Operon pierwszy. Recesywny

Spece

Rozdział 1

Alex patrzył na niebo.

Niebo było dziwne. Niewłaściwe. Niespotykane.

Takie niebo zdarza się nad planetami jeszcze niezniszczonymi przez cywilizację. Takie niebo jest nad Ziemią, ojczyzną ludzkości, trzykrotnie zanieczyszczoną i potem oczyszczaną planetą.

Ale nad Rtęciowym Dnem, ośrodkiem przemysłowym sektora, na planecie, gdzie mieszczą się trzy stocznie i cała niezbędna infrastruktura, takiego nieba być nie powinno.

Alex patrzył na niebo.

Czysty lśniący błękit. Rozrzucone pasma obłoków. Różowa poświata zachodzącego słońca. Flaer koziołkujący wysoko – jak głupiutki bawiący się w śniegu szczeniak. Jeszcze nigdy – ani wyglądając przez okno sali szpitalnej, ani oglądając wiadomości planetarne – Alex nie widział nad Rtęciowym Dnem takiego nieba.

Całe miasto było dziś niezwykłe. Zachód słońca malował ściany domów na ciepły różowy kolor. Resztki brudnego śniegu przyczaiły się wokół podpór starej kolei jednoszynowej, ciągnącej się wzdłuż szosy. Samochody pojawiały się rzadko, jakby bały się zakłócić ciszę, i jechały szybko, jakby starały się wyskoczyć z tego nierealnego różowego świata.

A może właśnie w taki sposób powinien postrzegać świat człowiek, który opuścił mury szpitala po pięciomiesięcznym uwięzieniu?

– Nikt nie czeka?

Alex odwrócił się i spojrzał na ochroniarza, nudzącego się w szklanej budce. Ochroniarz wyglądał bardzo bojowo. Policzki jak krew z mlekiem, szerokie bary, na pasie stanner, na mundurze kamizelka kuloodporna. Jakby spodziewał się, że ktoś zechce wziąć szpital szturmem.

– Nie mam tu nikogo, kto mógłby czekać – odrzekł Alex.

– Z daleka?

– Aha. – Alex sięgnął po papierosy i zaciągnął się mocnym miejscowym tytoniem.

– Wezwać taksówkę? W tym ubraniu może być panu trochę chłodno…

Najwyraźniej ochroniarz chciał pomóc.

– Nie, dziękuję. Pojadę koleją.

– Chodzi raz na godzinę – uprzedził wartownik. – To przecież bezpłatny transport, dla naturali…

Sam wyglądał na naturala. Zresztą różnie to bywa, wygląd o niczym nie świadczy.

– Dlatego właśnie pojadę pociągiem, że bezpłatny. Ochroniarz popatrzył na Aleksa z ciekawością. Potem zerknął na budynki kompleksu szpitalnego za plecami.

– Nie, nie, ja jestem specem – wyjaśnił Alex. – Po prostu nie mam pieniędzy. Ubezpieczenie było służbowe, sam bym leczenia nie opłacił. Po wypadku można mnie było zgarnąć na szufelkę i przewieźć w koszyku. Może nawet tak zrobili, nie pamiętam.

Przesunął dłonią po talii, po tej niewidocznej linii, która pięć miesięcy temu rozdzieliła jego ciało i jego życie na dwie części. Alex poczuł nagle, że ma ochotę pogadać z kimś, kto nie widział historii jego choroby, kto mógł ocenić, wysłuchać, pocmokać z troską.

– No, no… – westchnął wartownik. – A teraz… wszystko w porządku? Zrekonstruowali to co najważniejsze?

Alex zadeptał niedopałek i skinął w odpowiedzi na porozumiewawczy uśmieszek.

– Tak. No, dobra… Dzięki.

– Za co? – zdumiał się ochroniarz.

Lecz Alex już szedł w stronę pociągu. Kroczył szybko, nie oglądając się. Rzeczywiście, poskładali go wspaniale, trudno byłoby sobie wymarzyć lepszą kurację… zwłaszcza w jego sytuacji. Ale od chwili, jak pół godziny temu, stawiając ostatni podpis w dokumentach ubezpieczenia, potwierdził, że nie zgłasza żadnych pretensji do personelu medycznego i uznaje swój stan za identyczny z poprzednim, ze szpitalem nie łączyło go nic. Absolutnie nic.

Z planetą, szczerze mówiąc, również. Ale opuścić Rtęciowe Dno będzie znacznie trudniej.

Przepuścił jadący autostradą samochód, luksusowy, czerwony sportowy kajman, doszedł do podpory kolei, wspiął się po spiralnych schodach. Winda, rzecz jasna, nie działała.

– 1 znów wolny strzelec, co, Bies? – powiedział w przestrzeń i zerknął na swoje ramię.

Alex rzeczywiście ubrany był nieodpowiednio do pogody. Nawet jak na tę niespodziewaną odwilż, która spadła na miasto w przededniu Dnia Niepodległości. Dżinsy i bury, kupione za jakieś grosze, zdobyte przez miejscowy fundusz miłosierdzia, prezentowały się nie najgorzej, ale skórzana kamizelka na podkoszulku wyglądała co najmniej dziwnie.

Za to Bies się nie nudził.

Mieszkał na jego lewym ramieniu. Mały, dziesięciocentymetrowy barwny tatuaż – diabełek z widłami w ręku, spoglądający chmurnie w dal. Długi ogon owinął sobie wokół pasa, żeby nie plątał się pod nogami. Krótka szara sierść przypominała włochaty kombinezon.

Przez chwilę Alex patrzył na mordkę Biesa. Mordka była ciekawska, spokojna i pewna siebie.

– Damy radę, staruszku – zapewnił Alex. Oparł się o poręcz stacji, przechylił, splunął na lśniącą stalową szynę.

Prócz niego i Biesa nie było tu nikogo. Albo bezpłatny miejski transport faktycznie nie cieszył się popularnością, albo tak się akurat złożyło. To był dzień błękitnego nieba, różowego zachodu słońca, koniec święta. Wczoraj bawił się cały szpital… Nawet Aleksowi, jeszcze formalnie pacjentowi, nalano spirytusu z dodatkiem glukozy i witamin.

Na wysokości dziesięciu metrów szalał wiatr. Alex pomyślał przez chwilę, żeby zejść niżej, ukryć się za podporą i tam poczekać na pociąg, ale tutaj było ciekawiej. Stąd rozciągał się widok na miasto – równe szeregi wieżowców, już otulone rozbłyskami reklam, linijki dróg… Wybitnie geometryczne miasto. Z drugiej strony, za gołymi, zapuszczonymi polami, widniały budynki kosmodromu. Zdaniem Aleksa kosmodrom umieszczono zbyt blisko miasta, ale zdaje się, że właśnie to uratowało mu życie. Lekarz wygadał się kiedyś, że blok reanimacyjny, do którego podłączony był Alex, wyczerpał się i wyłączył w chwili, gdy położono go na stole operacyjnym.

Kto by pomyślał, że kompleksowe ubezpieczenie kiedykolwiek mu się przyda? Ktoś w biurze Trzeciej Towarowo-Pasażerskiej będzie zgrzytał zębami, podpisując rachunki za leczenie – ale cóż, nie mają wyjścia.

– Damy radę – znowu obiecał Biesowi Alex i jeszcze raz splunął na szynę. Wtedy usłyszał lekkie drżenie: nadjeżdżał pociąg.

Nie jechał szybko – Alex ocenił prędkość na czterdzieści osiem i pół kilometra na godzinę – za to hojnie go pomalowano, jakby feeria barw miała wynagrodzić pasażerom żółwie tempo. Ściemniało się, część rysunków i napisów ledwo świeciła, inne połyskiwały, migocząc i zmieniając kolor.

– No, spróbuj się nie zatrzymać… – mruknął zdenerwowany Alex, ale pociąg stanął. Szerokie drzwi, ozdobione całkiem udaną karykaturą prezydenta Rtęciowego Dna, pana Son Li, otworzyły się z sykiem. Alex uśmiechnął się, pomyślał, że wolałby oglądać tę karykaturę zamiast oficjalnych portretów, umieszczonych w każdej sali szpitalnej, i wszedł do wagonu.

W środku pociąg wcale nie prezentował się lepiej. Twarde plastikowe fotele i nieczynny ekran na ścianie oddzielającej kierowcę od pasażerów.

Pasażerowie doskonale pasowali do wnętrza kolejki.

Kilku smarkaczy rozwalonych w fotelach na końcu wagonu. Typowi naturale, z rodzaju tych, co to nie gardzą najbrudniejszą robotą. Wszyscy wstawieni, wszyscy palili trawkę i wszyscy patrzyli na Aleksa z leniwym, sennym zainteresowaniem. Nieco dalej drzemała w fotelu piętnastoletnia dziewczyna, tak samo kiepsko ubrana, niechlujna, z ciemnymi kręgami pod oczami.

Alex siadł u szczytu wagonu. Pociąg ruszył, szarpiąc.

– Jak ci się widzą aborygeni, Bies? – mruknął Alex i zerknął na tatuaż. Mordka Biesa wykrzywiła się w grymasie wstrętu. – Zgadzam się z tobą w zupełności – szepnął Alex i spróbował usiąść wygodniej na twardym siedzeniu, choć zdawał sobie sprawę z daremności tych usiłowań.

No cóż, tutaj przynajmniej jest trochę cieplej…

Właśnie zdążył pomyśleć, że może uda mu się kwadrans zdrzemnąć, podczas gdy pociąg będzie wlókł się przez peryferie, kiedy usłyszał ostry głos:

– Odejdź!

Alex odwrócił się. No proszę. Od razu po wyjściu ze szpitala nadarza się okazja do wykazania się bohaterstwem. Jak na zamówienie.

Jeden z chłopaków siedział teraz obok dziewczyny i niespiesznie rozpinał jej kurtką.

– Powiedziałam, żebyś spadał! – rzuciła ostro dziewczyna. Pozostali naturale tylko patrzyli. Raz na swojego towarzysza, raz na Aleksa.

Ciekawe, czy byliby tacy dzielni, gdyby Alex miał na sobie mundur masterpilota?

Wątpliwe…

Ale kto by teraz rozpoznał w nim speca?

Dziewczyna zerknęła na Aleksa i się uśmiechnęła. Potem spojrzała na chłopaka.

Jej spojrzenie było sympatyczne i nie pasowało do wyglądu.

– Bies, no powiedz, potrzebne nam to? – zapytał Alex. Tatuaż na ramieniu nie odpowiedział, nie umiał mówić. Wargi diabełka były zaciśnięte, pięści lekko się rozluźniły, ukazując pazury. Zmrużone oczy płonęły ogniem.

– Jesteś pewien? – westchnął Alex. Wstał i ruszył w stronę dziewczyny.

Szczeniak od razu się sprężył – nie był aż tak pijany, jak mogłoby się wydawać. Jego koledzy przycichli.

– Ona nie chce – powiedział Alex.

Chłopak oblizał wargi i wstał. Alex zauważył, że pod grubym swetrem prężą się mięśnie. Wymodelowane ciało, być może wzmocnione możliwości fizyczne. Niedobrze… A mówią, że transport komunalny jest dla naturali…

– Chce – oznajmił smarkacz. – Tylko się zgrywa. Taki zwyczaj. Jasne? Dwoje się bawi, trzeci nie przeszkadza. Rozumiesz?

Miał tak twardy akcent, że jego przemowa była prawie niezrozumiała. Chyba przy rozwijaniu muskulatury pozostałe funkcje organizmu zredukowano do minimum.

Alex spojrzał na dziewczynę.

– Wszystko w porządku – powiedziała. – Dziękuję. Wszystko w porządku.

Bies na ramieniu wyglądał na zaskoczonego.

– No właśnie! – powiedział triumfalnie mięśniak i pochylił się nad ofiarą.

– Powiedziałam, żebyś spadał – warknęła dziewczyna. – Nie rozumiesz?

Alex oparł się o wolny fotel. Przedstawienie zapowiadało się interesująco.

Chłopak zamruczał głucho – do jego nieskomplikowanego umysłu nie docierała tak prosta ewentualność, jak wycofanie się. Wyciągnął rękę i wsunął pod rozpiętą kurtkę dziewczyny.

– Uprzedzałam – mruknęła dziewczyna.

Pierwszy cios zgiął pseudonaturala wpół. Drugi – wyprostowane palce dłoni – przebił sweter; materiał w tym miejscu szybko nasiąkał krwią. Trzeci rzucił chłopaka na szybę. Szkło zatrzeszczało, pokryło się siateczką pęknięć, ale wytrzymało.

Chwilę później dziewczyna stała obok Aleksa. Koledzy nachalnego gówniarza milczeli wstrząśnięci.

– Każdy, który się ruszy, oberwie znacznie bardziej – ostrzegła dziewczyna.

Chłopak powoli osuwał się na podłogę. Jęknął, objął głowę rękami.

Alex zerknął na diabełka. Bies uśmiechał się, pochylony, jakby miał zamiar zeskoczyć z ramienia i rzucić się do walki.

– Mnie też się podobało – powiedział Alex. Pociąg zwolnił, zasyczały otwierające się drzwi.

– Lepiej wysiądź – poradził Alex dziewczynie.

– Dam sobie radę – powiedziała krótko.

– Prawie wierzę. Z policją również sobie poradzisz? Chodź. Wziął ją za rękę z pewną obawą, ale dziewczyna posłusznie poszła za nim.

Zeskoczyli na placyk, drzwi pociągu się zamknęły. Czyżby maszynista otworzył drzwi specjalnie dla nich? Naturale już ochłonęli po pierwszym szoku, jeden podnosił pechowego kolegę, który potrząsał głową i próbował iść, inny groził dziewczynie przez szybę.

– Przecież to nie ja ich zaczepiałam! – wykrzyknęła dziewczyna. – Nie zaczepiałam ich!

Strzepnęła rękę, z palców spadły krople krwi.

– Nie musiałaś. – Alex odprowadził pociąg spojrzeniem. Kolejka przyspieszyła do sześćdziesięciu kilometrów, osiągając maksymalną na tym terenie prędkość, jakby maszynista postanowił czym prędzej rozdzielić walczących. – Zauważyłaś, że chłopak też był specem?

– Specem? – powtórzyła zaciekawiona dziewczyna, spokojnie przełykając to „też”. Albo postanowiła nie negować tego, co oczywiste, albo nie zwróciła uwagi. Pociągnęła nosem, wyjęła pomiętą chusteczkę do nosa, wytarła rękę. – Tak… też tak myślę. Za szybko wstał.

Alex przyglądał się dziewczynie z coraz większą ciekawością. Chyba naprawdę miała nie więcej niż piętnaście lat… Ale jeśli uwzględnić przebudową ciała…

– Jak się nazywasz?

Dziewczyna popatrzyła na niego tak, jakby zapytał o kod jej banku.

– Ja mam na imię Alex. Spec.

– Kim… – Po krótkim wahaniu jednak dodała: – Spec.

– A to jest Bies. – Alex odwrócił się bokiem, pokazując dziewczynie tatuaż na ramieniu. – Po prostu Bies.

Bies uśmiechnął się nieśmiało. Założył nogę na nogę, schował ogon za plecami i oparł się o widły tak, jakby to była elegancka laseczka. Kim od razu spoważniała.

– On… on był inny… Widziałam!

– Oczywiście. Bies może robić różne rzeczy.

W ciemnych oczach dziewczyny pojawiła się czujność. Tak, Rtęciowe Dno to jednak straszna dziura… Mimo statusu przemysłowego centrum sektora.

– Nie bój się – powiedział uspokajająco Alex. – To skaner emocjonalny. Rozumiesz?

Kim pokręciła głową.

– To proste. Ciekłokrystaliczny ekran wprowadza się bezpośrednio w skórę. Kiedy popatrzysz na Biesa, zobaczysz, co czuję. Boję się, złoszczę, zastanawiam, marzę… wszystko jak na dłoni.

– Ale super! – Dziewczyna wyciągnęła rękę, popatrzyła pytająco na Aleksa, potem ostrożnie dotknęła Biesa.

Czart się uśmiechnął.

– Podoba mi się – zawyrokowała Kim. – A nie przeszkadza ci, że jesteś ciągle odsłonięty?

– Jak mi przeszkadza, wyłączam światło. – Uśmiech Biesa był coraz wyraźniejszy.

– Rozumiem. – Dziewczyna skinęła głową. – Dzięki, że mi pomogłeś, specu Aleksie. Powodzenia.

Zeszła na schody – lekko, bez odrobiny lęku przed dziesięciometrową wysokością czy starymi poręczami. Alex przechylił się i patrzył, jak Kim zbiega w dół, ledwie widoczna w mroku. Byli gdzieś na peryferiach miasta – wokół ciągnęły się ciemne budynki, wyglądające na porzucone. Może magazyny, a może nieczynne fabryki… a może dzielnice mieszkalne, tak ohydne, że nikt się tu nie chce osiedlić.

– Hej, specprzyjaciółko! – zawołał Alex, gdy dziewczyna stanęła na ziemi. – Nie masz ochoty czegoś zjeść?

– Jasne! – przyznała szczerze Kim. – Ale nie mam za co.

– Zaczekaj!

Alex zerknął na Biesa – ten wzruszył ramionami.

– No tak, odzwyczailiśmy się – przyznał Alex i przeskoczył przez poręcz.

Dziesięć metrów. Przyspieszenie swobodnego upadku na tej planecie wynosiło osiem i trzy dziesiąte metra na sekundę.

Przekoziołkował w powietrzu, przyjmując odpowiednią pozycję, i wylądował na ziemi z ugiętymi nogami, przysiadając i wygaszając rozpęd. Dla naturala taki skok skończyłby się złamanym kręgosłupem. Organizm Aleksa zareagował dokładnie tak, jak został zaprojektowany.

Łagodna, stłumiona fala bólu przepłynęła po ciele, gdy przebudowane tkanki pochłaniały uderzenie. Alex wyprostował się i spojrzał na dziewczynę.

Kim stała w pozycji bojowej – dziwnej, nieosiągalnej dla naturala pozycji sztuki walki ju-dao. Nogi wysunięte do przodu, jakby złamane i wykręcone w kolanach, tułów odchylony do tyłu, lewa ręka przy twarzy, wnętrzem dłoni zwrócona do Aleksa, prawa wysunięta do przodu.

Pozycja obronna szóstej klasy.

– Nie atakuję – wyjaśnił szybko Alex. – Specprzyjaciółko, ja nie atakuję. Sprawdzam tylko własne ciało.

Kim wyprostowała się płynnie. Alex miał wrażenie, że słyszy lekki szum, gdy jej stawy wychodziły z trybu bojowego.

– Kim jesteś, specu Aleksie?

– Masterpilotem.

Dziewczyna próbowała ocenić wysokość, z której skoczył.

– Dziewięć metrów sześćdziesiąt siedem centymetrów – oznajmił Alex – Prędkość lądowania wynosiła…

– Zostałeś zmodyfikowany do wytrzymywania przeciążeń?

– Zgadza się. Mogę poruszać się przy sześciokrotnych przeciążeniach, a pracować nawet przy dwunastokrotnych.

– A odległość mierzysz jak radar…

– Odległość i prędkość. – Alex wyciągnął rękę. – Specprzyjaciółko, proponuję, żebyśmy zjedli kolację we dwoje. Przyjmiesz moją propozycję nie zawierającą ukrytych oczekiwań i zobowiązań?

Dziewczyna od razu się rozluźniła. Alex miał tylko nadzieję, że nie spojrzy teraz na Biesa, nie zauważy jego łobuzerskiego uśmiechu. Specjalnie zwrócił się do Kim tak ceremonialnie, przestrzegając wszelkich zasad etykiety, nie jak do dziewczynki, którą mimo cech speca przecież była, lecz jak do dojrzałej kobiety.

– Przyjmuję twoją propozycję, specprzyjacielu – odparła dziewczyna. – Nie widzę w niej nic złego.


* * *

Mówiąc „kolacja we dwoje”, Alex poważnie przesadził. We dwójkę mogliby jedynie coś przekąsić i to w najtańszej knajpce. Na szczęście Alex skorzystał z okazji i zjadł porządny posiłek, zanim wyszedł ze szpitala. Za to Kim wyglądała na kogoś, kto od dawna ma problemy finansowe.

Wybór dań w restauracji McRobins jest niewielki i doskonale znany nawet dziecku, mimo to Alex podał dziewczynce menu.

Kim wybrała piankę śmietankową, koktajl proteinowy, lody witaminizowane i dwie szklanki wody mineralnej. Bez wahania przesunęła palcem po linijkach, dotknęła narysowanego przycisku enter i spojrzała pytająco na Aleksa.

– Kawę – powiedział. – Po prostu kawę.

– Wydałam wszystkie twoje pieniądze? – zapytała Kim wprost.

– Prawie. Ale to żaden problem. Ja jestem całkowicie ukształtowany, a ty… – Alex zniżył głos -…a ty jesteś nimfą.

Twarz dziewczynki zapłonęła.

– Spokojnie – powiedział półgłosem Alex. – Spokojnie. Wszyscy przechodzą to stadium i nie ma w tym nic złego.

– Jak się domyśliłeś?

– Jedzenie. Zamówiłaś charakterystyczne składniki. Tłuszcze, białka, witaminy, minerały, woda… Nic zbędnego. Ile zostało ci do poczwarki?

– Nie wiem.

– Kim, nie jestem twoim wrogiem.

– Naprawdę nie wiem! – krzyknęła głośno dziewczyna. Rodzina przy sąsiednim stole, rodzice naturale i chłopiec spec, popatrzyli na nich zaciekawieni. Chłopcu nienaturalnie błyszczały wąskie, szeroko rozstawione oczy. Alex przelotnie pomyślał, że nie jest w stanie nawet w przybliżeniu określić kierunku jego transformacji.

– Kim…

– Nie wiem – powiedziała dziewczyna już spokojnie. – Mam zakłóconą metamorfozę. Według grafiku stadium poczwarki powinno pojawić się miesiąc temu.

Alex pokręcił głową. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Zakłócona metamorfoza to nie żarty. Od dziewczyny należało trzymać się z daleka… ale zdaje się, że zrobił już o jeden krok za dużo.

– Masz polisę medyczną?

– Nie.

– O pieniądze nie pytam. Rodzice? Przyjaciele?

Kim milczała, zaciskając usta. Złości się na głupie pytania. Nic dziwnego.

Alex wyjął papierosy, zapalił, zerknął na Biesa.

Diabełek trzymał się za głowę, mordkę miał wystraszoną i strapioną.

– Pójdę już – powiedziała cicho Kim. – Wybacz.

– Siedź – rzucił Alex. – Niosą twoje zamówienie.

Kelner w jaskrawopomarańczowych szortach i białej koszulce z emblematem McRobins zaczął z uśmiechem rozstawiać na stole kubeczki i pojemniczki. Wyraźnie natural, uznał dziewczynę za łakomczucha, wybór produktów nic mu nie powiedział.

– Przyjacielu, czy można się tu w pobliżu gdzieś zatrzymać? W miarę możliwości tanio? – Alex podał chłopcu kartę kredytową, trzymając za ośrodek aktywujący. Kelner przesunął nad kartą ręką, bransoleta kasowa brzęknęła cicho, ściągając pieniądze z konta.

– W Hiltonie, oczywiście – odpowiedział. – Najbliższy bulwar w stronę centrum, pięć minut piechotą.

Nawet cienia pogardy czy zdumienia. No tak, inni klienci do McRobins nie przychodzą. Tylko tacy, którzy nocują w sieciach najtańszych hoteli i preferują bezpłatne środki transportu.

– Dzięki, przyjacielu.

Chłopak odszedł, wyraźnie nie licząc na napiwek. I słusznie – na to już by nie wystarczyło.

Alex napił się kawy – zaskakująco dobrej – i spojrzał na dziewczynkę.

Kim jadła.

Zaczęła od lodów i to był zły znak. Ogólnie cała ta sytuacja wydawała się niewesoła, ale wzmożone zapotrzebowanie na węglowodany było szczególnie niepokojące. Świadczyło o zbliżają – cej się metamorfozie. Gdyby było inaczej, nimfa zaczęłaby od koktajlu proteinowego. Czyli praktycznie nie mają już czasu.

Na Biesa Alex już nawet nie patrzył.

Kim potrząsnęła głową, jakby miękkie, topniejące lody z trudem przechodziły jej przez gardło. Ciemne włosy rozsypały się na ramionach. Dziewczyna łapczywie wypiła pół szklanki wody, wyskrobała miseczkę z lodami i tą samą łyżką zaczęła jeść piankę śmietankową. Sytuacja była tragiczna. Organizm dziewczyny zmagazynował już zapas białka, potrzebnego do metamorfozy. To znaczy, tak mu się wydaje, że zmagazynował. Skóra i kości… Piersi ledwie widać pod swetrem. Co się dzieje?! Specbojownik to jedna z najdroższych operacji genetycznych, obejmujących całe ciało. Zakłócić taką metamorfozę kiepskim jedzeniem, stresem i brakiem snu to tak, jakby zrezygnować z oszlifowania diamentu rzadkiej wielkości!

– Dziękuję, Alex… – Kim oderwała siew końcu od jedzenia. Koktajl proteinowy piła już z wysiłkiem. Jej oczy stały się osowiałe, senne. – Chyba właśnie tego… potrzebowałam…

Alex skinął głową. Jeszcze nic nie postanowił… a raczej bał się sam przed sobą przyznać do podjętej już decyzji.

– Dlaczego Bies się odwrócił?

Tatuaż na ramieniu rzeczywiście zmienił się zasadniczo. Czart siedział w kucki, patrząc w bok. Koniuszek ucha podrygiwał nerwowo.

– Jak na filmie animowanym – powiedziała Kim, nie czekając na odpowiedź. – To część twojej specjalizacji, czy każdy może sobie potem zrobić?

– Każdy.

– Ja też… zrobię. Takiego samego… Zaczynała zasypiać na stojąco.

– Chodźmy. – Alex wstał, chwycił Kim za rękę. Specbojownik powinien zareagować na ten gwałtowny ruch, ale Kim nawet nie drgnęła. – Idziemy, szybko!

Szła za nim jak zahipnotyzowana.

Przezroczyste drzwi restauracji otworzyły się, wypuszczając Aleksa i dziewczyną. Zimny wiatr lekko ją orzeźwił.

– Nieprzyjemnie… – powiedziała Kim z lekkim śmieszkiem. – Prawda? Czemu mnie trzymasz?

– Idziemy do hotelu – odparł Alex, nie zatrzymując się. – Musisz się przespać.

– Muszą – przyznała dziewczyna. Wyglądała jak pod wpływem narkotyków. I w jakimś stopniu tak właśnie było, organizm zaczął wyrzucać do krwi endorfiny. – Ale tu jest nieprzyjemnie.

Alex doskonale ją rozumiał. Stadium poczwarki, inaczej mówiąc metamorfoza, to najbardziej niebezpieczny moment w życiu speca. Kiedy się zbliża, człowieka ogarnia agorafobia. Pozostawanie na otwartej przestrzeni jest nie tylko nieprzyjemne, ale wręcz przerażające.

– Teraz się pospieszymy – zapowiedział Alex. – Pójdziemy do hotelu, tam dadzą nam malutki pokoik, cichy i przytulny. Położę cię do łóżka, przykryję kołdrą, wyłączę światło i będziesz mogła spać. A gdy się obudzisz, wszystko już będzie dobrze.

– Dobrze – zgodziła się Kim. – Tylko chodźmy bardzo szybko… Zaśmiała się lekkim, urywanym śmiechem, jaki zna każdy mężczyzna, którego kobieta przesadziła z alkoholem. Po chwili zmieniła ton.

– Nie skrzywdzisz mnie?…

Ręka dziewczyny spoczęła na ramieniu Aleksa. Była za mała, żeby objąć dorosłego mężczyznę, lecz Alex doskonale wiedział, że te smukłe palce, lekko dotykające jego szyi, mogłyby w jednej chwili złamać mu kręgosłup.

Podejrzliwość, czasem zupełnie irracjonalna, również jest oznaką zbliżającego się stadium poczwarki. A przecież oni prawie się nie znali.

– Nie skrzywdzę – obiecał Alex. – Chodźmy szybciej, zimno tu.

– Chodźmy…

Bulwar był pusty – na Rtęciowym Dnie nie spotykało się zbyt wielu miłośników nocnych przechadzek; pusty i nieoświetlony. Al ex szedł szybko ciemną aleją czując, jak drży ręka dziewczyny. Drży i staje się coraz cieplejsza. I bardziej sucha.

Cholera, co on wyprawia…

Kelner nie kłamał – Hilton rzeczywiście znajdował się tuż obok. Alex wiedział, że kiedyś, dawno temu, jeszcze w erze przedkosmicznej, sieć hoteli Hilton była prestiżowa i bardzo droga. Ale na początku gwiezdnej ekspansji właściciele sieci postawili na masowe i tanie noclegownie. I jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę.

Przysadzisty dwupiętrowy budynek prezentował się całkiem przyzwoicie. Przykryte plastikowymi płytkami ściany zachowały soczyście pomarańczowy kolor, wisząca w powietrzu reklama świetlna obiecywała uczciwie „maksymalny komfort za minimalne pieniądze”.

Z Kim, już wiszącą mu na ramieniu i ledwie powłóczącą nogami, Alex wszedł do holu.

Nocny portier, czterdziestoletni mężczyzna natural, spojrzał na nich badawczo i uśmiechnął się wyrozumiale. Z jego punktu widzenia wszystko było jasne – szukający rozrywki spec poderwał pijaną młodziutką dziewczynę naturala. Alex nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu.

– Pokój w minimalnej konfiguracji… na trzy godziny – dokończył, rzucając okiem na cennik. Pokój pochłonie wszystkie jego pieniądze.

– Pierwsze piętro, numer 26 – oznajmił portier, podsuwając skaner kasowy. Alex wyjął kartę, pozwolił na ściągnięcie pieniędzy. – Hej, dziewczyno, idziesz z nim?

– Idę – powiedziała twardo Kim. – Położę się do łóżka, przykryję kołdrą i wyłączymy światło.

Portier dyskretnie mrugnął do Aleksa.

– Idziemy. – Pilot czuł, że jeszcze chwila i dziewczyna upadnie na podłogę. – Chodźmy… tam będzie ciemno i cicho…

Widocznie obietnica zrobiła swoje – trzymając się go kurczowo, Kim poszła w kierunku windy.

W kwestii ciszy wszystko się zgadzało – właściciele Hiltonu wiedzieli, jak bardzo gości tanich hoteli drażni hałas, czy to z ulicy, czy z sąsiednich pokoi. Rzecz jasna nie zamontowano wytłumiaczy dźwięku, ale ściany pomiędzy pokojami wypełniono pianką próżniową.

Za to światło włączyło się z bezlitosną jasnością, demonstrując ubogie wnętrze małego pokoiku. Dwuosobowy, ale wąski tapczan, zaścielony syntetyczną pstrokatą pościelą, dwa plastikowe fotele, plastikowy stół, tani ekran na ścianie, uchylone drzwi do łazienki, z dumną naklejką STERYLNIE CZYSTO nad klamką.

Kim jęknęła, zasłaniając oczy prawą ręką. Lewą nadal trzymała się Aleksa.

– Przyciemnić! – polecił Alex, zapominając, gdzie jest. Zaklął i przesunął palcem po sensorze, gasząc światło. Lampy pod sufitem pociemniały, na chwilę zapłonęły martwym sinawym blaskiem, potem zamigotały w wesołym dyskotekowym rytmie, a w końcu udało im się osiągnąć stłumione różowe światło, mdłe, ale nierażące.

– Boli – poskarżyła się cichutko Kim.

Jej receptory na pewno miały podwyższony próg wrażliwości, ale widocznie ból przedarł się przez wszystkie zasłony.

– Wytrzymaj jeszcze chwilę… – poprosił Alex, biorąc dziewczynę na ręce. – Rozpoczęła się metamorfoza. Rozumiesz?

Słabe kiwnięcie.

Alex położył Kim na łóżku, zaczął jej rozpinać kurtkę.

– Obiecałeś, że mnie nie skrzywdzisz – powiedziała dziewczyna.

Co za głuptas.

– Nie bój się. Chcę ci pomóc.

Zdjął z niej kurtkę, dżinsy i sweter; Kim leżała teraz w cienkich majteczkach przesiąkniętych świeżą krwią. Pewnie czuła krwotok, bo próbowała zasłonić się ręką.

– Masz okres? – zapytał Alex.

– Nie… za wcześnie.

– Jasne.

Alex bez wahania ściągnął z niej brudną bieliznę, odchylił kołdrę, ułożył dziewczynę wygodniej. Kim nie pomagała mu, ale i nie stawiała oporu. To już było coś. Chyba odwlekała metamorfozę, jak długo mogła, nieświadomie, bo ten proces nie podlega rozumowi, lecz podświadomie zdając sobie sprawę z własnej bezbronności. Pojawienie się Aleksa zakłóciło kruchą równowagę pomiędzy umieszczonym w genach programem i hormonami powstrzymującymi stadium poczwarki. Dziewczyna zaufała mu – i zaciśnięta sprężyna zaczęła się prostować.

– Przeszkadza ci światło? – zapytał.

– Nie…

Zmieniał jej się głos. Rozpoczęła się przebudowa krtani.

– Kim, spróbuj mnie wysłuchać. To bardzo ważne, rozumiesz?

