Listy z daleka

– Willu – odezwała się dziewczynka. Powiedziała to cicho, ale chłopiec i tak się przestraszył.

Lyra usiadła obok niego na ławce, a on nawet tego nie zauważył.

– Skąd się tu wzięłaś?

– Znalazłam moją uczoną! Nazywa się doktor Malone. Ma taką maszynę, która widzi Pył, i skłoni ją do mówienia…

– Nie zauważyłem, jak przyszłaś.

– Nie patrzyłeś – odparła. – Chyba myślałeś o czymś innym. Dobrze, że cię znalazłam. Wiesz, łatwo jest okpić ludzi. Uważaj.

Szło ku nim dwoje policjantów, mężczyzna i kobieta. Mieli białe, letnie koszule, radia i pałki. Patrzyli podejrzliwie. Zanim dotarli do ławki, Lyra wstała, podeszła i odezwała się do nich.

– Przepraszam, czy moglibyście mi państwo powiedzieć, gdzie jest muzeum? – spytała. – Ja i mój brat mamy się tam spotkać z rodzicami, ale się zgubiliśmy.

Policjant spojrzał na Willa, a ten, powstrzymując gniew, wzruszył ramionami, jak gdyby potwierdzał słowa Lyry: „zgubiliśmy się, czy to nie głupie?”. Mężczyzna uśmiechnął się, kobieta natomiast spytała:

– O które muzeum wam chodzi? Muzeum sztuki nowoczesnej?

– Tak, właśnie to – odparła Lyra i udawała, że słucha uważnie, gdy kobieta wskazywała jej drogę.

Will wstał i podziękował, po czym wraz z Lyrą odeszli. Nie oglądali się za siebie, ale policjanci i tak już się przestali nimi interesować.

– Widzisz? – szepnęła dziewczynka. – Jeśli cię szukali, zmyliłam ich. Nie interesują ich rodzeństwa. Lepiej trzymaj się od tej pory blisko mnie – dodała gderliwie, gdy skręcili za róg. – Sam nie jesteś bezpieczny.

Will nic nie odpowiedział, choć ze zdenerwowania serce waliło mu szaleńczo. Szli dalej ku kolistemu budynkowi z wielką, ciężką kopułą, który stał na placu otoczony kamiennymi kolegialnymi budynkami w kolorze miodu. Obok znajdował się kościół, a ponad wysokim ogrodowym murem rosły drzewa o rozłożystych koronach. Popołudniowe słońce oświetlało miasto ciepłymi promieniami, a powietrze wydawało się przesycone kolorem mocnego wina o złotej barwie. Nie było wiatru i liście nie poruszały się. Na małym placu nawet hałas uliczny był cichszy.

W końcu Lyra zauważyła smutną minę Willa i spytała:

– O co chodzi?

– Jeśli odzywasz się do ludzi, przyciągasz ich uwagę – wyjaśnił drżącym głosem. – Trzeba po prostu siedzieć cicho i spokojnie, a wtedy wcale cię nie zauważą. Postępowałem tak przez całe życie. Znam się na tym. Twój sposób jest znacznie gorszy… stajesz się widoczna. Nie powinnaś tego robić. Nie powinnaś igrać z niebezpieczeństwem. To ryzykanctwo. Jesteś niepoważna.

– Tak uważasz? – spytała, gniewnie błyskając oczyma – Sądzisz, że nie znam się na kłamstwach? Jestem najlepszą kłamczucha na świecie. Ale ciebie nie okłamuję i przysięgam, że nigdy nie będę. Jesteś w niebezpieczeństwie i gdybym nie podeszła do tych policjantów, złapaliby cię. Nie widziałeś, jak na ciebie patrzyli? Naprawdę. Nie jesteś wystarczająco ostrożny. Chcesz znać moje zdanie? Uważam, że to właśnie ty zachowujesz się niepoważnie.

