„Don't be naughty at the zoo,
Or the zoo-keeper must keep you!”
Walery Wojkow na zawsze zapamiętał dzień, w którym pozwolono mu sfotografować się z wężem dusicielem przy wejściu do ogrodu zoologicznego.
Do dusiciela przynależała jeszcze sowa, ale pięcioletni Walera pozostawał na sowy obojętny. Ale dusiciel… Gad był zachwycający; ciemnopiaskowego koloru, ze smugami i prążkami na pokrytych łuską bokach. Waleremu niełatwo było utrzymać go na ramionach, ponieważ wąż był ciężki i cały czas się wił..
— To ona — powiedział młody fotograf. — Dusicielka. Lusia. Nie bój się. Ona lubi, kiedy się ją głaszcze. Potrzebuje pieszczoty.
Walery chciał, żeby przygotowania do zdjęcia trwały wiecznie. Gładził ciężką Lusię po głowie, po grzbiecie, po niemrugających oczach; boki jej były jednocześnie chłodne i ciepłe, przelewały się przez ręce jak strużka piasku między palcami. Sowa spokojnie siedziała na ramieniu, ale na nią Walera nie zwracał uwagi.
Fotograf szczęknął migawką aparatu i wydał tacie kwit: w czasach dzieciństwa Walerego „Polaroidem” nie było i fotografie wysyłano pocztą za pobraniem. Chłopiec długo nie mógł rozstać się z Lusią; wokół piszczały jakieś dziewczynki, krzyczały „Aj, żmija!” i jeszcze „Jaka wstrętna!” i „Ojej, on bierze ją na ręce!” i jeszcze coś tam krzyczały, ale sowa nagle narobiła Wali na ramię i trzeba było iść do fontanny wytrzeć się…
A potem przyszło rozczarowanie — monotonne zoo.
Walery trzy godziny pod rząd ciągał ojca od klatki do klatki, nie ustając, nie skarżąc się na nic i nie żądając lodów. Wdrapywał się na barierkę, zaglądał do klatki lub basenu, przyglądał się rozpostartym na ziemi ogonom i łapom, sennie wzdymającym się bokom, odwróconym do zwiedzających grzbietom…
— Dlaczego one wszystkie śpią? Dlaczego nie chodzą?
— Idziemy do domu…
— Dlaczego one nie bawią się?
— A ty bawiłbyś się w klatce?
— Bawił! Dlaczego one nie pływają? Dlaczego nie huśtają się na gałęziach? Dlaczego?