ścigać, ale przecież w grotach było tak niewiele ludzi. Rozpoznalibyśmy ich.

– Przecież mało znamy hiszpańskich koleżków Alonza. Ma ich zresztą teraz tylko dwóch, jak słyszałem. Reszta uznała chyba, że za trudna sprawa dla nich.

– Dużo wiesz, Jørn.

– Mam swoje źródła. Przyjaciół w sieci.

– Tylko bądź ostrożny. Wiesz, każdy kij ma dwa końce.

– Oczywiście. Już przecież miałem okazję popróbować, czym wam to grozi. No, ale wracając do tematu, to była ostatnia grupa. Ci nieznajomi. Nic nie mogę znaleźć. Czy ty wiesz, ilu jest w Norwegii ludzi nazwiskiem Thore Andersen?

– Ale jego imię pisze się przez th.

– Niewielka różnica. Przejrzałem wszystko, co się dało. Nic się nie zgadza. Może on jest Duńczykiem? Albo Szwedem?

– Unni twierdzi, że mówi po norwesku. Bez dialektu. A o dwóch pozostałych wiemy jeszcze mniej.

Jørn westchnął.

– No tak, trudno jest szukać wysokiego, chudego mężczyznę o ponurym wyglądzie. A już ten jego asystent jest kompletnie anonimowy. Poza tym ich może być więcej niż trzech, nic nam na ten temat nie wiadomo.

– Ja myślę, że ich jest więcej – powiedział Antonio. – I ma być z nimi kobieta. A Sissi widziała jakąś kobietę dziś wieczorem przy wejściu do groty. Potem ta kobieta gdzieś zniknęła. Pracuj dalej, Jørn, wykonujesz fantastyczną robotę!

Rozmowa została zakończona wzajemnymi napomnieniami, by zachowywać ostrożność.

Antonio nie był już w stanie dłużej powstrzymywać ciekawości. Poprosił Flavię, by zatrzymała samochód, chciał nareszcie obejrzeć tajemniczy ostatni kawałek skóry.

Dwoje z tylnego siedzenia dosłownie zawisło nad Flavią i Antoniem, lampa u sufitu oświetlała pole widzenia.

– Patrzcie, to jest prawie takie samo, jak tamten kawałek, który Jordi dostał od don Ramira, wtedy na brzegu, wiele lat temu.

– No właśnie, i jest tak jak przypuszczaliśmy, kolejna róża znajduje się w ruinach, gdzie Jordi spotkał rycerzy.

Antonio obracał skórę na wszystkie strony, przyglądał się narysowanej na niej prostej, można powiedzieć, prymitywnej mapce. Nazwy Gasteiz tu nie było, poza tym jednak podobieństwo do pierwszej mapy rzucało się w oczy. Tylko mniej informacji.

– Żeby tak wiedzieć, gdzie tu jest góra, a gdzie dół…

– Myślałem, że będziemy się kierować ku następnej granicy – rzekł Morten.

– Chyba każda prowincja miała jakiś punkt zborny w głębi kraju – wtrącił Antonio.

– Możliwe, ale teraz ja myślę wyłącznie o prysznicu – oznajmiła Flavia. – Jedziemy do Vitoria/Gasteiz, gdzie mają porządne hotele. Tam się zatrzymamy.

Owszem, wszyscy byli zgodni co do tego, że zasłużyli sobie na trochę luksusu.

Samochód sunął cicho po samotnych drogach. Zmęczeni pasażerowie milczeli.

Nagle pojawił się jakiś drogowskaz.

– Stop, Flavio! – zawołał Antonio. – To przecież ta mała miejscowość, w której był Jordi. Tam spotkał owego starszego mężczyznę, który wskazał mu drogę do ruin, gdzie czekali rycerze. My też tam powinniśmy pojechać!

Flavia, przywykła do komfortu, wahała się.

– Dzisiejszego wieczoru powinniśmy pojechać do Vitoria. Tak zresztą będzie lepiej dla Sissi.

I dla ciebie, uśmiechnął się Antonio w duchu. Morten powiedział jednak:

– I co, jutro rano wracać? Czy to potrzebne? Może się chociaż rozejrzyjmy po miasteczku, skoro już tu jesteśmy.

Flavia została przegłosowana.