– Tak? Po co, w takim razie, czekam tu na ciebie skoro mógłbym być daleko stąd? Albo ukrywać się spokojnie w tamtym mieście w innym świecie? Mam własne sprawy, ale tkwię tutaj, żeby ci pomóc. Nie mów mi, że zachowuję się głupio.

– Ależ musiałeś tu wrócić! – krzyknęła wściekła. Nikt nie miał prawa mówić do niej w taki sposób, była przecież arystokratką. Była Lyra. – Musiałeś, w przeciwnym razie nigdy byś się nie dowiedział niczego na temat swego ojca. Zrobiłeś to dla siebie, nie dla mnie.

Do tej pory kłócili się zapalczywie, lecz przytłumionymi głosami – ze względu na ciszę panującą na placu i przechodzących obok ludzi. Kiedy jednak dziewczynka wypowiedziała ostatnie słowa, Will umilkł, ze strachu oparł się o ścianę kolegium, a twarz straszliwie mu pobladła.

– Co wiesz o moim ojcu? – spytał bardzo cicho.

– Nic nie wiem – odpowiedziała Lyra równie cicho. – Wiem tylko, że go szukasz. Jedynie o to spytałam.

– Kogo spytałaś?!

– Oczywiście aletheiometr.

Minęła chwila, zanim chłopiec przypomniał sobie, o czym mówi jego towarzyszka. Nadal jednak patrzył tak gniewnie i podejrzliwie, że dziewczynka wyjęła przyrząd z plecaka i powiedziała:

– No dobrze, pokażę ci.

Usiadła na kamiennym krawężniku otaczającym trawnik na środku placu, pochyliła głowę nad złotym przyrządem i zaczęła ustawiać wskazówki; jej palce poruszały się zbyt szybko, aby Will dostrzegł wszystkie szczegóły. Potem przerwała na chwilę i w tym czasie cienka igła zaczęła się poruszać wokół tarczy, zatrzymując się w niektórych miejscach. Układ wskazówek zmieniał się bardzo szybko. Will rozglądał się ostrożnie, na szczęście pobliżu nie było nikogo, a w oddali stała jedynie grupka turystów, którzy spoglądali w górę na zaokrągloną kopułę budynku; po chodniku toczył swój wózek sprzedawca lodów, jednak jego uwagę zaprzątało coś innego niż dwoje dzieci.

Lyra zamrugała powiekami i westchnęła, jak gdyby budziła się ze snu.

– Twoja matka jest chora – odezwała się cicho. – Lecz nic jej w tej chwili nie grozi. Opiekuje się nią twoja znajoma. Wziąłeś jakieś listy i uciekłeś. W twoim domu był mężczyzna, chyba złodziej. Zabiłeś go. Szukasz ojca i…

– Już dobrze, przestań – burknął Will. – Wystarczy. Nie masz prawa grzebać w moim życiu. Nigdy więcej tego nie rób. To szpiegowanie.

– Wiem, kiedy przestać pytać – obruszyła się. – Zresztą, aletheiometr czasem się zachowuje prawie jak człowiek. Widzę, że się na mnie złości albo nie chce mi czegoś powiedzieć. Wyczuwam to. Zrozum jednak, że gdy się wczoraj pojawiłeś, dla własnego bezpieczeństwa musiałam zapytać, kim jesteś. Musiałam! Wtedy urządzenie powiedziało mi… – Jeszcze bardziej zniżyła głos. – Powiedziało, że jesteś mordercą, a ja pomyślałam, że w takim razie mogę ci zaufać. Nie zadałam do tej pory innych pytań i jeśli nie chcesz, nie zrobię tego. Aletheiometr nie jest moim prywatnym fotoplastykonem. Gdybym szpiegowała ludzi, przestałby działać. Wiem o tym tak samo dobrze, jak znam mój Oksford.

– Mogłaś mnie po prostu spytać. Urządzenie nie powiedziało ci, czy mój ojciec żyje?

