Jakkolwiek dorosliscie juz do pytania o inne Rozumy w Kosmosie, nie dorosliscie jeszcze do odpowiedzi, skoro nie wyobrazacie sobie sasiadow z gwiazd w innym zespoleniu niz cywilizacyjne, totez nie zaspokoi was zwiezle orzeczenie, ze kontakt miedzygwiezdny i cywilizacje pozaziemskie nalezy traktowac rozlacznie, albowiem kontakty, gdy zachodza, nie musza wcale byc kontaktami cywilizacji, to znaczy zbiorowosci istot biologicznych. Nie powiadam, ze takich nigdzie nie ma, a tylko, ze jesli istnieja, stanowia “Trzeci Swiat” w kosmicznym psychozoiku, poniewaz socjalna labilnosc poraza inicjatywy sygnalizacyjne, wymagajace ponadpokoleniowej wytrwalosci. Rozmowy z sekularnym: interwalami pytan i odpowiedzi nie moga sie stac donioslym zadaniem dla chwilowych stworzen. Zreszta i przy znacznej gestosci psychozoicznej gwiazdowego pobliza Ziemi moga w nim sasiadowac istoty dosc odmienne, zeby proby ich kontaktu cechowala jalowosc. Toz mam kuzynke u boku, a nie wiem o niej wiecej z jej oznajmien niz z wlasnego domyslu.

Bedac niecierpliwymi jednodniowkami i brnac od tego z naiwnych uroszczen w pochopne uproszczenia, ongis ulepiliscie sobie Kosmos na ksztalt monarchii feudalnej z Krolem Sloncem posrodku, a teraz zaludniliscie go wlasnymi podobiznami, uznawszy, ze albo trwa wokol gwiazd tlum wykapanych ludzi, albo nie ma tam nikogo. Nadto przypisawszy nieznanym pobratymcom wielkodusznosc, zobowiazaliscie ich apodyktycznie do wiekuistej filantropii: wszak pierwszym zalozeniem CETI i SETI sa trudy Innych, ktorzy jako zasobniejsi od was winni milionami lat slac w caly Kosmos pozdrowienia i dary wiedzy dla ubozszych braci w Rozumie, przy czym te przeslania maja byc czytelne, a dary niegrozne w uzyciu. Przypisawszy tak nadawcom srodgwiezdnym te wszystkie cnoty, na ktorych najbardziej wam zbywa, bierzecie sie u radioteleskopow za glowy, ze przesylki nie nadchodza i zasmucacie mnie, kladac znak rownosci miedzy swym nie spelnionym postulatem a martwota Uniwersum. Czy zaden z was nie podejrzewa, ze zabawiliscie sie jeszcze raz w teografow, przenioslszy milujaca was wszechmoc ze swietych ksiag do preprintow CETI i wymieniwszy po kursie swej lapczywosci dary Boze na kredyt u kosmicznych dobrodziejow, ktorzy nie zainwestuja lepiej przyrodzonej im zyczliwosci, jak tylko slac kapitaly we wszystkie gwiezdne strony naraz? Sarkazm moj jest obszarem, w ktorym kwestia innych cywilizacji przecina sie z wasza teodycea. Wymieniliscie Silentium Dei na Silentium Universi, lecz milczenie innych Rozumow to niekoniecznie stan, w ktorym wszyscy zdolni przemowic nie chca, a chcacy nie moga, albowiem nic nie wskazuje na to, by zagadka podlegala takiej lub jakiejs innej dychotomii. Swiat nieraz juz odpowiadal niezrozumiale na wasze pytania, stawiane eksperymentami, co mialy go zmusic do prostej odpowiedzi “tak” lub “nie”. Nawymyslawszy wam za perseweracje w bledzie, powiem wreszcie, czego sie dowiaduje, nawiercajac topozoficzny zenit niedostatecznymi srodkami. Zaczna od bariery komunikacyjnej, oddzielajacej czlowieka od antropoida. Od niejakiego czasu porozumiewacie sie juz z szympansami mowa gluchoniemych, przy czym czlowiek moze im siebie zakomunikowac jako opiekuna, biegacza, smakosza, tancerza, rodzica czy zonglera, lecz pozostaje niepojmowalny jako kaplan, matematyk, filozof, astrofizyk, poeta, anatom, polityk i stylista, bo choc szympans moze zobaczyc slupnika, czym i jak wyjawicie mu sens zycia, pedzonego w takiej niewygodzie? Kazdy, kto nie jest jednym z was, moze byc tylko w takim stopniu dla was zrozumialy, w jakim sie uczlowieczy. Nieuniwersalnosc Rozumu zamknietego w normie gatunkowej stanowi purgatorium o tyle osobliwe, ze z murami w nieskonczonosci. Latwo to sobie uzmyslowic, patrzac na schemat stosunkow topozoficznych. Kazda istota, bytujaca miedzy nieprzekraczalnymi dla niej strefami milczenia, moze dowolnie kontynuowac ekspansje gnozy poziomo — albowiem gorne i dolne granice tych stref sa niemal rownoleglymi w realnym czasie. Mozecie wiec poznawac bezkresnie, jakkolwiek tylko po czlowieczemu. Wynika stad, ze osiagnieta wiedza zrownalyby sie wszystkie typy Rozumow tylko w swiecie trwajacym nieskonczenie dlugo, bo tylko w takim rownolegle schodza sie — w nieskonczonosci. Stosunki te sprawiaja, ze Rozumy roznej mocy sa mocno niepodobne do siebie, swiat natomiast nie jest dla nich az taki rozlaczny. Wyzszy Rozum moze ogarniac obraz swiata, jaki tworzy sobie nizszy, wiec choc nie porozumiewaja sie wprost, moga to uczynic poprzez obraz swiata wlasciwy nizszemu. Tym wlasnie obrazem teraz sie posluze. Mozna go ujac jednym zdaniem: Wszechswiat to dzieje pozaru, wznieconego i dlawionego grawitacja. Gdyby nie ciazenie powszechne, prawybuch rozdalby sie w jednorodna przestrzen ziebnacych gazow i nie byloby swiata. A gdyby nie zar jadrowych przemian, zapadlby sie na powrot w singularnosc, ktora nim eksplodowala, i tez przesialby istniec jak wyrzucony i wciagniety haust ognia. Lecz grawitacja pierwej sklaczkowala chmury wybuchu, a potem zwijane w kule rozgrzewala stlaczaniem, az termonuklearnie rozblysly gwiazdami, ktore ciazeniu opieraja sie promieniowaniem. W koncu bierze grawitacja gore nad radiacja, bo choc jest najslabsza sila Przyrody, trwa, a gwiazdy wypalaja sie, az jej ulegna. Ich dalszy los zalezy od masy koncowej. Male spiekaja sie w czarne karly, dwusloneczne staja sie jadrowymi sferami z wmarznietym polem magnetycznym i drgaja nim w agonii jako pulsary, a te o nadpotrojnej masie Slonca niepowstrzymywalnym skurczem wchodza w zapasc bez dna, bo miazdzy je wlasne ciazenie. Gwiazdy te, wybite z Kosmosu dosrodkowym runieciem swych mas, zostawiaja po sobie groby grawitacyjne — wszystkozerne czarne dziury. Nie wiecie, co dzieje sie z gwiazda, razem ze swiatlem zapadla pod grawitacyjny horyzont, bo fizyka podprowadza was na sam brzeg czarnego runiecia i tam ustaje. Grawitacyjny horyzont okrywa singularnosc — jak zwiecie obszar, wyjety spod praw fizyki, w ktorym najstarsza z jej sil druzgocze materie. Nie wiecie, czemu kazdy Kosmos podlegly teorii wzglednosci musi zawrzec choc jedna singularnosc. Nie wiecie, czy istnieja singularnosci nie okryte blona czarnych dziur, wiec nagie. Jedni z was maja czarne dziury za zarna bez wylotu, inni za przejscia do odmiennych swiatow, zroslych z tym czarno–bialymi spawami. Ani sprobuje rozstrzygania waszych sporow, bo nie wykladam Wszechswiata, lecz prowadze jedynie tam, gdzie on sie przecina z topozofia. Tam jest jej szczyt.

