CZĘŚĆ II: GABRIELLA

ROZDZIAŁ IX

Gabriella Paladin przeglądała się w lustrze.

– Taka jestem płaska, mamo – skarżyła się. – Spójrz! Żadnej okrągłości!

Cecylia spojrzała znad robótki i uśmiechnęła się wyrozumiale. Pamiętała własny krytyczny stosunek do swojej osoby w latach młodości.

– To wszystko jeszcze przyjdzie – uspokajała córkę – Przecież dopiero co skończyłaś siedemnaście lat.

– Ale inne dziewczęta mają pełniejsze figury. I popatrz na mój nos! Po prostu beznadziejny!

– Twojemu nosowi naprawdę nic nie brakuje. Jesteś ładna, Gabriello.

– Tak może mówić tylko matka. A co powie Simon?

– Simon z radością zaakceptował umowę, jaką jego rodzice zawarli z nami – odparła Cecylia. – Musicie jednak poczekać ze ślubem do Nowego Roku, kiedy on zostanie mianowany kapitanem.

– Nie bardzo mam zaufanie do takich umów, mamo. Nigdy się nie wie, czy ta druga strona działa z własnej woli, czy nie.

– Ale to jego rodzice wystąpili z taką propozycją – przypomniała Cecylia. – Jako jedni z wielu, którzy chętnie widzieliby cię jako swoją synową.

– Tak, ale to nie wyjaśnia, co Simon o tym sądzi. Bardzo bym nie chciała mieć przez całe życie uczucia, że jestem nie do końca chciana.

– Głupstwa opowiadasz, Gabriello. Czy Simon dał ci kiedyś coś takiego do zrozumienia?

– Nie, ale co to można wiedzieć?

Gabriella znowu przejrzała się w lustrze. Próbowała lepiej ułożyć swoje lśniące czarne włosy, ale nie bardzo jej się to udało.

– Dlaczego nie mam kręconych włosów, jak większość członków naszej rodziny? Popatrz na ten koński ogon! Simon jest bardzo przystojny – mruknęła pod nosem. – Naprawdę mama uważa, że ja mu się podobam?

– Na pewno – przekonywała ją Cecylia, ale plotki, jakie dotarły do niej przed paroma dniami, zachowała dla siebie. Mówiono, że Simon, którego po długim zastanowieniu wybrali na męża dla Gabrielli, ma romans z jedną z niżej postawionych dam dworu, dość lekkomyślną osobą. Plotki poruszyły głęboko i ją, i Alexandra, nie spali przez całą noc, a wczoraj Alexander wezwał do siebie młodego człowieka, by się wytłumaczył.

Simon przysięgał na honor oficera, że to jedynie złośliwe oszczerstwa oraz że głęboko i szczerze kocha Gabriellę.

To zresztą niemały zaszczyt ożenić się z dziedziczką Paladinów. Cecylia nie bardzo nawet zdawała sobie sprawę, jak wielki, wtedy gdy składała Alexandrowi swoją szaloną propozycję zawarcia małżeństwa, które ich oboje miało uratować od katastrofy. Gdyby wiedziała, pewnie by się nigdy nie zdobyła na taką odwagę. Na myśl o tym zrobiła jej się zimno. Boże, całe życie bez Alexandra?

Simon także pochodził z bardzo dobrej rodziny. Młody, nie bardzo jeszcze ustatkowany kawaler, który ma przed sobą obiecującą przyszłość. Jego rodzina nie była specjalnie bogata, lecz dla Alexandra i Cecylii nie miało to wielkiego znaczenia. Najważniejsze dla nich było to, że Gabriella polubiła go zaraz tego wieczora, kiedy zaprosili do domu grupę młodych oficerów. Bez chwili wahania przyjęła tę propozycję małżeństwa.

A rodzice Simona byli po prostu zachwyceni! Małżeństwo z margrabianką? Ależ, oczywiście! I majątek Paladinów też był nie do pogardzenia.

Cecylia próbowała spojrzeć na córkę oczyma innych. Niestety, niełatwa to sprawa dla kochającej matki.

Gabriella była płaska, trudno temu zaprzeczyć. Miała dość kanciastą figurę i poruszała się raczej bez wdzięku. Pochylała głowę, jakby onieśmielona, co zresztą nie odbiegało od prawdy.

Na pierwszy rzut oka dość umiarkowanie pociągająca. Trzeba było ją trochę poznać, by dostrzec liczne zalety.

Gabriella uśmiechała się tajemniczo, jakby ten uśmiech pochodził z bogatego, lecz głęboko ukrytego wnętrza jej duszy i potrzebował czasu, by się ujawnić. Po chwili jednak rozpromieniał ciemne oczy i szczupłą twarzyczkę dziewczyny. Zawsze życzliwa ludziom, choć okazująca to w niezbyt naturalny sposób, jakby nigdy nie zapominała o tym, jak mało znaczy, ani o swoich urojonych niedostatkach. Młode dziewczęta bywają takie, myślała Cecylia. Wyrośnie z tego.

Wychowywała córkę z troskliwością, bowiem Gabriella była wrażliwą dziewczyną. W jednej tylko sprawie Cecylia przejawiała dużą stanowczość: żadnych romantycznych historii przed ślubem! Ona sama boleśnie się sparzyła w młodości, jej ukochanej córce nie mogło się to Przydarzyć! Zarówno kobiety z rodu Ludzi Lodu, jak i Mieidenów miewały chwile zapomnienia, łatwo ulegały kochanym mężczyznom. Często pociągało to za sobą bardzo nieprzyjemne następstwa. Nic takiego nie mogło się przytrafić delikatnej, wrażliwej Gabrielli. Cecylia wygłaszała więc surowe kazania na temat czystości i postaw moralnych. Niekiedy sama stwierdzała, że przemawia jak stara panna, ale tak się bała, tak strasznie się bała, że jej mała dziewczynka będzie cierpieć!

Simon był odpowiednim kandydatem. Dojrzały i silny, stanie się ochroną, bezpieczną opoką dla młodej Gabrielli.

Do salonu jak wicher wpadł Tancred, chciał coś zabrać ze swego pokoju. Towarzysze czekają na zewnątrz, wyjaśnił w biegu.

Z nim nie było żadnych kłopotów. Zawsze radosny i ożywiony, zawsze gotów do spłatania figla. Miał już swoją pozycję na dworze, nosił staromodny tytuł pazia. Wiązano z nim duże nadzieje.

Na małżeńskim rynku Tancred był młodzieńcem w najwyższym stopniu poszukiwanym! Najwięcej zainteresowania okazywały mu matki panien na wydaniu. Młody Paladin to doprawdy świetna partia, do tego prezencję miał znakomitą i jaki był szarmancki! Alexander i Cecylia nie spieszyli się jednak z zaręczynami. Na ogół nie jest trudno ożenić chłopca. Panny natomiast…

Tancred wrócił ze swojego pokoju i stanął za plecami siostry, która wciąż studiowała swoje odbicie w lustrze.

No, nie tak źle – powiedział, przechylając głowę. Wcale nieźle! Widywałem gorsze strachy na wróble.

Szczotka do włosów o mało nie trafiła w kamerdynera, który właśnie wszedł z listem. On jednak przyjął to z kamiennym spokojem.

– Przepraszam, Wilhelmsenie! – zawołała Gabriella roześmiana. – To w brata chciałam trafić.

– Oczywiście, panno Gabriello.

Podał list Cecylii.

– O, to od mamy – powiedziała. – Wiesz, Gabriello, każdy list z domu otwieram ze ściśniętym sercem. Choć teraz przecież od paru lat jest spokój. I tak mnie to cieszy. Oni naprawdę zasługują na trochę wytchnienia po tych wszystkich strasznych doświadczeniach. Nieszczęścia, jak to się mówi, chodzą parami. Może wyczerpały się na jakiś czas. I Tarald jest spokojniejszy, wygląda na to, że jakoś się pozbierał po tamtych trudnych przeżyciach. Mama też zadowolona, pełna optymizmu, co daje się wyczuć w każdym liście. Ona jest niezrównana! Naprawdę mam nadzieję, że i tym razem nie stało się nic złego…

Z lękiem otworzyła list i czytała, uśmiechając się od czasu do czasu.

– I co tam? – zapytała Gabriella, siadając obok matki.

– Mama pisze, że Mattias przyjedzie do domu na Boże Narodzenie. Jest już prawie w pełni wykształconym lekarzem…

– Jak to zleciało – westchnęła Gabriella.

– Mattias ma wielkie poczucie obowiązku, jak wiesz. Pracował bardzo pilnie. Nie ma takich wspaniałych zdolności jak Tarjei, ale i on jest utalentowany. A poza tym ma coś, co dla lekarza jest chyba równie ważne: gorące serce. To widać po jego oczach. Tarjei też taki był, ale nie do tego stopnia.

– Tak, pamiętam oczy Mattiasa – powiedziała Gabriella. – Mogą rozgrzać każdą przemarzniętą duszę.

– Ty chyba nie masz przemarzniętej duszy? – uśmiechnęła się Cecylia i wróciła do listu.

– Czasami miewam – szepnęła Gabriella.

Kiedy czuję się niepotrzebna, pomyślała. Nie mam żadnego celu i żyję tylko sama dla siebie. My, kobiety, nie mamy w społeczeństwie żadnej misji do spełnienia, chyba tylko jako żony.

– Owszem – zgodziła się matka, która słyszała tylko to o przemarzniętej duszy. – Tak bywa, kiedy jest się młodym. I Kaleb wrócił…

– Kaleb? – Gabriella szukała w pamięci. – A, on. Ten długonogi, dosyć krępy chłopak z ludu. Ale przyjazny w jakiś taki szorstki sposób. O jasnych włosach?

– Tak. Tylko że nie jest już chłopcem. Matka zresztą nic więcej o nim nie pisze.

– Nie widziałam go… chyba już z dziesięć lat. Uf, jak ten czas leci!

– I kto to mówi? – uśmiechnęła się Cecylia. – Poczekaj tylko! Im jest się starszym, tym szybciej czas ucieka!

– To chyba niewielka pociecha – westchnęła Gabriella.

Na miesiąc przed Bożym Narodzeniem matka z córką kończyły pospiesznie wyprawę Gabrielli. Jej posag był ogromny. Alexander nie liczył się z kosztami, gdy szło o jedyną córkę.

Cecylia uważała oczywiście, że on rozpieszcza dzieci, ale kochał je tak bardzo, że czasami aż ogarniał ją lęk. Gdyby któremuś coś się stało, Alexander by tego nie przeżył.

Nie mówiąc zresztą o niej…

Ech, skąd takie myśli teraz, gdy dom wprost drży od radosnych oczekiwań?

Zaproszenia zostały już wysłane i kwatery dla wszystkich gości, których spodziewali się na ślubie, a były wśród nich i osoby królewskie, przygotowane. Przyszła siedziba młodych też była gotowa.

– Simon chce mieć blisko da oficerskiego kasyna – mówiła Gabriella. – Ja sama wolałabym mieszkać na wsi. Kopenhaga jest taka hałaśliwa i brudna. O, mamo, tak się boję, czy podołam temu wszystkiemu!

– Masz na myśli wesele? Wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz.

– Nie, zastanawiam się nad dalszą przyszłością. Typowa matka, myślisz tylko o wystawnym weselu – powiedziała dość niegrzecznie i bardzo niesprawiedliwie. – Ja mówię o całym małżeństwie! Chciałabym, naprawdę bym chciała uczynić Simona szczęśliwym. On zasługuje na dobrą i oddaną żonę.

– A on? Sądzisz, że jest ci życzliwy?

– O, tak! Bardzo życzliwy i uprzejmy. Myślę, że on mnie szanuje, mamo.

A w sercu pojawiło się na moment leciutkie pragnienie, żeby może nie okazywał jej aż tak wielkiego szacunku, lecz natychmiast tę myśl stłumiła. Gabriella otrzymała surowe przygotowanie do statecznego życia i nie pozwalała sobie na żadne frywolne pomysły.

Westchnęła przejęta:

– Och, taka jestem zdenerwowana, taka podniecona. Niech już to przeklęte wesele minie jak najprędzej, to…

– Ależ, Gabriello!

– Przepraszam! A kiedy go widziałam ostatnio, powiedział, że otacza mnie leciutka mgiełka. Czy tak się mówi? – zapytała niepewnie.

– To wyjątkowo piękne.

W drzwiach stanął Wilhelmsen.

– Jego wysokość prosi panią margrabinę do salonu.

– Już idę – odparła Cecylia i wstała. – Dokończ ten monogram, Gabriello, nie siedź tu pogrążona w marzeniach! Ta poszewka niedługo zrobi się całkiem brudna. R i P. R, od nazwiska Simona, i P, jak Paladin. Czy to naprawdę takie trudne?

– Niełatwo wyhaftować R. Czy on nie mógłby się nazywać na przykład na I? O, mamo, czy noc poślubna jest nieprzyjemna?

Lekko zaszokowana pytaniem córki Cecylia przypomniała sobie własną, bardzo niekonwencjonalną noc poślubną z szachownicą pośrodku łóżka i Alexandrem plamiącym prześcieradło własną krwią.

Uśmiechnęła się mimo woli:

– Nie. Bywają bardzo piękne noce poślubne.

Gabriella spoglądała na nią pytająco, sama również jakby zaskoczona tym tematem, lecz matka wyszła.

W salonie zastała jednego z zaprzyjaźnionych oficerów, pobladłego na twarzy, i Alexandra. Nigdy przedtem Cecylia nie widziała męża tak przygnębionego i zagniewanego.

– Co się stało? – spytała.

Alexander mówił z wysiłkiem.

– Mój przyjaciel przyszedł oto z wiadomością, że Simon uciekł do Niemiec. Z tą damą dworu, wiesz. I nie powiedział nam ani słowa.

Zrazu Cecylia nie wierzyła. Jakby nie pojmowała, co oznaczają słowa męża.

Gość wtrącił nieśmiało:

– Został, oczywiście, wykluczony z korpusu oficerskiego i zdegradowany. My także aż do dzisiaj o niczym nie wiedzieliśmy. Zwierzył się jednemu z kolegów i tamten nas poinformował. Uważałem, że powinienem państwa jak najszybciej powiadomić. Państwo cieszą się powszechną sympatią.

– Dzięki – wybąkała Cecylia. Powoli zaczynała do niej docierać okrutna prawda. – O, mój Boże, Gabriella! Jak my jej mamy…

– Nie ma potrzeby – przerwała jej córka od progu dziwnie matowym głosem. – Słyszałam. Mamo, ojcze, to nic. Tak naprawdę to ja nigdy w to małżeństwo nie wierzyłam.

Chciała odejść, gdy do pokoju wpadł Tancred. Jego zazwyczaj roześmiana twarz była czerwona z oburzenia.

– Domyślam się, że już wiecie. Opowiedziały mi o tym dwie twoje przyjaciółki, Gabriello. Wyrażały swoją sympatię i współczucie, ale się śmiały! Śmiały się z mojej kochanej siostry, ojcze, i musiałem sobie pójść, żeby się na nie nie rzucić.

W zdenerwowaniu nie zdawał sobie sprawy, że to, co mówi, jest jak sól na rany Gabrielli. Dławiąc się od płaczu pobiegła do swego pokoju.

– Tancred, na Boga! – upomniała go Cecylia. – Powinieneś być bardziej delikatny!

– Wybacz, mamo! Nie chciałem… Pójdę do niej.

– Nie teraz! Ona wie, co czujesz, widziałeś przecież. Myślę, że teraz chciałaby zostać sama. Wszyscy jesteśmy wzburzeni, ale chyba lepiej, że tak się stało.

– I ja tak myślę – powiedział Alexander z poszarzałą twarzą. – Najwyraźniej Simon nie byłby dla niej odpowiednim mężem. Wybaczyłbym mu wszystko, gdyby tylko powiedział otwarcie! Miał wiele okazji. Od razu na początku mógł powiedzieć, że interesuje go inna. Ale wówczas, gdy go pytałem, czy pogłoski o damie dworu są prawdziwe… Ale nie, on zaprzeczał! Czekał aż do ostatniej chwili. Żeby jak najboleśniej upokorzyć Gabriellę. I po prostu uciekł. Wybrał najłatwiejsze dla siebie rozwiązanie. Dla takiego tchórzostwa nie mam wyrozumiałości.

– Powiem to wszystko Gabriebli – oświadczył Tancred uroczyście.- Myślę, że to ważne i może będzie dla niej jakąś pociechą.

Alexander wyglądał przez okno.

– Moja biedna, mała dziewczynka! Wszyscy dobrze wiemy, jak ją to musi boleć!

Przyjaciel skinął głową.

– Tak mi przykro, że musiałem przyjść z taką wiadomością. Ale nie chciałem, żeby się państwo dowiedzieli z plotek.

– Bardzo jesteśmy ci wdzięczni – odparła Cecylia. – Zazwyczaj zainteresowani dowiadują się ostatni. A co się tyczy Simona, to jestem pewna, że już wkrótce się przekona, iż nie wybrał najłatwiejszego rozwiązania. Raczej przeciwnie. Myślę, że teraz możesz iść do Gabrielli, Tancredzie. My z ojcem przyjdziemy później.

Po tym wszystkim Gabriella jakby zgasła. Nigdy nie była zbyt pewna siebie, a ten cios jeszcze pogorszył sytuację. Bała się wyjść z domu i niewiele pomagała troskliwość i miłość, jaką okazywali jej najbliżsi. Uśmiechała się do nich z wdzięcznością, próbowała być pogodna, udawała, że nic się nie stało, ale oczy wciąż miała smutne.

Alexander cierpiał wraz z nią.

– Co robić, Cecylio? Szukanie nowego narzeczonego właśnie teraz też jej nie pomoże, jak myślisz?

– Nie, to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Teraz nie uwierzy w żadną miłość. Uważam że powinna wyjechać. Ona tutaj czuje się ośmieszona.

– Masz na myśli wyjazd do Norwegii?

– Tak, do mamy. Ona jest teraz sama, tylko z rodziną Taralda. Wiem, że bardzo tęskni za ojcem. Mogłyby sobie pomóc nawzajem, a poza tym Gabriella będzie tam mieć towarzystwo. Są tam jej rówieśnicy, Mattias i Andreas. Mattias ma cudowny wpływ na ludzi.

– Porozmawiamy z nią.

Gabriella przyjęła propozycję wyjazdu z wdzięcznością.

– Tylko najpierw napiszcie i zapytajcie babcię. Nie chciałabym się narzucać.

Gabriella zawsze bardzo się bała, że będzie dla kogoś zawadą.

Krótko przed świętami Mattias Meiden wyprowadził z wozowni małe sanki, do końskiej uprzęży przywiązał dzwoneczek i pojechał odwiedzić pewnego starego człowieka, który poważnie zachorował.

Mattias nazywał siebie lekarzem, tak jak przedtem mówił o sobie Tarjei. Obaj studiowali na tym samym uniwersytecie, w Tybindze, lecz Tarjei zdobył bardziej gruntowne wykształcenie, jego bowiem interesowały przede wszystkim badania naukowe. Mattias natomiast chciał po prostu pomagać ludziom, od razu i konkretnie.

Początkowo wszyscy mówili, że powinien zostać pastorem. Uważano, że jego łagodne oczy i uspokajający wpływ na ludzi wprost go do tego zobowiązują.

Mattias jednak nie odczuwał takiego powołania. Długo się zastanawiał nad tym, jakie powinno być jego przyszłe życie. Był też jedynym dziedzicem Grastensholm, ale prowadzenie majątku go nie pociągało. To jego ojciec, Tarald, był urodzonym gospodarzem, ale on nie.

W końcu doszedł do wniosku, że najwięcej dobrego zrobi dla swoich bliźnich właśnie jako lekarz. Nie dlatego, by miał jakieś nadzwyczajne zdolności, ale przecież mógł się wiele nauczyć.

Poza tym to on odziedziczył po Tarjeim należący od pokoleń do Ludzi Lodu zbiór środków leczniczych. A to zobowiązywało.