Miasteczko to może za dużo powiedziane, znacznie lepszym określeniem jest wioska. Chociaż kościół był, dokładnie, jak opowiadał Jordi, a obok również niewielki hotelik. Tam się zatrzymali, Flavia z ciężkim westchnieniem, ale dostała najlepszy pokój. Ogarnęli się trochę, Antonio porządnie opatrzył ranę Sissi, po czym zasiedli do smakowitego posiłku. Jeśli Baskowie są w czymś naprawdę dobrzy, to w zamiłowaniu do dobrego jedzenia.

Sissi, po tabletkach od bólu głowy z bogatego zapasu Antonia, czuła się dobrze, jedną ręką władała zupełnie swobodnie. Nikomu tylko nie wolno było się zbliżyć do jej obolałego barku.

Mieli za sobą długi i naprawdę męczący dzień. Flavia i Morten rozmawiali cicho w kącie gospody, Morten nad kuflem cerveza – piwa – Flavia z kieliszkiem wina w dłoni, Antonio jednak nie mógł usiedzieć na miejscu i oznajmił, że pójdzie oglądać miejsce spotkania Jordiego z rycerzami. Sissi, która przestudiowała mapę i zorientowała się, gdzie te ruiny mogą być, poszła na górę po kurtkę, bo chciała mu towarzyszyć.

– Nie, moim zdaniem nie powinniście już dziś wieczorem wychodzić – protestowała Flavia. – Zrobiliśmy więcej niż dosyć na jeden dzień.

Morten zaczynał być trochę śpiący, zrobił się jowialny, roześmiał się i powiedział:

– A niech idą, nie zatrzymuj ich. I tak daleko nie zajdą!

– Pewnie masz rację – odpowiedział Antonio. – Jest późno. Ale i tak chcę wyjść trochę na dwór, księżyc tak pięknie świeci.

Poszedł. Po chwili usłyszeli, że Sissi zeszła na dół i też wychodzi. Morten i Flavia natomiast kontynuowali swoją rozmowę o dawnych czasach i o przyszłości świata.

Antonio wciągał do płuc chłodne październikowe powietrze. W tej części zabudowania były typowo wiejskie, pośrodku placyku sklep, zwany supermercado, kościół i ten hotelik, w którym zamieszkali, stanowiły jedyne punkty zborne. Ale było bardzo ładnie. Na horyzoncie góry skąpane w blasku księżyca, sama miejscowość znajdowała się na równinie, czy może raczej należało to określić jako szeroką dolinę, Antonio nie był pewien.

Tutaj, w tej gospodzie, wiele lat temu jego brat siedział z pewnym starszym mężczyzną. A teraz on nie może nawiązać z Jordim kontaktu.

Czyżby tamci byli aż takimi idiotami, żeby wyłączyć wszystkie telefony komórkowe? Czy nie pojmują, że ich przyjaciele są przerażeni?

Antonio próbował gniewem stłumić lęk.

Sissi wyszła na dwór, ale on tego nie zauważył.

– Ach, jesteś – powiedział dopiero po chwili. – Może jednak powinniśmy zaczekać do jutra rana?

Oczy dziewczyny zalśniły wesoło w księżycowym blasku.

– Nie, idziemy zaraz. Chciałabym przeżyć przygodę.

– Nie masz dość na dzisiaj? – roześmiał się. Czuł się w jej towarzystwie jakoś dziwnie lekko. – Znalazłaś drogę na mapie Flavii?

– Tak. Wszystko wiem. Chodź za mną! Ruszyła szybko tak zwaną główną ulicą, potem skręciła na mały placyk. Antonio szedł za nią i mógł się na własnej skórze przekonać, że Sissi naprawdę jest świetnie wytrenowana. Musiał się bardzo starać, by za nią nadążyć.

– Zaczekaj, chyba nie musimy się aż tak spieszyć!

– To daleko, chodź, nie marudź!

Jej głos niósł się daleko i brzmiał jakoś dziwnie pośród niskich zabudowań. Księżyc schował się za chmurę, dużą i ciemną, Antonio mało co przed sobą widział.

Nagle znowu zrobiło się jasno. Znajdowali się teraz na równinie, ale wszystko przesłaniała mgła, tak mu się przynajmniej zdawało. Góry zniknęły, pochłonęła je ciemność, tylko sylwetka Sissi była widoczna daleko przed nim niczym chybotliwy strzęp mgły.

Wyglądało na to, jakby dziewczyna była bardzo pewna, że idzie właściwą drogą. Antonio musiał się uważnie rozglądać i uważać, gdzie stawia nogi, ona tymczasem szła szybko i pewnie.

