Z miejsca, w którym flota Sojuszu wyszła z nadprzestrzeni, gwiazda znana ludzkości pod nazwą Corvus wyglądała jak niewielka, błyszcząca moneta rzucona na upstrzony mrowiem białych punkcików kobierzec. Geary próbował ukryć przed załogą zdenerwowanie, ale gdy spojrzał w dół, na podłokietniki fotela, zorientował się, że zaciska kurczowo pięści. Odetchnął głęboko i przeniósł wzrok na ekrany. W duchu liczył, że raport, który miał za chwilę zobaczyć, będzie zawierał wyłącznie pozytywne informacje.
— Nie ma min — zameldowała Desjani.
Skinął głową. Gdyby ktoś zaminował pole wyjścia z punktu skoku, przekonaliby się o tym wcześniej i w znacznie boleśniejszy sposób. Nie tego się obawiał, bo nawet w czasach, gdy podróżowano między systemami wyłącznie za pomocą skoków, minowanie wrót należało do rzadkości. Miny nie wybierały celów i stanowiły zbyt wielkie zagrożenie także dla zaprzyjaźnionych jednostek. Syndykat, podobnie zresztą jak Sojusz, nie marnował na to cennych środków. Była to jedyna pozytywna rzecz, o jakiej Geary mógł pomyśleć teraz, będąc tak głęboko wewnątrz terytorium wroga.
— Skanowanie nie wykazało obecności jednostek handlowych.
Znów potwierdził przyjęcie meldunku zdawkowym skinieniem. Wyszli z punktu skoku w odległości ośmiu miliardów kilometrów od gwiazdy systemu. Osiem godzin świetlnych w przeliczeniu na jednostki związane z prędkością światła, których Geary wolał używać w nawigacji kosmicznej. Jeśli wierzyć precyzji starych raportów, jedyna zamieszkana planeta była oddalona o około 1,2 godziny od Corvusa. A to oznaczało, że każda informacja, jaką teraz odbierali z jej okolic, pochodzi przynajmniej sprzed siedmiu godzin.
Na system składały się jeszcze trzy inne satelity zasługujące na miano planety. Pierwsza, o kamienistej powierzchni, poruszała się po dość nietypowej orbicie około godziny świetlnej od gwiazdy. Druga, gazowy olbrzym, krążyła w odległości sześciu godzin. Trzecia, wiecznie skuta lodem i najbardziej wysunięta, według wskazań skanerów znajdowała się teraz mniej więcej pół godziny świetlnej od floty Sojuszu.
— Kapitanie Desjani, w przeszłości Syndykat umieszczał instalacje obronne na satelitach krążących w pobliżu punktów skoku. Podobnie zresztą jak my Domyślam się, że nadal utrzymują wiele z tych baz w gotowości bojowej?
Desjani spochmurniała.
— Tak zakładamy. Wraz z powstawaniem kolejnych wrót hipernetu ilość instalacji sukcesywnie rośnie, ale z systemów niepodłączonych Sojusz nie usuwa tych już istniejących. Szkoda na to pieniędzy Zdaje się, że Syndykat postępuje podobnie.
— Brzmi sensownie. Po co marnować pieniądze? Pytanie tylko, czy chciało im się doglądać bazy w systemie pozbawionym strategicznego znaczenia. — Geary przejechał dłonią po czole. Uważnie obserwował wyświetlacz, na którym sfera obszaru fizycznie przeskanowanego sukcesywnie rosła. Wciąż sprawiała wrażenie śmiesznie małej w porównaniu do wielkości całego systemu, ale już za chwilę miała objąć powierzchnię mroźnej planety. — Jeśli posiadają w tym systemie bazę, powinna być właśnie tu.
— Zaraz się przekonamy — powiedziała Desjani. — Wstępne dane optyczne i pełne spektralne wskazują na obecność budowli wydzielających ciepło, mamy zatem do czynienia z nadal funkcjonującymi obiektami. Potrzebujemy jednak więcej informacji z rozpoznania, aby precyzyjnie ustalić ich charakter. Jedno jest pewne — w pobliżu nie znajduje się żadna flota wojenna, która mogłaby stanowić zagrożenie. Już byśmy ją zobaczyli, nawet biorąc pod uwagę efekt opóźnienia.
Dzięki wam, o przodkowie, za to wcale nie małe błogosławieństwo, pomyślał Geary. Spodziewał się widoku dziesiątek konwojów wchodzących i wychodzących z nadprzestrzeni w punkcie tranzytowym, tak jak za jego czasów. Tymczasem ruch pozaplanetarny w tym systemie praktycznie nie istniał. Jedyne ślady aktywności, jakie do tej pory namierzyli, wiązały się z komunikacją pomiędzy zamieszkaną planetą a orbitalnymi instalacjami wydobywczymi i produkcyjnymi. Poza rejonem przylegającym do ścisłego centrum systemu panował kompletny spokój. Gdzie oni są, do cholery? — zastanawiał się Geary. Nadal ciężko mu było pojąć, że wynalezienie hipernetu skutecznie przegoniło większość ludzi z systemów takich jak Corvus.
Nacisnął kilka przycisków na panelu komunikacyjnym, tym razem nie popełniając błędów. Podczas podróży w nadprzestrzeni poznał dokładnie zasady jego działania.
— Tu komodor Geary do kapitanów Duellosa i Tuleva. Przekazuję panom dowództwo nad drugą i czwartą eskadrą krążowników i nakazuję zabezpieczenie wektorów wyjścia z punktu skoku. Zniszczyć wszystkie jednostki Syndykatu, które spróbują minąć waszą pozycję.
Geary wyraźnie słyszał podniecenie w głosach kapitanów, gdy potwierdzali przyjęcie rozkazu. Chciał zabezpieczyć tyły floty, ale nie miał zamiaru porzucać tych siedmiu okrętów na pastwę losu, gdy flota ruszy w kierunku kolejnego punktu skoku. Ich los będzie zależał od idealnego zgrania manewrów w czasie.
Obserwował na ekranach, jak jednostki najbardziej zaprawionych w bojach weteranów wykonują ciasny zwrot. Pomimo wielkich rozmiarów współczesne krążowniki posiadały naprawdę niezłe przyspieszenie. Konstruktorzy stawiali na zwrotność i dynamikę, zwiększając moc reaktorów kosztem systemów obrony i opancerzenia.
Miny! Dlaczego wcześniej o nich nie pomyślałem?
— Kapitanie Duellos, proszę nakazać swoim okrętom postawienie na podejściu do punktu skoku pola minowego spozycjonowanego na tutejszą gwiazdę, aby nie nastąpiło niepotrzebne przesunięcie.
Wywołany dowódca potwierdził przyjęcie rozkazu z nieskrywaną radością w głosie. Całkiem niedawno flota Sojuszu poniosła dotkliwe straty, wpadając na pole minowe stanowiące część pułapki w systemie centralnym Syndykatu. Teraz marynarze mieli okazję odpłacić wrogowi pięknym za nadobne.
Geary wcisnął kolejną kombinację klawiszy na panelu komunikacyjnym.
— Do wszystkich jednostek z wyjątkiem drugiej i czwartej eskadry krążowników. Szyk Alfa Sześć natychmiast po odebraniu wiadomości.
W czasie ucieczki z systemu centralnego Syndykatu nikt nie dbał o formację, a w nadprzestrzeni nie można jej było skorygować. Geary, starając się nie irytować z powodu tak wielkiego rozproszenia floty, obserwował na wyświetlaczach, jak poszczególne okręty potwierdzają odbiór rozkazu. Zajęło to chwilę, najbardziej wysunięte z nich znajdowały się w odległości kilku minut świetlnych od „Nieulękłego”.
— Lecimy w kierunku centrum układu planetarnego z prędkością 0,1 świetlnej — przypomniała Desjani. — Musimy dać wolniejszym jednostkom nieco czasu na zajęcie pozycji.
— Wiem. Moglibyśmy zmniejszyć prędkość, ale wolałbym tego nie robić. Przynajmniej dopóki nie mamy pewności, że w układzie nie stacjonują siły Syndykatu, które moglibyśmy zniszczyć z zaskoczenia.
— Pozostając z tyłu, nie da się wygrać żadnej bitwy — głos Desjani brzmiał tak, jakby cytowała podręcznik.
Geary w myślach przyznawał jej rację, gdy niespodziewanie dźwięk dzwonka alarmowego kazał mu zwrócić baczniejszą uwagę na odczyty. Przyjrzał się strumieniom opóźnionych informacji docierających z zamieszkanej planety. Analiza obrazów i składu atmosfery wskazywała na niewielką aktywność fabryk i stosunkowo małe zaludnienie. O wiele mniejsze, niż można by się spodziewać, biorąc pod uwagę datę kolonizacji globu, co potwierdzało teorię o powolnym wymieraniu systemów odciętych od hipernetu. Na orbicie znajdowało się siedem kompletnie zimnych, najprawdopodobniej dawno opuszczonych instalacji i dwie sklasyfikowane jako wojskowe. W promieniu ośmiu godzin świetlnych nie stwierdzono obecności ani jednego okrętu wojennego wroga.