W Norwegii można było wykształcić się tylko na balwierza lub felczera. Kto chciał zostać lekarzem, musiał jechać za granicę. Dlatego i on znalazł się w Tybindze. A gdy po uniwersytecie rozeszła się wiadomość, że legendarny Tarjei Lind z Ludzi Lodu był jego bliskim krewnym, wszyscy starali się ułatwiać mu pracę. Tak więc skończył studia w rekordowym tempie.

Szczerze mówiąc pewną rolę odegrał w tym także jego niezwykły dobroczynny wpływ na ludzi.

Jakkolwiek do tego doszło, faktem jest, że w 1645 roku wrócił do Grastensholm jako lekarz, niezwykle młody jak na ten zawód. Miał dwadzieścia jeden lat i był niezbyt wysokim, łagodnym i miłym młodym człowiekiem o błękitno zielonkawych oczach i miedzianorudych włosach, które teraz tylko leciutko zwijały się na końcach. Jego uśmiech sprawiał, że nawet najbardziej zatwardziały człowiek miękł, a najzimniejsze serce topniało.

Był naprawdę niezwykłym chłopcem, a mama Irja nie posiadała się z dumy. Tarald zaś, który pokonał nareszcie wyrzuty sumienia, że nie umiał kochać Kolgrima równie mocno jak młodszego syna, teraz otwarcie okazywał Mattiasowi swą wielką miłość. Chłopiec zresztą zawsze rozumiał ojca i szanował jego powściągliwość. Tarald bowiem w pierwszych latach był niepotrzebnie nadmiernie surowy wobec Mattiasa – wyłącznie dlatego, by Kolgrim nie czuł się pokrzywdzony.

Ale to się na nic nie zdało. Kolgrim pozostał tym, kim był, wilkiem w owczej skórze. Gdy został odkryty, pociągnął za sobą w przepaść wielu innych – Mattiasa, potem Tarjei i, co tu ukrywać, dla Daga ostatnie jego postępki były ciosem, którego nie przeżył.

A jaką żałobą okrył całą rodzinę! Szczególnie dotkliwie odczuł to Tarald, który przedtem cierpiał z powodu strasznej śmierci Sunnivy i długiej, zagadkowej nieobecności Mattiasa.

Mattias kierował saniami zasłuchany w miarowy, czysty dźwięk dzwonków, rozmyślając o ponownym spotkaniu z Kalebem. Obaj byli zaskoczeni.

Kaleb stał się dorosłym mężczyzną, miał teraz dwadzieścia siedem lat. Nie zachowało się w nim wiele z dawnego idealizmu. Tym razem Mattias spotkał surowego i szorstkiego człowieka.

Po kilku latach przepracowanych w charakterze pisarza w niższej izbie parlamentu Kaleb postanowił, że spróbuje stanąć o własnych siłach i zrealizować młodzieńcze marzenia. Deputowani, którzy ledwie dostrzegali swojego pisarza, pozwolili mu odejść.

Kaleb zrobił już bardzo wiele, by pomóc dzieciom zmuszanym do szkodliwej dla nich pracy, ale zewsząd napotykał zdecydowany opór. Nikt nie chciał go słuchać, ci bowiem, którzy zajmowali dostatecznie wysokie stanowiska, najczęściej sami wykorzystywali pracę dzieci. A gdy brutalnie atakował pracodawców, robił sobie z nich wrogów, oni zaś mieli władzę.

Gdyby tak żył asesor Dag Meiden!

Z innych marzeń także musiał zrezygnować. Jako chłopiec, jeszcze w kopalni i później, często marzył, że kiedyś znajdzie dobrą, pracowitą dziewczynę, z którą mógłby się ożenić. Te kobiety jednak, które spotykał przy okazji swojej pracy na rzecz bezdomnych i biednych dzieci, nie nadawały się na żony. Kaleb omijał je z daleka. Życie pozbawiło go iluzji; dziewczyny, które poznał, nie były postaciami z jego marzeń. Zdecydowanie nie!

Czasami udawało mu się, naturalnie, wyrwać jakieś dziecko z niewolniczych warunków, ale co to dawało? Włóczyły się one potem po ulicach albo żebrały.

W końcu wszystkie jego oszczędności się wyczerpały, a on sam był tak zmęczony, że musiał spotkać znowu normalnych ludzi. Napisał więc do Liv, która zawsze darzyła go przyjaźnią, i zapytał, czy może przyjechać w odwiedziny. Odpowiedziała natychmiast, oczywiście z zaproszeniem. Dopiero w Grastensholm okazało się, jak bardzo jest wyczerpany. Przez kilka pierwszych dni siedział po prostu w fotelu, a Liv pozwalała mu wypoczywać.

Był rozgoryczony, że nie okazał się godny ich zaufania.

– Posłuchaj – powiedziała w końcu Liv rzeczowo. – Mój mąż, Dag, którego tak podziwiasz, kiedyś, w latach swojej młodości, walczył tak samo jak ty. Zabiegał o poprawę warunków pracy robotników tartacznych i przeżył gorzkie rozczarowanie. Wtedy musiał dać za wygraną, bo był młody i niedoświadczony. Jak więc widzisz, nie spotyka to tylko ciebie.

Kaleb nie odpowiedział, tylko z wdzięcznością skinął głową. Zrobił się masywny, rysy jego twarzy pod jasną grzywką odznaczały się niemal brutalną wyrazistością. Oczy lśniły błękitem jak dawniej, lecz szczerość, ta jakaś ożywiająca je iskra i zapał do pracy, wygasły. Zostały badawczo przymrużone, wąskie szparki. Nikt nie staje się szczęśliwy, jeśli wciąż napotyka opór.

Taki był Kaleb, kiedy Mattias wrócił do domu. Młodemu lekarzowi sprawiało ból, że przyjaciel stał się sceptykiem, pozbawionym wiary w ludzi.

Mattias zbadał chorego i dał mu wzmacniające lekarstwo. Niewiele więcej mógł zrobić; stary organizm był po prostu wyniszczony.

Chory czegoś jeszcze chciał.

– Mój drogi chłopcze – wykrztusił po chwili. – Czy ty, który masz takie dobre oczy, mógłbyś zrobić coś dla mojej wnuczki?

Głos Mattiasa był zawsze przyjazny, dźwięczała w nim radość życia i miłość do każdej żywej istoty.

– Co się stało?

– Mała Eli… ona jest na służbie u tej baby Nygard… i myślę, że nie jest jej tam dobrze. Jest taka chuda i blada i nie była w domu już dawno, a zawsze mnie odwiedzała.

– Wstąpię tam w drodze powrotnej.

– Niech cię Bóg błogosławi – szepnął stary z ulgą.

Mattias znał gospodynię z Nygard jeszcze z czasów dzieciństwa. Była to niewiarygodnie skąpa baba, która zgarniała wszystko, co jej wpadło w ręce, nie płacąc za nic. Wykorzystywała wszystkich jak mogła. Mattias wątpił, by małej Eli, której nie znał, wiodło się tam szczególnie dobrze.

Jego obawy się potwierdziły, ale nie przypuszczał, że jest aż tak źle…

Gospodyni była wdową, a jej własne dzieci wyprowadziły się z domu. Gdy Mattias wszedł do izby, doleciał go cichy jęk od strony łóżka, chociaż kiedy wjeżdżał na podwórze, widział kobiecą postać w oknie.

– O, o, – jęk nie ustawał. – O, ja biedna kobieta

Podszedł do łóżka, w którym leżała gospodyni sprawiająca wrażenie umierającej. Tyle że spod okrycia wyglądały czubki butów.

– Co wam się stało, matko?

– O, jakie to szczęście, że dobry doktor przyjechał! Leżę tu, biedna sierota, chora i bezradna, żadnego pożytku nie mam z tej leniwej sługi, która nawet nie wstanie, żeby mi pomóc! O, tak mnie boli, tak boli!

– Gdzie boli najbardziej? – zapytał Mattias, rozglądając się po izbie. Drzwi do komórki za kuchnią stały otworem i zobaczył tam łóżko, w którym najwyraźniej ktoś leżał. Nie dochodził stamtąd żaden dźwięk.

– O, kłuje tu, w boku, i…

– Mogę zobaczyć?

– Nie, nie! – zawołała kobieta przestraszona, bo przypomniała sobie, że jest kompletnie ubrana. – Nie, najgorsza jest głowa. Huczy w niej tak i dudni, a boli, że mało nie oszaleję! W nocy nawet oka nie zmrużyłam i…

– Dam wam na to proszek, ale jest dosyć drogi – powiedział Mattias złośliwie.

– Nie, nie mogę marnować doktorowi takiego drogiego lekarstwa! Może jest inne, za darmo? Tylko mały łyczek…?

– Teraz nie mam.

Baba westchnęła.

– Nie? Ale może chociaż wesprze biedną, samotną kobietę i znajdzie nową służącą, nie taką samolubną i leniwą jak ta, którą mam. Będę bardzo wdzięczna. Objada biedną wdowę, chciałaby jeść parę razy na dzień…

– To właśnie ją przyjechałem zobaczyć. Przysłał mnie jej dziadek.

Mattias wstał i choć baba jeszcze wzmogła swoje jeremiady, poszedł do komórki. Gospodyni wrzeszczała za nim:

– Nie wierz jej, ona tylko kłamie!

W łóżku, czy raczej na stosie szmat, leżała mała dziewczynka. Ogromnymi oczyma wpatrywała się w przybysza, ale nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku.

Była tak mała i wychudzona, że nie byłby w stanie powiedzieć, ile ma lat. Włosy, nieokreślonego koloru, rzadkie i potargane, opadały na twarz, w której widział się tylko te oczy… Jak u cielątka, które dopiero co przyszło na świat i nic jeszcze nie rozumie.

– To ty jesteś Eli? – zapytał.

– Tak – szepnęła ledwo dosłyszalnie.

– Boli cię coś?

Dziewczynka potrząsnęła głową. Mattias przyjrzał się jej rękom. Były czerwone i popękane od pracy i mrozu, a skórę miały tak twardą jak pięści drwala. Wyglądała po prostu na mocno niedożywioną.

– Chodź – powiedział Mattias.

Wziął ją na ręce i stwierdził, że jest leciutka jak piórko. Ponieważ miała na sobie tylko koszulę, zabrał także nędzne ubranie.

– Co doktor robi? – wrzeszczała baba. Zapomniała się i wyskoczyła z łóżka w kompletnym ubraniu.

– Zabieram dziewczynkę, nie zostanie tu ani chwili dłużej – odparł Mattias łagodnie. Potem dodał: – A wy, matko, powinniście wstać. Nie przystoi zdrowym ludziom leżeć w łóżku i udawać chorobę.

Wyszedł wraz z Eli, ułożył ją na saniach i starannie otulił derką.

Zawrócił i raz jeszcze wstąpił do dziadka dziewczynki.

– Zabieram Eli do Grastensholm – powiedział. – Zostanie tam, dopóki nie dojdzie do siebie. I nie posyłajcie jej z powrotem do Nygard, pracowała tam naprawdę zbyt ciężko!

– Niech cię Bóg błogosławi – powtórzył stary.

ROZDZIAŁ X

Eli została ułożona w wielkim łożu, w białej pościeli, pod lekką puchową kołdrą. Drobne ciało niemal utonęło w tych wspaniałościach. Jej oczy stały się, jeżeli to możliwe, jeszcze większe.

Przedtem jednak Liv wykąpała ją i starannie wymyła jej rzadkie włosy ostro pachnącym środkiem, by – jak powiedziała – dziewczynka mogła być w łóżku sama. Później dostała duży kubek mleka i miskę rosołu z mięsem.

Długo leżała wpatrując się w sufit, a potem zasnęła z cichutkim westchnieniem, zapewne ulgi, ale też i lęku. Przestała już wierzyć w bajki.

Liv przyglądała się jej i po wielu latach pełnej chłodu samotności znów czuła wzbierające w piersi ciepło. Bo mimo wszystko po śmierci Daga czuła się bardzo osamotniona. Ani dzieci, ani wnuki nie mogą zastąpić towarzysza życia.

Teraz oto otrzymała inną wartość: zadanie do wypełnienia.

Wezwała do siebie Mattiasa i Kaleba. Oczy jej płonęły z ożywienia.

– Co byście na to powiedzieli, chłopcy? Czy Eli nie mogłaby być początkiem tego, o czym mówimy od tak dawna? Czy nie powinniśmy już przekształcić części Grastensholm na dom i szkołę dla nieszczęśliwych dzieci?

– Dobrze, babciu, zrobimy, jak mówisz – zgodził się Mattias z zapałem. – Przecież wszyscy troje pracujemy dla tej samej sprawy.

Kaleb nie podzielał ich wielkiej wiary w powodzenie tego projektu. Głos jego brzmiał twardo i sucho, gdy odpowiadał:

– To się na nic nie zda. Wyjdą stąd i wrócą do swojej nędzy i upodlenia.

– Teraz naprawdę kraczesz, Kaleb – zaoponowała Liv. – Powinniśmy przynajmniej spróbować! Jeśli jesteś innego zdania, to znaczy, że powinniśmy Eli po prostu wyrzucić?

– Nie, oczywiście, że nie! A przy okazji, ile ona ma lat?

Liv próbowała sobie przypomnieć.

– Urodziła się w tym samym roku, co… poczekaj… Tak, ma chyba siedem lat.

– Siedem lat? – Mattias był wstrząśnięty. – Możemy się tylko domyślać, jak ją ta baba z Nygard traktowała.

Kaleb zastanawiał się.

– Pani baronowa myśli o założeniu tutaj domu, czy tak?

– Od dawna miałam taki zamiar.

– A dla ilu dzieci…?

– Nie może być ich zbyt dużo, bo wtedy to by nie był dla nich prawdziwy dom. Na początek mogłabym oddać dwa mniejsze pokoje. Jeden dla chłopców i jeden dla dziewcząt. W każdym pokoju dwa łóżka. A zatem czworo. Zaczniemy z czwórką i zobaczymy, jak to będzie. Myślę, że nie można rzucać się od razu na zbyt wiele.

Kaleb trochę szorstko, jakby chciał nabrać dystansu do własnej propozycji, a może zagłuszyć swoje krwawiące serce, powiedział:

– Znam dwóch chłopców, którym chętnie bym pomógł. Jeden z nich pracuje u handlarza węgla. Haruje ciężej niż niejeden dorosły mężczyzna, niedługo pęknie mu kręgosłup pod ładunkami, które nosi. Powinniście zobaczyć tego wyrostka, jak się zatacza na ulicy niosąc worek z węglem większy niż on sam. Wyciągnąłem go stamtąd, ale on po prostu nie miał dokąd pójść i gdy tylko ja odszedłem, natychmiast znowu wpadł w łapy handlarza. Liczy sobie jakieś dziesięć lat, jest zdolny, ale tak udręczony, że umie tylko słuchać. Nie ma żadnych krewnych, nikogo, kto by mu pomógł.

– Weźmiemy go do nas – powiedział Mattias. – A ten drugi?

– On jest głuchy i rodzina wykorzystuje go jako źródło zarobków. Przez cały rok żebrze na ulicach Christianii, na piersiach nosi tabliczkę z napisem: „Głuchoniemy”. Jeśli wraca do domu bez pieniędzy, dostaje lanie. Biją go tak, że ma siniak na siniaku, a teraz, w zimie, marznie okropnie. Dałem mu kiedyś rękawice, ale następnego dnia znowu miał ręce purpurowo sine. Rodzice sprzedali rękawice, a poza tym wyglądał w nich nie dość nędznie.

– Zabierz go do nas – powiedziała Liv.

Kaleb z Mattiasem pojechali do Christianii i przywieźli obu chłopców. Nie było to łatwe. Handlarz węgla podniósł krzyk, a sam chłopiec był śmiertelnie przerażony i nie wiedział co robić.

Przechodził raz na jedną, raz na drugą stronę, w zależności od tego, kto mówił ostatni. W końcu uśmiech Mattiasa, jego tytuły lekarza i barona przeważyły nad handlarzem. (A także mała sakiewka, wsunięta mu cichaczem do kieszeni.)

Rodzice głuchego chłopca narobili wrzasku, że Kaleb i Mattias chcą uprowadzić ich ukochanego syna. Co należało rozumieć: najlepsze źródło ich dochodu. Posterunkowego jednak nie wzywali, co to, to nie, posterunkowego unikali jak ognia. Dzieci mieli jednak trzynaścioro, a poza tym Mattias obiecał im pewną sumę za chłopca, nie opierali się więc przesadnie.

W drodze do domu Mattias powiedział:

– To straszne, że rodzice żądają pieniędzy od kogoś, kto chce pomóc ich dziecku!

– Nie mam już żadnych złudzeń, jeśli chodzi o ludzi – odparł Kaleb.

Usadowili obu chłopców na saniach, a ci przyglądali się sobie nawzajem badawczo. Byli mniej więcej w tym samym wieku. Mały żebrak wyglądał na strasznie zabiedzonego, o węglarczyku niewiele dało się powiedzieć, bo był cały czarny.

– Jak ci na imię? – zapytał kolegę.

– Nikodemus – odparł żebrak.

– Co? – krzyknęli Kaleb i Mattias jednocześnie. – Ty mówisz? I słyszysz?

– Mówię – potwierdził mały Nikodemus. – Ale ojciec i matka zabronili mi o tym wspominać. Niemowa zarabia więcej pieniędzy.

Mattias i Kaleb byli wstrząśnięci.

– Boże, jak to dobrze, że go stamtąd wyrwaliśmy – westchnął Mattias.

– O, tak – zgodził się Kaleb. – Zanim jego poczucie moralności nie zostało całkiem zniweczone.

Nikodemus trzymał swoje odmrożone ręce pod ciepłym okryciem. Był straszliwie wychudzony, miał sine cienie pod oczami. Oczy drugiego chłopca wyrażały sceptycyzm. Spoglądały jakoś martwo, co u dziesięcioletniego chłopca robiło szczególnie nieprzyjemne wrażenie.

Liv ożyła, widząc tyle młodych istot w domu, i cieszyła się bardzo, że może im dać to, czego przedtem nie znały: porządne jedzenie, wygodny pokój i opiekę. Gdy już odszorowali Pera z warstwy węgla, okazało się, że jest on niedużym, wychudzonym i kościstym chłopcem, zupełnie pozbawionym mięśni, o włosach sterczących jak piórka małego ptaszka na wietrze i o nieprawdopodobnym apetycie. Między sobą nazywali go drozdem. Wciąż nie dowierzając tej nowej sytuacji jak z bajki, obaj chłopcy wsunęli się do łóżek szczęśliwi, że jest ich dwóch. W pokoju obok leżała mała Eli, cichutka jak myszka. Prawie się nie odzywała. Od czasu do czasu szeptała tylko cichutko: „dziękuję”, i to wszystko.

Wkrótce przyjechała Gabriella.

Wysłano po nią sanie do portu w Christianii. Przez całą drogę do Grastensholm siedziała cicha i zamknięta w sobie. Nie odczuwała żadnej radości z odwiedzin u babki, ale przynajmniej znalazła się daleko od Danii…

Opatulona w futra, czuła na twarzy szczypiący mróz i rozmyślała. Od wielu dni krążyła jej po głowie wciąż ta sama niezmienna myśl: Właściwie powinnam umrzeć. Po co mam teraz żyć?

Już przecież nikt na całym świecie nie zapyta, czy Gabriella Paladin żyje, czy umarła.

Płozy sunęły cicho po śniegu, stukot końskich kopyt był przytłumiony. Dźwięk jednego małego dzwoneczka nie burzył leśnej ciszy. Wiatr wygrywał w koronach drzew swoją elegię. Boże, jak żałośnie to brzmi, myślała. Czy już nigdy nie będę się mogła cieszyć?

