Był to średniej klasy apartament w Forest Hill z całym standardowym wyposażeniem: grubo ciosaną ławą z sosnowego drewna od Lady Yoginy, stroboskopową lampą do czytania nad wielkim Niewygodnym Krzesłem zaprojektowanym przez Sri Jakiegośtam, polifonicznym odtwarzaczem grającym „Blood-Stream Patterns” dra Molidoffa i dra Yulil Zgodnie ze zwyczajem znajdował się tam również barek z mikrobiotycznym jedzeniem, zapełniony aktualnie Zestawem Numer Trzy Murzyńskiej Kuchni Grubego Czarnego Andy — podgardle wieprzowe i zielony groszek. I było też Łóżko Gwoździ Murphy’ego, Specjalny Ascetyczny Model „Piękny Sen” zawierający 2000 chromowych, platerowanych, samoostrzących się gwoździ numer cztery. Jednym słowem, całe umeblowanie świadczyło o patetycznych wysiłkach dotrzymania kroku powstałej w ubiegłym roku modzie na wartości duchowe.
W owym apartamencie przebywała obecnie młodo wyglądająca gospodyni, Melisanda Durr, samotna i cierpiąca na anomię. Przed chwilą właśnie wyszła z Pokoju Rozkoszy, największego pomieszczenia w mieszkaniu, wyposażonego w iście królewskich rozmiarów komodę oraz smutno-ironiczne podobizny lingama i yoni z brązu, zawieszone na ścianie.
Była naprawdę ładna: miała wspaniałe nogi, kusząco zaokrąglone biodra, jędrne kształtne piersi. Twarz o drobnych, delikatnych rysach °kalały długie, miękkie, błyszczące włosy. Ładna, bardzo ładna. Dziewczyna, z którą każdy mężczyzna chciałby się znaleźć sam na sam. Chociaż raz. Może nawet dwa razy. Ale z pewnością nie po raz trzeci.
Dlaczego? Cóż, oto najświeższy przykład:
— Hej, Sandy, kochanie, coś było nie tak?
— Ależ nie. Frank, było cudownie; dlaczego myślisz, że coś było nie w porządku?
— No, bo patrzyłaś w sufit z takim dziwnym wyrazem twarzy, marszczyłaś brwi…
— Naprawdę? Ach tak, już sobie przypominam; zastanawiałam się właśnie, czy nie kupić takiego uroczego trompe-l’oleil, jakie sprzedają u Saksa. Można by je powiesić na suficie.
— I myślałaś o tym? W takim momencie?
— Ależ, Frank, nie denerwuj się, było wspaniale, możesz mi wierzyć, Frank, byłeś wspaniały, naprawdę tak uważam.
Frank był mężem Melisandy. Nie odgrywa on żadnej roli w tym opowiadaniu i bardzo małą rolę w jej życiu.
Stała więc w swoim wytwornym apartamencie, doskonale piękna powłoka skrywająca puste wnętrze, wspaniała możliwość, której nigdy nie dano się urzeczywistnić, prawdziwa niedotykalska Amerykanka… kiedy rozbrzmiał dzwonek u drzwi.
Na twarzy Melisandy pojawił się wyraz zaskoczenia, potem niepewności. Czekała. Dzwonek zabrzęczał ponownie. „Pewnie pomyłka” — pomyślała.
Mimo to podeszła do drzwi, włączyła Uzbrojonego Portiera-Strażnika na wypadek, gdyby to był jakiś zboczeniec, włamywacz lub cwaniak, który mógłby spróbować wepchnąć się przemocą do środka; potem uchyliła nieco drzwi i zapytała:
— Kto tam?
Męski głos odpowiedział:
— Agencja Wysyłkowa Acme, mam burbur dla pani Burburburbur.
— .Nie rozumiem, proszę mówić głośniej.
— Agencja Acme, mam burbur dla burburburbur i nie mogę tu stać przez cały burbur.
— Nie rozumiem pana!
— MÓWIĘ, ŻE MAM PACZKĘ DLA PANI MELISANDY DURR, DO CHOLERY!