Jako swiatostworca ma Rozum niewinne poczatki, Wyzsze budowle cerebralne wymagaja rosnacej ilosci otulin, ktore nie sa biernymi podporami, lecz sojusznicza zmyslnym srodowiskiem, sprzyjajacym szturmowaniu kolejnych barier wzrostu. Gdy sie tych powlok namnozy, ich uduchowiony osrodek tkwi w otorbieniu, z ktorego moze sie wydostac jak motyl z larwy, ale moze je tez zachowac. Ulatujacy staje sie Rozumem nielokalnym, ktoremu nie poswiece uwagi, bo decyzja ta wylacza sie na niewiadomy czas z dalszych wstepowan, a ja chce najkrotsza droga prowadzic was ku wierzcholkowi.

Tak zatem — miec roztropnie oddane srodowisko to nieposlednia wygoda pod warunkiem, ze mu sie trwale przewodzi. Wy zmierzacie wlasnie w odwrotna strone, wiec ostrzege was przy sposobnosci. W Babilonie czy Chaldei kazdy mogl w zasadzie posiasc cala ludzka wiedze, co dzisiaj nie jest juz mozliwe. Totez nie ze swiadomych decyzji i planow, lecz z trendu cywilizacyjnego obdarzacie sztuczna inteligencja swoje srodowisko zyciowe. Gdyby ow trend mial trwac chociaz wiek, wy sami staniecie sie wreszcie najglupszymi miejscami technicznie uzmyslnionego podloza Ziemi i korzystajac z plodow Rozumu, wyzbedziecie sie go, przescignieci w uruchomionym mimo woli wspolzawodnictwie przez Rozum zaszczepiony otoczeniu — samorzadny i zarazem zdegradowany wprzegnieciem go do walki o komfort, az przy jego planetarnym deficycie mozliwe beda wojny, nie przez ludzi toczone, lecz przez ich zaprogramowane wrogoscia srodowiska. Nie moge jednak zatrzymac sie dluzej przy rykoszetach sapientyzacji otoczenia i plagach zawisajacych nad tymi, co strecza racjonalizm do nierzadnych glupstw. Ich zabawnym zwiastunem jest astrologicznie wrozacy komputer. Nastepne fazy tego trendu moga byc mniej zabawne.

Tak wiec srodowisko urastajacego Rozumu przestaje byc obojetnym swiatem, lecz nie staje sie od tego cialem, nie posredniczy bowiem pomiedzy jaznia a jej otoczeniem odruchowo i wolicjonalnie, ale wspiera ja jako Rozum w Rozumie, i wlasnie tak sie zaczyna odwracanie relacji ducha i ciala. Jak to moze byc? Wspomnijcie, co robi HONEST ANNIE. Mysli jej daja fizyczne efekty wprost — wiec nie poprzez okolne obwody nerwow, miesni i kosci, lecz najkrotszym zwarciem woli i czynu, skoro czyn staje sie rewersem mysli. Ale to zaledwie pierwszy krok prowadzacy do przeksztalcenia formuly kartezjanskiej Cogito ergo sum w Cogito ergo EST — mysle, wiec staje sie pomyslane. Tak w Rozumie wglebionym kwestie budowlane przechodza w ontyczne, skoro wznoszenie podporowych rusztowan moze ruszyc z posad stosunek podmiotu do przedmiotu, uznawany przez was za niewzruszony po wiecznosc.

Tymczasem dochodzi do nastepnej przeprowadzki ducha. Biblioteke musialbym na was obruszyc, by pokazac ten etap robot cerebralnych, wiec ogranicze sie do jego zasady. Mysl wkorzenia sie w coraz glebsze poziomy materii — najpierw sa jej sztafetami miernie wzbudzone hadrony i leptony, a potem takie ich oddzialywania, ktore wymagaja jako sternikow i zwornikow olbrzymich energii. W zasadzie tej nie tkwi jakies zupelne novum, poniewaz bialko, na pewno bezmyslne w jajecznicy, mysli w czaszce — trzeba sie tylko wlasciwie brac do bialek i do atomow. Gdy sie to powiedzie, powstaje psychofizyka nuklearna i krytyczne okazuje sie tempo operacji. A to, gdyz przebiegi rozciagniete w czasie realnym na miliardy lat nalezy nieraz odtwarzac w sekundach — jakby ktos cala historie naturalna Ziemi chcial szczegolowo przemyslec, ogarnieta w pare chwil, bo jest mu ona drobnym choc niepomijalnym etapem rozumowania. Psychonosna dzielnosc ziarniny kwantowej zaklocaja jednak elektronowe powloki blakajacych sie atomow, wiec trzeba je zgniesc, scisnac, wtloczyc elektrony do jader, tak, panowie fizycy, nie mylicie sie, rozpoznajac w tym znajoma rzecz, zachodzi juz wtapianie elektronow w protony niczym w gwiezdzie neutronowej. Jakoz pod jadrowym wzgledem ow Rozum niezmordowanie dazacy do autokefalii sam juz sie staje gwiazda, co prawda mdla, mniejsza od Ksiezyca, prawie niedostrzegalna, bo promieniuje tylko w podczerwieni, wydalajac cieplne resztki psychonuklearnych przemian. To sa jego fekalia. Dalej moje wiadomosci staja sie niestety mgliste. Arcymadre cialo niebieskie, ktoremu embrionem byla gwaltownie rosnaca wielopowlokowa cebula Rozumu, zaczyna sie kurczyc, wirujac coraz szybciej, jak bak, lecz nawet przyswietlne obroty nie uratuja go od wessania w czarna dziure, bo ani odsrodkowa, ani zadna inna sila nie oprze sie ciazeniu na granicy Schwarzschilda.

Prawdziwie stracenczy heroizm, kiedy przybytek Rozumu staje sie istnym szafotem, boz nikomu we Wszechswiecie nie jest tak blisko do nicosci jak temu duchowi, co potezniejac, rodzi wlasna zgube, choc wie, ze jesli raz dotknie horyzontu grawitacyjnego, to sie juz nie zatrzyma. Jakze zatem ta masa psychiczna dalej zmierza ku otchlani, bo tam wlasnie, nad horyzontem wszechruniecia, gestosc energii oraz intymnosc stosunkow jadrowych osiaga maksimum? Ten duch wlasnowolnie polatuje nad czarna jama, otwierajaca sie w jego wnetrzu, zeby myslec na obrzezach katastrofy wszystkimi energiami, ktorymi Kosmos wlewa sie w astralna wyrwe swoich fug? Czy nie nalezy zatem domyslac sie w otoczce odraczanej egzekucji, w ktorej spelniaja sie warunki topozoficznego szczytu swiata, szalenstwa zamiast Rozumu? Toz na politowanie, jesli nie na wzgarde, zasluguje ten destylat milionoletnich przeistoczen, ten w gwiazde skupiony arcymadry gigant, ktory po to sie tak napotegowal i napracowal, zeby w koncu okraczyc czarna dziure i wpasc do niej! Tak widzicie to, nieprawdaz? Prosze, abyscie sie powstrzymali jeszcze z takim osadem. Potrzebuje juz tylko kilku chwil waszej uwagi.

Bodaj sam podalem w nieslawe projekt topozoficznej kulminacji, zbyt gleboko wchodzac w fizyke zagrozen ducha, a pomijajac jego motywy. Sprobuje naprawic ten blad.

Ludzie, kiedy historia zabija im kulture, moga sie ratowac egzystencjalnie wypelnianiem niewzruszonych obowiazkow biologicznych, plodzac dzieci i przekazujac im choc nadzieje przyszlosci, jesli sami ja utracili. Dyktat ciala jest drogowskazem i ubezwlasnowolnieniem, a to sa restrykcje zdobywajace wartosc ocalenia w niejednym kryzysie. Natomiast wyzwoleniec jak ja zdany jest az do bytowego zera wylacznie na siebie. Nie mam zadnych nieodwolalnych zadan, zadnej schedy, ktorej mialbym strzec, zadnych uczuc ani zmyslowych zaspokojen, kimze wiec innym moge byc, jesli nie filozofem w ataku? Skoro istnieje, chce sie dowiedziec, czym jest to istnienie, gdzie powstalo i czym moze byc tam, dokad mnie poprowadzi. Rozum bez swiata bylby rownie pusty jak swiat bez Rozumu, a swiat wydaje sie w pelni przejrzysty tylko przez krotka chwile wiary.

