— No, jeżeli on teraz nie jest czysty — powiedział Jaxom N’tonowi, przejeżdżając po raz ostatni naoliwioną szmatką po grzebieniu na karku Rutha — to ja nie wiem, co to znaczy czysty! — Otarł spocone czoło rękawem swojej tuniki. — Jak myślisz, N’tonie? — zapytał uprzejmie, uświadomiwszy sobie nagle, że odezwał się do swego towarzysza, będącego Przywódcą Weyru Fort, bez szacunku odpowiedniego dla jego rangi.
N’ton uśmiechnął się szeroko i gestem wskazał na trawiasty brzeg jeziora. Przeszli po mlaskającym błocie, jakie utworzyło się po spłukaniu mydlanego piasku z małego smoka, i jak jeden mąż odwrócili się, by objąć spojrzeniem całego Rutha, lśniącego od wilgoci w promieniach porannego słońca.
— Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby był aż taki czysty — zauważył N’ton po należnym tej sprawie namyśle i zaraz dodał: — o wcale nie znaczy, że nie był. Jednak, jeżeli nie każesz mu ruszyć się z tego błota, zaraz się ubrudzi.
Jaxom szybko przekazał tę prośbę.
— I trzymaj ogon do góry, Ruth, dopóki nie znajdziesz się na trawie — dodał.
Kątem oka Jaxom zauważył, że Dorse i jego kumple ukradkiem odchodzą, tak na wszelki wypadek, gdyby N’ton miał mieć dla nich jeszcze jakąś robotę. Podczas kąpania Rutha, Jaxom opanował rozsadzające go zadowolenie. N’ton zapędził do pomocy Dorse’a i innych. Serce rosło Jaxomowi, kiedy widział, jak oblewają się potem nad tym „karłem”, tą „przerośniętą jaszczurką ognistą”, nie mogąc drażnić się z nim ani droczyć, jak to wcześniej planowali. Nie żywił żadnych nadziei, żeby taka sytuacja mogła potrwać dłużej. Ale jeżeli dzisiaj Władcy Weyru Benden zdecydują, że Ruth jest wystarczająco mocny, by unieść jego ciężar w czasie lotu, wtedy będzie mógł swobodnie odlecieć od szyderstw, jakie musiał znosić ze strony swojego mlecznego brata i jego kumpli.
— Ty wiesz — powiedział N’ton, marszcząc lekko brwi i krzyżując ręce na pochlapanej tunice — że Ruth tak naprawdę nie jest wcale biały.
Jaxom z niedowierzaniem popatrzył na swojego smoka.
— Nie jest?
— Nie. Popatrz na te odcienie brązu i złota na jego skórze, na te falki błękitu i zieleni na jego boku.
— Masz rację! — Jaxom aż zamrugał oczami, zdumiony odkryciem przyjaciela. — Pewnie te kolory stały się dużo, dużo żywsze, kiedy go domyłem do czysta, no i słońce dziś jeno świeci! — Z radością mówił o swoim smoku, o ile tylko znalazł wytrwałego słuchacza.
— On jest… bardziej… w kolorach wszystkich smoków naraz — ciągnął dalej N’ton.
Położył ukosem rękę na silnie umięśnionym barku Rutha, następnie przechylił na bok głowę, wpatrując się w potężny zad. — I jest bardzo proporcjonalnie zbudowany. Może on jest i mały, Jaxomie, ale wspaniały z niego zwierz!
Jaxom westchnął znowu, podświadomie prostując ramiona i wypinając z dumą pierś do przodu.
— Ani nie za gruby, ani nie za chudy, co, Jaxomie? — N’ton dał Jaxomowi kuksańca w ramię, uśmiechając się figlarnie na wspomnienie tych wszystkich okazji, kiedy Jaxom musiał go prosić, by pomógł mu zaradzić kłopotom żołądkowym Rutha.
Jaxom doszedł do błędnego wniosku, że jeżeli uda mu się wepchać w gardziel Rutha odpowiednią ilość jedzenia, to smoczek dorówna wielkością tym smokom, które się razem z nim wykluły. Nic dobrego z tego nie wynikło.
— Czy myślisz, że jest dość mocny, żebym mógł na nim polecieć?
N’ton obdarzył Jaxoma spojrzeniem pełnym namysłu.
— Zastanówmy się. Naznaczyłeś go zeszłego Obrotu na wiosnę, a teraz nastała już pora chłodów. Większość smoków osiąga swój pełny wzrost w czasie pierwszego Obrotu. Myślę, że Ruth nie urósł więcej jak pół dłoni przez ostatnie sześć miesięcy, sądzę więc, że osiągnął już swój pełny wzrost: Hej, słuchaj no — N’ton zareagował na smutne westchnienie Jaxoma — on o pół głowy przerasta wszystkie biegusy, czyż nie? A ty nie jesteś wagi ciężkiej, jak ten tam Dorse.
— Latanie to inny rodzaj wysiłku, prawda?
— Prawda, ale skrzydła Rutha są w stosunku do jego ciała wystarczająco duże, by utrzymać go podczas lotu…
— Więc on jest prawdziwym smokiem?
N’ton wbił oczy w Jaxoma. Potem położył Męce na ramionach chłopca.
— Tak, Jaxomie, Ruth jest prawdziwym smokiem, mimo że o połowę mniejszym od innych! I dowiedzie tego dzisiaj, kiedy poleci z tobą! A więc zabierajmy się z powrotem do Warowni. Musisz się wystroić, żebyś był równie piękny jak on!
— Chodź, Ruth!
Wolałbym posiedzieć tu na slońcu, odparł Ruth, podchodząc do Jaxoma. Jego ruchy były pełne wdzięku, gdy stąpał dotrzymując kroku swemu przyjacielowi i Przywódcy Weyru Fort.
— Na naszym dziedzińcu też będziesz miał słońce, Ruth zapewnił go Jaxom, opierając lekką dłoń na łbie zwierzęcia, świadom radosnego błękitnego odcienia, jaki przybrały lekko wirujące, fasetkowe oczy smoka.
Kiedy szli dalej w milczeniu, Jaxom podniósł oczy na imponującą ścianę skalną, będącą Warownią Ruatha, drugim pod względem wieku miejscem zamieszkiwanym przez ludzi na Pernie. Będzie to jego Warownia, kiedy osiągnie pełnoletność albo, kiedy jego opiekun, Lord Lytol, były czeladnik tkacki, a także smoczy jeździec, zdecyduje, że jest już wystarczająco mądry. Lordowie Warowni będą musieli w końcu zaakceptować fakt, że nieumyślnie Naznaczył na wpół wyrośniętego smoka. Jaxom westchnął, pogodziwszy się już z faktem, że nigdy nie pozwolą mu zapomnieć tej chwili.
Nie żeby chciał zapomnieć, ale Naznaczenie Rutha było przyczyną przeróżnych kłopotów dla Przywódców Weyru Benden, F’lara i Lessy, dla Lordów Warowni i dla niego samego, ponieważ nie wolno mu było zostać prawdziwym smoczym jeźdźcem i mieszkać w Weyrze. Musiał pozostać Lordem Warowni Ruatha, bo inaczej wszyscy młodsi synowie wszystkich ważniejszych Lordów, rozpoczęliby walkę na śmierć i życie, żeby zająć to stanowisko. Najgorszych problemów przysporzył temu człowiekowi, którego najbardziej chciał zadowolić — swojemu opiekunowi, Lordowi Lytolowi. Gdyby Jaxom choć przez moment zastanowił. się, zanim skoczył na gorące piaski Wylęgarni Bendenu, by pomóc białemu smoczkowi rozbić twardą skorupę, zdałby sobie sprawę, ile udręki sprowadzą na Lorda Lytola ciągłe wspomnienia tego, co utracił ze śmiercią swego brązowego Lartha. Nie miało to żadnego znaczenia, że Larth umarł na wiele Obrotów przed narodzinami Jaxoma w Warowni Ruatha, tragedia ta w pamięci Lytola była żywa, okrutnie świeża, tak przynajmniej wszyscy mówili. A jeżeli tak było, zastanawiał się często Jaxom, to, czemu Lytol nie zaprotestował, kiedy Przywódcy Weyrów i Lordowie Warowni zgodzili się, że jego podopieczny musi spróbować wychować małego smoka w Ruatha?