– Nie, ponieważ nie spytałam.

Siedzieli w milczeniu. Will ze znużeniem ukrył twarz w dłoniach. – No cóż – odezwał się w końcu. – Najwyraźniej musimy sobie nawzajem zaufać.

– Zgadza się. Ja ci ufam.

Chłopiec ponuro pokiwał głową. Był bardzo zmęczony ale w tym świecie nie mógł sobie pozwolić nawet na chwilę snu. Lyra nie była osóbką zbyt spostrzegawczą, jednak coś w zachowaniu chłopca zastanowiło ją – widziała, że się boi, lecz panuje nad strachem; przypadkowo postępował zgodnie z zaleceniami Iorka Byrnisona: tak samo jak Lyra przed rybiarnią nad zamarzniętym jeziorem.

– Wiedz, Willu, że nie wydam cię nikomu – dodała. – Przyrzekam.

– To dobrze.

– Zdarzyło mi się to już wcześniej. Zdradziłam kogoś. Nigdy nie zrobiłam niczego gorszego niż to… Ponieważ sądziłam, że mu ratuję życie, zabrałam go w najbardziej dla niego niebezpieczne miejsce na ziemi. Do dziś nienawidzę siebie za swoją głupotę. Postaram się z całych sił zapanować nad własnymi reakcjami. Nie zapomnę się i nie zdradzę nikomu tego, co o tobie wiem.

Chłopiec nie odezwał się. Przetarł oczy i zamrugał szybko, walcząc z sennością.

– Przez pewien czas nie możemy wrócić przez okienko – zauważył. – Nie powinniśmy z niego korzystać w świetle dziennym. Nie wolno nam ryzykować. Ktoś mógłby nas zobaczyć. Teraz musimy więc jakoś przeczekać te kilka godzin…

– Jestem głodna – powiedziała Lyra. Will przez chwilę się zastanawiał.

– Już wiem! Możemy pójść do kina!

– Gdzie?

– Pokażę ci. Tam też możemy kupić jedzenie.

Kino znajdowało się blisko centrum miasta, dziesięć minut piechotą od placyku, na którym siedzieli. Will zapłacił za bilety, a w środku kupił hot dogi, popcorn i colę. Wzięli jedzenie, weszli na widownię i usiedli. Film właśnie się zaczynał.

Lyra była zachwycona. Widziała wyświetlane na ścianie fotogramy, jednak nic w jej świecie nie przygotowało jej na fenomen kina. Łapczywie pochłonęła hot doga i popcorn, niemal jednym łykiem wypiła colę, aż nie mogła złapać tchu. Co chwila wybuchała śmiechem na widok postaci na ekranie. Na szczęście pełna dzieci widownia zachowywała się równie hałaśliwie, toteż podniecenie Lyry nie zwracało uwagi. Will z kolei natychmiast zapadł w sen.

Obudziły go odgłosy szurania. Ludzie wstawali i wychodzili. Chłopiec zamrugał oczyma. Jego zegarek wskazywał kwadrans po ósmej. Lyra wstała, ociągając się.

– To najlepsza rzecz, jaką widziałam w życiu – oznajmiła. – Nie wiem, dlaczego nie wynaleziono kina w moim świecie. Niektóre nasze wynalazki są lepsze niż wasze, ale żaden nie dorównuje temu!

Will nawet nie pamiętał, jaki film wyświetlano. Na dworze nadal było jasno. Na ulicach panował ruch.

– Chcesz obejrzeć jeszcze jeden film?

– Tak!

Poszli do następnego kina, które znajdowało się kilkaset metrów dalej, za rogiem. Lyra usiadła, kładąc stopy na siedzeniu fotela, i otoczyła rękoma kolana. Will ponownie zapadł w drzemkę. Kiedy wyszli po filmie, do północy została ponad godzina – zdaniem chłopca, pora była zupełnie odpowiednia.