– Tak…

– Wchodzisz w trans metamorfozy. Zaraz zaczną się wizje… najróżniejsze. Twoje ciało zmieni się odpowiednio do umieszczonego w nim programu. Jestem pewien, że wszystko pójdzie dobrze, ale może trochę boleć. Wytrzymasz?

Dziewczynka skinęła głową. Z nozdrzy popłynęły kropelki krwi.

– Chcesz pić?

– Nie… na razie nie.

Alex westchnął. Wiedział o stadium poczwarki dokładnie tyle, ile wiedział każdy spec, który przeszedł ten etap i otrzymał podstawowe wykształcenie. Tak naprawdę wystarczyło wiedzieć tylko jedno – metamorfoza powinna odbywać się pod nadzorem specjalisty. Zakłócona metamorfoza – w szpitalu.

Cholera jasna…

W kieszeniach pusto. I żadnych znajomości. Obca planeta, obce miasto i obca dziewczyna, wchodząca w stadium poczwarki…

Podsunął ręce pod drgające ciało, uniósł je.

Trzydzieści dziewięć, może czterdzieści kilogramów. Niewybaczalnie mało jak na metamorfozę. I… jest jeszcze coś, niepokojącego i nieprawidłowego. Niewyważenie masy ciała, nietypowe dla człowieka.

– Kim!

Dziewczyna otworzyła oczy.

– Czy zostałaś scyborgizowana?

– Nie…

– Żadnych sztucznych narządów? Sterowniki rytmu, transplantaty, wbudowana broń?

– Nie.

– Twoje ciało jest biologicznie czyste? Zupełnie czyste? Żadnych obcych elementów?

Mógł się mylić. Jego wyczucie równowagi zostało wzmocnione na okoliczność tych jakże rzadkich wypadków, gdy master – pilot musi korzystać z małego aparatu latającego w rodzaju flaera.

Kim milczała, patrzyła na niego przestraszona.

– Dziewczyno, nie można wejść w stadium poczwarki, jeśli ma się implanty! Organizm nie wytrzyma!

To byłby koniec. Jeśli dziewczynie z jakiegoś powodu wszczepiono sztuczne narządy – już po niej.

– Przysięgnij…

– Słucham?

– Przysięgnij, że przechowasz…

Jej ręka przesunęła się po brzuchu, zatrzymała gdzieś nad lewą nerką. Przez chwilę palce dziewczyny ugniatały ciało, potem po ciele przebiegł dreszcz i skóra pod palcami rozstąpiła się, odsłaniając „kieszeń”.

To nie był sztuczny narząd ani wbudowany pistolet. Po prostu skrytka w ciele, praktycznie niemożliwa do odkrycia.

– Weź…

Alex położył Kim na łóżku i ostrożnie wziął z jej rąk ciężki kryształ.

Ścięty stożek o pięciocentymetrowej podstawie. Przezroczysty jak brylant. Alex poczuł pod palcami sprężynującą powierzchnię.

Zgadza się. Żelowy kryształ.

– Skąd to masz? – spytał.

– Przechowaj! – Palce Kim zacisnęły się na jego nadgarstku z taką siłą, że Alex syknął z bólu. – Przysięgnij!

– Przysięgam.

A niech to… Zagłodzona, bezdomna dziewczyna nosi w sobie niezły majątek. Kryształów tej wielkości używa się na gwiezdnych krążownikach, w planetarnych centrach komputerowych, w kompleksach rzeczywistości wirtualnej, w centrach nawigacyjnych wielkich kosmodromów… Na Rtęciowym Dnie takich kryształów mogło być najwyżej kilka.

– Obiecujesz?…

– Obiecuję.

Al ex pochylił się, dotknął wargami czoła dziewczyny.

– Śpij. Wiem, jak należy się obchodzić z żelowymi kryształami. Nie bój się.

Uwierzyła mu. Nie miała innego wyjścia. Po kilku sekundach oczy Kim zamknęły się, ale to nie był sen. Umysł, posłuszny programowi, zapadł w trans.

Alex przykrył dziewczynę kołdrą.

Chwila przerwy, jakieś półtorej godziny. Jej organizm przygotowuje się do metamorfozy.

A przecież nie ma prawie żadnych szans…

Alex mocno zacisnął kryształ w dłoni – rozbicie go jest prawie niemożliwe, ale po co ryzykować – i podszedł do stołu. Włożył kryształ do szklanki, nalał wody z karafki. Żelowe kryształy to lubią. Pilot zerknął na Kim. Dziewczyna oddychała spokojnie i głęboko. Krwotok ustał… na jakiś czas.

– Terminal! – zadysponował Alex, przygotowany, że ekran nie zadziała.

Ale ekran wypełnił się matowym białym światłem. Nieźle. Równie dobrze właściciele Hiltonu mogli w swojej minimalnej konfiguracji zrezygnować z usług informacyjnych.

– Działam w trybie minimalnym – uprzedził ekran. – Łączność ograniczona granicami miasta. Dostępne są jedynie te usługi informacyjne, które przewidziano w wariancie bezpłatnym.

Alex syknął przez zęby. Postanowił popatrzeć na Biesa, ale rozmyślił się. Diabełek pewnie i tak siedzi odwrócony tyłem. Albo w ogóle się schował, rozzłoszczony głupotą swojego pana.

– Informacja o żelowych kryształach – zakomenderował Alex.

– Wykonuję z ograniczeniami.

Znakomicie…

– Żelowe kryształy o średnicy podstawy większej niż pięć centymetrów.

– Wykonuję z ograniczeniami.

– Przestępstwa związane z daną grupą kryształów.

– Wykonuję z ograniczeniami.

– Kradzież kryształów o średnicy podstawy większej niż pięć centymetrów.

– Wykonuję.

Alex się uśmiechnął.

Oczywiście, nie dotrze do tajnych archiwów policji, ale tego akurat nie potrzebował.

– Podać pięć ostatnich przypadków.

– Niemożliwe. Żelowe kryształy tej wielkości stawały się obiektem kradzieży tylko trzykrotnie. Podać?

– Tak. W skrócie.

– Rok 2131. Bazowy kryształ liniowca „Sri Lanka”. Skradziony prawdopodobnie przez masterpilota Andreasa Wolfa, speca, podczas buntu. Znaleziony i zwrócony kompanii Ekspres Księżycowy po stłumieniu buntu. Obecnie używany na liniowcu „Sri Lanka”. Szczegóły nieznane.

Alex się skrzywił. Znał ten przypadek, po prostu nie przypomniał sobie o nim od razu. Nie powiązał haniebnej historii speca stojącego na czele buntu z kradzieżą kryształu.

– Rok 2164. Żelowy kryształ kompleksu rozrywkowego Andaluzja, planeta Atena. Skradziony przez robotnika technicznego kompleksu Djeri Donescu, naturala. Znaleziony przy próbie sprzedaży. Utylizowany, bo przestał działać na skutek nieprzestrzegania warunków przechowywania. Szczegóły?

– Nie. Dalej.

– Rok 2173. Bazowy kryształ krążownika „Tron”. Skradziony przez nieznanego sprawcę. Nieodnaleziony. Szczegóły nieznane.

Alex popatrzył z powątpiewaniem na Kim. Wprawdzie dziewczyna jest specem, ale trudno uwierzyć, żeby dziesięć lat temu była zdolna do kradzieży kryształu z okrętu wojennego…

– Czy kryształ krążownika „Tron” jest poszukiwany?

– Brak informacji.

No tak, armia nie ogłasza nagród za odszukanie skradzionych przedmiotów… I rzadko wciąga policję w swoje problemy. Dziwne, że ta informacja w ogóle przedostała się do otwartej sieci.

Czyżby jednak krążownik „Tron”?

Alex usiadł przy stole i popatrzył na szklankę, w której tkwił niewidoczny teraz kryształ.

A przecież nie chodzi o cenę samego kryształu! Jeśli to jest ten sam kryształ, jeśli do tej pory zawiera informacje z flagowego krążownika floty… wprawdzie minęło już dziesięć lat, ale…

– Dlaczego zawsze nie tylko wdeptuję w gówno, lecz włażę w nie po same uszy? – zapytał Alex retorycznie.

Kryształ odpowiedzieć nie mógł, dziewczynka spała, terminal nie uznał słów za pytanie. Alex westchnął. No cóż, nie ma żadnych dowodów, równie dobrze można uznać, że to zupełnie inny kryształ.

– Terminal, dostęp do giełdy pracy.

– Wykonuję.

Przynajmniej tej usługi mu nie odmówiono.

– Wolne miejsca pracy na planecie Rtęciowe Dno dla masterpilota speca, wiek trzydzieści cztery lata, staż pracy sześć lat, pierwsza klasa kwalifikacji, lojalność potwierdzona, karta naruszeń czysta… eee… nadający się bez ograniczeń, decyzja lekarska z dnia dzisiejszego. Pokazać tekst.

Wolne miejsca były. Całe pięć.

Alex podszedł do monitora.

Pierwszy wariant wywołał na jego twarzy półuśmiech. Suborbitalne i orbitalne przewozy ładunków. Łódź klasy Chomik. Żeby proponować taką pracę masterpilotowi, trzeba mieć duże poczucie humoru. Trzydzieści kredytów tygodniowo. Brak możliwości zaliczki. Bezpłatne mieszkanie w hotelu Hilton.

– Skasować pierwsze…

Drugi i trzeci wariant były niewiele lepsze. Trasy Rtęciowe Dno – hiperterminal i Rtęciowe Dno – pas asteroid. Łodzie klasy Chomik i Borsuk. Sześćdziesiąt kredytów tygodniowo. Zakwaterowanie – hotel Hilton lub mieszkanie koncernu.

– Drugą i trzecią ofertę usunąć.

Czyżby mieli tu masterpilotów na pęczki? A może… a może nie potrzebują speców o podobnych kwalifikacjach?

Czwarta propozycja wzbudziła przelotne zainteresowanie. Liniowiec „Goethe”. Drugi masterpilot. Niezależna kompania Słoneczna. Sto kredytów. Premie. Zaliczka w wysokości miesięcznej pensji. Absolutne zabezpieczenie.

Tylko że w szczególnych warunkach uwaga: „Kontrakt na pięć lat bez prawa zerwania”.

– Skasować.

Piąta propozycja pochodziła od armii. Statek floty. Siedemdziesiąt kredytów plus odpowiednie dodatki. Kontrakt na rok. Bardzo sympatyczny wariant.

Gdyby to tylko nie była armia…

– Skasować.

Dziewczyna jęknęła słabo. Alex się odwrócił – Kim kręciła się na łóżku. Oczy miała otwarte.

– Kryształ…

– Wszystko w porządku. Jest bezpieczny.

– Aha…

I znowu się wyłączyła.

Dziewczyna musi zdawać sobie sprawę z wartości kryształu, skoro zdołała przerwać trans.

– I co ja mam z tobą zrobić? – zapytał cicho Alex. – Co mam zrobić?

Zakłócona metamorfoza to nie żarty. Zaraz zaczną się wizje. Kim może wpaść w szał, a niekontrolujący się specbojownik to straszna rzecz. A nawet jeśli dziewczyna będzie się zachowywać spokojnie – to i tak potrzebuje jedzenia, lekarstw, spokoju, dachu nad głową. To wszystko kosztuje, a on nie ma pieniędzy.

– Nowa oferta – oznajmił terminal.

Alex popatrzył na nowe miejsce pracy, jakie pojawiło się na ekranie.

Statek „Lustro”. Poza kategoriami, zbudowany na Ziemi. Masterpilot plus stanowisko kapitana. Stanowisko kapitana!

Alex drgnął. Wpił się wzrokiem w suche linijki informacji.

Tras lotów nie podano. Dwieście kredytów tygodniowo. Zaliczka za dwa miesiące pracy. Pełne zabezpieczenie na pokładzie statku i „odpowiednie do stanowiska zabezpieczenie w portach”. Kompania Niebo. Kontrakt na dwa lata.

– To niemożliwe – powiedział Alex z przekonaniem. – Takie rzeczy się nie zdarzają.

Nie wytrzymał i zerknął na ramią. Bies faktycznie siedział tyłem, ale właśnie odwrócił głową, zerkając na Aleksa.

– Nie zdarzają się takie kontrakty. A już na pewno nie pojawiają się wtedy, kiedy są najbardziej potrzebne – oznajmił Alex. – Prawda?

Bies najwyraźniej się z nim zgadzał.

Skasować? – podsunął usłużnie terminal.

– Ja ci skasuję! Szczegóły?

– Brak informacji.

– Otwarta informacja o statku „Lustro” i kompanii Niebo.

– Brak informacji.

Takie kontrakty łapie się od razu – pod warunkiem że brakuje ci piątej klepki. Dwieście kredytów to za dużo nawet jak na połączone stanowiska masterpilota i kapitana. Niezależna kompania, niezależny statek, brak szczegółów kontraktu… Zanim się wejdzie, zawsze trzeba poznać możliwość wyjścia – tę prawdę Alex zrozumiał już w czasie swojego pierwszego kontraktu, zawartego na rok i trwającego całe trzy lata.

A przede wszystkim – stanowisko kapitana! To więcej niż kontrakt. To przeznaczenie.

Kim jęknęła.

– Wdepnąłem, co? – zwrócił się Alex do Biesa.

Tatuaż rzucił mu ponure spojrzenie.

– Powrót do kontraktu na liniowcu „Goethe” – polecił Alex.

– Powrót niemożliwy. Kontrakt został zawarty.

Alex oblizał wargi. Wyjął kartę kredytową i podsunął do ekranu.

– Prośba o zawarcie kontraktu z kompanią Niebo na stanowisko masterpilota i kapitana statku „Lustro”.

Minęło dziesięć sekund, zanim terminal się odezwał.

– Pańskie dane zostały przyjęte.

Ze szczeliny pod ekranem wysunęła się kartka. Alex przebiegł ją wzrokiem – absolutnie standardowy, zatwierdzony przez zawodowców tekst. Z jednym małym haczykiem – nie było wymaganej informacji o statku i kompanii.

– Ma pan pięć minut na podjęcie decyzji.

– Określić datę wylotu z planety – powiedział Alex.

– Nie później niż za trzy standardowe doby.

– Dane dotyczące załogi?

– Wybór załogi w kompetencji kapitana.

– Tak smaczny kąsek sera wkłada się tylko do pułapki… – mruknął Alex.

Nie wiedział, dlaczego kontrakt mu się nie podobał. Nie potrafił tego sprecyzować. Pewnie dlatego, że warunki były zbyt dobre…

– Włączyć tryb zawarcia umowy – polecił. Na ekranie pojawił się tekst umowy.

– Ja, masterpilot AIexander Romanow, spec, obywatel Ziemi, zawieram ukazany na ekranie standardowy kontrakt z kompanią Niebo i biorę na siebie obowiązki masterpilota i kapitana statku „Lustro” na okres dwóch lat.

– Przyjęte – oznajmił terminal. – Dane skierowano do związku zawodowego pilotów i kompanii Niebo. Dokonać transferu pieniędzy na pańskie konto?

– Tak.

– Wykonane. Czy udostępnić dokumentację dotyczącą statku?

– Tak. W twardej kopii.

Alex niemal czuł, jak zatrzasnęła się za nim pułapka. Ale kawałek sera już trzymał w zębach i na razie nie miał zamiaru psuć sobie apetytu.

– Włączyć tryb handlowy.

– Niemożliwe do wykonania przy minimalnej konfiguracji.

– Opłacam ten pokój na okres jednej doby w maksymalnej konfiguracji.

– Przyjęte.

– Najbliższa apteka z trybem dostaw ekspresowych. Tryb wideo. Gdzieś w dole, w holu, nocny portier na pewno uśmiechnął się pod nosem – Alex opłacił pokój na dobę, pełną cenę! Normalna rzecz: spec postanowił przedłużyć chwile rozrywki.

– Wrogowi bym nie życzył takich rozrywek – mruknął Alex, zerkając na nieruchome ciało Kim. A na ekranie już pojawiła się twarz dziewczyny naturala, ubranej w bladozielony uniform pracownika apteki.

Rozdział 2

Metamorfoza rozpoczęła się dokładnie o północy, jakby organizm Kim został zsynchronizowany z zegarkiem.

Dziewczyna krzyknęła, wyprężyła się i zrzuciła kołdrę. Znieruchomiała na łóżku, a potem powoli wygięła się w łuk.

Alex obrócił w palcach ampułkę środka przeciwbólowego, ale nie spieszył się z jego podaniem.

Metamorfoza zawsze jest procesem nieprzyjemnym, nawet jeśli przebudowa organizmu jest minimalna. A w przypadku specbojownika, w dodatku z zakłóconym harmonogramem…

Najpierw Kim zwymiotowała, samą żółcią. Alex przyniósł jej wodę, pomógł się napić – pewnie nie wiedziała, co się dzieje, ale łapczywie przywarła ustami do szklanki. Potem zaczął się krwotok. Na skutek fizjologii kobiety gorzej znoszą to stadium – dziewczyna straciła prawie półtora litra krwi. Alex podłączył Kim do kroplówki – dwie stugramowe butelki zamiennika krwi, trzeciej już nie zdążył, bo żyły zaczęły usuwać mu się spod palców. Ciałem dziewczynki wstrząsał dreszcz, w paru miejscach pojawił się krwawy pot. Alex siedział w milczeniu przy łóżku, od czasu do czasu ocierając ciało dziewczyny chusteczkami bakteriobójczymi. Na podłodze leżała mała brudna kupka chustek. Bies na jego ramieniu krzywił się.

– Wytrzymasz – powiedział do niego Alex. – Po mnie też wycierali krew i gówno.

Bies, gdyby mógł, pewnie by dodał, że robiły to sanitariuszki naturale, przywykłe do takiej pracy i otrzymujące za nią pieniądze. Ale koloidalne tatuaże nie umieją mówić.

O drugiej w nocy ciało dziewczyny znieruchomiało. Puls był ledwie wyczuwalny, serce biło rzadko, ale mocno. Alex podłączył się do medycznej bazy danych, przeczytał, co o tym piszą, a następnie podniósł Kim z łóżka, zaniósł do łazienki i włożył do wanny z ciepłą wodą. W łazience był na szczęście zestaw dla inwalidów, więc Alex przypiął dziewczynę pasami tak, żeby nie mogła się zanurzyć i zachłysnąć wodą. Kwadrans przerwy, jaki obiecywała baza, stracił na wietrzenie i sprzątanie pokoju. Brudną pościel i chusteczki spakował do plastikowego worka. Wyszedł na korytarz i wypił filiżankę kawy z automatu.

Gdy wrócił, Kim już zerwała jeden pas i próbowała dosięgnąć ustami mętnej wody.

– Daj spokój, głuptasie – powiedział Alex, wyciągając ją z wanny.

Dziewczyna nie odpowiedziała, pozostały jej już tylko podstawowe, zwierzęce instynkty. Ale na jego rękach niespodziewanie się uspokoiła, pozwoliła położyć się na materacu, łapczywie wypiła dwie szklanki wody mineralnej i leżała cicho.

Alex postał chwilę, patrząc na nią. Wzruszył ramionami. Zdaje się, że wstępna przebudowa organizmu dobiegła końca, zmieniły się też narządy wewnętrzne. Ale zewnętrznie Kim w niczym nie przypominała zwykłych specbojowników z ich szarą skórą, rozszerzonymi oczami, kłębami mięśni, rozrośniętymi palcami rąk…

Następnym etapem metamorfozy powinna być stabilizacja ciała. Ale tu dziewczyna zrobiła mu niespodziankę.

Przebudowa ciała zaczęła się od początku – jako druga fala. Wprawdzie można było zaprogramować coś takiego, ale robiono to bardzo rzadko.

Tym razem Kim krzyczała z bólu. Niegłośno, jakby nie miała sił, ale tak żałośnie, że gdyby ją ktoś usłyszał, wezwałby policję i do pokoju wpadłaby brygada specjalna.

Alex wstrzyknął jej dwie ampułki narkotyku. Kwadrans później nie wytrzymał, zaaplikował dziewczynie stymulator serca i dodał jedną dawkę środka przeciwbólowego.

Bies na jego ramieniu popukał się palcem w skroń.

– Jasne, jeśli umrze, wszystko zwalą na mnie – przyznał Alex. – Wiem.

Gdy znowu chciał posłuchać pracy serca, usłyszał jedynie ciszę.

A jednocześnie dziewczyna równomiernie oddychała.

Potrzebował kilku minut, aby wpaść na to, że należy osłuchać całą klatkę piersiową.

Serce przesunęło się na środek piersi.

– Psiakrew! – powiedział AIex, wściekły na dziewczynę. Tak jakby zawczasu wiedziała, co się z nią stanie. Jakby miała czas opowiedzieć mu o szczegółach metamorfozy.

W gruncie rzeczy była to logiczna transformacja dla specbojownika. Może uratować życie, jeśli przeciwnik zechce strzelić w serce.

O czwartej rano Kim się uspokoiła. Oddech stał się głębszy i bardziej równy, serce, które już umościło się na dobre pośrodku piersi, biło rytmicznie i spokojnie. Za to policzki dziewczyny się zapadły, żebra i kości biodrowe niemal przebijały skórę, jakby Kim przez tydzień głodowała. Kieszeń na brzuchu się odsłoniła – zapadnięta skóra utworzyła zagłębienie, wyraźnie zaznaczając pierścień mięśni. Nabytek dla speca nie tyle bezużyteczny, co dziwny. Bardziej przydatny dla przemytnika, ale komu potrzebny spec – przemytnik?

– Twoi rodzice byli bardzo pomysłowi – mruknął Alex i otarł pokrytą potem twarz dziewczyny. Patrząc na nią, trudno było uwierzyć, że kilka godzin temu unieszkodliwiła osiłka w pociągu trzema ciosami.

Niewykluczone, że gdyby portier zobaczył Aleksa z taką towarzyszką, nie wynająłby im pokoju.

Stabilizacja przebiegała spokojnie, jakby wszystko odbywało się zgodnie z harmonogramem w sali szpitalnej, pod nadzorem doświadczonych lekarzy. Chusteczki sią skończyły, Alex wytarł więc dziewczynę mokrym ręcznikiem i usiadł przy oknie, żeby zapalić. Z przebudową ciała chyba sobie poradziła, ale spec składa się nie tylko z mięśni, nerwów i narządów wewnętrznych. Najważniejszy jest mózg.

Kim jęknęła.

Alex zgasił papierosa, usiadł obok i wziął ją za rękę. Jego towarzysz, specnawigator z Trzeciej Towarowo-Pasażerskiej, twierdził, że spec wychodzący ze stadium poczwarki opiera się na ludziach, którzy są przy nim, przeżywa swego rodzaju przeniesienie. Za przykład dawał siebie – ożenił się z pielęgniarką, która opiekowała się nim w okresie metamorfozy. Teoria brzmiała ciekawie i Alex nie kłócił się z przyjacielem, ale pamiętał, że sam nie czuł niczego do pielęgniarek i lekarzy, obecnych przy nim w czasie metamorfozy. Jeśli nawet zaszło u niego owo przeniesienie, to pewnie na mocną słodką kawę, którą poili go przez cały czas.

Dziewczyna zaczęła coś mamrotać. Wyraźnie, ale w nieznanym języku. Nie lingwa, nie angielski, nie chiński, nie niemiecki, nie rosyjski… Alex już chciał włączyć ekran i zażądać symultanicznego tłumaczenia, ale się rozmyślił. Byłoby w tym coś z podglądania przez dziurkę od klucza.

– Nie chcę! – powiedziała nagle Kim. Jej głos prawie się nie zmienił i to Aleksa ucieszyło. Jeszcze by tylko brakowało, żeby zachowując ciało dziecka, dziewczyna mówiła ostrym, władczym tonem!

– Teraz to już nie ma znaczenia, chcesz czy nie, musisz wytrzymać – tłumaczył jej pilot.

– Nie trzeba, proszę… nie trzeba… – mówiła żałośnie dziewczyna.

Alex pogładził ją po policzku. Umysł Kim błądził teraz w świecie snów i fantazji. Przemiana ciała to jedno, przemiana duszy zaś to zupełnie co innego. To najsubtelniejsza część meta – morfozy. Teraz Kim przeżywa sytuacje zaprogramowane jeszcze przed jej narodzinami. Przywyka do nich. Uczy się kochać swój przyszły zawód.

Alex pamiętał doskonale swoją metamorfozą. Upajające wrażenie lotu. Głębia kosmosu, roje gwiazd. Pilotaż w fotosferze gwiazd, w pasach asteroid, w szalejącej atmosferze planet-gigantów, w zawierusze walczących eskadr.

Szczerze mówiąc, Alex nie wiedział, czy to „doładowanie emocjonalne” mu się przydało – i tak od dziecka marzył o tym, żeby zostać pilotem. To wspaniałe uczucie, gdy się wie, że marzenie na pewno się spełni…

Marzenia bojownika na pewno są inne. Bariera pomiędzy wyobraźnią a rzeczywistością jest tak krucha, że może zostać naruszona w każdej chwili, a przecież specbojownik może zabić człowieka jednym ciosem.

Cóż by to było za wspaniałe zakończenie metamorfozy – dziewczyna budzi się rano i widzi obok swojego łóżka ciało tego, który opiekował się nią całą noc…

Alex zastanawiał się chwilę nad związaniem Kim, w końcu jednak porzucił tę myśl – przemoc mogłaby tylko zaszkodzić. Jeśli zamroczony umysł potraktuje sytuację jako akt agresji, będzie po nim.

– Wytrzymaj, dziewczyno – poprosił. – Już niedługo. Najtrudniejsze masz za sobą.

Kłamał, ale to było konieczne kłamstwo.

– Wiesz… – Kim mówiła cicho, ale w jej głosie zabrzmiała jakaś nieprawdopodobna pasja, nieśmiała odwaga, szczerość, wdzięczność… jednym słowem dusza. – Wiesz, jak tylko cię zobaczyłam, do razu wiedziałam, że to już na zawsze…

Alex się zakrztusił. Oczy Kim nadal były zamknięte, dziewczyna bujała w swoich fantazjach.

Jakby szukając wsparcia, Alex popatrzył na Biesa. Diabełkowi opadła szczęka.

– Tak – przyznał Alex. – Chciałem usłyszeć takie słowa skierowane do mnie. To głupie, ale chciałem.

Kim uśmiechała się, nie otwierając oczu. Alex znowu otarł jej twarz, pomyślał chwilę i wyjaśnił Biesowi:

– A może wcale nie. Po czymś takim ciężko być świnią, a przecież bym musiał.

Bies skinął głową z aprobatą.

– Balmont – powiedziała niespodziewanie dziewczyna, po czym zamilkła, ale nie na długo. – Ajwazowski. Gauguin. Michał Anioł.

Alex wzruszył ramionami. Podszedł do okna, włączył tryb przejrzystości. Nad miastem wstawał już świt – mętny, zadymiony, taki, jaki powinien być na Rtęciowym Dnie. Wczorajszy dzień odszedł w przeszłość.

– Poe. Shelley. Szekspir. Keats. Nabokov. Akutagawa…

– Puszkin – podsunął Alex, nie odwracając się.

– Puszkin. Lermontow. Fet…

Kim zamilkła na moment i zaczęła mówić szybciej:

– Verlain. Rimbaud. Burns. Heine. Schiller. Goethe. Baudelaire. Whitman. Wilde.

– Słusznie, po co ograniczać się do Rosjan – przyznał Alex. – Porządne wykształcenie klasyczne, pochwalam… Tylko po cholerę ono żołnierzowi?

– Basho. Safona.

– Żebym ja jeszcze wiedział, według jakiego klucza ich klasyfikujesz…

– Chopin. Czajkowski.

– A co, z poezją już skończyliśmy? – zapytał Alex.

– Dante… – powiedziała niepewnie dziewczynka. – Gumilew. Bykow. Robespierre.

– Słucham? – zdziwił się Alex i popatrzył na Kim. Dziewczyna oblizała wargi i zaczęła mówić bardzo szybko:

– Churchill. Lenin. Marks. Gandhi. Gates. Den Liao Weng.

Alex usiadł w fotelu, zamknął oczy i wyprostował nogi. Był zmęczony. A dziewczyna mówiła i mówiła, przelatując po całej ziemskiej historii z dezynwolturąi precyzją szrapnela. Dało się zauważyć pewną inklinację w stronę poezji i muzyki, ale nie pominęła polityki, malarstwa, architektury i nauki.

Kim podążała drogą swojej metamorfozy. Wiadomości, umieszczone w niej w okresie prenatalnym, wybuchały teraz w jej mózgu niczym małe pociski. Pod każdym wymienionym nazwiskiem kryła się cała otoczka – daty narodzin i śmierci, wydarzenia, obrazy i wiersze, myśli i odezwy, intrygi i plotki, może nawet całe inscenizacje i nagrania archiwalne.

Cały ogrom wiedzy, absolutnie nieprzydatny bojownikowi.

Alex się zdrzemnął.

Kilka razy budziła go cisza – Kim milkła, potem zaczynała mówić po niemiecku, którego Alex prawie nie znał, po japońsku, angielsku, rosyjsku, chińsku. Potok nazwisk urwał się jakiś czas temu. Teraz dziewczyna po prostu prowadziła rozmowy z nieistniejącymi ludźmi. Rozmowy o niczym.

– To zbyt pochlebna propozycja, monsieur…

Alex drzemał z przerwami. Umiał odpoczywać w takim szarpanym rytmie, zapadając w sen na kilka minut, potem budząc się błyskawicznie, oceniając sytuację i zasypiając znowu. Dobry nawyk w jego zawodzie, otrzymał tę zdolność w czasie metamorfozy. Ale nikt nie uczył go historii świata. To niepotrzebne żadnemu specowi.

– Tak, wasza miłość…

Pilot spał.


* * *

– Alex…

Otworzył oczy.

Dziewczyna siedziała na łóżku zawinięta w prześcieradło. Policzki miała zapadnięte, oczy płonęły blaskiem gorączki, ale była absolutnie przytomna. I wcale się nie zmieniła.

– Gdzie kryształ?…

Alex wskazał wzrokiem stół. Kim zerwała się, przytrzymując prześcieradło, podeszła do stołu, wzięła szklankę.

– Tutaj?

Pilot skinął głową. Palce Kim wsunęły się do wody, wymacały niewidoczne krawędzie. Twarz dziewczynki od razu się rozluźniła.

– Odwróć się… proszę.

Odwrócił się. Gdy spojrzał znowu, w szklance nie było już kryształu.

– Przeszłam metamorfozę? – zapytała niepewnie.

Alex znowu skinął.

– Naprawdę?

– Tak.

Kim zaśmiała się cicho.

– Ja… wiesz, bałam się. Przecież przy zakłóconej metamorfozie można umrzeć, prawda?

– Próbowałaś to zrobić. Ale nie pozwoliłem ci na to.

– Alex… – Od razu spoważniała. – Przyjacielu specu, jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc. Odpłacę dobrem za dobro.

– Wierzę. – Alex niechętnie wydostał się z fotela. Nocne wrażenia już utraciły ostrość, pozostało jedynie zmęczenie. – Weź prysznic, a ja zamówię śniadanie do pokoju. Jesteś głodna?

– Bardzo.

– Czyli wszystko w porządku.

Szukał na jej twarzy choćby najmniejszych zmian, ale nie znalazł nic. Źrenice nie stały się pionowe, uszy się nie wyostrzyły… nie zmienił się również kolor i faktura skóry.

Alex wyciągnął rękę i poklepał Kim po policzku. Dziewczyna uśmiechnęła się, przyjmując pieszczotę bez najmniejszego zdziwienia.

Skóra jak skóra…

– Dlaczego Bies ma taką zmartwioną mordkę? – spytała.

Alex spojrzał ponuro na tatuaż.

– Pewnie dlatego, że jest tępy. Prawie tak jak ja. Idź się umyj.

– Dziękuję… – Stanęła na palcach, żeby pocałować go w policzek i ze śmiechem zniknęła w łazience.

– Nic nie rozumiem – powiedział szczerze Alex. Czyżby metamorfoza się nie powiodła?

Faza psychiczna przebiegła pomyślnie, a ciało się nie zmieniło? Ale przecież serce się przemieściło… no i ta kieszeń pod żebrami… Zresztą kieszeń dziewczyna miała już wcześniej.

Podszedł do ekranu, żeby zamówić w kawiarni przy hotelu porządne śniadanie na trzy osoby. Nie miał wątpliwości, że Kim spałaszuje dwie porcje.

Gdy dziewczyna wyszła z łazienki, odświeżona i ubrana w tani szlafroczek hotelowy, śniadanie już czekało. Smażone jajka z grzybami, gotowana cielęcina, dużo soku, tostów i kawy – Alex miał specyficzne pojęcie o śniadaniach dla młodych dziewcząt speców.

– Ojej, nie zjem tyle! – zawołała Kim, zerkając na stół.

– Tak ci się tylko wydaje. Chodź tutaj.

Rozpiął jej szlafrok i mała lekko się spięła. Alex nie zwrócił na to uwagi. Dotknął piersi.

Wszystko się zgadza. Serce na środku. Pewnie płuca miały teraz jednakowy rozmiar. Można się było tylko domyślać, jak w związku z tym przemieścił się układ pokarmowy i oddechowy.

– W kogo miałaś się przetransformować?

– Coś nie tak? – spytała szybko.

– Żeby stwierdzić, co jest nie tak, muszę wiedzieć, jak powinno być. Kim miałaś zostać?

– Specbojownikiem… Chyba.

– Chyba?