— Kompleks na czwartej planecie jest aktywny i najprawdopodobniej ma przeznaczenie militarne — zameldował wachtowy z sekcji wywiadu. — W jego pobliżu czterdzieści jeden minut temu wykryto ruch dwóch niewielkich jednostek.
Geary nadal nie mógł oglądać powierzchni mroźnej planety w czasie rzeczywistym, ale na monitorze pojawiła się informacja o klasie wykrytych statków.
Przybyliśmy do systemu zaledwie dziesięć minut temu, zatem nie zobaczą nas przez najbliższe pół godziny. A po upływie tego czasu będziemy znacznie bliżej.
— Czy te informacje są pewne?
Desjani uniosła brwi, prawdopodobnie traktując jako przytyk brak zaufania do efektów pracy załogi jej okrętu.
— Tak, komodorze. Zidentyfikowaliśmy typ i klasę. Brak tylko dokładnych danych na temat modelu. Przekazuję obrazy na pana wyświetlacz.
— Niech mnie cholera! — krzyknął, a Desjani spojrzała na niego pytająco. — Za moich czasów nazywaliśmy takie korwetami za dychę.
— Za dychę?
— To odniesienie do drobniaków. Niby też pieniądze, ale bez większej wartości. Takie jednostki wychodziły z użytku już… — Geary zamilkł w połowie zdania, zastanawiając się, jak najtrafniej określić czasy sprzed okresu hibernacji. — Już kiedy walczyłem na Grendelu — dokończył.
Desjani parsknęła śmiechem.
— Jeszcze nigdy takich nie widziałam. Najprawdopodobniej zostały tutaj tylko dlatego, że bardziej opłacało się przekazać je w ręce lokalnych władz, niż zutylizować.
— Najprawdopodobniej. — Przez moment Geary usiłował postawić się na miejscu ludzi z bazy Syndykatu albo załóg tych korwet, kiedy ujrzą nadlatującą flotę Sojuszu. Biorąc pod uwagę wiek namierzonych jednostek, było jasne, że Corvus nie przedstawiał dla Syndyków większej wartości. Jego wkład w wojnę, przynajmniej w ciągu kilku ostatnich dekad, zapewne ograniczał się do płacenia wyższych podatków i od czasu do czasu dostarczania kontyngentu poborowych.
Mieszkańcy systemu przez najbliższe minuty albo godziny — w zależności od miejsca, w którym się znajdowali — mogą jeszcze myśleć, że toczą leniwe życie na zadupiu. A potem, gdy fale światła zaczną dostarczać kolejne obrazy na ich monitory obserwacyjne, zobaczą nadciągającą flotę, okręt po okręcie. Na początku nie uwierzą własnym oczom. Niby dlaczego wojna miałaby załomotać do ich drzwi tak niespodziewanie i z tak wielką siłą?
System komunikacyjny nagle ożył.
— Komodorze Geary, tutaj komandor Zeas z „Wojowniczego”. Znaleźliśmy się w zasięgu strzału od aktywnego radaru skierowanego na punkt skoku.
— Tu Geary. Zdejmijcie go. — Rzucił okiem na Desjani. — Wiem, że to tylko pomoc nawigacyjna, ale może wysyłać dane do bazy na czwartej.
— Potwierdzam. Niemniej sygnały z radaru nie przekraczają prędkości świetlnej, zatem baza otrzyma je w tym samym czasie, w którym znajdziemy się w polu widzenia.
— Każda minuta ma znaczenie. Czy ta baza nadaje cokolwiek w naszym kierunku? — Geary zaczął przeglądać wyświetlacze w poszukiwaniu odpowiedzi.
— Nie, sir! — Desjani wskazała odpowiednie pole. — Liczył pan na to?
— Nie — żachnął się rozbawiony. — Już w epoce takich dinozaurów jak ja wiedzieliśmy, że radar potrzebuje dwukrotnie więcej czasu na wykrycie wroga niż sensory wizji. Sygnał radarowy musi dotrzeć do obiektu i powrócić, a światło pokonuje ten sam dystans tylko raz.
Różnica niemająca znaczenia podczas walk naziemnych w przestrzeni kosmicznej, gdzie wielkość pola bitwy mierzono w godzinach świetlnych, niejednokrotnie stanowiła o zwycięstwie lub porażce jednej ze stron.
Desjani głośno przełknęła ślinę.
— Nie miałam zamiaru pana obrazić…
— Wiem o tym. Wiem też, że moja wiedza na wiele tematów jest mocno przestarzała i dlatego liczę na pani wsparcie. Tak będzie bezpieczniej, bo, szczerze mówiąc, pani kapitan, stanowi pani jedyny lek na moją omylność.
— Tak jest! — Desjani w jednej chwili poweselała. — Wie pan przecież, jaką nadzieję w panu pokładamy ja i moja załoga.
Tym razem Geary postarał się nie skrzywić. Wskazał na jeden z ekranów, by szybko zmienić temat.
— Chwilę potrwa, zanim tam dolecimy. Szkoda, że nie możemy dokonywać nadprzestrzennych mikroskopów wewnątrz systemów gwiezdnych.
— Tak. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną — przyznała. — Znamy pozycję wroga, widzimy jego bazę, ale musimy czekać jeszcze cztery i pół godziny, zanim zamienimy ją w pole dymiących kraterów.
— Możecie dotrzeć tam szybciej. — Desjani i Geary odwrócili się jak na komendę. Współprezydent Rione przybyła na mostek „Nieulękłego”. — Przecież to możliwe.
Geary pokręcił głową, kątem oka obserwując kapitan.
— Możemy. Ale ja nie chcę.
— Dlaczego? — Rione usiadła na fotelu obserwatora. Sprawiała wrażenie, jakby bardzo starannie planowała każdy, najmniejszy nawet ruch czy gest.
— Z wielu powodów. Między innymi dlatego, że cała flota porusza się teraz z prędkością dziesiątej części światła. W normalnej przestrzeni podlegamy określonym prawom fizyki. Im większa prędkość, tym większe zakłócenia relatywistyczne. — Rione słuchała wykładu z kamienną twarzą, a Geary po raz kolejny zaczął się zastanawiać, ile ona tak naprawdę wie, a ile z jej pytań jest sprawdzianem. — Mówiąc najprościej, im szybciej lecą okręty, tym bardziej zakrzywia się przestrzeń w polu widzenia. Przy prędkości 0,1 świetlnej możemy w miarę dokładnie obserwować otocznie. Ale im bliżej prędkości światła, tym trudniej ustalić, co i gdzie się znajduje. Już teraz mielibyśmy sporo problemów z dokładnym namierzeniem pozycji jednostek wroga i ich wektorów ruchu. W tej sytuacji zastanawianie się dodatkowo gdzie są moje własne okręty, jest ostatnią rzeczą o jakiej mógłbym marzyć.
Rione spojrzała na wyświetlacze.
— Jak rozumiem, możecie, przynajmniej wirtualnie, kompensować działanie efektu relatywistycznego, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Kapitan Desjani momentalnie wyrwała się z odpowiedzią. Po raz kolejny tego dnia ktoś nastawał na honor jej okrętu.
— Pani współprezydent, systemy obserwacyjne radzą sobie z kompensacją efektu relatywistycznego, ponieważ na bieżąco analizują dane związane z obecną sytuacją. Ale możemy jedynie przyjmować założenia co do ruchów i położenia innych jednostek. Obraz takiej jednostki otrzymujemy opóźniony i zniekształcony, a rezultaty korekt zależą od dokładności pomiarów. Na otrzymanej symulacji pozycja okrętu może być inna od rzeczywistej, podobnie rzecz się ma z kursem i wektorem przyspieszenia.
Kolejne pytania Rione musiały poczekać, pierwszeństwo zyskał komunikat z mostka:
— Kapitanie, namierzyliśmy sygnał wewnątrzsystemowych sił obrony Syndykatu.
Desjani spojrzała na Geary’ego, on tymczasem sprawdzał odczyty i czas.
— Szybcy są. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale baza na czwartej mogła dopiero w tej chwili otrzymać obraz pierwszego z naszych okrętów.
— Potwierdzam. Sygnał musi pochodzić ze źródła oddalonego od punktu skoku nie więcej niż piętnaście minut świetlnych. Znajdźcie go — rozkazała wachtowym.
Dzięki rozproszeniu floty zajęło to zaledwie kilka chwil. Biorąc namiary na kierunek, z którego pozostałe okręty odebrały sygnał, zlokalizowano jego źródło. Sensory pełnego widma skierowane w jeden punkt ujawniły niewielkiego intruza.
— Malizna — zameldował wachtowy z sekcji łączności. — To nawet nie statek. Bezzałogowa maszyna. Charakterystyka sygnału wskazuje na automatycznego asystenta kontroli ruchu.
— Dlaczego nie dostrzegliśmy go wcześniej? — zapytała Desjani.
— Zdaje się, że pozostawiono go tu dawno temu, pani kapitan. Dziura na dziurze, nie kadłub. Pierwsze odczyty charakteryzowały go jako kawałek złomu dryfującego w przestrzeni.
