Najwyższy generał Fetterer, wchodząc pospiesznie do sali odpraw sztabu, warknął: „Spocznij!”. Znajdowało się tam trzech niższych generałów, którzy służbiście przyjęli nakazaną pozycję.
— Nie mamy wiele czasu — stwierdził Fetterer, spoglądając na zegarek. — Musimy raz jeszcze powtórzyć plan przeprowadzenia bitwy.
Podszedł do ściany i rozwinął znajdującą się na niej ogromną mapę Sahary.
— Zgodnie z najnowszymi danymi naszego wywiadu teologicznego, Szatan zamierza rozwinąć swe siły na tych koordynatach — generał dotknął odpowiednich miejsc na mapie swoim tłustym palcem wskazującym. — W pierwszym rzucie jego sił znajdą się diabły, demony, sukuby, inkuby i cała reszta szeregowców. Bael będzie dowodził prawym skrzydłem, Buer — lewym. Jego Wysokość Szatan zachowa dla siebie dowództwo trzonu sił, znajdującego się w centrum.
— Taktyka raczej średniowieczna — wymamrotał generał Dell.
Do sali odpraw wszedł adiutant generała Fetterera; jego rozjaśniona twarz wyrażała radość z powodu nadchodzących wydarzeń.
— Sir — oznajmił — kapelan czeka przed drzwiami.
— Baczność, żołnierzu! — surowym tonem rozkazał Fetterer. — Pamiętaj, że czeka nas bitwa, którą musimy wygrać!
— Tak, sir — odparł służbiście adiutant i stanął na baczność. Radosny wyraz jego twarzy częściowo zniknął.
— Kapelan, co? — stwierdził najwyższy generał, w zamyśleniu pocierając dłonią o dłoń. Nawet w chwili gdy wiadomo było, że rozegra się straszliwa ostatnia bitwa, religijni przewodnicy duchowi nie przestawali być takimi samymi męczyduszami jak dawniej. Od jakiegoś czasu skończyli już ze swoim moralizatorskim truciem, co im się chwaliło. Teraz jednak próbowali wtrącać się do spraw czysto wojskowych.
— Odeślij go — polecił Fetterer. — Przecież wie, że planujemy wielką, krwawą walkę między siłami dobra i zła.
— Tak, sir — powiedział adiutant. Krótko zasalutował, zrobił „w tył zwrot” i wymaszerował z pomieszczenia.
— Kontynuując — odezwał się najwyższy generał — za pierwszą linią obrony Szatana znajdą się wskrzeszeni grzesznicy oraz liczne elementarne siły piekielne. Upadłe anioły działać będą jako jego eskadry bombowe. Wylecą im naprzeciw automatyczne myśliwce przechwytujące Della.
Generał Dell uśmiechnął się posępnie.
— Po nawiązaniu bezpośredniego kontaktu bojowego korpus automatycznych czołgów generała MacFee przebijać się będzie w stronę środkowej części szyku nieprzyjaciela — kontynuował Fetterer — wspierany przez automatycznych fizylierów generała Ongina. Generał Dell pokieruje bombardowaniem zaplecza wroga za pomocą ładunków wodorowych.
Natarcie powinno być silnie skoncentrowane i miażdżące. Ja zaś rzucę tutaj i tu — Fetterer dotknął palcem dwóch odpowiednich miejsc na mapie — oddziały zmechanizowanej kawalerii.
W tym momencie adiutant powrócił i przyjął sztywną pozycję „baczność”.
— Sir — zameldował — kapłan odmawia opuszczenia terenu dowództwa. Twierdzi, że musi się z panem zobaczyć.
Najwyższy generał Fetterer zawahał się, zanim odpowiedział „nie”. Pamiętał przecież, iż bitwa ma charakter religijny i duchowi pasterze ludzkości siłą rzeczy byli z nią związani.
Zdecydował dać facetowi pięć minut rozmowy.
— Wprowadź go — polecił.