Jedna sprawa go niepokoiła. Otóż Jordi musiał jechać spory kawałek z miasteczka, a potem jeszcze długo iść coraz bardziej zarośniętą ścieżką przez równinę. Czy on i Sissi mają całą drogę pokonać piechotą? To chyba zajmie bardzo dużo czasu?

Zawołał do niej, czy nie lepiej zawrócić?

Nie odpowiedziała.

Och, musi być jakaś miara determinacji!

Raz po raz znikała mu z oczu, ale po chwili znowu się pojawiała w świetle jego latarki. Kołysząca się, roztańczona, jakby nie miała na sobie zwyczajnego sportowego ubrania, ale jakieś cieniutkie, zmysłowo powiewające szaty w mieniących się kolorach.

Antonio zatrzymał się i przecierał oczy. Był zmęczony, zły i niczego nie pojmował. Takie zachowanie to niepodobne do Sissi. W najmniejszym stopniu.

Najgorsze ze wszystkiego było jednak to, że odczuwał do niej silny pociąg erotyczny. Momentami dławiąco intensywny.

Ona sprawiała wrażenie zniecierpliwionej. Machała do niego białym ramieniem, żeby się pospieszył, a on posłusznie wyciągał nogi.

Białe ramię?

Sportowa kurtka Sissi jest granatowa.

Białe, nagie ramię?

Wciąż wolno idąc naprzód, wydobył z kieszeni telefon komórkowy i zadzwonił do Mortena.

Kiedy tamten odpowiedział, Antonio rzekł cicho:

– Morten, ja idę za Sissi, ale moim zdaniem ona zachowuje się bardzo dziwnie. Zresztą wszystko zrobiło się dosyć dziwne, co mam począć?

– Idziesz za Sissi? – usłyszał zdziwiony głos Mortena. – Ale ona siedzi tu z nami i czeka na ciebie! Nie znalazła cię na ulicy i wróciła.

Antonio więcej go nie słuchał. Wyłączył telefon, zawrócił i ile sił w nogach popędził z powrotem do gospody. Potykał się o kolczaste krzewy, tracił z oczu ścieżkę, jeśli to w ogóle była jakaś ścieżka, ale starał się kierować na pojedyncze światełka we wsi.

Zdawały mu się teraz bledsze, jakby przesłonięte mgłą.

I… Serce z przerażenia przestało mu bić. Słyszał za sobą kroki. Gniewne kroki zbliżały się coraz bardziej. Wciąż jeszcze odległe, bo tamta postać odeszła od niego daleko i być może nie od razu odkryła, że zawrócił, ale teraz biegła szybko!

Antonio starał się wydobyć z mięśni wszystkie siły, wciągnął powietrze, rzucił się naprzód, i dopadł do pierwszych zabudowań. Biegł dalej, odbijał się od ścian niczym pijany, bowiem jakaś potworna siła ciągnęła go w tył, słyszał za sobą te skradające się po kryjomu kroki…

Kiedy światła przed nim stały się wyraźniejsze, usłyszał wściekłe prychnięcie, jakby kota, potem głośno załopotały wielkie skrzydła, miał wrażenie, jakby nad jego głową przepłynęła chmura, po czym znalazł się na głównej ulicy.

Zobaczył przed sobą dwóch obcych mężczyzn, zaraz potem ukazała się trójka jego przyjaciół, którzy wybiegli z gospody i Antonio rzucił się w ich stronę, jakby byli jego ostatnią deską ratunku.

Kroki za nim ucichły, już go nikt nie gonił.

Przechodnie patrzyli zdumieni, jak przyjaciele wprowadzali go do gospody.

Cała czwórka poszła na górę do pokoju, który Antonio dzielił z Mortenem. Antonio opadł na krzesło.

Dysząc ciężko opowiedział, co się stało.

Przyjaciele słuchali w milczeniu, zaszokowani.

Potem Antonio wstał i przytulił do siebie obie panie, Morten obejmował ich wszystkich. Długo tak stali w tym zamkniętym kręgu, śmiertelnie przerażeni.

– Mój Boże, co to za świństwo przypadło nam w udziale? – powiedział w końcu Antonio przygnębiony. – Najpierw Morten został zwabiony i odciągnięty od Sissi. Potem na nią ktoś napadł w grocie. I teraz ja… Bóg raczy wiedzieć, jaki los mnie czekał, gdybym szedł dalej…

– A najgorsze ze wszystkiego – westchnął Morten – jest to, że nie mamy kontaktu z naszymi przyjaciółmi z Galicii. Boże, co się z nimi stało?

Загрузка...