16. W Warowni Nad Zatoczką, 15.8.28 — 15.9.7

Kiedy Jaxom i Sharra pospiesznie poinformowali Piemura o wydarzeniach w Weyrze Ista, włączając w to również informacje o chorobie Harfiarza, młody czeladnik uraczył ich barwnym opisem szaleństw swojego Mistrza, jego niedociągnięć, głupiej lojalności i altruistycznych nadziei, którymi jego słuchacze poczuli się całkiem ogłuszeni, dopóki nie zobaczyli, jak na policzki Piemura spod rzęs przesączają się łzy.

W tym momencie powrócił Ruth, płosząc biegusa Piemura do lasu. Harfiarz długo musiał wabić tego zwierzaka, o wesołym imieniu Głupek, żeby znowu wszedł.

— Wiecie, on tak naprawdę wcale nie jest głupi — powiedział Piemur, ocierając sobie z twarzy pot i łzy. — Wie, że tacy jak ten tam — tu Piemur ukradkiem wskazał kciukiem w kierunku Rutha — lubią odżywiać się takimi jak on. — Sprawdził supeł na lince, którą przywiązał Głupka do pnia drzewa.

Ja bym go nie zjadł, odparł Ruth. On jest mały i nie bardzo pulchny.

Śmiejąc się, Jaxom przekazał tę informację Piemurowi, który wyszczerzył zęby i z wdzięcznością ukłonił się Ruthowi.

— Szkoda, że nie mogę tego wytłumaczyć Głupkowi — powiedział z westchnieniem — ale on ma kłopoty z odróżnianiem smoków przyjaznych od smoków głodnych. Faktem jest, że mnóstwo razy uszedłem cało dzięki tej jego tendencji, żeby znikać w najbliższych zaroślach, kiedy tylko w polu postrzegania jego zmysłów pojawią się jakieś smoki. Widzicie, ściśle rzec biorąc ja nie powinienem robić tego, co właśnie robię. A już najważniejsze, żeby mnie nikt na tym nie złapał.

— Mów dalej — nalegał Jaxom, kiedy Piemur przerwał, żeby ocenić, jakie wrażenie wywarło jego tajemnicze oświadczenie. — Nie powiedziałbyś nam aż tyle, gdybyś nie miał zamiaru powiedzieć więcej. Wspomniałeś, że szukałeś nas?

Piemur wyszczerzył zęby.

— Między innymi. — Wyciągnął się na piasku, postękując i robiąc całe przedstawienie, zanim się ułożył. Przyjął kubek soku owocowego, który podała mu Sharra, wypił go jednym haustem i wyciągnął rękę po drugą porcję.

Jaxom cierpliwie przyglądał się temu młodemu człowiekowi. Był przyzwyczajony do zmanierowania Piemura jeszcze z okresu, który spędzili razem w Cechach Mistrzów Fandarela i Harfiarza.

— Czy nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego zrezygnowałem z lekcji, Jaxomie?

— Menolly powiedziała mi, że wysłano cię gdzie indziej.

— W szerokim tego słowa znaczeniu — odparł Piemur z zamaszystym gestem, strzepując palcami w kierunku południowym, co miało podkreślić wypowiedź. — Założę się, że więcej widziałem tej planety, niż jakakolwiek inna żyjąca istota… łącznie ze smokami! — Zdecydowanie kiwnął głową, żeby pokazać, że powinni przejąć się tym, co mówi. — Nie żebym obszedł dookoła cały… — tu przerwał, żeby podkreślić to zastrzeżenie — Kontynent Południowy, ani też nie przeszedłem go wszerz, ale gruntownie znam wszystkie miejsca, w których byłem — Pokazał palcem na swoje znoszone buty. — Były nowe, niecałe cztery siedmiodni temu, kiedy wyruszałem na wschód. Och, ileż by te buty miały do opowiadania! — Z namysłem popatrzył spod oka na Jaxoma. — To zupełnie co innego, Lordzie Jaxomie, unosić się w pogodnym niebie nad ziemią, spoglądając na wszystko z wyżyn. A całkiem inna sprawa, zapewniam cię, maszerować po tej ziemi, przez nią pod nią, dookoła niej. Wtedy się wie, gdzie się było!

— Czy F’lar wie?

— Mniej więcej — odpowiedział Piemur szczerząc zęby. — Założyłbym się, że nieco mniej niż więcej. Widzisz, około trzy Obroty temu Torik zaczął handel z Północą od wspaniałych próbek rudy żelaza, miedzi i cyny… a tego wszystkiego zaczyna tam brakować. Fandarel już się uskarżał na braki. Robinton uznał, że będzie roztropnie zainteresować się źródłami zaopatrzenia Torika. Był na tyle bystry, że posłał tu właśnie mnie… Czy jesteście pewni, że on wyzdrowieje? Nie ukrywacie niczego przede mną? — Przez bezczelny sposób bycia Piemura przebił się niepokój.

— Wiesz tyle samo co my, tyle ile wie Ruth. — Jaxom przerwał, żeby zadać pytanie swojemu smokowi. — A Ruth mówi, że on śpi. Mówi także, że smoki nie pozwolą mu odejść.

— Smoki nie pozwolą mu odejść, co? No to już szczyt wszystkiego! — Piemur potrząsnął głową. — Nie, żebym był zaskoczony, zauważcie — dodał ze zwykłym sobie animuszem. — Smoki wiedzą, kto jest ich przyjacielem. Jak już mówiłem, Mistrz Robinton zdecydował, że mądrze zrobimy, jeżeli dowiemy się czegoś więcej o Południu, ponieważ miał wrażenie, że F’lar ma zakusy na ten kontynent na okres następnej Przerwy.

— Jak to się dzieje, że ty tak wiele wiesz o tym, o czym myślą F’lar i Robinton? — zapytała Sharra.

Piemur zarechotał; grożąc jej palcem.

— Moja sprawa wiedzieć, twoja się domyślić. Ale mam rację. Czyż nie, Jaxomie?

— Nie wiem, jakie plany może mieć F’lar, ale założę się, że nie jest on jedyną osobą zainteresowaną Południowym.

— Prawdę mówisz! Ale jest jedyną osobą mającą jakieś znaczenie, widzicie to?