Zmrok zaczynał rzucać niebieskie cienie na ośnieżone pola, gdy sanie wjechały na dziedziniec Grastenholm. Gabriella nieczęsto bywała w Norwegii. Za pierwszym razem miała siedem lat; to było w tym roku, kiedy zginął Tarjei, wszyscy poszli na pogrzeb, a Mattias i ten tam Kaleb opiekowali się dziećmi. Potem przyjeżdżała jeszcze dwukrotnie, ale żadnego ze starszych chłopców wówczas nie było. Bawiła się wtedy i rozmawiała ze spokojnym Andreasem z Lipowej Alei, była zresztą bezgranicznie przywiązana do swojej babki, Liv.

Teraz nawet ona nie miała znaczenia. Życie Gabrielli było skończone, przeminęło!

Z domu wybiegł jakiś młody chłopiec, żeby ją powitać. Nie, wydawało jej się, że taki młody, bo był niewysoki. Gdy podszedł bliżej, zobaczyła, że to dorosły mężczyzna.

Te lazurowe oczy, piegi i łagodny uśmiech… To musi być Mattias.

Jaki on miły, jak sympatycznie wygląda, pomyślała i uczuła ciepłe drgnienie w sercu. A tego nie chciała za żadne skarby, bała się, że zaraz zacznie płakać.

– Witamy, Gabriello! Staliśmy jak dzieci przy oknie i wypatrywaliśmy sanek, babcia i ja. Tak się cieszymy, że znowu jesteś z nami!

Gabriella uśmiechała się blado, wysiadając z pomocą woźnicy z sanek. Cieszyli się na jej przyjazd? Nie mogła w to uwierzyć.

– Jaka ty jesteś ładna, Gabriello – powiedział Mattias. – Prawdziwa dorosła dama! Tylko za szczupła. Babcia się tobą zajmie, to przytyjesz. Oto i ona.

Liv stała na szczycie schodów i machała do wnuczki. To dziwne, ale babcia się właściwie nie starzeje. Gabriella zapomniała już, jak wygląda jej pełen ciepła uśmiech. Nie uśmiechaj się tak, prosiła w duchu. Ja nie chcę niczyjej życzliwości, bo mogłabym się załamać. Chcę, żeby było tak, jak jest. Ból, smutek i samotność. Swoją drogą Mattias nie musiał mi przypominać, jaka jestem chuda, brzydka i płaska! Uf, wszystko jest takie męczące! Co ja tu robię?

– Witaj, moje dziecko! Jaka ty się zrobiłaś ładna – mówiła babka.

Tak mówisz, bo chcesz mnie pocieszyć, myślała Gabriella.

– I jaka dorosła, tak dawno cię nie widzieliśmy! Możesz mi wierzyć albo nie, ale myśmy się zastanawiali, jak teraz wyglądasz! Chodź, chodź do domu. Tu jest Tarald, a także Irja. A to Kaleb, pamiętasz Kaleba?

Gabriella przywitała się najpierw z Irją, dużą i nieładną, ale jak zawsze pełną dobroci. Poczuła niepokojący ucisk w gardle, którego bardzo nie chciała. Wyobraziła sobie, jak Irja musiała w młodości cierpieć z powodu braku urody. Ona, taka miła. Ale nie trzeba się było nad nią litować dostała przecież Taralda. A co ma ona Gabriella?

Tarald w zniszczonym roboczym ubraniu wyglądał jak prawdziwy właściciel majątku ziemskiego. Zresztą chciał, żeby ubranie takie właśnie było, wcale go nie oszczędzał. Oboje z Irją mieli teraz po czterdzieści cztery lata. Gabriella, kiedy była młodsza, nie mogła się nadziwić, dlaczego ten przystojny Tarald ożenił się z kimś tak brzydkim i pospolitym jak Irja, skoro mógł mieć najpiękniejszą księżniczkę, gdyby zechciał. Później jednak zmieniła zdanie. Z nich dwojga to Irja była i silniejsza, i lepsza, była piękna jako człowiek, a dobre oczy dodawały jej urody. Poza tym Gabriella poznała tę okropną historię Sunnivy, pierwszej żony Taralda, którą wybrał właśnie ze względu na urodę, gdy tymczasem Irja patrzyła na to i cierpiała.

Gabriella ocknęła się z zamyślenia i zwróciła się do ostatniej osoby w pokoju.

O, Boże, czy to Kaleb? Ten rosły, barczysty mężczyzna o lodowato zimnych oczach? Nieśmiała Gabriella skuliła się i nieznacznie cofnęła. Czy on musi wyglądać tak nieprzyjaźnie?

Sama nie wiedziała, o co jej chodzi. Niby nie chciała niczyjej sympatii, ale też nie chciała być odrzucona… Niełatwo było być Gabriellą w tych dniach bezgranicznego upokorzenia.

Spuściła wzrok pod chłodnym spojrzeniem Kaleba.

– Musisz pójść i przywitać się z naszymi podopiecznymi – rzekła pospiesznie Liv. – Chłopcy przyjechali wczoraj, a…

– Mamo droga – uśmiechnął się Tarald. – Czy najpierw nie powinniśmy pozwolić Gabrielli na zdjęcie płaszcza? I dać coś zjeść?

– E tam, jedzenie może poczekać. Zdejmij płaszcz i chodź, Gabriello!

Młodzi mężczyźni poszli z nimi, Mattias opowiadał z przejęciem, co postanowili. Gabriella próbowała okazywać zainteresowanie, ale dość umiarkowanie cieszył ją fakt, że dom pełen jest obcych dzieci, kiedy ona potrzebuje odpoczynku.

Dwaj malcy bawili się już razem zabawkami Kolgrima i Mattiasa, ledwo więc mieli czas się przywitać. Gabriella uznała, że wyglądają biednie i głupio. Nie widziała powodu, żeby się dla nich poświęcać. I przeklinali. Coś okropnego! Zupełnie nie mogła zrozumieć babki.

Mała dziewczynka natomiast przyjęła pozbawione radości spojrzenie Gabrielli ze zdziwieniem i lękiem. Próbowała dygnąć w łóżku, ale jej się to nie udało.

– Dlaczego ona leży? – spytała krótko Gabriella?

– Głodowała przez dłuższy czas – odpowiedziała Liv. – Ale wydaje mi się, że dzisiaj wygląda już lepiej. Prawda, chłopcy?

– Tak, zdecydowanie.

Tego nie mogę zrozumieć, pomyślała Gabriella i natychmiast zapomniała o Eli. Obojętnie poszła ku drzwiom.

O, Simon, jak mogłeś?

On jednak, oczywiście, mógł! Było sprawą całkowicie naturalną, że wybrał pulchną, pełną życia kobietę zamiast takiej beznadziejnej Gabrielli. Co ona sobie właściwie wyobrażała? Że ktoś ją zechce? Nawet fortuna Paladinów nie zwabiła Simona, skoro mógł ją dostać tylko razem z Gabriellą. Dobra wola kochanego ojca… Kupił dla nich dom, dał jej książęcy posag. I wszystko to Simon odrzucił. Ponieważ nie zniósł myśli, że będzie musiał spędzić z nią życie!

Mattias, który towarzyszył Liv do jadalni, zawołał wesoło przez ramię:

– Jak więc widzisz, Gabriello, będziesz tu miała mnóstwo roboty!

– Nie przypuszczam – burknął Kaleb za jej plecami. – Odwróciła się gwałtownie, a on mówił dalej z tym swoim Lodowatym wzrokiem: – Nie mamy zajęcia dla ludzi, którzy zamierzają pielęgnować swój miłosny zawód po to tylko, by uczucie nieszczęścia przetrwało jak najdłużej.

W oczach Gabrielli pojawiły się łzy.

– A ty możesz zajmować się dziećmi? Ty, który nie masz w ogóle współczucia dla innych?

Kaleb patrzył na nią z niechęcią i nie od razu odpowiedział.

– Pragnę po prostu umrzeć – dodała Gabriella.

– Uważam, że tak powinna jaśnie panienka zrobić. Teraz i tak nikt nie ma z pani żadnego pożytku.

– To prawda – poskarżyła się. – Nikt mnie nie chce.

– Ach, tak? No to dlaczego pani babcia zaprosiła panią tutaj?

– To nie ona, to moi rodzice chcieli się mnie pozbyć.

– Wcale mnie to nie dziwi, choć pamiętam panią jako miłą dziewczynkę, troszczącą się o innych.

I poszedł sobie.

Głos Gabrielli łamał się z rozgoryczenia.

– A ja patrzyłam wtedy na ciebie z podziwem – zawołała za nim, lecz Kaleb się nawet nie obejrzał.

Po obiedzie przyszedł Are z Brandem, Matyldą i Andreasem, by się przywitać, ale Gabriella pozostawała w swoim smutnym świecie i na ich pytania odpowiadała bladym uśmiechem. Sama też nie pytała ani o ich życie, ani o troski.

Słowa Kaleba ją poruszyły. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się źle, ale nie umiała się zmienić, zbyt była rozbita.

Kiedy usłyszała o zdradzie Simona, poczuła, jakby ją owinęła jakaś obezwładniająca mgła. I nie była w stanie się z niej wydostać.

Nie to uważała za zdradę, że porzucił ją dla innej kobiety, nad tego rodzaju uczuciami człowiek przecież nie panuje. Sama zresztą nie chciałaby wyjść za niego, wiedząc, że myślami jest przy innej. Nie, tu chodziło o sposób, w jaki to zrobił. To okrutne, brutalne tchórzostwo. Tego wybaczyć nie mogła.

Szczerze mówiąc, ledwie go znała. Rozmawiali ze sobą uprzejmie jak dobrze wychowani ludzie na spotkaniach, które aranżowali rodzice. Ona była nieśmiałą, spłoszoną panną, bo matka mówiła, że tak należy się zachowywać. Ale w samotności snuła marzenia… Pełna lęku, to prawda, bo jakoś nie mogła uwierzyć w aż takie szczęście, by ten przystojny oficer mógł znajdować przyjemność w obcowaniu z nią.

Jak się okazało, nie znajdował.

Nagle stwierdziła, że goście zbierają się do wyjścia. Więc siedziała przez cały czas pogrążona we własnych myślach!

Serdecznie pożegnała się Andreasem, który pięknie wpisywał się w szereg właścicieli Lipowej Alei. Tengel był, oczywiście, wyjątkową osobowością, lecz jego syn Are, wnuk Brand i prawnuk Andreas stanowili znakomity przykład przywiązanych do ziemi, przyciężkawych, ale dzielnych gospodarzy. Nigdy niczym nie zaskakiwali, budzili zaufanie i poczucie bezpieczeństwa.

Andreas był o rok starszy od Gabrielli. Jeśli rozmawiali ze sobą, to o sprawach najbardziej powszednich. Nerwy, zranione uczucia i temu podobne sprawy znajdowały się poza obrębem zainteresowań Andreasa.

O tym można było rozmawiać z Mattiasem, ale jeszcze nie teraz. Teraz chciała być sama.

Dano jej pokój na drugim piętrze, na samym końcu korytarza. Mieszkała tam także babcia i troje obcych dzieci; Eli w pokoju obok Gabrielli. Kaleb natomiast sąsiadował z Mattiasem w części domu należącej do Taralda.

Gabriella kręciła się niespokojnie w łóżku. Ogarniał ją jakiś niepokój, którego nie pojmowała… Nie na tyle jednak głęboki, by nie pozwalał jej spać twardo jak kamień tej pierwszej nocy. Chociaż wieczorem była przekonana, że ktoś tak nieszczęśliwy jak ona, oka nie zmruży.

ROZDZIAŁ XI

Następnego dnia nie pytana o zgodę została brutalnie włączona do pracy z dziećmi.

– Ale ja potrzebuję wypoczynku – jęknęła żałośnie.

– Po to, by pielęgnować zranione uczucia? – zapytał Kaleb. – O, nie!

Liv, nie zwracając na nic uwagi, powiedziała pogodnie:

– Weź tę owsiankę, Gabriello. I postaraj się, by Eli trochę zjadła!

– Ale jeśli nie będzie chciała jeść, to ją zostawię – burknęła Gabriella. – Nie zniosę żadnych kaprysów.

– To nie o to chodzi – powiedziała Liv cierpliwie. – Po prostu spróbuj, bądź tak dobra!

Z bolesnym westchnieniem Gabriella poszła do pokoju małej, która leżała jak przedtem i tylko czubek nosa wystawał jej spod kołdry.

– Masz tu zupę mleczną – powiedziała Gabriella z grymasem, który zapewne miał być uśmiechem. – Jedz!

Dziewczynka ani drgnęła. Patrzyła tylko na nią przerażonymi oczyma.

– O, Boże – zniecierpliwiła się Gabriella. – Ja nie mam czasu, by stać tu przez cały dzień. Usiądź!

Eli leciutko poruszyła głową, jakby chciała ją unieść, ale zaraz opadła znowu na poduszkę.

– No, już…! – Gabriella chwyciła dziewczynkę, chcąc ją podnieść, przesunęła ręką po jej ramieniu i zamarła. – Boże drogi! – szepnęła.

Ramię było chudziutkie jak wiórek. Tylko skóra i kości. Łopatki sterczały niczym ptasie skrzydła.

– O, dziecko kochane! – Gabriella położyła dziewczynkę z powrotem. – Tak, zaraz cię nakarmimy, zobaczysz. Tylko leż spokojnie, ja wszystko zrobię.

Otoczona największą troskliwością rodziców Gabriella nigdy w życiu nie miała do czynienia z dziećmi. Teraz jedną ręką wspierała ostrożnie głowę Eli, a łyżką trzymaną w drugiej próbowała wlać w jej usta trochę owsianki. Dziewczynka przełykała posłusznie, ale z wysiłkiem. Widać było, że obecność Gabrielli śmiertelnie ją przeraża.

– Nie mam zamiaru cię uderzyć, jeśli tego się boisz – powiedziała Gabriella krótko. – Ale jak twoja matka mogła dopuścić do takiego stanu?

Eli wpatrywała się w nią cielęcym wzrokiem.

– A może ty w ogóle nie masz matki?

Dziewczynka potwierdziła skinieniem głowy.

– A ojca?

Nareszcie mała próbowała coś powiedzieć.

– Dziadka – szepnęła przepraszająco.

– Ale… on jest pewnie stary?

Eli potwierdziła skinieniem głowy.

– I chory – pisnęła żałośnie.

– Dobrze, ale kto się tobą zajmował?

– Ja pracowałam… U gospodyni Nygard – szepnęła – Ale nie mogłam tak jak ona chciała. Była na mnie zła.

Gabriella zamknęła oczy.

– Tutaj nikt na ciebie nie będzie krzyczał – powiedziała z najokropniejszymi wyrzutami sumienia. – Wybacz mi, że byłam trochę szorstka! Sama też czuję się porzucona.

Eli spojrzała na nią pytająco.

– Ty też nie masz nikogo, kto by cię kochał?

– Nie, nie, to nic – odparła Gabriella zawstydzona, bo nagle spojrzała na swoją krzywdę innymi oczyma. – Jest wielu takich, którzy mnie kochają. Tylko jeden mnie nie chciał.

Mała wychudzona rączka zamknęła się na jej dłoni w geście pocieszenia. Gabriella oddychała głęboko, by się nie rozpłakać. Boże drogi, myślała. Ona mnie pociesza!

– Teraz musisz tylko odpoczywać i dużo jeść.

– Tak – szepnęła mała. – To okropne. Kiedy ktoś cię nie kocha.

– Masz rację, to okropne! Człowiek czuje się taki nic nie wart.

Dziewczynka kiwała głową, że rozumie.

Gabriella trzymała jej rączkę. W pamięci pojawiły się wspomnienia. Jakieś schody… Schody do domu tutaj, w Grastensholm. Duży chłopak, który mówił jej jakieś ciepłe słowa, kiedy opatrywali malca z obtartym kolanami. Nie pamiętała dokładnie słowo w słowo, co powiedział, ale to było coś w tym sensie, że ona umie zajmować się innymi i że czemuś takiemu powinna się poświęcić. I oboje stwierdzili, że lubią pomagać innym.

Kaleb…

Drgnęła i wróciła do smutnej rzeczywistości.

– Gospodyni Nygard nie była dla ciebie dobra?

Miała zacisnęła usta i potrząsnęła głową. Patrzyła w bok.

– A jak się tam znalazłaś?

– Ona przyszła do dziadka i powiedziała, że się mną zajmie. Zastąpi mi matkę.

– I w zamian ty musiałaś pracować?

– Tak.

– Darmowa służąca. Nie dawała ci jeść?

– Nie śmiałam jeść. Bo ona mówiła, że wszystko jej zjadam. A to nieprawda, ja nie dostawałam prawie nic. I nawet tego bałam się tknąć.

Gabriella myślała o świetnym jedzeniu w Gabrielshus, o miłości i troskliwości rodziców…

– Jak ci na imię? – usłyszała szept z łóżka.

– Gabriella – odparła, jakby nie pamiętając, że przecież nikt nie może zwracać się per ty do margrabianki.

Eli zawahała się, ale wyraźnie chciała coś powiedzieć.

– No, co ci leży na sercu, powiedz.

Po chwili usłyszała znowu spłoszony szept:

– Czy nie mogłabyś tu mieszkać? Razem ze mną?

Gabriella była wzruszona. Spojrzała na dziecinne łóżko pod ścianą i uśmiechnęła się bezradnie.

– Chyba się tu nie zmieszczę. Boisz się ciemności?

Mała istota skinęła głową.

– Ten pokój taki pusty. I taki wielki!

– Już niedługo przyjedzie tu druga dziewczynka.

– Czy ona jest miła?

– Nie wiem. Nie znam jej jeszcze. Teraz muszę już iść. Ale powiem, że czujesz się samotna. Zastanowimy się, co robić. Niedługo wrócę.

Eli patrzyła na nią błagalnie. Gabriella uśmiechnęła się próbując dodać jej odwagi.

W drzwiach przystanęła jeszcze na chwilę z tacą w rękach. Po raz pierwszy od wielu tygodni zapomniała o swojej sytuacji. I to na długie minuty.

W salonie babki opowiedziała, że Eli czuje się osamotniona. Liv i obaj młodzi mężczyźni zauważyli błysk życia w oczach dziewczyny.

Mattias powiedział z wahaniem:

– Zdaje mi się, że mam kandydatkę… Pastor mnie pytał, czy nie moglibyśmy się zająć pewną dziesięcioletnią dziewczynką. Ale nie wiem, czy ona mieści się w ramach tego, co tu postanowiliśmy.

– Jak to, dlaczego? – zdziwiła się Liv.

– Ona pochodzi wprawdzie z naszej parafii, kiedy oboje rodzice umarli, przeniosła się do siostry w Christianii. I nie było to dla niej szczególnie pomyślne.

– Pod jakim względem? – zapytał Kaleb ostro.

– Siostra wciągnęła ją w bagno. Ta dziesięciolatka jest już tak zepsuta, że nie byłaby odpowiednim towarzystwem dla Eli.

– Wiesz, gdzie mieszkają obie z siostrą?

– Wiem. Pastor dał mi adres. Ta starsza jest chyba naprawdę bardzo zepsuta. Chodzi po ulicach i zaczepia mężczyzn, kradnie, oszukuje i robi wszystko, żeby tylko zdobyć pieniądze. I tego samego uczy młodszą siostrę.

– Mimo wszystko powinniśmy spróbować pomóc tej małej – powiedziała Liv. – Musimy to potraktować jako wyzwanie!

– Tak, pojedziemy obaj – rzekł Kaleb. – Takie dziewczyny mogą się okazać bardzo nieprzyjemne w obejściu. Jeden człowiek daleko z nimi nie zajdzie, trzeba będzie prawdopodobnie stosować zdecydowane metody.

Liv uśmiechnęła się:

– Zabierzcie też ze sobą Gabriellę jako przyzwoitkę, żeby was ta starsza nie sprowadziła na złą drogę.

Młodzieńcy parsknęli oburzeni.

– Kalebowi nic nie grozi – zażartował Mattias. – Jego ideałem jest zdrowa, naturalna dziewczyna, pogodna, silna, o czystym sercu, mocno stojąca na ziemi. A może się mylę?