Lyra znowu zgłodniała, kupili więc w budce hamburgery (kolejna nowość dla dziewczynki) i zjedli je po drodze.

– U nas zawsze się siedzi przy jedzeniu. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś szedł i jadł – trajkotała Lyra. – Twój świat bardzo się różni od naszego. Na przykład ruch uliczny. Nie lubię go. Lubię natomiast kino i hamburgery. Bardzo je lubię. I tę uczoną, doktor Malone, która nauczy mówić swój komputer. Wiem, że jej się uda. Wrócę do niej jutro i zobaczę, jak sobie radzi. Założę się, że potrafię jej pomóc. Zapewne mogłabym również skłonić ludzi z komisji, aby przyznali jej potrzebne fundusze. Wiesz, jak sobie poradził mój ojciec, Lord Asriel? Oszukał…

Dzieci szły Banbury Road i podczas drogi dziewczynka opowiadała Willowi o nocy, kiedy schowała się w szafie i obserwowała, jak Lord Asriel pokazuje Uczonym z Jordana odciętą głowę Stanislausa Grummana umieszczoną w próżniowym pojemniku. A ponieważ chłopiec przysłuchiwał się z zaciekawieniem, Lyra opowiedziała mu resztę swojej historii – od dnia, w którym uciekła z mieszkania pani Coulter, aż do tego strasznego momentu, gdy zrozumiała, że nieświadomie przywiodła Rogera na śmierć wśród lodowych klifów Svalbardu. Will nie przerywał i nie komentował, ale słuchał z uwagą i współczuciem. Wydawało mu się, że relacja dziewczynki z podróży balonem i opowieści o pancernych niedźwiedziach, czarownicach i przerażającej działalności Kościoła to inne fragmenty jego fantastycznego snu o pięknym mieście na morzu, cichym i bezpiecznym – miejscu, które zgodnie z logiką nie miało prawa istnieć.

W końcu dzieci doszły do obwodnicy i grabów. O tej porze panował tu bardzo mały ruch: samochody przejeżdżały mniej więcej co minutę, nie częściej. Okienko w powietrzu nie zniknęło. Will uśmiechnął się z ulgą, pocieszając się, że wszystko będzie dobrze.

– Ruszam pierwszy – oświadczył Lyrze. – Przejdź za mną dopiero, gdy nic nie będzie jechało.

W chwilę później chłopiec znalazł się na trawie pod palmami, po minucie dziewczynka dołączyła do niego.

Cieszyli się, jak gdyby wrócili do domu. Noc była ciepła, w powietrzu pachniało kwiatami i morzem, wszędzie panowała przyjemna, kojąca cisza.

Lyra przeciągnęła się i ziewnęła. Will poczuł, że wielki ciężar spadł mu z ramion. Strach przez cały dzień przytłaczał go, niemal przyciskał do ziemi; teraz Will był wolny i spokojny.

Nagle dziewczynka chwyciła go za ramię. W tej samej sekundzie usłyszał głos. Na którejś z małych uliczek za kafeterią krzyczało jakieś stworzenie.

Will natychmiast ruszył w tamtą stronę. Lyra podążyła za nim. Biegli wąską, oświetloną światłem księżyca alejką, wiele razy skręcali i zawracali, aż wreszcie dotarli na plac przed kamienną wieżą, którą widzieli rano.

Stało przed nią prawie dwadzieścioro dzieci. Niektóre z nich miały w rękach kije, inne rzucały kamieniami w zwierzę, które osaczyły przy ścianie. Lyra początkowo sądziła, że dręczą inne dziecko, lecz straszliwy, przenikliwy dźwięk z pewnością nie wydobywał się z ust człowieka. Okrutne dzieci krzyczały ze strachem i nienawiścią.