– Nigdy mi o tym nie mówiono… – Kim nie odrywała wzroku od jego ręki. – Myślę, że specbojownikiem. Mam… miałam przyjaciela. Zaprogramowano go na bojownika i okazało się, że mamy wspólne programy nauczania.

– Broń, walka wręcz, taktyka i strategia? – Alex cofnął dłoń.

– Tak.

– Dziwne… Wiesz, że skóra bojowników zmienia swój skład i przybiera lekko szarawy odcień?

Kim się nachmurzyła.

– Moim zdaniem to całkiem ładne!

– Nie przeczę. Ale u ciebie nic takiego nie nastąpiło. Pozostałych oznak nie ma również.

– Coś poszło nie tak? Metamorfoza nie została zakończona?

Wyglądała na szczerze przestraszoną.

– Może i nie. W ramach każdej specjalizacji są pewne podgrupy. Nie jestem znawcą transformacji bojowych… Będziesz musiała pokazać się lekarzowi. Na razie siadaj i jedz.

Kim jadła szybko, co było normalne. Zdumiewające wydawało się tylko to, że przy tym udaje jej się jeść elegancko.

Alex zjadł jajecznicę, wypił kawę i podszedł do ekranu. Lista dokumentów statku czekała na niego w drukarce.

Zaczął czytać, przekonany, że czekają go spore nieprzyjemności.

Tymczasem jego zaskoczenie rosło z każdą linijką tekstu.

„Lustro” było wielofunkcyjnym statkiem klasy gwiezdnej, czymś pomiędzy statkiem pasażerskim a jachtem, z biokorpusem, porządnym wyposażeniem, niezłym uzbrojeniem i więcej niż dobrymi silnikami. Marzenie! Załoga: do sześciu ludzi, liczba pasażerów dwukrotnie większa. Alex nie zrezygnowałby z takiego kontraktu, nawet gdyby miał czas dobrze się zastanowić. Stanowisko kapitana, i to jeszcze z prawem wyboru załogi…

– Coś niebywałego… – wymruczał.

– Alex, a skąd masz pieniądze? Przecież wczoraj byłeś na zerze?

– Znalazłem pracę. – Alex złożył kartkę, schował do kieszeni bluzy. – Kim, skąd ty pochodzisz?

– Z daleka.

– Aha. Masz dokąd pójść w tym mieście? Masz gdzie mieszkać i jak zarabiać na życie?

W oczach dziewczyny pojawił się przestrach.

– Nie. To znaczy tak… ale wolałabym nie.

– Jasne – westchnął Alex. – Będę musiał teraz wyjść. Możesz zostać tutaj i poczekać na mnie albo po prostu odpocząć i zniknąć.

– Ja… poczekam. – Dziewczyna spuściła wzrok.

– Dobrze. Daj kartę, przerzucę ci trochę pieniędzy. Powinnaś się przebrać.

– Nie mam karty.

– A identyfikator? Choćby dziecięcy?

– Nie mam żadnych dokumentów.

Kolejna zagadka… Alex podszedł do ekranu i przelał część pieniędzy na rachunek hotelu, otwierając dziewczynie kredyt.

– Zamów sobie jakieś ubranie – polecił. – I postaraj się często jeść. Niedużo, ale często.

– Wiem.

Alex skinął głową i nic więcej nie powiedział. Ani o konieczności intensywnego wysiłku fizycznego w pierwszych dniach po metamorfozie, ani o możliwości wystąpienia zawrotów głowy czy utraty świadomości, ani o korzyści z sauny, która była w hotelu.

– Zablokuj za mną drzwi – poprosił.


* * *

Rtęciowe Dno skolonizowano dwieście lat temu, chyba z pierwszej stacji hiperkanałowej, zbudowanej na Księżycu w połowie XXI wieku. W sieci informacyjnej można było pewnie otrzymać szczegółowe dane, ale tak naprawdę ta kwestia nieszczególnie interesowała Aleksa. Co za różnica, jaka stacja, macając na oślep w oceanie hiperprzestrzenni, poprowadziła kanał od Ziemi do Rtęciowego Dna?

Tak czy inaczej, planeta nie uniknęła losu pierwszych ziemskich kolonii. Była forpocztą – pośród bezkresnych dżungli zakładano osiedla, tworzono garnizony, budowano fabryki. Na początku ostrożnie, a potem, gdy miejscowa przyroda okazała się bezbronna wobec człowieka – coraz aktywniej. Strumień emigrantów z przeludnionej Ziemi, masowe klonowanie noworodków, ogromny przyrost zaludnienia, dziesięciokrotnie większy od normalnego – krótko mówiąc, zjawiska typowe dla pierwszych kolonii.

Ale kolonii nie udało się zrzucić z siebie jarzma giganta przemysłowego. Zbyt wiele było tu użytecznych kopalin, zbyt dobrze rozwinęła się infrastruktura… Planeta dławiła się odpadami, ale łapczywość i chciwość na razie przeważały. Zdaniem Aleksa powinno to potrwać jeszcze około trzydziestu lat.

Wyszedł z hotelu, unikając spojrzeń wścibskiego portiera, teraz na szczęście innego. Na uliczce obok Hiltona nudziło się w swoich samochodach kilku taksówkarzy.

– Do portu – powiedział Alex, siadając obok kierowcy.

– Kosmoportu? – sprecyzował kierowca natural, mniej więcej czterdziestoletni.

– A co, są jakieś inne?

– Jest port lotniczy… Na północy jest port rzeczny – zaczął wyliczać kierowca, wyjeżdżając z pobocza. – Samych kosmoportów mamy trzy.

– Chodzi mi o centralny kosmoport cywilny.

– Aha. – Kierowca włączył samochód do rzadkiego strumienia pojazdów, przebiegł palcami po sensorach trasomatyzatora i cofnął rękę z kierownicy. Było to trochę lekkomyślne – stary system automatycznego kierowcy nie budził zaufania – lecz Alex nie protestował.

Kilka minut jechali w milczeniu. Ku zaskoczeniu Aleksa samochód jechał równo, zachowując dystans i nie szarpiąc co chwila.

– Z daleka? – przerwał milczenie kierowca.

– Tak. Z Ziemi.

– Byłem tam! – oznajmił kierowca z dumą. – Fajna planeta, no i bądź co bądź praojczyzna… Ale u nas jest lepiej.

– W domu zawsze lepiej – odparł dyplomatycznie Alex. Znał mentalność kolonii. Albo kompleksy i czołobitność, albo zadęcie, duma i wybiórcza ślepota.

– Służyłem w wojsku – oznajmił kierowca. – Cztery lata. Skończyłem jako sierżant. Mieliśmy manewry na Ziemi. Trzy tygodnie.

– Naprawdę?

Aleksa kompletnie nie interesowały ani bohaterskie czyny kierowcy, ograniczające się zapewne do dwóch akcji pacyfikacyjnych, ani okoliczności jego pobytu na Ziemi.

Ale grzeczność kazała podtrzymywać rozmowę.

– Tak! Całe trzy tygodnie. Byliśmy w tej… jak jej tam… Ameryce.

– Północnej czy Południowej?

– A co, są dwie? – Kierowca roześmiał się szczerze, przyznając się do swojej niewiedzy. – Było zimno, więc chyba w Północnej. I jeszcze lataliśmy, żeby zapolować na te… pingwiny. Niedaleko, tylko łodzią przez zatoką i proszą bardzo! Tylko niech pan sobie nie myśli, wszystko legalnie, mieliśmy licencję!

– Nie lubię polowania.

– Niesłusznie. Wojna i polowanie to typowo męskie rozrywki. Ale wojna jest niebezpieczna.

Alex z trudem stłumił śmiech. Cóż za heroiczne i męskie podejście!

– Przy okazji… mogę prosić zapłatę od razu? – Kierowca jeszcze raz obrzucił pasażera spojrzeniem i widocznie zwątpił w jego wypłacalność. Śmieszne. Albo niech żąda pieniędzy od razu, albo wytrzyma do końca…

Alex wyjął kartę i aktywował ją. Zerknął na cyfry na liczniku samochodu: całkiem rozsądna cena.

– Dziękuję. – Kierowca nie wyglądał na speszonego. – A co pana tak interesuje w tym kosmoporcie?

– Jestem pilotem.

– To… tego… – Kierowca zaśmiał się niepewnie. – To biorą naturali na pilotów?

– Jestem specem. Nie mam praktycznie żadnych zmian zewnętrznych.

– A w ogóle dużo zmieniają?

– Sporo. Gdybyśmy teraz zderzyli się z jadącą z naprzeciwka ciężarówką – kierowca pospiesznie zerknął na drogę i nawet chwycił kierownicę – to ciebie rozmazałoby na placek. Zbyt silne przeciążenie. A ja bym przeżył i pewnie wyszedł z samochodu o własnych siłach.

– Wesoły z ciebie facet… – Kierowca nie odrywał już rąk od kierownicy. – Ale ubranie masz… nietypowe.

– Tak się złożyło. Ale to nic, przebiorę się.

– I ten twój tatuaż… O, popatrz, jaki mi w woju zrobili!

Alex spojrzał na dłoń kierowcy. Każdy palec ozdabiała sylwetka nagiej dziewczyny. Na małym palcu prezentowała się kokieteryjna nimfetka, na serdecznym – korpulentna Murzynka, na środkowym – długonoga blond modelka, na wskazującym – wijąca się wokół słupa striptizerka, na kciuku – kucająca w dziwnej pozie Azjatka. Na samej dłoni spoczywał dzielny wojak w pancerzu siłowym i nie wiadomo dlaczego w paradnym berecie. Nawet plecy wojaka wyrażały zadumę i nasycenie.

– Nieźle – przyznał Alex.

– Trzeba będzie usunąć – westchnął kierowca. – Pewnie, że to pamiątka, ale córka rośnie i jakoś tak… nieładnie. Spojrzy tacie na rękę, a tam nie palce, tylko cały harem…

– Zwykła żołnierska rzecz – powiedział Alex. – Nie palce, tylko cały harem.

Kierowca rzucił mu czujne spojrzenie, ale twarz pilota pozostała nieprzenikniona.

– Żartujesz sobie? – zapytał w końcu.

– Ależ skąd. Usuń tylko dziewczyny, a żołnierza zostaw. W ten sposób pozostanie pamiątka.

Twarz kierowcy się rozjaśniła.

– Słowo daję, świetny pomysł! A to dopiero! Dlaczego ja na to nie wpadłem?

– Zdarza się.

Samochód przejeżdżał teraz przez okolice szpitala, obok rzadkich słupów pociągu jednoszynowego. Ruch nadal był zdumiewająco niewielki.

– Do przewozu ładunków jest podziemna trasa – odgadł kierowca zdumienie Aleksa. – No i te… kapsuły pasażerskie też tamtędy jeżdżą. Że też się ludziom chce pchać pod ziemię…

Widocznie to była jego bolączka – podziemny transport, który odebrał mu część intratnych kursów. Przez kilka minut kierowca opowiadał Aleksowi historię budowy trasy podziemnej. Z jego słów wynikało, że jest ona potrzebna jedynie skorumpowanym urzędnikom merostwa.

Alex zamknął oczy. Niepotrzebnie dał się wciągnąć w tę rozmowę. Trzeba było zapłacić i się zdrzemnąć. Pół godziny snu to całkiem sporo.

– Też masz sympatyczny tatuaż – skomplementował Biesa kierowca. – Niby nic takiego, a mordka diabełka jak żywa. Wszystko na niej widać: i zmęczenie, i nudę, i… bo ja wiem, pobłażliwość? Jakby olewał to wszystko.

– To niedobrze – mruknął Alex. – Nie zamawiałem takiego.

– Coś ty, świetnie wyszło! – Kierowca już odzyskał dobry humor. – Az ciebie też fajny chłopak, chociaż spec. Tylko nie myśl sobie… ja tam traktuję was zupełnie normalnie. Ale przecież zdarza się wam… czuć pogardę do naturali, prawda?

– Zdarza.

– Nawet chciałem zamówić córce specyfikację, jak się dowiedziałem, że żona w ciąży. Niedrogo wychodzi, rząd pomaga, można wziąć kredyt na dziesięć lat. No i wiesz co?

– Co?

– Nie mogłem się z kobitą dogadać. Bo wiesz, co ja myślałem? Że najlepiej by było, żeby córka została dobrym technikiem. Duże zapotrzebowanie, pensje wysokie, a koszt nieduży. U nas w wojsku na bazie była taka najemna dziewczyna, spechydraulik. Żebyś ty widział, jak ona palcami odkręcała zardzewiałe śrubki! Przecieki na słuch wykrywała z dwudziestu metrów! A jak rury asenizacyjne przedmuchiwała! A przy tym wszystkim mówię ci, ślicznotka. No i zaproponowałem swojej starej. A ta w bek! Nie chcę, powiada, żeby córka całe życie spędziła w studzienkach i piwnicach! A co życie ma z tym wspólnego? Jedna sprawa życie, a druga praca. No to, pytam, czego ty chcesz? Niech będzie modelką, mówi… Sam powiedz, czy nie głupota?

– Głupota.

– Takie specyfikacje nie są popierane przez państwo i tyle kosztują, że… I co to za robota, kręcić tyłkiem na podium? A poza tym dzisiaj w modzie baby chude jak szczapy, a jutro może się wszyscy będą za pulchnymi oglądać. Bądź tu człowieku mądry i zgadnij!

Alex milczał.

– Specu, zasnąłeś?

Pilot nie odpowiedział i kierowca zamilkł. Chyba nawet się obraził. Na parkingu kosmodromu zahamował tak ostro, jakby chciał, żeby Aleksa rzuciło na przednią szybę.

– Dziękuję – powiedział Alex, otwierając oczy. Rzeczywiście się zdrzemnął, ale ciało zareagowało samo, określiło przeciążenie i utrzymało go w fotelu, gdy tylko zaczęło się hamowanie. – Powodzenia.

I wysiadł, nie zostawiając żadnego napiwku.


* * *

Centralny kosmoport cywilny Rtęciowego Dna nie zasługiwał na swoją nazwę.

Kiedyś pewnie był głównym punktem pomiędzy planetą a orbitą, ale dwadzieścia lat temu zbudowano nowy kosmoport, nieco dalej od stolicy, który mógł przyjmować wielkie nowoczesne statki. Nazwy „centralny” nie otrzymał, a mimo to nim został.

Alex palił papierosa, stojąc przed szklanymi rozsuwanymi drzwiami. Ludzi sporo, ale to wrażenie było raczej spowodowane niewielkimi rozmiarami budynku. Od czasu do czasu z drzwi wy – pływały tłumy, jakby sklonowane, świadcząc o nadejściu kolejnego wahadłowca. Zmiana w zakładach orbitalnych i stoczniach trwała trzy doby, ale zakładów wokół Rtęciowego Dna wirowało bardzo dużo.

Alex wyrzucił papierosa i wszedł do budynku. Zrozumiał, że podświadomie odsuwa od siebie moment wejścia na statek.

W środku kręcili się pracownicy służb portowych, przy punktach rejestracji tłoczyli się pracownicy w uniformach i pasażerowie cywilni. Przechadzała się ochrona, wszyscy jak jeden mąż spece, złudnie niewysocy i wąscy w ramionach.

Alex podszedł do drzwi prowadzących do służbowych poziomów portu. Zauważył, że kilku ochroniarzy zatrzymało się nieopodal, kontrolując sytuację. Powiedział, patrząc na płytkę kamery:

– Aleksander Romanow, spec, kapitan i masterpilot statku „Lustro”, kompania Niebo, Ziemia.

Pod obojczykiem leciutko zapulsował identyfikator, umieszczony pod skórą dwadzieścia lat temu. Sprawdzali go na całego, z ekspresową analizą genotypu.

Alex czekał cierpliwie, aż detektory molekularne wyłapią w sieci naczyń możliwie młody limfocyt, który niedawno trafił do krwi, rozszczepią go, porównają ze wzorcem. Identyfikatora działającego w trybie maksymalnej czujności nie sposób oszukać. Nawet jeśli wytnie się go z ciała i umieści w probówce ze świeżą krwią właściciela. Kontrola mogła potrwać nawet kilka minut, ale bezpieczeństwo było tego warte.

– Identyfikacja zakończona pomyślnie, zezwolenie na dostęp – odezwał się terminal. Głos był ludzki, chyba sprawdzał go operator, a nie program. Pole zagradzające przejście zmieniło biegunowość, pozwalając mu przejść. – Potrzebna pomoc?

– Rozmieszczenie standardowe? Pajęczyna tam, gdzie zwykle?

– Tak – odrzekł operator. – Proszę wejść.

Ranga pozwalała Aleksowi skorzystać z platform transportowych, ale pajęczyna mieściła się niedaleko i pilot postanowił iść piechotą. Była w tym jakaś trudna do wyjaśnienia przyjemność – iść szerokimi pustymi tunelami, ciągnącymi się pod budynkami kosmoportu, kiwać głową napotkanym ludziom. Nie znalazłeś tu pasażerów, handlarzy, drobnych złodziejaszków, tych wszystkich ludzi, którzy nawarstwiają się z biegiem czasu w arteriach transportowych niczym płytki cholesterolu w żyłach. Tutaj byli sami swoi. Nawet jeśli nie tylko spece.

Pajęczyną w portach nazywano dział księgowości i zawierania kontraktów. Częściowo z powodu oznak zewnętrznych, częściowo z powodu wiecznego antagonizmu pomiędzy pracownikami technicznymi a biurowymi. Pajęczyce zresztą odpłacały im tą samą monetą – Alex miał czasem wrażenie, że gdyby to od nich zależało, żaden statek nie opuściłby portu.

– W sprawie urzędowej? – zapytał ochroniarz, stojący przy wejściu do królestwa biurokracji. Pytanie było niemal rytualne i Alex słyszał je w dziesiątkach portów.

– Nie, mam skłonności do masochizmu – odpowiedział Alex jak zwykle.

Ochroniarz uśmiechnął się i dotknął sensora, otwierając przejście. Chyba z przyjemnością wpuściłby do pajęcznika nawet terrorystę, ale jeszcze nie znalazł się terrorysta, który chciałby dokonać zamachu na życie księgowych.

Alex wszedł.

W pajęczynie panowała cisza. W niektórych działach lubiono pracować przy muzyce, ale nie tutaj. Jeśli nawet grała jakaś niesłyszalna muzyka, to dla każdego inna.

Dwadzieścia pająków, czy raczej pajęczyc, jednocześnie odwróciło się i popatrzyło na Aleksa. Niemal wszystkie korzystały ze zwykłych gniazd neuronowych i od ich kości skroniowych ciągnęły się do komputerów zwoje cienkich przewodów. Jedynie kilka specksięgowych nie miało tej ozdoby – neuroterminale wbudowano w podgłówki ich foteli.

– Dzień dobry – powiedział Alex.

Zawsze źle się czuł, wchodząc do pajęczyny. Nie strach, nie wrogość… raczej dojmujący wstyd, jakby przyszedł tu z jakąś drobną, nieważną sprawą i teraz tym głupstwem zawraca głowę ludziom zajętym naprawdę ważnymi problemami.

Pajęczyce milczały, zajęte swoim bezgłośnym sieciowym dialogiem. Tylko jedna dziewczyna, najmłodsza i najładniejsza, poruszyła wargami – jeszcze nie wyzbyła się tego przyzwyczajenia. Alex nie miał zamiaru wykorzystywać tej słabości, lecz artykulacja była zbyt wyraźna i przeczytał z ruchu warg: „Ale przystojniak… mogę ja? No, dziewczyny”…

Tylko nie to! Sympatia dziewczyny na pewno przejawi się w tym, że przetrzyma go tu trzy razy dłużej niż potrzeba.

Jedna ze specksięgowych skinęła, przywołując Aleksa do siebie. To dobrze. Można mieć nadzieję, że zanurzona w wirtualnym świecie pajęczyca szybko załatwi sprawę.

– Nazwisko? – spytała pajęczyca. Oczy miała zamknięte, nie wysilała się na uprzejmość i nie zaszczyciła pilota spojrzeniem. Wystarczyły jej informacje przekazywane przez detektory komputera. Dobrze chociaż, że nie mówi przez głośnik syntetyzowanym głosem. Blada, wręcz sinawa twarz, cienkie wargi, spuchnięte powieki z czerwonymi żyłkami, gładko zaczesane, krótkie włosy.

– Alex Romanow, masterpilot, spec… – zaczął, ale pajęczyca machnęła ręką, dając do zrozumienia, że te informacje jej wystarczą.

Alex zamilkł. Stał, patrząc na komputer przed pajęczyca. Ekran był wyłączony i pilot nie widział, czym zajmuje się teraz ta kobieta. Może przygotowuje czyjąś umowę. Może szuka sposobów uniknięcia podatków, a może sortuje towary w magazynach. Albo kocha się z jakimś partnerem z drugiego końca galaktyki. Mały komputer z dumną naklejką Gel – Crystal inside pozwala jej na bardzo wiele. Cóż z tego, że kryształ jest wielkości główki od zapałki…

– Statek „Lustro”, kompania Niebo – powiedziała pajęczyca i otworzyła oczy.

To było tak niespodziewane, że Alex drgnął.

Jakby potężny czarownik wyszeptał zaklęcie, zamieniając żywe urządzenie peryferyjne w człowieka.

Pajęczyca okazała się dość młoda i nawet ładna. Wystarczyłoby, żeby się uczesała, poszła do kosmetologa i zmieniła uniform na sukienkę.

– Pańskie dokumenty – powiedziała.

Alex nie zrozumiał. Nawet sięgnął do kieszeni, w której leżała kopia umowy, ale pajęczyca już podawała mu pełnomocnictwo na statek, które wyskoczyło z drukarki.

– Proszę potwierdzić tożsamość.

Alex polizał palec, dotknął pieczęci. Po cienkiej plastikowej kartce przebiegły tęczowe fale.

– Powodzenia – powiedziała pajęczyca.

– To wszystko? – zapytał Alex, kompletnie zaskoczony.

– Tak. Życzy pan sobie czegoś jeszcze?

– Właściwie… eee…

– Statek jest gotowy do startu. Dokumenty pan otrzymał… Co jeszcze mogę dla pana zrobić?

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Pajęczyca rzeczywiście wykonała swoją część pracy. Właśnie tak, jak powinna wykonać… w wariancie idealnym. Tylko dlaczego tym razem obeszło się bez długiego grzebania w biografii Aleksa, bez pytań: „Czy rzeczywiście moczył się pan w nocy w wieku pięciu lat? Z czym wiązał się pański głęboki stosunek emocjonalny do sparaliżowanej babci? Jak dużo pan wypił, gdy pobito pana w barze na Zasadzie?”

– Dziękuję – wymamrotał Alex. – Przepraszam…

– Tak?

– Nie… nic…

Odwrócił się i poszedł w stronę drzwi, czując na plecach spojrzenia wszystkich pajęczyc.

O co tu chodziło?

Mają dzisiaj dzień dobroci dla petenta, czy co?

Trwa kontrola i inspektorzy obserwują, co się dzieje w pajęczniku?

A może twarz Aleksa przypomniała pajęczycy szkolną miłość?

„Za dobrze” oznacza czasem ryle, co „bardzo źle”.

Ochroniarz popatrzył na wychodzącego Aleksa i zdumiony zapytał:

– Aż tak źle?

– Tak… chyba tak.

– Wczesnym rankiem też tak jednego speca odprawiły… Ledwie wszedł, już wyleciał z powrotem, cały czerwony, aż ręce mu latały. Okazało się, że ma niekompletne dane o krewnych ze strony matki. Kazali zbierać. Mówił, że to ze trzy dni latania, jak nic. Nigdy nikogo ci krewni nie interesowali, a tu nagle zażądali. Do ulgowego ubezpieczenia, wyobrażasz sobie? Dla jego własnego dobra! A statek, na który się najął, odchodzi dziś wieczorem.

Ochroniarz roześmiał się bez złości, raczej ze współczuciem. On sam też miał okazję kontaktować się z pajęczycami.

– Ubezpieczenie to czasem bardzo pożyteczna rzecz – przyznał Alex. Skinął ochroniarzowi głową i podszedł do platformy transportowej, zostawionej tu przez kogoś. Może przez tego biednego speca, wojującego teraz z pajęczycami z archiwów imperialnych.


* * *

Według dokumentów statek czekał nie w hangarze, lecz na pasie startowym. Widocznie od niedawna jest na planecie. Alex stał na platformie, trzymając się poręczy – wbita przez specjalizację potrzeba posiadania trzech punktów oparcia w poruszającym się obiekcie. Platforma wpłynęła do tunelu magistrali i dość szybko sunęła teraz pod pasami startowymi.

Alex zrozumiał wreszcie, co go niepokoiło od samego początku.

Prawo do wyboru całej załogi!

Tak się nie robi. A raczej robi, ale tylko wtedy, gdy statek został zbudowany na danej planecie. A „Lustro” zbudowano na Ziemi.

Ktoś musiał sterować statkiem w drodze do Rtęciowego Dna. Niechby nie była to nawet kompletna załoga, tylko grupa minimum – pilot, nawigator i energetyk… Ale najmować ludzi na lot w jedną stronę tylko po to, żeby od nowa kompletować załogę na drugiej planecie, to absurd. Na Ziemi był znacznie większy wybór specjalistów niż na kolonialnej planecie, nawet bardzo rozwiniętej. Tym bardziej że istniała stara dobra tradycja pozostawiania w załodze przynajmniej jednego człowieka z poprzedniego składu. Każdy statek to niepowtarzalna indywidualność i doświadczony człowiek może czasem nie tylko zaoszczędzić czas i pieniądze, ale także uratować jednostkę.

Dziwne…

Platforma wyhamowała, ustabilizowała się pod szybem i zaczęła się powoli wznosić. Dwadzieścia metrów w górę, przez skalne podłoże i beton pasa startowego… Alex popatrzył na Biesa – wydawał się zamyślony, ale czujny.

Zgadza się. Coś tu było nie tak, tylko co?… Jak w tym starym dowcipie o specach, chyba od stu lat krążącym wśród naturali – „Czuję podstęp, tylko na czym on polega?”

– Ale przecież nie mogliśmy pozwolić dziewczynie umrzeć – zwrócił się do Biesa.

Twarz diabełka wyrażała niedwuznacznie – mogliśmy, i to jeszcze jak!

Na czym polega podstęp?

Eksperymentalny model statku? Na tyle niebezpieczny i niesprawdzony, że trzeba zwabić załogę i obserwować rozwój sytuacji? Wątpliwe. Według dokumentów statek jest dobry, ale bez niespodziewanych modernizacji. Całe wyposażenie ma typowe.

Niebezpieczny lot? Bzdura! Na niebezpieczne loty zwabia się pieniędzmi, ubezpieczeniami, ulgami, wszystkim, tylko nie oszustwem. Każda kompania bardzo tego pilnuje. Zawsze znajdą się chętni, żeby wsunąć głowę w paszczę lwa, po co zmuszać tych, którzy nie chcą?

Praca na krawędzi prawa? Te same kontrargumenty.

Nie chodzi o statek. Zawsze chodzi o ludzi, a nie o żelastwo.

Alex potrząsnął głową, próbując uwolnić się od wątpliwości. Nie do końca, tylko na tyle, żeby zepchnąć je w odległy kąt pamięci.

Platforma wyleciała przez rozsuwającą się diafragmę luku, zakołysała się, zmieniając płaszczyznę podpory i popłynęła nad polem startowym. Kilka sekund później Alex kompletnie zapomniał o swoich podejrzeniach.

Był w domu…

Ten kosmoport, nawet jeśli utracił dawne znaczenie, żył własnym, pełnowartościowym życiem. Właśnie lądowały dwa wahadłowce; z tej odległości Alex ocenił je jako stare manty, model trzeci albo czwarty. Nie chodziło nawet o sylwetkę, lecz o typ pilotażu i prędkość lądowania. Pośrodku pola stał na trzech rozczapierzonych pierścieniach podpór ciężki towarowy kaszalot o maksymalnym dla tego kosmodromu tonażu. Sunął od niego szereg automatycznych ładowaczy, zaciskających w manipulatorach kontenery i cysterny. Przy eleganckiej, spacerowej wydrze kręciły się małe roboty, łażąc po jej powierzchni, sprawdzając i naprawiając kadłub.

Tylko tu warto żyć. Tutaj i w locie.

Alex się uśmiechał.

Nie psuło mu już humoru smętne, szare niebo, gdzie smog i deszczowe chmury łączyły się w smrodliwy koktajl. Nad tym niebem jest inne, czyste i bezkresne, stworzone do wolnego lotu… Specjalnie dla niego.

A potem platforma ominęła wydrę i Alex zobaczył swój statek.

„Lustro” stało w pozycji startowej. Wyglądało to tak, jakby gigantyczny dyskobol wypuścił dysk z rąk i ten zawisł nad ziemią, nie spiesząc się, żeby wzbić się w niebo. Dysk o średnicy trzydziestu metrów, wykonany z bioceramiki, sześć podpór, trzy silniki marszowe… trochę niezwykła kompozycja, „bukiet” w części rufowej… Zresztą, to może być wygodne. Wypukłość mostka pilotażowego nieco większa niż standardowa dla takiego kadłuba… Widocznie można pilotować w dwie osoby…

Alex przełknął gulę, która tkwiła mu w gardle.

„Lustro” było olśniewająco piękne. Ba, doskonałe – z tym powiększonym mostkiem, niestandardowym układem silników, zielonkawym pancerzem…

To była miłość od pierwszego wejrzenia, wystarczył sam wygląd.

Tak człowiek dojrzały do miłości zadrży na widok jakiejś twarzy w tłumie. Wokół są dziesiątki, setki, tysiące innych, ale tamte nie są mu już potrzebne.

Czasem Alex żałował, że nie potrafi kochać ludzi – ale tylko dopóty, dopóki nie zakochał się w statku.

– Witaj… – wyszeptał, patrząc na „Lustro”.

Platforma wyhamowała. Alex ostrożnie zeskoczył na beton i podszedł do statku. Wyciągnął rękę i ostrożnie, koniuszkami palców dotknął pancerza. Bioceramika była ciepła i sprężysta. Żywa.

– Wiesz, kim jestem? – powiedział Alex półgłosem. – Tak? Widzisz mnie? Witaj…

Obszedł statek dookoła, dotykając pancerza ręką, dopóki wystarczało mu wzrostu. Statek milczał, statek badał jego odpowiedź.

– Podobam ci się?

Teraz cieszył się, że na statku nie ma nikogo. Ta chwila była tylko jego. Nie – jego i statku.

– Przyjąć kapitana.

Identyfikator pod obojczykiem pozostał nieruchomy. Na pewno go sprawdzano, ale nie do końca. To dobrze. Odpowiedziano mu zaufaniem.

Nad głową Aleksa otworzył się luk i wysunął trap, zakończony maleńką platformą. Alex wszedł na nią i pozwolił statkowi przyjąć się na pokład.

Śluza wyglądała standardowo. Trzy bloki skafandrowe, ślizgacz na zamocowaniach. Alex poczekał, aż pokrycie pod jego nogami się zrośnie, zszedł z platformy, która stała się częścią podłogi i wyszedł na centralny korytarz statku.

Na razie wszystko wyglądało typowo. Korpus determinował układ pomieszczeń, zjedna różnicą: zamiast silników bocznych, które umieszczono na rufie, znajdowały się stanowiska bojowe. Właściwie oględziny należało zacząć właśnie od nich, potem otworzyć pakiet z instrukcjami w kajucie kapitana i dopiero wtedy pójść na główny mostek, lecz Alex zlekceważył ten porządek i udał się prosto na mostek. Przed nim korytarzem potoczyła się fala przyćmionego światła, raczej dostosowując się do jego prędkości niż narzucając tempo.

– Dostęp kapitański – powiedział Alex, stając przed lukiem.

Tym razem identyfikator zapulsował. Statek nie mógł zapewnić mu całkowitej swobody sterowania, nie upewniwszy się co do jego tożsamości.

Luk wsunął się w ścianę.

Mostek rzeczywiście był dwuosobowy. Alex ocenił nieduże, owalne pomieszczenie: ekrany ścienne świeciły matową bielą, fotele były otwarte, rezerwowe pulpity naładowane.

Wszystko w porządku. Alex obawiał się, że dwuosobowy mostek na tak małym statku okaże się niewygodny, ale wcale tak nie było. Kapitański fotel był nieco wysunięty do przodu – symboliczny gest. Niewykluczone, że we dwóch będzie tu całkiem wygodnie.

Choć wiele zależy od tego, kto zostanie drugim pilotem.

Alex podszedł do fotela.

Położył się, ręcznie zapiął zamocowania.

Statek cierpliwie czekał.

Alex zamknął oczy.

Strach? Nie… nie strach. Raczej zdenerwowanie jak u nastolatka przed pierwszym pocałunkiem, już nieuchronnym, gdy usta zbliżają się do siebie… a wszystko jeszcze pozostaje nowe, cudowne, niezwykłe, zanim zdarzy się po raz pierwszy.

Alex był już masterpilotem na statkach znacznie większych niż „Lustro”, lecz kapitański dostęp otrzymał jedynie na starej treningowej czapli, jednym z trzech rodzajów statków szkoły pilotów.

Rozbudowując tę analogię, czaplę można było nazwać dziwką. Doświadczoną, umiejętną, serdeczną prostytutką, każdego dnia uczącą niedoświadczonych kursantów sztuki latania. Alex wspominał swój pierwszy statek ciepło i z wdzięcznością, ale teraz wszystko było inaczej.

A raczej – powinno być inaczej.