Geary zauważył z zaskoczeniem, jak trafnie te słowa podsumowywały ostatnie sto lat jego własnej egzystencji. Studiował odczyty, pocierając nerwowo brodę. Najbliżej obiektu, o niespełna minutę, znajdował się krążownik „Ognisty”. Ten transmiter najprawdopodobniej nie jest uzbrojony, myślał Geary, ale może przekazywać informacje o pozycji floty bazie na czwartej. Może też być wyposażony w mechanizm samozniszczenia, który uszkodzi przelatującą obok jednostkę. Przezorny zawsze ubezpieczony.
— „Ognisty”, tutaj komodor Geary z „Nieulękłego”. Pozbądźcie się złomu.
Musiał poczekać aż dwie minuty na odpowiedź.
— „Ognisty” potwierdza zniszczenie obiektu.
Geary od razu spojrzał na ekran, chociaż wiedział, że minie chwila, zanim zobaczy błysk oznaczający zagładę nadajnika.
— Kapitanie, czy mamy odpowiedzieć na ten sygnał? — zapytał wachtowy z sekcji łączności.
— Transmiter prawdopodobnie zdążył wysłać raport do bazy — powiedziała Desjani.
— Tak. Powinien do niej dotrzeć wkrótce po wejściu floty w pole widzenia sensorów. — Geary analizował sytuację z wyprzedzeniem, świadomy, że podejmowane teraz decyzje wpłyną na rozgrywkę, która rozpocznie się dopiero za jakiś czas. Starał się przy tym nie myśleć, los jak wielu ludzi zależy od ich trafności.
— Kapitanie Desjani — powiedział spokojnie, wciąż próbując przewidzieć reakcję zszokowanych obrońców na widok sił Sojuszu. — Proszę przekazać lokalnym władzom, że przybywamy odebrać bezwarunkową kapitulację. Nadajcie to na cały system.
Z jej oczu mógł wyczytać zarówno brak zrozumienia, jak i rozczarowanie.
— Z zebranych do tej pory informacji wynika, że wróg nie posiada liczących się sił, a na dodatek dysponuje przestarzałym sprzętem. Pokonanie go nie stanowiłoby problemu.
— Oczywiście. Ale zdobędziemy o wiele więcej surowców i części zamiennych, jeśli Syndycy poddadzą się bez walki. Może nawet zdołamy nakłonić ich do współpracy, jeśli założą, że tylko w ten sposób powstrzymają nas przed rozwaleniem wszystkiego w pył.
— A czy nie byłoby rozsądniej pozbawić ich najpierw narzędzi obrony?
— Nie. Nawet podziurawienie każdego kawałka metalu w tym systemie nie zaszkodzi Syndykatowi, za to najmniejsze uszkodzenie naszej jednostki albo zużycie na darmo pocisku to nieodwracalna strata dla Sojuszu. Najrozsądniej byłoby zwyciężyć, nie angażując się w walkę. Jeśli nadamy teraz komunikat, dotrze on do najdalszego zakątka systemu, kiedy wróg będzie wiedział o naszej obecności od pół godziny. To wystarczająco dużo czasu, by mógł ocenić, jaką siłą dysponujemy. I by mógł zacząć trząść portkami ze strachu.
Desjani nadal wyglądała na zawiedzioną, ale powstrzymała się od dalszych komentarzy. Kilka minut później z pokładu „Nieulękłego” wysłano komunikat, a flota kontynuowała lot ze stałą prędkością jednej dziesiątej świetlnej.
Geary spoglądał zniecierpliwiony na ekrany, jakby chciał popędzić czas. Baza Syndykatu powinna już dostrzec siły Sojuszu. Nie zmieniało to faktu, że nawet jeśli wrogie korwety poderwały się do lotu natychmiast po alarmie, „Nieulękły” zarejestruje ich ruch dopiero za dziesięć minut. Geary analizował splątaną sieć wektorów ruchu, próbując się zorientować, jak postępuje manewr powrotu do szyku bojowego. Wprawdzie przy tak dużej prędkości zadanie nie należało do najłatwiejszych, ale kilka załóg kompletnie sobie z nim nie radziło.
— Dowódca sił Syndykatu odpowiedział na wezwanie — burknęła Desjani.
— Dobrze. — Spojrzał na zegar. Tak jak sądził, Syndycy zareagowali niemal natychmiast po otrzymaniu wiadomości. Odnalazł właściwy przycisk na klawiaturze komunikatora i na ekranie pojawił się starszy mężczyzna w nienagannie czystym, choć mocno już znoszonym mundurze Oficera Egzekutywy Syndykatu.
Przedstawiciel władz nerwowo przełykał ślinę, ale trzymał głowę wysoko i starał się wyglądać na niewzruszonego.
— Potwierdzam odbiór komunikatu Sojuszu. Wasze żądania nie mogą zostać spełnione. Nie otrzymałem zgody na poddanie jakichkolwiek jednostek wojskowych bądź instalacji znajdujących się w tym systemie. Koniec transmisji.
Geary westchnął głośno.
— Nie może spełnić naszych żądań? Żartuje sobie? Wydaje mu się, że poprosiliśmy go do tańca?
— Za kilka godzin obrócimy w ruinę całą jego kwaterę główną. — Desjani nie kryła radości.
— Niewątpliwie. Zanim to jednak nastąpi, spróbuję wyprowadzić idiotę z błędu. — Geary nieomal uśmiechnął się na widok wyrazu twarzy kapitan. — Proszę się nie obawiać. Nie będę go błagał.
— Ale ja nie…
— Spokojnie, rozumiem. Proszę nadać tę transmisję na paśmie osobistym. — Geary przerwał na moment, aby uporządkować myśli, a potem nacisnął odpowiednią kombinację klawiszy. — Tu flota Sojuszu pod dowództwem komodora Johna Geary’ego. Żądam natychmiastowej kapitulacji — wygłosił z nieukrywaną satysfakcją słowa, które kilka tygodni wcześniej usłyszał od DON-a Syndykatu. — Przybywamy z systemu centralnego, co z pewnością zdołaliście wywnioskować z wektorów wejścia naszej floty. Tam już zrobiliśmy porządek. — Starał się uwiarygodnić to kłamstwo maksymalną dozą zwycięskiej arogancji. Jeśli zarządca Syndykatu uwierzy, zapewne szybciej skruszeje. — Oczekujemy, że złożycie broń w trybie natychmiastowym i wyłączycie wszelkie instalacje obronne. Powinien pan wiedzieć, że jesteśmy w stanie wymusić spełnienie tych żądań siłą. Opór nie ma najmniejszego sensu i zaowocuje wieloma ofiarami wśród obrońców oraz zniszczeniem infrastruktury przemysłowej. Liczę, że w następnym przekazie usłyszę zupełnie inną odpowiedź.
Oparł się wygodniej i spojrzał na Desjani.
— Jeśli to do niego nie trafi…
— To trafią piekielne lance — dokończyła.
— Niewątpliwie. O ile dojdziemy do tego etapu. — Geary rzucił okiem na wyświetlacz. — Korwety nawet nie drgnęły. Ciekawe.
— Być może chcą je wykorzystać jako zewnętrzny pierścień obrony.
— Co za głupota. Używanie okrętów jako nieruchomych punktów oporu nie miałoby najmniejszego sensu, nawet gdybyśmy nie posiadali tak miażdżącej przewagi liczebnej. — Przyjrzał się dokładniej planowi sytuacyjnemu. — Myślę, że powód jest inny, ale…
— Na orbicie czwartej wykryto krążownik Syndykatu — zameldowano ze stanowiska zwiadu.
— Tylko jeden? — Geary szybko sprawdził raport. Jednostka należała do mocno przestarzałych, ale nie znał jej klasy. — Czy dane techniczne są pewne?
Marynarze w pośpiechu weryfikowali informacje. Desjani podsumowała:
— Tak jest, sir!
— A niech mnie. Spójrzcie na te silniki! Po jaką cholerę tak potężny napęd przy tak niewielkiej masie?
Rzuciła okiem na wyświetlacz.
— Nie mamy pojęcia. Jeszcze nigdy nie zetknęliśmy się z podobną konstrukcją, znamy ją jedynie z informacji wywiadu. Najprawdopodobniej wyprodukowano tylko kilka egzemplarzy, a jeśli kiedykolwiek brały udział w walkach, raporty tego nie od notowały.
Geary skinął głową. Widział tylko jedną przyczynę braku dokładnych raportów — kompletna zagłada wszystkich jednostek Sojuszu, które kiedykolwiek brały udział w konfrontacji z takim krążownikiem. Ale, co ciekawe, okręt ten nie posiadał potężnych systemów uzbrojenia, jedynie silniki niewspółmiernie duże do masy kadłuba. Zresztą co za różnica, jakie idee przyświecały jego konstruktorom? — pomyślał Geary. Jeśli dowódca Syndyków ogłosi kapitulację, będę miał kogo zapytać. Jeśli nie, zamienimy ten krążownik w dymiący kawał złomu, kiedy wypalimy w jego kadłubie miliony dziur.
— Krążownik i korwety nadal przebywają na orbicie. To dobry znak — powiedział.
— I czyni z nich łatwiejsze cele. Dopiero po niespełna godzinie odebrano kolejny przekaz z kwatery wroga.