Will podbiegł do grupy i pociągnął ku sobie najbliżej stojące dziecko – chłopca mniej więcej w jego wieku, ubranego w pasiastą koszulkę z krótkimi rękawami. Jego oczy pałały nienawiścią. Pozostałe dzieci dostrzegły Willa i Lyrę, odwróciły się w ich stronę. W grupie stali również z kamieniami w rękach Angelica i jej mały brat. Oczy wszystkich dzieci połyskiwały dziko w świetle księżyca.

Zapadło milczenie, przerywane jedynie przez piski i płacz. W pewnej chwili Will i Lyra zobaczyli prześladowaną istotę: burą kotkę, która kuliła się przy ścianie wieży; nieszczęsne stworzenie miało rozdarte ucho i nienaturalnie wygięty ogon. Tę właśnie, podobną do Moxie kotkę Will widział w alei Sunderland i ona pokazała mu okienko do tego świata.

Gdy ją dostrzegł, natychmiast odepchnął chłopca, którego przytrzymywał. Tamten upadł na ziemię, po czym zerwał się wściekły. Zamierzał rzucić się na przeciwnika, jednak powstrzymały go inne dzieci. Will klęknął przy kotce.

Wziął ją w ramiona, a ona od razu przywarła do jego piersi. Tuląc ją, wstał i śmiało patrzył na małych okrutników. Przez sekundę Lyra pomyślała, że w końcu zjawiła się dajmona jej przyjaciela.

– Za co krzywdzicie tego kota? – spytał.

Nikt mu nie odpowiedział. Dzieci stały, sapiąc z gniewu. Oddychały głośno i zaciskały w dłoniach kije lub kamienie. Wściekłość odebrała im mowę.

Dopiero po pewnym czasie głośno i wyraźnie przemówiła Angelica:

– Nie jesteście stąd! Nie jesteście z Ci’gazze! Nie wiedzieliście nic o upiorach, nie wiecie też o kocie. Nie jesteście do nas podobni!

Chłopiec w pasiastej koszulce wyrywał się do walki i gdyby nie kot w ramionach Willa, zapewne rzuciłby się na obcego. Will z pewnością nie pozostałby mu dłużny, więc rozgorzałaby prawdziwa bitwa na pięści, zęby i kopniaki; wręcz wyczuwało się wzajemną nienawiść obu chłopców. Na szczęście, przeciwnik Willa obawiał się kota.

– Skąd jesteście? – spytał pogardliwie.

– To nie ma znaczenia. Jeśli boicie się kotki, zabiorę ją stąd. Może wam przynosi pecha, nam jednak na pewno nie. Teraz zejdźcie mi z drogi.

Przez chwilę Will sądził, że dzieci przezwyciężą strach i ruszą do ataku. Już się przygotowywał, by postawić na ziemi ranne zwierzątko i walczyć, wtedy jednak rozległo się niskie, głośne warknięcie wielkiego kota. Wszyscy spojrzeli w kierunku Lyry. Dziewczynka trzymała rękę na grzbiecie ogromnego, cętkowanego lamparta; obnażone zęby stworzenia lśniły bielą. Nawet Will, który rozpoznał w kocie Pantalaimona, przeżył chwilę przerażenia. W kilka sekund później pozostali na placu tylko we troje. Dzieci rozpierzchły się na wszystkie strony.

Zanim odeszli, Lyra podniosła oczy na wieżę, ponieważ Pantalaimon zasygnalizował jej niebezpieczeństwo. Przez sekundę dziewczynka widziała na samym szczycie ludzka postać, która spoglądała w dół ponad wieńczącymi murek blankami. Osobnik nie był dzieckiem, lecz młodzieńcem o kędzierzawych włosach.

Pół godziny później Will i Lyra weszli do mieszkania nad kafeterią. Chłopiec znalazł puszkę ze skondensowanym mlekiem i nalał je do miseczki; kotka wychłeptała łapczywie biały płyn, potem zaczęła sobie lizać rany. Pantalaimon z ciekawości także przybrał kocią postać. W pierwszej chwili ranne zwierzę zjeżyło się na jego widok, później jednak zdało sobie sprawę z faktu, że Pantalaimon nie jest prawdziwym kotem i nie stanowi dla niego zagrożenia, więc go zignorowało.