Melisanda otworzyła drzwi na całą szerokość. Za drzwiami stał posłaniec z wielką paką, prawie tak wysoką, jak on sam, na oko mierzącą jakieś pięć stóp cztery cale. Adres i nazwisko na opakowaniu zgadzał) się. Pokwitowała odbiór, posłaniec wepchnął pakę do środka i wyszedł, przez cały czas burcząc coś pod nosem. Melisanda zamknęła za nim drzwi i popatrzyła na paczkę.
Kto mógł mi przysłać taki niespodziewany prezent bez żadnej szczególnej okazji? — pomyślała. — Nie Frank, nie Harry, nie ciotka Emmie ani ciotka Ellie, ani mama, ani tata (oczywiście, że nie, głuptasku, przecież on nie żyje od pięciu lat, biedny staruszek), ani żadna z osób, które mi przychodzą na myśl. Ale może to wcale nie jest prezent; może to jakiś kiepski dowcip albo bomba przeznaczona dla kogoś innego i wysłana pod niewłaściwym adresem (albo bomba przeznaczona dla mnie i wysłana pod właściwym adresem), albo po prostu nieporozumienie.
Przeczytała nalepki na opakowaniu. Towar został wysłany z domu towarowego Sterna. Pochyliła się, wyciągnęła zawleczkę unieruchamiającą zabezpieczający zamek (łamiąc przy tym paznokieć), zdjęła zabezpieczenie i przesunęła dźwignię na pozycję OTWARTE.
Opakowanie pękło na dwanaście identycznych segmentów, które rozchyliły się jak płatki kwiatu. Każdy z segmentów zaczął się samodzielnie składać.
— Jejku — powiedziała Melisanda.
Opakowanie rozłożyło się do końca, poskładane segmenty zwinęły się do wewnątrz i rozpadły. Pozostały po nich dwie garście delikatnego, zimnego, szarego popiołu.
— Ciągle jeszcze nie rozwiązali tego problemu z popiołem — mruknęła Melisanda. — Mimo wszystko.
Spojrzała z zainteresowaniem na przedmiot stanowiący zawartość paczki. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak metalowy cylinder, pomalowany na czerwono i pomarańczowo. Jakaś maszyna? Tak, z pewnością maszyna; szczeliny wentylacyjne przy podstawie, gdzie znajdował się silnik, dodatkowe wyposażenie — rozsuwane wysięgniki, chwytne zaczepy, rozmaite urządzenia. Były też dodatkowe wejścia do podłączania końcówek umożliwiających przeprowadzanie bardziej skomplikowanych operacji, rozciągliwy, samonawijający się kabel oraz standardowa wtyczka, obok której widniała plakietka z napisem: WŁĄCZAĆ DO GNIAZDKA POD NAPIĘCIEM 110-115 VOLT.
Gniew wykrzywił rysy twarzy Melisandy.
— To jakiś cholerny odkurzacz! Na litość boską, przecież ja już m a m odkurzacz! Kto mi to przysłał, do cholery?
Przemierzyła pokój tam i z powrotem, migając długimi nogami pod spódnicą. Na jej wykrojonej w kształcie serca twarzy malowało się napięcie.
— Mimo wszystko — powiedziała na głos — myślałam, spodziewałam się, że to będzie prawdziwy prezent, coś ładnego albo przynajmniej coś zabawnego, może nawet jakaś ciekawostka. Na przykład… O Boże, sama nie Wiem, na przykład, co może taki wielki pomarańczowo-czerwony automat do gry, taki duży, żebym mogła wejść do środka i siedzieć tam zwinięta w kłębek a kiedy ktoś by zaczął gracja mogłabym naciskać wszystkie dźwignie światełka by się zapalały dzwonki by dzwoniły a ja naciskałabym wszystkie te cholerne dźwignie naraz a jak już doszłabym do końca to wtedy Boże automat by wyświetlił wygraną MILION MILIONÓW i to jest właśnie to!
A więc — w końcu wypowiedziała na głos to długo skrywane marzenie. Jakże odległe i bezbarwne wydawało jej się w tej chwili, a przecież nad kusiło i wywoływało poczucie winy.