— Odebrałem ostatni komunikat sił Sojuszu — przedstawiciel władz Syndykatu w znoszonym mundurze mówił powoli i wyraźnie. — Cytuję Instrukcje Bojowe Floty Syndykatu. Artykuł siódmy zakazuje kapitulacji. Artykuł dziewiąty nakazuje obronę wszystkich instalacji wojskowych w każdy możliwy sposób. Artykuł dwunasty stanowi, że nie ma odstępstw od artykułów numer siedem i dziewięć. W związku z tym nie pozostaje mi nic innego, jak po raz kolejny odmówić.
Geary przez dłuższą chwilę patrzył na ekran.
— Jak można być takim głupcem?
— Komodorze, to klasyczny biurokrata — wtrąciła współprezydent Rione. — Proszę mu się przyjrzeć, proszę go posłuchać. On żyje przestrzeganiem przepisów, bez względu na to, ile mają sensu. — Ton jej wypowiedzi sugerował, że wielokrotnie miała do czynienia z podobnymi ludźmi.
Geary niemal wybuchnął śmiechem. Co za absurd, klasyczny biurokrata! — pomyślał. Facet, który całe życie spędził na pilnowaniu, by każdy paragraf wydanej dziesiątki lat temu i lata świetlne od tego miejsca dyrektywy był przestrzegany w najdrobniejszym szczególe. Najpośledniejszy zapis miał dla niego większą wartość niż zdrowy rozsądek. Któż inny mógłby skończyć jako zarządca systemu, do którego wojna nigdy nie powinna była dotrzeć? Któż inny zgodziłby się na lata równie jałowej służby?
Ale zaraz potem Geary uświadomił sobie, co oznacza biurokratyczna interpretacja artykułów siódmego, dziewiątego i dwunastego Instrukcji Bojowych Floty Syndykatu. Będzie musiał zabić wielu ludzi, zanim zmusi tego formalistę do kapitulacji.
Niech go szlag!
Uderzył pięścią w klawiaturę komunikatora.
— Zwracam się do dowódcy wojsk Syndykatu w systemie Corvus. Kapitulacja to jedyne rozsądne rozwiązanie. Jeśli zmusicie nas do walki, gwarantuję, że podzieli pan los podwładnych z linii frontu. — Przerwał połączenie i odwrócił się do Desjani. — Proszę nadać bezpośrednie wiadomości do krążownika i obu korwet z informacją, że przyjmiemy ich kapitulację.
Desjani przez moment chciała zaprotestować, ale ostatecznie przytaknęła i wydała odpowiednie rozkazy.
Daj już spokój, kobieto, pomyślał. Ile chwały przyniesie ci zabijanie bezbronnych ludzi?
Dopiero za trzy godziny baza Syndyków na czwartej planecie miała się znaleźć w zasięgu broni okrętów Sojuszu. Desjani z uwagą obserwowała sektor, w którym Duellos i Tulev zabezpieczali punkt wyjścia ze skoku. Geary nie potrzebował zbyt wiele czasu, by zorientować się, o czym teraz myślała. Ona nie dostała szansy na upuszczenie wrogowi krwi. „Nieulękły” miał się zadowolić przyjęciem kapitulacji kilku przestarzałych jednostek. To nie był powód do dumy.
Wrogie korwety, podobnie jak tkwiący na orbicie czwartej planety krążownik, nie wykazywały oznak życia. Tymczasem flota jednostajnym tempem zmierzała w głąb systemu Corvus, ale poszczególne jednostki nadal nie zajęły przyporządkowanych im w formacji pozycji. Do tej pory jedynie kilka okrętów znalazło się na właściwych miejscach. Geary czuł narastającą irytację.
Czoło floty sojuszu powinno uformować szyk zbliżony do ogromnego prostokąta, skierowanego płaszczyzną w stronę wroga. Tuż za nim, w jeszcze potężniejszym prostokącie, miały stanąć główne siły floty, a okręty wsparcia i ich eskorty miały za zadanie zamykać formację w sześciennych zgrupowaniach obronnych. Po obu stronach floty powinny znajdować się dwa zespoły osłony, monitorujące aktywność wroga na innych kierunkach. Tak wyglądał szyk Alfa Sześć — przynajmniej w teorii. Geary widział natomiast niezorganizowaną chmarę jednostek, klin o szerszym końcu wycelowanym w bazę wroga.
Nagle rozbrzmiały dzwonki alarmowe. Część ekranów zalały rzędy zapisów, na innych pojawiały się obrazy nowoczesnych i szybkich jednostek Syndykatu wychodzących z punktu skoku. Geary wstrzymał oddech. Poczuł przypływ adrenaliny, choć doskonale wiedział, że obserwuje wydarzenia, które miały miejsce ponad dziesięć minut temu.
Eskadra ŁZ-etów próbowała uformować szyk wokół ciężkiego krążownika. Geary ledwie zdążył zarejestrować ich obecność. Okręty Duellosa i Tuleva uderzyły zmasowanym ogniem z krótkiego dystansu i rozniosły myśliwce na strzępy. Moment później rozjarzyły się tarcze krążownika. Jednostka Syndykatu zdołała oddać zaledwie kilka niegroźnych strzałów zanim zmieniła się w dymiący wrak. Raporty z obu zespołów uderzeniowych zaczęły napływać do komputerów „Nieulękłego”, ale nie było w nich nic, czego Geary nie zobaczył na wizualizacji bitwy.
Czekał niecierpliwie na dalszy rozwój wypadków, lecz w systemie nie pojawił się nikt więcej. Zapewne Syndycy wysłali pojedynczy zespół na stracenie, po cichu licząc, że uciekająca w panice flota Sojuszu zapomni o zabezpieczeniu punktu wyjścia ze skoku. Na stracenie… Te słowa budziły w Gearym równą odrazę, co cel, który określały. Najwidoczniej przeciwnik miał na ten temat inne zdanie.
Obrazy przedstawiające rzeź niewielkiej formacji Syndyków wywołały na mostku wrzawę. Okrzyki radości zirytowały Geary’ego, już szukał celu, na którym mógłby wyładować złość. Nacisnął klawisz komunikatora.
— Wszystkie jednostki, które nie zajęły pozycji w formacji bojowej Alfa Sześć, mają natychmiast to zrobić!
Wyraz zaskoczenia na twarzy Desjani zniknął równie szybko, co się pojawił. Jako kapitan „Nieulękłego” nie miała podstaw do niepokoju. To wokół jej okrętu pozostałe formowały szyk, a zatem od samego początku znajdowała się dokładnie tam, gdzie powinna.
— Sądzi pan, że to było wszystko, co za nami wysłali? — zapytała szybko i Geary zaczął podejrzewać, że z jakichś powodów zależy jej na zmianie tematu. A skąd, do cholery, mam to wiedzieć? — pomyślał. Nie zamierzał roztrząsać tej kwestii, a został do tego zmuszony.
— Na to wygląda. Dlaczego mieliby robić znaczące odstępy pomiędzy kolejnymi atakami, gdyby w pościgu brały udział większe siły? Tak mały zespół na dobrą sprawę mogliby wysłać za nami od razu.
— Pojawili się około godziny po nas. — Desjani przerwała. — Zawahali się, a potem wysłali niewielką formację, licząc na to, że zapomnimy zabezpieczyć tyły.
Zawahali się. Akurat.
— Wysłali te okręty tylko po to, by móc zaraportować dowództwu, że podjęli natychmiastowy pościg. Oddział na tyle duży, by przynajmniej teoretycznie nie był bez szans, a zarazem na tyle mały, żeby jego strata nie osłabiła głównych sił. Źle to wróży marynarzom, jeśli dowództwo nie liczy się z ich życiem.
— Tak. Ludzie nic dla nich nie znaczą. — Kapitan patrzyła Geary’emu prosto w oczy, ale jej głos był pozbawiony emocji.
— Punkt zdobyty.
Muszę pamiętać, żeby nie oceniać Desjani zbyt pochopnie, pomyślał Geary. Ona zawsze ma dobre uzasadnienie dla tego, co robi i mówi.
Przygryzł wargę, studiując zapisy na wyświetlaczu. Jeśli faktycznie Syndycy nie wysłali w pościg większych sił, powinien nakazać krążownikom powrót do szyku. Ale z drugiej strony nie powinien wykluczać możliwości, że przeciwnik umyślnie wysłał przodem mniejszy oddział, by zmylić obrońców punktu skoku i skłonić ich do przedwczesnego opuszczenia posterunku. Tylko że w chwili obecnej okręty Duellosa i Tuleva znajdowały się już dziesięć minut świetlnych od głównego zgrupowania Sojuszu. Dziesięć minut na samo wydanie rozkazu. Dziesięć minut, zanim do „Nieulękłego” dotrze informacja, że mają kłopoty. Całą godzinę od możliwości wsparcia ich w walce. I z każdą chwilą odległość rosła.
— Kapitanie Duellos, kapitanie Tulev, mówi komodor Geary. Dobra robota. Proszę dołączyć do floty tak szybko, jak to tylko możliwe.
Za dziesięć minut odbiorą rozkaz i zaczną rozpędzać okręty. Minie kilka godzin, zanim zajmą pozycje w szyku. Ale, tak czy inaczej, wszystko wskazywało na to, że zrobią to szybciej niż ktokolwiek inny. Zamiast formować prostokąt, większość okrętów jeszcze bardziej wyrwała do przodu, rozciągając płaski klin.
