Wydawca sprawił mi przyjemność prosząc, abym napisał parę słów od siebie o sobie.
Przyznam, miłe to, ale trudne, bo zawsze wolałem przeczytać, co też ktoś inny o mnie sądzi.
Nawet taką króciutką notkę biograficzną, ale spod cudzego pióra. A to dlatego, że z cudzych słów mogę dowiedzieć się czegoś nowego o sobie.
Teraz, siadając przed kartką, niestety, mam przykrą świadomość, że z tego tekstu ja sam nie dowiem się, a i to, co napiszę, będzie miernie przydatne dla Czytelnika, gdyż z pewnością mój obraz w moich własnych oczach różni się od tego, co widzą inni, bo dlaczego akurat ja miałbym być wyjątkiem pośród wszystkich.
Fakty nie skłamią, a poza tym jest ich mało, więc fakty.
Jestem fizykiem, urodzonym w 1954 roku, piszę pod pseudonimem. Debiutowałem późno, napisanym w 1984 roku opowiadaniem ”Wrócieeś Sneogg, wiedziaam… ” posłanym na konkurs miesięcznika ”Fantastyka”. Wiadomość o zwycięstwie przyszła tak późno (po trzech latach), że właściwie już zrezygnowałem z pisania. Później przez pewien czas przebywałem za granicą i tam zajmowałem się wyłącznie fizyką, tam też napisałem Karę większą, która przyniosła mi nagrodę im. Janusza A. Zajdla za rok 1991. Następnie w ”Nowej Fantastyce” ukazały się kolejno opowiadania: Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka (NF 3/92), Spokojne, słoneczne miejsce lęgowe (NF 3/93; za to z kolei wpadła mi nominacja do Zajdla za 1993 rok) oraz wreszcie Maika Ivanna (NF 1/94).
Do obecnej antologii dobrałem serię opowiadań, pomijając dwa ostatnie drukowane w NF jako zbyt różniące się klimatem (nastrojem). Nie zmieścił się też Dyjak, biedaczysko, ale on zawsze miał pecha.
Cóż jeszcze? W szufladzie na wydanie czekają powieści ”Gniazdo światów” (recenzja „Fenix” 3/93) oraz ”Druga podobizna w alabastrze”.
Dotąd pisałem mało i jakby na marginesie działalności zawodowej. Zajmuję się pograniczem fizyki i biologii (więc i oczywiście chemii) i to niemal dosłownie pograniczem, czyli stanem, w którym układ chemiczny staje się strukturalnie żywy na skutek uwodnienia lub odwrotnie, fragment żywego staje się zbiorem molekuł chemicznych jak ze słoika z półki, a to na skutek odwodnienia.
Od pewnego czasu stoję jakby na rozdrożu, bo: praca zawodowa otwiera równie fascynujące możliwości jak pisanie, fascynujące, bo ujawniające niezwykłości prawdy o strukturze i sposobach funkcjonowania układu blisko granicy życia; zaś – wiadomo – fascynacja pisanym bierze się z obserwowania, jak w zadanych przez mój kaprys (wyobraźnię) warunkach zewnętrznych rozwija się życie i działanie takiego świata i żyjących w nim bohaterów. Dodatkowo szczęśliwie, nie są to dwie strony tej samej rzeczy, lecz dwie zupełnie różne, ale uzupełniające się znakomicie fascynacje.
Dawniej, kiedy zajmowałem się tylko nauką (obiektywnym) sprawa byłą jasna, obecnie gdy zabawiam się wymyślaniem rzeczywistości (quasi, – obiektywnym), jakby coraz bardziej kusi mnie to drugie. Niestety, w rezultacie nie badam tyle, ile bym chciał, i nie piszę tyle, ile bym chciał. Póki co, nie widzę z tego wyjścia, ale mam samouspokajające poczucie, że gdybym… tobym… itd. Przynajmniej poprawia to samopoczucie.
Marek S.Huberath