Robert Silverberg Roma Eterna

Rzymianom nie kreślę granic w czasie i przestrzeni,

Dałem im królestwo, które nie ma końca.

Wergiliusz, Eneida

AUC 1203[1] Prolog

Historyk Lentulus Aufidiusz, który wziął na siebie zadanie opracowania wyczerpującej biografii wielkiego cesarza Tytusa Galiusza, od trzech lat wertował cesarskie archiwa w Bibliotece Palatyńskiej. Co rano, sześć dni w tygodniu, opuszczał swoją kwaterę niedaleko Forum, mozolnie wspinał się na wzgórze, pokazywał przepustkę kustoszowi i wypuszczał się na eskapadę między wspaniałe regały, pełne zwojów opisujących rządy Tytusa Galiusza.

Porwał się na rzecz niemałą. Tytus Galiusz, który wstąpił na tron po śmierci obłąkanego Karakalli, władał Rzymem w latach 970-994. Gruntownie zreformował model sprawowania władzy, pozostawiony w stanie rozkładu przez jego poprzednika. Jedne prowincje scalił, inne podzielił, ulepszył system podatkowy, armię zaś rozbił na części składowe i powtórnie złożył w całość, by sprostała rosnącemu zagrożeniu ze strony barbarzyńców z północy. A była to dopiero drobna część listy… Lentulus Aufidiusz obawiał się, że przyjdzie mu zbierać materiały jeszcze przez dwa, trzy lata, nim będzie mógł zasiąść do pisania.

Tego dnia (jak każdego w ciągu ostatnich dwóch tygodni) zamierzał przeczesywać regał 42, zawierający świadectwa działań Tytusa w dziedzinie religii. Cesarzowi przeszkadzała rosnąca popularność orientalnych kultów misteryjnych w imperium, głoszących wiarę w Mitrę Bykobójcę, Boginię-Matkę Kybele czy Ozyrysa z Ajgyptos. Lękał się, że obce religie, gdyby pozwolić im zapuścić korzenie, osłabią tkankę państwa. Robił zatem co mógł, aby im przeszkodzić, a zarazem nie narazić się na gniew ich zwolenników. Było to zadanie delikatnej natury, które zrealizował z połowicznym skutkiem. Dopiero jego siostrzeniec i spadkobierca, cesarz Gajusz Marcjusz, dokończył dzieło, ustanawiając kult Jowisza Imperatora, którym zamierzał zastąpić kulty cudzoziemskie.

Kiedy Aufidiusz stanął przy regale 42, zastał tam jeszcze kogoś. Po chwili rozpoznał Hermogenesa Celera, mieszkającego w fenickim Trypolisie kolegę po fachu i starego druha, prawdopodobnie najwybitniejszego w imperium znawcę wschodnich wierzeń. Aufidiusz, mimo że sporadycznie ze sobą korespondowali, od lat go nie widział, nie wiedział również, że planuje wizytę w stolicy. Gorąco się wyściskali i ku rozdrażnieniu bibliotekarzy jęli rozprawiać o bieżących projektach.

— Tytus Galiusz? — rzekł Celer. — No tak, fascynująca historia.

— A ty?

— Hebrajczycy w Ajgyptos. Nadzwyczajni ludzie. Potomkowie koczowniczego plemienia z pustyni.

— Wiem o nich tyle co nic — przyznał Aufidiusz.

— Oj, to niedobrze, niedobrze! Gdyby inny los przypadł im w udziale, kto wie, jak potoczyłyby się nasze dzieje.

— Ależ panowie, proszę o spokój — odezwał się jeden z bibliotekarzy. — Pracują tu inni uczeni. Jeżeli chcecie porozmawiać, proszę przejść do sali obok.

— W takim razie pogadamy później — rzekł Aufidiusz.

Umówili się na południowy posiłek.

Celer, jak się okazało, znał bez liku opowieści o swoich Hebrajczykach i w czasie jedzenia mówił praktycznie tylko o nich. W szczególności opowiadał o ich żarliwej wierze w jedynego wyniosłego Boga, dumnego i surowego, który ustanowił dla nich zawiły zbiór praw, dotyczący dosłownie wszystkiego — począwszy od tego, jak mają o nim mówić (nie wolno wypowiadać jego imienia), a skończywszy na tym, co mają jeść i którego dnia tygodnia.