O co tu chodzi, do cholery? — zastanawiał się Geary, zwiększając pole widzenia wyświetlacza. Może, skoncentrowany na szczegółach, przeoczył coś istotnego dla całościowego obrazu sytuacji? Nie. To nadal nie miało sensu. Tylko najwolniejsze jednostki, takie jak „Tytan”, znajdowały się na odpowiednich pozycjach. A przecież ta ociężała góra stali powinna jako ostatnia zakończyć manewr.
I wtedy zauważył, że „Tytan” nie ma eskorty.
— Gdzie jest straż „Tytana”? — Znów zwiększył pole widzenia. — Wszystkie okręty wsparcia zostały pozbawione eskorty! Gdzie, do cholery, jest eskorta?! — Nikt z obecnych na mostku „Nieulękłego” nie odpowiadał.
Nie chciał osobiście wyrzucać kapitanom, że zbyt wolno zajmują miejsca w szyku. Mogliby uznać jego słowa raczej za dowód porywczego charakteru, niż zawodowy osąd. Ale dynamicznym okrętom eskortowym wykonanie prostego manewru zmiany pozycji w formacji nie powinno nastręczać żadnych trudności. Wszystko wskazywało na to, że ich kapitanowie mieli po prostu inne plany. Przecież to zwykła bezmyślność… Bezmyślność? A może coś więcej? Sprawdził ustawienie floty z kilku perspektyw, potem, oddalając obraz, przerzucił widok na korwety Syndykatu.
Wtedy zrozumiał, w czym rzecz.
— Przodkowie, miejcie nas w opiece!
Desjani patrzyła na niego przestraszona, zastanawiając się, czy to ona w jakiś sposób spowodowała ten wybuch.
— Wszystko w porządku, komodorze?
Geary starał się opanować gniew. Wreszcie wskazał na wektory ruchu okrętów floty.
— Ci… ci głupcy nie utworzyli formacji tylko dlatego, że chcą osobiście uczestniczyć w zniszczeniu okrętów wroga! — Teraz, gdy uzmysłowił sobie, o co chodzi, stało się jasne, dlaczego niemal cała flota zmierza do punktu przechwycenia syndyckich korwet. Większość dowódców zignorowała rozkazy i porzuciła pozycje w szyku, pragnąc dołączyć do tłumu, który wykona bezsensowną egzekucję.
Desjani wyraźnie walczyła z chęcią, by się odezwać. W końcu nie wytrzymała.
— Agresywność jest podstawą…
— Agresywność?! Tak to pani nazywa?
— „Podejść do wroga” — te słowa, sposób, w jaki je wypowiedziała, to wszystko brzmiało dla Geary’ego niezwykle znajomo. Desjani miała szybko potwierdzić jego przypuszczenia. — Tak brzmiał ostatni rozkaz wydany na Grendelu. — Wiedziała, że przełożony za chwilę skojarzy fakty.
Geary doskonale pamiętał. Raz jeszcze spróbował okiełznać gniew. Choćby dlatego, że ta bitwa, o której ona czytała w książkach, dla niego rozegrała się niespełna miesiąc temu. Gdy tylko rozpoczął walkę, jego jednostka utraciła łączność z pozostałymi. Ale zanim to nastąpiło, wydał załodze rozkaz. Jak się później okazało, słyszany w całej sieci — „podejść do wroga”.
— Chyba pani żartuje, przywołując teraz te… te…
Skinęła głową, niemal promieniejąc z dumy. Dumy z siebie, floty i „Black Jacka”.
— To teraz podstawowa zasada walki Sojuszu. Jesteśmy agresywni. Nie wahamy się. Nigdy nie czekamy. Podchodzimy do wroga, jak niegdyś rozkazał legendarny „Black Jack” — wyjaśniła z entuzjazmem.
Geary miał ochotę porządnie nią potrząsnąć. Ty idiotko, pomyślał. Wy idioci! Przecież to nie jest rozwiązanie, które musi pasować do wszystkich sytuacji na polu bitwy! Jest szczytem głupoty w większości z nich!
— Na wszystkich przodków każdego z marynarzy floty, kapitanie Desjani! Dyscyplina ma po stokroć większą wagę od agresywności! Do zlikwidowania tych korwet miałem zamiar wyznaczyć kilka fregat!
— Ale oni wszyscy wiedzą, że dowodzi nimi sam „Black Jack”, sir! Chcą panu pokazać, jak dobrymi są wojownikami.
— Nie są! Zachowują się jak banda amatorów, a nie wojsko! Zignorowali moje rozkazy! — Geary z trudem utrzymywał nerwy na wodzy, miał ochotę powiedzieć o wiele więcej. Ale zarówno Desjani, jak i wszyscy pozostali oficerowie gapili się na niego tak, jakby właśnie ją spoliczkował. — Agresywność to pożądany czynnik, ale nie może zastąpić przemyślanej taktyki i zdyscyplinowanych działań, bo doprowadzi to do katastrofy.
Desjani nie zamierzała dać za wygraną.
— Ta metoda walki dotychczas nieźle się sprawdzała, sir. Sojusz jest dumny ze swojego ducha bojowego.
Nie chcąc odpowiedzieć kolejną obelgą, Geary zaczerpnął głęboko tchu.
Akurat, nieźle się sprawdzała, pomyślał. Nic dziwnego, że flota ponosiła tak dotkliwe straty. Nic dziwnego, że chwyciła przynętę. Nic dziwnego, że o mały włos została przerobiona na miliony ton złomu. A wszystko w imię urojeń na temat filozofii walki „Black Jacka”. Na temat mojej filozofii walki.
Czy powinienem czuć się za to odpowiedzialny? Czy to moja wina, że podążają za legendą, za wizerunkiem kogoś, kim nigdy nie byłem? Sporo czasu będzie potrzeba, by naprawić ten błąd. Nie mogę im po prostu powiedzieć, że się mylą. Jeśli uwierzą podupadną na duchu. Jeśli nie uwierzą, moja pozycja dowódcy jeszcze bardziej osłabnie.
Ponownie zwrócił się do Desjani, tym razem jednak formułując myśli ostrożniej:
— To prawda, duch bojowy znaczy bardzo wiele. I z tego, co do tej pory zaobserwowałem, flota Sojuszu ma powody do dumy. — Kapitan uśmiechnęła się, najwyraźniej odczuwając ulgę. Spojrzenie na mostek uświadomiło Geary’emu, że pozostali zareagowali podobnie. — Ale agresja to nie wszystko. Trzeba ją właściwie skierować, żeby… — jak to, cholera, powiedzieć? — żeby zadawać przeciwnikowi maksymalne straty. To trochę jak z celowaniem. Jeden dobrze wymierzony strzał może wyrządzić więcej szkód niż dziesięć oddanych na oślep. — Geary wskazał na wyświetlacz. — W tym momencie flota nie jest przygotowana do celnego strzału. — A ja jestem przyczyną całego zamieszania, pomyślał. — Musimy nad tym popracować.
Zanim skończył mówić, zauważył, że przednie jednostki floty przyspieszyły powyżej 0,1 świetlnej, nie zważając już nawet na pozory utrzymania szyku. Grupa myśliwych rozpoczęła pogoń za zwierzyną. Zadziwiające, ale według spóźnionych o pięć minut przekazów korwety nadal utrzymywały pozycję. Wszystko wskazywało na to, że nie zamierzają uciekać, a wręcz przeciwnie — przygotowują się do odparcia ataku. Geary nie wiedział, co o tym myśleć. Czy to pokaz niezwykłej odwagi graniczącej z głupotą? A może przerażone załogi nie są zdolne do podjęcia decyzji o dalszym działaniu? Nagle jednak powód bezruchu korwet stał się jasny — z bazy wystartował okręt kurierski. Syndycy zamierzali wysłać raport sytuacyjny przez jeden z punktów skoku otaczających Corvus.
Ciekawe, który punkt Instrukcji Bojowych Floty Syndykatu mówi o takich raportach? — pomyślał z przekąsem Geary. Zanim idiota dowodzący tym zadupiem podrapałby się w tyłek, z pewnością najpierw by sprawdził, czy nie zabrania tego regulamin.
Tymczasem szpica floty Sojuszu rozwinęła już tak wielką prędkość, że z pewnością nie mogła efektywnie ostrzeliwać jednostek wroga. No i mam za swoje, pomyślał Geary. Minął czas, w którym mogłem ich okiełznać. Wcisnął klawisz komunikatora.
— Mówi komodor Geary. Do wszystkich jednostek: natychmiast powrócić do szyku bojowego. Ograniczyć prędkość do 0,1 świetlnej. — Nie chciał wydawać takiego rozkazu tuż przed rozpoczęciem bitwy, każdy z dowódców powinien mieć swobodę wyboru tempa walki. Nie widział jednak innego sposobu na przygaszenie ich zapału.
Posłał w przestrzeń kolejne przekleństwo. Pozycje zbyt wielu okrętów pozostawały poza wyliczeniami, a do najbardziej oddalonych rozkaz dotrze dopiero za kilka minut.
— Do okrętów trzeciej eskadry fregat. Przejąć korwety wroga. Wszystkie jednostki w pobliżu domniemanej pozycji statku kurierskiego mają natychmiast podjąć próbę jego zatrzymania.
