Bujna winorośl oplatała marmurową pergolę, niemal zasłaniając łuczników, którzy stali wokoło. Keith Denison osunął się na ławkę, wpatrując się w podłogę, i stwierdził z przekąsem:
— Przynajmniej możemy porozmawiać bez obawy. Angielskiego jeszcze nie wymyślono. — Można było poznać, że od dawna nie posługiwał się ojczystym językiem. — Czasami mam wrażenie — podjął — że najtrudniej jest żyć wtedy, gdy nie ma się ani jednej chwili dla siebie. Mogę co najwyżej wyrzucić wszystkich z pokoju, w którym akurat przebywam, ale nadal sterczą pod drzwiami i oknami, pilnując i nasłuchując. Mam nadzieję, że ich lojalne duszyczki będą się smażyć w piekle przez całą wieczność!
— Jeszcze nie pomyślano o życiu prywatnym — przypomniał mu Everard — a takie grube ryby jak ty w żadnej epoce nie miały do niego prawa.
Denison zwrócił ku niemu ściągniętą ze zmęczenia twarz.
— Chciałbym wiedzieć, jak ma się Cynthia. Oczywiście dla niej nie trwało to — nie potrwa — tak długo. Najwyżej tydzień. Czy masz przypadkiem papierosy?
— Zostawiłem je w pojeździe — odparł Everard. — Nie chciałem się tłumaczyć w razie rewizji. Uznałem, że i tak będę miał dość kłopotów, ale nigdy nie przypuszczałem, że zastanę tu ciebie, kierującego całym tym kramem.
— Sam tego nie oczekiwałem. — Denison wzruszył ramionami. — Jeśli kiedyś wydarzyła się jakaś fantastyczna rzecz, to chyba właśnie ta. Same paradoksy czasowe…
— Co się właściwie stało? Denison przetarł oczy i westchnął.
— Włożyłem palec do skrzyni biegów tej epoki. Wiesz, czasami wszystko, co się kiedyś wydarzyło, wydaje mi się nierealne jak sen. Czy istniało kiedyś coś takiego jak chrześcijaństwo, muzyka kontrapunktowa albo Deklaracja Praw Człowieka? Nie mówiąc już o ludziach, których znałem. Ty sam nie należysz do tych czasów, Manse. Powtarzam sobie, że lada moment się obudzę… Pozwól mi zebrać myśli. Czy wiesz, co się wówczas działo? Medowie i Persowie są ze sobą dość blisko spokrewnieni, zarówno pod względem etnicznym, jak kulturowym, ale wtedy rządzili akurat Medowie i przejęli od Asyryjczyków wiele obyczajów, które niezbyt przypadły do gustu Persom. Jesteśmy przede wszystkim hodowcami i wolnymi rolnikami. Czy to sprawiedliwe, że mielibyśmy zostać wasalami…? — Denison zamrugał. — Nie, znowu zaczynam! Rozumiesz, co mam na myśli, mówiąc „my”? W każdym razie w Persji było niespokojnie. Przed dwudziestu laty medyjski król Astiages rozkazał zamordować małego księcia Cyrusa, choć później tego żałował, ponieważ ojciec Cyrusa umierał i spory o sukcesję mogły się przerodzić w wojnę domową. Wtedy właśnie pojawiłem się w górach. Zacząłem od niewielkiej eksploracji przestrzeni i czasu, przeskakując po kilka mil i kilka dni, żeby znaleźć dobrą kryjówkę dla mojego pojazdu. Po części dlatego, żeby Patrol nie mógł go później zlokalizować. W końcu ukryłem go w pewnej jaskini i ruszyłem w drogę pieszo, lecz wkrótce potem wpadłem w tarapaty. Okazało się, że w pobliżu stacjonowała armia medyjska, mająca za zadanie nastraszyć bliskich wszczęcia rewolty Persów. Jeden ze zwiadowców, który widział, jak wychodziłem z groty, poszedł za mną i zanim się zorientowałem, co się dzieje, wpadłem w ich ręce. Dowódca Medów zaczął mnie przesłuchiwać, żądając wyjaśnień dotyczących urządzenia, które zostawiłem w jaskini. Jego ludzie uznali mnie za czarownika i bardzo się mnie bali, ale jeszcze bardziej bali się okazać strach. Oczywiście wieść o moim przybyciu rozeszła się lotem błyskawicy zarówno w armii, jak i wśród okolicznych mieszkańców. Niebawem cała prowincja wiedziała, że pewien cudzoziemiec pojawił się w niezwykłych okolicznościach. Medami dowodził sam Harpagos, najprzebieglejszy i najbardziej uparty człowiek na świecie. Doszedł do wniosku, że mogę mu się przydać i rozkazał mi wprawić w ruch mojego brązowego konia, lecz nie pozwolił mi go dosiąść. Mimo to udało mi się wysłać go z powrotem w czas i dlatego ratownicy z Patrolu nic nie znaleźli. Przebywał w tym stuleciu tylko kilka godzin, a później zapewne wrócił do Początku.