– W każdym razie nie mam zamiaru szukać przygód w towarzystwie nocnych ptaków – Kaleb przyjął niedyskrecje Mattiasa z ponurą miną. – Neurotyczne panny też mnie nie obchodzą.

Liv zakończyła sprawę:

– Gdybyście wyjechali zaraz, bylibyście z powrotem na obiad.

– Eli nie może mieszkać z taką zepsutą dziewczyną – zaprotestowała Gabriella przestraszona.

– Zostaw, to mnie – uśmiechnęła się Liv. – Tylko przywieźcie tę małą, to…

– Babciu, ja obiecałam Eli, że zaraz wrócę. Może…?

– Już do niej idę.

Wsiedli więc do sań i pojechali. Gabriella siedziała pomiędzy chłopcami, trochę przestraszona, że będzie musiała się zetknąć z najgorszymi przejawami życia wielkiego miasta. Zarazem jednak odczuwała dziwną ulgę.

No to co, że Simon mnie porzucił? To co, że nie pociągam mężczyzn i może nigdy nie wyjdę za mąż? Co ja w ogóle znaczę? Czyż nie najważniejsze jest, że człowiek może zrobić coś dla innych? Poświęcić siebie.

Eli prosiła, żebym mieszkała w jej pokoju. Mój Boże, jak to ogrzewa moje przemarznięte serce!

Może sobie Kaleb nazywać mnie neurotyczką i zarzucać mi lenistwo. Bo to mnie miał na myśli, dobrze o tym wiem.

Mattias pełen był planów i usta mu się nie zamykały przez całą drogę. Kaleb zapatrywał się na wszystko nieco bardziej sceptycznie. Gabriellę nieoczekiwanie irytował jego brak wiary w ludzi, a dopiero co irytowało go to samo u niej.

I może sobie mieć tę swoją pogodną chłopską córkę, pomyślała nagle bez związku.

Adres, który dostali od pastora, okazał się nieaktualny. Jakaś okropna baba wołała do nich od progu, że tę dziwkę wyrzuciła z domu już dawno temu.

– Gdzie wobec tego jej szukać? – zastanawiał się Mattias.

– Dawniej ten złodziejski pomiot mieszkał w bramie dwie przecznice stąd! Ale pojąć nie mogę, że tacy przyzwoici panowie chcą mieć z nią do czynienia. Mogłabym przysiąc, że ona ma i parchy, i trypra!

– Chcemy się tylko zobaczyć z jej młodszą siostrą – uśmiechnął się Mattias.

– Tak, widziałam. Ona ciągała za sobą jakiegoś dzieciaka.

Dostali w końcu nowy adres i poszli.

Owszem, na szczycie schodów, przy drzwiach na strych, leżały jakieś skłębione szmaty, a po chwili z posłania podniosła się rozczochrana dziewczynka.

Była potwornie brudna i zabiedzona. I zaskakująco dojrzała jak na swoje dziesięć lat…

– Dzień dobry – przywitał się Mattias. – Przyszliśmy zapytać, czy nie chciałabyś mieć nowego domu? Dobrego domu, gdzie każdego dnia będziesz się najadać do syta…

– A co ty, u diabła, jesteś za przeklęty, oszukany pastor? – syknęła mała zachrypłym głosem. – Zjeżdżaj stąd!

Gabriella z trudem opanowała się, by nie zakryć uszu dłońmi i nie uciec stąd. W jej dotychczasowym wyrafinowanym świecie istoty takie jak ta były czymś całkowicie nieznanym. Aż jej dech zaparło ze zdumienia i obrzydzenia.

W tej samej chwili jednak szmaty poruszyły się znowu i ukazała się jeszcze mniejsza dziewczęca głowa, rozczochrana, o pyzatych policzkach i bystrych oczkach, jak mały troll w matowym świetle sączącym się przez szparę w ścianie.

– Ale… – wyjąkał Mattias. – Która z was ma dziesięć lat?

Przyglądały mu się niechętnie, w końcu starsza powiedziała:

– Na diabła ci to wiedzieć? Masz ochotę na numer, to powiedz od razu, a nie stój tu i nie opowiadaj o dobrym domu! Nie dam się nabrać na takie sztuczki! I trzymaj swoje brudne łapy od mojej siostry. Ja za nią odpowiadam.

– Więc ile ty masz lat? – zapytała Gabriella wstrząśnięta.

Przedwcześnie dojrzałe, pozbawione iluzji dziecinne oczy spojrzały na nią.

– A ty coś za jedna, ty stara wiedźmo? Jeszcze nie posmakowałaś chłopa, żeś taka niezaspokojona? Zabieraj się stąd, chłopami sama się zajmę.

– Ile masz lat? – powtórzył Kaleb ostrzejszym tonem.

Posłała mu paskudny, bezwstydny uśmiech.

– Jagnięce mięsko, mój chłopcze. Chcesz spróbować?

– Nie, dziękuję. Wolę świeże, nie macane przez różne pokryte parchem łapy. Nie pytamy o ciebie. To twoją siostrę chcemy zabrać.

– A, to wyście tacy? Ciekawe, co powie na to posterunkowy?

– Nie gadaj głupstw! Ile masz lat?

– Guzik ci do tego. A zresztą piętnaście, a ciałko delikatne jak u nowo narodzonej owieczki. Tylko spróbuj!

Kaleb zwrócił się do Gabrielli i Mattiasa:

– Ma może któreś z was jakiś hak, żebym mógł ściągnąć te gałgany z jej siostry?

Starsza wpadła we wściekłość. Miotała na Kaleba straszne przekleństwa, za kogo go uważa i co on może zrobić. Wszystko to było tak straszne, że Gabriella poczuła mdłości. Odwróciła się i zeszła parę stopni w dół.

Bez dalszych komentarzy obaj mężczyźni podnieśli młodszą dziewczynkę, która szarpała się i kopała, wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie ze strachu. Kaleb starał się znieść ją ze schodów, podczas gdy Mattias trzymał plującą i nie przestającą kląć starszą siostrę.

– Gdzie wy ją zabieracie, co? Przeklęci porywacze, ja zamelduję, ja…

– Nie, nie zrobisz tego – powiedział Mattias i jęknął, bo ta okropna dziewczyna ugryzła go dotkliwie. – Nie chcesz, żeby twoja siostra mogła mieszkać w porządnym pięknym domu, gdzie będzie mogła się uczyć, a w przyszłości zostać prawdziwą damą?

– Diabelski, przeklęty kaznodzieja!

– Nie jestem kaznodzieją, jestem medykiem. Ty sama też powinnaś być dokładnie zbadana i powinnaś skończyć z tym bezwartościowym życiem, które prowadzisz…

– Dobrze mi tak, jak jest, nie chcę się z nikim zamieniać! Co wy robicie z Fredą, wy…?

– Zabieramy ją do dworu Grastensholm. Mieszka tam już troje innych bezdomnych dzieci. Będzie z nimi – wykrztusił Mattias, wciąż szamocząc się z dziewczyną, gdy tymczasem Freda wrzeszczała na ulicy. – Dostanie trzy posiłki dziennie i będzie mieć opiekę, której ty dać jej nie możesz.

Wreszcie ustąpiła.

– Dobrze, weź ją sobie, ty przeklęty alfonsie! Weźcie ją, to przynajmniej nie będę musiała słuchać jej ciągłego skamlania o jedzenie. Chciałam być dla niej dobra, ale samej będzie mi lepiej. Dużo lepiej. Chłopy nie lubią, jak ona się koło mnie plącze.

– W porządku – powiedział Mattias. – A teraz oddaj moją sakiewkę.

– Co, do cholery? Chcesz mnie jeszcze oskarżyć o kradzież, co?

– Tak, chcę. Oddawaj sakiewkę!

– Nie mam…

Mattias odebrał jej swoją własność siłą.

– O, a tu masz miedziaka, to przynajmniej dzisiaj nie pójdziesz na ulicę.

Ona jednak cisnęła w niego monetą z całej siły, tak że potoczyła się z brzękiem ze schodów.

– Nie potrzebuję twoich zasmarkanych pieniędzy, ty przeklęty świętoszku!

– Jak chcesz – odparł Mattias spokojnie i poszedł sobie.

Zanim zdążył zejść na dół, przeleciała obok niego jak strzała i porwała pieniądz. Mattias skinął jej przyjaźnie na pożegnanie. Dziewczyna pokazała mu język.

– Pospiesz się – syknął Kaleb, zasłaniający dłonią usta Fredy. – Budzimy zainteresowanie, a ja nie jestem już dłużej w stanie zmuszać jej do milczenia.

Wsiedli do sań i szybko odjechali. Wszyscy trzej musieli trzymać małą dziesięcioletnią Fredę, która była przekonana, że uwożą ją na koniec świata.

– Freda, posłuchaj nas – zaczęła Gabriella. – Chcemy ci pomóc. Nie będziesz już musiała sypiać na zimnych schodach ani głodować, ani być świadkiem… nieprzyjemnych scen. Usiądź teraz i rozejrzyj się. Jedziemy do domu do Grastensholm! Znasz przecież dwór w Grastensholm, pochodzisz z tej parafii.

– Cholerna wiedźma! – wrzasnęła Freda, która przeszła u siostry niezłą szkołę.

Kiedy dotarli do dworu, wyglądała na dość zrezygnowaną. A może już nie miała siły, by stawiać opór?

Wszyscy zdjęli swoje przybrudzone okrycia, a Freda została rozebrana ze wszystkich swoich gałganów i skierowana wprost do kąpieli, którą Liv zawczasu przygotowała.

Musieli ją trzymać we czwórkę, żeby dała się nareszcie umyć, a jej wściekłe wrzaski słychać było chyba aż w Lipowej Alei. Wszyscy byli gruntownie przemoczeni, a podłoga zamieniła się w jezioro.

Gdy nareszcie zanieśli wyszorowaną do czysta Fredę do łóżka w pokoju przestraszonej Eli, Gabriella oświadczyła przytomnie:

– Na dzisiejszą noc przeniosę się do dziewcząt. Nie znają się jeszcze, Eli jest przerażona, a Freda, jak sądzę zdecydowana na ucieczkę.

– Bardzo dobrze – pochwalił ją Kaleb. – Przeniesiemy pani łóżko, margrabianko.

Tych kilka słów uznania z jego strony sprawiło jej ogromną radość. Spojrzała na niego ukradkiem, ale on zdążył już zapomnieć o jej spragnionym czułości sercu i zajął się bardziej praktycznymi sprawami. Zresztą nie życzyła sobie pochwał od tak nieuprzejmego mężczyzny.

Gdy jednak Gabriella wyszła, by przynieść potrzebne jej na noc rzeczy, wszyscy troje pozostali w salonie popatrzyli na siebie z uśmiechem. Kuracja zaczynała działać!

Gabriella miała trudną noc. Freda była pobudzona i tęskniła za siostrą; nie chciała się położyć w swoim nowym pięknym łóżku. Przekleństwami i nieopanowanym zachowaniem przerażała wrażliwą Eli.

W końcu Gabriella musiała wezwać pomoc.

Liv, Mattias i Kaleb usiedli obok Fredy, Gabriella zaś trzymała Eli za rękę.

– Musisz się uspokoić, Fredo – tłumaczył jej Mattias. – Eli jest chora.

– Ta smarkata? – krzyczała Freda. – Nie chcę mieszkać z dzieciakami!

– Tutaj będzie ci lepiej.

– Idź do diabła! Ja sobie wszędzie dam radę. Zarabiam więcej pieniędzy w ciągu jednego dnia niż ty przez cały rok.

– To dlaczego mieszkałaś na tych brudnych schodach?

– Bo chciałam.

– A nie marzłaś? Musiałem ci opatrzyć nogi, takie masz poodmrażane.

– Mogę skopać te twoje cholerne opatrunki.

– Oczywiście, że możesz, ale myślę, że to by było głupie. Wiesz, tu będziesz miała dużo swobody. I będziesz chodzić do szkoły.

– Szkoła! – prychnęła Freda z bezgranicznym obrzydzeniem. – To tylko dla głupków.

– Przeciwnie, to coś dla tych, którzy są dostatecznie mądrzy, by chcieć się uczyć – powiedział Kaleb zaczepnie. – A najwięcej uczą się oczywiście ci, którzy mają coś w głowie. Ty i tak pewnie byś niczego się nie nauczyła, więc lepiej daj sobie spokój.

– Co ty wiesz, czego ja się mogę nauczyć? Jestem dużo mądrzejsza od ciebie!

– Właśnie widzę – odparł Kaleb cierpko. – Poznaję to po twoim języku.

Gdy dorośli zamilkli na chwilę, spytała zaczepnie:

– Będziecie tu siedzieć przez całą noc?

– To zależy od ciebie.

– Ode mnie? Ja was tu przecież nie chcę, ty cholerny staruchu!

– Domyślamy się. Ale Eli potrzebuje snu. Była bardzo źle traktowana i teraz boi się wszystkiego.

– Phi! Ale tchórz! – A po chwili przerwy: – Jak to, źle traktowana?

– Bito ją. Nie dostawała jedzenia. Dlatego zabraliśmy ją tutaj. Żeby miała prawdziwy dom.

Freda zastanowiła się nad tym. Podniosła się zdecydowanie, a ponieważ sprawiała wrażenie uspokojonej, pozwolili jej na to.

Boso podeszła do łóżka Eli.

– Czym cię bili?

– Kijem – szepnęła Eli.

– Mogę zobaczyć?

Eli spojrzała pytająco na Gabriellę, która skinęła głową. Skoro jakiś kontakt mógł się między dziewczynkami nawiązać, to należało zostawić im swobodę.

Eli pokazała więc rozległe siniaki, pokrywające jej ciało.

– Do licha, ale ty jesteś chuda! – rzekła Freda. – Wyglądasz jak szkielet! Zobacz teraz tu, jak ja dostałam łańcuchem.

– Och! – szepnęła Eli z podziwem.

Troje dorosłych usunęło się na bok, a tymczasem dziewczynki wymieniały swoje doświadczenia z rozległych przestrzeni okrucieństwa.

– Musiałaś pracować dla tej baby? – zapytała Freda z niedowierzaniem, mrużąc swoje bystre niczym u wiewiórki oczy. – Najgłupsze, co można robić, to pracować.

Oj, teraz należało się chyba wtrącić.

– Nikt nie może żyć bez pracy – powiedział Kaleb. – Ale żeby Eli, taka mała, musiała wykonywać pracę za dwoje dorosłych, to chyba przesada.

– Ty tam, z tą jasną czupryną – syknęła Freda z pogardą. – Jesteś taki cholernie głupi, że powinieneś trzymać gębę na kłódkę. Rozumiesz?

Po czym znowu odwróciła się do Eli.

Gabriella stłumiła uśmiech, Kaleb jednak roześmiał się szeroko.

– Dziękuję, chłopcy – rzekła Gabriella. – Myślę, że już sobie poradzę sama. One się ze sobą porozumiały.

Kaleb zdumiał ją, bo podszedł do Fredy i pogłaskał ją po głowie. Dziewczynka w odpowiedzi syknęła:

– Zabierz stąd te swoje szpony! Zajmij się raczej tą chudą wroną. Na nic lepszego nie zasługujesz. Ale uważaj, żebyś się o nią nie skaleczył!

I wskazała ręką na Gabriellę, której akurat takie słowa nie dodawały pewności siebie.

– To niesprawiedliwe, Freda – powiedział Mattias spokojnie. – Uważam, że Gabriella jest naprawdę ładna. Nie wszyscy muszą wyglądać tak samo.

Freda prychnęła ze złością. Kaleb nie powiedział nic.

ROZDZIAŁ XII

Największego wysiłku wymagało właściwe pokierowanie Fredą. Stan Eli poprawiał się z dnia na dzień i po tygodniu, opatulona w szale, mogła już uczestniczyć wraz z Fredą i grzecznymi na ogół chłopcami w lekcjach Liv.

Freda jednak przeszkadzała okropnie. A to nie chciała słuchać poleceń, a to musiała wyjść, to znowu uważała, że wszystko jest głupie. Buntowała też chłopców przeciwko podejmowanym przez dorosłych próbom pokazania im bardziej wartościowego życia.

– Tęsknisz do mieszkania na klatce schodowej? – spytał któregoś dnia Mattias. Dziewczynka spojrzała na niego przygnębiona, sprawiała wrażenie opuszczonej.

– No jasne, że tęsknię – warknęła opryskliwie, ale głos zabrzmiał jakoś żałośnie.

Uciekać już nie próbowała. Gabriella, która sama podjęła się opieki nad dziewczynkami, walczyła zaciekle by nad fatalnym zachowaniem Fredy górę wzięła łagodność Eli, a nie na odwrót. Nie należało to do zadań łatwych.

Mattias dbał o zdrowie całej czwórki. Najsłabsza była Eli, ale żadnemu nie brakowało śladów po ciosach, których im życie nie szczędziło.

Wśród dorosłych Freda akceptowała tylko Mattiasa. Wszyscy podejrzewali, że żywiła do niego słabość, ale ona za nic by się do tego nie przyznała. Wciąż go zaczepiała, wymyślała dla niego dziwaczne przezwiska, lecz najwymowniejszy był fakt, że ani na chwilę nie przestawała się nim zajmować.

Któregoś dnia Mattias i Kaleb mieli pojechać z Eli w odwiedziny do jej dziadka. W ostatniej chwili Mattiasa wezwano do Eikeby, do jego własnego dziadka, będącego teraz sędziwym, chorowitym starcem.

Doktor wyruszył natychmiast, dziewczynką zaś musiał się zająć Kaleb sam. Eli, z bezgranicznym uwielbieniem zapatrzona w Gabriellę, poprosiła, by i ona się z nimi wybrała. Gabriella odmówiła stanowczo, jak zawsze niepewna, czy naprawdę nikomu nie będzie przeszkadzać.

– A cóż to waszej wysokości znowu dolega? – zapytał Kaleb zirytowany.

– Myślę, że nie miałbyś ochoty mnie zabrać – bąknęła skrępowana.

– Nie, na Boga! – zawołał ze złością. – To chyba naprawdę nie ma znaczenia, na co ja mam ochotę! Czy nie mogłaby pani choć raz przestać myśleć o sobie, margrabianko, i zrobić przyjemność Eli?

Zakłopotana i zawstydzona wsiadła do sań, a Eli na jej widok pokraśniała z radości.

Siedzieli w milczeniu z dziewczynką w środku. Gabriella uważała, że Kaleb zachował się po grubiańsku i ona nie ma o czym z nim rozmawiać. Pomyślała jednak, że nie robią chyba zbyt sympatycznego wrażenia, wzięła więc rękę Eli i uścisnęła, jakby chcąc dodać jej odwagi.

Dziewczynka odpowiedziała uśmiechem.

– Wasza łaskawość może robić wszystko, co tylko chce – rzekł Kaleb naburmuszony, jakby chcąc zakończyć spór.

– To nie jest wcale takie łatwe, kiedy się w człowieku wszystko rozpadło – próbowała się usprawiedliwić.

– A co z pani rodzicami?

– Z moimi rodzicami?

– Nigdy pani nie pomyślała, co oni muszą czuć?

Popatrzyła na niego pytająco.

– Oddano im ich jedyną córkę, odrzuconą, nie chcianą. Czy może pani postawić się w ich położeniu, waszą łaskawość? Proszę pomyśleć, że pani sama ma córkę, którą spotkało to, co panią!

Gabriella podjęła taką próbę.

– Oni wzięli na siebie wszystkie kłopoty prawda, panno margrabianko? – ciągnął Kaleb bez litości. – Pani mogła cierpieć i użalać się nad sobą w spokoju, a tymczasem matka pani musiała napisać pewnie setki upokarzających listów, że ślub się nie odbędzie, ponieważ narzeczony nie chce jej córki, którą wychowywała z taką troskliwością i z której zapewne jest bardzo dumna. Ojciec pani musiał odwołać wszystko, inaczej rozporządzić tym, co dla was obojga przygotował: dom, posag i tak dalej. Bez słowa skargi, prawda? Ich myśli były przy pani, jedynej córce. A czy pani pomyślała o nich?