Czekał teraz na reakcję podwładnych, wiedział że nie może zrobić nic więcej. Za kilka minut okaże się, czy tym razem ktokolwiek go posłuchał.
Przynajmniej krążowniki, które zabezpieczały punkt skoku, wracały na pozycje. Nie dołączą do floty wcześniej niż za trzy godziny, ale wykonały rozkaz.
Po upływie piętnastu minut więcej niż połowa jednostek, choć z oporami, zawracała, by zająć miejsce w szyku. Niestety, w sytuacji gdy część z nich zwalniała, podczas gdy inne nadal przyspieszały, trudno było mówić o jakimkolwiek ładzie. Czoło klina przypominało teraz pulsującą, bezkształtną plamę, a obliczenie pozycji większości okrętów graniczyło z cudem. Krawędzie tej plamy zmieniały kształt tak szybko i chaotycznie, że wyświetlacz, na który komputery nanosiły dane z opóźnieniem, zaczął przypominać stroboskop.
Ogromna ilość jednostek znajdujących się w okolicy statku kurierskiego wyruszyła na pełnej prędkości w pościg. „Orion”, daleko poza zasięgiem efektywnego ostrzału, z niezrozumiałych przyczyn posłał w kierunku kuriera całą salwę widm. Biorąc pod uwagę jego kurs i pozycję, nie miały najmniejszych szans na dotarcie do celu.
Do akcji włączył się także lekki krążownik Syndykatu, ruszając w kierunku głównego zgrupowania okrętów Sojuszu. Co on wyprawia, zastanawiał się Geary. Przecież nie zdoła osłonić ani wspomóc kuriera. Szpica floty nadal przypominała plamę, rozciągającą się teraz w trzech kierunkach. Najbardziej wątłą z odnóg stanowiła ta skierowana „w górę”, wprost na uciekającego posłańca. Druga, największa, zmierzała w kierunku korwet przeciwnika, obecnie oddalonych o niespełna pół godziny lotu. Trzecią, niezwykle rozproszoną, tworzyły jednostki, które wykonały rozkaz i wracały na wyznaczone pozycje. Krążownik Syndykatu obleciał czwartą planetę, wykorzystując grawitację do uzyskania dodatkowego przyspieszenia. Najwidoczniej zamierzał prześlizgnąć się pod środkową częścią formacji.
Geary usiłował odgadnąć cel jego manewrów. Domniemana prędkość i wektor ruchu okrętu zaczęły skakać jak szalone, gdy przekroczył 0,1 świetlnej i wciąż przyspieszał, jednocześnie co chwilę nieznacznie zmieniając kurs. W połączeniu z opóźnieniem i zakłóceniami relatywistycznymi uniemożliwiało to dokładne określenie jego pozycji. Linia wykresu skakała z miejsca na miejsce, za każdym razem wskazując inny rejon kosmosu. Tylko dwóch rzeczy Geary mógł być pewien — krążownik nadal przyspieszał i kierował się wprost na flotę Sojuszu.
Dlaczego? — zadał sobie pytanie. Jeśli chce uciec, dlaczego pcha się wprost na nas? Jak chce walczyć z tyloma okrętami? Przy swojej prędkości może wystrzelać cały zapas amunicji, a i tak nie uda mu się niczego trafić. Nawet własnej pozycji nie może być do końca pewien. A przy napędzie o tak wielkiej mocy nie będzie w stanie zmniejszyć prędkości do bojowej, jeśli…
— Szlag! — Geary nawet nie zwrócił uwagi, czy jego wybuch wywołał na mostku jakąkolwiek reakcję. — Dlaczego od razu tego nie zauważyłem! Okręt o tak potężnych silnikach musi być używany do ataków specjalnych. Jego celem jest „Tytan”. — Wskazał na centralny ekran, na którym kurs wrogiego krążownika zmieniał się z sekundy na sekundę.
— Słucham? — Desjani obserwowała przełożonego z przerażeniem. — Jak… jak to możliwe? Przy tej prędkości nie będzie w stanie namierzyć pozycji naszej jednostki.
— Ten krążownik został zaprojektowany właśnie do takich zadań! Powinienem się zorientować, gdy tylko go zobaczyłem! — Geary wycelował palcem w ekran po raz drugi, zakreślając łuk od przedniej części floty Sojuszu aż do „Tytana”. — Rozpędza się do prędkości, przy której efekt relatywistyczny uniemożliwia namierzanie celów. Przemyka obok okrętów, które mogą go co najwyżej obsypać obelgami. Potem obraca się wokół własnej osi i korzystając z ogromnego silnika, błyskawicznie wyhamowuje, co pozwala mu zaatakować jednostki znajdujące się na tyłach floty.
Desjani wstrzymała oddech, studiując obraz na wyświetlaczu.
— Niech nas przodkowie mają w opiece… Osiągnie maksymalną prędkość, gdy wejdzie w kontakt z najbardziej wysuniętymi jednostkami. Nie mamy żadnych szans na trafienie, jeśli nie ustalimy jego kursu.
— Nie możemy go ustalić! Nie możemy ustalić kursu tego pieprzonego okrętu, bo nie mamy zielonego pojęcia, gdzie on się teraz znajduje! — Geary przerwał i zacisnął zęby. — Za to wiemy, dokąd zmierza.
— Do „Tytana”… — Dłonie Desjani zatańczyły na klawiaturze. Po chwili na ekranie pojawił się lekko zakrzywiony stożek, podstawą zwrócony w stronę, z której nadlatywał krążownik.
— Mamy go. Musi zacząć zwalniać w tym obszarze, jeśli chce namierzyć „Tytana” tuż po osiągnięciu zasięgu strzału. Co oznacza, że dopadnie cel dokładnie tutaj. — Wskazała na ostry koniec stożka.
Geary skinął głową. Po raz kolejny wypełniło go uczucie tryumfu. To dlatego Syndycy zaprzestali produkcji tych krążowników. Wystarczy odgadnąć ich cel. Jeśli się wie, dokąd zmierzają, można je unieszkodliwić, zanim osiągną pozycję umożliwiającą prowadzenie ognia. Niestety, zadowolenie prysło kilka sekund później, kiedy spojrzał na rejon zaznaczony jako miejsce przechwycenia.
Nie ma tam nikogo, kto może powstrzymać ten okręt! — pomyślał ze złością. Eskorta „Tytana” wyrwała daleko do przodu w nadziei na ustrzelenie nic nieznaczących korwet, a rezerwowe eskadry zajmują inne sektory. Sam „Tytan” został daleko w tyle, nie nadążył za przyspieszającą flotą.
Dowódca krążownika Syndykatu był dość przytomny, by zrozumieć, co się święci, i odgadł, że „Tytan” to nasza pięta achillesowa. Jest sprytniejszy ode mnie. To znakomity taktyk, szkoda, że muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby go zabić.
Geary najpierw chciał dać załodze wrogiego okrętu kilka powodów do niepokoju.
— Do eskadr ósmej i jedenastej, natychmiast podjąć pościg za lekkim krążownikiem Syndykatu. — Wysłał o wiele większe siły, niż wymagała tego sytuacja, ale nie zamierzał teraz roztrząsać problemu, ile z wywołanych jednostek znajdowało się wystarczająco blisko celu. Żadna z nich nie będzie w stanie dopaść przeciwnika wystarczająco wcześnie, by zapewnić „Tytanowi” całkowite bezpieczeństwo, ale jeśli tylko zdołają opóźnić atak, spełnią swoją rolę. — Do pozostałych okrętów. Otwierajcie ogień, gdy tylko wróg pojawi się w zasięgu skutecznego ostrzału.
Przeniósł wzrok na tę część wyświetlacza, gdzie znajdowały się wrogie korwety. Gdy tylko kurier opuścił planetę, obie rozpoczęły odwrót. Geary pokręcił głową. Są zbyt wolne i czekały za długo. Od okrętów Sojuszu dzieliło je mniej niż pół godziny świetlnej, a przestarzałe napędy nie zapewniały im wystarczającego przyspieszenia.
— Kapitanie, proszę poinformować załogi korwet, że mają się natychmiast poddać, w przeciwnym wypadku zostaną zniszczone.
— Tak jest! — Tym razem Desjani nie skomentowała decyzji Geary’ego.
Tymczasem kurier Syndykatu postawił wszystko na szybkość. Liczył, że wpływ efektu relatywistycznego pozwoli mu ujść przed chmarą okrętów Sojuszu. Jeden z niszczycieli wykorzystał łut szczęścia i dzięki bliskiej pozycji zdążył wykonać gwałtowny zwrot, by uderzyć na wroga od dołu. Obserwując tę sytuację, Geary uzmysłowił sobie, że nie dał posłańcom szansy na kapitulację. Kilka sekund później niszczyciel odpalił pełną salwę lanc. Kurier wpadł wprost na nią, jego osłony nie były w stanie pochłonąć potężnych uderzeń. Najpierw eksplodowały silniki, a kolejne wybuchy rozdarły kadłub na strzępy.
Szkoda, pomyślał Geary. Ale manewr przechwycenia robił wrażenie. Co to za niszczyciel? „Rapier”, jednostka klasy Miecz. Muszę go zapamiętać.
— Jedna z korwet ogłosiła kapitulację — zakomunikował któryś z wachtowych z wyraźnym żalem w głosie.