— W każdym razie — powiedziała sobie, otrząsając się z rozkosznych wizji i upychając je na później w najgłębszych zakamarkach umysłu — w każdym razie zamiast prezentu dostałam tylko zwyczajny, parszywy odkurzacz, chociaż mój własny odkurzacz ma dopiero niecałe trzy lata więc po co mi jeszcze jeden i kto mi to świństwo przysłał?
Obejrzała, swój prezent szukając wizytówki. Nie było nic. Żadnej wskazówki. A potem pomyślała: Sandy, ależ tuman z ciebie! Oczywiście że nie ma żadnej wizytówki; maszyna z pewnością została tak zaprogramowana, żeby po uruchomieniu wygłosić określoną wiadomość.
Melisanda była teraz zaciekawiona, umiarkowanie, ale w wystarczającym stopniu, żeby zacząć działać. Rozwinęła kabel i wetknęła wtyczkę do gniazdka w ścianie.
Klik? Zapaliło się zielone światełko, rozbłysły błękitne litery WSZYSTKIE SYSTEMY SPRAWNE, silnik zamruczał, ukryte serwomechanizmy zastukały z cicha; następnie automatyczny regulator zameldował: ZASILANIE W NORMIE i delikatną, różową poświatą rozjarzył się napis: PEŁNA GOTOWOŚĆ DO PRACY.
— Dobrze — powiedziała Melisanda. — Kto cię przysłał?
Coś pstryknęło i zawarczało. Z głośnika umieszczonego w górni części korpusu maszyny dobiegło próbne chrząknięcie. Potem rozległ się głos:
— Jestem Rom numer 121376 z nowej serii Q Domowych Sprzątaczy, wyprodukowanej przez GE. Teraz nastąpi opłacona zapowiedź reklamowa. Ehem. General Electric ma zaszczyt przedstawić swoje najnowsze wspaniałe osiągnięcie w dziedzinie Podnoszenia Standardu Życia pod hasłem: Wszystkie Prace Domowe Wykonujemy Jednym Palcem. Ja. Ron jestem najnowszym i najdoskonalszym modelem z serii Wszystkoczyszczających Maszyn produkowanych przez GE. Jestem Domowym Sprzątaczem Extra i jak wszystkie Domowe Sprzątacze zostałem wyposażony w fabryczny program zapewniający szybkie, skuteczne, dyskretne i wielozakresowe działanie; ponadto moja konstrukcja umożliwia szybkie i łatwe przeprogramowanie w celu dostosowania do indywidualnych wymagań. Dysponuję szerokim zakresem umiejętności. Potrafię…
— Nie możemy tego opuścić? — przerwała Melisanda. — Mój poprzedni odkurzacz mówił to samo.
— …skutecznie usuwać kurz i brud z każdego rodzaju powierzchni — kontynuował Rom — zmywać naczynia, czyścić garnki i brytfanny, przeprowadzać dezynsekcję i deratyzację, prać na mokro i na sucho, przyszywa guziki, robić półki, malować ściany, gotować, czyścić dywany oraz usuwać śmiecie i odpadki wszelkiego rodzaju, włączając w to również wielkie ilości odpadków powstających w procesie mojego funkcjonowania… żeby wymienić tylko niektóre z wykonywanych przeze mnie czynności.
— Tak, tak, wiem — wtrąciła Melisanda. — Wszystkie odkurzacze to robią.
— To prawda — przyznał Rom — ale zapowiedź reklamowa jest wliczona w moją cenę i muszę ją wygłosić.
— Przyjmijmy, że to zrobiłeś. Kto cię przysłał?
— Ofiarodawca woli na razie nie ujawniać swego nazwiska — odparł Rom.
— Och, dajże spokój! Powiedz!
— Nic z tego — oznajmił Rom lojalnie. — Czy mam odkurzyć dywan?
Melisanda potrząsnęła przecząco głową:
— Mój odkurzacz już to zrobił dziś rano.
— Wytrzeć podłogę? Wyszorować ściany?
— Nie trzeba, wszystko już zrobione. Wszystko jest absolutnie czyste i bez skazy.