– Kontakt – powiedział, odchylając się w fotelu.

I poczuł, jak ciepła fala rodzi się w jego karku, rośnie, potężnieje i rozpływa się po całym ciele. Przestrojone neurony potylicznej części mózgu weszły w rezonans z neuroterminalem.

Świat zniknął. Umarł w krótkim oślepiającym błysku i zrodził się na nowo.

Alex był teraz statkiem.

Przeciągnął się całym swoim ciałem w kształcie dysku, zakołysał się na podporach. Poczuł bicie gluonowego reaktora statku. Włączył sensory i wchłonął w siebie przestrzeń nad kosmodromem. Wyczuwał manty, które niedawno wylądowały, wchodzącego w stratosferę kajmana, ostre igły flaerów, lecących nad miastem, poza granicami zakazanej strefy…

Ale to jeszcze nie było absolutne połączenie.

Gdzieś obok, niemal splatając się z jego świadomością, żył statek. Odstąpił człowiekowi swoje ciało, stał się przedłużeniem umysłu i obserwatorem. Alex odłączył sensory i znalazł się w ciemności i ciszy przestrzeni wewnętrznej.

Sam na sam z tęczową mgiełką.

– Dotknij mnie…

Kolorowa mgła, podświetlone słońcem chmury, roje iskier…

– Stań się mną…

Tęcza drgnęła i rozsypała się ognistym deszczem.

Połączyli się.

Statki kosmiczne nie mają pełnowartościowej tożsamości. Podobnie jak superkomputery, zautomatyzowane zakłady, statki oceaniczne i inne półżywe twory. Ludzie nie potrzebują konkurencji. Niektórzy uważają, że sztuczny rozum statku został zaprojektowany na poziomie psa, inni dają za przykład szczury. Zresztą nie wiadomo, co jest większym komplementem.

Ale teraz to było nieistotne.

Teraz stali się jednością: człowiek – z całą swoją pamięcią, doświadczeniem i nawykami, i statek – zestaw wyspecjalizowanych programów, połączonych wspólną matrycą moralno-etyczną. Statek mógł się cieszyć, mógł smucić, wiedział, czym jest strach i wrogość, sympatia i wstręt. Tak… tak. Pewnie na poziomie psa albo szczura, świni czy kota. Ci, którzy nigdy nie odczuwali połączenia, mogli prześcigać się w błyskotliwych porównaniach aż do upojenia.

Alex znał prostą tajemnicę.

Każdy statek ma duszę.

I tylko ten, kto stawał się kapitanem, mógł pojąć tę duszę do końca.

– Nie skrzywdzę cię…

Statek nie mógł odpowiedzieć. Słowami odpowiadały tylko programy serwisowe: sztuczne, wytrenowane, zdolne do podtrzymywania rozmowy – i absolutnie bezmózgie.

To, co stanowiło duszę statku, dawało do siebie dostęp jedynie w pozbawionym słów porozumieniu, w krótkiej chwili połączenia z kapitanem.

– Kocham cię…

Statek nie miał wyglądu zewnętrznego ani wieku, płci ani głosu.

Tylko tęczową pajęczynę emocji, na wieki zastygłą na granicy samoświadomości.

Miłość do statku była bardziej komiczna niż zoofilia. Oficjalnie nikt nigdy nie używał słowa „miłość”, opisując kontakt kapitana i statku. Mówiło się o empatii, mówiło się o kontakcie emocjonalnym.

Nieoficjalną prawdę znali wszyscy.

Tkwił w tym urok stanowiska kapitana i jego gorycz. Opuszczenie statku było czymś w rodzaju porzucenia ukochanej. Kontakt mógł osłabnąć, mógł stracić ostrość. Kapitan mógł zechcieć opuścić statek tak samo, jak statek mógł nie przyjąć kapitana. Bywali tacy, którzy zmieniali statki z łatwością Don Juana. Były też statki nie przyjmujące nikogo, odmawiające kontaktu emocjonalnego.

A jednak być kapitanem znaczyło bardzo wiele. I wcześniej czy później zrozumienie tego faktu docierało do każdego, kto komenderował: „Kontakt”, odchylając się w fotelu kapitana. Teraz ta chwila nadeszła dla Aleksa.

Tęczowa pajęczyna dotknęła go, najpierw nieśmiało, ostrożnie. Alex czekał, tak samo bezcielesny, rozciągnięty w czarnej pustce, otwarty na oścież.

– Pokochaj mnie…

Otuliła go ciepła tęcza.

Rozdział 3

Alex na drżących nogach wstał z fotela, który pchnął go lekko w plecy.

Wszystko się zmieniło.

Świat zyskał sens. Jedyny i niepowtarzalny.

Ciekawe, czy ci, którzy kochają ludzi, mogli czuć coś podobnego?

Wątpliwe.

– Dziękuję… – szepnął.

Teraz to był jego statek. Mógł wzbić się w powietrze z innym pilotem, mógł podporządkować się komendom dyspozytora kosmoportu albo patrolu wojskowego.

Pod warunkiem że Alex nie wyda mu innego polecenia. Chociaż słowo „polecenie” nie było odpowiednie. Nie rozkaz i nie prośba… może życzenie?

– Wrócę jutro rano – obiecał Alex – przygotuj kajutę. – I jeszcze dwie… nie, na wszelki wypadek trzy.

– Kajuty zostały rozkonserwowane – oznajmiła służba serwisowa.

– Dobrze. Do jutra.

Tym razem nie było odpowiedzi. Alex adresował swoje słowa do tego, co nie umiało mówić.


* * *

– Sushi, proszę pana?

Kelnerka stała obok Aleksa. Przezroczysty wózek-akwarium wisiał obok jej ramienia. Alex lekko się podniósł, żeby obejrzeć zawartość.

– Tak.

– Tradycyjne czy podsmażone?

– Smażone. – Alex nie precyzował, co nim kierowało: nie zamiłowanie do miejscowej kuchni, lecz nabyty w szkole pilotów nawyk poddawania choćby minimalnej obróbce termicznej każdego nieziemskiego białka. – Dużą porcję… z prawego dolnego rogu, tuż nad dnem.

– Krewetka nad dnem już zasnęła – speszyła się dziewczyna. Podniosła szklany czerpak-sito, wózek opuścił się usłużnie, wysunęły się panele z formami, prasą i piecem. – Mogę zrobić kilka przejść po powierzchni…

– Nie, poproszę właśnie o tę z dna – powiedział Alex, patrząc na tęczowe punkty w akwarium. – Gdy krewetka zasypia, smak staje się ostrzejszy. I podwójne przyprawy.

– Dobrze. – Kelnerce najwyraźniej spodobało się zamówienie. Alex patrzył, jak wyłuskuje z dna akwarium półżywą krewetkę, zręcznie wkłada do formy, dodaje siedem odpowiednich przypraw, zgniata małą ręczną prasą, wprawnie tnie na paski i rzuca na rozgrzaną kamienną płytkę.

– Tylko proszę nie piec za długo – dodał szybko Alex. – Leciutko, tyle żeby chityna zaczęła chrzęścić.

Minutę później na jego talerzu już leżała porcja sushi – wspaniałego, świeżego, aromatycznego. O dziwo, oceany Rtęciowego Ona pozostały niemal nieskażone i morskie jedzenie było naturalne.

Alex przyznawał, że syntetyczne białko jest znacznie tańsze, bardziej odżywcze i bezpieczniejsze od naturalnego. Ale jedną z tradycji pilotów stanowiło zamiłowanie do naturalnego jedzenia.

Poza tym takie potrawy naprawdę mu smakowały. Alex był głęboko wdzięczny rodzicom, że nie włączyli do parametrów jego specjalizacji zmodernizowanego układu pokarmowego. To prawda, zbędne miejsce, zbędna strata czasu najedzenie, zbędne straty energii na trawienie… Ale przez całe życie jeść białkowo-proteinowe produkty z McRobins?

O, nie…

Polał sushi jasnym sosem sojowym, spróbował. Cudowne. Maguro sushi jeszcze nie podano, ale japońska restauracyjka w porcie okazała się tak dobra, że Alex spodziewał się po rym daniu wszystkiego, co najlepsze. Wprawdzie, sądząc z ceny, maguro sushi zrobiono z mięsa sklonowanego tuńczyka, wyhodowanego gdzieś w kuchni, ale i tak nie były to czyste proteiny z chemicznymi dodatkami smakowymi…

Gdy kelner zmienił talerze, Alex był już najedzony i zadowolony z życia. Poprosił kelnera o telefon, wywołując zdumione spojrzenie: Alex przebrał się już w standardowy mundur kapitana z naszywkami masterpilota, ale zapomniał wziąć ze statku komunikator. Połączenie ze statkiem nie mija bez śladu… Podniecenie zmieszane z odprężeniem jeszcze go nie opuściło.

Wybrał numer ekranu hotelowego, Kim odpowiedziała niemal od razu. Ekranik telefonu był malutki, a hotelowej technice daleko było do ideału, mimo to Alex zdołał zauważyć, że twarz dziewczyny jest spokojna.

– Wszystko w porządku?

– Jasne – pociągnęła nosem. – Trenuję.

– Co?

– Wypróbowuję mięśnie. Czy to normalne, że się nie męczę?

– Chyba tak. Tylko nie przesadź. Przez kilka sekund milczeli.

– Przyjdziesz? – spytała wreszcie dziewczyna.

– Tak. Poczekasz?

Uśmiechnęła się leciutko, a może tak się tylko wydawało Aleksowi.

– Zobaczymy. Pewnie tak.

– Odpocznij trochę – zasugerował Alex i rozłączył się. Podał telefon kelnerowi, który uprzednio taktownie odszedł na bok.

Szkoda, że długie rękawy munduru nie pozwalają zerknąć na Biesa. Może by tak wyciąć okienko w granatowym materiale i za – kleić przezroczystym plastikiem?… Dopiero by załoga miała ubaw… jak już ją skompletuje, rzecz jasna.

Szczerze mówiąc, właśnie z powodu załogi Alex nie wyszedł jeszcze z kosmoportu. W tych niezbyt częstych wypadkach, gdy wybór załogi powierzano kapitanowi, istniały dwie możliwości. Pierwsza – oficjalnie zalecana i rzadko stosowana: poszukiwanie w sieci komputerowej. Druga – nieoficjalna, lecz powszechnie stosowana przez wszystkich rozsądnych ludzi: metoda osobistego wyboru. Do tego celu wykorzystywano knajpy portowe.

Ciekawe, ilu ludzi zerka teraz na Aleksa z ciekawością i zniecierpliwieniem, czekając, aż kapitan skończy obiad?

Maguro sushi było dobre, lecz Alex z trudem skończył danie. Zamówił sake i drogie ziemskie cygaro. Sake lubił, cygar nie, ale stanowiły one zrozumiały dla każdego astronauty symbol i o papierosach należało chwilowo zapomnieć.

Kelner stał obok z tacą, na której spoczywało pudełko cygar, gilotynka i masywna kryształowa zapalniczka. Alex bez pośpiechu rozpalił cygaro.

– Powodzenia w czasie rekrutacji, sir – powiedział kelner, odchodząc.

No tak, każdy, kto pracuje w porcie choćby tydzień, wie, kiedy kapitanowie palą cygara…

– Pozwoli pan?

Alex zerknął oceniająco na pierwszego pretendenta.

Młody albo niedawno odmłodzony mężczyzna. Ciemnowłosy, z dużą domieszką krwi azjatyckiej, ubrany w cywilne ciuchy. Niemal nieuchwytne ślady specyfikacji – źrenice zbyt zwężone w restauracyjnym półmroku, wysokie czoło, nienaturalnie proste plecy jak u doskonale wyszkolonego żołnierza.

Pilot. A raczej masterpilot.

– Proszę. – Alex podsunął pilotowi buteleczkę sake, ogrzewaną w naczyniu z gorącą wodą. To również był znak.

W milczeniu wypili po czarce, otwarcie przyglądając się sobie nawzajem. Teraz pilot mógł wstać, podziękować za poczęstunek i odejść. Alex mógłby odłożyć cygaro i odwrócić się. To by znaczyło, że nie przypadli sobie do gustu.

– Przecież pan również jest pilotem – przerwał milczenie mężczyzna.

– Tak.

– Masterpilotem – rozmyślał na głos tamten. – I szuka pan jeszcze jednego masterpilota? To musi być duży statek.

– Budzi to pański niepokój?

– Nie.

– To dobrze. Ale mój statek nie jest duży.

Pilot się skrzywił.

– Dużo obowiązków poza pilotażem?

– Nie przypuszczam.

– W takim razie potrzebuje pan zwykłego pilota – zawyrokował twardo mężczyzna. – Dwóch masterpilotów na małym statku… To niepoważne.

– Zgadzam się, ale taki jest wymóg właściciela statku. Drugi fotel ma zająć master.

W oczach pilota mignęła iskierka ciekawości, zastanawiał się przez chwilę, w końcu pokręcił głową:

– Nie… nie warto. Powodzenia, kapitanie.

– Nie interesują pana warunki? – spróbował jeszcze Alex.

Nieznajomy spodobał mu się, a z drugiej strony nie wyglądał na specjalnie zamożnego.

– Dziękuję, nie warto – pilot uśmiechnął się sucho. – Wolę unikać pokus.

Skinął krótko głową i wstał. No, proszę. Niech wszyscy widzą, że to on zrezygnował z propozycji, że to nie kapitan odrzucił kandydaturę.

Alex zaciągnął się ciężkim dymem. Cygara stanowczo nie są dla niego.

Doskonale rozumiał reakcję pilota. Master zacznie pracować w parze wyłącznie z braku innych możliwości. Już lepiej samodzielnie latać po planetarnych orbitach na powolnym chomiku z ładunkiem surówek, niż wykonywać cudze polecenia na najciekawszych trasach.

Ale warunki w instrukcji sformułowano bardzo surowo.

Załoga składająca się z sześciu ludzi. Kapitan o przygotowaniu masterpilota. Jeszcze jeden masterpilot. Nawigator. Energetyk. Bojownik. Lekarz.

Nie było ani kogoś od cargo, ani specjalisty handlowego. A raczej – te stanowiska istniały, ale tylko „w miarę możliwości”, jeśli stanowiły czyjąś drugą specjalizację. To znaczy, że nie będą handlować. Nie było też lingwistów i egzopsychologów, a to znaczy, że kontakty z Obcymi nie są przewidziane i przyjdzie im pracować w granicach Imperium Ludzi.

A przy tym…

Obecność dwóch masterpilotów zapowiadała długie i ciężkie trasy.

Bojownik w załodze – lądowanie na niespokojnych planetach.

Lekarz – długie rejsy.

Wszystko to nie bardzo do siebie pasowało. Jeszcze trudniej było zrozumieć, dlaczego przy tak dziwnym składzie załogi, wyraźnie oznaczającym niestandardowe loty, Aleksowi z taką łatwością powierzono dowodzenie statkiem i dano carte blanche przy wyborze załogi.

– Pozwoli pan?

Alex podniósł wzrok.

Poważna, mądra twarz. Jasne włosy, typ europeidalny, rzadko można spotkać tak czysty genotyp. Sądząc po naszywkach i oznakach specjalizacji – energetyk. Gwiazda Rozpaczliwej Odwagi na kołnierzu marynarki – wojskowy w rezerwie. No, no. Rozpaczliwa Gwiazda była odznaczeniem, którego nie dostaje się za darmo… Mężczyzna pasowałby idealnie, tylko…

Tylko z jakiegoś powodu nie spodobał się Aleksowi.

Patrzyli na siebie przez kilka sekund.

– Chyba ma pan rację – powiedział uprzejmie energetyk. – Nie uda nam się współpracować. Szkoda, od dawna jestem bez grosza.

– Napije się pan?

– Nie, dziękuję, pewnie będzie pan tu długo siedział, proszę nie tracić czasu na głupstwa.

Odszedł. Alex odprowadził go ponurym spojrzeniem.

Zawodowiec. Dobry spec, dobry człowiek. Ale nie dogadaliby się. Kiedy pół życia spędza się w zamkniętej puszce, wie się takie rzeczy od razu.

Rekrutacja zaczęła się nie najlepiej. Istnieje nawet przesąd, że jeśli trzech pierwszych kandydatów kapitan odrzuca od razu, to lepiej się do niego nie pchać, bo to przynosi pecha. Astronauci to najbardziej przesądni ludzie na świecie.

– Kapitanie?

Kobieta nie odczekała należnej przerwy. Oparła się rękami o stół i nachyliła do Aleksa.

– Szuka pan załogi?

Niemłoda. Wysoka, prawie dorównująca Aleksowi wzrostem. Czarnoskóra. Raczej ładna, ale tą nienaturalną urodą, zdradzającą pracę wizażystów, nadających przyjemne rysy zmienionemu ciału. Twarz niemal kwadratowa. Oczy zbyt duże, prawie takie jak u Kim. Dziwne dłonie… dziwne paznokcie. I znaczek cargo na bluzce. Widocznie na twarzy Aleksa coś mignęło, bo kobieta spytała:

– Cargo nie jest potrzebny?

– Niestety, nie. To mały statek, pasażerski.

– Proszę mi wybaczyć, kapitanie…

– Niech pani zaczeka!

– Tak? – Kobieta uniosła Lekko brwi.

– Pani specyfikacją nie jest cargo.

– Zgadza się. Ale lekarz na małym statku tym bardziej nie jest potrzebny.

– Jest.

– O? To ciekawe. – Przysiadła jednak. – Naleje mi pan?

– Tak, oczywiście… – Alex pospiesznie napełnił czarkę, podał kobiecie. Stuknęli się.

– Co to za statek?

– Nazywa się „Lustro”. Zbudowany na Ziemi, poza kategoriami. Na podstawie większości parametrów można go określić jako zmodernizowany jacht o średnim tonażu, o kształcie dysku. Sześcioosobowa załoga, włączając mnie.

Alex przyłapał się na tym, że namawia kobietę. Prawie jej się podlizuje.

– To ciekawe – powtórzyła kobieta. – Jest tam przynajmniej przedział medyczny? Czy tylko połączony z kambuzem?

– Jest, o pełnym profilu. Prawdopodobnie przeniesiony z niszczyciela.

– A niech mnie… – Zaśmiała się z przymusem. – Prawdopodobnie? Od dawna jest pan kapitanem?

– Od dwóch godzin.

– Jasne. A kto jest w załodze?

– Ja.

– Zupełnie jasne.

Obracała w rękach czarkę z sake, nie spiesząc się z wypiciem.

– Warunki?

– Zawodowe minimum dla tego typu statków plus dwudziestoprocentowy dodatek. Kontrakt na dwa lata.

– I dokąd będziemy latać?

– Nie wiem.

– A cele rejsów?

– Na razie nieznane.

– Doskonale, kapitanie…

– Wszystko rozumiem. Jednak ja przyjąłem tę propozycją.

– Może po prostu nie miał pan innego wyjścia?

Trafiła w sedno. Alex nie uznał za stosowne odpowiedzieć.

– Dobrze… załóżmy. Jestem Janet Ruello, czterdzieści sześć lat, speclekarz, cargo… – zawahała się, ale mimo wszystko dokończyła: – Speccelowniczy, speclingwista, specmłodszy pilot. Jestem gotowa rozpatrzyć pańską propozycję.

Alex odstawił naczynie. Popatrzył na Ruello – kobieta była absolutnie poważna.

– Cztery specyfikacje?

– Pięć. Ale piąta nie ma nic wspólnego z kontraktem.

– Mimo to chciałbym poznać ją również.

W ciemnych oczach kobiety pojawiła się ironia.

– Specoprawca. Oficjalna nazwa brzmi inaczej, sens jest właśnie taki. W zasadzie to moja główna specjalizacja.

– Jest pani z Ebenu! – wykrzyknął Alex, którego wreszcie olśniło. – O, do licha…

– Tak. – Kobieta wytrzymała jego spojrzenie. – Eben, planeta-kwarantanna. Urodziłam się tam, służyłam w Korpusie Wzajemnej Pomocy do trzydziestego roku życia. Zostałam wzięta do niewoli w czasie bitwy Zasłony. Pięć lat psychoterapii. Tymczasowe obywatelstwo Imperium z prawem do pracy i rozmnażania się.

Teraz Alex rozumiał, dlaczego kobieta mająca pięć… no dobrze, cztery specjalizacje, nosi na piersi znaczek cargo – zawodu, którego nauczyła się sama.

– Pańska decyzja? – zapytała sucho kobieta.

– Mogę zadać nieoficjalne pytanie?

– Tak… chyba. – Zmieszała się nagle.

– Uczestniczyła pani w ekspertyzach dotyczących specjalizacji?

Janet wzruszyła ramionami.

– Nie jestem, oczywiście, ekspertem, ale zdarzało się. Zwykła procedura w naszej flocie: określenie, która specjalizacja udała się najbardziej i czy w organizmie nie doszło do konfliktów fizjologicznych. Na przykład pracy lekarza i śledczego nie można łączyć z przyczyn psychologicznych, z przyczyn fizjologicznych zaś nie da się być jednocześnie nawigatorem i pilotem. To akurat wiedzą wszyscy, ale jest jeszcze cała masa bardziej skomplikowanych sytuacji.

Zdaje się, że Janet miała ochotę na zwierzenia. Alex skinął głową, zadowolony z odpowiedzi, i zapytał:

– Czemu tak szybko przegraliście wojnę? Dziesięć lat temu Eben mógł wystawić flotą dorównującą flocie imperialnej! Plus wyszkolenie i przygotowanie… po trzy specjalizacje minimum, prawda? Co się stało?

– Naprawdę pan nie rozumie? – W głosie Janet brzmiało zdumienie. – Przecież nie przygotowano nas do walki z ludźmi! Przeciwnie… Wiedzieliśmy, że rasa ludzka ma panować we wszechświecie. Jeszcze pół roku albo rok i nikt, proszę mi wierzyć, nikt nie mógłby nas powstrzymać. Na Chrystusa Rozgniewanego… Przecież krążowniki klasy Liturgia zdolne są do zrywania fotosfery z gwiazd, przemieniania je w supernowe! Oczyszczający płomień, w którym spłonęłyby wszystkie planety Obcych…

– Dobrze, że nie zdążyliście ich zbudować… – rzucił Alex, obserwując reakcję kobiety.

– Jak to nie zdążyliśmy? Dwa krążowniki były gotowe! Wprawdzie nie zdążyłyby przedrzeć się do stref Obcych, ale mogły z łatwością zadać cios w Słońce czy Syriusz! – Zaśmiała się niewesoło. – Drogi kapitanie, my po prostu nie mogliśmy walczyć z ludźmi! Fatalne niedopatrzenie naszej własnej propagandy. Namawialiśmy, błagaliśmy, wyjaśnialiśmy… braliśmy do niewoli i robiliśmy pranie mózgu… ale zabijanie takich jak my…

– Imperium również poniosło straty.

– Głównie przypadkowe. Czasem z powodu załamań nerwowych. Oficerowie otwierali ogień, a potem puszczali sobie pro mień w łeb, gdy tylko docierało do nich, że zabijali braci krwi… Wy nie mieliście takich problemów.

– Ostatnie pytanie, Janet. Przepraszam, ale muszę je zadać.

– Niech pan pyta.

– Jaki jest teraz pani stosunek do ideologii Ebenu? Proszę mnie dobrze zrozumieć, mieć w załodze człowieka urodzonego żeby zabijać każdy nieludzki organizm…

– Nadal twierdzę, że rasa ludzka jest najdoskonalsza we wszechświecie. Wybrana przez Stwórcę.

Janet zamilkła, a potem dodała cicho:

– Przecież pan wie, Aleksie, że efektów specjalizacji nie da się wymazać. W żaden sposób.

– A jak pani żyje z takim przeświadczeniem? – Alex rozejrzał się w poszukiwaniu choćby jednego Obcego. Rtęciowe Dno znajdowało się daleko od granicy, ale handlowe statki Obcych czasem tu zawijały.

Ani jednego, jak na złość. Ani ciężkich, nieruchawych Fenhuan, otulonych w fałdy pseudoskrzydeł, ani drobnych i zwinnych Brawnie, ani Czygu… Zresztą, tym „aromatycznym” Obcym nikt nie pozwoliłby wejść do restauracji.

– Teraz uważam – powiedziała twardo Janet – że metoda ksenocydu, pochwalana przez nasz Kościół rządzący, była fatalną pomyłką. Jest ona nie do przyjęcia z powodów moralno-etycznych. Zabijając Obcych inaczej niż w samoobronie, zniżamy się do ich poziomu. Rasa ludzka powinna podbić galaktykę na drodze pokojowej, doskonaląc technikę i biotechnologię, zajmując coraz większą przestrzeń, tworząc cywilizację i szybko się rozmnażając. Właśnie ta droga doprowadzi do tego, że niepełnowartościowe rasy zdegradują się i wymrą, pozostawiając wszechświat ludziom. Jestem nawet skłonna uznać, że mamy obowiązek zachować pomniki ich kultury, stworzyć muzea i w miarę możliwości podtrzymywać pozostałości gatunków biologicznych w ogrodach zoologicznych i rezerwatach.

– I żyje pani, realizując te poglądy?

– Oczywiście. W ciągu dziesięciu lat, które minęły od czasu mojego zwolnienia, urodziłam czwórkę mądrych, zdrowych dzieci, którym ofiarowałam specjalizację obejmującą pożyteczne dla społeczeństwa, pokojowe profesje.

Zastanowiła się i dodała:

– Stosunkowo pokojowe… Może się pan nie denerwować, kapitanie. Widok Obcych nie budzi we mnie wspomnień o metodach ich likwidacji. Jeśli tylko nie zajdzie taka potrzeba.

– Dobrze. Jeśli urządza panią kontrakt i statek…

Janet skinęła głową. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

– Sądzę, że tak. Wolałabym pracować jako cargo, ale lekarz też może być. Inne moje specjalizacje są mniej przyjemne. Potrzebne panu rekomendacje z poprzednich miejsc pracy?

– Tak. Nie wątpię, że pani przygotowanie jest wspaniałe, ale takie są wymagania… – Alex podał kobiecie jeden z wziętych ze statku blankietów kontraktu. Wypili jeszcze po kieliszku, zatwierdzając umowę. Janet wstała od stołu i wyszła.

Cygaro Aleksa dawno się wypaliło. Zamówił drugie.

Lekarz z Ebenu… Co za wspaniały żart losu. Wszystkie żarty losu są udane.

Nie miał najmniejszych wątpliwości co do kwalifikacji zawodowych doktor Janet. Wszystkie jej dodatkowe specjalności stanowiły niewątpliwy plus – nawet jeśli się nie przydadzą. Ta kobieta praktycznie nie jest zdolna do przejawiania agresji wobec ludzi – to również niedopatrzenie propagandy Ebenu, która pozwoliła Imperium odizolować planetą od reszty kosmosu.

Czy Janet mogłaby zareagować gwałtownie na widok Obcych? Przypomnieć sobie zawód specoprawcy? Mało prawdopodobne. Skoro wojskowi psychologowie uznali, że można włączyć jeńców do społeczeństwa, pozwalając im tym samym na kontakty z Obcymi, to znaczy, że są pewni swojej terapii. Sprytne obejście problemu… Nie naruszyli podstaw światopoglądu mieszkańców Ebenu, nie podważyli pewności, że ludzkość to rasa najwyższa, wprowadzili im jedynie przekonanie o pokojowym sposobie osiągnięcia panowania we wszechświecie. Tak oto z setek tysięcy sfrustrowanych jeńców, którzy nigdy nie zobaczą swojej nieszczęsnej planety otrzymali setki tysięcy wykwalifikowanych, fanatycznie oddanych ludzkości speców. Zabroniono jedynie przyjmować ich do wojska. Tam ich wiara mogłaby znaleźć nowych wyznawców, a psychologiczne blokady – rozpaść się w pył.

– Kapitanie?

Chłopak był bardzo młody. Najwyżej dwadzieścia lat, prosto z uczelni.

– Tak?

– Ma pan może miejsce dla specenergetyka?

Wszyscy dziś tacy niecierpliwi… Alex miał okazję być obecny przy rekrutacji, którą przeprowadzał jego poprzedni kapitan, Richard Clain – „grzmiący Richard”, jak go nazywano za plecami. W czasie rekrutacji Richard stawał się zupełnie inny. Rzeczowy, niespieszny, nawet senny. A ci, którzy podchodzili do jego stolika, zachowywali się tak samo.

– Mam.

– Nadam się?

Chłopak również był typem europeidalnym. Oczywiście spec, innych na energetyków nie brano. Skóra zanadto różowa, rumiana twarz nieco infantylna, oczy błyszczące, lekko wypukłe, długie ciemnoszare włosy leżące ciężko na ramionach… niczym ołowiany parawan, bo taką właśnie rolę pełniły. Niełatwo sprawić, żeby człowiek stał się praktycznie nieczuły na radiację. Na przykład podczas pracy energetyk musi wciągać jądra do brzucha…

– Proszę obejrzeć kontrakt – powiedział Alex, podając mu kartkę. – Pracował pan przy reaktorach gluonowych?

– Tak naprawdę to nie – odpowiedział z roztargnieniem chłopak, przeglądając umowę. – Ale dobrze je znam. Przez ostami rok o niczym innym się nie uczyliśmy. Tutaj też przyleciałem na statku z gluonowymi.

– Uczył się pan na Ziemi?

– Tak, oczywiście… – Chłopak zamyślił się nad jakimś punktem i Alex przelotnie pomyślał, że dzieciak wcale nie jest taki naiwny, na jakiego wygląda.

Nagła myśl kazała mu zapytać:

– A jak się nazywał statek, na którym tu przylecieliście?

– „Nieustraszony”… Nazwali jacht zupełnie jak wojskowy krążownik. – Chłopiec podniósł wzrok i skinął głową. – Podoba mi się pańska propozycja. Nie chcę się na razie pchać na duże statki. Jeśli urządza pana energetyk z dwutygodniowym stażem pracy, to lecę spakować swoje rzeczy.

– No cóż… Zaryzykujmy, synu – powiedział Alex, bez powodzenia usiłując nadać swojemu głosowi ten ojcowski ton, jaki zwykle w takich wypadkach przybierał Richard. – W końcu wszyscy kiedyś zaczynaliśmy, prawda?

Oczywiście, nie miał zamiaru mówić smarkaczowi, że stanowisko energetyka to jedno z tych, na które chętniej bierze się młodych, po uczelni. Doświadczenie zdobyte przy jednym reaktorze wcale nie pomaga w pracy z innym. Zachowanie strumienia gluonowego jest nieprzewidywalne i lepiej wziąć nowicjusza nieobciążonego wspomnieniami niż starego wyjadacza.

– Dziękuję – powiedział szczerze chłopak. – Nie pożałuje pan. Ja, Paul Lurie, lat dziewiętnaście, specenergetyk, przyjmuję pański kontrakt.

Nawet nie poczekał na obejrzenie statku – od razu podpisał dokumenty. Alex obiecał sobie, że przy pierwszej okazji da chłopcu premię – takie gesty zaufania należy docenić.

– Pozwoli pan?

Nowy kandydat ubrany był w kraciasty kilt i luźną błękitną koszulę. Mocny, rudy, o skośnych oczach i ogólnie azjatyckim wyglądzie. W lewym uchu kolczyk, w prawym klips – odtwarzacz. Długie włosy zaplecione w ścisły warkocz. Na policzkach mieniące się kolorowe spirale – albo tatuaż, albo zwykła aplikacja.

Przez kilka sekund Alex próbował określić jego profil, w końcu poddał się i skinął głową. Nalał sake. Ten również wolał wziąć byka za rogi.

– Potrzebny panu nawigator?

– Tak.

– Proszę obejrzeć.

Skądś, jakby zza pazuchy, wyciągnął plik rekomendacji i położył przed Aleksem.

Zestaw robił wrażenie. Pięć lat służby w siłach imperialnych na najróżniejszych statkach, od niszczycieli do liniowców. Nawigator podejrzanie często zmieniał statki, ale przy tym zawsze dostawał szalenie pozytywne rekomendacje. „Oszczędność energii…” „Wyliczenie skoku w warunkach bojowych”… „Kiedy przyrządy odmówiły posłuszeństwa, ręcznie dokonał orientacji statku”… „Przeprowadził remont przy całkowitym braku doświadczenia, wyłącznie w oparciu o intuicję”.

– Paku Generałow, często zmieniał pan miejsce pracy… – zauważył Alex. Coś jeszcze niepokoiło go w tych wzorcowych dokumentach. Ale co?…

– Taki charakter. – Nawigator poprawił kilt, założył nogę na nogę i napił się sake. – Taki charakter… Ale nikt nie ma żadnych zastrzeżeń co do moich kwalifikacji zawodowych.

– Nie jest pan człowiekiem konfliktowym?

– Kapitanie, znalazłoby to odbicie w dokumentach.

– To prawda. A jednak… to mały statek, czy zadowoli pana stanowisko nawigatora na jachcie?

– Absolutnie. Lubię małe i szybkie statki.

Generałow wyciągnął pomiętą paczkę papierosów, wyjął jednego, potarł nim o stół, zapalił i zagadnął:

– Przy okazji… jestem gejem. Nie robi to panu różnicy?

– A powinno? – zapytał zaskoczony Alex.

– No wie pan, są różne postawy etyczne…

– Pochodzę z Ziemi. Nie musi mnie pan podejrzewać o uprzedzenia – odparł sucho Alex. Coś go jednak wyraźnie niepokoiło i nadal nie wiedział, co to takiego. – Myślę, że powinien pan obejrzeć statek. Wyznaczyłem wszystkim nowym spotkanie na jutro rano.