— Nie, szczerze mówiąc nie widzę — powiedziała Sharra. — Mój brat jest Lordem Warowni… A właśnie, że jest — dodała dosyć gwałtownie, kiedy Piemur zaczął się z nią sprzeczać. — A w każdym razie byłby, gdyby jego Warownia została uznana przez Lordów Warowni z Północy. Zaryzykował i osiedlił się na południu z F’norem, kiedy on cofał się w czasie lotem pomiędzy. Nikt inny nie miał ochoty spróbować. Cierpliwie znosił jeźdźców z przeszłości i zbudował wspaniałą, wielką, wolną od Nici Warownię. Nikt nie może kwestionować jego prawa, żeby gospodarował tym, co ma…

— Toteż ja wcale tego nie kwestionuję — powiedział pospiesznie Piemur. — Ale, mimo że Torik przyciągnął wielu nowych ludzi z północy, może utrzymać tylko ograniczoną ilość ziemi! Tylko tyle, ile może chronić i uprawiać. A jest o tyle więcej Południowego, niż ktokolwiek sobie zdaje sprawy. Oprócz mnie! Założę się, że ja przeszedłem już ten kontynent wszerz od Przylądki Tilleku do Cypla Neratu, a jeszcze nie przeszedłem go wzdłuż. — Ton Piemura przeszedł nagle z szyderstwa w nabożną cześć. — Była tam taka zatoka, wiecie, przeciwległy brzeg niemal cały zakrywała mgła. Głupek i ja od dwóch dni przedzieraliśmy się przez naprawdę fatalny piach. Miałem tylko tyle wody, żeby wrócić tą drogą, którą przyszliśmy, ponieważ sądziłem, że piasek ustąpi wkrótce miejsca porządnej ziemi… Wysłałem Farli, najpierw na drugi brzeg, a potem do ujścia zatoki, ale nie przyniosła mi nic poza obrazami piasku. Tak więc wiedziałem, że muszę zawrócić. Ale — tu zwrócił się do swoich słuchaczy — widzicie, prawdopodobnie za tą zatoką jest tyle samo ziemi, ile ja już przemierzyłem od Warowni Torika, a wciąż jeszcze nie zatoczyłem koła! Torik nie mógłby utrzymać nawet połowy tego, co ja widziałem. A to tylko zachodnia strona. Wschodnia zajęła mi pełne trzy siedmiodni. Żeby do was dotrzeć od Torika, część tej drogi musieliśmy przepłynąć. Dobry pływak z tego mojego Głupka! Zawsze chętny i nigdy nie narzeka. Kiedy pomyślę o tym, jak to mój ojciec starannie karmił swoje biegusy tylko najlepszą paszą i o tym, czym zadowala się Głupek, dając przy tym z siebie dwa razy tyle… — Piemur przerwał, żeby potrząsnąć głową nad tą niesprawiedliwością.

— Tak więc — powrócił żywo do swojego opowiadania — prowadziłem badania, tak jak mi kazano, i ogólnie rzecz biorąc zmierzałem w waszym kierunku, tak jak mi kazano, tylko że spodziewałem się, że dotrę tutaj już dawno temu! Słowo daję, ależ jestem zmęczony, a nikt nie wie, jak daleko muszę jeszcze iść, zanim dojdę tam, gdzie idę.

— Myślałem, że szedłeś tutaj.

— Tak, ale będę musiał ruszyć w drogę… kiedyś. — Uniósł lewą nogę, tę którą oszczędzał, i twarz wykrzywił mu ból. — Na Skorupy, przez jakiś czas nie zrobię ani kroku! Obtarłem sobie tę nogę do kości, prawda, Sharro?

Z wciąż uniesioną do góry nogą okręcał się na piasku w stronę uzdrowicielki, która miała dosyć zatroskany wyraz twarzy. Zręcznie odwinęła strzępy czegoś, co prawdopodobnie było kiedyś opończą Piemura i odkryła długą, ale od niedawna zagojoną bliznę.

— Nie mogę przecież iść dalej z tym, prawda, Sharro?

— Tak, myślę, że nie powinieneś, Piemurze — powiedział Jaxom przyglądając się krytycznie zagojonej ranie. — A co ty sądzisz, Sharro?

Sharra popatrzyła na jednego, na drugiego, a potem zaczęła śmiejąc się potrząsać głową.

— Nie, absolutnie nie. Ta noga wymaga moczenia w ciepłej, słonej wodzie, mnóstwa słońca, a z ciebie jest okropny gałgan, Piemurze. Dobrze, że nie obsadzono cię na stanowisku harfiarza! Zgorszyłbyś każdego rozsądnego Lorda Warowni!

— Czy prowadziłeś jakąś Kronikę swoich wędrówek? — zapytał Jaxom z prawdziwym zainteresowaniem i odrobiną zazdrości.

— Czy ja prowadziłem Kronikę? — prychnął pogardliwie Piemur. — Większość z juków Głupka to Kroniki! Jak myślisz, czemu ja noszę łachmany? Nie ma miejsca na zapasowe ubrania. — Ściszył głos i pochylił się nagląco w stronę Jaxoma. — Nie masz przypadkiem tutaj żadnych arkuszy Bendareka, prawda? Jest takich parę…

— Mamy mnóstwo arkuszy. I przyrządy do rysowania też. Chodź!

Jaxom już był na nogach, a Piemur najwyżej o sekundę po nim, kulejąc tylko nieznacznie w drodze do schronienia. Jaxom nie miał zamiaru pokazywać Piemurowi swoich śmiałych prób sporządzenia mapy najbliższej okolicy. Ale zapomniał, że niewiele uchodziło bystrym oczom młodego harfiarza i Piemur zauważył zwój schludnie połączonych arkuszy; nie powiedziawszy nawet „za pozwoleniem” rozwinął go. Wkrótce kiwał głową i coś mamrotał pod nosem.

— Nie traciłeś tu czasu, co? — Piemur wyszczerzył zęby, pośrednio chwaląc Jaxoma za jego pracę. — Jako miary używaleś Rutha? Całkiem słusznie. Ja nauczyłem moją królową, Farli, żeby odmierzała swój lot. Liczę sekundy, patrzę, jak pikuje na końcu odcinka, i zapisuję odległość w sekundach. Obliczam to później przy wykreślaniu mapy. N’ton sprawdził ze mną ten pomiar, kiedy pracowaliśmy razem, więc wiem, że jest dość dokładny, jak długo w wystarczającym stopniu uwzględniam wpływ siły wiatru. — Zagwizdał, kiedy spojrzenie jego padło na stos czystych arkuszy. — Mogą mi się przydać, oj, mogą, do sporządzenia mapy terenu, po którym podróżowałem. Gdybyś mi pomógł…

— Trzeba, żeby twoja noga odpoczęła, co? — Jaxom utrzymywał obojętny wyraz twarzy.

Piemur przytaknął zaskoczony, a następnie obydwaj wybuchnęli takim śmiechem, aż Sharra dołączywszy do nich chciała się dowiedzieć, z czego się śmieją.

Następne kilka dni minęły całej trójce bardzo przyjemnie, zaczynając od zapewnień Rutha, że stan zdrowia Harfiarza stale się poprawia. Zaraz pierwszego ranka, zauważywszy, że Głupek wyskubał całą trawę w okolicy, Piemur zapytał, czy nie ma gdzieś niedaleko jakiejś łąki. Jaxom i Piemur polecieli na Ruthu na nadrzeczne łąki, które leżały na południe i wschód od zatoczki, o dobrą godzinę lotu w głąb lądu. Ruth chętnie pomógł zebrać wysokie, falujące trawy z kłosami, które, jak Piemur oświadczył, były wspaniałą paszą, jaka mogła nawet biednego Głupka postawić na nogi. Ruth powiedział Jaxomowi, że nigdy jeszcze nie widział biegusa, który by wyglądał na tak głodnego.

— Nie tuczymy go dla ciebie — powiedział śmiejąc się Jaxom.

To przyjaciel Piemura. Piemur jest moim przyjacielem. Ja nie jadam przyjaciół przyjaciół.

Jaxom nie mógł się oprzeć, żeby nie powtórzyć tego rozumowania Piemurowi, który zawył ze śmiechu i walnął Rutha w grzbiet z tą samą szorstką uczuciowością, jaką okazywał w stosunku do Głupka.