Zafascynowana Lyra obserwowała, jak Will pielęgnuje kotkę. W świecie dziewczynki zwierzęta pracowały dla ludzi (z wyjątkiem pancernych niedźwiedzi) – na przykład zadaniem kotów było oczyszczanie Kolegium Jordana z myszy; nikt nie hodował zwierząt dla przyjemności.

– Obawiam się, że kotka ma złamany ogon – zauważył Will. – Nie wiem, co zrobić. Może sam się zagoi. Nałożę jej trochę miodu na ucho. Czytałem gdzieś, że działa odkażająco…

Rana była zabrudzona, na szczęście kotce udało się dosięgnąć do niej językiem. Zlizując miód, sama ją oczyściła.

– Jesteś pewien, że to ta sama kotka? – spytała Lyra.

– Och, tak. Ponieważ wszystkie tutejsze dzieci tak bardzo boją się kotów, przypuszczam, że nie ma w tym świecie ani jednego. Biedaczka nie potrafiła prawdopodobnie znaleźć drogi powrotnej.

– Te dzieciaki są naprawdę szalone – stwierdziła Lyra. – Zabiłyby ją. Nigdy nie widziałam takich małych okrutników.

– Ja widziałem – mruknął Will. Usta miał zacięte. Najwyraźniej nie chciał opowiadać o tej sprawie, a dziewczynka pomyślała, że lepiej nie pytać. Postanowiła, że nie zapyta o to aletheiometru.

Była bardzo zmęczona, toteż niebawem poszła do łóżka i od razu zasnęła.

Nieco później, gdy kotka skuliła się do snu, Will nalał sobie filiżankę kawy i usiadł na balkonie z zieloną skórzaną teczką. Przez okno z pokoju docierało wystarczająco dużo światła, aby czytać, a chłopiec chciał wreszcie przejrzeć papiery.

Nie było ich wiele. Tak jak się spodziewał, zawartość teczki stanowiły napisane czarnym atramentem listy w kopertach ze znaczkami poczty lotniczej. Wszystkie listy napisał człowiek, którego Will tak bardzo pragnął znaleźć. Chłopiec przebiegał po nich palcami i przyciskał je do twarzy, jak gdyby próbował poczuć zapach zaginionego ojca. Potem zaczął czytać.


Fairbanks, Alaska Środa, 19 czerwca 1985

Moje Kochanie!

Otacza mnie typowa dla tego typu wypraw mieszanina skuteczności i chaosu. Niby wszystko zostało zorganizowane, gdy nagle okazało się, że nasz fizyk, geniusz i tuman w jednej osobie, nazwiskiem Nelson, nie dopełnił formalności związanych z transportem w góry swoich piekielnych balonów. Fakt ten spowodował zwłokę w podróży. Zresztą, dzięki temu udało mi się porozmawiać z pewnym starcem o nazwisku Jake Petersen, którego spotkałem już poprzednio, poszukiwaczem złota. Teraz wytropiłem go w obskurnym barze i podczas telewizyjnej transmisji meczu baseballowego spytałem ponownie o interesującą mnie Szczelinę. Stary nie chciał rozmawiać w miejscu publicznym,więc zabrał mnie do swojego mieszkania i pogadaliśmy sobie przy butelce jacka danielsa. Mówił długo. Sam wprawdzie nie widział Szczeliny, ale słyszał o niej od pewnego Eskimosa. Podobno za nią znajdują się drzwi do duchowego świata. Eskimosi wiedzą o nich od stuleci. W trakcie inicjacji kandydat na szamana musi nawet przez nie przejść i przynieść jakieś trofeum. Niektórzy śmiałkowie nigdy stamtąd nie wrócili. Stary Jake miał mapę tego obszaru. (Na wszelki wypadek podam ci namiary - punkt leży na 69° 2’ 11” długości geograficznej północnej, 157° 12’ 19” szerokości geograficznej zachodniej, na krawędzi Pasma Obserwacyjnego, milę albo dwie na północ od rzeki Colville). Starzec opowiedział mi też inne arktyczne legendy, między innymi o norweskim statku, który dryfował bez załogi przez sześćdziesiąt lat. Tutejsi archeologowie stanowią przyzwoity zespół - wszyscy są chętni do pracy, łącznie z Nelsonem (i jego balonami). Żaden z nich nigdy nie słyszał o Szczelinie i wierz mi, zamierzam trzymać ich w nieświadomości. Najczulsze pozdrowienia dla was obojga