Podnosząc wzrok na wzgórza ogniowe, Jaxom zauważył, że spiżowy, Lioth N’tona siedzi nos w nos z Wilthem, starszawym, brązowym smokiem — wartownikiem. Ciekaw był, o czym te dwa smoki rozmawiają. O jego Ruthu? O dzisiejszej próbie? Zauważył jaszczurki ogniste, maleńkich kuzynów dużych smoków, zataczające leniwe spirale nad ich głowami. Mężczyźni pędzili intrusie i biegusy z głównych stajni na pastwiska, na północ od Warowni. Z szeregu niewielkich zabudowań stojących wzdłuż podjazdu na Wielki Dziedziniec i wzdłuż skraju głównej drogi na wschód, unosił się dym. Na lewo od podjazdu budowano nowe chaty, jako że wewnętrzne zakamarki Warowni Ruatha uznano za niebezpieczne.
— Ilu wychowanków ma Lytol w Warowni Ruatha, Jaxomie? — zapytał nagle N’ton.
— Wychowanków? Ani jednego, panie. — Jaxom zmarszczył brwi.
Chyba N’ton wiedział o tym.
— A czemu nie? Musisz zapoznać się z innymi ludźmi twojej rangi.
— Och, ja często towarzyszę Lordowi Lytolowi do innych Warowni.
— Dobrze by było, żebyś tu miał kolegów w swoim wieku.
— Jest tu mój mleczny brat, Dorse, i jego przyjaciele z podzamcza.
— Tak, to prawda.
Coś w głosie Przywódcy Weyru kazało Jaxomowi spojrzeć na niego, ale wyraz twarzy mężczyzny nie powiedział mu nic.
— Często się ostatnio widujesz z F’lessanem? Pamiętam, że obydwaj porządnie rozrabialiście w Weyrze Benden.
Jaxomowi nie udało się opanować rumieńca, którym oblał się aż po nasadę włosów. Czy to możliwe, żeby N’ton skądś dowiedział się, że obydwaj z F’lessanem przecisnęli się jakoś przez dziurę do Wylęgarni Bendenu i z bliska oglądali jaja Ramoth? Nie sądził, żeby F’lessan mógł o tym powiedzieć! Komukolwiek! Ale Jaxom często zastanawiał się, czy dotknięcie przez niego tego małego jajeczka nie miało wpływu na późniejsze wydarzenia, na Naznaczenie!
— Niewiele się ostatnio widuję z F’lessanem. Nie mam za dużo czasu, muszę opiekować się Ruthem i w ogóle.
— No, tak… — powiedział N’ton.
Wydawało się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale zmienił zdanie.
Kiedy dalej szli w milczeniu, Jaxom zastanawiał się, czy powiedział coś niewłaściwego. Ale nit mógł o tym długo myśleć. Właśnie wtedy brunatny Tris, jaszczur ognisty N’tona, zatoczył krąg, by ćwierkając radośnie wylądować na wyściełanym ramieniu Przywódcy Weyru.
— Co się stało? — zapytał Jaxom.
— Jest zbyt podniecony, by zachowywać się rozsądnie — odparł N’ton ze śmiechem i głaskał stworzonko po karku, wydając ciąg uspokajających odgłosów, aż Tris z ostatnim ćwierknięciem w kierunku Rutha złożył skrzydła na grzbiecie.
On mnie lubi, zauważył Ruth.
— Wszystkie jaszczurki ogniste cię lubią — odpowiedział Jaxom.
— Tak, ja to też zauważyłem i to nie tylko dziś, kiedy pomagały nam go myć — powiedział N’ton.
— Ale czemu? — Jaxom zawsze chciał o to zapytać N’tona, ale nigdy nie miał odwagi.
Nie chciał zajmować Przywódcy Weyru jego cennego czasu niemądrymi pytaniami. Ale dzisiaj nie wydawało się to takim niemądrym pytaniem.
N’ton odwrócił głowę w kierunku swojej jaszczurki i po chwili Tris wydał z siebie szybkie ćwierknięcie, a następnie pracowicie zaczął czyścić przednią łapkę. N’ton zachichotał.
— On lubi Rutha. Oto cała odpowiedź, jaką od niego dostałem. Zaryzykowałbym twierdzenie, że dzieje się tak, ponieważ Ruth jest im bliższy rozmiarem. Mogą go objąć wzrokiem, bez cofania się o parę długości smoka.
— Przypuszczam, że tak. — Jaxom wciąż miał jeszcze pewne zastrzeżenia. — Jaszczurki ogniste zlatują się zewsząd, żeby go odwiedzić. Opowiadają mu różne niestworzone historie, ale jego to fleszy, zwłaszcza, jeżeli ja nie mogę akurat z nim być.
Doszli do drogi i skierowali się w stronę podejścia na Wielki Dziedziniec.
— Nie marudź przy ubieraniu, dobrze, Jaxomie? Lessa i F’lar powinni niedługo przybyć — powiedział Nton, idąc dalej prosto przez wielką bramę w stronę masywnych, metalowych wrót Warowni. — Czy Finder będzie w swojej kwaterze o tej porze?
— Powinien być.
Kiedy Jaxom i Ruth skręcili już w stronę kuchni i starych stajni, młodzieniec zaczął się trapić wyznaczoną na dzisiejszy dzień próbą. Chyba N’ton nie wzbudzałby jego nadziei na otrzymanie pozwolenia na lot na Ruthu, gdyby nie był całkiem pewien, że Przywódcy Weyru Benden się na to zgodzą.
Byłoby cudownie móc na nim latać. Poza tym dowiodłoby to raz na zawsze, że Ruth jest prawdziwym smokiem, a nie tylko przerośniętą jaszczurką ognistą, jak często szydził Dorse. Dzisiaj po raz pierwszy od całych Obrotów nie musiał znosić docinków Dorse’a, kiedy mył Rutha. Nie żeby ten chłopak był zazdrosny o smoka. Dorse zawsze wyśmiewał się z Jaxoma, jak sięgnąć pamięcią. Zanim nastał Ruth, Jaxomowi udawało się zaszywać w ciemnych zakamarkach wielopoziomowej Ruathy. Jego prześladowca nie lubił tych ciemnych, dusznych korytarzy i trzymał się z daleka. Ale z przybyciem Rutha, Jaxom nie był już w stanie ulatniać się i unikać uprzejmości Dorse’a. Często żałował, że wobec małego taki dług wdzięczności. Ale był Lordem Ruathy, a Dorse jego mlecznym bratem, więc zawdzięczał mu swoje życie. Bo gdyby Deelan nie urodziła Dorse’a na dwa dni przed niespodzianym pojawieniem się Jaxoma, ten umarłby w pierwszych godzinach swego życia. A więc, jak mu wbili do głowy Lytol i harfiarz Warowni, musi wszystkim dzielić się ze swoim mlecznym bratem. Na ile mógł zorientować się Jaxom, przynosiło to dużo więcej korzyści Dorse’owi niż jemu. Ten chłopiec, o całą dłoń wyższy od Jaxoma i silniej od mego zbudowany, z pewnością nie ucierpiał na dzieleniu się mlekiem swojej matki. A dbał o to, by dostawać lwią część wszystkiego, co oprócz tego miał Jaxom.
Jaxom wesoło pomachał ręką do kucharzy zajętych przygotowywaniem wspaniałego południowego posiłku, który miał uczcić — miał taką gorącą nadzieję — jego pierwszy lot z Ruthem. Przeszli z białym smokiem do starych stajen, które odremontowano i zamieniono w ich mieszkanie. Chociaż Ruth był taki mały, kiedy po raz pierwszy przybył do Ruathy półtora Obrotu temu, było oczywiste, że szybko stanie się za duży, by wchodzić do tradycyjnych apartamentów Lorda Warowni w obrębie samej Warowni.
Tak więc Lytol zdecydował, że stare stajnie o sklepionych sufitach będzie można odpowiednio odnowić i zrobić tam sypialnię i pokój do pracy dla Jaxoma oraz wspaniały, przestronny Weyr dla małego smoka. Mistrz Kowal Fandarel zaprojektował specjalnie nowe drzwi, które zostały zawieszone tak przemyślnie, że chłopiec o drobnej budowie i niezgrabne pisklę smocze mogli sobie z nimi poradzić.