Załadowali z pół tuzina ciężkich snopów trawy na Rutha i unieśli się już w powietrze, kiedy Piemur zapytał Jaxoma, czy odwiedził już szczyt.

— Nie wolno mi latać pomiędzy. — Jaxom nie zadawał sobie trudu, żeby przed Piemurem ukrywać swoją frustrację.

— Masz cholerną rację, że ci nie wolno. Nie przy płomiennej grypie. Nie martw się! Dostaniesz się tam wystarczająco szybko. — Piemur spojrzał zezem na symetryczny szczyt, osłaniając oczy jedną dłonią. — Może się zdawać bliski, ale to podróż na kilka, może cztery, pięć dni. Dziki kraj, jak mi się zdaje. Najpierw musisz… — tu przerwał, żeby wymierzyć Jaxomowi taki cios w przeponę, że ten stracił oddech — odzyskać dobrą formę! Słyszałem, jak sapałeś ścinając tę trawę.

— Czy nie byłoby prościej przyprowadzić tu Głupka na popas? Tu nie ma nigdzie dookoła żadnych smoków, oprócz Rutha. A on zgodził się nie zjeść Głupka!

— Kiedy zobaczy dzikie biegusy, już nie wróci. Jest za głupi na to, żeby wiedzieć, że jest dużo bezpieczniejszy ze mną i ze smokiem, który przynosi mu jedzenie, zamiast go zjeść samemu.

Głupek był zachwycony tym dodatkiem do swego jadłospisu i chrupiąc pogwizdywał radośnie przy stogu trawy.

— Jak inteligentny jest Głupek? — zapytała Sharra, gładząc zwierzaka po jego szorstkim, ciemnobrązowym karku.

— Nie jest taki mądry jak Farli, ale naprawdę nie jest wcale głupi. Powiedzmy, że jest ograniczony. W obrębie tych swoich ograniczeń jest całkiem bystry.

— Na przykład? — zapytał Jaxom. Nigdy nie miał zbyt wysokiego mniemania o biegusach.

— No, na przykład mogę wysłać Farli przodem, mówiąc jej, żeby leciała daną ilość godzin w kierunku, który jej wskażę, wylądowała i podniosła coś, co leży na ziemi. Zwykle przynosi z powrotem trawy albo gałązki, czasami kamyki albo piasek. Mogę ją wysłać, żeby poszukała wody. Oszukałem się w ten sposób kiedyś, co do Wielkiej Zatoki. Znalazła wodę, bez dwóch zdań, więc Głupek i ja powlekliśmy się za nią. Nie sprecyzowałem, że to ma być woda do picia. — Piemur wzruszył ramionami i roześmiał się. — Ale my z Głupkiem musimy chodzić na piechotę, a on jest bardzo rozgarnięty, gdy chodzi o grunt pod nogami. Już wiele razy nie pozwolił mi ugrzęznąć w błocie ani zapaść się w ruchome piaski. Potrafi sprytnie znaleźć najłatwiejszą drogę przez dziki kraj. Umie także dobrze znajdować wodę… wodę do picia. Powinienem go posłuchać, kiedy nie chciał iść poprzez piach do Wielkiej Zatoki… Wiedział, że tam nie ma żadnej prawdziwej wody, chociaż Farli się upierała, że jest. Tym razem zaufałem Farli. Mówiąc ogólnie z tej dwójki mam przewodnika, na którym można polegać. Tworzymy razem drużynę… Głupek, Farli i ja.

— A to mi coś przypomina, znalazłem gniazdo jaszczurki ognistej, królowej, z pięć… — Farli coś do niego zaćwierkała — no dobrze, może sześć albo siedem zatoczek temu. Trochę się tam pogubiłem, ale ona będzie pamiętała, gdzie… Gdyby ktoś je chciał. Wiecie, gdyby zielone jaszczurki nie były aż takie głupie jak są, zalałyby nas po uszy małe zielone jaszczurczątka, a one są z gruntu do niczego.

Sharra szeroko się uśmiechnęła.

— Pamiętam dzień, kiedy znalazłam pierwsze gniazdo na piasku. Nie miałam pojęcia, jaka jest różnica między zielonym a złotym gniazdem. Och, jak ja pilnowałam tego gniazda… całymi dniami. Nigdy nikomu nie powiedziałam ani słowa. Miałam zamiar Naznaczyć je wszystkie…

— Cztery czy Pięć? — zapytał Piemur ze śmiechem.

— Prawdę mówiąc to sześć. Tylko, że nie zdawałam sobie sprawy, że wąż piaskowy dobrał się do nich od spodu na długo przede mną. — Jak to się więc dzieje, że piaskowe węże nie dobierają się do gniazda królowej? — zapytał Jaxom.

— Królowa nigdy nie oddala się od gniazda na większą odległość — powiedziała Sharra. — Zauważyłaby od razu tunel piaskowego węża i zabiłaby go. — Przeszedł ją dreszcz. — Bardziej nienawidzę piaskowych węży niż Nici.

— W sumie są bardzo podobne, nie? — zapytał Piemur — Poza kierunkiem, z którego atakują. — Wykonał obydwoma rękami gest, jedną atakując wyimaginowaną ofiarę z dołu, drugą z góry.

Podczas gorącej pory dnia Jaxom, Sharra i Piemur zaczęli przekształcać jego Kroniki, pomiary i zgrubne szkice w odpowiednio szczegółowe mapy. Piemur chciał jak najszybciej przesłać ten raport Sebellowi lub Robintonowi, lub F’larowi, zgodnie z poleceniem.

W chłodzie następnego poranka, z Głupkiem jako zwierzęciem jucznym i z Ruthem nad głowami, trójka przyjaciół powędrowała z powrotem szlakiem Piemura do jego gniazda królowej. W gnieździe było dwadzieścia jeden jaj, wszystkie porządnie stwardniałe, o dzień lub dwa od Wylęgu. Kiedy się zbliżali, dzika królowa ukryła się, mogli więc wykopać jajka i zapakować je starannie w nosidełko, które przytroczyli do grzbietu Głupka. Jaxom poprosił Rutha, żeby uprzedził Cantha, że mają jajeczka jaszczurek ognistych.

Canth mówi, że i tak się tu jutro wybierali, odparł Ruth. Harfiarz jadl z apetytem.

Ruth od czasu do czasu podawał im takie okruchy wiadomości o Mistrzu Robintonie. To było równie dobre, jak gdyby znajdowali się na tej samej sali co chory, a nie musieli słuchać jego narzekań. Przynajmniej do takiego wniosku doszedł Piemur.

Przez las wrócili do schronienia nad zatoczką. Drzewa owocowe w pobliżu polanki zostały obrane z owoców do czysta, a jeżeli miał przyjechać F’nor, ucieszyłby się z pewnością, mogąc zabrać do Weyru Benden świeże owoce.

— Czy powinieneś się tu plątać, jak przyleci F’nor? — zapytał Jaxom młodego harfiarza.

— Z czemu nie? On wie, co ja robiłem. Wiesz, Jaxomie, kiedy się widzi, jaki piękny jest ten kontynent, zastanawia się człowiek, czemu nasi przodkowie udali się na północ…

— Może Południowy był zbyt wielkim obszarem, żeby go chronić przed Nićmi, zanim obsiano go pędrakami — poddała Sharra.

