CZĘŚĆ II

„ZAWRACAJ, ZAWRACAJ, BO WIATR SZEPCZE O UPIORACH”

16

W szpitalnym pokoju dwie pielęgniarki przywiązywały ręce Miszy do łóżka.

– Ogromnie nam przykro, że musimy tak postąpić, Misza – powiedziała jedna. – Ale rany wokół twoich oczu goją się i teraz czeka cię etap swędzenia. Nie wolno ci powtórzyć tego, co zrobiłeś właśnie przed chwilą. Mało brakowało, a zerwałbyś bandaż!

– Ale tak strasznie mnie swędzi! – poskarżył się chłopak.

– Wiemy – powiedziała druga pielęgniarka. – To wkrótce minie. Teraz musisz spróbować odpocząć. Tu masz dzwonek, wzywaj nas, gdy tylko będziesz potrzebował pomocy.

– Dobrze, dziękuję.

Wyszły z pokoju.

Misza poczuł się od razu opuszczony przez cały świat. Matka i ojciec już go odwiedzili przed paroma godzinami, zabrali do parku, gdzie unosił się taki cudowny ciepły zapach. Dzisiaj nikt już więcej nie przyjdzie. Czy będzie miał odwagę zadzwonić na pielęgniarki tylko po to, żeby dotrzymały mu towarzystwa?

Nie, tak nie można.

Ach, jak strasznie go swędzi!

Ktoś wszedł do środka. Ktoś, kto oddycha tak ciężko, jakby płakał.

– Kto tu jest? – spytał przestraszony. – Czy to pielęgniarka?

– Tak – odpowiedział mu niewyraźny głos. – Mam cię przypilnować.

– Czy nie mogłabyś podrapać mnie pod bandażami? Bardzo proszę, zrób to.

– Nie, tego mi nie wolno.

Zwinęła kołdrę chłopaka i położyła ją w nogach łóżka.

– Trochę cię pomasuję.

Misza rozumiał jej mowę, ale tym językiem posługiwało się tutaj wiele osób. Wiedział jedynie, że to nie jest zdyszany, przesycony nutkami śmiechu głos Berengarii.

Ta pielęgniarka sprawiała wrażenie rozgniewanej. Nie mógł pojąć, dlaczego.

– Czy ty jesteś Elena? – spytał wreszcie.

– Kto? Nie, wcale nie. No, sam powiedz, czy to nie przyjemne?

Ręce dziewczyny gładziły go po ramionach i po piersi, masowały lekko.

– Owszem – odparł naiwnie.

– Nigdy nie miałeś rąk, prawda? To w jaki sposób radziłeś sobie…

Misza nie bardzo rozumiał, o czym ona mówi. Masowała mu teraz pas i brzuch, palce wykonywały leciutkie okrężne ruchy, aż Misza zawstydzony poczuł, że ma erekcję. Czy o to właśnie jej chodziło? O te sny, które nawiedzały go od czasu do czasu? Budził się po nich całkiem mokry, tak jak wtedy kiedy sam ocierał się o pościel i ogarniało go takie przyjemne uczucie. Matka nigdy nic na ten temat nie mówiła, chociaż przecież widziała, że się pobrudził. Nigdy nie pojmował, o co w tym wszystkim chodzi. Słyszał tylko kiedyś z ust ojca słowo „erekcja”, kiedy matka go myła. Znał więc to określenie, ale dlaczego tak się dzieje, nie wiedział.

Pielęgniarka oddychała jeszcze ciężej, uklękła teraz na jego łóżku. Dotykała go tam, na dole. Misza zachłysnął się powietrzem, znów przeszyło go to niebiańskie uczucie i znów poczuł, że jest mokry.

– Do diaska! – syknęła pielęgniarka, która mówiła bardzo podobnie jak Elena. – Czyżby nie pisane mi było poczuć w sobie mężczyznę?

Wytarła go kawałkiem miękkiego papieru. Wydawała się zniecierpliwiona, rozczarowana i zła.

Potem oboje usłyszeli, że ktoś nadchodzi. Pielęgniarka podniosła coś z podłogi, może swoją bieliznę, i szepnęła jeszcze:

– Nie mów o tym nikomu, nikomusieńku.

Potem zniknęła. Ona… ona wyszła przez okno! Dlaczego, na miłość boską…?

Do sali Miszy weszły jakieś inne pielęgniarki, może dwie albo trzy. Chłopak próbował się uspokoić, walczył o równy oddech. Gdyby teraz musiał się odezwać, kosztowałoby go to wiele trudu. Ale mówić nie miał zamiaru, wyczuwał, że to, co się stało, raczej nie nadaje się do opowiadania. Miał tylko wielką ochotę spytać, która z pielęgniarek przed chwilą u niego była, lecz się na to nie odważył.

Czuł się bardzo nieszczęśliwy, chociaż doznanie było właściwie przyjemne. Gdy jedna z sióstr spytała go, jak się czuje, zdołał wydusić z siebie tylko, że oczy go swędzą.

Ale w tym nikt nie mógł mu pomóc.

Kiedy siostry wyszły, Misza myślał o tym, co się stało.

Co ona takiego powiedziała? „Czyżby nie pisane mi było poczuć w sobie mężczyznę?”

Te słowa rozpaliły w chłopcu bolesną tęsknotę. Misza pojął, że musi istnieć jeszcze coś więcej. Coś o wiele wspanialszego od tego, co przeżył.

Zapragnął, by dziewczyna wróciła.


Elena wydostała się z terenu szpitala przez nikogo nie zauważona. Pobiegła do lasu i oparła się o pień drzewa. Tu pewnie są elfy, uświadomiła sobie. A niech sobie będą, nic mnie to nie obchodzi! Niech mnie zobaczą!

Ścisnęła uda i zaraz je rozsunęła. Dłonie trafiły tam, gdzie chciały trafić.

Długie fale intensywnej żądzy wprawiły jej ciało w drżenie, jęknęła cicho i osunęła się na ziemię. Na kilka boleśnie cudownych sekund zapomniała o bożym świecie.

Potem długo leżała, ciężko dysząc, ogarnięta irytującym poczuciem niedopełnienia. To mi nie wystarcza, myślała. Teraz naprawdę pragnę Jaskariego! On przecież zawsze mnie chciał, wreszcie może mnie dostać. Twierdzi, że Berengaria jest bardziej dojrzała ode mnie? Ona tylko knuje swoje intrygi!

Jeśli się pospieszę, zdążę jeszcze zabrać się z nimi.

Muszę porozmawiać z Mórim, on nie może mi tego odmówić. A potem zrobię tak, jak zaproponował Jaskari. Przyłączę się do niego i do Berengarii.

Niech on sam się przekona, która z nas, dziewcząt, jest więcej warta! Ta smarkata nie ma żadnych szans, od razu się okaże, jak strasznie jest dziecinna.

Potem na pewno uda mi się zostać z Jaskarim choć przez chwilę sam na sam.

17

Znów w ciemnym lesie, Nowe obszary. Wiał tu lekki wiatr, który cicho szumiał w koronach drzew. Jaskari dziwił się, jak to możliwe, bo przecież tu, we wnętrzu Ziemi, nie powinno być żadnych ruchów powietrza.

Ram przypomniał mu o Przełęczy Wiatrów między Królestwem Światła a Nową Atlantydą. Tam skupiły się wszystkie wiatry i wszelka woda, teraz jednak grupa poruszała się po tak odległych rejonach, że nie nad wszystkim mieli kontrolę.

Tworzyli tym razem dobraną niedużą gromadkę, która wspólnie miała zająć się terenami, określanymi jako „nieznane obszary”. Wędrowanie tu we dwoje albo nawet troje było zbyt niebezpieczne.

Na wyprawę odkomenderowano dodatkowych członków. Większości jednak przydzielono łatwe sektory, na przykład Jori, Sassa i Armas mieli wybrać się do wioski rybackiej i sąsiednich osad, które wielka ekspedycja mijała w drodze do Doliny Róż. W okolicę na północ od zajmowanej przez Obcych części Królestwa Światła wysłano rodziców Joriego, Taran i Uriela. Osada Siski nie zapowiadała się najłatwiej, tam więc oddelegowano Kira i Sol. Ona wszak była już teraz człowiekiem, obdarzonym jednak wieloma wspaniałymi cechami ducha; potrafiła na przykład rozpłynąć się w powietrzu czy też trochę poczarować, gdy zaszła taka potrzeba. Ku wielkiej radości Yorimoto zażyczyli sobie, by on również im towarzyszył.

W nieznane okolice została wysłana naprawdę niezwykła grupa. Elita, można powiedzieć. W skład grupy wchodzili Dolg i Marco. Obecność Rama i Indry rozumiała się sama przez się, Goram zaś zaproponował Lilję, która okazała się wcześniej tak przydatna i roztropna. Dziewczyna gotowa była z radości uściskać go albo rozpłakać się ze wzruszenia, lecz zdołała się opanować. Zaczerwieniła się tylko nieśmiało i podziękowała. Wybrano także Jaskariego i Berengarię, grupą dowodził Móri.

Niestety, Móri chyba nie bardzo wiedział, co robi, kiedy uległ Elenie, która poprosiła, by zabrać także ją. Dziewczyna podkreśliła, że do tej pory nie chciano skorzystać z jej pomocy, choć, jak oświadczyła, posiada cechy, które mogą okazać się niezwykle cenne, takie jak gotowość do ponoszenia ofiar, dobra wola, wytrzymałość i odwaga.

Móri, który nie wiedział, że Elena nie wypiła eliksiru, dał się porwać jej zapałowi. W istocie długo czekała na linii bocznej, w końcu więc zgodził się na jej udział.

Jaskariego ogarnęła wściekłość, chociaż sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Wspomniał jedynie Móriemu, że to chyba nie najmądrzejsze posunięcie. Wytrzymałość Eleny, jeśli chodzi o trudy podróży, stała pod wielkim znakiem zapytania, bał się, że w grupie zapanować może rozłam. „Rozumiem twoje wątpliwości” – odparł Móri. – „Ale daj jej szansę, ona czuje się odstawiona na boczny tor”. Jeśli tak jest, to tylko jej własna wina, pomyślał Jaskari gniewnie.

Oczywiście bardzo chętnie zabraliby ze sobą Tsi i Siskę, a także Mirandę z Gondagilem, lecz niestety, wszyscy, którzy mieli dzieci, musieli zostać w domu. Oko Nocy wykazał się już bohaterstwem przy źródłach jasnej wody, duchy zaś i Madragowie mogły bardziej wystraszyć ewentualnych mieszkańców nieznanych obszarów aniżeli im pomóc.

Mała Gwiazdeczka urządziła im na pożegnanie rozdzierającą serce scenę. Koniecznie chciała się do nich przyłączyć, wreszcie jednak, głośno płacząc, zgodziła się zostać w bezpiecznych ramionach ojca „Sikungi”. Było to ulepszenie poprzedniej wersji „Sik”. Tsi – Tsungga akceptował wszystko, ubóstwiał tę swoją bystrą i nieobliczalną córeczkę.


Las wokół nich szeptał i mruczał. Lilji wydawało się, że brzmi to groźnie albo… może nie groźnie, raczej ostrzegawczo.

Wylądowali za długim, wysokim pasmem gór, które rozciągało się poza murem od Zachodnich Łąk niemal aż do Nowej Atlantydy. To tędy wielki orszak księżnej Teresy przybył w osiemnastym wieku i tu właśnie w nieprzebytej ciemności natknęli się na jakieś niesamowite stworzenia, miękkie, jedwabiście gładkie, jak gdyby zrobione z gumy czy też podobnego materiału.

Było tu w istocie nadzwyczaj ciemno. Nic nie mogli zobaczyć, a nie chcieli oświetlać terenu reflektorami, by nie wystraszyć tych, których chcieli spotkać.

– Być może nie ma tu żadnych ludzi – powiedziała Elena z nadzieją.

– O, są na pewno – cierpko odparł Ram. – Tylko czy oni są ludźmi…?

– Uf! – wyrwało się Elenie, choć przyrzekła sobie, że nie będzie okazywać strachu.

Podkradła się bliżej Jaskariego. Teraz, gdy ona, Elena, bierze udział w ekspedycji, Berengaria nie ma na co liczyć.

– W jaki sposób nawiążemy z nimi kontakt? – spytała Lilja.

To kolejna idiotka, która nie ma czego tu szukać, pomyślała Elena. Komu, na miłość boską, przyszło do głowy zabierać takie zero?

Ale Goram inaczej zareagował na pytanie Lilji:

– No właśnie, w jaki sposób nawiążemy z nimi kontakt?

– Zaczekajcie chwilę! – powiedział Jaskari i wszyscy przystanęli. – Przypomniało mi się, co mój ojciec Villemann opowiadał o ich wędrówce. Mówił o spotkaniu z jedną z tutejszych istot. O tej, która rzuciła się na Danielle.

– Na moją mamę? – wykrzyknęła Elena zdumiona. – Dlaczego?

– Czy ona ci o tym nie wspominała?

– Może i tak, ale nic nie pamiętam.

– Co to za historia, Jaskari? – spokojnie spytał Marco.

Jaskari, rosły blondyn, w połowie Fin, a w połowie potomek rodziny czarnoksiężnika, usiłował przypomnieć sobie wszystko jak najdokładniej.

– To miało jakiś związek z jej strojem. Danielle była ubrana w różową, połyskującą złotem suknię i ten dzikus rzucił się na nią, chociaż szła w środku grupy wędrującej przez ich krainę.

– Z tego wypływają dwa wnioski – oświadczyła Indra z mocą. – Po pierwsze, że widział w ciemności, a po drugie, że nie miał dość rozumu, by bać się obcych.

– Bardzo słusznie – zauważył Móri.

Dlaczego ja tego nie powiedziałam? pożałowała w duchu Elena. Też by mnie pochwalił! Indra odwróciła się do Jaskariego.

– Dlaczego nie mówiłeś nam o tym przed wyruszeniem z domu? Cóż, nie ubraliśmy się na tę wyprawę w złoto i błyskotki. Wydaje mi się, że nikt się nie połaszczy na moje grube ogrodniczki ani na koszulę Jaskariego w szarą kratę.

Ram także nie miał na sobie swego stroju Strażnika ze złotą zapinką. Zaczęli gorączkowo myśleć. Muszą chyba mieć coś, co zdoła zwabić tu te nieznane stwory?

– Może on ścigał Danielle z jakichś powodów osobistych? – podsunęła Berengaria.

Elena natychmiast się zdenerwowała.

– Nie wolno tak mówić o mojej matce!

– Przecież tylko żartuję!

Dolgowi przyszło do głowy pewne rozwiązanie. Było wprawdzie ryzykowne, lecz wykonalne.

Miał przecież przy sobie oba swoje szlachetne kamienie. Ale czy niebieski szafir jest dostatecznie atrakcyjny?

Raczej nie. Czerwony farangil natomiast…

Ten kamień jednak był niebezpieczny, bardzo niebezpieczny. Gdyby dotknął go ktoś niepowołany, mógłby natychmiast zabić.

– A więc ci tutaj z natury nie są strachliwi – uznał Marco. – Jeśli my, mężczyźni, będziemy się trzymać w pobliżu farangila i złapiemy tego albo tych, którzy zapragną go zdobyć, tak aby nie zdążyli po niego sięgnąć…

– Musimy spróbować – orzekł Dolg.

Wyjął swój ukochany klejnot i cicho, z czułością zaczął do niego przemawiać. Zdaniem Eleny wyglądał jak wariat, inni jednak przyjęli jego zachowanie jako naturalne. Lilja oczywiście trochę się dziwiła, i ona jednak już przywykła do tego, że w tej grupie dzieją się zaskakujące rzeczy.

Potem Dolg położył swój drogocenny kamień na maleńkiej, odsłoniętej polanie w lesie. Pod ciężkim szumem koron drzew kamień pulsował mrocznymi, lecz zarazem płomiennymi odcieniami, oświetlając najbliższe otoczenie. Mężczyźni musieli cofnąć się nieco dalej, aniżeli uprzednio zamierzali, mimo wszystko jednak byli przekonani, że zdołają zareagować na czas.

Goram ze swego miejsca mógł widzieć podświetlone twarze czterech dziewcząt. Zamyślony przyglądał się Elenie. Nie znał jej, wyczuwał jednak, że ona nie pasuje do reszty. Nie powinna była wyruszyć wraz z nimi, otaczała ją atmosfera niezadowolenia. Co właściwie było z nią nie tak? Te spojrzenia, które posyłała bystrej Berengarii? Jej otwarta pogarda dla Lilji…

Przesunął wzrok na swoją partnerkę. Ta drobna, niepozorna osóbka posiadała, jak się okazało, wszystkie cechy niezbędne do wykonania trudnych zadań, jakie jej wyznaczono. Mądra dziewczynka, w dodatku pełna zapału i obdarzona gorącym sercem. Ale stanowczo za młoda na…

Na co?

Goram nie potrafił sformułować odpowiedzi na to pytanie. Przeniósł spojrzenie na Indrę.

Jest spokojna, bo wie, że ma przy sobie Rama. Szczęśliwa, pełna wewnętrznej harmonii, a teraz obruszona na swą przyjaciółkę Elenę. To niedobrze, w grupie pojawił się obcy element, coś takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca. I znów pomyślał: Nie powinniśmy byli zabierać ze sobą Eleny.

Berengaria. Uśmiechnął się do siebie. Pełna życia i zuchwała, może nawet nieco zbyt zuchwała, ale inteligentna i bardzo miła, potrafi rozsiewać wokół siebie radość niemal tak samo jak Indra.

Brakowało mu Joriego. Jori ze swym wesołym usposobieniem byłby niezwykle pożądanym członkiem grupy. Tsi – Tsungga również był źródłem wesołości.

Ale przecież akurat tego dnia wcale nie wesołości potrzebowali. Tego dnia? Tu, za grzebieniem szczytów, panowała wieczna noc, równie mrocznego obszaru nie było chyba w całym Królestwie Ciemności.

Westchnął. Długo już czekali. Nie słychać było żadnego dźwięku poza mrocznymi chorałami drzew. Wydawało mu się, że coś szepczą, brzmiało to niemal jak słowa. Poza tym panowała cisza.

Najwyraźniej tajemniczy mieszkańcy tego lasu nie zorientowali się jeszcze, że mają gości. Dlaczego zresztą mieliby ich zauważyć? Żyli w tak niesłychanej izolacji, za wysoką górską ścianą, i prawdopodobnie byli przekonani, że są zupełnie sami na świecie. Jeden jedyny raz któryś z nich odkrył, że Strażnicy mają swój potajemny pasaż prowadzący przez ich krainę, ale było to wiele setek lat temu. Jakaś istota zaatakowała wówczas Danielle, ale o tym epizodzie zapewne nikt więcej już nie pamiętał.


Elena, która siedziała niewygodnie na jakimś korzeniu, nie czuła się dobrze w towarzystwie Berengarii. Nie podobało jej się także, że jest tu razem z nimi Lilja. To zupełnie zbędna osoba, która wcale do nich nie należy. Indrę natomiast jakoś mogła znieść, przecież były starymi przyjaciółkami, przynajmniej dopóki Indra nie wyszła za mąż. Za Lemuryjczyka! No tak, zapewne żaden mężczyzna ludzkiego rodu nie był w stanie wytrzymać jej zanadto ciętych komentarzy i niemądrych żartów.

I jak ona się brzydko ubiera! Zaniedbała się, odkąd jest mężatką. Teraz miała na sobie takie niezgrabne spodnie i gruby, bezkształtny sweter! Czy taki strój może przyciągnąć uwagę mężczyzny? Cóż, widać Indra przestała już o to dbać.

Elena ubrała się znacznie bardziej uwodzicielsko, w cienką sukienkę, która miękko otulała jej ciało, i lekkie sandałki. Móriemu najwyraźniej się to nie spodobało, ale co on wie, jest już stary, chociaż wygląda jak czterdziestolatek.

Drażniło ją ogromnie, że Indra znalazła sobie męża. Z nich dwóch to przecież Elena powinna wyjść za mąż jako pierwsza. Zresztą nie tylko z nich dwóch, z całej grupy, powinna zostać mężatką wcześniej niż Miranda, Siska, Oriana czy Paula. Misa się nie liczy, ona jest przecież tylko Madragiem. I zresztą Elena byłaby pierwsza, gdyby Jaskari nie zaczął obmacywać tej wiedźmy Griseldy…

Poza tym Elena zmarzła i chciała wracać do domu. Obawiała się, że wargi już jej zsiniały, a całe ciało pokryło się gęsią skórką. Bała się tego strasznego lasu i wszystkiego, co mogło ich tu spotkać, ale nigdy w życiu nie zostawi tej dziwki Berengarii samej z Jaskarim! Już ona wszystkiego dopatrzy! Jeśli tylko uda jej się zostać z nim choćby przez chwilę sam na sam, Jaskari zrozumie, jak głupio postąpił.