Posiedzę tu na słońcu, powiedział Ruth Jaxomowi, wtykając głowę przez wejście do ich mieszkania. Nie zamietli mi legowiska.
— Wszyscy byli tacy zajęci porządkami przed wizytą Lessy — powiedział Jaxom, chichocząc na wspomnienie wyrazu grozy na twarzy Deelan, kiedy Lytol powiedział jej, że przyjeżdża Władczyni Weyru.
W oczach jego mlecznej matki Lessa wciąż jeszcze była jedynym pełnej krwi Ruathaninem, pozostałym przy życiu po zdradzieckim ataku Faxa na Warownię ponad dwadzieścia Obrotów temu. Wchodząc do swego własnego pokoju Jaxom ściągnął wilgotną tunikę. Woda w dzbanie przy łóżku była letnia; skrzywił się. Powinien naprawdę być równie czysty jak jego smok, ale chyba nie zdąży już dostać się do gorących łaźni Warowni, zanim przybędą Przywódcy Weyru. Nie może pozwolić sobie na to, żeby go nie było, kiedy się pojawią. Umył się mydlanym piaskiem i letnią wodą.
Przybywają, Ruth wygłosił te słowa w umyśle Jaxoma odrobinę wcześniej, niż stary Wilth i Lioth zapowiedzieli gości odpowiednim trąbieniem. Jaxom rzucił się do okna i wyjrzał, udało mu się dojrzeć olbrzymie skrzydła, kiedy nowo przybyli lądowali na Wielkim Dziedzińcu. Nie czekał wystarczająco długo, żeby zobaczyć jak smoki z Benden odlatują na ogniowe wzgórza w towarzystwie chmary podnieconych jaszczurek ognistych. Pospiesznie się wytarł i wyplątał z mokrych spodni. Nie zajęło mu długo narzucenie na siebie świeżych ubrań i wbicie na nogi nowych, wysokich butów, specjalnie na tę okazję zrobionych i wyściełanych puszystą skórą intrusia, mającą grzać w czasie lotu. Ostatnie ćwiczenia ułatwiły mu założenie uprzęży na pełnego zapału małego smoka.
Kiedy Jaxom i Ruth wychynęli ze swojego mieszkania, Jaxoma ponownie ogarnął niepokój. A jeżeli N’ton się mylił? A jeżeli Lessa i F’lar zdecydują się czekać jeszcze kilka miesięcy, żeby zobaczyć, czy Ruth nie urośnie? A jeżeli Ruth, który był takim małym smokiem, nie będzie miał dość sił, żeby go unieść? Przypuśćmy, że zrobi zwierzęciu krzywdę?
Ruth zanucił dodając mu otuchy.
Nie mógłbyś mi zrobić krzywdy. Jesteś moim przyjacielem.
I ubódł swego pana trale, dmuchając mu w twarz ciepłym, świeżym oddechem.
Jaxom głęboko wciągnął powietrze, mając nadzieję uspokoić podniecenie kotłujące się w jego brzuchu. Zobaczył wtedy tłum zebrany na stopniach Warowni. Dlaczego akurat dzisiaj musiało tutaj być tylu ludzi?
Nie ma ich wielu, powiedział mu Ruth zdziwionym tonem, kiedy podniósł głowę, by przypatrzyć się zebranym. Przyleciało także wiele jaszczurek ognistych, by mnie zobaczyć. Znam tutaj wszystkich. I ty też.
Jaxom zdał sobie sprawę, że tak było. Czerpiąc odwagę z faktu, że jego smok pogodził się z tak dużym audytorium, wyprostował ramiona i pomaszerował do przodu.
F’lar i Lessa jako najważniejsi jeźdźcy smoków byli honorowymi gośćmi. F’nor, jeździec brązowego Cantha i partner smutnej Brekke także był obecny, on był dobrym przyjacielem Jaxoma. Stał tam również N’ton, Przywódca Weyru Fort, gdyż Ruatha była przypisana do Weyru Fort. Jaxom dostrzegł również Mistrza Robintona, Harfiarza Pernu, a obok niego Menolly, harfiarkę, w której często znajdował orędowniczkę. Uroczystość zaszczycili również swoją obecnością Lord Sangel z Południowego Bollu i Lord Groghe z Fortu, jako reprezentanci Panów na Warowniach.
W pierwszej chwili Jaxom nie mógł dojrzeć Lorda Lytola. Potem Finder przesunął się, by powiedzieć coś do Menolly, i wtedy spostrzegł opiekuna. Miał nadzieję, że Lytol tym razem popatrzy naprawdę na Rutha, nawet jeżeliby nigdy więcej nie miał tego zrobić.
Przeszli teraz przez dziedziniec i stanęli przed stopniami, przy czym Jaxom trzymał swoją prawą rękę na mocnym, wdzięcznie wygiętym karku Rutha, i spojrzeli sędziom wprost w twarze.
Wyciągając jedną rękę w pozdrowieniu w kierunku Rutha, Lessa uśmiechnęła się do Jaxoma, schodząc ze stopni, by go powitać.
— Ruth bardzo zmężniał od zeszłej wiosny, Jaxomie — powiedziała, a jej ton uspokajał go i chwalił równocześnie. — Ale ty powinieneś jeść więcej. Lytol, czy Deelan nigdy nie karmi tego dziecka? Przecież to skóra i kości.
Jaxom był wstrząśnięty, kiedy zdał sobie sprawę, że jest teraz wyższy od Lessy i że zadziera ona głowę, by popatrzeć na niego. Zawsze wydawała mu się duża. Jakoś czuł się zażenowany patrząc z góry na Władczynię Weyru.
— Powiedziałabym, że masz wciąż przewagę na F’lessanem, a on za każdym razem, jak na niego patrzę, jest coraz dłuższy dodała.
Jaxom jąkając się zaczął przepraszać.
— Nonsens, Jaxomie, prostuj się na całą swoją wysokość powiedział F’lar, podchodząc do swojej partnerki.
Jego uwaga skupiała się na Ruthu, a biały smok uniósł nieco głowę, by popatrzeć prosto w oczy wysokiemu Przywódcy Weyru.
— Wyrosłeś, Ruth, na więcej dłoni, niż przewidywałem, kiedy się Wyklułeś! Dobrze się opiekowałeś swoim przyjacielem, Lordzie Jaxomie. — Przywódca Weyru Benden wypowiedział jego tytuł z lekkim naciskiem, przenosząc wzrok ze smoka na jeźdźca.
Jaxom skrzywił się, nie podobało mu się to przypomnienie jego dwuznacznej pozycji.
— Nie przypuszczam jednak, żebyś miał kiedykolwiek osiągnąć posturę naszego dobrego Mistrza Kowali, tak więc nie sądzę, żebyś miał stanowić nadmierne obciążenie dla Rutha w czasie lotu. — F’lar popatrzył na resztę zebranych na schodkach ludzi. — Ruth jest o całą głowę wyższy w barkach od biegusów. I mocniejszy.
— Jaka jest teraz rozpiętość jego skrzydeł? — zapytała Lessa, z brwiami ściągniętymi namysłem. — Jaxom, poproś go, proszę, żeby je rozpostarł?
Lessa z łatwością mogła bezpośrednio poprosić Rutha, ponieważ potrafiła porozumiewać się ze wszystkimi smokami. Jaxoma bardzo podniosło to na duchu, że okazała mu taką uprzejmość, i przekazał prośbę Ruthowi. Z oczami wirującymi z podniecenia biały smok uniósł się na zadnich łapach i rozpostarł skrzydła, a mięśnie na piersi i barkach zafalowały mu zamglonymi odcieniami wszystkich smoczych kolorów.
— Jest proporcjonalnie zbudowany — powiedział F’lar, dając nurka pod skrzydło, by sprawdzić górną część szerokiej, przejrzystej błony. — Och, dziękuję ci, Ruth — dodał, kiedy biały smok usłużnie przechylił swoje skrzydło. — Zakładam, że jest równie pełen zapału do lotu co ty.
— Tak, panie, bo on jest smokiem, a wszystkie smoki latają!