— Dobry pomysł! — Potem Piemur prychnął szyderczo. — Te stare Kroniki są gorzej niż do niczego; brakuje w nich tego, co najważniejsze. Na przykład każą rolnikom, żeby uważali na robaki na północy a nie wspominają dlaczego! Albo każą zostawić Kontynent Południowy w spokoju, ale nie mówią dlaczego! Chociaż, jeżeli mieli wtedy nawet połowę tych wstrząsów ziemi co teraz, nie mogę ich winić, że wykazali zdrowy rozsądek. Kiedy byłem w drodze do Wielkiej Zatoki, byłem cholernie bliski utraty żyda podczas takiego wstrząsu. Z przerażenia niemal zgubił mi się Głupek. Gdyby nie to, że Farli nie spuszczała z niego oczu, nigdy bym nie dogonił tego idioty!

— Trzęsienia ziemi zdarzają się i na północy — powiedział Jaxom — w Cromie i Dalekich Rubieżach, i czasami W Igenie, i na Równinie Telgar.

— Ale nie takie jak to, które ja przeżyłem — powiedział Piemur potrząsając głową na samo wspomnienie. — Nie takie, że ziemia ci się usuwa spod nóg, a o dwa kroki za tobą wznosi ci się nad głową na pół długości smoka.

— Kiedy to się stało? Trzy, cztery miesiące temu?

— Tak, wtedy!

— W Południowym ziemia się tylko zatrzęsła, ale było to wystarczająco przerażające!

— Widziałaś kiedy, jak z oceanu wyskakuje wulkan i rzyga naokoło ognistymi skałami i popiołem? — zapytał Piemur.

— Nie, nie widziałam i nie jestem wcale pewna, czy ty widziałeś, Piemurze — powiedziała Sharra, podejrzliwie spoglądając na niego.

— Widziałem i był ze mną N’ton, więc mam świadka.

— Nie myśl tylko, że go nie zapytam.

— Gdzie to było, Piemurze? — zapytał zafascynowany Jaxom.

— Pokażę wam na mapie. N’ton ma to miejsce na oku. Kiedy się spotkaliśmy ostatnim razem powiedział, że wulkan przestał dymić i wybudował wokół siebie normalną wyspę, taką porządną… taką porządną, jak ta wasza góra!

— Wolałabym to zobaczyć na własne oczy — powiedziała Sharra, wciąż sceptycznie.

— Załatwię wam to — odpowiedział harfiarz wesoło. — To drzewo się nada! — dodał i skoczywszy w powietrze złapał za najniższą gałąź i podciągnął się zręcznie do góry. Zaczął odcinać ogonki na których trzymały się pąsy, zrzucając je ostrożnie do nadstawionych dłoni Jaxoma i Sharry.

Przejście wzdłuż plaży do gniazda jaszczurek ognistych zajęło im tylko dwie godziny. Ale niemal trzy razy dłużej zajęło im wycinanie sobie wąskiej ścieżki przez gęste zarośla z powrotem do schronienia. Jaxom zaczął doceniać, jak żmudna musiała być podróż Piemura, kiedy dzielnie dął krzaki o lepkim, żywicznym soku. Ramiona go bolały, a kiedy wychynęli z gąszczu w pobliżu schronienia, miał już pokłute gałęziami łydki i obdarte ze skóry palce. Całkowicie stracił poczucie kierunku. Ale Piemur miał niesamowite wyczucie i przy pomocy Rutha i trzech jaszczurek ognistych prowadził ich prostą drogą do celu.

Kiedy już się tam znaleźli, tylko duma powstrzymała Jaxoma przed tym, żeby nie zwalił się jak długi na swoje łóżko i nie odespał zmęczenia. Piemur bardzo chciał, żeby popływali i zmyli z siebie pot, a Sharra uważała, że pieczona na węglach ryba będzie dobra na kolację, tak więc Jaxom wytężał siły, żeby utrzymać się na nogach.

Być może właśnie dlatego, tak sądził później, miał takie niesłychanie żywe sny, kiedy w końcu wczołgał się do łóżka, żeby zasnąć. Zdominowała jego sen ta góra, dymiąca, rzygająca popiołem i żarzącą się skałą, we śnie pełno było biegnących ludzi. Jaxomowi wydawało się to bardzo sensowne, ale on sam również należał do uciekinierów i wydawało mu się, że nie jest w stanie biec wystarczająco szybko. Czerwonopomarańczowa, rozżarzona rzeka, która przelewała się przez krawędź góry, groziła, że go pochłonie, a nie mógł zmusić nóg do wystarczająco szybkiego biegu.

— Jaxom! — Piemur obudził go potrząsając nim. — Coś ci się śni! Obudzisz Sharrę. — Piemur przerwał i w nikłym świetle przedświtu dał się wyraźnie słyszeć jęk Sharry. — Może powinienem ją też obudzić. Chyba też ma zły sen.

Piemur zaczął już wyczołgiwać się ze swoich futer, kiedy usłyszeli, że Sharra głęboko westchnęła i uschła.

— Nie powinienem mówić o tym wulkanie. Przeżywałem ten wybuch na nowo. Chyba mi się śnił. — W głosie Piemura brzmiało zakłopotanie. — Pewnie za dużo ryb i owoców! Dzisiaj sobie podjadłem za wszystkie czasy. — Westchnął i znowu wygodniej się ułożył.

— Dzięki, Piemurze!

— Za co? — zapytał Piemur w środku ziewnięcia.

Jaxom odwrócił się na bok, znalazł sobie wygodną pozycję i z łatwością zapadł w niczym nie zakłócony sen.

Całą trójkę obudziło następnego ranka trąbienie Rutha.

— Nadlatuje F’nor — powiedział Jaxom, usłyszawszy komunikat Rutha.

F’nor przywozi innych, — dodał Ruth.

Jaxom, Sharra i Fiemur doszli do zatoczki, kiedy w powietrzu pojawiły się nagle cztery smoki, przy czym przy Canthu pozostałe trzy wyglądały jak maleństwa. Wrzeszcząc z zaskoczenia jaszczurki ogniste, które przysiadły na Ruthu, nagle zniknęły, zostawiając tylko Meera, Tallę i Farli.

To jest Piemur, Jaxom usłyszał, jak Ruth informuje Cantha. A potem F’nor zaczął dziko wymachiwać rękami, zaciskając obydwie dłonie nad głową na znak zwycięstwa.

Canth wysadził swojego jeźdźca na piasku. Ryknął do innych smoków, co mają zrobić, i wlazł szczęśliwy do wody, gdzie Ruth pospiesznie się do niego przyłączył.

— Witaj nam, Piemurze — zawołał F’nor, poluzowując swój rynsztunek, kiedy szedł w ich stronę. — Zacząłem się już zastanawiać, czy się nie zgubiłeś!

— Zgubiłem się? — Piemur udawał oburzonego. — To cały problem z wami, jeźdźcami smoków. Nie macie żadnego szacunku dla odległości naziemnych! Za łatwo wam jest. W górę, w górę i już was nie ma! Znikacie na mgnienie oka i już jesteście tam, gdzie chcecie być. Żadnego wysiłku nie musicie w to włożyć. — Pokręcił głową z niesmakiem. — A ja za to wiem, gdzie byłem, znam ten teren z dokładnością do długości palca!