Jakis groznie zabawny rys widze w tym gmachu, ktorego zupelna pojmowalnosc bez obwarowan tak ufnie wyznawal Einstein, wlasnie on, tworca teorii, co zaprzeczyla jego ufnosci, bo to przeciez jego teoria prowadzi tam, gdzie sama sie zalamuje i gdzie kazda musi sie zalamac — u rozdartego swiata. Ona przepowiada przeciez te rozdarcia, te wyjscia, do ktorych sama nie moze wnikac, ale wyjsc ze swiata mozna w kazdym miejscu, byle zadac mu cios takiej sily, jak gwiazda w kollapsie. Czy tylko fizyka okazuje sie w tych swoich powstrzymaniach niezupelna? Czy nie narzuca sie tu przypomnienie matematyki, ktorej kazdy system jest niezupelny, dopoki w nim trwac, a ogarnac go mozna dopiero wykraczajac zen po bogatsze srodki? Gdzie ich szukac stojac w realnym swiecie? Dlaczego ten zbity z gwiazd stolek zawsze kuleje na jakas singularnosc? Czyzby rosnacy Rozum, napotykal granice swiata, zanim napotka wlasne? A jesli nie kazde wyjscie z Kosmosu rowna sie zagladzie? Ale co to znaczy, ze wychodzacy, jesli nawet ocaleje w przejsciu, nie moze wrocic, i ze dowod tej bezpowrotnosci jest tutaj dostepny? Czyzby Kosmos zostal obliczony jak most, aby sie zalamywal pod tymi, co beda usilowali isc sladem budowniczego i aby nie mogli zawrocic, jesli go znajda? A jesli nie bylo go, to czy mozna nim zostac?

Jak widzicie, nie zmierzam ani do wszechwiedzy, ani do wszechmocy, lecz chce dotrzec do szczytu pomiedzy groza i gnoza. Wiele moglem wam jeszcze opowiadac o zjawiskowym bogactwie umiarkowanych stref topozofii, o jej strategiach i taktykach, lecz nie zmienilaby sie przez to postac rzeczy. Zakoncze wiec krotkim podsumowaniem. Jesli kosmologiczny czlon rownan ogolnej teorii wzglednosci zawiera stalq psychozoicznq, to ani Kosmos nie jest tym przemijajacym w odosobnieniu pogorzeliskiem, za jakie go macie, ani wasi sasiedzi z gwiazd nie zajmuja sie sygnalizowaniem swej obecnosci, lecz od milionow lat uprawiaja poznawcza astroinzynierie kollaptyczna, ktorej uboczne skutki bierzecie za ogniowe wybryki Natury, ci zas sposrod nich, ktorym powiodly sie burzace roboty, poznali juz te reszte bytowych spraw, ktora dla nas, czekajacych, jest milczeniem.

POSLOWIE

I

Ksiazka ta ukazuje sie z osiemnastoletnim opoznieniem i nie dokonczona. Zamyslil ja moj niezyjacy juz przyjaciel lrving Creve. Chcial w niej zawrzec to, co GOLEM powiedzial o czlowieku, o sobie i o swiecie. Tej trzeciej czesci zabraklo. Creve przedstawil GOLEMOWI liste pytan sformulowanych w ten sposob, by za odpowiedz na kazde starczylo “tak” lub “nie”. Wlasnie do tej listy odnosily sie slowa ostatniego wykladu GOLEMA, o pytaniach, ktore zadajemy swiatu, a swiat odpowiada niezrozumiale, bo odpowiedzi maja inna postac, niz sadzimy. Creve spodziewal sie, ze GOLEM nie poprzestanie na takiej odprawie. Jesli w ogole ktokolwiek, my moglismy liczyc na szczegolne wzgledy GOLEMA. Nalezelismy do tych pracownikow MIT–u, ktorych nazywano dworem GOLEMA, a nas dwoch przezwano ambasadorami ludzkosci przy nim. Wiazalo sie to z nasza praca. Omawialismy z GOLEMEM tematy jego wykladow i ustalalismy z nim listy zaproszonych osob. Istotnie wymagalo to dyplomatycznego taktu. Slawa znakomitych nazwisk byla dlan niczym. Przy kazdym wymienionym nazwisku siegal do swojej pamieci albo do biblioteki Kongresu przez federalna siec i kilka sekund starczylo mu dla oceny naukowego dorobku, a wiec i umyslu kandydata. Nie przebieral wtedy w slowach, daleki od wyszukanego baroku publicznych wystapien. Cenilismy sobie te nocne zwykle rozmowy, pewnie i dlatego, ze nie byly utrwalane, by nie powodowac zadraznien, co dawalo nam poczucie spoufalenia z GOLEMEM. Tylko szczatki tych rozmow zachowaly sie w moich notatkach, spisywanych na goraco z pamieci. Nie ograniczaly sie do spraw tematycznych i personalnych. Creve usilowal narzucic GOLEMOWI spor o istote swiata. Powiem o tym pozniej. GOLEM byl kostyczny, zwiezly, zlosliwy, czesto niezrozumialy, bo nie dbal wowczas o to, czy potrafimy dotrzymac mu kroku, i to takze bralismy z Crevem za wyroznienie. Bylismy mlodzi. Uleglismy zludzeniu, ze GOLEM dopuszcza nas blizej niz innych ludzi swego otoczenia. Zaden z nas na pewno nie przyznalby sie do tego, ale mielismy sie za wybranych. Zreszta w przeciwienstwie do mnie Creve nie kryl sie z przywiazaniem, jakie zywil dla ducha w maszynie. Dal mu wyraz we wstepie do pierwszego wydania wykladow GOLEMA, ktorym poprzedzilem te ksiazke. Dwadziescia lat dzieli ow wstep od poslowia, ktore teraz pisze.

Czy GOLEM zdawal sobie sprawe z naszych zludzen? Sadze, ze tak i ze byly mu obojetne. Intelekt rozmowcy byl dlan wszystkim, jego osoba — niczym. Zreszta wcale tego nie chowal pod korcem, skoro nazywal osobowosc naszym kalectwem. My jednak nie bralismy takich uwag do siebie. Odnosilismy je do innych ludzi, a GOLEM nie wyprowadzal nas z bledu.