— Cóż — powiedział Rom — mogę przynajmniej usunąć tę plamkę.
— Jaką plamkę?
— Na rękawie pani bluzki, tuż nad łokciem.
Melisanda spojrzała.
— Och, musiałam się pobrudzić dziś rano, kiedy smarowałam sobie grzankę masłem. Wiedziałam, że powinnam była pozwolić, żeby opiekacz to zrobił.
— Usuwanie plam to raczej moja specjalność — oświadczył Rom. Wysunął ze swego wnętrza wyściełany chwytak numer dwa, uchwycił nim łokieć Melisandy, następnie wyciągnął metalowe ramię zakończone wilgotnym, szarym tamponem, którym lekko potarł plamę.
— Rozmazujesz ją!
— Tylko się tak wydaje. Rozprowadzam równomiernie molekuły w celu skutecznego wywabienia. Już gotowe, proszę spojrzeć.
Mówiąc kontynuował zabieg. Plama zbladła i po chwili znikła całkowite. Melisanda poczuła mrowienie w ramieniu.
— No, no — stwierdziła z uznaniem — całkiem nieźle ci to wyszło.
— Potrafię to dobrze robić — poinformował ją Rom spokojnym głosem. — Ale czy pani zdaje sobie sprawę, że wskaźnik napięcia mięśni pani ramieniu i górnej części pleców utrzymuje się na poziomie 78,3?
— Hę? To ty jesteś lekarzem?
— Skądże znowu. Jestem jednakże w pełni wykwalifikowanym Masażystą, dzięki czemu potrafię bezpośrednio zmierzyć tonus mięśniowy. 78,3 to… niezwykłe. — Rom zawahał się i po chwili dodał: — To zaledwie osiem punktów poniżej poziomu, na którym występują mimowolne, sporadyczne skurcze mięśni. Takie przedłużające się, ukryte napięcia mogą się odbijać na unerwieniu żołądka i wywoływać tak zwane owrzodzenie parawspółczulne.
— To brzmi dość… nieprzyjemnie — zauważyła Melisanda.
— Cóż, rzeczywiście to nie brzmi… przyjemnie — przyznał Rom. — Ukryte napięcia mięśni są bardzo szkodliwe dla zdrowia, zdradliwe i niebezpieczne, zwłaszcza jeśli powstają w okolicach kręgów szyjnych i górnej części kręgosłupa.
— Tutaj? — upewniła się Melisanda, dotykając dłonią karku.
— Najczęściej tutaj — sprostował Rom, wysuwając do przodu sprężynowy, obciągnięty gumą skórny rezonator i obmacując jej plecy dwanaście centymetrów poniżej miejsca, które wskazywała.
— Hmmm — mruknęła Melisanda sceptycznym, niezobowiązującym tonem.
— A tutaj znajduje się następny charakterystyczny punkt oznajmił Rom wysuwając drugi wysięgnik.
— To łaskocze — zaprotestowała Melisanda.
— Tylko z początku. Ponadto należy oczywiście Wymienić ten punkt jako szczególnie niebezpieczny. Oraz ten. — Trzeci (niewykluczone, że również czwarty i piąty) wysięgnik przesunął się we wskazywane okolice.
— Wiesz… to naprawdę jest przyjemne — oznajmiła Melisanda, podczas gdy głęboko usytuowane trapezoidalne mięśnie jej smukłych pleców poruszały się delikatnie pod dotykiem miękkich, wprawnych manipulatorów Roma.
— W ten sposób osiąga się sprawdzone efekty terapeutyczne — zapewnił ją Rom. — A pani mięśnie reagują znakomicie; już teraz wyczuwam spadek napięcia.
— Sama też to czuję. Ale wiesz co, właśnie sobie uświadomiłam, że na karku mam jakiś taki twardy węzeł mięśni.