F’nor wyszczerzył zęby do młodego harfiarza i okładał go pięściami po plecach tak energicznie, że Jaxom aż był zdumiony, widząc, że Piemura wcale to nie wzrusza.

— Będziesz więc bawił swojego Mistrza pełną i odpowiednio upiększoną opowieścią o swoich podróżach…

— Masz mnie zabrać do Mistrza Robintona?

— Jeszcze nie. On przyjedzie do ciebie! — F’nor wskazał palcem na ziemię.

— Co?

F’nor przeszukiwał swój mieszek przy pasie i wyjął z niego złożony arkusz.

— To dlatego tu dzisiaj przybyłem! I dopilnujcie, żebym nie zapomniał o tych jajkach jaszczurek ognistych, dobrzej.

— Co to jest? — Jaxom, Sharra i Piemur zgromadzili się wokół brunatnego jeźdźca, który robił całe przedstawienie rozwijając arkusz.

— To… jest dom dla Mistrza Harfiarza, który ma zostać wybudowany w tej zatoczce!

— Tutaj? — zapytała chórem cała trójka.

— A jak on się tutaj dostanie? — dowiadywał się Jaxom. — Przecież na pewno nie pozwolą mu polecieć pomiędzy. — Nie udało mu się uniknąć urażonego tonu. F’nor uniósł brew.

— Mistrz Idarolan oddał do dyspozycji Mistrza Harfiarza swój najszybszy, największy statek. Towarzyszą mu Menolly i Brekke. W czasie morskiej podróży nic nie będzie mogło denerwować czy martwić Harfiarza.

— On cierpi na chorobę morska — zauważył Jaxom.

— Tylko w małych łódkach. — F’nor popatrzył na nich z bardzo uroczystym wyrazem twarzy. — Tak. Zabierzemy się więc do roboty od razu. Przywiozłem narzędzia i dodatkową pomoc — tu gestem wskazał trzech młodzieńców, którzy do nich dołączyli. — Powiększymy to schronienie tak, żeby powstał z niego niewielki, wygodny dom — powiedział rzucając okiem na kartkę. — Będę chciał, żebyście usunęli te zarośla do ostatniego…

— A wtedy upieczecie Harfiarza żywcem na słońcu, co nie jest przyjemne — zwróciła im uwagę Sharra.

— Bardzo przepraszam…

Sharra wzięła od niego kartkę i przypatrywała się jej, krytycznie marszcząc brwi.

— Mały dom? Do niczego jest ten dom — powiedziała i w najmniejszym stopniu tutaj się nie nadaje. Ponadto… — Tu opadła na piasek, podniosła kawałek podłużnej muszli i zaczęła nim rysować nowy szkic. — Po pierwsze, na waszym miejscu nie budowałabym dokładnie tam, gdzie stoi stare schronienie… to za blisko morza, kiedy będzie sztorm, a one się tu zdarzają. Tam jest takie wzniesienie… osłonięte dobrze wyrośniętymi drzewami owocowymi, w tamtą stronę… — Wskazała na wschód od schronienia.

— Wyrośnięte drzewa? Żeby Nici miały, co pożerać?

— Och wy, jeźdźcy smoków! To jest Kontynent Południowy, a nie Północny. Cały jest zarobaczony. Nici przepalają liście mniej więcej co siedmiodnień, ale rośliny same się leczą. A tymczasem zbliża się pora gorąca i wierzcie mi, że będziecie potrzebowali wkoło siebie tyle zieleni, ile tylko możliwe, inaczej będzie wam za gorąco. Trzeba budować nad ziemią, na palach. Jest tu mnóstwo skał na fundamenty. Potrzebne wam będą szerokie okna, a nie te wąskie szparki, trzeba łapać każdy powiew wiatru. W porządku, możecie zasłaniać je okiennicami, jeżeli będziecie chcieli, ale ja mieszkałam na południu przez całe moje życie, tak więc wiem, jak tu należy budować. Potrzebne są okna i korytarze idące na przestrzał przez całe wnętrze, żeby był przewiew… — Mówiąc kreśliła skorygowany plan domu liniami wystarczająco mocnymi, by utrzymały się w gorącym, suchym piasku. — I będzie wam potrzebne palenisko na zewnątrz dla tak wielu ludzi. Brekke i ja niemal wszystko piekłyśmy tutaj w kamiennych dołach — wskazała na odpowiednie miejsce nad zatoczką — i tak naprawdę nie jest wam potrzebna łaźnia, jeżeli macie zatoczkę o parę kroków od drzwi.

— Mam nadzieję, że nie wyrażasz sprzeciwu co do bieżącej wody?

— Nie, to bardziej poręczne niż taszczenie jej ze strumienia. Tylko zamontujcie jeszcze jeden kran na terenie kuchni, oprócz tego kranu w domu. I może nawet jakiś kocioł przy palenisku, żeby była ciepła woda, a także…

— Coś jeszcze, Mistrzu Budowlany? — powiedział F’nor bardziej z rozbawieniem i podziwem, niż sarkazmem.

— Powiem ci, jak mi coś przyjdzie do głowy — odparła z godnością.

F’nor szeroko się do niej uśmiechnął, a potem zmarszczywszy brwi przypatrywał się jej rysunkowi.

— Nie jestem tak całkiem pewien, jak Harfiarzowi będzie podobała się taka ilość zieleni w pobliżu. Wy, jak wiem, jesteście przyzwyczajeni do przebywania na zewnątrz w czasie Opadu Nici…

— Mistrz Robinton również — powiedział Piemur. — Sharra ma rację, co do upałów i sposobu budowania tutaj. Zawsze można wyrąbać las, F’norze, ale nie tak łatwo go odtworzyć.

— Racja. Teraz was trzech, B’refli, K’van i M’tok, zwolnijcie swoje smoki. Mogą sobie popływać i wygrzać się na słońcu z Canthem i Ruthem. Nie będą nam potrzebne, dopóki nie zetniemy paru drzew. K’vanie, podaj mi swój worek. Masz te siekiery, prawda? — F’nor rozdał im narzędzia, ignorując mamrotanie Piemura o tym, że nie po to przedzierał się całymi dniami przez las, żeby go teraz ścinać. — Sharro, zabierz nas do tego wybranego miejsca. Wyrąbiemy kilka z tych drzew i zastosujemy je jako podpory.

— Są wystarczająco potężne — zgodziła się Sharra i poprowadziła ich.

Sharra miała rację, co do tych drzew: F’nor pozaznaczał miejsce na przyszły dom i drzewa, które trzeba wyciąć. Dużo łatwiej było to powiedzieć niż wykonać. Siekiery, zamiast wgryzać się w drewno, odskakiwały od niego. Zaskoczyło to F’nora, który półgłosem powiedział coś o tępych siekierach i przyniósł osełki. Osiągnąwszy odpowiednio ostrą krawędź kosztem przeciętego palca, spróbował znowu z niewiele większym skutkiem.

— Nie rozumiem… — powiedział przyglądając się nacięciom na pniu. — To drzewo nie powinno być aż takie twarde. To drzewo owocowe, a nie twarde północne. No cóż, musimy oczyścić tu polankę, chłopcy!