Kapłan miał na sobie niewyszukany garnitur, by okazać, że nie reprezentuje żadnej religii w szczególności. Jego twarz wyrażała zmęczenie, ale i determinację.
— Panie generale — oznajmił na wstępie. — Jestem przedstawicielem wszystkich duchowych przewodników świata: księży, rabinów, pastorów, mułłów i całej reszty. Błagamy pana, panie generale, by pozwolił nam pan walczyć w bitwie Pana Zastępów.
Najwyższy generał Fetterer zaczął nerwowo bębnić palcami w swoje biodro. Pragnął, by rozmowa z tym facetem przebiegła w przyjaznej atmosferze. Wszakże nawet on, najwyższy głównodowodzący, może potrzebować dobrego słowa na swą korzyść tam, na górze, gdy wszystko zostanie już wypowiedziane i zrobione…
— Proszę zrozumieć moją sytuację — powiedział ze zmartwieniem. — Przede wszystkim jestem generałem i czeka mnie bitwa, którą muszę wygrać.
— Ale przecież to ostatnia bitwa — zaoponował kapłan. — To powinna być bitwa całej ludzkości.
— Jest bitwą całej ludzkości — skonstatował Fetterer. — Walczyć w niej będą jej przedstawiciele, profesjonaliści, wojskowi.
Kapłan w najmniejszej mierze nie wyglądał na przekonanego.
— Chyba nie chcecie przegrać tej bitwy? — zaryzykował Fetterer. — Czy Szatan ma w niej zwyciężyć?
— Oczywiście, że nie — wymamrotał kapłan.
— A zatem nie możemy iść na jakiekolwiek ryzyko — stwierdził generał. — Wszystkie rządy zgodziły się w tej kwestii, czyż nie tak? Oczywiście, byłoby bardzo chwalebnie, gdybyśmy pokonali Szatana zmasowanym atakiem całej ludzkości. Rzec można, iż miałoby to wymowę symboliczną. Jednak czy wówczas bylibyśmy pewni zwycięstwa?
Kapłan próbował się wtrącić, ale Fetterer nie dał mu dojść do słowa.
— Czy możemy mieć pewność, jakimi siłami naprawdę dysponuje Szatan? Mówiąc językiem wojskowym, po prostu musimy rzucić do boju nasze doborowe siły. A to oznacza armię robotów, automatyczne myśliwce przechwytujące, bezzałogowe czołgi oraz bomby wodorowe.
Kapłan wydawał się teraz bardzo zmartwiony.
— Ale to jest jakieś nieuczciwe — stwierdził. — Czy naprawdę w swoim planie nie może pan znaleźć jakiegoś miejsca dla ludzi?
Fetterer zastanowił się nad tym, jednak postulat wydawał się niemożliwy do spełnienia. Plan przeprowadzenia bitwy był już w pełni ukończony, wspaniały, nieodparcie logiczny. Jakakolwiek ingerencja elementu ludzkiego, występującego w jakiejś większej masie, mogłaby jedynie zakłócić przebieg jego realizacji. Żadna żywa istota nie byłaby w stanie przetrwać potwornego hałasu tego automatycznego ataku, krzyżujących się w przestrzeni straszliwych ciosów energetycznych, siły wszechobejmującego zniszczenia. Nikt, kto znalazłby się w odległości mniejszej niż sto pięćdziesiąt kilometrów od linii frontu, nie pożyłby wystarczająco długo, by bodaj zobaczyć przeciwnika.
— Obawiam się, że nie — stwierdził generał.
— Są tacy — powiedział kapłan surowym tonem — którzy twierdzą, iż błędem było oddawać tę sprawę w ręce wojskowych.
— Przykro mi — oznajmił niemal radośnie Fetterer — ale to typowo defetystyczne poglądy. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu… — gestem wskazał kapłanowi drzwi. Delegat pasterzy duchowych ludzkości z wyraźnym znużeniem opuścił salę.