— Przekażcie… — Geary w pośpiechu przeglądał zapisy na wyświetlaczu. — Przekażcie „Śmiałemu”, aby dokonał zajęcia okrętu i upewnił się, czy na pokładzie nie ma rzeczy, które mogą nam się przydać… — przerwał, przypomniawszy sobie, jak do tej pory wykonywano jego rozkazy. Wcisnął kolejną kombinację klawiszy. — Tutaj głównodowodzący floty. Osobiście przyjąłem kapitulację korwety Syndykatu numer PC-14558. — Desjani szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia, ale Geary zignorował jej reakcję i opuścił wzrok na klawiaturę. Właśnie wszystkich poinformował, że przejęty okręt znajduje się pod jego osobistą ochroną. Było to dość ryzykowne Posunięcie, ale miał nieodparte wrażenie, że tylko w ten sposób może powstrzymać zapędy rozentuzjazmowanych dowódców przed odpaleniem we wrogi okręt kilku salw.
Przeniósł wzrok na eskadry powracające z punktu skoku, wciąż bardzo oddalone od głównych sił. Wiele bym dał, aby móc je teleportować w pobliże „Tytana”, pomyślał. Odszukał pozycję lekkiego krążownika Syndykatu.
Znalazł go dokładnie w centrum przedniej formacji floty.
Patrzył, jak okręty Sojuszu dokonują zwrotów, bezskutecznie próbując podjąć pościg. Nic dziwnego, jednostka wroga osiągnęła prędkość 0,2 świetlnej, co skutecznie ogłupiało przyrządy celownicze i sprawiało, że żaden strzał nie został skierowany na faktyczną pozycję przeciwnika. Kilka widm znalazło się naprawdę blisko celu, ale ze względu na zbyt małą prędkość nie miały szans na dogonienie krążownika. Znikały w oślepiających błyskach, zestrzeliwane przez jego systemy defensywne. Syndycy musieli prowadzić ogień wyłącznie od strony rufy, wiedząc, że tylko stamtąd może nadejść ewentualny pościg.
Wszyscy patrzyli w milczeniu na przełożonego, ale Geary doskonale wiedział, o czym teraz myślą. Powiedz nam, „Black Jack”, co mamy robić? Jak się wyplątać z tego burdelu? Cały czas wierzyli, że on zna sposób na uratowanie ich tyłków. Idioci. Skoro bez przerwy pakowali się w beznadziejne taktycznie sytuacje, to ile jeszcze potrwa, zanim będą się mogli na własnej skórze przekonać, że nie jest cudotwórcą?
Cholera, cholera i jeszcze raz cholera! Dowódca krążownika Syndykatu wyczuł nasz najsłabszy punkt. Jeśli zniszczy „Tytana”, szanse na powrót do sektorów Sojuszu dramatycznie zmaleją. Ba, on nawet nie musi go niszczyć! Z pewnością już się domyślił, że jesteśmy ścigani. Wystarczy bardziej spowolnić tę kupę stali, a wtedy będziemy zmuszeni ją porzucić — w innym wypadku flota przeciwnika dopadnie nas jeszcze w tym systemie. Nie, „Tytan” nie jest naszym jedynym słabym punktem. Drugi, prawdopodobnie o wiele większy, to kompletny brak zdyscyplinowania. W sprawie „Tytana” nie mogę zrobić nic więcej, ale klnę się na wszystkie świętości, że sprawę dyscypliny załatwię raz na zawsze!
O ile będę miał szansę.
Geary śledził wzrokiem przypuszczalny tor lotu wrogiej jednostki, próbując nie zaprzątać sobie głowy niepewnymi wskazaniami systemów namierzających. Zdał się na własny instynkt i oceniał, które okręty mają jeszcze możliwość, by dopaść Syndyków, zanim „Tytan” znajdzie się w zasięgu ich dział. W przelocie zarejestrował zniszczenie drugiej korwety, tej, która szukała szczęścia w ucieczce, zamiast skapitulować. W chwili gdy dosłownie wyparowała zasypana salwami lanc, zorientował się, że jeszcze jeden okręt znajduje się wystarczająco blisko „Tytana”, by zdążyć na czas.
„Nieulękły”.
Biorąc pod uwagę samą różnicę w sile ognia, zestrzelimy ten krążownik bez trudu, pomyślał. Problem w tym, że Syndycy mogą wykonywać misję samobójczą. Jeśli zdecydują się na taranowanie albo, co gorsza, dokonają samozniszczenia okrętu, „Nieulękły” może poważnie ucierpieć. Zresztą nawet jeśli nie zamierzają świadomie w nic uderzać, w związku z rozwiniętą prędkością mają teraz ograniczone pole widzenia. Sama próba dokonania przejęcia może się zakończyć kolizją, w wyniku której obie jednostki zostaną unicestwione.
Obiecałem admirałowi Blochowi, że dostarczę klucz hipernetowy w ręce Sojuszu. Nie mogę zaryzykować zniszczenia „Nieulękłego”. Oboje, zarówno Desjani, jak i Bloch, twierdzili, że klucz jest ważniejszy od samej floty. Ale jeśli nie zareaguję, stracimy „Tytana”.
Nagle przypomniał sobie o pewnym starożytnym micie. O bohaterze, który wracając po długiej wojnie do domu, tracił okręt po okręcie, człowieka po człowieku, aż w końcu dotarł do celu samotnie. Ten mit opowiadał o tryumfie silnej woli. Oczami wyobraźni Geary zobaczył, jak „Nieulękły” wkracza w przestrzeń Sojuszu w pojedynkę, poważnie uszkodzony, a za nim ciągnie się długi ogon wraków zdziesiątkowanej floty. Nie potrafiłby uznać takiego powrotu za sukces. Cena byłaby zbyt wysoka. Jak długo ci ludzie będą za mną szli, jeśli pozwolę im ginąć?
Rozejrzał się dookoła. Wszyscy na niego patrzyli i zdał sobie sprawę, że od momentu, w którym popadł w zamyślenie, minęło zaledwie kilka sekund.
— Kapitanie, „Nieulękły” musi przejąć jednostkę, wroga, zanim „Tytan” znajdzie się w niebezpieczeństwie — powiedział.
Desjani uśmiechnęła się szeroko, a pozostali marynarze zaczęli wiwatować.
— To będzie czysta przyjemność.
— Ten krążownik jest cholernie szybki i naprawdę dobry — dodał. — Nie próbujcie szczęścia. Musimy go zniszczyć, a będziemy mieli tylko jedną okazję.
— Tak jest!
„Nieulękły” przyspieszył z maksymalną mocą pod komendą kapitan Desjani, opadając po łagodnym łuku w stronę obszaru przejęcia. Gdy okręt ruszył tropem ofiary, Geary poczuł dreszcz podekscytowania. W milczeniu obserwował przebieg manewru na wyświetlaczu. Nie chciał wydawać załodze rozkazów z pominięciem Desjani, choć miał obawy, czy kapitan podoła zadaniu i czy trafnie przewidzi kurs wrogiego krążownika. Jeśli chybią za pierwszym razem, „Tytan” może się znaleźć w poważnych opałach, zanim zdążą zawrócić.
Ale rozgrywała to mądrze. Obserwując trasę, którą schodzili w strefę kontaktu, zrozumiał, że Desjani kompletnie lekceważy wyliczenia systemów bojowych. Kierowała jednostkę w miejsce, w którym krążownik Syndykatu powinien się pojawić tuż przed oddaniem salwy. Przy tak wielkiej prędkości jego załoga prawdopodobnie nie zdąży zauważyć manewru „Nieulękłego”, a jeśli nawet, to nie będzie miała dość czasu, by zareagować.
O ile oczywiście przeciwnik nie przewidział takiego rozwoju wypadków. Ale co więcej może zrobić? Jeśli zmieni kierunek lotu, przejdzie zbyt daleko od „Tytana” i nie zdoła go zaatakować. Jeśli gwałtownie zwolni, by jego kurs nie zgodził się z wyliczeniami komputerów, dogonią go inne okręty i poślą w jego kierunku taką ilość złomu, że coś go z pewnością trafi. Nie może również bardziej przyspieszyć, bo nie zdoła wyhamować do prędkości pozwalającej na oddanie precyzyjnego strzału.
Taką mam przynajmniej nadzieję.
„Nieulękły” zmierzał w kierunku punktu krzyżowania się wektorów ruchu obydwu jednostek. Geary, obserwując przebieg manewru na monitorze, czuł dziwną więź z obcym mu przecież dowódcą krążownika Syndykatu. Ten człowiek doskonale wiedział, jak nawigować okrętem, i miał znakomicie wyszkoloną załogę. Ciekawe, jak długo przebywał na wygnaniu, czekając w dziurze o nazwie Corvus na dzień, w którym będzie się mógł zmierzyć z siłami Sojuszu? Ilu ludzi w jego sytuacji odpuściłoby sobie dyscyplinę i szkolenia, wiedząc, że prawdopodobieństwo spotkania wroga było bliskie zeru? Ale on nie pozwolił na rozprzężenie wśród podwładnych, utrzymywał okręt w pełnej gotowości bojowej i ten wysiłek prawie mu się opłacił. Właściwie nikt jeszcze nie powiedział, że mu się nie opłaci.