Nawigator znowu skinął głową i rzucił od niechcenia:

– I jeszcze jedno… Jestem naturalem. To nie problem?

Alex był wstrząśnięty.

Rzecz jasna, wśród astronautów byli nie tylko spece. Zaledwie kilka stanowisk wymagało modyfikacji ciała i świadomości: energetycy, dowódcy taktyczni, lingwiści… Cała reszta była teoretycznie otwarta dla naturali. Alex widywał ich wśród lekarzy pokładowych, celowniczych, znał nawet jednego pilota naturala, ale bardzo starego.

Ale nawigator?!

Utrzymać w głowie pięciowymiarową mapę świata, półtora tysiąca głównych kanałów, co najmniej trzydzieści tysięcy znanych tras, trzysta tysięcy studni grawitacyjnych… Nawigator to nie tylko wyczucie przestrzeni oraz intuicja, jak u pilota. To przede wszystkim mózg, działający jak komputer, przebudowane połączenia nerwowe, wzmocniona logika i skasowane emocje…

A więc to go zaniepokoiło! We wszystkich rekomendacjach, we wszystkich tych hymnach pochwalnych nie padło słowo „spec”.

– Nie powinienem podejrzewać pana o uprzedzenia? – zapytał uprzejmie Generałow.

Alex z wysiłkiem pokręcił głową:

– Nie… nie powinien pan. Przyjmuję pana… jeśli urządza pana statek i umowa, oczywiście.

Mężczyzna w kilcie patrzył na Aleksa, szarpiąc klips w uchu. Albo szukał w eterze jakiejś stacji, albo się denerwował.

– Oto i odpowiedź na pańskie pytanie – rzekł niespodziewanie.

– Jakie?

– Dlaczego często zmieniam statki. Wpadł pan w typową pułapkę… Trudno przyznać się do swoich uprzedzeń, ale pracować z naturalem… jeszcze trudniej. Weźmie mnie pan do załogi i przy pierwszej sposobności postara się mnie pozbyć. Oczywiście, dając mi najlepsze rekomendacje, bo przecież piloci nie potrafią kłamać.

– Potrafimy.

– Proszę mnie nie rozśmieszać, kapitanie… Jeszcze nie podpisałem umowy i nie obowiązuje mnie subordynacja. Dlatego powiem… – Generałow wypuścił kłąb dymu, uśmiechnął się. – Właśnie, ma pan jeszcze szansę, żeby się wycofać. Komu potrzebny nawigator skandalista? A więc, kapitanie, nie umie pan kłamać. Wszystkim pilotom usunięto zdolność do miłości i to jest ze wszech miar słuszne. Zakochani nie są skłonni do ryzyka, chyba że w imię obiektu swojej miłości, a pilot powinien być gotowy zginąć w każdej chwili. Za to w ramach przeciwwagi wzmocniono pozostałe wartości moralne: dobroć, uczciwość, oddanie, wielkoduszność. Rączą, że jest pan z tych, którzy wybiegną na drogę po sparszywiałego psa, zdejmą kocięta z drzewa, dadzą pieniądze na fundusz dobroczynny i jałmużnę każdemu żebrakowi. Kłamstwo jest dla was procesem męczącym, nieprzyjemnym i prawie niemożliwym. Piloci wolą niedomówienia, uchylanie się od odpowiedzi niż kłamstwo. Nawigator natural budzi w panu niechęć, prawda?

– Nie – wydusił Alex.

W oczach Generałowa pojawił się szacunek.

– Silny z pana człowiek, kapitanie. Spod jakiego jest pan znaku zodiaku?

– Baran.

– Ja jestem Panną – uśmiechnął się Generałow. – Wie pan co, to dobre połączenie, dogadamy się. Niech pan da ten kontrakt!

Alex w milczeniu podał mu blankiet. Pak przebiegł oczami standardowe linijki, wzruszył ramionami na widok cyfr.

– W dodatku całkiem nieźle…

Poślinił palec i przyłożył go do punktu rozpoznania. Podzielił kartkę na dwie połowy, jedną oddał Aleksowi, drugą schował do kieszeni na kilcie.

– Został pan przyjęty do załogi „Lustra” – wygłosił Alex.

Generałowa jakby ktoś przybił do deski – wyprostował się, z jego wymalowanej twarzy znikł uśmieszek.

– Pańskie polecenia, kapitanie?

I tylko w oczach pozostała ironiczna iskierka.

– Przebrać się w standardowy mundur nawigatora. Zetrzeć wzory z twarzy. Jutro o dziewiątej rano stawić się przy statku.

– Tak jest, kapitanie.

– To wszystko, jest pan wolny.

– Zezwala pan na spędzenie wieczoru w barze, kapitanie?

– To pańska sprawa – rzekł Alex po chwili zastanowienia. – Ale jutro rano musi pan być absolutnie zdolny do pracy.

– Oczywiście – powiedział Pak, ale nadal nie odchodził od stolika, jakby czekał na dalsze polecenia.

– Od dawna szuka pan pracy?

– Od miesiąca.

– Czy są w sali jacyś masterpiloci?

Generałow nawet się nie obejrzał.

– Tylko ten, który podszedł do pana pierwszy.

– Dobrze… jest pan wolny.

Gdy nawigator odszedł, Alex wypił sake jednym haustem. Odszukał spojrzeniem swojego kelnera, poruszył w powietrzu palcem, jakby podpisywał rachunek.

Nieźle go podszedł ten cwany natural! Nigdy nie wolno nie doceniać tych genetycznie niezmienionych, nigdy! Najpierw to głupie pytanie o stosunek do gejów, jakby kapitan miał się przejmować tym, z kim śpią jego podwładni, a potem, gdy Alex zadeklarował się ze swoim brakiem uprzedzeń, prawdziwy sztych.

Nawigator natural… To przecież niemożliwe!

I jak zareagują na to inni członkowie załogi? Janet, z jej pięcioma specyfikacjami, chłopak energetyk, który niedawno ukończył szkołę?

Zresztą jeśli któreś z nich wyrazi protest, będzie powód, żeby odrzucić Generałowa. Chociaż… Niestety nie. Janet jeszcze nie podpisała kontraktu. Jeden Paul Lurie może się uprzeć, że nie powierzy swojego życia naturalowi.

Przez głowę Aleksa przemknęła szalona myśl – poprosić energetyka, może nawet polecić mu, żeby zgłosił sprzeciw wobec kandydatury Generałowa. Paul podpisał kontrakt wcześniej i z formalnego punktu widzenia Alex ma obowiązek respektować jego opinię.

Myśl rozbłysła i znikła, pozostawiając nieprzyjemny osad. Pod jednym względem Generałow miał rację – pilotom nie jest łatwo kłamać. To część zapłaty za życie wśród gwiazd, obok niezdolności do kochania ludzi.

Podszedł kelner, Alex zapłacił i szybko wyszedł z sali. Pozostały mu jeszcze dwa wakaty, ale na temat jednego miał już pewien pomysł. Wariacki, ale warto spróbować.


* * *

W hotelu siedział inny portier – nowa zmiana. Ten w ogóle nie zwrócił uwagi na samego Aleksa, zerknął jedynie na mundur kapitana i rozpłynął się w uśmiechu. Tacy ważni klienci rzadko zatrzymywali się w Hiltonie…

Alex dotarł do swojego pokoju, dotknął sensora dzwonka i przyłapał się na tym, że zżera go ciekawość, czy Kim czeka, czy wolała zniknąć, wyczyszczając uprzednio rachunek pokoju?

Ciągle przychodziło mu płacić za wiarę w ludzką uczciwość, lecz Alex znajdował w tej „loterii” dziwną przyjemność – te bardzo rzadkie przypadki, gdy wiara się opłaciła, dawały mu ogromną satysfakcję.

Kim otworzyła drzwi.

Czekała!

Alex pokręcił głową, chociaż autentyczna radość na twarzy dziewczynki sprawiła mu przyjemność.

– Kim… przecież prosiłem, żebyś zablokowała. Nawet nie spojrzałaś w wizjer.

– Skąd wiesz?

– Gdy kamera na drzwiach pracuje, obiektyw włącza podczerwień. Potrafię to dostrzec.

– Aha… – Kim odsunęła się od drzwi, pozwalając mu przejść. – Nie musiałam patrzeć, wiedziałam, że to ty.

Teraz z kolei zdziwił się Alex.

– Skąd?

– Poznałam po krokach. Masz charakterystyczny chód, jakbyś próbował nie odrywać nóg od podłogi.

– Tak? Nigdy nie zauważyłem. – Alex zamknął drzwi, popatrzył na swoje nogi i zamyślił się. – Czyli co, powłóczę nogami?

– Nie, po prostu starasz się jak najszybciej postawić je z powrotem na ziemi. I nigdy nie odrywasz obu nóg jednocześnie! – Kim podskoczyła. – Coś ty taki poważny? Słowo daję, przepraszam, że nie spojrzałam w wizjer, poprawię się!

– Jeśli człowiek odrywa obie nogi od podłoża, to znaczy, że biegnie… – Alex przygryzł wargę. Odrywa obie nogi… a jeśli odrywa obie nogi i jeszcze miednicę na dokładkę, to już uraz zawodowy. – Już wiem… Na chomikach i innych łodziach systemowych nie ma sztucznej grawitacji. Odbywałem tam półroczną praktykę i przyzwyczaiłem się do przyssawek… A może to część mojej specyfikacji… nigdy nie tracić punktu oparcia.

Kim, zdaje się, zdążyła się już znudzić.

– Super. Bardzo przewidująco, przyjacielu specu. Widzisz, jak wydałam twoje pieniądze?

Rozłożyła ręce i obróciła się, usiłując przy tym nie stracić Aleksa z pola widzenia.

– Zauważyłem, przebrałaś się.

Wyświechtane dżinsy i bluzę zastąpił czarny kostium: żakiet i spodnie. Kim przypominała teraz uczennicę prestiżowego college’u. Całość uzupełniały biała bluzka i wąski czarny krawat.

– Ładnie wyglądam?

– Tak, bardzo dobrze.

Dziewczyna się uśmiechnęła.

– Tobie też ładnie w mundurze.

– Nawet wyglądasz jakby doroślej – kontynuował Alex. – Można by pomyśleć, że przeszłaś metamorfozę pół roku temu i zdążyłaś ukończyć jakiś przyspieszony kurs.

– A co, czy to ważne?

– Owszem. Musimy porozmawiać, Kim.

Od razu spoważniała. Alex wziął ją za rękę, zaprowadził do pokoju i posadził w fotelu. Sam usiadł naprzeciwko, wyjął papierosy i zapalił.

– Mnie też daj.

Alex przypalił papierosa i podał Kim.

„Musimy porozmawiać” to jedno z tych magicznych zdań, które powodują, że rozmówca poważnieje. Nie wymawia się go po to, żeby pogawędzić o pogodzie czy omówić plany na weekend. Sporo można się dowiedzieć z reakcji człowieka, który czeka na tę poważną rozmowę. Jedni zaczynają się denerwować, inni zamykają się w sobie, jeszcze inni przygotowują do odparcia ataku. Kim po prostu się skoncentrowała.

– Jak się nazywasz?

– Kim Ohara.

– Ile masz lat?

– W zeszłym miesiącu skończyłam czternaście.

– Pochodzisz z Rtęciowego Dna?

– Nie. – Kim pokręciła głową.

– W takim razie skąd?

– Nie odpowiem.

Alex westchnął. Nie spodziewał się, że rozmowa będzie łatwa, ale ton dziewczyny budził poważne obawy.

– Kim, muszę to wiedzieć.

– Po co?

Dziewczyna wyraźnie przeszła do kontrataku.

– Kim, czy masz na Rtęciowym Dnie przyjaciół lub krewnych?

Milczenie.

– Od dawna tu jesteś?

– Co za różnica?

No proszę. Dlaczego zawsze uzyskuje się niewdzięczność w zamian za próbę pomocy?

– Dobrze – przerwał ciszę Alex. – Zastanówmy się więc, po co mi to potrzebne. Wyciągnąłem cię wczoraj z zakłóconej metamorfozy. Tak?

Kim sapnęła i wymruczała:

– Jestem ci wdzięczna, przyjacielu…

– Nie musisz. Nie mogłem postąpić inaczej i nie ma w tym mojej zasługi. Ale z tego samego powodu, dla którego musiałem ci pomóc…

Kim popatrzyła na niego zdumiona.

– Z tego samego powodu nie mogę po prostu odejść, zostawiając cię na pastwę losu. Potrzebujesz pomocy?

Dziewczyna spuściła wzrok.

– Potrzebujesz czy nie? – zapytał twardo Alex. – Nająłem się na statek, rozumiesz? Za dwa dni opuszczę Rtęciowe Dno, być może na bardzo długo. Potrzebujesz pomocy?

– Tak. Potrzebuję.

– Dobrze. To znaczy, nie ma w tym nic dobrego, ale przynajmniej odpowiedź jest szczera.

Kim wstała, podeszła do okna i stała tak, patrząc na wieczorne niebo. Wsunęła ręce do kieszeni i zamarła, mała i bezbronna, od razu tracąc cały tupet.

Alex przygryzł wargę. To szczerość czy gra? Jeśli gra, to niepotrzebna. Widocznie dziewczyna nie rozumie przyczyn jego życzliwości.

– Skąd jesteś, Kim?

– Z Edenu.

– Jak cię tu zaniosło? – Alex spróbował wyobrazić sobie tę trasę. O, do licha… Przeciwległy zakątek ludzkiego sektora przestrzeni! Co najmniej siedem przejść kanałowych albo bezpośredni skok na statku kurierskim. Zresztą bezpośrednie loty Eden-Rtęciowe Dno nie istnieją; nie są nikomu potrzebne. – To dość daleko od domu…

– Nie mam już domu. Uciekłam od rodziny.

– Dlaczego? Zresztą nieważne. Jak dostałaś się na Rtęciowe Dno?

– Jestem zdolna.

– Wierzę, ale przed metamorfozą byłaś niepełnoletnia. Pokonać dwieście lat świetlnych bez dokumentów, bez pieniędzy…

– Kto ci powiedział, że nie miałam pieniędzy?

Alex skinął głową. Racja.

– W porządku. A dlaczego właśnie Rtęciowe Dno?

– Miałam powody, żeby wyruszyć właśnie tutaj.

– Kim… jeśli mi nie zaufasz, tak jak zaufałaś wczoraj, nic nam z tego nie wyjdzie.

– A co miałoby nam wyjść?

Zdawało mu się, że płacze. Cicho, bezgłośnie. Chciał do niej podejść, przytulić, pocieszyć… Byłby to naturalny odruch. I absolutnie niesłuszny.

– Jesteś specbojownikiem?

– Chyba tak.

– Jak to: chyba? Każde dziecko spec wie, kim będzie. Jeśli dziewczynka gejsza i chłopiec lekarz zaczną się bawić w doktora, będą to robić w różny sposób! Dziewczynka będzie zaintrygowana stroną erotyczną, zbada proste reakcje seksualne, chłopiec zaś spróbuje posłuchać jej oddechu, wymacać puls, zbadać układ kostny i obejrzeć migdałki. Jeśli dziecko architekt zbuduje zamek z piasku, zamek będzie stał tydzień. Jak się bawiłaś w dzieciństwie? Lubiłaś się bić?

– Tak.

– Zwyciężałaś?

– Oczywiście.

– Lalkami się bawiłaś?

– Teraz też bym się pobawiła – zachichotała nagle Kim. – Gdy uciekłam z domu, wzięłam ze sobą Lucitę. To moja ulubiona lalka. Tylko że została razem z torbą… na innym statku.

Alex potarł czoło. Nie miał nigdy kontaktu z dziewczynkami specami o specjalności bojownika. Czy bawią się lalkami? Być może, ale z jakiegoś powodu wydawało mu się, że przyszły spec powinien raczej traktować lalkę jak manekina treningowego…

– W doktora też się bawiłam – wyznała Kim niespodziewanie. – Ale nie wiem, co bardziej mnie ciekawiło… puls czy reakcje seksualne.

– Kim, na moim statku potrzebny jest specbojownik.

Dziewczyna się odwróciła.

– Naprawdę?

– Tak. Ale ty nie masz ani dokumentów, ani certyfikatu bojownika. Co ty na to, żebyśmy jutro poszli do najbliższej kliniki i przeprowadzili analizę genetyczną? Dostałabyś własne dokumenty.

– Nie!

– Dlaczego?

– Będą mnie szukać! Jak możesz tego nie rozumieć?

– Przeszłaś metamorfozę i jesteś teraz pełnoletnia. Nawet jeśli warunki specyfikacji wymagają, żebyś zwróciła rodzicom jej wartość, nie ogranicza to twoich praw jako osoby…

– Nie!

Jej głos zawibrował krzykiem. Naleganie nie miało sensu.

– Ale nie masz nic przeciwko pracy na statku?

– Nie mam.

– Chociaż tyle. Dobrze, coś wymyślę, Kim. Jeśli rzeczywiście jesteś specbojownikiem, to wszystko w porządku.

Dziewczyna patrzyła na niego zasępiona. Alex czekał cierpliwie.

– Dlaczego zawracasz sobie mną głowę?

– Co wiesz o specpilotach? – odpowiedział pytaniem Alex.

– Nic. Tylko to, co sam mówiłeś: że macie mocne kości i umiecie oceniać odległość.

– Mamy również podwyższone poczucie odpowiedzialności. Pilot nigdy nie porzuca swoich pasażerów i swojej załogi.

– Ale… ja przecież nie jestem twoją załogą! – Dziewczyna podeszła bliżej, usiadła obok fotela, zajrzała pilotowi w oczy.

– Wczoraj nie miałem jeszcze żadnej załogi, Kim. Pomogłem ci w pociągu, nakarmiłem… A dalej wszystko potoczyło się samo. Nie musisz mi dziękować za dobroć i szlachetność, taki po prostu jestem. Rozumiesz?

– Dziwne… – Niedawne łzy zniknęły bez śladu. Kim wyciągnęła rękę, dotknęła twarzy Aleksa. – To znaczy… że nie jesteś wolny?

– Dlaczego?

Mała ręka wędrowała po jego twarzy – powoli, badawczo, jakby dziewczynka była niewidoma.

– Musisz być dobry i troskliwy…

– Kim, wszyscy jesteśmy do czegoś zmuszeni. Żołnierz jest zmuszony oddać życie za ludzkość, lekarz ratować życie chorego, pilot chronić załogę. Naturale wcale nie mają więcej wolności My zmieniamy siew chwili metamorfozy, gdy zadziała bomba nukleinowa, naturali przez całe życie zmusza do czegoś szkoła, rodzice, społeczeństwo.

– To co innego.

– To samo, Kim. Wiem, że mam wzmocnioną odpowiedzialność za innych. I co z tego? Czy jest w tym coś złego? Gdybym był cynicznym, obojętnym draniem… jak specdetektyw, na przykład… wówczas miałbym powody do zmartwienia.

– Nie miałbyś. Bobyś uważał, że tak być powinno.

– Kim…

Alex delikatnie podniósł ją z podłogi, posadził sobie na kolanach.

– Pod pewnymi względami masz rację. Ale mnie nie peszą szczegóły mojej specjalizacji. To tak, jakby skarżyć się na urodę, zdrowie, inteligencję. Gdyby wszyscy przechodzili specjalizację pod względem cech moralnych, świat byłby lepszy.

Kim skinęła głową, ale wyraźnie czuła się nieswojo. Czyżby dlatego, że za zachowaniem Aleksa kryły się konkretne powody?

– Kim… nie miej kompleksów. Cieszę się, że mogłem ci pomóc. Zrobiłem to nie tylko ze względu na specjalizację. Jesteś bardzo ładną dziewczyną.

– Podobam ci się? – Popatrzyła mu w oczy.

– Tak.

– Alex… – Jej palce wsunęły się we włosy pilota. – Zrozum mnie dobrze…

– Postaram się.

– Możesz pomyśleć, że ci współczuję. Ale to nie tak. Albo że płacę za dobroć. Ale to też nie tak…

Alex delikatnie zasłonił jej usta dłonią.

– Kim, nie trzeba.

Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie. Nie rozumiesz! Alex… ja wiem, że tak się nie dzieje… Nie wierzysz mi!

– Kim, wierzę ci, ale…

– Nie wierzysz! Myślisz, że jestem małą dziwką. Że właśnie w ten sposób dostałam się tu z Edenu…

Alex nic nie powiedział. Nie wykluczał tej możliwości, ale nie uważał jej za jedyną.

– Albo sądzisz, że chcę w ten sposób spłacić swój dług… ale to nie o to chodzi. Naprawdę! Wierzysz mi?

Przez chwilę pilot patrzył jej w oczy. Sztuka kłamstwa dostępna jest wielu ludziom. Ale czy można kłamać aż tak bezczelnie?

– Kim, wierzę ci. Ale czy jesteś pewna, że tego chcesz?

Zamiast odpowiedzi dziewczyna przywarła do jego ust. W jej pocałunku nie było zawodowego niedoświadczenia gejsz, wyspecjalizowanych na nimfetki, nie było też przyprawiającego o zawrót głowy mistrzostwa normalnej specgejszy. Zwykły pocałunek dziewczyny z niewielkim doświadczeniem seksualnym. I jednocześnie…

A jednocześnie Alex zrozumiał, że wcale nie chce odepchnąć Kim.

Przez kilka minut całowali się łapczywie i szaleńczo. Alex ściągnął z Kim ciasny żakiet, rozpiął bluzkę. Nie odrywając się od jego warg, dziewczyna poruszyła ramionami, wysuwając ręce z rękawów, i od razu przytuliła się do Aleksa, jakby wstydziła się nagości. To odsuwało natrętne wspomnienia minionej nocy, gdy w jej nagim ciele nie było grama erotyki, tylko ból i strach…

Do licha…

Do licha!

– Kim – powiedział Alex, odsuwając się. – Kim, Kim, zaczekaj…

Dziewczyna zastygła, patrząc na niego przestraszona. Już zdążyła rozpiąć i do połowy zsunąć spodnie. Wypisz wymaluj scena z komedii erotycznej…

– Kim… przeszłaś wczoraj metamorfozę…

– No i co?

Jej głos drżał, podnieciła się znacznie bardziej niż Alex.

– Kim… Co najmniej przez tydzień żadnych kontaktów seksualnych. Gdy ja skończyłem metamorfozę, przyszła do mnie przyjaciółka, a lekarz od razu uprzedził, że musimy poczekać tydzień… To powszechna zasada.

Dlaczego?

– Kim… – Pilot przytulił dziewczynę do siebie. – Nie warto. I tak miałaś zakłócony rozwój. Nie spieszmy się.

Przez chwilę patrzyła na niego osłupiała, jakby nie rozumiejąc, czy pilot mówi prawdę, czy złośliwie żartuje. Potem jej wargi zadrżały.

Alex przytrzymał dziewczynę, gdy próbowała się uwolnić. Objął ją, szepnął do ucha:

– Kim, wszystko będzie dobrze. Nie spiesz się. Wezmę cię do załogi. Poczekaj trochę…

– Nie podobam ci się! – wyszeptała Kim poprzez szloch.

– Podobasz… Kim, dziewczynko, uspokój się, nie chcą, żeby coś ci się stało!

– To twoje cholerne poczucie odpowiedzialności! – krzyknęła Kim, podnosząc na niego zapłakane oczy. – Ta twoja specjalizacja! Nic by mi się nie stało! Świetnie się czuję!

Alex wiedział, że nie ma sensu odpowiadać, więc milczał.

Przez kilka minut siedzieli razem w fotelu. Dziewczynka cicho pochlipywała, przytulając się do pilota i już nie próbując się uwolnić. Potem, wiercąc się na kolanach Aleksa, naciągnęła spodnie, lekko się odsunęła. Popatrzyła na niego badawczo.

– Nie kłamiesz, że ci się podobam?

– A co, nie zauważyłaś tego?

Kim wytarła oczy dłonią.

– Przyjacielu specu, nie oszukuj mnie, dobrze? Miałam tylko dwóch mężczyzn, nie wiem, może jestem brzydka jak noc.

– Bez kokieterii, proszę. – Alex się uśmiechnął. – Jesteś piękną dziewczyną. Bojownikom nie programuje się wyglądu, więc to wyłącznie twoja zasługa.

– Władimir też tak mówił.

– Władimir?

– Mój pierwszy mężczyzna. Dobry przyjaciel rodziców, podobał mi się. Rodzice ustalili, że będzie mnie uczył seksu, ale spotykaliśmy się niezbyt długo, Władimir był bardzo zajęty. To specmalarz, jego obrazy wystawiane są nawet na Ziemi. Namalował mój portret.

– Ciekawe obyczaje – zauważył Alex.

– Dlaczego?

– Na Ziemi nie ma zwyczaju uczenia seksu w realu. Są treningi w szkole, ale wyłącznie w rzeczywistości wirtualnej.

Kim wzruszyła ramionami.

– Ziemia to bogata planeta. I macie tam świra na punkcie techniki. Ja… miałam wirtualnego kochanka, ale na ogół nie jest to przyjęte. Wszystko powinno być naturalne, tak mówił nasz szkolny instruktor seksu…

Alex przelotnie pomyślał o krysztale, który dziewczyna nosiła w swoim wymodelowanym ciele. Jego moc byłaby wystarczająca do nauczenia wszystkich uczennic Edenu…

Dlaczego cudze tajemnice są zawsze takie ciekawe?

– Kim, masz ochotę wybrać się do restauracji?

– Do McRobins?

– Nie – skrzywił się Alex. – Objąłem dziś stanowisko kapitana, można by to oblać. Zaraz się dowiem, jaka restauracja specjalizuje się w ziemskiej kuchni…

– A zamówisz mi lody?

– Oczywiście.

– Hura! – Kim uśmiechnęła się i ześliznęła z jego kolan. – Poczekaj, zaraz doprowadzę się do porządku!

Zniknęła w łazience. Zaszumiała woda, Alex wstał i podszedł do okna.

Czy został jakiś ślad wczorajszego nieba?

Nie.

Ani śladu. Brudnoszare płótno chmur, nie zima i nie wiosna, nie deszcz i nie śnieg – w powietrzu drży ołowiana wilgoć, podświetlona latarniami mży niewesołą tęczą.

– Alex, fajnie być kapitanem statku? – krzyknęła Kim z łazienki.

– Super! – odkrzyknął Alex.

I uśmiechnął się.

Ciepło fotela.

Ciemność i tęczowa pajęczyna.

Oddech obcej duszy.

„Kocham cię”.

„Pokochaj mnie”.

„Bądź mną”.

Jak ciężko musi być tym, którzy nie mogą tego doświadczyć…

Rozdział 4

Czekali przy statku. Janet z udawaną obojętnością oglądała blaster mostka bojowego na lewej burcie. Alex od razu zrozumiał, że statek jej się spodobał.

Pak i Paul o czymś rozmawiali. Sądząc ze speszonej miny energetyka, właśnie obarczono go wiadomością o biologicznej naturze nawigatora. Ale chłopak nie wydawał się zszokowany.

Na widok Aleksa – Kim szła nieco z tyłu, z ciekawością oglądając płaszczyznę kosmodromu – Paul wyprężył się m baczność. Generałow obejrzał się i też zademonstrował subordynację. Alex z zadowoleniem skonstatował, że nawigator zmył wzory z twarzy. Janet ograniczyła się do kiwnięcia głową – jeszcze nie należała do załogi – ale na jej ramieniu wisiała wypcha na torba, wyglądająca na „minimum rzeczy osobistych”. To budziło nadzieję.

– To Kim Ohara – przedstawił Alex dziewczynę. – Być może nasz specbojownik.

Paul był wyraźnie zdumiony i ucieszony jednocześnie. Z twarzy Paka nie dało się nic wyczytać. Janet nie zareagowała.

– Paul Lurie, nasz energetyk. Pak Generałow, nasz nawigator. Janet Ruello, być może nasz lekarz.

– Nadal problem z drugim pilotem? – zapytała uprzejmie Janet.

Alex skinął głową.

– Tak. Sądzę, że uda mi się go dziś rozwiązać. Żaden z członków załogi nie zgłasza sprzeciwów wobec kandydatury Janet i Kim?

Generałow odchrząknął. Zerknął na Paula, jakby szukał wsparcia, potem zdecydowanie zapytał:

– Kapitanie, o ile wiem, obecność w załodze specbojownika sugeruje niebezpieczne loty.

– To możliwe. Albo lekką paranoję armatora. – Alex uśmiechnął się sucho. Nie zaszkodzi zdystansować się od właścicieli kompanii.

– Jak dobre jest przygotowanie pani Kim?

– W przypadku specbojownika słowo „przygotowanie” nie ma zastosowania – powiedział Alex, już wiedząc, że popełnił błąd. Wychodziło na to, że wytyka Pakowi jego brak specyfikacji. Generałow mógł przechwalać się swoją naturalnością, udowadniać mistrzostwo, epatować otoczenie… ale na pewno miał kompleksy wobec speców.

Nawigator pozostał niewzruszony.

– Ma pan rację, kapitanie. Ale w przypadku realnego zagrożenia wolałbym widzieć w załodze mężczyznę bojownika. I bynajmniej nie jest to związane z moimi preferencjami seksualnymi.

Alex zerknął na Kim. Dziewczynka uśmiechała się serdecznie do nawigatora, muskając koronkowy kołnierzyk.

– Pak, proszę wyobrazić sobie człowieka, który podejdzie do naszej grupy. Po kim na pewno nie będzie spodziewał się kłopotów?

– Słusznie. – Generałow skinął głową. Na Kim nie patrzył w ogóle. – Ale specbojownik powinien być nie tyle niepozornym zabójcą, co czynnikiem odstraszającym.

– Mam inny pogląd na tę sprawę. Bojownik powinien przede Wszystkim zapewnić bezpieczeństwo.

– A czy ona jest w stanie to zrobić?

Alex zerknął na Kim, pochwycił jej pytające spojrzenie i skinął głową.

W chwilą później dziewczyna już była przy Generałowie. Jej prawa ręka zaciskała się na jego gardle, lewa przez materiał munduru ściskała genitalia.

– Wolisz śmierć czy ból? – spytała głosem zimnym jak lód. – Wybieraj.

Pak próbował się poruszyć, ale nie była to dobra decyzja. Znieruchomiał więc, a jego twarz wykrzywił ból.

– Wybieraj – powtórzyła Kim.

Inne, bardziej wyraziste dowody umiejętności specbojownika okazały się zbędne! Żaden natural nie zdołałby pokonać takiej odległości tak szybko, ruchem niemal niewidocznym dla oka. Ruch w przyspieszonym czasie był możliwy wyłącznie przy całkowitej przebudowie układu nerwowego i mięśniowego.

– Wypuść naszego nawigatora, Kim – poprosił cicho Alex. Ułamek sekundy – tym razem Alex zdołał dostrzec cień ruchu i poczuć wiew powietrza. Próbował ocenić szybkość Kim, ale udało mu się to jedynie w dużym przybliżeniu. Około stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Oczywiście, żaden spec nie byłby w stanie utrzymać takiego tempa dłużej niż minutę, ale zwykle nie było takiej potrzeby. Gdyby Kim postawiła sobie za cel ich śmierć, wszyscy byliby już martwi.

– Pak, nadal uważa pan przygotowanie Kim za niewystarczające?

Niedobrze… fatalny początek współpracy – wrogość pomiędzy dwoma członkami załogi. Pak odkaszlnął, potarł szyję.

– Cofam swoją opinię, kapitanie.

Dopiero teraz spojrzał na Kim i skłonił głowę.

Dziewczyna odpowiedziała równie uprzejmym i oficjalnym ukłonem. Rumieńce na policzkach, potargane włosy – zewnętrzne i najbardziej nieszkodliwe oznaki tego, co się stało. Powinna wypić teraz coś słodkiego. Na przykład kawę z pełną cukierniczką. I zagryźć kawałkiem mięsa – komórki wymagają regeneracji. Brawo, dziewczynko – powiedziała niespodziewanie Ja – net. – To co, kapitanie, obejrzymy statek?

Zdaje się, że statek najbardziej zainteresował Kim. Pewnie nigdy nie miała okazji latać dyskowymi jachtami. Już w śluzie zatrzymała wzrok na dwumetrowych cylindrach z przezroczystego plastiku. Zaskoczona popatrzyła na Aleksa.

– To bloki skafandrowe – wyjaśnił cicho.

Niewystarczająco cicho – Generałow usłyszał i odwrócił głowę. Doskonały powód, żeby wyrazić sprzeciw. Specbojownik, który nie zna podstawowych urządzeń na pokładzie statku!

– Kapitanie, pozwoli pan, że sprawdzę działanie garderoby?

– Proszę – zgodził się Alex. Co wymyślił ten sprytny natural?

Pak podszedł do jednego cylindra, klepnął ręką sensor. Cylinder się otworzył – w plastiku pojawiła się coraz szersza szczelina, nawigator wszedł do środka. Szczelina się zasklepiła.

– Kontrola na całego – powiedziała drwiąco Janet. – Pozer… Zabrzmiało to dość dobrodusznie.

Plastik zmatowiał, gdy żel skafandra wypełnił ścianki cylindra. Potem zadziałały małe rozpylacze, a w cylindrze zakłębiła się szara mgła. Niewidoczne igły pól siłowych zszywały mgłę w szczelne warstwy, otulając Paka od stóp do głowy – jedynie przed twarzą nawigatora pozostała wolna przestrzeń.