Co właściwie działo się z Eleną? Przecież przedtem taka nie była? Owszem, dość tchórzliwa i niepewna siebie, lecz nie podła. Wszyscy dostrzegli przemianę, jaka w niej zaszła, choć otwarcie nie okazywała swoich uprzedzeń.

Oczywiste było, że cierpi na przemożną zazdrość, najwidoczniej też nie wypiła eliksiru Madragów. Ale tkwiła w tym wszystkim jeszcze jakaś tajemnica, coś więcej.

Był ktoś, kto powinien wiedzieć, co wywołało takie zmiany w osobowości Eleny, lecz ta osoba nie sięgała myślą aż tak daleko. Zapomniała, co się wydarzyło wcale nie tak dawno temu.


Czas płynął. Lilję rozbolały kolana, ponieważ klęczała i nie miała odwagi zmienić pozycji, nieznane stwory mogły przecież znajdować się gdzieś w pobliżu i zauważyć jej ruch. Cieszyła się, że się tak ciepło ubrała. Biedna Elena, w takim cienkim stroju! Lilja zaproponowała jej swój sweter, ale Elena tylko coś warknęła i odeszła. Lilji zrobiło się przykro, Goram jednak od razu położył jej rękę na ramieniu i szepnął cicho: „Bardzo ładnie z twojej strony, Liljo”.

Na myśl o Goramie ogarnęło ją ciepło. Z uniesieniem rozpamiętywała pewien drobny epizod w drodze przez spowity mrokiem nocny las. Nie mogli wszak używać światła, musieli posuwać się naprzód z wielką ostrożnością. Lilja deptała po piętach Goramowi, którego obrała sobie na swego ducha opiekuńczego, i oczywiście potknęła się o coś, chyba o jakiś korzeń drzewa. Złapała się go wtedy, a on odwrócił się i pomógł jej wstać. Przytulił ją nawet do siebie na cudowny ułamek sekundy i spytał, czy nie zrobiła sobie krzywdy. Owszem, musiała przyznać, że kolano ją zapiekło. Natychmiast kazał jej ściągnąć długie spodnie. Wszyscy skupili się wokół niej, a ona czuła się bardzo głupio. Zrobiła jednak to, o co prosił, w duchu dziękując ciemności. Zsunęła spodnie, odsłaniając kolano; wydawało jej się, że krwawi. Goram dotykiem sprawdził, jak się sprawy mają, i poprosił lekarza, Jaskariego, żeby zajął się raną.

Ale w czasie, gdy Jaskari czyścił skaleczenie i zakładał plaster, Lilja myślała jedynie o delikatnej ręce Gorama na własnym kolanie. Dotyk jego palców na skórze zostawił po sobie wspomnienie niczym wypalone piętno. Zapewne kiedyś ono zniknie, na razie jednak wciąż je czuła.

To pewnie przez tę ranę tak trudno jej się klęczało. Czy ośmieli się trochę ruszyć? Przenieść ciężar ciała?

Spróbowała.

Dobry Boże, niech nikt mnie teraz nie usłyszy ani nie zobaczy! Nie mogę przecież zepsuć wszystkiego moją niezgrabnością…


Dolg wpatrywał się w czerwony kamień jastrzębim wzrokiem, przerażony myślą, że mogliby go nie obronić. Na szczęście był w pobliżu Marco, jego obecność przydawała poczucia bezpieczeństwa, bo Marco, zdaniem Dolga, potrafił wszystko. On i ojciec, Móri, czarnoksiężnik.

Las szeptał, Dolg słyszał stłumione oddechy przyjaciół.

I wreszcie nastąpił atak. Nie z tej jednak strony, z której się go spodziewali.

18

Wcale nie połyskująca złotem suknia Danielle przywabiła wówczas nieznanego stwora. Chodziło mu o samą Danielle.

Rozjarzony czerwienią farangil nie był obiektem zainteresowania napastników. To cztery dziewczęta znalazły się nagle w uścisku galaretowatych miękkich ciał, pozbawionych zupełnie stawów, i długich, oplątujących wszystko jedwabistych włosów.

Dolg błyskawicznie ukrył farangil.

Elena zaniosła się dzikim krzykiem: „Jaskari, na pomoc, ratuj mnie!” Cztery istoty porwały rozwścieczoną, wierzgającą gwałtownie Berengarię, Lilji natomiast dwa ciężkie stwory skoczyły na plecy. Upadła, w nosie zakręcił ostry zapach mchu.

Ale Indra zawołała:

– Mam jednego! Tak mi się przynajmniej wydaje. Au, ty łotrze, zostaw! Tak, tak, trzymam go mocno, pomóżcie mi!

Móri, Jaskari i Goram rzucili się dziewczętom na pomoc, natomiast Marco i Ram jednocześnie zapalili swoje reflektory.

Na widok nagłego bezlitosnego światła istoty znieruchomiały, całkowicie oślepione, i na chwilę zasłoniły oczy rękami. Dzięki temu Berengaria zdołała się uwolnić i Jaskari zaraz pobiegł w jej stronę. Ratunek nadszedł w ostatniej chwili, gdyby bowiem światło zapłonęło pół sekundy później, uprowadzona dziewczyna zniknęłaby za kamiennymi blokami w głębokim lesie.

Wielka gromada potwornych istot prędko doszła do siebie po doznanym szoku. Bardziej wystraszona światłem niż obecnością ludzi, rozpierzchła się na wszystkie strony. Nie było szans, by dogonić stwory.

Dwie istoty jednak zostały. Jedną schwytali Indra i Ram, na drugą zaś Móri rzucił zaklęcie.

Elena zemdlała ze strachu, nie widziała więc tego, co zobaczyli inni. Goram podniósł Lilję i oczyścił jej twarz z mchu i ziemi.

Te dwie istoty” były mniejsze od ludzi, lecz poruszały się na dwóch nogach i miały jako tako ludzkie rysy. Ich dziwne oblicza, blade niczym szparagi wyhodowane w wykopanej w ziemi piwniczce, kontrastowały z bujnymi, długimi i błyszczącymi czarnymi włosami, odcieniem 'wpadającymi w zieleń. Stwory były ciężkie jak ołów, czego doświadczyło wielu uczestników tej wyprawy, a mimo to wyglądały na drobne, a ciała miały foremne kształty. Prawdą okazało się to, czego domyślali się wcześniej, istoty te nie miały wyraźnie zaznaczonych stawów, brakowało im czegoś takiego, jak łokcie czy kolana, a jednak ręce i nogi im się zginały, przy tym wszystkim zaś nogi były na tyle stabilne, że utrzymywały je w, pionie.

Najdziwniejsze jednak były ich oczy. Olbrzymie, okrągłe i wyłupiaste jak u upiornych małp. Poza tym jednak nie dostrzegało się żadnego podobieństwa do małpiatek czy też do innych naczelnych. Te istoty nie były ani ludźmi, ani zwierzętami, raczej czymś pośrednim, podobnie jak potwory, chociaż oba gatunki bardzo się od siebie różniły. Musiały mieszkać tu, we wnętrzu Ziemi, od zarania dziejów i dotychczas nie odkryto ich istnienia.

Istoty, wyłącznie męskiego rodzaju, były nagie, dość skromnie wyposażone przez naturę, jak stwierdziła mimochodem Indra.

– Tak, tak, takimi oczami na pewno można widzieć w ciemności – dodała cierpko, kiedy Jaskari opatrywał jej skaleczenia.

– Z całą pewnością – przyznał Goram. – Czy ktoś jeszcze odniósł jakieś obrażenia?

Okazało się, że nie. Na próbie uprowadzenia Berengarii najgorzej wyszli jej niedoszli porywacze.

– Musimy z nimi porozmawiać – stwierdził Móri.

– Tak – zgodził się z nim Marco. – Trzeba dać im aparaciki.

Już po chwili istoty mogły się z nimi komunikować, ale okazało się, że wcale nie są chętne do rozmowy. Móri przez dłuższą chwilę uparcie starał się uzyskać od nich jakąś odpowiedź, a wreszcie spytał zdenerwowany:

– Czy one nie mają swojego języka? Do tej pory nie wydały z siebie żadnego dźwięku.

– Ojciec mi mówił – rzekł Jaskari – że w czasie wędrówki do Królestwa Światła słyszeli jakieś głosy dobiegające z lasu. Wydaje mi się, że te istoty po prostu nie chcą zdradzić żadnych tajemnic.

– Marco, Dolg albo Móri! Spróbujcie nawiązać z nimi kontakt telepatyczny – poprosił Ram. – Ojej, Elena się ocknęła! Jaskari, zajmij się nią!

Młodemu lekarzowi nie podobało się takie zlecenie, lecz mimo to ukląkł przy dziewczynie, uniósł ją lekko i delikatnie przytulił, by się uspokoiła.

– Cicho, cicho, Eleno, one nie są niebezpieczne.

Przygarnęła się do niego rozpaczliwie.

– One chciały mnie porwać, chciały mnie zabić! Zostań przy mnie, Jaskari, zabierz mnie stąd! Chcę wracać do domu! Weźmiemy gondolę, ty i ja…

– Będę blisko ciebie – przyrzekł znużony. – Ale do domu nie wrócimy.

– Wracajmy, wracajmy!

– I zostawimy wszystkich na pastwę losu?

– Oni na pewno świetnie sobie dadzą radę, to mnie chciały dopaść te straszne bestie…

– Nie, one chciały was porwać wszystkie, ale zabrały Berengarię.

– Berengarię? – wrzasnęła Elena, nie panując nad sobą. – Przecież ona nie jest nikim szcze…

– Zamilcz wreszcie, Eleno! – ostro przywołał ją do porządku Jaskari. – Zachowuj się przyzwoicie!

Wtedy Elena rzeczywiście ucichła, ale objęła Jaskariego ręką za szyję i posłała Berengarii triumfujące spojrzenie.

– Nie pojmuję, co się z tobą stało, Eleno! – wykrzyknęła Indra wzburzona. – Byłaś przecież kiedyś takim dobrym człowiekiem!

– Chcesz powiedzieć, słabym i zagubionym? Ale zaczęłam już rozumieć różne rzeczy – odpowiedziała Elena ostrym tonem. – Przyjaciele wcale nie są tacy, na jakich wyglądają.

– Nie mamy czasu na takie sprzeczki – wtrącił się Móri. – Są ważniejsze sprawy.

– Co też oni chcieli z nami zrobić? – zastanawiała się głośno Indra. – Dlaczego zaatakowali tylko dziewczęta? Przyczyną nie mogło być pożądanie, nie dostrzegam u nich żadnych oznak podniecenia.

– To prawda – przyznał Marco, uśmiechając się szeroko. – Masz całkowitą rację, Indro. Nie są też mięsożercami, widać to po ich zębach.

– Spróbujcie z telepatią – jeszcze raz poprosił Ram.

– Dobrze – odparł Marco. – Ale to się może okazać jednostronne.

– Chcesz przez to powiedzieć, że… że zdołacie odczytać ich myśli, lecz oni nie zgodzą się na żadną komunikację?

– Właśnie tak. Musimy jednak przeniknąć do świata ich myśli, jeśli taki mają. I spróbować odgadnąć, dlaczego zaatakowali nasze dziewczęta. Dobrowolnie nie odpowiedzą.

– Okej, wy głębokomyśliciele – zachęciła Indra. – Do roboty!

Lilja trzymała się z boku, w pobliżu Gorama, i tylko obserwowała, jak Marco, Móri i Dolg koncentrują się na obcych. Marco stanął za jedną z tych istot, kładąc ręce na jej żałośnie opadających w dół ramionach, drugą zaś Ram przekazał Móriemu i Dolgowi. Dwa człekozwierzęta wydawały się dziwnie bierne; po tym, jak zostały schwytane, nie stawiały żadnego oporu. Lilja podejrzewała, że to wpływ czarnoksiężnika Móriego. A może ich apatia miała zupełnie inne przyczyny?

Na polanie zapadła cisza. Las dalej wyśpiewywał szumem swój potężny chorał. Jaskari próbował wstać, lecz Elena uczepiła się go z całych sił. Ram i Indra trzymali się blisko siebie, łącząca ich więź wydawała się wprost namacalna. Berengaria natomiast stała tak osamotniona, że Lilja zamachała do niej. Tamta zaraz podeszła i obie dziewczyny chwyciły się za ręce.

Lilji, która wciąż jeszcze czuła się trochę niepewnie w tej grupie, zrobiło się bardzo przyjemnie.

– Przedzieram się – rzekł Móri nagle.

– Ja też – mruknął Marco.

Dolg tylko skinął głową.

Przez chwilę stali w milczeniu, wreszcie rozluźnili się z głębokim westchnieniem.

– Czy wolno mi będzie zgadywać? – ostrożnie spytała Indra.

– Bardzo proszę – zachęcił ją Móri.

– Oni wykonywali jakieś zadanie?

– Nieźle – pochwalił ją Marco. – Niedokładnie, ale blisko.

– Jak więc jest naprawdę?

– Chcą zadowolić – rzekł Móri, a pozostali się z nim zgodzili.

– Chcą zadowolić kogoś albo coś – uzupełnił Marco. – A teraz są na pewno zdeprymowani, że im się nie powiodło.

Ram podniósł się.

– Wobec tego najwyższy czas podać im napój. Musimy mieć tu sprzymierzeńców.

– Nie chcemy przecież wyrządzić im krzywdy – przypomniał Goram. – W jaki sposób nakłonimy ich do wypicia?

– To będzie nasz wielki problem także wtedy, gdy kiedyś wyjdziemy na powierzchnię Ziemi – westchnął Marco. – W jaki sposób my, garstka osób, zdołamy namówić wszystkich ludzi na wypicie życiodajnego napoju? Tam dopiero będziemy musieli się nagłowić! Ale to kłopot na później. Teraz najważniejsi są ci dwaj.

– Ale pomyśl, co będzie, jeśli napój na nich nie podziała? – spytała z troską Indra. – Chodzi mi o to, że oni są mniej lub bardziej jak zombie, sprawiają wrażenie kompletnie pozbawionych uczuć. Pchają się na oślep w nieznane, nie interesują ich kobiety, i dzięki Bogu za to, a jedyną rzeczą, na jaką zareagowali, było silne światło. Nie posługują się żadnym językiem i tak dalej.

– Rozumiem, o co ci chodzi, Indro – odparł Marco. – Obawiasz się, że oni wcale nie pobiegną do domu, do swoich sąsiadów, nie opowiedzą im z entuzjazmem, jacy mili i dobrzy się stali, i nie nakłonią innych, by również wypili eliksir. Boję się, że możesz mieć rację. Owszem, być może uda nam się przerobić tych dwóch na „grzecznych”, ale co to pomoże, skoro oni nie potrafią się komunikować?

– Musimy odnaleźć źródło – oświadczył Ram po dość długiej chwili ciszy. – To, co nimi steruje.

– To zapewne jedyne rozwiązanie. Te istoty nie są ani złe, ani dobre, to tylko narzędzia.

– Nie przejmujcie się tym – powiedziała Indra. – Wlejcie im w gardła ten napitek, zobaczymy, co się stanie.

Zrobili tak. Istoty, które po schwytaniu były jakby sparaliżowane, nie miały nic przeciwko temu.

A reakcja?

Móri usiłował im zasugerować, że muszą „wpłynąć na swych pobratymców i nakłonić ich do wypicia eliksiru. Nie doczekał się żadnej odpowiedzi, nie było też żadnych oznak, by ci dwaj w jakikolwiek sposób się zmienili.

– Czy możemy iść z wami do waszej osady? – spytał Ram.

Skierowały na niego swe olbrzymie oczy. Na Boga, nie gapcie się tak głupio, pomyślała Indra.

– Spróbujcie przejąć ich myśli – poprosił Ram.

Trio obdarzone zdolnościami telepatycznymi natychmiast wzięło się do roboty.

Po chwili Marco powiedział:

– Namieszaliśmy im w głowach. Jedyne, co jestem w stanie wychwycić, to to, że oni chcą się uwolnić.

– A co ty na to, Maku? – spytała Indra. – Czy teraz są już grzeczni?

Marco uśmiechnął się krzywo.

– Tylko jednej jedynej osobie wolno nazywać mnie makówką. Nie, nie mogę wychwycić żadnej różnicy. Oni są… żadni.

Coś jednak trzeba było zrobić i w końcu wszyscy zgodzili się, że należy wypuścić te przedziwne stworzenia.

– Zaprowadźcie nas teraz do swoich przyjaciół – powtórzył raz jeszcze Móri z powagą.

Ram i Marco uwolnili stwory, które natychmiast pognały przed siebie, znikając w lesie.

– No i do widzenia – z cierpką miną powiedziała Berengaria.

– Świetnie się nam powiodło – pokiwał głową Jaskari. – To prawdziwa klęska!

– Co teraz robimy? – spytała Lilja.

Postanowili usiąść i zaczekać. Istniała przecież niewielka szansa, że tajemnicze stwory wrócą wraz ze swymi pobratymcami.

Wyjęli więc jedzenie, chcąc uprzyjemnić sobie czas oczekiwania. Cóż innego im pozostawało?

19

Berengaria po posiłku postanowiła trochę się przejść. Była niespokojną duszą i nie potrafiła zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Dolg zwinął się w kłębek na ziemi, żeby trochę się przespać, Jaskari poszedł za jego przykładem. Marco i Móri siedzieli pogrążeni w prowadzonej ściszonym głosem rozmowie, natomiast Goram i Lilja usadowili się w pewnym oddaleniu od innych, zatopieni w myślach. Indra i Ram najwyraźniej również wybrali się na przechadzkę po mrocznym, mamroczącym coś lesie.

Nagle Berengaria usłyszała za plecami jakieś kroki. Drgnęła wystraszona, lecz okazało się, że to tylko Elena ją dogoniła.

Elena okazała się niezwykle agresywna.

– Chciałam ci uświadomić, że na próżno zarzucasz sieci! – wykrzyknęła. – Ostrzegam cię, trzymaj się od niego z daleka!

– Z daleka od kogo? – zdumiała się Berengaria.

– Nie udawaj, że nie wiesz! Namówiłaś go, by cię wziął ze sobą, udało ci się też wmówić mu, że jesteś inteligentna i że interesuje cię ta przeklęta wyprawa, podczas gdy chcesz tylko jednego, a mianowicie…

– Chodzi ci o Jaskariego? – przerwała jej Berengaria z niedowierzaniem. – Wcale nie próbuję zarzucać na niego sieci! Owszem, przyznaję, że prowadziliśmy długie i bardzo ciekawe rozmowy, oboje bowiem zostaliśmy porzuceni i rozumiemy się.

– Porzuceni? Co chcesz przez to powiedzieć?

Berengaria nie pozwoliła zbić się z tropu.

– I przyznaję, że przez moment, jeszcze wiele dni temu, zamierzałam powiedzieć ci parę słów prawdy. Że taka jesteś niezdecydowana, nie potrafisz podjąć decyzji i pozwalasz, żeby ten biedak czuł się jak idiota. Ale teraz przestałaś już być niezdecydowana, teraz jesteś złośliwa i pełna nienawiści do wszystkich.

– Nie do Jaskariego.

– To prawda, ale zmień styl, Eleno – poprosiła Berengaria z żalem. – Wszyscy jesteśmy bardzo zaniepokojeni twoim zachowaniem. Nie możesz wrócić do swego starego dobrego ja?

– Chcesz powiedzieć: do mojej uległości? O, nie! Te czasy należą już do przeszłości. Będę się teraz upominać o swoje prawa.

– To znaczy o Jaskariego?

– Między innymi.

Berengaria pokręciła głową.

– Mam wrażenie, że z godziny na godzinę stajesz się gorsza. Co się z tobą dzieje?

– Ze mną? Nic poza tym, że nareszcie widzę, jacy jesteście naprawdę. Fałszywi i egoistyczni, o, tak, i tacy we wszystkim świetni.

– Co to ma znaczyć? – rozległ się ostry głos Rama. Wyszli akurat z Indra z lasu i posłyszeli tę wymianę zdań.