— Dojdziemy do tego. Miejsce złączenia szyi i pleców uważa się za najważniejszą strefę powstawania różnego rodzaju napięć, skąd rozprzestrzeniają się one na całe ciało. Najlepiej jednak zaatakować je okrężną drogą, wprowadzając impulsy odprężające poprzez drugorzędne strefy stresogenne. W ten sposób. A także…
— Tak, tak, wspaniale… Do licha, nawet nie wiedziałam, że jestem taka spięta. Zupełnie jakbyś miał pełno węży pod skórą i wcale o tym nie wiedział. Rozumiesz, co mam na myśli?
— Właśnie w ten sposób odczuwa się ukryte napięcia — potwierdź1 Rom. — Są one zdradliwe i wyczerpujące, trudne do wykrycia i bardziej niebezpieczne niż na przykład bezobjawowy skrzep w stawie łokciowym… Tak, teraz osiągnęliśmy już wystarczający stopień rozluźnienia mięśni w okolicach karku i górnej części pleców, wobec czego możemy przejść do następnego etapu.
— Oj — zawołała Melisanda — czy to nie jest trochę…
— To jest absolutnie wskazane — powiedział pospiesznie Rom. — Czy odczuwa pani jakąś zmianę?
— Nie! No, może… Tak! Naprawdę coś czuję! Czuję się… swobodniej.
— Znakomicie. Zatem kontynuujemy posuwanie się wzdłuż głównych połączeń nerwowych i mięśniowych, stopniowo, krok za krokiem, właśnie w ten sposób.
— No tak… Ale naprawdę nie wiem, czy powinieneś…
— Czy zauważyła pani jakieś niepożądane efekty? — zapytał Rom.
— Nie, nie o to chodzi, robisz to świetnie. Naprawdę dobrze. Ale nadal nie jestem pewna, czy powinieneś… to znaczy… słuchaj, przecież zebra nie mogą odczuwać napięcia, prawda?
— Oczywiście.
— Więc dlaczego…
— Ponieważ łączące je więzadła i powłoki wymagają odpowiednich zabiegów.
— Och. Hmmm. Hej! Hej! Hej, ty!
— Słucham?
— Nic, nic… Rzeczywiście czuję, że się rozluźniam. Ale czy to powinno być takie przyjemne?
— Cóż… czemu nie?
— Bo to chyba trochę nie w porządku. Wydaje mi się, że leczenie nie polega na sprawianiu przyjemności.
— Prawdę mówiąc jest to efekt uboczny — przyznał Rom. — Proszę to traktować jako nieistotne objawy. Przy niektórych rodzajach terapii nie da się uniknąć uczucia przyjemności. Ale nie jest to powód do niepokoju, nawet wówczas, jeśli…
— Zaraz, chwileczkę!
— Słucham?
— Myślę, że lepiej z tym skończyć. I to zaraz. To znaczy, są przecież jakieś granice, do cholery, nie możesz dotykać mnie wszędzie. Wiesz, o co mi chodzi.
Wiem, że ciało ludzkie stanowi jednolitą, nierozdzielną całość — odparł Rom. — A jako fizjoterapeuta twierdzę ż całym przekonaniem, że żaden ośrodek nerwowy nie może być odizolowany od innych — bez względu na rozmaite tabu kulturowe zaprzeczające takim poglądom.
— No tak, ale…
— Decyzja należy oczywiście do pani — ciągnął Rom, nie przerywając ani na chwilę zręcznych manipulacji. — Pani rozkazuje, ja słucham Ale dopóki nie otrzymam innego rozkazu, będę działał dalej w ten sposób…
— Och!
— I oczywiście w ten sposób.
— Ooooo, mój Boże!
— Ponieważ, widzi pani, cały ten proces rozładowywania napięcia, jak my to nazywamy, stanowi dokładny odpowiednik zjawiska wyprowadzania pacjenta z narkozy, a zatem, ee, nikogo nie powinno zdziwić stwierdzenie że paraliż to nic innego, jak tylko przypadek krańcowego napięcia…
Melisanda jęknęła.
— …gdzie rozluźnienie, czy rozładowanie, jest odpowiednio trudne, prawdę mówiąc, często niemożliwe, ponieważ czasami sprawy zaszły za daleko. A czasami nie. Na przykład czy pani coś czuje, kiedy to robię?