Blok pracował szybko. Gdy powietrze w cylindrze się oczyściło, Pak stał zakuty w srebrzysty kostium. Na plecach, pod podbródkiem, w talii, wszędzie, gdzie molekuły żelu skupiły się nie tylko w przezroczysty i giętki pancerz, lecz w układy zapewniające przeżycie, skafander lekko się wybrzuszał. Jako ostatnia powstała twarzowa płytka hełmu.

Cylinder otworzył się, Pak wyszedł. Mrugnął do Kim i Alex poczuł niewyraźny niepokój. Czy to przejaw szacunku, czy podryw, wbrew zadeklarowanym skłonnościom?

– Kapitanie, systemy śluzy są w porządku. Czas na stworzenie skafandra piętnaście sekund.

– Dziękuję, nawigatorze. Może pan zdjąć skafander.

Generałow popatrzył na siebie z wyraźną przyjemnością i powiedział:

– Jeśli można, zostanę w nim.

Alex wzruszył ramionami. Mówi się, że samouwielbienie to nie wada, lecz cecha.

Wyszli ze śluzy na centralny korytarz statku. Pak szedł ostatni, jego srebrzysty pancerz chrzęścił cicho, dostrajając się do postaci człowieka.

– Urządzenie i wyposażenie standardowe – powiedział Alex, zatrzymując się. – Sześć kajut.

– Lokujemy się również standardowo? – zapytała Janet.

Alex skinął głową. Chociaż… Skąd wiadomo, jakie rozmieszczenie ona uważa za standardowe? Poza tym skład ich załogi jest dość nietypowy.

– Prawa burta: kapitan, bojownik, nawigator, lewa: drugi pilot, lekarz, energetyk. Sprzeciwy?

– Bardzo rozsądnie – przyznała Janet. – W razie zaatakowania jednego z pokładów załoga może funkcjonować dalej… Pozwoli pan, że zajmę swoją kajutę?

– Czy mam to rozumieć jako zgodę na wejście w skład załogi?

– Tak.

Alex w milczeniu wyjął blankiet kontraktu, podał go Janet. Murzynka uśmiechnęła się, zerknęła przelotnie na tekst, w końcu pośliniła palec i mocno przycisnęła do punktu rozpoznania. Oddała Aleksowi kopię kontraktu.

– Cieszę się – powiedział pilot. Mógł znaleźć bardziej serdeczne słowa, ale chyba nie było takiej potrzeby. Janet pochodzi z Ebenu, więc nie jest zbyt skłonna do sentymentalizmu.

Następne słowa Murzynki potwierdziły jego opinię.

– Kapitanie, gdzie mieści się przedział medyczny?

– Chwileczkę. – Alex spojrzał na Paka. Generałow mógł być zakochany w sobie i zadziorny, ale teraz dręczyła go jedna myśl. Pod względem zżycia się ze statkiem tylko nawigatorzy dorównywali pilotom. – Pak, znajdzie pan przedział nawigacyjny?

– Oczywiście. Znam jachty dyskowe.

Generałow popatrzył na ciągnący się przed nim korytarz. Drzwi u szczytu prowadziły na mostek, obok nich znajdowały się jeszcze jedne.

– Zezwalam na zapoznanie się z miejscem pracy.

– Tak jest, kapitanie…

Nawigator ruszył korytarzem. Jego skafander ostatecznie dopasował się do właściciela i teraz Pak poruszał się bezszelestnie.

– Trochę mu zazdroszczę – odezwała się nagle Janet.

– Czego? – zdziwił się Alex.

– Zna się pan na nawigacji, kapitanie?

– W stopniu umiarkowanym. Obowiązkowe minimum w uczelni, dwa przygotowania.

– Zgodzi się pan, że to bardzo ciekawe wrażenia, kapitanie. Drzwi przedziału nawigacyjnego otworzyły się przed Genera – łowem. Pak obejrzał się na towarzyszy i wszedł do środka.

– Miejmy nadzieję, że nie popełniłem błędu – powiedział Alex. Rekomendacje rekomendacjami, ale lekki niepokój pozostawał.

– W razie potrzeby potrafię wytyczyć kurs z dowolnego punktu przestrzeni – wtrąciła Janet.

– Nie wątpię. Ale nie chciałbym źle wypaść przed armatorem… – Alex zamilkł. Nie należy dzielić się swoimi wątpliwościami z załogą. Kapitan może zachować dystans, ale może być też z załogą na stopie przyjacielskiej. W przypadku małego statku to drugie jest nawet lepsze… Ale jednocześnie kapitan nie powinien przejawiać słabości. Nie ma do tego prawa. – W porządku, każdy powinien dostać swoją szansę – dokończył Alex. – Paul?

– Tak, kapitanie?

Młody energetyk wyraźnie nie był gadułą. Albo został wychowany w duchu surowej karności.

– Gdzie na tym statku jest przedział energetyka?

– Na rufie, kapitanie.

Alex uśmiechnął się.

– A silniki? Jest pan pewien, że na rufie „Lustra” znajdzie się miejsce dla reaktora gluonowego?

– Przedział energetyka znajduje się na rufie tego statku, kapitanie – Paul uśmiechnął się stropiony. – Właśnie pomiędzy „bukietem” silników. Mieści się tam podwójny reaktor gluonowy Niagara, najdoskonalszy z dostępnych statkom cywilnym. Ekranowanie dzięki polu siłowemu, żadnego stałego pancerza. Wspaniały, kapitanie, nawet dla niespecjalisty!

– Paul, jestem zachwycony pańskim przygotowaniem i pełen podziwu dla pańskich wykładowców.

– Dziękuję, kapitanie. Ja również jestem wdzięczny swojej uczelni, ale to akurat nie jest seryjny statek. Moja wiedza bierze się stąd, że już na nim latałem.

– Naprawdę, Paul?

– Tylko wtedy nazywał się „Nieustraszony”. Nie rozumiem, po co zmieniać nazwę statku, nawet jeśli pierwsza była niezbyt udana…

– Jest pan pewien, Paul?

Energetyk się zaczerwienił.

– Kapitanie, zajmowałem drugą kajutą lewego pokładu. Wie pan, jest taka tradycja…

Alex szybko podszedł do drzwi kajuty, którą teraz miała zajmować Janet. Przyłożył dłoń do zamka.

– Otworzyć. Rozkaz kapitana.

Prawo do nietykalności przestrzeni osobistej uznawano nawet na okrętach wojskowych. Identyfikator pod obojczykiem drgnął, potwierdzając szczególne pełnomocnictwa Aleksa.

Drzwi wsunęły się w ścianę.

Alex wszedł do kajuty. Wygodne i funkcjonalne wyposażenie jak w pojedynczej celi więziennej, tylko terminal informacyjny nieco większy.

Maleńki blok sanitarny. Alex w milczeniu przysiadł na pokrywie sedesu i odwrócił się do ściany.

Napis wycięty nożem w plastiku nie był zbyt oryginalny:

Zdane do eksploatacji. Paul Lurie, specenergetyk.

Alex podniósł głowę. Janet, Paul i Kim stali w kajucie, gapiąc się na kapitana. Paul był stropiony, Janet uśmiechała się lekko, Kim nic nie rozumiała. Gdyby teraz Alex spuścił spodnie i zajął się sprawą jakże naturalną w toalecie – pewnie uznałaby to za specyficzny, choć zabawny rytuał.

– Za takie napisy przewidziana jest odpowiednia kara, energetyku.

– Tak jest, kapitanie. Już ją otrzymałem, kapitanie. Taka tradycja, kapitanie.

Dlaczego spośród wszystkich najzacieklej tradycji trzymają się zieloni nowicjusze?

Alex wstał, a przeklęty sedes za jego plecami cicho zamruczał, na wszelki wypadek rozpoczynając cykl samooczyszczenia. Diabli nadali tę automatykę!

Kim zachichotała.

– Janet, jeśli nie ma pani nic przeciwko, Paul niech zajmie tę kajutę, a pani trzecią na lewej burcie. Sądzę, że to jedyny sposób uniknięcia ponownej kary.

– Jak pan sobie życzy, kapitanie.

Alex przeniósł spojrzenie na energetyka.

– Paul, wieczorem oczekuję pana w mojej kajucie. Będę miał do pana kilka pytań.

– Tak jest, kapitanie.

Może pan rozlokować się teraz w kajucie… albo sprawdzić swoje miejsce pracy.

– Dobrze, kapitanie. Sprawdzę reaktor.

– Janet? – Alex skinął głową lekarce. – Będę miał dla pani zadanie specjalne. Wie pani, gdzie jest przedział medyczny?

– Nie.

– Chwała Bogu. Według schematu tuż przed mesą. – Zerknął na Kim. – Pójdziesz z nami.


* * *

Gdy Janet oglądała przedział medyczny, Alex i Kim siedzieli na kozetce. Speclekarzowi pomoc nie była potrzebna, choć Alex miał pewne wiadomości o otaczającej ich aparaturze. Uniwersalny blok regeneracyjny, składany stół operacyjny, kapsuły anabiozowe przymocowane pionowo do ściany – w końcu co za różnica, czy śpi się na leżąco, czy na stojąco? Pomieszczenie utrzymano w łagodnych, błękitno – zielonych odcieniach, z sufitu płynęło żółte, słoneczne, uspokajające światło.

– Czy dobrze postąpiłam z nawigatorem? – spytała cicho Kim.

– Tak – skinął głową Alex. – O dziwo, był to najlepszy sposób.

– A co w tym dziwnego?

– Przecież go poniżyłaś przed całą załogą. Po takim numerze można się było spodziewać wszystkiego.

– A on przeciwnie…

– Właśnie. Przestał wątpić w twoje zdolności, a to dobrze. Spodziewałaś się właśnie takiej reakcji?

– Oczywiście.

– Dlaczego?

– Przywykł do obnoszenia się ze swoją niedoskonałością. – Kim zmarszczyła czoło. – Nawet jest z niej dumny. Więc jeśli spec demonstruje to, co dla naturala niedostępne, Generałow się nie obraża. Potem wykaże swoje umiejętności jako nawigator i będzie zadowolony. Jakby równy z równym, rozumiesz?

– Ciekawe. – Alex wzruszył ramionami. – Brzmi prawdopodobnie. Ale miałaś za mało danych, żeby wyciągnąć taki wniosek. O nawigatorze powiedziałem ci dosłownie dwa słowa…

– Moim zdaniem, to w zupełności wystarczyło.

– Świetnie.

Janet skończyła oglądać blok reanimacyjny i podeszła do nich.

– Kapitanie, jestem bardzo zadowolona. Porządny statek, bardzo dobry przedział medyczny. Aparatura nie jest najnowocześniejsza, ale pewna.

Rzeczywiście wyglądała na usatysfakcjonowaną, widocznie niepokoje co do „przedziału medycznego z kambuzem” nie opuszczały jej do końca.

– Mam nadzieją, że ta technika nie będzie nam potrzebna.

– Ja również, kapitanie. Pozwoli pan, że obejrzą pozostałe pomieszczenia statku?

– Proszę zaczekać, Janet. Mam do pani prośbą… osobistą.

Janet w zadumie popatrzyła najpierw na niego, potem na Kim.

– Słucham, kapitanie.

– Może pani przeprowadzić kontrolą genetyczną dziewczyny?

– Zależy jaką… – W oczach lekarki błysnęło zdumienie. – Na zgodność waszych grup krwi?

Kim prychnęła.

– Nie. – Alex z trudem zachował spokój. Pomysł, że mógłby mieć dzieci z czternastoletnią dziewczyną, był doprawdy oryginalny. Zresztą to, o co chciał prosić Janet, będzie równie nietypowe. – Janet, chciałbym zyskać pewność, że Kim jest specbojownikiem.

– Jak to, kapitanie?

Westchnął.

– Janet, sytuacja jest dość nietypowa.

– Zaczynam się tego domyślać. – Janet zwracała się do niego, lecz cała jej uwaga skupiona była na Kim.

– Kim przeszła metamorfozę przedwczoraj w nocy.

– No, no…

Janet przykucnęła obok dziewczyny, ujęła ją za podbródek, zwróciła jej twarz do siebie, przyjrzała się. Alex nie wiedział, co zobaczyła, lecz lekkie niedowierzanie zniknęło z jej oczu.

– Przyjmowanie speca do załogi zaraz po transformacji nie należy do imperialnych tradycji.

– Zgadza się – przyznał Alex. – Ale nie ma bezpośredniego zakazu.

– Rozumiem. A co ma z tym wspólnego analiza genetyczna Kim na razie milczała, lecz Alex podejrzewał, że ta pokor nie potrwa długo.

– Dziewczyna nie ma zaświadczenia specbojownika.

– Mogę je wystawić bez żadnych analiz – powiedziała spokojnie Janet. – Na podstawie dowodu tożsamości, zawiera przecież wszystkie informacje medyczne. Typ specjalizacji, zmienić zmienione geny, prawdopodobny profil somatyczny…

– Ona nie ma dowodu… zgubiła go.

Janet zamilkła. A potem powiedziała twardo:

– Kapitanie, każdy człowiek, spec czy natural, po utracie dokumentu powinien stawić się w najbliższej klinice. Po analizie genotypu z centralnego banku danych otrzymuje się informacje o jego osobie…

– Janet, my nie możemy tego zrobić.

Krótkie spojrzenie Kim było dla niego nagrodą za to „my”.

– Dlaczego?

– Kim zerwała ze swoją przeszłością. Nie chce, żeby jej rodzina dowiedziała się, gdzie teraz przebywa. A jeśli do banku danych zostanie wysłane zapytanie, rodzina dowie się o wszystkim.

– Nie rozumiem. – Lekarka wyglądała na szczerze zdumioną. – Znam prawo Imperium… Każdy spec po przejściu metamorfozy staje się absolutnie samodzielną i niezawisłą jednostką. Ma prawo pracować, utrzymywać kontakty z kim tylko chce, zawierać i zrywać więzi pokrewieństwa, żyć albo zakończyć życie samobójstwem…

Alex westchnął i spojrzał pytająco na Kim. Nie mógł zaprzeczyć – słowa Janet były absolutną prawdą.

– Jestem z Edenu – oznajmiła dziewczyna.

– Dość patriarchalna, ale sympatyczna planeta. – Janet skinęła głową z aprobatą. – Kim, czego się boisz? Jesteś specbojownikiem, możesz ochronić się przed bezprawnymi zamachami. A prawo jest całkowicie po twojej stronie! Chodź, pójdziemy razem do kliniki kosmoportu…

– Nie!

Kim zerwała się i cofnęła gwałtownie. Janet i Alex wymienili spojrzenia.

– No i tak to właśnie wygląda – rozłożył ręce Alex. – Janet, chce pani porozmawiać z Kim w cztery oczy?

– Nie będę rozmawiała z nią w cztery oczy! – krzyknęła Kim. – Nie będę!

– Dlaczego? – Głos Janet pozostawał serdeczny. – Kim, lubię cię, nie kłóćmy się, dobrze?

Kim lekko oklapła.

– Nie chodzi o panią…

– A więc o niego? Czy on – Janet wskazała głową Aleksa – czy on cię skrzywdził?

Zdaje się, że takie przypuszczenie rozbawiło Kim.

– Trudno byłoby wyrządzić mi krzywdę.

– Zgadzam się. W takim razie może omówimy nasz problem i wypracujemy możliwości rozwiązania go? – Janet podała Kim rękę.

Kim wahała się przez chwilę, potem słabo klepnęła lekarkę po dłoni i znowu usiadła między nimi. Janet milczała, patrząc na dziewczynkę.

– Zabiją mnie, jeśli mnie znajdą – powiedziała gwałtownie Kim.

– Specbojownika niełatwo zabić – zauważyła Janet, jakby nie kwestionując samego oświadczenia.

– Niełatwo, ale można. Wyślą innego speca, albo kilku.

– Po co? To wróży poważną kolizję z prawem, kochanie. Zwłaszcza że teraz jesteś pod podwójną osłoną: Imperium i związków zawodowych floty kosmicznej.

Kim uśmiechnęła się krzywo.

– Co prawda jest pani starsza ode mnie, ale naprawdę w kwestii kolizji z prawem jestem lepiej zorientowana.

– Może pochodzisz z wpływowej konserwatywnej rodziny i klan jest urażony faktem twojej ucieczki?

Zdaniem Aleksa, wersja Janet brzmiała bardzo prawdopodobnie, ale Kim pokręciła głową.

– Nie. Ale wiem, co mówię. Wystarczy, że się pojawię, a zabiją mnie i… i jeszcze wszyscy będziecie mieli przeze mnie problemy.

Alex spodziewał się pełnego wyrzutu, nawet oburzonego spojrzenia ze strony Janet. Przyprowadzić na statek dziewczynę bojownika, która jest raczej zagrożeniem niż osłoną…

Ale widocznie Janet naprawdę polubiła Kim.

– Zastanów się sama, jak mogę ci pomóc? – Lekarka rozłożyła ręce. – Wystawić zaświadczenie speca to nie problem, nie wątpię, że jesteś specbojownikiem. Ale mam obowiązek najpierw upewnić się co do twojej tożsamości, a ty dowodu tożsamości nie posiadasz.

Kim milczała.

– Janet, jest jedno wyjście – zaczął ostrożnie Alex, a głos mu drgnął. Wszedł na śliską ścieżkę przekrętów, a bardzo tego nie lubił.

– I jakież to, kapitanie?

– Wystawi pani Kim certyfikat specbojownika, a potem…

Janet sposępniała i pokręciła głową, lecz Alex już mówił dalej:

– A potem ja i Kim pójdziemy do najbliższego urzędu i zawrzemy tymczasowe małżeństwo na podstawie certyfikatów speców. To im wystarczy.

– Wiem, że wystarczy. Ale ja nie wystawię fałszywego certyfikatu.

– Proszę zaczekać, Janet! Po zawarciu małżeństwa Kim dostanie nowe dokumenty, już na nazwisko Kim Romanowej… Przyjmiesz moje nazwisko, Kim?

Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, wciąż nic nie rozumiejąc.

– Żadnego wysyłania pytań do banków danych. Wysyła się tam jedynie nową informację, co niczym nie grozi. Mało to w galaktyce dziewczynek o imieniu Kim?

– Ale ja nie mogę złamać prawa! – Nawet niewzruszony spokój Janet miał swoje granice.

– Ależ nie złamie go pani! Natychmiast wrócimy na statek i wpisze pani do zaświadczenia dane z jej nowego dowodu tożsamości. Załóżmy, że poprosiłem panią o przeprowadzenie pilnej certyfikacji, obiecując, że dowód dostarczę później. Przecież mogła się pani zgodzić na drobne odstępstwo?

– Żaden komputer nie przepuści takiego odstępstwa. Jak mogę napisać, że certyfikat został wydany na podstawie dokumentu, którego nie otrzymałam? A może umie się pan cofać w czasie, kapitanie?

– Umiem.

Janet zamilkła.

– Czas, według którego żyje statek, ustanawia kapitan. Mogę ustawić zegary według Greenwich. Według Wielkiego Pekinu. Według czasu kosmodromu. Według czasu planety pobytu. Rozumie pani? Jaki czas ukazywany jest w pani dokumentach?

– Czas statku…

– Otóż to. Z punktu widzenia każdego kontrolera wszystko będzie wyglądało tak, jakby… – Alex odetchnął. – Kapitan statku zawarł związek małżeński z członkiem załogi, po czym na jego prośbę została przeprowadzona ekspertyza genetyczna i potwierdzony status bojownika…

– Chwileczkę! – Janet machnęła ręką. – Mówi pan poważnie, kapitanie? To abstrakcyjna konstrukcja logiczna czy…

– Czy. Wszyscy kapitanowie korzystają z tego triku. W związkach zawodowych doskonale o tym wiedzą, ale przymykają oczy.

– Korzystają? Żeby wprowadzić do załogi dziewczęta bez dokumentów? – spytała ironicznie Janet.

– Nie. Żeby zdobyć dla załogi dodatkową premię, zawrzeć lewy kontrakt, osłonić samowolne eskapady… oraz dokonać innych drobnych przekrętów. Nie da się tego skontrolować, Janet. Planety żyją według własnego czasu, statki według własnego.

Przez twarz Janet przemknął cień.

– Kapitanie, już dawno pogodziłam się z faktem, że Imperium to szalony i anarchiczny świat, ale czegoś takiego się nie spodziewałam.

– Pomoże nam pani, Janet?

– Przecież będę wiedziała, że prawo zostało złamane – powiedziała ponuro kobieta.

– Owszem. Ale ja wierzę Kim. Nie ma innej drogi zalegalizowania jej w społeczeństwie. Jeśli pani odmówi, to praktycznie zabije pani tę dziewczyną. A przecież jest pani lekarzem.

Janet westchnęła. Popatrzyła na Kim – napiętą, zastygłą w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Rozbieraj się. Bieliznę możesz zostawić.

– Dziękuję, Janet – powiedział z ulgą Alex.

– Popełnia pan szaleństwo, kapitanie, w które dodatku wciąga pan mnie. Proszę wziąć pod uwagę, że łamią swoje zasady nie dla pana osobiście i nawet nie na rozkaz!

Alex skinął głową.

Kim już zdjęła kostium i stała, czekając.

– Tam – Janet machnęła ręką. – Stań na białym kręgu i postój chwilę. To skanowanie komputerowe, nic strasznego.

– Czy to konieczne? Przecież analiza genetyczna… – zaczął Alex, ale Janet rzuciła mu złe spojrzenie.

– Proszę posłuchać, kapitanie! Skoro już wciągnął mnie pan w tę awanturę, to pozwoli pan, że obejdę się bez pańskich rad! Mam obowiązek zrobić tomografię!

Odwróciła się i podeszła do centralnego pulpitu przedziału medycznego. Kim popatrzyła na lekarkę i wsunęła ręką pod koszulką. Po chwili na dłoni Aleksa spoczął ciepły ciężki kryształ.

Janet miała poważne powody, żeby złościć się na kapitana. Ale w porównaniu z jego zaangażowaniem w przekręty, lekarka pozostawała anielsko czysta.

Kim z niewinną miną stała na kręgu tomografu, Janet majstrowała przy pulpicie. Alex opuścił wzrok i popatrzył na mieniący się stożek, leżący na jego dłoni.

Nie miał obowiązku meldować komukolwiek o osobistych rzeczach członków załogi – kryształ nie był poszukiwany. A może to wcale nie jest prawdziwy żelowy kryształ, wartości dziesięciu takich statków jak „Lustro”, tylko zręczna imitacja?

Tak, najlepszy sposób to udawać, że się o niczym nie wie.

– To wszystko, ubieraj się – rzuciła Janet. – Chociaż nie, zaczekaj.

Wyjęła z szafki strzykawkę, otworzyła opakowanie.

– Boisz się krwi?

– Krwi nie, ale ukłucia tak – mruknęła ponuro Kim.

– No to trudno – mruknęła Janet bez większego współczucia. Wzięła dziewczynę za rękę, przyłożyła strzykawkę do zgięcia łokcia. Zapachniało środkiem dezynfekującym, przezroczysty cylinderek wypełnił się krwią.

– Przecież można zdjąć wierzchnią warstewkę skóry! – zaprotestowała poniewczasie Kim. Cofnęła się do Aleksa i założyła ręce za plecy, korzystając z tego, że Janet znowu się odwróciła. Alex oddał jej kryształ.

– Nie można było – odparła cierpko Janet. – To nie klinika z pełnym wyposażeniem, tylko ekspresowe laboratorium. To wszystko, ubierz się i idź do swojej kajuty.

Dziewczyna chyba wreszcie zrozumiała, że nie warto spierać się z Janet ani tym bardziej nadużywać jej cierpliwości. Ubrała się szybko, rzuciła Aleksowi niezadowolone spojrzenie i wyszła.

– Dlaczego ją pani odesłała? – zapytał Alex. Janet w zadumie oglądała strzykawkę.

– Na wszelki wypadek – westchnęła. – Kapitanie, czy słyszał pan, że rasa Czygu próbuje wprowadzić szpiegów do ludzkiej społeczności?

Alex odetchnął głęboko i policzył powoli do dziesięciu.

– Czy to nie paranoja, Janet? Każdego Czygu można rozpoznać z odległości dziesięciu metrów. Z zamkniętymi oczami. Po zapachu.

– Znaleźli sposób neutralizacji zapachu, a postać młodej dziewczyny to ich ulubiona transformacja – machnęła ręką Janet. – Może z tego właśnie wynika brak dokumentów i niechęć do poddania się analizie genetycznej… Chwileczkę, kapitanie.

Alex czekał, patrząc, jak kobieta nalewa krew do dziesięciu probówek i wyjmuje z szafek odczynniki. Spór nie miał sensu, ironizowanie i odwoływanie do zdrowego rozsądku tym bardziej. Należy zawsze pamiętać, że Janet pochodzi z Ebenu. To, co dla Aleksa jest szaloną paranoją, dla niej jest zwykłym środkiem ostrożności w rodzaju mycia owoców przed jedzeniem.

– To nasz sposób polowy – wyjaśniła Janet, wkraplając odczynnik do jednej z probówek. – Dość pewny. Nie będziemy czekać na efekty testów surowiczych, zwłaszcza że można je podrobić, zawczasu wprowadzając do krwi niezbędne aglutynogeny. Taak…

Zamilkła, patrząc na probówkę.

– Co powinno się stać? – zapytał Alex. Paranoja jest dość zaraźliwa, więc teraz siedział w napięciu.

– Już się stało: krew się ścięła. – Janet wytrząsnęła na dłoń kawałek czerwonej galaretki. – Widzi pan?

– I co to znaczy?

– Że Kim jest człowiekiem, oczywiście. – Janet podeszła do umywalki i starannie umyła ręce.

– Janet, mogłem to pani powiedzieć od razu! Bez tych testów!

– Za to teraz mam gwarancję.

Janet pochodzi z Ebenu… Alex przymknął oczy. Szkoda, że nie może popatrzeć teraz na Biesa. Jaką ma minę? Jest zmęczony, rozzłoszczony, wściekły?

– Janet, przeprowadźmy analizę potrzebną do certyfikatu.

– Za chwilę.

Janet znowu zaczęła swoje manipulacje z probówkami. Otworzyła plastikowe pudełko, w którym znajdowała się co najmniej setka maleńkich ampułek. Z każdej wyjęła drobinkę jakiejś substancji i umieściła w probówkach z krwią.

– Sądziłem, że przeprowadzi pani analizę genetyczną – zauważył Alex.

– To właśnie jest analiza genetyczna. W ampułkach są identyfikatory, mające odkryć szereg specyficznych genów. Jeśli zajdzie reakcja, to znaczy, że dany gen występuje u Kim.

Janet zostawiła probówki na stole, podeszła do Aleksa i usiadła obok.

– Ma pan może papierosa, kapitanie?

– Tak, proszę.

Janet zapaliła. Strząsnęła popiół na podłogę i z aprobatą skinęła głową, gdy z kąta wysunął się z szelestem żuczek – sprzątacz.

– Kapitanie, mam pewne swoje dziwactwa… Proszę potraktować je z wyrozumiałością.

– Oczywiście. – Alex nawet nie zauważył, kiedy wyrwało mu się rozpaczliwe wyznanie: – Cała moja załoga ma swoje dziwactwa, do licha!

– To pański pierwszy lot na stanowisku kapitana?

Alex przygryzł wargę. No i ma teraz za swoją szczerość.

– Tak.

– To nic, człowiek szybko się do tego przyzwyczaja. Byłam kapitanem niszczyciela… w poprzednim życiu. Miałam dwustuosobową załogę pod swoim dowództwem. Jak pan sądzi, czy wśród nich byli ludzie bez dziwactw?

– Nie wiem.

– Otóż byli. Pięciu czy sześciu, tyle że ich dziwactwa były bardzo dobrze ukryte. O! Pierwsza probówka straciła kolor.

Alex zerknął na stół i zapytał:

– Co to znaczy?

– Gen geparda, tak go nazywają. Odpowiada za przebudowę muskulatury, daje możliwość krótkotrwałych przeciążeń organizmu. Niedawno mieliśmy okazję widzieć go w akcji. A wracając do naszej rozmowy, Alex… Gdyby pan potrzebował pomocy… rady byłego kapitana… zawsze może pan zwrócić się do mnie.

Alex szukał na jej twarzy śladów ironii, ale Janet mówiła poważnie.

– Dziękuję. Będę o tym pamiętał.

– Druga i trzecia probówka – zauważyła Janet. – To przebudowa neuronów, progowe ograniczniki bólu i przyspieszenie reakcji synaptycznych.

– Czy Kim jest bojownikiem?

– Oczywiście, kapitanie. Nie mam wątpliwości co do efektów kontroli. Czwarta probówka… przebudowa źrenicy i siatkówki oka. Przy okazji, pan też powinien mieć pozytywną reakcję na tę probówkę. Wie pan, co to znaczy?

– Możliwość dziedziczenia?

– Właśnie. Jeśli zdecyduje się pan na potomstwo z Kim… Kapitanie, co właściwie pana niepokoi?

Alex zapalił. Lekarka czekała cierpliwie. Kolejne trzy probówki straciły kolor, krew przemieniła się w bladoróżowy płyn, ale Janet nie skomentowała tego.

– Dobrze zna pani specyfikację bojowników, Janet?

– Dość dobrze. Nie jestem wprawdzie genetykiem, ale…

– Czy w skład przygotowania bojownika wchodzi etykieta?

Janet ściągnęła brwi.

– Przepraszam?

– Wczoraj byliśmy z Kim w restauracji. Bardzo porządnej. No więc… dziewczyna zachowywała się jak młoda dama z wyższych sfer. Miałem na uczelni zajęcia z etykiety, ale przy niej czułem się jak nieokrzesany natural.

– Skąd możemy wiedzieć, w jakich restauracjach bywała Kim? Kapitanie, jeśli dziewczyna pochodzi z wpływowego klanu Edenu, to miała bardzo drogich i wykwalifikowanych wychowawców.

– To możliwe – mruknął Alex. Faktycznie, czemu sam nie wpadł na tak proste i naturalne wyjaśnienie? Dlaczego przywykł mierzyć ludzi własną miarką – chłopaka z prowincji, który pierwsze lekcje etykiety otrzymał na uczelni?

– Tak… modyfikacja skóry nie nastąpiła – oznajmiła Janet, zerkając na probówki. – Co i tak widać gołym okiem.

– Co to znaczy?

– Nic. Modyfikacja skóry, ten charakterystyczny szary kolor i duża sprężystość, nie jest nieodzowną cechą bojownika. Wszystkie podstawowe cechy już się przejawiły, mogę wypisać certyfikat.

– Jeszcze jeden szczegół, Janet. W czasie metamorfozy Kim wymieniała nazwiska poetów, malarzy i polityków.

Janet spochmurniała.

– To rzeczywiście dziwne, kapitanie. Chce pan powiedzieć, że wszczepiono jej pewne wiadomości z historii?

– Tak.

– I to nie z historii wojskowości, lecz ze sfery kultury?

– Właśnie. Nie wymieniła ani Aleksandra Macedońskiego, ani Kutuzowa, ani Mosze Dajana, ani Li Dong Hwana, ani Mbanu.

– Uważa go pan za wielkiego przywódcę? – Janet uśmiechnęła się gorzko. – Tak naprawdę jego sława została mocno przereklamowana, najważniejsze decyzje podejmował nie on, lecz jego adiutant. Zresztą to nie ma nic do rzeczy. Zdziwił mnie pan, kapitanie. To rzeczywiście dość ciekawy zestaw wiedzy jak na speca.

– I jeszcze jedno… Ile seksualności mają bojownicy?

– Tyle samo, co zwykli ludzie. To przecież nie spechetery.

– No więc, Kim… jakby to powiedzieć… jest nieco hiperseksualna.

– Kapitanie… Jeśli dobrze zrozumiałam, wyciągnął pan dziewczynę z kłopotów, pomógł pan jej w czasie metamorfozy, a teraz umieszcza pan na statku. Może to naturalna reakcja? Zakochać się w bohaterskim specpilocie, dążyć do tego, by go posiąść, zdobyć jego wzajemność… Połączenie wyrachowania i wdzięczności.

– Nie wygląda mi na to. Wczoraj wieczorem dziewczyna zaproponowała mi siebie. W gruncie rzeczy nie miałem nic przeciwko…

– Wyobrażam sobie! – parsknęła Janet. – Przepraszam, już słucham.

– Zasugerowałem jej jednak, żeby trochę zaczekać. Po metamorfozie organizm powinien odpocząć.

– Bardzo rozsądnie.

– Poszliśmy do restauracji. Było miło, Kim zachowywała się tak, jakby należała do arystokracji. Odrobina kokieterii, ale nic poza tym. Gdy wróciliśmy do hotelu, wszystko zaczęło się od nowa. Przebieranie się w piżamę przemieniła w striptiz. Rozmowę o pogodzie skierowała na tematykę erotyczną. Potem zaproponowała mi kilka zabawnych rozrywek.

Janet milczała. Popatrzyła na probówki, wstała i zaczęła grzebać w pudełku.

– Kilka razy miałem do czynienia ze specheterami – dodał Alex. – Dość droga rozrywka, ale czasem sobie człowiek na to pozwala…

– Tak, no i co? – Janet wlała do czystej probówki resztkę krwi ze strzykawki i wrzuciła kilka kryształków z jakiejś ampułki.

– Byłbym przysiągł, że dziewczyna ma specyfikację hetery. Prócz specbojownika również speckurtyzana. Czy to możliwe z medycznego punktu widzenia?