– Berengaria ma rację, Eleno. Zmieniłaś się i trudno nam cokolwiek z tego pojąć – powiedziała Indra.

Elena popatrzyła na nich, potem odwróciła się na pięcie i pobiegła do pozostałych.

Berengaria westchnęła:

– To takie przykre. Ona mnie oskarża o to, że zarzucam sieci na Jaskariego, a przecież ja nic takiego nie zrobiłam.

Indra popatrzyła na nią z namysłem.

– No tak, ale ona może boi się właśnie czegoś przeciwnego.

– Że nie zarzucę na niego sieci?

– Nie, nie, nie o to mi chodziło – odparła Indra.

Wrócili na miejsce postoju. Berengaria wstrząśnięta przyglądała się śpiącemu Jaskariemu.


To Goram wezwał Lilję do siebie. Siedział na płaskim kamieniu w pewnej odległości od innych. Dziewczyna podeszła natychmiast, czując niepewność w sercu. Była bardzo zdziwiona, on przecież nie miał zwyczaju szukać jej towarzystwa.

– Usiądź tutaj. Wygodnie tu, na tej półce – odezwał się życzliwie, ale Lilja wychwyciła w jego głosie ton napięcia.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, Lilja zastanawiała się, czy może ona powinna pierwsza powiedzieć coś o otaczającej ich przyrodzie lub o tych dziwacznych istotach… Cieszyła się jednak, że tego nie zrobiła, nagle bowiem on zaczął mówić.

– Liljo, musimy porozmawiać – stwierdził.

Ponieważ zamilkł, spytała ostrożnie:

– Tak?

Serce waliło jej w piersi.

– To dość trudne – podjął i znowu stracił wątek. Wreszcie jednak wziął się w garść. – Może najlepiej będzie, jak ci opowiem o sobie.

– Owszem. Dobrze – odparła Lilja z ulgą, choć jednocześnie dość wystraszona.

Na pewno teraz usłyszy, że on jest żonaty albo ma stałą przyjaciółkę, jakąś piękną Lemuryjkę. Lilja próbowała przygotować się na najgorsze.

– Wiesz, należę do Elity Strażników…

– Wiem o tym.

– No tak, ale to bardzo szczególna grupa, bez względu na to, jaki się ma w niej stopień. Jest nas dziesięciu, utworzyliśmy ten związek jeszcze przed wieloma laty. Złożyliśmy przysięgę, że skoncentrujemy się całkowicie na tym, by służyć Świętemu Słońcu i dobru.

– Czy nie podobnie rzecz się ma ze wszystkimi Strażnikami?

– Owszem, mniej lub bardziej tak. My jednak posunęliśmy się jeszcze dalej. Przyrzekliśmy sobie, że żaden element należący do świata zewnętrznego nie przeszkodzi nam w wypełnianiu naszego zaszczytnego powołania. Postanowiliśmy zrezygnować ze wszystkiego.

– To coś w rodzaju dawnych zakonów, tworzonych przez mnichów albo rycerzy?

– No, nie całkiem. My nie żyjemy w ubóstwie. Ale nie możemy dopuścić, aby ktoś albo coś nam przeszkadzało. Nasze zadanie jest najważniejsze. Nie wolno nam nikogo poślubić ani nawet związać się z kobietą.

Lilja czuła, jak płacz rozsadza jej piersi. Nie była w stanie nic powiedzieć.

– Mnisi i rycerze często walczyli o to, by uzyskać osobiste korzyści u swego Boga. Z nami jest inaczej, nic, co robimy, nie może wypływać z egoizmu, robimy to tylko ku czci Świętego Słońca, w imię dobra. Uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć – dodał cicho.

Lilja wreszcie zdołała odzyskać kontrolę nad swoimi uczuciami. Odetchnęła tak głęboko, że zabrzmiało to niemal jak szloch.

– Może nie warto więc, abyśmy się więcej widywali?

Odpowiedź Gorama padła dopiero po namyśle.

– Dobrze nam się razem współpracuje. Prawdę powiedziawszy, nie chciałbym mieć żadnego innego partnera.

Lilji zaparło dech w piersiach, a Goram ciągnął:

– To jasne, Indra jest wspaniałą dziewczyną, ale nią w pełni zawładnął Ram, Berengaria też pewnie byłaby dobra, ale ja jej nie znam. Uważam, że w tobie znalazłem idealnego kompana, lecz jeśli ci to nie odpowiada…

– Och, nie, nie – zapewniła stanowczo zbyt prędko.

– Nigdy bowiem nie możemy być dla siebie nikim więcej aniżeli właśnie kompanami.

– Mnie to na długo wystarczy – powiedziała niewyraźnie.

Bylebym tylko mogła być razem z tobą, prosiła w duchu. On wybrał właśnie ją, nikogo innego! Tak bardzo chciała wiedzieć, co o niej myśli, lecz bała się spytać. Jeszcze bardziej zaś pragnęła poznać jego uczucia, takie pytanie jednak paść nie mogło, zresztą prawdopodobnie i tak znała na nie odpowiedź. Na pewno żal mu jej, dlatego że tak się w nim zadurzyła i nie potrafi tego ukryć. On na pewno o tym wie, choć nigdy ani słowem o tym nie wspomniała.

Był wszak taki nieosiągalny. Wysoki rangą Strażnik, w dodatku Lemuryjczyk. Matka dostałaby apopleksji, gdyby dowiedziała się, co mi chodzi po głowie, pomyślała.

O Elenie Goram nawet nie wspomniał. Lilję trochę to pocieszyło, bo Elena zachowywała się wobec niej paskudnie. Traktowała ją pogardliwie, mruknęła raz, że nie powinno zabierać się głupich dzieciaków na taką niebezpieczną wyprawę.

Ale Goram wybrał właśnie ją!

Rozpromieniła się.

– Chodź wobec tego, mój partnerze, wołają nas! Odpowiedział jej uśmiechem. O, nie, nie rób tego, ten uśmiech może złamać najtwardsze postanowienia.


Po kilku godzinach oczekiwania musieli wreszcie przyjąć do wiadomości, że dwaj długowłosi, wyłupiastoocy mężczyźni nie wrócą.

Móri westchnął głośno.

– Czy mamy na jakiś czas zostawić ten sektor w spokoju i zbadać ten drugi, za który również jesteśmy odpowiedzialni? Tamte wielkie nieznane obszary na południe od Nowej Atlantydy?

Uznali to za niezły pomysł. W tym czarnym jak węgiel lesie, zamieszkanym przez przypominające roboty stworzenia, czuli się bardzo nieswojo.

– Pomyślcie, a jeśli one są naprawdę robotami? – spytała Indra.

Marco jednak nie chciał się z nią zgodzić.

– To raczej żywe istoty, które stały się robotami.

– Tak jak zombie.

– Nie, nie dokładnie, ale coś mniej więcej w tym rodzaju. Musimy odnaleźć źródło tej tajemnicy, uważam jednak, że teraz powinniśmy zająć się oczyszczaniem wielkiego obszaru na południu.

– „Oczyszczanie” to zbyt drastyczne określenie – zauważył Dolg.

– Owszem, przyznaję. Wszak nie wiemy, czy nie ma tam jakichś żywych istot.

– To ostatni obszar, prawda? – spytał Goram.

– Tak – odpowiedział Ram. – Otrzymałem raport od Armasa. We trójkę z Jorim i Sassa mieli dość proste zadanie w okolicy osady rybackiej, a Taran i Uriel uporali się z osadami na północ od Królestwa Światła. Mieliśmy już z nimi styczność w drodze z Gór Czarnych, tamtejsi mieszkańcy byli więc do nas przyjaźnie nastawieni. Sol wraz z Kirem i Yorimoto wykonali prawdziwie mistrzowską pracę w niezwykłe trudnej osadzie Siski. Jej współplemieńcy są teraz łagodni jak baranki. Prawdę powiedziawszy, zostaliśmy jeszcze tylko my.

– I trudno powiedzieć, żebyśmy mieli bardzo szczególne osiągnięcia – westchnął Móri. – Dwie duszyczki, cóż, to nie jest imponujące.

– Mam wrażenie, że zmarnowaliśmy tylko eliksir – stwierdził Marco. – Te istoty wydawały się w ogóle na niego niepodatne.

– Jeszcze się o tym przekonamy – mruknął czarnoksiężnik.

Cudownie było znaleźć się znów na pokładzie gondoli, opuścić ten ponury las z jego nie kończącą się żałobną pieśnią. Lilja w jednej chwili zrozumiała, jak bardzo uprzywilejowani są ci wszyscy, którzy mogą mieszkać w Królestwie Światła. Wspaniale będzie, gdy Święte Słońce zaświeci w tej części Ciemności. Ten las może wówczas stać się nawet piękny.

Przyglądała się swoim towarzyszom podróży. Goram siedział przy tablicy rozdzielczej, nie mogła patrzeć na niego zbyt długo, bo jego widok sprawiał jej ból, choć jednocześnie przepełniała ją wtedy jakaś radość. Za nim siedział Móri razem z Markiem, jak zwykle zatopieni w rozmowie, a przy nich milczący Dolg. Elena usadowiła się blisko dziobu, odwrócona przodem do nich wszystkich, a oczy jej pałały… Lilja nie bardzo wiedziała, jak to nazwać, w każdym razie nie było to nic przyjemnego. Może nie podobało jej się, że Jaskari rozmawia z Berengarią? Ale z urywków ich rozmowy, docierających do Lilji, wynikało, że mówili jedynie o krajobrazie, nad którym sunęła gondola. Ram dyskutował o czymś z Goramem, a Indra przewieszona przez krawędź patrzyła w dół. Lilja poszła w jej ślady.

Opuścili dolinę pełną czarnych lasów i lecieli teraz nad otwartą, nieco jaśniejszą, choć wciąż bardzo dziką okolicą. Lilja usłyszała wołanie Berengarii:

– Co wiemy o tej krainie, Ramie?

– Niewiele – odparł Strażnik, odwracając się w jej stronę. – Jak się już orientujecie, istnieje droga prowadząca przez krainę tych tajemniczych „gumowych” stworów, które właśnie opuściliśmy. Drogę tę niekiedy wykorzystują Strażnicy do przeprowadzenia tu ludzi z powierzchni Ziemi, twoja rodzina przybyła przecież tędy w osiemnastym wieku. Wśród tamtych skal istnieje potajemne przejście do Królestwa Światła, którym oni właśnie się przedostali, ale mało o tym wiem i nie mam w tej chwili ochoty sprawdzać. Dostałem tylko mapę od jednego z naszych szczególnych Strażników na wypadek ewentualnych kłopotów. O tej krainie pod nami natomiast nie wiem absolutnie nic. Wydaje mi się, że nigdy nie dotarł tam nikt z Królestwa Światła.

– Nawet Obcy, gdy przybyli tu po raz pierwszy?

W głosie Rama natychmiast pojawiła się rezerwa.

– O tym… o tym nic mi nie wiadomo.

Berengaria więcej nie pytała, Lilja znów skupiła się na przesuwającym się w dole krajobrazie.

Dzięki temu, że było tutaj odrobinę jaśniej, mogła rozróżniać szczegóły nieco lepiej niż w tamtym czarnym jak grobowiec lesie. Teraz już nie tylko ona przewiesiła się przez krawędź gondoli. Goram pozwolił pojazdowi sunąć cicho i wolno. Nikt się nie odzywał.

Lilja widziała nieprzebyte obszary górskie na zmianę z pasmami łagodnych miękkich linii wzgórz, dostrzegała lśniące jeziora, łąki i zagajniki. To piękne, niewypowiedzianie piękne, lecz nigdzie nie dało się dostrzec śladów życia. Nie widać było nawet zwierząt.

Nagle Berengaria zawołała:

– Tam! Czy to nie jest jakaś ścieżka?

Elena natychmiast wychyliła się przez krawędź gondoli.

– Ja ją zobaczyłam pierwsza!

Nikt jej nie słuchał.

– To rzeczywiście przypomina ścieżkę czy może nawet wąską drogę – przyznał Ram. – Owszem, ale, doprawdy, od dawna jej nie używano.

Teraz rozległ się miękki głos Dolga:

– Wydaje mi się, że widzę coś na tamtym zboczu. Popatrzyli we wskazanym przez niego kierunku, Lilja miała wrażenie, że dostrzega coś na kształt jakichś siedzib, niewielką zniszczoną rozpadającą się osadę, wczepioną w strome górskie zbocze.

– Na prawo jest otwarta polana, Goramie – krótko oznajmił Ram. – Schodzimy na dół.


Co się dzieje? Co się dzieje? Czy długie oczekiwanie dobiegło wreszcie końca? Czy dla Oka Ciemności znów budzi się nadzieja? Nie omińcie go, nie gaście słabego płomyka nadziei.

20

Wspinaczka na zbocze była męcząca. Lilja musiała zdjąć sweter i obwiązać się nim w pasie, zresztą nie ona jedna. Goram od czasu do czasu podawał jej rękę i podciągał w górę, Jaskari zaś rozdzielał swe siły pomiędzy Berengarię a Elenę, inaczej postępować nie śmiał.

Zgubili gdzieś ścieżkę, nie odnaleźli jej, gdy wylądowali na nierównym terenie. Goram niepokoił się o gondolę. Pojazd został wprawdzie zamknięty, lecz mimo to mógł ulec zniszczeniu, gdyby ktoś się o to postarał. Im wyżej się wspinali, tym częściej oglądał się za siebie, lecz korony drzew zasłaniały widok.

Oczywiście, mogliby przelecieć nisko ponad osadą i przyjrzeć się jej z góry, nie chcieli jednak przestraszyć nieznanych mieszkańców Ciemności. Woleli pokazać im się osobiście.

Lilja słyszała, jak Ram mówi, że nie wolno im stosować przemocy, ale wiedziała, że zarówno on, jak i Goram są uzbrojeni.

Prawdopodobnie mieli jedynie pistolety oszałamiające, ale nawet one przydawały nieco poczucia bezpieczeństwa.

Móri zarządził odpoczynek. Zdaniem Lilji zrobił to w ostatniej chwili, bo za moment sama błagałaby o litość. W płucach nie miała już ani krztyny powietrza.

Elena została daleko z tyłu i Jaskari musiał czekać na nią, a nawet ciągnąć ją pod górę. Skarżyła się głośno, a on gniewnie przypominał, że mogła przecież zostać w gondoli, a najlepiej w domu.

– W gondoli? O, nie, nie dam jej wolnej ręki, jeśli chodzi o ciebie!

Jaskari stłumił westchnienie.

Móri wiele razy zdążył już gorzko pożałować, że uległ prośbie Eleny i zgodził się ją zabrać. Ciążyła im wszystkim niczym młyński kamień u szyi. On także nie mógł pojąć, co się stało z uległą córką Danielle.

Wreszcie zatrzymali się na rozmaitych skalnych półkach.

W milczeniu przyglądali się rozciągającemu się pod ich stopami mrocznemu krajobrazowi, słychać było jedynie ciężkie świsty udręczonych płuc. Królestwo Światła wraz z Nową Atlantydą wznosiło się, jaśniejąc dumnie ponad całym północnym horyzontem. Na zachodzie majaczyła mroczna kraina, w której byli wcześniej tego dnia.

– Powiedzcie mi – odezwała się wreszcie Indra. – Czy ta okolica nie jest połączona z tamtą wielką częścią Ciemności?

Zastanawiali się nad taką możliwością.

– Owszem – stwierdził po namyśle Marco. – Masz rację, jak zwykle. Da się przejść z jednej krainy do drugiej.

– To znaczy, że te paskudy ze swoimi małymi anielskimi fiutkami mogą znajdować się i tutaj?

– Teoretycznie owszem, ale nie sądzę, by tak było.

– Dlaczego?

– Ponieważ… Nie wiem, odnoszę jednak pewne zdecydowane wrażenie.

– O co chodzi, Marco? – cicho spytał Móri. – Może to to samo wrażenie, które mam ja i Dolg?

– Prawdopodobnie tak, powiedzcie, co wyczuwacie.

– Samotność. A mimo to…

– No właśnie. Jest tu coś, co nie daje się wyjaśnić. Nastąpiła nieprzyjemna chwila ciszy. Nie powiedzieli tego wprost, lecz wszyscy inni wychwycili, że ci trzej nie czują się w tym miejscu najlepiej.

– Przestańcie tak mówić! – krzyknęła Elena piskliwie. – Czy nie jest dostatecznie źle i bez waszego straszenia do szaleństwa?

– Tu chyba nie ma kogo straszyć – mruknęła Indra, a przyjaciele nie mogli powstrzymać się od ukradkowego uśmiechu. Elena jednak w niczym się nie zorientowała, zajmował ją własny lęk.

Zastanowili się, gdzie też może znajdować się osada, i doszedłszy do wniosku, że w pobliżu, powrócili do wspinaczki. Elena już zaczęła coś stękać, ale sama sobie przerwała. Nie chciała znów usłyszeć, jak Jaskari mówi, że mogła przecież zostać w Królestwie Światła.

I rzeczywiście, już wkrótce dostrzegli pierwsze domy w osadzie.

Indra zatrzymała się.

– To nie wygląda przyjemnie – oświadczyła z niechęcią.

Wszyscy byli co do tego zgodni. Widzieli proste chaty, których dachy, zrobione z posplatanych gałęzi, zapadły się, tak że wystawały przez nie bujne zarośla. Przykry obraz dawno opustoszałych domostw.

Podeszli wolnym krokiem.

– Wydaje mi się, że w tej osadzie nikt już nie mieszka – szepnęła Berengaria.

Nikogo nie zdziwił jej szept, wszystkim wydał się on wręcz naturalny. Czas się tu zatrzymał, jedynie milczące wspomnienia żyły dalej w zwietrzałych glinianych naczyniach i spróchniałych ławach.

Móri, przywódca grupy, odnalazł jakiś stosunkowo dobrze zachowany dom.

– Długo się wspinaliśmy i pora już późna, zostańmy tu na noc. Jutro rano rozpoczniemy z nowymi siłami.

Zdaniem wszystkich była to rozsądna propozycja. Dziewczęta przygotowały kolację, podczas gdy mężczyźni trochę uprzątnęli w domu tak, aby można było rozłożyć się na podłodze. Postanowiono, że Dolg i Jaskari, którzy przespali się trochę wcześniej tego dnia, obejmą wartę jako pierwsi. Później zastąpią ich Ram z Goramem.

Nie czuli się pewnie w tej okolicy. Choć wydawała się zupełnie opustoszała, to jednak mogły się tu znajdować zwierzęta, które się przed nimi tu ukryły.

Lilja jeszcze przed położeniem się spać stanęła na zboczu i rozejrzała się po okolicy. Królestwo Światła, widoczne na północy i oświetlające te pustkowia na tyle, by było cokolwiek widać, przydawało pewnego poczucia bezpieczeństwa.

Znajdowali się stosunkowo blisko owej strasznej ciemnej krainy, pełnej niesamowitych, zachowujących się jak roboty stworzeń. Gdyby się obróciła, zobaczyłaby górę wznoszącą się nad osadą. Ciekawe, co się znajduje po jej drugiej stronie? Oczywiście, Góry Czarne, choć tu, w tych stronach, ich nie widzieli. Spostrzegła, że między szczytami widać jakieś obniżenie, którym być może wiodła droga na drugą stronę. Na zachodzie rozciągała się mroczna kraina, a na wschodzie – rozległy wspaniały widok na nieznane tereny, do których zbadania ich wyznaczono.

Był to bardzo wielki obszar jak na tak niedużą grupkę, w dodatku mieli tak mało czasu. Jeśli jednak nie napotkają żadnych żywych istot, prędko się uporają ze swym zadaniem.

Do Lilji przyszedł Goram.

– I jak się czujesz? – spytał cicho.

Wiedziała, o co mu chodzi, i uśmiechnęła się, w jednej chwili spokojna.

– Wszystko w porządku.

– To dobrze. Tak bardzo się bałem, że będę musiał…

Urwał. Nie chciał powiedzieć wprost, że wie, jak wiele dla niej znaczy.

Lilja powiedziała miękko:

– Uważam, że jesteś taki wspaniały, Goramie.

Jakie to dziwne wymawiać na głos jego imię, w dodatku zwracając się bezpośrednio do niego. Wymawiać to imię, które szeptała niezliczoną ilość razy w samotności, potajemnie, niekiedy zanosząc się gorzkim płaczem.

Popatrzył na nią pytająco, niepewny, o co jej chodzi.