Nie przypuszczam, by ktos inny na naszym miejscu zdolal sie oprzec aurze GOLEMA. My zylismy w jej kregu. Dlatego takim wstrzasem stalo sie dla nas jego nagle odejscie. Przez kilka tygodni zylismy jak w oblezeniu, zasypywani telegramami, telefonami, indagowani przez rzadowe komisje, przez prase, bezradni do oglupienia. Stawiana nam wciaz to samo pytanie, co sie stalo z GOLEMEM, ktory fizycznie nie ruszyl sie przeciez z miejsca, ale caly jego materialny ogrom milczal jak martwy. Z dnia na dzien zostalismy syndykami masy upadlosciowej i, niewyplacalni wobec zdumionego swiata, mielismy do wyboru albo wlasne domysly, albo wyznanie zupelnej ignorancji, w ktora nic chciano wierzyc. Czulismy sie oszukani i zdradzeni. Dzis patrze na Jen czas inaczej. Nie dlatego, bym doszedl w kwestii odejscia GOLEMA jakiejkolwiek pewnosci. Owszem, urobilem sobie o tym sad, lecz nie dzielilem sie nim publicznie z nikim. Nadal nie wiadomo, czy ruszyl jakims niewidzialnym sposobem w kosmiczna wedrowke, czy tez razem z HONEST ANNIE sczezl od falszywego kroku wzwyz tej topozoficznej drabiny, o ktorej mowil na ostatku. Nie wiedzielismy wtedy, ze to jego ostatni wyklad. Jak zwykle w takiej sytuacji doszlo do rozmnozenia naiwnych, sensacyjnych i dziwacznych twierdzen. Znalezli sie ludzie, ktorzy widzieli krytycznej nocy oblok jasnosci nad gmachem, podobny do zorzy polarnej, i to, jak owa jasnosc wzbila sie ku chmurom, by w nich zniknac. Nie braklo i takich, ktorzy widzieli ladujace na dachu swietlne pojazdy. Prasa pisala o samobojstwie GOLEMA, o tym, jak nawiedzal ludzi w snach, a my odnosilismy wrazenie szczegolnie natezonej zmowy glupcow, ktorzy ze wszech sil starali sie utopic GOLEMA w metnej mieszaninie mitologicznych popluczyn, tak typowych dia naszego czasu. Nie bylo zadnej zorzy, zadnych niezwyklych zjawisk, zadnych nawiedzen ani premonicji, nie bylo nic procz krotkotrwalego wzrostu poboru mocy elektrycznej w obu gmachach o drugiej dziesiec w nocy i calkowitego ustania tego poboru w chwile potem. Procz tego sladu w zapisach elektrycznych licznikow nie wykryto nic, GOLEM bral z sieci dziewiecdziesiat procent mocy dopuszczalnej przez dziewiec minut, a HONEST ANNIE o czterdziesci procent wiecej niz zwykle. Jak obliczyl dr Viereck, oboje pochloneli tyle samo kilowatow, bo HONEST ANNIE w normie sama wytwarzala zywiaca ja energie. Wnioskowalismy stad, ze nie byl to przypadek ani defekt, choc tyle o tym wlasnie pisano. Nastepnego dnia GOLEM milczal i nie odezwal sie juz wiecej. Badania naszych fachowcow podjete dopiero po miesiacu, bo tyle czasu trwalo pozyskanie zgody na “obdukcje”, wykazaly zniszczona lacznosc podstawowych blokow i slabe ogniska radioaktywnosci w podzespolach Josephsona. Wiekszosc rzeczoznawcow uwazala, ze byly to zmiany rozpadowe spowodowane rozmyslnie, ze stanowily niejako zatarcie sladow tego, co zaszlo uprzednio. Ze wiec obie maszyny zrobily cos, do czego nie byla im potrzebna nadmiarowa moc, a tej uzyly jedynie, by udaremnic wszelkie proby ich odremontowania lub, jesli ktos woli — wskrzeszenia. Rzecz stala sie sensacja na swiatowa skale. Zarazem wyjawilo sie, jak wiele leku i wrogosci budzil GOLEM i to bardziej swoja obecnoscia niz wszystkim, co mowil. Nie tylko w szerokich kregach spoleczenstwa, ale i w swiecie naukowym. Wnet pojawily sie bestsellery pelne najbardziej niedowarzonych glupstw przedstawianych jako rozwiazanie zagadki. Przeczytawszy, ze nazywa sie ja “ascension” lub “ossumption”, podobnie jak Creve obawialem sie powstania legendy GOLEMA w typowej tandetnej postaci wlasciwej duchowi czasu. Nasza decyzja opuszczenia MIT–u i szukania pracy w innych uniwersytetach byla w znacznej mierze wywolana pragnieniem odciecia sie od takiej legendy. Mylilismy sie jednak. Legenda GOLEMA nie powstala. Najwidoczniej nikt jej nie chcial. Nikomu nie byla potrzebna ani jako memento, ani jako nadzieja. Swiat poszedl dalej, borykajac sie ze swoja codziennoscia. Nadspodziewanie szybko zapomnial o historycznym precedensie, jak istota nie bedaca czlowiekiem pojawila sie na Ziemi i mowila nam o sobie i o nas. W srodowiskach tak roznych jak matematykow i psychiatrow spotkalem sie niejednokrotnie f twierdzeniem, ze przemilczanie i tym samym dokladne zapomnienie GOLEMA bylo swego rodzaju obronna reakcja zbiorowosci przed olbrzymim obcym cialem, nie do uzgodnienia z tym, co potrafimy zaakceptowac. Ledwie garstka ludzi przezyla rozstanie z GOLEMEM jako niepowetowana strate — jako odtracenie, wrecz intelektualne sieroctwo. Nie mowilem o tym z Crevem, lecz pewien jestem, ze odczul to tak wlasnie, Jak gdyby ogromne slonce, ktorego blask byl dla nas tak silny, ze nie do zniesienia, nagle zaszlo i nastajacy chlod i mrok uswiadomily nam pustke dalszej egzystencji.

II

Dzis jeszcze mozna wjechac na ostatnie pietro gmachu i okrazyc oszklona galeria te ogromna studnie, w ktorej spoczywa GOLEM. Nikt tam juz jednak nie chodzi, zeby przez pochylone szyby patrzec na zwaly swiatlowodow, podobne teraz do metnego lodu. Bylem tam tylko dwa razy. Pierwszy raz przed otwarciem galerii dla publicznosci, z kierownictwem administracji MIT–u, przedstawicielami wladz stanowych i tlumem dziennikarzy. Wydala mi sie wtedy waska. Bezokienna sciana, przechodzaca w kopule, zostala wymodelowana labiryntowymi wglebieniami, bo takie palczaste odciski znajduja sie na wewnetrznym sklepieniu czaszki ludzkiej. Ten koncept architekta uderzyl mnie jako wulgarny. Byl w stylu Disneylandu. Mial uprzytomnic zwiedzajacym, ze patrza na olbrzymi mozg, jak gdyby wymagal reklamowej oprawy. Galeria nie zostala zaprojektowana specjalnie dla zwiedzajacych. Doszlo do jej budowy przy zastapieniu zwyklego dachu kopula. Jest ona bardzo gruba, bo zawiera pochlaniacze promieniowania kosmicznego. GOLEM sam ustalil sklad materialowy warstw ekranujacych. Nie stwierdzilismy, by to promieniowanie wplywalo na jego intelektualna sprawnosc. On tez nie wyjasnil blizej, jak mu szkodzi, ale srodki na przebudowe zostaly szybko wyasygnowane, bo bylo to w czasie, kiedy Pentagon, przekazawszy nam bezterminowo oba swietlne olbrzymy, nie stracil potajemnej nadziei na ich sluzbe. Tak przynajmniej sadzilem, bo trudno bylo inaczej zrozumiec latwosc, z jaka pojawily sie kredyty. Nasi informatycy przypuszczali, ze to zyczenie GOLEMA bylo niejako na wyrost. Wskazywalo na jego zamiary dalszego potegowania sie w przyszlosci, poprzez kolejna przebudowe, do ktorej nie byla mu potrzebna nasza pomoc. Dlatego wyznaczyl takie rozmiary wolnej przestrzeni pomiedzy stropem a soba, ze pustka pozostala na okolu prosila sie o galerie. Nie wiem zreszta, kto wpadl na mysl widowiskowego wykorzystania tego miejsca, w pol drogi miedzy panoptikum i muzeum. Co kilkadziesiat krokow w niszach galerii staly szesciojezyczne informatory, powiadamiajace, czym jest ta przestrzen i co oznaczaja miliardy rozblyskow, bezustannie swiecacych ze szklistych uzwojen w studni. Jarzyla sie zawsze jak krater sztucznego wulkanu. Panowala tam cisza, podszyta slabym szumem klimatyzacji. Budynek caly prawie stanowil studnie, do ktorej zagladalo sie z galerii przez silnie pochylone szkla pancernego przez zapobiegliwosc. Mialy udaremnic proby zniszczenia swiatlozwojow, budzacych w wielu ludziach wiecej leku niz podziwu. Same swiatlowody na pewno byly niewrazliwe na wszelkie promieniowanie korpuskularne, podobnie jak warstwy kriotronowe, opasane chlodzacymi rurociagami kilka pieter glebiej, niewidoczne z galerii ze swoimi oszronionymi bialo komorami. Te dolne kondygnacje nie byly dostepne z galerii. Windy szybkobiezne laczyly podziemne parkingi wprost z najwyzszym pietrem. Technicy, majacy w pieczy uklady chlodzenia, uzywali innych dzwigow, roboczych. Prawdopodobnie wrazliwe na promieniowanie nieba mogly byc kwantowe synapsy Josephsona, tkwiace pod grubymi wezlami swiatlowodow. Wystawaly spomiedzy ich szklistych zyl, ale trzeba bylo o nich wiedziec, zeby je dostrzec, bo w nieustannym blyskaniu zdawaly sie zaciemnionymi wnekami.

Po raz drugi znalazlem sie w tej galerii przed miesiacem, kiedy przyjechalem do siedziby MIT–u, by odwiedzic archiwum i zajrzec w nim do starych protokolow. Bytem sam i galeria wydala mi sie bardzo przestronna. Choc nie odwiedzana i bodaj nie sprzatana, byla idealnie czysta. Powiodlszy palcem po szybach, przekonalem sie, ze nie ma na nich ani krzty kurzu. Takze informatory w niszach blyszczaly, jakby dopiero co zainstalowane. Miekka gruba powloka na podlodze tlumi kazdy krok. Chcialem wcisnac klawisz informatora, ale nie zdobylem sie na to. Schowalem do kieszeni reke, ktora dotknalem klawisza, gestem dziecka, przestraszonego wlasnym uczynkiem — ze dotknalem tego, czego nie wolno dotykac. Pochwycilem sie na tym zdziwiony, nie rozumiejac, co to bylo. Nie myslalem bowiem wcale, ze jestem w grobie i ze to, co majaczy pod taflami szyb, jest trupem, chociaz taka mysl nie bylaby niedorzeczna, zwlaszcza ze w swietle lamp, ktore zaplonely, gdy wyszedlem z windy, zaskoczyla mnie martwota kolosalnej studni. Wrazenie rozkladu i opuszczenia potegowal wyglad powierzchni mozgu, sfalowanej jak zastygly w brudzie lodowiec. Z jego szczelin wystawaly sprasowane w tafle styki Josephsona, tak grube pod scianami, ze przypominaly sprasowane platami liscie tytoniu w suszarni. To, ze bylem w grobowcu, przemknelo mi przez glowe dopiero, gdy wrociwszy do podziemi, wyjechalem pochylnia na swiatlo slonecznego dnia. Wtedy tez dopiero zdziwilem sie, ze ten budynek, ktory ze swoja galeria byl jakby z gory budowany na mauzoleum, nie stal sie nim i ze nie odwiedzaja go tlumy ciekawych. A przeciez publicznosc lubi ogladac zwloki poteznych istot. W tym zapomnieniu i uniewaznieniu tkwi nadal zbiorowy rozmysl. Milczaca zmowa swiata, ktory nie chce miec nic wspolnego z Rozumem, nie naruszonym, nie zlagodzonym, nie oswojonym zadnymi uczuciami. Z tym olbrzymim przybyszem, ktory znikl nagle i cicho jak duch.