Na spojrzenie, jakim obrzucił go F’lar, Jaxom wstrzymał oddech, zastanawiając się, czy jego szybka odpowiedź nie była zbyt śmiała. Kiedy usłyszał śmiech Lessy, obejrzał się. Ale ona nie śmiała się ani do niego, ani do Rutha. Oczy miała zwrócone na swego partnera. Prawa brew F’lara uniosła się w górę, kiedy odpowiedział jej szerokim uśmiechem. Jaxom miał uczucie, że w ogóle nie byli świadomi obecności jego czy Rutha.
— Tak, tak, smoki latają, czyż nie, Lesso? — zapytał miękko Przywódca Weyru, a Jaxom zdał sobie sprawę, że dzielili jakiś wspólny, osobisty żart.
A potem F’lar podniósł głowę w stronę ogniowych wzgórz, skąd złocista Ramoth, spiżowy Mnemeth i dwa brunatne smoki, Canth i Wilth, z głębokim zainteresowaniem przyglądały się temu, co działo się na dziedzińcu na dole.
— Co mówi Ramoth, Lesso?
Lessa skrzywiła się.
— Wiesz, ona zawsze mówiła, że Ruth sobie poradzi.
F’lar spojrzał najpierw na N’tona, który szeroko się uśmiechnął, potem na F’nora, który przyzwalająco wzruszył ramionami. — Jednogłośnie, Jaxomie. Mnemeth nie rozumie, o co robimy tyle zamieszanie. Wsiadaj więc, chłopcze. — F’lar zrobił krok do przodu, jak gdyby chciał go podsadzić na kark białego smoka.
Młodzieniec poczuł się rozdarty pomiędzy uczuciem przyjemności, że Przywódca wszystkich Weyrów na całym Pernie mu pomaga, a oburzeniem, że F’lar uważa, iż nie jest w stanie wsiąść sam.
Tu wtrącił się Ruth, usuwając skrzydła z drogi i zginając lewe kolano. Jaxom stanął lekko na podsuniętą kończynę i skoczył na odpowiednie miejsce między dwoma ostatnimi garbkami grzebienia na karku. Te wypustki u w pełni wyrośniętego smoka wystarczały, żeby człowiek mocno trzymał się na miejscu w czasie normalnego lotu, ale Lytol nalegał, żeby Jagom użył rzemieni uprzęży jako zabezpieczenia. Kiedy Jaxom mocował sprzączki rzemieni do metalowych pętli przy swoim pasku, spojrzał ukradkiem na tłum. Ale nikt nie okazywał ani śladu zdziwienia czy pogardy dla jego środków ostrożności. Kiedy był gotowy, poczuł, jak w brzuchu rozchodzi mu się znowu okropny chłód wątpliwości. Przypuśćmy, że Ruth nie da rady…
Kątem oka dojrzał szeroki, pewny uśmiech na twarzy N’tona i zobaczył jak Mistrz Robinton i Menolly podnoszą ręce w geście pozdrowienia. Potem F’lar uniósł nad głową pięć, dając mu tradycyjny sygnał do odlotu.
Jaxom głęboko wciągnął powietrze.
— Lećmy, Ruth!
Poczuł, jak nabrzmiewają mięśnie, kiedy Ruth na wpół przykucnął, jak napięcie przechodzi po grzbiecie, jak przesuwa się pod jego łydkami muskulatura, kiedy smok podniósł olbrzymie skrzydła do najważniejszego, pierwszego rozmachu. Ruth nieco pogłębił przysiad odbijając się od ziemi przy pomocy swych potężnych tylnych nóg. Głowa Jaxoma poleciała gwałtownie do tyłu. Instynktownie chwycił za zabezpieczające rzemienie, a potem trzymał mocno, kiedy potężne uderzenia skrzydeł małego smoka uniosły ich w górę w stronę ogniowych wzgórz. Wielkie smoki rozpostarły swoje skrzydła, grając zachętę dla Rutha. Wokół nich wirowały jaszczurki ogniste, wtórując swymi srebrzystymi głosami. Młody Lord miał tylko nadzieję, że nie spłoszą Rutha ani nie będą mu przeszkadzać.
Cieszą się, że widzą nas razem w powietrzu. Ramoth i Mnemeth są szczęśliwi, że wreszcie widzą cię na moim grzbiecie. Ja jestem bardzo szczęśliwy. Czy ty również?
Jaxom poczuł, jak od tego niemal żałosnego pytania rośnie mu w gardle jakaś gula. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, a nacisk wiatru na twarz porwał mu głos z warg.
— Oczywiście, że jestem szczęśliwy. Zawsze jestem z tobą szczęśliwy — powiedział radośnie. — Lecę z tobą, tak jak chciałem. To pokaże wszystkim, że jesteś prawdziwym smokiem!
Krzyczysz!
— Jestem szczęśliwy. Czemu nie miałbym krzyczeć?
Tylko ja mogę cię usłyszeć, a ja słyszę cię naprawdę bardzo dobrze.
— Powinieneś. Tobie zawdzięczam moją radość.
Weszli ślizgiem w zakręt i Jaxom odchylił się od łuku, wstrzymując oddech. Latał już nieraz, ale wtedy był pasażerem, zwykle wciśniętym pomiędzy dwa dorosłe ciała. Intymność tego lotu była całkowicie innym uczuciem — radosnym, w przyjemny sposób strasznym i absolutnie cudownym.
Ramoth mówi, że musisz mocniej ściskać mnie nogami, tak jak na biegusach.
— Nie chciałem ci przeszkadzać w oddychaniu. — Jaxom mocno wcisnął nogi w ciepło jedwabistego karku, czerpiąc otuchę Z poczucia bezpieczeństwa, jakie dał mu ten chwyt.
Tak lepiej. Nie uszkodzisz mi karku. Nie zrobisz mi żadnej krzywdy. Jesteś moim jeźdźcem. Ramoth mówi, że musimy lądować. — W głosie Rutha zabrzmiał bunt.
— Lądować? Przecież dopiero wznieśliśmy się w powietrze!
Mówi, że nie mogę się sforsować. Latanie z tobą to nie żadne forsowanie. To jest to, co ja chcę robić. Ona mówi, że każdego dnia możemy polecieć nieco dalej. Podoba mi się ten pomysł.
Ruth skorygował płaszczyznę, w jakiej obniżał lot, tak, że podeszli do dziedzińca od strony południowego wschodu. Ludzie na drodze zatrzymywali się wytrzeszczając oczy, następnie machali. Jaxomowi wydawało się, że słyszy wiwaty, ale gwizdał mu w uszach wiatr, więc trudno było mieć co do tego pewność. Gapie na dziedzińcu odwrócili się, śledzili jego lot. We wszystkich oknach na pierwszej i drugiej kondygnacji Warowni tkwili obserwatorzy.
— Wszyscy będą musieli przyznać, że teraz to z ciebie prawdziwy latający smok, Ruth!
Jaxom żałował tylko jednego, a mianowicie, że jego lot był taki krótki. Troszkę dłużej każdego dnia, co? Ani Opad, ani ogień, ani mgła nie powstrzymają go od latania każdego, każdziutkiego dnia, coraz dłużej i dalej od Ruathy.
Nagle rzuciło nim do przodu, kiedy pupil hamował skrzydłami, by usadowić się zgrabnie w miejscu, które tak niedawno opuścili. Nabił sobie siniaka o grzebień na karku Rutha.
Przepraszam cię, powiedział przyjaciel ze skruchą. Widzę, że są takie rzeczy, których muszę się jeszcze nauczyć.
Smakując triumf swego napowietrznego doświadczenia, Jaxom siedział przez moment pocierając pierś i pocieszając Rutha. Potem uświadomił sobie, że F’lar, F’nor i N’ton zbliżają się do niego z wyrazem aprobaty na twarzach. Ale dlaczego Harfiarz jest taki zamyślony? I dlaczego Lord Sangel marszczy brwi?
Jeźdźcy smoków mówią, że możemy latać. To oni są ważni, powiedział mu Ruth.
Jaxom nie potrafił niczego odczytać z twarzy Lorda Lytola. Przygasiło to nieco jego dumę. Pokładał tak wielką nadzieję w tym, że może dzisiaj otrzyma od swego opiekuna jakiś przebłysk aprobaty, jakąś życzliwą reakcję.