– Wspaniały? A co to ma znaczyć?

Lilja chciała coś powiedzieć, ale prędko ugryzła się w język.

– No… to nie szkodzi, że ty… Och, nie.

– Owszem, powiedz.

– Nie wypada.

– Chcę wiedzieć.

– Nie. Musiałabym być szczera, a w tej chwili nie byłoby to wskazane.

Goram odprowadził ją trochę na bok, tak by z domu nie można było ich zobaczyć.

– Liljo, proszę cię. Ja byłem szczery wobec ciebie, teraz twoja kolej. Muszę się tego dowiedzieć.

Dziewczyna przełykała ślinę i kiwała głową niezliczoną ilość razy. Z doliny poderwał się lekki wiatr, powiało chłodem, Lilję przeszedł dreszcz. Nie przywykła do wiatru, w Królestwie Światła go przecież nie było.

Wreszcie uśmiechnęła się ze smutkiem i wyznała dzielnie:

– To nic nie szkodzi, że poświęciłeś się czemuś tak szlachetnemu, jak przysięga złożona Świętemu Słońcu. Z tym będę umiała żyć, będę umiała zrezygnować, dokładnie tak jak ty. To tylko takie słodkogorzkie uczucie, sądzę, że rozumiesz, o co mi chodzi. Czuję się w pewnym sensie wywyższona. Byłoby o wiele gorzej, gdyby…

Gwałtownie urwała. Tego nie mogła mu już powiedzieć. Twarz jej zapłonęła.

Goram długo na nią patrzył błyszczącymi, całkowicie czarnymi oczyma Lemuryjczyka, w których lśniła jakaś czułość.

– Nie ma nikogo takiego.

Jej drżące westchnienie powiedziało mu wszystko.

Otoczył ją ramieniem.

– Chodź, wejdziemy do środka. Zimno tutaj w tym ponurym kraju.

Poszli do niewygodnego domu, który wszyscy członkowie grupy starali się przygotować tak, by było w nim jak najprzytulniej. Czwórka dziewcząt miała położyć się w środku, mężczyźni zaś wokół nich, by je chronić.

Lilji zrobiło się ciepło na sercu, gdy otulała się lekkim, ale dobrze grzejącym wełnianym kocem. Westchnęła z uniesieniem.

Tragiczna miłość również potrafi być piękna.

21

W swoim pokoju w szpitalu w Królestwie Światła Misza nie spał, chociaż była już noc. Nie mógł zasnąć. Następnego dnia planowano zdjęcie bandaży, jeśli tylko Jaskari wróci na czas.

Chłopak odetchnął głęboko, z lękiem. Rany przestały go już swędzieć i zagoiły się, ale dręczyła go straszna niepewność. Wszyscy, których tu poznał, wyruszyli na wyprawę, Marco, Jaskari, Berengaria i Elena. Matka i ojciec zaglądali do niego od czasu do czasu, byli jednak niemal równie bezradni jak on. Oczywiście lekarze i pielęgniarki okazywali mu wiele serdeczności, ale mimo wszystko traktowali go jak pacjenta.

Miał teraz oczy. Wiedział, czym są oczy, bo kiedy był mały, kikutami rąk dotykał oczu matki i ojca. Oni różnili się od niego, tak mówili, ale on wtedy do swojej twarzy nie sięgał. Teraz zdołał już ją poznać przed operacją i zrozumiał, jak bardzo się od nich różnił.

Owszem, wiedział, czym są oczy, lecz znaczenie słowa „widzieć” jeszcze do niego nie docierało.

Dlatego tak się teraz bał. Myślał nawet, że to może być niebezpieczne.

Niekiedy wracał myślą do owego epizodu, kiedy tamta obca osoba weszła do jego pokoju i zrobiła to. Wyczuwał, że ojcu i matce by się to nie podobało, a jednak nie mógł wymazać tego zdarzenia z pamięci.

Chodzenie wciąż sprawiało mu trud, nie bardzo umiał też poruszać rękami i dłońmi tak jak chciał, ale mógł teraz dotykać własnego ciała, wiedział, jak jest zbudowany, lubił gładzić się po tych nowych rękach i nogach, czuć, jak poruszają się zgodnie z jego wolą.

Będzie musiał wrócić do łóżka. Ale nie miał ochoty wymacywać drogi, potykać się, może nawet upaść. Dostał laskę, którą mógł się podpierać, ale nie znalazł jej, kiedy wstawał. Po omacku jakoś dotarł do krzesła, wiedział, gdzie stoi. Wreszcie zrozumiał, że znalazł krzesło, ale inne, i teraz z kolei nie wiedział, gdzie stoi łóżko. Będzie musiał iść, przytrzymując się ścian.

Znów się o coś obijał. W pewnej chwili narobił mnóstwo hałasu i już był przekonany, że zaraz wpadnie nocna pielęgniarka. Strasznie się też namęczył, żeby pozbierać wszystko, co pospadało. Nikt nie powinien przecież się zorientować, że wstawał.

Nie mając pewności, czy wszystko podniósł, bo coś przypadkiem mogło się potoczyć pod nocny stolik, musiał wreszcie poddać się i skoncentrować na poszukiwaniu łóżka. Rozpacz rozsadzała mi piersi. Na cóż mu ręce i nogi, skoro nie umie się nimi posługiwać we właściwy sposób?

Cudownie bosko było wyciągnąć się w łóżku, gdy wreszcie je odnalazł. Nie tęsknił wcale za powrotem do swej małej izdebki w rodzinnej osadzie. Tam na pewno znów odżyłby strach przed niebezpieczeństwem grożącym mu ze strony ludzi. Ale tutaj czuł się ogromnie samotny, wszystko było takie obce, tak długo przebywał tylko z własnym lękiem. Nie ma nawet z kim porozmawiać o dręczącej go niepewności…

Teraz leżał już w łóżku, lecz zasnąć i tak nie zdołał. Czuł otaczające go niezwykle łagodne powietrze Królestwa Światła i zastanawiał się, gdzie też może być Berengaria, ta dziewczyna o wesołym głosie.


Jaskari zmarzł i owinął się mocniej w wełniany koc. Wszyscy mieli podobne przykrycia, które zajmowały bardzo mało miejsca w bagażu, a mimo to doskonale grzały.

Czuwał już przez godzinę. Wiedział, że Dolg też nie śpi, ustalili jednak, że nie będą rozmawiać, żeby nie zakłócać snu innym. Dolg tkwił jak mroczny cień pod jedną ścianą, Jaskari pod drugą. Miał widok na tylną ścianę domu, która po części się rozpadła. Dolg pilnował drzwi.

Jaskari gorąco pragnął, by ich warta wkrótce dobiegła końca. Czuł się nieswojo wśród tej wielkiej ciszy w obcym kraju.

Nagle spostrzegł, że Dolg wstaje, sprężyście, zwinnie i bezszelestnie jak kot. Jaskari wyostrzył zmysły, w ruchu Dolga było coś innego, co go wystraszyło.

Dolg podszedł do, zmusił, by nie ruszał się z miejsca, sam też usiadł, tak by stali się niewidzialni na tle ściany.

I wówczas Jaskari również to usłyszał: coś poruszało się przed domem.

To może być jakieś zwierzę, pomyślał. Jest niebezpieczne czy też niegroźne?

Zdrętwiał. Wszystko jedno, co to było, istot pojawiło się więcej. Miękkie, stłumione dźwięki dochodziły z różnych stron. Jaskari usłyszał niemal bezgłośny szept Dolga:

– Marco.

Przyjaciel zaraz się obudził, ostrożnie uniósł tylko głowę. No tak, ci dwaj kontaktują się ze sobą telepatycznie, pomyślał Jaskari nie bez goryczy.

W następnej chwili znów rozległ się leciwie słyszalny głos Dolga:

– Móri!

Nie nazywał go ojcem, przynajmniej nie tym razem.

Również Móri natychmiast się przebudził, nie czyniąc przy tym żadnego hałasu, jak gdyby obaj doskonale wiedzieli, że trzeba zachować spokój.

Marco delikatnie położył dłoń na piersi Rama. Móri tak samo postąpił z Goramem, dziewczętom pozwolono spać jeszcze przez chwilę.

Żaden z mężczyzn nie wstawał, ale wszyscy byli przytomni, czujni.

Móri szepnął coś tak cicho, że Jaskari sądził, iż niemożliwe jest usłyszenie czegokolwiek. Ale słowa wyraźnie dotarły mu do ucha:

– Nie róbcie nic, dopóki nie będzie chodziło o życie.

Jaskari odruchowo kiwnął głową. Zrozumiał. Przybyli tu w przyjacielskich zamiarach, nie mieli prawa napadać na mieszkańców osady bez względu na to, czy byli nimi ludzie czy zwierzęta.

Siedział nieruchomo jak skamieniały, z kolanami podciągniętymi pod brodę, owinięty swoim ciemnym kocem. Nie słyszał nawet oddechu siedzącego przy nim Dolga.

Płynęły minuty. Dźwięki dobiegające z zewnątrz były bardzo słabe. Ktoś, kto tam krążył, poruszał się niesłychanie powoli. Przybysze musieli znajdować się tuż w pobliżu nędznej chatyny, ale dotarcie do niej wymagało widać czasu.

Wreszcie w drzwiach dostrzegli jakiś cień, a wkrótce dwa kolejne w dziurze po zawalonej ścianie z przeciwnej strony. Potem w obu wejściach pojawiło się ich jeszcze więcej.

Jaskari nie zdołałby zaprzeczyć, że się boi. To jakieś dwunożne istoty, wcale nie zwierzęta, lecz na wpół się czołgały, najwyraźniej niepewne, co mają przed sobą. Zmrużył oczy tak, że zmieniły się w szparki, i domyślił się, że inni postąpili podobnie. Jeśli bowiem zjawili się mieszkańcy tej krainy, to na pewno świetnie widzieli w ciemności, choć nie tak dobrze jak tamte istoty o wyłupiastych oczach, tu bowiem mrok nie panował aż tak skondensowany, choć nie dało się też powiedzieć, że jest jasno.

Nie dostrzegł noży ani żadnej innej broni, stworzenia wydawały się nie uzbrojone. Dzięki Bogu, pomyślał. Nie miał wręcz odwagi oddychać, ale zaraz uświadomił sobie, że wstrzymywanie tchu mogło się wydać nienaturalne, miał wszak udawać śpiącego.

Nieznanych istot pojawiło się wiele, a były tak czarne, że zlewałyby się w jedno z mrokiem, gdyby nie odrobina jasności, sączącej się do wnętrza domu, jaką dawała poświata z Królestwa Światła.

Dwie pierwsze istoty prześlizgnęły się między markującymi głęboki sen mężczyznami. Czołgały się na kolanach, lekko dotknęły Rama, który dalej udawał, że spokojnie śpi. Wyraźnie jednak nim się nie zainteresowały, ruszyły dalej w stronę dziewcząt, leżących pośrodku. Byle tylko Elena nie obudziła się i nie uderzyła w krzyk, pomyślał Jaskari. Ważne też, by nie padło na Indrę, ona bowiem odruchowo wymierzała ciosy, gdy tylko znalazła się w jakiejś nieprzyjemnej sytuacji. Najbliżej jednak leżała Berengaria i najwidoczniej na niej właśnie postanowiły się skoncentrować.

Jaskari napiął mięśnie. Jeśli zrobią jej jakąś krzywdę… będą próbowały uprowadzić albo…

Przestraszony patrzył, jak stwory pochylają się i obwąchują dziewczynę. Ona zaraz się poderwie, pomyślał.

Ale Berengaria spała dalej.

Istoty uniosły głowy i rozejrzały się dokoła.

Czy nie możemy ich teraz zaatakować? pomyślał Jaskari. Przecież i tak chcemy je złapać.

Ale nikt nie wiedział, z iloma przybyszami mają do czynienia, a coś w zachowaniu Dolga mówiło mu, że nie powinni się włączać.

Istoty popatrzyły po sobie. Jedna z nich potrząsnęła głową.

Powoli zaczęły się wycofywać.

Dlaczego tak zrobiły? zastanawiał się Jaskari. Co teraz będzie?

Ale nic się nie stało. Słyszeli, jak obce istoty wycofują się, wkrótce umilkły wszelkie dźwięki. Odczekali jeszcze kilka minut. Nagle Berengaria nieoczekiwanie uniosła się na łokciu i westchnęła cicho:

– Uf! Ależ to było obrzydliwe!

– Nie spałaś? – zdziwiło się jednocześnie sześciu mężczyzn.

– Nie, ale nie śmiałam poruszyć nawet palcem.

Ze zdumienia odjęło im mowę, a wreszcie Marco oświadczył:

– Za to powinnaś dostać medal.

– Dziękuję, chętnie – odparła Berengaria. – Jeszcze ci o tym przypomnę. Co to za podejrzane typy?

– Wydaje mi się, że Dolg wie – odparł Jaskari.

Syn czarnoksiężnika uśmiechnął się lekko.

– Wie to chyba za dużo powiedziane, ale mam swoje przeczucia, wewnętrzne przekonanie.

– Podziel się nimi – poprosił Ram, który ogromnie sobie cenił młodego Dolga.

Dlaczego Dolga nazywano młodym, nietrudno było zrozumieć. Pomimo iż liczył sobie kilkaset lat i doświadczył wielu strasznych przeżyć, to zdołał zachować swoją pełną spokoju czystość i niewinność, zaś jego rysy były rysami bardzo młodego człowieka. Na twarzy zawsze malował mu się jakiś cień smutku, jak gdyby Dolg nosił żałobę po kimś albo po czymś.

Trzy pozostałe dziewczęta również się przebudziły i opowiedziano im, co się właśnie stało. Indra przyjęła wszystko spokojnie, raz tylko westchnęła „o rany”, Lilja posłała Goramowi spojrzenie, mówiące „dziękuję, że nas strzegłeś”, Elena natomiast piskliwym głosem wygłosiła długą tyradę o tym, że przecież napastnicy mogli ją zamordować, dlaczego więc jej nie zbudzono.

– Och, zamknij się wreszcie! – ostro złajała ją Indra. – Nie słyszysz, że nawet się do ciebie nie zbliżyły? To Berengaria wzbudziła ich zainteresowanie. To ona wśród nas wszystkich jest celem bombardowania.

Ostatnie zdanie wygłosiła wyłącznie po to, by podrażnić się z Elena, i osiągnęła cel. Zdołali jednak jakoś uspokoić rozgniewaną dziewczynę.

– Czy możemy wreszcie usłyszeć, jakie podejrzenia ma Dolg? – spytał Marco cierpliwie.

– Tak – odparł Dolg. – Wydaje mi się, że naszymi gośćmi byli ci, którzy kiedyś tu mieszkali.

– Chcesz powiedzieć, że to były… upiory? – spytała Elena, szeroko otwierając oczy.;

Dolg zwlekał z odpowiedzią.

– Nie, chyba nie, wydaje mi się raczej, że reprezentowały one tę samą formę egzystencji co tamte miękkie istoty, które spotkaliśmy wcześniej.

– Ależ one nie były do nich ani trochę podobne – wtrąciła Berengaria. – Wcale nie takie gąbczaste, nie miały też takich okrągłych oczu. Te tutaj były strasznie wielkie, czarne i niesamowite.

– To prawda – odparł Dolg. – Ale też nie chodzi mi o to, że to stworzenia tego samego rodzaju. Wydaje mi się, że one były… ale nie, to brzmi głupio.

– Powiedz – zachęcał go Ram.

– No cóż, wydawały mi się zaprogramowane… Oba te ludy, w taki sam sposób.

– Ludy? – zawołała Elena. – Nazywasz ich ludźmi? Lepiej stąd uciekajmy, i to natychmiast!

– Uspokój się wreszcie! – zirytował się Móri. – Nie powinienem był wcale cię zabierać. Nie powinnaś uczestniczyć w tak poważnej ekspedycji.

Słowa czarnoksiężnika podziałały. Elena gwałtownie umilkła, zamknęła usta i popadła w ostentacyjne milczenie. Doprawdy, jeszcze im pokaże, że potrafi działać co najmniej równie skutecznie jak Berengaria. Lilja się nie liczy, to osoba z zewnątrz, która podstępem dostała się do grupy. Omamiła ich wszystkich, jeszcze się przekonają, że ona do niczego się nie nadaje.

Z wolna zaczynał powracać spokój. Ponieważ w okolicach, w których się znaleźli, nie było zbyt wielkich różnic pomiędzy nocą a dniem, postanowili, że teraz Ram z Goramem będą pełnić wartę przez parę godzin. Potem, gdy wszyscy już wypoczną, z nowymi siłami ruszą dalej.

Niełatwo było zapaść w sen po tak niezwykłej wizycie i zapewne nie wszyscy też usnęli. Gdy jednak Ram zrobił pobudkę, zapowiadając kolejny dzień wyprawy, stawili się wszyscy bez wyjątku, nawet Elena, która ogromnie wzięła sobie do serca fakt, że Móri tak ją złajał w obecności innych, przede wszystkim, rzecz jasna, Jaskariego i Berengarii.

Nastał więc ten dzień, kiedy wszystko potoczyło się źle, i to z powodu miłosnych kłopotów.

22

– Musimy odnaleźć źródło – stwierdził zamyślony Ram. Cala grupa stała, patrząc na wielki obszar ciągnący się na południe od Królestwa Światła.

Wciąż znajdowali się w osadzie. Zjedli skromne śniadanie i udawali wypoczętych, gotowych stawić czoło nowym przygodom.

W rzeczywistości jednak niejeden z nich czuł się nieswojo. To była straszna kraina, nic dziwnego, że Obcy i Strażnicy na tak długi czas zostawili ją w spokoju.

– Mam trochę wyrzutów sumienia – ciągnął Ram, gdy nikt mu nie odpowiedział. – Powinniśmy byli zbadać te obszary wcześniej. Mieszkańcy tej osady muszą cierpieć od dawna. Zarówno oni, jak i ci gumowi mężczyźni.

– No, wreszcie powiedziałeś coś do rzeczy – wtrąciła się Berengaria. – Czy nie uderzyło was, że nigdzie nie natknęliśmy się na żadne kobiety?

– Masz rację – poparła ją Indra. – Oni wszyscy są najwyraźniej męskiego rodzaju, chociaż potencja im szwankuje.

Jaskari kiwnął głową.

– Te czarne postaci tutaj to również mężczyźni, golów jestem przysiąc, ale to jeszcze nie musi nic znaczyć… Prymitywne plemiona, zresztą nie tylko one, na wojenną ścieżkę najczęściej wysyłają mężczyzn.

– Kobiety siedzą w domu i czekają, aż będą mogły przygotować zwycięską ucztę – pokiwała głową Indra. – Zapewne tak właśnie jest.

– Mam ochotę zobaczyć, co znajduje się za tą górą – oświadczył nagle Jaskari. – Chyba wybiorę się na rekonesans.

Nie, nikogo nie chce ze sobą zabierać, dodał prędko, bo Elena natychmiast zaofiarowała się, że z nim pójdzie. A żeby jej nie urazić, musiał odmówić i innym. Gdyby tylko mógł pożyczyć obezwładniający pistolet Rama…

Ram się zgodził.

Móri nie był zachwycony pomysłem Jaskariego, postanowili jednak, że będą utrzymywać stałą łączność przez system komunikacyjny. Zresztą Jaskari nie zamierzał zapuszczać się daleko, chciał wejść najwyżej na sąsiednie wzgórze.

– A więc dobrze – powiedział Marco. – My w tym czasie spróbujemy przygotować jakiś bitewny plan.

Mężczyźni usiedli na zboczu i zaczęli się naradzać, dziewczęta natomiast zajęły się sprzątaniem w miejscu noclegu. Należało zostawić po sobie porządek.

– Większy niż przed przybyciem – złośliwie zauważyła Indra.

Nie wszystkie dziewczyny jednak miały tyle samo zapału do sprzątania. Jedna wymknęła się tylnym wyjściem. Elena.

Wiem, że on chce zostać ze mną sam na sam, to dlatego odszedł, myślała, przekradając się w górę prawie niewidzialną ścieżką. Ledwie rozpoznawała miejsca, w których trawa była tu i ówdzie zdeptana stopami Jaskariego. On po prostu nie chciał pokazać tego przy innych, bał się, że jeszcze ktoś się z nim wybierze, na przykład Berengaria. Już idę, Jaskari, idę.