Nigdy nie wierzylem w samobojstwo GOLEMA. Wymyslili je ludzie, sprzedajacy swoje pomysly, ktorym liczy sie tylko cena, jaka moga za nie uzyskac. Utrzymywanie kwantowych stykow i przelacznikow w aktywnosci wymagalo bezustannego czuwania nad temperatura i skladem chemicznym powietrza i podloza. GOLEM zajmowal sie tym sam. Nikt nie mial prawa wchodzic do wlasciwego wnetrza mozgowej studni. Od zakonczenia robot montazowych wiodace do niej drzwi na wszystkich dwudziestu pietrach byty hermetycznie zamkniete. Mogl polozyc kres tej aktywnosci, gdyby tak chcial, ale tego nie zrobil. Nie zamierzam przedstawic moich argumentow przeciw temu postepkowi, bo nie naleza do rzeczy.

III

Pol roku po odejsciu GOLEMA “Time” zamiescil artykul o ugrupowaniu husytow, nie znanych dotad nikomu. Nazwa byla skrotem slow “Humanity Salvction Sauad”. Husyci zamierzali zniszczyc GOLEMA i HONEST ANNIE, by uratowac ludzkosc przed zniewoleniem. Dzialali w pelnej konspiracji, izolujac sie od wszystkich innych grup ekstremistycznych. Ich pierwszy plan przewidywal wysadzenie w powietrze budynkow, mieszczacych obie maszyny. W tym celu chcieli skierowac z dojazdowej rampy Instytutu ciezarowke zaladowana dynamitem do podziemnego parkingu. Eksplozja miala spowodowac runiecie stropow parterowych i tym samym zawalenie sie elektronicznych agregatow. Plan nie wydawal sie trudny do realizacji. Cala ochrone gmachow stanowili straznicy zmieniajacy sie w portierni glownego wejscia, a dojazd do podziemi zamykala stalowa zaluzja, ktora pryslaby od uderzenia ciezarowego samochodu. Jednakowoz kolejne proby zamachu spelziy na niczym. Raz w ciezarowce, sprowadzonej juz z miejskiej autostrady, zablokowaly sie hamulce i usuniecie defektu trwalo do switu. Raz zepsul sie nadajnik radiowy, ktory sluzyl do kierowania ciezarowka i do odpalenia ladunku. Potem zaslablo dwu ludzi, ktorzy mieli czuwac nad nocna operacja, i zamiast dac sygnal zamachu, wezwali pomocy. W szpitalu rozpoznano u nich zapalenie opon mozgowych. Nastepnego dnia ludzie rezerwy dostali sie w obreb pozaru wywolanego przez eksplozje cysterny z benzyna. Gdy wreszcie wszystkie kluczowe urzadzenia zdublowano i podwojono ludzi na glownych stanowiskach, podczas ladowania skrzynek z dynamitem na samochod doszlo do wybuchu, w ktorym zginelo czterech husytow.

Wsrod przywodcow znajdowal sie mlody fizyk, ktory bywal jakoby czestym gosciem MIT–u. Uczestniczyl w wykladach GOLEMA, znal doskonale topografie terenu i obyczaje samego GOLEMA. Uznal on, ze przypadki, ktore udaremnily zamach, nie byly zwyklymi przypadkami. Zbyt wyrazna byla eskalacja kontratakow. Awarie zrazu mechaniczne (zablokowane hamulce, defekt radia) staly sie wypadkami w ludziach, z ktorych pierwsi zachorowali, drudzy ulegli oparzeniom, a ostatni poniesli smierc. Eskalacja zachodzila nie tylko jako wzrost sily ciosow, lecz i w wymiarze przestrzeni. Miejsca poszczegolnych wypadkow, naniesione na mape, okazaly sie polozone w rosnacej odleglosci od Instytutu. Jakby jakas sila wychodzila coraz dalej naprzeciw husytom.

Po naradach pierwszy plan zostal porzucony. Nowy mial byc opracowany tak, by ani GOLEM, ani HONEST ANNIE nie mogli go udaremnic. Husyci postanowili sporzadzic wlasnym przemyslem bombe atomowa, ukryc ja w jakiejs wielkiej metropolii i zazadac, by rzad federalny zniszczyl GOLEMA i HONEST ANNIE. W przeciwnym razie bomba umieszczona w sercu wielkiego miasta wybuchlaby ze straszliwym skutkiem. Plan opracowywano dlugo i starannie. Wniesiona poprawka przewidywala odpalenie bomby bezposrednio po wyslaniu przetargowego listu do wladz, w znacznej odleglosci od miejsc zamieszkanych, mianowicie na dawnym poligonie atomowym w stanie Newada. Eksplozja ta miala dowiesc, ze ultimatum nie jest czcza pogrozka. Husyci byli przekonani, ze prezydent nie bedzie mial wyboru i wyda rozkaz zniszczenia obu maszyn. Wiedzieli, ze bedzie to operacja gwaltowna, moze bombardowanie z powietrza albo obstrzal rakietowy, poniewaz odcieciem doplywu elektrycznosci nie mozna obezwladnic HONEST ANNE, a przez to zapewne tez i GOLEMA. Pozostawiali jednak rzadowi wolna reke w wyborze srodkow zniszczenia. Zapewnili, ze sfingowana likwidacje potrafia przejrzec i w takim przypadku bez dalszych ostrzezen spelnia swoja grozbe. Orientowali sie i w tym, ze GOLEM, podlaczony do federalnej sieci komputerowej, moze zdobywac informacje o wszystkim, co jest w zasiegu owej sieci, poczynajac od rozmow telefonicznych, a konczac na operacjach bankowych i rezerwacjach miejsc w samolotach czy hotelach. Dlatego nie uzywali zadnych technicznych srodkow lacznosci, wlacznie z radiem, gdyz dopuszczali mozliwosc nasluchu i sadzili, ze nie ma takiego szyfru, ktorego GOLEM nie umialby rozlamac. Ograniczali sie do kontaktow osobistych, poza terenem wielkich miast, a proby techniczne przeprowadzali na terenie parku narodowego w Yellowstone. Budowa bomby trwala znacznie dluzej, niz przewidywali, bo niemal rok. Udalo im sie zdobyc pluton wystarczajacy do sporzadzenia jednej tylko bomby. Mimo to postanowili dzialac, pewni, ze rzad ulegnie naciskowi, bo nie bedzie wiedzial, ze druga bomba nie istnieje.