Punkt oznaczający przypuszczalną pozycję wrogiego krążownika znów nieznacznie zmienił położenie.
— Za chwilę rozpocznie hamowanie — zakomunikowała Desjani.
— Sądzi pani, że już nas zauważył? — zapytał Geary.
— Chyba nie, sir! Ma przestarzałe systemy bojowe. Przy tej prędkości okrętu na pewno są przeciążone obliczaniem pozycji naszych jednostek i kompensacją ogromnych przekłamań relatywistycznych. Ale jeśli nawet jakimś cudem nas zobaczy, nie ucieknie — obiecała aksamitnym głosem.
— Wiem.
Desjani wyszczerzyła zęby w uśmiechu, zadowolona nawet z tak zdawkowego wyrazu zaufania. Nie oderwała jednak wzroku od ekranów, prowadząc ”Nieulękłego” na spotkanie z krążownikiem. Geary zmarszczył brwi. „Nieulękły” musiał się znaleźć w zasięgu strzału, ale przy obecnych prędkościach okręty mogły po prostu przemknąć obok siebie, zanim systemy celownicze zaczną działać. Czy Desjani ma tego świadomość? Czy może tak ją pochłonął pościg, że zapomniała o tym drobnym szczególe? Czy powinien się odezwać? Podważyć jej kompetencje na oczach całej załogi? Obie jednostki zbliżały się do siebie błyskawicznie, liczby na wskaźnikach odległości malały w fantastycznym wręcz tempie. Geary w końcu nie wytrzymał.
— Kapitanie…
Ale Desjani tylko uniosła rękę, wciąż wlepiając oczy w wyświetlacz.
— Mam go! — krzyknęła.
Mimo że nie był nawet w połowie tak pewien jak ona, postanowił milczeć. Znajdował się teraz w jednej z tych sytuacji, kiedy człowiek staje przed wyborem — albo okazać komuś bezgraniczne zaufanie, albo na oczach wszystkich mu go odmówić. Desjani sprawiała wrażenie osoby, na którą warto postawić.
Dlatego Geary starał się zachowywać tak, jakby miał do niej pełne zaufanie, chociaż w głębi duszy modlił się, aby wiedziała, co robi.
— Powinien już wyhamowywać. — Kapitan wydała kilka krótkich poleceń i „Nieulękły” zaczął obracać się wokół własnej osi, tak aby zwrócić dysze w kierunku lotu. — Cała naprzód! — zakomenderowała. Geary poczuł, jak ogromna siła wtłacza go w fotel. Okręt drżał, gwałtownie wytracając prędkość. Przeszywające dźwięki wypełniły kabinę, gdy amortyzatory inercyjne rozpoczęły rozpaczliwą walkę o zmniejszenie do rozsądnych granic przeciążeń grożących konstrukcji i załodze.
Przewidywany kurs „Nieulękłego” szybko ulegał zmianom, wyginając się w stronę linii wyznaczającej trasę nadlatującego krążownika Syndykatu.
Bliżej. Geary usiłował przełknąć ślinę tak, aby nikt tego nie zauważył.
Desjani nie spuszczała wzroku z ekranu.
— Powinien już zejść poniżej 0,2 świetlnej, jeśli zamierza uderzyć na „Tytana”.
Obraz wrogiego okrętu, teraz oddalonego zaledwie o sekundy świetlne, był bliski obrazowi czasu rzeczywistego. I wszystko wskazywało na to, że krążownik leci kursem zgodnym z przewidzianym przez Desjani.
— Wystrzelić kartacze w momencie, gdy przejdziemy przez domniemany wektor ruchu wroga — rozkazała. — Rozpocząć ładowanie pola zerowego i czekać na dalsze rozkazy.
„Nieulękły”, nadal hamując, przeciął przypuszczalną trasę lotu jednostki Syndykatu pod sporym kątem. Dokładnie podczas tej milisekundy baterie kartaczy wystrzeliły mordercze kule.
— Odpalić cztery widma, dwa ze sterburty, dwa z bakburty.
Rakiety opuściły wyrzutnie, na początku hamując, aby ich sensory pokładowe uchwyciły koordynaty celu niezniekształcone przez efekt relatywistyczny, a potem gwałtownie przyspieszyły.
— Wystrzelić pole zerowe — dodała po chwili Desjani.
Geary obserwował na ekranie, jak lśniąca kula przemieszcza się powoli w kierunku symbolu wrogiego okrętu. Okrętu, który jak na zawołanie pojawił się dokładnie na przewidywanej pozycji. Wskaźniki odległości zaczęły gwałtownie spadać. Albo Syndycy jeszcze nie wiedzieli o działaniach „Nieulękłego”, albo liczyli, że prędkość pozwoli im na ominięcie ostatniego obrońcy „Tytana”. Mimo iż Geary spodziewał się takiego manewru, odczuł ogromne zdziwienie, gdy na jego oczach krążownik wykonał obrót rufą do przodu, aby ogromna jednostka napędowa pomogła wytracić prędkość.
Gdy okręt wroga wpadł wprost w ogień zaporowy kartaczy, miriady błysków pojawiły się na jego tarczach. Każda ze stalowych kul absorbowała energię pola siłowego i znikała w jasnym błysku. Skumulowana moc tych uderzeń znacznie osłabiała tarcze rufowe i dodatkowo wyhamowywała ogromną maszynę — można było odnieść wrażenie, jakby w przestrzeni pojawił się rząd niewidzialnych ścian. Geary patrzył na wyświetlacz z zaciśniętymi szczękami Zastanawiał się, jak wielkie przeciążenia muszą zwalczać amortyzatory inercyjne wrogiej jednostki i jaki ma to wpływ na kondycję załogi.
Ale życie zbyt wielu ludzi zależało od przetrwania „Tytana”. Nie mogę pozwolić, by los marynarzy tego krążownika wpływał na moją ocenę sytuacji, pomyślał. Do cholery, przecież jestem świadkiem idealnej akcji przechwycenia!
— Dobra robota, kapitanie Desjani — powiedział głośno.
Na twarzy już miała wypisaną dumę z pochwały, ale w głosie nie dało się wyczuć żadnych emocji:
— Jeszcze nie został zniszczony.
Chwilę później w okręt Syndykatu uderzyło pole zerowe. Osłabione tarcze rozbłysły i dosłownie wyparowały, a kula energii zagłębiła się w kadłubie jak nóż w maśle. Drążony od wewnątrz, krążownik zboczył z kursu. Geary z niemal chorą fascynacją obserwował przez chmury gazu, które jeszcze przed momentem stanowiły część twardego pancerza, jak wrak przelatuje tuż nad „Nieulękłym”. Podczas tej niezwykle krótkiej chwili wydawało mu się, że widzi wtórne eksplozje i uciekające w przestrzeń powietrze, do niedawna uwięzione wewnątrz zamkniętych pomieszczeń.
Chciał wydać rozkaz rozpoczęcia pościgu, by dokończyć dzieła zniszczenia, ale zorientował się. że nie będzie to konieczne. Wystrzelone wcześniej widma dopadły poruszającą się już znacznie wolniej ofiarę z obydwu stron. Jakimś przedziwnym sposobem wciąż działające systemy obronne zestrzeliły jedną z rakiet, która zniknęła w oślepiającym błysku. Druga zaczęła wykonywać manewry utrudniające namierzenie, ale nie miało to już wielkiego znaczenia. Dwa widma nadlatujące z przeciwnej strony wbiły się w najszerszą część kadłuba krążownika niemal na całą grubość pancerza. Potężne bliźniacze wybuchy rozerwały okręt na pół. Część rufowa przestała istnieć sekundy później, gdy eksplodował reaktor. Część dziobowa, rozdarta i poważnie uszkodzona, tylko przez chwilę leciała jeszcze w jednym kawałku. Ostatnie widmo wzięło ją na cel i zamieniło w chmurę odłamków.
Na mostku „Nieulękłego” rozbrzmiały wiwaty. Geary zaczerpnął głęboko tchu, odprowadzając wzrokiem znikające w mroku szczątki krążownika. Spojrzał na Desjani, która uśmiechała się tryumfalnie.
— Nie cieszy się pan, komodorze? — zapytała.
— Trudno mi okazywać radość, gdy giną odważni ludzie — odparł, przymykając oczy. — Musieliśmy ich powstrzymać, ale walczyli dzielnie do ostatniej chwili.
— Gdyby to oni wygrali, na pewno cieszyliby się wszyscy co do jednego. — Wzruszyła ramionami, wciąż uśmiechnięta.
— Może. Ale Syndycy nie są dla mnie wzorem do naśladowania. — Odwrócił głowę w stronę wyświetlacza. — To było naprawdę świetne przechwycenie, pani kapitan. Nie ma więcej czynnych jednostek wroga. Będę wdzięczny, jeśli wyda pani rozkaz przejęcia wszystkich kapsuł ratunkowych z okolic wraku.
— Czy to konieczne? Nie sądzę, by ktokolwiek przeżył tak zdecydowany atak.
— Kapitanie, ktoś mógł jednak ocaleć. Zamilkła na moment.
— Zobaczę, co się da zrobić.
Geary usłyszał w jej głosie niezadowolenie, ale miał to gdzieś.