– Trudne, ale możliwe. Nawet bardzo trudne, kapitanie. Przebudowa ciała heter jest dość nieznaczna, ale psychika zmienia się całkowicie. Bojownik powinien zabijać… bez wahania, bez wątpliwości. Każdego, kto podpada pod kategorię „wróg”. Hetera powinna kochać. Właśnie kochać, namiętnie, głęboko, mocno… oddawać siebie do końca. A jednocześnie błyskawicznie się usunąć, zapomnieć o miłości, gdy tylko jej usługi przestają być potrzebne. Bardzo trudno połączyć te specyfikacje, kapitanie. – Janet potrząsała probówką w powietrzu. – Logiczniejsze byłoby założenie, że jej równowaga hormonalna uległa chwilowemu zakłóceniu na skutek metamorfozy.

– No dobrze, ale jeśli sięgniemy do historii… niegdyś, gdy wszyscy ludzie byli naturalami, udawało im się łączyć różne rzeczy.

Dajmy na to, taki Napoleon… przecież był wielkim dowódcą wojskowym, a jednocześnie uwodzicielem.

– Bzdura, kapitanie. To znaczy, przepraszam, ale to nie tak. Dawniej rzeczywiście byli ludzie, których można by określić mianem speców. Dowódcy wojskowi, kochankowie, naukowcy i twórcy. Ale dzisiaj każdy spec to wynik pracy genetyków. Wszystko, co zbędne, zostaje wycięte. Pan na przykład nie umie kochać, prawda?

– Tak.

– A bojownik jest zdolny do miłości jak zwykły człowiek… Tak! – Janet podniosła probówkę z kilkoma kroplami różowej cieczy. – Widzi pan?

– Co to znaczy?

– Zmodyfikowane feromony. Jedna z oznak hetery. W celu uzyskania absolutnej pewności należałoby przeprowadzić test na operon, odpowiedzialny za hiperseksualność, ale nie mam potrzebnej surowicy… – Janet odstawiła probówkę i potarła czoło. – To pan miał rację, a ja się myliłam. Kim jest jednocześnie bojownikiem i heterą. Skomplikowana sprawa!

– Komu to mogło być potrzebne?

– Są pewne warianty. Na przykład ochroniarz, pełniący usługi seksualne. Bardzo drogie, bardzo skomplikowane… ale możliwe. Niedobrze, kapitanie… – popatrzyła posępnie na Aleksa. – Rozumie pan, co się stało? Czym to grozi?

– Jeszcze nie.

– Przecież Kim się w panu zakochała!

– Chyba tak, ale…

– Hetera musi uzyskać wzajemność! Rozumie pan? To jej specyfikacja! Sens istnienia!

– Wcale nie mam zamiaru zawsze jej odmawiać, Janet! Jeśli to dla Kim takie ważne…

Lekarka westchnęła.

– Kapitanie… ona nie potrzebuje seksu! A raczej, nie tylko i nie tyle seksu! Ona chce, żeby pan ją kochał!

– Ale tego akurat nie mogę zrobić! – Alex rozłożył ręce. – Jak mam dać to, czego nie mam? Rozumiem, że miłość to wielkie, święte, przyjemne uczucie…

– Przyjemne… – prychnęła Janet. – Och, kapitanie… Czasami zazdroszczę pilotom nieumiejącym kochać…

– A może Kim zdoła pokochać kogoś innego? – zasugerował ostrożnie Alex. – Pak, niestety, odpada, ale może nasz młody energetyk?

– Dobrze by było. Musimy liczyć na to, że specyfikacja bojownika będzie ją odciągać od specyfikacji hetery. Ale zrobił pan bardzo niebezpieczny i bolesny dla wszystkich krok, biorąc dziewczynę pod swoje skrzydła.

– Już to zrozumiałem.

– Wypisać certyfikat? – zapytała wprost Janet. – Czy nie warto? Może jej pan dać trochę pieniędzy i pozwolić, żeby radziła sobie sama.

– Już nie mogę. Proszę wypisać.

Janet skinęła głową, nie spodziewając się innej odpowiedzi.

– Pilot…

Alex nie zrozumiał, czego w tym słowie jest więcej: kpiny, współczucia czy prostego stwierdzenia faktu.

Zapewne tego ostatniego. Przecież nigdy nie miał prawa wyboru. Zdecydowali za niego rodzice, na dziewięć miesięcy przed jego urodzinami.

I zawsze był im wdzięczny za ten wybór.

Rozdział 5

Centrum notarialne znajdowało się nieopodal kosmoportu i Alex szczerze liczył, że ten fakt zmusi pracowników do powstrzymania się od pytań.

W pewnym sensie jego nadzieje się spełniły.

Niewielka kolejka w przytulnym holu składała się przynajmniej w połowie z przyjezdnych. Z tej pstrokatej ciżby wyróżniała się rodzina z Wysokiej Dolinki – dwóch wysokich, nagich (jeśli nie liczyć metalizowanych opasek na biodrach) mężczyzn – klonów i jedna grubiutka, otulona w brokaty i futra kobieta. Tuliło się do nich całe stadko golutkich dzieci, zbyt małych, żeby dało się określić płeć. Jedynie najstarszy miał na warkoczu białą kokardkę – egzemplarz na sprzedaż.

Dalej stało dwóch Czygu. Rzeczywiście przypominali nastoletnie dziewczęta, ale hermetyczne kombinezony z zamkniętym cyklem obiegu powietrza zdradzały „pachnącą rasę”. Ciekawe, co oni tu robią? Postanowili zawrzeć związek małżeński według praw Imperium? Raczej nie. Czygu w ogóle nie znali pojęcia rodziny. Już raczej zawierają jakąś ważną transakcję z ludźmi.

Piątka najemników z Bagdadu-3, rosłych i wojowniczo rozkładających grzebienie czaszkowe, ubranych w kompletny strój bojowy, pewnie też chciała sfinalizować jakiś kontrakt – nie mieli związku zawodowego, który mógłby dopilnować ich umów.

Alex pokiwał głową patrząc na kolejkę i pomyślał, że w tym towarzystwie on i Kim wyglądają najporządniej. Jest szansa, że urzędnicy nie zwrócą na nich szczególnej uwagi.

– Pierwszy raz widzę żywych Czygu! – szepnęła mu do ucha Kim. – Wyglądają zupełnie jak ludzie!

– Zewnętrznie owszem – przyznał Alex. Wolał jej nie wspominać o niedawnych podejrzeniach Janet. – Czy mogłabyś ich zabić?

– A trzeba? – zapytała rzeczowo Kim. – Już teraz?

Alex zakrztusił się śliną, mocno chwycił dziewczynę za rękę.

– Nie! Mowy nie ma! To pytanie teoretyczne, chcę tylko wiedzieć, czy jesteś gotowa do walki z Obcymi.

– Jestem – powiedziała spokojnie Kim. – Jeśli trzeba będzie to zrobić, wystarczy, że powiesz.

Dziewczyna zwróciła oczy na pilota i Alex przeczytał w tym spojrzeniu nie tylko gotowość do zabójstwa, ale i radosną ekscytację. Nie dlatego, że lubiła zabijać, tylko dlatego, że chciała mu się przypodobać.

Janet miała rację – sytuacja była bardzo drażliwa.

– Powiem – obiecał Alex. – Ale praca bojownika nie polega na tym, żeby zabijać wszystkich na prawo i lewo.

– A na czym?

– Na tym, żeby być gotowym to zrobić. Być gotowym przez całe życie.

– Jasne. – Kim się uśmiechnęła. – Możesz mieć pewność, że jestem gotowa!

Czygu, nie podejrzewający nawet, jakiego losu właśnie uniknęli, rozmawiali cicho, przytulając się do siebie przezroczystymi hełmami. Kolejka przesuwała się powoli – poszła rodzina z Wysokiej Dolinki, do innego gabinetu wparowali najemnicy. Pozostali jeszcze Czygu i posępny, dobrze ubrany mężczyzna, trzymający na łańcuchu garbatego karła. Karzeł patrzył tępo w przestrzeń, z uchylonych ust spływała nitka śliny, lewa powieka drgała nerwowo. Alex próbował sobie przypomnieć, na jakiej planecie panuje moda trzymania ludzi upośledzonych, ale nie zdołał i odwrócił się. W końcu to nie jego sprawa. Galaktyka jest ogromna.

Wezwano Czygu – poszli, trzymając się za ręce i uprzejmie kłaniając pozostałym. Potem zamrugał znaczek na rękawie właściciela karła. Ten, pogrążony w rozmyślaniach, nie zauważył sygnału. Karzeł popatrzył na niego ze złością, szarpnął za łańcuszek i syknął:

– Aiven!

Mężczyzna ocknął się, popatrzył na karła i mruknął smętnie:

– Miles, te twoje awantury…

Urwał i podszedł do drzwi, nad którymi migał sygnał wywołania, ciągnąc za sobą nieszczęsnego karła. Łańcuszek podzwaniał, karzeł dreptał, wymachując rękami przy każdym kroku.

– Pamiętasz swoją rolę? – zapytał cicho Alex.

Kim skinęła głową.

– Tak. Milczeć i się uśmiechać.

– Uśmiechać się czarująco, jeśli przyjmie nas mężczyzna. Milczeć i uśmiechać się z zawstydzeniem, jeśli to będzie kobieta.

Teraz zamrugał jego znaczek. Alex odkleił go i rzucił na podłogę, wstał i poprawił mundur.

Gabinet, do którego ich wezwano, był niewielki, widocznie dla pojedynczych petentów i par. Za biurkiem siedziała niemłoda kobieta z wianuszkiem kabli przy skroni. Jeszcze jedna pajęczy – ca, żyjąca wśród bezkresnej sieci danych.

Kim skromnie spuściła oczy.

– Chcielibyśmy zawrzeć kontrakt małżeński – powiedział Alex, kładąc na stole certyfikaty speców.

– Termin?

– Na jedną dobę. – Alex się uśmiechnął.

Pajęczyca przesunęła certyfikaty na środek stołu – widocznie tam znajdował się skaner. W zadumie popatrzyła w górę, w prawą stronę – pewnie tam miała wirtualny ekran.

– Dowody tożsamości? – zapytała.

– Wzięłaś swój, Kim?

Dziewczyna pokręciła głową. Alex popatrzył na pajęczycę.

– Czy są obowiązkowe, proszę pani?

Pajęczyca zmarszczyła brwi, nie odrywając wzroku od pustki.

– Nie. Nie, ale… Kim, otrzymała pani certyfikat godzinę temu?

Dziewczyna skinęła głową.

– Widzi pani – Alex zrozumiał, że najwyższa pora przejąć inicjatywę – dziewczyna niedawno przeszła metamorfozę. Trudno otrzymać certyfikat speca i nie wypróbować jego prawnych możliwości. A przecież nie będzie zawierać związku małżeńskiego z dziecięcym dowodem tożsamości!

Pajęczyca zacisnęła wargi. Wyjaśnienie brzmiało przekonująco, ale… coś jej się nie spodobało.

– I po co wam małżeństwo na jeden dzień? Żeby wypróbować certyfikat? A może wasze przekonania religijne wymagają formalnego zezwolenia na uprawianie seksu?

– Czy musimy cokolwiek wyjaśniać? – zapytał ostro Alex. Misterny plan walił się w gruzy.

– Nie – zgodziła się pajęczyca. – Ale mam prawo zawiesić zawarcie kontraktu małżeńskiego na okres do trzech dni. Na przykład na skutek młodego wieku uczestników kontraktu.

Alex, który pół godziny temu widział, jak z tych samych drzwi wyszła zadowolona para nastolatków, ledwie powstrzymał się od ostrej odpowiedzi. Sytuację uratowała Kim.

– Alex, kochanie, pokaż umowę o pracę. Rozdział ósmy, punkt siedemnaście b.

– Nie wziąłem umowy – odparł Alex, usiłując przypomnieć sobie tekst. Co ona miała na myśli? Rozdział ósmy, warunki finansowe kontraktu… – Zresztą nie mam prawa pokazywać go bez zezwolenia kompanii…

Pajęczycę wyraźnie to zaintrygowało. Kim zwróciła się do niej z zakłopotanym uśmiechem:

– Jesteśmy z jednego statku, proszę pani. W naszej umowie jest punkt, na podstawie którego pary małżeńskie otrzymują piętnastoprocentowy dodatek. Uważa się, że to scala załogę. Ja jeszcze nie podpisałam swojej umowy, więc…

Kobieta zacisnęła wargi i mruknęła:

– Prawnicy waszej kompanii nie mają pojęcia o swojej robocie. Ale przynajmniej nie opowiadacie bzdur o nagłym ataku miłości…

Alex milczał, oddając inicjatywę Kim.

– Zawarcie jednodniowego kontraktu małżeńskiego kosztuje pięć kosmojuanów. Z czyjego konta ściągnąć tę kwotę?

– Z mojego – powiedział szybko Alex.

Pajęczyca odkaszlnęła, wstała, skrzywiła się, gdy jej kable zaczepiły o róg biurka i omal nie wyskoczyły z gniazda.

– Alexandrze Romanow i Kim Ohara, w imieniu Rtęciowego Dna i prezydenta Son Li gratuluję wam zawarcia tymczasowego związku małżeńskiego. Życzę, abyście w czasie trwania kontraktu lepiej się poznali – nawet pajęczyca nie mogła powstrzymać drwiącego uśmieszku – i skorzystali z ulgowego przedłużenia kontraktu na dłuższy okres. Wasze małżeństwo zostaje uznane przez rząd Imperium i jest uważane za legalne na wszystkich planetach Imperium oraz poza jego granicami w czasie całego wymienionego okresu.

Sympatyczna, choć dość swobodna przeróbka Marsza Mendelssohna, która rozbrzmiewała w czasie jej przemowy, ucichła.

– Jakieś szczególne życzenia? – spytała uprzejmie pajęczyca, wyraźnie nie spodziewając się niczego takiego. Jej prawa ręka już sunęła w powietrzu, wypełniając punkty kontraktu małżeńskiego.

– Chciałabym przyjąć nazwisko Romanowa – powiedziała cichutko Kim.

– Po co? – zdumiała się kobieta.

– Brzmi tak egzotycznie…

Pajęczyca wzruszyła ramionami.

– Proszę bardzo. Prawa majątkowe oddzielne? Prawa genetyczne zachowuje ich nosiciel? Osobiste długi i przestępstwa nie przechodzą na komórkę rodzinną?

Jej palce sunęły w powietrzu, wplatając nowe nici w pajęczynę danych.

– Moje szczere gratulacje, Aleksie i Kim Romanowowie… Nie zechcielibyście dać niewielkiej sumy na planetarny przytułek dla dzieci zaginionych astronautów? Albo na rozwój technologii medycznych?

– Na przytułek? – Kim zerknęła na Aleksa, pilot skinął głową.

– Pięć juanów? Dziesięć?

– Dziesięć.

– Dziękuję wam w imieniu dzieci astronautów… Wasz kontrakt małżeński jest już w mocy, gratuluję.

Z lekkim półukłonem pajęczyca podała im dwa blankiety kontraktów małżeńskich.

– Dziękujemy. – Alex wziął Kim pod rękę i szybko wyprowadził z gabinetu.

– A mój dowód tożsamości? – szepnęła Kim, gdy znaleźli się za drzwiami.

– Dostaniemy od innej pajęczycy – wyjaśnił Alex. – Manipulacje prawne należy załatwiać etapami. Gdy żaden z urzędników nie łamie prawa, ostateczny efekt ich nie obchodzi. Janet przymknęła oczy na machinacje z czasem, pajęczyca zarejestrowała małżeństwo w oparciu o zaświadczenia speców, a teraz inna wypisze nowe dowody tożsamości.

– Wszystko polega na tym, że spec ma dwa dokumenty dowodzącego jego tożsamości? – zapytała Kim.

– Tak.

– Więc u naturali by to nie przeszło.

– Naturale nie mają żadnych problemów z imperialną biurokracją. Na nich patrzy się przez palce.


* * *

Kelner z uśmiechem podał Aleksowi cygaro.

Restauracja świeciła pustkami. Środek dnia pracy, pora obiadowa już minęła… Alex pomyślał smętnie, że być może posiedzi tu do późnej nocy.

– Pozwoli pan, kapitanie?

Wczorajszy masterpilot. Powtórne podejście do najemcy, którego propozycję już raz się odrzuciło, było w złym tonie, lecz Alex skinął głową.

Mężczyzna w milczeniu obracał w ręku czarkę z sake. Chyba nie wiedział, jak zacząć rozmowę.

– Będzie mi bardzo miło, jeśli zmienił pan zdanie – zaryzykował Alex.

Pilot jednym haustem wypił sake i powiedział:

– To nie planeta, to zadupie… Nie sądzi pan?

– Bywało gorzej.

– Naprawdę? – Pilot zaśmiał się z niespodziewaną ironią. – Od dwóch tygodni próbuję znaleźć miejsce na jakimś znośnym statku! I nie znalazłem nic, prócz chomika!

– Dziwne. Gdy ja szukałem miejsca, trafiłem od razu na kilka stanowisk na trasach galaktycznych…

– Nie powie mi pan chyba, że znalazł pan stanowisko kapitana szukając w sieci? – Pilot wyglądał tak, jakby miał dostać ataku.

– Owszem.

– Czyli to ja mam horrendalnego pecha – skrzywił się pilot. – Wstrząsającego. Nie znalazłem żadnej przyzwoitej oferty… a co dopiero mówić o stanowisku kapitana! Wczoraj nawet trafił się niezły wariant, liniowiec pasażerski… miejscowy, z tego gnojownika… ale mnie nie wzięli! Podczas rejestracji kontraktu należało zebrać wszystkie dane o krewnych ze strony matki! Nowy wymysł pajęczyny…

Alex prychnął.

– Tak, słyszałem o tej historii, gdy załatwiałem swoje dokumenty.

– Ale pan przynajmniej nie jest stąd?

– Nie, z Ziemi.

– No dobrze. – Pilot obrócił czarkę w ręku. – Niech mi pan pokaże kontrakt, kapitanie. Oczywiście, jeśli nadal pan mnie chce…

Wyłożył przed Aleksem swoje dokumenty, wziął do ręki blankiet kontraktu. Alex zaczął przeglądać rekomendacje i charakterystyki. Hang Morrison, lat trzydzieści dziewięć, obywatel Wolnych Stacji… Cóż, urodzeni w kosmosie to najlepsi astronauci na świecie. Całkiem porządna lista miejsc pracy. Szczerze mówiąc, lepsza niż u Aleksa.

Rtęciowe Dno to wprawdzie nie Ziemia i nie Eden, ale zawsze duża, rozwinięta planeta. Żeby masterpilot przez dwa tygodnie nie zdołał znaleźć pracy?

Co najmniej dziwne.

– Niezłe warunki – powiedział ze wstrętem pilot, odkładając umowę. – Rozumiem, że właściciele nie są dusigroszami?

– Najwyraźniej.

– Co to za kompania, to Niebo?

– Nie wiem.

– A dokąd polecimy?

– Też nie wiem.

– Brzmi zachęcająco… – powiedział sarkastycznie pilot.

– Nie mogą zażądać od nas niczego niezgodnego z prawem – powiedział Alex, wzruszając ramionami. – To absolutnie standardowa, zaaprobowana przez związki zawodowe umowa.

– Widzę. Kapitanie, nie chcę kłamać. Na takiej łupince jak pańskie „Lustro” nie ma miejsca dla dwóch masterpilotów. Proszę mnie wziąć do załogi tymczasowo, dopóki nie znajdzie pan innego pilota. A potem mnie pan zwolni. Jeśli pan chce, upiję się na wachcie albo przejawię niesubordynację. Tylko proszę mi pomóc wydostać się z tej dziury!

Alex się zastanowił.

Morrison czekał spięty i wyraźnie zdenerwowany.

– Aż do chwili, gdy znajdę pełnowartościowe zastępstwo.

– Będę sumienny i posłuszny jak kursant w czasie pierwszego lotu. Tylko proszę znaleźć dla mnie zastępstwo i wysadzić na jakiejś możliwej planecie. Niechby to była nawet Nowa Afryka.

Alex uśmiechnął się mimo woli. Zatrudnić pilota, wiedząc, że ten nie ma zamiaru zostać w załodze…

– Proszę cię, przyjacielu specu… – powiedział cicho Hang.

– Podpisz kontrakt – zdecydował Alex. Z trzaskiem przełamał cygaro i zgasił w popielniczce.

Jego załoga została skompletowana.

Cholernie dziwna załoga, szczerze mówiąc.

On sam – niezbyt doświadczony masterpilot świeżo ze szpitala. Kobieta z Ebenu, żołnierz i oprawca w roli lekarza. Uciekinierka z domu zaraz po metamorfozie – na stanowisku specbojownika. Zakompleksiony natural w charakterze nawigatora. Drugi pilot, który przez dwa tygodnie nie mógł znaleźć pracy, tkwiąc na dużym skrzyżowaniu transportowym. Smarkaty energetyk, który przyleciał na Rtęciowe Dno ich statkiem, dostał rozliczenie… i znowu trafił na pokład.

Jeśli loty „Lustra” będą choć w połowie tak ciekawe jak członkowie jego załogi, czeka ich sporo rozrywki.

W kieszeni pisnął komunikator i Alex wyjął go, czując dziwną, połączoną z zażenowaniem przyjemność. Kapitański komunikator był nieco większy od standardowych, w krzykliwym pomarańczowym kolorze… ot, jeden z wielu symboli władzy.

– Kapitanie… – Poznał głos Generałowa. Po chwili nad słuchawką rozwinęła się również odbitka obrazu. Nawigator był na swoim stanowisku pracy. W skafandrze. Z zaplecionym na czubku głowy warkoczem. I ze świecącym na lewym policzku czerwono-niebieskim wzorem. Zdaje się, że walka z tymi malunkami nie ma sensu.

– Słucham.

– Bezpośrednie połączenie od właścicieli statku. Przełączam.

Alex zwinął hologram, wyciszył dźwięk i przysunął komunikator do karku, do neurointerfejsu. To był jedyny sposób zapewnienia prywatności rozmowy. Poczuł się zaintrygowany – nie skontaktowali się z nim, gdy przyjmowali go do pracy, nie wydali żadnych dyspozycji co do załogi i statku… Czyżby dopiero teraz się zorientowali?

– Alexander Romanow?

Jakość dźwięku była absolutna. Alex usłyszał standardowy głos sekretarki – rzeczowy i uprzejmy.

– Tak.

– Rozmawia pan przez kanał prywatny?

– Oczywiście.

– Będzie z panem mówił dyrektor kompanii Niebo, pan Li Zyng.

Alex wiedział, że obraz nie jest transmitowany, ale mimo wszystko wyprostował się. Nie miał zwyczaju prowadzić oficjalnych rozmów, dłubiąc w nosie, drapiąc się w nogę czy rozwalając w fotelu.

– Pan Romanow?

Właściciel kompanii miał głos krzepkiego starca.

– Tak, panie Li Zyng. Słucham, panie Li Zyng.

Żadnego formalnego zawarcia znajomości. Żadnych pytań czy gratulacji z okazji objęcia stanowiska… Tym samym tonem Li Zyng mógłby rozmawiać z kawiarką czy odkurzaczem.

– Wybrał pan załogę?

– Tak, panie Li Zyng… – Alex zerknął na Morrisona, który właśnie w tej chwili stawiał na umowie odcisk palca.

– Dobrze. Jeszcze dziś przyjmie pan na podkład troje pasażerów i odda się do ich całkowitej dyspozycji. Zostaną panu przedstawione niezbędne dokumenty.

– Tak, panie Li Zyng. – Alex wyobrażał sobie dyrektora kompanii tak wyraźnie, jakby działała łączność wideo. Siedzi sobie w eleganckim fotelu gruby stary cap i obściskuje sekretarkę…

– Pan Li Zyng skończył rozmowę – zameldowała sekretarka, jakby czytając w jego myślach. – Ma pan jakieś pytania?

Z jej tonu można było wywnioskować, że pytania nie są przewidziane, i właśnie dlatego Alex zapytał:

– Czy pan Li nie ma zwyczaju rozmawiać z nowymi pracownikami?

– Ma. Właśnie z panem porozmawiał. Jeszcze jakieś pytania?

Pod zaciekawionym spojrzeniem Morrisona Alex zmusił się do uśmiechu. Jego słowa drugi pilot słyszał bardzo wyraźnie.

– Nie, dziękuję. Do widzenia.

Łączność została przerwana.

Bezpośrednia rozmowa z Ziemią. Dość droga rozrywka.

– Jakieś polecenia, kapitanie? – zainteresował się Morrison. Pytanie można było rozumieć dwojako: czy Alex otrzymał jakieś polecenia albo czy Alex ma jakieś polecenia dla Morrisona. Alex wybrał wariant drugi.

– Tak. Proszę stawić się na statku za godzinę. Niewykluczone, że wystartujemy jeszcze dziś.

Morrison z zauważalną odrazą obrzucił spojrzeniem salę – szczególną uwagą darząc kąt, w którym siedziały dwie specgejsze, z braku klientów flirtujące ze sobą – ale oczywiście nie zaprotestował.

– Tak jest, kapitanie.


* * *

Na statku wszystko było w porządku – dobre i to. Kim i Janet znajdowały się w przedziale medycznym; czarnoskóra kobieta chyba postanowiła roztoczyć opiekę nad dziewczyną. Alex włączył podgląd wideo i dosłownie na sekundę zajrzał do przedziału – Janet i Kim, pochylone nad stołem operacyjnym, rozkładały szturmowego pioruna, najmocniejszą broń laserową dozwoloną na małych statkach. Kim posiadała być może większą wiedzę teoretyczną, ale Janet miała za sobą doświadczenie… gorzkie, ciężkie, ale cenne doświadczenie uchodźcy z Ebenu.

Generałow nadal siedział na mostku nawigacyjnym – Alex przez kilka chwil obserwował go zza pulpitu kapitańskiego. Zwykły sposób spędzania czasu przez speca – trening… Pak wprawdzie nie był specem, ale trenował: wytyczał abstrakcyjne trasy w abstrakcyjnym wirtualnym kosmosie. Teraz wytyczał trasę od Rtęciowego Dna do Edenu, ojczyzny Kim. Początkowo Alex odniósł wrażenie, że trasie daleko do ideału – nawigator zlekceważył stacjonarne, stale funkcjonujące w przestrzeni tunele i poprowadził statek przez tunele pulsujące. Alex nie widział w tym żadnych korzyści. Nie pozwalało to ani na zaoszczędzenie czasu – takie tunele otwierały się w odstępach od trzech godzin do pięciu dni, ani na oszczędność pieniędzy – przejście przez tunel kosztowało dwa razy więcej. Nie zyskiwało się nawet na odległości – statek wręcz oddalał się od Edenu.

Dopiero gdy Generałow wytyczył trasę od Zodiaku do Nowej Ukrainy, Alex zrozumiał, na czym polegał zamysł nawigatora. Tutaj w ogóle nie było tuneli, statek poruszał się na własnym hipergeneratorze, za to potem, pokonując dwa parseki i wychodząc przy Ukrainie, „Lustro” znalazłoby się przy stacjonarnym tunelu Ukraina-Eden.

Rozwiązanie wyglądało elegancko i – na ile Alex mógł się zorientować bez podłączenia do komputera – było ze wszech miar usprawiedliwione. Zyskiwało się czas, oszczędzało pieniądze i rezerwy statku.

– Cwany natural – powiedział do siebie Alex i przełączył się na przedział energetyka, tym razem już otwarcie.

Młody Paul Lurie stał przed reaktorem gluonowym i kołysał się powoli, jakby medytując nad strumieniem energii, przepływającym pół metra od jego twarzy.

Nie ma nic bezpieczniejszego i zarazem bardziej zabójczego niż energetyka gluonowa. Niemal darmowa energia, jeśli nie liczyć ceny reaktora, żadnych odpadów radioaktywnych, żadnego ubocznego promieniowania. Pod warunkiem że reaktor pracuje stabilnie.

Niestety, niełatwo uzyskać stabilną pracę rektora, manipulującego z samą podstawą materii. Tutaj prawa fizyki zaczynają się potykać. Tu nie ma jednoznacznych rozwiązań i gotowych schematów. Gdy reaktor pracuje na minimalnej mocy, wszystko jest w miarę przewidywalne, poza tym w każdej chwili można go wyłączyć. Jednak gdy osiągnie pełną moc – proces zaczyna „płynąć”. Pojawiają się strumienie najróżniejszego promieniowania, tytanowy korpus reaktora może zmienić się w złoty czy grafitowy… Kiedyś Alex widział reaktor, którego ścianki przemieniły się w kryształowy cylinder. Na „Lustrze” umieszczono podwójny reaktor gluonowy Niagara, w którym rolę ścianek pełniły pola siłowe.

Strumienie gluonowe wyglądały jak płynąca woda; Alex zachwycił się fantazją twórców. Wydawało się, że przed Paulem spadają dwie przejrzyste, lekko błękitne strugi, wyłaniające się ze złocistej płyty w suficie i znikające w takiej samej płycie w podłodze.

– Energetyku… – odezwał się Alex.

Paul odwrócił się powoli. Oczy miał przymknięte, na twarzy błąkał się uśmiech. Wczuwając się w łańcuchy sterujące reaktora, odczuwał przyjemność jak każdy spec podczas pracy. Ciekawe, co on widzi? Pewnie coś niezwykłego, jego wzrok został jeszcze bardziej wyspecjalizowany niż oczy Kim czy Aleksa. Paul rozróżnia większość znanych promieniowań, potrafi na oko określić temperaturę płomienia z dokładnością do ułamków stopnia. Przed nim rozwija się teraz cała feeria barw… Przeskakujące przez osłonę neurony, rozbłyski promieni gamma, wachlarze promieniowania rentgenowskiego, powolne i niezgrabne cząsteczki alfa…

– Jesteś wolny? – zapytał Alex.

– Tak, kapitanie.

– Przyjdź do mojej kajuty.

– Dobrze.

Lurie potrząsnął głową, odrzucając z czoła ciężkie włosy. Jeszcze raz zerknął na gluonowe strumienie i wyszedł z pola widzenia kamery.

Najwyraźniej Paul to świetny energetyk, młody, ale pełen entuzjazmu. No i znał właśnie ten reaktor. Czegóż więcej mógłby pragnąć kapitan?

Alex zdjął kurtkę, podwinął rękaw koszuli, popatrzył na Biesa. Diabełek krzywił się, jakby dręczył go niezrozumiały ból.

– Czuję – szepnął mu Alex. – Naprawdę to czuję. Coś jest nie tak…

W oczach Biesa zapłonęły iskierki zaciekawienia.

– Jeszcze nie wiem, co… – przyznał się Alex. – Ale dowiem się. Słowo honoru!

Bies raczej nie był skłonny wierzyć takim obietnicom, ale mała narysowana mordka się rozjaśniła.

Przy drzwiach pisnął sygnał i Alex pospiesznie odwinął rękaw.

– Kapitanie? – Paul stał na progu.

– Wejdź. – Alex wskazał ręką fotel, dając Paulowi do zrozumienia, że rozmowa będzie nieoficjalna. – Napijesz się kawy? A może wina?

Paul pokręcił głową. Zgodnie z tradycją po skończeniu wachty energetycy pili wytrawne czerwone wino, widocznie jednak Paul nie uważał wachty za skończoną.

– Kawy.

Przez kilka następnych minut Alex prowadził z energetykiem luźną rozmowę i dopiero gdy zauważył, że chłopak się odpręża, przeszedł do rzeczy.

– Paul, bardzo mnie zdumiały twoje słowa. Energetyk spojrzał na niego pytająco.

– Opowiedz, jak trafiłeś na ten statek za pierwszym razem. I dlaczego zostałeś zwolniony.

Chłopak zastanawiał się przez chwilę, wyraźnie układając w myślach odpowiedź.

– Ukończyłem uniwersytet w Lyonie – zaczął – otrzymałem dyplom energetyka. Od razu nas uprzedzono, że trudno będzie znaleźć dobre miejsce, pozostając na Ziemi. Już miałem wyruszyć gdzieś na peryferie i tam szukać pracy, ale wtedy trafił mi się ten lot w jedną stronę. Należało przeprowadzić jacht „Nieustraszony” do Rtęciowego Dna. Sprawdziłem, że to potężny węzeł transportowy, że zapotrzebowanie na speców jest duże, a miejscowa uczelnia niewielka. Dolecieliśmy spokojnie, było nas trzech: masterpilot, nawigator i ja. Tutaj się z nami rozliczono… wszystko uczciwie. Pożegnaliśmy się, a potem zacząłem szukać pracy i spotkałem pana.

– Czyli żadnych sensacji? – uściślił Alex.

Paul popatrzył na niego ze zdumieniem.

– A co może być sensacyjnego w przeprowadzaniu statku?

– Chyba tylko to, że wszyscy zostaliście zwolnieni, a załogę zaczęto tworzyć na nowo. Dlaczego?

Paul wzruszył ramionami.

– Wieźliście na Rtęciowe Dno jakiś ładunek? Albo pasażerów?

– Nie.

– A może w czasie lotu wydarzyło się coś niezaplanowanego? Przejawy niesubordynacji?

– Nie, co też pan!

– Kto panu polecił ten lot? Kto angażował?