Jedynym z nich, który w południe nie miał wspaniałego zestawu pęcherzy, był Piemur, przyzwyczajony do rąbania. Bardziej jednak zniechęcał ich brak postępu w robocie — zwalili tylko sześć drzew.

— Ale staraliśmy się — powiedział F’nor, ocierając sobie pot z czoła. — No, zobaczmy, co Sharra ma dla nas do jedzenia. Ładnie pachnie.

Zdążyli popływać, zanim Sharra skończyła przygotowywać posiłek, a słona woda piekła ich otarte dłonie, które uzdrowicielka obficie wysmarowała kojącym balsamem. Kiedy pojedli już smażonej na żarze ryby i pieczonych korzeni, F’nor kazał im się wziąć za ostrzenie siekier. Spędzili resztę popołudnia na odrąbywaniu gałęzi, zanim poprosili smoki, żeby przeciągnęły obrobione drewno na bok. Sharra uprzątnęła poszycie i przyniosła z pomocą Rutha czarną skałę z rafy, żeby zaznaczyć miejsca na słupy fundamentów.

Jak tylko F’nor zabrał swoich rekrutów na noc z powrotem do Weyru, Jaxom i Piemur padli i obudzili się tylko, żeby zjeść kolację, którą Sharra im podała.

— Wolałbym już maszerować dookoła Wielkiej Zatoki — mruczał Piemur, krzywiąc się przy rozprostowywaniu ramion.

— To dla Mistrza Robintona — powiedziała Sharra.

Jaxom z namysłem przyglądał się swoim pęcherzom.

— W tym tempie będzie lepiej, jeżeli podróż zajmie mu parę miesięcy!

Sharra ulitowała się nad ich obolałymi mięśniami i natarła ich maścią, która pachniała aromatycznie i przyjemnie, a na dodatek głęboko rozgrzewała bolące miejsca. Jaxom z przyjemnością myślał, że chyba jemu dłużej masowała plecy niż Piemurowi. Cieszył się ze spotkania z młodym harfiarzem i fascynowały go Kroniki i mapy, które sporządzał na podstawie jego notatek z podróży, ale bardzo żałował, że Piemur nie przybył do ich obozowiska o jeden czy dwa dni później. Nie było sposobu, żeby mógł skupić na sobie jej uwagę przy osobach trzecich.

Jeszcze mniej miał okazji do tego następnego ranka. Sharra obudziła ich i oznajmiła, że przybył F’nor, a z nim jeszcze więcej pomocników.

Słodki wyraz jej twarzy oraz wołania i rozkazy dobiegające spoza schronienia powinny wzbudzić większą podejrzliwość u Jaxoma. Ale był absolutnie nie przygotowany na widok, który ujrzał, gdy wraz z Piemurem poruszając się sztywno wychynęli ze schronienia.

Zatoczka, polanka, niebo — wszędzie było pełno smoków i ludzi. Jak tylko jednego smoka rozładowano, startował, żeby mógł wylądować następny. Wody zatoczki pełne były chlapiących się, rozbawionych smoków. Ruth stał na wschodnim cyplu zatoczki z głową wycelowaną w niebo i trąbił powitanie za powitaniem. Cała chmara jaszczurek ognistych trajkotała do siebie na dachu schronienia.

— Żeby ich popaliło i Pobruździło, popatrz tylko na to! — u boku Jaxoma zawołał Piemur. Potem zachichotał i zatarł dłonie. — Jedno jest pewne, żadnego rąbania dzisiaj!

— Jaxom! Piemur! — Obydwaj odwrócili się na wesołe powitanie F’nora i zobaczyli, jak brunatny jeździec kroczy w ich stronę. Depcząc mu po piętach szli Mistrz Kowal Fandarel, Mistrz Cieśli Bendarek, N’ton i sądząc po węzłach na ramieniu, jakiś przywódca skrzydła z Bendenu. Jaxomowi wydawało się, że był to T’gellan.

— Czy ja ci wczoraj wieczorem nie dałem tych dwóch rysunków, Jaxomie? Nie mogę ich znaleźć… A, tutaj są! — F’nor pokazał na arkusze na małym stoliku… oryginalny rysunek Brekke i zmiany zaproponowane przez Sharrę. Brunatny jeździec odzyskał swoje arkusze i pokazywał je Mistrzom Cechów. — A więc słuchajcie, Fandarelu, Bendareku, mamy taki pomysł…

Jak jeden mąż obydwaj mężczyźni wzięli arkusze z rąk F’nora i bacznie przyglądali się najpierw jednemu, potem drugiemu. Powoli potrząsnęli głowami z dezaprobatą.

— Nie bardzo to kompetentne, F’norze, ale mieliście dobre intencje — powiedział olbrzymi Kowal.

— Przywódca Weyru, R’mart, przydzielił mi dość smoków, żeby sprowadzić tu dobrze wysuszone twarde drewno na szkielet domu — powiedział Bendarek Kowalowi.

— Ja mam rury do wody i innych udogodnień, metale na odpowiednie palenisko i armatury, kuchenny sprzęt, okna…

— Lord Asgenar nalegał, żebym zabrał ze sobą kamieniarzy. Fundamenty i podłogi trzeba porządnie ułożyć…

— Najpierw musimy przeprowadzić korektę tego planu, Mistrzu Bendareku…

— Całkowicie się zgadzam. To całkiem sympatyczna chatka, ale absolutnie nieodpowiednie lokum dla Mistrza Harfiarza Pernu.

Obydwaj Mistrzowie Cechów tak się zaangażowali w rozszerzanie prowizorycznych szkiców, że niepomni na obecność innych osób w pokoju ruszyli jak jeden w stronę stołu, który Jaxom wykombinował na swoje mapy. Piemur skoczył i uratował swoją sakwę z notatkami i szkicami. Cieśla, ignorując wszelkie próby przerwania jego toku rozumowania, wziął czysty arkusz, wysunął z kieszeni przyrząd do pisania i schludnymi liniami zaczął rysować to, co miał na myśli. Kowal, który też wziął dla siebie arkusz, zaczął nanosić na papier swoje pomysły.

— Uczciwie ci mówię, Jaxomie — powiedział F’nor i aż zmrużył oczy z rozbawienia — ja tylko poprosiłem F’lara i Lessę, czy nie mógłbym zwerbować kilku dodatkowych pomocników. Lessa przyjrzała mi się surowo; F’lar powiedział, że mam zaciągnąć tylu wolnych jeźdźców, ilu mi trzeba, a o świcie obrzeże Weyru było ciasno upakowane smokami i Mistrzami połowy Cechów z Pernu! Lessa musiała skontaktować się z Ramoth, która ewidentnie poinformowała wszystkich na całym Pensie…

— Dałeś im wymówkę, jakiej im było trzeba, F’norze — powiedział Piemur, obserwując ruch na niegdyś cichej plaży, te tłumy jeźdźców oraz rzemieślników układających w stosy ładunki smoków na jej już zatłoczonym obwodzie.

— Tak, wiem, ale nie spodziewałem się takiego odzewu. Ale co miałem zrobić?