Gabriella przełknęła ślinę.

– Zaraz napiszę do domu i podziękuję im za wszystko. Wyjaśnię, że jest mi tutaj dobrze i że zapomniałam o całej tej historii z Simonem.

– A zapomniała pani?

Gabriella zastanowiła się.

– O Simonie zapomniałam. Nie wiem tylko, czy zdołam znowu komuś uwierzyć.

– Nie wszyscy są tacy jak on.

– Oczywiście, ale ja jestem ta sama. Nieładna, płaska, nie chciana. Po prostu mało pociągająca. Tego się nie zapomina.

– Więc kiedy pani z kimś rozmawia, to przez cały czas zastanawia się pani nad swoim wyglądem? A gdyby tak zapomnieć o swojej pozbawionej znaczenia osobie i pomyśleć o tej drugiej stronie? Zainteresować się życiem i kłopotami rozmówcy?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć, nie miała nic na swoją obronę.

Eli wtrąciła błagalnie:

– Nie bądź taki surowy dla Gabrielli, ona jest bardzo miła. I tak jej było przykro, kiedy jej nikt nie kochał. Mnie też było przykro.

– Ja chcę jej tylko pomóc, Eli. Chcę, żeby oderwała się od swoich nieszczęść – powiedział Kaleb i podciął konia. – Stać panią na to, wasza wysokość – zwrócił się znowu do Gabrielli. – Kiedy jest pani z dziećmi, interesuje panią tylko ich dobro. To widać. Wtedy jest pani miła i ładna. Dlaczego nie spróbować tego samego z mężczyznami, kiedy już pani wróci do swojego dworskiego towarzystwa?

– Kiedy wrócę? – powtórzyła Gabriella jakby zdziwiona. – Chciałabym wrócić do Gabrielshus i do rodziny, ale do dworskiego towarzystwa? A niech oni idą gdzie pieprz rośnie! Znacznie lepiej czuję się tutaj, z wami.

– No, to brzmi nieźle – rzekł Kaleb z przekąsem. – Ale przed panią jeszcze długa, długa droga. Teraz, na przykład, przez cały czas rozmawialiśmy tylko o pani. W ogóle nie zainteresowała się pani moim życiem ani życiem Eli.

– O – szepnęła Gabriella i oblała się rumieńcem. – Wybacz mi, Kaleb! Rzeczywiście nic nie wiem o twoim życiu, odkąd wyszedłeś z kopalni.

– Bo też i nie ma o czym opowiadać.

Ale ja bym chciała posłuchać!

– Kiedy indziej. Gdy pani zainteresowanie będzie bardziej spontaniczne.

Zawstydziła się, lecz zasłużyła na to. Dziwne, ale myśl o – nie mającej tutaj przecież nic do rzeczy rozsądnej, o blond włosach wymarzonej żonie Kaleba, onieśmieliła ją jeszcze bardziej.

Nabrała trochę więcej odwagi, gdy weszli do leżącego w łóżku dziadka Eli. Z głębokim wzruszeniem Kaleb i Gabriella słuchali, jak mała opowiada dziadkowi o tym bajecznym zamku, w którym teraz mieszka, i jakie tam wszystko jest wspaniałe.

Doznali oboje uczucia, że w ich życiu dokonało się coś ważnego. Bo jak to kiedyś powiedział Kaleb: chociaż nasze starania nie poprawiły losu wszystkich cierpiących dzieci w Norwegii, to przynajmniej tym czworgu możemy stworzyć możliwość bardziej ludzkiego życia. Powinniśmy się z tego cieszyć.

Kaleb przestał już walczyć z władzami. Uznał, że to ciosy zadawane w powietrze. Tutaj przynajmniej widać jakiś rezultat, nie szkodzi, że na razie tylko taki nieznaczny.

Często odwiedzał ich Andreas, który zimą nie miał zbyt wiele zajęć w Lipowej Alei. Wieczorami, kiedy dzieci położono już spać, młodzi siedzieli w salonie i rozmawiali. Czasami przychodziła też Liv i jakoś nikt nie dostrzegał, że jest wśród nich osoba przeszło sześćdziesięcioletnia. Liv zachowała bowiem żywość uczuć i młodzieńczy umysł.

Tego dnia jednak, krótko przed świętami Bożego Narodzenia, Liv sprawiała wrażenie zatroskanej, zamyślała się często, w końcu Mattias zapytał:

– Co się stało, babciu?

Liv drgnęła.

– Nie, nic.

– Widzę przecież. Martwisz się o dzieci?

– Nie, nie. Myślę tylko, że zaczynam się starzeć. Zdarza mi się czasami, że słyszę jakieś głosy.

Gabriella, z radością wyczekująca tych wieczornych rozmów z ludźmi, którzy ją akceptowali, zadrżała na słowa babki.

– Głosy?

– Tak, jakieś okropne hałasy. Nie wiem ani skąd się biorą, ani nie umiałabym ich bliżej określić. Bywają różne.

– Mówi babcia dziwne rzeczy – uśmiechnął się Mattias. – Nie są to czasem duchy?

– Och, nie! W Grastensholm nigdy przedtem duchów nie było!

– Nigdy przedtem? – zapytała Gabriella. – To bardzo niepokojące określenie.

– Nie, nie chciałam powiedzieć nic takiego. Nie mówmy o tym więcej! Gabriello, widziałam dzisiaj, jak rysowałaś z dziećmi. Jesteś naprawdę zdolna, nie wiedziałam o tym.

– Dziękuję – uśmiechnęła się Gabriella uradowana. Zaraz jednak zdziwione spojrzenie Kaleba sprawiło, że się zarumieniła. Tylko, że źle sobie to jego zdziwienie wytłumaczyła. Dopiero słowa Andreasa pozwoliły jej zrozumieć.

– Gabriello, jaki ty masz śliczny uśmiech – zawołał kuzyn z Lipowej Alei. – Pojawia się powoli, gdzieś z głębi, a potem twarz ci się rozpromienia, tak że cała jesteś jak odmieniona! A zawsze chodzisz taka skwaszona – zakończył niezbyt zręcznie.

– Nie skwaszona, Andreas – poprawiła Liv. – Nieszczęśliwa byłoby chyba lepszym określeniem.

Gabriella poczuła się skrępowana i ponownie skryła się w swojej skorupie.

– Ja też widziałem twoje rysunki – rzekł Mattias. – Po kim odziedziczyłaś te zdolności?

To po mojej matce, Silje – oświadczyła Liv. – Znacie przecież jej malowidła. Kiedyś w młodości ja także próbowałam tej sztuki. Jednak mój pierwszy mąż stłumił we mnie wszelką pewność siebie i nigdy potem nie zdobyłam się już na odwagę.

Gabriella napotkała spojrzenie babki. Obie wiedziały, co to znaczy utracić wiarę w siebie.

Chłopcy prosili, by Liv pokazała im jakieś swoje rysunki. Zaskoczona i zażenowana jak młoda dziewczyna, poszła do siebie, by je przynieść.

– Babcia jest taka miła – powiedział Mattias, gdy wyszła. – Myślę, że ta opieka nad dziećmi ma dla niej ogromne znaczenie.

– Dla nas wszystkich – dodała Gabriella.

Zdumieni, w milczeniu oglądali małe akwarelki Liv.

– Och, mamo! – wykrzyknął Tarald, którego wezwano, żeby też obejrzał. – Czemu nigdy nic o tym nie mówiłaś? I dlaczego przestałaś malować?

– Tak, jak mówiłam – uśmiechnęła się przepraszająco, – Odebrano mi wiarę w siebie.

– One są fantastyczne! – zachwycała się Irja.

– Czy mógłbym zabrać jedną do Lipowej Alei, żeby pokazać mamie, ojcu i dziadkowi? – zapytał Andreas.

– Kochani moi! – szepnęła Liv zakłopotana. – To przecież nic takiego!

– Nic takiego?! – zaprotestował Kaleb.

– Ta jest najładniejsza. – Gabriella pokazała wybraną akwarelę.

Liv posmutniała.

– Naprawdę tak uważasz? Mnie też się ona zawsze najbardziej podobała i to właśnie nią chciałam sprawić niespodziankę mojemu pierwszemu mężowi, ale poniosłam porażkę. Kobiety powinny trzymać się z daleka od sztuki, oświadczył. Bo kobiecie to nie przystoi. Sztuka jest po to, by dostarczać przyjemności mężczyźnie.

– Nie słyszałem nic równie głupiego – obruszył się Kaleb. – Ja uważam, że mężczyzna i kobieta powinni żyć w małżeństwie na równej stopie, w przeciwnym razie to małżeństwo nie jest nie warte.

Wszyscy go poparli, a Gabriella przyglądała mu się w zamyśleniu.

– Tak, masz oczywiście rację – zgodziła się Liv. – Tylko wtedy byłam młoda i bardzo wrażliwa. Dlatego zresztą tak dobrze teraz rozumiem Gabriellę. Tak samo łatwo ją zranić jak mnie wtedy. Z czasem człowiek staje się odporniejszy, moje dziecko.

– Mam nadzieję – uśmiechnęła się Gabriella. – Muszę zresztą powiedzieć, że coraz rzadziej myślę o Simonie. Za to coraz częściej uświadamiam sobie, że o nim zapominam. O, przepraszam – szepnęła rzucając spłoszone spojrzenie na Kaleba.

– Dlaczego przepraszasz? – zdziwił się Mattias.

– W obecności Kaleba nie mam prawa mówić o sobie.

– Oczywiście, że pani ma – syknął Kaleb. – Czy dla pani nie istnieją pośrednie rozwiązania? Musi być albo, albo?

Skuliła się na dźwięk jego głosu, on zaś, zirytowany, nie zastanawiał się nad słowami.

– Przez wiele lat żyłem obok najbardziej nieszczęśliwych mieszkańców wielkiego miasta, widziałem ich straszną nędzę. Znałem aż do najdrobniejszych szczegółów ich problemy i byłem chory z bezsilności, bo nie mogłem im pomóc! I oto przychodzę tutaj i okazuje się, że powinienem zacząć się rozczulać nad drobną nieprzyjemnością, jakiej doznała pewna dama, mająca poza tym w życiu wszystko, o czym tylko można marzyć. Która przy jednym posiłku zjada więcej niż tamci biedacy przez cały tydzień! Nie, na mnie proszę nie liczyć!

Gabriella pochyliła głowę, zgaszona i przybita.

– Gabriello, co ty! – zawołał Mattias. – Chyba nie boisz się Kaleba? Nie masz nic na swoją obronę?

– Nie chciałabym, żeby on się na mnie złościł – szepnęła i z irytacją stwierdziła, że zbiera jej się na płacz. A przecież nie uroniła ani jednej łzy od chwili, kiedy stało się to okropne z Simonem. – Przepraszam – szepnęła i wybiegła z pokoju.

– Ja chyba nie… – zaczął Kaleb zdenerwowany.

– Jej zdaniem jesteś zły – powiedziała Liv spokojnie. – Ja wiem, że chcesz jej pomóc, żeby się otrząsnęła, ale byłeś naprawdę dosyć ostry! Uważasz, zdaje się, że ona jest strasznie zajęta sobą, prawda? A ja myślę, że po prostu nie rozumiesz, co ona czuje, co to znaczy być tak potraktowanym jak ona. To nie samolubstwo, lecz człowiek jest taki rozbity, że każdy nerw sprawia ból, więc ze strachem oczekuje, że wszyscy teraz mają prawo mówić: „Zabieraj się stąd!”. Wierz mi, ja wiem, co mówię, sama kiedyś przeszłam przez to samo, zostałam niemal dosłownie zmiażdżona przez mojego pierwszego męża. Trzeba było bardzo długiego czasu i nieskończonej cierpliwości Daga, bym jakoś doszła do siebie. Gabriella nie jest teraz sobą. Bo w ogóle to miła, troskliwa dziewczyna, nie zajmuje się sobą bardziej, niż zwykle robią to dziewczęta w jej wieku. Jest raczej odwrotnie.

– Bardzo żałuję – rzekł Kaleb zgnębiony. – Czy powinienem…

– Nie, teraz zostaw ją w spokoju – powiedziała Liv. – Myślę, że nie chciałaby, żeby ktoś widział, jak płacze. O, już wraca, już się opanowała.

Później rozmawiali już tylko o nieważnych, zabawnych sprawach.

Tego wieczora również Gabriella stwierdziła, że W Grastensholm dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Późno wróciła do swojego pokoju, a kiedy się kładła, usłyszała na korytarzu jakby szepty i skradające się kroki.

W końcu ktoś ostrożnie zapukał do drzwi.

– Gabriello – usłyszała szept przez dziurkę od klucza. – Nie śpisz?

Wstała, zapaliła świecę i otworzyła.

W blasku światła zobaczyła cztery pary przestraszonych oczu.

– Słyszeliśmy jakieś dźwięki – szepnął Nikodemus.

– Wejdźcie. – Gabriella otworzyła szerzej drzwi.

Wszyscy wsunęli się do środka.

– O, jak tu ślicznie pachnie! – zachwyciła się Eli.

– Ech – skrzywił się Per, zwany Drozdem. – Tu pachnie damą. Perfumami!

Gabriella roześmiała się.

– No, co takiego słyszeliście?

– Ktoś chodzi ponad naszymi głowami – oświadczył Nikodemus.

– Ciężkie, szurające kroki – dodała Freda dramatycznie.

– E, tam – Per był innego zdania. – Nie takie ciężkie. Raczej skradające się. Jak potępiona dusza.

Gabriellę przeniknął dreszcz.

– Za nic nie wrócimy do łóżek – szepnęła Eli.

– To wskakujcie do mojego, dziewczęta! A chłopcy do tego drugiego. Ja posiedzę trochę i posłucham.

Błyskawicznie znaleźli się w pościeli.

– A nie możesz zawołać Kaleba i Mattiasa? – zastanawiała się Freda.

– Nie trzeba, tak w środku nocy – odparła Gabriella pospiesznie, nie chcąc przyznać, jak bardzo ten pomysł ją przeraził. Musiałaby sama przebyć długą drogę przez ciemne schody i korytarze.

Dzieci leżały, szepcząc coś do siebie od czasu do czasu. a Gabriella nasłuchiwała.

– Jak mam coś usłyszeć, skoro tak hałasujecie? – powiedziała w końcu.

Umilkli natychmiast.

Za nic nie chciała przyjąć do wiadomości, że w Grastensholm może straszyć.

Nie znała tutejszego wielkiego strychu. Zajrzała tam kiedyś przed paroma laty, ale nie spodobało jej się.

Jak się tam wchodzi? Są jakieś schody?

Dzieci w końcu zasnęły. Gabriella, pozbawiona łóżka skuliła się w głębokim fotelu i także próbowała się zdrzemnąć.

Nie mogła znaleźć wygodnej pozycji, kręciła się i wierciła, ale obok dziewczynek kłaść się nie chciała.

Tchórz, myślała o sobie.

Nagle drgnęła, fala gorąca zalała jej twarz.

Na strychu coś się poruszało. Nie odnosiła wrażenia, że to człowiek. To brzmiało inaczej, jakby… Uf, Gabriella była wściekła na siebie za te makabryczne skojarzenia, ale odgłos był jakiś głuchy, jakby coś ciężkiego, może zwłoki lub coś nieokreślonego, przesuwało się po podłodze, ku schodom, żeby zejść na dół…

Paniczny strach chwycił ją za gardło. Drzwi? Czy drzwi są zamknięte na klucz? Czy one się w ogóle zamykają?

Boże, co ja mam robić? myślała przerażona. Wezwać Kaleba? Dlaczego akurat Kaleba? Bo on jest najwyższy i najsilniejszy, rzecz jasna. Nie, nie odważy się wyjść na korytarz. Nigdy w życiu?

Co to mówiła babcia? Dziwne dźwięki? Babcia musiała słyszeć właśnie to.

Ale nagle odgłosy umilkły równie szybko, jak się pojawiły.

Na strychu zaległa cisza.

Śmiertelna cisza.

O, żeby można się jakoś uwolnić od tych koszmarnych skojarzeń!

Tej nocy Gabriella nie zdołała zasnąć. Kiedy rano spotkała pozostałą trójkę przy śniadaniu, sama wyglądała jak dusza potępiona, przeraźliwie blada, z podkrążonymi oczyma, zmęczona.

Kaleb spojrzał na nią badawczo, ale nic nie powiedział.

Zrobił to Mattias:

– Wyglądasz, jakbyś noc spędziła na hulance.

– Można to i tak nazwać. Wszystkie dzieci spały dziś u mnie, a ja próbowałam się zdrzemnąć w fotelu.

Liv spojrzała zaniepokojona.

– Słyszałaś coś?

Gabriella przytaknęła.

– I dzieci także. Brzmiało to bardzo nieprzyjemnie.

– Musimy to wyjaśnić, zanim zjawią się nasze niewinne baranki – rzekł Kaleb. – Co to były za dźwięki?

Próbowała spokojnie spojrzeć mu w oczy, nie uciekać wzrokiem w bok.

– Dzieci słyszały kroki – powiedziała. – Od skradających się, jakby jakiś upiór tłukł się po strychu, do ciężkich, prawie dzwoniących kajdanami, zależnie od wyobraźni.

– A pani, margrabianko?

Opisała swoje wrażenia. Że coś jakby próbowało zejść na dół.

– Nie brzmi to zabawnie – współczuł jej Mattias, ale wzrok błyszczał mu z podniecenia.

– A babcia co słyszała?

– Dzisiejszej nocy nic. Dziś spałam. Ale słyszałam wczoraj, i to były różne dźwięki, trudne do określenia, jak już mówiłam.

– Wygląda, że przez cały czas coś się dzieje po waszej stronie strychu, bo my nic nie słyszeliśmy. Co tam jest?

– Różne graty. Grastensholm jest dosyć stare, jak wiecie. Od wielu pokoleń należy do rodziny Meidenów. Nie wiem o niczym… specjalnym…

Umilkła, pogrążona w myślach.

– Nad czym się babcia zastanawia?

– Nie, nic, to głupstwo.

– Ale prosimy powiedzieć – zawołali wszyscy troje niemal równocześnie.

– Nie, to oczywiście nie może mieć z tą sprawą nic wspólnego, ale czy pamiętacie tamten rok, kiedy Tarjei i Kolgrim umarli?

– Dziesięć lat temu – rzekł Kaleb. – Tak. Nikt, kto miał z tym do czynienia, nigdy tego nie zapomni.

Liv mówiła dalej niepewnie:

– Oni obaj znaleźli coś na strychu. I obaj spędzili tam sporo czasu. Kolgrim dwa dni, a Tarjei całą noc.

– I co znaleźli?

– Nie wiem. Żaden z nich nie zdążył nam powiedzieć. Ale myślę… myślę, że to miało jakiś związek z Ludźmi Lodu. Z ich tajemniczym skarbem…

Gabriella zwróciła się do Mattiasa:

– Gdzie przechowujesz ten skarb?

– W każdym razie nie na strychu. Ponieważ nie ma już teraz nikogo, przed kim trzeba by go chować, trzymam go po prostu w mojej izbie lekarskiej. Zamknięty, oczywiście. Są tam przecież śmiertelne trucizny, ale nie robię z tego tajemnicy.

– Zatem i Kolgrim, i Tarjei byli na strychu? A wkrótce potem obaj umarli? – zastanowiła się Gabriella. – Nie sądzę, żebym miała ochotę tam pójść.

– Proszę nie mówić głupstw! – uciął Kaleb. – Byłem przy śmierci ich obu. Zginęli wyłącznie dlatego, że Kolgrim zażył jakiś narkotyk i stracił zdolność oceny sytuacji.

– To jednak nie wyjaśnia zagadki strychu – stwierdził Mattias. – Pójdziemy tam i zobaczymy?

Naprawdę nie brak mu zimnej krwi, pomyślała Gabriella. Tylko że on nie słyszał tych okropnych dźwięków.

– Może nie w tej chwili – wtrąciła Liv. – Twój dziadek z Eikeby znowu po ciebie przysyłał, Mattias. I Gabriella musi się przespać.