— Ci cywile… — zamyślił się głośno Fetterer. — No więc, panowie — zwrócił się do pozostałych — czy wasze oddziały są gotowe do walki?
— Jesteśmy gotowi, by walczyć za najświętszą sprawę! — odparł entuzjastycznie generał MacFee. — Mogę ręczyć za każdy automat, który jest pod moim dowództwem. Metal ich pancerzy błyszczy, wszystkie przekaźniki zostały wymienione, a zbiorniki energii są pełne. Wprost palą się do walki!
Generał Ongin całkowicie już otrząsnął się z chwilowego oszołomienia.
— Siły lądowe są w gotowości bojowej, sir! — zameldował.
— Wsparcie powietrzne zapewnione — oznajmił lakonicznie generał Dell.
— Znakomicie — stwierdził generał Fetterer. — Poczyniono również wszystkie pozostałe przygotowania. Kamery telewizyjne przekazywać będą całej ziemskiej populacji bieżący obraz bitwy. Nikt, bogaty czy biedny, nie zostanie pozbawiony dostępu do tego spektaklu.
— A po bitwie… — zaczął generał Ongin, ale zaraz przerwał. Spojrzał na Fetterera.
Ten ostatni z powagą zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, co miało się zdarzyć po zakończeniu bitwy. To leżało już przypuszczalnie w gestii religijnych pośredników pomiędzy ludzkością a Bogiem.
— Sądzę, że dojdzie do oficjalnej prezentacji, albo czegoś w tym rodzaju… — stwierdził niepewnie.
— Pan generał ma na myśli to, że spotkamy się… z Nim? — spytał generał Dell.
— W gruncie rzeczy nie wiem — przyznał Fetterer. — Powinniśmy jednak sądzić, że tak będzie. Przede wszystkim… chodzi mi o to… a zresztą rozumiecie, panowie, o co mi chodzi.
— Ale co powinniśmy włożyć na tę okazję? — spytał generał MacFee w nagłym odruchu paniki. — Chodzi mi o to, co nosi się w takich sytuacjach?
— A co noszą anioły? — spytał Fetterer Ongina.
— Nie wiem — odrzekł Ongin.
— Luźne szaty, nie sądzi pan? — wysunął przypuszczenie generał Dell.
— Nie — stwierdził surowo Fetterer. — Będziemy mieli na sobie polowe mundury, bez żadnych ozdób.
Generałowie skinęli głowami. Wydawało się to najbardziej zadowalające.
Potem nadszedł czas.
Wyglądając wspaniale w swym bojowym szyku, legiony Piekła nadleciały nad pustynię. W pisku diabelskich fletów, w dudnieniu wydrążonych wewnątrz bębnów potężne upiory runęły do przodu.
Wśród oślepiającej chmury piasku automatyczne czołgi generała MacFee ruszyły naprzeciw szatańskim zastępom.
Natychmiast przeleciały nad nimi z wyciem i piskiem silników automatyczne bombowce Della, które w zmasowanym ataku zrzuciły wszystkie swoje bomby na nieprzebrane hordy potępieńców. Fetterer bez chwili wahania, z szaleńczą niemal odwagą posłał do ataku swoją automatyczną kawalerię.
Prosto w sam środek tych śmiertelnych zmagań wkroczyła automatyczna piechota generała Ongina. I stało się, że metal zrobił wszystko to, co metal zdziałać jest w stanie.
Hordy potępieńców zaczęły przelewać się przez linię frontu, rozdzierając automatyczne czołgi i roboty na strzępy.
Automaty ginęły, bohatersko broniąc każdego skrawka jałowej pustyni. Bombowce Della zostały zmiecione z niebios przez upadłe anioły pod dowództwem Marchociasa, którego skrzydła gryfa rozdzierały powietrze z potworną siłą niczym tornado.