— Myślę — powiedziała Sharra, która dołączyła do nich — że to wielki hołd dla Mistrza Harfiarza. — Przechwyciła spojrzenie Jaxoma, który uświadomił sobie, że zdaje ona sobie sprawę z jego dwuznacznych uczuć na temat tego najazdu na ich osobistą, spokojną zatoczkę.

A potem Jaxom zauważył, że F’nor mu się przygląda i udało mu się słabo uśmiechnąć.

— Wczorajsze pęcherze będą miały szansę się zagoić, jak mi się zdaje. Nie, Piemurze?

Piemur, któremu chodziły mięśnie szczęk, kiedy przyglądał się ruchowi na plaży, skinął głową.

— Może lepiej poszukam Głupka. Przez całe to zamieszanie uciekł pewnie głęboko w las. Farli! — Podniósł rękę do swojej jaszczurki ognistej, która pikowała z dachu. — Znajdź Głupka. Zaprowadź mnie do niego!

Jaszczurka ognista obejrzała się i coś zaćwierkała, a Piemur ruszył we wskazanym przez nią kierunku, nie obejrzawszy się za siebie.

— Ten młody człowiek za długo był sam — powiedział F’nor.

— Tak!

— Ty wiesz, jak on się czuje? — zapytał F’nor, szczerząc zęby na lapidarną odpowiedź Jaxoma. Klepnął go w ramię. — Na twoim miejscu, Jaxomie, nie przejmowałbym się tym. Mając taką ilość pomocników, jaką mamy, postawimy ten dom w okamgnieniu. I znowu odzyskasz swój spokój i ciszę!

— Co za idioci! — wykrzyknęła nagle Sharra.

Jaxom, unikając kpiarskiej miny F’lara, popatrzył na nią. Sharra cały czas jednym uchem przysłuchiwała się rozmowie między dwoma Mistrzami.

— A teraz będę musiała to wszystko im wyjaśniać! — Zacisnęła pięści z rozdrażnieniem, kiedy zdecydowanym krokiem podchodziła do dwóch rzemieślników. — Mistrzowie, muszę zwrócić waszą uwagę na coś, co najwyraźniej przeoczyliście. To jest gorący kraj. Jesteście obydwaj przyzwyczajeni do mroźnych zim i zamarzających deszczów. Jeżeli zbudujecie ten dom przyjmując te założenia, ludzie będą się w nim dusić z gorąca, kiedy przyjdzie pełnia lata, która jest tuż, tuż. Tam gdzie ja mieszkam, w Południowej Warowni, budujemy grube mury, żeby nie dopuścić upału do środka, a zatrzymać chłód. Budujemy nad ziemią, żeby powietrze mogło krążyć pod podłogą i ochładzać ją. Budujemy wiele okien… szerokich… a przywieźliście ze sobą dosyć okiennic, Mistrzu Fandarelu, żeby starczyło na tuzin domów. Tak, wiem, ale Nici nie będzie codziennie, a upał będzie. A teraz…

F’nor strzelił językiem o zęby.

— Mówi zupełnie jak Brekke. A jeżeli będzie zachowywać się podobnie jak moja partnerka, kiedy jest w tym nastroju, to wolałbym znaleźć się gdzie indziej. Ty — tu F’nor szturchnął Jaxoma palcem w pierś — możesz pokazać nam, gdzie się wybrać na polowanie. Zabraliśmy ze sobą jedzenie, ale ponieważ w gruncie rzeczy to ty jesteś tu Lordem Rezydentem, do ciebie należy odegranie roli gospodarza, za pomocą jakiegoś pieczystego…

— Wezmę tylko moje rzeczy do latania — powiedział Jaxom z taką ulgą, że trzej jeźdźcy smoków się roześmieli.

Jaxom szybko wciągnął długie spodnie na krótkie, które nosił do opalania i pływania, przerzucił kurtkę przez ramię i dołączył do nich przy drzwiach.

— Myślę, że możemy wsiadać po lewej stronie zatoczki, obok Rutha — powiedział F’nor.

Coś przeleciało Jaxomowi koło ucha; instynktownie uchylił się, obejrzał i zobaczył Meera, który właśnie zaczął unosić się w powietrzu, ściskając w przednich łapkach kawał czarnego kamienia z rafy. Jaxom usłyszał, jak Sharra dziękuje swojej jaszczurce ognistej, że tak szybko wróciła.

Wyszedł pospiesznie, zanim zdążyła wymyślić jakieś zajęcie dla niego. F’nor miał dla każdego z nich myśliwskie liny, które sprawdzili i zwinęli sobie na ramionach. Kiedy mijali stosy przeróżnego drewna rozmaitej dlugości i szerokości, metalowe okiennice i nie oznakowane bele, ludzie pozdrawiali ich i dopytywali się, jak się Jaxom czuje.

Zanim zakończyli ten krótki spacer na cypel, Jaxom rozpoznał ludzi ze wszystkich Weyrów poza Telgarem… gdzie spodziewano się Nici tego dnia… oraz przedstawicieli wszystkich rzemiosł na Pernie, głównie w randze czeladnika i wyżej. Jaxom pozostawał w odosobnieniu przez szereg siedmiodni i nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby jego choroba mogła być przedmiotem powszechnego zainteresowania w Weyrach, Cechach i Warowniach. Czuł się zażenowany, a równocześnie zadowolony, ale nie umniejszało to poczucia pewnego zakłopotania, jak i poczucia, że pogwałcona została cisza i spokój jego zatoczki, nawet jeżeli w jak najlepszej intencji.

Jak to go F’nor nazwał? Lord Rezydent? Wzdrygnął się, kiedy Ruth ociekając wodą, wylądował lekko obok niego.

Tylu ludzi. Tyle smoków! Ale zabawa! Oczy Rutha wirowały z podniecenia i radości.

Biały smok, który teraz przy dwóch spisowych olbrzymach i jednym brunatnym, niemal dorównującym im wzrostem, wyglądał maleńki, był tak zachwycony tym całym podnieceniem, że Jaxom nie mógł dłużej gderać.

Śmiejąc się klepnął Rutha z uczuciem po barku i skoczył na jego kark. Pozostali jeźdźcy też już dosieli smoków, więc podnosząc w górę rękę z zaciśniętą pięścią wykonał ruch pompowania, sygnalizujący wznoszenie się. Wiąż jeszcze śmiejąc się zacisnął nogi, kiedy Ruth wystrzelił prosto w górę, pozostawiając cięższe bestie na piasku, podczas gdy sam już unosił się w powietrzu. Ruth uprzejmie krążył czekając, kiedy tamte wzniosą się do góry, a następnie skierował się na południowy wschód i pokazywał drogę.

Leciał ku najdalszej z nadrzecznych łąk, które znaleźli z Sharrą. Intrusie i biegusy udawały się tam zwykle około południa, żeby taplać się w wodzie i chłodnym błocie. Powinno tam też być dość otwartej przestrzeni, żeby większym smokom starczyło miejsca na manewry i pozwoliło ich jeźdźcom na dobre rzuty.

I rzeczywiście stada zwierząt i ptaków wędrowały po nadrzecznych łąkach, gdzie ziemia opadała szeregiem tarasów od drzew do poziomów powodziowych, na których przez kolejne pory deszczowe nie mogły ukorzenić się żadne większe rośliny. Trawy była teraz obfitość, niedługo będzie usychać, kiedy gorętsza pogoda bezlitośnie spali ją na siano.