Johnny


Umiat, Alaska Sobota, 22 czerwca 1985

Moje Kochanie!

Okazało się, że Nelson, którego nazwałem geniuszem i tumanem w jednej osobie, wcale nie jest fizykiem, a w dodatku sam szuka Szczeliny i dlatego zainicjował tamten postój w Fairbanks. Uwierzysz? Sądził, że reszta zespołu zgodzi się na zwłokę jedynie z powodu problemów z transportem, odwołał więc zamówiony wcześniej pojazd. Dowiedziałem się o tym przez przypadek i zamierzałem szczegółowo wypytać mojego towarzysza podróży, co, u diabła, planuje, lecz podsłuchałem, jak opowiadał komuś przez radio o Szczelinie, tyle że nie znał jej położenia. Później postawiłem mu drinka i odegrałem prostodusznego żołnierza, starego arktycznego podróżnika obeznanego ze wszystkim. Chciałem mu dokuczyć, podjąłem więc temat ograniczeń nauki, mówiłem: „Założę się, że nie potrafi pan wyjaśnić zagadki Wielkiej Stopy” i takie tam. Obserwowałem go z uwagą, aż nagle wspomniałem o Szczelinie, o eskimoskiej legendzie i o wejściu do duchowego, niewidzialnego świata. Powiedziałem, że to miejsce podobno znajduje się gdzieś w okolicy Pasma Obserwacyjnego, ku któremu akurat się kierujemy. Mój rozmówca niby zachował kamienną twarz, wiedział jednak świetnie, o czym mówię. Udawałem, że tego nie zauważam, i zmieniłem temat. Opowiedziałem mu historię zairskiego lamparta, dzięki czemu - mam nadzieję - uznał mnie za przesądnego wojskowego durnia. Na pewno mam rację, Elaine, on także szuka Szczeliny. Pytanie brzmi: podzielić się z nim informacjami czy nie? Muszę się dowiedzieć, o co chodzi w tej całej sprawie. Najczulsze pozdrowienia dla was obojga

Johnny


Bar „Coluille”, Alaska 24 czerwca 1985

Kochanie!

Przez jakiś czas nie będę w stanie wysyłać listów. Za tym miastem ciągną się Góry Brooksa, na które moi archeologowie zamierzają się wspiąć. Jeden z nich żywi przekonanie, że znajdzie tam dowody bardzo wczesnego osadnictwa - wcześniejszego, niż ktokolwiek się spodziewa. Spytałem, skąd się bierze jego pewność i o jaki mniej więcej okres chodzi, a on powiedział mi o pewnej rzeźbionej kości narwala, którą znalazł podczas poprzedniej wyprawy. Podczas badania przy użyciu węgla 14 odkryto, że jest bardzo,bardzo stara, wręcz nieprawdopodobnie i „niemożliwie’’ stara. Nie zdziwiłbym się, gdyby dotarła tutaj przez „moją” Szczelinę z jakiegoś innego świata. Fizyk Nelson stał się obecnie moim najbliższym kompanem, choć żaden z nas nie jest wobec drugiego szczery. On co rusz daje mi do zrozumienia, że wie, iż ja wiem, że on wie, ja natomiast udaję rubasznego majora Parry’ego, dzielnego, mocnego faceta, który radzi sobie w niebezpiecznych sytuacjach, lecz w głowie ma sieczkę zamiast mózgu. Sądzę, że Nelson dał się na to nabrać. Ogólnie rzecz biorąc, mam nad nim przewagę. Wierzę, że kiedyś ukończył fizykę, finansuje go jednak z pewnością Ministerstwo Obrony (znam ich finansowe szyfry), a poza tym, te jego tak zwane meteorologiczne balony służą zapewne do czegoś zupełnie innego - zajrzałem do kosza i znalazłem w nim skafander antyradiacyjny. Cóż, moja kochana… Muszę działać zgodnie z planem: doprowadzić archeologów do wyznaczonego miejsca, a później samotnie oddalić się na kilka dni, aby odnaleźć Szczelinę. Jeśli w pobliżu Pasma Obserwacyjnego spotkam wałęsającego się Nelsona, będę musiał sobie jakoś z nim poradzić.