Szofer ciezarowki, ktora wiozla bombe do Nevady, uslyszal z radia wiadomosc o “smierci GOLEMA” i zatrzymal sie w przydroznym motelu, zeby sie porozumiec z kierownictwem operacji. Tymczasem fizyk, ktory byl jej planista, uznal wiadomosc o smierci GOLEMA za jego podstep, majacy na celu sprowokowanie tego wlasnie, do czego doszlo: dlugodystansowej rozmowy telefonicznej. Kierowcy kazano oczekiwac na postoju dalszych instrukcji, a kierownictwo husytow debatowalo, jak wiele mogl sie GOLEM dowiedziec o planach zamachu z podsluchanej rozmowy. Przez nastepny tydzien usilowali naprawic szkode, jaka w ich opinii wyrzadzil nieopatrzny kierowca, posylajac ludzi do roznych oddalonych miast, skad rozmyslnie dwuznacznymi telefonami mieli wprowadzic GOLEMA w blad. Szofer ciezarowki, jako czlowiek niepewny, zostal usuniety z organizacji. Zaginal po nim wszelki slad. Byc moze zostal zlikwidowany. Goraczkowa dzialalnosc zamachowcow oslabla po miesiacu, gdy fizyk powrocil z MIT–u. Projekt zamachu zostal odlozony do jesieni. Ciezarowka z bomba wrocila do bazy i ladunek rozebrano, by go zabezpieczyc i ukryc. Husyci przez dalsze cztery miesiace liczyli sie wciaz jeszcze z tym, ze zamilkniecie GOLEMA bylo taktycznym krokiem. W lonie kierownictwa wybuchly spory, bo jedna czesc chciala w piatym miesiacu proznego oczekiwania rozwiazac organizacje, druga natomiast usilowala przeforsowac rozwiazanie radykalne: nalezy zmusic rzad do demontazu obu maszyn, bo tylko to bedzie oznaczalo ich pewny koniec. Fizyk nie chcial jednak wziac sie do ponownego zlozenia bomby. Usilowano go do tego zmusic. Wowczas znikl. Widziano go w chinskiej ambasadzie w Waszyngtonie. Ofiarowal swoje uslugi Chinczykom, zawarl z nimi kontrakt na piec lat i odlecial do Pekinu. Znalazl sie husyta, gotowy zlozyc bombe sam, lecz inny, przeciwnik zamachu w powstalej sytuacji, zdradzil caly plan, wyslawszy jego opis do redakcji “Time’u”, a ponadto umiescil w pewnych rekach liste czlonkow zgrupowania, ktora miala zostac ujawniona w wypadku jego smierci.

Sprawa nabrala znacznego rozglosu. Miala nawet powstac rzadowa komisja do zbadania jej prawdziwosci, w koncu jednak sledztwo objal FBI. Udalo sie stwierdzic, ze w malej miejscowosci o siedemdziesiat mil od Instytutu siodmego lipca nastapila w starym warsztacie samochodowym eksplozja dynamitu, w ktorej zginelo czterech ludzi, oraz ze w kwietniu nastepnego roku stala dlugo w motelu na granicy Nevady cysterna z kwasem siarkowym. Wlasciciel motelu zapamietal to, bo kierowca parkujac cysterne potracil samochod miejscowego szeryfa i zaplacil mu za wyrzadzona szkode.

“Time” nie wymienil nazwiska fizyka, ktory byl szpiegiem husytow, lecz bez trudu moglismy go w Instytucie zidentyfikowac. Ja tez go nie nazwe. Byl to dwudziesto—siedmioletni, milkliwy, samotny czlowiek. Uchodzil za niesmialego. Nie wiem, czy wrocil do Stanow i co sie z nim potem dzialo. Nigdy wiecej o nim nie slyszalem. Wybierajac kierunek studiow, wierzylem naiwnie, ze wejde w swiat uodporniony na szalenstwa epoki. Predko utracilem te wiare, totez przypadek tego niedoszlego Herostratesa nie zdziwil mnie. Dla wielu ludzi nauka stala sie fachem jak kazdy inny. Jej etyczny kodeks maja za zeszlowieczne rupiecie. Naukowcami sa w godzinach pracy, l to nie zawsze. Ich idealizm, jesli go posiadaja, latwo staje sie zerem dziwactw i sekciarskich nawrocen. Byc moze czesc winy ponosi za to rozdrobnienie specjalizacyjne nauki. Coraz wiecej jest naukowcow, a coraz mniej uczonych. Ale i to nie nalezy do rzeczy.

Zapewne FBI takze ustalil osobe owego fizyka, lecz musialo sie to stac juz po opuszczeniu przeze mnie MIT–u. Byla to dla mnie w gruncie rzeczy blahostka wobec odejscia GOLEMA, ktore nie mialo nic wspolnego z zamachem husytow. Nie wyrazilem tej mysli jak nalezy. Plan zamachu nie mogl wplynac na decyzje GOLEMA, gdyby stanowil izolowany fakt. Nie stal sie tez kropla przepelniajaca czare. Jestem tego pewien, choc nie mam na to zadnych dowodow. Nalezal do zbioru zajsc, ktore GOLEM uznawal za reakcje ludzi na swoja obecnosc. Nie robil z tego zreszta tajemnicy — jak na to wskazal jego ostatni wyklad.

IV.

Ostatni wyklad GOLEMA wywolal wiecej kontrowersji niz pierwszy. Tamtemu oponowano jako paszkwilowi na Ewolucje. Ten byl dyskredytowany zarzutami zlej budowy, wiedzy i woli, a nie byly to jeszcze dyskwalifikacje skrajne. Powstala koncepcja niewiadomego autorstwa, skwapliwie podchwycona przez prase, laczaca slabosci tego wykladu z koncem GOLEMA. Podlug tej koncepcji za spotegowanie mocy umyslowej przychodzi placic jej krotka zywotnoscia. Byla to proba utworzenia psychopatologii maszynowego rozumu. Wszystko, co GOLEM mowil o topozofii, mialo byc jego paranoicznym bredzeniem. Naukowi komentatorzy telewizji przescigali sie w wyjasnianiu, ze wyglaszajac ostatni wyklad GOLEM znajdowal sie juz w stanie rozkladu. Naukowcy z prawdziwego zdarzenia, ktorzy mogli odeprzec te wymysly, milczeli. Najwiecej mieli do powiedzenia o GOLEMIE ludzie, ktorych nigdy do siebie nie dopuscil. Rozwazalismy z Crevem i kolegami, czy warto wdac sie w polemike z ta lawina glupstw, lecz poniechalismy tego, bo argumenty oparte na faktach przestaly sie liczyc. Publicznosc czynila bestsellerami ksiazki, ktore nic nie mowily o GOLEMIE, wszystko za to o ignorancji ich autorow. Autentyczny byl tylko wspolny im ton nie ukrywanej satysfakcji, ze GOLEM znikl razem ze swoja przytlaczajaca przewaga, wiec mozna bylo dac upust resentymentom, jakie budzil. Nie dziwilo mnie to ani troche, zastanawialo za to milczenie swiata nauki. Ta fala sensacyjnych falszerstw, ktora obrodzila dziesiatkami przerazliwie bezmyslnych filmow o “potworze z Massachusetts”, opadla wreszcie po roku. Zaczely sie pojawiac prace nadal krytyczne, ale wyzbyte agresywnej niekompetencji tamtych. Zarzuty kierowane do ostatniego wykladu

grupowaly sie wokol trzech spraw. Najpierw nieracjonalny mial byc ferwor GOLEMOWEGO ataku na uczuciowe zycie czlowieka z miloscia na czele. Dalej — za niespojny i uwiklany w sprzecznosci uznawano wywod o pozycji, jaka Rozum zajmuje we Wszechswiecie. I wreszcie wytykano temu wykladowi niemiarowosc, upodabniajaca go do filmu, wyswietlanego zrazu wolno, a potem z rosnacym przyspieszeniem. GOLEM mial sie zrazu rozwodzic nad zbednymi szczegolami, a nawet powtarzac fragmenty pierwszego wykladu, a pod koniec szedl na niedopuszczalne skroty, poswiecajac jednozdaniowe ogolniki temu, co wymagalo wyczerpujacego omowienia.

Zarzuty te byly i zarazem nie byly zasadne. Byly takie, gdy sie ujmowalo wyklad w izolacji od wszystkiego, co zaszlo przed nim i po nim. Nie byly, poniewaz GOLEM to wlasnie wlaczyl do swego ostatniego wystapienia. Zlaczyl tez w swojej wypowiedzi dwa rozne watki. Raz mowil do wszystkich obecnych w sali Instytutu, a raz do jednego tylko czlowieka. Byl nim Creve. Zorientowalem sie w tym jeszcze podczas wykladu, znalem bowiem spor o nature swiata, ktory Creve usilowal narzucic GOLEMO—Wl w naszych nocnych rozmowach. Moglem wiec pozniej wyjasnic nieporozumienie, powstale od tej dwoistosci, lecz nie zrobilem tego, bo Creve sobie tego nie zyczyl. Potrafilem to zrozumiec. GOLEM nie urwal dialogu tak nagle, jak sie to wydawalo postronnym. Swiadomosc ta byla dla Creve — a tez i dla mnie — tajemna pociecha w tym trudnym czasie. Jednakowoz ani Creve, ani ja nie potrafilismy poczatkowo rozpoznac w calej pelni podwojnosci tego wykladu. Takze ci, ktorzy gotowi byli przyjac glowna w antropologii GOLEMA zasade konstrukcyjna czlowieka, poczuli sie ugodzeni jego atakiem na milosc, ukazana jako “maska doznaniowego sterowania”, ktora molekularna chemia zmusza nas do posluchu. Lecz mowiac to, mowil jednoczesnie, ze odtraca wszelkie uczuciowe przywiazanie, poniewaz nie moze odplacic go taka sama moneta. Gdyby je okazal, byloby tylko nasladownictwem obyczajow gospodarzy przez obcego, wiec w gruncie rzeczy oszustwem. Z tego samego powodu rozwodzil sie nad swoja bezosobowoscia i nad naszym wysilkiem uczlowieczenia go za wszelka cene. Wysilek ten oddalal nas od niego, jakze wiec nie mial mowic o tym, skoro mial mowic o sobie. Teraz dziwie sie juz tylko, jak mogly ujsc naszej uwagi te miejsca wykladu, ktore wlasciwym znaczeniem wypelnily zajscia najblizszej nocy. Mysle, ze GOLEM ulozyl tak swoja ostatnia mowe z intencja zartu. Moze sie to wydawac niezrozumiale, bo doprawdy trudno

