Pewnego wieczoru w Nowym Jorku w połowie dwudziestego wieku Manse Everard przebrał się w podniszczony domowy strój i zaczął przygotowywać sobie drinka. Od tego zajęcia oderwał go dzwonek do drzwi. Everard zaklął. Miał za sobą kilka ciężkich dni i nie pragnął niczyjego towarzystwa. Wystarczały mu opowieści dr. Watsona.
No cóż, może zdoła pozbyć się natręta. Przemknął przez mieszkanie i otworzył drzwi naburmuszony.
— Witaj — powiedział zimno.
I wtedy nagle doznał wrażenia, jak gdyby znalazł się na pokładzie rakiety z początków ery kosmicznej; stał nieważki i bezradny w blasku gwiazd.
— Och — wykrztusił. — Nie wiedziałem… Proszę, wejdź.
Cynthia Denison przystanęła i przeniosła spojrzenie na barek. Wisiał nad nim achajski brązowy hełm, ozdobiony kitą z końskiego włosia, oraz dwie skrzyżowane włócznie z tej samej epoki. Połyskiwały ponuro i wydawały się niewiarygodnie piękne. Cynthia próbowała się uspokoić, ale to się jej nie udało. Poprosiła więc:
— Czy mógłbyś poczęstować mnie drinkiem, Manse? I to zaraz?
— Oczywiście. — Everard zacisnął usta i pomógł jej zdjąć płaszcz. Zamknęła drzwi, po czym opadła na współczesną szwedzką kanapę, równie elegancką i funkcjonalną jak broń z epoki Homera.
Otworzyła po omacku torebkę i wyjęła papierosy. Przez jakiś czas nie patrzyli na siebie.
— Czy nadal lubisz irlandzką whisky z lodem? — zapytał. Słowa, które wypowiadał, zdawały się docierać do niego z daleka. Niezręcznie manipulował butelkami i kieliszkami, zapominając, jak Patrol Czasu wyćwiczył jego ciało.
— Tak — odparła. — Więc jednak pamiętasz. — Jej zapalniczka głośno zgrzytnęła w ciszy, która nagle zapanowała.
— Upłynęło zaledwie kilka miesięcy — odpowiedział, gdyż nic innego nie przyszło mu do głowy.
— Czasu entropicznego. Normalnego, nie zmienionego, z dwudziestoczterogodzinną dobą. — Wydmuchnęła kłąb dymu i wbiła wzrok w Everarda. — Niewiele więcej niż dla mnie. Od czasu mojego ślubu prawie bez przerwy przebywałam w teraźniejszości. Tylko osiem i pół miesiąca mojego biologicznego czasu, odkąd Keith i ja… Ale jak długo trwało to dla ciebie, Manse? He lat przeżyłeś, ile różnych epok odwiedziłeś od czasu, gdy byłeś najlepszym współpracownikiem Keitha?
Zawsze miała dość wysoki i cienki głos. Była to jedyna wada, jaką kiedykolwiek u niej odkrył, chyba że wziąłby pod uwagę jej niski wzrost — zaledwie półtora metra. Dlatego nigdy nie umiała mówić wystarczająco ekspresyjnie. Teraz jednak słyszał, że z trudem powstrzymuje się od krzyku.
Podał jej drinka.
— Do dna — powiedział. — Wszystko.
Posłuchała, krztusząc się lekko. Nalał jej jeszcze i skończył swoją porcję szkockiej whisky z wodą sodową. Następnie usiadł na krześle i wyjął fajkę i tytoń z kieszeni marynarki, zniszczonej przez mole. Ręce nadal mu drżały, lecz tak nieznacznie, że miał nadzieję, iż Cynthia tego nie zauważy. Mądrze postąpiła, nie mówiąc na wstępie, co ją do niego sprowadza. Oboje potrzebowali czasu, żeby się uspokoić.
Teraz nawet odważył się jej przyjrzeć. Cynthia nie zmieniła się. Zachowała niemal idealną figurę, którą subtelnie podkreślała czarna elegancka sukienka. Jasne jak słonce włosy spadały jej na ramiona. Miała duże niebieskie oczy pod wygiętymi jak jaskółcze skrzydła brwiami i zawsze lekko rozchylone usta. Zrobiła sobie makijaż, więc nie mógł poznać, czy niedawno płakała. Odniósł jednak wrażenie, że zbiera się jej na płacz.
Zajął się nabijaniem fajki, żeby ukryć wzruszenie.
— W porządku, Cyn — zaczął. — Czy chcesz mi to powiedzieć?
Zadrżała. Wreszcie wykrztusiła:
— Chodzi o Keitha. On zniknął.
— Co takiego? — Everard wyprostował się. — Podczas jakiejś misji?
— Tak. Kiedyż by indziej? W starożytnym Iranie. Pojechał tam i nie wrócił. Było to przed tygodniem. — Postawiła kieliszek na poręczy kanapy i splotła palce. — Oczywiście Patrol przeprowadził poszukiwania. Dzisiaj poznałam rezultaty. Nie mogą go znaleźć. Nawet nie wiedzą, co się z nim stało.
— Niech to diabli — szepnął Everard.
— Keith zawsze… uważał cię za najlepszego przyjaciela — ciągnęła gorączkowo. — Nie uwierzyłbyś, jak często o tobie mówił. Naprawdę, Manse, wiem, żeśmy cię trochę zaniedbali, ale nigdy nie było cię w domu i…
— Naturalnie — odparł. — Czy uważasz mnie za dziecko? Byłem zajęty. W dodatku przecież niedawno wzięliście ślub.