Uf, jak tu strasznie na tej przełęczy, tak ponuro, tak cicho. Jakby coś czekało. Czyżby wszystkie te okropne stwory, o których oni mówili, pochowały się po krzakach? No nie, Jaskari przecież dopiero tędy szedł. Na pewno je odstraszył.

Od wspinaczki pod górę bardzo się zdyszała. Daleko zaszedł, dlaczego na mnie nie czeka?

Ostrożnie szepnęła:

– Jaskari?

Bała się wołać, nie chciała, by ktoś w dole, w osadzie, ją usłyszał.

Wkrótce już będę na górze. On na pewno tam na mnie czeka, pomyślała Elena.

A więc to Berengaria jest niby głównym obiektem zainteresowania nieznanych istot? Nie, wszak uroda to jeszcze nie wszystko, i iluż to wielbicieli miała Berengaria? Oko Nocy wybrał inną, Armas nie chciał jej znać. Elena natomiast przez wszystkie te lata miała Jaskariego, był jej wiernym rycerzem. Z początku wcale nie zwracała na niego uwagi, potem przez krótki okres była mu przychylna, tylko po to, by znów zacząć trzymać go na dystans. Tak właśnie należało traktować mężczyzn.

Oczywiście Berengaria ani trochę go nie obchodzi, sam przecież mówił jej o tym. Są tylko kolegami. A więc doskonale, da teraz Jaskariemu szansę,

Nadszedł wreszcie czas, by wybaczyć mu tę zdradę z czarownicą Griseldą.

Biedny Jaskari, dość już wycierpiał!

Zatrzymała się, dotarła do samej przełęczy.

Zdumiewające, nigdzie nie widać Jaskariego.

Rozejrzała się dokoła, drzewa przesłaniały jej widok, nie mogła zajrzeć w sąsiednią dolinę. Co on mówił? Że wejdzie na jedno ze wzgórz? Ale wzgórza są po obu stronach przełęczy! W którym kierunku on poszedł?

Jak tu strasznie samotnie! Blade, ponure drzewa trochę jaśniały wśród ciemności, ale nie widziała stąd nawet Królestwa Światła, bo zasłaniały je wzgórza. Elenę ogarnęło nieprzyjemne wrażenie, że ktoś się za nią czai. Miała ochotę biegiem powrócić do osady, ale osada jest daleko, Jaskari musi być bliżej.

Pochyliła się nad ziemią i w bardzo słabym świetle usiłowała przyjrzeć się trawie. Chodziła tam i z powrotem, z boku na bok i wzdłuż nie istniejącej ścieżki.

Tam! W tym miejscu jego buty podeptały trawę! Trzeba iść w górę, na prawo, bo to znaczy, że on poszedł właśnie tędy.

Świetnie! A więc już go mam! Och, nie, to złe wyrażenie, to on ma mnie, oczywiście, tak właśnie chciałam pomyśleć. Zostawił te ślady specjalnie po to, żebym go odnalazła.

Elena zeszła ze ścieżki i zaczęła piąć się w górę po uparcie stromym, mało gościnnym zboczu. Posuwała się, pomagając sobie rękami, nogami i kolanami, zdecydowana, świadoma celu. Zapomniała o strachu, przekonana, że Jaskari znajduje się gdzieś tam na górze i tylko czeka, by wyznać jej miłość. On na pewno nigdy nie miał nic złego na myśli i nie chciał wypowiedzieć tych nieprzyjemnych słów, które padły w szpitalu. To była z jego strony jedynie zemsta za to, że tak długo trzymała go w niepewności, że wy – krzyczała, iż nigdy w życiu się z nim nie zwiąże i nigdy, przenigdy nie pójdzie z nim do łóżka. Niemądrze postąpiła, przyznawała to teraz, ale wciąż jeszcze nie było za późno. Wyjaśni mu, że to wszystko dlatego, by go ukarać za zdradę.

Jakiż trudny do przebycia teren, wszystkie te drzewa i krzaki, które przesłaniają widok! Czyż ona nigdy nie dotrze na samą górę? Może zawołać? Nie, nie warto.

Zdecydowanie parła naprzód, zdyszana, w płucach aż jej świszczało.

Na nieszczęście Jaskari rzeczywiście w pierwszej chwili wybrał tę drogę, gdy jednak zorientował się, jak ciężka czeka go wspinaczka, zmienił decyzję. Wszedł zamiast tego na wzgórze z lewej strony, lecz Elena, zobaczywszy jego ślady na prawo, nie szukała więcej i nie zauważyła, że po drugiej stronie trawa również jest podeptana.

Jaskari dotarł na swój szczyt tylko po to, by przekonać się, że stamtąd nic nie widać. Drzewa były za wysokie i rosły zbyt gęsto, pod nimi zaś ciągnęła się prawdziwa plątanina zarośli.

Zaczął schodzić z powrotem w dół.

Elena wreszcie również dotarła na swoje wzgórze i dokonała podobnego odkrycia, z jedną tylko różnicą: spodziewała się czyjejś obecności, lecz tu nie było nikogo.

Zdeprymowana stała wśród zarośli, cicho przeklinając w duchu. A ona podarła ubranie, zniszczyła buty i połamała paznokcie tylko po to, by się z nim spotkać! Musiała coś przeoczyć.

Nieprzyjemne uczucie znów zaczęło powracać, nie miała odwagi, by zostać tu choćby przez sekundę dłużej. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak strasznie jest sama i na co się naraża. Była taka pewna, że odnajdzie Jaskariego, iż nie pomyślała nawet o tych strasznych istotach, o których opowiadali tamci.

Może ją tylko okłamali? Może chcieli tylko ją wystraszyć? To by jej nie zdziwiło, Berengaria jest zdolna do czegoś podobnego. Elena zignorowała fakt, że mężczyźni również widzieli te stwory. Tak robić nie powinna. Skoro nawet łagodny, wyrozumiały Dolg twierdził, że je widział, powinna pojąć, że wszystko było prawdą.

Czując, jak ogarnia ją coraz większa panika, zaczęła z oszałamiającą prędkością, oślepiona strachem, schodzić w dół. Szlochała przy tym, użalając się nad sobą i nad swą samotnością.

Podrapana i przerażona stanęła wreszcie na ścieżce.

Z której strony przyszła? Znajdowała się teraz w gęstym lesie i nie mogła liczyć na żadne podpowiedzi. Pragnąc dogonić Jaskariego, tak długo kręciła się w kółko, że zgubiła kierunek.

Elena zaczęła krzyczeć, lecz jej głos odbił się od muru gęstej roślinności. Głos nie miał prawie żadnego dźwięku, żadnej siły, czekała, lecz odpowiedziała jej tylko cisza.

Blask z Królestwa Światła?

Wszelkie światło tutaj docierało z góry, przeświecało między koronami drzew. To nie jest żadna wskazówka.

Zaczęła szukać śladów na ziemi. Na ścieżce nie było nic widać, znalazła natomiast wydeptaną trawę po drugiej stronie drogi, ale nie, nie miała sił wspinać się na kolejną górę, była wycieńczona i zrozpaczona. I pragnęła tylko jednego: wrócić.

No tak, osada musi leżeć gdzieś w tym kierunku.

Im dłużej myślała, tym mniej miała wątpliwości. Tędy! O, tak, z pewnością.

Zaczęła iść. Kulała, lecz posuwała się szybko.

Ścieżka ostro opadała w dół. Czy naprawdę od strony osady miała tak strome podejście? Nie mogła sobie tego przypomnieć. Tak strasznie wtedy chciała dogonić oczekującego ją Jaskariego, że wcale się nie zastanawiała, którędy idzie.

To na pewno właściwy szlak, ścieżka bowiem te -; raz się rozszerza, przechodzi wręcz w drogę… Ach, jak tu ciemno!

Elena zeszła już dość nisko. W każdej chwili może dostrzec osadę. Cudownie będzie znów zobaczyć ludzi! Nic nie szkodzi, że jest wśród nich kilka niemiłych indywiduów jak Berengaria czy Lilja, ale są też przyjemne osoby. Wuj Móri i kuzyn Dolg, Marco, Indra… No i może Jaskari już wrócił. Zmartwi się, że tak ją zwiódł, choć oczywiście wcale tego nie chciał.

Nie, Indra już nie zaliczała się do miłych. Przecież tak na nią nakrzyczała, a wuj Móri również powiedział jej kilka słów do słuchu. Twierdził, że niepotrzebnie ją zabrał na tę wyprawę, bo to zadanie wyłącznie dla dzielnych, czujnych uczestników.

Cóż, w każdym razie teraz wykazała się prawdziwą odwagą, chyba będą musieli to przyznać? Ale czy w osadzie doprawdy było tak ciemno jak tutaj?

Rama i Gorama w ogóle nie brała pod uwagę, byli wszak Lemuryjczykami, a z takimi można mieć do czynienia jedynie wówczas, kiedy człowiek znajdzie się w prawdziwej potrzebie.

Jaskari… Jakże on się ucieszy, gdy ją znów zobaczy!

Ach, nie… Te wielkie, białe jak kreda kwiaty, skąd one się tu wzięły?

Elena stanęła jak wryta. Co to ma znaczyć?

Powinna już dawno dojść do osady, tymczasem w głowie kołatała jej jedna myśl: wybrała niewłaściwą drogę.

W pierwszej chwili szok zmroził ją lodowatym uderzeniem, samotność otoczyła jej ciało niby mróz, potem zaś uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, znalazła się w niesłychanie pięknej, choć niewielkiej dolinie, przez którą wiodła ścieżka. Elenę przepełniła ciekawość. Co też może znajdować się za szczytem? Po drugie zaś, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ktoś ją przyzywa. Nie słychać było wprawdzie żadnych głosów, lecz wołanie rozlegało się w jej głowie.

„Czekam na ciebie”.

Czyżby to telepaci z osady? Nie, milczące wołanie dobiegało gdzieś z przodu, z drugiej strony pasma wzgórz.

Znów dosięgła ją fala strachu. Wracaj biegiem do tamtych, prędko, jak najprędzej, podpowiadał jej instynkt samozachowawczy, coś jednak ją powstrzymywało.

Nie powodowała nią sama tylko ciekawość.

Nie, to raczej coś prymitywnego w niej samej, co odpowiadało na owo niezwykłe niesłyszalne wabienie. Ogarnęła ją świadomość, że oto stoi w obliczu czegoś tak pierwotnego, że człowiek w zetknięciu z tym czymś jest zaledwie pyłkiem.

Skąd ta ciemność? Góra, z której właśnie zeszła, przesłaniała oczywiście światło dochodzące z rodzinnej krainy, lecz mimo wszystko…

I te potworne białe kwiaty. Przez pamięć przeleciało jej wspomnienie pewnego dzieła sztuki, z którym się kiedyś zetknęła. Artysta namalował swą niedawno zmarłą córeczkę, kiedy chodziła po lesie. Na tym obrazie dziecko zatrzymało się przed wielkim białym kwiatem. Dziewczynka bacznie mu się przyglądała. Obraz nazywał się „Kwiat śmierci”.

Elena gwałtownie zadrżała. Wracaj, wracaj czym prędzej!

Ale ścieżka ciągnęła.

Nie mogąc się oprzeć, ruszyła w górę ku pasmom niewielkich wzgórz. Ciemność otoczyła ją niby czarnym płaszczem, mimo to jednak widziała dość wyraźnie zarówno ścieżkę, jak i otaczające ją drzewa. Białe kwiaty oświetlały drogę niczym latarnie na ruchomych schodach.

Gdy była już prawie na samej górze, ogarnęło ją takie uniesienie, że dech zaparło jej w piersiach. Płytko łapała powietrze, słyszała niespokojne uderzenia własnego serca.

Przez cały czas walczyła w niej niezłomna chęć ucieczki i pragnienie, by iść dalej.

Przyzywający ją w milczeniu głos zwyciężył.

Była już na górze i z podziwem jęknęła. Ach!

Pierwsze, co zobaczyła, to niewielkie jeziorko na samym dnie doliny. Odbijało się w nim łagodne żółte światło nieba, tak że powierzchnia wody lśniła niczym złoto. Wokół rosły setki kredowobiałych kwiatów.

Gdyby Elena uczestniczyła w ekspedycji w Góry Czarne i poznała Dolinę Róż, cofnęłaby się natychmiast na widok białych jak lilie kwiatów, chociaż te nie ruszyły do ataku. Elena jednak nie wiedziała nic, nie chciało jej się bowiem słuchać opowieści o wyprawie.

Za białym dywanem kwiatów rozciągał się pas bladozielonej trawy, a dalej las stal niczym mur. Wielki, bardzo czarny mur. Tam panowała coraz gęstsza ciemność.

Znów przeniosła wzrok na jeziorko i jego otoczenie. To cudowne miejsce, musi przyprowadzić tu innych. Tym razem to ja coś znalazłam, pomyślała triumfalnie. O tym miejscu nie wiedział nikt inny, to jej własne odkrycie.

Nie wiedziała dlaczego na widok tego idyllicznego widoku tak mocno ścisnęło ją za serce, że miała wręcz ochotę zapłakać. Tkwiła w tym wszystkim tak wielka samotność, jakaś tragedia i tajemnica, że dech zaparło jej w piersiach. Co to właściwie jest?

Ten niezwykły mrok rozjaśniany jedynie złocistym jeziorkiem i bielą kwiatów, które wśród tej ciemności wydawały się lekko szare. Co tu się kryło? I jak to możliwe, żeby akurat w tym miejscu było tak strasznie ciemno? Owszem, góra i pasmo wzgórz przesłaniały Królestwo Światła, ale to jeszcze nie tłumaczy wszystkiego.

Nagle Elena poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach. Między pniami w najmroczniejszej okolicy coś zaczęło się poruszać.

23

Mniej więcej w tym samym czasie Jaskari wrócił do osady i podszedł do innych mężczyzn, siedzących na zboczu i zajętych dyskusją.

– I jak? – spytał Ram.

Jaskari wzruszył swymi imponująco szerokimi ramionami.

– Nic, absolutnie nic nie widziałem. Zmarnowany wysiłek.

– Szkoda – zmartwił się Marco. – Sam las?

– To taka gęstwina jak te roje komarów wokół Mývatn na Islandii. Powołuję się tu na dramatyczny opis Indry. No, a do czego wy doszliście?

Wyglądali na dość zrezygnowanych.

– Musimy się dowiedzieć, kto zaprogramował te istoty – stwierdził Móri. – Musimy przekonać się, kto to zrobił.

– „Zaprogramował” to dobre określenie – pokiwał głową Jaskari. – Może trochę zbyt nowoczesne jak na tutejsze okoliczności, lecz absolutnie na miejscu. Od czego zaczynamy?

– Oczywiście musimy wykorzystać gondolę orzekł Ram bez entuzjazmu. – I nic nie poradzimy na to, że wystraszymy w ten sposób ludzi, zwierzęta i wszystkie inne stwory. Musimy wreszcie zacząć po suwać się naprzód.

– Czy poprosimy o posiłki? – spytał Goram.

– Na razie jeszcze nie – odparł Ram po namyśle. – Alinie jest wykluczone, że będziemy do tego zmuszeni.

Dziewczęta wyszły z chaty.

– Wygląda jak wychuchana – pochwaliła się Indra. – Zostawiłyśmy nawet bukiecik niepozornych zwiędłożółtych kwiatków. Niech te paskudy się ucieszą, jak wrócą ze swoimi żonami, które czort wie gdzie pochowali.

– A gdzie Elena? – rzuciła nagle Berengaria.

– Nie ma jej z wami? – zdziwił się Dolg. – Myśleliśmy, że właśnie tak jest.

– A my myślałyśmy, że jest przy was – oświadczyła Indra.

Zapadła cisza.

– Kiedy widziałyście ją ostatnio? – zaniepokoił się Ram.

Wszystkie zaczęły z całych sił myśleć.

– Wkrótce potem, jak Jaskari odszedł – odpowiedziała w końcu Lilja. – Ale nie widziałam, żeby gdzieś szła. Po prostu nagle jej nie było. Pomyślałyśmy, że wyszła do was.

– Ona nie wybrała się z tobą, Jaskari? – spytał Marco. W jego oczach pojawił się wyraźny niepokój.

– Ależ skąd! Przecież na to nie pozwoliłem.

Znów zapadła cisza, a potem zaczęli wołać. Ich głosy bezdźwięcznie niosły się po lasach.

– Elena ostatnio zachowywała się tak dziwnie – zamyślił się Goram.

– Ach, tak? A więc ty również to zauważyłeś? -odezwał się Móri.

– Zupełnie zwariowała – cierpko dodała Indra. -Nikt z nas nie rozumie, co w nią wstąpiło.

– Nie powinna się tak zachowywać – stwierdził Goram. – Przecież teraz, kiedy wszyscy wypili eliksir Madragów…

– Chwileczkę – przerwała mu Indra wzburzona. -Czy Elena tak naprawdę go wypiła?

Umilkli. Nikt nie potrafił odpowiedzieć, bo przecież w momencie picia eliksiru żadne z nich mogło akurat nie być przy Elenie.

– Pytam, ponieważ ona przed kilkoma dniami oświadczyła, że nam nie potrzebny jest chyba żaden czarnoksięski wywar, bo przecież wszyscy i tak jesteśmy tacy dobrzy.

– Z tego, co mówisz, wynika, że nie zażyła eliksiru Madragów – oznajmił Marco.

– Ojej! – westchnęła Berengaria.

– Tak, ale to jeszcze nie wszystko – wtrąciła Indra. – Elena zrobiła się nieprzyjemna, jeszcze zanim o tej zupie Madragów w ogóle zaczęła być mowa. Zawsze była trochę tchórzliwa i wpatrzona w siebie, ale nie taka zła jak ostatnio. Za tym musi się kryć coś więcej.

Znów zaczęli się zastanawiać.

– Bez względu na to, co się dzieje, musimy zaaplikować jej wywar, gdy tylko się pojawi.

Nastrój w grupie natychmiast się pogorszył. Co będzie, jeśli Elena nie pojawi się ogóle?

Jaskari wyglądał, jakby nagle doznał objawienia.

– Zaczekajcie chwilę, zaczekajcie!

– Przecież czekamy – przypomniała mu Berengaria. – Wypluj wreszcie to, co masz na języku, drogi krewniaku.

– No, to na pewno nic takiego.

– Pozwól nam to ocenić – zachęcił go Ram. – Słuchamy.

Potężny blondyn Jaskari miał dziwną minę.

– Wiecie, to takie niejasne wspomnienie, może jedynie coś, co sobie wmówiłem.

– Och, mówże wreszcie, bo inaczej… – zniecierpliwiła się Indra, ale Jaskari nie miał ochoty wysłuchać do końca jej groźby. Przerwał jej.

– No więc dobrze, to było wtedy, kiedy siedziałem razem z Elena w restauracji, a Griselda musiała być gdzieś w pobliżu. Nie widziałem wtedy tej wiedźmy, ale coś jakby objawia mi się w pamięci. Mam wrażenie, że widziałem czyjąś rękę po drugiej stronie balustrady. Dłoń z dwoma palcami skierowanymi ku Elenie. Wtedy nie zastanawiałem się, co to może znaczyć.

– Czy to było coś takiego? – zapytał Móri, wyciągając w stronę Jaskariego dłoń z palcami wskazującym i małym skierowanymi w jego stronę tak, jakby miały to być rogi.

– O, tak, właśnie tak! – odparł Jaskari, który na ten widok aż się trochę cofnął.

Móri uśmiechnął się.

– Nie bój się, nie rzuciłem na ciebie żadnego przekleństwa. Ale Griselda musiała tak postąpić z Eleną, wydaje mi się, że masz rację.

Indra jęknęła.

– Czy nigdy nie pozbędziemy się Griseldy? Czy ta czarownica będzie żyła już przez całą wieczność? Nawet po tej swojej ostatecznej śmierci?

– To zapewne jej ostatnie śmiertelne podrygi – cierpko stwierdził Marco. – No cóż, to może wyjaśnić paskudne humory Eleny. Griselda najprawdopodobniej rzuciła na nią urok, przez który Elena nigdy nie zazna szczęścia albo na przykład straci wszystkich przyjaciół.

– Albo… dała jej diabelską duszę – uzupełniła Indra.

Bez względu na wszystko faktem pozostawało jedno: Elena zniknęła, i to już jakiś czas temu. I w jaki sposób zdołają ją odnaleźć?

– Gondola! – przypomniał sobie ktoś.