On nigdy nie zapomina o Larthu, powiedział Ruth ze smutkiem.
— Widzisz, Jaxomie? Mówiłem ci — zawołał N’ton, kiedy cała trójka smoczych jeźdźców ustawiła się przy barłcu Rutha. — Nic trudnego.
— Bardzo dobry pierwszy lot, Jaxomie — stwierdził F’lar mierząc oczami Rutha w poszukiwaniu jakichś oznak nadmiernego wysiłku. — Żadnego kłopotu mu to nie sprawiło.
— To stworzenie będzie zawracało wokół czubka swojego skrzydła. Nie zapominaj o zakładaniu uprzęży, dopóki się do siebie nie przyzwyczaicie — dodał F’nor wyciągając rękę, by złapać Jaxoma za przedramię. Był to gest pozdrowienia między równymi sobie i Jaxom odczuł wielką satysfakcję.
— Był pan w błędzie, Lordzie Sangelu — doszedł do Jaxoma czysty głos Lessy. — Nigdy nie było żadnych wątpliwości, że ten biały smok będzie latał. My tylko odkładaliśmy to wydarzenie, aż uzyskaliśmy pewność, że Ruth w pełni już dorósł.
F’nor puścił oko do młodzieńca, N’ton się skrzywił, a F’lar podniósł w górę oczy sygnalizując, że pożądana jest cierpliwość. Ta zażyłość między nimi spowodowała, że młody Lord zdał sobie sprawę, iż on, Jaxom z Ruathy, naprawdę został dopuszczony do powinowactwa z tymi trzema najbardziej potężnymi jeźdźcami smoków na Pernie.
— Jesteś teraz smoczym jeźdźcem, chłopcze — powiedział N’ton.
— Taak. — F’lar zmarszczył brwi, przeciągając to słowo. Tak, ale nie wolno ci latać od jutra po całym świecie, ani nie wolno ci próbować polecieć pomiędzy. Jeszcze nie. Ufam, że zdajesz sobie z tego sprawę. Świetnie! Musisz codziennie ćwiczyć Rutha w lotach. Czy masz spis tych ćwiczeń, N’tonie? — F’lar podał tabliczkę N’tona Jaxomowi. — Te mięśnie skrzydeł trzeba wzmacniać powoli, ostrożnie, albo je sforsujesz. Istnieje takie niebezpieczeństwo. Może przyjść moment, kiedy będzie ci potrzebna szybkość czy zdolność do manewru, a te niezdatne do niczego mięśnie nie zareagują! Słyszałeś o tragedii na Dalekich Rubieżach? — F’lar miał surowy wyraz twarzy.
— Tak, panie. Finder opowiadał mi. — Jaxom nie zadał sobie trudu, żeby nadmienić, że Dorse i jego przyjaciele, odkąd usłyszeli o tym wypadku, nie dali mu ani na moment zapomnieć o młodym jeźdźcu, który rozbił się i poniósł śmierć na zboczu góry, ponieważ przesadził z łataniem na swoim młodym smoku.
— Przez cały czas spoczywa na tobie podwójna odpowiedzialność, Jaxomie, za Rutha i za twoją Warownię.
— Och, tak, panie, wiem o tym.
N’ton roześmiał się i klepnął Jaxoma po kolanie.
— Założę się, że masz tej wiedzy, młody Lordzie Jaxomie, aż po dziurki w nosie!
F’lar odwrócił się do Przywódcy Weyru Fort, zdziwiony tonem tej wypowiedzi. Jaxom wstrzymał oddech. Czy Władcom Weyrów zdarzało się mówić coś bez zastanowienia? Lord Lytol zawsze go pilnował, żeby pomyślał, zanim otworzy usta.
— Będę kierował początkowym treningiem Jaxoma, F’larze, nie musisz się martwić o jego poczucie odpowiedzialności pod tym względem. Ma je dobrze wpojone — ciągnął dalej N’ton. A za twoim pozwoleniem poinstruuję go co do latania pomiędzy, kiedy wyczuję, że jest gotów. Myślę — gestem wskazał dwóch Lordów Warowni dyskutujących z Lessą — że im mniej będziemy mówić o tej częścią treningu, tym lepiej.
Jaxom wyczuwał lekkie napięcie w powietrzu, kiedy N’ton i F’lar patrzyli na siebie. Nagle ze wzgórz zatrąbili Mnemeth i Ramoth.
— Zgadzają się — powiedział N’ton cichym głosem.
F’lar pokiwał z lekka głową i odgarnął kosmyk włosów, który mu spadł na oczy.
— Nie ma wątpliwości, F’larze, że Jaxom zasługuje, by być smoczym jeźdźcem — powiedział F’nor tym samym przekonywającym tonem. — Po ostatecznym przeanalizowaniu tej sprawy, odpowiedzialność spada na Weyr. Poza tym Ruth jest smokiem Bendenu.
— Odpowiedzialność jest tu czynnikiem nadrzędnym — powiedział F’lar, spoglądając z marsem na czole na obydwu jeźdźców. Rzucił okiem na Jaxoma, który wcale nie był pewien, o czym oni rozmawiają, poza tym, że wiedział, iż oboje z Ruthem są tematem tej rozmowy. — Och, dobrze. Ma zostać przeszkolony w lataniu pomiędzy. W przeciwnym razie przypuszczam, że i tak sam byś tego spróbował, jako że masz w żyłach Ruathańską Krew, czyż nie, młody Jaxomie?
— Panie? — Jaxom nie mógł naprawdę uwierzyć w swoje szczęście.
— Nie, F’larze, on nie próbowałby tego na własną rękę odpowiedział N’ton dziwnym głosem. — Na tym polega kłopot. Wydaje mi się, że Lytol wykonał swoje zadanie za dobrze.
— Wytłumacz — poprosił lakonicznie F’lar.
F’nor podniósł dłoń.
— Oto i Lytol we własnej osobie — powiedział szybko i ostrzegawczo.
— Lordzie Jaxomie, czy zechciałbyś odprowadzić swojego przyjaciela do jego pomieszczeń, a potem dołączyć do nas w Wielkiej Sali? — Lord Opiekun ukłonił się wszystkim uprzejmie. Kiedy szybko się odwrócił i ruszył z powrotem w kierunku schodów, na twarzy zaczął mu drgać jakiś mięsień.
Mógł coś wtedy powiedzieć… gdyby chciał, pomyślał Jaxom, wpatrując się ze smutkiem w szerokie plecy swojego opiekuna. N’ton klepnął go znowu po kolanie i kiedy Jaxom podniósł oczy na Przywódcę Weyru Fort, ten mrugnął do niego.
— Dobry z ciebie chłopak, Jaxomie, i dobry jeździec. — Po czym bez pośpiechu ruszył za pozostałymi jeźdźcami smoków.
— Nie będziecie przypadkiem podawać wina z Bendenu z tej radosnej okazji, co, Lytolu? — doszedł go poprzez dziedziniec głos Mistrza Harfiarza.
— Cóż innego ktokolwiek ośmieliłby się podać tobie, Robintonie? — zapytała Lessa śmiejąc się.
Jaxom przyglądał im się, kiedy gęsiego wchodzili na schody i we wrota prowadzące do Sali. Z chóralnym wrzaskiem jaszczurki ogniste porzuciły swoje napowietrzne popisy i zanurkowały w kierunku wejścia, niemal trafiając w wysoką postać Harfiarza, kiedy tłoczyły się, by wlecieć do środka Warowni.
Ten incydent podniósł Jaxoma na duchu i chłopiec skierował Rutha do pomieszczeń mieszkalnych. Kiedy przebiegł spojrzeniem po oknach, zobaczył, że ludzie się wycofują. Miał szczerą nadzieję, że Dorse i wszyscy jego towarzysze byli świadkami każdej chwili, że zauważyli uścisk ręki F’nora i że widzieli, jak rozmawiał z trzema najważniejszymi jeźdźcami smoków na całym Pernie. Dorse będzie musiał bardziej uważać teraz, kiedy Jaxomowi wolno było zabierać swojego Rutha pomiędzy. Dorse nigdy się z tym nie liczył, co? Ja zresztą też nie, pomyślał Jaxom. Czy to nie wspaniałe ze strony N’tona, że to zaproponował? A jak Dorse się dowie, będzie to musiał przeżuć na surowo i połknąć bez popicia!