„Po tym, jak was sobie przedstawiłem tamtej księżycowej nocy na Mauna Loa. Patrol Czasu nie uznaje snobizmu. Dlatego taka młoda dziewczyna jak Cynthia Cunningham, absolwentka Akademii, odkomenderowana do stulecia, w którym wcześniej żyła, może spotykać się z zasłużonym weteranem… na przykład ze mną… tak często, jak sobie oboje tego życzą. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby — wykorzystując swoje umiejętności — zabrał ją w przebraniu na tańce do Wiednia w czasach Straussa, do londyńskiego teatru za życia Szekspira, do dziwacznych małych barów w Nowym Jorku Toma Lehrera. A może będą bawili się w berka na słonecznej hawajskiej plaży na tysiąc lat przed przybyciem Polinezyjczyków. Inny członek Patrolu również może się do nich przyłączyć. A później ożenić się z nią. Pewnie.”
Everard zapalił fajkę. Kiedy obłok dymu przesłonił jego twarz, powiedział:
— Zacznijmy od samego początku. Nie widziałem się z wami od dwóch lub trzech lat, licząc w moim osobistym czasie, więc nie wiem, nad czym Keith ostatnio pracował.
— Tak długo? — zapytała zdumiona. — Nigdy nie wziąłeś urlopu w tej dekadzie? Chcieliśmy, żebyś nas odwiedził.
— Przestań wreszcie przepraszać! — warknął. — Gdybym chciał, mógłbym do was wpaść!
Delikatna twarzyczka Cynthii wyglądała tak, jak gdyby ją spoliczkował. Everard opanował się i przeprosił:
— Bardzo mi przykro. Oczywiście, że chciałem, ale jak już mówiłem… My, samodzielni agenci, jesteśmy diabelnie zapracowani, skacząc po czasoprzestrzeni jak pchły po piasku… Och, do licha — spróbował się uśmiechnąć — znasz mnie, Cyn, wiesz, że bywam nietaktowny, lecz to nic nie znaczy. Dałem początek legendzie o chimerze jeszcze w klasycznej Grecji. Byłem tam znany jako dilaiopod — niezwykły potwór z dwiema lewymi stopami, trzymający je na dodatek w pysku.
Cynthia wykrzywiła wargi w wymuszonym uśmiechu i podniosła leżący w popielniczce papieros.
— Nadal jestem urzędniczką w „Engineering Studies Co.” — powiedziała — ale dzięki temu pozostaję w bliskim kontakcie z całym środowiskiem, łącznie z centralą. Dlatego dobrze wiem, co zrobiono dla Keitha… a to za mało! Po prostu go opuścili! Manse, jeśli ty mu nie pomożesz, Keith zginie!
Urwała, drżąc na całym ciele. Żeby dać sobie i jej trochę czasu, Everard zaczął odtwarzać w pamięci karierę Keitha Denisona.
Urodzony w Cambridge w stanie Massachusetts w roku 1927 w zamożnej rodzinie ukończył archeologię z wyróżnieniem w wieku 23 lat, zdobywszy wcześniej mistrzostwo uniwersytetu w boksie i przepłynąwszy Atlantyk w dziewięciometrowym keczu. Został powołany do wojska w roku 1950 i wyróżnił się w Korei odwagą, która zapewniłaby mu sławę, gdyby brał udział w bardziej popularnej wojnie. Trzeba go było jednak poznać lepiej, by dowiedzieć się tego wszystkiego. Potrafił mówić z cierpkim humorem o błahostkach dopóty, dopóki nie znalazło się zadanie, które trzeba było wykonać. Wtedy robił co trzeba bez zbędnego zawracania głowy. „Pewnie — pomyślał Everard — lepszy z nas dostał dziewczynę. Keith łatwo mógłby zostać samodzielnym agentem, gdyby mu na tym zależało, ale w przeciwieństwie do mnie zapuścił tutaj głębokie korzenie. Przypuszczam, że był bardziej stanowczy”.
Zwolniono go z wojska i znalazł się bez pracy w roku 1952. Wtedy to jeden z agentów Patrolu skontaktował się z nim i go zwerbował. Keith przyswoił sobie wiedzę o podróżach w czasie znacznie szybciej niż większość kadetów. Miał giętki umysł, a ponadto był archeologiem. Po ukończeniu Akademii szczęśliwie godził swoje zainteresowania z potrzebami Patrolu. Został specjalistą do spraw historii wschodnich Indoeuropejczyków i pod wieloma względami był znacznie ważniejszy od Everarda.
Samodzielny agent mógł jeździć tam i z powrotem po drogach czasu, ratując ofiary wypadków, aresztując przestępców i chroniąc dzieje ludzkości, ale czy mógłby cokolwiek zdziałać bez wiedzy historycznej? Na całe wieki przed powstaniem pierwszych hieroglifów toczono wojny, odbywano dalekie wędrówki, dokonywano odkryć i czynów, których konsekwencje miały znaczenie dla najdalszych rejonów kontinuum. Patrol musiał je poznać. Ich badaniem i opisywaniem zajmowali się właśnie specjaliści.
„W dodatku Keith był moim przyjacielem”.
Everard wyjął fajkę z ust.
— Dobrze, Cynthio — oświadczył. — Opowiedz mi, co się stało.