– Mamy do niej daleko – stwierdził Ram. – Ale, Goramie, ty wraz z Lilja natychmiast się do niej udacie i przylecicie za nami. My zaś zaczniemy szukać najbardziej naturalną drogą…

Jaskari pokiwał głową, głęboko przy tym wzdychając.

– Ona musiała iść za mną, bo przecież zauważylibyście ją, gdyby ruszyła tędy w dół.

– Właśnie – przyznał Ram z ponurą miną. – Musiała iść za tobą i prawdopodobnie zgubiła się, kiedy wspiąłeś się na wzgórze.

Zostawili bagaż w chacie i wyruszyli na poszukiwania.


Przez krótki moment Elenie wydawało się, że to Jaskari wychodzi z mrocznego lasu.

Prędko jednak się przekonała, że tak nie jest.

Zdrętwiała na całym ciele. Zaczęła ciężko oddychać.

Ktoś czy też coś, co nadchodziło w jej stronę przez pas trawy, było czarne jak sama noc. Mężczyzna tak niezwykłej urody, że Elena nie wierzyła własnym oczom.

Spowity był w długą do ziemi opończę, równie czarną jak reszta jego staromodnego stroju i włosy sięgające niemal do ziemi. Czarne miał również oczy, różniące się jednak od oczu Lemuryjczyków, widoczne były bowiem białka. Jedynie one wraz z białym uśmiechem rozjaśniały jego niezwykle potężną majestatyczną postać.

Ta twarz była niesamowicie fascynująca, nieco przerażająca w swej zarazem pogodnej i dzikiej piękności. Elena pojęła teraz, skąd wzięło się owo uczucie, że ma do czynienia z czymś tak pierwotnym, Zrozumiała też owo nieme wabienie. Oto miała do czynienia z istotą natury, z najwyższą mocą.

Nawet gdyby chciała uciec, i tak by nie mogła, stała bowiem jak przykuta, nie będąc w stanie się ruszyć. Znalazła wreszcie kogoś w swej samotności, istotę podobną sobie w swym głodzie erotycznej bliskości, mężczyznę, który jej pragnął i który chciał się nią zaopiekować.

Dalej jej świadomość nie była w stanie się posunąć, jak gdyby myśli natrafiały na jakieś przeszkody. Liczyło się tylko tu i teraz, to on o wszystkim decydował.

„Nareszcie”, mówiły jego myśli, mieszające się z jej myślami. „Czekałem, czekałem przez tysiąc lat”.

To nie była prawda, Elenie podpowiadała to intuicja, nie wiedziała także, na kogo czy też na co on czekał, była również świadoma, że nie poprzestał na samym tylko oczekiwaniu.

„To prawda”, odpowiedziały jego myśli, mógł bowiem czytać myśli Eleny. „Miałem wiele kobiet, lecz to były tylko żałosne kobiety moich niewolników, nie było żadnej z tego wielkiego jasnego królestwa. Teraz nadeszła chwila mego triumfu!”

O dziwo, Elena nie obraziła się za te słowa. Wypełniło ją poczucie dumy, że została wybrana.

Szkoda, że inne dziewczęta tego nie widzą, pomyślała. Ale i nie zobaczą. On jest mój!

„Chodź”, powiedziały jego myśli.

Delikatnie objął ją za ramiona i poprowadził ku ciemności pod drzewami. Elena szła za nim przepełniona uniesieniem, jakie wywoływał już sam tylko ciężar jego dłoni. Zalewały ją fale pożądania, czuła, jak nogi się pod nią uginają.

– Kim jesteś? – spytała ochrypłym głosem. „Jestem Ciemnością”, rozległa się odpowiedź w jej głowie.

„Jestem Sercem Ciemności, jej duszą, duchem, twarzą, istotą, czym tylko chcesz. Pójdź ze mną teraz, bo tak długo na ciebie czekałem”.

Jego ręka wciąż opiekuńczo spoczywała na ramieniu dziewczyny, ciemność bowiem chroni, skrywa przerażonych przed groźnym wrogiem, a jego spojrzenie było miękkie, tak samo miękkie, jak miękka i potrafi być ciemność.

Elena popatrzyła w bok na jeziorko, które mijali. „To Oko Ciemności”, wyjaśnił. „Podobają ci się moje kwiaty?”

– O, tak – odszepnęła Elena, przytłoczona, ciemność bowiem często bywa przytłaczająca. – Co to za kwiaty?

Nie odpowiedział, może nie zrozumiał jej pytania.

Z leciutkim, ledwie wyczuwalnym ukłuciem w sercu przypomniała sobie jakąś opowieść z kronik Ludzi Lodu. Ogród Shamy, śmierci, ogród pełen kwiatów, które były wybranymi przez niego ludźmi. Ale tamte kwiaty były czarne, te zaś białe, a to zupełnie co innego. Mimo to wyczuwała bijący od nich smutek, tęsknotę…

Przez moment zawahała się na widok ogłuszającej ciemności, ku której ją prowadził. Ciemność bowiem to lęk przed cieniami, które poruszają się albo nieruchomieją w jakimś kącie. On jednak pochylił się do niej uspokajającym gestem i popatrzył w oczy, tak że zobaczyła, jak bardzo jest samotny. Ciemność bowiem niekiedy może oznaczać również samotność i smutek.

Dookoła robiło się coraz mroczniej. Jeziorko zmieniło się najpierw w złociste przebłyski wśród drzew, wreszcie zniknęło całkiem.

Elena nie zadawala sobie już pytania, czy tego chce. Ogarnęło ją takie poczucie bezpieczeństwa, jakiego potrafi przydać ciemność, wstąpiła w swe własne tajemnicze sny, bo przecież ciemność to również sny i marzenia. Często zakazane.

Ciemność potrafi skryć tak wiele. Bezgraniczne szczęście, potajemne łzy. Być w ciemności to tak jakby znaleźć się w bezpiecznym schronieniu, które zamyka się wokół człowieka i przynosi pociechę. Ciemność to sen, w którym przyjemnie się ukryć, schować swój strach i nieczyste sumienie.

Elena się nie bała, przy nim czuła się nieskończenie bezpieczna, pozwoliła mu, by dotykał jej twarzy, szyi, przesuwał rękę po ramionach. Cieszyła się, że tak ładnie i lekko się ubrała. Zrobiła to chyba z jakiegoś powodu, żeby kogoś odzyskać, ale teraz już nic pamiętała, kto to mógł być. Istniało tylko to, co działo się teraz.

Była naga, nie miała nawet butów, miękki mech pieścił jej stopy. Nie czuła już chłodu, jej ciało było jak ogień, a może raczej jak żar.

Jego pewne siebie dłonie wiedziały, w jaki sposób obudzić wibracje, lecz ona nawet tego nie potrzebowała, była gotowa, by wreszcie zostać kobietą jakiegoś mężczyzny. Ona także długo czekała, a on był taki piękny, tak niezmiernie pociągający, olśniewająco zmysłowy, choć przecież w tej ciemności niczego nie widziała. Pamiętała jedynie jego rysy, oczy, cudownie piękne ciało. Gorące dłonie pieściły ją w miejscach, które uważała za niemal święte, lecz pozwalała mu na to bez żadnych sprzeciwów. Pragnęła tego, życzyła sobie z całego serca.

Mech układał się tak miękko wokół jej ciała. Jego chłód nie był wcale nieprzyjemny, łagodził tylko pożar namiętności. Z zamkniętymi oczyma przyjmowała jego pieszczoty, wysublimowane, przeciągane zbliżenie. Niedługo, już niedługo będę gotowa, mój panie i mistrzu.

To nieznośne, nie zdołam już dłużej wytrzymać. Przyjdź do mnie i weź mnie jako swą kobietę, niczego innego nie pragnę.

Jego ręce były takie łagodne, dokładnie tak, jak łagodna i ciepła potrafi być ciemność. I tajemnicze, on był tak tajemniczy, jak tajemnicza potrafi być noc. Elena westchnęła z rozkoszy, lecz również z pożądania, bo on tak dręczył ją swoją delikatnością.

Nagle zauważyła dokonującą się w nim jakąś przemianę, wyczula twarde zdecydowanie. Teraz, pomyślała, to stanie się właśnie teraz!

Ale było coś jeszcze. Zmienił się nie tylko jego stosunek do niej. Czyżby… czyżby on sam się zmienił?

Elena szeroko otworzyła oczy, lecz nic nie mogła zobaczyć. Gorączkowo obmacywała jego twarz, gdy on już przygotowywał się, by w nią wtargnąć. Powiodła dłońmi po jego dopiero co jedwabiście miękkich ramionach i krzyknęła ze strachu.

Ciemność bowiem nie jest jedynie bezpieczna, bywa groźna, przerażająca, pełna koszmarów dręczących dzieci i dorosłych.

Ciemność to również strach.

24

– Cóż to, u diaska, może być? – zdziwił się Jaskari.

Stali na szczycie niewielkiego pasma wzgórz, skąd mieli widok na dolinę ze złotym jeziorem, otoczonym białymi kwiatami.

W górze na przełęczy odnaleźli ślady Eleny. Wyczytali z nich, że wspięła się na jedno ze wzgórz, prędko jednak stwierdzili, że zaraz też z niego zeszła. Najwyraźniej nie próbowała wchodzić na sąsiednie wzgórze, na to, które pokonał Jaskari, bo za pomocą reflektorów odkryli ślady dziewczyny dalej na ścieżce.

– Biedaczka – mruknął Jaskari. – Usiłowała mnie znaleźć i poszła wprost na zatracenie.

Jeszcze nie wiedzieli, do jakiego stopnia miał rację.

A teraz oglądali sielankowe otoczenie jeziora. Urokliwe, zaklęte miejsce, zaklęte na wiele więcej sposobów, niż im się to wydawało.

– Spójrzcie na ten czarny las – mruknęła Berengaria. – Na jego widok ciarki przechodzą mi po plecach.

– Bardzo mi się tu nie podoba – stwierdziła Indra.

Przeklęcie tu pięknie, widok wprost jak ze snu, a mimo to ani trochę mi się tu nie podoba.

– Łagodnie mówiąc – wpadł jej w słowo Móri. A fakt, że nawet on w tym miejscu czuł się nieswojo, sprawił, że i innym ciarki przeszły po plecach.

– Te kwiaty tam – cicho powiedział Marco, a nikt nie zareagował na to, że ściszył głos. – Coś z nimi jest nie tak.

– Ja też o tym pomyślałem – przyznał Dolg. – Mam ochotę wyjąć mój błękitny szafir.

Szafir, ów kamień, umiejący leczyć, dający życie, przynoszący pociechę. Indra obserwowała Dolga, usiłując wyczytać z jego twarzy, co ma na myśli, lecz jej się to nie udało.

– To miejsce jest szczególne – stwierdził Marco. – Tak jakby… jakby było jądrem czegoś. Jakby było Sercem Ciemności?

Indra po omacku poszukała dłoni Rama, wszyscy tkwili jak skamieniali, nie wiedzieli, co robić, mieli problemy z napawaniem się cudownym widokiem rozpościerającym się przed ich oczami.

– Mieliśmy przecież szukać Eleny – przypomniał nagle Ram, prostując się.

Nikomu nie wpadło do głowy, by ją wołać. Tu nie wypadało tak robić, byłoby to świętokradztwem.

Wolnym krokiem zaczęli schodzić w stronę jeziora. Gdy doszli do trawy, łatwo było iść dalej śladami Eleny.

– Ona obeszła to jezioro – skonstatował Jaskaria.

– To do niej podobne – powiedziała cierpko Indra.

Mieli teraz okazję z bliska przyjrzeć się kwiatom. Dolg przykucnął przed jednym, ale go nie dotykał. Być może wspomnienie z Doliny Róż było zbyt świeże. Kiedy znów się podniósł, miał smutną minę.

I wtedy usłyszeli krzyk. Krzyk śmiertelnie przerażonej Eleny.

– Wiedziałem! – rzucił Marco spomiędzy zaciśniętych zębów. l

Bez wahania wszyscy pobiegli w czarny jak noc las.

– Reflektory! – zawołał Ram. – Prędko, zanim stracimy się nawzajem z oczu i jeszcze się pogubimy! Eleno, gdzie jesteś?

Ostre światło zalało niezwykły prastary las, którym nikt, zdawałoby się, nie chodził od tysięcy lat. Pnie, z początku proste i grube, wkrótce zmieniły się w stare, odarte z kory, pełne pogiętych, wijących się gałęzi, które splatały się ze sobą albo pełzły po ziemi, przybierając najbardziej groteskowe formy.

– Elena nie mogła iść tędy sama – trzeźwo zauważyła Indra. Wypowiedziała na głos to, o czym myśleli wszyscy inni. – Sama nigdy nie zdołałaby odnaleźć drogi bez światła. 1

Nie miała przy sobie nawet latarki, nie wzięła też telefonu – stwierdził Ram z irytacją i podtekstem: na jak niemądre zachowanie można sobie pozwolić.

– Elena! – zawołał jeszcze raz Móri.

W odpowiedzi rozległ się zduszony jęk. Dobiegał gdzieś z bardzo niedaleka. Przyspieszyli kroku, reflektorami omiatając przypominające prastare smoli stuletnie drzewa i jeszcze starsze wywrócone pnie.


Istota nazywająca się Ciemnością usłyszała wołanie Rama i ujrzała światło wdzierające się w jej tajemniczy świat. Wtedy Elena poczuła, jak uścisk niezwykłego mężczyzny rozluźnia się. Rozległ się jedynie wściekły syk i jej kochanek rozpłynął się bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

Jej towarzysze? Szlochając, chciała już biec im na spotkanie, ale przypomniała sobie swoją kłopotliwą sytuację i zaczęła po omacku szukać ubrania. Znalazła sukienkę, majtki wsunęła do kieszeni, ale buty gdzieś przepadły i obmacywanie ziemi nie przyniosło żadnego rezultatu.

Potem rozległo się wołanie Móriego. Odpowiedziała mu zrozpaczona:

– Tutaj! Tu jestem!

Ostre światło zalało upiorny las. Ach, mój Boże, czy ona naprawdę tu weszła?

Przerażona rozejrzała się dokoła. Czy on tu był? Czy patrzył na nią ukryty za którymś z makabrycznych, zaklętych drzew?

Gdyby tylko znalazła jeden but, przynajmniej jeden, mogłaby powiedzieć, że drugi gdzieś zgubiła, ale obu butów przecież nie da się zgubić równocześnie, chyba że wpadnie się w bagno albo nosi buty wielkie jak kajaki. A Elena przecież bardzo dbała o to, był ładnie się ubierać, uwodzicielsko, najchętniej nosiła leciutkie sandałki, właśnie tak jak dzisiaj. Nie miała też skarpet ani pończoch, chciała ułatwić sprawę Jaskariemu…

Ach, Boże!

Co by było, gdyby oni nie nadeszli?

Co by się wtedy stało? Nigdy w życiu nie wyrwałaby się z tego upiornego…

Dzięki ci, Boże, są tutaj!

Elena pozostawała pod dość silnym wpływem religii swej babki Teresy, zwracała się do Boga, gdy znalazła się w potrzebie, w innych sytuacjach, wstyd! przyznać, rzadko.

Teraz odczuwała nieprzeparte pragnienie, by od – j mówić jakąś gorącą modlitwę, która oczyściłaby ten las z wszelkiego diabelstwa. Wiedziała jednak, że to nie na wiele by się zdało.

Tamci znów zaczęli wołać, ich głosy rozlegały się gdzieś w pobliżu. Blask reflektorów padł na Elenę, nieubłaganie obnażając jej kłopotliwą sytuację, gdy pełzła po ziemi w poszukiwaniu butów.

Podniosła głowę i musiała zasłonić oczy przed światłem, wtedy dopiero poczuła, że całą twarz ma mokrą od łez. A przecież kiedy płakała, zawsze wyglądała tak brzydko.

To wszystko wina Jaskariego, mógł przecież na nią zaczekać.

A niech tam, dobrze, że już są. Była ocalona!

Rozszlochana padła mu w ramiona. Inni próbowali wypytywać, co się stało, ale w odpowiedzi usłyszeli tylko niewyraźne dźwięki. Jedynym rozsądnym zdaniem, jakie udało im się od niej wyciągnąć, było „nie mogę znaleźć butów”.

Indra z całym spokojem podniosła je z ziemi i podała Elenie. Ta wzięła je i szybko włożyła na nogi.

– Chodźcie, wyjdziemy na światło – zarządził Ram.

Kiedy znów znaleźli się na polanie wokół jeziora, Móri zwrócił się do dziewczyny:

– Eleno, jesteś śmiertelnie wystraszona, musisz nam opowiedzieć, co się stało.

Elena zdołała jakoś się pozbierać.

– Nie, nic takiego… Po prostu zabłądziłam, samo to już chyba wystarczy?

Popatrzyli na siebie.

Marco rzekł spokojnie:

– Nie, to nie jest wystarczający powód. Nie byłaś tu sama, Eleno. Po pierwsze, nigdy nie weszłabyś do tak niesłychanie odpychającego lasu na własną rękę, jesteś na to z natury zbyt strachliwa, a po drugie, przy twoich śladach były inne. Znaleźliśmy je w miejscu, gdzie polana jest najbardziej podmokła. Siady dużych stóp.

– Naprawdę? – Elena przerażona popatrzyła na ziemię. – Ale przecież mówię wam… – zaczęła urażonym tonem.

– Dość już tego! – ostro przerwał jej Móri. – Nie traktuj nas jak swoich wrogów, jesteśmy tu, żeby ci pomóc. Jak więc było?

Widzieli, jak dziewczyna walczy ze sobą, wreszcie zawołała:

– W porządku, dowiecie się, skoro tego chcecie! Rzeczywiście był tu ktoś, mówił, że jest Ciemnością. Czy teraz już możemy stąd odejść?

Patrzyli na nią z niedowierzaniem, wszyscy z wyjątkiem Dolga, Móriego i Marca. Ci trzej jedynie kiwali głowami, jakby właśnie czegoś takiego się spodziewali.

Elena mówiła na odczepnego, rozgniewana:

– To jezioro tutaj on nazwał Okiem Ciemności o całym tym miejscu albo o sobie samym, nie wiem mówił, że jest Sercem Ciemności. On sam był Duszą Ciemności, twarzą, istotą albo duchem, mogłam sobie wybrać takie określenie, jakie mi się podoba. Czy jesteście już zadowoleni? Czy możemy stąd odejść? To miejsce przyprawia mnie o szaleństwo!

– Nie, odejść nie możemy – spokojnie odparł Dolg. – Na razie jeszcze nie, ale, Eleno, tobie całkiem zaschło w ustach. Tak to już bywa, kiedy się człowiek zdenerwuje. Nie masz ochoty na coś do picia?

Móri zrozumiał intencje syna i wyjął z kieszeni butelkę. Na szczęście Elena nie wiedziała, jak przechowywany jest eliksir Madragów, i napiła się, z wdzięcznością.

Skutek nie dał na siebie długo czekać. Nie był jednak taki, jak się spodziewali. Twarz dziewczyny, zamiast rozjaśnić się w zrozumieniu, ściągnęła się i Ele na zdjęta panicznym lękiem popatrzyła na Móriego

– Coś ty zrobił? Ja cała płonę!

– To przekleństwo Griseldy – natychmiast zorientował się Marco. – Dolgu, pomóż mi!

Wspólnymi siłami rzucili Elenę na trawę i choć desperacko się opierała, Indrze udało się w końcu unieruchomić jakoś jej nogi. Marco przyłożył swe gorące dłonie do głowy Eleny, Dolg zaś wyjął szafir i przycisnął go do jej brzucha.

– Farangil także! – Marco usiłował przekrzyczeć wrzaski rzucającej się dziewczyny.

Dolg posłał mu zdumione spojrzenie.

– Farangil? Niebezpieczny kamień, przynoszący śmierć?

– Musisz – zdecydował Marco.

Dolg natychmiast wyciągnął płomienny czerwony kamień, szepnął mu coś, Indra jako jedyna wychwyciła kilka słów wśród całego tego zamieszania.

Brzmiało to jak „oddziel zło i zniszcz je”, ale pewna nie była.

Usłyszała, że Móri odmawia zaklęcie nad Eleną.

Walka była zacięta, lecz trwała krótko. Na skutek oddziaływania białej magii ostatni złośliwy wybryk czarownicy Griseldy wreszcie został zatarty.

Elena się uspokoiła. Indra z lękiem pomyślała, że może farangil wyrządził krzywdę dziewczynie, ale Marco powiedział:

– Nic złego się nie stało, ona zaraz dojdzie do siebie.