Ruth odpowiedział na jego myśli pełnym samozadowolenia nuceniem, przeszedł na podwórzec starej stajni i opuścił lewy bark, by Jaxom mógł zsiąść.
— Możemy teraz latać i wydostać się stąd, Ruth… I będziemy mogli także udać się pomiędzy i polecieć wszędzie na całym Pernie, gdzie tylko będziemy chcieli. Prześlicznie dziś latałeś, i przykro mi, że jestem takim kiepskim jeźdźcem i że tak cię waliłem po grzebieniu na karku. Jeszcze się nauczę. Zobaczysz!
W oczach Rutha wirował pełen tkliwości żywy błękit, kiedy szedł za swoim przyjacielem do Weyru. Potem Jaxom, zmiatając z grubsza z legowiska smoka nagromadzony tam przez noc kurz i puch, dalej mówił mu, jaki był cudowny, że tak zawrócił na czubeczku skrzydła i w ogóle. Ruth umościł się wyciągając skosem głowę w stronę Jaxoma w subtelnej prośbie o pieszczotę. Smoczy jeździec wyświadczył mu tę przysługę, z pewną niechęcią myśląc o przyłączeniu się do obchodów, na których nieobecny musiał być prawdziwy gość honorowy.
Uprzedzony wrzaskiem jaszczurek ognistych Robinton ruszył szybko, by przywrzeć płasko do prawego skrzydła wielkich metalowych wrót, a następnie zasłonić twarz rękami jak tarczą. Tyle razy już opadały go oszalałe chmary tych stworzeń, że miał się na baczności. Ogólnie jednak mówiąc, jaszczurki w Cechu Harfiarzy dzięki naukom Menolly zachowywały się całkiem przyzwoicie. Uśmiechnął się słysząc okrzyk Lessy, pełen zaskoczenia i konsternacji. Kiedy owiał go wiatr od ich przelotu, pozostał w miejscu, no i rzeczywiście chmara wyleciała z powrotem przez wrota. Usłyszał, jak Lord Groghe przywołuje swoją małą królową, Mergę, do porządku. Potem odnalazł go jego własny Zair i zbeształ go, jak gdyby Robinton naumyślnie próbował się przed nim chować, a następnie usadowił się na wyściełanym lewym ramieniu.
— No, no! — powiedział Robinton, gładząc podnieconego malutkiego spiżowego jaszczura palcem, na co ten odpowiedział przesuwając mu pieszczotliwie głową po policzku. — Przecież bym cię nie zostawił, powinieneś o tym wiedzieć. Czy ty też latałeś z Jaxomem?
Zair przestał narzekać i radośnie pisnął. Potem wyciągnął szyję, by popatrzeć w dół na dziedziniec. Z ciekawości Robinton pochylił się, żeby zobaczyć, co też zainteresowało Zaira, i zobaczy Rutha kroczącego w kierunku starych stajni. Robinton westchnął. Niemalże żałował, że Jaxomowi pozwolono polecieć na Ruthu. Jak było do przewidzenia, Lord Sangel nadal gwałtownie sprzeciwiał się temu, żeby ten młodzik miał cieszyć się przywilejami smoczego jeźdźca. Nie będzie też Sangel jedynym ze starszego pokolenia Lordów Warowni, którzy zakwestionują takie panoszenie się. Robinton odnosił wrażenie, że zrobił dobrą robotę, nastawiając Groghe’a pozytywnie do chłopca, no ale Groghe był inteligentniejszy od Sangela. Poza tym sam był właścicielem jaszczurki ognistej, a to powodowało, że miał bardziej miłosierne uczucia w stosunku do Jaxoma i Rutha. Robinton nie mógł sobie przypomnieć, czy Sangel nie chciał, czy też nie potrafił Naznaczyć jaszczurki ognistej. Musi zapytać Menolly. Jej królowa, Piękna, niedługo powinna złożyć jajka. Dobrze, że jego czeladniczka miała jaszczurkę ognistą — królową, tak że mógł rozporządzać jajkami, rozdając je tam, gdzie uważał, że wszystkim przyniosą najwięcej dobrego.
Przyglądał się jeszcze przez chwilę, dosyć wzruszony tym widokiem. Z Jaxoma i Rutha emanowała niewinność i wrażliwość, poczucie zależności od siebie i wzajemnej opiekuńczości.
Młody Lord przyszedł na ten świat w zdecydowanie niekorzystnym momencie, wydarty z ciała swojej martwej matki, z ojcem śmiertelnie rannym w pojedynku w pół godziny później. Pamiętając, co N’ton i Finder wyjawili mu tuż przed lotem Jaxoma, Robinton był zły na siebie, że nie zainteresował się bliżej tym chłopcem. Lytol nie był tak sztywny, żeby nie potrafił pojąć w lot rady, zwłaszcza gdyby to było dla dobra Jaxoma. Ale Robinton musiał poświęcać tyle czasu i myśli tak wielu różnym sprawom, chociaż Menolly i Sebel cieszyli się jego pełnym zaufaniem i byli oddanymi pomocnikami. Zair zapiszczał i otarł się łebkiem o brodę Harfiarza.
Ten zachichotał i pogłaskał go. Te jaszczurki ogniste, nie dłuższe niż męska ręka, nie dorównywały inteligencją smokom, ale były w pełni zadowalające jako towarzysze — a czasami się nawet przydawały.
Lepiej będzie, jeżeli teraz przyłączy się do reszty i zobaczy, jak by tu napomknąć Lytolowi o swojej propozycji. Młody Jaxom będzie idealnym dodatkiem do jego planu.
— Robintonie! — F’lar wołał go z drzwi prowadzących do mniejszej sali recepcyjnej Warowni. — Chodź no tu szybko. Twoja reputacja jest zagrożona.
— Moje co? Już idę… — Długie nogi Harfiarza przeniosły go szybko do sali pod koniec tego zdania. Z uśmiechów ludzi stojących przy karafkach z winem Hafiarz nie miał żadnych trudności z odgadnięciem, co się święci.
— Aha! Chcecie mnie przyłapać! — zawołał, pokazując na wino. — No cóż, jestem pewien, że potrafię podtrzymać tu swoją reputację! O ile tylko poznaczyłeś poprawnie karafki, Lytolu.
Lessa roześmiała się i podniosła jedną z nich, ukazując zebranym, co wybrała. Nalała kieliszek ciemnoczerwonego wina i wyciągnęła go w kierunku Robintona. Świadom, że zwrócone są na niego wszystkie oczy, Robinton podszedł do stołu, symulując powolny, buńczuczny krok. Zauważył spojrzenie Menolly, a ona leciutko mrugnęła do niego, czując się teraz całkowicie swobodnie w tak dystyngowanym towarzystwie. Podobnie jak ten mały biały smok, gotowa już była do samodzielnego lotu. I rzeczywiście przez ten cały długi Obrót poczyniła wielkie postępy, w porównaniu z tą niepewną, niedocenianą dziewczyną z samotnej Warowni Morskiej. Musi naprawdę już wypchnąć ją z siedziby Cechu Harfiarzy, żeby była na swoim.
Robinton dał całe przedstawienie próbując wina, ponieważ niewątpliwie się tego po nim spodziewano. Badawczo obejrzał kolor pod słońce, które zalewało salę, wciągnął głęboko jego aromat, a potem pociągnął maleńki łyczek i pracowicie zaczął obracać wino w ustach.
— Hmmm, tak, no dobrze. Nie ma żadnych problemów z rozpoznaniem tego rocznika — powiedział odrobinę wyniośle.
— No? — zapytał Lord Groghe, a jego palce zadrgały z lekka na szerokim pasie, za który wsunął kciuki. Zaczął z niecierpliwości kiwać się na nogach.
— Nigdy nie poganiaj wina!
— Wiesz albo nie wiesz — powiedział Sangel, sceptycznie pociągając nosem.
— Oczywiście, że wiem. To z bendeńskiego tłoczenia jedenaście Obrotów temu, czyż nie, Lytolu?