— Dobra robota! — pochwalił go Everard.
— Och, doskonale wiedziałem, że takie anachronizmy są zakazane. — Denison skrzywił się. — Spodziewałem się jednak, że ludzie z Patrolu mnie uratują. Gdybym wiedział, że tego nie zrobią, to nie wiadomo, czy pozostałbym równie zdyscyplinowanym, zdolnym do wszelkich poświęceń agentem. Mogłem uczepić się pojazdu i uczestniczyć w grze Harpagosa, aż nadarzyłaby się okazja do ucieczki.
Manse spojrzał ponuro na swojego rozmówcę. Pomyślał, że Keith się zmienił. Nie tylko wiek, ale i lata spędzone wśród obcych wywarły na niego większy wpływ, niż przypuszczał.
— Podejmując ryzyko zmiany przyszłości — powiedział Everard — ryzykowałeś istnieniem Cynthii.
— Tak, to prawda. Pamiętam, że o tym myślałem… wtedy. Wydaje mi się, że to było tak dawno!
Denison pochylił się do przodu, oparł ręce na kolanach i utkwił wzrok w zielonej zasłonie okrywającej pergolę. Mówił dalej apatycznie:
— Oczywiście Harpagos ciskał gromy. Przez jakiś czas myślałem, że mnie zabije. Zabrali mnie związanego jak indyka przed upieczeniem. Ale, jak ci już mówiłem, krążyły o mnie pogłoski, które coraz bardziej ubarwiano. Harpagos zrozumiał, że może mnie lepiej wykorzystać. Dał mi do wyboru: albo przyjmę jego warunki, albo każe mi poderżnąć gardło. Co mogłem zrobić? Zwłaszcza że problem zmiany przyszłości w ogóle się nie pojawił: bardzo szybko odkryłem, że gram rolę, którą historia już napisała. Harpagos przekupił pewnego pasterza, który miał potwierdzić jego opowieść i przedstawił mnie jako Cyrusa, syna Kambyzesa.
Everard, którego ta rewelacja wcale nie zaskoczyła, skinął głową i zapytał:
— Dlaczego to zrobił?