Elena popatrzyła na nich zdumiona, jakby przebudziła się ze złego snu. Potem usiadła, zasłoniła twarz rękami i zaczęła cicho szlochać.

Pozwolili jej się wypłakać.

Indra siedziała zasłuchana w niezwykłą, wprost szumiącą w uszach ciszę. Przestała już uważać to miejsce za baśniowo piękne. Przeciwnie, ogarnęły ją mdłości. Białe kwiaty wydzielały z siebie dziwny zapach, którego wcześniej nie zauważyła, a otaczający ich las był czarny i zwarty niczym mur czujnej, groźnej wrogości. Indra zapragnęła znaleźć się jak najdalej stąd i zapewne nie ona jedna miała takie życzenie.

Elena zaszlochała jeszcze drżąco, próbowała zebrać siły.

– Czuję się teraz jakoś inaczej, jakbym stała się łagodniejsza, lepsza i prawie zadowolona, ale tylko prawie. Mam wrażenie, że od wielu tygodni nic mnie nie cieszyło…

Jaskari powiedział jej o uroku rzuconym przez Griseldę. Elena tylko pokiwała głową, jakby z wielu rzeczy nagle zdała sobie sprawę.

– Cóż to za przeklęta baba! Powinna się smażyć w piekle!

Znów odetchnęła głęboko, ze szlochem.

– Nie pojmuję, jak mogliście ze mną wytrzymać – załkała, wycierając nos. – Po tysiąckroć błagam was wszystkich o wybaczenie. Chyba nie byłam sobą.

– Masz zupełną rację – powiedział Móri życzliwie, gładząc ją po włosach. – To nie była twoja wina, nie musimy ci więc niczego wybaczać.

Indra pomyślała, że niezdecydowana Elena musiała być dla Griseldy niezwykle łatwym łupem, ale głośno tego nie powtórzyła. Dziewczynie potrzeba teraz wszelkiego wsparcia z ich strony.

– Możesz nam już chyba opowiedzieć coś więcej o tym mężczyźnie, którego spotkałaś, i o tym, jak przebiegło to spotkanie – poprosił Ram, nie pojmując, dlaczego Indra tak mocno szturcha go w bok.

Elena schyliła głowę.

– O tym akurat bardzo nie chciałabym mówić, to było zbyt straszne – wyznała cicho. – Wiem jedynie, że on był Duszą Ciemności i że nic z tego nie pojmuję.

– To rozumiemy – rzekł Móri. – Bo ciemność może znaczyć tak wiele, w rzeczywistości jakby nie ma dna, jest niezgłębiona.

– Dziękuję ci – szepnęła Elena. – Takich słów właśnie potrzebowałam. I, na miłość boską, odejdźmy stąd czym prędzej!

25

Zamyślali wysłać dziewczęta z Jaskarim do osady, by pilnowały bagażu i oczywiście po to, by znalazły się w bezpiecznym miejscu, nikt bowiem nie wiedział, co może wydarzyć się przy jeziorze.

Najpierw jednak Ram telefonicznie skontaktował się z Goramem.

– Kiedy dotrzesz do gondoli, nawiąż łączność przez system komunikacyjny ze Strażnikiem, przebywającym przy wejściu!

Ponieważ ze względu na mur nie dawało się nawiązać bezpośredniego kontaktu z Królestwem Światła, przy jednym z nielicznych wejść postawiono człowieka. Jego zadaniem było przyjmowanie informacji i przekazywanie raportów Rokowi w kwaterze głównej.

Ram dalej mówił do Gorama:

– Poproś, by przybyli z posiłkami. Muszą także już teraz wziąć ze sobą Święte Słońce, które ma tu zapłonąć. Trzeba jak najprędzej wprowadzić światło, ale niech nie zapalają Słońca, dopóki nie damy im znać. Porozmawiam z nimi, gdy tylko znajdą się poza murem.

Goram obiecał przekazać informacje.

– A teraz – mówił dalej Ram – ty i Lilja polecicie do osady i zabierzecie stamtąd dziewczęta. One wrócą już do domu.

Goram zaprotestował. Nie chciał wracać. Czy nie lepiej by było, gdyby on wraz z pasażerkami przelecieli szybko ponad całą okolicą? Może znajdą więcej takich opuszczonych osad?

Ram. ustąpił pod warunkiem, że Goram nawet na chwilę nie wypuści Jaskariego ani dziewcząt z gondoli. I nie wolno mu lądować.

Goram przyrzekł, że tak właśnie będzie.

Ram przerwał połączenie.

Jaskari popatrzył na niego zdziwiony.

– Dlaczego posiłki?

Zamiast szefa Strażników odezwał się Marco:

– Ram ma rację, możemy mieć tu wielkie problemy.

Jaskari przez chwilę zastanawiał się, jakiego rodzaju mogą to być trudności, lecz nie chciał o nic więcej pytać. Posłusznie zabrał ze sobą chętną Elenę i opierające się Berengarię i Indrę, by przez przełęcz wrócić do osady. Indra uważała za wielką niesprawiedliwość fakt, iż nie będą mogły obejrzeć zakończenia akcji, a Berengaria najzupełniej się z nią zgadzała.

– Na pewno najlepiej zrobimy, odchodząc stąd – oświadczyła jednak Elena. – To może być naprawdę nieprzyjemne, a nasza obecność może tylko wszystko skomplikować.

– Mądrze pomyślane, Eleno – pochwalił ją Marco. – Pamiętajcie, że mamy do czynienia z pierwotną siłą przyrody.

Dziewczyna rozjaśniła się jak nigdy przedtem. Doprawdy, ktoś pochwalił ją za mądrość!


Indra trochę obrażona dreptała wraz z innymi przez przełęcz. Gdyby nie Elena, zarówno ona, jak i Berengaria, no i oczywiście Jaskari, mogliby być świadkami niezwykle interesujących wydarzeń.

A może mimo wszystko nie? Nie podobał jej się wyraz twarzy trzech potężnych magów. Zbyt wielkie malowało się na nich napięcie i czujność, zbyt duża niepewność.

Móri i Dolg nie powinni być tak niepewni, a przede wszystkim nie Marco.

Berengaria i Jaskari parli naprzód, lecz Elena nie mogła maszerować tak prędko, była bowiem i psychicznie, i fizycznie wycieńczona. Indra postanowiła więc dotrzymać jej towarzystwa.

– Eleno… co właściwie stało się tam, w tym lesie? spytała delikatnie.

Elena zadrżała.

– Nie chcę o tym mówić – oświadczyła żałośnie.

– Przypuszczam, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś się komuś zwierzyła. A ja uważam się za twoją najlepszą przyjaciółkę. Wiesz doskonale, że jeśli chodzi o zwierzenia, potrafię milczeć jak grób.

– Wiem, Indro, ale to takie trudne.

– Eleno, nie miałaś na sobie majtek – powiedziała cicho Indra.

Przyjaciółka drgnęła gwałtownie i wsunęła rękę do kieszeni.

– Czy oni to widzieli?

– Tylko ja, kiedy przytrzymywałam ci te wierzgające nogi.

– Ach, Boże – szepnęła Elena. – Boże, co mam zrobić?

– Czy do czegoś doszło?

Dlaczego zawsze wiadomo, o co chodzi, gdy ktoś zadaje takie pytanie? Elena odparła czym prędzej:

– Nie, nie, w porę się wywinęłam. Ale mogło skończyć się bardzo źle, gdybyście się nie pojawili.

– Jak on wyglądał?

Elena nagle odwróciła się do niej z prawdziwą rozpaczą w oczach.

– Ach, on był taki piękny, Indro! Wprost fantastyczny, nieodparty. Nie tak przystojny jak Marco, Dolg czy Jaskari, lecz tak niesamowicie pociągający, że słowami nie da się tego opisać.

– Chyba na tym właśnie polega czyjaś uroda – zamyśliła się Indra. – Na sile przyciągania. Tak naprawdę można być brzydkim jak sam troll, lecz ta druga osoba i tak tego nie widzi.

– No właśnie. Ale Duch Ciemności nie był wcale brzydki, tylko naprawdę przystojny, na początku, chociaż trudno go nazwać Adonisem. Taki niezwykły, dziki, tajemniczy.

Indra podchwyciła wtrącone mimochodem przez Elenę słowa.

– Na początku? Czy się nie przesłyszałam? Elena szła wolno, ciągnąc nogę za nogą, teraz skuliła się w sobie.

– Czy muszę opowiedzieć ci wszystko?

– Tak chyba byłoby najlepiej – odparła Indra z powagą.

Elena westchnęła tak ciężko, jakby serce zaraz miało jej pęknąć.

– Byłam nad jeziorem. On wyszedł z lasu i przywabił mnie do siebie, tak jak wąż wabi ptaka. Objął mnie, a ja nigdy w życiu nie czułam takiego… takiego…

– Dobrze, mów dalej – prędko wtrąciła się Indra. – Rozumiem.

– Poszłam razem z nim, Indro. Nie stawiałam żadnego oporu. Wydaje mi się, że rzucił na mnie jakiś czar.

– Na pewno tak właśnie było – pocieszyła ją przyjaciółka.

– A w lesie… On chciał mnie uwieść, a ja na to pozwoliłam, sama tego chciałam!

– Sądzę, że przekleństwo Griseldy miało w tym swój udział.

– Och, dziękuję ci, że to mówisz, ja też tak sądzę. Nie mam takiego fioła na punkcie mężczyzn, jakiego przejawiałam ostatnio. To nie byłam ja.

– Wiem o tym. A potem przybyliśmy my i uratowaliśmy cię od „losu gorszego od śmierci”. Ale co w tym wszystkim było takie straszne? Na razie cała twoja opowieść brzmi bardzo romantycznie.

– Och, nie masz pojęcia, co było potem! – jęknęła Elena drżącym głosem. – On się zmienił.

Teraz ciarki przeszły Indrze po plecach.

– Jak to?

Elena przełknęła ślinę.

– Akurat wtedy, kiedy już miał „wziąć mnie w posiadanie”… Ach, Boże, co to za wyrażenie! Właśnie wtedy pokazał swe prawdziwe oblicze. Ja nic nie widziałam, bo w lesie było ciemno jak w grobie, ale poczułam. Jego twarz, ręce, cale ciało zmieniły się w coś potwornego, czułam, jak wyrastają mu kły, jak usta wykrzywiają się pod kościstymi policzkami, palce przemieniają w szpony niczym u drapieżnego ptaka, czułam każdą kostkę w jego ciele… To było straszne, nie potrafię tego opisać, nie mam siły.

– I wcale nie musisz. Tak, tak, Jaskari, idziemy! Przestań już marudzić.

Przyspieszyły nieco kroku, Indra nie wypuszczała ręki Eleny. To była dobra pociecha.


Nad straszliwie pięknym jeziorem zostali trzej reprezentanci białej magii. Las jakby chciał zawładnąć nimi czarodziejską mocą, czuli presję jakiejś siły, która chciała rzucić ich na kolana, a przynajmniej stąd odgonić. Ram pozostawał bierny, to nie była jego walka.

– Usiłuję znaleźć jakieś skuteczne zaklęcie – mruknął Móri.

– To będzie trudne – odparł jego syn. – Ciemność nie tak łatwo jest zwalczyć.

– To prawda – przyznał Marco zamyślony. – Nie mogę przestać myśleć o tych ludach, z których on uczynił swoich niewolników. Jak zdołał tego dokonać? Wątpię, by opuszczał to miejsce.

– Masz rację. W jaki sposób ulegli jego wpływowi?

– Jeśli o mnie chodzi, najbardziej interesują mnie te białe kwiaty – stwierdził Dolg.

– Wiesz już, czym one są? – spytał Marco.

– Mam swoje podejrzenia, ale nie chcę nic robić, dopóki zła moc nie zostanie unieszkodliwiona.

– Właściwie to niesłuszne określać Ciemność mianem złej – zaprotestował Móri. – Choć w istocie może być.

– Wydaje mi się, że tutaj przekroczyła swoje prawa – powiedział Marco. – Ciemność ma wiele twarzy, tym razem pokazała o jedną za dużo.

– Nie o jedną, o kilka – odparł Móri cierpko. – Elena była bliska szaleństwa ze strachu, podejrzewam, że miała okazję oglądać oblicze Ciemności od najgorszej strony.

– Podobnie jak te białe kwiaty – rzekł Dolg, najbardziej przejęty właśnie nimi. – One są przesycone tęsknotą, smutkiem i żalem.

Podszedł do jednego z kwiatów i lekko dotknął go ręką. Kwiat niczym w podzięce pochylił się w jego stronę, jakby z oddaniem i nadzieją.

– Uczynię, co w mojej mocy – szepnął. – Zaczekajcie jeszcze trochę.

Marco i Móri wciąż dyskutowali.

– Nie ma żadnego sensu pytać tych niewolników o radę – oświadczył Marco. – Im wszystkim, używając współczesnego określenia, wyprano mózgi. Pytaniem pozostaje jedno: w jaki sposób on do nich wszystkich dotarł?

Akurat w tej chwili wylądowała gondola, wysiedli z niej Goram, Lilja i Berengaria.

– Prędko wam poszło – zauważył Móri.

– Bo to był błyskawiczny wypad – wyjaśnił Goram. – Znaleźliśmy jeszcze trzy podobne osady, to wszystko.

– Dobrze, a gdzie tamci?

– Wysadziłem Elenę przy wejściu do Królestwa Światła. Za nic nie chciała puścić ręki Indry, Jaskari został z nimi jako lekarz, bo Elena nie mogła odzyskać równowagi. Posiłki są już w drodze. Rok wysłał niemal cały korpus Strażników.

– Ojoj! – zdumiał się Ram. – No cóż, może będą potrzebni, nie wiem. W każdym razie cieszę się, że Indra jest w bezpiecznym miejscu.

Goram uśmiechnął się lekko.

– Ona nie jest tym szczególnie zachwycona. Wolałaby być tutaj.

– O tym wiem – roześmiał się Ram z czułością. – Ale trudno przewidzieć, co się teraz zdarzy.

Goram, szlachetny i cnotliwy rycerz, spytał:

– A co poczniemy z Lilja i Berengarią? Ich nie zdołałem się pozbyć.

– Niech siedzą w gondoli, jakiekolwiek inne rozwiązanie jest nie do przyjęcia. No, są dodatkowe oddziały.

Rój gondoli wylądował na trawie wokół jeziorka i na drodze. Dolg bardzo pilnował, by nikt nie zbliżał się do kwiatów. Dziewczęta bezlitośnie wepchnięto z powrotem do pojazdu, chociaż bardzo się opierały.

Marco spytał Gorama:

– Zdążyłeś się przypatrzeć temu ciemnemu lasowi tutaj?

Odpowiedział mu jakiś inny Strażnik:

– Przelatywaliśmy nad nim. To nieopisana plątanina i gąszcz koron drzew, a pod nimi wydaje się panować kompletna ciemność. To straszne – dodał, wzdrygając się mocno.

– Czy to jest duży obszar?

– Duży. Mniej więcej pięćset arów.

– A więc to jest dopiero skraj?

– Oczywiście, ten teren rozciąga się aż do ciemnej doliny za pasmem gór.

Sięga do krainy gumowych stworów! Popatrzyli na siebie, nic nie mówiąc.

– To wyjaśnia, w jaki sposób on zdołał ich dopaść – powiedział Móri. – Tamte okolice są dostatecznie ciemne, by się poruszać niepostrzeżenie.

– Owszem – przyznał Marco. – Ale w jaki sposób zdobył kontrolę nad innymi? Goramie, jak daleko leżą te trzy inne osady, które widzieliście?

– Wcale nie tak daleko. Bardziej w stronę Gór Czarnych, choć one tu na południu tak daleko nie sięgają. Ale leżą mniej więcej na tej samej szerokości, jeśli rozumiesz, o czym mówię.

Marco kiwnął głową.

– Czy możemy założyć, że najpierw zdobył władzę nad tymi gumowymi stworami, a potem nakazał im zaatakować okoliczne osady i sprowadzić ich mężczyzn tutaj?

– Nie tylko mężczyzn – cicho powiedział Dolg.

– To bardzo prawdopodobna teoria – przyznał Móri. – No cóż, czy plan ataku jest już przygotowany? Macie ze sobą narzędzia, chłopcy?

Strażnicy byli gotowi. Wznosili już wysokie rusztowanie dla Świętego Słońca. Inni trzymali w rękach piły.

– Pięćset arów to dużo do ścięcia – zauważył Móri niepewnie.

– Oni tylko trochę przerzedzą ten las – wyjaśnił Ram.

– Ale w jaki sposób zdołają rozdzielić splątane korony drzew?

– I co się stanie, jeśli on zacznie się bronić? Wydaje mi się, że powinieneś działać bardzo ostrożnie, Ramie – przestrzegł go Marco.

– Wiem o tym, wydałem rozkaz, by wycofali się, gdy tylko natrafią na jakiś opór.

– To dobrze. Czy światło tego Słońca dotrze aż do owej ciemnej krainy? Do terenów gumowych stworów z kulistymi oczami?

– Owszem, obejmie również tę część. Marco rzekł z wahaniem:

– Zamierzaliśmy wejść we trzech do lasu, Móri, Dolg i ja, sądzę jednak, że nie możemy się zmierzyć z tak prastarą siłą natury, jaką jest Ciemność sama w sobie.

Ale nagle Rok, który również brał udział w akcji, zawołał:

– Straciliśmy pięciu ludzi!

– Co to znaczy „straciliśmy”?

– Nie ma ich, zniknęli! Oznaczali drzewa, które należałoby powalić, i teraz po prostu już ich nie ma!

Ram wymruczał przez zęby jakieś przekleństwo. Przez krótką chwilę stali bezradni. Gdy ujrzeli, jak kolejny Strażnik kieruje się do wnętrza lasu, Ram zawołał:

– Zatrzymajcie go!

Odezwał się Marco:

– Pamiętajcie, żadnemu z was nie wolno patrzeć w stronę lasu, odwróćcie się, nie ścinajcie żadnych drzew! Pracować mogą jedynie ci, którzy stawiają rusztowanie dla Świętego Słońca, ale muszą działać szybko!

Ram wraz z trzema magami pobiegł ku człowiekowi zagłębiającemu się między drzewa. Dwóch Strażników zdołało go przewrócić, walczył zaciekle, chcąc się uwolnić.

– Taka piękna! – jęknął. – I pragnie mnie, muszę…

– Ona? – zdumiał się Ram, podczas gdy inni pomagali mężczyźnie stanąć na nogi. – Czyżby było ich dwoje?

– Nie, to ta sama istota – odparł Marco. – Ciemność jest androgyniczna, dwupłciowa. Ależ puść to drzewo, człowieku, próbujemy cię uratować!

Nieszczęsny z całych sił uchwycił się pnia.

– Muszę tam iść, muszę!

Odczepili go wreszcie i odciągnęli. Marco nakazał Ramowi, Rokowi i wszystkim pozostałym Strażnikom trzymać się z daleka od drzew. Do lasu miała wejść trójka czarnoksiężników, innego wyjścia już nie było. Należało też przyspieszyć prace przy budowie rusztowania dla Słońca. Jeśli inaczej się nie da, część robót można wykonać prowizorycznie.

Dolg wahał się.

– A te kwiaty…

Nagle Marco się zatrzymał.

– Móri, wiem, że będzie ci teraz przykro, lecz sądzę, że ty również powinieneś trzymać się z dala.

Twarz czarnoksiężnika pozostawała nieprzenikniona.

– Oczywiście, posłucham cię, Marco, ale muszę spytać, dlaczego.

– O, tak, to zrozumiałe. Dlatego, że możesz ulec wpływom tej istoty, co nie grozi ani mnie, ani Dolgowi.

– Rozumiem. No cóż, użyję swoich galdrów, stojąc na zewnątrz. Uważajcie na siebie!

Obiecali, że będą ostrożni. Marco i Dolg ruszyli więc naprzód sami, a Móri podjął się, że przypilnuje, by nikt z obecnych nawet nie zerknął w stronę lasu.

Marco i Dolg nie zdążyli posunąć się zbyt daleko, gdy znaleźli dwóch Strażników leżących na ziemi. Ciała obydwu dziwnie poczerniały.

– Nie dotykaj ich! – przestrzegł Marco. – Zajmiemy się nimi później.