Cienka linia obrony była wciąż utrzymywana przez zdruzgotane niemal doszczętnie roboty, heroicznie stawiające opór gigantycznym istotom, które uderzając w nie roztrzaskiwały na strzępy ich pancerze, siejąc zgrozę w sercach milionów telewidzów, obserwujących w swych domach na całym świecie ów straszliwy spektakl. Roboty walczyły mężnie jak nieustraszeni ludzie, jak bohaterowie, do końca usiłując odepchnąć i zmiażdżyć przemożne siły zła.
Astaroth dzikim wrzaskiem wydał komendę; Behemoth, usłyszawszy ją, ruszył naprzód, wstrząsając pustynię każdym swym krokiem. Bael, na czele ustawionego w klin wojska szatanów, ruszył do szarży na rozsypującą się już niemal lewą flankę robotów generała Fetterera. Obserwatorom wydało się, że słyszą rozpaczliwy jęk metalu, zawodzenie elektronów w agonii, spowodowane przez nieodparty atak.
W odległości półtora tysiąca kilometrów od linii frontu najwyższy generał Fetterer drżał, a na jego czoło wystąpiły grube krople potu. Jednak ten doświadczony dowódca wciąż beznamiętnie naciskał guziki i popychał dźwignie, sterujące mechanicznym wojskiem.
Doborowy korpus pod jego dowództwem nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Całkowicie, wydawałoby się, zniszczone roboty podnosiły się chwiejnie i ruszały do dalszej walki. Strzaskane, stratowane, zniszczone przez wyjące hordy diabłów automaty zdołały jednak utrzymać linię obrony. Wtedy piąty korpus, złożony z samych doświadczonych w walce weteranów, przypuścił kontratak, przebijając się przez siły nieprzyjaciela.
W odległości półtora tysiąca kilometrów za linią frontu generałowie prowadzili teraz zdalnie operację oczyszczania terenu z resztek sił przeciwnika.
— Bitwa została wygrana — wyszeptał najwyższy generał Fetterer, odwracając się od ekranów. — Gratuluję wam, panowie.
Generałowie uśmiechnęli się ze znużeniem.
Spojrzeli na siebie nawzajem, a potem, jak jeden mąż, wydali spontaniczny, triumfalny okrzyk. Zwyciężyły siły dobra, wojska Szatana zaś zostały nieodwołalnie pokonane!
Jednakże na ekranach zaczęło się dziać coś dziwnego.
— Czy to… czy to… — zaczął generał McFee, potem jednak głos uwiązł mu w gardle.
Bowiem na polu bitwy pojawił się Bóg, przechadzając się teraz wśród stosów powyginanego i roztrzaskanego metalu.
Generałowie milczeli.
Pan Zastępów dotknął jednego z pogiętych kadłubów.
Wtedy, ponad dymiącą jeszcze pustynią, automaty zaczęły się poruszać. Ich pogięty, porysowany potężnymi bliznami, stopiony metal zaczął w oczach prostować się i lśnić.
Roboty stanęły ponownie na nogach.
— MacFee — wyszeptał najwyższy generał Fetterer — niech pan spróbuje coś zrobić swoimi urządzeniami kontrolnymi. Niech one uklękną, albo coś w tym rodzaju.
Generał spróbował, okazało się jednak, że automaty nie reagują.
Wtedy korpusy robotów zaczęły unosić się w powietrze. Wokół nich byli Aniołowie Pana, a automatyczne czołgi, bombowce i mechaniczni żołnierze unosili się w światłość, coraz wyżej i wyżej.
— On je zbawia! — wykrzyknął histerycznie Ongin. — On zbawia roboty!
— To pomyłka! — odezwał się Fetterer. — Szybko! Proszę wysłać posłańca do… nie! Na Zbawienie stawimy się osobiście!
I stało się, że błyskawicznie przygotowano dla nich powietrzny statek i szybko jak wiatr pomknęli na pobojowisko. Było już jednak za późno, bowiem wielka bitwa skończyła się, roboty zniknęły, a Pan i Jego Zastępy odlecieli w światłość.