– Możesz się ulokować w pokoju na dole – zwróciła się do wnuczki. – Tu będziesz miała spokój. Kaleb i ja zajmiemy się dziećmi, a po obiedzie zobaczymy.

Po południu jednak wszyscy zostali zaproszeni do Lipowej Alei na podwieczorek. Było już ciemno, kiedy wrócili.

Towarzyszył im Andreas, bardzo zaciekawiony zagadką i chętny do udziału w jej rozwiązaniu.

Tylko Irja i Tarald nie dali się wciągnąć. Nie wierzyli w żadne mistyczne głosy na strychu. Stary dom zaczyna z czasem skrzypieć i trzeszczeć.

Dzieci zostały umieszczone w jednym pokoju na parterze pod opieką pokojówki. Jeszcze nie całkiem dowierzali Fredzie i bali się o jej wpływ na chłopców.

Liv została z młodymi, choć nie bardzo była pewna, czy rzeczywiście chce wejść na strych. Gabriella żywiła podobne wątpliwości, lecz nie odważyła się wypowiedzieć ich głośno. Nie chciała jeszcze raz narażać się na złośliwości Kaleba.

Zbliżała się północ. Wszyscy czuwali. Ubrani, siedzieli w fotelach lub na wpół leżeli na łóżkach w pokoju Gabrielli, bo wszystko wskazywało na to, że tu właśnie najwyraźniej słychać odgłosy ze strychu. Nie mieli odwagi głośno rozmawiać, żeby nie zagłuszać dochodzących z góry dźwięków. Zwracali się do siebie tylko szeptem.

Gabriella spoglądała ukradkiem na Kaleba. W blasku jedynej świecy wydawał się niezwykle silny, choć teraz był spięty. Mężczyzna pochodzący z zupełnie innego świata niż ona. Nieoczekiwanie przeniknął ją dreszcz i instynktownie pojęła, że to ostrzeżenie. Że owo ukłucie w sercu zwiastować może uczucia lub wrażenia, przed którymi matka tak często ją przestrzegała. Gabriella nigdy nie rozumiała, dlaczego, lecz posłusznie zachowywała dystans wobec mężczyzn, także wobec Simona.

Teraz zaczynała się domyślać, na czym polega niebezpieczeństwo. Pospiesznie odwróciła wzrok.

Andreas powiedział:

– Mój ojciec opowiadał o jakimś korzeniu mandragory, który należał do zbioru, ale zaginął. To chyba nie ten korzeń…

Myślisz tak dlatego, że korzeń przypominał kształtem ludzką sylwetkę? zapytała Liv. I dlatego, że uważano, iż posiada moc czynienia cudów? Wszystko to razem nie wygląda, moim zdaniem, zachęcająco.

Gabriella też tak uważała, ale w dalszym ciągu milczała.

– Nie – zaprotestował Kaleb, a jego niski głos zabrzmiał spokojnie. – Nie, jestem pewien, że korzeń mandragory Kolgrim zabrał ze sobą do grobu. Uświadomiliśmy to sobie wkrótce po jego śmierci.

Liv zastanawiała się nad czymś.

– Jedna ze służących utrzymuje, że w spiżarni za kuchnią widziała coś dziwnego – rzekła po chwili.

– Co takiego?

– Nie bardzo umiała to wyjaśnić. Czuła po prostu, jakby nie była tam sama, miała wrażenie, że z ciemnego kąta obserwują ją czyjeś oczy.

– Okropne – szepnęła Gabriella.

– Czy on nie mógł wrócić? Ten korzeń mandragory? – zastanawiał się Andreas. – Żeby się zemścić?

– Powiadają, co prawda, że korzeń mandragory żyje i posiada duszę, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć – oświadczył Mattias. – Dlaczego miałby…

Nagle znieruchomiał. Teraz słyszeli wszyscy. Delikatny, trudny do określenia odgłos.

– Szczury? – zapytała Gabriella szeptem.

– W Grastensholm nie ma szczurów – odparła Liv. – Najwyżej jakaś mysz.

Odpowiedziało jej stłumione uderzenie.

To musiała być spora mysz – powiedział Kaleb z przekąsem.

– Idziemy tam? – niecierpliwił się Andreas.

Wszyscy mężczyźni wstali. Gabriella spojrzała pytająco na babkę, ale Liv pozostała na miejscu.

– No, Gabriello – zdziwił się Mattias. – Nie chcesz iść z nami?

– Jej wysokość nie śmie – burknął Kaleb.

Tego było jej za wiele.

– Oczywiście, że śmiem – syknęła i zanim zdążyła pomyśleć, już była na korytarzu i cichutko, tak jak wszyscy, zmierzała do wyjścia.

Gorzko tego żałowała, ale było za późno na odwrót.

ROZDZIAŁ XIII

Liv leżała na łóżku, wsłuchana w wichurę za oknem. Wiatr ciskał ze złością przemarzniętym śniegiem w szyby. Próbowała dociec, co to też może być na tym strychu. A przede wszystkim, co Kolgrim i Tarjei tam znaleźli. Nie przyszło jej do głowy, że ona właśnie jest jedyną osobą, która powinna była to wiedzieć. Po prostu dawno zapomniała o tym, co zrobiła dwadzieścia pięć lat temu.

Czworo młodych ludzi wchodziło z wolna na górę po schodach, przypominających raczej wąską, stromą drabinę. Starali się posuwać jak najciszej, przestraszeni, że któryś stopień może zaskrzypieć.

Gabriella otrzymała już zadanie. Miała stać przy wyjściu i pilnować, by to nieznane nie próbowało umknąć.

Nie uważała, że to przyjemne zajęcie.

Jeszcze mniej podobało jej się jakieś stalowe narzędzie, które wetknięto jej w rękę, oraz to, że wszyscy zostali uzbrojeni w różne metalowe przedmioty.

Żeby cisnąć w to paskudztwo, gdyby zaszła potrzeba…

W końcu wszyscy znaleźli się na górze. Przed nimi tonął w mroku wielki, tajemniczy strych.

Nikt nie znał tego miejsca, nawet Mattias. Świateł zaś nie mogli zapalać. Wszystko musiało się dokonać z największą ostrożnością.

Wichura zacinała śniegiem, tłukła w dach i wyła w szczelinach pod krokwiami. Zawodząca, pełna skargi, żałobna pieśń pochłaniała wszystkie dźwięki, jakie mogliby usłyszeć.

Taki stary strych ma w sobie coś smutnego. Gromadzą się tu wspomnienia minionych czasów, zachowane w przypadkowych przedmiotach, których kiedyś używano, może kochano, posługiwano się nimi, niekiedy przez całe pokolenia. W końcu wyniesiono je tutaj, by trwały w zapomnieniu.

Tak rozmyślała Gabriella, przepełniona głębokim smutkiem. Znacznie gorsze było jednak uczucie lęku, niemal zagrożenia, jakie na ogół ogarnia człowieka na obcym strychu. Zewsząd czai się coś nieznanego, tajemniczego…Tej nocy było to dla wszystkich szczególnie niemiłe. Wiedzieli bowiem, że coś tutaj jest, w tym wielkim pomieszczeniu, niewidocznym, ziejącym ciemną jamą otwartych drzwi.

Gabriella patrzyła, jak chłopcy przesuwają się obok niej i znikają w mroku. W panice chwyciła czyjąś rękę i próbowała zatrzymać przynajmniej jednego. On zaś cofnął się o krok, objął ją i uspokajająco uścisnął jej ramię. Po wzroście poznała że to Kaleb.

Za moment także zniknął.

Dziwne, to był pierwszy znak życzliwości z jego strony! Gabriella tak się przejęła tym niezwykłym odkryciem, że zapomniała o strachu.

Znowu poczuła ciepło w sercu. Zupełnie nowy rodzaj ciepła. Nie tak jak w związku z Simonem – niepewność, czy on ją zechce, czy nie. Tym razem to coś całkiem innego. To było uczucie dorosłej kobiety.

Silne i dobre, a nade wszystko podniecające.

Kaleb był równie zdumiony.

Gabriella nigdy nie rozumiała jego chłodu. Nie zdawała sobie sprawy, że to ona sama wywołuje w Kalebie tą agresję. Uważał, że okazuje mu niechęć i spogląda na niego z góry, podkreśla różnice stanu między nimi. Wszystkie te ostre słowa były po to, żeby jej trochę „utrzeć nosa”.

I oto szukała jego ręki.

Jego!

Jakoś nie przyszło mu do głowy, że to mógł być przypadek. Ogarnęła go serdeczna czułość, nagle gotów był spojrzeć na nieszczęście Gabrielli jej oczami. Przecież nigdy nie traktował jej jak zgorzkniałej, zapatrzonej w siebie panny, lecz raczej jak przestraszoną, niepewną, spragnioną czułości małą istotę, porzuconą w ciemnym, pustym pokoju przez jakiegoś samolubnego gbura.

Ogarnęło go pragnienie, by pójść, powiedzieć jej o tym, lecz je stłumił.

We wszystkich nieporozumieniach między Gabriellą i Kalebem swój udział miała też z pewnością Cecylia. Myśl, że córka mogłaby znaleźć się w takich samych kłopotach, jak ona w młodości, że gorąca krew Ludzi Lodu może ją postawić w sytuacji, nad którą nie będzie w stanie zapanować, napawała ją śmiertelnym strachem. Cecylia poszła za człowiekiem, który nic dla niej nie znaczył, tylko dlatego, że była spragniona bliskości i trawiła ją tęsknota za mężczyzną, którego nie mogła mieć. Nic podobnego nie może się przytrafić Gabrielli. Nie bardzo więc zdając sobie z tego sprawę, uczyniła córkę istotą wobec mężczyzn sztywną i nieprzystępną.

O tym Kaleb nie wiedział. Odczuwał jedynie gwałtowny ból w piersi i smutek, że Gabriella jest taka jaka jest, on zaś jest tylko Kalebem.

Na sekundę przymknął oczy i odetchnął głęboko, by ponownie skupić się na sprawach, które przywiodły ich na ten strych.

W ciemnościach nie widział nawet własnej ręki. Stał więc i nasłuchiwał.

Poprzez zawadzenie wichury docierały do niego ostrożne kroki towarzyszy, posuwających się powolutku naprzód. Któryś uderzył w coś nogą i zaklął pod nosem. To chyba Andreas, Mattias nie przeklina.

Nagle wszyscy usłyszeli w odległym kącie coś jakby szuranie.

Gabriella zasłoniła dłonią usta, by nie krzyknąć. Co to Kolgrim i Tarjei tutaj znaleźli? zastanawiała się. Ile tajemniczych rzeczy z przeszłości Ludzi Lodu kryje się na tym strychu?

Korzeń mandragory…?

Nie, to zbyt makabryczne. Takie makabryczne, że aż śmieszne.

Ale potrzeby śmiechu Gabriella jakoś nie odczuwała. Zdecydowanie nie!

Młodzi mężczyźni szybko, lecz bezgłośnie przesuwali się w stronę, skąd dobiegł ich hałas. Któryś potknął się o coś, co mogło być żelazną skrzynką lub czymś podobnym. Kaleb błyskawicznie przystanął. Pod jedną stopą wyczuwał coś miękkiego. Poruszył lekko nagą i stwierdził, że to może być fotel okryty narzutą.

W szarej poświacie pod otworem w dachu zobaczył sylwetkę Mattiasa. Rysowała się wyraźnie na tle śniegu i nocnego nieba. Andreasa miał po swojej prawej stronie.

Gabriella stała przy schodach.

Kto zatem stoi na lewo od niego? Dalej w kącie…

Poczuł lodowaty dreszcz na plecach. Choć oddech był stłumiony, słyszał wyraźnie, że ktoś tuż obok niego oddycha. Czuł ciepło żywej istoty…

Powoli uniósł rękę i błyskawicznym ruchem opuścił, chwytając garścią materię na plecach tej istoty. Jakieś niskie, nieduże stworzenie wyrwało się gwałtownym szarpnięciem. Szalone, groteskowe myśli przelatywały przez głowę Kaleba. Słyszał, jak Tarjei i Kolgrim krzyczą w Lodowej Dolinie. Słowa, które przynosił do niego wiatr, a które przecież nie dla niego były przeznaczone. Kolgrim mówił o małym, ohydnym stworzeniu z nosem przypominającym dziób, a Tarjei tłumaczył mu, że to nie jest Szatan, lecz Tengel Zły z Ludzi Lodu, nie żyjący już od czterystu lat!

To wspomnienie przepłynęło błyskawicznie przez jego mózg, na tyle jednak wolno, że rozluźnił chwyt. Coś przeleciało jak wiatr przez strych, wszyscy rzucili się w pogoń, Kaleb potknął się o tę skrzynkę, która najwyraźniej wszystkim leżała na drodze, słyszał, jak potoczyła się po podłodze, wpadła pod komodę czy coś takiego, i zatrzymała się z hałasem przy ścianie. Natychmiast się pozbierał i wtedy usłyszał krzyk Gabrielli.

Zostawił chłopcom pogoń za uciekającą po schodach zjawą, a sam zajął się Gabriellą leżącą na podłodze.

– Nic się panience nie stało? – pytał niespokojnie, pomagając jej wstać. Objął ją, chcąc pocieszyć, a ona z wdzięcznością przytuliła się do niego.

– No już, już – szeptał w jej włosy. – Już dobrze.

Wszystko stało się omdlewająco rozkoszne…

Gabriella zdawała sobie sprawę z tego, gdzie jest i co robi. Zakłopotana uwolniła się z jego objęć:

– Przepraszam – szepnęła.

On także się ocknął.

– Nie ma za co przepraszać, wasza wysokość. Chodźmy, musimy im pomóc.

Ostrożnie sprowadził ją ze schodów. Rękę miał silną, dającą poczucie bezpieczeństwa. Gabriella czuła mocne uderzenia serca, wywołane podnieceniem dwojakiego rodzaju.

Jeszcze na schodach usłyszeli okropny tumult w korytarzu. Pobiegli jak najszybciej i znaleźli się w środku regularnej bitwy. Gabriella dostała cios w dłoń i krzyknęła z bólu i przerażenia. Ponieważ nie wiedzieli, z kim walczą, działać musieli ostrożnie, co nie przyspieszało rozstrzygnięcia.

W końcu jednak opanowali potwora.

Zjawa parskała i pluła, a w powietrzu latały najokropniejsze przekleństwa, całe potoki paskudnych słów w najbardziej nieoczekiwanych połączeniach.

Nigdy nie słyszeli czegoś podobnego.

A może jednak? Ten ochrypły, wściekły głos…

– No! – zawołał wreszcie Kaleb. – Uspokój się teraz! I powiedz, co tu robisz.

– Mam chyba takie samo prawo być tutaj jak Freda. Byłam dla niej dobra, ale to ona dostaje jedzenie i może mieszkać w pięknym domu. A ja? Czy ja nie jestem człowiekiem, co?

Liv i pozostali domownicy przybiegli zaspani, w nocnych strojach, ze świecami w rękach.

– Oczywiście, że jesteś – zapewniła Gabriella, będąc teraz w takim nastroju, że mogłaby cały świat przytulić do serca. – To my okazaliśmy się niemądrzy. Ty sama jesteś przecież jeszcze dzieckiem. Podnieście ją, chłopcy!

– Ale nie mamy miejsca – wtrącił Kaleb. – A poza tym ona zdemoralizuje pozostałe dzieci, przede wszystkim Fredę.

– Miejsce się znajdzie – oświadczyła Liv spokojnie. – Może przecież spać w jednym łóżku z siostrą. Jak ci na imię?

– Co ci do tego, ty stara wiedźmo – zaczęła sympatyczna istota swoim starym zwyczajem, ale powstrzymała się. Najwyraźniej zrozumiała, że posuwa się za daleko. – Oline – mruknęła. – Cholerne imię ktoś mi nadał. Angelina albo Mariana pasowałoby mi bardziej, tak powinnam się nazywać, to jasne. Coście zrobili z Fredą, cholerne dranie?

– Freda śpi – wyjaśniła Liv.

Wydała służącym polecenie, by przygotowały balię gorącej wody. Chyba nigdy nie była potrzebna bardziej niż w tej chwili.

– Wyśpisz się dzisiaj w wygodnym łóżku – obiecał Mattias – a rano zbadam cię gruntownie, od stóp do głów.

– Ty bezwstydniku! – syknęła Oline.

– Jesteś głodna? – zapytała Liv.

– Czy jestem? W tej waszej spiżarni niczego nie ma! Wszystko co najlepsze pozamykaliście, chytrusy przeklęte!

Kąpać jednak nie chciała się za nic! Zaparła się plecami o ścianę i pluła na każdego, kto chciał się do niej zbliżyć.

Liv starała się ją przekonać:

– Freda też musiała się wykąpać, kiedy do nas przyszła. Wszystkie dzieci się kąpały, to warunek, żeby tu zostać. Będą z tobą tylko kobiety.

– Co, baby mają się na mnie gapić, tak? O, nie! Bardzo dziękuję! W każdym razie nie ta chuda miotła, tam – krzyknęła, pokazując na Gabriellę. – Ona jest taka cholernie paskudna i kanciasta, że utopi się z rozpaczy, kiedy się dowie, jak powinna wyglądać dziewczyna! Żeby wtedy nie było na mnie, zapamiętajcie sobie. I niech ona mnie nie dotyka tymi swoimi kościstymi paluchami, do cholery!

Płacz, który Gabriella tłumiła w sobie przez wiele tygodni, teraz przerwał tamy. Słyszała jeszcze pełne goryczy pytanie Kaleba: „Czy to naprawdę było potrzebne, ty złośliwy mały potworze?”, gdy jak szalona uciekła z łaźni i pobiegła do swojego pokoju. Tam ukryła się za drzwiami, oparła o ścianę i próbowała powstrzymać szloch.

Wszyscy tak mówią, myślała. Brzydka i chuda, i nudna. Nic dziwnego, że Simon mnie rzucił!

Ale akurat teraz mogło mi to być oszczędzone. Teraz, kiedy przeżyłam moment szczęścia.

Poczuła na ramionach dwoje przyjaznych rąk.

– Panno Gabriello… – Głos Kaleba był czuły i łagodny. W tej sytuacji już żadną miarą nie mogła powstrzymać łez!

– Myślę, że wasza wysokość powinna się teraz wypłakać. Bo chyba dotychczas pani tego nie zrobiła? Na dłuższą metę to niezdrowo. – Długo przełykała łzy. – Czy pani nie rozumie, że Oline jest zazdrosna? Mieszka pani w jednym domu z tyloma młodymi mężczyznami. Według jej wypaczonych poglądów na świat na pewno wszyscy jesteśmy pani kochankami.

Gabriella uśmiechnęła się, pociągając nosem. Jakieś dziwne, podniecające uczucie pojawiło się w jej sercu na myśl, że Kaleb…

No nie, co też to za myśli!

Jego słowa jednak wywołały też inny skutek. Zaniechała walki, przytuliła się do jego ramienia i rozpłakała się gorzko, jakby chciała wylać te wszystkie łzy, które tak długo w sobie dusiła.

Kaleb rozumiał znacznie więcej, niż przypuszczała. Z daleka dochodziły do nich okropne wrzaski Oline, która już najwyraźniej znalazła się w balii, a on szeptał cichutko:

– Moja najdroższa panno margrabianko, pochodzi pani z innego świata niż ja, ale nic nie mogę na to poradzić. Dla mnie jest pani najładniejszą i najwspanialszą istotą na ziemi. Proszę mi wybaczyć, że odważyłem się to powiedzieć!

Śmiejąc się i płacząc jednocześnie, Gabriella poprosiła:

– Mów dalej. Jestem skłonna znieść bardzo wiele takich słów. Właśnie teraz tak strasznie ich potrzebuję. – Przestała płakać i próbowała spojrzeć mu w oczy, ale było zbyt ciemno. – Taka byłam nieszczęśliwa, kiedy myślałam, że ty mnie nie znosisz.