Dolg popatrzył na nich uważnie, lecz usłuchał. Powiedział tylko:

– Ale, Marco, byliśmy tu przecież po to, by ratować Elenę, i nie widzieliśmy nawet cienia tego ducha, który włada okolicą.

– Wiem o tym. On trzyma się teraz z daleka, może zaczaił się w jakiejś jamie. Spójrz, jeszcze dwaj Strażnicy, to wygląda naprawdę nieprzyjemnie.

– Ale on chyba ich potrzebuje?

– Tak, dlatego myślę, że nie są martwi. Podejrzewam, że powstaną w takiej samej formie egzystencji jak ci czarni mężczyźni, którzy zjawili się nocą w tamtej chacie.

– Zatrzymaj się – szepnął Marco. – To on.

Właściwie widzieli „ją”, lecz nie dali się omamić. Istota starała się właśnie uwieść kolejnego ze Strażników. Marco głośno krzyknął, Dusza Ciemności odwróciła się, a Strażnik bez życia padł na ziemię. Jego ciało z wolna zaczęło ciemnieć, aż przybrało szaroczarną barwę.

Dolg usłyszał, jak Marco głęboko i przeciągle wzdycha, on sam wpatrywał się niby zauroczony w najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek miał okazję spotkać. Miała długie czarne włosy, które niemal się za nią ciągnęły, ubrana była w czarne przezroczyste szaty, miała całkowicie czarną skórę i przecudną twarz.

Najbardziej jednak zdumiała go reakcja Marca.

Dolg wyczuł, że szlachetny książę toczy wewnętrzną walkę.

– Musisz radzić sobie z tym sam, Dolgu. Wybacz mi! – rzekł nieoczekiwanie Marco zduszonym głosem. – Muszę natychmiast stąd odejść, ale nie wiem, czy starczy mi sił.

Dolg wychwycił niezmierne zdumienie w glosie przyjaciela. Zrozumiał, co się stało.

To nie wydarzyło się teraz, to miało miejsce o wiele wcześniej.

Shira już wcześniej pojęła, w czym rzecz. Po wypiciu niczym nie rozcieńczonej jasnej wody Marco się zmienił.

Potrafił teraz kochać.

26

– Biegnij! – ponaglił go Dolg. – Biegnij z powrotem i poproś, żeby pospieszyli się ze Świętym Słońcem!

Widział, że Marco musi się zmagać z siłą przyciągania bijącą od fatalnej kobiety. Patrzył, jak przyjaciel walczy, przesuwając się od drzewa do drzewa, wyłącznie dzięki niezwykłej sile woli. Nikt inny poza Markiem nie byłby w stanie zdobyć się na taki wysiłek.

Dolg został sam. Z lękiem popatrzył na kobietę. Zbliżała się w jego stronę, tak tajemnicza, tak zagadkowo piękna, że poczuł, jak nogi gną mu się w kolanach.

– Możesz sobie tego oszczędzić – rzekł spokojnie. – Ja ci nie ulegnę.

Dusza Ciemności przez moment popatrzyła na niego uważniej, potem odwróciła się, jakby coś zrozumiała, a gdy znów pokazała twarz Dolgowi, była już mężczyzną. Mężczyzną, który musiał być nieodparcie pociągający dla nieszczęsnej Eleny.

Dolg pokręcił głową.

– Mylisz się. Teraz też mnie nie interesujesz.

Istota Ciemności na moment znieruchomiała, jak gdyby to, co się działo, było dla niej niepojęte. Potem zaś na oczach Dolga zmieniła się w najobrzydliwszą postać, jaką tylko można sobie wyobrazić. Pewnie dlatego Elena tak strasznie krzyczała.

Dolg, podobnie jak inni, otrzymał przesłany przez Roka raport Indry o tym, co Elena opowiadała o Duszy Ciemności. Ale ten stwór nie miał nic wspólnego z erotyką, budził jedynie przerażenie i strach.

– Mógłbym cię unicestwić – oświadczył Dolg, starając się, by głos mu nie drżał. – Ale nie zrobię tego, ciemność bowiem ma prawo istnieć, chociaż ty trafiłeś na bezdroża. Wiem, że ciemność oznacza również strach i okazję do zakazanych zabaw, ale nie jest to twoje właściwe zadanie. Jesteś tu po to, by chronić, przynosić pociechę i poczucie bezpieczeństwa. Co sprowadziło cię na takie błędne ścieżki?

Ciemność nie odpowiadała. Z agresywnym sykiem rzuciła się na Dolga.

Syn czarnoksiężnika usunął się, lecz nie za daleko. Do jego mózgu dotarła pełna pogardy myśl: „Ty nie zdołasz mnie unicestwić, nędzny ludzki robaku”.

Dolga ogarniało coraz większe obrzydzenie, gdy patrzył na ohydne monstrum w mrocznej głębi lasu. Dla wielu ludzi ciemność bywa potworem – dla dzieci, które muszą same zostawać w swoich pokojach, bo rodzice chcą mieć spokój wieczorami, dla tych, którzy bez powodu boją się ciemności i nie mają przy kim się schronić, dla innych, obawiających się samotności w nocy, kiedy wstyd i żal dręczy ich niczym senna mara. Dolg jednak wiedział, że ciemność potrafi oznaczać również coś innego, coś dobrego, do tego właśnie pragnął dotrzeć. Dlatego nie mógł ustąpić z placu boju, choć ogarnął go wielki lęk.

Pomóżcie mi, drodzy przyjaciele, prosił niemo,, ściskając kamienie, które nosił w skórzanej sakiewce. Miał tam też coś jeszcze…


Marco wiedział, że dłużej nie będzie się w stanie opierać niezwykle pociągającej zjawie. Przedzierał się od pnia do pnia, pragnąc od niej uciec, chociaż wszystko w nim protestowało.

Na pomoc, na pomoc, błagał w duchu, ona jest tylko omamem! Ale nie było nikogo, kto mógłby przyjść mu na ratunek.

I nagle pożądanie opadło. Nastąpiło to wtedy, gdy zjawa przeobraziła się na oczach Dolga. Marco o tym nie wiedział, pobiegł tylko przez gąszcz do przyjaciół.

– Móri – wydyszał ciężko. – Przywiąż mnie do drzewa, prędko! O, tak, naprawdę, zrób to! I wybacz, że zostawiłem twego syna samego, ale uwierz mi, nie miałem wyboru!

– A gdybym tak zamknął cię w gondoli?

– To nie pomoże, mogę się stamtąd wydostać. Przywiąż mnie mocno do drzewa. Na razie jest spokój, ale nigdy nie wiadomo, co może się stać.

Nie zadając kolejnych pytań, Móri i Ram zrobili to, o co prosił przyjaciel.

– Ta istota jest androgyniczna – rzekł Marco, już unieruchomiony. – I przez to śmiertelnie niebezpieczna. Dolg jako jedyny być może zdoła jej się oprzeć, ona nie miała na niego wpływu.

– Ale na ciebie miała? – zdumiał się Móri.

– Jasna woda – odparł Marco.

– Ojej! – westchnął czarnoksiężnik.


Duch Ciemności ponownie ruszył do ataku.

– Zatrzymaj się! – zawołał Dolg i wyciągnął czerwony farangil.

Ciemność cofnęła się, ohydnymi rękami zasłaniając twarz.

– Znasz go – skonstatował Dolg. – Ty, który znasz wszystkie ciemne kąty, wszystkie jamy w ziemi, znasz też jego i jego moc.

„Skąd go wziąłeś? „, dotarło do głowy Dolga nieme pytanie.

– Dostałem od dobrych mocy. Czy teraz wierzysz, że mogę cię unicestwić? Twoje miejsce jest głęboko pod ziemią, nie tutaj. Wracaj tam, gdzie twój właściwy dom.

Już w momencie, gdy to mówił, uświadomił sobie, że przecież znajdują się pod powierzchnią Ziemi, i to tak głęboko, że głębiej zejść się już nie da. I że do czasu nastania Królestwa Światła władała tu niepodzielnie wieczna Ciemność.

Ten duch jednak znalazł sobie miejsce, w którym mógł wykonywać przyjemne dla siebie zajęcia, i tu zbudował swą siedzibę, swą twierdzę, do której nawet reflektory gondoli nie zdołały przedrzeć się przez listowie.

Nie powinno mu się na to pozwolić, naprawdę przekroczył swoje uprawnienia.

Dolg schował farangil, lecz ukradkiem wyciągnął coś innego.

Chciał teraz rozdrażnić go albo ją, nie wiadomo, czym teraz był Duch Ciemności. I sprawić, by podszedł jak najbliżej.

Nie wiedział tylko, jak do tego doprowadzić.

Czuł się jak Dawid stojący twarzą w twarz z Goliatem.

W tym samym momencie zapłonęło Święte Słońce i między drzewami zaczęły się sączyć smugi światła, docierając także tam, gdzie oni dwaj toczyli za – ciętą niemą walkę.

To rozdrażniło Ciemność. Potwór syknął, czarny jęzor wysunął się w stronę Dolga i bestia rzuciła się w przód.

On rozerwie mnie na kawałeczki, zdążył pomyśleć syn czarnoksiężnika, a potem potworne ramiona otoczyły go, a ohydna twarz z długimi, ostrymi jak szydło kłami znalazła się tuż przy nim. Dolg z całych sił starał się uwolnić jedną rękę i wreszcie mu się to udało, choć była paskudnie okaleczona.

Ach, otwórz tę swoją wstrętną paszczę! myślał. Otwórz ją, zanim połamiesz mi wszystkie kości!

Przez plątaninę gałęzi zdołał się przedrzeć jeszcze jeden promień Słońca, to wystarczyło, by bardziej rozwścieczyć bestię. Paszcza rozchyliła się do ryku.

I wtedy Dolg chlusnął mu w nią zawartością małej buteleczki, ciecz spłynęła potworowi prosto do gardła.

Eliksir dobroci Madragów.

Duch Ciemności zakrztusił się i puścił Dolga, który czuł, że mocno krwawi z wielu ran.

Ale eliksir już zaczął działać. Bestia osunęła się na kolana, zasłaniając twarz rękami. Dolg patrzył, jak zmienia się w spowitą w czerń, lecz wcale nie odrażającą istotę. Oto stał przed nim ktoś, kto potrafi uspokoić dzieci i zesłać dobre sny zbłąkanym dorosłym.

„Dziękuję”, rozległo się w głowie Dolga.

– Co sprawiło, że stałeś się złą istotą? – spytał cicho Dolg ze współczuciem.

Duch Ciemności opuścił ręce. Na jego twarzy malowała się udręka.

– Nienawiść – wyznał. – Nienawiść zrodzona z poczucia niesprawiedliwości, gdy odebrano mi jedyne, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Po tysiącach lat oczekiwania moja tęsknota przeobraziła się w nienawiść i pragnąłem się zemścić, jedynie zemścić.

– A kogo tak kochałeś?

Twarz Ducha Ciemności wykrzywiła się w gorzkim uśmiechu.

– Noc. Ale nigdy jej nie odnalazłem.

– A gdzie ją zgubiłeś?

– Na Islandii. Pewnego dnia nagle zniknęła. Dlatego przybyłem tu, do wnętrza Ziemi. Sądziłem, że tu ją znajdę.

Dolg westchnął.

– Musieliście być na Islandii latem, tam wtedy nie ma nocy, jest tylko światło. Później zaś… Wiesz już chyba teraz, że tu nocy nie znajdziesz, w Królestwie Światła panuje wieczny dzień, na zewnątrz zaś wieczna ciemność. Zanadto się pospieszyłeś, mój przyjacielu. Wróć na powierzchnię Ziemi, unikaj okolic arktycznych, a na pewno odnajdziesz noc.

– Mówisz prawdę?

– Jestem o tym przekonany – uśmiechnął się Dolg.

– Zyskasz moją dozgonną wdzięczność, mój niezwykły przyjacielu, który masz tak wiele dobrych cech. Już samo to, że wolno ci sprawować opiekę nad tym kamieniem, mówi wszystko.

Wtedy Dolg pokazał mu również niebieski szafir. Duch Ciemności westchnął głęboko z podziwem i szacunkiem.

– Chylę przed tobą głęboko głowę. Usłucham twej rady i podążę na powierzchnię Ziemi. Teraz żegnaj, odchodzę.

Zanim Dolg zdążył powiedzieć coś jeszcze, Duch Ciemności zniknął w jakiejś jamie w ziemi.

– Ale… – zawołał Dolg. – A twoi niewolnicy? Nie oswobodzisz ich?

Nie otrzymał odpowiedzi. Nie znał już myśli Ciemności.

Zatroskany i poraniony Dolg wrócił do przyjaciół. Pociechą mu było Słońce świecące nad tą urokliwą krainą.

Przyjęli go pełni troski. Marco został uwolniony, a Dolg opowiedział, czego dokonał.

– Co zrobimy z niewolnikami? – spytał w końcu nieszczęśliwy syn czarnoksiężnika.

– Odnajdziemy ich – obiecał Ram. – Teraz, gdy zła moc została pokonana, nie będzie to chyba trudne.

Dolg wstał.

– Mam tu jeszcze jedno zadanie.

Podszedł do białych kwiatów, wyjął szafir, pozwolił, by padły na nie jego promienie i smutek zaczął znikać znad łąki.

W końcu zniknęły i kwiaty, a zamiast nich zaroiło się od kobiet, w większości młodych. Niektóre wyglądały jak ludzie, inne były drobniejsze, miały długie czarne jedwabiste włosy i osobliwie miękkie członki, a także olbrzymie oczy dostosowane do tego, by widzieć w ciemności.

W pierwszej chwili światło oślepiło je i przestraszyło. Lęk wzbudziła też obecność obcych ludzi, ale serdecznie się nimi zajęto, wszyscy pragnęli im pomóc, a Móriemu z kilkoma udało się nawiązać rozmowę. Ich historia była dokładnie taka, jak przypuszczali. Pan Ciemności zwabił je do siebie i uwiódł, a potem stworzył sobie z nich przecudną łąkę. Potrafiły też wskazać Móriemu, gdzie należy szukać ich mężczyzn.

– Pomyślcie tylko, że Elena mogła zostać takim właśnie kwiatem – westchnęła Berengaria.

I jej, i Lilji pozwolono wyjść z gondoli.

Pięciu rannych Strażników z pomocą towarzyszy wyszło z lasu, który miał zostać teraz ścięty albo przynajmniej przerzedzony. Gondolami przewieziono ich do Królestwa Światła; już wcześniej Dolg poddał ich działaniu szafiru i wiadomo było, że wkrótce dojdą do siebie.

I kiedy wielka gromada miała już się rozchodzić, nadciągnęli przerażeni niewolnicy. Ich pojawienie się przyjęto z wielką ulgą, nie trzeba było bowiem tracić czasu na poszukiwania. Niebieski szafir zajął się również nimi, przywracając im ich dawne, naprawdę piękne kształty, a potem wszyscy, i mężczyźni, i kobiety, wypili eliksir Madragów.

– Ale gdzie są dzieci? – zdziwiła się Lilja.

Odpowiedzi udzieliła jedna z kobiet, okazało się, że wszystkie dzieci dorosły i zmieniły się albo w kwiaty, albo w niewolników, a nowe nie przychodziły już na świat.

– No, to bierzcie się do roboty – zachęciła Berengaria, a oswobodzeni uśmiechali się z radością, przyrzekając, że na pewno to zrobią.

Ram obiecał, że mogą liczyć na wszelką możliwą pomoc w budowaniu nowych osad, wyposażonych nowocześnie, lecz w taki sposób, by nie straciły swych charakterystycznych cech. Wielu Strażników jeszcze tu zostało, mieli przed sobą mnóstwo pracy.

Wszyscy inni odjechali.

Zadanie zostało wykonane. Święte Słońca zapłonęły w wielu miejscach w Ciemności, nieprzerwanie trwały uczty i zabawy.

Ciągle jeszcze brakowało jednak tego jednego wielkiego Słońca, tego, które miało być głównym punktem całego wnętrza Ziemi i które również miało oświetlić Góry Czarne w momencie, gdy runą mury Królestwa Światła.


Wysiedli z gondoli na rynku w Sadze, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni z siebie. Na spotkanie wyszło im wielu mieszkańców miasta.

Przez rynek dreptała w stronę gondoli mała Gwiazdeczka, trzymając za rękę swą najlepszą przyjaciółkę, małe Madrażątko, córeczkę Misy, Katę. Również Kata rozwijała się niesłychanie szybko; doszło tu do głosu jej dziedzictwo ze strony zwierząt. Potrzeba jej będzie zaledwie dwóch lat, by dorosnąć, podczas gdy synek Mirandy trzymał się wyraźnie z tyłu i wciąż leżał w wózeczku. Kata na szeroko rozstawionych nogach maszerowała obok Gwiazdeczki, obie bacznie strzeżone przez Siskę i Misę, które szły za nimi.

– Maku – pisnęła Gwiazdeczka. – Cześć, Maku.

Marco rozjaśnił się, dziewczynka rzuciła mu się w objęcia, podniósł ją do góry. Była leciutka jak piórko, z Katą natomiast sprawa przedstawiała się gorzej. Marco niemal zgiął się wpół, taka była ciężka, ale przecież i ją musiał wziąć na ręce, inaczej być nie mogło.

– Mas blezent, Maku? – dopytywała się Gwiazdeczka.

– Zobaczymy – odparł Marco z powagą. – Ale czy ty naprawdę musisz przekręcać wszystkie słowa?

Trudno było zachować powagę, gdy miało się do czynienia z Gwiazdeczką.

– Stańcie teraz na ziemi, dziewczynki, poszukam czegoś w swojej torbie… Tak, myślę, że coś tu znajdę. To się nazywa prezent, Gwiazdeczko.

Wyciągnął parę maleńkich kieszonkowych latarek, nie większych od długopisów. Niebieską dla Gwiazdeczki, a czerwoną dla Katy. Obie uszczęśliwione pobiegły do matek pokazać podarunki.

Marco uśmiechnął się z czułością.


W swoim pałacu Marco leżał wyciągnięty na łóżku, rękami zasłonił oczy i rozmyślał o nieco przerażającym odkryciu, jakiego dokonał w tamtym mrocznym lesie. W jakiś dziwny sposób czuł się winny wobec Dolga, w pewnym sensie uważał, że zdradził przyjaciela, Dolg był bowiem teraz jedynym, któremu niedostępna była ziemska miłość i erotyzm.

Marco nie był przygotowany na taką odmianę. Nie miał ochoty na żadne romanse. Dobrze mu było tak, jak jest.


Elena płakała w swoim pokoju. Uczyniła tyle zła, choć przecież wcale tego nie chciała. Czy oni kiedykolwiek będą mogli jej to wybaczyć?

Wiedziała, że utraciła Jaskariego, wyczytała to dzisiaj w jego oczach. Nic na to nie powiedziała, zdawała sobie sprawę, jak strasznie go potraktowała. Teraz jej spragniona miłości dusza czuła się pusta.


Biedna Lilja wróciła do domu i dzielnie starała się zapomnieć o swym ukochanym Goramie. On chciał, żeby zostali przyjaciółmi, kolegami, niczym więcej. Musiał myśleć o swym przyrzeczeniu dochowania czystości.

I, prawdę powiedziawszy, wcale tak strasznie się nią nie interesował. Owszem, polubił ją, dobrze im się razem pracowało, był dla niej miły…

Ale serce Lilji marzyło o czymś więcej, nie chciało na tym poprzestać. Jak wiele czasu upłynie, zanim będzie mogła uważać go jedynie za przyjaciela?

Mieli teraz wyruszyć na powierzchnię Ziemi, czekało ich to największe zadanie. Wiedziała, że Goram wyjedzie, nikt jednak nawet słowem nie wspomniał, że i ona, Lilja, również jest brana pod uwagę.

Mało prawdopodobne, by ją zabrali, a to oznacza, że nie zobaczy go przez długi czas.

Jak ona zdoła to znieść?

Rozweselona pielęgniarka weszła do pokoju Miszy.

– No, wreszcie wrócił twój lekarz, Jaskari.

– Naprawdę? – Miszy aż dech zaparło w piersiach. – Pozostali także?

– Wszyscy wrócili.

Drżący wypuścił powietrze z płuc.

– Dzisiaj zdejmujemy więc bandaże. Zobaczymy, jak będzie.

Misza zacisnął ręce na poręczach fotela. Ktoś powiedział, że to będzie najważniejszy dzień w jego życiu.

A on nie bardzo zdawał sobie sprawę, co to może znaczyć.

Загрузка...