— Na początku chciał umocnić rządy Medów. Wiedział, że zależny od niego król Anszanu będzie musiał dochować wierności Astiagesowi i że w ten sposób zjednoczy wszystkich Persów. Brałem w tym udział, będąc zbyt zdezorientowany, żeby robić coś więcej ponad wypełnianie poleceń Harpagosa. Spodziewałem się, że lada chwila przybędzie pojazd Patrolu i wybawi mnie z kłopotliwego położenia. Fanatyczne umiłowanie prawdy cechujące irańskich arystokratów bardzo nam pomogło: tylko nieliczni podejrzewali, że skłamałem, przysięgając, iż jestem Cyrusem. Przypuszczam jednak, że nie zwiodłem Astiagesa. Zresztą król Medów zemścił się straszliwie na Harpagosie za to, że nie wykonał jego rozkazu i nie zabił Cyrusa, mimo iż teraz obecność fałszywego księcia była mu na rękę. Zakrawa to na ironię losu, ponieważ przed dwudziestu laty Harpagos był mu ślepo posłuszny! Jeśli idzie o mnie, to przez pięć następnych lat czułem coraz większą antypatię do Astiagesa. Teraz, oceniając to z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że wcale nie był diabłem z piekła rodem, tylko zwyczajnym orientalnym monarchą, typowym w tej epoce. Trudno jest zdobyć się na obiektywizm, gdy trzeba patrzeć, jak torturuje się człowieka. Harpagos, pałając żądzą zemsty, uknuł spisek i zaproponował mi objęcie przywództwa, na co się zgodziłem. — Denison uśmiechnął się krzywo. — Byłem przecież Cyrusem Wielkim i miałem odegrać swoją rolę na arenie dziejów. Na początku mieliśmy twardy orzech do zgryzienia, gdyż napadali na nas Medowie. Ale wiesz co, Manse? To mi się spodobało. Było zupełnie inaczej niż w tym cholernym dwudziestym wieku, kiedy siedziałeś w lisiej norze, zastanawiając się, czy ogień zaporowy nieprzyjaciela nie przygniecie cię na zawsze. Och, tutaj wojna także jest przerażająca, zwłaszcza gdy służysz jako prosty żołnierz i wybuchnie zaraza, jak to się zawsze dzieje. Ale kiedy już walczysz, na Boga, to walczysz! Własnymi rękami! Przekonałem się, że mam talent do takiej zabawy. Przeżyłem wspaniałe chwile!
Wielki Król ożywił się i ciągnął z entuzjazmem:
— Na przykład tego dnia, kiedy zaatakowała nas znacznie liczniejsza lidyjska kawaleria. Pognaliśmy przodem wszystkie juczne wielbłądy, za nimi ruszyła piechota, a na samym końcu nasza jazda. Kuce Krezusa zwęszyły wielbłądy i rzuciły się do ucieczki. Może do dziś gnają na łeb na szyję! Wymietliśmy ich dokładnie! — nagle urwał.
Spojrzał Everardowi w oczy i przygryzł wargi.
— Przepraszam, poniosło mnie — podjął. — Od czasu do czasu przypominam sobie, że w naszej epoce nie byłem zabójcą — szczególnie po bitwie, gdy widzę zabitych i, co jest jeszcze straszniejsze, rannych. Ale to było silniejsze ode mnie, Manse! Musiałem walczyć! Na początku był bunt przeciwko Astiagesowi. Jak długo bym pożył, gdybym nie wziął udziału w grze Harpagosa? A później spadły na mnie obowiązki wobec państwa. Nie prosiłem ani Lidyjczyków, ani wschodnich barbarzyńców, żeby nas zaatakowali. Czy widziałeś kiedyś miasto splądrowane przez Turanów, Manse? To walka na śmierć i życie. Tyle że kiedy my zwyciężamy, nie zakuwamy pokonanych w kajdany, zachowują oni swoje ziemie, obyczaje i… Na Mitrę, Manse, czy mogłem zrobić coś innego?
Everard siedział, wsłuchując się w szelest liści poruszanych łagodnym wietrzykiem. Wreszcie powiedział:
— Nie, rozumiem. Mam nadzieję, że nie byłeś zbyt samotny.
— Przyzwyczaiłem się do tego — odparł ostrożnie Denison. — Harpagos został moim znajomym. To interesujący człowiek. Krezus okazał się bardzo porządnym jegomościem. Mag Kobad ma oryginalne myśli i jest jedynym z dworzan, który nie boi się wygrać ze mną w szachy. Oprócz tego są uczty, polowania i kobiety…
— Rzucił Everardowi wyzywające spojrzenie. — Taak. A co jeszcze miałbym robić?
— Nic — odrzekł Manse. — Szesnaście lat to bardzo długo.
— Kassadane, moja główna żona, wynagrodziła mi z nawiązką wszelkie kłopoty i przykrości. Chociaż Cynthia, na Boga, Manse!
— Denison wstał i oparł ręce na ramionach Everarda. Zacisnął palce aż do bólu: przez ponad piętnaście lat trzymał w nich topór, łuk i wodze. Król Persów krzyknął głośno:
— Jak chcesz mnie stąd wyciągnąć?!?