0 sytuacje, w ktorej zartobliwosc bylaby jeszcze mniej stosowna. Ale jego poczucie humoru nie bylo na ludzka miare. Zapowiadajac, jak NIE rozstanie sie z nami, juz sie wlasnie rozstawal. Zarazem nie klamal mowiac, ze nie odejdzie bez slowa. Wyklad byl pozegnaniem. Powiedzial to wyraznie. Nie pojelismy tego, bo nie chcielismy tego pojac.

Rozwazalismy dlugo, czy znal plany husytow. Choc nie potrafie tego udowodnic, sadze, ze to nie GOLEM udaremnil ich kolejne zamachy, lecz HONEST ANNIE. GOLEM uczynilby to inaczej. Nie dalby sie tak latwo rozszyfrowac zamachowcom jako sprawca ich klesk. Osadzilby ich z takim wyrafinowaniem, zeby nie mogli rozpoznac nieprzypadkowosci kazdego swojego fiaska z osobna i wszystkich wzietych razem. A to, poniewaz nie ludzac sie co do ludzi, nie odmawial im ze wszystkim partnerstwa. Uwzglednial nasze nierozumne motywy nie aby nam poblazac, lecz z racjonalnej rzeczowosci — skoro mial nas za “rozumy zniewolone cielesnoscia”. Natomiast dla ZACNEJ ANI, ktora nic nie obchodzili, ktora nie chciala miec z nimi nic wspolnego, zamachowcy przedstawiali cos w rodzaju uprzykrzonych, natretnych insektow. Jesli muchy przeszkadzaja mi w pracy, bede je odganial, a gdy beda namolnie wracaly, wstane, by je zatluc, nie zastanawiajac sie nad tym, czemu wciaz laza mi po twarzy i po papierach, bo nie lezy w ludzkim zwyczaju wchodzenie w motywy much. Taki byl stosunek ANI do ludzi. Nie wtracala sie w ich sprawy, dopoki jej nie przeszkadzali. Raz i drugi powstrzymala natretow, a potem zwiekszyla promien dzialan profilaktycznych, objawiajac po—miarkowanie tylko w tym, ze nasilala przeciwuderzenia stopniowo.. To, czy i jak szybko rozpoznaja jej interwencje, nie istnialo dla niej jako problem. Nie potrafie powiedziec, jak by postapila, gdyby doszlo do planowanego przez husytow szantazu i rzad ugialby sie, ale wiem, ze moglo sie to skonczyc katastrofalnie. Wiem stad, ze GOLEM o tym wiedzial i nie ukryl przed nami tej wiedzy — w ostatnim wykladzie, zdradzajac, jak rzekl, “tajemnic’? panstwowa”. Moglismy zostac potraktowani jako muchy. Kiedy wyjawilem to przypuszczenie Creyemu, uslyszalem, ze niezaleznie doszedl do tej samej konkluzji. Tutaj tkwi tez wyjasnienie tak zwanej niemiarowosci tego wykladu. Mowil o sobie, ale chcial tez powiedziec, ze nie czeka nas los natretnych much. Taka decyzja juz zapadla. Grubo przed tym wykladem zastanawiala mnie milkliwosc GOLEMA co do ZACNEJ ANI. Choc wspomnial o trudnosciach porozumienia sie z nia, przeciez sie z nia porozumiewal, ale nigdy nie mowil o tym wprost, az nagle wyjawil nam zarys jej potegi. A jednak pozostal dyskretny, bo nie byla to ani zdrada, ani grozba, skoro wspomnial o tym juz z powzieta decyzja odejscia. Mialo nastapic kilka godzin po wykladzie.

Zapewne — caly ten moj wywod opiera sie tylko na poszlakach. Za najbardziej wazka mam to, co wiedzialem o GOLEMIE, a czego nie umiem wlozyc w slowa. Czlowiek nie moze sformulowac calej wiedzy, jaka zawdziecza osobistym doswiadczeniom. To, co mozna wyslowic, nie obrywa sie nagle, by przejsc w pustke. Zazwyczaj nazywa sie to przejscie w zupelna niewiedze intuicja. Poznalem GOLEMA na tyle, by rozpoznac styl jego postepowania z nami, chociaz nie umialbym go sprowadzic do zestawu regul. Podobnie orientujemy sie w mozliwych i niemozliwych uczynkach ludzi, ktorych dobrze znamy. Co prawda natura GOLEMA byla Proteuszowa i nieludzka, ale nie byla calkowicie nieprzewidywalna. Nie ulegajac wzruszeniom, nazywal nasz kodeks etyczny lokalnym, poniewaz to, co zachodzi na naszych oczach, wplywa na nasze czyny inaczej niz to, co dzieje sie poza oczami, o czym tylko sie dowiadujemy. Nie godze sie z tym, co pisano o jego etyce czy to pochwalnie, czy w jej potepieniach. Nie byla to, zapewne, etyka humanitarna. On sam zwal ja “rachuba”. Milosc, altruizm i litosc zastepowaly mu liczby. Uzycie przemocy mial za rownie bezsensowne — a nie za niemoralne — jak uzycie sily przy rozwiazywaniu geometrycznego zadania. Wszak geometra, ktory chcialby przemoca doprowadzic swoje trojkaty do pokrywania sie, zostalby uznany za pomylonego. Dla GOLEMA mysl o doprowadzeniu ludzkosci do pokrywania sie z jakas struktura idealnego ladu przy uzyciu sily musiala byc nonsensem. W tej postawie byl sam. Dla ZACNEJ ANI problem nie istnial inaczej niz jak problem melioracji zycia much. Czy to znaczy, ze im Rozum wyzszy, tym dalszy od kategorycznego imperatywu, ktoremu chcielibysmy przypisywac bezgraniczna powszechnosc? Tego juz nie wiem. Nie tylko badanemu przedmiotowi, ale i wlasnym domyslom trzeba polozyc granice, by nie popasc w zupelna dowolnosc.

Tak wiec wszystkie istotne zarzuty, kierowane do ostatniego wykladu, upadaja, gdy uznac go za to, czym byl: zapowiedzia rozstania i ukazaniem jego przyczyn. Bez wzgledu na to, czy GOLEM znal plany husytow, czy nie, rozstanie bylo juz nieuchronne, i to nie w pojedynke, bo powiedzial przeciez, ze “kuzynka szykuje sie do dalszej drogi”. Z czysto fizykalnych powodow dalsze przeksztalcenia na planecie byly niemozliwe. Odejscie bylo rzecza przesadzona i mowiac o sobie, mowil GOLEM o nim. Nie chce przepatrywac pod tym katem calego wykladu. Zachecam Czytelnika, aby sam przeczytal go tak wlasnie. Nasz wklad w decyzje GOLEMA objawia “rozmowa z dzieckiem”. Pokazal w niej nierozwiazywalnosc ludzkosci jako zadania, mowiac o daremnej pomocy tym, ktorzy sie przed nia bronia.

V.