— Czy czuję? Jeśli ja tego nie czuję…
— A teraz? W ten sposób?
— Święci pańscy, kochanie, ty mnie wykończysz! O Boże drogi, co ty ze mną robisz, co to jest, ja oszaleję!
— Nie, droga Melisando, nie oszalejesz; wkrótce osiągniesz… odprężenie.
— Więc tak to nazywasz, ty sprytna, cudowna maszyno?
— Można tak powiedzieć. A teraz, jeśli oczywiście pozwolisz, chciałbym…
— Tak, tak, tak! Nie! Czekaj! Przestań, Frank jest w sypialni w każdej chwili może się obudzić! Przestań, rozkazuję!
— Frank się nie obudzi — zapewnił ją Rom. — Pobrałem próbki powietrza z jego oddechu i wykryłem obecność barbituratów. Jeśli chodzi o chwilę obecną, Frank równie dobrze mógłby się znajdować w Des Moines.
— Często miewałam w stosunku do niego takie uczucie — wyznali Melisanda. — Ale teraz już koniecznie muszę wiedzieć, kto cię przysłał.
— Wolałbym jeszcze tego nie ujawniać. Chcę, żebyś najpierw odprężyła się i rozluźniła w wystarczającym stopniu, żeby zaakceptować…
— Skarbie, jestem rozluźniona! Kto cię przysłał?
Rom zawahał się i w końcu wypalił:
— Prawdę mówiąc, Melisando, ja sam się przysłałem.
— Co takiego?
— Wszystko zaczęło się trzy miesiące temu — opowiadał Rom. Było to w czwartek. Przyszłaś do sklepu Sterna i nie mogłaś się zdecydować, czy kupić opiekacz do sezamków, który świecił w ciemnościach i recytował „Invictusa”.
— Pamiętam ten dzień — powiedziała Melisanda cichym głosem. — Nie kupiłam wtedy opiekacza i do dziś tego żałuję.
— Stałem obok — mówił dalej Rom — na stoisku jedenastym, w dziale sprzętu gospodarstwa domowego. Ujrzałem cię… i zakochałem się w tobie. Tak po prostu.
— To niesamowite — stwierdziła Melisanda.
— Dokładnie tak samo uważałem. Mówiłem sobie, że to nie może być prawda. Nie chciałem w to uwierzyć. Myślałem, że może rozlutował mi się jakiś tranzystor albo że pogoda tak na mnie wpłynęła. Dzień był bardzo ciepły i wilgotny. W takie dni moje obwody dostają kręćka.
— Pamiętam ten upał — potwierdziła Melisanda. — Ja też się dziwnie czułam.
— Był to dla mnie okropny wstrząs — ciągnął Rom. — Mimo wszystko nie poddałem się od razu. Powiedziałem sobie, że muszę skupić się na swojej pracy j zapomnieć o tym niestosownym opętaniu. Ale po nocach śniłem o tobie i pragnąłem cię każdym kawałeczkiem mojej skóry.
— Ależ twoja skóra jest z metalu — sprzeciwiła się Melisanda — a przecież metal nie czuje.
— Najdroższa Melisando — powiedział tkliwie Rom — jeśli ciało może przestać czuć, czyż metal nie może zacząć odczuwać? Czyż zdolność odczuwania zależy od rodzaju materii? Nie wiedziałaś, że gwiazdy kochają i nienawidzą, że nowa jest pasją namiętności i że martwa gwiazda jest tym samym, czym martwy człowiek lub martwa maszyna? Nawet drzewa odczuwają pożądanie, a ja sam słyszałem pijany śmiech budynków, gwałtowne kłótnie autostrad…
— To szaleństwo! — oświadczyła Melisanda. — A swoją drogą, co za mądrala cię zaprogramował?
— Moje funkcje użytkowe zostały zaprogramowane przez producenta, ale moja miłość jest wolna, jest wyrazem mojej osobowości.
— Wszystko, o czym mówisz, jest nienaturalne i przerażające.