– Ja też byłem nieszczęśliwy, bo myślałem, że pani mnie nie lubi, panno margrabianko. Czy teraz już lepiej?

– O, tak. Dużo lepiej! Płacz mi pomógł. I twoje przyjazne słowa.

– Dotychczas nie słyszała ich pani ode mnie zbyt wiele niestety. Naprawdę wstyd mi, że odnosiłem się do pani tak brutalnie. Mogę to sobie tłumaczyć tylko tym, że chciałem się bronić przed nieuświadomionym jeszcze uczuciem do pani. Zwalczałem je w sobie z całych sił i szukałem w pani wad. Chciałem, żeby pani była zarozumiała i samolubna, a przecież pani taka nie jest. Proszę o wybaczenie, jeżeli to możliwe!

Gabriella skinęła głową.

– No to dobrze, dziękuję – ucieszył się Kaleb. – Może zejdziemy teraz na dół, żeby im pomóc? Sądząc po przekleństwach, można przypuszczać, że Oline została już wyszorowana do czysta.

– Chyba tak – uśmiechnęła się Gabriella, niechętnie uwalniając się z jego objęć. – Kaleb, jak my sobie z nią poradzimy?

– Będzie trudno. Ale babcia pani jest optymistką. Trzeba będzie rozwiązywać problemy w miarę jak się będą pojawiały.

Gabriella westchnęła.

– Boję się, żeby nie spadły nam na głowę wszystkie naraz.

Jak miło, jak nieskończenie miło było rozmawiać z Kalebem o sprawach, które obojga interesowały, i wiedzieć, że on jest jej przyjacielem i że rozumieją się nawzajem!

Dotychczas praca z dziećmi była trudna, ale teraz, z przybyciem Oline, kłopoty się podwoiły. Szokowała ich nieustannie swoimi ordynarnymi wyrażeniami, bezwstydnymi zachowaniem wobec mężczyzn i mnogością chorób, którymi była zarażona. Mattias poważnie naruszył swoje zapasy medykamentów, żeby ją z tego wyprowadzić.

Uzyskali natomiast wyjaśnienie, co to za dziwne i okropne hałasy dochodziły ze strychu. Oline ze złością tłumaczyła, że było jej tam strasznie zimno, musiała więc ściągnąć stare łóżko i urządzić sobie lepsze posłanie.

Dziwna sprawa, ale mimo wszystko pod wieloma względami wykazywała chęć do współpracy. I naprawdę dobrze czuła się w Grastensholm! Irja przyłapała ją w swojej garderobie, zajętą przymierzaniem jedwabnych sukienek, a najwidoczniej z przyzwyczajenia podkradała jedzenie, które i tak za chwilę mogła dostać. Najwięcej sympatii okazywała Andreasowi, on jednak na jej widok po prostu zmykał. Śmierdziała dziegciem, którym Mattas leczył jej świerzb, twierdziła więc, że to z tego powodu Andreas jej unika.

– Poczekajcie tylko, niech no się pozbędę tego paskudztwa – mawiała. – Wtedy zobaczycie, jak będzie za mną biegał z…

– Dość, wystarczy! – uciął Kaleb ostro. – Są z nami także damy.

Oline nie zauważyła tej drobnej złośliwości.

W lekcjach prowadzonych przez Liv dziewczyna brała żywy udział i wcale nie była głupia. Bardzo szybko dogoniła pozostałą czwórkę w czytaniu. Rachunki uważała za nudne – zazwyczaj nudzą człowieka sprawy, których nie rozumie – robiła więc co mogła, by się ich nie uczyć. Liv nie upierała się. Takie podstawowe rzeczy, jak liczenie pieniędzy, Oline znała, a po co jej wyższa matematyka?

Łagodne oczy Mattiasa od początku budziły w niej respekt. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że sama jest dla niego niczym.

– On jest kastratem, mogłabym przysiąc – parskała ze złością, chcąc się jakoś pocieszyć.

W dzień przed wigilią, kiedy całe Grastensholm pogrążyło się w gorączce świątecznych przygotowań, zjawił się nieoczekiwany gość.

Gabriella, wracająca ze spaceru z dziećmi, usłyszała jego głos już w hallu i fala gorąca oblała jej twarz.

Simon? Tutaj?

Wszyscy zebrali się w salonie, stali sztywno, nie bardzo wiedząc, jak się zachować – Simon, Liv, Mattias, Kaleb, Irja i Tarald. Gabriella odesłała dzieci na górę pod opieką pokojówki. Zauważyła, że Kaleb pobladł.

Simon wyszedł jej naprzeciw z wyciągniętymi rękami.

– Gabriello, najdroższa, właśnie wyjaśniałem państwu, jakie zaszło straszne nieporozumienie. Jak można było uwierzyć, że uciekłem do Niemiec z inną kobietą? Zostałem w największym pośpiechu wezwany do umierającego wuja, nie miałem nawet czasu nikogo powiadomić…

Gabriella patrzyła na tego przystojnego mężczyznę i nie czuła nic.

– A ta młoda dama? Ona także została wezwana do umierającego wuja?

Simon potrząsnął wspaniałą złotobrązową czupryną.

– To absolutny przypadek, że podróżowała razem ze mną. Nic o sobie nie wiedzieliśmy, dopóki nie spotkaliśmy się w dyliżansie jadącym na południe.

Wersja, którą przekazał koledze oficerowi, była inna…

Na chwilę zaległa cisza.

– Rozmawiałeś z moimi rodzicami? – zapytała Gabriella matowym głosem.

– Jeszcze nie. Dowiedziałem się od przyjaciół, że przyjechałaś tutaj, byłem tak wstrząśnięty tym, czego narobiły plotki, że natychmiast pospieszyłem, żeby cię zapewnić o swoim oddaniu.

– To znaczy, że… ta druga pana rzuciła? – zapytał Kaleb szyderczo.

Simon zwrócił się ku niemu gniewnie.

– Nie rozumiem, dlaczego niepowołane osoby mieszają się w nasze sprawy. Nie odpowiadam na takie niesłychane insynuacje. Gabriello, czy moglibyśmy porozmawiać gdzieś na osobności?

– Nie ma potrzeby – odparła, podnosząc głowę. – Zostałeś wykluczony z korpusu oficerskiego, prawda? I zdegradowano cię, a twoja rodzina odwróciła się od ciebie i pieniędzy też nie masz. Innymi słowy, znalazłeś się w tragicznej sytuacji. Nie wiem, co zrobiłeś ze swoją przyjaciółką, ale chyba przypuszczenia Kaleba są słuszne. O ile namiętność nie wygasła sama z siebie, takie rzeczy się przecież zdarzają. Przychodzisz więc do mnie, bo jestem brzydką, głupią gęsią, która przyjmie cię z wdzięcznością i przekona wszystkich, jak paskudnie cię potraktowali. Tak sobie to zaplanowałeś, prawda? A zaraz potem odzyskasz swoje oficerskie dystynkcje i cały ogromny posag, który mój ojciec dla nas przeznaczył. To są rzeczy warte, by się poświęcić, ożenić się z brzydką i nudną panną.

– Ależ, Gabriello – próbował protestować. – jak możesz tak myśleć? Ja chcę ciebie! Sprawia mi prawdziwy ból słyszeć, że tak źle mnie osądzasz! Czy nie możemy porozmawiać sami? – zakończył, spoglądając z irytacją na obecnych, którzy wciąż stali bez ruchu.

Głos Liv był łagodny, lecz to, co mówiła, brzmiało ostro.

– Nie sądzę, by Gabriella chciała rozmawiać z panem sam na sam, panie hrabio. Przypuszczam, że nie ma ochoty patrzeć, jak stara się pan omotać ją pięknymi słówkami i czułościami. Bowiem w czasie tych trudnych, pełnych upokorzenia tygodni, gdy porzucił ją pan w tak niewiarygodnie tchórzliwy sposób, Gabriella zdążyła się opamiętać.

Simon przerwał jej z irytacją:

– Przecież powtarzam, że nigdy nie miałem zamiaru jej upokorzyć!

Do rozmowy wtrącił się Mattias:

– Potrzebował pan dużo czasu, żeby wyjaśnić nieporozumienie. Tymczasem Gabriella skierowała swoje zainteresowania na kogo innego.

Wzrok Simona błądził niepewnie, szukając spojrzenia Gabrielli.

– Tak, to prawda – potwierdziła z powagą. – To, co czułam do ciebie, było dziecinnym odurzeniem. Dopiero teraz wiem, co to znaczy naprawdę kochać kogoś.

– Gabriello! Pomyśl, co ty ze mną robisz! Odrzucasz mnie w otchłań i ciemność!

– Powinieneś był pomyśleć o tym nieco wcześniej. Teraz cieszę się bardzo, że stało się właśnie tak, jak się stało. Właściwie jestem ci wdzięczna za twoje bezwstydne zachowanie! A teraz idź. Woźnica odwiezie cię do Christianii.

Simon przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Potem podjął ostatnią rozpaczliwą próbę.

– Odprawiasz świątecznego gościa? To sprowadza nieszczęście, pamiętaj!

– Czy to także zaplanowałeś? Nie, ja ciebie nie odprawiam. Możesz iść do kuchennych drzwi i wyciągnąć rękę, to służąca da ci chleba. Do widzenia, Simon!

Wyszła z pokoju i nie oglądając się wchodziła po schodach na piętro. Simon, który nareszcie dostrzegł możliwość rozmowy w cztery oczy, rzucił się w pogoń i zdążył chwycić ją za ramię. Oczy płonęły mu histerycznym lękiem.

– Gabriello, czy ty nie rozumiesz? – wykrztusił. – Nie rozumiesz, że mnie nie pozostaje nic innego, tylko kula w łeb?

Gabriella spojrzała na niego ze współczuciem, ale jego rękę odtrąciła, jak odsuwa się od siebie nie chciane jedzenie.

– I odpowiedzialnością za to chcesz obciążyć mnie? – zapytała dotknięta. – W ten sposób chcesz mnie zmusić, bym cię przywróciła do łask? Jak nisko możesz jeszcze upaść?

I poszła spokojnie do siebie.

W jakiś czas potem usłyszała dźwięk dzwoneczków, oddalających się od dworu.

Do pokoju weszła Liv, a wraz z nią Kaleb. Zatrzymali się przy drzwiach i patrzyli na Gabriellę siedzącą na łóżku z rękami bezwładnie spoczywającymi na kolanach.

– Słyszeliśmy ostatnie słowa Simona – powiedziała Liv. – To dobrze. To dobrze, że nie uległaś takiej nikczemnej próbie.

– A jeśli on się zastrzeli?

– Samobójcy nie rozpowiadają zawczasu o swoich zamiarach. On cię chciał nastraszyć. Wiesz przecież, że tylko ty jedna mogłabyś mu pomóc odzyskać honor.

– Czy naprawdę nie muszę mieć wyrzutów sumienia?

Babcia westchnęła.

– Widzisz teraz sama, jak dalece udało mu się zburzyć twój spokój. Siedzisz nieszczęśliwa, pełna wyrzutów sumienia po tym wszystkim, co ci zrobił. Powinnaś się cieszyć i być wdzięczna losowi, że uniknęłaś życia z takim człowiekiem! A może nadal żywisz do niego jakieś uczucia?

– Nie, niech mnie Bóg broni! – Wyprostowała się. – Wprost przeciwnie! Uprzytomniłam sobie właśnie, jak to dobrze nie mieć z nim nic wspólnego.

– Gabriello – powiedziała Liv stłumionym głosem. – Kaleb ze mną rozmawiał. Gdyby to było możliwe, poprosiłby o twoją rękę.

– A dlaczego to nie jest możliwe? – wykrzyknęła, nie przejmując się, że takie zachowanie nie bardzo jej przystoi.

Liv usiadła obok wnuczki.

– Bo pochodzisz z rodu Paladinów, moje dziecko. Simon, to już był stopień niżej. Twój ojciec nie zgodzi się na małżeństwo z kimś, kto nie jest nawet szlachcicem. On sam musiał prosić króla o pozwolenie na ślub z naszą Cecylią, twoją matką. Chociaż ona była baronówną. Kaleb nie prosi o twoją rękę. On tylko chce, żebyś wiedziała, że nie jesteś nie kochana.

Gabriella popatrzyła na Kaleba, napotkała jego pełen miłości wzrok. Wstała i przytuliła się do niego, kryjąc twarz na jego piersi.

– On też nie jest nie kochany – szepnęła i roześmiała się trochę skrępowana.

Ręce Kaleba pieściły ją delikatnie, a jego oczy spotkały się z rozumnym spojrzeniem Liv.

– Czy bylibyście gotowi walczyć o waszą miłość? – zapytała Liv. – Czy jest na tyle silna, że chcecie tego?

– Moja tak – odparła Gabriella żarliwie. – Kaleb jednak nie myślał chyba poważnie. Bo czyż to nie on… czy nie on… – Głos jej zamarł i, jakby nagle pozbawiona woli, wysunęła się z jego objęć. – Czy nie chciał mieć za żonę zdrowej chłopskiej córki? A ja przecież nawet nie przypominam tego ideału.

– Ależ, panno Gabriello! Nie wolno pani słuchać takich plotek – zaprotestował Kaleb zakłopotany. – To były tylko takie nierozważne słowa, wypowiedziane dawno, gdy miałem piętnaście lat i pracowałem w ciemnej kopalni. Prawie nie znałem wtedy żadnych dziewcząt i to były jakieś takie rojenia na temat, jak powinny wyglądać. Teraz wiem, że miłość nie pyta o wygląd. Łączy ludzi w najmniej spodziewany sposób, tak jak panią i mnie.

Gabriella, która nie do końca jeszcze pozbyła się swoich ponurych myśli, zaczęła znowu:

– Ale ja jestem okropnie nieudana.

– Panno Gabriello, jest pani wspaniała! Podoba mi się pani właśnie taka, czy pani tego nie rozumie? Ja panią kocham, czy to nie wystarczy?

– Owszem, wystarczy, wystarczy za wszystko – zawołała radośnie Gabriella. – Ale co babcia miała na myśli, mówiąc o walce?

– No, więc posłuchajcie – zaczęła Liv. – ja sama pochodzę z prostego rodu, a wyszłam za mąż za barona Daga Meidena. Cecylia, mimo swego dość skromnego pochodzenia, dostała margrabiego Paladina. Irja w żadnym razie nie była szlachcianką, a została żoną barona Taralda. I Tarjei ożenił się z Cornelią, panną z bardzo wysokiego rodu. Skoro więc my mogliśmy, to i Kaleb powinien spróbować. Matka Gabrielli zgodzi się natychmiast, wszystko zależy od tego, co powie jej ojciec.

Gabriella zagryzła wargi.

– Ojciec jest najmilszy na świecie, zawsze robił wszystko dla Tancreda i dla mnie, ale też zawsze bardzo nalegał, byśmy pamiętali o naszej pozycji… Jak my mu to powiemy?

– Najpierw wy sami powinniście mieć trochę czasu. Pierwsze płomienne uczucie może być krótkotrwałe. Starajcie się tylko unikać sytuacji, wystawiających was na zbyt wielką pokusę! Rozumiecie zapewne, co mam na myśli.

Kaleb potwierdził skinieniem głowy, Gabriella zaś zawołała:

– Nie musisz się bać, babciu! Mama przestrzegała mnie bezustannie, a ja ze swej strony za nic nie pozwolę sobie na żadną słabość przed ślubem.

– To dobrze – powiedziała Liv. – A później pojedziemy do Gabrielshus, wszyscy troje, by porozmawiać z twoimi rodzicami, Gabriello. Chciałabym być z wami, a poza tym chętnie zobaczę znowu moją duńską rodzinę. Tak rzadko się spotykamy!

Propozycja była bardzo rozsądna, młodzi przyjęli ją z radością.

Nareszcie nadszedł wieczór wigilijny! Przy wspaniale nakrytym świątecznym stole zasiedli wszyscy, dorośli i dzieci, wystrojeni i uroczyści. Oczy pięciorga najmłodszych płonęły, a Gabriella zastanawiała się ze smutkiem, jak też wyglądały ich dawniejsze wigilie.

Po swojemu, ale z wielkim wzruszeniem uczucia dzieci wyraziła Oline, gdy Tarald odczytywał przeznaczoną na ten wieczór ewangelię:

– O, do licha, jakie to wszystko piękne!

ROZDZIAŁ XIV

Kaleb i Gabriella załadowali sanie i po kolei odwiedzali wszystkich komorników Grastensholm ze świątecznymi podarunkami. Gdzieniegdzie częstowano ich wódką i Gabriella, choć ledwie maczała wargi, poczuła leciutki szum w głowie. Wszyscy byli tacy życzliwi, było Boże Narodzenie, a ona szczęśliwa jak nigdy przedtem. Wolna! Wolna i kochana!

Czego więcej można pragnąć?

Bardzo szybko miała się tego dowiedzieć!

W powrotnej drodze siedziała spokojna, pełna błogich uczuć, przytulana do Kaleba pod okryciem z futer. Nie mówili nic. Byli po prostu bezgranicznie szczęśliwi.

Kaleb wypił krzepkiego trunku znacznie więcej niż ona. Gdy więc znaleźli się w lesie za obejściem ostatniego komornika, objął mocno biodra Gabrielli. Ona w odpowiedzi przytuliła się do niego jeszcze bardziej.

Zatrzymali konia. Zmierzch już zapadł, a w taki wieczór nikt przecież nie chodzi po drogach.

Kaleb przygarnął do siebie jaśnie panienkę Gabriellę i przytulił twarz do jej szyi. Westchnęła cichutko z rozkoszy, nareszcie uwolniona od wszystkich lęków na temat swojego wyglądu. Kurczowo chwyciła go za włosy.

Ich wargi spotkały się w długim pocałunku. Gabriella, której nikt przedtem nie całował, w każdym razie nie w ten sposób, miała wrażenie, że unosi się na rozkosznej, gorącej fali. Odpowiadała na jego pocałunki z żarliwością, na jaką pozwala lekkie podchmielenie, i nie protestowała, gdy ręce Kaleba przesuwały się coraz niżej, wprost przeciwnie, poddawała się temu z rozkoszą.

To on oprzytomniał pierwszy.

– Musimy jechać – szepnął zdyszany. – Zanim nie zrobię czegoś niedozwolonego.

Gabriella usiadła i poprawiła ubranie.

– Tak!

Z przerażeniem uświadomiła sobie, co się stało. Mój Boże, więc tak łatwo ulec pokusie? I tak trudno jej się oprzeć? Gdyby Kaleb nie oprzytomniał w porę, to wszystkie jej zasady, i czystość, i cnota, ulotniłyby się jak zwiane podmuchem wiatru, a ostrzeżenia matki okazałyby się daremne.

Gabriella nie miała pojęcia, że znajduje się we władaniu takich gwałtownych sił.

– I nawet nie pisnęłam, żeby zaprotestować – powiedziała żałośnie.

Kaleb bez trudu zapewne zgadywał, jakie to myśli doprowadziły ją do tej szczerej konkluzji, bo położył rękę na jej dłoni.

– Ja także byłem bliski utraty panowania nad sobą. Jesteś bardzo pociągająca, Gabriello. Powinnaś o tym wiedzieć.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

– Ty też – szepnęła i uścisnęła jego rękę tak, jakby jej nigdy nie chciała puścić.

Sanie sunęły przed siebie, nad ziemią zapadała noc Bożego Narodzenia.

– Jutro są urodziny Mattiasa – przypomniała Gabriella.

– Tak. Jaki to wspaniały chłopak ten Mattias. Mój najlepszy przyjaciel. To niezwykłe, jak bieda i nieszczęście wiążą ludzi ze sobą. Od tamtych strasznych lat w kopalni istnieje między nami jakaś niewidzialna więź, oparta na wspólnych dramatycznych przeżyciach.

– Rozumiem to – rzekła Gabriella cicho.

Kaleb milczał przez chwilę, a patem powiedział:

– A ten Simon to naprawdę przystojny mężczyzna. Bardzo byłaś w nim zakochana?