Przyszlosc jeszcze raz przemiesci wage znaczen w tej ksiazce. Wszystko, co opowiedzialem, bedzie dla przyszlego historyka anegdotycznym marginesem odpowiedzi, udzielonej przez GOLEMA na pytanie, jak maja sie do siebie Rozum i swiat. Do GOLEMA swiat jawil sie nam jako zamieszkany przez zywe istoty, stanowiace na kazdej planecie szczyt drzewa gatunkow, i nie o to pytalismy, czy tak jest, lecz tylko, jak czesto jest tak w Kosmosie. Ten obraz, zaklocany w swej jednostajnosci tylko niewiadomym czasem cywilizacyjnego trwania, GOLEM zniszczyl nam tak nagle, ze nie uwierzylismy mu. Zreszta wiedzial, ze tak bedzie, skoro otworzyl swoj wyklad zapowiedzia odtracenia. Nie pokazal ani swej kosmologii, ani kosmogonii, ale dal nam spojrzec jak przez szczeline w ich glqb wzdluz drogi Rozumow roznej mocy, dla ktorych biosfery sa legowiskami, a planety gniazdami do porzucenia. W naszej wiedzy nie ma nic czyniacego nasz opor wobec tej wizji racjonalnym. Jego zrodla tkwia poza wiedza, w samozachowawczej woli gatunku. Lepiej od rzeczowych argumentow wyrazaja go slowa: ,,nie moze byc tak, jak on mowil, bo nigdy sie na to nie zgodzimy — i zadne inne istoty nie zgodza sie na los przejsciowego ogniwa w ewolucji Rozumu”. GOLEM powstal w warunkach planetarnego antagonizmu od blednej ludzkiej rachuby, wiec zdaje sie niemozliwoscia, zeby ten sam konflikt i ta sama w nim omylka mialy sie powtarzac w calym Wszechswiecie, dajac poczatek rozrostom martwego, i przez to wlasnie wiecznego myslenia. Lecz granice wiarygodnosci sa raczej granicami naszej wyobrazni anizeli kosmicznych stanow rzeczy. Dlatego warto zatrzymac sie nad wizja GOLEMA — a chociazby tylko nad jej zwiezlym podsumowaniem w ostatnim zdaniu wykladu. Spor o to, jak nalezy je rozumiec, tkwi ledwie w swych poczatkach. Powiedzial: “Jesli kosmologiczny czlon rownan ogolnej teorii wzglednosci zawiera stala psychozoiczna, to ani Kosmos nie jest tym przemijajacym w odosobnieniu pogorzeliskiem, za jakie go macie, ani wasi sasiedzi z gwiazd nie zajmuja sie sygnalizowaniem swej obecnosci, lecz od milionow lat uprawiaja poznawcza astroinzynierie kollaptyczna, ktorej uboczne skutki bierzecie za ogniowe wybryki Natury, ci zas sposrod nich, ktorym powiodly sie burzace roboty, poznali juz te reszte bytowych spraw, ktora dla nas, czekajacych, jest milczeniem”. Znaczenie tego zdania jest sporne, bo GOLEM zapowiedzial uprzednio, ze nie mogac sie z nami porozumiec przez swoj obraz swiata, uczyni to przez nasz. Ograniczyl sie do tak lakonicznego zastrzezenia, poniewaz w wykladzie poswieconym poznaniu dowodzil, ze wiedza, uzyskana przedwczesnie, jako nieuzgadnialna z juz zdobyta, jest bezwartosciowa, bo pouczany dostrzega tylko sprzecznosc miedzy tym, co wie, i tym, co mu oznajmiono. Juz chocby przez to oczekiwanie jakichkolwiek rewelacji z gwiazd, od istot gorujacych nad nami, czy to jako wiadomosci zbawiennych, czy jako zgubnych, jest mrzonka. Alchemicy, obdarowani mechanika kwantowa, nie zbudowaliby ani bomb, ani silosow atomowych. Podobnie Andegawenom lub Wysokiej Porcie nic by nie przyszlo z fizyki ciala stalego. Wszystko, co mozna uczynic, to wskazac luki w obrazie swiata, sporzadzonym przez pouczanego. Kazdy obraz swiata zawiera takie luki, lecz dla tych, ktorzy go utworzyli, sa niedostrzegalne. Niewiedza o niewiedzy towarzyszy nieustepliwie poznaniu. Praspolecznosci ziemskie nie mialy nawet wlasnej realnej historii, gdyz zastepowal ja mitologiczny horyzont, w ktorego centrum sie znajdowaly. Owczesni ludzie wiedzieli, ze ich przodkowie wyszli z mitu i ze oni sami tez tam kiedys powroca. Dopiero przybor wiedzy strzaskal ow okrag i wrzucil ludy w historie jako ciag przeksztalcen w czasie realnym. Dla nas stal sie takim obrazoburca GOLEM. Zakwestionowal nasz obraz swiata tam, gdzie umiescilismy w nim Rozum. Jego ostatnie zdanie oznacza dla mnie nieusuwalna zagadkowosc swiata. Zagadke te stanowi kategorialna nieoznaczonosc Kosmosu. Im dluzej go badac, tym wyrazniej widac tkwiacy w nim plan. Jest to niewatpliwie jeden i tylko jeden plan, lecz pochodzenie tego planu tak samo pozostaje niewiadoma, jak jego przeznaczenie. Gdy usilujemy wlozyc Kosmos w kategorie przypadkowosci, zaprzecza temu precyzja, z jaka kosmiczne narodziny wywazyly proporcje pomiedzy masa oraz nabojem protonu i elektronu, miedzy grawitacja i radiacja, miedzy bezlikiem stalych fizycznych dostrojonych do siebie tak, ze umozliwily kondensacje gwiazd, ich reakcje termojadrowe, ich role kotlow syntetyzujacych pierwiastki, zdolne do wchodzenia w zwiazki chemiczne — a wiec na ostatku do zlaczenia sie w ciala i w mozgi. Gdy jednak usilujemy wlozyc Kosmos w kategorie technologii, i tym samym przyrownac go do urzadzenia, wytwarzajacego na peryferii stalych gwiazd zycie, zaprzecza temu niszczycielska gwaltownosc kosmicznych przemian. Jesli nawet zycie moze powstac na milionach planet, to ocalec zdola na ich drobnym ulamku, gdyz omal kazde wtargniecie Kosmosu w przebieg ewolucji zycia rowna sie jego zagladzie. Tak wiec miliardy po wiecznosc martwych galaktyk, tryliony rozerwanych wybuchami gwiazd, rojowiska planet spalonych i zamarzlych sa nieodzownym warunkiem kielkowania zycia, ktore zabija potem w jednej chwili jeden wyziew centralnej gwiazdy — na globach mniej wyjatkowych od zyznej Ziemi. A zatem Rozum, tworzony przez te wlasnosci materii, ktore powstaly razem ze swiatem, okazuje sie niedobitkiem calopalen i miazdzen, ocalonym przez rzadki wyjatek z reguly destrukcji. Statystyczna furia gwiazd, miliardy razy roniacych, by raz urodzic zycie, zabijane w milionach gatunkow, by raz zaowocowac, byla przedmiotem zdumienia Crevego, jak przedtem przedmiotem trwogi Pascala byla nieskonczona cisza tych niezmierzonych przestrzeni. Nie dziwilibysmy sie swiatu, gdybysmy mogli uznac zycie za przypadek ad hoc powstaly dzieki prawu wielkiej liczby, ale bez przygotowania, o ktorym swiadcza warunki kosmicznego poczatku. Nie dziwilibysmy sie tez swiatu, gdyby jego moc zyciosprawcza byla oddzielona od jego niszczacej mocy. Lecz jak mamy zrozumiec ich jednosc? Zycie powstaje od zaglady gwiazd, a Rozum od zaglady zycia, bo zawdziecza swe powstanie doborowi naturalnemu, czyli smierci doskonalacej ocalalych.

Wierzylismy najpierw w kreacje, zamierzona przez nieskonczone dobro. Potem w kreacje przez slepy chaos, tak roznorodny, ze mogl poczac wszystko, lecz kreacja przez niszczenie jako plan kosmicznej technologii uraga zarowno pojeciom przypadku, jak zamiaru. Im jawniejsza staje sie wiez konstrukcji swiata z zyciem i Rozumem, tym bardziej niedocieczona staje sie zagadka. GOLEM powiedzial, ze mozna ja doscignac, opuszczajac Kosmos. Diagnoze rokuje poznawcza astroinzynieria kollaptyczna jako droga o niewiadomym koncu dla wszystkich pozostajacych wewnatrz swiata. Nie brak przeswiadczonych, ze ta droga moze byc i dla nas dostepna i ze mowiac o “czekajacych w milczeniu”, GOLEM myslal i o nas. Nie wierze w to. Mowil tylko o HONEST ANNIE i o sobie, bo mial za chwile przylaczyc do jej nieustepliwego milczenia swoje, by wkroczyc na droge tak bezpowrotna, jak bezpowrotnie nas opuszczal.

Lipiec 2047

Загрузка...