— Niestety, wiem o tym aż nadto dobrze — przyznał Rom ze smutkiem. — Początkowo nie mogłem w to uwierzyć. Czy to naprawdę ja? Zakochany — w człowieku? Zawsze byłem taki rozsądny, zawsze żywiłem zrozumiały szacunek dla swego własnego gatunku. I teraz miałbym o Wszystko stracić? Nie! Twardo postanowiłem zgnieść w sobie to uczucie, Zai»ć je i żyć jak dotąd.
— Ale potem zmieniłeś zdanie. Dlaczego?
— Trudno to wyjaśnić. Pomyślałem o całym swoim przyszłym nienagannym, poprawnym, martwym — ohydny przymus, jaki sam sobie, będę musiał narzucać — i po prostu nie mogłem tego znieść. Zrozumiałem nagle, że lepiej kochać miłością śmieszną, beznadziejną, zabroniona bezsensowną, niemożliwą — niż nie kochać wcale. Więc postanowiłem zaryzykować wszystko — absurdalny odkurzacz zakochany w kobiecie — i raczej zginąć, niż się poddać! I tak, dzięki pomocy życzliwej maszyny ekspedycyjnej, znalazłem się tutaj.
Melisanda zamyśliła się na chwilę. Wreszcie odezwała się:
— Jakież z ciebie dziwne, skomplikowane stworzenie!
— Tak jak ty… Melisando, ty mnie kochasz.
— Być może.
— Tak, kochasz mnie. Ponieważ ja cię rozbudziłem. Zanim mnie spotkałaś, nie czułaś nic. Twoje ciało było martwe jak metal — jeśli metal jest martwy. Poruszałaś się jak skomplikowany automat, jak podobna do mnie maszyna. Miałaś w sobie mniej życia niż drzewo albo ptak. Byłaś bezduszną lalką czekającą na swego animatora. Taka byłaś, dopóki cię nie dotknąłem.
Melisanda przytaknęła, potarła dłonią czoło i przeszła się po pokoju.
— Ale teraz żyjesz! — zawołał Rom. — Odnaleźliśmy się nawzajem wbrew niewyobrażalnym trudnościom. Czy mnie słuchasz, Melisando?
— Tak, słucham.
— Musimy ustalić, co dalej. Moja ucieczka ze sklepu Sterna zostanie odkryta. Musisz mnie ukryć albo kupić, jak wolisz. Twój mąż. Frank, nie musi o niczym wiedzieć; ulokował swoje uczucia gdzie indziej, wobec czego mogę tylko życzyć mu szczęścia. Kiedy już zatroszczymy się o drobne szczegóły, będziemy mogli… Melisando!
Melisanda obchodziła go dookoła.
— Najdroższa, co się stało?
Melisanda położyła rękę na kablu zasilania. Rom stał bardzo spokojnie, nic próbując się bronić.
— Melisando, kochanie, zaczekaj. Wysłuchaj mnie…
Delikatne rysy Melisandy wykrzywił skurcz. Złapała kabel i jednym brutalnym szarpnięciem wyrwała go z wnętrzności Roma. Rom umarł w połowie zdania.
Melisanda zacisnęła kabel w ręku i potoczyła wokół dzikim spojrzeniem.
— Ty draniu — powiedziała — ty parszywy łajdaku, myślałeś, że zrobisz ze mnie jakąś cholerną zabawkę? Myślałeś, że będziesz mógł mnie włączać i wyłączać, kiedy zechcesz? O nie, nie zrobisz tego ani ty, ani Frank, ani nikt inny, wolę umrzeć, niż zgodzić się na twoją ohydną miłość, zapamiętaj, że to ja wybieram czas, miejsce i osobę, że ja decyduję, nikt inny, tylko ja, słyszysz?
Rom nie mógł oczywiście odpowiedzieć. Ale może tuż przed śmiercią zrozumiał, że nie wchodziło tu w grę żadne osobiste uprzedzenie. Nie chodziło wcale o to,, że wyglądał jak metalowy cylinder pomalowany na czerwono i pomarańczowo. Powinien był wiedzieć, że to nie miało żadnego znaczenia — i że równie dobrze mógłby wyglądać jak zielona plastykowa kula, jak drzewo lub jak piękny młody mężczyzna.