– Poradził mi przyjaciel z mojego roku. Najął się na krążownik wojskowy… wie pan, rodzinne koneksje… a angażowali nas zwyczajnie przez sieć. Wysłałem zgłoszenie do kompanii Fracht, dostałem umowę…

– Fracht?

– Tak, niewielka kompania specjalizująca się w przerzucaniu towarów i statków od planety do planety. Działa przy stoczni księżycowej, tam właśnie zbudowano ten jacht.

Alex milczał. Wszystko, co powiedział Paul, mogło się wydarzyć. Nie było nic dziwnego ani w nadmiarze specastronautow na Ziemi, ani w praktyce jednostronnych przelotów…

Jedno tylko zdumiało Aleksa. Takich załóg nie kompletuje się zwykle na jeden lot. Nająć trzy osoby, a potem od razu je zwolnić – dlaczego? Nie lepiej zostawić tę sprawdzoną trójkę na statku i dobrać pozostałych na Rtęciowym Dnie? Dlaczego nie skompletowano całej załogi na Ziemi?

Odpowiedź istniała, ale zbyt nieprawdopodobna.

– Paul… proszę mi wybaczyć to przesłuchanie… ale coś mnie w tym wszystkim zastanawia.

Obserwował twarz młodzieńca, ale ten tylko uśmiechał się stropiony.

– Nie mam zbyt dużego doświadczenia, kapitanie. Słusznie. Nie należy szukać rady u debiutanta.

Pisnął komunikator. Dźwięk był łagodny, a więc wezwanie nie jest tajne.

– Tak?

– Kapitanie… – głos programu serwisowego statku brzmiał łagodnie, uspokajająco. – Drugi masterpilot Hang Morrison przybył na pokład.

– Dziękuję. – Alex się wyłączył. – Paul, niech pan przejdzie do śluzy. Przywita pan drugiego pilota, pokaże mu statek i jego kajutę, dobrze?

Paul skinął głową i wstał. Alex zawahał się i dodał:

– I nie musi pan już wydrapywać swojego imienia w toalecie. Ani nad łóżkiem. Mimo istniejących tradycji. Umowa stoi?

Był ciekaw, jak energetyk zareaguje na te słowa.

Paul uśmiechnął się i wyszedł.

Alex posiedział chwilę, patrząc na zamykające się drzwi. Nigdy nie należy wchodzić, jeśli się nie wie, gdzie jest wyjście – i czy w ogóle jest. No i co nas czeka za drzwiami.

Ale on już wszedł. Zerwanie umowy z kompanią było niemożliwe, chyba że chciało się wylecieć z wilczym biletem.

– Korpus, przejrzystość – zakomenderował Alex, wstając od stołu. Ściana kajuty stopniała, ukazując kosmodrom.

Bezkresne betonowe pole. Rozrzucone wszędzie statki, duże i małe; stare orbitalne łajby i nowiutkie międzygwiezdne liniowce. Tych ostatnich niezbyt wiele.

A nad tym wszystkim niebo, smętne, brudnoszare, wielokilometrowa warstwa smogu i chmur. Jak można tu żyć?

Nagle pomyślał, że planetę należało nazwać Rtęciowe Dno nie na cześć ogromnych zasobów rtęci na południowym kontynencie, słynnych „lustrzanych jezior”, pięknych i śmiercionośnych, które stały się podstawą gospodarki planety i zabiły dziesiątki tysięcy robotników. Rtęciowym Dnem było samo niebo planety, na swój sposób piękne i bezlitosne. Dno studni grawitacyjnej, gdzie żyją miliony ludzi, speców i naturali.

– Jak ja bym chciał się stąd wynieść… – szepnął Alex. Szare chmury zwijały się w rozmyte spirale. Ognista igła przecięła niebo – gdzieś daleko startował mały orbitalny stateczek.

Alex odprowadził go wzrokiem, dopóki ognik nie zniknął w chmurach.

Dopiero wtedy odwrócił się i poszedł do przedziału sanitarnego kajuty. Rozpiął spodnie, usiadł na sedesie. Odwrócił głowę i popatrzył ponuro na dziewiczo czysty plastik ściany.

Laser w szwajcarskim scyzoryku miał niewielką moc i Alex musiał się nieźle namęczyć.

Objąłem stanowisko kapitana statku – wyciął na ścianie i podpisał się, wyraźnie i czytelnie, jak przystało na kapitana.


* * *

Późną nocą Alex przeprowadził pierwsze ćwiczenia z załogą. Oczywiście, ani Janet, ani Kim nie zostały wykorzystane w pełnej mierze. Zgodnie z regulaminem lotu zajęły miejsca na stanowiskach bojowych, lecz Alex nie miał zamiaru aktywować dział pokładowych. Jakiś nerwowy oficer bezpieczeństwa kosmodromu mógłby to źle zrozumieć.

Morrison zajął swój fotel jako pierwszy – Alex nie zaprotestował. Niech się zżyje ze statkiem, jemu i tak nie jest łatwo. Sam stanął przy fotelu przed pulpitem rezerwowym i patrzył na zapalające się światełka. Energetyk na stanowisku. Nawigator na stanowisku. Drugi pilot na stanowisku. Dopiero gdy stanowiska bojowe doniosły o swojej gotowości, kapitan położył się na fotelu.

Zamocowania z lekkim pstryknięciem ustabilizowały jego ciało. Właściwie to zbędna ostrożność – jeśli grawikompensatory statku zaczną szwankować, przeciążenia po prostu człowieka rozerwą. Ale najbardziej obłąkany punkt instrukcji nie wziął się z powietrza. Za każdym stoi czyjeś życie i czyjaś śmierć.

– Kontakt…

Ciepła fala, zmywająca przytulny światek mostka.

Przestrzeń rozciągająca się we wszystkie strony. Planeta, kosmos, statki.

Migocząca tęcza – dusza statku. I świadomości członków załogi, niczym ogniste cyklony, wirujące wokół.

Jeszcze nigdy Alex nie widział świata w taki sposób – tkwiąc w centrum, przy samej tęczy. Czapla się nie liczy, to jednoosobowa łajba.

Jego załoga czekała.

Alex nachylił się do małego białego cyklonu. Był pewien, że to Kim i nie pomylił się. Wir wygiął się ku niemu i Alex poczuł żar – mieszaninę uwielbienia, pragnienia, kokieterii… I czystą, niezmąconą gotowość destrukcji. Dotknął wiru, jakby poklepał dłoń dziewczyny, i odsunął się. Do tyłu, do tęczy, do statku.

Czerwona, ścisła wiązka płomienia. Janet nie rzuciła się w stronę kapitana, lecz zasalutowała rozbłyskiem światła. Zimna, umierająca gwiazda… w każdej chwili gotowa wybuchnąć morderczym błyskiem supernowej.

Obłoczek błękitnego światła. Jakby wysokotemperaturowa plazma w magnetycznej pułapce. Alex patrzył na Paka z chciwą ciekawością, próbując dostrzec coś, co różniłoby go od pozostałych. Nawigator nie mógł korzystać z bioterminalu, neurony jego mózgu nie zostały przebudowane, wchodził do sieci statku przez prymitywny kabel, niczym pajęczyca z kosmodromu. Ale najwyraźniej nie stanowiło to dla niego problemu. Obłok zamigotał, witając kapitana.

Drżący biały zygzak jak uwięziona błyskawica. Gdy Alex wszedł do przestrzeni wirtualnej, błyskawica wyprostowała się. Energetyk. Alex miał pewność, że Paul będzie wyglądał właśnie tak. Zwyczajnie, bez zbędnych wymyślności, tak jak powinien się prezentować astronauta nowicjusz, wczorajszy kursant.

I w końcu drugi masterpilot. Szmaragdowa spirala jak garść cennych kamieni połączonych niewidoczną nicią, wirująca wokół tęczy świadomości statku. Na jego pojawienie się Hang nie zareagował. Niedobrze…

Alex ruszył ku tęczowemu światłu.

– To ja…

Tęcza się rozjaśniła, każdy kolor spektrum stał się dojmująco wyraźny. Sześć kolorów, które widzą w tęczy naturale, przemieniło się w siedem wymyślonych przez naukowców. A potem podzieliły się na szmaragdowe pasy i marchewkowe nici, na purpurowe żyłki i żółte paseczki, szare cienie i piaskowe włókna.

– Przyjmij mnie…

Ciepło dłoni. Szelest liści. Światło słońca. Ramiona matki. Morska woda. Łagodny wiatr. Słodycz i spokój. Zamierająca namiętność, upajająca lekkość, szczenięcy zachwyt. Rozluźnienie i odpoczynek. Duma.

Żaden zwykły człowiek nie zdoła tego poczuć. Wszystko jednocześnie. Wszystkie radości życia i okruchy szczęścia. Pięcioletni Alex biegnie do morza, które zobaczył po raz pierwszy w życiu, biegnie, śmiejąc się od niepowstrzymanej radości do wyciągniętych rąk mamy, do podpływającej fali… Alex, zastygły z zachwytu, trzyma na rękach Łapę, swojego psa, najprawdziwszego psa, a Łapa entuzjastycznie liże go po twarzy. Alex, który obchodzi swoje trzynaste urodziny – siedzi przed tortem urodzinowym, różnokolorowe płomyki świeczek i ojciec, jeszcze młody, z dumą mówi o tym, że w przyszłym roku jego syn zostanie specpilotem, człowiekiem skazanym na szczęście… Alex kursant, który ledwie nauczył się nowych umiejętności, całuje się w parku miejskim z dziewczyną naturalem, pierwszą oficjalną kochanką, niedoświadczoną i pragnącą zdobyć to doświadczenie przy jego pomocy… Alex, po raz pierwszy w mundurze pilota, stoi na placu apelowym, a legendarny masterpilot Diego Alvarez idzie wzdłuż szeregów, przypinając kursantom naszywki i znajdując dla każdego szczególne słowa… Alex, spocony i słaby, wychodzi z fotela, ledwie trzyma się na nogach, ale zwężająca się gardziel kanału już została pokonana, już ją przeszedł jako niedoświadczony trzeci pilot i żaden z pięciuset pasażerów nawet nie podejrzewa, że otarł się o śmierć… Alex zaraz po wyjściu ze szpitala, samotny na obcej planecie, bez pieniędzy i kontaktów, ratuje dziewczynę i pomaga jej przejść najtrudniejszy etap w życiu… O, to coś nowego. Nie przypuszczał, że jego radość i duma z uratowania Kim była tak wielka. Ale pamięć kieruje się własnymi prawami i teraz na zawsze pozostanie w nim ta noc i powstrzymywana radość człowieka, który dokonał czegoś dobrego…

Coś ukłuło Aleksa – niemal nieodczuwalnie, błyskawicznie zmyte przez falę ciepłego tęczowego światła, ale jednak ukłuło, a potem znikło.

A potem sam stał się statkiem. I załoga stała się częścią jego samego. Alex wysłał rozkaz, nie zastanawiając się, nie formułując go słowami. Biała błyskawica zapłonęła, dając energię, a szmaragdowa spirala podniosła „Lustro” z betonowych płyt, podciągnęła podpory, ostatni raz przetestowała sprzęt. Błękitne światło rozwinęło się niczym wachlarz, odsłaniając przed nim setki trajektorii lotu. Biały wir i czerwony płomień – jego dwie zaciśnięte pięści – napięły się, gotowe do walki z całym Rtęciowym Dnem, z całym wszechświatem…

Teraz, gdy Alex połączył się ze statkiem, wszyscy oni stali się jedną całością, zjednoczoną jego wolą. I tak właśnie powinno być.

Alex wstał z fotela, przeciągnął się. Otoczenie wydawało mu się teraz jakieś nieprawdziwe, dziwaczne. Jak za mały mostek na bezkresnej przestrzeni. Wychodzący z zamocowań fotela drugi pilot zamiast szmaragdowej spirali. Bijące serce zamiast bezgłośnego strumienia energii.

– Siedem minut, trzydzieści i pół sekundy – wymamrotał Hang, spuszczając nogi na podłogę. – Uważa pan, kapitanie, że wystarczy jak na pierwszy sprawdzian?

– Absolutnie.

Alex czuł, jak zmienił się jego własny głos, ale nie mógł nic zrobić. Zresztą, po co? Teraz stał się prawdziwym kapitanem.

Na tym polegał sens pierwszego treningu – poczuć każdego członka załogi i umieścić w jego świadomości swój obraz. Właśnie na tym, a nie na zgraniu działań, które i tak pojawiało się wcześniej czy później.

– Kapitanie?

Alex spojrzał na Morrisona.

– Ciekawi piana, jak wygląda pan z zewnątrz?

Alex zastanowił się chwilę i skinął głową.

– Tak.

– Jak biała gwiazda. Tak jasna, że trudno patrzeć, nawet tam. Maleńka biała gwiazda. Gdy połączył się pan ze statkiem, tęcza jakby wybuchła od środka.

– Ładny widok?

Morrison zwlekał z odpowiedzią.

– Nie wiem. Na pewno efektowny, ale czy ładny? Chyba tak. Ale w jego słowach nie było przekonania.

– Dziękuję panu, Hang. Jest pan świetnym pilotem. Sądzę, że zaczniemy dzielić czas lotu po równo.

Dopiero teraz drugi pilot naprawdę się speszył.

– Kapitanie?…

– Zgadza się pan?

– Tak, do licha! – Hang wstał. – Ale dlaczego?

– Ponieważ jest pan dobrym pilotem – odparł Alex. Nie widział twarzy Biesa, ale mógłby przysiąc, że diablik uśmiecha się złośliwie.

Prowadzenie statku to największa rozkosz pilota. Połączyć się ze statkiem, stać się metalowym ptakiem lecącym pośród gwiazd – czy może być coś przyjemniejszego?

Tylko jedno: być kapitanem tego statku. Ale tej małej tajemnicy Morrison nie znał. On był tylko pilotem, tak jak niedawno Alex.

– Dziękuję, kapitanie. – Głos Hanga drgnął. – Cholera… nie spodziewałem się.

– W porządku, Hang. – Al ex wyszedł z mostka i stanął wpatrzony w długi korytarz. Energetyk wynurzył się ze swojego przedziału, zasalutował, zawahał się i wrócił do swoich strumieni gluonowych. Chyba nie potrzebował oceny swoich działań.

Janet i Kim wyszły jednocześnie z wąskich przejść prowadzących do stanowisk bojowych. Z chichotem klepnęły dłonią o dłoń, objęły się i dopiero potem odwróciły do Aleksa. Uśmiechnął się. Z jakiegoś powodu kosmos wzmaga w kobietach pociąg do miłości homoseksualnej i Alex mógłby być zazdrosny… gdyby czuł do Kim coś poza sympatią. Zazdrość to pochodna tej podstawowej funkcji, która była dla niego niedostępna.

Potem otworzyły się drzwi obok mostka i na korytarz wyszedł Generałow. Nadal w skafandrze, ale bez hełmu.

– Dobrze – powiedział Alex. – Naprawdę dobrze.

Pak się uśmiechnął. Z jego spojrzenia zniknęło napięcie.

– Trasa do Doriana była wspaniała – powiedział szczerze Alex. – Nigdy się tam nie wybierałem, ale trasa idealna. Niesłusznie wątpiłem w pańskie umiejętności.

Nawigator wyglądał jak młoda dziewczyna, która usłyszała pierwszy w życiu komplement. Alex pomyślał, że w pewnym stopniu analogia jest słuszna i dodał bardziej oficjalnym tonem:

– Natomiast trasa do Zodiaku, którą wytyczał pan w ciągu dnia, daleka jest od optymalnej.

– O, przepraszam, kapitanie! – żachnął się Pak. – Optymalna trasa wymagałaby skorzystania z tunelu w systemie Monika-3.

– Tak. I co z tego?

– Nie zaleca się małym statkom odwiedzania tego regionu, kapitanie.

– Ale i nie zabrania?

– Nie. Ale każdy pilot woli obejść rytualną strefę Brownie.

– Pak, proszę zapamiętać, ja nie jestem „każdym pilotem”.

– Ja również – dodał Morrison, stając za plecami Aleksa. – Miałem okazję korzystać z tunelów Moniki-3.

– I jak wrażenia? – zapytał sarkastycznie Pak.

– Męczące. Ale dotyczy to wyłącznie pilotów.

– I skąd w specach te samobójcze skłonności? – burknął Pak.

– Mówił pan coś, nawigatorze? – zapytał Alex.

– Nie, kapitanie. Przyjąłem pańskie uwagi do wiadomości. Następnym razem, uwzględniając maksymalną optymalność trasy, nie wezmę pod uwagę stopnia jej bezpieczeństwa. Kłaniam się.

Odwrócił się i schował w swoim mostku. Trzasnęły drzwi.

– No i obraziliśmy go… – powiedział półgłosem Morrison.

Alex pomyślał przelotnie, że Generałowa uraziła właśnie ingerencja drugiego pilota. Dopóki prowadzili rozmowę w cztery oczy, wszystko było w porządku. Gdy nawigator znalazł się sam przeciwko dwóm specom, natychmiast się wycofał.

– Niepotrzebnie się wtrąciłem – westchnął Morrison, jakby czytał w myślach Aleksa. – Przepraszam, kapitanie.

– Chodźmy się napić – zaproponował Alex. – W końcu przeprowadziliśmy pierwszy trening, w dodatku bardzo dobrze.

– Chodźmy. Dziewczyny już tam pewnie są… – Morrison odwrócił wzrok od pustego korytarza. – Kapitanie… tak na wszelki wypadek… jest pan związany z Kim albo z Janet?

– Na razie nie.

– Nie będzie pan miał nic przeciwko temu, że pokręcę się przy dziewczynie?

– Absolutnie. – Alex się uśmiechnął. Do licha, przecież pan też jest pilotem… Po co te pytania?

– Różnie bywa – wyjaśnił Hang, gdy szli korytarzem. – To prawda, że nie umiemy kochać, a co za tym idzie, jesteśmy wolni od emocjonalnych uprzedzeń i komplikacji, ale… Latałem na jednym statku towarowym średniego tonażu, nic takiego… tam trzeci pilot związany był z dziewczyną nawigatorem i bardzo negatywnie zareagował. Rozumie pan, jego religia nie pozwalała na zdradę.

– Dzięki Bogu, jestem ateistą.

– W takim razie w porządku – odetchnął Morrison.

– Tylko jedno, Hang. Dziewczyna jest we mnie zakochana. Ale nie będę miał nic przeciwko, jeśli wyda jej się pan bardziej odpowiednim obiektem.

Hang uśmiechnął się zarozumiale, ale nic nie powiedział. Jak niewiele potrzebował, żeby wpaść w dobry humor! Siedem minut kontaktu ze statkiem.

Minęli drzwi zamkniętych kajut i weszli do dużej okrągłej sali. Mesa na małych statkach była wspólna dla załogi i pasażerów, a jej wyposażenie stanowiło kompromis między ascezą a luksusem. Kompromis, jak należało się spodziewać, był raczej nieudany. Plastikowe ściany ozdabiały martwe natury w zbyt eleganckich drewnianych ramach, owalny stół był ze zwykłego metalu piankowego, za to dwie kanapki i fotele (choć wyposażone w uchwyty) – z drewna. Mały barek wypełniały wyszukane napoje, od ziemskich win do koniaków i ambrozji Edenu. Pod sufitem pysznił się kryształowy żyrandol, otoczony lampami oświetlenia awaryjnego.

Nieznany projektant po prostu połączył typowy wystrój mesy dla załogi i mesy dla pasażerów.

Drzwi do małego przedziału kuchennego stały otworem, krzątała się tam Janet. Alex był zadowolony, że zgodziła się przygotowywać posiłki. Gdyby Janet była feministką, nie weszłaby do kuchni nawet pod lufą pistoletu.

Kim siedziała w fotelu pod ścianą z kieliszkiem w ręku. Wchodzących obrzuciła ponurym spojrzeniem.

– Gdy do pomieszczenia wchodzi kapitan, należy wstać – oznajmiła półgłosem Janet, nie odwracając się. Kim zerwała się z miejsca, omal nie rozlewając wina.

Alex pomyślał, że zwerbowanie Janet było najlepszą decyzją kilku ostatnich dni. Jeśli ktoś mógł zrobić z Kim prawdziwego astronautę, to właśnie ta kobieta z Ebenu.

– Niemniej jednak – kontynuowała Janet tym samym tonem – kobiety wchodzące w skład załogi tradycyjnie nie przestrzegają tej zasady, zwyczajowo witając kapitana skinieniem głowy… lub czarującym uśmiechem.

I odwróciła się do Aleksa, prezentując tenże uśmiech.

– Dziękuję, Janet – powiedział. – Kim, usiądź wreszcie.

– Macie ochotę na kanapki, chłopcy? – spytała Janet całkiem nieregulaminowym tonem, wychodząc z kuchni z tacą w rękach.

– Jak najbardziej. – Hang usiadł obok Kim, uśmiechnął się do niej. – Przyjaciółko specu, wspaniale wyglądałaś na wachcie!

Kim prychnęła i rzuciła Aleksowi tak przenikliwie spojrzenie, jakby wiedziała o ich rozmowie… O, do licha!

Alex poczuł, że się czerwieni. No, oczywiście! Dziesięć metrów, co to za odległość dla Kim z jej wzmocnionym słuchem!

– A ty jesteś tym zielonym smarkiem, który wisiał w przestrzeni? – spytała dziewczyna z niewinną miną.

Zapadła cisza. Hang roześmiał się z wysiłkiem.

– Zwykle moja postać budzi przyjemniejsze skojarzenia, biały wirze.

– Z początku rzeczywiście były przyjemniejsze – ucięła Kim.

Chyba Morrison również zrozumiał, w czym rzecz. Potarł nos i popatrzył przepraszająco na Aleksa.

Cóż począć, dla Kim ich zachowanie wyglądało jednoznacznie. Dwóch facetów dzieli ją jak towar, a ten, którego ona kocha, rezygnuje z niej bez żalu.

Sytuację uratował – jeśli w ogóle można było coś uratować – Paul. Energetyk wyszedł ze swojego przedziału; Alex usłyszał cmoknięcie hermetyzującego się luku. Lurie nie wchodził na razie do mesy, wszyscy wiedzieli, czym się teraz zajmuje.

Wszyscy, prócz Kim.

– Co on tam robi?

„Zielony smark” odpowiedział pierwszy. Widocznie Hang był wyjątkowo uparty.

– Praca energetyka, nawet na czystych reaktorach glonowych, związana jest ze stałym ryzykiem napromieniowania.

Kim wzruszyła ramionami, jakby dziwiła ją ta znana wszystkim prawda.

– Jego organizm został wyjątkowo wyspecjalizowany – kontynuował Hang. – Na przykład kości czaszki i miednicy zawierają dużą ilość ołowiu, pełniąc rolę ekranu. Żebra, zrośnięte w jedną płytkę kostno – chrzęstną, pełnią tę samą funkcję… Ale za najbardziej złożony problem uważa się ochronę narządów rozrodczych. Napromieniowanie jąder może doprowadzić do mutacji.

– Czyli na energetyków należałoby brać kobiety – mruknęła Kim.

– A propos, u nas tak właśnie robiono – zauważyła Janet melancholijnie. Wzięła z tacy ogromną kanapkę i zaczęła jeść.

– W ostatnim dziesięcioleciu – kontynuował Morrison, bynajmniej niestropiony – stosuje się bardziej racjonalne podejście do tego problemu… Witaj, Paul!

Energetyk skinął głową, wchodząc do mesy.

– Rozwiązanie znaleziono w praktyce walk sumo – wygłosił uroczyście Hang. – W razie konieczności nasz energetyk wciąga jądra w miednicę, gdzie są bezpiecznie chronione przed promieniowaniem.

– O rany! – Kim z zachwytem popatrzyła na Luriego. – To bardzo trudne?

– Obawiam się, że nie zdołasz tego zrozumieć. – Paul sięgnął po kanapkę – Właściwie nie. Nie wolno tylko się spieszyć, w przeciwnym razie proces staje się bolesny.

– Kapitanie, czego się pan napije? – spytała Janet.

– Czerwonego wina. – Alex skinął Luriemu, ten odpowiedział pełnym szacunku ukłonem. – W ramach solidarności z tradycjami zawodowymi naszego energetyka. Dobra robota, Paul.

– Dziękuję, kapitanie. Ma pan dobry statek, praca na nim to sama przyjemność.

W końcu pojawił się również Generałow. Postał chwilę w korytarzu, patrząc na towarzyszy, wreszcie powiedział posępnie:

– Kapitanie, sprawdziłem wariant z wykorzystaniem tunelu Moniki-3. Z prawdopodobieństwem siedemdziesięciu dwóch procent nie zyskamy na czasie.

– Dlaczego? – zapytał Alex.

– Takie jest prawdopodobieństwo rytualnej walki Brownie w chwili naszego przejścia przez system. Nawet jeśli uda nam się nie włączyć do walki, manewry i ucieczka przed pogonią zajmą od dziewięciu godzin do trzech dni.

– My przeszliśmy Monikę-3 w ciągu dwóch godzin – wtrącił się Morrison.

– Mieliście szczęście.

– Niechże pan siada, Pak – skinął Alex. – Prawdopodobnie ma pan słuszność. Napije się pan wina?

– Z przyjemnością. – Generałow, wyraźnie usatysfakcjonowany zwycięstwem, usiadł obok Paula i powiedział półgłosem: – Dobra robota, stary…

– Wyznaczał pan interesujące zadania w zakresie zużycia energii – odparł oględnie Paul.

Janet nalała wszystkim wina. Wyraźnie nie przeszkadzała jej nieprzewidziana w kontrakcie rola stewarda.

– Uwaga! – Alex wstał. – Przyjaciele… parę nieoficjalnych słów.

Generałow z uśmieszkiem rozwalił się w fotelu. Kim, nadal rzucając Aleksowi ponure spojrzenia, przysunęła kieliszek do ust. Co ona tam ma, sok czy wino?

– To mój pierwszy lot na stanowisku kapitana – oznajmił Alex. – I będę szczery do końca… Zostałem kapitanem „Lustra” przypadkiem.

– Fart… – powiedział półgłosem Morrison, ale już bez poprzedniego napięcia.

– Fart – przyznał Alex – I za to dziękuję Kim.

Dziewczyna uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.

– Wasza obecność tutaj również jest dziełem przypadku… Szkoda, że nie mógł zerknąć na Biesa. Czy czasem na jego mordce nie pojawił się sceptyczny uśmiech?

– Każde z nas bardzo się różni od pozostałych. Janet pochodzi z Ebenu… jej doświadczenie i wiedza są wyjątkowe.

Murzynka uśmiechnęła się.

– Paul dopiero zaczyna karierę astronauty, która, jak sądzę, będzie bardzo błyskotliwa.

Energetyk spuścił oczy.

– Pak to jedyny znany mi natural, który nie tylko pracuje jako nawigator, ale w dodatku robi to doskonale.

Kwaśna mina Generałowa wyrażała tylko jedno – słyszał już nieraz takie komplementy i maje gdzieś, życie to i tak parszywe bagno.

– Kim to chyba najmłodszy i najładniejszy specbojownik na świecie.

Dziewczynka popatrzyła na niego badawczo.

– A Hang tak długo wahał się przed podpisaniem kontraktu, że namówienie go stało się dla mnie kwestią honoru.

Morrison z westchnieniem rozłożył ręce, po czym jedną ulokował na oparciu fotela Kim.

– Dlatego pragnę wznieść toast za naszą załogę, która zaczyna stawać się prawdziwą rodziną i zespołem! – zakończył Alex.

Stuknęli się kieliszkami.

– Dobre wino – oznajmił Morrison tonem znawcy. – Wiecie, pracowałem dwa lata na niewielkim statku należącym do firmy Barton, woziliśmy wina z Ziemi. Najlepsze wina! No i pół procenta szło na straty transportowe… a my byliśmy bardzo sumienną załogą. Sam nie wiem, jak udało mi się przeżyć te dwa lata!

Janet powiedziała w zadumie:

– A ja po raz pierwszy spróbowałam alkoholu, mając trzydzieści lat. W niewoli… Nie chciałam wtedy żyć i byłam pewna, że kieliszek wina mnie zabije. Widzicie, na Ebenie używanie alkoholu, narkotyków i tytoniu uważane jest za autodestrukcję organizmu, przestępstwo wobec ludzkości.

– Nieszczęśnicy… – westchnął Generałow.

– Mieliśmy inne radości życia – odparła Janet. – Coś na pewno traciliśmy, ale to przecież nieuniknione. Wszyscy z czegoś rezygnujemy, zyskując w zamian coś innego.

– Od życia należy brać wszystko! – ogłosił z przekonaniem Pak.

– Naprawdę? – Janet zmrużyła drwiąco oczy. – To dlaczego nie uprawia pan seksu z kobietami?

– Próbowałem, ale nie spodobało mi się! – powiedział szybko Generałow.

– W takim razie wiele pan traci. A już na pewno nie bierze pan od życia wszystkiego.

Generałow skrzywił się, ale zmilczał.

– A ja po prostu muszę pić alkohol – rzekł Paul. – Mój metabolizm został tak skonstruowany, że jeśli nie wypiję pięćdziesięciu gramów czystego alkoholu dziennie, zaczynam się źle czuć.

Przypominało to jakiś dziwny apel. Kim już miała coś powiedzieć, gdy ożyły ukryte głośniki.

– Kapitanie! – Program serwisowy statku uznał za stosowne i zwrócić się właśnie do Aleksa. – Do statku zbliżają się trzy formy życia.

– Oto i nasi pasażerowie… cholera! – Morrison machnął ręką z pustym kieliszkiem. Druga ręka leżała na ramieniu Kim, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi. – I pewnie zażądają natychmiastowego startu!

– Jesteśmy załogą i musimy być posłuszni regulaminowi. – Alex wstał. – Janet, chodźmy ich powitać. Pozostali są wolni.

Właściwie należało wziąć ze sobą Kim, lecz Alex nie chciał ryzykować, pokazując pasażerom tak niezwykłego specbojownika. Weszli do śluzy, Alex spiesznie poprawił mundur, z braku lustra przeglądając się w połyskliwej powierzchni cylindra skafandrowego. Janet wyciągnęła rękę i szybko wygładziła mu kołnierzyk.

– Wszystko w porządku, kapitanie – szepnęła uspokajająco. – Proszę się nie denerwować.

Alex się uśmiechnął. Nie miał najmniejszej ochoty udawać przed tą kobietą.

– Statek, otworzyć śluzę, wpuścić przybyłych – zakomenderował.

Luk w podłodze rozsunął się, trap spłynął w dół. Na zewnątrz było już ciemno i tylko rzadkie rozbłyski ogni startowych obrysowały postacie z dołu.

Przybysze weszli na platformę jednocześnie, trap zaczął się podnosić.

Na przodzie stały dwie dziewczynki, wyglądające na rówieśniczki Kim. Ładne, uśmiechnięte, smagłe bliźniaczki. Każda miała w ręku małą walizeczkę.

Za ich plecami tkwił mężczyzna o takich gabarytach, że własne metr osiemdziesiąt pięć wydało się Aleksowi niewarte wzmianki. Typ europeidalny, jasne włosy krótko ostrzyżone, lodowato błękitne oczy o przenikliwym spojrzeniu, ubranie cywilne, ale leży jak mundur. Głos ciężki.

– Alex Romanow, kapitan statku „Lustro” – rzekł mężczyzna. Nie pytał, stwierdzał fakt.

– Tak – powiedział Alex. Nie było sensu powtarzać słów przybysza.

– Bardzo dobrze. – Mężczyzna wyjął z kieszeni starannie złożoną kartkę. – Jestem Daniła Ka-trzeci Szustow, przechodzi pan pod moje zarządzanie.

Alex wziął od niego dokumenty. No, proszę! Klon! Zerknął na Janet.

Z Murzynką działo się coś dziwnego. Jej twarz była absolutnie nieruchoma, jakby zamrożona. Martwa.

– Pozwoli pan, że przedstawię moje towarzyszki i podopieczne – kontynuował Ka-trzeci. – Zej-So i Sej-So, nasi szanowni goście z Gromady Czygu.

Alex wstrzymał oddech. Zresztą nie było takiej potrzeby, te Czygu nie pachniały.

– Dzień dobry! – zaśpiewały unisono Czygu. – Pomyślności i zdrowia, słudzy!

Janet stała jak słup.

– Proszę nas zaprowadzić do naszych kajut – zadysponował Ka-trzeci.

Alex odwrócił się do Janet, z ogromnym trudem pokonując oszołomienie. Serce waliło mu jak młotem.

Jeśli kobieta z Ebenu straci panowanie nad sobą, zabije obie Czygu gołymi rękami. Tego bydlaka, ochroniarza, zabije również. A przynajmniej spróbuje.

– Speclekarzu!

Janet powoli przeniosła wzrok na Aleksa.

– Proszę… rozkazuję natychmiast zająć się przygotowaniem przedziału medycznego do startu.

– Przedział przygotowany… – powiedziała Janet martwym głosem.

– Rozkazuję przeprowadzić dokładny test wszystkich systemów.

Kobieta stała nieruchomo jeszcze kilka sekund, zanim skinęła głową i wyszła ze śluzy. Alex ucieszył się, że automatycznymi drzwiami nie da się trzasnąć z hukiem.

– Czy na podkładzie są chorzy? – zainteresował się uprzejmie Ka-trzeci.

Alex wciągnął powietrze i wypuścił je ze świstem.

– Nie, ale mogą się pojawić. Sam zaprowadzę was do waszych kajut.

– Dziękujemy, sługo – zaśpiewały melodyjnie Czygu.

Загрузка...