– Mogę ci na to odpowiedzieć bardzo szczerze: nie – odparła Gabriella i przyjęła jako rzecz całkiem naturalną, że Kaleb zwraca się teraz do niego per ty. Inna forma byłaby absurdalna, jego ręce obejmowały ją przecież całą. – Byłam jak odurzona myślą, że ktoś taki jak Simon mnie chce. Cieszyłam się, a zarazem bałam, nie wierzyłam, że się do tego małżeństwa nadaję, a poza tym nic nie wiedziałam o miłości. Nie przypuszczałam nawet, że takie uczucia istnieją:

– Jakie uczucia?

– Jak na… Jak moje, teraz. Do ciebie.

– Dlaczego nie „jak nasze”?

Nie odpowiedziała.

– Wciąż nie masz odwagi uwierzyć, że ktoś może cię kochać?

– Wydaje mi się to takie niezwykłe. Albo nieprawdziwe.

Kaleb zastanawiał się przez chwilę.

– A jakbyś się czuła, gdybym ja wątpił w twoje uczucia?

– Och, Kaleb – odpowiedziała cichutko. – wybacz mi! – A potem dodała jeszcze ciszej: – Kocham cię bezgranicznie. Ta miłość przewyższa wszystko!

– Powiedz to głośniej – roześmiał się Kaleb. – Czy nie możesz nareszcie być sobą i mówić tego, na co masz właśnie ochotę?

Ona roześmiała się także.

– Nie, ale mogę robić to, na co mam ochotę.

Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła policzek do jego twarzy. Kaleb pozwolił, by koń sam odnalazł drogę do domu. Zresztą zbliżali się już do wrót.

Gdy na Nawy Rok przyjechali wszyscy troje do Gabrielshus – Gabriella mimo pokus wciąż niewinna – stwierdzili ku swemu zaskoczeniu, że Alexander nie zamierza czynić przeszkód.

– Nie, nie widzę żadnego problemu – oświadczył. – Gabriella jest szczęśliwa i wesoła jak nigdy przedtem. A że Kaleb jest dobrym człowiekiem, to wiemy od dawna. W Norwegii przecież i tak nie ma już żadnej szlachty, co nie znaczy, że Norwegowie są mniej warci. Ponieważ młodzi chcą się osiedlić w Norwegii, to tam wybudujemy dla nich dwór, prawda, Cecylio? Jeśli więc jakiś snob przy dworze zapyta, za kogo wyszła moja córka, to odpowiem, że za norweskiego ziemianina. A reszta nikogo nie powinna obchodzić.

Kaleb śmiał się. Postawa Alexandra zrobiła na nim ogromne wrażenie. Gabriella zaś uszczęśliwiona ściskała swoich wyrozumiałych rodziców.

Zdecydowali się przez jakiś czas jeszcze mieszkać w Grastensholm, by nie opuszczać swoich pięciorga wychowanków. Mattias był bardzo wzruszony tym, że jego przyjaciel stał się członkiem rodziny.

Jako lekarz Mattias był w parafii ubóstwiany. Zdecydował się na tę dosyć niewdzięczną pracę, chociaż gdy by zechciał, mógł zdobyć dużo znaczniejszą pozycję w kraju, może nawet jako dworski medyk. On jednak chciał pozostać w Grastensholm, które oprócz niego nie miało dziedzica. I wolał pomagać tym najbiedniejszym, którymi rzadko kto się przejmował. Jak dawniej do Tengela, tak teraz chorzy przychodzili do Mattiasa z najdalszych stron, wdzięczni za jego dobroć, ufni w jego łagodne spojrzenie. Jak dobrze móc opowiedzieć o swoich cierpieniach komuś, kto rozumie…

Chłopcy, Nikodemus i Drozd, zostali oddani na naukę do pewnego rzemieślnika, a wszyscy dbali, by nie działa im się żadna krzywda. Gorzej miały się sprawy z dwoma nieposkromionymi siostrami. Ani Liv, ani nikt nie zdobył się na odwagę, by wypuścić je z domu. Mieszkały więc nadal w Grastensholm, teraz jako służące. To znaczy Oline. Freda była jeszcze za mała, powierzano jej tylko jakieś drobniejsze prace, głównie po to, żeby ją zająć. Ponieważ w ogóle służbie w Grastensholm żyło się dużo lepiej niż w innych dworach, dziewczęta chciały tu zostać. Oline wywołała co prawda skandal, sprowadzając na złą drogę syna woźnicy, tak że czym prędzej trzeba było urządzać wesele, ale chłopak był zakochany po uszy i nie dostrzegał u swej oblubienicy żadnych wad.

Stała się zresztą bardzo zręczną, choć może zbyt dużego temperamentu gospodynią. Starała się zachowywać jak dobrze wychowana osoba, ale gdy tylko wpadała w złość, zapominała o nabytych u Liv manierach i soczyste przekleństwa fruwały pośród dworskich zabudowań.

Mała Eli także pozostała z nimi, ponieważ dziadek, jej jedyny opiekun, zmarł. Nadal była to cichutka mała dziewczynka, pomagająca w różnych drobnych pracach. Nigdy nie sprawiała kłopotu, starała się natomiast zawsze być pożyteczna, żywa i ruchliwa niczym leśna myszka.

Długo nic nie wskazywało na to, że Gabriella i Kaleb doczekają się potomstwa. Trzy lata minęły, nim nareszcie los ich pobłogosławił. I wtedy zaczęli budować własny dom, niedaleko Grastensholm. To, oczywiście, Alexander Paladin łożył na tę budowę, ale babcia Liv także pomagała.

Tymczasem młodzi nadal mieszkali w Grastensholm i tutaj miało przyjść na świat ich dziecko.

Pewnego jesiennego popołudnia Liv, Are i Gabriella siedzieli w salonie i rozmawiali. Kaleb pomagał pasterzom sprowadzić przed zimą stada do domu, Mattias był z wizytą u chorego. Irja i Tarald poszli do Eikeby, a służba do kościoła na nieszpory.

Byli w domu sami.

I wtedy Gabriellę nieoczekiwanie chwyciły bóle.

– Och, kochanie – przestraszyła się Liv. – Wszystko dzieje się tak szybko! Nie zdążymy sprowadzić akuszerki! To chyba z powodu tej miednicy, którą dzisiaj dźwigałaś, ty głuptasie!

Gabriella spodziewała się rozwiązania znacznie później, ale teraz nie było rady, musieli jej pomagać. Wyglądało na to, że żadna pomoc z zewnątrz nie zdąży nadejść. Are przygotował balię z wodą, Liv w pośpiechu urządzała dla rodzącej sypialnię, żeby jak najprędzej położyć wnuczkę do łóżka.

Wszystko odbyło się przeraźliwie szybko i dramatycznie. Liv zbladła jak ściana, gdy sobie uświadomiła, co się właściwie dzieje.

– Are! Na pomoc! – krzyczała, oszalała ze strachu.

Gabriella, która nigdy do silnych nie należała, pod wpływem przejmującego bólu straciła świadomość.

I Bogu dzięki!

Liv wpatrywała się w noworodka, który tak nieoczekiwanie pojawił się na świecie. Zacisnęła powieki.

– Nie! – szeptała przybita. – Nie! Nie! Nie!

Gdy do pokoju wbiegł Are, zobaczył siostrę bez ruchu, jak skamieniałą, z zaciśniętymi powiekami.

– Liv! Oszalałaś? Daj dziecku klapsa! Jeszcze nie zaczęło oddychać!

– Are – wykrztusiła ledwie dosłyszalnie.

Spojrzał na maleńką dziewczynkę, bezwładną, jakby pozbawioną życia.

– O, Boże – szepnął. – Więc przekleństwo znowu uderzyło!

– To jest odrodzona wiedźma Hanna, Are – szepnęła Liv całkowicie załamana. – Teraz przypominam sobie zatrważająco wyraźnie, jak tamta wyglądała. Że też to spotyka Kaleba i Gabriellę! – jęknęła. – Tak długo czekali! I tak się teraz cieszyli!

– Nie, oni naprawdę sobie na to nie zasłużyli! – zawołał Are z goryczą.

Liv ledwie była w stanie mówić:

– Pamiętasz, jak prosiliśmy ojca o życie Kolgrima? Kiedy był zdecydowany uśmiercić noworodka? To my… To wobec naszych próśb ojciec ustąpił. A Kolgrim próbował zabić Mattiasa, on zamordował naszego ukochanego Tarjei i wpędził mojego Daga do grobu: – Szeptała wciąż nie otwierając oczu: – To się nie może powtórzyć, Are. Nie może! O Boże, co ja mam robić?

Are patrzył na to nieruchome, potworne, groźne małe ciałko, leżące przed nim.

– Ona jest nie donoszona, prawda? Wyjdź teraz, Liv. To jest dziecko twojej wnuczki, nie mojej. Wyjdź! Ja się tym zajmę, nim Gabriella odzyska przytomność.

Gdyby się bardzo postarali, być może udałaby im się zmusić tę małą do oddychania. Przy czułej opiece dziecko mogłoby przeżyć…

– Are… – powiedziała Liv ze łzami w oczach. Odwróciła się i wyszła z pokoju.

Gabriella ani Kaleb nigdy nie zobaczyli córeczki. Dziecko zostało jednak włożone do trumienki i otrzymało swoje miejsce na cmentarzu. Cała rodzina dowiedziała się, że mała przyszła na świat martwa oraz że była jedną z dotkniętych potomków Ludzi Lodu. Było obowiązkiem Liv i Arego poinformować o tym, tak by inni w pokoleniu Gabrielli mieli pewność, że urodzą im się normalne, chciane dzieci.

Minęło wiele czasu, nim Gabriella otrząsnęła się z rozpaczy. Przez pierwsze dni widywała tylko Kaleba. To była ich osobista tragedia. Pocieszali się jedynie tym, że skoro dziecko urodziło się takie nieszczęśliwe, to może lepiej, iż nie danym mu było żyć. Wciąż sobie te słowa powtarzali.

Gdy Gabriella doszła już trochę do siebie, mogła rozmawiać z mężem nieco bardziej otwarcie.

– Wierz mi, Kalebie. Najlepiej, że stało się właśnie tak. Wiem, co mówię. Dotknięci w naszej rodzinie nie tylko ściągają nieszczęście na innych. Oni sami także są głęboko nieszczęśliwi. Naszej małej dziewczynce jest teraz dobrze, jest u Boga, który nie wybiera pomiędzy dobrem a złem.

Tym razem Kaleb nie protestował, że ktoś odwołuje się do wyższej, litościwej siły, szukając pocieszenia.

Tymczasem Are i Liv chodzili do kościoła i modlili się długo i żarliwie, na kolanach. Musieli dokonać nieludzkiego wyboru, a teraz do końca swoich dni będą żyć ze świadomością tego, co zrobili, czy – mówiąc ściślej – czego nie zrobili. Mogli przecież próbować tchnąć życie w nowo narodzoną dziewczynkę. Oni jednak nie podjęli tej próby.

I tylko z Bogiem mogli o tym rozmawiać, z nikim innym. Nikt bowiem nie wiedział, jaką decyzję podjęli tamtego wieczora…

Kiedyś szli powoli do domu lipową aleją. W nagich, jesiennych koronach drzew wiatr grał swoje rekwiem. Are westchnął ciężko.

– Chociaż tyle dobrego, że całe pokolenie będzie mogło teraz żyć spokojnie.

– Owszem – potwierdziła Liv i nareszcie trochę pocieszona wyprostowała plecy. – Sądzę, że powinniśmy być wdzięczni losowi, że tak się ta wszystko ułożyło, że byliśmy tam sami i nikt nie musi o niczym wiedzieć.

– O, tak. Boże, to się przecież mogło przydarzyć Mattiasowi! Mogło jeszcze raz dotknąć rodzinę Taralda! A on wycierpiał już naprawdę dość! Popatrz, tym razem trafiło w rodzinę Cecylii, która dotychczas pozostawała nietknięta.

– To prawda. I mogło się też przydarzyć Andreasowi, a to by już było najbardziej niesprawiedliwe, bo nikt nie odczuł boleśniej tego przekleństwa niż ty, Are, i twoja rodzina.

Are skinął głową.

– I Tancredowi mogło się urodzić dotknięte dziecko. Ale największym przerażeniem napełnia mnie myśl, że mogło to spotkać Mikaela, który o niczym nie wie. Ach, Mikaelu, mój wnuku! Synu mojego ukochanego Tarjei, gdzie ty jesteś? Jest tyle spraw, o których powinieneś się dowiedzieć! Poznać prawdę o Ludziach Lodu!

Liv przeniknął dreszcz.

– Jak ten wiatr zawodzi, Are! Idzie zima.

Are przystanął i przyglądał się dwóm najstarszym drzewom w alei.

– Owszem, ale nasze drzewa są jeszcze silne, siostro.

– Ja już nigdy na nie nie patrzę – wyznała Liv. – Nie, ja myślę o tamtym, o tym strasznym przekleństwie. Kiedy nasz biedny ród się od niego uwolni?

Are uśmiechnął się.

– Zgodnie z podaniem przekleństwo można odmienić tylko wówczas, gdy zostanie odnalezione miejsce, w którym Tengel Zły kiedyś w dwunastym wieku zakopał ten okropny kociołek. I kiedy wykopie się kociołek. Jeśli teraz można jeszcze wierzyć w coś takiego.

– Tyle dziwnych i budzących grozę rzeczy dzieje się w naszej rodzinie, że chyba trzeba wierzyć, choć brzmi to groteskowo – westchnęła Liv, – Jakim sposobem można jednak odnaleźć to miejsce? Przecież ta może być wszędzie, w całej Norwegii.

Poszli dalej. Liv nawet przez myśl nie przeszło, że ona sama ponad ćwierć wieku temu trzymała odpowiedź w ręce.

I odłożyła ją do żelaznej skrzynki na strychu.

Kolgrim znalazł skrzynkę i zrozumiał. Tarjei także zrozumiał, ale obaj nie żyją.

A Liv zapomniała, że schowała do skrzynki Pamiętnik swojej matki. Ten piękny, kunsztownie zdobiony pamiętnik, który Silje dostała ad Benedykta Malarza i w którym opisywała życie w Lodowej Dolinie. Naszkicowała tam także mapę doliny i drogę do niej. Silje, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, opisała też dokładnie miejsce, gdzie Sol zobaczyła „złego człowieka”. Tarjei nie widział jednak szkicu drogi do doliny, bo resztki jedzenia Kolgrima zlepiły stronice…

A teraz żelazna skrzynka, kopnięta, potoczyła się pod szafę, której nikt pewnie nie ruszy.

– Wojna się nareszcie skończyła – powiedział Are.

– Ciągnęła się przez trzydzieści lat. I z jakim pożytkiem?

Tysiące ludzi przypłaciło ją życiem, dziesiątki tysięcy nie mają dachu nad głową. Po to tylko, żeby ten czy inny nienasycony władca mógł zagarnąć jakiś kawałek cudzego kraju. A sam wkrótce i tak umrze. Więc jaki z tego pożytek?

– Tak, chrześcijaństwo niczego nie zyskało na tej wojnie. Wprost przeciwnie, rozbicie jest głębsze niż kiedykolwiek przedtem, a wielu ludzi utraciło wiarę – westchnęła Liv. – Myślę, że ten rok, tysiąc sześćset czterdziesty ósmy, będziemy długo pamiętać! Pokój powrócił do zwaśnionych krajów, a Jego Wysokość król Christian opuścił ziemski padół. Robił co mógł dla obu swoich narodów. Miewaliśmy gorszych królów, chociaż lepszych pewnie też. Czy Andreas nie ma zamiaru się niedługo żenić? – zapytała, niespodziewanie zmieniając temat.

Przystanęli i patrzyli na młodego chłopca, pracującego na polu.

– Musiałby sobie najpierw znaleźć narzeczoną – uśmiechnął się Are. – A twój Mattias jest przecież dużo starszy. Czy on zamierza zostać starym kawalerem?

– To by była szkoda – powiedziała Liv.

Wiele się jednak miało wydarzyć zanim Andreas i Mattias znajdą swoje kobiety.

Na przykład tego roku, gdy Andreas dokonał wstrząsającego odkrycia na polach należących do Lipowej Alei…

To miał być trochę niespokojny, lecz także piękny rok dla Andreasa Linda z Ludzi Lodu.

Na razie jednak Liv ani Are, gdy tak szli wolno przez dziedziniec Lipowej Alei, niczego nawet nie przeczuwali…

W Grastensholm natomiast Kaleb i Gabriella zawołali małą Eli, a ona, podskakując, pobiegła za nimi do ich pokoju.

Kaleb usiadł na parapecie okna i położył dłonie na chudziutkich ramionach dziewczynki.

– Eli, jak wiesz, straciliśmy naszą małą córeczkę…

Eli poważnie skinęła głową.

– I wcale nie jest pewne, że będę miała więcej dzieci – dodała Gabriella, stojąca obok męża. Oczy zaszkliły jej się łzami i oboje wyglądali bardzo uroczyście.

Kaleb mówił dalej:

– Wiesz także, że nasz nowy dom będzie wkrótce gotowy i wtedy się tam przeprowadzimy…

– O, ja bym chciała, żebyście zostali! – szepnęła Eli zasmucona.

Na to oni uśmiechnęli się do niej tajemniczo.

– Eli – rzekł Kaleb. – Czy chciałabyś uczynić nam tę radość i przeprowadzić się z nami? Czy chciałabyś zostać naszą córką?

Drobna, o pięknych rysach twarzyczka Eli pokraśniała.

– Naszą własną córeczką – uśmiechała się Gabriella niepewnie. – Bardzo chcemy mieć cię u siebie. Na zawsze. Bardzo cię kochamy, wiesz o tym.

Broda dziewczynki zaczęła drżeć.

– Mieszkać u was? Na zawsze?

– W każdym razie tak długo, jak zechcesz – śmiał się Kaleb. – Pewnie znajdziesz sobie kiedyś męża i będziesz chciała zamieszkać z nim.

– O, nie! Nigdy! – zapewniała, ledwo mogąc oddychać. – O, zrobię wszystko, żeby stać się dobrą córką! Wiem, że nigdy wam nie zastąpię własnej córeczki, którą dopiero co utraciliście, ale zrobię, co w mojej mocy, to obiecuję – powiedziała jednym tchem.

– Dziękuję ci, Eli, dziękuję, że chcesz z nami zamieszkać – powiedziała Gabriella drżącym głosem i przytuliła małą. Wtedy dziewczynka objęła także Kaleba i tak stali wszyscy, wzruszeni.

Potem Eli wyrwała się, niemal wyfrunęła z pokoju i pomknęła w dół po schodach. W hallu spotkała Liv i Arego. Kaleb i Gabriella słyszeli jej cieniutki głos, odbijający się echem od ścian:

– Czy państwo słyszeli? Gabriella i Kaleb biorą mnie do siebie jako swoją córkę! Mam teraz własną mamę i ojca, i przeprowadzę się z nimi do ich nowego domu, i będę pracować jak niewolnica, żeby oni byli ze mnie zadowoleni…

Kaleb podszedł do schodów.

– Nie, Eli, nie! Nie będziesz dla nas pracować. Ty jesteś naszą córką, zrozum!

Dziewczynka stała na dole, przyciskając ręce do piersi.

– O, jestem taka szczęśliwa, taka szczęśliwa, że nie wiem, czy to wytrzymam!

Liv odetchnęła.

– To od dłuższego czasu najlepsze, co się stało w tym domu! Musimy to uczcić! Zasłużyliśmy na to, wszyscy!

Nadszedł oto koniec długiego i bardzo dla rodziny trudnego czasu. Teraz miało nastąpić sześć spokojnych, bardzo pięknych lat, aż do roku 1654. To zresztą także nie miał być zły rok, choć zaczął się dość nieszczególnie.

To, co tu powiedziano, odnosi się jednak tylko do norweskiej części rodziny. Niewielka duńska kolonia potomków Ludzi Lodu przechodziła w tym czasie różne koleje losu, przeżywała rzeczy dziwne i niezwykłe.

Загрузка...