Później.

Naprawdę miałem szczęście. Spotkałem kolegę Jake’a Petersena, Eskimosa Matta Kigalika. Jake mówił mi, gdzie mogę tamtego znaleźć, nie spodziewałem się jednak, że go zastanę. Matt powiedział mi, że Sowieci także szukają Szczeliny. Przed paroma miesiącami spotkał pewnego mężczyznę wysoko w górach. Nie ujawniając swej obecności, obserwował go przez kilka dni, ponieważ domyślał się, co tamten zamierza. Miał rację - mężczyzna wypatrywał Szczeliny, a w dodatku okazał się rosyjskim szpiegiem. Kigalik nie powiedział mi nic więcej, ale sądzę, że go zamordował. Opisał mi Szczelinę - wygląda jak otwór w powietrzu, jak okienko. Gdy przez nią patrzysz, widzisz innyświat. Nie jest jednak łatwo ją odnaleźć, ponieważ widoczny fragment innego świata niemal się nie różni od naszego: skały, mech… Miejsce to znajduje się po lewej stronie małego strumyka, w odległości mniej więcej pięćdziesięciu kroków na zachód od wysokiej skały w kształcie stojącego niedźwiedzia. Podane mi przez Jake’a współrzędne geograficzne niestety niezupełnie się zgadzają (chodzi raczej o 12” niż o 11” długości geograficznej północnej).

Życz mi szczęścia, kochana. Przywiozę Ci trofeum z duchowego świata. Zawsze będę Cię kochał. Ucałuj ode mnie małego.

Johnny


Will miał w głowie zamęt.

Jego ojciec opisał matce dokładnie to samo, co chłopiec znalazł pod grabem. On również widział okienko, nazwał je nawet identycznym słowem! Will uznał, że na pewno jest na dobrym tropie. Uświadomił sobie również, że właśnie tych informacji szukali włamywacze… Dlatego go prześladowali.

Kiedy ojciec napisał ten list, Will był mały. Kilka lat później, owego ranka w supermarkecie, chłopiec zdał sobie sprawę, że jego matce zagraża niebezpieczeństwo, toteż musi ją chronić. W następnych miesiącach zaczął podejrzewać, że owo niebezpieczeństwo jest urojone, a zatem powinien opiekować się matką jeszcze czulej. Aż nagle odkrył, że biedna kobieta ma wrogów. Istnieli naprawdę. Szukali listów, a zwłaszcza tej informacji.

Will nie rozumiał jej w pełni, czuł się jednak bardzo szczęśliwy, że łączy go z ojcem tak ważna tajemnica oraz że samodzielnie i niezależnie odkrył to samo co tamten. Gdy się spotkają, będą mogli o tym porozmawiać, a ojciec Willa będzie dumny, że syn poszedł w jego ślady. Noc była cicha, morze nieruchome. Chłopiec zebrał listy i położył się spać.

Загрузка...