Ponieważ byli plemieniem upartym i nieposłusznym, mieli często zaznawać przykrości ze strony swoich sąsiadów. Po zajęciu rozległych terenów w Syrii Filistyńskiej owi Hebrajczycy, nazywający siebie również Izraelitami, założyli tam swoje królestwo, wszelako później dostali się w jarzmo ajgipskie i cierpieli niewolę w kraju faraonów. Ten stan rzeczy trwał setki lat. Celer jednak odnalazł pewien przełomowy moment w dziejach Hebrajczyków, odległy w czasie o siedemnaście wieków, kiedy to charyzmatyczny wódz imieniem Mojżesz (Mosze w rodzimym języku), podjął się wyprowadzić naród z Ajgyptos do ziemi ojczystej w Palestynie, w ich przekonaniu obiecanej im na wieki przez Boga.

— I cóż się wtedy stało? — zapytał grzecznie Aufidiusz, chociaż nużył go ten temat.

— No cóż, exodus zakończył się sromotną porażką. Mojżesz zginął, podobnie jak większość przywódców, a ci, którzy ocaleli, znowu się dostali w niewolę ajgipską.

— Jakoś nie rozumiem…

— W takim razie ci powiem! — uniósł się Celer. Jego pucułowatą, nalaną twarz rozświetlił blask uczonego natchnienia. — Pomyśl tylko, co by się mogło stać, drogi Aufidiuszu! Załóżmy, że Hebrajczycy jednak docierają do Syrii Palestyńskiej. Tym razem osiedlają się na stałe w tej kolebce mistycznych kultów płodności i urodzaju. Po wielu stuleciach ktoś łączy gorliwą, fanatyczną religijność Hebrajczyków z pewnymi rdzennie palestyńskimi wierzeniami w zmartwychwstanie ciała, wywodzącymi się ze starych ajgipskich mitów o Ozyrysie. I proszę, rodzi się nowa religia, głoszona przez niezwyciężonego proroka… nie w Ajgyptos, lecz w prowincji imperium rzymskiego, o wiele bliżej głównego ośrodka władzy. A ponieważ Syria Palestyńska w tym czasie jest częścią imperium, którego obywatele mogą swobodnie wędrować z prowincji do prowincji, kult obejmuje swoim zasięgiem Rzym, podobnie jak inne kulty ze Wschodu.

— No i? — odezwał się Aufidiusz, skołowany.

— I wysuwa się na czoło z rozmachem, do jakiego nie była zdolna Kybele, Mitra i Ozyrys. Wyznawcy głoszą przesłanie o miłości bliźniego i wspólnocie dóbr ziemskich. Zwłaszcza bogactw. Majątki mają być rozdane biednym. Biedota hurmą ciągnie do nowych bożnic. Wszystko wywrócone do góry nogami. Sam cesarz, rad nierad, musi uznać nową religię, a nawet, kto wie, sam się nawrócić z przyczyn politycznych. Obca religia wzrasta w potęgę, a fundament rzymskiego społeczeństwa kruszeje pod wpływem zabobonu. W końcu imperium, obezwładnione nową filozofią, ginie z rąk barbarzyńców, którzy od wieków czyhali u granic…

— Właśnie do tego nie chciał dopuścić Tytus Galiusz.

— Owszem. A zatem w mojej nowej książce ukażę wizję świata, w którym wyjście Hebrajczyków z Ajgyptos rzeczywiście się powiodło i narodziła się nowa religia, przeżywająca nieograniczony rozkwit w całym imperium…

— Tak czy owak — rzekł Aufidiusz, powstrzymując się od ziewania — wszystko to czysta fantazja. Takie wydarzenie nigdy nie miało miejsca. Mało tego, Celer, nigdy nie miało prawa się wydarzyć.

— Może nie, a może tak. Fascynują mnie tego rodzaju dociekania.

— Jak sobie chcesz. Co do mnie, to wolę rozważać świat taki, jakim jest naprawdę. Religia, o której mówisz, nigdy się nie wdarła do umiłowanego Rzymu. Imperium jest silne i ma się dobrze, za co dziękujmy nieistniejącemu Jowiszowi oraz innym bóstwom, w które udajesz, że wierzysz. A teraz, jeśli łaska, chciałbym ci się zwierzyć z moich odkryć, dotyczących reformy podatkowej Tytusa Galiusza.

Загрузка...