Mamy polować pojedynczo. F’nor prosi, żebyśmy złapali dużego intrusia. Z nich też każdy postara się o samca. To na dziś powinno wystarczyć.

— Jeżeli nie wystarczy — odparł Jaxom — możemy zawsze wyprawić się po którąś z tych wielkich ryb.

Faktem było, że Jaxom cieszył się na tę okazję. Nigdy jeszcze nie miał sposobności użyć włóczni z przywiązaną liną, ale… Wypatrzył intrusia, wspaniałego, wielkiego, który rozkładał wachlarzowato swoje kolce ogonowe, krocząc majestatycznie za samicami. Jaxom zacisnął nogi na karku Rutha, sprawdził obciążoną pętlę na linie, którą miał w rękach. Przesłał wizerunek samca intrusia Ruthowi, który posłusznie odwrócił głowę w tamtą stronę. A potem smok zanurkował, ze złożonymi do tyłu skrzydłami, żeby Jaxom miał miejsce na rzut, niemalże dotykając podkulonymi nogami trawy na łące. Jaxom pochylił się do przodu przez lewy bok swego wierzchowca, zręcznie zarzucił pętlę na duży, brzydki łeb intrusia. Ptak stanął dęba, pomagając zacisnąć pętlę. Kiedy Jaxom wbił pięty w Rutha, smok poszybował w górę. Zręcznym szarpnięciem Jaxom czysto skręcił intrusiowi kark.

Było to ciężkie ptaszydło, z czego Jaxom zdał sobie sprawę, kiedy jego wielka waga omal nie wyrwała mu rąk ze stawów. Ruth przejął na siebie część ciężaru, chwytając linę przednią łapą.

F’nor mówi: dobra zdobycz. Ma nadzieję, że pójdzie mu równie dobrze.

Jaxom skierował Rutha na skraj łąki, jak najdalej od innych myśliwych. Następnie, lekko opuszczając zdobycz w dół, smok wylądował i Jaxom zaczął mu ją przytraczać do grzbietu. Znowu wznieśli się w powietrze i zdążyli akurat zobaczyć, jak T’gellan dzielnie ściga samca, którego nie trafił za pierwszym rzutem. Zwierzęta F’nora i N’tona już zwisały na sznurach. Kiedy zawracali nad zatoczkę, F’nor wykonał triumfalny gest. Gdy Ruth kierował się za nimi, Jaxom zauważył, że T’gellanowi udał się drugi rzut; i to w ostatniej chwili, bo musieli wznieść się do góry, żeby nie zderzyć się z drzewami na skraju lasu, i zwisające samce niemalże wplątały się im w gałęzie. Było to jednak dobre, szybkie polowanie, co oznaczało, że zwierzyna w krótkim czasie zapomni o tym niewielkim zdenerwowaniu. Bez wątpienia będą jutro znowu musieli polować. Jaxom nie wyobrażał sobie, żeby nawet taka niesłychanie liczna siła robocza była w stanie wykończyć nowy dom dla Harfiarza w jeden dzień! Może jutro wyprawią się na te wielkie ryby.

Ich nieobecność nie trwała długo, chociaż droga powrotna zajęła im więcej czasu, gdyż byli poważnie obciążeni. W środku lasku oczyszczono z drzew solidną polanę. Akurat kiedy Jaxom zastanawiał się, jakim cudem nawet tylu ludzi poradziło sobie ze zrąbaniem koniecznej ilości drzew, zobaczył, jak jakiś smok wyrywa jedno z korzeniami i odnosi je na plażę o jedną zatoczkę na wschód, gdzie zostało schludnie ułożone na stosie razem z innymi. Kiedy Ruth podleciał bliżej, Jaxom zobaczył, że słupy z czarnej skały podwodnej były już na miejscu i że właśnie mocowano we właściwych pozycjach kilka poprzecznych belek z tego zaprawionego, wysuszonego, twardego drewna, które zabrał ze sobą Mistrz Bendarek. Została również oczyszczona z drzew szeroka, wdzięcznie wygięta aleja; z niesionych przez smoki worków na smoczy kamień zrzucano na nią piasek. Inni pracownicy na skraju polany zajęci byli całym szeregiem prac — piłowaniem, heblowaniem, przybijaniem gwoździ, dopasowywaniem — podczas gdy cały szereg ludzi przynosił czarny kamień z rafy, ze stosów złożonych na skraju zatoczki.

Jaxom zobaczył, że na wschodnim cypelku wykopano doły, nad którymi miało być pieczone mięso, wzniesiono metalowe rożny i rozpalono ogień. W cieniu poustawiano stoły, a na nich dostrzegł ułożone w stosy czerwone, pomarańczowe i zielone owoce.

Ruth przez chwilę wisiał w powietrzu nad polanką, następnie delikatnie wylądował. Dwóch ludzi skoczyło od dołów ogniowych ku Jaxomowi, żeby mu pomóc, kiedy zdejmował intrusia. Ruth natychmiast uskoczył z drogi, tak że Jaxom mógł pokierować pozostałą zdobyczą, zwisającą na myśliwskich linach z większych smoków.

F’nor ściągając z siebie strój do latania podszedł do Jaxoma powoli, mrużąc oczy — piasek odbijał promienie słoneczne i bacznie przyglądał się działaniom prowadzonym w niegdyś spokojnej zatoczce. Westchnął głęboko, ale zaczął kiwać głową, jak gdyby niespodziewanie z czegoś zadowolony.

— Tak, wszystko będzie w porządku — powiedział chyba bardziej do siebie niż do Jaxoma, ponieważ odwrócił się potem z uśmiechem i złapał go za ramię. — Tak, to Przejście nie sprawi im trudności.

— Przejśccie?

Było jasne, że F’norowi nie chodzi o obecne szaleństwo budowlane.

— Smoczy ludzie powracający na ziemię, do Warowni. Ile kraju udało ci się przebadać tu dookoła?

— Zatoczki, a w głąb kraju aż do nadrzecznych łąk, a wczoraj z Piemurem część bezpośrednio przylegającego terenu.

Obydwaj mężczyźni odwrócili się w stronę stożka wulkanu, który wznosił się w oddali odziany w chmury.

— Tak, on tak jakoś przyciąga wzrok, prawda? — wyszczerzył zęby F’nor. — Ty dostaniesz się tam pierwszy, Jaxomie. Właściwie nawet wolałbym, żebyście zaczęli z Piemurem badania na poważnie, kierując się właśnie w tamtą stronę. Zadowolony jesteś z tego, co? I tak będzie lepiej i dla ciebie, i dla Piemura. A teraz, zanim znowu o tym zapomnę, gdzie jest to gniazdo jaszczurek ognistych, o którym nas zawiadamiałeś?

— Tam jest dwadzieścia jeden jaj, a ja chciałbym mieć pięć z nich, jeżeli można…

— Oczywiście!

— I prosiłbym, żeby je zawieźć do Ruathy! — Przed wieczorem.

— Wiesz, to dziwne… — Jaxom wyciągnął się na całą swoją długość i zaczął się rozglądać dookoła.

— Co?

— Zazwyczaj w pobliżu jest znacznie więcej jaszczurek ognistych. Teraz jest tylko kilka i trzymają się razem.

Загрузка...