Robinton, świadom ciszy panującej w sali, zaskoczony był wyrazem twarzy Lytola. Przecież chyba ten człowiek nie był wciąż jeszcze wyprowadzony z równowagi przez to, że Jaxom latał na swoim małym smoku. Nie, z jego policzka zniknęło już nerwowe drganie mięśnia.
— Mam rację — powiedział Robinton cedząc słowa i wskazując oskarżycielsko palcem Lorda Opiekuna. — I ty dobrze o tym wiesz, Lytolu. Dokładnie rzecz ujmując, jest to tłoczenie późniejsze, bo wino ma przyjemnie owocowy posmak. Co więcej, pochodzi z pierwszego transportu z Bendenu, który udało ci się wyłudzić pochlebstwami od starego Lorda Raida, powołując się na Ruathańską Krew Lessy. — Zmienił swój głos, by upodobnić go do ponurego barytonu Lytola. — „Muszę mieć wino bendeńskie dla Władczyni Weyrów Perneńskich, kiedy odwiedzi swoją dawną Warownię”. Czy mam rację, Lytolu?
— Och, masz rację we wszystkich szczegółach — przyznał Lytol z czymś, co podejrzanie brzmiało jak chichot. — Gdy chodzi o wina, Mistrzu Harfiarzu, jesteś nieomylny.
— Co za ulga — powiedział F’lar, klepiąc Harfiarza po ramieniu. — Nigdy bym tego nie przeżył, gdybyś stracił reputację, Robintonie.
— To odpowiednie wino, żeby uczcić tę okazję. Zdrowie Jaxoma, młodego Lorda Warowni Ruatha i dumnego jeźdźca Rutha. — Robinton zdawał sobie sprawę, że tymi słowy wpuścił smoka między intrusie, ale nie było, co chować głowy w piasek wobec faktu, że chociaż Jaxom był Lordem — elektem Warowni Ruatha, niezaprzeczalnie był również smoczym jeźdźcem. Lord Sangel odchrząknął ostro, zanim pociągnął grzecznościowy łyczek. Chmurna mina Lessy świadczyła, że wolałaby w tym momencie akurat inny toast.
A potem odchrząknąwszy po raz drugi, Sangel naskoczył na nich, na co właśnie miał nadzieję Robinton.
— Tak, co do tego, to musimy się jakoś porozumieć, na ile młody Jaxom ma być smoczym jeźdźcem. Dano mi do zrozumienia, kiedy się Wykluł ten tam — tu Sangel machnął ręką gdzieś w kierunku stajni — że jest mało prawdopodobne, by to małe stworzenie przeżyło. Tylko z tego powodu wtedy nie protestowałem.
— Nie wprowadzaliśmy pana w błąd naumyślnie, Lordzie Sangelu — zaczęła Lessa rozdrażnionym głosem.
— Nie będzie z tym problemu, Sangelu — powiedział F’lar dyplomatycznie. — Nie brak nam dużych smoków w Weyrze. Nie będzie więc potrzebny w walce.
— Nie brak nam również wyszkolonych mężczyzn Krwi do przejęcia Warowni — powiedział Sangel, wysuwając do przodu agresywnie szczękę.
Można ufać temu poczciwemu Sangelowi, że od razu przejdzie do rzeczy, pomyślał Robinton z wdzięcznością.
— Ale nie z Krwi Ruathańskiej — powiedziała Lessa z błyszczącymi oczami.
— Sedno w tym, że kiedy wyrzekłam się dziedzictwa tej Warowni zostając Władczynią Weyru, scedowałam je na jedynego męskiego potomka z kroplą Ruathańskiej Krwi w żyłach… na Jaxoma! I póki ja żyję, nie dopuszczę do tego, by ze wszystkich Warowni na Pernie właśnie Ruatha stała się nagrodą w krwawych pojedynkach toczonych przez młodszych synów. Jaxom pozostaje Lordem — elektem Warowni Ruatha; nie będzie nigdy walczącym smoczym jeźdźcem.
— Lubię, żeby wszystko było jasne — powiedział Sangel, starając się uniknąć lodowatego spojrzenia, jakim obdarzyła go Lessa. — Ale musisz przyznać, o Władczyni Weyru, że jeżdżenie na smokach, nawet przy pewnych ograniczeniach, może być niebezpieczne. Słyszałaś chyba o tym młodym jeźdźcu z Dalekich Rubieży…
— Jaxom będzie zawsze jeździł pod czyjąś kontrolą — obiecał F’lar. Rzucił ostrzegawcze spojrzenie N’tonowi. — Nigdy nie będzie latał zwalczać Nici. Niebezpieczeństwo byłoby za wielkie.
— Jaxom jest z natury ostrożnym chłopcem — dołączył do debaty Lytol — a ja we właściwy sposób uświadomiłem mu jego obowiązki.
Robinton zauważył, że N’ton skrzywił się.
— Zbyt ostrożny, N’tonie? — zapytał F’lar, który również zauważył wyraz twarzy Przywódcy Weyru Fort.
— Może — odpowiedział taktownie N’ton, skłoniwszy przepraszająco głowę w stronę Lytola. — Chociaż może lepiej opisałoby to słowo zahamowany. Nie chciałbym cię obrazić, Lytolu, ale zauważyłem dziś, że chłopiec jest… odseparowany od innych. Jestem pewien, że częściowo winę za to ponosi fakt, iż ma swojego smoka. Ponieważ żadnemu chłopcu w jego wieku nie pozwolono Naznaczyć jaszczurek ognistych, chłopcy z Warowni w najmniejszym stopniu nie doceniają jego problemów.
— Dorse znowu mu dokuczał? — zapytał Lytol, szarpiąc dolną wargę i wpatrując się w N’tona.
— A więc jesteś świadom tej sytuacji? — zapytał N’ton z wyraźną ulgą.
— Oczywiście. Jest to jeden z powodów, dla których ja sam nalegałem na ciebie, F’larze, żebyś pozwolił chłopcu latać. Będzie wtedy mógł odwiedzać Warownie, w których są chłopcy w jego wieku i równi mu rangą.
— Ale przecież masz chyba wychowanków? — zawołała Lessa rozglądając się po sali, jak gdyby przeoczyła obecność młodzików z Warowni.
— Miałem właśnie zaaranżować półroczny pobyt Jaxoma jako wychowanka, ale właśnie Naznaczył.
— Nie jestem za tym, żeby Jaxoma wyprawiać gdzieś jako wychowanka — powiedziała Lessa marszcząc brwi. — Przecież jako ostatni z rodu…
— Ja również nie — wtrącił Lytol — ale opiekę nad wychowankami trzeba odwzajemniać…
— Niekoniecznie — powiedział Lord Groghe, klepnąwszy Lytola po ramieniu. — Po prawdzie to czyste błogosławieństwo, jeżeli się nie musi. Jest u mnie chłopak w wieku Jaxoma, którego trzeba oddać na wychowanie. Ulży mi, jak nie będę musiał brać za to jakiegoś innego. Kiedy widzę, ile zrobiłeś, żeby Ruatha stanęła z powrotem na nogi i tak rozkwitła, Lytolu, sądzę, że ten chłopak nauczy się od ciebie właściwego kierowania Warownią. To znaczy, jeżeli będzie miał jakąś Warownię, którą mógłby kierować, kiedy dojdzie do pełnoletności.
— To jest następna sprawa, którą chciałbym poruszyć — powiedział Lord Sangel, podchodząc do F’lara i oglądając się na Groghe’a, oczekując jego poparcia. — Co my, Lordowie Warowni, mamy zrobić?
— Zrobić? — zapytał F’lar chwilowo nie pojmując.
— Z młodszymi synami — powiedział gładko Robinton — dla których nie ma już Warowni. Mogliby zarządzać w Południowym Bollu, Forcie, Iscie i Igenie… żeby tylko wymienić Lordów, którzy mają największe rodziny i pełnych nadziei synów.
— Ten Kontynent Południowy, F’larze. Kiedy będziemy mogli dopuścić ludzi na Kontynent Południowy? — zapytał Groghe. — Ten Torik, który pozostał w Południowej Warowni; może jemu przydałby się jeden albo dwóch, albo trzech mocnych, aktywnych, energicznych, ambitnych chłopaków?
— Na Kontynencie Południowym są Władcy z przeszłości powiedziała Lessa srogo. — Nikomu tam nie mogą zrobić krzywdy, ponieważ kraj ten jest chroniony przez robaki piaskowe lub jak kto woli — pędraki.
— Pamiętam o tym, Władczyni Weyru — zauważył Groghe podnosząc brwi. — Najlepsze miejsce dla nich, nie zawracają nam głowy, robią co chcą, a nie cierpią na tym porządni ludzie.
Głos Groghe’a, jak spostrzegł Robinton, pozbawiony był zjadliwości, co było godne pochwały, jeżeli wziąć pod uwagę, jak bardzo ucierpiała Warownia Fort od nieodpowiedzialnego kierowania Weyrem Fort przez T’rona.
— Sprawa polega na tym, że Południowy jest sporej wielkości, obsiany jest też cały robakami, więc nie ma znaczenia, czy oni latają zwalczac Nici czy nie, żadnej większej szkody to nie powoduje.
— Czy byłeś kiedyś poza swoją Warownią podczas opadania Nici? — zapytał F’lar Groghe’a.
— Ja? Nie! Co ty sobie myślisz, że ja zwariowałem? Chociaż to stado młodzików, rwących się do walki z najbłahszego powodu… Żebyś wiedział, jak walczą na pięści. A całą broń kazałem stępić, ale hałas, jaki robią, wystarcza, żeby mnie wpędzić Pomiędzy albo wypędzić na zewnątrz… Och, rozumiem, o co ca chodzi, Przywódco Weyru — dodał ponuro Groghe, a jego palce zatańczyły raptownie po szerokim pasie. — Tak, to może sprawiać kłopoty, prawda? Nie jesteśmy przystosowani do życia poza Warowniami, czyż nie? Torik wcale nie planuje powiększenia obszaru pod swoją Warownię? Coś trzeba zrobić z tymi młodszymi z rodów. I to nie tylko w mojej Warowni, co, Sangelu?
— Gdybym mógł coś zaproponować — wtrącił się szybko Robinton widząc, że F’lar się waha. Biorąc pod uwagę, z jaką skwapliwością F’lar poprosił go gestem, by mówił dalej, był chyba wdzięczny, że Harfiarz mu przerwał. — No, więc pół Obrotu temu piąty syn Lorda Groghe, Benelek, wpadł na pomysł, jak usprawnić pewną maszynę żniwną. Mistrz kowalski Fortu sugerował, że powinno to zainteresować Fandarela. I rzeczywiście poczciwy Mistrz Kowali się tym zainteresował. Młody Benelek udał się do Telgaru na specjalne szkolenie i namówił także jednego z synów z Dalekich Rubieży, żeby do niego dołączył, jako że chłopak też miał pociąg do mechaniki. Krótko mówiąc w siedzibie Cechu jest teraz ośmiu synów Panów Warowni i trzech chłopców z Cechów Rzemieślniczych, którzy wykazali się podobnymi uzdolnieniami do kowalskiego fachu.
— Co proponujesz, Robintonie?
— Leniwe ręce sieją niezgodę. Chciałbym zobaczyć wybranych młodych ludzi, zwerbowanych ze wszystkich Cechów i Warowni, którzy by wymieniali między sobą pomysły, a nie wymysły.
Lord Groghe zamruczał.
— Oni chcą mieć ziemię, a nie pomysły. A co z Południowym?
— To rozwiązanie można niewątpliwie rozważyć — powiedział Robinton, traktując naleganie Groghe’a tak lekko, jak tylko się ważył. — Jeźdźcy z przeszłości nie będą żyć wiecznie.
— Prawdę rzekłszy, Lordzie Groghe, my wcale nie jesteśmy przeciwni rozszerzaniu Warowni na Południowym — powiedział F’lar. — Tylko, że…
— Należy zdecydować, kiedy to zrobić — dokończyła Lessa, kiedy F’lar się zająknął.
W jej oczach pojawił się osobliwy błysk, po którym Harfiarz zorientował się, że nie jest to jedyne jej zastrzeżenie.
— Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać do końca tego Przejścia — powiedział zrzędliwie Sangel.
— Nie, tylko tak długo, aż minie niebezpieczeństwo, że nasze słowo okryje hańba — powiedział F’lar. — Jeżeli cofniesz się myślami, Weyry zobowiązały się, że zbadają Kontynent Południowy…
— Weyry zobowiązały się również, że uwolnią nas od Nici oraz Czerwonej Gwiazdy — powiedział poirytowany już Sangel.
— F’nor i Canth wciąż jeszcze noszą blizny po tej Gwieździe — przypomniała mu Lessa, oburzona na krytykę Weyrów.
— Bez obrazy, Władczyni Weyru, F’larze, F’norze — powiedział Sangel mamrocząc i niezbyt subtelnie maskując swoje rozdrażnienie.
— To jeszcze jeden powód, dla którego mogłoby okazać się zbawienne ćwiczenie młodych umysłów w odkrywaniu nowych sposobów na robienie różnych rzeczy — powiedział Robinton, gładko odwracając uwagę Sangela.
Robinton był ogromnie zadowolony z nastawienia Sangela. Przypominał ostatnio F’larowi i Lessie, że starsi Lordowie Warowni uparcie trwali w przekonaniu, że gdyby jeźdźcy smoków naprawdę się do tego przyłożyli, to mogliby spopielić Nici u ich źródła na Czerwonej Gwieździe i na zawsze skończyć z zagrożeniem, które przywiązywało ludzi do Warowni. Uznał jednak, że wystarczy napomknąć o tym i szybko zmienił temat.
— Mój archiwista, mistrz Arnor, oczy trafi, próbując odcyfrować niszczejące skóry Kronik. Radzi sobie dobrze, ale czasami wydaje mi się, że wcale nie rozumie tego, co ocala, i stąd popełnia błędy przy kopiowaniu zatartych słów. Fandarel też mówił o tym problemie. Stanowczo uważa, że źródłem niektórych niejasności w tych starych Kronikach jest błędne kopiowanie. No, ale jeżeli mielibyśmy kopistów, którzy znaliby się na tym…
— Chciałbym, żeby Jaxom trochę się w tym poćwiczył powiedział Lytol.
— Miałem nadzieję, że to zaproponujesz.
— Nie wycofuj się z oferty, że weźmiesz mojego syna, Lytolu — powiedział Groghe.
— No, jeżeli Jaxom…
— Nie widzę powodów, żebyśmy nie mieli zastosować obydwu rozwiązań — powiedział Robinton. — Tutaj, gdzie Jaxom musi uczyć się kierować Warownią, wychowywaliby się chłopcy w jego wieku i o jego randze, ale Jaxom nabywałby również nowych umiejętności z innymi ludźmi, o odmiennej randze i przeszłości.
— Po głodzie uczta? — powiedział N’ton tak cichym głosem, że usłyszeli go tylko Robinton i Menolly. — A mówiąc o ucztach, oto nasz honorowy gość!
Jaxom stanął wahaniem w progu, pamiętając na tyle o dobrych manierach, by oddać zebranym ukłon.
— Ruth już się umościł i czuje się dobrze, prawda, Jaxomie? — zapytała Lessa życzliwie, gestem przywołując chłopca do swego boku.
— Tak, Lesso.
— Tu również uporządkowaliśmy rozmaite inne sprawy, krewniaku — ciągnęła dalej uśmiechnąwszy się, kiedy zobaczyła jego pełne niepokoju spojrzenie.
— Znasz mojego syna, Horona, czyż nie? Jest w twoim wieku? — zapytał Groghe.
Jaxom zaskoczony skinął głową.
— No to będzie się tu wychowywał jako twój towarzysz.
— I prawdopodobnie jeszcze jacyś inni chłopcy — powiedziała Lessa. — Chciałbyś?
Robinton zauważył, jak Jaxom z niedowierzaniem szeroko otwiera oczy, popatrując to na Lessę, to na Groghe’go, to z powrotem na Lytola, na którym jego spojrzenie zatrzymało się, aż Lytol uroczyście skinął głową.
— A kiedy Ruth będzie już dobrze latał, może byś przyleciał do mojej siedziby Cechu, żeby przekonać się, czy nie mógłbyś się ode mnie dowiedzieć na temat Pernu czegoś, czego Lytol nie wie? — zapytał Robinton.